8365

Szczegóły
Tytuł 8365
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8365 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8365 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8365 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GLOVER WRIGHT �SMY DZIE� Ukochanej Karin. PODZI�KOWANIA Pragn� niezwykle gor�co podzi�kowa� wszystkim osobom, kt�re nie szcz�dz�c czasu, �yczliwych rad i pomocy, przyczyni�y si� do powstania tej ksi��ki: pani Jenny Hope, pisuj�cej na tematy medyczne, wsp�pracowniczce �Daily Mai�"; panu George'owi Hollingberry'emu, by�emu szefowi reporter�w kroniki kryminal- nej w �The Sun"; panu Hughowi Dykesowi, cz�onkowi parlamen- tu; pani Ruth Patterson z BBC; Nigelowi Gloverowi Wrightowi za jego nieustaj�ce wsparcie; pani Jenny Lynsey za pewne bardzo istotne specjalistyczne informacje oraz pa�stwu Sally i Chipsowi Barberom za ich czaruj�ce, pe�ne pouczaj�cych wiadomo�ci, a r�wnocze�nie tak dowcipne ksi��ki o Dartmoor, wydane przez �Obelisk Publications". Ksi��ek tych nie mo�na przecie� nie zna�, wybieraj�c si� w te okolice. Dzi�kuj� te� pani Barbarze Sowden, kt�ra odwiedziwszy owe strony, potrafi�a wspaniale przekaza� tamtejszy szczeg�lny nastr�j. Oddzielne podzi�kowa- nia nale�� si� wreszcie nieocenionemu Deryckowi Lamingowi. Stawiaj�c odwa�nie czo�a licznym przeciwno�ciom, zaintereso- wa� si� on sprawami b�d�cymi tematem ksi��ki, by p�niej m�c s�u�y� mi wieloma fachowymi wskaz�wkami, z kt�rych w miar� ograniczonych mo�liwo�ci stara�em si� jak najpe�niej korzysta�, pisz�c t� histori�. w ...Gdzie straszliwe bestie, zaczarowane wyspy I sp�kane skaty u wej�cia do piekie�, W�a�nie tam b�dzie... John Milton PROLOG Niemcy, rok 1945 Poruszali si� jak cienie i zabijali bezg�o�nie. Ich wypr�bowan� broni� by�y p�tle z cienkiego stalowego drutu i no�e. Uderzali w ciemno�ci, tu� obok serca wroga, podczas gdy si�y inwazyjne atakowa�y cierpliwie jego opancerzone flanki. - Ciekawe, co zastaniemy w �rodku? - m�ody dow�dca ode- zwa� si� p�g�osem, przybli�aj�c poczernion� twarz do stoj�cego tu� obok cywila. - Zgroz� i przera�enie - pad�a pe�na napi�cia, kr�tka odpowied�. - I wiedz�. Lata bada� i eksperyment�w. Oni mieli czas, swobod�, warunki i metody. - Czy pa�skim zdaniem cel u�wi�ca �rodki? - Nie jestem tutaj po to, by os�dza�, lecz by zdoby� jak najwi�cej. - Czy to warte ceny ludzkiego �ycia? Ubrany na czarno cz�owiek wyszed� z mroku i opad� ci�ko na kolana. Mia� poplamion� peleryn�, a jego oddech cuchn�� wymioci- nami. - Zabezpieczone - wykrztusi�. Odwr�ci� g�ow�, a jego cia�em wstrz�sn�y gwa�towne torsje. Cywil spojrza� w stron� dow�dcy. - Podpisali�cie wszyscy odpowiedni dokument. Oficjalnie ni- kogo z nas tutaj nie ma. Ani mnie, ani pana, ani pa�skich ludzi. To, co st�d zabieramy, nigdy nie istnia�o. Nie b�d� o tym pami�ta� hi- storia i brytyjski rz�d. Wy te� lepiej zapomnijcie o wszystkim. - A co z przysz�o�ci�? - To w�a�nie przysz�o�� jest powodem, dla kt�rego tutaj jeste- �my - odpowiedzia� cywil i ruszy� naprz�d. Ich istnienie by�o uczuciem, wra�eniem. Widzia�a ich tylko w my�lach. Ona, ta jej cz��, kt�ra by�a kobiet�, w przera�liwym krzyku za��da�a od oczu, by si� otwar�y. Chcia�a widzie�, zdespe- rowana w nadziei, l�kaj�c si� m�wi�cych po angielsku g�os�w. Miota�a si� w ob��dzie, skrytym gdzie� w mrocznej pustce pomi�- dzy jaskrawymi gwiazdami sterowanej �wiadomo�ci, filarami ist- nienia. By�o ich dw�ch i znajdowali si� bardzo blisko. Tak blisko, �e ich oddech muska� jej twarz. Nie czu�a tego jednak. Znowu pogr��y�a si� w mroku. Odeszli. Teraz, tutaj, w tej chwi- li. Spojrza�a daleko w przysz�o��, tak jak to robi�a zawsze. Nie. Nie zawsze. Od chwili, gdy jej oczy zamkn�y si� i przerwa�y tamten koszmar. By�o to jednak wiele wiek�w temu. Widzia�a ich teraz starszych, usi�uj�c w bezsilnej z�o�ci pokona� przera�enie. Straci�a nadziej�. Osun�a si� wi�c jeszcze g��biej w pe�n� ciemno�ci ot- ch�a�. W my�lach jednego z nich odkry�a nagle cierpienie. Udr�- czony umys� tego m�czyzny mkn�� przed siebie, przekraczaj�c gra- nice szale�stwa. Poczu�a zapach oliwy, p�omie� rodz�cy si� nagle gdzie� na dnie czarnych tuneli, kt�ry z jaskrawej ��ci i szkar�atu przeistacza� si� w piek�cy b�l. Krzykn�a w trosce o tego cz�owieka i otworzy�a niespodziewa- nie powieki. Ujrza�a dwie pochylone nad sob� twarze, naznaczone nieodwracalnym przeznaczeniem. By�y tak bardzo blisko, pe�ne przera�enia i wstr�tu. Oczy tych ludzi pragn�y jej �mierci. - Nie! - krzykn�a, pragn�c rozedrze� ich na strz�py. Jej d�onie, ramiona, cia�o by�y jednak tylko obietnicami, kt�rych nie potrafi� do- trzyma� zb��kany gdzie� mi�dzy nie�miertelno�ci� a szale�stwem umys�. Jeden z m�czyzn cofn�� si� ze zgroz�. - To niewiarygodne! Drugi przysun�� si� jeszcze bli�ej. - Oni uczynili to mo�liwym. I wtedy zrozumia�a. Ujrza�a wszystko. Ujrza�a to, czym by�a i co z ni� uczyniono. To, co mia�o dopiero si� wydarzy�. To, co mia�o sta� si� z ni� i podobnymi do niej, kt�rzy powinni j� zast�pi� wkr�tce. Krzykn�a przera�liwie oczyma. Pozostawiono jej oczy. Senny koszmar sta� si� prawd�. �Zabijcie mnie" - b�aga�a. ROZDZIA� PIERWSZY Dzisiaj Le�a� zupe�nie nagi. Skulony pod niskimi, szerokimi li��mi wy- gl�da� jak �pi�ce zwierz�, a jego bia�e cia�o pokryte by�o czym� wilgotnym, co nie wydawa�o si� jednak porann� ros�. Eleanor Hale na pierwszy rzut oka wzi�a go za kawa� mokrego tworzywa albo du�y, plastikowy worek, wrzucony do ogrodu przez przypadkowego w�drowca, kt�rego wyj�tkowo nie by�o jej dane powita� przy furtce. Staruszka za�o�y�a okulary. Gdyby nie by�a kiedy� - bardzo dawno temu, jak lubi�a m�wi� - bohaterk� wojenn�, dzielnie radz�c� sobie w zakrwawionym wn�trzu wojskowej sanitarki, zareagowa�aby mo�e zupe�nie ina- czej. Nagie m�skie cia�o, chocia� Eleanor nie ogl�da�a czego� po- dobnego od czasu, gdy owdowia�a przed kilku laty, nie by�o dla niej �adn� tajemnic� i taki widok nie wprawia� jej w zak�opotanie. Nie odczuwa�a r�wnie� strachu, chocia� posiad�o�� znajdowa�a si� na odludziu. Obudzi�a m�czyzn� ostro�nie, delikatnym dotkni�- ciem laski. Usiad� niepewnie, a jego jasne oczy patrzy�y na staruszk� kom- pletnie zdezorientowane. - Co� mi si� zdaje, �e zgubi� pan gdzie� ubranie - powiedzia�a. Staranna wymowa samog�osek zdradza�a nienaganne wychowanie starszej pani, kt�ra zauwa�y�a �el pokrywaj�cy cia�o nieznajome- go. - Pewnie kawalerski wiecz�r? Obawiam si�, �e pa�ska narze- czona b�dzie w�ciek�a. Znajduje si� pan o wiele mil od najbli�sze- go ko�cio�a. Och, m�j ty biedaku! Ma pan pokaleczone stopy! Pro- sz� tutaj zaczeka�. Znalaz�a w cieplarni stary p�aszcz nieprzemakalny i poda�a go m�czy�nie. Odwr�ci�a dyskretnie wzrok, gdy nieznajomy ubie- ra� si� niepewnymi ruchami. - Nale�a� do mojego m�a. Jest troch� podniszczony, lecz na razie wystarczy. Nie jest panu zimno? - zapyta�a, poruszona dziw- n� przezroczysto�ci� sk�ry nieoczekiwanego go�cia. Jego cia�o by�o blade i poznaczone b��kitnymi �y�kami jak marmur. A mo�e raczej... - zn�w wr�ci�y wojenne wspomnienia - ... jak zw�oki? - Nie mamy teraz pe�ni lata, prawda? - staruszka z trudem po- hamowa�a odruchowy dreszcz na my�l o ch�odzie. - A co teraz mamy? - g�os nieznajomego by� ochryp�y i dr��cy. �To alkohol albo przemarzni�cie - pomy�la�a. - Albo jedno i drugie." - Najlepiej niech pan wejdzie ze mn� do �rodka. Dobre �niada- nie szybko pomo�e panu si� pozbiera�. Potem prosz� skorzysta� z mojego telefonu, �eby uporz�dkowa� swoje sprawy. Na co ma pan ochot�? - Jestem g�odny - powiedzia� m�czyzna. - Czy pani nie jest czasem moj� matk�? Przystan�a. Stare obawy, stare rozterki i nadzieje od�y�y zno- wu. �Nie - m�wi�a sama do siebie. - N i e." - Obawiam si�, �e niestety nie - odezwa�a si� �agodnie, nie od- wracaj�c twarzy ku pytaj�cemu. - Mimo to potrafi� przygotowa� �niadanie, kt�re b�dzie panu smakowa�o. Prosz� do �rodka. Weszli do kuchni. Staruszka odsun�a jedno ze stoj�cych przy stole krzese� i odesz�a na bok. - Zaczniemy chyba od czego� gor�cego do picia. Mo�e kawa? Potem co� na ciep�o? �Jajka na w�dzonce z wszystkimi dodatka- mi", jak mawia� m�j m��. Nie ma chyba na �wiecie m�czyzny, kt�ry nie skusi�by si� na dobre �niadanie. My�l� oczywi�cie o An- glikach. Wydaje mi si� jednak, �e prawdziwy Anglik nie sp�dza�- by nocy zupe�nie go�y w cudzym ogr�dku. Pan jednak, s�dz�c z wymowy, nie wygl�da na Anglika. Nie przypuszczam te�, by pa- mi�ta� pan swoje imi� i nazwisko. Prosz� si� tym jednak zbytnio nie przejmowa�. Zapami�tywanie nazwisk i imion to strasznie nudne zaj�cie. - Musz� mie� jakie� imi� - ostro�nie powiedzia� nieznajomy. Uda�o si� jej dostrzec w jego b��kitnych oczach cie� l�ku, wr�cz panicznego strachu. - Oczywi�cie, �e tak. Maje pan na pewno. Po prostu zawieru- szy�o si� gdzie� razem z pa�skim ubraniem. - Roze�mia�a si� tro- ch� zbyt rado�nie. - Po �niadaniu przeprowadzimy w tej sprawie dochodzenie. A na razie znajdziemy panu jakie� imi�. Tylko na te- raz - uzupe�ni�a szybko, dodaj�c jajka do skwiercz�cego na patelni boczku. M�czyzna spojrza� na stary p�aszcz. - Wybierzmy mo�e imi� pani m�a. - Bardzo biblijne. Samuel. Tak jako� si� sk�ada, �e m�skim po- tomkom jego rodu zawsze nadawano imiona ze Starego Testamen- tu. - Jej g�os posmutnia� nagle. - M�j syn nazywa� si� Daniel. Tak przy okazji, mam na imi� Eleanor. Ostatnia z rodu Hale. W ka�- dym razie z naszej ga��zi. - Daniel � powt�rzy� nieznajomy. Promienie porannego s�o�ca pada�y przez okno na g�ow� m�- czyzny i staruszka zauwa�y�a d�ugie blizny pod kr�tko przystrzy- �onymi, bardzo jasnymi w�osami. Postawi�a przed go�ciem talerz z jajecznic�, potem sama usiad�a przy stole, popijaj�c powoli kaw�. Gdy jad�, szerokie r�kawy sta- rego p�aszcza odchyla�y si� do ty�u, ods�aniaj�c tak dobrze prze- cie� znane piel�gniarkom �lady po zastrzykach i ranki po kropl�w- ce. Nie s� to na pewno szalone, brutalne nak�ucia na r�ce narkoma- na. Gdyby ten cz�owiek okaza� si� narkomanem, nie chcia�aby go w swoim domu... Przez chwil�, usi�uj�c cho� troch� uporz�dkowa� fakty, bawi�a si� my�l�, �e on jest mo�e zbiegiem z wi�zienia Dartmoor. To wy- ja�nia�oby, dlaczego ma tak blad�, prawie przezroczyst� sk�r�. �el pokrywaj�cy j� mia� pom�c w ucieczce przez kana�y wentylacyjne wi�ziennego szpitala oraz zabezpieczy� przed ch�odem. Dartmoor by�o jednak zbyt daleko. Czy m�g�by w tym zimnie przej�� tyle mil pieszo przez wrzosowisko!? Przeby�? Przebiec! Jego sto- py by�y dowodem szale�czej ucieczki. Nie z wi�zienia. O d nich. Musz� go teraz �ciga�. Albo ju� wkr�tce b�d�. Trzeba to wyja�ni�. Od�o�y� sztu�ce, sk�adaj�c bardzo starannie n� i widelec, a po- tem popatrzy� na ni�. - Dzi�kuj�. Staruszka wzi�a g��boki oddech i wsta�a z krzes�a. - Dam panu jakie� ubranie. Chyba uda mi si� wybra� z rzeczy Daniela i m�a co�, co b�dzie pasowa�o. Ma pan szcz�cie, �e nie pozby�am si� jeszcze wszystkiego. Powinnam ju� dawno to zro- bi�. Tak. Tym lepiej dla pana. Teraz nie b�dzie pan musia� parado- wa� na golasa. Oczy patrzy�y na ni� nieruchomo, lecz wida� by�o, �e m�czy- zna jej ulega. - Ubranie - powiedzia�a stanowczo. - Prosz� tutaj zaczeka� i doko�czy� kaw�. Przygotuj� gor�c� k�piel. Jest panu bardzo po- trzebna. Zaraz poczuje si� pan lepiej. Mam te� chyba jak�� ma�� na pa�skie stopy. Mo�liwe, �e nieznajomy nie us�ysza� ani s�owa, gdy� w milcze- niu ruszy� za gospodyni� na g�r�. Przystan�a, by z�apa� oddech. On jest chory. Zagubiony jak dziecko potrzebuj�ce matczynej opieki, a Eleanor jest przecie� wykwalifikowan� piel�gniark�. Powinna pozbiera� si� wi�c i nie pozwala� sobie na jakie� g�upie obawy i l�ki. - Tutaj - powiedzia�a, otwieraj�c drzwi prowadz�ce do ma�e- go, przerobionego na garderob� pokoiku. Wzi�a z p�ki gruby, zrobiony na drutach sweter i bawe�nian� koszul�, wci�� opakowa- n� w firmowy celofan pralni. Potem zdj�a jeszcze z pe�nego m�- skich ubra� wieszaka par� sztruksowych spodni. Jej go�� sta� w tym czasie nieruchomo, wpatrzony w wojskowy p�aszcz z insygniami majora. - To Daniela - powiedzia�a cicho. - Jego ulubiony. Pi�knie uszy- ty. Syn wspaniale w nim wygl�da�. - W jej oczach pojawi�y si� �zy. Wyprostowa�a si� gwa�townie, wyra�nie rozz�oszczona. - Pan te� kiedy� s�u�y� w armii? - zapyta�a. M�czyzna chwyci� palcami r�kaw p�aszcza, potem dotkn�� ostro�nie korony na naramienniku. - Zna�em kiedy� kogo�... - A wi�c co� pan pami�ta. �wietnie. Prosz� teraz spr�bowa� pomy�le�. Z kt�rego by� pu�ku? Zignorowa� jej pytanie. Odwr�ci�a si� do wysokiej, staro�wieckiej komody stoj�cej w rogu ciasnego pomieszczenia i wyj�a z szuflady nowy, orygi- nalnie opakowany komplet m�skiej bielizny elizny. -"Kupowa�am takie komplety i trzyma�am je tutaj na wy- padek, gdyby synowi uda�o si� dosta� niespodziewany urlop na weekend. Daniel nienawidzi� pakowania si�. To by� jego jedy- ny baga�. - Wskaza�a wychudzon� d�oni� br�zow� sk�rzan� wali- zeczk�, stoj�c� na szczycie komody. Sk�ra by�a mocno wyp�owia- �a, lecz mosi�ne okucia i zamki l�ni�y wypolerowane. - M�wi�am mu, �e wygl�da z ni� jak filmowy doktor Jekyll. - U�miechn�a si� do wspomnie�. - On odpowiada� mi w�wczas, �e jest raczej pa- nem Hyde, zwa�ywszy na to, czym musi zajmowa� si� w P�noc- nej Irlandii. - Wyci�gn�a r�k� i dotkn�a walizeczki. - �Giniemy tam, zwyk� mawia�, kiedy stajemy si� zbyt zm�czeni lub zbyt za- dufani, by ogl�da� si� w ka�dej minucie dnia." Daniel nigdy nie by� z siebie zadowolony. To nie le�a�o w jego naturze, dlatego wy- daje mi si�, �e po prostu znu�y�o go to wszystko. Musia� sta� si� mniej czujny i oni go dopadli. - Potrz�sn�a z rezygnacj� g�ow�, zmuszaj�c si� do smutnego u�miechu. - �ycie idzie dalej, jak m�- wi� ludzie. Dla mnie r�wnie� trwa ono nadal, ale bez tylu wa�nych rzeczy i bez niczego nowego, co mog�oby cho� w niewielkiej cz�- �ci wyr�wna� poniesion� strat�. Czy� istnieje na �wiecie co� takie- go? Nieznajomy wyci�gn�� r�k� i chwyci� mocno szczup�e rami� staruszki. - K�piel - powiedzia�a szybko. - Albo prysznic. Co pan woli? Mam wszelkie wygody, chocia� �yj� z dala od �wiata. Prosz� za mn�. Zostawi�a go w �azience, potem zesz�a do salonu i wykr�ci�a nu- mer okr�gowego posterunku policji. - Chcia�abym uzyska� pewne informacje - rozpocz�a, zwraca- j�c si� do dy�urnego sier�anta. Mia�a z nim kiedy� do czynienia. Chodzi�o wtedy o w��cz�g�w, kt�rym czasem dawa�a troch� chle- ba i wody. Przyjecha� do niej pewnego poranka, bez zapowiedzi, wielkim, l�ni�cym radiowozem z niebieskim �wiat�em migaj�cym na dachu bez �adnego rozs�dnego powodu. Do tej pory nie potra- fi�a wybaczy� temu cz�owiekowi zawzi�to�ci i ma�oduszno�ci. - M�j dostawca powiedzia� mi, �e s�ysza� plotki o wi�niach, kt�- rym podobno uda�o si� ostatnio zbiec z wi�zienia Dartmoor - kon- tynuowa�a ostro�nie. W s�uchawce us�ysza�a przeci�g�e westchnienie i od razu poczu- �a star� w�ciek�o��. Przypomnia�a sobie, jak poucza� j� wtedy, przed drzwiami jej domu, jakby by�a jak�� zgrzybia�� staruch�, kt�r� czym pr�dzej powinno si� zamkn�� w przytu�ku. - Droga pani - policjant odezwa� si� wreszcie. Jego prostacka wymowa irytowa�a j�. - Prosz� nie zwraca� uwagi na g�upie ga- danie. Niekt�rzy ludzie naprawd� nie maj� nic lepszego do roboty. Strasz� biedne starsze panie okropnymi historyjkami w nadziei, �e uda im si� wy�udzi� fili�ank� herbaty. W pani przypadku pe- wnie i darmowy posi�ek! St�umi�a gwa�towny wybuch gniewu. - A wi�c twierdzi pan, �e te plotki s� nieprawdziwe? - Od pocz�tku do ko�ca. Mo�e pani spa� spokojnie. - A czy nie zg�aszano wam ostatnio czyjego� zagini�cia? - O co dok�adnie pani chodzi? - Mo�e kto� znikn�� z domu? Mo�e ze szpitala? Na przyk�ad jaki� m�ody m�czyzna? - Czy�by odwiedzi� pani� kt�ry� z w�drowc�w, podr�uj�- cych zdezelowanymi samochodami? Mamy teraz kilku takich w Devon. Gdyby tak jak ja mia�a pani okazj� odwiedzi� jedno z ich obozowisk, szybko zmieni�aby pani zdanie o tych ludziach i wreszcie przemy�la�a swoje nierozs�dne post�powanie. Pewnie powie mi pani, �e s� m�odzi i nale�y si� im odrobina swobody? Wola�bym, �eby ud�awili si� t� swoj� wolno�ci�. - Policjant za- chichota� g�o�no. �Oby� nie ud�awi� si� tym swoim gadaniem" - pomy�la�a, a sier�ant m�wi� dalej protekcjonalnym tonem: - Mo�e wys�a� do pani radiow�z? To naprawd� �aden prob- lem. Powiem ch�opakom, �eby w��czyli syren� - b�dzie pani mia- �a troch� atrakcji! - Nie, sier�ancie. Dzi�kuj� za trosk�. Do widzenia. Staruszka od�o�y�a s�uchawk� i usiad�a. Jej go�� uciek� od nich. Jaki� g�uchy odg�os nad g�ow� sprawi�, �e pani Hale zerwa�a si� z fotela i podbieg�a do schod�w. - Co pan tam robi? - zawo�a�a. M�czyzna sta� na g�rze, ubrany, ze swetrem przewi�zanym dooko�a ramion. Jego stopy by�y bose i pokaleczone. W r�ce trzy- ma� mocno sk�rzan� walizeczk�. Twarz mia� napi�t� i zamy�lon�. - Dlaczego pan to wzi��? - staruszka zapyta�a nerwowo. - Pro- sz� to od�o�y� na miejsce! - Jummy - powiedzia� kr�tko. � - Co takiego? Czo�o nieznajomego zmarszczy�o si� od umys�owego wysi�ku. - Jummy? James? - odezwa� si� znowu. - McFee - doko�czy�a pani Hale. - Sk�d pan zna to nazwisko? Grzeba� pan w rzeczach Daniela. To bardzo nie�adnie. - On dzisiaj umrze. Zabij� go. - Wygaduje pan niesamowite rzeczy. Prosz� st�d odej��. Natych- miast. Mo�e pan zatrzyma� ubranie, lecz walizeczk� prosz� zostawi�. - To Jummy j� przyni�s�. Przyszed� powiadomi� pani�, �e syn najprawdopodobniej nie �yje. W �rodku by�y listy i ta�ma. Daniel przygotowa� to na wypadek swojej �mierci. M�wi tam, �e jest teraz z ojcem, �e obydwaj b�d� si� pani� opiekowa�. M�wi, �e pani� ko- cha i przeprasza za wielki b�l, jaki sprawi jego �mier�. To jednak nie musi by� wcale koniec. Staruszka zas�oni�a d�oni� usta, krew odp�yn�a jej ziwarzy. - Sk�d pan si� o tym dowiedzia�? Kim pan jest? - Ruszy�a w g�r� schod�w, a jej nag�a z�o�� przezwyci�y�a wszystkie obawy. - W�ama� si� pan do mojej sypialni i czyta� moje listy! Nieznajomy sta� nieruchomo, wstrz��ni�ty potworn� wizj�, kt�ra wype�ni�a nagle jego umys�. By�o to co� jasnego, wyra�nego jak rze- czywisto��, lecz r�wnocze�nie co�, czego nie by� w stanie do ko�- ca zrozumie�, a tym bardziej kontrolowa�. Zacz�� schodzi� tak szybko, �e starsza pani zl�k�a si� o swoje �ycie. Chwyci� j� za wy- chudzone ramiona. - Musi pani co� zrobi�. Zaraz! - Pan oszala�! - Pr�bowa�a wyrwa� si� z jego u�cisku. Twarz m�czyzny by�a pe�na udr�ki. - Zabija go pani. Czy pani tego nie rozumie? Ja to w i d z �. Pu�- kownik McFee umrze. Zag�ada przyjdzie z powietrza. Ju� wkr�tce. Musi pani co� zrobi�! Wyswobodzi�a si� wreszcie, spojrza�a na go�cia i podesz�a do sekretarzyka. Sprawdzi�a numer w notesie, potem podnios�a s�u- chawk�. Czeka�a w napi�ciu, wpatrzona w oczy nieznajomego, - Tylko o niego zapytam. Nie chc� si� o�mieszy�. Tak w og�le, to Jummy McFee jest majorem... Zg�osi� si� automat. - Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa numer jest chwilowo wy��- czony. Z wszelkimi sprawami prosz� zwraca� si� do Ministerstwa Obrony, telefon... Zapisa�a szybko numer centrali ministerstwa, p�niej numer wewn�trzny i natychmiast zatelefonowa�a ponownie. R�wnie� ta pr�ba sko�czy�a si� niepowodzeniem. Pani Hale ze z�o�ci� prze- rzuci�a kartki notesu i wykr�ci�a kolejny numer. - Z pu�kownikiem Southby - rzuci�a kr�tko. - Prosz� mu po- wiedzie�, �e dzwoni wdowa po brygadierze Samuelu Hale i chce rozmawia� w bardzo pilnej sprawie. Natychmiast. - Moja droga pani Hale - po kr�tkiej chwili w s�uchawce ode- zwa� si� st�umiony g�os - rozumiem, �e ma pani jaki� problem. W czym mog� pom�c? - To raczej wy macie k�opoty, pu�kowniku. Usi�owa�am w�a�nie skontaktowa� si� z przyjacielem Daniela, majorem Jamesem McFee. Wszyscy nazywaj� go Jummy. Z naszej ostatniej rozmowy - czasem kontaktujemy si�wynika�o, �e nadal s�u�y on w Irlandii P�noc- nej. Niestety, numer, kt�ry mi zostawi�, nie odpowiada. Wzgl�dy bezpiecze�stwa, czy co� takiego...? - Ach tak! Rzeczywi�cie zaistnia�y pewne nieoczekiwane oko- liczno�ci. Prosz� pozostawi� to mnie. Zajm� si� t� spraw�... - Pu�kowniku! S�u�y�am w wojsku na d�ugo przedtem, zanim otrzyma� pan pierwsze gwiazdki. Wiem a� nadto dobrze, �e z�e wiadomo�ci ukrywa si�, sporz�dzaj�c oficjalne komunikaty, kt�re cywilom nic nie m�wi�. Prosz� mi powiedzie�, co si� dzieje? - Dobrze. Zas�uguje pani na to, by pozna� prawd�. Tragedia wydarzy�a si� zaledwie kilka minut temu. Atak mo�dzierzowy. Przynajmniej oni nazywaj� to mo�dzierzem. �mierciono�na bro�. Sztab zosta� bezpo�rednio trafiony. Dwukrotnie, je�li raporty s� dok�adne. Nikt nie prze�y� - to pewne. McFee by� w budynku. Zgin�� na miejscu. Na pewno niczego si� nie spodziewa�. Tak najlepiej zgi- n��, je�li ju� nie ma szans. Niedawno dosta� awans na pu�kowni- ka. Dobrze zas�u�ony. To wszystko jest takie przykre. Gdyby tyl- ko by�o nam wolno przesta� dzia�a� w bia�ych r�kawiczkach... - Dzi�kuj� panu za szczero��, pu�kowniku - powiedzia�a ci- cho. - Do widzenia. - Od�o�y�a s�uchawk�. - Jummy nie �yje. Mia� pan racj�. M�j Bo�e, zabrak�o nam mo�e kilku sekund, by go ostrzec. - Usiad�a ci�ko w fotelu. - Ilu jeszcze ludzi musi tam umrze�? Nieznajomy siedzia� na krze�le naprzeciwko niej. Patrzy� w okno, a wyraz twarzy mia� tak samo ponury jak dziki krajobraz na dworze. Patrzy�a na niego, lecz widzia�a swego m�a, wyzwalaj�cego si� z bolesnej bezradno�ci, nie potrafi�cego znale�� ukojenia dla udr�- czonej duszy. �Samuelu, czy�by oni posun�li si� a� tak daleko?" - pyta�a w my�lach. W odpowiedzi pozna�a pow�d, kt�ry pchn�� go do desperackie- go kroku. �Oni wierz�, �e mog� wszystko. Podeptali podstawy cz�owie- cze�stwa, manipuluj� tym, czym jeste�my, i usi�uj� kszta�towa� nasz� przysz�o�� sposobami z piek�a rodem. Potrafi� ju� robi� z ludzkim umys�em rzeczy, kt�re wstrz�sn�yby nawet tob�. Wszech- obecny eter zatrzymuje ka�dy d�wi�k, a ci ludzie usi�uj� pods�uchi- wa� �w rycz�cy huragan, wp�dzaj�c umys�y w szale�stwo. Poszuku- j� wy�szych funkcji ludzkiego m�zgu. Mo�liwo�ci, kt�rych my, homo sapiens, najprawdopodobniej nigdy nie mieli�my pozna�. S� jak wszech�wiat. Zbyt rozleg�e. Je�li to si� powiedzie, pierwszy cz�owiek pod��aj�cy t� now�, szersz� drog�, b�dzie obci��ony set- kami pyta�, na kt�re mo�e nie by� odpowiedzi. My za�, zwykli �miertelnicy, bez w�tpienia wp�dzimy go w ob��d, usi�uj�c za jego po�rednictwem pozna� nasz� przysz�o��. Gdy pojawi si� kto� taki, mo�esz by� pewna, �e to oni go stworzyli i �e b�dzie s�u�y� wy��- cznie celom tych ludzi oraz ich mocodawc�w. Taki dar, je�li to jest w�a�ciwe s�owo, powinien zosta� wykorzystany dla dobra ca�ej lu- dzko�ci lub... " - To dar - powiedzia�a z przekonaniem, zwracaj�c si� do m�o- dego go�cia. - Dar, kt�rego powinien pan u�ywa� dla ratowania ludz- kiego �ycia. Prosz� pomy�le�, jak m�g�by pan pomaga� naszym biednym ch�opcom w P�nocnej Irlandii. Na przyk�ad uprzedza� ich o zamachach, bombach i snajperach. Armia da�aby... - Nie - przerwa� jej, a potem z�apa� si� za g�ow�. Staruszka wyci�gn�a ku niemu ramiona. - Chc� panu pom�c. Mam do tego swoje powody. Nie potrafi�- by pan poj�� tego teraz, lecz nadejdzie kiedy� chwila, w kt�rej pan zrozumie. Idea stworzenia kogo� takiego jak pan to cz�� mojego �ycia. Najgorsza cz��. My�la�am, �e to sko�czone. Wierzy�am w to. Powinnam lepiej pomy�le�. Prosz� uwa�nie pos�ucha�. Da- no panu nadzwyczajn� moc. Co� takiego musia�o si� sta� pr�dzej czy p�niej. Samuel przestrzega� przed tym, lecz oni go nie pos�u- chali. Nie obawiali si� takich skutk�w. Wr�cz do nich d��yli. Te- raz b�d� chcieli wykorzysta� pana do swoich cel�w. Uczyni� wszystko, co w mojej mocy, by temu przeszkodzi�. Mog� panu pom�c. Skontaktuj� pana z odpowiednimi lud�mi, dam pieni�dze i wszystko, co b�dzie potrzebne. Musi pan uciec przed tymi, kt�- rzy na pewno zacz�li ju� pana �ciga�. I jak najszybciej opu�ci� to miejsce. Odej�� gdzie� daleko. Prosz� wykorzysta� sw� moc. Nieznajomy podszed� do okna. - Nie narodzi�em si� wi�c tutaj, w pani ogr�dku. M�g�bym jednak my�le�, �e w�a�nie teraz przyszed�em na �wiat, bo to jest przecie� wszystko, co wiem. Obudzi�em si� w�r�d ro�lin, pani mnie znalaz�a - to wszystko. Nie znam tego �wiata. Co� uderzy�o j� w postawie m�odego m�czyzny. Charaktery- styczne pochylenie g�owy, mo�e co� innego. To co� sprawi�o jed- nak, �e staruszk� przeszy� przenikliwy ch��d. �Nie - zaprotestowa�a - niech to nie b�dzie prawda. Niech po- zostanie mi jeszcze odrobina nadziei." Zapragn�a nagle zatrzyma� go, poszuka� w nim czego� wi�cej. Nie o�mieli�aby si� jednak, obawiaj�c si� tego, co mog�aby znale��. Ba�a si�, �e szukaj�c �ycia, spotka �mier�. Tak. Chcia�a, by to jedno pytanie pozosta�o na razie bez odpowiedzi. Chocia� na razie. Pragn�a, aby to on rozstrzygn��. By m�g� podj�� tak� de- cyzj�, musi wcze�niej pozna� �wiat. �wiat, kt�ry zacz�� teraz trz��� si� w posadach. Musia�a z ogromnym trudem walczy�, by nie zatraci� poczucia rzeczywisto�ci. - Prosz� mnie pos�ucha�. Dziecko przychodz�ce na �wiat nie wie absolutnie nic. Powoli uczy si� jednak wszystkiego. Cz�cio- wo dzi�ki instynktowi, lecz g��wnie metod� pr�b i b��d�w. Dlate- go musi pan st�d odej��. Nie ma innego wyj�cia. Chyba �e wybie- rze pan powr�t tam, sk�d pan przyszed�. Prosz� spr�bowa�. Teraz ju� ani s�owa, dop�ki nie sko�cz�. Staruszka siad�a przy sekretarzyku i zacz�a pisa�. Precyzyjnie, starannie, najpierw jeden list, potem drugi i trzeci. Zaklei�a koper- ty i dok�adnie zaadresowa�a. - Policjanci przyjad� niebawem - powiedzia�a, odk�adaj�c w ko�cu pi�ro. - Dzwoni�am do nich. M�wi�am, �e nie potrzebuj� ich pomocy, ale oni i tak przyb�d�, takie ju� maj� zasady. Czy po- trafi pan prowadzi� samoch�d? Trudno powiedzie�, prawda? My- �l�, �e drzemie w panu wiele r�nych umiej�tno�ci. Po prostu je�li zechce pan co� zrobi�, to samo nast�pi. Ogoli� si� pan? Maszynk� do golenia znalaz� pan w walizeczce Daniela? Ach! Wi�c to po ni� pan poszed�! Tak to w�a�nie wygl�da: ogoli� si� pan, a przecie� nikt nie t�umaczy�, jak to si� robi. Domy�li� si� pan te�, �e w torbie po- dr�nej mo�na znale�� przybory do golenia. Dobra robota. Nie musi pan obawia� si� nowych czynno�ci. Trzeba pr�bowa�. Prosz� s�ucha� uwa�nie. Zapisa�am tutaj, co zrobi�, by wydosta� si� st�d. Zobaczymy, czy powiedzie si� panu z samochodem. Je�li nie wy- jdzie, trzeba b�dzie przej�� sporo mil na piechot�, zanim trafi pan na ucz�szczan� drog�. Do stacji kolejowej jest jeszcze dalej. W sa- mochodzie b�dzie pan niezale�ny. Prosz� skorzysta� z prawa jazdy Daniela. Jest wci�� wa�ne. Jakie imi� pierwsze przychodzi panu na my�l? Szybko? - Daniel. - Prosz� zapomnie� o Danielu i Samuelu. B��kitne oczy m�czyzny zmaga�y si� z jej wzrokiem. - Jakie imi�? - zapyta�a znowu. - Adam. - Tak. - U�miechn�a si� smutno do siebie. - Czy co� jeszcze? - Nie rozumiem... - Niech pan nie pr�buje zrozumie�. Prosz� powiedzie�, co pan widzi? - Dziewi��. - Jak�� cyfr�? Dziewi��? - Adam Dziewi��. Co� pojawi�o si� w oczach staruszki, potem zgas�o. - Wszystko w porz�dku. Jest pan bezpieczny. Prosz� s�ucha�. Samoch�d r�wnie� nale�y do Daniela. Dzia�a doskonale. Syn po- wiedzia� mi, jak podczas jego nieobecno�ci dba� o w�z. Codzien- nie uruchamiam silnik, przeje�d�am tam i z powrotem kilka jar- d�w. Nie by�o to �atwe ani przyjemne - ten w�z to wyj�tkowo dzi- ka bestia. W samochodzie s� bardzo dobre mapy. Pami�taj� Daniela. Jest te� wiele innych rzeczy, kt�re mog� okaza� si� po- trzebne. Mam spis, kt�ry syn mi zostawi�. W baga�niku znajdzie pan kanister z benzyn�, troch� oleju, a nawet zapas wody. Daniel kocha� ten samoch�d. Sp�dza� w nim ca�y wolny czas, wszystkie przepustki. Je�dzi� wsz�dzie. Zawsze za szybko. Staruszka umilk�a na chwil�. - Niech pan ju� jedzie. Prosz� zabra� te listy. S� wyra�nie zaadresowane. Pierwszy z nich napisa�am do doktora Ericha Har- trampfa. To dawny kolega mojego m�a. On wie. Rozumie pan? Teraz nie ma ju� z tym nic wsp�lnego. Ci, kt�rzy rozpoczynali t� zabaw�, ju� nie �yj�. Tak jak Samuel. Hartrampf jest ostatni. Sta- ry, tak jak ja. Samuel podziwia� i ba� si� go r�wnocze�nie. Pra- wdopodobnie mia� ku temu jaki� bardzo wa�ny pow�d. Zawsze li- czy� na to, �e realizacja wsp�lnego marzenia za�agodzi wszelkie personalne konflikty. Nie zd��y� przekona� si� o tym, gdy� �y� zbyt kr�tko. Nigdy te� nie powiedzia� mi wystarczaj�co du�o. Hartrampf wci�� mo�e by� jednym z nich - trudno. Nikt inny nie jest w stanie panu pom�c. Musi pan zaryzykowa�. Sam pan podej- mie decyzj�. Drugi list jest do pewnej m�odej pani. Nigdy jej osobi�cie nie spotka�am, wiem jednak, �e pracuje w telewizji. Dzwoni�a do mnie wiele razy po tym, jak wrogowie dopadli Daniela. Chcia�a zrobi� program. O �o�nierzach, zak�adnikach, ich rodzinach. O tym, jak radzimy sobie z emocjonalnym napi�ciem. Czy prze- czuwamy �mier� najbli�szych. Traktowa�a to wszystko bardzo powa�nie. Nie chodzi�o jej o poszukiwanie taniej sensacji. By�a wobec mnie niezwykle ciep�a i troskliwa. Powiedzia�a, �e ode- zwie si� znowu. Niech pan z ni� porozmawia i u�wiadomi jej, jak� posiada pan moc. Inni mogliby nie uwierzy�, wzi�� pana za wa- riata. Czuj� jednak, �e ona uwierzy. Przynajmniej uwa�nie wys�ucha. Trzeci list zaadresowa�am do banku w Londynie, kt�ry prowa- dzi moje sprawy finansowe. B�dzie pan potrzebowa� r�wnie� ma- terialnej pomocy. Nale�� si� panu te pieni�dze. Jest pan cen�, jak� zap�acili�my za ich zdobycie. �Cz�ci� tej ceny" - pomy�la�a, oczyma duszy widz�c zmia�- d�on� g�ow�, twarz, kt�r� kocha�a, niemo�liw� do rozpoznania, zmasakrowan�. Tak jak �ycie Eleanor. Dobrze, �e mia�a jeszcze Daniela. To dla niego musia�a �y�. Staruszka wsta�a z fotela. - Prosz� wypr�bowa� samoch�d. Stoi w gara�u. Kluczyki s� w stacyjce, starter to taki przycisk na tablicy rozdzielczej. Prosz� spr�bowa� go uruchomi�, ciekawe, czy pan sobie poradzi? Przy- nios� wi�cej odzie�y. Po tych spodniach widz�, �e jest pan szczu- plejszy ni� Daniel. Poszukam jakich� szelek lub paska. Buty? Po- winny pasowa� Samuela, je�li za�o�y pan grube skarpety. Wyprowadzi�a go do ogrodu, potem zostawi�a samego. M�czy- zna wszed� w ch�odny p�mrok murowanego gara�u. Prze�lizguj�c si� ostro�nie obok niskiego, przykrytego brezentowym pokrow- cem kszta�tu, znalaz� wy��cznik i zapali� �wiat�o. Zdj�� pokrowiec, ods�aniaj�c stalowoszarego jaguara. Nieznajomy u�miechn�� si�, najpierw delikatnie, potem coraz szerzej. To przyprawiaj�ce go 0 dr�enie uczucie by�o zupe�nie nowe. W tym niezwyk�ym prze�y- ciu co� jednak wydawa�o si� znajome. Jaki� bardzo niewyra�ny �lad odleg�ego dzieci�stwa, kt�re przecie� musia� kiedy� mie�. Wspo- mnienie prawdziwe, cho� ulotne i s�abe. Po raz pierwszy do�wiadczo- ne uczucie zadowolenia. W tej najkr�tszej z chwil wszystkie l�ki 1 niepewno�ci ust�pi�y miejsca przyjemnemu zaskoczeniu i niewy- s�owionej wr�cz rado�ci. W�a�nie co� takiego musi odczuwa� ma�e dziecko przy ka�dym nowym, pozytywnym doznaniu. Tak te� i on czu�. Ca�y �wiat za zamkni�tymi drzwiami gara�u wydawa� si� wielk� niewiadom�, mo�e czym� obcym i wrogim. Na pewno jed- nak by� nowy. , Jestem stary. Jestem dzieckiem. Dojrzewam. Nawet teraz, gdy stoj� tutaj i o tym my�l�. Dojrzewam szybko, korzystaj�c z drugie- go dzieci�stwa. Zbyt szybko. Chcia�bym zosta� tu, gdzie dzisiaj przyszed�em na �wiat. A mo�e raczej... narodzi�em si� na nowo? W tym domu jest ciep�o i przytulnie. Moje miejsce jest w tym ogrodzie. W jego granicach czuj� si� bezpiecznie. Istniej� te� jed- nak jeszcze gdzie� na zewn�trz. Gdzie� tam pozosta�o moje �ycie z przedwczoraj, chocia� jestem teraz bardzo daleko. Wyrwano mnie z mojej rzeczywisto�ci - dok�d? Potem przeniesiono z nie- znanego miejsca a� tutaj, nagiego jak noworodek. A mo�e to ja sam stamt�d uciek�em? Mo�e uciek�em od czego�, co sprawi�o, �e m�j umys� jest w tej chwili wielk� czarn� dziur�? C� mo�e by� a� tak niesamowite?" �Wsi�d� do samochodu. Nie my�l, dzia�aj! W twej g�owie nie ma na razie do�� miejsca, by� m�g� logicznie rozumowa�. Je�li b�- dziesz rozmy�la� zbyt d�ugo lub zbyt intensywnie, wpadniesz w czarn� dziur� i mo�e ju� nigdy nie wydostaniesz si� z niej. Wsiadaj do samochodu." Gwa�townym ruchem przekr�ci� kluczyk w stacyjce, potem wciskaj�c kciukiem przycisk na tablicy rozdzielczej, uruchomi� rozrusznik. Pozwoli�, by narastaj�cy ryk silnika zag�uszy� wszy- stkie l�ki. Znikn�y bez �ladu, ulatuj�c gdzie� z b��kitnym ob�o- kiem spalin. �wiat�o dnia wpad�o nagle do �rodka, gdy Eleanor Hale otwar�a od zewn�trz drzwi gara�u. Stopy i d�onie m�czyzny same znala- z�y drog� i jaguar ruszy�. - Prosz�! - zawo�a�a, przekrzykuj�c g�os silnika. - Bardzo dobrze. Zapakowa�am walizk�. Odzie�, bielizna i inne potrzebne rzeczy. M�czyzna wzi�� ci�k� walizk� i z trudem wstawi� baga� przez tylne drzwi do samochodu. Staruszka poda�a nieznajomemu du�y sk�rzany portfel. - Pieni�dze, prawo jazdy Daniela, ubezpieczenie wozu. Listy ma pan przy sobie. Prosz� tutaj nie wraca�, nie telefonowa�. Oni dowiedzieliby si� o tym. Spojrza�a na prowadz�c� do domu poln� drog�. - Przez �adnych kilka mil pojedzie pan t� drog�, a potem zna- jdzie si� ju� bli�ej cywilizacji. Dalej s� trasy szybkiego ruchu i uli- czne korki, lecz pan b�dzie umia� sobie z tym poradzi�. Wszystko jest w panu ukryte. Niech rzeczy dziej� si� swoj� kolej�. Och! Pra- wie bym zapomnia�a. - Pani Hale zacz�a szuka� czego� w kiesze- ni. Znalaz�a zegarek na zniszczonym sk�rzanym pasku. - To w�as- no�� Daniela jeszcze z czas�w szkolnych. Prezent od ojca. Niech pan go nosi. - Popatrzy�a nieznajomemu w oczy, potem szybko odwr�ci�a wzrok. M�czyzna u�cisn�� j� na po�egnanie i przez moment staruszce zdawa�o si�, �e on jednak nie odjedzie. Cz�� jej duszy wo�a�a: �Zosta�!" Staruszka delikatnie popchn�a go w stron� samocho- du. Nieznajomy chwyci� j� jeszcze za r�k�, przytrzyma� d�o� przez chwil�, a potem pozwoli�, by unios�a go moc pot�nego sil- nika jaguara. Kobieta patrzy�a teraz, jak samoch�d oddala si� coraz szybciej. Po chwili znik� jej z oczu. Gdy w ko�cu odwr�ci�a si�, pomy�la�a, �e wszystko to r�wnie dobrze mog�oby by� jakim� dziwnym snem, gdyby nie otwarte na o�cie� drzwi gara�u. Spr�bowa�a ca�kowicie wyciszy� sw�j umys�. Nie chcia�a roz- my�la�, nie chcia�a pami�ta�. Ba�a si�. Mo�e o n i posun�li si�ju� tak daleko, �e nawet my�li nie s� dla nich tajemnic�? �To wymkn�o si� spod kontroli - powiedzia�a kiedy� Samuelo- wi. - Sta�o si� dok�adnie antytez� tego, w co dawniej wierzy�e�. Zaprzeczeniem twojego wykszta�cenia, twych kwalifikacji i przy- si�g. To nie jest teraz niczym lepszym ni� to, co wrogowie robili przedtem. Jest znacznie gorsze. Podj��e� ich niesamowite marze- nia i pr�bujesz sprawi�, by sta�y si� rzeczywisto�ci�. Przesta�. Poddaj si�. Ucieknij, je�li b�dziesz musia�. Ja b�d� przy tobie." Nie pozosta�a przy nim. Samuel postanowi� umkn�� samotnie. Uciek� w g��b luf swej dubelt�wki. Jasne przes�anie dla nich: �Nie pozostawiam wam nic, co mogliby�cie wykorzysta�". Teraz pozosta�o do wykonania jeszcze jedno zadanie. Planowa�a to od wielu lat. Wr�ci�a do domu. Na g�rze otworzy�a ma�y sejf, ukryty pod zapomnianymi kape- luszami na dnie szafy. Wyj�a stamt�d po��k�� kopert�, przewi�- zan� czarn� wst��k�. Woskowa piecz�� by�a nie naruszona. Twarz staruszki spowa�nia�a jeszcze bardziej. Eleanor zesz�a po scho- dach i ignoruj�c przeszywaj�cy b�l w stawach, napisa�a jeszcze je- den list. Sko�czywszy pisanie, zanios�a go do skrytki, sk�d listo- nosz zabiera� korespondencj�. Zrobi�a ju� wszystko. Wyczerpana wysi�kiem oraz emocjami usiad�a na krze�le z wysokim, prostym oparciem i patrzy�a daleko, na wrzosowisko. Zastanawia�a si�, czy oni w og�le przejmuj� si� jeszcze jej istnieniem. Czy o niej pami�taj�. Tak. Na pewno nie zapomnieli. Teraz nadszed� czas na wspomnienia i b�l. Kiedy �ycie cz�owieka przeistacza si� w koszmar, przychodzi pora umrze�. �Samuelu, bardzo mi ciebie brakuje." �Danny, gdzie jest teraz twoja dusza? Bo�e, niech odpoczywa w pokoju. Prosz�... " Rang� rover, podskakuj�c na wybojach, powoli zbli�a� si� do stoj�cego samotnie na pustkowiu domu. Gwa�towne wstrz�sy sprawia�y, �e ma�y cz�owieczek siedz�cy z ty�u uderza� g�ow� w okno, za ka�dym razem poprawiaj�c na nosie okulary w cien- kiej drucianej oprawie. - Zwolnij - poleci� wreszcie kierowcy. - Cholerna droga - zakl�� tamten w odpowiedzi. Pot�nie zbudowany m�czyzna, siedz�cy na przednim siedze- niu, odwr�ci� si�. - Czy on naprawd� m�g� doj�� a� tak daleko? - M�g� - ma�y cz�owieczek odpowiedzia� kr�tko. - Ona ju� stoi w drzwiach - zauwa�y� kierowca. - Musia�a nas wypatrze�. - Czeka�a ca�y czas. Jest gotowa na nasze przybycie - popra- wi� go cz�owieczek w okularach. Gdy zatrzymali si� przed za- mkni�tymi drzwiami gara�u, wysiad� szybko z samochodu i wyj�� z kieszeni p�aszcza legitymacj� w sk�rzanej oprawie. - Prosz� bli�ej - powiedzia�a staruszka, zak�adaj�c okulary. Zacz�a czyta� na g�os. - Paige. Z �i" w �rodku. Ministerstwo O- brony. Naprawd�? Przykro mi bardzo, ale od dawna nie mam z ar- mi� nic wsp�lnego. Paige u�miechn�� si� niepewnie. - Wiem, co pani prze�y�a w zwi�zku z tragiczn� strat� syna, pani Hale. - Wiecie o wszystkim, co mnie dotyczy. To maj� by� kondo- lencje, czy tak? Jeste�cie pewni, �e on nie �yje? Mo�e co� wiecie o jego �mierci? Mo�e macie cia�o? Id�cie do diab�a! - Nie musz� pani m�wi�, dlaczego tu jeste�my. M�czyzna. Blondyn. W�osy bardzo kr�tko przystrzy�one. Prawie sze�� st�p wzrostu, szczup�y. Bardzo blada sk�ra, wygl�da na chorego. Jest chory. Potrzebuje naszej pomocy. Specjalistycznej pomocy. - Mo�liwe. Nie jest chyba jednak wasz� filozofi� pomaga�. Przykro mi. Nie widzia�am nikogo od tygodnia, to znaczy od cza- su, kiedy przywieziono mi zakupy. Paige cofn�� si� o krok i da� znak d�oni�. - Sprawdz� z ty�u - zawo�a� kierowca, kt�ry zd��y� ju� wy- si��� z rang� rovera. - Na co wy sobie pozwalacie! Trzeci m�czyzna podszed� do frontowych drzwi. - W �rodku - poleci� mu Paige. - Od g�ry do do�u. - Zrobione - odpowiedzia� tamten, bez wysi�ku odsuwaj�c sta- ruszk�. - Nie chcemy �adnych nieprzyjemno�ci - Paige powiedzia� �a- godnie. - �yjecie z nich przecie�. Z ty�u domu rozleg�o si� wo�anie. M�czyzna chwyci� pani� Ha- le mocno za rami�. Przeszli przez kuchni�, a� do drzwi prowadz�- cych do ogrodu. - On na pewno tu by� - stwierdzi� kierowca. - Dok�adnie w tym miejscu, mi�dzy warzywami. Musia�a p�niej sporo si� natrudzi�, wyr�wnuj�c grz�dki, ale jest troch� �lad�w bosych st�p. Widocz- nie je przegapi�a. Pod ro�linami ziemia jest wgnieciona. Wydaje mi si�, �e nasz ptaszek sp�dzi� tu ostatni� noc. Musia� odmrozi� sobie ty�ek. Paige pokiwa� g�ow� i silniej �cisn�� rami� kobiety. - By� wyczerpany, nagi. Da�a mu pani ubranie i nakarmi�a go. Co potem? Czy i jak jeszcze pani mu pomog�a? - Id�cie do diab�a! - Da�a mu pani pieni�dze? Ile trzyma�a pani w domu? S�dz�, �e wystarczaj�co du�o, by m�g� znale�� si� bardzo daleko st�d. - Pai- ge szed� teraz tu� za jej plecami. - Poszukaj sejfu lub skrytki na go- t�wk� - zawo�a�, a potem odwr�ci� si� do kierowcy. - Sprawd� gara�. - Ju� sprawdzi�em. - Nie ma wozu? - Ja nie mam �adnego samochodu - powiedzia�a Eleanor Hale. - Jestem na to za stara. - Niech pani nie marnuje czasu. Pozwoli�a pani zabra� jaguara, w�asno�� pani syna. To oznacza, �e ten, kogo szukamy, jest w wy- starczaj�co dobrej formie, �eby prowadzi� w�z. Dot�d pojecha�? Mo�e to pani gdzie� go skierowa�a? Potrzebuj� odpowiedzi i to szybko. Pot�nie zbudowany m�czyzna pojawi� si� na dole. - W szafie znalaz�em ma�y sejf. Nie mog� go ruszy�. Zamek kombinacyjny. Musi sama p�j�� na g�r� i go otworzy�. - Zabierz j� tam - poleci� Paige. - Prawdopodobnie da�a mu wszystkie pieni�dze, jakie mia�a w domu. Sprawd�, ile tego by�o. - P�jd� o w�asnych si�ach, je�li pan pozwoli - zaprotestowa�a staruszka, zdejmuj�c ze swego ramienia d�o� osi�ka. Paige przyzwalaj�co skin�� g�ow�. W sieni pani Hale wzi�a z d�bowego stojaka lask� i powoli za- cz�a wspina� si� po stromych schodach. U szczytu zatrzyma�a si� i zebrawszy wszystkie si�y, uderzy�a mocno ci�k�, srebrn� ga�k�. Krew pojawi�a si� na twarzy pot�nego m�czyzny. Zaatakowany krzykn�� i rzuci� si� w stron�, z kt�rej spad� na� nieoczekiwany cios. Ga�ka ponownie opad�a na czo�o si�acza. Run�� na schody, chwytaj�c za kostki nogi stoj�cej wy�ej kobiety. Staruszka upad�a na plecy. Jej g�owa uderzy�a z trzaskiem 0 pr�g otwartych drzwi sypialni. - Cholera! G�upia, stara baba! - m�czyzna krzykn�� wstaj�c. Paige i kierowca pobiegli na g�r�. - Doprowad� si� do porz�dku. Nie zostaw �lad�w krwi. - Paige potrzebowa� tylko kr�tkiego spojrzenia na nieruchome cia�o Ele- an�r Hale. - Zrzu�cie j� ze schod�w - rozkaza�. - Co takiego? - sprzeciwi� si� kierowca. - No dalej. Bierz si� do roboty! M�czyzna niech�tnie wszed� na sam� g�r�. Chwytaj�c cia�o ostro�nie pod pachy i staraj�c si� trzyma� zakrwawion� g�ow� jak najdalej od siebie, uni�s� delikatnie zw�oki, potem pozwoli�, by stoczy�y si� one w d�. Pani Hale le�a�a teraz na pod�odze z niena- turalnie wykr�con� g�ow�. Trzeci m�czyzna na chwil� wyszed� do �azienki. Z pos�pn� min� spojrza� przez balustrad�, przyk�adaj�c r�cznik do krwawi�- cych ran. Paige by� w sypialni. Przejrza� szybko pami�tnik le��cy na noc- nym stoliku. Znalaz� to, czego szuka�. Zadowolony z siebie pod- szed� do szafy i rozsun�wszy wisz�ce na wieszakach ubrania, od- s�oni� sejf. Sprawnie przekr�caj�c ga�ki, ustawi� kombinacj� cyfr 1 bez trudu otworzy� drzwi. Po chwili wr�ci� na schody. - Nie ma got�wki - powiedzia�. - Musia�a mie� par� setek, a mo�e i wi�cej. Pot�ny m�czyzna stan�� obok. G��bokie skaleczenia na jego czole opatrzone by�y dwoma grubymi, samoprzylepnymi opatrun- kami, znalezionymi w domowej apteczce. - Dlaczego ona to zrobi�a? Przecie� i tak nie da�aby rady. Jest nas a� trzech! - Ze z�o�ci - odpowiedzia� Paige. - Dusi�a to w sobie przez ca�e lata. - Za�atwi pan oficjalnie t� spraw�? - W dokumentach nie ma absolutnie nic, co ��czy�oby nas, z tym miejscem. Policja uzna to za nieszcz�liwy wypadek albo zab�jstwo. Dla nas ta opinia nie ma �adnego znaczenia. Musimy tylko wytropi� jaguara. Mo�liwie jak najszybciej. Kierowca spojrza� znacz�co na d�o� Paige'a, spoczywaj�c� na wypolerowanej por�czy schod�w. - Wzory naszych odcisk�w palc�w przechowywane s� w jed- nym tylko banku danych. W naszym w�asnym. Nikt z zewn�trz nie ma do niego dost�pu - zapewni� Paige. - A co z jego odciskami? Paige u�miechn�� si� nieprzyjemnie. - Co teraz? - zapyta� m�czyzna z opatrunkami na czole. - Musimy go znale��, zanim wpadnie w niepowo�ane r�ce. - A co b�dzie, je�li jednak znajdzie si� w nieodpowiednich r�- kach? - W�wczas zniszczymy go tak dok�adnie, �e nikt nie b�dzie w stanie przeprowadzi� sekcji zw�ok. ROZDZIA� DRUGI - Whiteout! - czyj� g�os wo�a� mu wprost do ucha. M�czyzna czu� w ustach smak gumy, metalu, ��ci i strachu. Odwr�ci� si� ku pozosta�ym. Ujrza� ich nieruchome oczy i kurczowo zaci�ni�te wargi. Poblad�e z przera�enia twarze wydawa�y si� nienaturalnie sine w nik�ym blasku �wiate�ek instrument�w pok�adowych. Wie- dzia�, �e lec� na �lepo. �e gdzie� tam, gdziekolwiek, za tym osza- la�ym bia�ym wirem, sterczy pionowa, gro�na skalna �ciana g�ry. Modli� si�, lecz nikt go nie us�ysza�. Przera�liwy, wstrzymuj�cy bicie serca �oskot nast�pi� r�wno- cze�nie z o�lepiaj�c� kaskad� pomara�czowych iskier. Potem by- �o tylko monotonne zawodzenie alarmowej syreny. A p�niej nic. Zupe�nie nic. - Majorze Hale? Spr�bowa� przyjrze� si� pochylonej nad nim twarzy czarnosk�- rego lekarza. Najpierw bardzo nie�mia�o, potem ze wszystkich si�, skupi� na niej my�li i wzrok, a� ca�y �wiat powr�ci� na swoje miejsce. - Majorze Hale, jest pan w Blackwater Clinic ko�o Camberley. Nic si� panu nie sta�o, wi�c prosz� si� nie niepokoi�. Dzi� w nocy patrol znalaz� pana �pi�cego w samochodzie na przydro�nym par- kingu przy trasie A30. Nieca�e p� mili st�d. Policjanci obudzili pana i poddali testowi trze�wo�ci, na szcz�cie nie stwierdzaj�c alkoholu we krwi. By� pan jednak tak rozkojarzony, �e na wszelki wypadek przywie�li pana tutaj. Jeste�my klinik� prywatn� i przy- jmujemy tylko um�wionych pacjent�w, jednak wobec zaistnia- �ych okoliczno�ci zdecydowali�my si� zatrzyma� pana na noc. Czy pan mnie rozumie? Skin�� g�ow� i pozwoli�, by jego spojrzenie poszybowa�o swo- bodnie ku drogim meblom i �cianom o pastelowych barwach. Chcia� spa� dalej, lecz nie o�mieli� si� na to. - Je�li pragnie pan zosta� tu d�u�ej, prosz� si� nie martwi�. W pa�skim portfelu znale�li�my kart� ubezpieczeniow�. Jest pan ca�kowicie wyp�acalny. Mia� pan te� przy sobie spor� sum� w go- t�wce. Te pieni�dze le�� teraz w naszym sejfie, zdeponowane przez dwu policjant�w, kt�rzy pana tutaj przywie�li. Gdy b�dzie nas pan opuszcza�, prosz� je stamt�d odebra�. W�z czuje si� �wiet- nie. Piel�gniarki ustawiaj� si� w kolejce, licz�c na przeja�d�k�. Je- �li zechce go pan sprzeda�, prosz� w pierwszej kolejno�ci zadzwo- ni� do mnie. - Jest pan Amerykaninem? - Zgadza si�. By� pan w Stanach? - spyta� lekarz. - Nie pami�tam. - Nic nie szkodzi. Porozmawiajmy. Czy chcia�by pan mi o czym� powiedzie�? - Powiedzie�? O czym? - Ostatniej nocy, gdy znaleziono pana w stanie �pi�czki, �ciska� pan kurczowo trzy zaklejone i odr�cznie zaadresowane koperty. Policjanci maj� sk�onno�ci, by podejrzewa� najgorsze, lecz nie- przytomny facet, siedz�cy w samochodzie na pustkowiu z listami w d�oni, nawet takiemu optymi�cie jak ja wydawa�by si� potencjal- nym samob�jc�. Zdradza� pan wszelkie oznaki przedawkowania czego�. Blady, zlany zimnym potem, niezborne ruchy. Na kilka za- ledwie minut odzyskawszy przytomno��, by� pan kompletnie zde- zorientowany. Szczerze m�wi�c, to pocz�tkowo nie chcia�em pana w og�le dotyka�. Wie pan, my Amerykanie panicznie boimy si� problem�w z prawem. Tutaj jest jednak Anglia, nie Stany. Na szcz�cie w pa�skim organizmie nie wykryli�my niczego podej- rzanego. - Lekarz przerwa� na chwil�. - Przechodzi� pan niedawno operacj� czaszki. Czy m�g�bym si� czego� o tym dowiedzie�? Mo- �e to w�a�nie przyczyna dziwnych wydarze� tej nocy. - Bra�em udzia� w katastrofie lotniczej. Pada� wtedy �nieg. - Dobrze, �e pan prze�y�. Zacznijmy mo�e od pocz�tku. Nazy- wam si�Ray Livesey, jestem lekarzem. Kiedy� mieszka�em w Wa- szyngtonie. Tak si� z�o�y�o, �e dziewczyna, kt�r� po�lubi�em, jest Angielk�, tak jak pan, cho� ma nieco ciemniejsz� sk�r�. Prowadzi rodzinne interesy. M�wi�c dok�adniej: Blackwater Medical Clinic. Teraz kolej na pana. Nazywa si� pan Daniel S. Hale, jest pan ofi- cerem Armii Brytyjskiej, a dok�adniej majorem, pa�ski adres do- mowy to Raethmoor Farm w Devon. Ma pan moim zdaniem wy- starczaj�co wysokie ubezpieczenie medyczne, bym zwraca� si� do pana �sir". Podejrzewam w tym przypadku jaki� rodzaj poopera- cyjnego urazu, traumy. Co pan pami�ta ze swego �ycia? - Katastrof� lotnicz�. - O tym ju� m�wili�my. Czy to by� du�y samolot pasa�erski? - Nie, ma�y samolot. By�o nas siedmiu plus dwie osoby za�ogi. - Nas? - M�czyzn. Sami m�czy�ni. W mundurach, jak mi si� zdaje. - A ten samolot? - Nie rozumiem? - To by� samolot czy �mig�owiec? - �mig�owiec. Tak, �mig�owiec. - Co si� z panem dzieje? - Nie wiem. - Czy to ten wypadek? Czy w�a�nie teraz pan go sobie przypo- mnia�? �le pan wygl�da... - Ja zgin��em. Umar�em. - Wydaje si� tylko panu, �e tak by�o. - Umar�em, na pewno. - W porz�dku. Czu� pan, �e umiera, a to mo�e by� bardzo su- gestywne uczucie. Jest pan jednak tutaj, �ywy. Wci�� wierzy pan pod�wiadomie w swoj� �mier�. Mo�e po prostu chce pan w to wierzy�, gdy� pozostali ludzie, kt�rzy lecieli tym �mig�owcem, nie ocaleli. Czy tak by�o? - Sk�d mam to wiedzie�? Ostatni raz widzia�em ich wtedy. - A wi�c kiedy? - Nie wiem. Livesey zawaha� si�. - Panie majorze, a listy, kt�re mia� pan przy sobie? Jeden z nich adresowany jest do doktora Hartrampfa. Ericha Hartramp- fa. Sprawdzi�em, kto to jest. Jeden z najlepszych psychiatr�w, z mn�stwem innych specjalizacji. Emerytowany. Mo�e ostatniej nocy jecha� pan w�a�nie na spotkanie z nim? Chcia�em skontakto- wa� si� z nim, ale... wydawa�o mi si�, �e powinienem wcze�niej uzyska� pa�skie zezwolenie. Nie znam wszystkich okoliczno�ci. - Musz� si� z nim widzie�. I z paru innymi osobami. Obieca- �em. To bardzo wa�ne. - Spokojnie. Prosz� na razie si� tym nie przejmowa�. Drugi list jest adresowany do panny Haversham, mieszkaj�cej, podobnie jak doktor Hartrampf, w Londynie. Do niej pozwoli�em sobie jednak wczoraj w nocy zadzwoni�. Chcia�em przekaza� wiadomo��, �e z panem wszystko w porz�dku. Ta pani czeka na zewn�trz. - Ona jest t utaj? - Przyjecha�a dzi� rano pierwszym poci�giem. - I wie o moim wypadku? - Tak jak powiedzia�em. Zadzwoni�em do niej. Je�li pan sobie tego nie �yczy�, przepraszam. - Dziwi� si� tylko, �e ona mnie zna. - Z Londynu jest troch� zbyt daleko, by przyje�d�a� w trosce o kogo� obcego. - Chcia�bym zobaczy� si� z ni� natychmiast. Livesey otworzy� drzwi. - Ju� si� obudzi�. Jest zupe�nie przytomny. Jane Haversham podesz�a do ��ka i poca�owa�a le��cego. - Jak si� czujesz? Twoja matka m�wi�a mi przez telefon, �e je- ste� bardzo blady. - Ostrze�enie w jej oczach powstrzyma�o pyta- nia m�czyzny. Odwr�ci�a si�. - Panie doktorze, kiedy Daniel b�dzie m�g� opu�ci� klinik�? Livesey zmarszczy� brwi. - Decyzja nale�y oczywi�cie do niego. Nie mog� nikogo za- trzyma� si��. On potrzebuje jednak specjalistycznej pomocy. To oczywiste. - Dam sobie rad�. - Rozumie chyba pani, �e nie chcemy bra� na siebie ewentual- nej odpowiedzialno�ci... - Niech pan si� o to nie martwi, doktorze. - M�wi�c szczerze, obecny stan chorego bardzo mnie niepo- koi. Na pani miejscu jak najszybciej poprosi�bym o porad� doktora Hartrampfa. - Czarnosk�ry lekarz odwr�ci� si� w stron� Adama. - Lepiej niech pan poprosi o d�u�sze zwolnienie z obowi�zk�w woj- skowych. - Poradz� sobie z nim - Jane powt�rzy�a zdecydowanie. Livesey nie wydawa� si� o tym przekonany. - Przeprowadzi�em ostatniej nocy kilka bada�. I