8593
Szczegóły |
Tytuł |
8593 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8593 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8593 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8593 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ursula K. Le Guin
Cztery Drogi Ku Przebaczeniu
Prze�o�y�: Pawe� Lipszyc
Tytu� oryginalny: Four Ways to Forgiveness
Data wydania oryginalnego: 1995
Data wydania polskiego: 1997
1. ZDRADY
Na planecie O nie by�o wojny od pi�ciu tysi�cy lat - przeczyta�a - a na Gethen
nigdy
nie by�o wojny. Przerwa�a lektur�, by pozwoli� oczom odpocz�� i dlatego, �e
usi�owa�a
nauczy� si� czyta� powoli, a nie po�yka� s�owa tak, jak Tikuli po�yka� jedzenie.
S�owa nigdy
nie by�o wojny ja�nia�y w jej umy�le na tle niesko�czonego, ciemnego, mi�kkiego
niedowierzania. Jak wygl�da�by �wiat bez wojny? By�by to �wiat rzeczywisty.
Pok�j by�
prawdziwym �yciem, �yciem pracy, nauki oraz wychowywania dzieci do pracy i
nauki.
Wojna, kt�ra po�era�a prac�, nauk� i dzieci, stanowi�a zaprzeczenie
rzeczywisto�ci. Jednak
m�j lud potrafi jedynie zaprzecza�, pomy�la�a. Zrodzeni w mrocznym cieniu
nadu�ywanej
w�adzy, ustanawiamy pok�j poza �wiatem, nieosi�galne �wiat�o przewodnie. Umiemy
tylko
walczy�. Pok�j, jaki jeden z nas potrafi zaprowadzi� w naszym �yciu, jest
jedynie
zaprzeczeniem faktu, �e wojna trwa, jest cieniem cienia, podwojonym
niedowierzaniem.
Kiedy cienie chmur przesun�y si� po bagnach i stronicy ksi��ki otwartej na jej
kolanach, westchn�a, zamkn�a oczy i pomy�la�a: - Jestem k�amczuch�. Potem
otworzy�a
oczy i czyta�a dalej o innych �wiatach, o odleg�ych rzeczywisto�ciach.
�pi�cy Tikuli zwin�� si� wok� w�asnego ogona w s�abym �wietle s�o�ca,
westchn��,
jak gdyby j� na�ladowa�, i podrapa� si� w miejscu, gdzie gryz�a go pch�a. Gubu
polowa� w
trzcinach; nie widzia�a go, ale od czasu do czasu kita trzciny dygota�a, a raz
samica b�otniaka
wzbi�a si� w g�r�, gdacz�c z oburzeniem.
Poch�oni�ta opisem dziwacznych stosunk�w spo�ecznych Ithsh, zauwa�y�a Wad�
dopiero wtedy, gdy otwiera� sobie bram�.
- Och, ju� jeste� - powiedzia�a zaskoczona i poczu�a si� nie przygotowana,
nieporadna
i stara, jak zwykle w obecno�ci m�odych ludzi. Kiedy by�a sama, czu�a si� stara
tylko w
chwilach przem�czenia lub w chorobie. Mo�liwe, �e �ycie w samotno�ci mimo
wszystko jej
odpowiada�o. - Wejd� - powiedzia�a, wsta�a, opu�ci�a ksi��k�, podnios�a j�, po
czym dotkn�a
rozpl�tuj�cego si� koka. - Wezm� tylko torb� i ju� mnie nie ma.
- Nie ma po�piechu - powiedzia� cicho m�ody cz�owiek. - Eyid przyjdzie dopiero
za
jaki� czas.
Jakie to mi�e: m�wisz mi, �e nie musz� si� spieszy�, by wyj�� z w�asnego domu,
pomy�la�a Yoss, ale nic nie powiedzia�a, godz�c si� na niezno�ny, uroczy egoizm
m�odych.
Wesz�a do domu po torb� na zakupy, poprawi�a kok, przewi�za�a go chustk� i
wysz�a na ma�y
ganek. Wada, kt�ry zd��y� usi��� na krze�le, zerwa� si� na r�wne nogi, kiedy
wysz�a. By�
nie�mia�ym ch�opcem i wed�ug niej �agodniejszym z dwojga kochank�w.
- Baw si� dobrze - powiedzia�a z u�miechem, wiedz�c, �e wprawia go w
zak�opotanie.
- Wr�c� za par� godzin, przed zachodem s�o�ca.
Zesz�a do bramy i ruszy�a drog�, kt�r� przyszed� Wada, ku drewnianej grobli,
wij�cej
si� przez bagna w stron� wsi.
Wiedzia�a, �e nie spotka po drodze Eyid. Dziewczyna mia�a nadej�� jedn� ze
�cie�ek
od p�nocy; wysz�a ze wsi w innym momencie i w innym kierunku ni� Wada, �eby
nikt nie
zauwa�y�, �e dwoje m�odych ludzi co tydzie� znika�o na kilka godzin w tym samym
czasie.
Od trzech lat byli szale�czo w sobie zakochani i ju� dawno zamieszkaliby razem,
gdyby
ojciec Wady i brat ojca Eyid nie pok��cili si� o kawa�ek przydzielanej przez
korporacj� ziemi.
Doprowadzi�o to do wa�ni pomi�dzy rodzinami, kt�ra jak dot�d nie przerodzi�a si�
w rozlew
krwi, ale wyklucza�a ma��e�stwo z mi�o�ci. Ziemia by�a cenna, a obie rodziny,
mimo
ub�stwa, aspirowa�y do pozycji przyw�dczej we wsi. Nic nie mog�o pogodzi�
zwa�nionych
stron. Ca�a wie� w��czy�a si� w sp�r. Eyid i Wada nie mieli dok�d p�j�� i nie
potrafili robi�
nic, co pozwoli�oby im si� utrzyma� w mie�cie; nie mieli te� krewnych w innej
wiosce, kt�rzy
przyj�liby ich pod dach. Ich nami�tno�� ugrz�z�a w nienawi�ci starszych. Przed
rokiem Yoss
natkn�a si� na nich, kiedy le�eli obj�ci na zimnej ziemi na mokrad�ach. Wpad�a
na nich, tak
jak kiedy� wpad�a na par� m�odych jelonk�w, kt�re zastyg�y w bezruchu na
trawiastym
legowisku, gdzie zostawi�a je �ania. Ta para by�a r�wnie przestraszona, pi�kna i
bezbronna jak
jelonki. Tak pokornie prosili j�, �eby �nikomu nie powiedzia�a�; c� mia�a
zrobi�? Dr��c z
zimna, przywierali do siebie jak dzieci; go�e nogi Eyid by�y oblepione b�otem.
- Chod�cie do mnie - powiedzia�a surowo. - Na mi�o�� bosk�! - Ruszy�a, a oni
nie�mia�o pod��yli za ni�. - Wr�c� mniej wi�cej za godzin� - powiedzia�a,
wprowadziwszy
ich do pokoju z alkow� tu� obok komina. - Nie nanie�cie b�ota!
Za tym pierwszym razem kr��y�a wok� domu na wypadek, gdyby kto� ich szuka�.
Teraz najcz�ciej sz�a do wsi, podczas gdy �jelonki� prze�ywa�y w jej domu
godzin�
s�odyczy.
Byli zbyt gapowaci, by podzi�kowa� jej w jakikolwiek spos�b. Wada, zbieracz
torfu,
m�g�by dostarczy� jej opa�u nie ryzykuj�c, �e ktokolwiek nabierze podejrze�, ale
nigdy nie
podarowali jej cho�by kwiatka, chocia� zawsze zostawiali ��ko schludnie
po�cielone.
Mo�liwe, �e nie czuli wobec niej szczeg�lnej wdzi�czno�ci. Bo niby dlaczego?
Dawa�a im
tylko to, co im si� nale�a�o: ��ko, godzin� przyjemno�ci, chwil� spokoju. Nie
by�o ich win�
ani jej zas�ug�, �e nikt inny nie chcia� im tego da�.
Tego dnia mia�a za�atwi� sprawunki w sklepie ze s�odyczami nale��cym do wuja
Eyid. Kiedy przyby�a do wsi przed dwoma laty, �lubowa�a, �e ograniczy diet� do
jednej miski
nie przyprawionej kaszy i �yku czystej wody, ale bardzo szybko po�egna�a si� z
tym
postanowieniem. Od kaszy dosta�a biegunki, a woda z bagien nie nadawa�a si� do
picia. Jad�a
wszystkie �wie�e jarzyny, jakie mog�a kupi� lub wyhodowa�, pi�a wino,
butelkowan� wod�
lub soki owocowe z miasta i przechowywa�a du�y zapas s�odyczy - suszonych
owoc�w,
rodzynek, orzeszk�w w polewie karmelowej, a nawet ciastek, wypiekanych przez
matk� i
ciotki Eyid, grubych kr��k�w z wyci�ni�t� na wierzchu mas� orzechow�, t�ustych,
pozbawionych smaku, ale dziwnie syc�cych. Kupi�a ich ca�� torb�, po czym zacz�a
plotkowa� z ciotkami, drobnymi kobietami o ciemnej sk�rze i rozbieganych oczach,
kt�re
zesz�ej nocy by�y na stypie po starym Uadzie i chcia�y o tym opowiedzie�.
- Ci ludzie... - s�owa te odnosi�y si� do rodziny Wady, a towarzyszy�o im
znacz�ce
spojrzenie, wzruszenie ramion i szyderczy u�miech - jak zwykle dali popis. Upili
si�,
wywo�ali b�jk�, przechwalali si�, a na koniec obrzygali ca�e mieszkanie, chciwe,
bezczelne
�achmyty.
Kiedy Yoss stan�a przy stoisku, �eby kupi� gazet� (kolejne �lubowanie z�amane
dawno temu; zamierza�a czyta� tylko �Arkamye� i uczy� si� jej na pami��),
spotka�a matk�
Wady i us�ysza�a, �e �ci ludzie�, rodzina Eyid, przechwalali si�, wywo�ali b�jk�
i obrzygali
ca�e mieszkanie na stypie zesz�ej nocy. Yoss nie ograniczy�a si� do s�uchania,
ale dopytywa�a
si� o szczeg�y, wyci�ga�a z matki Wady plotki i by�a tym zachwycona.
Jaka� ja by�am g�upia, my�la�a, powoli ruszaj�c po grobli w drog� powrotn� do
domu,
jaka� by�am g�upia, my�l�c, �e kiedykolwiek zdo�am pi� wod� i milcze�! Nigdy,
przenigdy
nie zdo�am z niczego zrezygnowa�. Nigdy nie b�d� wolna, nigdy nie zas�u�� na
wolno��.
Nawet staro�� nie zmusi mnie do tego. Nawet strata Safnan.
Stali na wprost Pi�ciu Armii. Wznosz�c w g�r� miecz, Enar rzek� do Kamye: O,
Panie
trzymam w d�oniach twoj� �mier�! Na co Kamye odpar�: Bracie, trzymasz swoj�
w�asn�
�mier�.
Tak czy inaczej, zna�a te strofy. Wszyscy je znali. Enar opu�ci� miecz, poniewa�
by�
bohaterem, �wi�tym i m�odszym bratem Pana. Ja jednak nie zdo�am wypu�ci� z d�oni
mojej
�mierci; b�d� j� ho�ubi�, nienawidzi�, je�� j�, pi�, ws�uchiwa� si� w ni�,
zaprosz� j� do ��ka,
b�d� j� op�akiwa�, wszystko, byle tylko jej nie wypu�ci�.
Wyrwa�a si� z zamy�lenia i zapatrzy�a w popo�udnie na bagnach: w bezchmurne,
przes�oni�te mgie�k� niebo, odbijaj�ce si� w odleg�ym, kr�tym kanale, w z�oto
s�o�ca na
brunatnych trzcinach. Wia� rzadko spotykany, �agodny wiatr zachodni. Doskona�y
dzie�.
Pi�kno �wiata, pi�kno �wiata! Miecz w mojej d�oni zwr�cony przeciwko mnie.
Czemu, o
Panie, sprawiasz, �e pi�kno nas zabija?
Z wysi�kiem ruszy�a w dalsz� drog�, mocniej naci�gaj�c chustk� na g�ow� szybkim,
niezadowolonym szarpni�ciem. Id�c w tym tempie, wkr�tce upodobni si� do
Abberkama,
w�druj�cego po bagnach i wznosz�cego g�o�ne okrzyki.
I nagle spostrzeg�a go; przywo�a�a go my�lami: skrada� si� jak to on, jak gdyby
nigdy
nie dostrzega� niczego poza w�asnymi my�lami, t�uk� wielkim kosturem o drog�,
jakby zabija�
w�a. D�ugie siwe w�osy owiewa�y mu twarz. Nie krzycza� - krzycza� tylko noc�, a
ostatnio
dawno tego nie robi� - ale za to m�wi�; widzia�a, jak porusza ustami. Nagle
spostrzeg� j�,
zacisn�� usta i zamkn�� si� w sobie jak czujne dzikie zwierz�. Zbli�yli si� do
siebie na w�skiej
�cie�ce na grobli, jedyne postaci na tym pustkowiu trzcin, b�ota, wody i wiatru.
- Dobry wiecz�r, wodzu Abberkamie - powiedzia�a Yoss, kiedy dzieli�o ich
zaledwie
kilka krok�w. Ale� pot�nym by� m�czyzn�; nigdy nie przesta�o jej zdumiewa�,
jaki by�
wysoki, barczysty i masywny. Jego �niada sk�ra by�a wci�� g�adka jak u
m�odzie�ca, ale
g�ow� trzyma� nisko pochylon�, w�osy mia� siwe i zmierzwione, wielki,
haczykowaty nos i te
nieufne, niewidz�ce oczy. Wymamrota� jakie� s�owa powitania, ledwo zwalniaj�c
kroku.
Yoss by�a tego dnia w swawolnym nastroju; do�� ju� mia�a w�asnych my�li, smutk�w
i niedostatk�w. Zatrzyma�a si� tak, �e musia� albo stan��, albo na ni� wpa��, i
powiedzia�a:
- Czy by�e� na stypie zesz�ej nocy?
Spojrza� na ni� z g�ry; czu�a, jak koncentruje wzrok na jej osobie albo jej
cz�ci, a�
wreszcie spyta�:
- Na stypie?
- Wczoraj w nocy pochowali starego Uada. Wszyscy m�czy�ni si� popili i to cud,
�e
nie wybuch�a wojna rodowa.
- Wojna rodowa? - powt�rzy� g��bokim basem. Mo�liwe, �e nie potrafi� si� ju�
skupi�,
ale Yoss czu�a, �e musi do niego dotrze�.
- Mi�dzy Dewisami a Kamannerami. K��c� si� o t� orn� wysp� na p�noc od wsi.
Tych dwoje biednych dzieci chce by� razem, a ich ojcowie gro��, �e je zabij�,
je�li tylko na
siebie spojrz�. C� za idiotyzm! Dlaczego nie podziel� wyspy i nie pozwol�
dzieciom si�
pobra�, �eby ich dzieci mog�y obj�� wysp� w posiadanie? My�l�, �e wkr�tce
dojdzie do
rozlewu krwi.
- Do rozlewu krwi - ponownie powt�rzy� w�dz jak p�g��wek, a potem doda� powoli,
tym swoim dono�nym, g��bokim g�osem, kt�ry s�ysza�a w nocy, zawodz�cy w agonii
na
bagnach: - Ci ludzie to sklepikarze. Maj� dusze w�a�cicieli. Nie b�d� zabija�,
ale za nic w
�wiecie si� nie podziel�. Je�li w gr� wchodzi w�asno��, nie popuszcz�. Nigdy.
Znowu zobaczy�a wzniesiony miecz.
- Ach - westchn�a i wzdrygn�a si�. - A zatem dzieci musz� poczeka�... a�
starzy
wymr�...
- Za p�no.
Jego oczy spotka�y si� na kr�tk� chwil� z oczami Yoss; potem odgarn��
niecierpliwie
w�osy, warkn�� jakie� s�owa po�egnania i ruszy� dalej tak gwa�townie, �e niemal
skuli�a si�,
�eby go przepu�ci�. Oto, jak chodzi w�dz, my�la�a z gorycz�, ruszaj�c dalej.
Idzie
zamaszystym krokiem, zagarnia przestrze�, mocno tupie w ziemi�. A tak chodzi
stara kobieta:
drobi, drobi nogami.
Us�ysza�a dziwny odg�os za plecami - strza�y, pomy�la�a, poniewa� miejskie
nawyki
wchodz� w krew - i odwr�ci�a si� gwa�townie. Abberkam stan�� i zani�s� si�
kaszlem; jego
pot�na posta� ugina�a si� pod nawa�� spazm�w, kt�re niemal zwala�y go z n�g.
Yoss zna�a
ten rodzaj kaszlu. Podobno Ekumeni mieli na to lekarstwo, ale opu�ci�a miasto,
zanim
nadesz�o. Zbli�y�a si� do Abberkama, a kiedy paroksyzmy min�y, a on nadal sta�,
zadyszany,
z twarz� blad� jak p��tno, powiedzia�a:
- To berlot. Wychodzisz z niego czy w�a�nie zachorowa�e�? Potrz�sn�� g�ow�.
Yoss czeka�a.
Czekaj�c my�la�a: co mnie obchodzi, czy on jest chory, czy nie? Czy jego to
obchodzi? Przyszed� tu po to, by umrze�. Podczas zesz�ej mrocznej zimy
s�ysza�am, jak
zawodzi na bagnach. Zawodzi� w agonii, z�erany przez wstyd, jak cz�owiek chory
na raka,
kt�rego choroba strawi�a doszcz�tnie, a kt�ry mimo to nie mo�e umrze�.
- Nic mi nie b�dzie - wychrypia� gniewnie, pragn�c jedynie, �eby zostawi�a go w
spokoju, a Yoss skin�a g�ow� i odesz�a. Niech umrze. Jak m�g�by chcie� �y�,
wiedz�c, �e
straci� w�adz� i honor, wiedz�c, co zrobi�? Ok�ama�, zdradzi� swoich
zwolennik�w,
sprzeniewierzy� si�. Polityk doskona�y. Wielki w�dz Abberkam, bohater ruchu
wyzwole�czego, przyw�dca Partii �wiatowej, kt�ry zniszczy� Parti� �wiatow�
w�asn�
chciwo�ci� i szale�stwem.
Jeden jedyny raz obejrza�a si� za siebie. Szed� bardzo wolno albo stan��, nie
by�a
pewna. Yoss ruszy�a dalej, skr�ci�a w prawo na rozwidleniu i zesz�a na �cie�k�
prowadz�c�
do jej domku.
Trzysta lat temu na miejscu tych mokrade� rozpo�ciera�a si� �yzna dolina, jedna
z
pierwszych, kt�re zosta�y nawodnione i oddane pod upraw� przez Korporacj�
Rolniczo-
Plantatorsk�, kiedy sprowadzi�a niewolnik�w z Werel do kolonii Yeowe. Dolin�
zbyt dobrze
nawodniono i zbyt dobrze uprawiono; nawozy chemiczne i sole mineralne zawarte w
glebie
nagromadzi�y si� w takim stopniu, �e w ko�cu nic ju� nie ros�o, a w�a�ciciele
przenie�li si�,
by czerpa� zyski gdzie indziej. Brzegi kana��w nawadniaj�cych osun�y si� tu i
tam, a wody
rzeki wyla�y, gromadz�c si� w jeziorka, wij�c si� meandrami, powoli wyp�ukuj�c
ziemi� do
czysta. Trzciny ros�y i ros�y, mile trzcin, chyl�cych si� nieco pod naporem
wiatru, pod
cieniami chmur i skrzyd�ami d�ugonogich ptak�w. Gdzieniegdzie na wysepce
kamienistej
ziemi pozosta�o kilku rolnik�w, dzier�awi�cych pola za po�ow� plonu,
bezu�ytecznych ludzi
na bezu�ytecznej ziemi. Wolno�� spustoszenia. Na ca�ej po�aci mokrade� pozosta�y
opuszczone domy.
Zgodnie z zaleceniem religii, ludzie z Werel i Yeowe, w miar� jak si� starzeli,
zapadali w milczenie; kiedy ich dzieci podrasta�y, kiedy wype�nili obowi�zki
gospodarzy
dom�w i obywateli, kiedy ich cia�a s�ab�y, a dusze ros�y w si��, porzucali
dotychczasowe
�ycie i z pustymi r�kami udawali si� na pustkowie. Nawet na plantacjach panowie
zwracali
wolno�� starym niewolnikom i pozwalali im uda� si� na pustkowie. Tu, na p�nocy,
wyzwole�cy z miast wyruszali na mokrad�a i wiedli �ywot pustelnik�w w
opuszczonych
domach. Teraz, po wyzwoleniu, przybywa�y nawet kobiety.
Niekt�re z dom�w by�y zrujnowane i ka�dy z tw�rc�w duszy m�g� sobie ro�ci� do
nich prawa. Wi�kszo�� z zabudowa�, jak kryta gontem chata Yoss, stanowi�a
w�asno��
wie�niak�w, kt�rzy utrzymywali je i oddawali pustelnikom za darmo na zasadzie
powinno�ci
religijnej, jako spos�b wzbogacenia duszy. Yoss sprawia�a przyjemno�� my�l, �e
by�a
�r�d�em duchowego wzbogacenia dla w�a�ciciela chaty, chciwego cz�owieka, kt�rego
pozosta�e rachunki z przeznaczeniem sk�ada�y si� chyba wy��cznie z d�ug�w. Yoss
lubi�a si�
czu� po�yteczna. Uwa�a�a to za kolejn� oznak� swojej niemo�no�ci zaniechania
�wiata, do
czego wzywa� j� Pan Kamye. Nie jeste� ju� po�yteczna, powiedzia� jej na sto
sposob�w,
odk�d sko�czy�a sze��dziesi�t lat, ale Yoss nie s�ucha�a. Opu�ci�a �wiat zgie�ku
i przyby�a na
bagna, ale pozwoli�a, by �wiat nadal papla�, plotkowa�, �piewa� i krzycza� w jej
uszach. Nie
chcia�a us�ucha� niskiego g�osu Pana.
Kiedy wr�ci�a do domu, Eyid i Wada ju� wyszli; na bardzo starannie po�cielonym
��ku spa� lis Tikuli, zwini�ty wok� w�asnego ogona. C�tkowany kot Gubu skaka�
po domu,
dopytuj�c si� o obiad. Yoss podnios�a go, pog�aska�a po jedwabistym, c�tkowanym
karku, a
on szturcha� j� pyszczkiem za uchem, wydaj�c nieustanne pomruki wyra�aj�ce
zadowolenie i
sympati�. Potem go nakarmi�a. Tikuli nie zwr�ci� na to uwagi, co by�o dziwne.
Tikuli za du�o
spa�. Yoss usiad�a na ��ku i podrapa�a go za sztywnymi, rudymi uszami. Obudzi�
si�, ziewn��
i spojrza� na ni� �agodnymi, bursztynowymi oczami, poruszaj�c czerwon� kit�.
- Nie jeste� g�odny? - spyta�a. Zjem, �eby ci sprawi� przyjemno��, odpar� Tikuli
i do��
sztywno zszed� z ��ka. - Och, Tikuli, ty si� starzejesz - powiedzia�a i poczu�a
uk�ucie miecza
w sercu. Jej c�rka Safnan da�a jej Tikulego, rudego szczeniaczka, k��bek �ap i
kity - jak
dawno temu? Osiem lat. Dawno temu. Dla lisa to ca�e �ycie.
Dla Safnan to wi�cej ni� �ycie. To wi�cej ni� �ycie dla jej dzieci, a wnuk�w
Yoss,
Enkamma i Uye.
Je�eli ja �yj�, oni nie �yj�, pomy�la�a jak zwykle Yoss; je�eli oni �yj�, ja
jestem
martwa. Udali si� w podr� statkiem, kt�ry p�ynie jak �wiat�o; s� przeniesieni
do �wiat�a.
Kiedy wr�c� do �ycia, kiedy zejd� z pok�adu statku do �wiata o nazwie Hain,
up�ynie
osiemdziesi�t lat od dnia ich odjazdu, a ja od dawna b�d� martwa; jestem martwa.
Pozw�l im
�y�, Panie, s�odki Panie, niech oni �yj�, a ja b�d� martwa. Przyjecha�am tu, by
umrze� dla
nich. Nie mog�, nie mog� pozwoli�, �eby oni umarli dla mnie.
Zimny nos Tikulego dotkn�� jej d�oni. Spojrza�a na niego z uwag�. Jego
bursztynowe
oczy zasnu�y si� b��kitn� mgie�k�. W milczeniu pog�aska�a go po g�owie i
podrapa�a za
uszami.
Zjad� kilka k�s�w, �eby jej sprawi� przyjemno��, po czym wdrapa� si� z powrotem
na
��ko. Yoss przygotowa�a sobie kolacj� - zup� i podgrzane ciastka - kt�r� zjad�a
bez apetytu.
Zmy�a trzy talerze, rozpali�a ogie� i usiad�a przy nim, pr�buj�c powoli czyta�
ksi��k�,
podczas gdy Tikuli spa� na ��ku, a Gubu le�a� przed kominkiem, wpatrywa� si� w
ogie�
okr�g�ymi z�otymi oczami i bardzo cicho pomrukiwa�. Raz usiad� i wyda� okrzyk
wojenny:
�Huuu!� w odpowiedzi na jaki� ha�as, kt�ry us�ysza� na bagnach. Przez chwil�
skrada� si� po
domu, w ko�cu znowu si� usadowi�, zapatrzy� w ogie� i zacz�� mrucze�. P�niej,
kiedy ogie�
zgas� i dom pogr��y� si� w ciemno�ciach bezgwiezdnej nocy, kot przy��czy� si� do
Yoss i
Tikulego na ciep�ym ��ku, gdzie wcze�niej m�odzi kochankowie zaznali kr�tkiej
rozkoszy.
W ci�gu paru kolejnych dni, kiedy porz�dkowa�a ma�y ogr�dek warzywny przed zim�,
przy�apa�a si� na my�lach o Abberkamie. Kiedy przyby� po raz pierwszy, w�r�d
wie�niak�w
zapanowa� nastr�j podniecenia: oto Abberkam mia� zamieszka� w domu nale��cym do
ich
wodza. Chocia� okryty nies�aw�, nadal by� bardzo s�awnym cz�owiekiem. Obrany
wodzeni
Heyend, jednego z g��wnych plemion Yeowe, osi�gn�� wa�n� pozycj� w ostatnich
latach
wojny wyzwole�czej, kiedy przewodzi� pot�nemu ruchowi na rzecz, jak to nazywa�,
wolno�ci rasowej. Nawet niekt�rzy z wie�niak�w zacz�li si� podpisywa� pod
g��wnym
has�em Partii �wiatowej: Na Yeowe nie mia� mieszka� nikt poza rdzenn� ludno�ci�.
�adnych
Werelian�w, znienawidzonych kolonizator�w, pan�w i w�a�cicieli. Wojna po�o�y�a
kres
niewolnictwu, a w ostatnich latach negocjacje dyplomat�w ekumenicznych
doprowadzi�y do
ko�ca w�adzy ekonomicznej Werel nad jej dawn� planet�-koloni�. Panowie i
w�a�ciciele,
nawet ci, kt�rych rodziny �y�y na Yeowe od wiek�w, powr�cili do starego �wiata
na Werel,
planet� najbli�sz� S�o�ca. Uciekli, a ich �o�nierzy wygnano w �lad za nimi.
Nigdy nie wolno
im by�o wr�ci�, o�wiadczy�a Partia �wiatowa. Nie mieli prawa powrotu ani jako
handlarze,
ani jako tury�ci; nigdy wi�cej nie b�d� zanieczyszcza� duszy i ziemi Yeowe. To
samo
odnosi�o si� do ka�dego cudzoziemca, ka�dej obcej pot�gi. Obcy z Ekumeny pomogli
mieszka�com Yeowe wyzwoli� si�; teraz musieli odej��. Tutaj nie by�o dla nich
miejsca.
- To jest nasz �wiat. To jest wolny �wiat. Tu wykujemy nasze dusze na
podobie�stwo
Miecznika Kamye - powtarza� wielokrotnie Abberkam, i w�a�nie wizerunek
zakrzywionego
miecza sta� si� symbolem Partii �wiatowej.
Pop�yn�a krew. Powstanie na Nadami da�o pocz�tek trzydziestu latom - po�owa
�ycia
Yoss - walk, rebelii, odwet�w, a nawet po wyzwoleniu, po odej�ciu Werelian�w,
walki nie
usta�y. M�odzi ludzie zawsze byli gotowi zabi� ka�dego, kogo wskaza�a
starszyzna: siebie
nawzajem, kobiety, starc�w, dzieci; toczy�a si� nieprzerwana wojna w imi�
pokoju, wolno�ci,
sprawiedliwo�ci, Pana. Nowo wyzwolone plemiona walczy�y o ziemi�, wodzowie z
miast
walczyli o w�adz�. Yoss, kt�ra przez ca�e �ycie pracowa�a w stolicy jako
nauczycielka,
widzia�a, jak jej praca idzie na marne nie tylko podczas wojny wyzwole�czej, ale
tak�e po jej
zako�czeniu, kiedy miasto pogr��y�o si� w kolejnych wojnach mi�dzy dzielnicami.
Nale�a�o przyzna�, my�la�a, �e Abberkam, chocia� wymachiwa� mieczem Kamye,
usi�owa� unikn�� wojny i cz�ciowo mu si� to uda�o. Wola� zdobywa� w�adz� za
pomoc�
metod politycznych i perswazji, w czym by� mistrzem. Prawie osi�gn�� sukces.
Zakrzywiony
miecz by� wsz�dzie obecny, wyst�pienia Abberkama �ci�ga�y t�umy. ABBERKAM I
WOLNO�� RASOWA! - g�osi�y olbrzymie transparenty rozci�gni�te nad alejami
miasta.
Nikt nie w�tpi�, �e wygra pierwsze wolne wybory na Yeowe, �e zostanie
przewodnicz�cym
�wiatowej Rady. Pocz�tkowo pojawi�y si� tylko pog�oski. Dezercje. Samob�jstwo
jego syna.
Matka syna Abberkama oskar�a�a go o rozpust� i tarzanie si� w luksusach.
Pojawi�y si�
dowody na to, �e zdefraudowa� wielkie sumy pieni�dzy, przekazane jego partii na
pomoc
rejonom zubo�a�ym po wycofaniu si� kapita�u werelia�skiego. Ujawnienie tajnego
planu
zab�jstwa wys�annika Ekumeny i obarczenia win� za to Demeye, starego przyjaciela
i
zwolennika Abberkama... To go zgubi�o. W�dz m�g� folgowa� sobie w
przyjemno�ciach
seksualnych, nadu�ywa� w�adzy, bogaci� si� kosztem swoich poddanych i by� za to
podziwiany, ale w�dz, kt�ry zdradza� towarzysza, nie m�g� liczy� na
przebaczenie. Na tym
polega� kodeks niewolnik�w, my�la�a Yoss.
T�umy zwolennik�w Abberkama zwr�ci�y si� przeciwko niemu i przypu�ci�y atak na
star� rezydencj� zarz�dcy APCY, kt�r� zaj��. Zwolennicy Ekumen�w przy��czyli si�
do si�
lojalnych wobec Abberkama, by go broni� i przywr�ci� porz�dek w stolicy. Po
wielodniowych walkach ulicznych, w kt�rych poleg�y setki ludzi, a tysi�ce w
zamieszkach na
ca�ym kontynencie, Abberkam si� podda�. Ekumeni udzielili poparcia rz�dowi
tymczasowemu, kt�ry og�osi� amnesti�. Ich ludzie powiedli Abberkama splamionymi
krwi�,
zbombardowanymi ulicami w ca�kowitym milczeniu. Ludzie patrzyli, ci, kt�rzy
dawniej mu
ufali, darzyli szacunkiem, nienawidzili, patrzyli, jak przechodzi w milczeniu,
ochraniany
przez cudzoziemc�w, obcych, kt�rych pr�bowa� wygna� z tego �wiata.
Yoss przeczyta�a o tym w gazecie. Ju� od ponad roku mieszka�a na bagnach. Dobrze
mu tak, pomy�la�a, i na tym w�a�ciwie jej refleksja si� zako�czy�a. Nie
wiedzia�a, czy
Ekumeni byli prawdziwymi sprzymierze�cami, czy tylko now� grup� w�a�cicieli w
przebraniu, ale widok ka�dego z wodz�w, kt�ry upada�, sprawia� jej przyjemno��.
Panowie z
Werel, pyszni�cy si� wodzowie plemienia czy wrzeszcz�cy demagodzy, niech wszyscy
posmakuj� brudu. Yoss najad�a si� do�� ich brudu w swoim �yciu.
Kiedy kilka miesi�cy p�niej kto� powiedzia� jej we wsi, �e Abberkam przybywa na
mokrad�a jako pustelnik, tw�rca duszy, by�a zdziwiona i przez chwil� odczuwa�a
wstyd, �e
bra�a jego s�owa za czcz� retoryk�. Czy�by okaza� si� cz�owiekiem religijnym?
Przez ca�y ten
czas, kiedy tarza� si� w luksusach, bra� udzia� w orgiach, krad�, uczestniczy� w
machinacjach
w�adzy, mordowa�, mia� by� religijny? Nie! Poniewa� straci� pieni�dze i w�adz�,
postanowi�
nadal rzuca� si� ludziom w oczy, robi�c przedstawienie z w�asnego ub�stwa i
pobo�no�ci.
Nie mia� za grosz wstydu. Yoss by�a zdziwiona zaciek�o�ci� w�asnego oburzenia.
Kiedy po
raz pierwszy go zobaczy�a, zapragn�a splun�� na te du�e, grubopalczaste stopy w
sanda�ach,
poniewa� tylko to u niego zobaczy�a; nie chcia�a mu spojrze� w twarz.
Jednak p�niej, w zimie, us�ysza�a wycie na bagnach, kt�re nios�o si� noc� na
mro�nym wietrze. Tikuli i Gubu zastrzygli uszami, ale ten potworny odg�os ich
nie
przestraszy�. To naprowadzi�o j� po chwili na my�l, �e g�os nale�a� do
cz�owieka. Kto�
krzycza� - pijany? szalony? - skowycza� i b�aga� tak, �e pokona�a przera�enie i
wsta�a, �eby
pospieszy� mu z pomoc�; on jednak nie wzywa� pomocy cz�owieka.
- Panie, m�j Panie, Kamye! - krzycza�, a kiedy wyjrza�a przez drzwi, zobaczy�a
go na
grobli, cie� na tle jasnych nocnych chmur. Chodzi� tam i z powrotem, targa� si�
za w�osy,
krzycza� jak zwierz�, jak udr�czona dusza.
Po tej nocy przesta�a go os�dza�. Byli sobie r�wni. Przy kolejnym spotkaniu
spojrza�a
mu twarz i przem�wi�a, zmuszaj�c Abberkama, �eby si� do niej odezwa�.
Nie spotykali si� cz�sto; �y� w prawdziwym odosobnieniu. Nikt nie odwiedza� go
na
bagnach. Wie�niacy cz�sto wzbogacali swoje dusze, daj�c Yoss jedzenie, nadwy�ki
plon�w,
resztki, czasami, w �wi�ta, posi�ek przyrz�dzony specjalnie dla niej, ale nigdy
nie widzia�a,
�eby ktokolwiek zanosi� co� do domu Abberkama. Mo�e z�o�yli mu dary, a on okaza�
si� zbyt
dumny, �eby je przyj��. Mo�e bali si� cokolwiek mu ofiarowa�.
Kopa�a grz�dk� n�dzn� �opat� z kr�tk� r�czk�, kt�r� dosta�a od Em Dewi, i
my�la�a o
wyciu Abberkama i sposobie, w jaki kaszla�. Safnan o ma�y w�os nie umar�a na
berlot w
wieku czterech lat. Yoss s�ysza�a ten upiorny kaszel tygodniami. Czy Abberkam,
kiedy
spotka�a go wczoraj na grobli, szed� do wsi po lekarstwo? Czy doszed� tam, czy
te� zawr�ci�
w p� drogi?
Otuli�a si� szalem, poniewa� wiatr znowu sta� si� zimny; nadci�ga�a jesie�.
Wspi�a
si� na grobl� i na rozwidleniu dr�g skr�ci�a w prawo.
Drewniany dom Abberkama wznosi� si� na zbitej z pni tratwie, zatopionej w
torfowej
wodzie mokrad�a. Takie domy by�y bardzo stare, liczy�y sobie dwie�cie lub wi�cej
lat i
pochodzi�y z okresu, kiedy w dolinie ros�y drzewa. Dom Abberkama, dawniej
zagroda
rolnicza, by� znacznie wi�kszy ni� chata Yoss. Chaotycznie zbudowane, mroczne
domostwo
mia�o �le naprawiony dach, niekt�re okna zabite, a deski na werandzie, na kt�r�
wesz�a Yoss,
poluzowane. Wypowiedzia�a jego imi�, a potem powt�rzy�a je g�o�niej. Wiatr
zawodzi� w
trzcinach. Zapuka�a, odczeka�a chwil�, pchn�a ci�kie drzwi. Wewn�trz panowa�
mrok.
Znajdowa�a si� w jakim� korytarzu. Us�ysza�a, jak Abberkam m�wi w s�siednim
pokoju:
- Nigdy w g��b sztolni, wyjmij to, wyjmij - powiedzia� g��boki, ochryp�y g�os, a
potem
rozleg� si� kaszel.
Yoss otworzy�a drzwi. Przez minut� przyzwyczaja�a oczy do ciemno�ci, zanim
zobaczy�a, gdzie si� znajduje. By� to stary pok�j od frontu. Okna zas�ania�y
okiennice, ogie�
wygas�. W pokoju by� kredens, st�, kanapa, a ��ko sta�o przy kominku. Zbite w
k��b koce
zsun�y si� na pod�og�, a nagi Abberkam wi� si� na ��ku i majaczy� w gor�czce.
- O Bo�e! - wykrztusi�a Yoss. Ta wielka, czarna, spocona pier� i brzuch,
poro�ni�ty
siwymi k�akami, te pot�ne ramiona i chwytne d�onie. Jak mia�a si� do niego
zbli�y�?
A jednak jej si� uda�o. Stawa�a si� coraz mniej nie�mia�a widz�c, �e jest
os�abiony
gor�czk�, a poza tym umys� mia� jasny i pos�usznie wype�nia� jej polecenia.
Przykry�a go
wszystkimi kocami z pod�ogi, na kt�re po�o�y�a jeszcze dywanik z nie
wykorzystywanego
pokoju; rozpali�a mo�liwie najgor�tszy ogie� i po paru godzinach Abberkam zacz��
si� poci�.
Pot la� si� z niego strugami, wsi�kaj�c w prze�cierad�a i materac.
- Nie znasz umiaru - �aja�a go p�no w nocy; popycha�a go i ci�gn�a, zmuszaj�c
do
po�o�enia si� na zdezelowanej kanapie. Le�a� tam, owini�ty w dywanik, podczas
gdy Yoss
suszy�a po�ciel przy kominku. Abberkam dygota� i kaszla�, a Yoss zaparzy�a
zio�a, kt�re
przynios�a, i wypi�a gor�cy wywar razem z chorym. Nagle Abberkam zasn�� i spa�
kamiennym snem; nie zbudzi� go nawet kaszel, kt�ry nim wstrz�sa�. Yoss r�wnie
nagle
zapad�a w sen i zbudzi�a si� na go�ej kamiennej pod�odze przed kominkiem, w
kt�rym
wygasa� ogie�. Dzie� bieli� si� za oknami.
Abberkam le�a� jak g�ra pod dywanikiem, na kt�rym Yoss dopiero teraz zauwa�y�a
brud; mia� �wiszcz�cy, ale g��boki i regularny oddech. Wsta�a z trudem, ca�a
obola�a,
rozpali�a ogie�, rozgrza�a si�, zaparzy�a zio�a, a potem zbada�a zawarto��
spi�arni. Znalaz�a w
niej podstawowe artyku�y; najwyra�niej w�dz zam�wi� dostawy z Veo, najbli�szego
licz�cego si� miasta. Zrobi�a sobie dobre �niadanie, a kiedy Abberkam si�
zbudzi�, ponownie
zmusi�a go do wypicia zi�. Gor�czka ust�pi�a. Wed�ug Yoss, zagro�enie stanowi�a
obecnie
woda w p�ucach; ostrzegano j� przed tym podczas choroby Safnan, a tu mia�a do
czynienia z
cz�owiekiem sze��dziesi�cioletnim. Gdyby przesta� kaszle�, by�aby to gro�na
oznaka.
Zmusi�a Abberkama, �eby usiad�.
- Kaszl - powiedzia�a.
- Boli - warkn��.
- Musisz - rozkaza�a, a on zakaszla�, hak-hak.
- Jeszcze! - krzykn�a, a Abberkam rozkaszla� si� tak, �e ca�ym cia�em
wstrz�sn�y
spazmy.
- Dobrze - powiedzia�a. - A teraz �pij. Zasn��.
Tikuli i Gubu musieli umiera� z g�odu! Pomkn�a do domu, nakarmi�a zwierz�ta,
pog�aska�a je, przebra�a si� w czyst� bielizn� i na p� godziny usiad�a we
w�asnym krze�le,
przed w�asnym kominkiem, a Gubu mrucza� jej nad uchem. Potem wr�ci�a przez
mokrad�a do
domu wodza.
Przed zapadni�ciem zmroku wysuszy�a pos�anie Abberkama i zaprowadzi�a go na nie.
Zosta�a przy nim na noc, ale rano odesz�a, m�wi�c:
- Wr�c� wieczorem.
Milcza�, nadal bardzo chory, oboj�tny na to, co si� dzia�o z nim czy z ni�.
Nast�pnego dnia najwyra�niej poczu� si� lepiej: kaszel mia� flegmisty,
gwa�towny,
dobry kaszel; Yoss dobrze pami�ta�a, kiedy Safnan zacz�a wreszcie dobrze
kaszle�. Co
pewien czas w�dz odzyskiwa� pe�n� przytomno��, a kiedy przynios�a mu butelk�,
kt�ra mia�a
s�u�y� za naczynie nocne, wzi�� j� od Yoss i odwr�ci� si�, �eby za�atwi�
potrzeb�
fizjologiczn�. Skromno��, dobra cecha jak na wodza, pomy�la�a. By�a zadowolona z
siebie i z
niego. Okaza�a si� u�yteczna.
- Zostawi� ci� dzi� w nocy. Nie pozw�l, �eby koce si� zsun�y. Wr�c� rano -
o�wiadczy�a, zadowolona z siebie, z w�asnego zdecydowania i stanowczo�ci.
Kiedy jednak wr�ci�a do domu w ten jasny, zimny wiecz�r, Tikuli le�a� zwini�ty w
k��bek w rogu pokoju, w kt�rym nigdy si� nie k�ad�. Nie chcia� je��, a kiedy
pr�bowa�a go
przenie��, pog�aska�, sk�oni� do za�ni�cia na ��ku, odczo�ga� si� z powrotem do
swego k�ta.
Daj mi spok�j, powiedzia�, odwr�ci� od niej wzrok i wtuli� suchy, czarny, ostry
nos w
zakrzywienie przedniej �apy. Daj mi spok�j, powt�rzy� cierpliwie, pozw�l mi
umrze�, to
w�a�nie teraz robi�.
Zasn�a, poniewa� by�a bardzo zm�czona. Gubu zosta� na mokrad�ach przez ca��
noc.
Rankiem stan Tikulego nie uleg� zmianie; le�a� zwini�ty na pod�odze, w miejscu,
w kt�rym
nigdy wcze�niej si� nie k�ad�, i czeka�.
- Musz� i�� - powiedzia�a Yoss. - Nied�ugo wr�c�, bardzo nied�ugo. Czekaj na
mnie,
Tikuli.
Nie odpowiedzia�, a tylko odwr�ci� od niej pociemnia�e, bursztynowe oczy. To nie
na
Yoss czeka�.
Ruszy�a szybkim krokiem przez mokrad�a; mia�a suche oczy, czu�a gniew, czu�a si�
bezu�yteczna. Stan Abberkama nie uleg� wyra�niej zmianie. Nakarmi�a go kleikiem,
oporz�dzi�a i powiedzia�a:
- Nie mog� zosta�. Moje zwierz�tko jest chore. Musz� wraca�. - Zwierz�tko -
powt�rzy� pot�ny m�czyzna swoim basem.
- Lisek. Dosta�am go od c�rki.
Dlaczego si� t�umaczy�a, usprawiedliwia�a? Wysz�a. Po powrocie do domu zasta�a
Tikulego w tym samym miejscu, w kt�rym go zostawi�a. Zaj�a si� cerowaniem,
przygotowa�a posi�ek, kt�ry, jak mia�a nadziej�, m�g�by zje�� Abberkam. Potem
spr�bowa�a
czyta� ksi��k� o �wiatach Ekumen�w, o �wiecie bez wojen, gdzie zawsze panowa�a
zima, a
lud�mi byli zar�wno m�czy�ni, jak i kobiety. Po po�udniu przysz�o jej na my�l,
�e powinna
wr�ci� do Abberkama, i w�a�nie wstawa�a, kiedy Tikuli si� podni�s�. Podszed� do
niej bardzo
powoli. Ponownie usiad�a na krze�le i schyli�a si�, �eby go wzi��, ale Tikuli
wetkn�� ostry
pyszczek w jej d�o�, westchn�� i po�o�y� si�, z g�ow� na �apach. Znowu
westchn��.
Yoss usiad�a i rozp�aka�a si�, chocia� nie na d�ugo; potem wsta�a, wzi�a �opat�
i
wysz�a z domu. Wykopa�a gr�b za za�omem kamiennego komina, na s�onecznej
polance.
Kiedy wr�ci�a do domu i podnios�a Tikulego, pomy�la�a z przera�eniem: �On nie
umar�!� A
jednak nie �y�, tyle �e jeszcze nie ostyg�; g�sta ruda sier�� utrzymywa�a
ciep�ot� cia�a.
Owin�a go w niebiesk� chust�, wzi�a na r�ce i zanios�a do grobu, czuj�c, jak
s�abe ciep�o
wci�� emanuje przez materia�; lekkie, sztywne cia�ko przypomina�o drewniany
pos��ek.
Zasypa�a gr�b i po�o�y�a na nim kamie�, kt�ry odpad� z komina. Nie przychodzi�y
jej na my�l
�adne s�owa, jednak w umy�le uformowa� si� obraz na podobie�stwo modlitwy:
Tikuli
biegn�cy gdzie� w pe�nym s�o�cu.
Wystawi�a na werand� jedzenie dla Gubu, kt�ry przez ca�y dzie� trzyma� si� z
dala od
domu, po czym ruszy�a drog� po grobli. By� cichy, pochmurny wiecz�r. W�r�d
szarych trzcin
l�ni�y o�owianym blaskiem jeziorka.
Abberkam siedzia� na ��ku. Z pewno�ci� mia� si� lepiej; mo�e lekka gor�czka
pozosta�a, ale nie by�o to nic powa�nego. By� g�odny: dobry znak. Kiedy poda�a
mu tac�,
zapyta�:
- Czy zwierz�tko wyzdrowia�o?
- Nie - odpar�a i odwr�ci�a g�ow�, by dopiero po minucie doda�: - Nie �yje.
- Jest w r�kach Pana - powiedzia� ochryp�y, g��boki g�os, a Yoss ponownie
ujrza�a
Tikulego w s�o�cu, w czyjej� obecno�ci, pe�nej dobroci jak samo s�o�ce.
- Tak - odpar�a. - Dzi�kuj�.
Usta jej dr�a�y, poczu�a d�awienie w gardle. Wci�� mia�a przed oczami nadruk na
niebieskiej chu�cie: li�cie w ciemniejszym odcieniu niebieskiego. Zacz�a si�
krz�ta� po
pokoju. Wreszcie wr�ci�a, �eby podsyci� ogie�, i usiad�a przed kominkiem. Czu�a
si� bardzo
zm�czona.
- Zanim Pan Kamye chwyci� za miecz, by� pasterzem - powiedzia� Abberkam. -
Nazywali go Panem zwierzyny i Pasterzem jeleni, poniewa� kiedy zag��bia� si� w
las,
w�drowa� razem z jeleniami, a lwy r�wnie� przy��cza�y si� do stada, nie
krzywdz�c zwierz�t.
�aden z jeleni nie odczuwa� strachu.
M�wi� tak cicho, �e dopiero po chwili zda�a sobie spraw�, �e cytowa� strofy z
�Arkamye�.
Do�o�y�a kolejn� kostk� torfu do ognia i wr�ci�a na miejsce.
- Powiedz mi, sk�d pochodzisz, wodzu Abberkamie?
- Z plantacji Gebba.
- Na wschodzie? Skin�� g�ow�. - Jak tam by�o?
Ogie� kopci� gryz�cym dymem. Wszystko spowija�a g��boka cisza nocy. Kiedy Yoss
po raz pierwszy przyby�a tu z miasta, cisza budzi�a j� noc w noc.
- Jak tam by�o? - powt�rzy� niemal szeptem. Podobnie jak u wi�kszo�ci ludzi ich
rasy,
ciemne t�cz�wki wype�nia�y oczy Abberkama, ale kiedy na ni� zerkn��, zobaczy�a
b�ysk
bia�ek. - Sze��dziesi�t lat temu - m�wi� - mieszkali�my na terenie plantacji.
Niekt�rzy z nas
pracowali w gaju bambusowym, �cinali bambusy, pracowali w m�ynie. Tym zajmowa�a
si�
wi�kszo�� kobiet i ma�ych dzieci. Wi�kszo�� m�czyzn i ch�opcy powy�ej
dziewi�tego czy
dziesi�tego roku �ycia zje�d�ali do kopalni. Pracowa�o tam te� troch�
dziewczynek; chcieli,
�eby by�y ma�e, bo mog�y si� dostawa� do szyb�w niedost�pnych dla m�czyzn.
By�em du�y,
wi�c pos�ali mnie do kopalni, kiedy mia�em osiem lat.
- Jak tam by�o?
- Ciemno - odpar�, a Yoss znowu spostrzeg�a b�ysk jego oczu. - Ogl�dam si� za
siebie
i zastanawiam si�, jak �yli�my. W jaki spos�b utrzymywali�my si� przy �yciu w
tym miejscu?
Powietrze w kopalni by�o tak g�ste od kurzu, �e mia�o czarny kolor. Czarne
powietrze.
�wiat�o lampy nie si�ga�o dalej ni� na pi�� st�p. Na wi�kszo�ci wyrobisk woda
si�ga�a do
kolan. W jednym z szyb�w przodek w�gla koksuj�cego stan�� w ogniu i wszystkie
korytarze
wype�ni�y si� dymem, ale pracy nie zaprzestano, �eby nie zmarnowa� pok�ad�w.
Nosili�my
maski i filtry, ale niewiele pomaga�y. Wdychali�my dym. Zawsze mam troch�
�wiszcz�cy
oddech, tak jak teraz, nie tylko z powodu berlotu. Winien jest ten dym. Ludzie
marli na
pylic�. Wszyscy, czterdziesto-, czterdziestopi�cioletni padali jak muchy. Kiedy
umiera�
cz�owiek, panowie dawali plemieniu pieni�dze, premi� za �mier�. Niekt�rzy
umieraj�cy
uwa�ali, �e to warte tych pieni�dzy.
- W jaki spos�b si� stamt�d wydosta�e�?
- Dzi�ki matce - odpar�. - By�a c�rk� w�jta. Nauczy�a mnie religii i wolno�ci.
Wspomina� o tym ju� wcze�niej, pomy�la�a Yoss. To zdanie sta�o si� jego dy�urn�
odpowiedzi�, standardowym mitem. - Jak? Co ci powiedzia�a?
- Nauczy�a mnie �wi�tego S�owa - odpar� Abberkam po chwili milczenia. -
Powiedzia�a: �Ty i tw�j brat jeste�cie prawdziwym narodem, narodem Pana, jego
s�ugami,
wojownikami, lwami, tylko wy. Pan Kamye przyby� razem z nami ze Starego �wiata i
teraz
jest nasz, �yje w�r�d nas�. Nazwa�a nas Abberkam - J�zyk Pana i Domerkam - Rami�
Pana.
Aby�my m�wili prawd� i walczyli o wolno��.
- Co si� sta�o z twoim bratem? - spyta�a po chwili Yoss.
- Zgin�� w Nadami - odpar� Abberkam i ponownie oboje zamilkli na pewien czas.
Nadami stanowi�o pierwsze zarzewie powstania, kt�re ostatecznie przynios�o
wyzwolenie Yeowe. Na plantacji Nadami niewolnicy i wyzwole�cy z miasta po raz
pierwszy
walczyli rami� w rami� z w�a�cicielami. Gdyby niewolnicy zdo�ali zewrze� szeregi
przeciwko
w�a�cicielom i korporacjom, wywalczyliby sobie wolno�� ju� wiele lat wcze�niej.
Jednak
ruch wyzwole�czy stale rozdziela�y rywalizacje wewn�trzplemienne, wodzowie
ubiegali si� o
w�adz� na �wie�o oswobodzonych terytoriach, targowali si� z panami, by
powi�kszy� w�asne
zyski. Dopiero po trzydziestu latach wojny i zniszcze� zdziesi�tkowani
Werelianie zostali
pokonani i wygnani z planety, a mieszka�cy Yeowe mogli zwr�ci� si� przeciwko
sobie.
- Tw�j brat mia� szcz�cie - stwierdzi�a Yoss.
Zerkn�a na wodza, ciekawa, jak przyjmie t� zaczepk�. Jego du�a, �niada twarz
nabra�a �agodnego wyrazu w blasku ognia. Siwe, szorstkie w�osy wymkn�y si� z
lu�nego
warkocza, kt�ry zaplot�a Yoss, by nie wpada�y mu w oczy.
- By� moim m�odszym bratem - powiedzia� powoli i cicho. - By� Enarem na Polu
Pi�ciu Armii.
Ach, wi�c ty jeste� samym Panem Kamye? - odpar�a w my�lach Yoss, poruszona,
oburzona, cyniczna. C� za ego!
Jednak ze s��w Abberkama wyp�ywa� tak�e inny wniosek. Enar chwyci� za miecz, by
zabi� swego starszego brata na polu bitwy i nie dopu�ci�, by zosta� panem
�wiata. Kamye
powiedzia� mu, �e miecz, kt�ry trzyma� Enar, by� jego w�asn� �mierci�; �e w�adzy
i wolno�ci
nie znajduje si� w �yciu, a tylko w rezygnacji z �ycia, z t�sknot i pragnie�.
Enar od�o�y�
miecz i odszed� na pustyni�, w cisz�, ze s�owami: �Bracie, jestem tob��. Kamye
chwyci� za
ten miecz, by walczy� z armiami zniszczenia, chocia� wiedzia�, �e zwyci�stwo
jest
niemo�liwe.
Kim wi�c by� ten cz�owiek, ten zwalisty m�czyzna, chory starzec, ma�y ch�opiec
w
ciemnej kopalni, ten tyran, z�odziej, k�amca, kt�ry przemawia� w imieniu Pana?
- Za du�o m�wimy - powiedzia�a Yoss, chocia� �adne z nich nie wypowiedzia�o
s�owa
od pi�ciu minut. Nala�a mu herbaty i odstawi�a czajnik na ogie�, by utrzymywa�
odpowiedni�
wilgotno�� powietrza. Podnios�a szal. Abberkam obserwowa� j� z tym samym
�agodnym
wyrazem twarzy, a w jego oczach kry�o si� niemal zmieszanie.
- Walczy�em o wolno�� - powiedzia�. - Nasz� wolno��.
Sumienie Abberkama nic jej nie obchodzi�o.
- Trzymaj si� ciep�o - powiedzia�a.
- Wychodzisz?
- Nie mog� zab��dzi� na grobli.
To by� dziwny spacer, poniewa� nie mia�a lampy, a noc by�a czarna jak smo�a.
Wyszukuj�c po omacku drog� na grobli, my�la�a o czarnym powietrzu w kopalni, o
kt�rym
opowiada� jej Abberkam, o powietrzu, kt�re po�yka�o �wiat�o. My�la�a o czarnym,
ci�kim
ciele Abberkama. My�la�a o tym, jak rzadko chodzi�a samotnie noc�. Kiedy by�a
dzieckiem,
na plantacji Banni, niewolnik�w zamykano na noc. Kobiety zostawa�y w cz�ci
osady
przeznaczonej dla kobiet i nigdy nie chodzi�y samotnie. Przed wojn�, kiedy
przyby�a do
miasta jako wyzwolona kobieta, by uczy� si� w szkole dla instruktor�w, pozna�a
smak
wolno�ci, ale w ci�kich latach wojny, a nawet po wyzwoleniu, kobieta nie mog�a
chodzi�
bezpiecznie po ulicach. W dzielnicach robotniczych nie by�o policji ani latarni;
szefowie
poszczeg�lnych gang�w posy�ali swoich ludzi, by pl�drowali miasto. Nawet w dzie�
nale�a�o
mie� si� na baczno�ci, trzyma� si� w t�umie, zawsze zostawia� sobie drog�
ucieczki.
Zacz�a si� niepokoi�, �e przeoczy skr�t, ale zanim do niego dotar�a, oczy
przyzwyczai�y si� do ciemno�ci, a w bezkszta�tnej masie trzcin dostrzega�a nawet
zarys
swego domu. S�ysza�a, �e obcy s�abo widz� w nocy. Mieli ma�e oczy, ma�e kropki w
bia�ej
obw�dce, jak u przestraszonego cielaka. Yoss nie podoba�y si� ich oczy, za to
podoba� si� jej
kolor sk�ry obcych, zazwyczaj br�zowej lub rumianobr�zowej, cieplejszej ni�
szarobr�zowa
sk�ra niewolnik�w czy niebieskoczarna Abberkama, odziedziczona po w�a�cicielu,
kt�ry
zgwa�ci� jego matk�. Cyjanitowa cera, m�wili grzecznie obcy, i adaptacja oczna
do spektrum
promieniowania s�o�ca uk�adu werelia�skiego.
Kiedy Yoss schodzi�a �cie�k� do domu, Gubu ta�czy� w milczeniu wok� niej i
�askota� j� w nogi ogonem.
- Uwa�aj, bo na ciebie nadepn� - zbeszta�a go. Z uczuciem wdzi�czno�ci do kota
podnios�a go, kiedy tylko weszli do �rodka.
Tej nocy nie mog�a liczy� na pe�ne godno�ci, radosne powitanie ze strony
Tikulego;
nigdy wi�cej. Mru, mru, mru, dopomina� si� Gubu, pos�uchaj, jestem tutaj, �ycie
toczy si�
dalej, co z kolacj�?
W�dz dosta� jednak zapalenia p�uc, wi�c Yoss posz�a do wsi, �eby zatelefonowa�
do
kliniki w Veo. Przys�ali lekarza, kt�ry o�wiadczy�, �e Abberkam si� wyli�e,
niech tylko siedzi
i kaszle, wywary z zi� na pewno pomog�, niech pani ma na niego oko, dzi�kuj�
bardzo, i
odszed�. Yoss zacz�a wi�c sp�dza� popo�udnia przy ��ku wodza. Dom bez Tikulego
wydawa� si� bardzo ponury, p�nojesienne dni straszy�y ch�odem, a poza tym, c�
innego
mia�a do roboty? Podoba� jej si� ten du�y, ciemny dom na bagnach. Nie zamierza�a
sprz�ta�
domu wodza czy jakiegokolwiek m�czyzny, kt�ry sam tego nie robi�, ale
myszkowa�a po
nim, zagl�daj�c do pokoj�w, kt�rych Abberkam najwyra�niej nie u�ywa� ani nawet
do nich
nie wchodzi�. Znalaz�a jeden taki pok�j na pi�trze, z szerokimi, niskimi oknami
wzd�u� ca�ej
zachodniej �ciany. Przypad� jej do gustu. Wymiot�a go i umy�a okna z ma�ymi
zielonkawymi
szybkami. Kiedy Abberkam spa�, Yoss sz�a na g�r� i siada�a na postrz�pionym
we�nianym
dywaniku, kt�ry by� jedynym przedmiotem w pokoju. Kominek zamurowano ceg�ami,
ale
nadal wydziela� ciep�o, pochodz�ce od ognia torfowego, kt�ry p�on�� na dole.
Yoss siada�a,
oparta plecami o ciep�e ceg�y, s�o�ce wpada�o przez szyby, i by�o jej ciep�o.
Czu�a spok�j,
kt�ry zdawa� si� przynale�e� do tego pokoju, do tutejszego powietrza,
zielonkawych,
nier�wnych szybek. Siedzia�a w milczeniu, niczym nie zaj�ta, tak zadowolona, jak
nigdy nie
by�a we w�asnym domu.
W�dz bardzo powoli odzyskiwa� si�y. Cz�sto zamienia� si� w ponurego,
zgorzknia�ego
cz�owieka, za jakiego pocz�tkowo go bra�a, zatopionego w odr�twieniu egotycznego
wstydu i
w�ciek�o�ci. W inne dni by� got�w m�wi�, a niekiedy nawet s�ucha�.
- Czyta�am ksi��k� o �wiatach Ekumen�w - powiedzia�a Yoss, czekaj�c, a� placki
fasolowe b�d� gotowe do przewr�cenia na drug� stron� na patelni. W ci�gu
ostatnich kilku
dni szykowa�a obiad, zjada�a go z Abberkamem p�nym popo�udniem, zmywa�a
naczynia i
wraca�a do domu przed zmrokiem. - Jest bardzo ciekawa. Nie ulega �adnej
w�tpliwo�ci, �e
wszyscy pochodzimy od mieszka�c�w Hain, zar�wno my, jak i obcy. Nawet nasze
zwierz�ta
maj� tych samych przodk�w.
- Tak m�wi� - burkn�� Abberkam.
- Nie ma znaczenia, kto to m�wi - odpar�a Yoss. - Pojmie to ka�dy, kto spojrzy
na
dowody. To jest fakt genetyczny, kt�rego nie zmieni to, �e ci si� nie podoba.
- Go to za fakt, kt�ry ma milion lat? - spyta�. - Jaki ma zwi�zek z tob�, ze
mn�, z
nami? To jest nasz �wiat. Jeste�my sob�. Nie mamy z nimi nic wsp�lnego.
- Teraz mamy - powiedzia�a do�� nonszalancko i przewr�ci�a placki fasolowe na
drug� stron�.
- Nie dosz�oby do tego, gdybym postawi� na swoim - stwierdzi� Abberkam.
- Nigdy si� nie poddajesz, co? - spyta�a ze �miechem. - Nie.
Kiedy jedli, on w ��ku, z tacy, ona na sto�ku przed kominkiem, ci�gn�a ten sam
temat, czuj�c, �e dra�ni byka, �ci�ga lawin�, poniewa� pomimo choroby i
os�abienia
Abberkam nadal by� gro�ny, i to nie tylko ze wzgl�du na sw�j wzrost.
- Czy naprawd� o to w�a�nie chodzi�o? - spyta�a. - Czy do tego d��y�a Partia
�wiatowa? Do oczyszczenia planety z obcych? Czy tylko taki mia�a cel?
- Tak - dobieg�o od ��ka ponure burkni�cie.
- Dlaczego? Ekumeni maj� z nami wiele wsp�lnego. Prze�amali w�adz�, jak� mia�y
nad nami korporacje. S� po naszej stronie.
- Zostali�my przywiezieni do tego �wiata jako niewolnicy, ale sami powinni�my
si� w
nim odnale�� - powiedzia� Abberkam. - Kamye przyby� z nami, Pasterz, Niewolnik,
Kamye
Miecznik. To jest jego �wiat, nasza ziemia. Nikt nie mo�e nam jej da�. Nie
musimy korzysta�
z wiedzy obcych lud�w ani czci� ich bog�w. �yjemy tutaj, na tej ziemi. Tu
umieramy, �eby
na powr�t po��czy� si� z Panem.
Po chwili Yoss powiedzia�a:
- Mam c�rk�, wnuka i wnuczk�. Opu�cili ten �wiat cztery lata temu. Znajduj� si�
na
pok�adzie statku, kt�ry leci na Hain. Wszystkie lata �ycia, kt�re mi pozosta�y,
s� dla nich jak
kilka minut, mo�e godzina. Dotr� do celu za osiemdziesi�t lat, teraz ju�
siedemdziesi�t sze��.
Zamieszkaj� na innej ziemi i umr� tam. Nie tutaj.
- Czy ch�tnie przysta�a� na to, �eby polecieli?
- To by�a decyzja mojej c�rki.
- Nie twoja.
- To jest jej �ycie.
- Ale op�akujesz j�. Zapad�o ci�kie milczenie.
- To wszystko jest nie tak, nie tak, nie tak! - powiedzia� g�o�no i dobitnie. -
Mieli�my
sw�j w�asny cel, w�asn� drog� do Pana, a oni nam j� odebrali, znowu jeste�my
niewolnikami!
M�drzy obcy, naukowcy z ogromn� wiedz� i wynalazkami, kt�rzy podaj� si� za
naszych
przodk�w. M�wi� nam: �Zr�bcie to!�, a my robimy. �Zabierzcie dzieci na cudowny
statek i
zawie�cie je do cudownych �wiat�w!� I dzieci zosta�y zabrane i nigdy nie wr�c�
do domu.
Nigdy nie poznaj� w�asnego domu. Nigdy si� nie dowiedz�, kim s�. Nigdy si� nie
dowiedz�,
czyje r�ce mog�y je trzyma�.
Abberkam przemawia�; wed�ug Yoss by�o to przem�wienie, kt�re wyg�osi� ju� raz
lub
sto razy, wrzaskliwe i wspania�e. Abberkam mia� w oczach �zy, podobnie zreszt�
jak Yoss.
Postanowi�a jednak, �e nie pozwoli, by j� wykorzystywa�, manipulowa� ni�, mia�
nad ni�
w�adz�.
- Powiedzmy, �e przyzna�abym ci racj�. Ale dlaczego, dlaczego oszukiwa�e�,
Abberkamie? Ok�amywa�e� w�asny nar�d, krad�e�!
- Nigdy - odpar�. - Wszystko, co robi�em, ka�dy oddech, kt�ry bra�em w p�uca,
by� dla
Partii �wiatowej. Owszem, wydawa�em pieni�dze, wszystkie pieni�dze, jakie wpad�y
mi w
r�ce, bo jakie� inne mia�y przeznaczenie? Owszem, grozi�em wys�annikowi,
chcia�em wygna�
jego i ca�� reszt� z tego �wiata! Owszem, ok�amywa�em ich, poniewa� chc� mie�
nad nami
kontrol�, chc� nas posiada�. Zrobi� wszystko, �eby ocali� m�j nar�d od
zniewolenia,
wszystko!
Wali� pi�ciami jak bochny w krzepkie kolana i dysza�, z trudem �api�c oddech.
Za�ka�.
- A ja nic nie mog� na to poradzi�, o, Kamye! - zawo�a� i opu�ci� g�ow�.
Yoss siedzia�a w milczeniu, ze zbola�ym sercem.
Po d�ugiej chwili Abberkam otar� d�o�mi twarz jak dziecko, odgarn�� do ty�u
szorstkie, zmierzwione w�osy, wytar� oczy i nos. Podni�s� tac�, postawi� sobie
na kolanach,
wzi�� widelec, odkroi� kawa�ek placka fasolowego, wsun�� do ust, prze�u� i
po�kn��. Skoro on
mo�e, to i ja, pomy�la�a Yoss i posz�a w �lady wodza. Sko�czyli kolacj�. Yoss
wsta�a i
podesz�a, �eby zabra� tac�.
- Przykro mi - powiedzia�a.
- Wszystko przepad�o - o�wiadczy� bardzo cicho Abberkam. Podni�s� wzrok i
spojrza�
na ni� tak otwarcie, jak chyba nigdy dot�d.
Yoss sta�a, nic nie pojmuj�c; czeka�a.
- Wszystko przepad�o wiele lat wcze�niej. Wszystko, w co wierzy�em w Nadami. �e
wystarczy ich wyrzuci�, a odzyskamy wolno��. Wojna toczy�a si� latami, a my
zgubili�my
drog�. Wiedzia�em, �e to k�amstwo. Jakie mia�o znaczenie, �e jeszcze sk�ami�?
Yoss rozumia�a jedynie, �e Abberkam by� mocno wzburzony i przypuszczalnie troch�
szalony, a ona pope�ni�a b��d, prowokuj�c go. Oboje byli starzy, pokonani, oboje
stracili
swoje dzieci. Dlaczego chcia�a go zrani�? Na moment po�o�y�a d�o� na jego d�oni
i po chwili
milczenia wzi�a tac�.
Kiedy zmywa�a naczynia w pomywalni, Abberkam zawo�a�:
- Przyjd� tu, prosz�!
Nigdy wcze�niej tego nie robi�, wi�c Yoss pobieg�a do pokoju.
- Kim by�a�? - spyta�.
Wpatrywa�a si� w niego, nic nie pojmuj�c.
- Zanim tu przyjecha�a� - wyja�ni� niecierpliwie.
- Z plantacji wyjecha�am do szko�y pedagogicznej - powiedzia�a. - Mieszka�am w
mie�cie, uczy�am fizyki. Nadzorowa�am nauczanie nauk �cis�ych w szko�ach.
Wychowywa�am c�rk�.
- Jak ci na imi�?
- Yoss. Pochodz� z plemienia Seddewi, z Banni. Abberkam skin�� g�ow�, a Yoss
wr�ci�a po chwili do pomywalni. Nie wiedzia� nawet, jak mam na imi�, pomy�la�a.
Yoss codziennie zmusza�a Abberkama, by wsta�, przeszed� si� par� krok�w i usiad�
na
krze�le. By� pos�uszny, ale te �wiczenia m�czy�y go. Pewnego popo�udnia sk�oni�a
go do
tego, �eby zrobi� spory spacer, a kiedy wr�ci� do ��ka, natychmiast zamkn��
oczy. Yoss
wesz�a po chybotliwych schodach do pokoju z zachodnim oknem i siedzia�a tam
d�ugo w
doskona�ym spokoju.
Kaza�a mu siedzie� na krze�le, kiedy szykowa�a obiad. Zacz�a m�wi�, chc�c go
rozweseli�, ale Abberkam siedzia� pogr��ony w pos�pnym nastroju, a Yoss
wyrzuca�a sobie,
�e poprzedniego dnia wytr�ci�a go z r�w