3474
Szczegóły |
Tytuł |
3474 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3474 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Magicbox z podw�jnie zwertyfikowan� powierzchni�
robocz�
Wszed� po schodkach i przekroczywszy nafaszerowany czujnikami pr�g pod
hardestowymi drzwiami znalaz� si� w recepcji posterunku.
W duchu przyznawa� si� do tego, �e kocha to miejsce, wiedzia�, �e
zatrzyma� si� zaraz za progiem nie po to, by sprawdzi� czy wszystko gra, i
nie po to bynajmniej, �eby sprawdzi� kto si� obija, jak s�dzili jego
koledzy. Po prostu - musia� przejecha� rozmi�owanym spojrzeniem po jasnej,
czystej sali, po dw�ch marszach schod�w i o�miu taflach nieprzenikalnych
dla wzroku drzwi. To by�o jego �ycie. Dom - to dom, rodzina, owszem -
dzieci i tak dalej, ale �ycie to tu!
Posterunkowy Emil Slodovoyt poci�gn�� nosem, klepn�� si� w klamr�
przepisowo obci��onego sprz�tem pasa i ruszy� do kontuaru. Kr�luj�cy za
nim Lagerfeldt, sz�sta generacja policjant�w w Lauckaevanna City, o jedno
pokolenie nawet wi�cej ni� w przypadku Slodovoyta, od�o�y� s�uchawk� i
wysun�wszy do przodu �uchw�, skin�� mu g�ow�. Potem, rzuciwszy szybkie dwa
spojrzenia, w prawo i w lewo, ruchem brwi wskaza� drzwi z numerem 3. Emil
skin�� g�ow� - "Rozumiem", u�cisn�li sobie ponad kontuarem d�onie.
- Co� si� dzieje?
- Spok�j jak w zakonie o wyt�onej regule - rytualnie odpowiedzia�
Lagerfeldt.
- Oby tak zawsze - odruchowo odpar� Slodovoyt.
Lagerfeldt powinien by� teraz powiedzie�: "Tylko �eby nie zredukowali
policji zanim my p�jdziemy na emerytury!". Wydmuchn�� g�o�no powietrze
przez nos - "Fhu!".
- Tak, ale �eby ten spok�j nie natchn�� naszych prze�o�onych pomys�em
redukcji kadry. Niech wpadn� na to dopiero gdy znajdziemy si� na
emeryturach! - u�miechn�� si�. Potem wr�ci� do s�u�bowego wyrazu twarzy. -
Podejd� potem do mnie. Mam co�.
Slodovoyt stukn�� si� palcem w skro� w pastiszu salutowania i poszed�
do pokoju numer trzy. Zapuka� w um�wiony spos�b - dwa razy, potem dwa razy
i jeszcze raz. Cicho sykn�y rygle i drzwi otworzy�y si�. W progu sta�
u�miechni�ty Abdahautch.
- Cze��. - Slodovoyt omin�� go i znalaz� si� w pomieszczeniu aresztu
rezerwowego. Najstarsi policjanci nie pami�tali, by by� cho� raz u�yty. -
Kupili�cie? - zapyta�, cho� ju� zobaczy� stoj�cy w k�cie magicbox. -
Kurwa... Ale� masz-sz-szyna!.. - sykn�� wierzchem d�oni odsuwaj�c czapk�
na ty� g�owy i pocieraj�c jednocze�nie czo�o opuszkami palc�w; gest
wyra�aj�cy zafrasowanie, nabyty dawno temu, kiedy jeszcze bywa�y ku temu
powody. - Ja-�e� ci powiadam!.. - wycedzi� pe�en podziwu.
Magicbox sta� skromnie w k�cie. Na panelu czo�owym, czarnym jak i
aksamitnym jak letnia noc w nowiu, skromnie po�yskiwa� niewielki, ale
dobrze wyliczony i zaplanowany napis: "Mitsubishi". Ca�e urz�dzenie by�o
wielko�ci dobrego rodzinnego fridge'a, wierzch i boki p�askie, front, jak
si� dobrze przyjrza�o ujawnia�, �e jest wypuk�y, taki niewielki fragment
cholernie du�ego walca. Ogromna, prawdziwie ogromna komora podajnika w
po�owie wysoko�ci urz�dzenia.
- Niez�y, he?! - Abdahautch tr�ci� �okciem bok Slodovoyta. Obaj stali
w odleg�o�ci trzech metr�w od magicboxa, jakby obawiali si�, �e ich
oddechy mog� zamgli� nieskaziteln� powierzchni� p�yty czo�owej. - Podczas
prezentacji wysypa� w ci�gu minuty zestaw turystyczny: kocio� zupy, trzy
zestawy kolacji... Fur� r�nych pieprzonych sa�atek - zatar� rado�nie
r�ce. - Poka�� ci co�.
Si�gn�� po stoj�cy na stole kubek i chlusn�� resztk� kawy na panel.
Zanim Slodovoyt zd��y� zareagowa� - krzykn��, powstrzyma�, rzuci� si� do
wycierania - kawa ze �mietank� dolecia�a do panelu i nie dotkn�wszy go
sp�yn�a na pod�og�. A tam sykn�a i znikn�a.
- ...Dzia�e�? - Abdahautch zadowolony z efektu tr�ci� go �okciem w
bok. - Niezniszczalny, jego ma�. Sam si� broni. Wyla�em ju� na to tyle
kawy, �e p�, kurwa, posterunku dosta�oby migotania zastawek, a widzisz
co�?
- E! - zaprzeczy� oszo�omiony Slodovoyt. Zrobi� jeszcze krok. - Te
Japo�czaki to robi� cuda! A by to chuj strzeli�! Czemu nie my?
- Nie tylko my jeste�my daleko za ich dupami. Popatrz na Europ�:
Niemcy co� rze�bi� w fabrykach Opla, ale to tandeta i wystarcza tylko im
tam, w Europie. Podobno Merc ma co� lepszego, ale my�l�, �e to co� mo�e
by� co najwy�ej trwalsze. Mo�e dizajn?.. - wzruszy� ramionami tak mocno,
�e niemal otar� sobie nimi uszy. - Patrz - wyci�gn�� r�k� i macha� r�k� w
miar� wyliczania: - Francuzi si� nie licz�, Angole to samo. Chuj jedyny
wie, co si� dzieje w Ruslandii, mo�e s� w stanie wyprodukowa� tylko takie
co�, co im daje jakie�, kurwa, par�wki z soji czy chleb z glon�w. Tylko
te, w dup� jebane, Japo�ce...
Jednocze�nie pokiwali g�owami. Slodovoyt wzi�� d�ugi wdech.
- Podw�jnie zwertyfikowana powierzchnia robocza - powiedzia� z
szacunkiem Abdahautch.
- Co to znaczy, do chuja kr�la?
- Nie wiem. Inne modele tego nie maj�, wi�c musi by� lepsze...
Napawali si� chwil� widokiem.
- Czy si� to nam podoba czy nie - japo�ska, ale zajebista maszyna... -
sapn�� posterunkowy Slodovoyt .
- Ha, nie ma dw�ch zda�. Zreszt� dlatego j� kupili�my. I popatrz, co -
w dup� no�em rozwierceni - zawiera oferta: gwarancja - trzy lata.
Wydajno�� - nie ma lepszej. Dizajn - mo�na si� obsra�. A cena - tylko
nieco wy�sza od Forda, ju� nie m�wi�c o GM czy USdate. Jak oni to robi�?
Kto� zastuka� w um�wiony spos�b. Abdahautch podszed� do judasza,
zerkn�� i otworzy�. Wesz�a tr�jka. Przywitali si� z Slodovoytem. Widzieli
ju� magicboxa.
- Fajny, nie? - zapyta� jeden wskazuj�c kciukiem urz�dzenie.
- Fajny?! - prychn�� Slodovoyt. - W�a�nie si� zastanawiali�my,
dlaczego Japo�czaki mog� robi� maszyny dwa razy lepsze w tej samej cenie.
- Mo�e maj� magicboxy, kt�re robi� magiboxy?
- Bajka! - popatrzy� na m�wi�cego z politowaniem. - To jest to, czego
by sobie �yczyli wszyscy, ale g�wno tam!..
- Dojd� do tego - z przekonaniem o�wiadczy� najwy�szy z
nowoprzyby�ych, Fox. - Tyle luda nad tym pracuje, �e co� musz�
wykombinowa�.
- A wtedy - raj? Nie? No bo po co b�dziemy pracowa�, skoro ju�
naprawd� wszystko wyleci z boxa?
Zmarszczyli czo�a, potem niemal jednocze�nie pokiwali g�owami. Tylko
Slodovoyt pokr�ci� swoj� przecz�co.
- A energia? - Chwil� rozkoszowa� si� ich zaskoczonymi minami. - Za
energi� trzeba b�dzie zap�aci�, nie? Kto j� wyprodukuje?
- No, magicboxy... Inne...
- A czym b�dzie nap�dzany taki box, co?
Fox zrozumia�, �e plecie bzdury, skrzywi� si�, a gdy kto� gwa�townie
zastuka� do drzwi, podskoczy� do nich, zerkn�� przez judasz i sykn��:
- Idzie!
Przekr�ciwszy zamek odskoczy� od drzwi. Ustawili si� szeregiem, rami�
przy ramieniu, ciasno, �eby dok�adnie zas�oni� magicbox. Kto� otworzy�
drzwi, wpad�a czw�rka policjant�w i migiem do��czy�a do szeregu, za nimi
wszed� kapitan Greenway. Widz�c szereg podw�adnych stan�� w miejscu i
zmarszczy� czo�o.
- "For his a jolly good fellow!.." - rykn�� szereg. Do��czyli do nich
ci z ty�u, drzwi ju� nie zamykano. W tej chwili posterunek by�
odizolowany, a w najbli�szym otoczeniu nie by�o ani kawa�ka obcego
cz�owieka. Akcja zosta�a zaplanowana wspaniale i szlifowana od sze�ciu
tygodni. Nie mog�o si� nie uda�.
Kapitan kr�c�c g�ow� odczeka� a� ucich� ch�r i plasn�� w d�onie.
- Wy stare czuby! - powiedzia�. Chwil� trwa� w milczeniu, tylko
drgn�y mu kilka razy koniuszki w�s�w, jakby chcia� co� powiedzie�, a nie
m�g�. - Wy fiuty pomarszczone... - ruszy� do pierwszego w szeregu, Foxa.
Wtedy rozst�pili si� i kapitan zobaczy� prezent. Potkn�� si� i
wpatrzy� w magicboxa.
- Co... - wyszepta� - ... co to... jest?..
- Kapitanie - zgodnie ze scenariuszem Slodovoyt wyst�pi� przed
koleg�w. - Znamy si� nie rok i nie dziesi��. Wyszed�e� z naszego grona,
prostych kraw�nik�w, wiesz co to robota i kto j� wykonuje. Nie ma w�r�d
nas ani jednego, kto uwa�a�by, �e skrzywdzi�e� kiedykolwiek policjanta -
sapn��, sam lekko wzruszony swoimi s�owami. - Kochamy ci�. I chcieli�my,
�eby� to wiedzia�... i... - W panice stwierdzi�, �e nie pami�ta, co
jeszcze mia� powiedzie�. - I... przyjmij, po prostu nasz dar, i miejmy
nadziej�, �e ci b�dzie s�u�y� d�ugo i efektywnie.
- Jak ty spo�ecze�stwu! - rykn�� Abdahautch.
- Niech �yje kapitanisko! - wrzasn�� kto� z ty�u.
W powszechnym rozgardiaszu nikt ju� nie zwraca� uwagi na skr�t w
przemowie Slodovoyta. Wszyscy rzucili si� do �ciskania i poklepywania
kapitana. Greenway �ciska� d�onie, obejmowa� i ok�ada� pi�ciami plecy
�ciskanych.
- Ch�opaki... - powiedzia� w ko�cu. - Ja jestem... wzruszony...
Wiecie, �e ceni� sobie was... wasz�...
Slodovoyt poczu�, �e kapitanowi za chwil� pop�yn� �zy. Postanowi�
pom�c prze�o�onemu:
- Dobra, nie gadaj tyle, Tom. Lepiej pocz�stuj nas kaw� z tego pud�a.
- A w�a�nie! - Greenway potrz�sn�� g�ow�. - Chyba nie my�licie, �e
zabior� to do dom...
- W�a�nie tak my�limy, kapitanie! - rykn�li ch�rem.
Mieli to przetrenowane, poniewa� przewidzieli pierwsz� reakcj�
kapitana.
Greenway zamacha� r�kami.
- OK! OK! - podszed� do magicboxa. - Dwadzie�cia mocnych kaw,
�mietanka, cukier. Trzy tuziny p�czk�w. - Dotkn�� weryfikatora. Odwr�ci�
si� do czekaj�cych policjant�w. - Jak przyjdzie rachunek za energi�
elektryczn� to wywal� nas na bruk - mrugn�� do podw�adnych.
Roze�miali si�. Slodovoyt odetchn��. Kilku z nich uwa�a�o, �e to zbyt
drogi prezent, �e kapitan postawi si� i nie zabierze pud�a do domu, i
wtedy ca�y pomys� si� skisi. Ale, na szcz�cie, Greenway zrozumia�, �e
odmow� sprawi im zaw�d, i przysporzy k�opot�w. A i tak mieli w planie,
gdyby stan�� okoniem, nie oddawa� maszyny a najpierw zawie�� j� kapitanowi
do domu. No, ale po k�opocie.
Kawa zacz�a si� materializowa�. We wn�ce podajnika drga�o i mgli�o
si� powietrze, pojawia�y si� fili�anki: pierwsza wolno, druga nieco
szybciej, potem sypa�y si� jak groch. Naczynia by�y �adnie wykonane,
cienki i mi�y w dotyku plastyk, t�oczone wzorki i ani �ladu spoin i
zgrzew�w. Naprawd� - dobra maszyna. I dobra kawa. Gorzka i nieco cierpka,
g�sta i aromatyczna. Klasa!
- Pami�tajcie - od �smej czekam na was w "Bojowym Motylu"! - Greenway
wskoczy� na krzes�o i klaskaniem zwr�ci� uwag� wszystkich na siebie. - Tak
wi�c sprawy ko�czcie o sz�stej, i gazem do mnie. To jest polecenie
s�u�bowe!
- Rozkaz! Sir! - wrzasn�o dwadzie�cia garde�.
Slodovoyt tr�ci� dyskretnie jednego i drugiego w rami�, ci tr�cali
innych, policjanci zacz�li wycieka� z aresztu. Dzie�, poza tym, �e
wyr�nia�y go urodziny kapitana, toczy� si� normalnie. Pewnie by�y jakie�
sprawy. Wyszed� do hallu i podszed� do kontuaru. Lagerfeldt dotar� tam o
dwa kroki przed nim.
- Jest taka sprawa. W zak�adzie psycho siedzi od czterech tygodni
jeden z naszych. P� roku temu postrzelony przez jakiego� gnojka, kt�rego
�ciga� za wyrw�. Dziewczyna odzyska�a torebk�, a on zyska� o��w w szyj�.
Lekarze nie wiedz� co mu jest. Rodzina wnios�a o separacj� ma��e�sk� i
rodzinn�, podobno nie spos�b z nim wytrzyma�.
- Agresywny? - Slodovoyt zmarszczy� brwi.
- Nie, tylko wygaduje takie rzeczy, �e otoczenie dostaje histerii. -
Lagerfeldt wzruszy� ramionami. - Ale nie pytaj mnie, co jest, �e dzieci
si� go boj�. A dzieci to dwa ch�opaki, osiemna�cie i szesna�cie lat.
Slodovoyt sapn��, nie by� zachwycony zleceniem.
- No, stary, jeste� naszym rzecznikiem czy nie? - naciska� Lagerfeldt.
- Jestem, jednakowo� to facio nie z naszej dzielnicy, prawda?
- Prawda. Ale, po pierwsze, tamten rzecznik jest w szpitalu na �ylaki
i szybko nie wyjdzie. Dwa - prosi� ci� o to porucznik Stanford, i trzy...
- Dobra! - Slodovoyt uni�s� r�ce a potem plasn�� nimi w kontuar. - Ale
nie dzi�, dobra? Jutro, jutro z samego rana, okay? B�d� tu mia� drug�
zmian�, my�la�em, �e ode�pi� kaca, ale skoro tak mnie, kutasie,
naciskasz...
Poda� Lagerfeldtowi p�ytk� notexu, tamten stukn�� w dwa klawisze
spinacza i przejecha� notatnikiem nad otworem pisaka.
- Adres i doda�em ci troch� danych o tym go�ciu - powiedzia� zwracaj�c
notex.
- Jasne, jasne... Przydadz� mi si�. Cze��!
Slodovoyt schowa� notatnik nawet nie zajrzawszy do� i poszed� do
swojego biurka w sali numer sze��.
Otoczenie zak�adu sprawia�o mi�e i ciep�e wra�enie - p�ot ukryty w
bujnych, dzikich albo tylko udaj�cych dziko�� krzewach, szerokie aleje,
obszerne trawniki. Doskona�a widoczno�� we wszystkie strony, oceni�
Slodovoyt pejza� od strony zachowania porz�dku i nadzoru nad pacjentami.
Przyjecha� tu w cywilnych ciuchach, mundur zostawiwszy w samochodzie. W
bramie przesun�� nad czytnikiem p�ytk� notexuz, rygle szcz�kn�y i furtka
uchyli�a si�.
By� w zak�adzie.
Spokojnym krokiem przemierzy� alejk� wej�ciow�, pora lunchu, pewnie
dlatego podw�jny d�ugi szereg plastykowych �awek wzd�u� alejki by� pusty.
Doszed� do budynku, sprawdzi� gdzie znajduje si� jego ident i - nie widz�c
dzwonka, ani w og�le �adnego tastera - zastuka� zgi�tym palcem w drewniane
drzwi. Chwil� potem szcz�kn�y rygle i w drzwiach stan�a mocno zbudowana,
przysadzista kobieta z koloraturk� na szyi i wysokim czepcem na g�owie.
- Posterunkowy Slodovoyt?
- Tak. Ja do Heweya Blacklighta. Wys�a�em zapowied� godzin� temu.
Zesz�a mu z drogi. Przepu�ci�a.
- Przyprowadz� go do sali tarasowej - wskaza�a kierunek. - Stamt�d
mo�na wyj�� do parku.
- Chwileczk� siost... - Slodovoyt zawaha� si�. Nie wiedzia� jak�
funkcj� pe�ni ta kobieta i do jakiego zakonu przynale�y. - Chodzi mi o
kilka... takich impresji, dotycz�cych...
- Ja panu nic nie powiem - odci�a kobieta i zacisn�a mocno blade
wargi. - Nie czuj� si� upowa�niona do oceniania bli�nich. Mo�e pan
rozmawia� z lekarzem prowadz�cym, lekarzem dy�urnym... Prosz� czeka�.
Odesz�a posapuj�c z dezaprobat�. Slodovoyt rozejrza� si�, dojrza�
automat z wod� mineraln� i szybko podbieg� do�. Oferta by�o szeroka -
kilka w�d mineralnych, cztery soki i mleko. Policjant wypi� duszkiem dwa
soki - czarna porzeczka i czarny bez - witaminowa bomba mia�a zagrodzi�
drog� kacowi, gdyby ten przymierza� si� do jego g�owy. Chuchn�� mocno w
stulon� d�o� i szybko wci�gn�� powietrze. OK.
Us�ysza� kroki na schodach, kobieta-siostra-pastor-piel�gniarka
prowadzi�a za �okie� m�czyzn� w mi�kkiej fluszowej pid�amie. Mia� jakie�
czterdzie�ci pi�� do pi��dziesi�ciu lat, d�ugie w�osy spi�te na karku,
spojrzenie mia� czujne, ale spokojne, lekko zaciekawione czy te� mo�e
zaintrygowane. Slodovoyt po�pieszy� mu na spotkanie.
- Posterunkowy Emil Slodovoyt, z czternastego komisariatu. Jestem tam
m�em zaufania - popatrzy� na kobiet�. - Mo�emy wyj��?
- Je�li pan Blacklight si� zgadza - popatrzy�a znacz�co na pacjenta i
Slodovoytovi wyda�o si�, �e oczekuje od niego protestu, jakby wcze�niej
uzgodni�a z nim, �e nie b�dzie chcia� rozmawia� z koleg� po fachu. -
Hewey?..
- Tak, oczywi�cie. Przespaceruj� si� z koleg�. - Wyci�gn�� do
Slodovoyta d�o� i mocno u�cisn�� d�o� Emila. - Chod�my.
Nie zwracaj�c uwagi na piel�gniark� odwr�ci� si� i poszed� pierwszy.
Na tarasie usiad� i za�o�y� nog� na nog�. Slodovoyt usiad� obok zupe�nie
nie maj�c pomys�u na rozmow�, a przynajmniej na jej pocz�tek.
- Masz papierosy? - zapyta� pacjent.
Zaskoczony policjant poklepa� si� po kieszeniach i zaczerwieni�.
- Nie... mam. Nie pal�. - Zme�� w ustach przekle�stwo. - Nie wiem
dlaczego szuka�em - przyzna� - przecie� nigdy nie mia�em.
- Pewnie nie jeste� pewien, po co� tu przyszed� - protekcjonalnym
tonem powiedzia� Blacklight. - Nie przejmuj si�, nie jeste� pierwszy u
mnie. - Si�gn�� do kieszeni i wyj�� papierosy. - Mam swoje, ale ma�o,
dlatego zawsze pr�buj� wyszabrowa� u kogo tylko si� da. - W�o�y� do ust i
na zmian� dwa razy mocno dmuchn�� i poci�gn��. Koniuszek rozjarzy� si�,
aromat dymu, gorzki i mi�towy, zdominowa� �wie�e parkowe powietrze. -
Jedyna rzecz, jaka si� mniej wi�cej zgadza... - Mrukn�� niezrozumiale.
Podni�s� wzrok na Slodovoyta. - Jakie masz zadanie?
- S�ucham?
- Masz mnie pocieszy�, na przyk�ad, przy pomocy wyliczania, jakie
gratyfikacje otrzymam za s�u�b�? Czy masz wybi� mi z g�owy mrzonki? Czy
mo�e powiadomi�, �e �ona z�o�y�a pozew, a dzieci - podanie o zgod� na
rozwi�zanie rodziny?
- Nie, zwyczajnie... Przecie� wiesz, �e gdy kto� z nas ma k�opoty, to
zawsze mo�e liczy� na koleg�w.
- A ja mam k�opoty?..
Slodovoyt otworzy� usta, chc�c powiedzie� co� takiego: "Gdyby�,
ch�opie, nie mia�, nie siedzia�by� w Czubatkowie, prawda?!", ale zanim
odezwa� si� u�wiadomi� sobie, �e Blacklight stwierdzi�: "Mam k�opoty", a
nie pyta�: "Mam k�opoty?" Zaatakowa� kraw�dzi� paznokcia z�uszczony b�bel
farby na stoliku, od�upa� kawa�ek lakieru.
- No w�a�nie. Jakie masz k�opoty, co?
Blacklight zaci�gn�� si� mocno, nerwowo strzepn�� popi� na ziemi�,
rozejrza� si� i ju� otwiera� usta, ale w ostatniej chwili zamkn�� je i
pokr�ci� g�ow�.
- Daj spok�j. - Wypu�ci� d�ug� smu�k� dymu z p�uc. - To nie ma sensu.
- Sensu to nie ma, je�li sam si� m�czysz z jakim� problemem, je�li
t�amsisz go w sobie. Nie b�d� ci wciska� takich gadek, �e sama spowied�
ju� oczyszcza, �e katharsis i takie inne. Po prostu - mo�e mo�emy zrobi�
co�, co by ci pomog�o odzyska�... r�wnowag�, spok�j, zaufanie do
najbli�szych - brn�� w natchnieniu.
- Masz spluw�? - Blacklight wychyli� si� i d�gn�� palcem w rzepk�
kolana posterunkowego. Ten siedzia� nieruchomo i nie odzywa� si�. - Nie?
Szkoda. Gdyby� paln�� mi w m�zg, to w�a�nie by� mi pom�g�, radykalnie i w
jedyny mo�liwy spos�b.
Odchyli� si� w fotelu, zaskrzypia�o oparcie. Zaci�gn�� si� soczy�cie i
nagle w jego oku b�ysn�� jaki� dziwny chytry ognik. Pochyli� si� do
przodu.
- S�ysza�e� to skrzypienie? - Slodovoyt skin�� g�ow�. - A przecie� to
pewnie nowiutki fotel, prawda?
Blacklight postuka� czubkiem palca w por�cz ogrodowego fotela.
- Pewnie nowiutki? - powt�rzy� zaskoczony posterunkowy. - Dlaczego
"pewnie"?
Jego rozm�wca u�miechn�� si� przebiegle i machn�� r�k�.
- Niewa�ne - wydmuchn�� dym.
Slodovoyt zastanawia� si� nad widocznymi go�ym okiem powodami
zadowolenia z siebie pacjenta.
- Pos�uchaj, Hewey... - Gor�czkowo zastanawia� si�, co powinien
powiedzie�, zrobi�, obieca�. W ko�cu wpad� na pomys�. "Niech podejrzany
gada jak najwi�cej, jak najd�u�ej. Wtedy sam si� wkopie!" - przypomnia�
sobie podstawowe przykazanie przes�uchuj�cego. - Mo�esz mi powiedzie� sk�d
si� tu wzi��e� i dlaczego tu siedzisz?
Blacklight przekrzywi� g�ow� i chwil� wpatrywa� si� w koleg� po fachu.
Potem sykn��, gdy koniuszek papierosa oparzy� mu palce. Szybko zaci�gn��
si� jeszcze raz, wyra�nie �a�uj�c, �e papieros ju� si� ko�czy.
- Nie powiedzieli ci?
- Kurwa, przesta� by� taki podejrzliwy! - sykn�� posterunkowy. - Nie
przyszed�em tu, �eby ci� przes�uchiwa�, tylko pom�c. Ale musz� wiedzie�,
jaki masz problem?!
- Ja! Problem? - Blacklight poderwa� si� tak gwa�townie, �e Slodovoyt
szybko si�gn�� r�k� do kabury. Ale nie by�o jej w zwyk�em miejscu. Zreszt�
Blacklight wcale nie zamierza� rzuca� si� na niego. - My! My mamy problem,
my wszyscy! �lepcy! - Machn�� r�k�. - Pierdol� was. �yjcie sobie, jak
chcecie. Ja mog� tu siedzie� do zasranej �mierci...
Nie �egnaj�c si� omin�� zaskoczonego Slodovoyta i wszed� do budynku.
Mocno pchni�te drzwi uderzy�y z hukiem w �cian�, odbi�y si� i zamkn�y
gwa�townie. Kilka sekund p�niej wyskoczy�a zza nich zakonnica. Podesz�a
do Slodovoyta. Wyda�o mu si�, �e u�miecha si� triumfuj�co, ale by� to tak
nieznaczny, subtelny u�miech, �e nie m�g� jej rzuci� w twarz oskar�enia.
- No to sobie porozmawiali�my - powiedzia� zamiast tego.
- To trudny przypadek - zgodzi�a si� kobieta.
Najwyra�niej by�a przekonana, �e to pierwsza i zarazem ostatnia wizyta
posterunkowego. Tak, rzeczywi�cie, zdecydowa� chwil� wcze�niej, ale teraz,
na z�o�� jej, zmieni� zdanie.
- Nie mia�em z�udze�, �e jedna wizyta co� zmieni - rzuci� niedbale z
rado�ci� odnotowuj�c zaskoczenie w wyrazie twarzy rozm�wczyni. - Wpadn�
pojutrze, po s�u�bie. Mo�e w mundurze? - zastanawia� si� na g�os,
odnotowuj�c k�tem oka niezadowolenie rozm�wczyni. - Powinien zareagowa�
pozytywnie, w ko�cu to by�o jego �ycie. Prawda?
Zakonnica zacisn�a wargi.
- Do widzenia siostrze - uk�oni� si� i odwr�ci�.
- Musi pan skontaktowa� si� z lekarzem prowadz�cym! - sykn�a w
kierunku jego plec�w.
Skin�� g�ow�, zszed� po schodkach i ruszy� alejk� do bramy. Po
przekroczeniu jej odwr�ci� si� i chwil� patrzy� na budynek zak�adu. W
kilku oknach widzia� owalne plamy twarzy, ale nie potrafi� z tej
odleg�o�ci rozpozna�, czy jedn� z nich jest oblicze policjanta
Blacklighta. Skierowa� si� do samochodu, zastanawiaj�c, czy widzia� w
zachowaniu Heweya co� nienormalnego. Ale - nie! To, �e nerwowo pali� -
ka�dy zdenerwowany pali zach�annie, szukaj�c w papierosie ukojenia, jakby
dym utrzymywa� cz�owieka na powierzchni normalno�ci. Nic nie powiedzia�
takiego, co dawa�oby prawo do nazywania do �wirem. Zaraz! Slodovoyt
dotkn�� palcem czytnika na klamce, zamek szcz�kn��, ale policjant
znieruchomia� z r�kami na dachu dwuletniego Forda Greystone'a. "Co on -
my�la� - takiego powiedzia�? Co� takiego... A! "Jedyna rzecz, kt�ra si�
zgadza..." - powiedzia� tak, kiedy zapali� papierosa. I jeszcze jedno: ten
fotel! Co�, �e zaskrzypia�, mimo �e chyba nowy! Zaraz - nie widzi? Nie,
wzrok musi mie� dobry, nie dlatego wsadzili go do zak�adu, przecie�!".
Pisn�� chronometr sygnalizuj�c, �e do obj�cia s�u�by zosta�o p� godziny.
Slodovoyt wsiad� do wozu i - ci�gle jeszcze my�lami w zak�adzie -
uruchomi� silnik. Dwadzie�cia minut p�niej by� w komisariacie. Akurat
ekipa wynosi�a magicbox kapitana, panowa� lekki rozgardiasz. Greenway mia�
przekrwione oczy ozdobione workami, w kt�rych - jak mawia� ojciec
Slodovoyta - mo�na by�o zmie�ci� ca�y dobytek dw�ch zamo�nych �ydowskich
rodzin. Posterunkowy zg�osi� si� do dy�urnego, odebra� przydzia�y i
poszed� si� przebra�.
Jaka� my�l niczym cier� tkwi�a gdzie� pod powierzchni� �wiadomo�ci.
Wiedzia� o jej istnieniu, ale nie potrafi� mimo wysi�k�w wyci�gn�� jej na
wierzch i oceni�. Potem "bie��czka" poch�on�a jego uwag�, pod koniec
s�u�by omal nie zosta� d�gni�ty przez pijanego Irlandczyka cienkim
szpilorem do spuszczania �wi�skiej krwi, i to odsun�o na bok wszystkie
inne, nie dotycz�ce ulgi z powodu unikni�cia rany, my�li.
- Mam dla ciebie papierosy.
Wyj�� z kieszeni dwie paczki "Bravo Jean" i po�o�y� na stoliku.
- O kurcze! Dzi�ki, ch�opie. - Blacklight zach�annie chwyci� papierosy
i dos�ownie rozszarpa� opakowanie jednej z paczek. Wykona� rytualne dmuchy
w te i wewte, rozpali� koniuszek i zaci�gn�� si�. - Dobrze, �e pomy�la�e�
o samozap�onach - pochwali� Slodovoyta. - Troch� psuj� smak, ale tu nie
pozwalaj� mie� w�asnych zapalniczek czy zapa�ek. Rozumiesz - czub to czub,
nie wiadomo, co takiego walnie mu w czach�.
- Dlaczego tu jeste�? - zapyta� posterunkowy.
Hewey rzuci� mu szybkie kose spojrzenie. Wydmuchn�� porcj� dymu.
- Przecie� masz akta!
- Mam, ale tam g�wno jest. Szar�a na obsadzony tymi gnojami lokal,
bohaterska postawa, postrza� w g�ow�...
- Nie g�ow�! - zaprzeczy� do�� gwa�townie Blacklight. Pochyli� g�ow� i
wskaza� palcem biegn�c� r�wnolegle do osi ramion blizn�. Znajdowa�a si�
ju� niemal pod karkiem, na plecach, nieco tylko wy�ej od bark�w. Gdyby
kto� chcia� pozbawi� tu��w Blacklighta szyi to w�a�nie tam nast�pi�oby
ci�cie. - Pocisk przeora� mi kark.
- No dobra - kark. To du�a r�nica?
Blacklight siedzia� pochylony, z �okciami opartymi na udach, gdy
chcia� popatrzy� na posterunkowego musia� mocno przekrzywia� g�ow�. Blizna
wtedy skr�ca�a si� i zaczyna�a przypomina� rozwarte szerokie "v".
- Spora. Du�a. - Zaci�gn�� si� dwa razy mocno papierosem i - gdy �ar
doszed� do czerwonego paska filtra - pstrykn�� mocno niedopa�kiem poza
taras. - Ech, zaraz mnie objedzie! - poderwa� si� i pobieg� po niedopa�ek.
- Ci�gle mi si� wydaje, �e w tym syfie... - zamilk� i poszed� do
popielniczki, a Slodovoyt nagle poczu�, �e to by�o wa�ne o�wiadczenie.
Zmarszczy� brwi doszukuj�c si� sensu w tych kilku s�owach, ale nie
potrafi� go odnale��. Wsta� i pod pozorem przeci�gania si� podszed� do
kraw�dzi tarasu, popatrzy� na trawnik. Nic. Pusto i czysto. Trawa,
wystrzy�ona i g�sta. Gdzie tu syf, o kt�rym b�kn�� Blacklight?
- Dlaczego m�wisz o syfie? - zapyta�, gdy Hewey wr�ci� i usiad� w
swoim fotelu.
- O syfie? - patrzy� z do�u w oczy Slodovoyta. - A jak mam to nazywa�?
- p�ynnym ruchem zakre�li� p�kole. - Siedz� tu, bez pracy, bez rodziny,
szpikowany prochami, prycza w prycz� z czubami. To jak mam to nazywa�,
kapralu?
- M�w mi Emil - niespodziewanie dla samego siebie wyci�gn�� d�o�.
Blacklight odczeka� chwil� i - gdy Slodovoyt ju� �a�owa� swego
spontanicznego gestu - chwyci� jego d�o� i mocno u�cisn��. - Ale wiesz, �e
mo�esz wyj��, gdy tylko...
- E-e! - pokr�ci� g�ow� Blacklight. - Nie wypuszcz� mnie, zanim nie
odszczekam przekonuj�co wszystkiego, co powiedzia�em wcze�niej.
Posterunkowy przypomnia� sobie fragment przekazanej mu, jak to
okre�li� wysy�aj�cy ten tekst lekarz, uproszczony opis schorzenia
Blacklighta: "... widzi otaczaj�cy go �wiat w czarnych barwach. W jego
wizjach wszystkie sprz�ty poddane s� daleko id�cej dewastacji, ludzie
wygl�daj� na schorowanych, starych i poddanych nieprzyjemnym mutacjom.
Chory jest przekonany, �e �yje w innym �wiecie, mo�e innym wymiarze, ale -
paradoksalnie - porozumiewa si� z nami, z tymi, kt�rzy �yj� w tym miejscu
i tym czasie"...
- No to odszczekaj - zaproponowa� bez przekonania.
Ju� wyczuwa�, �e sprawa nie jest taka prosta.
- My�lisz, �e nie chcia�bym? - Blacklight siedzia� opieraj�c si�
�okciami o kolana, zerkn�� z do�u na Slodovoyta. - Gdybym nie usi�owa�
kiedy� wyt�umaczy� wa... im... - poprawi� si� -... co widz�, to mog�oby
si� uda�. Ale ja by�em przekonany, �e to moja misja - zako�czy� z
nieukrywan� gorycz�.
- Ale, kurwa, co?
Blacklight pokr�ci� g�ow�.
- Niewa-a-a�ne... - machn�� r�k�.
Siedzieli w milczeniu p� minuty.
- Na dodatek odkry�em, �e mam dziury w pami�ci - poskar�y� si� nagle
Blacklight. - Kiedy pojawi�y si� magicboxy?
- Czterdzie�ci osiem lat temu - odpowiedzia� Slodovoyt. - Sze�� lat po
wojnie. Pami�tam dok�adnie, bo to by� taki dobry miesi�c - moje si�dme
urodziny, pojawienie si� pierwszego seryjnego magicboxa i kilkudniowy
karnawa� z okazji ponownego uruchomienie kana�u panamskiego, pod o�owian�,
rzecz jasna, kopu��.
Blacklight pokiwa� g�ow�, podni�s� wzrok na go�cia.
- Zastanawia�e� si� kiedy�, nad natur� magicboxa?
- A co ja mam si� zastanawia�? - prychn�� Slodovoyt zastanawiaj�c si�
ku czemu zd��a Blacklight. - Ja si� na tym nie znam. Co� tam wiem - to, co
nazywali�my magi�, to panowanie nad �wiatem atomowym, mutacjami,
permutacjami i innymi pierdo�ami! - zako�czy� popularnym toastem. - �wiat
otaczaj�cy nas to informacja, a informacj� mo�na zapisa�, zmagazynowa� i
poda� w odpowiednim czasie. Ale, ty odczep si� ode mnie, co? Ja nie jestem
fizyk, ani producent. Ja si� tylko ciesz�, �e zosta�y wymy�lone i
pozwoli�y utrzyma� cywilizacj�...
Blacklight mrukn�� co� pod nosem. Nie by�o to nic optymistycznego, ani
pozytywnego. Slodovoyt w my�lach zakl��. "Kurwa�, dlaczego mam siedzie� z
tym cudakiem i wys�uchiwa� jego utyskiwa�, pociesza� go i leczy� s�owem?
Co to ja jestem?". Ale nie wstawa� i nie odchodzi�. Intrygowa� go
przypadek Blacklighta.
Ten siedzia� i wpatrywa� si� w p�yty tarasu, czubkiem pantofla d�uba�
w szczelinie, spoinie mi�dzy p�ytami, w�t�ych kilka �d�be� trawy zosta�y
przeci�te mi�dzy podeszw� i kraw�dzi� betonu.
- Jak mo�esz widzie� co innego i �y�?.. - Slodovoyt zrozumia�, �e
zabrzmia�o to niedobrze i poprawi� si�: - Skoro nie widzisz... - poszuka�
wzrokiem jakiego� przyk�adu - ... por�czy tarasu, to dlaczego nie
zaczepiasz o ni� i nie uderzasz?
- Nie, ja widz� por�cz... - zacz�� szybko Blacklight, ale zaraz
zwolni� i cmokn�wszy niech�tnie urwa� nie doko�czywszy zdania.
- Nie mog� ci pom�c, ch�opie, jak nie wiem co mam zrobi�. -
Posterunkowy plasn�� d�oni� w kolano. - Chyba wiesz, �e ja nic nikomu nie
powiem, masz to jak na spowiedzi. Ale musz� co� wiedzie�, �eby m�c
przekona�...
- Pogadamy kiedy indziej!
Blacklight poderwa� si� nagle i nie �egnaj�c poszed� do budynku.
Slodovoyt zamar�, w os�upieniu wpatrywa� si� w jego plecy. Na p�yty tarasu
pad� cie�, podesz�a jedna z piel�gniarek. Policjant powiedzia� "h-ymgh!",
wsta� i u�miechn�� fa�szywie do siostry. Nie odpowiedzia�a u�miechem.
Skin�� jej g�ow� i opu�ci� teren zak�adu. Tu� za furtk� omal nie zosta�
potr�cony przez mkn�cych z szalon� pr�dko�ci� na czo�ganach dw�ch
nastolatk�w.
- Cholerne szczeniaki! - sykn�� z mimowolnym podziwem patrz�c jak
ch�opcy przysiad�szy na wyposa�onych w g�sienice deskach lawiruj� mi�dzy
przechodniami, s�upami i samochodami. - Jeszcze kogo� zabij�... - mrukn��.
I natychmiast obsztorcowa� sam siebie: "Po prostu marudz� jak stary,
stetrycza�y pierdo�a. Czy�by staro��?" - pomy�la�. " A niby dlaczego? Bo
nie potrafi� usta� na czo�ganie?" Przypomnia� sobie, jak szwagier stan��
na nowiutkiej zabawce, ta uskoczy�a w bok, a szwagier hukn�� na bok i
st�uk� sobie �okie�.
Wsiad� do Greystone'a i pojecha� do domu. Przecznic� wcze�niej dojrza�
sztywno maszeruj�c� po w�skim chodniczku pann� Burble i jej wyfiokowan�
pudliczk�. Zatrzyma� w�z i wysiad�. Zasalutowawszy u�miechn�� si� do
staruszki.
- Mam nadziej�, �e nikt ju� pani nie dokucza, panno Burble? - zagada�.
Rozejrza�a si� na boki, jakby chcia�a mie� pewno��, �e nikt ich nie
pods�ucha.
- Och, na razie nie! - pisn�a. - Ale wiem, �e czaj� si� na moj�
Bessie. - Zacisn�a usta, a� na wysoko�ci oczu wyst�pi�y ma�e gruze�ki
mi�ni. - A ona jest taka delikatna!..
- Prosz� by� spokojn� - u�miechn�� si� szeroko. - Rozmawia�em z tymi
urwisami. Przysi�gli mi, a ja wzmocni�em ich dobre postanowienie du��
porcj� lizak�w.
- Pf! - chuda staruszka potrz�sn�a g�ow�, k�dziorki starannie co rano
rozplatane ze staro�ytnych papilot�w wzbi�y si� w powietrze i opad�y. -
Zobaczymy - pisn�a niedowierzaj�co. Pudliczka ziewn�a.
- Do widzenia! - u�miechn�� si� szeroko i zasalutowawszy wsiad� do
swojego samochodu i pojecha� do domu.
Lisa zobaczy�a go przez okno, na�o�y�a ju� na talerz dwie kulki
ziemniaczanego puree, do�o�y�a cztery cienkie filety z grausa; w kuchni
panowa� mocny apetyczny aromat czosnku i przypraw. Slodovoyt od progu
wci�gn�� mocno powietrze i poklepa� si� po brzuchu, na co Lisa podesz�a i
wspi�wszy si� na palce poca�owa�a go w czo�o. Poczu� s�odk� wdzi�czno�� do
losu, do �ycia, za wspania��, wiern�, oddan� i wci�� pi�kn� �on�, za m�dre
i rozs�dne dzieci. Kr�tko, bezg�o�nie podzi�kowa� Panu i zasiad� przy
stole.
- Jesz sam - o�wiadczy�a Lisa. - Honey jest na wolontariacie w domu
starc�w, a Fitz - na treningu. Ja ju� jad�am.
Slodovoyt pu�ci� do niej oko.
- Nadal nie lubisz grausa, co? - Wbi� widelec w kawa�ek ryby i
podni�s� do g�ry. - Najwspanialsze mi�so, bez t�uszczu, czyste,
lekkostrawne, z pozytywnym oddzia�ywaniem na choleste...
- Jedz! - postuka�a knykciem w st�, a policjant pos�usznie zabra� si�
do pa�aszowania kolacji.
- Co� nowego z tym biedakiem?
Pokr�ci� g�ow�.
- I dalej nie wiesz co si� dzieje?
Skin�� g�ow�. Prze�kn�� k�s.
- Dzisiaj co� takiego powiedzia�, z czego wynika, �e on widzi co
innego ni� pozostali.
Zmarszczy�a brwi.
- Daltonizm? Jaka� inna wada wzroku?
Ponownie wzruszy� ramionami. Zamiesza� sa�atk� - pomidory, sa�ata
brukselska, mocno czosnkowy sos z oliwk� i koperkowym octem. Pochyli� si�
nad sto�em, �eby nie pochlapa� munduru i �apczywie poch�on�� kilka li�ci.
Obliza� si�.
- Nie. Nie to nie ma z oczami nic wsp�lnego. Przecie� skorygowaliby
mu. Ummm... Wspania�a sa�ata!
Doko�czy� posi�ek i odsun�� si� nasycony od sto�u.
- Diabli wiedz�, co mu jest. - Cmokn��, obliza� wargi. - Rozumiesz -
wszystkim jest dobrze, wszyscy s� zadowoleni, szcz�liwi - on jedyny nie.
- Nie jedyny, przecie� to ca�y zak�ad...
- Och, co innego wodog�owie, co innego uszkodzenie, urazy, jakie�
wirusowe zapalenia i tak dalej. A u niego to co innego - on jest zdr�w jak
byk. On nawet wie, �e ja widz� co innego, najcz�ciej wie, co widz�. Ale
nie potrafi siebie zmusi� do widzenia tego co, wszyscy.
Lisa zapali�a kr�tk� fajeczk� nabit� waniliow� mieszank�. Wypu�ci�a
dwa k��by wonnego dymu i zapyta�a z chytr� min�: - Nie potrafi, czy nie
chce?
Slodovoyt prychn�� i szarpn�� do ty�u g�ow�: "A sk�d ja mam wiedzie�?"
Przez kuchni� p�yn�a cisza, taka dobra, zasiedzia�a, domowa, pachn�ca
znakomitym jedzeniem, czysto�ci�; Slodovoyt syci� si� ni� chwil�. Lisa
pykn�a dymem.
- A jak tam Harry? Nie pr�buje zwr�ci� magicboxa?
- Co� ty! Nie wiem, co to znaczy, ale ma dwojako wertyfikowan�
powierzchni� robocz� czy co� w tym gu�cie - u�miechn�� si� jej m��. -
Tylko raz co� b�kn��, �e za drogi ten prezent...
- No bo i by� drogi! - wesz�a mu w s�owo Lisa.
- Zgoda, ale wiesz - najlepszy prze�o�ony, jakiego mia�em w ca�ym
swoim gliniarskim �yciu. I - na Boga! - sk�ada�o si� na t� maszyn�
kilkadziesi�t os�b. A kaw� parzy! - pokr�ci� g�ow� z podwziwem wydymaj�c
wargi.
- I nic wi�cej?
- Nie, no ma pe�ne spektrum - nawet podobno obuwie...
- Pytam, czy nic wi�cej nie dok�adali�cie, nie zbywaj mnie jego
repertuarem!
Emil przyjrza� si� swojej sprytnej i domy�lnej �onie, przygryz� wargi,
pogrozi� jej palcem.
- To do twojej jedynie wiadomo�ci - powiedzia� powa�nym tonem. -
Wykorzystali�my troch� lewych zasob�w, kt�re normalnie, w ka�dym normalnym
posterunku rozchodz� si� na kaw�, fajki i inne takie. Czasem trzeba
wspom�c czyje� startuj�ce na uczelni� dziecko...
Patrzy� jak jego �ona odk�ada fajk�, wstaje i podchodzi do niego.
Ko�czy� m�wi� gdy siada�a mu na kolanach, m�wi�by jeszcze, ale zamkn�a mu
usta poca�unkiem.
Posterunkowy Slodovoyt i jego �ona, mimo niemal dwudziestu lat w
ma��e�skim kalendarzu kochali si� nadal. Czasem nawet robili to w kuchni.
Tak jak dzisiaj.
- Chod�my si� przej�� - zaproponowa� Blacklight. - Dupa mnie boli od
ci�g�ego siedzenia. Pierdolone fotele �ylaste i pofa�dowane...
Wydawa�o si�, �e chcia� co� jeszcze powiedzie�, ale nie powiedzia�. A
mo�e - pomy�la� Slodovoyt - w�a�nie nie m�wi�c powiedzia�. Zeszli ze
schodk�w. Posterunkowy rzuci� okiem na meble - nowe, albo przynajmniej
niestare. Blacklight szed� pierwszy kopi�c bry�ki �wiru, kilka razy kopn��
co�, czego Slodovoyt nie widzia�, albo nie trafi� w kamyk. Dogoni�
pacjenta, wci�gn�� mocno powietrze zamierzaj�c powiedzie� co� o aromacie
parku, uprzedzi� go Blacklight:
- �mierdzi, co? - i zanim zaskoczony Slodovoyt zd��y� otworzy� usta
doda�: - To ze stawu. Taka breja musi cuchn��? Dobrze, �e przynajmniej
zalane jakimi� chemikaliami, to komar�w nie ma.
Posterunkowy powstrzyma� si� od zaprzeczenia. Rano rozmawiali d�ugo o
Heweyu z Lis�, uznali, �e najlepiej b�dzie, gdy da si� wygada� choremu. W
ko�cu - m�wi�a Lisa - te proste, oczywiste metody pewnie zosta�y ju�
wykorzystane: zaprzeczanie i t�umaczenie, przekonywanie, wyja�nianie - nie
da rezultatu. Niech Blacklight sam si� wygada. Niech powie, jaka �aba
siedzi mu na m�zgu! - powiedzia�a Lisa.
Mrukn�� wi�c tylko co�, co mo�na by�o odczyta� jako wyraz aprobaty,
pozornie beztrosko rozgl�da� si� doko�a, dojrza� na drzewach jakie� ptaki,
nawet przemkn�� jaki� futrzasty czworon�g, pewnie wiewi�rka. Gdzie� za
plecami kto� dziko zarechota�, to przypomnia�o posterunkowemu, gdzie si�
znajduje.
- Widzia�e� moje papiery? - zapyta� Blacklight zerkaj�c spod oka na
Slodovoyta.
- Oczywi�cie.
- Wypadek, leczenie szpitalne, za�amanie psychiatryczne, kuracja - jak
to m�wi� - "prozaiczna" albo "pro-zacna". Powr�t do normalno�ci i powt�rne
za�amanie. Wszystko to wiesz?
- T-tak... - zawaha� si� Slodovoyt.
- A co ci podano jako powody? Powody za�ama�, mam na my�li.
Posterunkowy odwr�ci� si� i splun�� serdecznie na trawnik.
- Nie bawmy si� w macantego, dobra?! - warkn��. - Masz mi co� do
powiedzenia to gadaj. Ja ci nie jestem wrogiem i nie ja decyduj� czy i ile
b�dziesz tu siedzia�.
Hewey pokiwa� g�ow�, jakby chcia� powiedzie�: "Wiem to wszystko". Ale
nie odzywa� si� jeszcze d�ug� chwil�. Doszli do stawu, mia� wyd�u�ony
kszta�t, przypominaj�cy kr�tkoskrzyd�y bumerang czy te� tak zwan� nerk� -
naczynie na jakie� lekarsko-piel�gniarskie bambetle. Znajdowali si� w
po�owie d�ugo�ci, na zewn�trz bumerangu, ramiona odchodzi�y w prawo i w
lewo, i oddala�y si�. S�aby wiatr, tu nie maj�cy ju� przeszk�d w postaci
drzew, marszczy� powierzchni� wody. Blacklight zmarszczy� si� i wykrzywi�,
ale widz�c, �e Slodovoyt umy�lnie mocno wdycha powietrze, kaszln�� tylko
raz. Ale zaraz podj�� decyzj�:
- Przepraszam ci�, chcia�em odej�� mo�liwie daleko od budynk�w, ale tu
nie wytrzymam d�ugo. Je�li mamy porozmawia� to chod�my st�d.
Wygl�da� na szczerze zmartwionego, Slodovoyt prychn�� i wzruszy�
ramionami.
- Prowad�.
Ucieszony Hewey wskaza� kierunek i uprzejmie poczeka� a� posterunkowy
dogoni� go.
- Ten g�wniarz postrzeli� mnie dwukrotnie - odezwa� si� nagle. - Jeden
pocisk tylko otar� si� o wewn�trzn� stron� uda. Zapiek�o jak cholera, a
ja, tak sobie teraz my�l�, wystraszy�em si�, �e odstrzeli� mi jaja i
pewnie dlatego si� okr�ci�em na pi�cie. Wtedy dosta�em drugi pocisk w
kark. Zreszt� - diabli wiedz�, co by by�o, gdybym si� ustawi� inaczej.
Niekt�re symulacje pokazuj� nawet, �e dosta�bym pocisk tu� pod lewe oko.
Nie wiem wi�c - uda�o mi si�, czy nie, ale �yj� w ko�cu. To wydawa�o mi
si� najwa�niejsze. Dlatego kiedy ockn��em si� mia�em wa�niejsze sprawy na
g�owie ni� narzeka� na szpital, dopiero kiedy zrozumia�em, �e mam
wszystkie cz�onki, �e nic mi nie wyci�to i nie odci�to, �e nadal mam swoje
cochones, zacz��em zastanawia� si�, dlaczego wyl�dowa�em w takiej norze.
Rozumiesz - brudna, podarta po�ciel, zamiast szyb kartony i sklejka,
przewody do kropl�wek z zaciekami po niestarannym myciu i p�ukaniu,
�mierdz�cy oddech piel�gniarek, brudne paznokcie lekarzy. M�wi� ci - syf
syfiasty!
- Przecie� le�a�e� w Szpitalu �w. Krzysztofa! Zg�upia�e�, facet...
- Acha, widzisz! - wskoczy� mu w s�owo Blacklight. - Tak mi m�wiono,
gdy si� awanturowa�em, a ja my�la�em, �e robi� mnie w konia. A� mog�em
wstawa�, wskoczy�em w w�zek i pierwsze, co zrobi�em to wyjecha�em na
podjazd i sprawdzi�em jak wygl�da budynek. To by� �wi�ty Krzysztof! Ale
inny! Kurwa - by�em tam nie raz, przyje�d�a�em do koleg�w, przyje�d�a�em
do �wiadk�w, do ofiar i przest�pc�w. Zna�em jego korytarze, windy,
podw�rze. To naprawd� by� Krzysztof. Przez kilka dni lekarze tolerowali
moje krzyki, a ja nie pozwala�em wbi� sobie ig�y, bo widzia�em te
autoklawy czy ja to si� nazywa, w kt�rych narz�dzia i ig�y le�a�y przez
chwil� w ciep�ej wodzie, nie chcia�em �yka� pigu�ek, kt�re wygl�da�y,
jakby by�y mieszank� sier�ci, �ajna kurzego i wapna niegaszonego. Po
tygodniu wezwano psychiatr�w, jeszcze kilka dni tolerowano moje "wyg�upy",
potem, poniewa� fizycznie by�em niemal OK, zabrali mnie do psycholi. Po
kilku dniach zaaplikowali mi ko�sk� dawk� prozacu czy czego� tam innego.
Zrobi�o mi si� dobrze, przesta�o mnie rusza� to wszystko, i podarte
koszule szpitalne, i zgrzytaj�ce windy i odpadaj�cy p�atami z sufitu tynk,
pod�e �arcie. Prowadzi�em d�ugie spokojne rozmowy z konsultantami i
terapeutami. By�o mi�o.
Odeszli od stawu, starannie zadeptan� alej� dotarli do pi�ciok�tnego
placyku z jakim� g�azem w centrum. Usiedli na �awce. Byli sami.
- Odstawili prozac. Zmieni�o si� tyle, �e to, co jeszcze wczoraj mi
zwisa�o sta�o si� dokuczliwe, i nie potrafi�em tego ukry�. Nafaszerowany
jakimi� globulami, blockerami patrzy�em oboj�tnie na sp�kan� wyk�adzin�,
na �uski farby, na kiwaj�ce si� krzes�a, smr�d, brud, kwa�ne jedzenie,
brzydkich ludzi... Kiedy przesta�em �yka� farmaty - nie da�o si�
wytrzyma�. Uwierz mi.
- Teraz... - zacz�� Slodovoyt.
- Poczekaj, wiem, o co chcesz zapyta�. - Blacklight chwyci�
posterunkowego za �okie�. - Co widz� teraz? Ale najpierw doko�cz�, �eby
wszystko by�o chronologicznie. - Pu�ci� r�k� Slodovoyta i potrz�saj�c
wskazuj�cym palcem ostrzeg�, �e teraz dochodzi do wa�nego momentu. -
Wytrzyma�em ile mog�em, potem poprosi�em o prochy, ale mniej, a sam
jeszcze zmniejszy�em sobie dawki, uda�o mi si� po paru tygodniach
eksperyment�w, tak ustawi� porcje, �e mog�em wytrzyma� w otoczeniu i
jednocze�nie nie by�em zdrewnia�y-zoboj�tnia�y. Wtedy uda�o mi si� chyba
najwi�cej dokona�.
Popatrzy� na Slodovoyta, jakby sprawdza�, czy tamten go s�yszy,
s�ucha, rozumie. Zobaczy� zw�tpienie, Emil nie by� dobrym aktorem.
- No, wiem... Powiesz... my�lisz: ale osi�gi - siedzi w Czubatkowie i
gada o wynikach. Wiem... Sam tak chwilami sobie przysrywam. - Wyprostowa�
si� i odetchn�� tak g��boko, �e mo�na by�o obawia� si� o ca�o�� jego p�uc.
- Za kilka dni wyjd�, chyba �e co� si� stanie, albo ty p�jdziesz do
naczelnego i do�o�ysz mi...
- Ja? Dlaczego mia�bym ci dok�ada�?! Ochuja�e�? Przecie� chc� ci
pom�c, po kiego wa�a bym tu �azi�?! - Slodovoyt poderwa� si� z �awki i
zawis� nad spokojnie siedz�cym Blacklightem. - Jaki mam interes w tym,
�eby ciebie tu trzyma�?
- Nie wiem. Tak wprost to nie masz. Ale mo�esz uwa�a�, �e jestem
ci�kim pojebem, i wtedy wrodzone poczucie sprawiedliwo�ci...
- Pierdu-pierdu! Odczep si�, facet. Ja nie czuj� si� uprawiony do
rozstrzyganiu o losach ludzi... - Szuka� w g�owie argument�w, ale by� z�y
i to przeszkadza�o w wynajdywaniu logicznych i wa�kich argument�w. - W
ko�cu sam powiedzia�e� przed chwil�, �e znalaz�e� z�oty �rodek - troch�
pigu� i troch� dobrej woli. Za jaki� czas wszystko si� unormuje.
- Dobra. - Blacklight wsta� r�wnie�. - Ciesz� si�, �e przynajmniej nie
chcesz mnie do�owa�. W ka�dym razie - gdyby ci� pyta�y ko�cio�amy w
kitlach - powiedz im, prosz�, �e mog� wyj��. - Waha� si� chwil�, ale
zdecydowa� si� na szczero��: - S�uchaj, Emilu. Ja tu d�ugo ju� nie
wytrzymam... Naprawd�. Musz� st�d wyj��, wtedy mam po co �y�, nawet je�li
nie mam rodziny i pracy...
- Masz rent� - wpad� mu w s�owo posterunkowy.
- W�a�nie. Mam za co �y�, a cel jako� sobie znajd�. Tu nie mam niczego
- ani celu, ani sposobu...
Przygryz� doln� warg� i szybko rozejrza� si� po niebie cz�sto
mrugaj�c. Slodovoyt poczu�, �e co� go chwyta za gard�o. P�acz�cy
m�czyzna, kumpel z szereg�w... Odchrz�kn�� g�o�no i gro�nie. "Kto mi
tknie kumpla b�dzie mia� do czynienia ze mn�!"
- Mo�esz na mnie liczy� - o�wiadczy� z moc�. Chwyci� d�o� Blacklighta
i �cisn�� j� mocno. - Ja ci nie jestem wrogiem i zrobi�, co mog�, �eby�
st�d wyszed�. Naprawd�!
- Dzi�ki... - szepn�� Hewey.
Po chwili poczuli si� niezr�cznie. Zacz�li sapa� i pochrz�kiwa�, potem
rozejrzeli si� doko�a i nie uzgadniaj�c tego ruszyli w kierunku
zgrupowania niskich blok�w szpitala.
- S�uchaj - o�wiadczy� niespodziewanie dla samego siebie Slodovoyt.
Chwyci� Heweya za �okie� i zatrzyma� w miejscu. Drug� r�k� si�gn�� do
kieszeni, wyj�� portfel i wy�wiczonym ruchem wytrz�sn�� z dozownika
wizyt�wk�. - Masz! Gdyby� wyszed� i mia�, wiesz, k�opoty ze znalezieniem
domu... To zawsze, ale to zawsze, mo�esz wali� do mnie. Mam rodzin�
spokojn� i u�o�on�, na pewno z nimi wytrzymasz.
- A oni ze mn�?
- Na pewno - zapewni� go posterunkowy. - To dobry pomys�, my�l�. W
og�le - jak wyjdziesz skieruj si� do mnie. Zjemy jakiego� kuraka, u nas to
cz�sto jest, bo wszyscy lubi�. Wypijemy kilka piw. Zastanowimy si� co
dalej. Ja przez te dwa dni popytam swoj� drog� gdzie si� da.
Blacklight nie zatrzymuj� si� przekr�ci� tylko pochylon� do przodu
g�ow� i zerkn�� na towarzysza spaceru. Wygl�da� troch� jak nastroszony
wystraszony kurczak, kt�ry nieufnie wpatruje si� w n�c�cego go gospodarza:
"Akurat, podejd� a ten mnie siekierk� w �eb, w �eb!". W ko�cu pokiwa�
g�ow�.
- Mo�e... Nie wykluczam, ale nie zaprz�taj sobie mn� g�owy. Nie
zamierzam by� ci�arem. Dla nikogo.
- Co� ci powiem, kolego! - Slodovoyt wyskoczy� dwa kroki do przodu,
zatrzyma� si� i d�gn�� Blacklighta palcem w lew� pier�. - Ja jestem z
pochodzenia Europejczyk, jasne? Wschodnia Europa, kurwa jej ma�! Tam si�
szanuje zaproszenia, a nikt nie zaprasza dla proformy! Jak zapraszam, to
jest to szczere, w dup� pilnik! Jasne? - Blacklight my�la� chwil�, potem
skin�� g�ow�. - No. Nie jeste� zmuszony do skorzystania z zaproszenia, ale
je�li chcesz - nie wahaj si�.
- Nie b�d� - powiedzia� Hewey Blacklight. Najwyra�niej by� skr�powany
t� scen�, odwr�ci� wzrok, nawet - tak si� wyda�o Emilowi - zacz�� zezowa�.
- Dzi�ki...
Przyszed� do domu p�niej ni� zazwyczaj. Cholerna zmiana - najpierw
d�ugo spacer pod g�r� do domu, z kt�rego zg�oszono w�amanie, a ulewa
podmy�a i zwali�a na szos� drzewo. Potem okaza�o si�, �e chwil� po tym,
gdy wystartowa� do wspinaczki przyjecha�a ekipa i poci�a pie� na kawa�ki.
Niepotrzebny spacer. W komisariacie nie da�o si� usi��� ani na chwil�,
cho� zawsze po�ow� czasu sp�dza� na pisaniu raport�w. Dzisiaj - nie.
Pod koniec wachty trafi�a mu si� jeszcze przebie�ka po kwartale mi�dzy
Ham Street i Fresh Line. Dwie cholerne rundy! Ledwo dowl�k� si� do domu,
docz�apa� do lod�wki, chwyci� kawa�ek zimnego kurczaka i pu