3469
Szczegóły |
Tytuł |
3469 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3469 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3469 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3469 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Interview na Sacramenckiej Dziwce
- Serwis mia� pan dzisiaj zab�jczy , panie pu�kowniku - powiedzia�
kapitan Sandowaniss �ciskaj�c ponad siatk� d�o� swego pogromcy, pu�kownika
Trefi-Ongera, odruchowo spr�bowa� te� strzeli� obcasami.
Pu�kownika zawsze szacowa� i klasyfikowa� ka�dy czyn i niemal ka�de
s�owo podw�adnych, a i prze�o�onych te�. Dzi�ki temu mia� w g�owie ca�y
katalog odpowiednio posegregowanych czyn�w - odwa�nych, pod�ych,
neutralnych, egoistycznych i wielu jeszcze innych. Co do kapitana, to
doceni� talent adiutanta; oceni� jego gratulacje przychylnie - ani zbyt
entuzjastyczne, ani zbyt standardowe. Wywa�one, akurat, pomy�la� o
pochlebstwie. Precyzyjnie odmierzony ton, kontynuowa� rozmy�lania, i - co
najwa�niejsze w pochlebstwie - dotyczy tego, z czego osobnik obg�askiwany
sam si� cieszy. Serwis rzeczywi�cie mi wychodzi�, ale gdyby nawet nie, to
Sando co� by znalaz�. Zdolny, psiakostka!
- A tak - powiedzia� na g�os. - Zaiste - trafia�em jak rzadko. - M�g�
podnie�� siatk�, by pom�c kapitanowi przej�� pod ni� z nar�czem rakiet,
ale to by zalatywa�o wdzi�czno�ci� za komplement. Kapitan musia� poradzi�
sobie z siatk� sam. I poradzi�.
- Zapraszam na piwo - powiedzia� Trefi-Onger, gdy podw�adny wynurzy�
si� po jego stronie kortu.
To by�o OK. Akurat na tyle m�g� sobie pozwoli� dow�dca jedynego
posterunku nad zapyzia�� planetk�, w stosunku do swojego podw�adnego.
- By�oby mi mi�o. - Sandovaniss energicznie skin�� g�ow�. - Dzi�kuj�,
sir, ale ma pan wizyt�, sir, tego dziennikarza. Intervipera, znaczy si�.
Dob�r s��w i akcent na nich:"tego dziennikarza", jasno okre�li�y
stosunek kapitana do wizyty. Trefi-Onger doskonale pami�ta� o Cesarzu
Dziennikarzy, dla kt�rego ukuto nawet specjalne okre�lenie sprawno�ci
zawodowej, kapitan nie mia� podstaw s�dzi�, �e skleroza skruszy�a wreszcie
mur precyzyjnego i sprawnego umys�u pu�kownika; dialog by� fragmentem
wi�kszej ca�o�ci - gry w wielkodusznego prze�o�onego i szanuj�cego go
podw�adnego. Pu�kownik cmokn��, co mia�o znaczy�: "Potrzebne mi to jak
druga dziura w dupie!".
- Na cholern� �mier� o nim zapomnia�em! - rzuci� nie staraj�c si�
jednak specjalnie, by zabrzmia�o to przekonuj�co.
Zdar� z siebie przepocon� koszulk�, spodenki i skarpetki, wrzuci� do
gardzieli pralki udaj�c, �e nie zauwa�a ruchu kapitana, kt�ry sw�j
wilgotny str�j od�o�y� na p�k�. Wiedzia�, �e cho� instalacja jest wsp�lna
dla wszystkich, to tak si� jako� stanie, �e akurat w tej chwili nikt nie
b�dzie pra� swoich sort�w. No i dobrze, jakie� przywileje stopie� mie�
musi. Kopn�� buty w szczelin� schowka, gdzie zostan� za chwil� nawil�one
grzybob�jczym preparatem, potem wysuszone, nas�czone innym, przeciwpotowym
tym razem specyfikiem, ponownie wysuszone, uelastyczniane i nab�yszczone.
W tym przypadku r�wnie� nie zajdzie przypadek dzielenia szafki suszarni z
kimkolwiek z podw�adnych. Kiedy� �udzono si�, pomy�la� wchodz�c do kabiny
z lustrem, odruchowo ustawi� si� bokiem, frontem i drugim bokiem,
sprawdzi� swoj� sylwetk�, kiedy� �udzono si�, my�la�, �e w przestrzeni
kosmicznej naci�nie si� guzik i wyskoczy nowy mundur, nowe buty i tak
dalej, ale nic darmo - wyskoczy, owszem, je�li za�adujesz tankery czym�, z
czego da si� wytwarza� owe mundury i buty. Wtedy taka korweta jak nasza
b�dzie wymaga�a dwukrotnie mocniejszego nap�du, a to podniesie koszt
budowy sze�ciokrotnie, a wtedy... I tak dalej. Tak wi�c musimy dba� o
swoje mundury i buty i tylko raz na kwarta�, pod kontrol� logistera,
pozwala si� nam naciska� �w legendarny "Guziczku-Nakryj-Si�!". Dobrze
m�wi�? " Guziczku nakryj si�?", a niewa�ne!
Wybra� trzeci zestaw: oszcz�dnie ciep�a woda, sporo ch�odnej, wyra�na
cyrkulacja temperatur, to wymaga pewnego wysi�ku od k�pi�cego - nie mo�na
po prostu d�ugo tylko sta� pod strumieniem wody rozkoszuj�c si� ni�; w
zestawie trzecim, kt�rego ostentacyjne u�ywanie przez pu�kownika nabra�o
cech subtelnego nacisku, musisz, bracie, szybko si� namydla� i w
przemy�lany spos�b sp�ukiwa�, za to twoja zu�yta ciep�a woda podgrzewa
cz�ciowo twoje nast�pne porcje, tak wi�c z punktu widzenia statku jest to
najefektywniejszy zestaw.
Trefi-Onger wiedzia�, kto u�ywa innych zestaw�w, mimo �e do ca�ej
za�ogi dotar�o, jaki tryb k�pieli sugeruje ich dow�dca. Postanowi�, �e za
jaki� czas mechanik postara si�, by zacz�y ich trapi� awarie instalacji i
k�pa� si� b�d� wy��cznie w zimnej. A� pojm�.
Wysmakowa� ostatnie krople prysznica; gdy woda przesta�a ciec
podskoczy� pod sitkiem, z zadowoleniem skonstatowa�, �e dobre p� litra
wody opad�o na kratk� - suszarka b�dzie kr�cej suszy�a. Kr�c�c si� w walcu
suszarni pomy�la�, �e m�g�by nieco intensywniej propagowa� oszcz�dny tryb
�ycia i kt�ry� raz obieca� sobie, �e ju� nieodwo�alnie da za�odze,
karabinierom i obs�udze korwety te jakie� dwa tygodnie czasu. Ostatecznie
by� tu nowy, pilnowa� Sacre-D.Z dopiero od p� roku, a poprzedni dow�dca
wi�zienia nie do��, �e nie zaleca� oszcz�dzania, ale, jakby umy�lnie,
nara�a� si� dow�dztwu rozrzutnym stylem pe�nienia s�u�by. Za co zosta�
"karnie" przesuni�ty do stolicy uk�adu Cerviss i odlatuj�c nie stara� si�
nawet udawa� trze�wego.
Oficer dy�urny, zarazem dzisiejszy sekretarz Trefi-Ongera, leutnant
Vieltberg, przepisowo nie odda� honor�w siedz�c przed terminalem,
pu�kownik przechodz�c skin�� na� r�k� i nie odzywaj�c pomaszerowa� do
swojego gabinetu. Leutnant jakim� cudem, dogoni� go jeszcze przed
drzwiami, zd��y� otworzy� je przed prze�o�onym i odskoczy�, gdy ten, nie
zwalniaj�c ani o milimetr na minut�, min�� go rozsiewaj�c ch�odny zapach
"Zest.kosmet. 4". Obszed� biurko, usiad� i wyczekuj�co spojrza� na
Vieltberga.
- Wywiad, panie pu�kowniku. Dziennikarz ju� czeka, przeszukany,
wszystkie gadgety zneutralizowane..
- Przemyca� co�? - zainteresowa� si� blado Trefi-Onger.
- Zawsze przemycaj�, panie pu�kowniku. Wydaje im si�, �e gdyby nie
mieli kontrabandy poczuliby�my si� niedowarto�ciowani. A taki interviper
dopiero!
Pu�kownik z zainteresowaniem uni�s� brew - skoro leutnant pozwoli�
sobie na prywatny, troch� toporny stylistycznie, komentarz, to powinien
zobaczy�, �e dotar�o to do zwierzchnika. Co z tym zrobi - to inna sprawa.
- Jak m�wi�em - dane o Jadraydonie Huttereccim do mnie na ekran -
powiedzia� na g�os. - Te, pierdo�y, kt�re przy nim znaleziono tu, na
st�... Albo nie, nie trzeba, niech nie my�li, �e przywi�zujemy do nich
jak�kolwiek wag�. Odda� mu i nawet nie neutralizowa� tylko spryska�
profitem i �ledzi�. - Ju� wcze�niej przemy�la� wszystko, teraz tylko
sprawdzi�, czy post�puje zgodnie z w�asnym planem. Wskaza� palcem podajnik
napoj�w: - Prosz� go�cinn� si�demk�. - Zastanawia� si� chwil�. - Wszystko.
Prosi� Hutterecciego.
Leutnant przepisowo wykona� zwrot, ca�e cia�o w jednej linii, unikaj�c
cz�stego b��du: bioder wyprzedzaj�cych skr�t reszty cia�a, i wymaszerowa�
z pokoju. Pu�kownik zerkn�� na nagle rozjarzony ekran, ale widnia�y tam
tylko dobrze ju� mu znane dane o czo�owym dziennikarzu trustu IMI,
gwie�dzie kilku publikator�w i prezenterze najpopularniejszego programu
Sieci. Opr�cz danych statystycznych i towarzyskich znajdowa�y si� tam
r�wnie� info o s�abostkach i przyzwyczajeniach Jadraydona, ale ju� przy
pierwszym czytaniu Trefi-Onger uzna� je za zbyt ostentacyjne, za dok�adnie
odmierzone, za - jednym s�owem - spreparowane tylko po to, by w
zaskakuj�cy spos�b zyska� przewag� nad osob� usi�uj�c� zdominowa�
Hutterecciego. Dlatego wcze�niej pu�kownik zamierza� podawa� trunki bez
pytania, �eby dziennikarz zrozumia�: "Jeste� na tacy, ch�opie. Wiemy o
tobie wszystko". Teraz zmieni� zdanie i zdecydowa�, �e postara si�
u�wiadomi� Hutterecciemu, i� jest tylko petentem, a na takiego nie zwyk�o
si� na pok�adzie "Tarczy" traci� niepotrzebnie czas, zapoznaj�c, na
przyk�ad ze zwyczajami. Trefi-Onger wytrenowa� rano dyskretne ziewni�cie,
zamierza� je wykorzysta� gdyby rozmowa si� przeci�gn�a, ale wypr�bowa�
ju� teraz. Gdy nad tafl� drzwi zapulsowa� �wietlny sygna� tr�ci� taster i
wsta�. Hutterecci wszed� energicznie, id�c nie wyci�ga� r�ki do powitania,
pu�kownikowi pozostawiaj�c decyzj� co do formy. Trefi-Onger zdecydowa� si�
na wymian� u�cisk�w i odnotowa� w g�owie, �e go�� nie si�gn��by tych
szczyt�w, na kt�rych si� rozsiad�, VIPa od interview z VIPami, gdyby nie
opanowa� niuans�w psychologii stosowanej, na przyk�ad zbijaj�c b�ki przed
wywiadami. Pr�cz u�cisk�w wymienili powitalne neutralne u�miechy,
dziennikarz dyskretnie po�o�y� na biurku zainfekowany Imperialnym
Daktylogramem glejt od samego Ministra Informacji. Taki kodopis otwiera�
niemal wszystkie drzwi, a przynajmniej nie pozwala� ich zatrzaskiwa� bez
wa�kiego powodu przed nosem posiadacza. JH, jak wiadomo by�o powszechnie,
mia� w swoim �yciu wi�cej takich kodopis�w ni� chyba ca�a reszta
dziennikarzy razem wzi�ta. Rozsiad� si� wygodnie. Za�o�y� nog� na nog�, w
uchu b�ysn�� masywny klips. Mia� nie za du�e, mo�e nawet proporcjonalnie
za ma�e, ale pytaj�co, szacuj�co i swobodnie patrz�ce oczy, w ostrym
�wietle gabinetu wygolona czaszka powinna by�a blikowa�, skoro tak si� nie
dzia�o musia� przed wej�ciem �ysin� pokry� matem. Innym zaakcentowanym
przez natur� elementem twarzy dziennikarza by�a wydatna, jakby opuchni�ta
dolna warga , wyra�nie "za du�a" jak na dany wykr�j ust i dlatego
wystaj�ca poza warg� g�rn�.
- Dawno ju� nie oddala�em si� na tak� odleg�o�� od Centrum Systemu -
powiedzia� Jadraydon.
Ale� zadupie, przet�umaczy� sobie Trefi-Onger. U�miechn�� si�
podst�pnie i zapyta�:
- Zna pan taki dom, w kt�rym szambo znajdowa�by si� w salonie?
- Kryguje si� pan, pu�kowniku - bez pardonu zaatakowa� Hutterecci. -
Nikt nie o�mieli�by si� nazwa� pana, dow�dcy najwa�niejszego wi�zienia
cesarskiego, szefem szamba.
Pu�kownik wyczu�, �e powinien teraz u�miechn�� si� wdzi�cznie,
powinien, ale tego nie zrobi�. Nie spodoba�o mu si� w og�le zestawienie
swojej osoby z szambem, nawet w przeczeniu. Czubkiem palca przesun�� o
�wier� milimetra w prawo podstawk� flexera, gospodarskim okiem przejecha�
po biurku, przeci�gn�� d�oni� po blacie.
- Mam nadziej� - mrukn�� w ko�cu. - Chyba trafnie u�y� pan
sformu�owania "nie o�mieli�".
Podni�s� wzrok i pos�a� go�ciowi spojrzenie pe�ne wyczekiwania,
dziennikarz pokiwa� g�ow�, rozsiad� si� wygodnie.
- Do rzeczy wi�c - zaproponowa�. - Przylecia�em tu, jak pan wie, dla
Gentisa Metsegona.
Pu�kownik Trefi-Onger nie udawa�, �e nie wie o kogo chodzi:
- �asica...
Jadraydon prychn�� zjadliwie:
- To pa�scy koledzy tak go uhonorowali, po kolejnej ucieczce.
- Tak, wiem.
- Niekt�rzy nazywaj� go r�wnie� Onefir. To taki ma�y nieszkodliwy
w�yk hodowany w terrariach, wie pan po co? - Nie czekaj�c na odpowied�
pu�kownika ko�czy� nie kryj�c satysfakcji: - Je�li jest jaka� mo�liwo��
ucieczki to on z niej skorzysta, taki ma�y cholernie sprawny tester
szczelno�ci wi�zienia.
- Bardzo malownicze - skonstatowa� niewzruszony pu�kownik. Jeszcze raz
dotkn�� palcem podstawki flexera. - Oczekuje pan czego� ode mnie?
Kartoteki panu nie poka��...
- Nie potrzebuj� - pokr�ci� g�ow� rozczarowany jego opanowaniem
dziennikarz.
- ... mog� s�u�y� zdj�ciem czy te�...
- Dzi�kuj� - po raz drugi przerwa� pu�kownikowi. Uda�, �e nie zauwa�y�
jak przez oczy rozm�wcy przemkn�� cie� niezadowolenia - pu�kownik nie
przywyk� do przerywania mu i to dwa razy w odst�pie dziesi�ciu sekund. -
Mam tak� zasad� - wchodz� w �yciorys cz�owieka bez �adnego obci��enia, nie
mam do niego �adnych pretensji, nie trzymam w r�ku cenzurki z jego �ywota,
dokona�, poczucia humoru, jako�ci wychowania dzieci i tak dalej. Rozumie
pan? Chc�, �eby ten cz�owiek sam wpisa� do odpowiednich rubryk odpowiednie
oceny. Taki sobie wypracowa�em modus faciendi, pozwalam pokaza� siebie w
dowolnym �wietle; wiem z do�wiadczenia, �e nikt lepiej nie oskar�y
cz�owieka ni� on sam, nikt lepiej go nie o�mieszy i te� nie wyt�umaczy.
Rozumie pan? Ja wchodz� jak ta czysta ksi�ga - nic nie wiem, nic nie chc�
wiedzie�, mo�e nawet nie mog�. Co b�dzie zapisane nie ode mnie zale�y.
U�miechn�� si� mi�o, mi�o. Roz�o�y� r�ce: "Naprawd�, ja tu niewiele
mam do powiedzenia!"
Pu�kownik siedzia� nieruchomo. Nie zamierza� kwitowa� w �aden spos�b,
a tym bardziej u�miechem nad�tych wyzna� pismaka. Korci�o go by sprawdzi�
w kompie �acin�, jak� pos�u�y� si� Hutterecci, ale nie poruszy� nawet
palcem. Z zadowoleniem odnotowa�, �e dziennikarz zaczyna si� czu�
niepewnie w przed�u�aj�cej si� ciszy. Odczeka� jeszcze chwil�.
- W takim razie czy jest co�, w czym m�g�bym panu pom�c? Czy
potrzebuje pan tylko promu ?
Dziennikarz przechyli� g�ow� i zmru�y� oczy. Wygl�da� w tej chwili jak
cz�owiek nas�uchuj�cy polece� czy informacji dobiegaj�cych z sufitu.
Trefi-Ongera na u�amek sekundy zastanowi�a skuteczno�� aparatury
pok�adowej w wykrywaniu wspomagaj�cych wszczep�w.
Hutterecci poruszy� si�, jakby straci� ��czno��.
- Nie - o�wiadczy� z moc�. - Mam kilka pyta� - i nie czekaj�c na
przyzwolenie zada� pierwsze: - Czy na planecie rzeczywi�cie nie ma
stra�nik�w?
- Nie ma. To nie jest �aden "konzentration gulag", jak mawiali
przodkowie, ani �adna katorga maj�ca na celu wycie�czenie wi�nia. Oni nie
karczuj� na czczo las�w, po�erani �ywcem przez pijawki, hecyny i �wije. To
po prostu ci�kie wi�zienie. - Z u�o�onych na blacie d�oni wysun�� si�
wskazuj�cy palec i przez chwil� wskazywa� sufit, ale chodzi�o tylko o
podkre�lenie maj�cych pa�� s��w. - Wszyscy tu maj� jeden wyrok -
do�ywocie, i dodatkowo �wiadomo��, �e nie istnieje co� takiego jak
skr�cenie kary. Tu nie ma amnestii. - Teraz dwa palce podkre�la�y, to co
m�wi�: - Ale te� nie ma umy�lnej eksterminacji.
- Skazani grzecznie odbywaj� kar�? - Hutterecci nie zamierza� kry�
ironii zadaj�c pytanie.
- Przekona si� pan sam. - Pu�kownik wolno spl�t� palce i pozwoli�
sobie na zjadliwo��: - Chyba, �e ju� pan spasowa�?
- Absolutnie nie! - warkn�� Jadraydon . - Pytam tylko czy tam si�
kot�uj� jakie� bandy, czy maj� jaki� rz�d, kto tam jest najwa�niejszy?
- Ale�! - Trefi-Onger popatrzy� na dziennikarza z niesmakiem. -
Imperator, rzecz jasna! - i po chwili doda�: - I ja, jako jego
przedstawiciel!
Na czole Hutterecciego zal�ni�o lekko odbicie p�yn�cego z sufitu
�wiat�a, co z przyjemno�ci� odnotowa� pu�kownik. W jego charakterze nie
le�a�o jednak zn�canie si� nad rozm�wc�, mo�e dlatego zosta� wybrany na
szefa stra�y imperialnego wi�zienia.
- Na planecie znajduj� si� najci�si przest�pcy naszych czas�w. Ale
nie s� to jacy� zdegenerowani pedofile, gwa�ciciele, zbiry z twarzami
pokrojonymi laserowymi ostrzami - u�miechn�� si�, a widz�c w�ciek�o�� w
oczach �urnalisty poszerzy� u�miech wystarczaj�co wyra�nie. - To s�
wrogowie Imperium, a nie poszczeg�lnych cz�onk�w jego spo�eczno�ci.
I maj�, pomy�la�, do dyspozycji tylko trzy sztuki antykwarycznej broni
palnej z nieznan� ilo�ci� amunicji. Poniewa� ostatni raz owa bro� wypali�a
siedemdziesi�t dwa lata temu jest nadziej�, �e zagin�a na amen wraz ze
�mierci� jakiego� zmar�ego wi�nia.
Hutterecciemu drgn�y wargi, najwyra�niej chcia� powiedzie�:
"Przest�pca to przest�pca!", ale si� w ostatniej chwili powstrzyma�. Sam
zamiar rozz�o�ci� pu�kownika:
- Naprawd� nie musi si� pan niczego obawia�! - Po tych s�owach
Hutterecci spurpurowia� na twarzy. - Ale, rzecz jasna, poleci pan na d�
dopiero po podpisaniu stosownego dokumentu, w kt�rym o�wiadcza pan, �e na
w�asn� odpowiedzialno�� i tak dalej, i tak dalej...
- Pan te� nie musi si� niczego obawia�! - warkn�� Jadraydon Hutterecci
doprowadzony do sza�u; natychmiast uprzytomni� sobie, �e da� si�
sprowokowa�. By� zbyt starym wyjadaczem, by nie zrozumie� co powinien
zrobi�. Odetchn�� g��boko. - Lecia�em tu diabli wiedz� ile, wynudzi�em si�
setnie, napisa�em dwa rozdzia�y nikomu, ze mn� chyba w��cznie,
niepotrzebnej powie�ci... I co - mia�bym teraz wynosi� si� z podkulonym
j�zor... Tfu! Co ja m�wi� - j�zorem? Z podkulonym ogonem!
Nagle odpr�y� si�, pu�kownik zrozumia�, �e dziennikarz postanowi�
przesta� prowadzi� jak�� obliczon� na t�pego klawisza gr�. Zainteresowa�o
go, z jakiej strony poka�e si� teraz Hutterecci .
- Dobra. Panie pu�kowniku, mam wra�enie, �e samotny lot ujemnie
wp�yn�� na moj� form�, mogliby�my zacz�� rozmow� jeszcze raz? -
Trefi-Onger wykona� leciutki ruch brwi�. - No wi�c - mam nadziej�, �e
pomo�e mi pan. Chc� zrobi� s��nisty wywiad z najs�ynniejszym uciekinierem
wszechczas�w, Gentisem Metsegonem...
- Jeszcze tylko jedno ustalenie - dla pana mo�e to jest romantyczny
uciekinier. Ja pami�tam, musz� to pami�ta�, �e nie by�oby tych jego
widowiskowych ucieczek, gdyby nie znajdowa� si� w wi�zieniach, a �eby tam
si� znale�� musia� co� przeskroba�. Zosta� przest�pc�, kr�tko m�wi�c. Dla
mnie jest wi�c przest�pc�. Inteligentnym i sympatycznym, przyznaj�, ale
jednak to cz�owiek os�dzony i skazany przez spe�niaj�cy, co sam przyznaje,
wszelkie warunki, s�d.
- Ale ma na koncie siedemna�cie ucieczek!
- Czterna�cie, czterna-a�cie, szanowny panie. Prosz� nie popada� w
przesad�. - Pu�kownik po raz pierwszy nieco �ywiej zareagowa� na s�owa
dziennikarza. Natychmiast zorientowa� si� w tym i u�miechn�� pob�a�liwie.
- No tak - du�a to r�nica, siedemna�cie czy czterna�cie ucieczek z
ci�kich wi�zie� Imperium! - sarkastycznie prychn�� Hutterecci .
- Rzeczywi�cie - o kilkana�cie za du�o - przyzna� wielkodusznie
pu�kownik. - Dlatego w ko�cu wyl�dowa� tutaj. Mamy go tu ju� jedena�cie
lat i nic nie wskazuje na roz��k� w najbli�szej obj�tej jakimi� planami
przysz�o�ci.
Dziennikarz odzyska� ju� kontenans, u�miechn�� i chwyci� doln� warg�
mi�dzy kciuk i wskazuj�cy palec, poci�gn�� lekko i pu�ci�.
Plunk!
Roz�mieszy�o to niespodziewanie obu, Trefi-Onger chrz�kn�� chc�c
pokry� tym u�miech, Hutterecci , przyzwyczajony do wprawiania w
zak�opotanie rozm�wc�w wyszczerzy� z�by.
- Proponuj� zawieszenie broni, panie pu�kowniku.
- Nie wypowiada�em panu wojny, panie Hutterecci - skorzysta� z okazji,
�eby mu doci�� Trefi-Onger: "Gdyby tak by�o nie siedzieliby�my sobie tu
spokojnie!" . - I nadal nie widz� powodu, by to robi�. Natomiast widz�
wyra�ny pow�d do wypicia lampki koniaku za pomy�lno�� pa�skiej misji.
W odpowiedzi dosta� wyra�nie wdzi�czny u�miech. Podszed� do barku[D1]
ukrytego w metalizowanej p�ycie segmentu roboczego, wyj�� smuk�� wysok�
butelk� i dwa kieliszki z r�ni�tego w pionowe karby kryszta�u. "Zestaw
go�cinny Nr. 7". Hutterecci ponownie "plumkn��" doln� warg�. Atmosfera
wyra�nie si� oczy�ci�a.
- Czyli - pu�kownik nala� do kieliszk�w koniaku, trysn�y z naczy� na
pok�j iskry z�ocistego �wiat�a - reasumuj�c: nie potrzebuje pan od nas
niczego pr�cz promu. Dwukrotnie, rzecz jasna. Zapisujemy to, i my, i pan.
- Wskaza� kciukiem �cian� za sob�, gdzie pulsowa�a dioda. Takim samym
kolorem od pocz�tku rozmowy pulsowa� klips receivera i teraz Trefi-Onger
wskaza� go innym palcem. - Dlatego nie pr�bujemy go skasowa�.
Hutterecci u�miechn�� si� chytrze.
-To zupe�nie inna technologia. Absolutna nowo��. Zabieraj�c klips
niczego pan nie skasuje, to tylko, �e tak powiem, g�owica zapisuj�ca. Sam
zapis znajduje si� ju� gdzie� we mnie, ja sam jestem no�nikiem zapisanej
informacji. Dobre, prawda? Przyznam, �e nie bardzo rozumiem zasad�
dzia�ania, nawet nie bardzo wiem na czym konkretnie zapisywany jest
protok� - na spirali DNA, w j�drach, kom�rkach czy innym cholerstwie... -
wzruszy� ramionami.
- Hm...
- Naprawd� - uni�s� r�k� do przysi�gi. - Mog� albo ods�ucha� zapis
bezpo�rednio, albo skorzysta� z pomocy kompa do selekcji i redakcji
protoko�u. Fajne to jest - zasilanie od ciep�a cia�a, �adnych dodatkowych
no�nik�w, a z do�wiadczenia wiem, �e im bardziej s� potrzebne tym trudniej
je znale��, za�adowa� czy odczyta�.
U�miechn�� si� szeroko niczym dziecko zadowolone z nowej zabawki,
zasalutowa� kieliszkiem i skosztowa� trunku. Pu�kownik poruszy� brwi� - na
peryferyjny �wiat Sacre-D.Z takie techniczne nowinki przychodzi�y ze
znacznym op�nieniem, mo�e w�a�nie w cargo, kt�re przywi�z� dziennikarz
znalaz�a si� dokumentacja i egzemplarze tego technicznego cuda?
Trefi-Onger r�wnie� umoczy� usta w alkoholu.
- Czy moja interpretacja pa�skich zamiar�w jest pe�na? - zapyta�
pomijaj�c kwesti� technicznego wyposa�enia dziennikarza.
- Tak, dok�adnie tyle pomocy oczekuj�. - Pu�kownika us�ysza� wyra�nie:
"Tylko tyle!". - Je�li mo�na - jutro. Dzisiaj, za pa�skim pozwoleniem,
zwiedzi�bym t� korwet�, a rano - na d�. - Westchn�� z wyra�nym
zadowoleniem z siebie.
Palec pu�kownika dotkn�� opuszk� le��cego dok�adnie na wprost piersi
glejtu, pod nim le�a�o zrzeczenie wszelkich pretensji zwi�zanych z
ryzykiem pobytu na wi�ziennej planecie. Podpisane w trzech miejscach przez
Hutterecciego; gdyby sta�a mu si� jakakolwiek krzywda i spr�bowa� zrzuci�
win� na kogokolwiek wr�ci�by na t� czy podobn� planet� szybciej ni�
zd��y�by u�wiadomi� sobie jak g�upi� i niesko�czenie naiwn� by�a pr�ba
wykantowania Imperium.
- No to �ycz� powodzenia w misji.
Trefi-Onger wsta� zdecydowanie, sztywno obmaszerowa� biurko i
energicznie wyci�gn�� r�k� do podnosz�cego si� dopiero dziennikarza,
wymienili mocne u�ciski d�oni. Gospodarz okrasi� go lekkim u�miechem, co
natychmiast wychwyci�o czujne oko JH.
Maszeruj�c za przewodnikiem do miejsca zakwaterowania, niczym nie
r�ni�cego si� od przeci�tnego trzygwiazdkowego hotelu i chyba tylko z
powodu lokalizacji nosz�cego nazw� kwatery, zastanawia� si� nad tym
u�mieszkiem. No nic, pomy�la� w ko�cu. Grunt, �e nie wytrzyma� pan,
pu�kowniku, a ja b�d� si� mia� na baczno�ci, bo Jadraydon w j�zyku verto
znaczy chytry. Zachichota� w duchu - nie by�o takiego j�zyka, ale ju�
kilkakrotnie stosowa� takie ostrze�enie i zawsze wprawia�o w konsternacj�
rozm�wc�. Po�a�owa�, �e nie pomy�la� o wtr�ceniu tej sztuczki do rozmowy,
niechby teraz Trefi-Onger katowa� komp pytaniami o j�zyk verto.
Ch-cha!
W �luzie jaki� dowcipny skazaniec wydrapa� na �cianie: "Spodoba ci si�
tutaj, bracie. Nie ma celnik�w, wi�c mo�esz bez myta wnie�� na
powierzchni� tej planety absolutnie wszystko - i kombinezon, i koszul�, i
buty!" Z napisu tryska�a gorycz. Gdyby�, " b r a-a c i e", pomy�la�
ironicznie Hutterecci, nie mocowa� si� z obowi�zuj�cym prawem nie
musia�by� teraz drapa� �y�k� po �cianie. Nie trzeba by by�o... Stop!
Zaczynam ocenia�, a zawsze si� tego wystrzega�em!
Przez g�ste kratki na zbiegu sufitu i �cian powia�o �wie�ym,
zdecydowanie innym ni� na promie powietrzem. Przede wszystkim mia�o
obszerne spektrum zapachowe - jaki� nalot kurzu i ro�linnej woni, co� jak
w suchych g�rach czy te� pustyni na obrze�u g�rskiego �a�cucha. I jeszcze
co�, i jeszcze co�, czego nie da�o si� szybko i �atwo zdefiniowa�.
Jadraydon Hutterecci, niezupe�nie w zgodzie z tym, co m�wi� pu�kownikowi,
przygotowywa� si� solidnie do wywiad�w, w ka�dym razie wiedzia�, czego
oczekiwa� od Sacre-D.Z - atmosfera z wi�ksz� ilo�ci� gaz�w szlachetnych -
g�osy s� piskliwsze. Woda - tylko s�ona, mniej lub bardziej, ale zawsze.
Pod wzgl�dem biologicznym - niemal zero zasiedlenia miejscowego, bardzo
zdrowa i niesko�czenie nudna. Chyba dlatego nie zrobi�a kariery,
przegrywaj�c sromotnie z setkami ciekawszych pod wzgl�dem kolonialnym
planet. Znakomite ci��enie - o dwana�cie setnych ni�sze ni� standard
ziemski.
Pod niemal ka�dym wzgl�dem - �wietnie.
Jedyna planeta, kt�rej ca�a populacja nie zgodzi si� z tak� ocen�,
pomy�la� zgry�liwie.
Ch-cha!
Co� za�omota�o za �cian� grubego pancerza, pewnie zsuwa� si� jaki�
trap. Ca�y kad�ub zadr�a�, przenikliwie zgrzytn�a jaka� �le umocowana
p�yta ocieraj�c si� o drug� i nagle trap-�ciana drgn�a, Hutterecci nie
patrz�c poci�gn�� do siebie w�zek i pos�uszny automacik potoczy� si� przy
nodze cz�owieka, gdy po stromym trapie schodzi� na powierzchni� wi�ziennej
planety. Wyhamowawszy dziennikarz wci�gn�� nieufnie powietrze przez nos i
skrzywi� si�: "Mog�o by� gorzej!". Nie musia� d�ugo ani w og�le szuka� -
budynek znajdowa� si� sto, sto dwadzie�cia metr�w od ostrego dziobu promu
i nikt jako tako my�l�cy nie powinien sta� i rozgl�da� si� w poszukiwaniu
budynku obs�ugi technicznej, bo ten by� jedynym, ogromnie skutecznie
chronionym pancerzem i przemy�lnymi systemami obro�czymi, budynkiem na
l�dowisku. Go�� us�ysza� z ty�u zgrzyt, odruchowo przesun�� si� do przodu,
jednocze�nie przez rami� sprawdzaj�c �r�d�o odg�os�w i - widz�c, �e trap
wolno podnosi si� do g�ry - ruszy� w kierunku blokhausu, bo taki by�
jedyny sensowny kierunek poruszania po przylocie do wi�zienia.
- Z ogromn� przyjemno�ci� goszcz� na go�cinnej sarteka�skiej ziemi -
powiedzia� z patosem Hutterecci na g�os. - Nasze narody ��czy od
niepami�tnych... - wykona� r�k� szeroki zamach, jakby chcia� z forhandu
cisn�� kr��ek nowej interplanetarnej zabawki plateau. - Pierdu , pierdu i
jeszcze raz to samo!
Powietrze nadal wydawa�o mu si� pyliste, ale wzrok zadawa� k�am
smakowi; chrz�kn�� i splun�� staraj�c si� - cho� by� na l�dowisku sam -
nie robi� tego ostentacyjnie. Ustali� kierunek poruszania w�zka i pod��y�
za nim, wkr�tce musieli skr�ci� chc�c omin�� przysadzisty techterminal i
dopiero teraz Jadraydon zobaczy�, �e za budynkiem teren nieznacznie si�
obni�a, a p�aski w�w�z prowadzi prosto do kilkunastu budynk�w zgrupowanych
w trzech du�ych skupiskach i jednym ma�ym, pewnie dopiero powstaj�cym.
(ciany w�wozu, r�wne i p�askie, porasta�o co� bardzo zbli�onego do mchu,
co� w jednostajnym kolorze, co tworzy�o kobierzec z lekka sfalowany.
Hutterecci podni�s� wzrok na niebo i maszerowa� chwil� z zadart� g�ow�.
Potem zmru�y� oczy i spojrza� na wyblak�e s�o�ce i zatrzyma� si�.
Przes�oni� rozjarzon� tarcz� palcami i przez szczelin� przyjrza� si�
jeszcze raz - nie �wieci�a r�wnym blaskiem, przez dysk przebiega�y
niespokojne falowania, jakby mi�dzy obserwatorem a s�o�cem wirowa�y jakie�
wymy�lne, nier�wne, skokami poruszaj�ce si� �mig�a wiatraka czy
podziurawiona jak rzeszoto tarcza wentylatora.
- Zaprawd� - mrukn�� do siebie - czy to trzeba tak za ka�dym razem,
przy ka�dej planetce udowadnia�, �e si� ma niesko�czon� wyobra�ni� i
mo�liwo�ci. Co, Panie?
Par�w doprowadzi� go do osady i, jak znakomicie wyszkolony kamerdyner,
rozp�yn�� bez �ladu. Jadraydon Hutterecci znalaz� si� przed szynkiem, co
zrozumia� widz�c szyld "Szynk". Psykn�� na w�zek, ale musia� dogoni�
tragarza, wycelowa� nim w drzwi i ponownie wystartowa�, omin�� urz�dzenie
kombinuj�ce jakby tu wdrapa� si� po schodkach nie wci�gaj�c k�ek, pchn��
drzwi lokalu i wszed�.
By�o tu ch�odno jak i na zewn�trz, mroczno i nadal powietrze drapa�o w
gardle. Tu to pewnie nawet umy�lnie, pomy�la�. Jak zadrapie w gardle to
si� napijesz. Skierowa� si� do kontuaru po drodze odruchowo - stare
przyzwyczajenie ze starych czas�w - wymy�laj�c przystaj�cy do sytuacji
slogan reklamowy. Na przyk�ad: "Po szklanie i mija drapanie! "
Nie by� z niego dumny, prosta przer�bka ju� funkcjonuj�cego: "Po
szklanie i na rusztowanie!". Dopiero teraz zauwa�y�, �e to, co nazwa� w
duchu szynkwasem nie mog�o nim by� i nie by�o. Brakowa�o w jego
najbli�szej okolicy kilkuset butelek z trunkami, no - niech b�dzie -
kilkudziesi�ciu!
Ale �eby nie by�o ani jednej!? Troch� bezradnie rozejrza� si� doko�a,
ale w zasi�gu wzroku nie znalaz� si� �aden cz�owiek. J�kn�� i nasad� d�oni
paln�� si� w czo�o. Wi�zienie! Nie widz�c ani klawiszy, ani krat, ani
wie�yczek stra�niczych, mur�w i tego wszystkiego, co si� z tym kojarzy,
zapomnia�, �e jest na wi�-zien-nej planecie. Trudno stwarza�
najgro�niejszym wi�niom Imperium warunki do zaspokajania prymitywnych
alkoholowych zachcianek. Przest�pi� z nogi na nog�, nabra� powietrza chc�c
wezwa� kogo�, ale rzuci� spojrzenie na �cian� i zmarszczy� brwi - przez
szczelin� dociera�y promienie s�o�ca, teraz, nie o�lepiaj�c, �atwiej
zdradza�y swoj� specyfik�, to znaczy dr�enie i migotliwo��.
- Mo�na za�wirowa�, nie?
Hutterecci drgn��, poruszy� si� szukaj�c �r�d�a g�osu, w tej samej
chwili do szynku z �omotem wpakowa� si� w�zek. Musia� nakaza� sobie
spok�j, nie chc�c w pierwszych minutach pobytu na planecie dawa� pow�d do
kpin i drwin. Nagle pomy�la�, �e upieranie si� przy swoim wariancie
przybycia i pobytu , ze zdradzeniem zawodu i przyczyny wizyty mog�o by�
g�upie. Trefi-Onger zaproponowa� udawanie jednego z wi�ni�w, ale
Jadraydonowi jako� nie spodoba� si� ten pomys�. Obiektywnie wyt�umaczy�
sobie, �e pu�kownik nie ma ani takiej w�adzy, by zostawi� go, ot, tak
sobie, w wi�zieniu, ani nie powinien mie� powodu, by planowa� czy nawet
pr�bowa� planowa� tak g�upi numer, po prostu pomys� kolidowa� w jaki�
spos�b z jego poczuciem honoru. Otrz�sn�� si� i rozejrza� jeszcze raz. Od
drzwi w jedynej �cianie bez okien maszerowa� do niego wysoki, mniej wi�cej
jego wzrostu m�czyzna. Kilka krok�w przed go�ciem wysun�� do przodu r�k�
i id�c tak przecina� kilka �wietlnych szczelin - najpierw r�k�, potem
ca�ym cia�em.
- Witam now� �ab� w naszym wiaderku! - powiedzia� weso�o. - Cze��!
Je�li ci...
Hutterecci, z powodu wydatnej dolnej wargi przezywany w dzieci�stwie
�ab�, odruchowo naje�y� si�:
- Spokojnie, ch�opie. Nie jestem �adn� now� �abk�. Przylecia�em tu na
pobyt czasowy, w sprawach zawodowych i za jaki� czas wr�c� ...
Wi�zie� poderwa� wyci�gni�t� r�k�, kt�rej Hutterecci i tak jeszcze nie
zd��y� u�cisn��, do g�ry i tam zatrzepota� d�oni�.
- No jasne, ale jestem idiota! - zawo�a�. - Hutterecci ! Jadraydon
Hutterecci ! Znam pana, jak ka�dy widz�cy cz�owiek we wszech�wiecie
organizm�w powy�ej ameby!
Po jednej chybionej pr�bie zaniecha� "tykania". Dziennikarz
podejrzliwie wpi� si� spojrzeniem w oczy podskakuj�cego z podniecenia w
miejscu m�czyzny, tamten pokr�ci� g�ow�.
- Dobrze, �e pan mnie ostrzeg� - przyzna� si�. - Polecia�bym z
wrzaskiem, �e sam Hutterecci wyl�dowa� w naszym cebrzyku. - Plasn��
wierzchem d�oni w drug�. - Rozumiem - reporta� z wi�ziennej planety. Losy
ludzkie, ponure krajobrazy, sprawiedliwo�� czy okrucie�stwo i tak dalej?
Pozwoli� sobie na porozumiewawczy u�miech.
Zaczyna si�, j�kn�� w duchu Jadraydon. Ci�gle to samo. Dlaczego
ka�demu dupkowi wydaje si�, �e potrafi napisa� reporta�, podczas gdy za
w�asnor�cznie napisany �yciorys powinien dosta� dwa lata w obozie pracy?
Zaraz mi podsunie tematy, powie: Nie Chc� Si� Wtr�ca� Ale Mamy Tu...
- Nie znajdzie pan szerszej galerii typ�w ni� tutaj - kontynuowa�
namolny tubylec. - Wystarczy tylko wys�ucha�...
Przerwa� zainteresowany d�wi�kiem za swoimi plecami. W�zek ko�czy�
wy�adowywanie baga�u Jadraydona, schowa� szybko wysi�gnik i okr�ci� si�
wok� w�asnej osi, gadu�a rzuci� si� do�, wskoczy� na platform�. W�zek
zamar� w miejscu. M�czyzna machni�ciem d�oni przywo�a� Hutterecciego,
kt�ry wbrew swojej woli zbli�y� si� do w�zka o dwa kroki.
- Niech pan tu wejdzie - poleci� . - Wtedy on nie b�dzie m�g� uciec...
Gdy go�� niepewny co robi� wszed� na platform� wi�zie� zeskoczy� i
wyj�wszy z kieszeni wielofunkcyjny scyzoryk zacz�� szpikulcem podwa�a�
p�ytk� na pulpicie tragarza.
- Po co to panu? - zainteresowa� si� �ywy baga�.
- Gdyby... No, puszczaj! - M�czyzna st�ka� i posapywa� usi�uj�c coraz
to inne ostrze wpakowa� gdzie� we wn�trze maszyny. - Wie pan - to by�oby
ju� co�, jedyny na planecie mechaniczny �rodek transportu. Albo
przynajmniej z jego bebech�w da�oby si� co� zmajstrowa�.
W�zek nagle zadr�a� , z jego trzewi wydoby� si� g�o�ny niew�tpliwie
ostrzegawczy terkot, suchy, ko�ciany, przypominaj�cy odg�os terkotki
grzechotnika z Zugandey. Jadraydon spr�y� si� do skoku, m�czyzna
powstrzyma� go:
- Jeszcze moment, nic panu nie zrobi, zeskoczy pan.
Zacz�� nasad� d�oni gwa�townie wbija� trzon scyzoryka w pulpit w�zka,
ale ju� nic nie mog�o si� uda� - tragarz szarpn�� si�, zatrzyma�, ruszy�
jeszcze raz ostro, i dziennikarz musia� zeskoczy�. Napieraj�cy w�a�ciwie
ca�ym cia�em na baga�erk� m�czyzna omal nie run�� na brzuch.
- A �eby ci� zatar�o! - krzykn�� w stron� r�czo oddalaj�cego si�
w�zka. Patrzyli obaj jak hukn�� w drzwi, dobieg� ich kr�tki werbel, gdy
ko�a tragarza sturla�y si� po grzbiecie stopni. M�czyzna energicznie
majtn�� r�k�, zamkn�� scyzoryk. Potar� r�ce. - Dla kogo wi�c pan
przylecia� na Sakramenck� Dziwk�?
- Dla Gentisa Metsegona.
Nieznajomy wyd�� policzki, jakby sklei�y mu si� wargi i musia�
wypuszcza� powietrze przez w�ziute�k� szczelink� mi�dzy nimi. Rozbawione
powszednie spojrzenie zanik�o wessane do g�owy, m�czyzna zmru�y� lekko
oczy. Wygl�da� teraz jak cwany domokr��ca zastanawiaj�cy si� za rogiem
domu jak wcisn�� gospodarzom co� im zupe�nie niepotrzebnego.
- Gentisa Metsego-ona - powt�rzy� przeci�gaj�c "o".
Powtarza jak ka�dy, kto zamierza zyska� na czasie, pomy�la� Jadraydon,
albo sk�ama�. Zmru�y� r�wnie� oczy, ale inaczej - z�o�liwie, wrednie, �eby
m�czyzna zobaczy� jak rozszyfrowa� jego konsternacj�.
- Przepraszam - powiedzia� �agodnie. "Spokojnie, Jadie, nie r�b sobie
wrog�w od pierwszej sekundy pobytu na... ha-ha! Sacramenckiej Dziwce". -
Mam s�uch przyt�piony tysi�cami godzin w s�uchawkach - wyci�gn�� d�o�. -
Nie dos�ysza�em pa�skiego miana?..
Zawiesi� g�os. M�czyzna parskn��, wypu�ci� powietrze z bani ust i
ponownie wyci�gn�� d�o� do �urnalisty, w ko�cu dosz�o do zetkni�cia si�
ich r�k. Obaj w�o�yli w powitanie troch� energii, ocenili i docenili si��
u�cisku drugiego.
- Liander. Liander D'abantarnes. Ze �wiata Porto Swanebo. - Hutterecci
wzruszeniem ramion i lekkim u�miechem przeprosi� za ignorancj�. - OK, nie
ka�dy wie - u�miechn�� si� i Liander. - To peryferie cywilizacji.
Pu�cili swoje d�onie i zamarli w milczeniu. Liander poczu� si�
odrobin� niezr�cznie, od razu podni�s� d�o� do g�owy i wskazuj�cym palcem,
wyci�gni�tym jak lufa pistoletu, podrapa� si� energicznie za prawym uchem.
Cmokn��.
- No tak. Jest tyle spraw do za�atwienia... Mo�e zacznijmy od drinka?
Dla kogo� z zewn�trz to �wi�stwo, ale nie ma nic innego - wzruszy�
ramionami. - Dzi�ki Panu, �e cho� to jest.
Przybysz obdarzy� go wdzi�cznym u�miechem. Mia� w walizce troch�
koniaku, ale tak� ilo�� uwa�a� za lekarstwo i nie zamierza� si� nim
pochopnie dzieli�. Liander wskaza� kierunek, sam ruszy� szybciej i obszed�
szynkwas. Spod lady wyj�� plastglasowy pojemnik z czym� niemal
prze�roczystym, odszpuntowa� i nala� do dw�ch szklaneczek. Ostry
laboratoryjny zapach rozszed� si� po najbli�szym otoczeniu. Gazy, jak
przypomnia� sobie niespodziewanie Hutterecci, d��� do zaj�cia ca�ej
zaproponowanej kubatury. Staraj�c si� nie okaza� strachu si�gn�� po
szklaneczk�. Jednocze�nie wypili, solidarnie skrzywili si� i razem
�apczywie zaczerpn�li powietrza.
- No to jedn� rzecz mamy z g�owy - prezentacj� miejscowego samogonu.
To, co pan ma w walizce, radz� zachowa� jako argument na jak�� specjaln�
okazj� - powiedzia� Liander, pozornie nie zauwa�aj�c drgni�cia
dziennikarza. - Jest pan zorientowany w specyfice tej planety?
- O tyle o ile - skrzywi� si� �urnalista. - Nie potrzebuj� teraz zbyt
wielu danych. Wiem, �e odsiaduje tu wyroki troch� ponad pi�� tysi�cy
ludzi... - Prawie siedem - wtr�ci� si� Liander. - Ale prosz� dalej.
- Siedem, dobrze. Jeste�cie skupieni w szesnastu grupach, co daje po
jakie� czterysta os�b na grup�. Panuje tu do�� du�a swoboda - nie ma
klasycznej stra�y wi�ziennej, nie ma jakiego� zarz�du, nie ma specjalnych
regu�...
- Pardon - nie ma �adnych regu�?! - przerwa� oburzony D'abantarnes. -
Je�li kto� przeszkadza innym to musi si� zmieni�.
- A je�li nie chce?
- Musi albo z nim ko�czymy. Znalaz�yby si� przyk�ady.
Dziennikarz poczu� nag�� potrzeb� prze�kni�cia �liny, uda�o mu si�
jednak ukry� fal� l�ku, kt�ra klasycznymi lodowatymi ciarkami przemkn�a
po plecach. Spokojnie kiwn�� g�ow�: " Jasne. Rozumiem". Liander si�gn�� po
nieapetyczny pojemnik z mocn� i r�wnie� nieapetyczn� ciecz�, dola� do
szklaneczek, obserwuj�cy go z niepokojem dziennikarz odnotowa� w duchu, �e
poprzednia porcja alkoholu zostawi�a na �ciankach naczynia m�tne bia�awe
�lady. Chwyciwszy w d�o� szklaneczk�, otuliwszy j� d�oni�, �eby
przynajmniej nie widzie� co pije, powiedzia� spokojnie:
- Nie w�tpi�, �e mo�na by o tym miejscu napisa� kilka ksi��ek ... -
powiedzia� na g�os i pomy�la�: "Akurat nie mia�bym co robi�, tylko
opisywa� tych wszystkich wyrzut�w!" - ... lecz mnie interesuje przede
wszystkim Gentis Metsegon, zwany �asic�. W jego �yciorysie natrafi�em na
kup� sprzecznych danych. Dla samej ich weryfikacji warto by�o wyciera�
dup� po tych wszystkich korytarzach i poczekalniach w oczekiwaniu na cud w
postaci glejtu. - Zaczerpn�� powietrza ca�� piersi� i uni�s� naczynie. -
Podobno sam Imperator ma cenzurowa� m�j tekst, dlatego musz� �ci�le
trzyma� si� permitu.
Rozm�wca powa�nie skin�� g�ow�, jakby nie raz ju� mia� do czynienia z
cenzurowymi glejtami. Zabawni s�, pomy�la� Hutterecci, ci wszyscy tubylcy.
Nie czekaj�c ju� na �adne sygna�y wla� w usta i prze�kn�� piek�cy,
zaje�d�aj�c� dro�d�ami i acetonem ciecz. Z pewn� doz� wisielczego humoru
musia� przyzna�, �e ju� czuje lekkie mrowienie w wargach i s�abe pieczenie
w g�rnych koniuszkach uszu - alkohol nie by� smaczny, ale mia� kopa.
- Jednakowo�... - U�wiadomi� sobie, �e zaczyna mie� w czubie i zaraz
zacznie hojn� r�k� cz�stowa� skarbem ze swojej walizki kogo tylko si� da.
Zacisn�� p�ta na rozhukanej duszy i da� pierwsze�stwo obowi�zkowi: - Czy
mo�esz mi wskaza� Gentisa? Zaprowadzi� do niego?
D'abantarnes dopiero teraz wypi� sw�j alkohol, irytuj�co wolno, jakby
pr�bowa� pokaza�, �e i tym, najgorszego rodzaju bimbrem mo�na si�
delektowa�. Obliza� nawet wargi, odstawi� szklaneczk� i rozejrza� si� po
szynku trze�wo, dok�adnie, zastanawiaj�c si� nad czym�. Go�� odnotowa�, �e
na �ciankach szklaneczek jeszcze wyra�niejszy sta� si� ten kredowy osad, z
�o��dka pomkn�a w g�r� ba�ka powietrza.
- Mo�esz mi uwierzy� albo nie, ale tylko za moim po�rednictwem mo�esz
dogada� si� z... Gentisem...
Prawie na pewno zamiast : "z Gentisem" chcia� powiedzie� co� innego,
pomy�la� dziennikarz czuj�c znajome ssanie w do�ku. Jak zawsze, gdy
Tajemnica macha�a mu przed oczyma czerwon� p�acht�. Poza tym jako�
dziwacznie zaakcentowa� "dogada�"! Spokojnie. Niech sam si� zahaczy!
Wykona� sw�j znany na czterystu �wiatach ruch brwiami - lewa w g�r�,
prawa w d�. Potar� brod� i omal odruchowo nie "plumkn��" warg�.
- I - w zwi�zku z tym - jakiego domagasz si� wynagrodzenia? - pozwoli�
sobie na ironi�, panuj�cy ju� nad sytuacj� dziennikarz.
Od razu zrozumia�, �e pope�ni� b��d: - Kpisz sobie ze mnie czy jak! -
wrzasn�� obra�ony Liander. - Jakiego wynagrodzenia? Tu? Na Dziwce? Ja
mia�bym szabrowa� co� dla siebie tylko dlatego, �e jedyny dogada�em si�
swego czasu z �asic�? O-� kurwa!.. - plasn�� z ca�ej si�y d�oni� we w�asne
udo. W pustej knajpie rozleg� si� niez�y huk. - Ja domagam si�
wynagrodzenia"? ! - wrzasn��.
Odwr�ci� si� na pi�cie. Hutterecci wyci�gn�� r�k� i otworzy� usta.
Uwa�a�, �e jego w�asna b�yskawiczna umiej�tno�� szybkiego bilansowania
potencjalnych zysk�w i przewidywanych strat jest jedn� z cech koniecznych
do sprawnego poruszania si� po meandrach zawodu. Dlatego gdy tylko
wynika�a taka potrzeba bez wahania po�wi�ca� honor i ego, dla korzy�ci
zawodowych. Zamierza� szybko przeprosi� D'abantarnesa, ale ten po p�
kroku zawr�ci�. Hutterecci powstrzyma� si� na razie od cz�stowania go
satysfakcj�.
- Ja ci chcia�em pom�c. Chcia�em �eby� powstrzyma� si� od wypytywania
o �asic� do... - zawaha� si� na p� sekundy - ...jutra. Jutro go tu
b�dziesz mia�. Ale je�li zaczniesz gada� o nim z ka�dym, kto tego b�dzie
chcia�... - pokr�ci� g�ow�: "Ja umywam r�ce".
Si�gn�� po pojemnik z berbeluch�, energicznie zaszpuntowa� go i
przechyliwszy si� przez kontuar zdj�� go z widoku, Hutterecci odetchn��.
- Wybacz je�li ci� urazi�em - postanowi� by� wielkodusznym. - Nie masz
poj�cia jak wiele razy spotyka�em si� z pr�bami wyszarpania ze mnie, z
gazety, jakiej� kwoty. Jakiejkolwiek! Za byle co, za wskazanie palcem
ulicy, za zakichane przypomnienie sobie kiedy pierwszy raz zobaczyli
ka�u�e krwi przed swoimi domami .
Liander cofn�� g�ow� jak przymierzaj�cy si� do ataku w��, rozwa�a�
dwie sekundy ostatnie s�owa Jadraydona.
- Jaja sobie robisz ze mnie... - powiedzia� niepewnie.
- To tylko taki nasz dziennikarski dowcip, opowiadany kiedy chcemy
poskar�y� si� na ci�k� prac�.
- Ta. - Gospodarz u�miechn�� si� niewyra�nie, z lekkim przymusem. - No
wi�c ci powiem tak: ktokolwiek b�dzie ci... - przerwa� i ws�ucha� si� w
odg�osy dobiegaj�ce od drzwi. Kto� potkn�� si� o stopie� i zakl�� bez
emocji. Potem zawo�a�: "Albinos! Idziesz tu?". D'abantarnes doko�czy�
po�piesznie: - Cokolwiek ci ktokolwiek poza mn� powie o �asicy b�dzie albo
powt�rzeniem moich opowie�ci, albo zwyczajn� cholern� konfabulacj�.
Wytrzymaj do jutra.
Hutterecci podszed� i bez s�owa mocno, po m�sku u�cisn�� mu d�o�.
Zaskoczony Liander niemal nie zd��y� odda� u�cisku.
- Pokoje go�cinne? - zmieni� temat Jadraydon na znak, �e tamten temat
maj� za�atwiony.
- Masz do wyboru - cztery od ulicy i dwa od podw�rka. Te od ulicy maj�
�adniejszy widok z okna, a w tych od podw�rka nie przeszkadza ha�as z
ulicy. - Odczeka� chwil� i doda�: - To, z kolei, taki nasz miejscowy
dowcip.
Zosta� nagrodzony lekkim, ale serdecznym u�miechem. Obszed� lad�,
zabrz�cza� jakimi� przedmiotami, na ladzie pojawi�y si� metalowe
staro�wieckie klucze z drewnianymi sto�kami maj�cymi uniemo�liwi�
zgubienie klucza. Go�� si�gn�� i wzi�� pierwszy z brzegu.
-Zdaj� si� na swoj� szcz�liw� gwiazd� - oznajmi�. Pozbiera� baga�e i
ruszy� do schod�w; za plecami, przy drzwiach , ale jeszcze na ganku kto�
si� g�o�no roze�mia�. - Wyk�pa�bym si� i strzeli� jednego ma�ego -
poinformowa� przez rami�.
- Kiedy tylko b�dziesz chcia� - natychmiast zareagowa� Liander. -
Dzisiaj ja tu mam dy�ur, siedz� do zamkni�cia, czyli do kiedy b�d� chcia�.
- Si�gn�� pod blat i wyj�� fartuszek barmana, strzepn�� nim i zr�cznie
zawi�za�. - Aha! Jad�odajnia znajduje si� dwa budynki st�d.
- Nie da si� unikn�� tych mro�onych wysi�k�w?
- Da si�. Ka�dy kto gotuje, czyli prawie ka�dy, z przyjemno�ci� si� z
Tob� podzieli. Ja proponuj� chili con carne. Miejscow� odmian�, ale na
tyle subteln�, �e nawet poznasz co to.
- Trzymam ci� za s�owo!
Kiedy jego g�owa znalaz�a si� ju� na poziomie pi�tra i straci� z oczu
knajp� us�ysza� skrzypienie drzwi i ha�a�liwe powitanie, nie zatrzymywa�
si� ju�. Poszed� po korytarzu szukaj�c pi�tki. Oczywi�cie musi by� na
samym ko�cu korytarza, pomy�la� niezadowolony z losowania. Przedostatni
pok�j mia� potrzebny numer. Mia� te� okna wychodz�ce na ulic�, martw� i
cich�, mo�liw� do wyr�nienia tylko dlatego, �e tak nazywa si� na og�
przestrzenie ograniczone szeregami dom�w; ta ulica nie mia�a jezdni,
chodnik�w, kolein, nawet ka�u�. Nie mog�o by� tego wszystkiego, bo wi��e
si� to z pojazdami, a tych na Sacre-D.Z nie by�o. Hutterecci przygl�da�
si� chwil� pejza�owi, monotonnemu ja�owemu i szaremu jak p�aty
ograniczaj�ce pole operacyjne, pokona� puchn�c� we w�asnym wn�trzu ochot�
na samotnego kielicha. Zatar� r�ce. Czu� podniecenie i zdawa� sobie
spraw�, �e w du�ej cz�ci jest ono wynikiem dw�ch szklaneczek samogonu.
Dlaczego powiedzia�, �e tylko za jego po�rednictwem mog� "dogada� si�" z
�asic�? Dlaczego tak akcentuje, �e tylko... Cholera! Tylko nie m�wcie mi,
�e zmar�!? Nie sp�ni�em si�, nie - przecie� �yje. Uff...
Poczu� na czole pot. Wyszarpn�� p�at ligazy z walca �ciennego i wytar�
twarz. Wyko�cz� si� w tej robocie, po�a�owa� siebie. Cz�owiek mo�e lecie�
cztery miechy, a na miejscu ci si� oka�e, �e klient dawno odcumowa� z tego
�wiata. Chyba jednak sobie strzel�...
Rozejrza� si� po segmencie. Wycofane z armii koszarowe ��ko numer
pi��, na przy�ciennej p�ce standardowy box expresso-freezer-micro; w
�azience starego typu, ale niemal nie u�ywany prysznic i pe�ny zestaw
kosmetyczny, za �cian� z okr�g�ej odmiany luxfer, rotalit�w, sedes z
pomarszczon� ze staro�ci b�on� na pokrywie i ogromna rolka papieru. Musz�
pami�ta�, �eby odwin�� kilkana�cie metr�w, bo sobie dupsko podrapi�,
zakonotowa�, a potem, poczuwszy nag�� potrzeb�, �ci�gn�� spodnie i gatki,
zdar� celofanowy hymen i wygodnie rozpar� si� na sedesie. Szarpni�ta rola
odwin�a niech�tnie nieca�y metr suchego, nieprzyjemnie trzeszcz�cego
papieru, musia� powt�rzy� operacj� kilka razy zanim pojawi� si� papier o
normalnej fakturze.
Prysznic chwil� charcza� zanim zdecydowa� si� trysn�� wod�, najpierw
ch�odn� i m�tn�, po chwili cieplejsz� i czyst�. Lekko s�on�. D�ugo
manipulowa� kurkami stoj�c pod strumieniami wrz�tku i ciek�ego lodu, a�
poczu�, �e umys� przeciera si� z alkoholowej mgie�ki. Poparskuj�c, nie
wytar�szy cia�a, potrz�saj�c g�ow� i siej�c na wszystkie strony kroplami
wody wr�ci� do pokoju i - w�o�ywszy do ust op�atek nas�czony roztworem
nepastyny - uwali� si� w fotel zdecydowany po�wi�ci� rozmy�laniom nad
wywiadem najbli�sze dwie godziny. Mi�kki trank spowodowa�, �e umys�
pracowa� nape�nych obrotach trzy kwadranse, potem raptownie wy��czy� si� i
Jadraydon zapad� w dwugodzinn� drzemk�. Obudzi� si� za dziesi�� sz�sta.
Podczas ostatniej drzemki walizki, nie otrzymawszy innych polece� i
wytrzymawszy standardowe dwie godziny, otworzy�y s