8365
Szczegóły |
Tytuł |
8365 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8365 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8365 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8365 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GLOVER WRIGHT
�SMY DZIE�
Ukochanej Karin.
PODZI�KOWANIA
Pragn� niezwykle gor�co podzi�kowa� wszystkim osobom,
kt�re nie szcz�dz�c czasu, �yczliwych rad i pomocy, przyczyni�y
si� do powstania tej ksi��ki: pani Jenny Hope, pisuj�cej na tematy
medyczne, wsp�pracowniczce �Daily Mai�"; panu George'owi
Hollingberry'emu, by�emu szefowi reporter�w kroniki kryminal-
nej w �The Sun"; panu Hughowi Dykesowi, cz�onkowi parlamen-
tu; pani Ruth Patterson z BBC; Nigelowi Gloverowi Wrightowi za
jego nieustaj�ce wsparcie; pani Jenny Lynsey za pewne bardzo
istotne specjalistyczne informacje oraz pa�stwu Sally i Chipsowi
Barberom za ich czaruj�ce, pe�ne pouczaj�cych wiadomo�ci,
a r�wnocze�nie tak dowcipne ksi��ki o Dartmoor, wydane przez
�Obelisk Publications". Ksi��ek tych nie mo�na przecie� nie
zna�, wybieraj�c si� w te okolice. Dzi�kuj� te� pani Barbarze
Sowden, kt�ra odwiedziwszy owe strony, potrafi�a wspaniale
przekaza� tamtejszy szczeg�lny nastr�j. Oddzielne podzi�kowa-
nia nale�� si� wreszcie nieocenionemu Deryckowi Lamingowi.
Stawiaj�c odwa�nie czo�a licznym przeciwno�ciom, zaintereso-
wa� si� on sprawami b�d�cymi tematem ksi��ki, by p�niej m�c
s�u�y� mi wieloma fachowymi wskaz�wkami, z kt�rych w miar�
ograniczonych mo�liwo�ci stara�em si� jak najpe�niej korzysta�,
pisz�c t� histori�.
w
...Gdzie straszliwe bestie, zaczarowane wyspy
I sp�kane skaty u wej�cia do piekie�,
W�a�nie tam b�dzie...
John Milton
PROLOG
Niemcy, rok 1945
Poruszali si� jak cienie i zabijali bezg�o�nie. Ich wypr�bowan�
broni� by�y p�tle z cienkiego stalowego drutu i no�e. Uderzali
w ciemno�ci, tu� obok serca wroga, podczas gdy si�y inwazyjne
atakowa�y cierpliwie jego opancerzone flanki.
- Ciekawe, co zastaniemy w �rodku? - m�ody dow�dca ode-
zwa� si� p�g�osem, przybli�aj�c poczernion� twarz do stoj�cego
tu� obok cywila.
- Zgroz� i przera�enie - pad�a pe�na napi�cia, kr�tka odpowied�. -
I wiedz�. Lata bada� i eksperyment�w. Oni mieli czas, swobod�,
warunki i metody.
- Czy pa�skim zdaniem cel u�wi�ca �rodki?
- Nie jestem tutaj po to, by os�dza�, lecz by zdoby� jak najwi�cej.
- Czy to warte ceny ludzkiego �ycia?
Ubrany na czarno cz�owiek wyszed� z mroku i opad� ci�ko na
kolana. Mia� poplamion� peleryn�, a jego oddech cuchn�� wymioci-
nami.
- Zabezpieczone - wykrztusi�. Odwr�ci� g�ow�, a jego cia�em
wstrz�sn�y gwa�towne torsje.
Cywil spojrza� w stron� dow�dcy.
- Podpisali�cie wszyscy odpowiedni dokument. Oficjalnie ni-
kogo z nas tutaj nie ma. Ani mnie, ani pana, ani pa�skich ludzi. To,
co st�d zabieramy, nigdy nie istnia�o. Nie b�d� o tym pami�ta� hi-
storia i brytyjski rz�d. Wy te� lepiej zapomnijcie o wszystkim.
- A co z przysz�o�ci�?
- To w�a�nie przysz�o�� jest powodem, dla kt�rego tutaj jeste-
�my - odpowiedzia� cywil i ruszy� naprz�d.
Ich istnienie by�o uczuciem, wra�eniem. Widzia�a ich tylko
w my�lach. Ona, ta jej cz��, kt�ra by�a kobiet�, w przera�liwym
krzyku za��da�a od oczu, by si� otwar�y. Chcia�a widzie�, zdespe-
rowana w nadziei, l�kaj�c si� m�wi�cych po angielsku g�os�w.
Miota�a si� w ob��dzie, skrytym gdzie� w mrocznej pustce pomi�-
dzy jaskrawymi gwiazdami sterowanej �wiadomo�ci, filarami ist-
nienia.
By�o ich dw�ch i znajdowali si� bardzo blisko. Tak blisko, �e ich
oddech muska� jej twarz. Nie czu�a tego jednak.
Znowu pogr��y�a si� w mroku. Odeszli. Teraz, tutaj, w tej chwi-
li. Spojrza�a daleko w przysz�o��, tak jak to robi�a zawsze. Nie. Nie
zawsze. Od chwili, gdy jej oczy zamkn�y si� i przerwa�y tamten
koszmar. By�o to jednak wiele wiek�w temu. Widzia�a ich teraz
starszych, usi�uj�c w bezsilnej z�o�ci pokona� przera�enie. Straci�a
nadziej�. Osun�a si� wi�c jeszcze g��biej w pe�n� ciemno�ci ot-
ch�a�. W my�lach jednego z nich odkry�a nagle cierpienie. Udr�-
czony umys� tego m�czyzny mkn�� przed siebie, przekraczaj�c gra-
nice szale�stwa. Poczu�a zapach oliwy, p�omie� rodz�cy si� nagle
gdzie� na dnie czarnych tuneli, kt�ry z jaskrawej ��ci i szkar�atu
przeistacza� si� w piek�cy b�l.
Krzykn�a w trosce o tego cz�owieka i otworzy�a niespodziewa-
nie powieki. Ujrza�a dwie pochylone nad sob� twarze, naznaczone
nieodwracalnym przeznaczeniem. By�y tak bardzo blisko, pe�ne
przera�enia i wstr�tu. Oczy tych ludzi pragn�y jej �mierci.
- Nie! - krzykn�a, pragn�c rozedrze� ich na strz�py. Jej d�onie,
ramiona, cia�o by�y jednak tylko obietnicami, kt�rych nie potrafi� do-
trzyma� zb��kany gdzie� mi�dzy nie�miertelno�ci� a szale�stwem
umys�.
Jeden z m�czyzn cofn�� si� ze zgroz�.
- To niewiarygodne!
Drugi przysun�� si� jeszcze bli�ej.
- Oni uczynili to mo�liwym.
I wtedy zrozumia�a.
Ujrza�a wszystko.
Ujrza�a to, czym by�a i co z ni� uczyniono.
To, co mia�o dopiero si� wydarzy�. To, co mia�o sta� si� z ni�
i podobnymi do niej, kt�rzy powinni j� zast�pi� wkr�tce.
Krzykn�a przera�liwie oczyma.
Pozostawiono jej oczy.
Senny koszmar sta� si� prawd�.
�Zabijcie mnie" - b�aga�a.
ROZDZIA� PIERWSZY
Dzisiaj
Le�a� zupe�nie nagi. Skulony pod niskimi, szerokimi li��mi wy-
gl�da� jak �pi�ce zwierz�, a jego bia�e cia�o pokryte by�o czym�
wilgotnym, co nie wydawa�o si� jednak porann� ros�.
Eleanor Hale na pierwszy rzut oka wzi�a go za kawa� mokrego
tworzywa albo du�y, plastikowy worek, wrzucony do ogrodu przez
przypadkowego w�drowca, kt�rego wyj�tkowo nie by�o jej dane
powita� przy furtce. Staruszka za�o�y�a okulary.
Gdyby nie by�a kiedy� - bardzo dawno temu, jak lubi�a m�wi�
- bohaterk� wojenn�, dzielnie radz�c� sobie w zakrwawionym
wn�trzu wojskowej sanitarki, zareagowa�aby mo�e zupe�nie ina-
czej. Nagie m�skie cia�o, chocia� Eleanor nie ogl�da�a czego� po-
dobnego od czasu, gdy owdowia�a przed kilku laty, nie by�o dla
niej �adn� tajemnic� i taki widok nie wprawia� jej w zak�opotanie.
Nie odczuwa�a r�wnie� strachu, chocia� posiad�o�� znajdowa�a si�
na odludziu. Obudzi�a m�czyzn� ostro�nie, delikatnym dotkni�-
ciem laski.
Usiad� niepewnie, a jego jasne oczy patrzy�y na staruszk� kom-
pletnie zdezorientowane.
- Co� mi si� zdaje, �e zgubi� pan gdzie� ubranie - powiedzia�a.
Staranna wymowa samog�osek zdradza�a nienaganne wychowanie
starszej pani, kt�ra zauwa�y�a �el pokrywaj�cy cia�o nieznajome-
go. - Pewnie kawalerski wiecz�r? Obawiam si�, �e pa�ska narze-
czona b�dzie w�ciek�a. Znajduje si� pan o wiele mil od najbli�sze-
go ko�cio�a. Och, m�j ty biedaku! Ma pan pokaleczone stopy! Pro-
sz� tutaj zaczeka�.
Znalaz�a w cieplarni stary p�aszcz nieprzemakalny i poda�a go
m�czy�nie. Odwr�ci�a dyskretnie wzrok, gdy nieznajomy ubie-
ra� si� niepewnymi ruchami.
- Nale�a� do mojego m�a. Jest troch� podniszczony, lecz na
razie wystarczy. Nie jest panu zimno? - zapyta�a, poruszona dziw-
n� przezroczysto�ci� sk�ry nieoczekiwanego go�cia. Jego cia�o
by�o blade i poznaczone b��kitnymi �y�kami jak marmur. A mo�e
raczej... - zn�w wr�ci�y wojenne wspomnienia - ... jak zw�oki?
- Nie mamy teraz pe�ni lata, prawda? - staruszka z trudem po-
hamowa�a odruchowy dreszcz na my�l o ch�odzie.
- A co teraz mamy? - g�os nieznajomego by� ochryp�y i dr��cy.
�To alkohol albo przemarzni�cie - pomy�la�a. - Albo jedno
i drugie."
- Najlepiej niech pan wejdzie ze mn� do �rodka. Dobre �niada-
nie szybko pomo�e panu si� pozbiera�. Potem prosz� skorzysta�
z mojego telefonu, �eby uporz�dkowa� swoje sprawy. Na co ma
pan ochot�?
- Jestem g�odny - powiedzia� m�czyzna. - Czy pani nie jest
czasem moj� matk�?
Przystan�a. Stare obawy, stare rozterki i nadzieje od�y�y zno-
wu. �Nie - m�wi�a sama do siebie. - N i e."
- Obawiam si�, �e niestety nie - odezwa�a si� �agodnie, nie od-
wracaj�c twarzy ku pytaj�cemu. - Mimo to potrafi� przygotowa�
�niadanie, kt�re b�dzie panu smakowa�o. Prosz� do �rodka.
Weszli do kuchni. Staruszka odsun�a jedno ze stoj�cych przy
stole krzese� i odesz�a na bok.
- Zaczniemy chyba od czego� gor�cego do picia. Mo�e kawa?
Potem co� na ciep�o? �Jajka na w�dzonce z wszystkimi dodatka-
mi", jak mawia� m�j m��. Nie ma chyba na �wiecie m�czyzny,
kt�ry nie skusi�by si� na dobre �niadanie. My�l� oczywi�cie o An-
glikach. Wydaje mi si� jednak, �e prawdziwy Anglik nie sp�dza�-
by nocy zupe�nie go�y w cudzym ogr�dku. Pan jednak, s�dz�c
z wymowy, nie wygl�da na Anglika. Nie przypuszczam te�, by pa-
mi�ta� pan swoje imi� i nazwisko. Prosz� si� tym jednak zbytnio
nie przejmowa�. Zapami�tywanie nazwisk i imion to strasznie
nudne zaj�cie.
- Musz� mie� jakie� imi� - ostro�nie powiedzia� nieznajomy.
Uda�o si� jej dostrzec w jego b��kitnych oczach cie� l�ku,
wr�cz panicznego strachu.
- Oczywi�cie, �e tak. Maje pan na pewno. Po prostu zawieru-
szy�o si� gdzie� razem z pa�skim ubraniem. - Roze�mia�a si� tro-
ch� zbyt rado�nie. - Po �niadaniu przeprowadzimy w tej sprawie
dochodzenie. A na razie znajdziemy panu jakie� imi�. Tylko na te-
raz - uzupe�ni�a szybko, dodaj�c jajka do skwiercz�cego na patelni
boczku.
M�czyzna spojrza� na stary p�aszcz.
- Wybierzmy mo�e imi� pani m�a.
- Bardzo biblijne. Samuel. Tak jako� si� sk�ada, �e m�skim po-
tomkom jego rodu zawsze nadawano imiona ze Starego Testamen-
tu. - Jej g�os posmutnia� nagle. - M�j syn nazywa� si� Daniel. Tak
przy okazji, mam na imi� Eleanor. Ostatnia z rodu Hale. W ka�-
dym razie z naszej ga��zi.
- Daniel � powt�rzy� nieznajomy.
Promienie porannego s�o�ca pada�y przez okno na g�ow� m�-
czyzny i staruszka zauwa�y�a d�ugie blizny pod kr�tko przystrzy-
�onymi, bardzo jasnymi w�osami.
Postawi�a przed go�ciem talerz z jajecznic�, potem sama usiad�a
przy stole, popijaj�c powoli kaw�. Gdy jad�, szerokie r�kawy sta-
rego p�aszcza odchyla�y si� do ty�u, ods�aniaj�c tak dobrze prze-
cie� znane piel�gniarkom �lady po zastrzykach i ranki po kropl�w-
ce. Nie s� to na pewno szalone, brutalne nak�ucia na r�ce narkoma-
na. Gdyby ten cz�owiek okaza� si� narkomanem, nie chcia�aby go
w swoim domu...
Przez chwil�, usi�uj�c cho� troch� uporz�dkowa� fakty, bawi�a
si� my�l�, �e on jest mo�e zbiegiem z wi�zienia Dartmoor. To wy-
ja�nia�oby, dlaczego ma tak blad�, prawie przezroczyst� sk�r�. �el
pokrywaj�cy j� mia� pom�c w ucieczce przez kana�y wentylacyjne
wi�ziennego szpitala oraz zabezpieczy� przed ch�odem. Dartmoor
by�o jednak zbyt daleko. Czy m�g�by w tym zimnie przej�� tyle
mil pieszo przez wrzosowisko!? Przeby�? Przebiec! Jego sto-
py by�y dowodem szale�czej ucieczki. Nie z wi�zienia. O d
nich. Musz� go teraz �ciga�. Albo ju� wkr�tce b�d�. Trzeba to
wyja�ni�.
Od�o�y� sztu�ce, sk�adaj�c bardzo starannie n� i widelec, a po-
tem popatrzy� na ni�.
- Dzi�kuj�.
Staruszka wzi�a g��boki oddech i wsta�a z krzes�a.
- Dam panu jakie� ubranie. Chyba uda mi si� wybra� z rzeczy
Daniela i m�a co�, co b�dzie pasowa�o. Ma pan szcz�cie, �e nie
pozby�am si� jeszcze wszystkiego. Powinnam ju� dawno to zro-
bi�. Tak. Tym lepiej dla pana. Teraz nie b�dzie pan musia� parado-
wa� na golasa.
Oczy patrzy�y na ni� nieruchomo, lecz wida� by�o, �e m�czy-
zna jej ulega.
- Ubranie - powiedzia�a stanowczo. - Prosz� tutaj zaczeka�
i doko�czy� kaw�. Przygotuj� gor�c� k�piel. Jest panu bardzo po-
trzebna. Zaraz poczuje si� pan lepiej. Mam te� chyba jak�� ma��
na pa�skie stopy.
Mo�liwe, �e nieznajomy nie us�ysza� ani s�owa, gdy� w milcze-
niu ruszy� za gospodyni� na g�r�.
Przystan�a, by z�apa� oddech. On jest chory. Zagubiony jak
dziecko potrzebuj�ce matczynej opieki, a Eleanor jest przecie�
wykwalifikowan� piel�gniark�. Powinna pozbiera� si� wi�c i nie
pozwala� sobie na jakie� g�upie obawy i l�ki.
- Tutaj - powiedzia�a, otwieraj�c drzwi prowadz�ce do ma�e-
go, przerobionego na garderob� pokoiku. Wzi�a z p�ki gruby,
zrobiony na drutach sweter i bawe�nian� koszul�, wci�� opakowa-
n� w firmowy celofan pralni. Potem zdj�a jeszcze z pe�nego m�-
skich ubra� wieszaka par� sztruksowych spodni.
Jej go�� sta� w tym czasie nieruchomo, wpatrzony w wojskowy
p�aszcz z insygniami majora.
- To Daniela - powiedzia�a cicho. - Jego ulubiony. Pi�knie uszy-
ty. Syn wspaniale w nim wygl�da�. - W jej oczach pojawi�y si�
�zy. Wyprostowa�a si� gwa�townie, wyra�nie rozz�oszczona. - Pan
te� kiedy� s�u�y� w armii? - zapyta�a.
M�czyzna chwyci� palcami r�kaw p�aszcza, potem dotkn��
ostro�nie korony na naramienniku.
- Zna�em kiedy� kogo�...
- A wi�c co� pan pami�ta. �wietnie. Prosz� teraz spr�bowa�
pomy�le�. Z kt�rego by� pu�ku?
Zignorowa� jej pytanie.
Odwr�ci�a si� do wysokiej, staro�wieckiej komody stoj�cej
w rogu ciasnego pomieszczenia i wyj�a z szuflady nowy, orygi-
nalnie opakowany komplet m�skiej bielizny elizny.
-"Kupowa�am takie komplety i trzyma�am je tutaj na wy-
padek, gdyby synowi uda�o si� dosta� niespodziewany urlop
na weekend. Daniel nienawidzi� pakowania si�. To by� jego jedy-
ny baga�. - Wskaza�a wychudzon� d�oni� br�zow� sk�rzan� wali-
zeczk�, stoj�c� na szczycie komody. Sk�ra by�a mocno wyp�owia-
�a, lecz mosi�ne okucia i zamki l�ni�y wypolerowane. - M�wi�am
mu, �e wygl�da z ni� jak filmowy doktor Jekyll. - U�miechn�a si�
do wspomnie�. - On odpowiada� mi w�wczas, �e jest raczej pa-
nem Hyde, zwa�ywszy na to, czym musi zajmowa� si� w P�noc-
nej Irlandii. - Wyci�gn�a r�k� i dotkn�a walizeczki. - �Giniemy
tam, zwyk� mawia�, kiedy stajemy si� zbyt zm�czeni lub zbyt za-
dufani, by ogl�da� si� w ka�dej minucie dnia." Daniel nigdy nie
by� z siebie zadowolony. To nie le�a�o w jego naturze, dlatego wy-
daje mi si�, �e po prostu znu�y�o go to wszystko. Musia� sta� si�
mniej czujny i oni go dopadli. - Potrz�sn�a z rezygnacj� g�ow�,
zmuszaj�c si� do smutnego u�miechu. - �ycie idzie dalej, jak m�-
wi� ludzie. Dla mnie r�wnie� trwa ono nadal, ale bez tylu wa�nych
rzeczy i bez niczego nowego, co mog�oby cho� w niewielkiej cz�-
�ci wyr�wna� poniesion� strat�. Czy� istnieje na �wiecie co� takie-
go?
Nieznajomy wyci�gn�� r�k� i chwyci� mocno szczup�e rami�
staruszki.
- K�piel - powiedzia�a szybko. - Albo prysznic. Co pan woli?
Mam wszelkie wygody, chocia� �yj� z dala od �wiata. Prosz� za mn�.
Zostawi�a go w �azience, potem zesz�a do salonu i wykr�ci�a nu-
mer okr�gowego posterunku policji.
- Chcia�abym uzyska� pewne informacje - rozpocz�a, zwraca-
j�c si� do dy�urnego sier�anta. Mia�a z nim kiedy� do czynienia.
Chodzi�o wtedy o w��cz�g�w, kt�rym czasem dawa�a troch� chle-
ba i wody. Przyjecha� do niej pewnego poranka, bez zapowiedzi,
wielkim, l�ni�cym radiowozem z niebieskim �wiat�em migaj�cym
na dachu bez �adnego rozs�dnego powodu. Do tej pory nie potra-
fi�a wybaczy� temu cz�owiekowi zawzi�to�ci i ma�oduszno�ci. -
M�j dostawca powiedzia� mi, �e s�ysza� plotki o wi�niach, kt�-
rym podobno uda�o si� ostatnio zbiec z wi�zienia Dartmoor - kon-
tynuowa�a ostro�nie.
W s�uchawce us�ysza�a przeci�g�e westchnienie i od razu poczu-
�a star� w�ciek�o��. Przypomnia�a sobie, jak poucza� j� wtedy,
przed drzwiami jej domu, jakby by�a jak�� zgrzybia�� staruch�,
kt�r� czym pr�dzej powinno si� zamkn�� w przytu�ku.
- Droga pani - policjant odezwa� si� wreszcie. Jego prostacka
wymowa irytowa�a j�. - Prosz� nie zwraca� uwagi na g�upie ga-
danie. Niekt�rzy ludzie naprawd� nie maj� nic lepszego do roboty.
Strasz� biedne starsze panie okropnymi historyjkami w nadziei,
�e uda im si� wy�udzi� fili�ank� herbaty. W pani przypadku pe-
wnie i darmowy posi�ek!
St�umi�a gwa�towny wybuch gniewu.
- A wi�c twierdzi pan, �e te plotki s� nieprawdziwe?
- Od pocz�tku do ko�ca. Mo�e pani spa� spokojnie.
- A czy nie zg�aszano wam ostatnio czyjego� zagini�cia?
- O co dok�adnie pani chodzi?
- Mo�e kto� znikn�� z domu? Mo�e ze szpitala? Na przyk�ad
jaki� m�ody m�czyzna?
- Czy�by odwiedzi� pani� kt�ry� z w�drowc�w, podr�uj�-
cych zdezelowanymi samochodami? Mamy teraz kilku takich
w Devon. Gdyby tak jak ja mia�a pani okazj� odwiedzi� jedno
z ich obozowisk, szybko zmieni�aby pani zdanie o tych ludziach
i wreszcie przemy�la�a swoje nierozs�dne post�powanie. Pewnie
powie mi pani, �e s� m�odzi i nale�y si� im odrobina swobody?
Wola�bym, �eby ud�awili si� t� swoj� wolno�ci�. - Policjant za-
chichota� g�o�no.
�Oby� nie ud�awi� si� tym swoim gadaniem" - pomy�la�a,
a sier�ant m�wi� dalej protekcjonalnym tonem:
- Mo�e wys�a� do pani radiow�z? To naprawd� �aden prob-
lem. Powiem ch�opakom, �eby w��czyli syren� - b�dzie pani mia-
�a troch� atrakcji!
- Nie, sier�ancie. Dzi�kuj� za trosk�. Do widzenia.
Staruszka od�o�y�a s�uchawk� i usiad�a.
Jej go�� uciek� od nich.
Jaki� g�uchy odg�os nad g�ow� sprawi�, �e pani Hale zerwa�a si�
z fotela i podbieg�a do schod�w.
- Co pan tam robi? - zawo�a�a.
M�czyzna sta� na g�rze, ubrany, ze swetrem przewi�zanym
dooko�a ramion. Jego stopy by�y bose i pokaleczone. W r�ce trzy-
ma� mocno sk�rzan� walizeczk�. Twarz mia� napi�t� i zamy�lon�.
- Dlaczego pan to wzi��? - staruszka zapyta�a nerwowo. - Pro-
sz� to od�o�y� na miejsce!
- Jummy - powiedzia� kr�tko. �
- Co takiego?
Czo�o nieznajomego zmarszczy�o si� od umys�owego wysi�ku.
- Jummy? James? - odezwa� si� znowu.
- McFee - doko�czy�a pani Hale. - Sk�d pan zna to nazwisko?
Grzeba� pan w rzeczach Daniela. To bardzo nie�adnie.
- On dzisiaj umrze. Zabij� go.
- Wygaduje pan niesamowite rzeczy. Prosz� st�d odej��. Natych-
miast. Mo�e pan zatrzyma� ubranie, lecz walizeczk� prosz� zostawi�.
- To Jummy j� przyni�s�. Przyszed� powiadomi� pani�, �e syn
najprawdopodobniej nie �yje. W �rodku by�y listy i ta�ma. Daniel
przygotowa� to na wypadek swojej �mierci. M�wi tam, �e jest teraz
z ojcem, �e obydwaj b�d� si� pani� opiekowa�. M�wi, �e pani� ko-
cha i przeprasza za wielki b�l, jaki sprawi jego �mier�. To jednak
nie musi by� wcale koniec.
Staruszka zas�oni�a d�oni� usta, krew odp�yn�a jej ziwarzy.
- Sk�d pan si� o tym dowiedzia�? Kim pan jest? - Ruszy�a
w g�r� schod�w, a jej nag�a z�o�� przezwyci�y�a wszystkie obawy. -
W�ama� si� pan do mojej sypialni i czyta� moje listy!
Nieznajomy sta� nieruchomo, wstrz��ni�ty potworn� wizj�, kt�ra
wype�ni�a nagle jego umys�. By�o to co� jasnego, wyra�nego jak rze-
czywisto��, lecz r�wnocze�nie co�, czego nie by� w stanie do ko�-
ca zrozumie�, a tym bardziej kontrolowa�. Zacz�� schodzi� tak
szybko, �e starsza pani zl�k�a si� o swoje �ycie. Chwyci� j� za wy-
chudzone ramiona.
- Musi pani co� zrobi�. Zaraz!
- Pan oszala�! - Pr�bowa�a wyrwa� si� z jego u�cisku.
Twarz m�czyzny by�a pe�na udr�ki.
- Zabija go pani. Czy pani tego nie rozumie? Ja to w i d z �. Pu�-
kownik McFee umrze. Zag�ada przyjdzie z powietrza. Ju� wkr�tce.
Musi pani co� zrobi�!
Wyswobodzi�a si� wreszcie, spojrza�a na go�cia i podesz�a do
sekretarzyka. Sprawdzi�a numer w notesie, potem podnios�a s�u-
chawk�. Czeka�a w napi�ciu, wpatrzona w oczy nieznajomego,
- Tylko o niego zapytam. Nie chc� si� o�mieszy�. Tak w og�le,
to Jummy McFee jest majorem...
Zg�osi� si� automat.
- Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa numer jest chwilowo wy��-
czony. Z wszelkimi sprawami prosz� zwraca� si� do Ministerstwa
Obrony, telefon...
Zapisa�a szybko numer centrali ministerstwa, p�niej numer
wewn�trzny i natychmiast zatelefonowa�a ponownie. R�wnie� ta
pr�ba sko�czy�a si� niepowodzeniem. Pani Hale ze z�o�ci� prze-
rzuci�a kartki notesu i wykr�ci�a kolejny numer.
- Z pu�kownikiem Southby - rzuci�a kr�tko. - Prosz� mu po-
wiedzie�, �e dzwoni wdowa po brygadierze Samuelu Hale i chce
rozmawia� w bardzo pilnej sprawie. Natychmiast.
- Moja droga pani Hale - po kr�tkiej chwili w s�uchawce ode-
zwa� si� st�umiony g�os - rozumiem, �e ma pani jaki� problem.
W czym mog� pom�c?
- To raczej wy macie k�opoty, pu�kowniku. Usi�owa�am w�a�nie
skontaktowa� si� z przyjacielem Daniela, majorem Jamesem McFee.
Wszyscy nazywaj� go Jummy. Z naszej ostatniej rozmowy - czasem
kontaktujemy si�wynika�o, �e nadal s�u�y on w Irlandii P�noc-
nej. Niestety, numer, kt�ry mi zostawi�, nie odpowiada. Wzgl�dy
bezpiecze�stwa, czy co� takiego...?
- Ach tak! Rzeczywi�cie zaistnia�y pewne nieoczekiwane oko-
liczno�ci. Prosz� pozostawi� to mnie. Zajm� si� t� spraw�...
- Pu�kowniku! S�u�y�am w wojsku na d�ugo przedtem, zanim
otrzyma� pan pierwsze gwiazdki. Wiem a� nadto dobrze, �e z�e
wiadomo�ci ukrywa si�, sporz�dzaj�c oficjalne komunikaty, kt�re
cywilom nic nie m�wi�. Prosz� mi powiedzie�, co si� dzieje?
- Dobrze. Zas�uguje pani na to, by pozna� prawd�. Tragedia
wydarzy�a si� zaledwie kilka minut temu. Atak mo�dzierzowy.
Przynajmniej oni nazywaj� to mo�dzierzem. �mierciono�na bro�.
Sztab zosta� bezpo�rednio trafiony. Dwukrotnie, je�li raporty s�
dok�adne. Nikt nie prze�y� - to pewne. McFee by� w budynku. Zgin��
na miejscu. Na pewno niczego si� nie spodziewa�. Tak najlepiej zgi-
n��, je�li ju� nie ma szans. Niedawno dosta� awans na pu�kowni-
ka. Dobrze zas�u�ony. To wszystko jest takie przykre. Gdyby tyl-
ko by�o nam wolno przesta� dzia�a� w bia�ych r�kawiczkach...
- Dzi�kuj� panu za szczero��, pu�kowniku - powiedzia�a ci-
cho. - Do widzenia. - Od�o�y�a s�uchawk�. - Jummy nie �yje.
Mia� pan racj�. M�j Bo�e, zabrak�o nam mo�e kilku sekund, by go
ostrzec. - Usiad�a ci�ko w fotelu. - Ilu jeszcze ludzi musi tam
umrze�?
Nieznajomy siedzia� na krze�le naprzeciwko niej. Patrzy� w okno,
a wyraz twarzy mia� tak samo ponury jak dziki krajobraz na dworze.
Patrzy�a na niego, lecz widzia�a swego m�a, wyzwalaj�cego si�
z bolesnej bezradno�ci, nie potrafi�cego znale�� ukojenia dla udr�-
czonej duszy.
�Samuelu, czy�by oni posun�li si� a� tak daleko?" - pyta�a
w my�lach.
W odpowiedzi pozna�a pow�d, kt�ry pchn�� go do desperackie-
go kroku.
�Oni wierz�, �e mog� wszystko. Podeptali podstawy cz�owie-
cze�stwa, manipuluj� tym, czym jeste�my, i usi�uj� kszta�towa�
nasz� przysz�o�� sposobami z piek�a rodem. Potrafi� ju� robi�
z ludzkim umys�em rzeczy, kt�re wstrz�sn�yby nawet tob�. Wszech-
obecny eter zatrzymuje ka�dy d�wi�k, a ci ludzie usi�uj� pods�uchi-
wa� �w rycz�cy huragan, wp�dzaj�c umys�y w szale�stwo. Poszuku-
j� wy�szych funkcji ludzkiego m�zgu. Mo�liwo�ci, kt�rych my,
homo sapiens, najprawdopodobniej nigdy nie mieli�my pozna�. S�
jak wszech�wiat. Zbyt rozleg�e. Je�li to si� powiedzie, pierwszy
cz�owiek pod��aj�cy t� now�, szersz� drog�, b�dzie obci��ony set-
kami pyta�, na kt�re mo�e nie by� odpowiedzi. My za�, zwykli
�miertelnicy, bez w�tpienia wp�dzimy go w ob��d, usi�uj�c za jego
po�rednictwem pozna� nasz� przysz�o��. Gdy pojawi si� kto� taki,
mo�esz by� pewna, �e to oni go stworzyli i �e b�dzie s�u�y� wy��-
cznie celom tych ludzi oraz ich mocodawc�w. Taki dar, je�li to jest
w�a�ciwe s�owo, powinien zosta� wykorzystany dla dobra ca�ej lu-
dzko�ci lub... "
- To dar - powiedzia�a z przekonaniem, zwracaj�c si� do m�o-
dego go�cia. - Dar, kt�rego powinien pan u�ywa� dla ratowania ludz-
kiego �ycia. Prosz� pomy�le�, jak m�g�by pan pomaga� naszym
biednym ch�opcom w P�nocnej Irlandii. Na przyk�ad uprzedza�
ich o zamachach, bombach i snajperach. Armia da�aby...
- Nie - przerwa� jej, a potem z�apa� si� za g�ow�.
Staruszka wyci�gn�a ku niemu ramiona.
- Chc� panu pom�c. Mam do tego swoje powody. Nie potrafi�-
by pan poj�� tego teraz, lecz nadejdzie kiedy� chwila, w kt�rej pan
zrozumie. Idea stworzenia kogo� takiego jak pan to cz�� mojego
�ycia. Najgorsza cz��. My�la�am, �e to sko�czone. Wierzy�am
w to. Powinnam lepiej pomy�le�. Prosz� uwa�nie pos�ucha�. Da-
no panu nadzwyczajn� moc. Co� takiego musia�o si� sta� pr�dzej
czy p�niej. Samuel przestrzega� przed tym, lecz oni go nie pos�u-
chali. Nie obawiali si� takich skutk�w. Wr�cz do nich d��yli. Te-
raz b�d� chcieli wykorzysta� pana do swoich cel�w. Uczyni�
wszystko, co w mojej mocy, by temu przeszkodzi�. Mog� panu
pom�c. Skontaktuj� pana z odpowiednimi lud�mi, dam pieni�dze
i wszystko, co b�dzie potrzebne. Musi pan uciec przed tymi, kt�-
rzy na pewno zacz�li ju� pana �ciga�. I jak najszybciej opu�ci� to
miejsce. Odej�� gdzie� daleko. Prosz� wykorzysta� sw� moc.
Nieznajomy podszed� do okna.
- Nie narodzi�em si� wi�c tutaj, w pani ogr�dku. M�g�bym
jednak my�le�, �e w�a�nie teraz przyszed�em na �wiat, bo to jest
przecie� wszystko, co wiem. Obudzi�em si� w�r�d ro�lin, pani
mnie znalaz�a - to wszystko. Nie znam tego �wiata.
Co� uderzy�o j� w postawie m�odego m�czyzny. Charaktery-
styczne pochylenie g�owy, mo�e co� innego. To co� sprawi�o jed-
nak, �e staruszk� przeszy� przenikliwy ch��d.
�Nie - zaprotestowa�a - niech to nie b�dzie prawda. Niech po-
zostanie mi jeszcze odrobina nadziei."
Zapragn�a nagle zatrzyma� go, poszuka� w nim czego� wi�cej.
Nie o�mieli�aby si� jednak, obawiaj�c si� tego, co mog�aby
znale��. Ba�a si�, �e szukaj�c �ycia, spotka �mier�. Tak. Chcia�a,
by to jedno pytanie pozosta�o na razie bez odpowiedzi. Chocia� na
razie. Pragn�a, aby to on rozstrzygn��. By m�g� podj�� tak� de-
cyzj�, musi wcze�niej pozna� �wiat. �wiat, kt�ry zacz�� teraz
trz��� si� w posadach. Musia�a z ogromnym trudem walczy�, by
nie zatraci� poczucia rzeczywisto�ci.
- Prosz� mnie pos�ucha�. Dziecko przychodz�ce na �wiat nie
wie absolutnie nic. Powoli uczy si� jednak wszystkiego. Cz�cio-
wo dzi�ki instynktowi, lecz g��wnie metod� pr�b i b��d�w. Dlate-
go musi pan st�d odej��. Nie ma innego wyj�cia. Chyba �e wybie-
rze pan powr�t tam, sk�d pan przyszed�. Prosz� spr�bowa�. Teraz
ju� ani s�owa, dop�ki nie sko�cz�.
Staruszka siad�a przy sekretarzyku i zacz�a pisa�. Precyzyjnie,
starannie, najpierw jeden list, potem drugi i trzeci. Zaklei�a koper-
ty i dok�adnie zaadresowa�a.
- Policjanci przyjad� niebawem - powiedzia�a, odk�adaj�c
w ko�cu pi�ro. - Dzwoni�am do nich. M�wi�am, �e nie potrzebuj�
ich pomocy, ale oni i tak przyb�d�, takie ju� maj� zasady. Czy po-
trafi pan prowadzi� samoch�d? Trudno powiedzie�, prawda? My-
�l�, �e drzemie w panu wiele r�nych umiej�tno�ci. Po prostu je�li
zechce pan co� zrobi�, to samo nast�pi. Ogoli� si� pan? Maszynk�
do golenia znalaz� pan w walizeczce Daniela? Ach! Wi�c to po ni�
pan poszed�! Tak to w�a�nie wygl�da: ogoli� si� pan, a przecie� nikt
nie t�umaczy�, jak to si� robi. Domy�li� si� pan te�, �e w torbie po-
dr�nej mo�na znale�� przybory do golenia. Dobra robota. Nie
musi pan obawia� si� nowych czynno�ci. Trzeba pr�bowa�. Prosz�
s�ucha� uwa�nie. Zapisa�am tutaj, co zrobi�, by wydosta� si� st�d.
Zobaczymy, czy powiedzie si� panu z samochodem. Je�li nie wy-
jdzie, trzeba b�dzie przej�� sporo mil na piechot�, zanim trafi pan
na ucz�szczan� drog�. Do stacji kolejowej jest jeszcze dalej. W sa-
mochodzie b�dzie pan niezale�ny. Prosz� skorzysta� z prawa jazdy
Daniela. Jest wci�� wa�ne. Jakie imi� pierwsze przychodzi panu na
my�l? Szybko?
- Daniel.
- Prosz� zapomnie� o Danielu i Samuelu.
B��kitne oczy m�czyzny zmaga�y si� z jej wzrokiem.
- Jakie imi�? - zapyta�a znowu.
- Adam.
- Tak. - U�miechn�a si� smutno do siebie. - Czy co� jeszcze?
- Nie rozumiem...
- Niech pan nie pr�buje zrozumie�. Prosz� powiedzie�, co pan
widzi?
- Dziewi��.
- Jak�� cyfr�? Dziewi��?
- Adam Dziewi��.
Co� pojawi�o si� w oczach staruszki, potem zgas�o.
- Wszystko w porz�dku. Jest pan bezpieczny. Prosz� s�ucha�.
Samoch�d r�wnie� nale�y do Daniela. Dzia�a doskonale. Syn po-
wiedzia� mi, jak podczas jego nieobecno�ci dba� o w�z. Codzien-
nie uruchamiam silnik, przeje�d�am tam i z powrotem kilka jar-
d�w. Nie by�o to �atwe ani przyjemne - ten w�z to wyj�tkowo dzi-
ka bestia. W samochodzie s� bardzo dobre mapy. Pami�taj�
Daniela. Jest te� wiele innych rzeczy, kt�re mog� okaza� si� po-
trzebne. Mam spis, kt�ry syn mi zostawi�. W baga�niku znajdzie
pan kanister z benzyn�, troch� oleju, a nawet zapas wody. Daniel
kocha� ten samoch�d. Sp�dza� w nim ca�y wolny czas, wszystkie
przepustki. Je�dzi� wsz�dzie. Zawsze za szybko.
Staruszka umilk�a na chwil�.
- Niech pan ju� jedzie. Prosz� zabra� te listy. S� wyra�nie
zaadresowane. Pierwszy z nich napisa�am do doktora Ericha Har-
trampfa. To dawny kolega mojego m�a. On wie. Rozumie pan?
Teraz nie ma ju� z tym nic wsp�lnego. Ci, kt�rzy rozpoczynali t�
zabaw�, ju� nie �yj�. Tak jak Samuel. Hartrampf jest ostatni. Sta-
ry, tak jak ja. Samuel podziwia� i ba� si� go r�wnocze�nie. Pra-
wdopodobnie mia� ku temu jaki� bardzo wa�ny pow�d. Zawsze li-
czy� na to, �e realizacja wsp�lnego marzenia za�agodzi wszelkie
personalne konflikty. Nie zd��y� przekona� si� o tym, gdy� �y�
zbyt kr�tko. Nigdy te� nie powiedzia� mi wystarczaj�co du�o.
Hartrampf wci�� mo�e by� jednym z nich - trudno. Nikt inny nie
jest w stanie panu pom�c. Musi pan zaryzykowa�. Sam pan podej-
mie decyzj�.
Drugi list jest do pewnej m�odej pani. Nigdy jej osobi�cie nie
spotka�am, wiem jednak, �e pracuje w telewizji. Dzwoni�a do
mnie wiele razy po tym, jak wrogowie dopadli Daniela. Chcia�a
zrobi� program. O �o�nierzach, zak�adnikach, ich rodzinach.
O tym, jak radzimy sobie z emocjonalnym napi�ciem. Czy prze-
czuwamy �mier� najbli�szych. Traktowa�a to wszystko bardzo
powa�nie. Nie chodzi�o jej o poszukiwanie taniej sensacji. By�a
wobec mnie niezwykle ciep�a i troskliwa. Powiedzia�a, �e ode-
zwie si� znowu. Niech pan z ni� porozmawia i u�wiadomi jej, jak�
posiada pan moc. Inni mogliby nie uwierzy�, wzi�� pana za wa-
riata. Czuj� jednak, �e ona uwierzy. Przynajmniej uwa�nie wys�ucha.
Trzeci list zaadresowa�am do banku w Londynie, kt�ry prowa-
dzi moje sprawy finansowe. B�dzie pan potrzebowa� r�wnie� ma-
terialnej pomocy. Nale�� si� panu te pieni�dze. Jest pan cen�, jak�
zap�acili�my za ich zdobycie.
�Cz�ci� tej ceny" - pomy�la�a, oczyma duszy widz�c zmia�-
d�on� g�ow�, twarz, kt�r� kocha�a, niemo�liw� do rozpoznania,
zmasakrowan�. Tak jak �ycie Eleanor. Dobrze, �e mia�a jeszcze
Daniela. To dla niego musia�a �y�.
Staruszka wsta�a z fotela.
- Prosz� wypr�bowa� samoch�d. Stoi w gara�u. Kluczyki s�
w stacyjce, starter to taki przycisk na tablicy rozdzielczej. Prosz�
spr�bowa� go uruchomi�, ciekawe, czy pan sobie poradzi? Przy-
nios� wi�cej odzie�y. Po tych spodniach widz�, �e jest pan szczu-
plejszy ni� Daniel. Poszukam jakich� szelek lub paska. Buty? Po-
winny pasowa� Samuela, je�li za�o�y pan grube skarpety.
Wyprowadzi�a go do ogrodu, potem zostawi�a samego. M�czy-
zna wszed� w ch�odny p�mrok murowanego gara�u. Prze�lizguj�c
si� ostro�nie obok niskiego, przykrytego brezentowym pokrow-
cem kszta�tu, znalaz� wy��cznik i zapali� �wiat�o. Zdj�� pokrowiec,
ods�aniaj�c stalowoszarego jaguara. Nieznajomy u�miechn�� si�,
najpierw delikatnie, potem coraz szerzej. To przyprawiaj�ce go
0 dr�enie uczucie by�o zupe�nie nowe. W tym niezwyk�ym prze�y-
ciu co� jednak wydawa�o si� znajome. Jaki� bardzo niewyra�ny
�lad odleg�ego dzieci�stwa, kt�re przecie� musia� kiedy� mie�. Wspo-
mnienie prawdziwe, cho� ulotne i s�abe. Po raz pierwszy do�wiadczo-
ne uczucie zadowolenia. W tej najkr�tszej z chwil wszystkie l�ki
1 niepewno�ci ust�pi�y miejsca przyjemnemu zaskoczeniu i niewy-
s�owionej wr�cz rado�ci. W�a�nie co� takiego musi odczuwa� ma�e
dziecko przy ka�dym nowym, pozytywnym doznaniu. Tak te� i on
czu�. Ca�y �wiat za zamkni�tymi drzwiami gara�u wydawa� si�
wielk� niewiadom�, mo�e czym� obcym i wrogim. Na pewno jed-
nak by� nowy.
, Jestem stary. Jestem dzieckiem. Dojrzewam. Nawet teraz, gdy
stoj� tutaj i o tym my�l�. Dojrzewam szybko, korzystaj�c z drugie-
go dzieci�stwa. Zbyt szybko. Chcia�bym zosta� tu, gdzie dzisiaj
przyszed�em na �wiat. A mo�e raczej... narodzi�em si� na nowo?
W tym domu jest ciep�o i przytulnie. Moje miejsce jest w tym
ogrodzie. W jego granicach czuj� si� bezpiecznie. Istniej� te� jed-
nak jeszcze gdzie� na zewn�trz. Gdzie� tam pozosta�o moje �ycie
z przedwczoraj, chocia� jestem teraz bardzo daleko. Wyrwano
mnie z mojej rzeczywisto�ci - dok�d? Potem przeniesiono z nie-
znanego miejsca a� tutaj, nagiego jak noworodek. A mo�e to ja
sam stamt�d uciek�em? Mo�e uciek�em od czego�, co sprawi�o, �e
m�j umys� jest w tej chwili wielk� czarn� dziur�? C� mo�e by� a�
tak niesamowite?"
�Wsi�d� do samochodu. Nie my�l, dzia�aj! W twej g�owie nie
ma na razie do�� miejsca, by� m�g� logicznie rozumowa�. Je�li b�-
dziesz rozmy�la� zbyt d�ugo lub zbyt intensywnie, wpadniesz
w czarn� dziur� i mo�e ju� nigdy nie wydostaniesz si� z niej.
Wsiadaj do samochodu."
Gwa�townym ruchem przekr�ci� kluczyk w stacyjce, potem
wciskaj�c kciukiem przycisk na tablicy rozdzielczej, uruchomi�
rozrusznik. Pozwoli�, by narastaj�cy ryk silnika zag�uszy� wszy-
stkie l�ki. Znikn�y bez �ladu, ulatuj�c gdzie� z b��kitnym ob�o-
kiem spalin.
�wiat�o dnia wpad�o nagle do �rodka, gdy Eleanor Hale otwar�a
od zewn�trz drzwi gara�u. Stopy i d�onie m�czyzny same znala-
z�y drog� i jaguar ruszy�.
- Prosz�! - zawo�a�a, przekrzykuj�c g�os silnika. - Bardzo dobrze.
Zapakowa�am walizk�. Odzie�, bielizna i inne potrzebne rzeczy.
M�czyzna wzi�� ci�k� walizk� i z trudem wstawi� baga�
przez tylne drzwi do samochodu.
Staruszka poda�a nieznajomemu du�y sk�rzany portfel.
- Pieni�dze, prawo jazdy Daniela, ubezpieczenie wozu. Listy
ma pan przy sobie. Prosz� tutaj nie wraca�, nie telefonowa�. Oni
dowiedzieliby si� o tym.
Spojrza�a na prowadz�c� do domu poln� drog�.
- Przez �adnych kilka mil pojedzie pan t� drog�, a potem zna-
jdzie si� ju� bli�ej cywilizacji. Dalej s� trasy szybkiego ruchu i uli-
czne korki, lecz pan b�dzie umia� sobie z tym poradzi�. Wszystko
jest w panu ukryte. Niech rzeczy dziej� si� swoj� kolej�. Och! Pra-
wie bym zapomnia�a. - Pani Hale zacz�a szuka� czego� w kiesze-
ni. Znalaz�a zegarek na zniszczonym sk�rzanym pasku. - To w�as-
no�� Daniela jeszcze z czas�w szkolnych. Prezent od ojca. Niech
pan go nosi. - Popatrzy�a nieznajomemu w oczy, potem szybko
odwr�ci�a wzrok.
M�czyzna u�cisn�� j� na po�egnanie i przez moment staruszce
zdawa�o si�, �e on jednak nie odjedzie. Cz�� jej duszy wo�a�a:
�Zosta�!" Staruszka delikatnie popchn�a go w stron� samocho-
du. Nieznajomy chwyci� j� jeszcze za r�k�, przytrzyma� d�o�
przez chwil�, a potem pozwoli�, by unios�a go moc pot�nego sil-
nika jaguara.
Kobieta patrzy�a teraz, jak samoch�d oddala si� coraz szybciej.
Po chwili znik� jej z oczu. Gdy w ko�cu odwr�ci�a si�, pomy�la�a,
�e wszystko to r�wnie dobrze mog�oby by� jakim� dziwnym snem,
gdyby nie otwarte na o�cie� drzwi gara�u.
Spr�bowa�a ca�kowicie wyciszy� sw�j umys�. Nie chcia�a roz-
my�la�, nie chcia�a pami�ta�. Ba�a si�. Mo�e o n i posun�li si�ju�
tak daleko, �e nawet my�li nie s� dla nich tajemnic�?
�To wymkn�o si� spod kontroli - powiedzia�a kiedy� Samuelo-
wi. - Sta�o si� dok�adnie antytez� tego, w co dawniej wierzy�e�.
Zaprzeczeniem twojego wykszta�cenia, twych kwalifikacji i przy-
si�g. To nie jest teraz niczym lepszym ni� to, co wrogowie robili
przedtem. Jest znacznie gorsze. Podj��e� ich niesamowite marze-
nia i pr�bujesz sprawi�, by sta�y si� rzeczywisto�ci�. Przesta�.
Poddaj si�. Ucieknij, je�li b�dziesz musia�. Ja b�d� przy tobie."
Nie pozosta�a przy nim. Samuel postanowi� umkn�� samotnie.
Uciek� w g��b luf swej dubelt�wki. Jasne przes�anie dla nich: �Nie
pozostawiam wam nic, co mogliby�cie wykorzysta�".
Teraz pozosta�o do wykonania jeszcze jedno zadanie. Planowa�a
to od wielu lat. Wr�ci�a do domu.
Na g�rze otworzy�a ma�y sejf, ukryty pod zapomnianymi kape-
luszami na dnie szafy. Wyj�a stamt�d po��k�� kopert�, przewi�-
zan� czarn� wst��k�. Woskowa piecz�� by�a nie naruszona. Twarz
staruszki spowa�nia�a jeszcze bardziej. Eleanor zesz�a po scho-
dach i ignoruj�c przeszywaj�cy b�l w stawach, napisa�a jeszcze je-
den list. Sko�czywszy pisanie, zanios�a go do skrytki, sk�d listo-
nosz zabiera� korespondencj�.
Zrobi�a ju� wszystko. Wyczerpana wysi�kiem oraz emocjami
usiad�a na krze�le z wysokim, prostym oparciem i patrzy�a daleko,
na wrzosowisko. Zastanawia�a si�, czy oni w og�le przejmuj� si�
jeszcze jej istnieniem. Czy o niej pami�taj�.
Tak. Na pewno nie zapomnieli.
Teraz nadszed� czas na wspomnienia i b�l.
Kiedy �ycie cz�owieka przeistacza si� w koszmar, przychodzi
pora umrze�.
�Samuelu, bardzo mi ciebie brakuje."
�Danny, gdzie jest teraz twoja dusza? Bo�e, niech odpoczywa
w pokoju. Prosz�... "
Rang� rover, podskakuj�c na wybojach, powoli zbli�a� si� do
stoj�cego samotnie na pustkowiu domu. Gwa�towne wstrz�sy
sprawia�y, �e ma�y cz�owieczek siedz�cy z ty�u uderza� g�ow�
w okno, za ka�dym razem poprawiaj�c na nosie okulary w cien-
kiej drucianej oprawie.
- Zwolnij - poleci� wreszcie kierowcy.
- Cholerna droga - zakl�� tamten w odpowiedzi.
Pot�nie zbudowany m�czyzna, siedz�cy na przednim siedze-
niu, odwr�ci� si�.
- Czy on naprawd� m�g� doj�� a� tak daleko?
- M�g� - ma�y cz�owieczek odpowiedzia� kr�tko.
- Ona ju� stoi w drzwiach - zauwa�y� kierowca. - Musia�a nas
wypatrze�.
- Czeka�a ca�y czas. Jest gotowa na nasze przybycie - popra-
wi� go cz�owieczek w okularach. Gdy zatrzymali si� przed za-
mkni�tymi drzwiami gara�u, wysiad� szybko z samochodu i wyj��
z kieszeni p�aszcza legitymacj� w sk�rzanej oprawie.
- Prosz� bli�ej - powiedzia�a staruszka, zak�adaj�c okulary.
Zacz�a czyta� na g�os. - Paige. Z �i" w �rodku. Ministerstwo O-
brony. Naprawd�? Przykro mi bardzo, ale od dawna nie mam z ar-
mi� nic wsp�lnego.
Paige u�miechn�� si� niepewnie.
- Wiem, co pani prze�y�a w zwi�zku z tragiczn� strat� syna,
pani Hale.
- Wiecie o wszystkim, co mnie dotyczy. To maj� by� kondo-
lencje, czy tak? Jeste�cie pewni, �e on nie �yje? Mo�e co� wiecie
o jego �mierci? Mo�e macie cia�o? Id�cie do diab�a!
- Nie musz� pani m�wi�, dlaczego tu jeste�my. M�czyzna.
Blondyn. W�osy bardzo kr�tko przystrzy�one. Prawie sze�� st�p
wzrostu, szczup�y. Bardzo blada sk�ra, wygl�da na chorego. Jest
chory. Potrzebuje naszej pomocy. Specjalistycznej pomocy.
- Mo�liwe. Nie jest chyba jednak wasz� filozofi� pomaga�.
Przykro mi. Nie widzia�am nikogo od tygodnia, to znaczy od cza-
su, kiedy przywieziono mi zakupy.
Paige cofn�� si� o krok i da� znak d�oni�.
- Sprawdz� z ty�u - zawo�a� kierowca, kt�ry zd��y� ju� wy-
si��� z rang� rovera.
- Na co wy sobie pozwalacie!
Trzeci m�czyzna podszed� do frontowych drzwi.
- W �rodku - poleci� mu Paige. - Od g�ry do do�u.
- Zrobione - odpowiedzia� tamten, bez wysi�ku odsuwaj�c sta-
ruszk�.
- Nie chcemy �adnych nieprzyjemno�ci - Paige powiedzia� �a-
godnie.
- �yjecie z nich przecie�.
Z ty�u domu rozleg�o si� wo�anie. M�czyzna chwyci� pani� Ha-
le mocno za rami�. Przeszli przez kuchni�, a� do drzwi prowadz�-
cych do ogrodu.
- On na pewno tu by� - stwierdzi� kierowca. - Dok�adnie w tym
miejscu, mi�dzy warzywami. Musia�a p�niej sporo si� natrudzi�,
wyr�wnuj�c grz�dki, ale jest troch� �lad�w bosych st�p. Widocz-
nie je przegapi�a. Pod ro�linami ziemia jest wgnieciona. Wydaje mi
si�, �e nasz ptaszek sp�dzi� tu ostatni� noc. Musia� odmrozi� sobie
ty�ek.
Paige pokiwa� g�ow� i silniej �cisn�� rami� kobiety.
- By� wyczerpany, nagi. Da�a mu pani ubranie i nakarmi�a go.
Co potem? Czy i jak jeszcze pani mu pomog�a?
- Id�cie do diab�a!
- Da�a mu pani pieni�dze? Ile trzyma�a pani w domu? S�dz�, �e
wystarczaj�co du�o, by m�g� znale�� si� bardzo daleko st�d. - Pai-
ge szed� teraz tu� za jej plecami. - Poszukaj sejfu lub skrytki na go-
t�wk� - zawo�a�, a potem odwr�ci� si� do kierowcy. - Sprawd�
gara�.
- Ju� sprawdzi�em.
- Nie ma wozu?
- Ja nie mam �adnego samochodu - powiedzia�a Eleanor Hale.
- Jestem na to za stara.
- Niech pani nie marnuje czasu. Pozwoli�a pani zabra� jaguara,
w�asno�� pani syna. To oznacza, �e ten, kogo szukamy, jest w wy-
starczaj�co dobrej formie, �eby prowadzi� w�z. Dot�d pojecha�?
Mo�e to pani gdzie� go skierowa�a? Potrzebuj� odpowiedzi i to
szybko.
Pot�nie zbudowany m�czyzna pojawi� si� na dole.
- W szafie znalaz�em ma�y sejf. Nie mog� go ruszy�. Zamek
kombinacyjny. Musi sama p�j�� na g�r� i go otworzy�.
- Zabierz j� tam - poleci� Paige. - Prawdopodobnie da�a mu
wszystkie pieni�dze, jakie mia�a w domu. Sprawd�, ile tego by�o.
- P�jd� o w�asnych si�ach, je�li pan pozwoli - zaprotestowa�a
staruszka, zdejmuj�c ze swego ramienia d�o� osi�ka.
Paige przyzwalaj�co skin�� g�ow�.
W sieni pani Hale wzi�a z d�bowego stojaka lask� i powoli za-
cz�a wspina� si� po stromych schodach. U szczytu zatrzyma�a si�
i zebrawszy wszystkie si�y, uderzy�a mocno ci�k�, srebrn� ga�k�.
Krew pojawi�a si� na twarzy pot�nego m�czyzny. Zaatakowany
krzykn�� i rzuci� si� w stron�, z kt�rej spad� na� nieoczekiwany
cios. Ga�ka ponownie opad�a na czo�o si�acza. Run�� na schody,
chwytaj�c za kostki nogi stoj�cej wy�ej kobiety.
Staruszka upad�a na plecy. Jej g�owa uderzy�a z trzaskiem
0 pr�g otwartych drzwi sypialni.
- Cholera! G�upia, stara baba! - m�czyzna krzykn�� wstaj�c.
Paige i kierowca pobiegli na g�r�.
- Doprowad� si� do porz�dku. Nie zostaw �lad�w krwi. - Paige
potrzebowa� tylko kr�tkiego spojrzenia na nieruchome cia�o Ele-
an�r Hale. - Zrzu�cie j� ze schod�w - rozkaza�.
- Co takiego? - sprzeciwi� si� kierowca.
- No dalej. Bierz si� do roboty!
M�czyzna niech�tnie wszed� na sam� g�r�. Chwytaj�c cia�o
ostro�nie pod pachy i staraj�c si� trzyma� zakrwawion� g�ow� jak
najdalej od siebie, uni�s� delikatnie zw�oki, potem pozwoli�, by
stoczy�y si� one w d�. Pani Hale le�a�a teraz na pod�odze z niena-
turalnie wykr�con� g�ow�.
Trzeci m�czyzna na chwil� wyszed� do �azienki. Z pos�pn�
min� spojrza� przez balustrad�, przyk�adaj�c r�cznik do krwawi�-
cych ran.
Paige by� w sypialni. Przejrza� szybko pami�tnik le��cy na noc-
nym stoliku. Znalaz� to, czego szuka�. Zadowolony z siebie pod-
szed� do szafy i rozsun�wszy wisz�ce na wieszakach ubrania, od-
s�oni� sejf. Sprawnie przekr�caj�c ga�ki, ustawi� kombinacj� cyfr
1 bez trudu otworzy� drzwi.
Po chwili wr�ci� na schody.
- Nie ma got�wki - powiedzia�. - Musia�a mie� par� setek,
a mo�e i wi�cej.
Pot�ny m�czyzna stan�� obok. G��bokie skaleczenia na jego
czole opatrzone by�y dwoma grubymi, samoprzylepnymi opatrun-
kami, znalezionymi w domowej apteczce.
- Dlaczego ona to zrobi�a? Przecie� i tak nie da�aby rady. Jest
nas a� trzech!
- Ze z�o�ci - odpowiedzia� Paige. - Dusi�a to w sobie przez ca�e
lata.
- Za�atwi pan oficjalnie t� spraw�?
- W dokumentach nie ma absolutnie nic, co ��czy�oby nas,
z tym miejscem. Policja uzna to za nieszcz�liwy wypadek albo
zab�jstwo. Dla nas ta opinia nie ma �adnego znaczenia. Musimy
tylko wytropi� jaguara. Mo�liwie jak najszybciej.
Kierowca spojrza� znacz�co na d�o� Paige'a, spoczywaj�c� na
wypolerowanej por�czy schod�w.
- Wzory naszych odcisk�w palc�w przechowywane s� w jed-
nym tylko banku danych. W naszym w�asnym. Nikt z zewn�trz nie
ma do niego dost�pu - zapewni� Paige.
- A co z jego odciskami?
Paige u�miechn�� si� nieprzyjemnie.
- Co teraz? - zapyta� m�czyzna z opatrunkami na czole.
- Musimy go znale��, zanim wpadnie w niepowo�ane r�ce.
- A co b�dzie, je�li jednak znajdzie si� w nieodpowiednich r�-
kach?
- W�wczas zniszczymy go tak dok�adnie, �e nikt nie b�dzie
w stanie przeprowadzi� sekcji zw�ok.
ROZDZIA� DRUGI
- Whiteout! - czyj� g�os wo�a� mu wprost do ucha. M�czyzna
czu� w ustach smak gumy, metalu, ��ci i strachu. Odwr�ci� si� ku
pozosta�ym. Ujrza� ich nieruchome oczy i kurczowo zaci�ni�te
wargi. Poblad�e z przera�enia twarze wydawa�y si� nienaturalnie
sine w nik�ym blasku �wiate�ek instrument�w pok�adowych. Wie-
dzia�, �e lec� na �lepo. �e gdzie� tam, gdziekolwiek, za tym osza-
la�ym bia�ym wirem, sterczy pionowa, gro�na skalna �ciana g�ry.
Modli� si�, lecz nikt go nie us�ysza�.
Przera�liwy, wstrzymuj�cy bicie serca �oskot nast�pi� r�wno-
cze�nie z o�lepiaj�c� kaskad� pomara�czowych iskier. Potem by-
�o tylko monotonne zawodzenie alarmowej syreny. A p�niej nic.
Zupe�nie nic.
- Majorze Hale?
Spr�bowa� przyjrze� si� pochylonej nad nim twarzy czarnosk�-
rego lekarza. Najpierw bardzo nie�mia�o, potem ze wszystkich si�,
skupi� na niej my�li i wzrok, a� ca�y �wiat powr�ci� na swoje miejsce.
- Majorze Hale, jest pan w Blackwater Clinic ko�o Camberley.
Nic si� panu nie sta�o, wi�c prosz� si� nie niepokoi�. Dzi� w nocy
patrol znalaz� pana �pi�cego w samochodzie na przydro�nym par-
kingu przy trasie A30. Nieca�e p� mili st�d. Policjanci obudzili
pana i poddali testowi trze�wo�ci, na szcz�cie nie stwierdzaj�c
alkoholu we krwi. By� pan jednak tak rozkojarzony, �e na wszelki
wypadek przywie�li pana tutaj. Jeste�my klinik� prywatn� i przy-
jmujemy tylko um�wionych pacjent�w, jednak wobec zaistnia-
�ych okoliczno�ci zdecydowali�my si� zatrzyma� pana na noc.
Czy pan mnie rozumie?
Skin�� g�ow� i pozwoli�, by jego spojrzenie poszybowa�o swo-
bodnie ku drogim meblom i �cianom o pastelowych barwach.
Chcia� spa� dalej, lecz nie o�mieli� si� na to.
- Je�li pragnie pan zosta� tu d�u�ej, prosz� si� nie martwi�.
W pa�skim portfelu znale�li�my kart� ubezpieczeniow�. Jest pan
ca�kowicie wyp�acalny. Mia� pan te� przy sobie spor� sum� w go-
t�wce. Te pieni�dze le�� teraz w naszym sejfie, zdeponowane
przez dwu policjant�w, kt�rzy pana tutaj przywie�li. Gdy b�dzie
nas pan opuszcza�, prosz� je stamt�d odebra�. W�z czuje si� �wiet-
nie. Piel�gniarki ustawiaj� si� w kolejce, licz�c na przeja�d�k�. Je-
�li zechce go pan sprzeda�, prosz� w pierwszej kolejno�ci zadzwo-
ni� do mnie.
- Jest pan Amerykaninem?
- Zgadza si�. By� pan w Stanach? - spyta� lekarz.
- Nie pami�tam.
- Nic nie szkodzi. Porozmawiajmy. Czy chcia�by pan mi o czym�
powiedzie�?
- Powiedzie�? O czym?
- Ostatniej nocy, gdy znaleziono pana w stanie �pi�czki, �ciska�
pan kurczowo trzy zaklejone i odr�cznie zaadresowane koperty.
Policjanci maj� sk�onno�ci, by podejrzewa� najgorsze, lecz nie-
przytomny facet, siedz�cy w samochodzie na pustkowiu z listami
w d�oni, nawet takiemu optymi�cie jak ja wydawa�by si� potencjal-
nym samob�jc�. Zdradza� pan wszelkie oznaki przedawkowania
czego�. Blady, zlany zimnym potem, niezborne ruchy. Na kilka za-
ledwie minut odzyskawszy przytomno��, by� pan kompletnie zde-
zorientowany. Szczerze m�wi�c, to pocz�tkowo nie chcia�em pana
w og�le dotyka�. Wie pan, my Amerykanie panicznie boimy si�
problem�w z prawem. Tutaj jest jednak Anglia, nie Stany. Na
szcz�cie w pa�skim organizmie nie wykryli�my niczego podej-
rzanego. - Lekarz przerwa� na chwil�. - Przechodzi� pan niedawno
operacj� czaszki. Czy m�g�bym si� czego� o tym dowiedzie�? Mo-
�e to w�a�nie przyczyna dziwnych wydarze� tej nocy.
- Bra�em udzia� w katastrofie lotniczej. Pada� wtedy �nieg.
- Dobrze, �e pan prze�y�. Zacznijmy mo�e od pocz�tku. Nazy-
wam si�Ray Livesey, jestem lekarzem. Kiedy� mieszka�em w Wa-
szyngtonie. Tak si� z�o�y�o, �e dziewczyna, kt�r� po�lubi�em, jest
Angielk�, tak jak pan, cho� ma nieco ciemniejsz� sk�r�. Prowadzi
rodzinne interesy. M�wi�c dok�adniej: Blackwater Medical Clinic.
Teraz kolej na pana. Nazywa si� pan Daniel S. Hale, jest pan ofi-
cerem Armii Brytyjskiej, a dok�adniej majorem, pa�ski adres do-
mowy to Raethmoor Farm w Devon. Ma pan moim zdaniem wy-
starczaj�co wysokie ubezpieczenie medyczne, bym zwraca� si� do
pana �sir". Podejrzewam w tym przypadku jaki� rodzaj poopera-
cyjnego urazu, traumy. Co pan pami�ta ze swego �ycia?
- Katastrof� lotnicz�.
- O tym ju� m�wili�my. Czy to by� du�y samolot pasa�erski?
- Nie, ma�y samolot. By�o nas siedmiu plus dwie osoby za�ogi.
- Nas?
- M�czyzn. Sami m�czy�ni. W mundurach, jak mi si� zdaje.
- A ten samolot?
- Nie rozumiem?
- To by� samolot czy �mig�owiec?
- �mig�owiec. Tak, �mig�owiec.
- Co si� z panem dzieje?
- Nie wiem.
- Czy to ten wypadek? Czy w�a�nie teraz pan go sobie przypo-
mnia�? �le pan wygl�da...
- Ja zgin��em. Umar�em.
- Wydaje si� tylko panu, �e tak by�o.
- Umar�em, na pewno.
- W porz�dku. Czu� pan, �e umiera, a to mo�e by� bardzo su-
gestywne uczucie. Jest pan jednak tutaj, �ywy. Wci�� wierzy pan
pod�wiadomie w swoj� �mier�. Mo�e po prostu chce pan w to
wierzy�, gdy� pozostali ludzie, kt�rzy lecieli tym �mig�owcem,
nie ocaleli. Czy tak by�o?
- Sk�d mam to wiedzie�? Ostatni raz widzia�em ich wtedy.
- A wi�c kiedy?
- Nie wiem.
Livesey zawaha� si�.
- Panie majorze, a listy, kt�re mia� pan przy sobie? Jeden
z nich adresowany jest do doktora Hartrampfa. Ericha Hartramp-
fa. Sprawdzi�em, kto to jest. Jeden z najlepszych psychiatr�w,
z mn�stwem innych specjalizacji. Emerytowany. Mo�e ostatniej
nocy jecha� pan w�a�nie na spotkanie z nim? Chcia�em skontakto-
wa� si� z nim, ale... wydawa�o mi si�, �e powinienem wcze�niej
uzyska� pa�skie zezwolenie. Nie znam wszystkich okoliczno�ci.
- Musz� si� z nim widzie�. I z paru innymi osobami. Obieca-
�em. To bardzo wa�ne.
- Spokojnie. Prosz� na razie si� tym nie przejmowa�. Drugi list
jest adresowany do panny Haversham, mieszkaj�cej, podobnie jak
doktor Hartrampf, w Londynie. Do niej pozwoli�em sobie jednak
wczoraj w nocy zadzwoni�. Chcia�em przekaza� wiadomo��, �e
z panem wszystko w porz�dku. Ta pani czeka na zewn�trz.
- Ona jest t utaj?
- Przyjecha�a dzi� rano pierwszym poci�giem.
- I wie o moim wypadku?
- Tak jak powiedzia�em. Zadzwoni�em do niej. Je�li pan sobie
tego nie �yczy�, przepraszam.
- Dziwi� si� tylko, �e ona mnie zna.
- Z Londynu jest troch� zbyt daleko, by przyje�d�a� w trosce
o kogo� obcego.
- Chcia�bym zobaczy� si� z ni� natychmiast.
Livesey otworzy� drzwi.
- Ju� si� obudzi�. Jest zupe�nie przytomny.
Jane Haversham podesz�a do ��ka i poca�owa�a le��cego.
- Jak si� czujesz? Twoja matka m�wi�a mi przez telefon, �e je-
ste� bardzo blady. - Ostrze�enie w jej oczach powstrzyma�o pyta-
nia m�czyzny. Odwr�ci�a si�.
- Panie doktorze, kiedy Daniel b�dzie m�g� opu�ci� klinik�?
Livesey zmarszczy� brwi.
- Decyzja nale�y oczywi�cie do niego. Nie mog� nikogo za-
trzyma� si��. On potrzebuje jednak specjalistycznej pomocy. To
oczywiste.
- Dam sobie rad�.
- Rozumie chyba pani, �e nie chcemy bra� na siebie ewentual-
nej odpowiedzialno�ci...
- Niech pan si� o to nie martwi, doktorze.
- M�wi�c szczerze, obecny stan chorego bardzo mnie niepo-
koi. Na pani miejscu jak najszybciej poprosi�bym o porad� doktora
Hartrampfa. - Czarnosk�ry lekarz odwr�ci� si� w stron� Adama. -
Lepiej niech pan poprosi o d�u�sze zwolnienie z obowi�zk�w woj-
skowych.
- Poradz� sobie z nim - Jane powt�rzy�a zdecydowanie.
Livesey nie wydawa� si� o tym przekonany.
- Przeprowadzi�em ostatniej nocy kilka bada�. I