9099
            
            
            
                
                    | Szczegóły | 
                
                
                    | Tytuł | 
                    9099 | 
                
                
                    | Rozszerzenie: | 
                    PDF | 
                
            
		
            
                
                
            
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres 
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
			
		
             
            
			
			
			
            9099 PDF - Pobierz:
            
            Pobierz PDF
            
            
              
            
            
      
		   
		   
		   
		    Zobacz podgląd pliku o nazwie 9099 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
		   
		   
		   
            
             
            
            
9099 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
            
            PAUL STEWARD
KRONIKI KRESU 1
Ilustracje CHRIS RIDDELL
Przek�ad Maciejka Mazan
Tytu� orygina�u THE EDGE CHRONICLES. BEYOND THE DEEPWOODS
Wersja angielska 1998
Wersja polska 2003
Dla Josepha i Williama
WST�P
Bardzo, bardzo daleko st�d, na ko�cu �wiata, zawieszony nad bezdenn� przepa�ci� 
niczym figura na dziobie gigantycznego kamiennego statku le�y Kres. Rw�ca rzeka przelewa 
si� przez jego skalist� kraw�d�, lec�c odwiecznym wodospadem prosto w otch�a�.
Rzeka jest w tym miejscu szeroka i wezbrana, a jej wody spadaj� z og�uszaj�cym 
rykiem w k��bi�ce si� w dole mg�y. Trudno uwierzy�, �e - jak wszystko co wielkie, g�o�ne i 
przekonane o w�asnym olbrzymim znaczeniu - mog�aby wygl�da� inaczej. A jednak pocz�tki 
Kresorzeki s� najskromniejsze na �wiecie.
Jej �r�d�o znajduje si� w g��bi �adu, wysoko w mrocznym i strasznym Kresoborze. 
Tam wycieka z ziemi stru�ka wody, kt�ra ciurka dalej �wirowym zag��bieniem, niewiele 
szersza od cienkiego sznurka, a w por�wnaniu z ogromem Kresoboru wydaje si� jeszcze 
bardziej niepozorna.
Kresob�r, mroczny i tajemniczy, jest surowy i nieprzychylny dla swoich mieszka�c�w 
- le�nych trolli, rze�nik�w, gulgoblin�w, j�dzun... Niezliczone plemiona i dziwaczne szczepy 
walcz� o �ycie pod jego niebosi�n� kopu��, kt�ra w dzie� przepuszcza uko�ne promienie 
s�o�ca, a w nocy srebrzyste �wiat�o ksi�yca.
W Kresoborze �ycie jest trudne i niesie ze sob� wiele niebezpiecze�stw - potworne 
stworzenia, mi�so�erne drzewa, hordy wielkich i ma�ych drapie�nik�w... Ale potrafi tak�e 
przynosi� poka�ne zyski, gdy� tutejsze soczyste owoce i doskona�e drewno s� bardzo cenne. 
Podniebni piraci i kupcy z Ligi walcz� o nie ze sob� wysoko nad zielonym oceanem drzew.
Tam, gdzie k��bi� si� chmury, le�y Kresoziemie, ja�owe tereny odwiedzane jedynie 
przez mg�y, duchy i nocne zjawy. Dla tych, kt�rzy zgubili drog� w Kresoziemiu, los ma tylko 
dwie mo�liwo�ci: ci, do kt�rych u�miechnie si� szcz�cie, dotr� po omacku na skraj ska�y i 
run� w przepa��, gdzie czeka ich pewna �mier�. Pechowcy trafi� do Mrocznej Puszczy.
Mroczna Puszcza, sk�pana w z�otym p�mroku, kt�ry nigdy si� nie zmienia, jest 
zachwycaj�ca, lecz zdradliwa. Kto oddycha jej powietrzem zbyt d�ugo, zapomina, dlaczego 
si� tu znalaz�, i staje si� podobny do b��dnego rycerza, kt�ry ju� od dawna nie pami�ta, jak� 
misj� mu powierzono. Ch�tnie odda�by �ycie - gdyby �ycie zechcia�o go opu�ci�.
Czasami g�uch� cisz� m�ci gwa�towna burza, kt�ra nadci�ga znad przepa�ci. Mroczna 
Puszcza przyci�ga j� jak magnes opi�ki �elaza, jak p�omie� �m�. I tak burza wiruje po 
rozp�omienionym niebie, czasami nawet przez kilka dni. Niekt�re bywaj� wyj�tkowe, gdy� z 
ich piorun�w tworzy si� burzywo, substancja tak cenna, �e ona r�wnie� - pomimo okropnych 
niebezpiecze�stw czyhaj�cych w Mrocznej Puszczy - dzia�a na niekt�rych jak magnes.
W miar� jak teren opada, Mroczna Puszcza przechodzi w Bagno, cuchn�ce i ska�one 
wyziewami fabryk i odlewni Podmiasta, kt�re tak d�ugo wpompowywa�y tu �cieki, a� 
wszystko wok� umar�o. A jednak - jak w ca�ym �wiecie Kresu - znalaz� si� kto�, kto zechcia� 
zamieszka� nawet tutaj. R�owookie, blade i wyblak�e jak ca�a okolica stworzenia to 
czy�ciciele, odpadko�ercy. Niekt�re podaj� si� za przewodnik�w; prowadz� swoje ofiary 
przez pustkowie pe�ne truj�cych gaz�w i �mierciono�nych grz�zawisk, po czym okradaj� je ze 
wszystkiego i porzucaj� na �ask� i nie�ask� losu.
Ci, kt�rzy jednak zdo�aj� si� przedosta� na drug� stron� Bagna, znajd� si� w pl�taninie 
brudnych uliczek i zrujnowanych ruder po obu stronach rw�cej Kresorzeki. W Podmie�cie.
Mieszkaj� w nim najdziwniejsi ludzie i nieludzie ze �wiata Kresu. Podmiasto jest 
brudne, zat�oczone i cz�sto niebezpieczne, lecz to tutaj ubija si� wszystkie interesy - legalne i 
nielegalne. Jego w�skie zau�ki dygocz�, t�tni�, pulsuj� energi�. Wszyscy jego mieszka�cy 
maj� konkretny fach i nale�� do kt�rej� ligi i jakiego� dystryktu. A to oznacza intrygi, spiski, 
za�art� konkurencj� i ci�g�e konflikty - dystrykt przeciwko dystryktowi, liga przeciwko lidze, 
kupiec przeciwko kupcowi. Wszystkich przedstawicieli Ligi Wolnych Kupc�w jednoczy 
tylko strach i nienawi�� do podniebnych pirat�w, przemierzaj�cych niebo Kresu na 
niezale�nych statkach i �upi�cych bezbronnych kupc�w, kt�rzy maj� nieszcz�cie stan�� im 
na drodze.
Ma �rodku Podmiasta znajduje si� wielka �elazna obr�cz, od kt�rej prowadzi w g�r� 
d�ugi i masywny �a�cuch - raz zwisaj�cy lu�no, raz napi�ty. Na jego drugim ko�cu, wysoko w 
powietrzu ko�ysze si� wielki g�az.
Jak wszystkie inne lataj�ce g�azy Kresu, wy�oni� si� z Kamiennych Ogrod�w - 
wychyli� si� z ziemi, zacz�� si� powi�ksza�, wypychany na powierzchni� przez nowe, rosn�ce 
pod nim kamienie - i ci�gle stawa� si� wi�kszy i wi�kszy. Gdy by� ju� na tyle du�y i lekki, by 
pofrun�� w niebo, przykuto go �a�cuchem do ziemi i zbudowano na nim wspania�e miasto 
Sanctaphrax, pe�ne wysokich, cienkich wie�yc z��czonych wiaduktami i podniebnymi 
prz�s�ami. Jest to stolica nauki, zamieszkana przez naukowc�w, alchemik�w oraz ich 
uczni�w. Pe�no w niej bibliotek, laboratori�w, sal wyk�adowych, sto��wek i �wietlic. 
Wyk�adane tu tajemne przedmioty s� zazdro�nie strze�one przed niepowo�anymi, i cho� 
Sanctaphrax robi wra�enie ostoi m�dro�ci i �agodno�ci, tak naprawd� a� roi si� w nim od 
spisk�w, knowa� i zaciek�ych walk mi�dzy frakcjami.
Kresob�r, Kresoziemie, Mroczna Puszcza, Bagno, Kamienne Ogrody, Podmiasto, 
Sanctaphrax, Kresorzeka. Ka�da z tych nazw kryje tysi�c historii - historii zapisanych na 
staro�ytnych pergaminach, historii przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie, historii, 
kt�re opowiada si� po dzi� dzie�.
Ta, kt�ra si� w�a�nie zaczyna, jest zaledwie jedn� z wielu.
Rozdzia� 1
CHATA �APICHRUST�W
Stru�ek siedzia� na pod�odze mi�dzy kolanami matki. Wy�cie�aj�ce pod�og� g�ste 
runo tildera �askota�o go w bose stopy. Chata by�a wyzi�biona, hula�y po niej przeci�gi. 
Pochyli� si� i otworzy� drzwiczki piecyka.
-Chcia�abym ci opowiedzie�, w jaki spos�b dosta�e� imi� - odezwa�a si� matka.
-Ale, mamusi�ko, ja ju� znam t� histori� - zaprotestowa�. Spelda westchn�a. Stru�ek 
poczu� jej ciep�y oddech na karku.
Owion�� go zapach kiszonego przewrotnika, kt�ry matka jad�a na obiad. Zmarszczy� 
nos. Przewrotnik, podobnie jak wiele innych ulubionych da� le�nych trolli, wydawa� mu si� 
obrzydliwy, zw�aszcza kiszony. By� o�liz�y i cuchn�� zepsutymi jajkami.
-Tym razem historia b�dzie inna - us�ysza� g�os matki. - Dzi� opowiem ci j� do ko�ca.
Stru�ek zmarszczy� brwi.
-My�la�em, �e ju� znam zako�czenie.
Spelda potarga�a g�ste czarne w�osy syna. Tak szybko ur�s�, pomy�la�a i otar�a �z� z 
czubka bulwiastego nochala.
- Historia mo�e mie� wiele zako�cze� - powiedzia�a ze smutkiem i przez chwil� 
przygl�da�a si�, jak czerwony blask ognia obrysowuje wysokie ko�ci policzkowe i ostry 
podbr�dek Stru�ka. - Od pierwszej chwili, gdy si� urodzi�e� - zacz�a tak, jak zwykle - by�e� 
inny...
Stru�ek pokiwa� g�ow�. Ta inno�� by�a dla niego bardzo, bardzo bolesna, a jednak 
bawi�a go my�l o zdziwieniu rodzic�w, kiedy go zobaczyli: smag�ego, zielonookiego, o 
g�adkiej sk�rze i niezwykle d�ugich jak na le�nego trolla nogach. Zapatrzy� si� w ogie�.
Dryfodrzew pali� si� bardzo dobrze. Purpurowe p�omienie obejmowa�y w�laste 
konary, kt�re podskakiwa�y i wywija�y kozio�ki we wn�trzu piecyka.
Le�ne trolle zna�y wiele rodzaj�w drewna, a ka�dy z nich mia� szczeg�lne 
w�a�ciwo�ci. Na przyk�ad wonian wydawa� podczas palenia �agodnie usypiaj�cy zapach, po 
kt�rym przychodzi�y niezwyk�e wizje. Drewno srebrnoturkusowego drzewa ko�ysankowego 
zaczyna�o �piewa�, gdy tylko p�omienie lizn�y jego kor�, a by�y to przedziwne �a�osne 
pie�ni, kt�re nie wszystkim przypada�y do gustu.
Palono tak�e mordrzewiem, ale drewno mordrzewu by�o bardzo trudne do zdobycia. 
Le�ne trolle, kt�re nie wiedzia�y, gdzie si� spodziewa� tego straszliwego, mi�so�ernego 
drzewa, mog�y sko�czy� w jego paszczy - mordrzew i paso�ytuj�cy na nim ciernisty 
kolczyw�s stanowi�y dwa najwi�ksze niebezpiecze�stwa w mrocznym i gro�nym Kresoborze.
Drewno mordrzewu dawa�o mn�stwo ciep�a i nie pachnia�o ani nie �piewa�o. Za to 
p�on�c, wydawa�o wrzask, kt�ry potrafili znie�� jedynie nieliczni. Dlatego najwi�kszym 
powodzeniem w�r�d le�nych trolli cieszy� si� dryfodrzew. Dobrze si� pali�, a jego purpurowe 
�wiat�o koi�o nerwy.
Stru�ek ziewn��, Spelda za� m�wi�a dalej. G�os mia�a piskliwy, cho� jednocze�nie 
g�uchy; zdawa� si� bulgota� jej w gardle.
- Ledwie sko�czy�e� cztery miesi�ce, a ju� zacz��e� chodzi� - m�wi�a z dum�. Dzieci 
le�nych trolli raczkowa�y, dop�ki nie sko�czy�y co najmniej p�tora roku.
- Ale... - szepn�� Stru�ek. Opowiadanie go wci�gn�o i ju� czeka� na to, co mia�o 
nast�pi�. Przysz�a pora na �ale...� Za ka�dym razem, kiedy pada�o to s�owo, wstrzymywa� 
oddech i dr�a�.
- Ale... - powiedzia�a Spelda - cho� fizycznie tak bardzo prze�cign��e� wszystkie 
dzieci, ci�gle nie m�wi�e�. Sko�czy�e� trzy lata i wci�� ani s�owa! Nie musz� ci t�umaczy�, 
jak bardzo nas to martwi�o!
I znowu westchn�a. I znowu Stru�ek skrzywi� si� z niesmakiem. Niegdy� Czuprynian 
powiedzia� mu:�Tw�j nos wie, gdzie jest dom�. Stru�ek zrozumia� z tego, �e zawsze rozpozna 
wyj�tkowy zapach w�asnego domu. Ale je�li si� pomyli�? Je�li m�dry, stary d�bowy elf chcia� 
mu powiedzie� - jak zwykle nie wprost - �e jego nos nie lubi tutejszych zapach�w, poniewa� 
to nie jego dom?
Zawstydzi� si�. Cz�sto o tym marzy�, le��c w ��ku po kolejnym dniu pe�nym 
szyderstw, kpin i przykro�ci.
Za oknem s�o�ce opada�o coraz ni�ej na niebie nakrapianym z�ocistymi chmurkami. 
Zygzakowate sylwety drzew Kresoboru l�ni�y niczym skamienia�e b�yskawice. Stru�ek 
wiedzia�, �e zanim jego ojciec wr�ci, zacznie pada� �nieg.
Pomy�la� o Tuntumie, kt�ry przywi�zany do kotwicznego drzewa zapu�ci� si� g��boko 
w Kresob�r. Mo�e w�a�nie w tej chwili wbija siekier� w pie� mordrzewu. Stru�ek zadr�a�. 
Opowie�ci ojca przejmowa�y go dreszczem w niejedn� zimow� burzliw� noc. Cho� Tuntum 
Lapichrust by� tak naprawd� cie�l�, zarabia� na �ycie g��wnie potajemnymi naprawami 
statk�w podniebnych pirat�w. Do tego potrzebowa� lotnego drewna - a najlotniejszym ze 
wszystkich by� mordrzew.
Stru�ek nie wiedzia�, co ojciec w�a�ciwie o nim my�li. Kiedy wraca� do chaty z 
rozbitym nosem, podbitymi oczami czy w podartym i zab�oconym ubraniu, chcia�, �eby ojciec 
go przytuli� i pocieszy�. Tymczasem Tuntum tylko go poucza� i gani�.
-Skoro tak, to i ty porozbijaj im nosy! - krzycza�. - Podbij im oczy! I rzucaj w nich nie 
b�otem, lecz �ajnem! Poka� im, z jakiej gliny jeste� zrobiony!
P�niej, gdy matka smarowa�a jego siniaki ma�ci� z le�nej jagody, wyja�nia�a, �e 
Tuntum chce go tylko przygotowa� do trudnego �ycia w zewn�trznym �wiecie. Ale Stru�ek 
nie da� si� przekona�. W oczach Tuntuma widzia� nie trosk�, lecz pogard�.
W zamy�leniu nawija� na palec pasmo d�ugich w�os�w, a Spelda opowiada�a dalej.
-Imiona - m�wi�a. - Co by bez nich zrobi�y le�ne trolle? Dzi�ki nim oswajaj� dzikie 
stworzenia z Kresoboru i nadaj� im to�samo��. Nie jedz zupy, kt�ra nie ma nazwy, jak m�wi 
przys�owie.
O, jak�e si� martwi�am, gdy jako trzylatek wci�� nie mia�e� imienia!
Stru�ek zadr�a�. Wiedzia�, �e le�ny troll, kt�ry zmar�, nie maj�c imienia, by� skazany 
na wieczne �ycie pod otwartym niebem. Niestety, dop�ki dziecko nie wypowiedzia�o 
pierwszego s�owa, rytua� nadania imienia nie m�g� si� odby�.
-Naprawd� nic nie m�wi�em? - spyta�. Spelda odwr�ci�a wzrok.
a Chru�ciela? - przerwa� jej
- Czy jestem podobny do dziadka
Stru�ek.
-Z twoich ust nie pad�o ani jedno s�owo. My�la�am, �e mo�e masz to po swoim 
dziadku Chru�cielu. On tak�e nigdy si� nie odzywa�. - Westchn�a. - Wi�c w twoje trzecie 
urodziny postanowi�am mima wszystko odprawi� rytua� I...
-Nie. �aden �apichrust, �aden le�ny troll nie wygl�da� tak jak ty.
Stru�ek szarpn�� si� za w�osy.
-Jestem brzydki?
Spelda roze�mia�a si� cicho. Jej pulchne policzki wyd�y si�, a czarne jak w�gielki 
oczy znik�y w fa�dach grubej sk�ry.
- Ja tak nie uwa�am - powiedzia�a. Pochyli�a si� i oplot�a go silnymi ramionami. - 
Zawsze b�dziesz moim �licznym ch�opczykiem. Wi�c o czym to m�wi�am?
- O rytuale.
Stru�ek s�ysza� t� opowie�� tak cz�sto, �e ju� nie wiedzia�, co by�o jego prawdziwym 
wspomnieniem, a czego si� dowiedzia�. O wschodzie s�o�ca Spelda ruszy�a wydeptan� 
�cie�k� do kotwicznego drzewa. Tam przywi�za�a si� do jego masywnego pnia i zag��bi�a si� 
w mroczny g�szcz. Grozi�o jej wielkie niebezpiecze�stwo, bo lina mog�a si� przerwa�. Le�ne 
trolle najbardziej na �wiecie ba�y si�, �e mog� si� zgubi� w lesie. Te, kt�re zesz�y ze �cie�ki i 
zgubi�y drog�, mog�y si� natkn�� na m�ciwodziciela - najbardziej niebezpieczne stworzenie 
ze wszystkich �yj�cych w Kresoborze. - Le�ne trolle �y�y
w ci�g�ym strachu przed spotkaniem z t� przera�aj�c� besti�. Spelda cz�sto straszy�a 
nim swoje starsze dzieci.�B�d� grzecznym trollem, bo ci� zabierze m�ciwodziciel!� - 
mawia�a.
A wi�c Spelda ruszy�a w g��b Kresoboru. Wok� niej rozlega�y si� skowyty i wrzaski 
r�nych bestii. Spelda mocno �ciska�a amulety i modli�a si� o szybki i bezpieczny powr�t.
Wreszcie, gdy sznur si� napr�y�, Spelda wyj�a zza pasa n� - a nie by� to zwyk�y 
n�, lecz n� imienny, bardzo wa�ny. Powsta� specjalnie z my�l� o jej synu. Ka�de dziecko 
le�nego trolla mia�o sw�j imienny n�.
Spelda mocno zacisn�a palce na jego r�koje�ci i - jak nakazywa�a tradycja - zacz�a 
od�upywa� kawa�ek drewna z najbli�szego drzewa. By�a to drzazga z Kresoboru, kt�ra mia�a 
ujawni� imi� dziecka.
Spelda zacz�a si� spieszy�. A� za dobrze pami�ta�a, �e odg�os r�bania drewna niesie 
si� daleko, co mo�e si� bardzo �le sko�czy�. Ostruga�a drewienko, wzi�a je pod pach� i 
pobieg�a truchcikiem przez b�r. Odwi�za�a sznur i wr�ci�a do domu. Tam dwukrotnie 
poca�owa�a kawa�ek drewna i wrzuci�a go do ognia.
- Przy twoich braciach i siostrach imiona pojawia�y si� od razu - powiedzia�a Spelda. - 
Pyza, Czepiszek, Pufcio, g�o�no i wyra�nie. Ale twoje drewienko tylko zasycza�o. Kresob�r 
nie chcia� ci nada� imienia.
- Ale przecie� je mam?
- W rzeczy samej. Dzi�ki Czuprynianowi.
Stru�ek kiwn�� g�ow�. Bardzo dobrze pami�ta� to wydarzenie. Czuprynian w�a�nie 
wr�ci� do wioski po d�ugiej nieobecno�ci. Wszystkie le�ne trolle si� cieszy�y, �e d�bowy elf 
znowu jest w�r�d nich. Czuprynian, bieg�y we wszelkich subtelno�ciach le�nego �ycia, by� 
ich doradc�, rozjemc�, wyroczni�. Do niego le�ne trolle przychodzi�y z wszystkimi 
k�opotami.
-Kiedy przybyli�my pod jego stare drzewo ko�ysankowe, zastali�my tam spory t�um - 
opowiada�a Spelda. - Czuprynian siedzia� w pustym kokonie ptasiennicy i opowiada�, gdzie 
by� i co widzia� podczas swojej podr�y. Ale ledwie mnie ujrza�, szeroko otworzy� oczy i 
poruszy� uszami. �C� tam s�ycha�?� - spyta�. A ja mu powiedzia�am. O wszystkim. �O, na 
lito��, we��e si� w gar�� - odpar�. Potem wskaza� na ciebie palcem. �Powiedz, co tw�j synek 
ma na szyi?� �To jego ukochana chustka� - wyja�ni�am. �Nie pozwala nikomu jej dotkn��. I 
nie pozwala jej sobie odebra�. Jego ojciec raz spr�bowa�. Uzna�, �e ch�opiec jest ju� za du�y 
na takie dziecinne pocieszanki. Ale ma�y skuli� si� i p�aka� tak d�ugo, a� musieli�my mu j� 
odda�.
Stru�ek wiedzia�, co b�dzie dalej. S�ysza� t� opowie�� mn�stwo razy.
- Wtedy Czuprynian rzek�:�Podaj mi j�� i spojrza� na ciebie tymi swoimi wielkimi 
czarnymi oczami... wszystkie d�bowe elfy takie maj�. Widz� nimi sprawy ukryte przed 
wzrokiem innych.
- I poda�em - szepn�� Stru�ek. Nawet teraz nie lubi�, kiedy kto� dotyka� jego chustki, 
kt�r� nosi� mocno zawi�zan� na szyi.
- W�a�nie. Ledwie mog�am w to uwierzy�. Ale to nie wszystko, o nie.
- O nie - powt�rzy� Stru�ek jak echo.
- Wzi�� twoj� chustk� i jakby j� pog�aska�, bardzo delikatnie, niby �yw� istot�. Potem 
leciutko przesun�� palcem po wzorze na niej.�Drzewo ko�ysankowe� - powiedzia�. I mia� 
racj�! Do tej pory wydawa�o mi si�, �e to tylko �adny wz�r, z tymi zawijasami i drobnymi 
�ciegami, ale nie - to naprawd� by�o drzewo ko�ysankowe. Zobaczy�am je tak wyra�nie, jak 
nos na twojej buzi. Stru�ek zachichota�.
- A najdziwniejsze ze wszystkiego by�o to, �e pozwoli�e� staremu Czuprynianowi 
dotyka� swojej chustki. Siedzia�e� spokojnie, taki bardzo powa�ny i milcz�cy. On znowu na 
ciebie spojrza� i powiedzia� �agodnie:�Twoje miejsce jest w Kresoborze, milcz�cy ch�opcze. 
Rytua� nadania imienia si� nie powi�d�, ale twoje miejsce jest tutaj... w Kresoborze� - 
powt�rzy�, a jego oczy si� zamgli�y. Podni�s� g�ow� i szeroko roz�o�y� ramiona.�B�dzie si� 
nazywa�...�
- Stru�ek! - wykrzykn�� ch�opiec, nie mog�c wytrzyma� ani chwili d�u�ej.
- Ot� to - zgodzi�a si� Spelda ze �miechem. - Sam to powiedzia�e�, jakby nigdy nic! 
Stru�ek! Twoje pierwsze s�owo. A Czuprynian doda�:�Dobrze si� nim opiekuj, gdy� tw�j syn 
jest wyj�tkowy�.
Wyj�tkowy, nie inny! Tylko wspomnienie tych s��w pomaga�o mu wytrzyma� 
bezlitosne drwiny ma�ych le�nych trolli. Nie by�o dnia, �eby nie sp�ata�y mu jakiego� figla. 
Ale najgorzej wspomina� pewien mecz grochola.
Do tamtego dnia uwielbia� t� gr�. Nie by� w niej bardzo dobry, ale uwielbia� biega�, a 
w grocholu jest zawsze mn�stwo gonitw.
W grochola gra�o si� na wielkim boisku pomi�dzy wiosk� i lasem. Przecina�y je 
�cie�ki wydeptane przez pokolenia m�odych le�nych trolli. Pomi�dzy nimi ros�y wysokie, 
g�ste trawy.
Zasady gry by�y proste: tworzono dwie dru�yny, licz�ce tylu zawodnik�w, ilu akurat 
si� zebra�o. Chodzi�o o to, �eby z�apa� grochola - p�cherz turoga wype�niony suszonymi 
grocholetkami - i przebiec dwana�cie krok�w, odliczaj�c je g�o�no. Je�li zawodnik zdo�a� to 
zrobi�, mo�na by�o rzuca� do stoj�cego na �rodku kosza. Dzi�ki ka�demu rzutowi zyskiwa�o 
si� podw�jn� liczb� punkt�w. Ale poniewa� boisko by�o cz�sto mokre, grochol si� 
wy�lizgiwa�, a ca�a dru�yna przeciwnik�w usi�owa�a go odebra�, zadanie nie by�o tak �atwe, 
jak by si� mog�o wydawa�. Przez ca�e osiem lat Stru�ek nie zdo�a� ani razu zaliczy� rzutu.
Tamtego ranka nikomu nie dopisywa�o szcz�cie. Po ulewnym deszczu boisko by�o 
b�otniste, a gracze jeden po drugim przewracali si� na �liskich �cie�kach.
Dopiero w trzeciej kwarcie Stru�ek zdo�a� chwyci� grochola i ruszy� biegiem.
- Raz! Dwa! Trzy! - wykrzykiwa�, p�dz�c z grocholem pod pach� na �rodek boiska. 
Im bli�ej w dwunastu krokach podbiegnie do kosza, tym �atwiej b�dzie mu rzuci�.
- Cztery! Pi��!
Tu� przed nim stan�o p� tuzina graczy z dru�yny przeciwnika. Stru�ek �mign�� 
�cie�k� w lewo. Tamci pop�dzili za im.
-Sze��! Siedem!
-Do mnie! Do mnie! - wo�ali gracze z jego dru�yny. - Podaj!
Ale Stru�ek nie chcia� poda�. Chcia� zaliczy� punkt. Chcia�,
�eby koledzy krzyczeli z rado�ci, �eby go klepali po plecach. Raz w �yciu pragn�� by� 
bohaterem.
-Osiem! Dziewi��!
Otoczyli go ze wszystkich stron.
-Podaj! - wola� Szurbur z boku boiska. Gdyby Stru�ek rzuci� do niego, przyjaciel 
m�g�by zdoby� punkt dla dru�yny. Ale przecie� nie o to chodzi�o. Nigdy si� nie pami�ta, kto 
pomaga� w zdobyciu punktu, tylko kto go zdoby�. Stru�ek chcia�, �eby wszyscy zapami�tali 
jego.
Zawaha� si�. Po�owa dru�yny przeciwnika depta�a mu po pi�tach. Nie m�g� i�� do 
przodu. Nie m�g� si� cofn��. Obejrza� si� na kosz, tak bliski, a jednak tak daleki. A on tak 
bardzo pragn�� zdoby� punkt. Pragn�� tego bardziej ni� czegokolwiek na �wiecie.
I raptem co� si� w nim odezwa�o:�Przepisy nie m�wi�, �e nale�y si� trzyma� �cie�ki�. 
Stru�ek znowu obejrza� si� na kosz i nerwowo prze�kn�� �lin�. Zaraz potem zrobi� co�, na co 
nie odwa�y� si� dot�d �aden le�ny troll: zszed� ze �cie�ki. Gdy p�dzi� do kosza, d�ugie �d�b�a 
trawy smaga�y go po go�ych nogach.
- Dziesi��! Jedena�cie... Dwana�cie! - krzykn�� i wrzuci� pi�k� do kosza. - Grochol! - 
zawo�a� i rozejrza� si� doko�a rozpromienionym wzrokiem. - Dwadzie�cia cztery punkty! 
Grochol!
Zamilk�. Trolle z obu dru�yn wpatrywa�y si� w niego ponuro. Nikt nie wiwatowa�. 
Nikt go nie klepa� po plecach.
- Zszed�e� ze �cie�ki! - krzykn�� kto�.
- Tak nie wolno! - odezwa� si� inny.
- Ale... ale... - zaj�kn�� si� Stru�ek. - Przepisy nic o tym nie m�wi�...
Le�ne trolle nie s�ucha�y. Oczywi�cie wiedzia�y, �e regu�y gry nie zabraniaj� schodzi� 
ze �cie�ek, ale dlaczego mia�yby o tym wspomina�? W tej grze, podobnie jak w codziennym 
�yciu, le�ne trolle nigdy nie schodzi�y ze �cie�ki. To si� rozumia�o samo przez si�. Tego nie 
trzeba by�o nikomu t�umaczy�. R�wnie dobrze mo�na by ustanawia� regu�� nakazuj�c� 
oddycha�!
Jakby na sygna� trolle rzuci�y si� na Stru�ka.
-Ty chuda pokrako! - krzycza�y, kopi�c go i bij�c. - Ty ohydny dr�gu!
R�k� Stru�ka przeszy� ostry b�l, jakby kto� wypala� mu pi�tno. Ujrza� swoj� g�adk� 
sk�r� przedramienia mi�dzy mocnymi, grubymi paluchami.
-Szurbur - szepn��.
Pods�kowcy i �apichrustowie byli s�siadami. Stru�ek i Szurbur urodzili si� w 
odst�pie tygodnia i razem si� wychowywali. Stru�ek my�la�, �e s� przyjaci�mi.
Szurbur roze�mia� si� i jeszcze mocniej szarpn�� sk�r� na jego r�ce. Stru�ek zagryz� 
warg�, walcz�c ze �zami. Nie chodzi�o o b�l - potrafi� go znie�� - ale o to, �e Szurbur si� od 
niego odwr�ci�.
A kiedy wr�ci� do domu, poobijany, posiniaczony i zakrwawiony, najbardziej bola�a 
go �wiadomo��, �e straci� jedynego przyjaciela. Zosta� sam, poniewa� by� inny.
-Wyj�tkowy! - powt�rzy� szyderczo.
- Tak - odpar�a Spelda. - Zauwa�yli to nawet podniebni piraci - doda�a �agodnie. - 
Dlatego tw�j ojciec... - G�os jej si� za�ama�. - Dlatego my... Dlatego musisz opu�ci� dom.
Stru�ek znieruchomia�. Opu�ci� dom? Jak to? Spojrza� na matk�. P�aka�a.
- Nie rozumiem - powiedzia�. - Chcesz, �ebym odszed�?
- Oczywi�cie, �e nie - za�ka�a. - Ale za niespe�na tydzie� sko�czysz trzyna�cie lat. 
B�dziesz doros�y. Co wtedy? Nie zostaniesz drwalem jak tw�j ojciec. Nie mo�esz... nie jeste� 
do tego stworzony. I gdzie zamieszkasz? Nasza chata ju� teraz jest dla ciebie za ma�a. A 
poniewa� dowiedzieli si� o tobie podniebni piraci...
Stru�ek zacz�� nawija� na palec pasmo w�os�w. Trzy tygodnie temu poszed� z ojcem 
w g��b Kresoboru, gdzie le�ne trolle �cina�y i r�ba�y drewno, kt�re sprzedawa�y podniebnym 
piratom.
Musia� si� schyla�, by przej�� pod nisko wisz�cymi ga��ziami, pod kt�rymi jego 
ojciec przechodzi� wyprostowany. Od czasu do czasu uderza� si� w g�ow�, rani�c si� do krwi. 
W ko�cu musia� czo�ga� si� na czworakach a� do polany.
-Nasz najnowszy kandydat na drwala - odezwa� si� Tuntum do podniebnego pirata, 
kt�ry tego ranka nadzorowa� zakup drewna.
Pirat zerkn�� znad notesu i obrzuci� Stru�ka spojrzeniem od st�p do g��w.
-Chyba za wysoki - zauwa�y� i zaj�� si� dokumentami.
By� wysoki, dumnie wyprostowany i wspania�y z wypomadowanymi bokobrodami, w 
tr�jro�nym kapeluszu i sk�rzanym napier�niku z paraskrzyd�ami. P�aszcz mia� miejscami 
po�atany, lecz i tak wspania�y, pe�en fr�dzli, haft�w, z�otych guzik�w i szamerunk�w. 
Wszystkie przedmioty zwisaj�ce na specjalnych haczykach zdawa�y si� opowiada� niezwyk�e 
historie o przygodach.
Stru�ek zacz�� si� zastanawia�, z kim podniebny pirat walczy� mieczem o r�koje�ci 
wysadzanej drogimi kamieniami i sk�d wzi�a si� szczerba na d�ugim, wygi�tym 
brzeszczocie, jakie zadziwiaj�ce widoki obserwowa� przez teleskop, na jakie mury zarzuca� 
kotwic�, do jakich odleg�ych zak�tk�w �wiata zaprowadzi� go kompas.
Nagle podniebny pirat znowu podni�s� g�ow�. Zauwa�y�, �e Stru�ek si� mu przygl�da, 
i podni�s� brew. Stru�ek spu�ci� wzrok.
- Co� ci powiem - odezwa� si� pirat do Tuntuma. - Na podniebnym statku zawsze 
znajdzie si� miejsce dla takiego wysokiego m�odzie�ca.
- Nie - rzuci� ostro Tuntum. - Bardzo dzi�kuj� za propozycj� - doda� uprzejmie - ale 
nie.
Tuntum wiedzia�, �e jego syn nie wytrzyma�by nawet dziesi�ciu minut na pok�adzie 
statku. Podniebni piraci byli zb�jcami bez serca i wstydu. Mogliby bez zastanowienia 
poder�n�� ch�opcu gard�o. Le�ne trolle zadawa�y si� z nimi tylko dlatego, �e dobrze p�acili za 
lekkie jak pi�rko drewno z Kresoboru.
Podniebny pirat wzruszy� ramionami.
-Tylko tak sobie pomy�la�em - mrukn�� i odwr�ci� si�. - Szkoda - doda� pod nosem.
Stru�ek wraca� z ojcem przez Kresob�r, rozmy�laj�c o statkach, kt�re czasem 
przelatywa�y nad jego g�ow�, pod pe�nymi �aglami, dumnie dryfuj�c w�r�d chmur.
-Podniebny rejs - szepn�� i serce zabi�o mu mocniej. Wcale nie najgorsze zaj�cie.
Ale Spelda by�a innego zdania.
- Och, ci piraci! - burkn�a. - Tuntum w og�le nie powinien ci� tam zabiera�. Teraz po 
ciebie wr�c�, jestem tego pewna jak tego, �e nazywam si� Spelda �apichrust.
- Ale przecie� w og�le si� mn� nie interesowa�.
- Udawa�. Wiesz, co spotka�o Hub� i Konarka! Porwali ich w nocy, kiedy spali, i tyle 
ich widzieli�my. Och, Stru�ku, nie znios�abym, gdyby i ciebie to spotka�o. Serce by mi chyba 
p�k�o.
W zbitym g�szczu Kresoboru wy� wicher. Po zmierzchu zaczyna�y si� budzi� nocne 
stworzenia. Frompy kaszla�y i plu�y, pokwaki kwicza�y, a wielki banderzwierz �omota� 
pi�ciami we w�ochat� pier� i jod�owa�, wzywaj�c partnerk�. Z daleka dochodzi�y rytmiczne 
uderzenia rze�nik�w, nadal ci�ko pracuj�cych.
-Wi�c co mam zrobi�? - spyta� cicho Stru�ek. Spelda poci�gn�a nosem.
- Musisz zamieszka� u kuzyna �upikora. Ju� go powiadomili�my. Czeka na ciebie. 
Zostaniesz z nim, dop�ki wszystko si� nie uspokoi. Je�li niebiosa pozwol�, b�dziesz 
bezpieczny.
- A potem mog� wr�ci� do domu, prawda?
- Tak - powiedzia�a Spelda powoli. Stru�ek od razu poczu�, �e to nie wszystko.
- Ale...?
Spelda zadr�a�a i przytuli�a jego g�ow� do swojej piersi.
-Och, Stru�ku, m�j �liczny synku - za�ka�a. - Musz� ci powiedzie� co� jeszcze.
Stru�ek odsun�� si� i spojrza� w jej smutn� twarz. Teraz ju� i po jego policzkach 
toczy�y si� �zy.
- O co chodzi, mamusi�ko? - spyta� z niepokojem.
- O, m�ciwodziciel! - zakl�a Spelda. - Jakie to trudne. - Spojrza�a na ch�opca oczami 
pe�nymi �ez. - Cho� od pierwszego dnia kocha�am ci� jak w�asne dziecko, nie jeste� moim 
synem, Stru�ku. Ani Tuntuma.
Stru�ek otworzy� szeroko oczy.
-A czyim?
Spelda wzruszy�a ramionami.
- Znale�li�my ci�. Ma�e zawini�tko otulone szalem u st�p naszego drzewa.
- Znale�li�cie mnie - szepn�� Stru�ek.
Spelda pochyli�a si� i dotkn�a chustki zawi�zanej na jego szyi. Wzdrygn�� si�.
-Moja chustka? To by� ten szal? Spelda westchn�a.
-Ten sam. By�e� w niego owini�ty. Od tego czasu nie pozwoli�e� go sobie odebra�.
Stru�ek dotkn�� chustki dr��cymi palcami. Spelda poci�gn�a nosem.
- Och, Stru�ku... Nie jeste�my twoimi rodzicami, lecz kochamy ci� jak w�asne 
dziecko. Tuntum prosi�, �ebym... po�egna�a ci� w jego imieniu. Powiedzia�... - Urwa�a, bo 
gard�o jej �cisn�� smutek. - Mam ci powiedzie�, �e... �e cokolwiek si� stanie, nie wolno ci 
zapomnie�... �e ci� kocha.
I wypowiedziawszy te s�owa, wreszcie podda�a si� rozpaczy. Zanios�a si� �a�osnym 
�kaniem, kt�re zatrz�s�o jej ca�ym cia�em.
Stru�ek ukl�k� obok i obj�� jej ramiona.
- Wi�c mam wyruszy� natychmiast?
- Tak b�dzie najlepiej. Ale wr�cisz, synku, prawda? - spyta�a niepewnie. - Wierz mi, 
m�j �liczny, nie chcia�am ci opowiedzie� tej historii do ko�ca, ale...
- Nie p�acz - powiedzia� Stru�ek. - To nie jest koniec historii.
Spelda podnios�a wzrok i poci�gn�a nosem.
-Masz racj� - przyzna�a dzielnie. - To raczej pocz�tek, prawda? Tak, w�a�nie tak. To 
nowy pocz�tek.
Rozdzia� 2
ROBALOT
Stru�ek szed� �cie�k� mi�dzy drzewami, a wok� niego echo powtarza�o odg�osy 
Kresoboru. Zadr�a�, mocniej otuli� si� chustk� i postawi� ko�nierz sk�rzanej kurtki.
Wcale nie chcia� odchodzi� wieczorem. By�o ciemno i zimno, lecz Spelda nalega�a.
-Nie ma lepszej pory - powt�rzy�a par� razy, zbieraj�c drobiazgi, kt�rych Stru�ek mia� 
potrzebowa� w podr�y: sk�rzany buk�ak, lin�, ma�� torb� z jedzeniem i najwa�niejszy ze 
wszystkich imienny n�. Stru�ek wreszcie sta� si� doros�y. - Zreszt� znasz to przys�owie - 
doda�a, wi���c na szyi syna dwa drewniane amulety. - Kto noc� wychodzi, za dnia 
przychodzi.
Stru�ek wiedzia�, �e Spelda stara si� robi� dobr� min� do z�ej gry.
- Ale uwa�aj - powt�rzy�a po raz kolejny. - Jest ciemno, a ja ci� znam, zawsze 
chodzisz z g�ow� w chmurach i marzysz o niebieskich �o��dziach.
- Tak, mamo.
-
- Ju� ty mi nie mydl oczu tym swoim �tak, mamo�. To bardzo wa�ne. Zapami�taj, je�li 
nie chcesz spotka� strasznego m�ciwodziciela, nie zbaczaj ze �cie�ki. My, le�ne trolle, nigdy 
nie zbaczamy ze �cie�ki.
- Ale ja nie jestem le�nym trollem - wymamrota� Stru�ek i pod powiekami zapiek�y go 
�zy.
- Jeste� moim syneczkiem - odpar�a Spelda, mocno tul�c go do siebie. - Nie zbaczaj ze 
�cie�ki. Le�ne trolle wiedz�, co dobre. No, a teraz zmykaj i pozdr�w ode mnie kuzyna 
�upikora. Nawet si� nie obejrzysz, a znowu b�dzie jak zawsze, zobaczysz...
Nie mog�a doko�czy�. Po jej policzkach p�yn�y �zy jak grocholetki. Stru�ek odwr�ci� 
si� i ruszy� ton�c� w mroku �cie�k� prosto w ciemno��.
Jak zawsze! - pomy�la�. Jak zawsze! Nie chc�, �eby wszystko by�o jak zawsze. 
Zawsze s� mecze grochola, zawsze �cina si� drzewa, zawsze stoj� z boku i nikt mnie nie lubi. 
Czy u kuzyna �upikora b�dzie inaczej?
Nagle porwanie na piracki statek wyda�o mu si� bardziej poci�gaj�ce. Podniebni piraci 
przemierzali niebo nad Kresoborem. Na pewno �aden mieszkaniec lasu nawet nie potrafi 
sobie wyobrazi� ich przyg�d.
Spomi�dzy drzew dobieg�o go rozpaczliwe, bolesne wycie. Na sekund� zapanowa�a 
cisza. Zaraz potem nocne odg�osy odezwa�y si� g�o�niej ni� dotychczas, jakby ka�de 
stworzenie cieszy�o si�, �e nie ono pad�o ofiar� wyg�odnia�ego drapie�nika.
Stru�ek zacz�� si� zabawia� odgadywaniem nazw stworze�, kt�rych g�osy dobiega�y 
go z g��bi zdradliwego Kresoboru, z dala od �cie�ki. Dzi�ki temu jako� uspokaja� mocno 
bij�ce serce. W koronach drzew nad jego g�ow� kwicza�y pokwaki i kaszla�y frompy. Nie 
by�y gro�ne dla le�nych trolli - a ju� na pewno nie mog�y im odebra� �ycia. Po prawej stronie 
s�ysza� jazgotliwy zgrzyt sztylota na chwil� przed atakiem. Zaraz potem rozleg� si� wrzask 
jego ofiary, drzewnego szczura lub li�cio�era.
Mroczna �cie�ka zaprowadzi�a Stru�ka w g�sty las. Zatrzyma� si� i spojrza� w srebrne 
�wiat�o ksi�yca pe�zn�ce ukradkiem po pniach i ga��ziach, odbijaj�ce si� w l�ni�cych jak 
lusterka li�ciach. Po raz pierwszy znalaz� si� w lesie zupe�nie sam, w dodatku po zmroku - i 
si� nim zachwyci�.
Zrobi� krok przed siebie, nie odrywaj�c oczu od osrebrzonych li�ci. Zszed� z mrocznej 
�cie�ki. �wiat�o ksi�yca obla�o go zimnym blaskiem, nada�o jego sk�rze metaliczny po�ysk.
-Niewiarygodne! - szepn�� i zrobi� jeszcze par� krok�w. Pod stopami skrzypia� mu 
�nieg. Oddech zmienia� si� w bia�y
ob�ok pary. Z ga��zi p�acz�cego wierzbid�bu zwisa�y sople, kropelki p�ynu z rosokapu 
zamarz�y i l�ni�y jak per�y. Zimny wiatr porusza� zwiewnymi li��mi jakiego� wiotkiego 
drzewka.
-Niesamowite! - doda� Stru�ek i ruszy� dalej. Jeszcze tylko w lewo. I w prawo. I 
jeszcze zakr�t. I wzg�rze. Wszystko by�o tajemnicze i nowe.
Zatrzyma� si� przy szpalerze dr��cych ro�lin o wysokich, spiczastych li�ciach i 
�odygach usianych grubymi p�kami, kt�re w blasku ksi�yca l�ni�y niczym srebro. Nagle 
wszystkie zacz�y p�ka�, jeden po drugim. W chwil� potem ca�y szpaler pokry� si� 
ogromnymi kwiatami o p�atkach jak tafle lodu. Kwiaty zwr�ci�y si� ku ksi�ycowi i zal�ni�y 
w jego blasku.
Stru�ek u�miechn�� si� do siebie i zawr�ci�.
-Jeszcze tylko kawal�teczek dalej... - szepn��.
Obok przeturla� si� toczykrzew i znikn�� w ciemno�ci. Nocne dzwonki i szklane 
jagody dzwoni�y na coraz silniejszym wietrze.
Potem rozleg� si� jeszcze inny d�wi�k. Stru�ek odwr�ci� si� szybko. Ma�a, zwinna, 
kud�ata br�zowa istota o spiralnym ogonie przemkn�a obok, piszcz�c ze strachu. Gdzie� 
daleko zahuka�a las�wka.
Serce Stru�ka za�omota�o. Rozejrza� si� nerwowo. W ciemno�ciach l�ni�y oczy. ��te. 
Zielone. Czerwone. Wszystkie patrzy�y na niego.
-Och, nie - j�kn��. - Co ja narobi�em?
Dobrze wiedzia� co. �Nie zbaczaj ze �cie�ki�, ostrzega�a Spelda. A on jej nie 
pos�ucha�. Zafascynowany srebrzyst� urod� Kresoboru opu�ci� bezpieczn� drog�.
-Nic nie potrafi� zrobi� dobrze! Jestem g�upi! G�upi! G�upi! - krzykn��, rozpaczliwie 
usi�uj�c odnale�� �cie�k�. - G�u...
Raptem us�ysza� co�, od czego g�os zamar� mu w gardle, a nogi skamienia�y. 
Rozpozna� �wiszcz�ce sapanie gnilnej ropuchy, kt�ra cuchn�cym oddechem k�ad�a swoje 
ofiary na dwadzie�cia krok�w. Gdy zbli�y�a si� na dziesi��, jej oddech zabija�. Wystarczy�o 
jedno paskudne bekni�cie, by pozbawi� �ycia wujka Szurbura.
Co robi�? Dok�d ucieka�? Stru�ek jeszcze nigdy w �yciu nie zszed� z le�nej �cie�ki. 
Ruszy�, zatrzyma� si�, pobieg� w przeciwn� stron�, znowu stan��. �wiszcz�cy oddech gnilnej 
ropuchy dobiega� jakby ze wszystkich stron naraz. Stru�ek rzuci� si� w cie� zaro�li, 
przykucn�� za wysokim, kostropatym drzewem.
Gnilna ropucha zbli�y�a si�. Jej rz꿹ce sapanie rozbrzmiewa�o g�o�niej. Stru�kowi 
zwilgotnia�y d�onie, w ustach mu wysch�o. Pokwaki i frompy zamilk�y i w okropnej ciszy 
serce Stru�ka dudni�o jak b�ben. Gnilna ropucha na pewno to s�ysza�a. Stru�ek wyjrza� 
ostro�nie zza drzewa.
B��d! - zd��y� jeszcze pomy�le� na widok dwojga ��tych �lepi gapi�cych si� na niego 
z ciemno�ci. D�ugi zwini�ty j�zyk zamigota� w powietrzu, jakby je smakowa�. Nagle gnilna 
ropucha nad�a si� jak balon. Za chwil� wyrzuci z siebie strumie� �mierciono�nego 
powietrza! Stru�ek zamkn�� oczy, zatka� nos i zacisn�� usta. Us�ysza� przenikliwy syk.
Zaraz potem co� spad�o na ziemi� za jego plecami. Ostro�nie otworzy� jedno oko. Na 
�ci�ce le�a� fromp. Jego kud�aty chwytny ogon drga� konwulsyjnie. Stru�ek zamar� w 
bezruchu i patrzy�, staraj�c si� nie oddycha�, jak gnilna ropucha lepkim j�zykiem, chwyta 
bezw�adnego frompa i ucieka z nim w zaro�la.
- Ma�o brakowa�o - powiedzia� do siebie Stru�ek i westchn�� z ulg�. Otar� spocone 
czo�o. - Oj, bardzo ma�o!
Ksi�yc sta� si� bia�y jak mleko, cienie si� pog��bi�y. Stru�ek wl�k� si� rozpaczliwie 
przed siebie. Mrok przylgn�� do niego jak mokry koc. Gnilna ropucha posz�a w swoj� stron�, 
ale to by�o najmniejsze z jego zmartwie�. Pozostawa�o faktem, �e zboczy� ze �cie�ki. I �e si� 
zgubi�. Cz�sto si� potyka�, czasami upada�. W�osy mia� mokre od potu, cho� jednocze�nie 
mr�z przenika� go do szpiku ko�ci. Nie wiedzia�, dok�d zmierza, nie wiedzia�, gdzie jest, mia� 
tylko nadziej�, �e nie b��ka si� w k�ko. By� te� zm�czony, ale za ka�dym razem, gdy 
przystawa�, warkot lub ryk nieznanej bestii podrywa� go do dalszego marszu.
Wreszcie nie m�g� zrobi� ani kroku wi�cej. Osun�� si� na kolana i spojrza� w g�r�.
- O, m�ciwodziciel! - zakl��. - M�ciwodziciel! M�ciwodziciel! - krzykn�� w mro�ne 
niebo. - Prosz�, prosz�, prosz�... Chc� znowu znale�� �cie�k�. Dlaczego z niej zszed�em? 
Pomocy! Pomocy! Pomocy...
- Pomocy!
Krzyk rozpaczy d�gn�� go jak no�em. Stru�ek zerwa� si� na r�wne nogi i rozejrza� 
doko�a.
-Na pomoc!
To nie by�o echo! G�os dochodzi� z lewej strony. Stru�ek bez namys�u ruszy� biegiem, 
by sprawdzi�, czy mo�e pom�c. Zaraz potem znowu si� zatrzyma�. A je�li to pu�apka? 
Przypomnia� sobie mro��ce krew w �y�ach opowie�ci o le�nych trollach, kt�re da�y si� 
omami� fa�szywym wezwaniom d�gacza, potwornego stworzenia o czterdziestu ostrych jak 
n� szponach. Wygl�da� jak le��ca na ziemi k�oda - dop�ki si� na niego nie nast�pi�o. Wtedy 
chwyta� ofiar� i nie puszcza�, dop�ki jej zw�oki nie zacz�y gni�, gdy� jada� wy��cznie 
rozk�adaj�c� si� padlin�.
-Na lito��, niech mi kto� pomo�e, ratunku! - znowu zawo�a� g�os, ju� s�abszy.
Nie m�g� go s�ucha� oboj�tnie. Wyci�gn�� n� - tak na wszelki wypadek - i pop�dzi� 
w kierunku, z kt�rego dobiega�o wo�anie. Nie przebieg� nawet dwudziestu krok�w, gdy 
potkn�� si� o co� wystaj�cego spomi�dzy korzeni szemrz�cego szczotkokrzewu.
-Au�! - krzykn�� kto�.
Stru�ek odwr�ci� si�. Potkn�� si� o czyje� nogi. Ich w�a�ciciel usiad� i spiorunowa� go 
wzrokiem.
- Niezdara!
- Przepraszam, ale... - zacz�� Stru�ek.
- I nie gap si� na mnie! To niegrzeczne.
-Przepraszam, ale... - znowu powiedzia� Stru�ek. Rzeczywi�cie si� gapi�. W 
promieniach ksi�ycowego �wiat�a nieznajomy ch�opiec wygl�da� okropnie. Mia� 
jaskrawoczerwon� twarz, szkar�atne w�osy stercz�ce niby p�omienie oraz naszyjniki Ze 
zwierz�cych z�b�w.
- Jeste� rze�nikiem, tak? - zapyta� Stru�ek.
Rze�nicy wygl�dali tak, jakby byli sk�pani we krwi, a to budzi�o strach. Powiadano, 
�e przelewana od pokole� krew nas�czy�a ich sk�r� i w�osy. Ale cho� do ich zada� nale�a�o 
zabijanie tilder�w, na kt�re polowali, i turog�w, kt�re uje�d�ali, rze�nicy byli spokojnym 
ludem.
Mimo to Stru�ek nie potrafi� ukry� odrazy. Je�li nie liczy� podr�nik�w, kt�rzy od 
czasu do czasu zapuszczali si� w g��b Kresoboru, rze�nicy najcz�ciej spotykali si� z le�nymi 
trollami. Handlowali ze sob� - rze�bione drewniane przedmioty i wiklinowe kosze w zamian 
za mi�so i sk�ry. Jednak le�ne trolle, podobnie jak wszyscy inni, pogardza�y rze�nikami. Ich 
miejsce by�o, jak mawia�a Spelda, na samym dnie garnka. Nikt nie chcia� si� zadawa� z 
ludem, kt�ry mia� krew nie tylko na r�kach, ale i na ca�ym ciele.
- No wi�c? - spyta� Stru�ek. - Jeste� rze�nikiem?
- A je�li nawet, to co? - odpar� ch�opiec zaczepnie.
- Nic, tylko... - Kiedy kto� si� zgubi� w Kresoborze, nie powinien by� zbyt wybredny 
w wyborze towarzystwa. - Jestem Stru�ek.
Ch�opiec lekko dotkn�� czo�a i sk�oni� g�ow�.
-Nazywam si� Kostu� - powiedzia�. - Zaprowad� mnie do mojej wioski. Nie mog� 
chodzi�, patrz.
Na pi�cie mia� sze�� lub siedem zaognionych fioletowych �lad�w. Ca�a stopa spuch�a 
tak, �e by�a dwa razy wi�ksza od drugiej. Na oczach Stru�ka opuchlizna zacz�a pe�zn�� w 
g�r� nogi.
- Co si� dzieje? - zdumia� si� Stru�ek.
- To... to...
Kostu� wpatrywa� si� w co� za jego plecami. Stru�ek us�ysza� syk; odwr�ci� si�. Tu� 
nad ziemi� unosi�o si� najokropniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widzia�.
By�o d�ugie, gruz�owate, o rozjarzonej zieleni� o�liz�ej sk�rze, l�ni�cej wilgoci� w 
mlecznym �wietle ksi�yca. Wzd�u� jego cia�a ci�gn�y si� ��te nabrzmia�e naro�le, z 
kt�rych s�czy� si� przejrzysty p�yn. Stw�r wi� si� i wygina�, nie spuszczaj�c ze Stru�ka 
wielkich, zimnych �lepi.
- Co to? - szepn�� Stru�ek.
- Robalot - odszepn�� ma�y rze�nik. - Nie pozw�l mu si� dotkn��, cho�by nie wiem 
co.
- Nigdy w �yciu - oznajmi� Stru�ek dzielnie i si�gn�� po n�. Nie znalaz� go. - M�j 
n�! M�j imienny n�!
Przypomnia� sobie: mia� go ze sob�, kiedy potkn�� si� o nogi Kostusia. Pewnie le�y 
gdzie� na ziemi.
By� tak przera�ony, �e ani na sekund� nie potrafi� oderwa� wzroku od robalota. 
Stworzenie nadal si� wi�o; syk dochodzi� nie z jego paszczy, lecz z rz�du otwor�w na jego 
brzuchu.
Powietrze, kt�re z nich uchodzi�o, unosi�o stwora nad ziemi�. Nagle robalot 
rozdziawi� paszcz�.
Stru�ek wzdrygn�� si�. W paszczy stwora wi�y si� macki, ka�da zako�czona 
przyssawk�. Wystrzeli�y na zewn�trz niczym drapie�ne robaki.
-N� - mrukn�� do Kostusia. - Znajd� m�j n�. Us�ysza�, jak ch�opiec rozgarnia suche 
li�cie.
- Staram si�... ale... nie mog�... Jest! Mam!
- Szybko - rzuci� z rozpacz�. Robalot dygota�, szykuj�c si� do ataku. Stru�ek 
wyci�gn�� r�k� do ty�u. - Daj!!!
Poczu� w d�oni znajom� ko�cian� r�koje��. Chwyci� j� mocno i zacisn�� z�by.
Robalot ko�ysa� si� w powietrzu, ca�y czas dygocz�c. Nagle zaatakowa�. Z 
rozdziawion� szeroko paszcz�, z kt�rej wystawa�y macki, rzuci� si� ku szyi Stru�ka. Cuchn�� 
zje�cza�ym t�uszczem.
Przera�ony Stru�ek odskoczy�. Robalot w po�owie drogi raptownie zmieni� kierunek i 
uderzy� z innej strony. Stru�ek zrobi� unik. Stw�r przefrun�� nad jego g�ow�, zatrzyma� si� z 
sykiem, zawr�ci� i znowu zaatakowa�.
Tym razem uderzy� z przodu - a Stru�ek tylko na to czeka�. Gdy potw�r ju� prawie 
dosi�ga� mackami jego szyi, obr�ci� si� i skoczy� do przodu. Zatopi� n� w mi�kkim brzuchu 
robala i rozci�� rz�d otwor�w powietrznych.
Efekt by� piorunuj�cy. Z g�o�nym �fffpffpffpffp� niczym balon, z kt�rego uchodzi 
powietrze, stw�r zacz�� si� dziko miota� w powietrzu. Potem eksplodowa�, a na ziemi� 
sfrun�o mn�stwo strz�pk�w o�liz�ej ��tozielonej sk�ry.
-Hurra! - krzykn�� Stru�ek i machn�� pi�ci�. - Uda�o mi si�!
Sam, ca�kiem sam za�atwi�em robalota!
Z ust bucha�y mu k��by pary niczym dym ze smoczej paszczy. Z p�nocy wia� 
lodowaty wiatr, lecz Stru�ek nie czu� zimna. Rozgrzewa�y go duma i rado��.
- Fomofy! - rozleg� si� g�os za jego plecami. Kostu� m�wi� dziwnie, jakby mia� pe�n� 
buzi�.
- Wszystko w porz�dku - zapewni� go Stru�ek, wstaj�c. - Ju�... Kostu�! - wrzasn��.
Ma�y rze�nik by� zmieniony nie do poznania. Zanim Stru�ek zacz�� walczy� z 
robalotem, Kostu� mia� spuchni�t� nog�. Teraz ca�e jego cia�o rozd�o si� jak wielki 
czerwony pomidor.
- Wabieh mie ho homu - wybe�kota� ze �zami w oczach.
- Aleja nie wiem, gdzie mieszkasz!
- A hi foiem. Fodnieh mie.
-
Ma�y rze�nik by� dziwnie lekki. Stru�ek podni�s� go z ziemi i zacz�� i��. Zacz�li i��.
-F leo - odezwa� si� Kostu� po chwili. - I jehcze has f leo. F prao. Prohto.
Ale poniewa� ci�gle puch�, w ko�cu nie m�g� ju� m�wi�. Naciska� tylko r�kami 
ramiona Stru�ka, wskazuj�c kierunek marszu. Stru�ek zmierza� w strony, kt�rych nie widzia� 
nigdy w �yciu.
- Hany! - krzykn�� Kostu�. - Ohlauh�!
- Co? - spyta� Stru�ek. Ale zaraz zrozumia�, co si� dzieje. Kostu�, bardzo lekki ju� 
wtedy, gdy Stru�ek podni�s� go z ziemi, sta� si� l�ejszy od powietrza. Jego ogromne, wzd�te 
cia�o prawie oderwa�o si� od ziemi.
Stru�ek chcia� obj�� go w pasie - a raczej w miejscu, gdzie Kostu� mia� kiedy� pas - 
ale okaza�o si� to niemo�liwe. R�wnie dobrze m�g�by obejmowa� wielki buk�ak z wod�, z 
tym �e buk�ak z wod� nie usi�uje odlecie�. Gdyby go pu�ci�, Kostu� znikn��by mi�dzy 
chmurami.
Stru�ek otar� pot z czo�a. Wcisn�� ch�opca mi�dzy dwie ga��zie, starannie wybieraj�c 
takie bez kolc�w, �eby Kostu� nie p�k�. Zdj�� z ramienia sznur, kt�ry da�a mu Spelda, i 
przywi�za� jeden koniec do nogi Kostusia, drugim obwi�za� siebie. Znowu ruszyli.
Nie min�o wiele czasu, a znowu zacz�y si� k�opoty. Z ka�dym krokiem Stru�ek czu�, 
�e Kostu� coraz silniej ci�gnie go w g�r�. Chwyta� si� ga��zi krzak�w, ale wszystko na nic. 
Ma�y rze�nik wzbija� si� coraz wy�ej.
Raptem nogi Stru�ka straci�y kontakt z ziemi�, ga��zie krzak�w wy�lizn�y si� mu z 
r�k i obaj poszybowali w g�r�.
Frun�li coraz wy�ej i wy�ej w lodowatym nocnym powietrzu, ku niebu. Stru�ek na 
pr�no szarpa� za zawi�zan� w pasie lin�. Trzyma�a mocno. Spojrza� w d�, na szybko 
odlatuj�c� ziemi�, i w tej samej chwili przysz�o mu do g�owy co� strasznego.
Kiedy Kostu� nie wr�ci do domu, rodzice i przyjaciele rozpoczn� poszukiwania. Ale 
on, Stru�ek, zrobi� co�, co nie przysz�oby do g�owy �adnemu le�nemu trollowi: zboczy� ze 
�cie�ki. Nikt nie b�dzie go szuka�.
Rozdzia� 3
RZE�NICY
Stru�ek frun�� coraz wy�ej ku zimnemu, czarnemu niebu. Z trudem �apa� powietrze, 
bo sznur wpija� si� mu bole�nie w �ebra. Raptem w nos po�askota� go dziwny gryz�cy dym. 
Pachnia� drewnem, sk�r� i czym� trudnym do rozpoznania. Kostu� w g�rze co� mrukn��.
-Jeste�my ko�o twojej wioski? - domy�li� si� Stru�ek. Kostu� mrukn�� znowu, tym 
razem g�o�niej. Pomi�dzy li��mi
zamigota�y p�omienie i krwawoczerwony dym. Najwy�ej dwadzie�cia krok�w od nich 
p�on�o ognisko.
-Ratunku! - wrzasn�� Stru�ek co si� w p�ucach. - Na pomoc!
Niemal natychmiast pod nimi zaroi�o si� od czerwonych jak krew rze�nik�w z 
pochodniami w r�kach.
-W g�rze! - rykn�� Stru�ek.
Rze�nicy podnie�li g�owy. Jeden wskaza� ich palcem. Potem, bez s�owa, zacz�li 
dzia�a�. Spokojnie i metodycznie zdj�li z ramion
liny i zawi�zali p�tle. Wci�� bez po�piechu, lecz z wpraw�, zarzucali lassa w 
powietrze.
Stru�ek j�kn��; p�tle �miga�y pod jego nogami. Wypr�y� r�ce i nogi, zadar� w g�r� 
stopy. Rze�nicy ponowili pr�b�, ale Kostu� ci�gn�� go wy�ej i z ka�d� sekund� zadanie 
stawa�o si� coraz trudniejsze.
-A niech to - mrukn�� niecierpliwie.
Z g�ry doszed� go krzyk Kostusia. Jego rozd�te cia�o przedar�o si� przez najwy�sze 
ga��zie. Zaraz potem i Stru�ek wychyli� g�ow� ze zbitego g�szczu koron. Zgniecione li�cie 
pachnia�y mocno i �wie�o.
Jak tam jest? - zaciekawi� si� Stru�ek. Tam, nad Kresoborem... W kr�lestwie 
podniebnych pirat�w...
Zanim zdo�a� si� przekona�, poczu�, �e co� muska jego wzniesion� do g�ry stop� i 
zaciska si� wok� kostki. Lasso wreszcie trafi�o celu. Poczu� mocne szarpni�cie, po nim 
drugie i trzecie. Li�cie znowu przejecha�y mu po twarzy, tym razem ich ziemisty zapach by� 
jeszcze mocniejszy.
Znowu zobaczy� ziemi�, a tak�e w�asn� nog� ze sznurem zaci�ni�tym wok� kostki. 
Drugi koniec liny trzyma�o co najmniej dwudziestu rze�nik�w. Powoli �ci�gali ich w d�.
Gdy dotkn�� stopami ziemi, rze�nicy natychmiast zaj�li si� Kostusiem. W zupe�nym 
milczeniu obwi�zali linami jego r�ce i nogi i poci�gn�li. Potem jeden wyj�� n� i przeci�� 
lin�, kt�ra nadal �ciska�a pier� Stru�ka. By� wolny! Zgi�� si� wp� i zaczerpn�� wielki haust 
powietrza.
-Dzi�kuj� - wychrypia�. - D�ugo bym ju� nie wytrzyma�. Jestem...
Podni�s� g�ow�. Wszyscy rze�nicy byli ju� daleko, ci�gn�c nad sob� ogromne cia�o 
Kostusia. Zostawili go. Co wi�cej, zacz�� pada� �nieg.
-Wielkie dzi�ki - parskn�� Stru�ek.
-Oni si� tylko martwi� - us�ysza� g�os za plecami. Odwr�ci� si�. Zobaczy� 
dziewczynk� z migocz�c� pochodni�.
Dotkn�a z u�miechem czo�a. Stru�ek odwzajemni� u�miech.
- Jestem Chrz�stusia - powiedzia�a. - Kostu� to m�j brat. Szukamy go od trzech nocy.
- Wyzdrowieje?
- Je�li zdo�aj� mu poda� odtrutk�, zanim p�knie.
- P�knie?! - krzykn�� Stru�ek. Wola� sobie nie wyobra�a�, co by by�o, gdyby 
naprawd� wzbili si� pod niebo.
Chrz�stusia pokiwa�a g�ow�.
- Jad zmienia si� w gor�ce powietrze. A cia�o nie mo�e si� rozci�ga� w 
niesko�czono�� - doda�a ponuro. Z daleka rozbrzmia� d�wi�k gongu. - Chod�. Pewnie jeste� 
g�odny. Zaraz b�dzie obiad.
- Obiad? Przecie� jest �rodek nocy.
- Oczywi�cie - zdziwi�a si� Chrz�stusia. - A ty mo�e jesz obiad w �rodku dnia? - 
spyta�a ze �miechem.
- No... tak. Pokr�ci�a g�ow�.
- Jeste� dziwny!
- Nie - roze�mia� si�, id�c za ni� przez las. - Jestem Stru�ek!
- Przed nimi pojawi�a si� wioska. Stru�ek zatrzyma� si� i szeroko
otworzy� oczy. Wszystko tutaj wygl�da�o zupe�nie inaczej ni� w jego rodzinnych 
stronach. Rze�nicy mieszkali w sza�asach, nie w chatach z drewna. Trolle budowa�y swoje 
chaty z dryfodrzewu, by by�y lekkie, a rze�nicy z drzewa o�owiowego, by trzyma�y si� mocno 
ziemi. W ich sza�asach nie by�o drzwi, jedynie zas�ony ze sk�r turoga, chroni�ce przed 
wiatrem, nie s�siadami.
Chrz�stusia zaprowadzi�a Stru�ka do ogniska, kt�re zauwa�y� z g�ry. By�o wielkie, 
p�on�o po�rodku wioski na okr�g�ym postumencie z kamienia. Rozejrza� si� ze zdumieniem. 
Cho� poza granicami wioski �nieg pada� ju� g�sto, mi�dzy domy nie opad� ani jeden p�atek. 
Ognisko otacza�o je kopu�� ciep�a, w kt�rej �nieg si� topi�.
Wok� ogniska sta�y cztery d�ugie sto�y nakryte do obiadu.
-Siadaj, gdzie chcesz - powiedzia�a Chrz�stusia i usadowi�a si� wygodnie. - O czym 
my�lisz?
Stru�ek westchn��.
-Tam, sk�d pochodz�, palimy lotne drewno - dryfodrzew, drzewo ko�ysankowe. Jest 
dobre, ale trzeba nim pali� w piecu, �eby nie ulecia�o. Jeszcze nigdy nie widzia�em ogniska.
Chrz�stusia przyjrza�a mu si� z niepokojem.
- Wola�by� wej�� do domu?
- Nie! Nie o to mi chodzi. Tu jest bardzo mi�o. W domu... no, w ka�dym razie tam, 
gdzie si� wychowa�em, kiedy jest zimno, wszyscy zamykaj� si� w chatach. Przy brzydkiej 
pogodzie jest si� bardzo samotnym.
Nie doda�, �e w domu czu� si� samotny, nawet gdy �wieci�o pi�kne s�o�ce.
Wszystkie �awy zape�ni�y si�, a na drugim ko�cu sto�u zacz�to podawa� pierwsze 
danie. Stru�ek zda� sobie spraw�, jaki jest g�odny, dopiero gdy w nos po�askota�a go 
smakowita wo�.
- Znam ten zapach - powiedzia�. - Co to?
- Chyba zupa z turogowej kie�basy - odpar�a Chrz�stusia.
U�miechn�� si� do siebie. No jasne! Zupa z turogowej kie�basy by�a uwa�ana za taki 
rarytas, �e doros�e le�ne trolle jada�y j� w Wielk� Noc. Co roku zastanawia� si�, jak smakuje. 
Teraz si� dowie.
- Przesu� �okie�, kochanie - odezwa� si� kto� z ty�u. Stru�ek obejrza� si�. Za nim sta�a 
stara kobieta z chochl� w jednej r�ce i p�katym saganem w drugiej. Spojrza�a na niego, 
cofn�a si� gwa�townie, a z jej twarzy znikn�� u�miech.
- Duch! - krzykn�a.
- Nie, Ba-Tatum - odezwa�a si� Chrz�stusia. - To Stru�ek. Jest z daleka. Uratowa� 
Kostusiowi �ycie.
Staruszka spojrza�a na niego ze zdziwieniem.
-To ty przyprowadzi�e� do nas Kostusia?
Stru�ek skin�� g�ow�. Staruszka dotkn�a czo�a i z�o�y�a mu uk�on.
-Witaj - rzek�a. Unios�a obie r�ce i g�o�no uderzy�a chochl� w sagan. - Uciszcie si�! - 
krzykn�a. Wspi�a si� na �aw� i spojrza�a na zwr�cone ku niej, zaciekawione twarze. - Jest 
mi�dzy nami m�ody �mia�ek imieniem Stru�ek. To on uratowa� naszego Kostusia i 
przyprowadzi� go do nas. Unie�cie kielichy i powitajcie go, jak nale�y.
Wszyscy rze�nicy - m�odzi i starzy - wstali, dotkn�li cz�, unie�li kielichy i 
zakrzykn�li:
- Witamy ci�, Stru�ku!
- Stru�ek spu�ci� oczy.
- To nic takiego - wymamrota�.
-A teraz - oznajmi�a Ba-Tatum, schodz�c z �awy - o�miel� si� zauwa�y�, �e na pewno 
jeste� g�odny. Smacznego, kochanie - powiedzia�a i nala�a mu zupy do miski. - Zobaczymy, 
czy teraz twoje policzki nabior� kolor�w.
Zupa z turogowej kie�basy smakowa�a r�wnie wybornie, jak pachnia�a. By�a g�sta i 
pikantna, gdy� kie�baski gotowano do mi�kko�ci z trawk� pomara�czow� i k�skojadem. A na 
zupie si� nie sko�czy�o. Zaraz potem podano soczyste steki z turoga w panierce z m�ki 
w�laka, sma�one w tilderzym smalcu, a po nich ziemne jab�ka i aromatyczn� niebiesk� 
sa�at�. P�niej pojawi�y si� miodowe biszkopciki, galaret