3474

Szczegóły
Tytuł 3474
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3474 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Magicbox z podw�jnie zwertyfikowan� powierzchni� robocz� Wszed� po schodkach i przekroczywszy nafaszerowany czujnikami pr�g pod hardestowymi drzwiami znalaz� si� w recepcji posterunku. W duchu przyznawa� si� do tego, �e kocha to miejsce, wiedzia�, �e zatrzyma� si� zaraz za progiem nie po to, by sprawdzi� czy wszystko gra, i nie po to bynajmniej, �eby sprawdzi� kto si� obija, jak s�dzili jego koledzy. Po prostu - musia� przejecha� rozmi�owanym spojrzeniem po jasnej, czystej sali, po dw�ch marszach schod�w i o�miu taflach nieprzenikalnych dla wzroku drzwi. To by�o jego �ycie. Dom - to dom, rodzina, owszem - dzieci i tak dalej, ale �ycie to tu! Posterunkowy Emil Slodovoyt poci�gn�� nosem, klepn�� si� w klamr� przepisowo obci��onego sprz�tem pasa i ruszy� do kontuaru. Kr�luj�cy za nim Lagerfeldt, sz�sta generacja policjant�w w Lauckaevanna City, o jedno pokolenie nawet wi�cej ni� w przypadku Slodovoyta, od�o�y� s�uchawk� i wysun�wszy do przodu �uchw�, skin�� mu g�ow�. Potem, rzuciwszy szybkie dwa spojrzenia, w prawo i w lewo, ruchem brwi wskaza� drzwi z numerem 3. Emil skin�� g�ow� - "Rozumiem", u�cisn�li sobie ponad kontuarem d�onie. - Co� si� dzieje? - Spok�j jak w zakonie o wyt�onej regule - rytualnie odpowiedzia� Lagerfeldt. - Oby tak zawsze - odruchowo odpar� Slodovoyt. Lagerfeldt powinien by� teraz powiedzie�: "Tylko �eby nie zredukowali policji zanim my p�jdziemy na emerytury!". Wydmuchn�� g�o�no powietrze przez nos - "Fhu!". - Tak, ale �eby ten spok�j nie natchn�� naszych prze�o�onych pomys�em redukcji kadry. Niech wpadn� na to dopiero gdy znajdziemy si� na emeryturach! - u�miechn�� si�. Potem wr�ci� do s�u�bowego wyrazu twarzy. - Podejd� potem do mnie. Mam co�. Slodovoyt stukn�� si� palcem w skro� w pastiszu salutowania i poszed� do pokoju numer trzy. Zapuka� w um�wiony spos�b - dwa razy, potem dwa razy i jeszcze raz. Cicho sykn�y rygle i drzwi otworzy�y si�. W progu sta� u�miechni�ty Abdahautch. - Cze��. - Slodovoyt omin�� go i znalaz� si� w pomieszczeniu aresztu rezerwowego. Najstarsi policjanci nie pami�tali, by by� cho� raz u�yty. - Kupili�cie? - zapyta�, cho� ju� zobaczy� stoj�cy w k�cie magicbox. - Kurwa... Ale� masz-sz-szyna!.. - sykn�� wierzchem d�oni odsuwaj�c czapk� na ty� g�owy i pocieraj�c jednocze�nie czo�o opuszkami palc�w; gest wyra�aj�cy zafrasowanie, nabyty dawno temu, kiedy jeszcze bywa�y ku temu powody. - Ja-�e� ci powiadam!.. - wycedzi� pe�en podziwu. Magicbox sta� skromnie w k�cie. Na panelu czo�owym, czarnym jak i aksamitnym jak letnia noc w nowiu, skromnie po�yskiwa� niewielki, ale dobrze wyliczony i zaplanowany napis: "Mitsubishi". Ca�e urz�dzenie by�o wielko�ci dobrego rodzinnego fridge'a, wierzch i boki p�askie, front, jak si� dobrze przyjrza�o ujawnia�, �e jest wypuk�y, taki niewielki fragment cholernie du�ego walca. Ogromna, prawdziwie ogromna komora podajnika w po�owie wysoko�ci urz�dzenia. - Niez�y, he?! - Abdahautch tr�ci� �okciem bok Slodovoyta. Obaj stali w odleg�o�ci trzech metr�w od magicboxa, jakby obawiali si�, �e ich oddechy mog� zamgli� nieskaziteln� powierzchni� p�yty czo�owej. - Podczas prezentacji wysypa� w ci�gu minuty zestaw turystyczny: kocio� zupy, trzy zestawy kolacji... Fur� r�nych pieprzonych sa�atek - zatar� rado�nie r�ce. - Poka�� ci co�. Si�gn�� po stoj�cy na stole kubek i chlusn�� resztk� kawy na panel. Zanim Slodovoyt zd��y� zareagowa� - krzykn��, powstrzyma�, rzuci� si� do wycierania - kawa ze �mietank� dolecia�a do panelu i nie dotkn�wszy go sp�yn�a na pod�og�. A tam sykn�a i znikn�a. - ...Dzia�e�? - Abdahautch zadowolony z efektu tr�ci� go �okciem w bok. - Niezniszczalny, jego ma�. Sam si� broni. Wyla�em ju� na to tyle kawy, �e p�, kurwa, posterunku dosta�oby migotania zastawek, a widzisz co�? - E! - zaprzeczy� oszo�omiony Slodovoyt. Zrobi� jeszcze krok. - Te Japo�czaki to robi� cuda! A by to chuj strzeli�! Czemu nie my? - Nie tylko my jeste�my daleko za ich dupami. Popatrz na Europ�: Niemcy co� rze�bi� w fabrykach Opla, ale to tandeta i wystarcza tylko im tam, w Europie. Podobno Merc ma co� lepszego, ale my�l�, �e to co� mo�e by� co najwy�ej trwalsze. Mo�e dizajn?.. - wzruszy� ramionami tak mocno, �e niemal otar� sobie nimi uszy. - Patrz - wyci�gn�� r�k� i macha� r�k� w miar� wyliczania: - Francuzi si� nie licz�, Angole to samo. Chuj jedyny wie, co si� dzieje w Ruslandii, mo�e s� w stanie wyprodukowa� tylko takie co�, co im daje jakie�, kurwa, par�wki z soji czy chleb z glon�w. Tylko te, w dup� jebane, Japo�ce... Jednocze�nie pokiwali g�owami. Slodovoyt wzi�� d�ugi wdech. - Podw�jnie zwertyfikowana powierzchnia robocza - powiedzia� z szacunkiem Abdahautch. - Co to znaczy, do chuja kr�la? - Nie wiem. Inne modele tego nie maj�, wi�c musi by� lepsze... Napawali si� chwil� widokiem. - Czy si� to nam podoba czy nie - japo�ska, ale zajebista maszyna... - sapn�� posterunkowy Slodovoyt . - Ha, nie ma dw�ch zda�. Zreszt� dlatego j� kupili�my. I popatrz, co - w dup� no�em rozwierceni - zawiera oferta: gwarancja - trzy lata. Wydajno�� - nie ma lepszej. Dizajn - mo�na si� obsra�. A cena - tylko nieco wy�sza od Forda, ju� nie m�wi�c o GM czy USdate. Jak oni to robi�? Kto� zastuka� w um�wiony spos�b. Abdahautch podszed� do judasza, zerkn�� i otworzy�. Wesz�a tr�jka. Przywitali si� z Slodovoytem. Widzieli ju� magicboxa. - Fajny, nie? - zapyta� jeden wskazuj�c kciukiem urz�dzenie. - Fajny?! - prychn�� Slodovoyt. - W�a�nie si� zastanawiali�my, dlaczego Japo�czaki mog� robi� maszyny dwa razy lepsze w tej samej cenie. - Mo�e maj� magicboxy, kt�re robi� magiboxy? - Bajka! - popatrzy� na m�wi�cego z politowaniem. - To jest to, czego by sobie �yczyli wszyscy, ale g�wno tam!.. - Dojd� do tego - z przekonaniem o�wiadczy� najwy�szy z nowoprzyby�ych, Fox. - Tyle luda nad tym pracuje, �e co� musz� wykombinowa�. - A wtedy - raj? Nie? No bo po co b�dziemy pracowa�, skoro ju� naprawd� wszystko wyleci z boxa? Zmarszczyli czo�a, potem niemal jednocze�nie pokiwali g�owami. Tylko Slodovoyt pokr�ci� swoj� przecz�co. - A energia? - Chwil� rozkoszowa� si� ich zaskoczonymi minami. - Za energi� trzeba b�dzie zap�aci�, nie? Kto j� wyprodukuje? - No, magicboxy... Inne... - A czym b�dzie nap�dzany taki box, co? Fox zrozumia�, �e plecie bzdury, skrzywi� si�, a gdy kto� gwa�townie zastuka� do drzwi, podskoczy� do nich, zerkn�� przez judasz i sykn��: - Idzie! Przekr�ciwszy zamek odskoczy� od drzwi. Ustawili si� szeregiem, rami� przy ramieniu, ciasno, �eby dok�adnie zas�oni� magicbox. Kto� otworzy� drzwi, wpad�a czw�rka policjant�w i migiem do��czy�a do szeregu, za nimi wszed� kapitan Greenway. Widz�c szereg podw�adnych stan�� w miejscu i zmarszczy� czo�o. - "For his a jolly good fellow!.." - rykn�� szereg. Do��czyli do nich ci z ty�u, drzwi ju� nie zamykano. W tej chwili posterunek by� odizolowany, a w najbli�szym otoczeniu nie by�o ani kawa�ka obcego cz�owieka. Akcja zosta�a zaplanowana wspaniale i szlifowana od sze�ciu tygodni. Nie mog�o si� nie uda�. Kapitan kr�c�c g�ow� odczeka� a� ucich� ch�r i plasn�� w d�onie. - Wy stare czuby! - powiedzia�. Chwil� trwa� w milczeniu, tylko drgn�y mu kilka razy koniuszki w�s�w, jakby chcia� co� powiedzie�, a nie m�g�. - Wy fiuty pomarszczone... - ruszy� do pierwszego w szeregu, Foxa. Wtedy rozst�pili si� i kapitan zobaczy� prezent. Potkn�� si� i wpatrzy� w magicboxa. - Co... - wyszepta� - ... co to... jest?.. - Kapitanie - zgodnie ze scenariuszem Slodovoyt wyst�pi� przed koleg�w. - Znamy si� nie rok i nie dziesi��. Wyszed�e� z naszego grona, prostych kraw�nik�w, wiesz co to robota i kto j� wykonuje. Nie ma w�r�d nas ani jednego, kto uwa�a�by, �e skrzywdzi�e� kiedykolwiek policjanta - sapn��, sam lekko wzruszony swoimi s�owami. - Kochamy ci�. I chcieli�my, �eby� to wiedzia�... i... - W panice stwierdzi�, �e nie pami�ta, co jeszcze mia� powiedzie�. - I... przyjmij, po prostu nasz dar, i miejmy nadziej�, �e ci b�dzie s�u�y� d�ugo i efektywnie. - Jak ty spo�ecze�stwu! - rykn�� Abdahautch. - Niech �yje kapitanisko! - wrzasn�� kto� z ty�u. W powszechnym rozgardiaszu nikt ju� nie zwraca� uwagi na skr�t w przemowie Slodovoyta. Wszyscy rzucili si� do �ciskania i poklepywania kapitana. Greenway �ciska� d�onie, obejmowa� i ok�ada� pi�ciami plecy �ciskanych. - Ch�opaki... - powiedzia� w ko�cu. - Ja jestem... wzruszony... Wiecie, �e ceni� sobie was... wasz�... Slodovoyt poczu�, �e kapitanowi za chwil� pop�yn� �zy. Postanowi� pom�c prze�o�onemu: - Dobra, nie gadaj tyle, Tom. Lepiej pocz�stuj nas kaw� z tego pud�a. - A w�a�nie! - Greenway potrz�sn�� g�ow�. - Chyba nie my�licie, �e zabior� to do dom... - W�a�nie tak my�limy, kapitanie! - rykn�li ch�rem. Mieli to przetrenowane, poniewa� przewidzieli pierwsz� reakcj� kapitana. Greenway zamacha� r�kami. - OK! OK! - podszed� do magicboxa. - Dwadzie�cia mocnych kaw, �mietanka, cukier. Trzy tuziny p�czk�w. - Dotkn�� weryfikatora. Odwr�ci� si� do czekaj�cych policjant�w. - Jak przyjdzie rachunek za energi� elektryczn� to wywal� nas na bruk - mrugn�� do podw�adnych. Roze�miali si�. Slodovoyt odetchn��. Kilku z nich uwa�a�o, �e to zbyt drogi prezent, �e kapitan postawi si� i nie zabierze pud�a do domu, i wtedy ca�y pomys� si� skisi. Ale, na szcz�cie, Greenway zrozumia�, �e odmow� sprawi im zaw�d, i przysporzy k�opot�w. A i tak mieli w planie, gdyby stan�� okoniem, nie oddawa� maszyny a najpierw zawie�� j� kapitanowi do domu. No, ale po k�opocie. Kawa zacz�a si� materializowa�. We wn�ce podajnika drga�o i mgli�o si� powietrze, pojawia�y si� fili�anki: pierwsza wolno, druga nieco szybciej, potem sypa�y si� jak groch. Naczynia by�y �adnie wykonane, cienki i mi�y w dotyku plastyk, t�oczone wzorki i ani �ladu spoin i zgrzew�w. Naprawd� - dobra maszyna. I dobra kawa. Gorzka i nieco cierpka, g�sta i aromatyczna. Klasa! - Pami�tajcie - od �smej czekam na was w "Bojowym Motylu"! - Greenway wskoczy� na krzes�o i klaskaniem zwr�ci� uwag� wszystkich na siebie. - Tak wi�c sprawy ko�czcie o sz�stej, i gazem do mnie. To jest polecenie s�u�bowe! - Rozkaz! Sir! - wrzasn�o dwadzie�cia garde�. Slodovoyt tr�ci� dyskretnie jednego i drugiego w rami�, ci tr�cali innych, policjanci zacz�li wycieka� z aresztu. Dzie�, poza tym, �e wyr�nia�y go urodziny kapitana, toczy� si� normalnie. Pewnie by�y jakie� sprawy. Wyszed� do hallu i podszed� do kontuaru. Lagerfeldt dotar� tam o dwa kroki przed nim. - Jest taka sprawa. W zak�adzie psycho siedzi od czterech tygodni jeden z naszych. P� roku temu postrzelony przez jakiego� gnojka, kt�rego �ciga� za wyrw�. Dziewczyna odzyska�a torebk�, a on zyska� o��w w szyj�. Lekarze nie wiedz� co mu jest. Rodzina wnios�a o separacj� ma��e�sk� i rodzinn�, podobno nie spos�b z nim wytrzyma�. - Agresywny? - Slodovoyt zmarszczy� brwi. - Nie, tylko wygaduje takie rzeczy, �e otoczenie dostaje histerii. - Lagerfeldt wzruszy� ramionami. - Ale nie pytaj mnie, co jest, �e dzieci si� go boj�. A dzieci to dwa ch�opaki, osiemna�cie i szesna�cie lat. Slodovoyt sapn��, nie by� zachwycony zleceniem. - No, stary, jeste� naszym rzecznikiem czy nie? - naciska� Lagerfeldt. - Jestem, jednakowo� to facio nie z naszej dzielnicy, prawda? - Prawda. Ale, po pierwsze, tamten rzecznik jest w szpitalu na �ylaki i szybko nie wyjdzie. Dwa - prosi� ci� o to porucznik Stanford, i trzy... - Dobra! - Slodovoyt uni�s� r�ce a potem plasn�� nimi w kontuar. - Ale nie dzi�, dobra? Jutro, jutro z samego rana, okay? B�d� tu mia� drug� zmian�, my�la�em, �e ode�pi� kaca, ale skoro tak mnie, kutasie, naciskasz... Poda� Lagerfeldtowi p�ytk� notexu, tamten stukn�� w dwa klawisze spinacza i przejecha� notatnikiem nad otworem pisaka. - Adres i doda�em ci troch� danych o tym go�ciu - powiedzia� zwracaj�c notex. - Jasne, jasne... Przydadz� mi si�. Cze��! Slodovoyt schowa� notatnik nawet nie zajrzawszy do� i poszed� do swojego biurka w sali numer sze��. Otoczenie zak�adu sprawia�o mi�e i ciep�e wra�enie - p�ot ukryty w bujnych, dzikich albo tylko udaj�cych dziko�� krzewach, szerokie aleje, obszerne trawniki. Doskona�a widoczno�� we wszystkie strony, oceni� Slodovoyt pejza� od strony zachowania porz�dku i nadzoru nad pacjentami. Przyjecha� tu w cywilnych ciuchach, mundur zostawiwszy w samochodzie. W bramie przesun�� nad czytnikiem p�ytk� notexuz, rygle szcz�kn�y i furtka uchyli�a si�. By� w zak�adzie. Spokojnym krokiem przemierzy� alejk� wej�ciow�, pora lunchu, pewnie dlatego podw�jny d�ugi szereg plastykowych �awek wzd�u� alejki by� pusty. Doszed� do budynku, sprawdzi� gdzie znajduje si� jego ident i - nie widz�c dzwonka, ani w og�le �adnego tastera - zastuka� zgi�tym palcem w drewniane drzwi. Chwil� potem szcz�kn�y rygle i w drzwiach stan�a mocno zbudowana, przysadzista kobieta z koloraturk� na szyi i wysokim czepcem na g�owie. - Posterunkowy Slodovoyt? - Tak. Ja do Heweya Blacklighta. Wys�a�em zapowied� godzin� temu. Zesz�a mu z drogi. Przepu�ci�a. - Przyprowadz� go do sali tarasowej - wskaza�a kierunek. - Stamt�d mo�na wyj�� do parku. - Chwileczk� siost... - Slodovoyt zawaha� si�. Nie wiedzia� jak� funkcj� pe�ni ta kobieta i do jakiego zakonu przynale�y. - Chodzi mi o kilka... takich impresji, dotycz�cych... - Ja panu nic nie powiem - odci�a kobieta i zacisn�a mocno blade wargi. - Nie czuj� si� upowa�niona do oceniania bli�nich. Mo�e pan rozmawia� z lekarzem prowadz�cym, lekarzem dy�urnym... Prosz� czeka�. Odesz�a posapuj�c z dezaprobat�. Slodovoyt rozejrza� si�, dojrza� automat z wod� mineraln� i szybko podbieg� do�. Oferta by�o szeroka - kilka w�d mineralnych, cztery soki i mleko. Policjant wypi� duszkiem dwa soki - czarna porzeczka i czarny bez - witaminowa bomba mia�a zagrodzi� drog� kacowi, gdyby ten przymierza� si� do jego g�owy. Chuchn�� mocno w stulon� d�o� i szybko wci�gn�� powietrze. OK. Us�ysza� kroki na schodach, kobieta-siostra-pastor-piel�gniarka prowadzi�a za �okie� m�czyzn� w mi�kkiej fluszowej pid�amie. Mia� jakie� czterdzie�ci pi�� do pi��dziesi�ciu lat, d�ugie w�osy spi�te na karku, spojrzenie mia� czujne, ale spokojne, lekko zaciekawione czy te� mo�e zaintrygowane. Slodovoyt po�pieszy� mu na spotkanie. - Posterunkowy Emil Slodovoyt, z czternastego komisariatu. Jestem tam m�em zaufania - popatrzy� na kobiet�. - Mo�emy wyj��? - Je�li pan Blacklight si� zgadza - popatrzy�a znacz�co na pacjenta i Slodovoytovi wyda�o si�, �e oczekuje od niego protestu, jakby wcze�niej uzgodni�a z nim, �e nie b�dzie chcia� rozmawia� z koleg� po fachu. - Hewey?.. - Tak, oczywi�cie. Przespaceruj� si� z koleg�. - Wyci�gn�� do Slodovoyta d�o� i mocno u�cisn�� d�o� Emila. - Chod�my. Nie zwracaj�c uwagi na piel�gniark� odwr�ci� si� i poszed� pierwszy. Na tarasie usiad� i za�o�y� nog� na nog�. Slodovoyt usiad� obok zupe�nie nie maj�c pomys�u na rozmow�, a przynajmniej na jej pocz�tek. - Masz papierosy? - zapyta� pacjent. Zaskoczony policjant poklepa� si� po kieszeniach i zaczerwieni�. - Nie... mam. Nie pal�. - Zme�� w ustach przekle�stwo. - Nie wiem dlaczego szuka�em - przyzna� - przecie� nigdy nie mia�em. - Pewnie nie jeste� pewien, po co� tu przyszed� - protekcjonalnym tonem powiedzia� Blacklight. - Nie przejmuj si�, nie jeste� pierwszy u mnie. - Si�gn�� do kieszeni i wyj�� papierosy. - Mam swoje, ale ma�o, dlatego zawsze pr�buj� wyszabrowa� u kogo tylko si� da. - W�o�y� do ust i na zmian� dwa razy mocno dmuchn�� i poci�gn��. Koniuszek rozjarzy� si�, aromat dymu, gorzki i mi�towy, zdominowa� �wie�e parkowe powietrze. - Jedyna rzecz, jaka si� mniej wi�cej zgadza... - Mrukn�� niezrozumiale. Podni�s� wzrok na Slodovoyta. - Jakie masz zadanie? - S�ucham? - Masz mnie pocieszy�, na przyk�ad, przy pomocy wyliczania, jakie gratyfikacje otrzymam za s�u�b�? Czy masz wybi� mi z g�owy mrzonki? Czy mo�e powiadomi�, �e �ona z�o�y�a pozew, a dzieci - podanie o zgod� na rozwi�zanie rodziny? - Nie, zwyczajnie... Przecie� wiesz, �e gdy kto� z nas ma k�opoty, to zawsze mo�e liczy� na koleg�w. - A ja mam k�opoty?.. Slodovoyt otworzy� usta, chc�c powiedzie� co� takiego: "Gdyby�, ch�opie, nie mia�, nie siedzia�by� w Czubatkowie, prawda?!", ale zanim odezwa� si� u�wiadomi� sobie, �e Blacklight stwierdzi�: "Mam k�opoty", a nie pyta�: "Mam k�opoty?" Zaatakowa� kraw�dzi� paznokcia z�uszczony b�bel farby na stoliku, od�upa� kawa�ek lakieru. - No w�a�nie. Jakie masz k�opoty, co? Blacklight zaci�gn�� si� mocno, nerwowo strzepn�� popi� na ziemi�, rozejrza� si� i ju� otwiera� usta, ale w ostatniej chwili zamkn�� je i pokr�ci� g�ow�. - Daj spok�j. - Wypu�ci� d�ug� smu�k� dymu z p�uc. - To nie ma sensu. - Sensu to nie ma, je�li sam si� m�czysz z jakim� problemem, je�li t�amsisz go w sobie. Nie b�d� ci wciska� takich gadek, �e sama spowied� ju� oczyszcza, �e katharsis i takie inne. Po prostu - mo�e mo�emy zrobi� co�, co by ci pomog�o odzyska�... r�wnowag�, spok�j, zaufanie do najbli�szych - brn�� w natchnieniu. - Masz spluw�? - Blacklight wychyli� si� i d�gn�� palcem w rzepk� kolana posterunkowego. Ten siedzia� nieruchomo i nie odzywa� si�. - Nie? Szkoda. Gdyby� paln�� mi w m�zg, to w�a�nie by� mi pom�g�, radykalnie i w jedyny mo�liwy spos�b. Odchyli� si� w fotelu, zaskrzypia�o oparcie. Zaci�gn�� si� soczy�cie i nagle w jego oku b�ysn�� jaki� dziwny chytry ognik. Pochyli� si� do przodu. - S�ysza�e� to skrzypienie? - Slodovoyt skin�� g�ow�. - A przecie� to pewnie nowiutki fotel, prawda? Blacklight postuka� czubkiem palca w por�cz ogrodowego fotela. - Pewnie nowiutki? - powt�rzy� zaskoczony posterunkowy. - Dlaczego "pewnie"? Jego rozm�wca u�miechn�� si� przebiegle i machn�� r�k�. - Niewa�ne - wydmuchn�� dym. Slodovoyt zastanawia� si� nad widocznymi go�ym okiem powodami zadowolenia z siebie pacjenta. - Pos�uchaj, Hewey... - Gor�czkowo zastanawia� si�, co powinien powiedzie�, zrobi�, obieca�. W ko�cu wpad� na pomys�. "Niech podejrzany gada jak najwi�cej, jak najd�u�ej. Wtedy sam si� wkopie!" - przypomnia� sobie podstawowe przykazanie przes�uchuj�cego. - Mo�esz mi powiedzie� sk�d si� tu wzi��e� i dlaczego tu siedzisz? Blacklight przekrzywi� g�ow� i chwil� wpatrywa� si� w koleg� po fachu. Potem sykn��, gdy koniuszek papierosa oparzy� mu palce. Szybko zaci�gn�� si� jeszcze raz, wyra�nie �a�uj�c, �e papieros ju� si� ko�czy. - Nie powiedzieli ci? - Kurwa, przesta� by� taki podejrzliwy! - sykn�� posterunkowy. - Nie przyszed�em tu, �eby ci� przes�uchiwa�, tylko pom�c. Ale musz� wiedzie�, jaki masz problem?! - Ja! Problem? - Blacklight poderwa� si� tak gwa�townie, �e Slodovoyt szybko si�gn�� r�k� do kabury. Ale nie by�o jej w zwyk�em miejscu. Zreszt� Blacklight wcale nie zamierza� rzuca� si� na niego. - My! My mamy problem, my wszyscy! �lepcy! - Machn�� r�k�. - Pierdol� was. �yjcie sobie, jak chcecie. Ja mog� tu siedzie� do zasranej �mierci... Nie �egnaj�c si� omin�� zaskoczonego Slodovoyta i wszed� do budynku. Mocno pchni�te drzwi uderzy�y z hukiem w �cian�, odbi�y si� i zamkn�y gwa�townie. Kilka sekund p�niej wyskoczy�a zza nich zakonnica. Podesz�a do Slodovoyta. Wyda�o mu si�, �e u�miecha si� triumfuj�co, ale by� to tak nieznaczny, subtelny u�miech, �e nie m�g� jej rzuci� w twarz oskar�enia. - No to sobie porozmawiali�my - powiedzia� zamiast tego. - To trudny przypadek - zgodzi�a si� kobieta. Najwyra�niej by�a przekonana, �e to pierwsza i zarazem ostatnia wizyta posterunkowego. Tak, rzeczywi�cie, zdecydowa� chwil� wcze�niej, ale teraz, na z�o�� jej, zmieni� zdanie. - Nie mia�em z�udze�, �e jedna wizyta co� zmieni - rzuci� niedbale z rado�ci� odnotowuj�c zaskoczenie w wyrazie twarzy rozm�wczyni. - Wpadn� pojutrze, po s�u�bie. Mo�e w mundurze? - zastanawia� si� na g�os, odnotowuj�c k�tem oka niezadowolenie rozm�wczyni. - Powinien zareagowa� pozytywnie, w ko�cu to by�o jego �ycie. Prawda? Zakonnica zacisn�a wargi. - Do widzenia siostrze - uk�oni� si� i odwr�ci�. - Musi pan skontaktowa� si� z lekarzem prowadz�cym! - sykn�a w kierunku jego plec�w. Skin�� g�ow�, zszed� po schodkach i ruszy� alejk� do bramy. Po przekroczeniu jej odwr�ci� si� i chwil� patrzy� na budynek zak�adu. W kilku oknach widzia� owalne plamy twarzy, ale nie potrafi� z tej odleg�o�ci rozpozna�, czy jedn� z nich jest oblicze policjanta Blacklighta. Skierowa� si� do samochodu, zastanawiaj�c, czy widzia� w zachowaniu Heweya co� nienormalnego. Ale - nie! To, �e nerwowo pali� - ka�dy zdenerwowany pali zach�annie, szukaj�c w papierosie ukojenia, jakby dym utrzymywa� cz�owieka na powierzchni normalno�ci. Nic nie powiedzia� takiego, co dawa�oby prawo do nazywania do �wirem. Zaraz! Slodovoyt dotkn�� palcem czytnika na klamce, zamek szcz�kn��, ale policjant znieruchomia� z r�kami na dachu dwuletniego Forda Greystone'a. "Co on - my�la� - takiego powiedzia�? Co� takiego... A! "Jedyna rzecz, kt�ra si� zgadza..." - powiedzia� tak, kiedy zapali� papierosa. I jeszcze jedno: ten fotel! Co�, �e zaskrzypia�, mimo �e chyba nowy! Zaraz - nie widzi? Nie, wzrok musi mie� dobry, nie dlatego wsadzili go do zak�adu, przecie�!". Pisn�� chronometr sygnalizuj�c, �e do obj�cia s�u�by zosta�o p� godziny. Slodovoyt wsiad� do wozu i - ci�gle jeszcze my�lami w zak�adzie - uruchomi� silnik. Dwadzie�cia minut p�niej by� w komisariacie. Akurat ekipa wynosi�a magicbox kapitana, panowa� lekki rozgardiasz. Greenway mia� przekrwione oczy ozdobione workami, w kt�rych - jak mawia� ojciec Slodovoyta - mo�na by�o zmie�ci� ca�y dobytek dw�ch zamo�nych �ydowskich rodzin. Posterunkowy zg�osi� si� do dy�urnego, odebra� przydzia�y i poszed� si� przebra�. Jaka� my�l niczym cier� tkwi�a gdzie� pod powierzchni� �wiadomo�ci. Wiedzia� o jej istnieniu, ale nie potrafi� mimo wysi�k�w wyci�gn�� jej na wierzch i oceni�. Potem "bie��czka" poch�on�a jego uwag�, pod koniec s�u�by omal nie zosta� d�gni�ty przez pijanego Irlandczyka cienkim szpilorem do spuszczania �wi�skiej krwi, i to odsun�o na bok wszystkie inne, nie dotycz�ce ulgi z powodu unikni�cia rany, my�li. - Mam dla ciebie papierosy. Wyj�� z kieszeni dwie paczki "Bravo Jean" i po�o�y� na stoliku. - O kurcze! Dzi�ki, ch�opie. - Blacklight zach�annie chwyci� papierosy i dos�ownie rozszarpa� opakowanie jednej z paczek. Wykona� rytualne dmuchy w te i wewte, rozpali� koniuszek i zaci�gn�� si�. - Dobrze, �e pomy�la�e� o samozap�onach - pochwali� Slodovoyta. - Troch� psuj� smak, ale tu nie pozwalaj� mie� w�asnych zapalniczek czy zapa�ek. Rozumiesz - czub to czub, nie wiadomo, co takiego walnie mu w czach�. - Dlaczego tu jeste�? - zapyta� posterunkowy. Hewey rzuci� mu szybkie kose spojrzenie. Wydmuchn�� porcj� dymu. - Przecie� masz akta! - Mam, ale tam g�wno jest. Szar�a na obsadzony tymi gnojami lokal, bohaterska postawa, postrza� w g�ow�... - Nie g�ow�! - zaprzeczy� do�� gwa�townie Blacklight. Pochyli� g�ow� i wskaza� palcem biegn�c� r�wnolegle do osi ramion blizn�. Znajdowa�a si� ju� niemal pod karkiem, na plecach, nieco tylko wy�ej od bark�w. Gdyby kto� chcia� pozbawi� tu��w Blacklighta szyi to w�a�nie tam nast�pi�oby ci�cie. - Pocisk przeora� mi kark. - No dobra - kark. To du�a r�nica? Blacklight siedzia� pochylony, z �okciami opartymi na udach, gdy chcia� popatrzy� na posterunkowego musia� mocno przekrzywia� g�ow�. Blizna wtedy skr�ca�a si� i zaczyna�a przypomina� rozwarte szerokie "v". - Spora. Du�a. - Zaci�gn�� si� dwa razy mocno papierosem i - gdy �ar doszed� do czerwonego paska filtra - pstrykn�� mocno niedopa�kiem poza taras. - Ech, zaraz mnie objedzie! - poderwa� si� i pobieg� po niedopa�ek. - Ci�gle mi si� wydaje, �e w tym syfie... - zamilk� i poszed� do popielniczki, a Slodovoyt nagle poczu�, �e to by�o wa�ne o�wiadczenie. Zmarszczy� brwi doszukuj�c si� sensu w tych kilku s�owach, ale nie potrafi� go odnale��. Wsta� i pod pozorem przeci�gania si� podszed� do kraw�dzi tarasu, popatrzy� na trawnik. Nic. Pusto i czysto. Trawa, wystrzy�ona i g�sta. Gdzie tu syf, o kt�rym b�kn�� Blacklight? - Dlaczego m�wisz o syfie? - zapyta�, gdy Hewey wr�ci� i usiad� w swoim fotelu. - O syfie? - patrzy� z do�u w oczy Slodovoyta. - A jak mam to nazywa�? - p�ynnym ruchem zakre�li� p�kole. - Siedz� tu, bez pracy, bez rodziny, szpikowany prochami, prycza w prycz� z czubami. To jak mam to nazywa�, kapralu? - M�w mi Emil - niespodziewanie dla samego siebie wyci�gn�� d�o�. Blacklight odczeka� chwil� i - gdy Slodovoyt ju� �a�owa� swego spontanicznego gestu - chwyci� jego d�o� i mocno u�cisn��. - Ale wiesz, �e mo�esz wyj��, gdy tylko... - E-e! - pokr�ci� g�ow� Blacklight. - Nie wypuszcz� mnie, zanim nie odszczekam przekonuj�co wszystkiego, co powiedzia�em wcze�niej. Posterunkowy przypomnia� sobie fragment przekazanej mu, jak to okre�li� wysy�aj�cy ten tekst lekarz, uproszczony opis schorzenia Blacklighta: "... widzi otaczaj�cy go �wiat w czarnych barwach. W jego wizjach wszystkie sprz�ty poddane s� daleko id�cej dewastacji, ludzie wygl�daj� na schorowanych, starych i poddanych nieprzyjemnym mutacjom. Chory jest przekonany, �e �yje w innym �wiecie, mo�e innym wymiarze, ale - paradoksalnie - porozumiewa si� z nami, z tymi, kt�rzy �yj� w tym miejscu i tym czasie"... - No to odszczekaj - zaproponowa� bez przekonania. Ju� wyczuwa�, �e sprawa nie jest taka prosta. - My�lisz, �e nie chcia�bym? - Blacklight siedzia� opieraj�c si� �okciami o kolana, zerkn�� z do�u na Slodovoyta. - Gdybym nie usi�owa� kiedy� wyt�umaczy� wa... im... - poprawi� si� -... co widz�, to mog�oby si� uda�. Ale ja by�em przekonany, �e to moja misja - zako�czy� z nieukrywan� gorycz�. - Ale, kurwa, co? Blacklight pokr�ci� g�ow�. - Niewa-a-a�ne... - machn�� r�k�. Siedzieli w milczeniu p� minuty. - Na dodatek odkry�em, �e mam dziury w pami�ci - poskar�y� si� nagle Blacklight. - Kiedy pojawi�y si� magicboxy? - Czterdzie�ci osiem lat temu - odpowiedzia� Slodovoyt. - Sze�� lat po wojnie. Pami�tam dok�adnie, bo to by� taki dobry miesi�c - moje si�dme urodziny, pojawienie si� pierwszego seryjnego magicboxa i kilkudniowy karnawa� z okazji ponownego uruchomienie kana�u panamskiego, pod o�owian�, rzecz jasna, kopu��. Blacklight pokiwa� g�ow�, podni�s� wzrok na go�cia. - Zastanawia�e� si� kiedy�, nad natur� magicboxa? - A co ja mam si� zastanawia�? - prychn�� Slodovoyt zastanawiaj�c si� ku czemu zd��a Blacklight. - Ja si� na tym nie znam. Co� tam wiem - to, co nazywali�my magi�, to panowanie nad �wiatem atomowym, mutacjami, permutacjami i innymi pierdo�ami! - zako�czy� popularnym toastem. - �wiat otaczaj�cy nas to informacja, a informacj� mo�na zapisa�, zmagazynowa� i poda� w odpowiednim czasie. Ale, ty odczep si� ode mnie, co? Ja nie jestem fizyk, ani producent. Ja si� tylko ciesz�, �e zosta�y wymy�lone i pozwoli�y utrzyma� cywilizacj�... Blacklight mrukn�� co� pod nosem. Nie by�o to nic optymistycznego, ani pozytywnego. Slodovoyt w my�lach zakl��. "Kurwa�, dlaczego mam siedzie� z tym cudakiem i wys�uchiwa� jego utyskiwa�, pociesza� go i leczy� s�owem? Co to ja jestem?". Ale nie wstawa� i nie odchodzi�. Intrygowa� go przypadek Blacklighta. Ten siedzia� i wpatrywa� si� w p�yty tarasu, czubkiem pantofla d�uba� w szczelinie, spoinie mi�dzy p�ytami, w�t�ych kilka �d�be� trawy zosta�y przeci�te mi�dzy podeszw� i kraw�dzi� betonu. - Jak mo�esz widzie� co innego i �y�?.. - Slodovoyt zrozumia�, �e zabrzmia�o to niedobrze i poprawi� si�: - Skoro nie widzisz... - poszuka� wzrokiem jakiego� przyk�adu - ... por�czy tarasu, to dlaczego nie zaczepiasz o ni� i nie uderzasz? - Nie, ja widz� por�cz... - zacz�� szybko Blacklight, ale zaraz zwolni� i cmokn�wszy niech�tnie urwa� nie doko�czywszy zdania. - Nie mog� ci pom�c, ch�opie, jak nie wiem co mam zrobi�. - Posterunkowy plasn�� d�oni� w kolano. - Chyba wiesz, �e ja nic nikomu nie powiem, masz to jak na spowiedzi. Ale musz� co� wiedzie�, �eby m�c przekona�... - Pogadamy kiedy indziej! Blacklight poderwa� si� nagle i nie �egnaj�c poszed� do budynku. Slodovoyt zamar�, w os�upieniu wpatrywa� si� w jego plecy. Na p�yty tarasu pad� cie�, podesz�a jedna z piel�gniarek. Policjant powiedzia� "h-ymgh!", wsta� i u�miechn�� fa�szywie do siostry. Nie odpowiedzia�a u�miechem. Skin�� jej g�ow� i opu�ci� teren zak�adu. Tu� za furtk� omal nie zosta� potr�cony przez mkn�cych z szalon� pr�dko�ci� na czo�ganach dw�ch nastolatk�w. - Cholerne szczeniaki! - sykn�� z mimowolnym podziwem patrz�c jak ch�opcy przysiad�szy na wyposa�onych w g�sienice deskach lawiruj� mi�dzy przechodniami, s�upami i samochodami. - Jeszcze kogo� zabij�... - mrukn��. I natychmiast obsztorcowa� sam siebie: "Po prostu marudz� jak stary, stetrycza�y pierdo�a. Czy�by staro��?" - pomy�la�. " A niby dlaczego? Bo nie potrafi� usta� na czo�ganie?" Przypomnia� sobie, jak szwagier stan�� na nowiutkiej zabawce, ta uskoczy�a w bok, a szwagier hukn�� na bok i st�uk� sobie �okie�. Wsiad� do Greystone'a i pojecha� do domu. Przecznic� wcze�niej dojrza� sztywno maszeruj�c� po w�skim chodniczku pann� Burble i jej wyfiokowan� pudliczk�. Zatrzyma� w�z i wysiad�. Zasalutowawszy u�miechn�� si� do staruszki. - Mam nadziej�, �e nikt ju� pani nie dokucza, panno Burble? - zagada�. Rozejrza�a si� na boki, jakby chcia�a mie� pewno��, �e nikt ich nie pods�ucha. - Och, na razie nie! - pisn�a. - Ale wiem, �e czaj� si� na moj� Bessie. - Zacisn�a usta, a� na wysoko�ci oczu wyst�pi�y ma�e gruze�ki mi�ni. - A ona jest taka delikatna!.. - Prosz� by� spokojn� - u�miechn�� si� szeroko. - Rozmawia�em z tymi urwisami. Przysi�gli mi, a ja wzmocni�em ich dobre postanowienie du�� porcj� lizak�w. - Pf! - chuda staruszka potrz�sn�a g�ow�, k�dziorki starannie co rano rozplatane ze staro�ytnych papilot�w wzbi�y si� w powietrze i opad�y. - Zobaczymy - pisn�a niedowierzaj�co. Pudliczka ziewn�a. - Do widzenia! - u�miechn�� si� szeroko i zasalutowawszy wsiad� do swojego samochodu i pojecha� do domu. Lisa zobaczy�a go przez okno, na�o�y�a ju� na talerz dwie kulki ziemniaczanego puree, do�o�y�a cztery cienkie filety z grausa; w kuchni panowa� mocny apetyczny aromat czosnku i przypraw. Slodovoyt od progu wci�gn�� mocno powietrze i poklepa� si� po brzuchu, na co Lisa podesz�a i wspi�wszy si� na palce poca�owa�a go w czo�o. Poczu� s�odk� wdzi�czno�� do losu, do �ycia, za wspania��, wiern�, oddan� i wci�� pi�kn� �on�, za m�dre i rozs�dne dzieci. Kr�tko, bezg�o�nie podzi�kowa� Panu i zasiad� przy stole. - Jesz sam - o�wiadczy�a Lisa. - Honey jest na wolontariacie w domu starc�w, a Fitz - na treningu. Ja ju� jad�am. Slodovoyt pu�ci� do niej oko. - Nadal nie lubisz grausa, co? - Wbi� widelec w kawa�ek ryby i podni�s� do g�ry. - Najwspanialsze mi�so, bez t�uszczu, czyste, lekkostrawne, z pozytywnym oddzia�ywaniem na choleste... - Jedz! - postuka�a knykciem w st�, a policjant pos�usznie zabra� si� do pa�aszowania kolacji. - Co� nowego z tym biedakiem? Pokr�ci� g�ow�. - I dalej nie wiesz co si� dzieje? Skin�� g�ow�. Prze�kn�� k�s. - Dzisiaj co� takiego powiedzia�, z czego wynika, �e on widzi co innego ni� pozostali. Zmarszczy�a brwi. - Daltonizm? Jaka� inna wada wzroku? Ponownie wzruszy� ramionami. Zamiesza� sa�atk� - pomidory, sa�ata brukselska, mocno czosnkowy sos z oliwk� i koperkowym octem. Pochyli� si� nad sto�em, �eby nie pochlapa� munduru i �apczywie poch�on�� kilka li�ci. Obliza� si�. - Nie. Nie to nie ma z oczami nic wsp�lnego. Przecie� skorygowaliby mu. Ummm... Wspania�a sa�ata! Doko�czy� posi�ek i odsun�� si� nasycony od sto�u. - Diabli wiedz�, co mu jest. - Cmokn��, obliza� wargi. - Rozumiesz - wszystkim jest dobrze, wszyscy s� zadowoleni, szcz�liwi - on jedyny nie. - Nie jedyny, przecie� to ca�y zak�ad... - Och, co innego wodog�owie, co innego uszkodzenie, urazy, jakie� wirusowe zapalenia i tak dalej. A u niego to co innego - on jest zdr�w jak byk. On nawet wie, �e ja widz� co innego, najcz�ciej wie, co widz�. Ale nie potrafi siebie zmusi� do widzenia tego co, wszyscy. Lisa zapali�a kr�tk� fajeczk� nabit� waniliow� mieszank�. Wypu�ci�a dwa k��by wonnego dymu i zapyta�a z chytr� min�: - Nie potrafi, czy nie chce? Slodovoyt prychn�� i szarpn�� do ty�u g�ow�: "A sk�d ja mam wiedzie�?" Przez kuchni� p�yn�a cisza, taka dobra, zasiedzia�a, domowa, pachn�ca znakomitym jedzeniem, czysto�ci�; Slodovoyt syci� si� ni� chwil�. Lisa pykn�a dymem. - A jak tam Harry? Nie pr�buje zwr�ci� magicboxa? - Co� ty! Nie wiem, co to znaczy, ale ma dwojako wertyfikowan� powierzchni� robocz� czy co� w tym gu�cie - u�miechn�� si� jej m��. - Tylko raz co� b�kn��, �e za drogi ten prezent... - No bo i by� drogi! - wesz�a mu w s�owo Lisa. - Zgoda, ale wiesz - najlepszy prze�o�ony, jakiego mia�em w ca�ym swoim gliniarskim �yciu. I - na Boga! - sk�ada�o si� na t� maszyn� kilkadziesi�t os�b. A kaw� parzy! - pokr�ci� g�ow� z podwziwem wydymaj�c wargi. - I nic wi�cej? - Nie, no ma pe�ne spektrum - nawet podobno obuwie... - Pytam, czy nic wi�cej nie dok�adali�cie, nie zbywaj mnie jego repertuarem! Emil przyjrza� si� swojej sprytnej i domy�lnej �onie, przygryz� wargi, pogrozi� jej palcem. - To do twojej jedynie wiadomo�ci - powiedzia� powa�nym tonem. - Wykorzystali�my troch� lewych zasob�w, kt�re normalnie, w ka�dym normalnym posterunku rozchodz� si� na kaw�, fajki i inne takie. Czasem trzeba wspom�c czyje� startuj�ce na uczelni� dziecko... Patrzy� jak jego �ona odk�ada fajk�, wstaje i podchodzi do niego. Ko�czy� m�wi� gdy siada�a mu na kolanach, m�wi�by jeszcze, ale zamkn�a mu usta poca�unkiem. Posterunkowy Slodovoyt i jego �ona, mimo niemal dwudziestu lat w ma��e�skim kalendarzu kochali si� nadal. Czasem nawet robili to w kuchni. Tak jak dzisiaj. - Chod�my si� przej�� - zaproponowa� Blacklight. - Dupa mnie boli od ci�g�ego siedzenia. Pierdolone fotele �ylaste i pofa�dowane... Wydawa�o si�, �e chcia� co� jeszcze powiedzie�, ale nie powiedzia�. A mo�e - pomy�la� Slodovoyt - w�a�nie nie m�wi�c powiedzia�. Zeszli ze schodk�w. Posterunkowy rzuci� okiem na meble - nowe, albo przynajmniej niestare. Blacklight szed� pierwszy kopi�c bry�ki �wiru, kilka razy kopn�� co�, czego Slodovoyt nie widzia�, albo nie trafi� w kamyk. Dogoni� pacjenta, wci�gn�� mocno powietrze zamierzaj�c powiedzie� co� o aromacie parku, uprzedzi� go Blacklight: - �mierdzi, co? - i zanim zaskoczony Slodovoyt zd��y� otworzy� usta doda�: - To ze stawu. Taka breja musi cuchn��? Dobrze, �e przynajmniej zalane jakimi� chemikaliami, to komar�w nie ma. Posterunkowy powstrzyma� si� od zaprzeczenia. Rano rozmawiali d�ugo o Heweyu z Lis�, uznali, �e najlepiej b�dzie, gdy da si� wygada� choremu. W ko�cu - m�wi�a Lisa - te proste, oczywiste metody pewnie zosta�y ju� wykorzystane: zaprzeczanie i t�umaczenie, przekonywanie, wyja�nianie - nie da rezultatu. Niech Blacklight sam si� wygada. Niech powie, jaka �aba siedzi mu na m�zgu! - powiedzia�a Lisa. Mrukn�� wi�c tylko co�, co mo�na by�o odczyta� jako wyraz aprobaty, pozornie beztrosko rozgl�da� si� doko�a, dojrza� na drzewach jakie� ptaki, nawet przemkn�� jaki� futrzasty czworon�g, pewnie wiewi�rka. Gdzie� za plecami kto� dziko zarechota�, to przypomnia�o posterunkowemu, gdzie si� znajduje. - Widzia�e� moje papiery? - zapyta� Blacklight zerkaj�c spod oka na Slodovoyta. - Oczywi�cie. - Wypadek, leczenie szpitalne, za�amanie psychiatryczne, kuracja - jak to m�wi� - "prozaiczna" albo "pro-zacna". Powr�t do normalno�ci i powt�rne za�amanie. Wszystko to wiesz? - T-tak... - zawaha� si� Slodovoyt. - A co ci podano jako powody? Powody za�ama�, mam na my�li. Posterunkowy odwr�ci� si� i splun�� serdecznie na trawnik. - Nie bawmy si� w macantego, dobra?! - warkn��. - Masz mi co� do powiedzenia to gadaj. Ja ci nie jestem wrogiem i nie ja decyduj� czy i ile b�dziesz tu siedzia�. Hewey pokiwa� g�ow�, jakby chcia� powiedzie�: "Wiem to wszystko". Ale nie odzywa� si� jeszcze d�ug� chwil�. Doszli do stawu, mia� wyd�u�ony kszta�t, przypominaj�cy kr�tkoskrzyd�y bumerang czy te� tak zwan� nerk� - naczynie na jakie� lekarsko-piel�gniarskie bambetle. Znajdowali si� w po�owie d�ugo�ci, na zewn�trz bumerangu, ramiona odchodzi�y w prawo i w lewo, i oddala�y si�. S�aby wiatr, tu nie maj�cy ju� przeszk�d w postaci drzew, marszczy� powierzchni� wody. Blacklight zmarszczy� si� i wykrzywi�, ale widz�c, �e Slodovoyt umy�lnie mocno wdycha powietrze, kaszln�� tylko raz. Ale zaraz podj�� decyzj�: - Przepraszam ci�, chcia�em odej�� mo�liwie daleko od budynk�w, ale tu nie wytrzymam d�ugo. Je�li mamy porozmawia� to chod�my st�d. Wygl�da� na szczerze zmartwionego, Slodovoyt prychn�� i wzruszy� ramionami. - Prowad�. Ucieszony Hewey wskaza� kierunek i uprzejmie poczeka� a� posterunkowy dogoni� go. - Ten g�wniarz postrzeli� mnie dwukrotnie - odezwa� si� nagle. - Jeden pocisk tylko otar� si� o wewn�trzn� stron� uda. Zapiek�o jak cholera, a ja, tak sobie teraz my�l�, wystraszy�em si�, �e odstrzeli� mi jaja i pewnie dlatego si� okr�ci�em na pi�cie. Wtedy dosta�em drugi pocisk w kark. Zreszt� - diabli wiedz�, co by by�o, gdybym si� ustawi� inaczej. Niekt�re symulacje pokazuj� nawet, �e dosta�bym pocisk tu� pod lewe oko. Nie wiem wi�c - uda�o mi si�, czy nie, ale �yj� w ko�cu. To wydawa�o mi si� najwa�niejsze. Dlatego kiedy ockn��em si� mia�em wa�niejsze sprawy na g�owie ni� narzeka� na szpital, dopiero kiedy zrozumia�em, �e mam wszystkie cz�onki, �e nic mi nie wyci�to i nie odci�to, �e nadal mam swoje cochones, zacz��em zastanawia� si�, dlaczego wyl�dowa�em w takiej norze. Rozumiesz - brudna, podarta po�ciel, zamiast szyb kartony i sklejka, przewody do kropl�wek z zaciekami po niestarannym myciu i p�ukaniu, �mierdz�cy oddech piel�gniarek, brudne paznokcie lekarzy. M�wi� ci - syf syfiasty! - Przecie� le�a�e� w Szpitalu �w. Krzysztofa! Zg�upia�e�, facet... - Acha, widzisz! - wskoczy� mu w s�owo Blacklight. - Tak mi m�wiono, gdy si� awanturowa�em, a ja my�la�em, �e robi� mnie w konia. A� mog�em wstawa�, wskoczy�em w w�zek i pierwsze, co zrobi�em to wyjecha�em na podjazd i sprawdzi�em jak wygl�da budynek. To by� �wi�ty Krzysztof! Ale inny! Kurwa - by�em tam nie raz, przyje�d�a�em do koleg�w, przyje�d�a�em do �wiadk�w, do ofiar i przest�pc�w. Zna�em jego korytarze, windy, podw�rze. To naprawd� by� Krzysztof. Przez kilka dni lekarze tolerowali moje krzyki, a ja nie pozwala�em wbi� sobie ig�y, bo widzia�em te autoklawy czy ja to si� nazywa, w kt�rych narz�dzia i ig�y le�a�y przez chwil� w ciep�ej wodzie, nie chcia�em �yka� pigu�ek, kt�re wygl�da�y, jakby by�y mieszank� sier�ci, �ajna kurzego i wapna niegaszonego. Po tygodniu wezwano psychiatr�w, jeszcze kilka dni tolerowano moje "wyg�upy", potem, poniewa� fizycznie by�em niemal OK, zabrali mnie do psycholi. Po kilku dniach zaaplikowali mi ko�sk� dawk� prozacu czy czego� tam innego. Zrobi�o mi si� dobrze, przesta�o mnie rusza� to wszystko, i podarte koszule szpitalne, i zgrzytaj�ce windy i odpadaj�cy p�atami z sufitu tynk, pod�e �arcie. Prowadzi�em d�ugie spokojne rozmowy z konsultantami i terapeutami. By�o mi�o. Odeszli od stawu, starannie zadeptan� alej� dotarli do pi�ciok�tnego placyku z jakim� g�azem w centrum. Usiedli na �awce. Byli sami. - Odstawili prozac. Zmieni�o si� tyle, �e to, co jeszcze wczoraj mi zwisa�o sta�o si� dokuczliwe, i nie potrafi�em tego ukry�. Nafaszerowany jakimi� globulami, blockerami patrzy�em oboj�tnie na sp�kan� wyk�adzin�, na �uski farby, na kiwaj�ce si� krzes�a, smr�d, brud, kwa�ne jedzenie, brzydkich ludzi... Kiedy przesta�em �yka� farmaty - nie da�o si� wytrzyma�. Uwierz mi. - Teraz... - zacz�� Slodovoyt. - Poczekaj, wiem, o co chcesz zapyta�. - Blacklight chwyci� posterunkowego za �okie�. - Co widz� teraz? Ale najpierw doko�cz�, �eby wszystko by�o chronologicznie. - Pu�ci� r�k� Slodovoyta i potrz�saj�c wskazuj�cym palcem ostrzeg�, �e teraz dochodzi do wa�nego momentu. - Wytrzyma�em ile mog�em, potem poprosi�em o prochy, ale mniej, a sam jeszcze zmniejszy�em sobie dawki, uda�o mi si� po paru tygodniach eksperyment�w, tak ustawi� porcje, �e mog�em wytrzyma� w otoczeniu i jednocze�nie nie by�em zdrewnia�y-zoboj�tnia�y. Wtedy uda�o mi si� chyba najwi�cej dokona�. Popatrzy� na Slodovoyta, jakby sprawdza�, czy tamten go s�yszy, s�ucha, rozumie. Zobaczy� zw�tpienie, Emil nie by� dobrym aktorem. - No, wiem... Powiesz... my�lisz: ale osi�gi - siedzi w Czubatkowie i gada o wynikach. Wiem... Sam tak chwilami sobie przysrywam. - Wyprostowa� si� i odetchn�� tak g��boko, �e mo�na by�o obawia� si� o ca�o�� jego p�uc. - Za kilka dni wyjd�, chyba �e co� si� stanie, albo ty p�jdziesz do naczelnego i do�o�ysz mi... - Ja? Dlaczego mia�bym ci dok�ada�?! Ochuja�e�? Przecie� chc� ci pom�c, po kiego wa�a bym tu �azi�?! - Slodovoyt poderwa� si� z �awki i zawis� nad spokojnie siedz�cym Blacklightem. - Jaki mam interes w tym, �eby ciebie tu trzyma�? - Nie wiem. Tak wprost to nie masz. Ale mo�esz uwa�a�, �e jestem ci�kim pojebem, i wtedy wrodzone poczucie sprawiedliwo�ci... - Pierdu-pierdu! Odczep si�, facet. Ja nie czuj� si� uprawiony do rozstrzyganiu o losach ludzi... - Szuka� w g�owie argument�w, ale by� z�y i to przeszkadza�o w wynajdywaniu logicznych i wa�kich argument�w. - W ko�cu sam powiedzia�e� przed chwil�, �e znalaz�e� z�oty �rodek - troch� pigu� i troch� dobrej woli. Za jaki� czas wszystko si� unormuje. - Dobra. - Blacklight wsta� r�wnie�. - Ciesz� si�, �e przynajmniej nie chcesz mnie do�owa�. W ka�dym razie - gdyby ci� pyta�y ko�cio�amy w kitlach - powiedz im, prosz�, �e mog� wyj��. - Waha� si� chwil�, ale zdecydowa� si� na szczero��: - S�uchaj, Emilu. Ja tu d�ugo ju� nie wytrzymam... Naprawd�. Musz� st�d wyj��, wtedy mam po co �y�, nawet je�li nie mam rodziny i pracy... - Masz rent� - wpad� mu w s�owo posterunkowy. - W�a�nie. Mam za co �y�, a cel jako� sobie znajd�. Tu nie mam niczego - ani celu, ani sposobu... Przygryz� doln� warg� i szybko rozejrza� si� po niebie cz�sto mrugaj�c. Slodovoyt poczu�, �e co� go chwyta za gard�o. P�acz�cy m�czyzna, kumpel z szereg�w... Odchrz�kn�� g�o�no i gro�nie. "Kto mi tknie kumpla b�dzie mia� do czynienia ze mn�!" - Mo�esz na mnie liczy� - o�wiadczy� z moc�. Chwyci� d�o� Blacklighta i �cisn�� j� mocno. - Ja ci nie jestem wrogiem i zrobi�, co mog�, �eby� st�d wyszed�. Naprawd�! - Dzi�ki... - szepn�� Hewey. Po chwili poczuli si� niezr�cznie. Zacz�li sapa� i pochrz�kiwa�, potem rozejrzeli si� doko�a i nie uzgadniaj�c tego ruszyli w kierunku zgrupowania niskich blok�w szpitala. - S�uchaj - o�wiadczy� niespodziewanie dla samego siebie Slodovoyt. Chwyci� Heweya za �okie� i zatrzyma� w miejscu. Drug� r�k� si�gn�� do kieszeni, wyj�� portfel i wy�wiczonym ruchem wytrz�sn�� z dozownika wizyt�wk�. - Masz! Gdyby� wyszed� i mia�, wiesz, k�opoty ze znalezieniem domu... To zawsze, ale to zawsze, mo�esz wali� do mnie. Mam rodzin� spokojn� i u�o�on�, na pewno z nimi wytrzymasz. - A oni ze mn�? - Na pewno - zapewni� go posterunkowy. - To dobry pomys�, my�l�. W og�le - jak wyjdziesz skieruj si� do mnie. Zjemy jakiego� kuraka, u nas to cz�sto jest, bo wszyscy lubi�. Wypijemy kilka piw. Zastanowimy si� co dalej. Ja przez te dwa dni popytam swoj� drog� gdzie si� da. Blacklight nie zatrzymuj� si� przekr�ci� tylko pochylon� do przodu g�ow� i zerkn�� na towarzysza spaceru. Wygl�da� troch� jak nastroszony wystraszony kurczak, kt�ry nieufnie wpatruje si� w n�c�cego go gospodarza: "Akurat, podejd� a ten mnie siekierk� w �eb, w �eb!". W ko�cu pokiwa� g�ow�. - Mo�e... Nie wykluczam, ale nie zaprz�taj sobie mn� g�owy. Nie zamierzam by� ci�arem. Dla nikogo. - Co� ci powiem, kolego! - Slodovoyt wyskoczy� dwa kroki do przodu, zatrzyma� si� i d�gn�� Blacklighta palcem w lew� pier�. - Ja jestem z pochodzenia Europejczyk, jasne? Wschodnia Europa, kurwa jej ma�! Tam si� szanuje zaproszenia, a nikt nie zaprasza dla proformy! Jak zapraszam, to jest to szczere, w dup� pilnik! Jasne? - Blacklight my�la� chwil�, potem skin�� g�ow�. - No. Nie jeste� zmuszony do skorzystania z zaproszenia, ale je�li chcesz - nie wahaj si�. - Nie b�d� - powiedzia� Hewey Blacklight. Najwyra�niej by� skr�powany t� scen�, odwr�ci� wzrok, nawet - tak si� wyda�o Emilowi - zacz�� zezowa�. - Dzi�ki... Przyszed� do domu p�niej ni� zazwyczaj. Cholerna zmiana - najpierw d�ugo spacer pod g�r� do domu, z kt�rego zg�oszono w�amanie, a ulewa podmy�a i zwali�a na szos� drzewo. Potem okaza�o si�, �e chwil� po tym, gdy wystartowa� do wspinaczki przyjecha�a ekipa i poci�a pie� na kawa�ki. Niepotrzebny spacer. W komisariacie nie da�o si� usi��� ani na chwil�, cho� zawsze po�ow� czasu sp�dza� na pisaniu raport�w. Dzisiaj - nie. Pod koniec wachty trafi�a mu si� jeszcze przebie�ka po kwartale mi�dzy Ham Street i Fresh Line. Dwie cholerne rundy! Ledwo dowl�k� si� do domu, docz�apa� do lod�wki, chwyci� kawa�ek zimnego kurczaka i pu