566

Szczegóły
Tytuł 566
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

566 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 566 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

566 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lary Niven Pier�cie� ROZDZIA� I Louis Wu W sercu pogr��onego w ciemno�ciach Bejrutu, w jednej z szeregu kabin transferowych zmaterializowa� si� Louis Wu. Jego trzydziestocentymetrowej d�ugo�ci warkoczyk b�yszcza� nieskaziteln� biel� sztucznego �niegu, sk�ra i wygolona czaszka by�y ��te, �renice za� z�ote. Ubrany by� w b��kitn� szat� z wyszytym z�otym tr�jwymiarowym smokiem. W chwili, kiedy si� zmaterializowa�, mia� na twarzy szeroki u�miech, ukazuj�cy per�owe, wspania�e, doskonale standardowe uz�bienie. U�miecha� si� i macha� r�k�. U�miech jednak w�a�nie znika� i gdy po chwili ju� go nie by�o, twarz Louisa Wu przybra�a wygl�d gumowej, obwis�ej maski. Louis Wu mia� swoje lata. Przez jaki� czas obserwowa� mrowi�ce si� wok� niego �ycie Bejrutu, ludzi zjawiaj�cych si� w kabinach nie wiadomo z jak daleka, t�umy pieszych w�druj�cych po wy��czonych na noc chodnikach. Zegary zacz�y wybija� jedenast� w nocy. Louis Wu wyprostowa� si� i wyszed� w czekaj�cy na niego �wiat. W Reshcie, gdzie trwa�o w najlepsze wydane przez niego przyj�cie, by� ju� nast�pny dzie� po jego urodzinach. Tutaj, w Bejrucie, by�o o godzin� wcze�niej. W restauracji pod go�ym niebem postawi� wszystkim kilka kolejek raki i wzi�� udzia� w ch�ralnym �piewaniu pie�ni po arabsku i w interworldzie. Przed p�noc� przeni�s� si� do Budapesztu. Ciekawe, czy ju� zauwa�yli, �e wyszed� z w�asnego przyj�cia? B�d� pewnie przypuszcza�, �e znikn�� gdzie� z jak�� kobiet� i pojawi si� za kilka godzin. Ale Louis Wu wyszed� sam, uciekaj�c przed �cigaj�c� go p�noc�, przed nadchodz�cym nowym dniem. Dwadzie�cia cztery godziny to by�o stanowczo za ma�o, by uczci� dwusetne urodziny. Dadz� sobie rad� bez niego. Przyjaciele Louisa potrafili si� o siebie zatroszczy�. Pod tym wzgl�dem jego zasady by�y niewzruszone. W Budapeszcie czeka�o na niego wino, ta�ce, miejscowi, traktuj�cy go jak zamo�nego turyst�, i tury�ci, uwa�aj�cy go za bogatego tuziemca. Ta�czy�, pi� wino i znikn�� przed p�noc�. W Monachium poszed� na spacer. Powietrze by�o ciep�e i czyste; dzi�ki niemu przeja�ni�o mu si� nieco w g�owie. Szed� jasno o�wietlonymi, ruchomymi chodnikami, dodaj�c tempo swego marszu do ich dziesi�ciomilowej pr�dko�ci. Przemkn�a mu niespodziewana my�l, �e w ka�dym mie�cie na Ziemi znajduj� si� ruchome chodniki i �e wszystkie poruszaj� si� z pr�dko�ci� dziesi�ciu mil na godzin�. Ta my�l by�a nie do zniesienia; nie nowa, po prostu nie do zniesienia. Jak�e podobny by� Bejrut do Monachium, do Reshtu... i do San Francisco... i do Topeki, do Londynu, Amsterdamu... W sklepach, wzd�u� kt�rych przesuwa�y si� chodniki, mo�na by�o wsz�dzie dosta� dok�adnie to samo. Wszyscy ludzie, kt�rych mija�, wygl�dali dok�adnie tak samo i tak samo si� ubierali. Nie Amerykanie, nie Niemcy, nie Egipcjanie - po prostu ludzie. Ta unifikacja niewyczerpalnej, zdawa�oby si�, r�norodno�ci, by�a zas�ug� dzia�aj�cych od trzech i p� stuleci kabin transferowych, pokrywaj�cych �wiat g�st� sieci� natychmiastowych po��cze�. R�nica mi�dzy Moskw� a Sydney sprowadza�a si� do u�amka sekundy i dziesi�ciostarowej monety. Przez te stulecia miasta wymiesza�y si� ze sob�, a� wreszcie ich nazwy pozosta�y jedynie reliktami zamierzch�ej przesz�o�ci. San Francisco i San Diego stanowi�y p�nocny i po�udniowy kraniec olbrzymiego, rozci�gaj�cego si� wzd�u� wybrze�a miasta. Ilu jednak ludzi wiedzia�o, gdzie kt�re z nich w rzeczywisto�ci si� znajdowa�o? Obecnie ju� prawie nikt. Jak na dwusetne urodziny by�y to my�li dosy� pesymistyczne. Ale ��czenie i mieszanie si� miast by�o czym� jak najbardziej realnym. Dzia�o si� to na oczach Louisa. Wszystkie miejscowe, czasowe i zwyczajowe nieracjonalno�ci stapia�y si� w jedn�, wielk�, przypominaj�c� md��, szar� past� racjonalno�� Miasta. Czy kto� dzisiaj m�wi deutsch, english, francais, espa�ol? Ka�dy u�ywa interworldu. Moda zmienia�a si� od razu na ca�ym �wiecie w jednym konwulsyjnym, monstrualnym spazmie. Czy�by nadszed� czas na kolejne Oderwanie? Samotnie w ma�ym statku, w nieznane, ze sk�r�, oczami i w�osami w ich naturalnej barwie, z brod� rosn�c� jak i ile jej si� podoba... - G�upoty - powiedzia� do samego siebie Louis Wu. - Przecie� dopiero co wr�ci�em. Dwadzie�cia lat temu. Zbli�a�a si� p�noc. Louis Wu znalaz� woln� kabin�, w�o�y� w szczelin� czytnika kart� kredytow� i wybra� kod Sewilli. Zmaterializowa� si� w o�wietlonym s�onecznymi promieniami pokoju. - Co jest? - zdumia� si�, mru��c przywyk�e do ciemno�ci oczy. Co� musia�o nawali� w kabinie. W Sewilli absolutnie nie powinno by� o tej porze s�o�ca. Louis Wu uni�s� ju� r�k�, by spr�bowa� jeszcze raz, kiedy rozejrza� si� od niechcenia dooko�a i zamar� w bezruchu. Znajdowa� si� w doskonale anonimowym hotelowym pokoju. By�a to sceneria wystarczaj�co prozaiczna, by uczyni� widok znajduj�cej si� w nim istoty podw�jnie szokuj�cym. Ze �rodka pokoju patrzy�o na Louisa co�, co nie tylko nie by�o cz�owiekiem, ale nawet niczym cho�by troch� humanoidalnym. Sta�o na trzech nogach i przypatrywa�o si� Louisowi oczami umieszczonymi na dw�ch p�askich g�owach, chwiej�cych si� na smuk�ych, gi�tkich szyjach. Sk�ra stworzenia by�a bia�a i sprawia�a wra�enie niezwykle delikatnej; jedynie mi�dzy szyjami, wzd�u� kr�gos�upa i na biodrze tylnej nogi pyszni�a si� g�sta, d�uga grzywa. Dwie przednie nogi by�y szeroko rozstawione, tak �e ma�e, szponiaste podk�wki wyznacza�y wierzcho�ki niemal doskonale r�wnobocznego tr�jk�ta. Louis domy�li� si�, �e stworzenie jest jakim� zwierz�ciem z obcej planety. W tych p�askich g��wkach nie znalaz�oby si� do�� miejsca na odpowiedniej wielko�ci m�zg. Jego uwag� przyku�a jednak chroniona g�st� grzyw� wypuk�o�� mi�dzy szyjami... i nagle powr�ci�o zagrzebane pod stuosiemdziesi�cioletnim osadem wspomnienie. To by� lalecznik, lalecznik Piersona. Jego czaszka i m�zg znajdowa�y si� w�a�nie pod tym garbem. W �adnym wypadku nie by�o to zwierz� - inteligencj� przynajmniej dor�wnywa� cz�owiekowi. Jego g��boko osadzone oczy, po jednym w ka�dej g�owie, wpatrywa�y si� nieruchomo w Louisa Wu. Louis spr�bowa� otworzy� drzwi kabiny. Zamkni�te. By� zamkni�ty w kabinie, nie poza ni�. M�g� w ka�dej chwili wybra� jaki� kod i znikn��, ale taka my�l nawet nie przesz�a mu przez g�ow�. Niecodziennie spotyka si� lalecznika. Znikn�y ze zbadanego kosmosu na d�ugo przed urodzeniem Louisa. - Czym mog� s�u�y�? - zapyta� Louis. - Owszem, mo�esz - odpowiedzia� obcy g�osem jakby wzi�tym prosto z najrozkoszniejszego snu nastolatka. Kobieta obdarzona takim g�osem musia�aby by� naraz Kleopatr�, Helen�, Marilyn Monroe i Lorelei Hunz. - Nie�as! Przekle�stwo by�o bardziej ni� na miejscu. Nie ma �adnej sprawiedliwo�ci! Z�by takim g�osem m�wi�a dwug�owa istota o bli�ej nie sprecyzowanej p�ci! - Nie obawiaj si� - powiedzia� lalecznik. - Wiedz, �e mo�esz uciec, je�li zajdzie potrzeba. - W szkole pokazywali zdj�cia takich jak ty. Znikn�li�cie na bardzo d�ugo... a w ka�dym razie tak nam si� zdawa�o. - Gdy m�j gatunek opu�ci� poznany kosmos, nie by�o mnie z nimi - odpar� obcy. - Pozosta�em w poznanym kosmosie, m�j gatunek bowiem tutaj mnie potrzebowa�. - A gdzie si� chowa�e�? I gdzie, u diab�a, w og�le jeste�my? - To nie powinno ci� troska�. Czy ty jeste� Louis Wu MMGREWPLH? - Znasz m�j kod? �ledzi�e� mnie? - Tak. Potrafimy kontrolowa� sie� kabin transferowych tego �wiata. Louis u�wiadomi� sobie, �e by�o to jak najbardziej mo�liwe. Potrzebna by�a fortuna na �ap�wki, ale to najmniejszy problem. Tylko... - Dlaczego? - Potrzebne jest d�ugie wyja�nienie... - Nie wypu�cisz mnie st�d? Lalecznik zastanowi� si� przez chwil�. - Przypuszczam, �e b�d� musia�. Ale najpierw dowiedz si�, �e nie jestem bezbronny. Potrafi� ci� powstrzyma�, gdyby� mnie zaatakowa�. Louis Wu prychn�� z niesmakiem. - Dlaczego mia�bym to zrobi�? Lalecznik nie odpowiedzia�. - Ach, dopiero teraz sobie przypomnia�em. Jeste�cie tch�rzami. Ca�y wasz system etyczny jest oparty na tch�rzostwie. - Chocia� ta ocena jest niedok�adna, niech pozostanie. - W sumie mog�o by� gorzej - mrukn�� Louis. Ka�da inteligentna rasa mia�a jakie� dziwactwa. I tak �atwiej by�oby 8 dogada� si� z lalecznikiem ni� z genetycznie paranoidalnym t�nokiem, kzinem o niepohamowywalnych, morderczych odruchach czy z nieruchawym grogsem o... no, co najmniej szokuj�cym substytucie narz�d�w chwytnych. Widok stoj�cego przed nim lalecznika wyzwoli� w umy�le Louisa ca�� lawin� zakurzonych, bez�adnych wspomnie�. Z naukowymi danymi na temat lalecznik�w, ich handlowego imperium, kontakt�w z lud�mi, a wreszcie niespodziewanego znikni�cia wymieszane by�y wspomnienia smaku pierwszego w �yciu prawdziwego papierosa, stukania niewprawnymi palcami w klawiatur� maszyny do pisania, listy s��wek interworldu, kt�r� trzeba by�o wyku� na pami��, brzmienie i smak angielskiego, niepewno�� i rozczarowania m�odo�ci. Uczy� si� o lalecznikach na lekcji historii, a potem zapomnia� o nich na ca�e sto osiemdziesi�t lat. Nieprawdopodobne, ile ludzki m�zg mo�e pomie�ci�! - Zostan� tutaj, je�li wolisz - powiedzia�. - Nie. Musimy si� spotka�. Pod g�adk� sk�r� drga�y nerwowo mi�nie. Drzwi otworzy�y si� i Louis Wu wszed� do pokoju. Lalecznik cofn�� si� kilka krok�w. Louis usiad� w fotelu, maj�c na uwadze raczej komfort psychiczny lalecznika ni� w�asn� wygod�. Siedz�c b�dzie wygl�da� bardziej nieszkodliwie. Fotel by� taki sam jak wsz�dzie - dopasowuj�cy si� do sylwetki, z masa�em, przeznaczony wy��cznie dla ludzi. W powietrzu czu� by�o raczej przyjemny, delikatny zapach - co� po�redniego mi�dzy aptek� a straganem z przyprawami. Obcy przysiad� na podwini�tej tylnej nodze. - Dziwisz si�, czemu sprowadzi�em ci� tutaj. Potrzebne jest d�u�sze wyja�nienie. Co wiesz o moim gatunku? - Sporo lat min�o od szko�y. Mieli�cie kiedy� prawdziwe imperium handlowe, prawda? To, co my nazywamy "poznanym kosmosem", stanowi�o tylko niewielk� jego cz��. Wiemy, �e handlowali�cie z trinokami, a z nimi zetkn�li�my si� dopiero dwadzie�cia lat temu. - Tak, mieli�my z nimi do czynienia. G��wnie za po�rednictwem robot�w, jak sobie przypominam. - Mieli�cie imperium trwaj�ce nieprzerwanie co najmniej kilka tysi�cy lat i rozci�gaj�ce si� na co najmniej setki lat �wietlnych. A potem znikn�li�cie, zostawiaj�c wszystko za sob�. Dlaczego? - Czy�by zosta�o ju� to zapomniane? Uciekali�my przed eksplozj� j�dra galaktyki! - Tak, wiem o tym. - Louis przypomnia� sobie nawet m�tnie, �e �a�cuchowa reakcja Novych zosta�a odkryta w�a�nie przez laleczniki. - Ale dlaczego teraz? S�o�ca j�dra zamieni�y si� w Nove dziesi�� tysi�cy lat temu. Ich �wiat�o nie dotrze tutaj pr�dzej ni� za dwadzie�cia tysi�cy lat. - Ludzie nie powinni mie� tyle swobody - odpar� lalecz-nik. - Z pewno�ci� zrobicie sobie krzywd�. Nie dostrzegacie niebezpiecze�stwa? P�dz�ce ze �wiat�em promieniowanie zamieni w pustyni� t� cz�� galaktyki! - Dwadzie�cia tysi�cy lat to masa czasu. - Zag�ada za dwadzie�cia tysi�cy lat mimo wszystko pozostaje zag�ad�. M�j gatunek uciek� w kierunku Ob�ok�w Magellana. Cz�� z nas pozosta�a na wypadek, gdyby migracji lalecznik�w mia�o zagrozi� jakie� niebezpiecze�stwo. Teraz tak si� sta�o. . - O! A jakie to niebezpiecze�stwo? - Teraz jeszcze nie mog� na to pytanie odpowiedzie�. Ale spojrzyj na to - powiedzia� lalecznik, si�gaj�c po le��cy na stole przedmiot. I Louis, kt�ry ca�y czas zastanawia� si�, gdzie te� lalecznik ma r�ce, zobaczy�, �e r�koma lalecznika by�y jego usta. I to ca�kiem dobrymi r�koma, pomy�la�, gdy lalecznik poda� mu �w przedmiot, kt�ry okaza� si� hologramem. Du�e, jakby gumowe wargi lalecznika si�ga�y na kilka cali przed z�by. By�y suche jak ludzkie palce i otoczone ma�ymi wyrostkami. Za spi�owanymi p�askimi z�bami ro�lino�ercy Louis dostrzeg� poruszenie ruchliwego j�zyka. Spojrza� na hologram. Z pocz�tku w og�le nie m�g� pozna�, co to jest, ale wpatrywa� si� cierpliwie, czekaj�c, a� obraz u�o�y mu si� w sensown� ca�o��. Ma�y, intensywnie bia�y dysk, na przyk�ad s�o�ce typu GO, K9 albo K8, z cz�ci� tarczy odkrojon� czarnym, r�wnym ci�ciem. Ale to nie mog�o by� s�o�ce. Skryty cz�ciowo za nim, odcinaj�c si� wyra�nie od czarnego t�a, widnia� pasek niezwykle czystego b��kitu. Pasek by� doskonale r�wny, o ostrych kraw�dziach, ze sta�ego materia�u, najwyra�niej sztuczny i szerszy od bia�ego kr��ka. - Wygl�da jak gwiazda otoczona obr�cz� - powiedzia� Louis. - Co to w�a�ciwie jest? - Mo�esz to zatrzyma�, je�li chcesz. Teraz mog� ci zdradzi� przyczyn�, dla kt�rej sprowadzi�em ci� tutaj. Proponuj� utworzy� zesp� badawczy z�o�ony z czterech cz�onk�w, mnie i ciebie w to wliczaj�c. 10 - I co mieliby�my bada�? - Tego nie mog� ci na razie powiedzie�. - Nie �artuj. Musia�bym by� nienormalny, �eby decydowa� si� na co�, o czym nic nie wiem. - Wszystkiego najlepszego z okazji dwusetnych urodzin - powiedzia� lalecznik. - Dzi�kuj� - odpar�, "nieco zdziwiony, Louis. - Dlaczego wyszed�e� ze swego przyj�cia urodzinowego? - To nie tw�j interes. - M�j. Wybacz, Louisie Wu. Dlaczego wyszed�e� ze swego przyj�cia urodzinowego? - Po prostu pomy�la�em sobie, �e dwadzie�cia cztery godziny to troch� za ma�o, by godnie uczci� dwusetne urodziny. Wi�c przed�u�y�em sobie ten dzie�, uciekaj�c przed p�noc�. Jako obcy nie jeste� w stanie zrozumie�... - Upojony by�e� rado�ci� tego dnia? - Nie, niezupe�nie. Chyba nie... Nawet na pewno nie. Chocia� samo przyj�cie wygl�da�o na bardzo udane. Zacz�o si� minut� po p�nocy. Czemu nie. Jego przyjaciele byli rozrzuceni po wszystkich strefach czasowych. Nie istnia� �aden pow�d, dla kt�rego mia�by straci� cho�by jedn�, jedyn� minut�. Po ca�ym domu by�y porozstawiane minispalnie dla uci�cia kr�tkich, ale g��bokich drzemek. Na tych, kt�rym szkoda by�o czasu na sen, czeka�y �rodki pobudzaj�ce, niekt�re o interesuj�cym dzia�aniu ubocznym, inne bez. Na przyj�cie przybyli go�cie, kt�rych Louis nie widzia� co najmniej sto lat, a tak�e ci, kt�rych spotyka� codziennie. Cz�� z nich dawno, dawno temu by�a jego �miertelnymi wrogami. By�y tak�e kobiety, kt�rych za nic nie m�g� sobie przypomnie�. Sam si� dziwi�, ile razy przez te lata zd��y� mu si� zmieni� gust. Jak by�o do przewidzenia, samo przedstawianie go�ci zaj�o w sumie kilka godzin. Ta lista nazwisk, kt�r� musia� zapami�ta�! Zbyt wielu przyjaci� zamieni�o si� w zupe�nie obcych ludzi. Kilka minut przed p�noc� Louis Wu wszed� do kabiny transferowej, wybra� kod i znikn��. - By�em �miertelnie znudzony - wyzna�. - ..."Louis, opowiedz nam o swoim ostatnim Oderwaniu!" "Jak mo�esz by� tak samotny, Louis!" "Jak to dobrze, �e zaprosi�e� t�nockiego ambasadora". "D�ugo �e�my si� nie widzieli, Louis!" "Hej, Louis! Wiesz, ilu trzeba Janxian, �eby pomalowa� wie�owiec?" "No, ilu?" "Co ilu?" "Tych Janxian." "Aaa. Trzech psika farb�, 11 a dw�ch przesuwa wie�owiec". S�ysza�em ten dowcip jeszcze w przedszkolu. Wszystko to, co w moim �yciu min�o, wszystkie stare dowcipy, wszystko naraz w jednym, olbrzymim domu... Nie mog�em ju� wytrzyma�. - Jeste� niespokojnym cz�owiekiem, Louisie Wu. Twoje Oderwania - ty je zacz��e�, prawda? - Nie pami�tam. Wiei tylko, �e szybko si� rozpowszechni�y. Robi to wi�kszo�� moich znajomych. - Ale nie tak cz�sto jak ty. Mniej wi�cej co czterdzie�ci lat nudzi ci si� towarzystwo ludzi. Opuszczasz wtedy ich �wiat i p�dzisz ku kraw�dzi znanego kosmosu. Lecisz dalej sam w ma�ym statku, a� wreszcie czujesz potrzeb� czyjego� towarzystwa. Z ostatniego, czwartego Oderwania wr�ci�e� dwadzie�cia lat temu. Jeste� niespokojny, Louisie Wu. Na ka�dej planecie zamieszkanej przez ludzi �y�e� wystarczaj�co d�ugo, by uwa�ano ci� za tubylca. Dzisiaj wyszed�e� ze swego przyj�cia urodzinowego. Czy znowu ogarnia ci� niepok�j? - To ju� chyba tylko moja sprawa, prawda? - Tak. Moj� spraw� jest rekrutacja. Nadawa�by� si� na cz�onka mojego zespo�u badawczego. Podejmujesz ryzyko, ale najpierw je dok�adnie kalkulujesz. Nie boisz si� by� sam na sam ze sob�. Jeste� wystarczaj�co rozwa�ny i sprytny, by �y� dalej po dwustu latach. Poniewa� nie zaniedbywa�e� swego cia�a, pod wzgl�dem fizycznym nie masz wi�cej jak dwadzie�cia lat. Wreszcie, i to chyba najwa�niejsze, lubisz towarzystwo obcych. - To prawda - przyzna� Louis. Zna� kilku ksenofob�w i uwa�a� ich za kompletnych durni. �ycie sta�oby si� straszliwie nudne, gdyby doko�a byli sami ludzie. - Ale nie chcesz podejmowa� decyzji w ciemno. Louisie, czy nie wystarczy ci, �e ja, lalecznik, b�d� z tob�? Wszystkiego, czego m�g�by� si� obawia�, ja b�d� obawia� si� w dw�jnas�b znacznie wcze�niej. Inteligentna ostro�no�� mojej rasy jest przecie� przys�owiowa. - Zgadza si� - potwierdzi� Louis. Szczerze m�wi�c, po�kn�� przyn�t�. Po��czone w jedno - ksenofilia, wewn�trzny niepok�j i ciekawo�� zwyci�y�y: dok�dkolwiek udawa� si� lalecznik, Louis by� z nim. Ale chcia� dowiedzie� si� wi�cej. Jego pozycja przetargowa by�a wy�mienita. Obcy z pewno�ci� nie wybra�by sobie takiego pokoju. To najzupe�niej zwyczajne, z ludzkiego punktu widzenia, wn�trze musia�o zosta� przygotowane specjalnie dla rekrutacji. 12 - Nie chcesz mi powiedzie�, co masz zamiar zbada� - powiedzia� Louis. - Mo�e mi przynajmniej powiesz, gdzie to jest? - Dwadzie�cia lat �wietlnych st�d, w kierunku Mniejszego Ob�oku Magellana. - Podr� z nap�dem hiperprzestrzennym zajmie nam dwa lata. - Nie. Mam statek, kt�ry poleci szybciej. Przeb�dzie rok �wietlny w pi�� czwartych minuty. ^ Louis otworzy� usta, ale nie zdo�a� wydoby� z siebie �adnego d�wi�ku. W minut� i pi�tna�cie sekund? - Nie powinno ci� to dziwi�, Louisie Wu. Jak inaczej mogliby�my wys�a� zwiadowc� do j�dra galaktyki, kt�ry doni�s� o rozpoczynaj�cej si� reakcji �a�cuchowej? Powiniene� by� domy�li� si� istnienia takiego statku. Je�li moja misja zako�czy si� sukcesem, oddam ten statek za�odze razem z planami, kt�re pozwol� zbudowa� wi�cej takich. Ten statek jest twoj�... pensj�, zap�at� -jak chcesz to nazwa�. Poznasz go wtedy, gdy dogonimy migracj� lalecznik�w. Tam te� si� dowiesz, co jest celem naszej wyprawy. "Gdy dogonimy migracj� lalecznik�w"... - W porz�dku, jestem - powiedzia� Louis Wu. Zobaczy� migracj� ca�ej rasy! Olbrzymie statki nios�ce na swych pok�adach setki milion�w lalecznik�w, ca�e systemy ekologiczne, utrzymywane... - Dobrze. - Lalecznik wsta� z miejsca. - Nasza za�oga liczy� b�dzie czterech cz�onk�w. Teraz idziemy po trzeciego. I potruchta� do kabiny transferowej. Louis schowa� tajemniczy hologram do kieszeni i poszed� za nim. W kabinie pr�bowa� dojrze� kod, jaki wybiera lalecznik, ale ten zrobi� to tak szybko, �e nic nie zauwa�y�. Louis Wu wyszed� za lalecznikiem z kabiny i znalaz� si� w pogr��onym w p�mroku wn�trzu luksusowej restauracji. Rozpozna� j� po czamo-z�otym wystroju i absolutnie nieekonomicznym, je�li chodzi o wykorzystanie miejsca, ustawieniu stolik�w. "Krushenko" w Nowym Jorku. Pojawieniu si� lalecznika towarzyszy�y pe�ne niedowierzania szepty. Szef sali, niewzruszony niczym robot, zaprowadzi� ich do stolika. Zamiast jednego z krzese� przyniesiono du��, prostok�tn� poduszk�, na kt�rej spocz�� lalecznik. - Oczekiwano tu ciebie - raczej stwierdzi�, ni� zapyta� Louis. 13 - Tak, zam�wi�em wcze�niej stolik. S� dobrze przygotowani do obs�ugi obcych go�ci. Dopiero teraz Louis zauwa�y�, �e lalecznik nie by� jedynym przedstawicielem obcej rasy: czterech kzin�w przy s�siednim stoliku i jeszcze jaki� kdat�yno po drugiej stronie sali. Bior�c pod uwag� blisko�� budynku Narod�w Zjednoczonych, nie by�o w tym nic dziwnego. Louis zam�wi� sobie kwa�n� tequil� i zaj�� si� ni� od razu, gdy tylko si� pojawi�a. - To by� dobry pomys� -- powiedzia�. - Umieram z g�odu. - Nie jeste�my tu po to, �eby je��. Mamy pozyska� trzeciego cz�onka wyprawy. - Tutaj? W restauracji? Lalecznik uni�s� g�os, by odpowiedzie�, ale to, co powiedzia�, wcale nie by�o odpowiedzi�. - Naprawd� nigdy nie widzia�e� mojego kzina? Nazywa si� Kchula-Rrit. Trzymam go w domu. Bardzo zabawny zwie-rzaczek. Louis ma�o co nie udusi� si� swoj� tequil�. Przy stoliku za plecami lalecznika ka�da z czterech g�r pomara�czowego futra by�a olbrzymim, �ywym kzinem. Teraz wszyscy czterej, obna�ywszy swoje ostre niczym sztylety z�by, patrzyli w ich stron�. Wygl�da�o to tak, jakby si� u�miechali, ale u kzina taki grymas nigdy nie jest u�miechem. Nazwisko Rrit noszone jest przez cz�onk�w rodziny Patriarchy Kzinu. Louisowi, kt�remu uda�o si� wreszcie prze�kn�� do ko�ca nieszcz�sn� tequil�, za�wita�o, �e to w�a�ciwie wszystko jedno. Zniewaga i tak by�a �miertelna, a zjedzonym mo�na zosta� przecie� tylko raz. Siedz�cy najbli�ej kzin wsta� z miejsca. G�ste pomara�czowe futro z czarnymi plamami doko�a oczu okrywa�o co�, co mo�na by wzi�� za t�ustego kota, gdyby to co� nie mia�o o�miu st�p wzrostu. Zamiast t�uszczu wsz�dzie pr�y�y si� mi�nie, smuk�e i dziwnie u�o�one wok� r�wnie dziwnego szkieletu. Przypominaj�ce czarne r�kawiczki d�onie uzbrojone by�y w wysuni�te pot�ne pazury. �wier� tony obdarzonego inteligencj� mi�so�ercy stan�o nad lalecznikiem i zapyta�o: - Powiedz, dlaczego uwa�asz, �e mo�esz obra�a� Patriarch� Kzinu i �y� dalej? Lalecznik nie zwleka� z odpowiedzi�, w jego g�osie za� nie s�ycha� by�o nawet najl�ejszego dr�enia. - To w�a�nie ja na planecie, kt�ra okr��a Bet� Liry, kopn��em 14 kzina nazwiskiem Chuft-Captain w brzuch, �ami�c mu trzy warstwy jego szkieletu wewn�trznego. Potrzebuj� odwa�nego kzina. - M�w dalej - powiedzia� czarnooki kzin. Pomimo ogranicze�, jakie nak�ada�a na niego budowa ust, jego interworid by� bez zarzutu. W jego g�osie nie by�o s�ycha� w�ciek�o�ci, kt�r� z pewno�ci� musia� odczuwa�. Dla postronnego widza kzin i lalecznik mogli dyskutowa� na przyk�ad o pogodzie. Ale posi�ek, od kt�rego wsta� kzin, sk�ada� si� wy��cznie z krwistego, dymi�cego mi�sa, podgrzewanego przed podaniem do temperatury cia�a. Wszyscy kzinowie ca�y czas szeroko si� u�miechali. - Ten cz�owiek i ja - podj�� lalecznik - b�dziemy bada� miejsce, o jakim nie �ni�o si� jeszcze �adnemu kzinowi. B�dziemy do tego potrzebowa� kzina. Czy kzin odwa�y si� p�j�� tam, dok�d poprowadzi lalecznik? - M�wi si�, �e laleczniki s� ro�lino�ercami i �e zawsze raczej uciekaj� od walki, ni� do niej d���. - Sam to oce�. Twoj� zap�at�, je�li uda ci si� prze�y�, b�d� plany nowego typu statku kosmicznego plus sam statek. Premia za szczeg�lne ryzyko. Lalecznik robi� wszystko, by jeszcze bardziej pogorszy� sytuacj�. Kzinowi nigdy nie oferuje si� premii za szczeg�lne ryzyko. Kzin nigdy niczego si� nie boi i nigdy nie dostrzega �adnego niebezpiecze�stwa. Jednak kzin powiedzia� tylko jedno s�owo: - Zgoda. Trzech jego pobratymc�w prychn�o co� do niego. Kzin odprychn�� im co� w odpowiedzi. Jeden kzin, m�wi�cy w swoim ojczystym j�zyku, brzmia� jak odg�osy b�jki stada kot�w. Czterech kzin�w w zajad�ej dyskusji przywodzi�o na my�l ca�� koci� wojn�, po��czon� z u�yciem broni atomowej. W restauracji natychmiast w��czy�y si� wy-g�uszacze, ale i tak mo�na by�o doskonale s�ysze� sprzeczk� obcych. Louis zam�wi� nast�pnego drinka. Z tego, co wiedzia� o kzinach, ci czterej musieli przej�� jakie� specjalne szkolenie. Lalecznik jeszcze �y�. Sp�r wreszcie ucich� i kzinowie zwr�cili si� do nich. Ten z czarnymi plamami nad oczami zapyta�: - Jak si� nazywasz? - Przyj��em ludzkie imi� Nessus - odpar� lalecznik. - 15 Naprawd� nazywam si�... - w tym miejscu z dw�ch garde� lalecznika pop�yn�y bogate muzyczne d�wi�ki. - W porz�dku, Nessus. Musisz wiedzie�, �e my czterej stanowimy przedstawicielstwo kzin�w na Ziemi. To jest Harch, to Ftanss, ten z ��tymi pr�gami to Hroth. Ja jako ich pomocnik i kzin niskiego rodu nie mam imienia. Nazywaj� mnie wed�ug tego, co robi�: M�wi�cy-do-Zwierz�t. Louis zagryz� z w�ciek�o�ci� z�by. - Problem polega na tym, �e jeste�my tutaj potrzebni. Skomplikowane negocjacje... ale to was nie obchodzi. Zosta�o ustalone, �e moja obecno�� tutaj nie jest niezb�dna. Je�eli ten tw�j statek oka�e si� rzeczywi�cie co� wart, przy��cz� si� do was. Je�eli nie, dowiod� mej odwagi w inny spos�b. - W porz�dku - powiedzia� lalecznik i wsta� ze swego miejsca. Louis nie poruszy� si�, tylko zapyta�: - A jak nazywaj� ci� inni kzinowie? - W J�zyku Bohater�w brzmi to tak: - I kzin zaskrzecza� co� przera�liwie wysoko. - Wi�c czemu nam tego nie powiedzia�e�? Czy chcia�e� nas obrazi�? - Tak - odpar� M�wi�cy-do-Zwierz�t. - By�em na was w�ciek�y. Louis, przyzwyczajony do ludzkiego savoir-vivre'u, oczekiwa� raczej, �e kzin sk�amie. Wtedy on, Louis, m�g�by uda�, �e w to wierzy, dzi�ki czemu kzin by�by w przysz�o�ci grzeczniejszy... ale teraz by�o ju� na to za p�no. Louis zawaha� si� na u�amek sekundy, zanim zapyta�: - Co nakazuje w takim przypadku zwyczaj? - Musimy zmierzy� si� w walce wr�cz zaraz, jak tylko mnie do takiej walki wyzwiesz. Albo jeden z nas musi przeprosi�. Louis wsta�. Zdawa� sobie doskonale spraw�, �e pope�nia samob�jstwo, ale r�wnie dobrze wiedzia�, �e inaczej po prostu nie mo�na. - Wyzywam ci� - powiedzia�. - K�y przeciwko z�bom, pazury przeciwko paznokciom, poniewa� nie ma dla nas dw�ch miejsca we wszech�wiecie. - Przepraszam w imieniu mego towarzysza, M�wi�cego--do-Zwierz�t - nie podnosz�c g�owy odezwa� si� kzin imieniem Hroth. - H�? - st�kn�� Louis. - Na tym w�a�nie polega moja funkcja - wyja�ni� kzin. - By� pod r�k� we wszystkich tych sytuacjach, w kt�rych natura 16 kzin�w widzi tylko dwa wyj�cia: walczy� lub przeprosi�. Wiemy, co si� dzieje, gdy walczymy. Dzisiaj jest nas osiem razy mniej ni� wtedy, gdy po raz pierwszy zetkn�li�my si� z lud�mi. Nasze kolonie s� teraz waszymi koloniami, nasi niewolnicy s� wolni i ucz� si� ludzkich technologii i ludzkiej etyki. W sytuacji, kiedy trzeba przeprosi� lub walczy�, moja funkcja polega na tym, �eby przeprosi�. Louis usiad�. Wygl�da�o na to, �e jednak jeszcze troch� po�yje. - Nie potrafi�bym tak - powiedzia�. - Oczywi�cie, �e nie, skoro odwa�y�e� si� wyzwa� kzina na pojedynek. Ale nasz Patriarcha uwa�a, �e nie nadaj� si� do niczego innego. Nie jestem zbyt inteligentny, szwankuj� na zdrowiu, zawodzi mnie koordynacja ruch�w. Jak inaczej m�g�bym zas�u�y� sobie na imi�? Louis poci�gn�� swego drinka, modl�c si� w duchu, �eby kto� wreszcie zmieni� temat. Taki pokorny kzin wprawia� go w zak�opotanie. - Sko�czmy je�� - zaproponowa� M�wi�cy-do-Zwierz�t. - Chyba �e nasza misja zaczyna si� ju� teraz. - Ale� sk�d - odpar� Nessus. - Jeszcze nie mamy skompletowanej za�ogi. Zostan� poinformowany, je�eli moi agenci zlokalizuj� czwartego jej cz�onka. Na razie jedzmy. M�wi�cy-do-Zwierz�t powiedzia� jeszcze jedn� rzecz, zanim wr�ci� do swego stolika. - Louisie Wu, twoje wyzwanie by�o troch� przegadane. Wystarczy zwyk�y wrzask w�ciek�o�ci. Po prostu wrzeszczysz i skaczesz. - Wrzeszczysz i skaczesz - powt�rzy� Louis. - Dla mnie bomba. ROZDZIA� II I jego pstrokata za�oga iouis Wu zna� ludzi, kt�rzy korzystaj�c z kabiny transferowej zamykali oczy. W przeciwnym razie dostawali zawrot�w g�owy. Wed�ug Louisa by� to czysty nonsens, ale z drugiej strony dziwactwa niekt�rych innych jego przyjaci� by�y znacznie bardziej niezwyk�e. Wybra� kod z otwartymi oczami. Obserwuj�cy go obcy znikn�li, a kto� zawo�a�: - Patrzcie! Ju� wr�ci�! Przed drzwiami kabiny zebra� si� ma�y t�umek, uniemo�liwiaj�c prawie ich otwarcie. - A niech was! Naprawd� nikt nie poszed� do domu? - Roz�o�y� szeroko ramiona, zgarniaj�c ich niczym p�ug �nie�ny. - Zr�bcie przej�cie, mato�ki. Spodziewam si� jeszcze go�ci. - Wspaniale! - krzykn�� mu kto� do ucha. Jakie� r�ce chwyci�y mocno jego d�o� i wepchn�y do niej nape�nion� szklank�. Louis otoczy� ramionami siedmiu czy o�miu ze swoich go�ci i u�miechn�� si�, rozbawiony przyj�ciem, jakie mu zgotowali. Louis Wu. Z pewnej odleg�o�ci mo�na go by�o wzi�� za cz�owieka Orientu, o blado��tej sk�rze i powiewaj�cych siwych w�osach. Bogata b��kitna szata by�a udrapowana tak niedbale, �e w�a�ciwie powinna kr�powa� mu ruchy. Ale nie kr�powa�a. Z bliska wszystko okazywa�o si� fa�szywe. Sk�ra wcale nie by�a blado��ta, z br�zowym odcieniem, lecz g�adka i chromowo��ta jak u bohatera komiks�w. Fu Manchu. Warkoczyk by� zbyt gruby; nie posiwia� te� w spos�b naturalny. Mia� czysto bia�y kolor z leciutkim odcieniem b��kitu, taki sam, jaki maj� bia�e kar�y. Jak u wszystkich nizinnych, kolorami Louisa Wu by�y kolory sztucznych barwnik�w. 18 Nizinny. Wida� to by�o od pierwszego rzutu oka. Jego rysy nie by�y ani kaukaskie, ani mongoloidalne, ani negroidalne, chocia� dostrzega�o si� �lady wszystkich trzech. Doskona�a mieszanka, na kt�rej powstanie trzeba by�o d�ugich stuleci. Przy ci��eniu r�wnym l g jego postawa by�a w nieu�wiadomiony spos�b naturalna. �cisn�� w d�oni szklank� i u�miechn�� si� do swoich go�ci. Tak si� jako� sta�o, �e u�miechn�� si� do znajduj�cej si� mo�e o cal od niego pary srebrnych oczu. W og�lnym �cisku i zamieszaniu Teela Brown wyl�dowa�a w ko�cu twarz� w twarz i piersi� w pier� z Louisem. Jej b��kitna sk�ra pokryta by�a sieci� cieniutkich srebrnych niteczek, fryzura strzela�a jaskrawopomara�czowym ogniem, a oczy odbija�y wszystko niczym dwa srebrne lusterka. Mia�a dwadzie�cia lat; Louis zd��y� wcze�niej chwil� z ni� porozmawia�. To, co m�wi�a, by�o p�ytkie, pe�ne stereotypowych hase� i �atwego entuzjazmu, ale za to by�a bardzo �adna. - Musia�am ci� o to zapyta� - wysapa�a bez tchu w piersi. - Jak uda�o ci si� zaprosi� tutaj t�noka? - Tylko mi nie m�w, �e i on jeszcze tutaj jest! - Och, nie. Ko�czy�o mu si� powietrze, wi�c musia� p�j�� do domu. - Nieprawda - poinformowa� j� Louis. - Mia� zapas na kilka tygodni. A je�li rzeczywi�cie ci� to interesuje, to ten w�a�nie trinok by� kiedy� przez d�u�szy czas moim go�ciem i wi�niem zarazem. Jego statek wraz z ca�� za�og� zgin�� na skraju znanego kosmosu, wi�c musia�em odstawi� ch�opaka na Margrave, �eby wsadzi� go do pomieszczenia z takimi warunkami, do jakich by� przyzwyczajony. Oczy dziewczyny wyra�a�y zachwycone zdumienie. Louis zdziwi� si� przyjemnie, �e by�y na poziomie jego w�asnych. Delikatna uroda Teeli Brown czyni�a j� mniejsz�, ni� by�a w istocie. Jej wzrok przeni�s� si� na co�, co by�o za Louisem, i oczy rozszerzy�y si� jeszcze bardziej. Z kabiny transferowej wy�oni� si� lalecznik Nessus. Opuszczaj�c "Krushenk�" Louis stara� si� nam�wi� Nessusa, by ten powiedzia� co� wi�cej na temat celu wyprawy, ale lalecznik obawia� si� promieni pods�uchowych. - Wi�c wpadnij do mnie - zaproponowa� Louis. - Ale twoi go�cie... 19 - Nie ma ich w gabinecie. A m�j gabinet jest absolutnie bezpieczny. Poza tym pomy�l, jakie wra�enie zrobisz na przyj�ciu! Pod warunkiem, oczywi�cie, �e ktokolwiek jeszcze tam jest. Wra�enie by�o przynajmniej takie, jakiego Louis oczekiwa�. Nagle jedynym odg�osem, jaki rozlega� si� w pomieszczeniu, by�o tuk-tuk-tuk kopytek lalecznika. Z kabiny transferowej wy�oni� si� tymczasem M�wi�cy-do-Zwierz�t. Rozejrza� si� po otaczaj�cym go morzu ludzkich twarzy, po czym niespiesznie obna�y� z�by. Kto� rozla� po�ow� d�nka. Stoj�ce w k�cie m�wi�ce orchidee zaszczebiota�y co� nerwowo. Ludzie odsun�li si� na kilka krok�w od kabiny. S�ycha� by�o wymieniane p�g�osem uwagi. - Nic ci nie jest. Ja te� ich widz�. - Pastylki trze�wi�ce? Zaraz, zaraz, gdzie� je tu mia�em... - Ale� wymy�li�, co? - Stary, poczciwy Louis. - Przepraszam, jak to si� nazywa? Nie mieli poj�cia, jak zareagowa� na pojawienie si� Nessusa. Prawie wszyscy zignorowali lalecznika, boj�c si�, �e cokolwiek by o nim powiedzieli, i tak wyszliby na g�upc�w. Jeszcze dziwniej odnie�li si� do M�wi�cego-do-Zwierz�t; kzin, niegdy� najwi�kszy wr�g ludzko�ci, by� teraz traktowany z szacunkiem niczym jaki� bohater. - Chod� za mn� - zwr�ci� si� do lalecznika Louis, maj�c nadziej�, �e kzin zrobi to samo co oni. - Przepraszam, przepraszam! - rykn�� i zacz�� torowa� sobie drog� przez t�um. W odpowiedzi na liczne podekscytowane i zdumione pytania tylko tajemniczo si� u�miecha�. Dotar�szy bezpiecznie do gabinetu, Louis zamkn�� starannie drzwi i w��czy� urz�dzenie przeciwpods�uchowe. - W porz�dku. Kto chce si� czego� napi�? - Je�eli mo�esz podgrza� troch� bourbona, ch�tnie go wypij� - odpar� kzin. - Je�eli nie mo�esz go podgrza�, r�wnie� go wypij�. - Nessus? - Jakikolwiek sok ro�linny wystarczy. Czy masz mo�e ciep�y sok z marchwi? - Brr! - wstrz�sn�� si� Louis, ale poinstruowa� odpowiednio bar, kt�ry po chwili poda� szklank� ciep�ego soku z marchwi. 20 Nessus przysiad� na podkurczonej tylnej nodze, kzin za� opad� ci�ko na nadmuchiwany fotel, kt�ry pod jego ci�arem powinien w�a�ciwie p�kn�� jak cieniutki balon. Jeden z najstarszych nieprzyjaci� cz�owieka wygl�da� dziwnie i zabawnie zarazem, balansuj�c na o wiele dla niego za ma�ym pneumatycznym siedzeniu. Wojny mi�dzy lud�mi a kzinami by�y liczne i straszliwe. Gdyby kzinom uda�o si� wygra� pierwsz� z nich, cz�owiek po kres dziej�w pe�ni�by rol� niewolnika i hodowlanego zwierz�cia. Tak si� jednak nie sta�o, a w wojnach, kt�re mia�y miejsce potem, znacznie wi�ksze straty ponie�li kzinowie. Mieli oni tendencj� do atakowania zbyt wcze�nie, wtedy, kiedy jeszcze nie byli w pe�ni gotowi. W�r�d poj��, kt�rych nie znali, znajdowa�y si� mi�dzy innymi takie, jak cierpliwo��, lito�� i wojna ograniczona. Ka�da wojna kosztowa�a ich utrat� sporej cz�ci populacji i kilku podbitych wcze�niej przez nich planet. Od dwustu pi��dziesi�ciu lat kzinowie nie atakowali ju� zamieszkanej przez ludzi cz�ci kosmosu. Nie mieli po prostu czym i kim atakowa�. Od dwustu pi��dziesi�ciu lat ludzie nie zaatakowali zamieszkanych przez kzin�w planet; �aden z nich nie by� w stanie tego zrozumie�. Kzinowie w og�le nie potrafili zrozumie� ludzi. Byli twardzi i brutalni; Nessus, przedstawiciel rasy, kt�rej tch�rzostwo by�o wr�cz przys�owiowe, obrazi� �miertelnie w miejscu publicznym czterech doros�ych kzin�w. - Powt�rz mi jeszcze raz - poprosi� Louis - o tej wrodzonej ostro�no�ci lalecznik�w. To, co dzisiaj widzia�em, troch� mi namiesza�o w g�owie. - Mo�e to nie by�o fair z mojej strony, ale nie powiedzia�em ci jednej rzeczy: moi pobratymcy uwa�aj� mnie za szale�ca. - Wspaniale - wycedzi� Louis i poci�gn�� z wr�czonej mu przez anonimowego dobroczy�c� szklanki. Szklanka zawiera�a w�dk�, sok owocowy i pokruszony l�d. Ogon kzina porusza� si� niespokojnie w lewo i w prawo. - Mamy wi�c lecie� z wa�atem? Musisz by� rzeczywi�cie szalony, skoro chcesz wzi�� ze sob� kzina. - Niepokoicie si� zbyt �atwo - powiedzia� Nessus swoim mi�kkim, �agodnym, niezno�nie zmys�owym g�osem. - Ka�dy z lalecznik�w, z kt�rymi zetkn�li si� ludzie, by� wed�ug przyj�tych u nas standard�w mniej lub bardziej szalony. �aden obcy nie widzia� jeszcze rodzinnej planety lalecznik�w i �aden normalny lalecznik nie zawierzy� jeszcze swego �ycia kruchej �upinie statku 21 kosmicznego, kt�ry mia� go znie�� na obce, pe�ne �miertelnych niebezpiecze�stw �wiaty. - Szalony lalecznik, kzin i ja. Czwarty cz�onek naszej za�ogi powinien by� chyba psychiatr�. - Nie, Louisie. �aden z kandydat�w nie jest psychiatr�. - A czemu nie? - Nie dzia�a�em na o�lep. - Nessus m�wi� jedn� par� ust, podczas gdy drug� poci�ga� ze swojej szklanki. - Najpierw by�em ja. Nasza wyprawa ma na celu przyniesienie korzy�ci mojej rasie, wi�c konieczny by� jaki� jej przedstawiciel. Powinien on by� wystarczaj�co szalony, �eby uda� si� w nieznane, a jednocze�nie na tyle normalny, �eby m�c wykorzysta� sw�j intelekt i prze�y�. Tak si� sk�ada, �e ja spe�niam obydwa te warunki. Mieli�my r�wnie� wa�ne powody, �eby w��czy� do wyprawy kzina. To, co teraz powiem, M�wi�cy-do-Zwierz�t, jest tajemnic�. Ju� od dawna obserwujemy wasz gatunek. Wiedzieli�my o was jeszcze przed tym, jak po raz pierwszy zaatakowali�cie ludzi. - Wasze szcz�cie, �e�cie si� wtedy nie pokazali - warkn�� kzin. - Tak te� uwa�am. Z pocz�tku s�dzili�my, �e kzinowie s� r�wnie gro�ni co bezu�yteczni. Rozpocz�to badania maj�ce na celu ustalenie, czy mo�na was bezpiecznie i bezproblemowo zg�adzi�. - Zwi��� ci szyj� na supe�. - Nic takiego nie zrobisz. Kzin wsta� z miejsca. - On ma racj� - powiedzia� Louis. - Siadaj, M�wi�cy. Morduj�c lalecznika nie zyskasz zbyt wielkiej chwa�y. Kzin usiad�. I tym razem fotel jako� nie wybuchn��. - Zrezygnowali�my z tego zamiaru - podj�� Nessus. - Wojny z lud�mi okaza�y si� wystarczaj�cym czynnikiem ograniczaj�cym ekspansj� kzin�w. Stawali�cie si� coraz mniej niebezpieczni. A my ca�y czas obserwowali�my. Na przestrzeni kilku stuleci sze�ciokrotnie zaatakowali�cie zamieszkane przez ludzi planety. Sze�ciokrotnie zostali�cie pokonam, za ka�dym razem trac�c blisko dwie trzecie m�skiej populacji. Czy musz� m�wi�, jak to �wiadczy�o o waszej inteligencji? W ka�dym razie nigdy nie grozi�a wam ca�kowita eksterminacja. Wojna nie zabija�a waszych samic, wi�c stosunkowo szybko nast�powa�a odbudowa gatunku. Tracili�cie tylko krok po kroku olbrzymie imperium, kt�rego budowa zaj�a wam kilka tysi�cy 22 lat. W ko�cu zrozumieli�my, �e rozwijacie si� w zastraszaj�cym tempie. - Rozwijamy si�? Nessus prychn�� co� w J�zyku Bohater�w. Louis a� podskoczy� ze zdumienia. Nie przypuszcza�, �e gard�a lalecznika potrafi� a� tyle. - Tak, w�a�nie tak powiedzia�e� - przytakn�� M�wi�cy--do-Zwierz�t. - Nie wiem tylko, jak mam to rozumie�. - Rozw�j, ewolucja zale�y od przetrwania najlepiej przystosowanych. Przez wiele waszych stuleci najlepiej przystosowanymi byli ci, kt�rym uda�o si� unikn�� walki z lud�mi. Rezultaty s� oczywiste. Od niemal dwustu waszych lat mi�dzy kzinami a lud�mi panuje pok�j. - Bo wojna nie mia�aby sensu! Nie mogliby�my jej wygra�! - To jednak nie powstrzyma�o waszych przodk�w. M�wi�cy-do-Zwierz�t prze�kn�� porcj� gor�cego bourbona. Jego ogon, nagi i r�owy jak u szczura, uderza� nerwowo o pod�og�. - Zostali�cie zdziesi�tkowani - m�wi� dalej lalecznik. - Wszyscy �yj�cy dzisiaj kzinowie s� potomkami tych, kt�rym uda�o si� nie bra� udzia�u w wojnie. Niekt�rzy spo�r�d nas uwa�aj� nawet, �e obecnie kzinowie dysponuj� wystarczaj�co du�ym zasobem inteligencji, opanowania i og�ady, by m�c wsp�istnie� pokojowo z innymi rasami. - I dlatego stawiasz na szali swoje �ycie, decyduj�c si� na odbycie tej wyprawy w towarzystwie kzina. - W�a�nie - przytakn�� Nessus i zatrz�s� si� na ca�ym ciele. - Opr�cz tego mam siln� motywacj�. Je�eli moja odwaga oka�e si� przydatna, a wyprawa przyniesie korzy�� memu gatunkowi, zostanie mi by� mo�e przyznane zezwolenie na posiadanie potomstwa. - Trudno to uzna� za wi���ce zobowi�zanie - zauwa�y� Louis. - Wi�c istnieje jeszcze jeden pow�d dla zabrania kzina. Znajdziemy si� w obcym �rodowisku, pe�nym nie znanych niebezpiecze�stw. Kto mnie obroni? Kto nadaje si� do tego lepiej od kzina? - Chroni� lalecznika? - Czy to brzmi dziwnie? - I to jak - powiedzia� M�wi�cy-do-Zwierz�t. - W dodatku przemawia do mego poczucia humoru. No, a ten? Louis Wu? - Dla nas wsp�praca z lud�mi okaza�a si� bardzo korzystna, 23 wi�c jest zrozumia�e, �e zdecydowali�my si� na przynajmniej jednego cz�owieka. Louis Gridley Wu na sw�j beztroski zwariowany spos�b jest osobnikiem o niezwyk�ej zdolno�ci przetrwania. - Rzeczywi�cie beztroski. I zwariowany. Wyzwa� mnie na pojedynek. - Czy przyj��by� to wyzwanie, gdyby nie interwencja Hrotha? Skrzywdzi�by� go? - �eby zosta� natychmiast karnie odes�any do domu za spowodowanie powa�nego incydentu dyplomatycznego? Ale chyba nie o to chodzi, prawda? - Mo�e w�a�nie o to. Louis �yje, a ty przekona�e� si�, �e nie mo�esz zapanowa� nad nim wykorzystuj�c jego strach. Chyba rozumiesz, co z tego wynika? Louis zachowa� dyskretne milczenie. Je�eli lalecznik chce go przedstawi� jako wyrafinowanego, inteligentnego gracza, to on nie ma nic przeciwko temu. - Przedstawi�e� ju� swoje motywy - powiedzia� M�wi�cy--do-Zwierz�t. - Porozmawiajmy teraz o moich. Co mo�esz mi zaoferowa� w zamian za przy��czenie si� do wyprawy? I zacz�y si� targi. Dla lalecznik�w nap�d hiperprzestrzenny kwantum II przedstawia� nieocenion� warto��. Dzi�ki niemu statek kosmiczny m�g� przeby� odleg�o�� jednego roku �wietlnego w minut� i pi�tna�cie sekund, podczas gdy zwykle potrzebowa� na to a� trzech dni. Ale zwyk�y statek m�g� jeszcze zabra� na pok�ad jaki� �adunek. - Zainstalowali�my silnik w kad�ubie Genera� Products numer cztery, najwi�kszym, jaki w og�le jest produkowany. Kiedy nasi naukowcy i in�ynierowie sko�czyli prac�, okaza�o si�, �e niemal ca�e wn�trze wype�nione jest maszyneri�, tote� b�dzie nam, niestety, troch� ciasno. - Egzemplarz eksperymentalny - mrukn�� kzin. - Jak dok�adnie go wypr�bowano? - Statek odby� podr� do j�dra galaktyki i z powrotem. I by� to jego jedyny, jak dot�d, lot. Laleczniki nie mog�y same dok�adnie go przetestowa�, nie mog�y te� znale�� nikogo, kto by to zrobi�; znajdowali si� przecie� w trakcie migracji. Statek nie mia�by na swoim pok�adzie praktycznie �adnego �adunku, chocia� jego kad�ub mierzy� ponad mil� �rednicy. Co wi�cej, ka�de 24 zmniejszenie pr�dko�ci ko�czy�o si� natychmiast powrotem do normalnej przestrzeni kosmicznej. - My go ju� nie potrzebujemy, wy natomiast tak - m�wi� dalej Nessus. - Oddamy go za�odze razem z wszelkimi potrzebnymi planami. Bez w�tpienia b�dziecie mogli wprowadzi� wiele ulepsze�. - Za co� takiego z pewno�ci� otrzyma�bym imi� - zauwa�y� kzin. - W�asne imi�. Musz� zobaczy� ten statek w akcji. - Mo�esz sam na nim polecie�. - Za taki statek sam Patriarcha nada�by mi imi�. Jestem tego pewien. Jakie bym wybra�? Mo�e... - i kzin prychn�� co� przera�liwie g�o�no. Lalecznik odpowiedzia� w tym samym j�zyku. Louis poruszy� si� ze zniecierpliwieniem. Nie by� w stanie bra� udzia�u w rozmowie tocz�cej si� w J�zyku Bohater�w. Mia� ju� zamiar zostawi� ich samych, ale przypomnia� sobie, �e ma przecie� tajemniczy hologram. Wyj�� go z kieszeni i rzuci� kzinowi. M�wi�cy-do-Zwierz�t schwyci� go, wzi�� delikatnie w palce i spojrza� pod �wiat�o. - Wygl�da, jak otoczona jakim� pier�cieniem gwiazda - powiedzia� po chwili. - A co to w�a�ciwie jest? - Ma to zwi�zek z celem naszej wyprawy - odpar� lalecz-nik. - Nic wi�cej nie mog� wam na razie powiedzie�. - Jaki tajemniczy. Kiedy mo�emy wyruszy�? - Przypuszczam, �e to kwestia dni. Moi agenci ca�y czas poszukuj� odpowiedniego kandydata na czwartego cz�onka wyprawy. - A wi�c nie pozostaje nam nic innego, jak czeka�. Louis, czy mo�emy przy��czy� si� do twoich go�ci? Louis wsta� i przeci�gn�� si�. - Jasne. Niech maj� sw�j dreszczyk emocji. M�wi�cy, zanim tam p�jdziemy, mia�bym pewn� propozycj�. Nie odbieraj tego jako pr�by uw�aczenia twojej godno�ci, ale... Przyj�cie podzieli�o si� na kilka oboz�w: ogl�daj�cych stereo-wizj�, graj�cych w bryd�a i pokera, kochaj�cych si�, i to zar�wno w parach, jak i w wi�kszych grupach, opowiadaj�cych historyjki oraz tych, kt�rzy padli ofiar� r�nych u�ywek. Na trawniku w �wietle wstaj�cego s�o�ca dostrzec mo�na by�o grup� z�o�on� z tych ostatnich i kilku ksenofll�w. W grupie tej znajdowali si� mi�dzy innymi Nessus, M�wi�cy-do-Zwierz�t, Louis Wu, Teela Brown i pracuj�cy na najwy�szych obrotach samobie�ny barek. Sam trawnik piel�gnowany by� wed�ug staro�ytnej brytyjskiej zasady: sia� i kosi� przez co najmniej pi��set lat. Pod koniec 25 pewnego pi��setlecia dosz�o do krachu gie�dowego, w wyniku kt�rego Louis Wu sta� si� posiadaczem du�ej ilo�ci pieni�dzy, pewna szlachecka rodzina za� takimi posiadaczami by� przesta�a. Trawa by�a zielona i b�yszcz�ca, w oczywisty spos�b prawdziwa. Nikt nigdy nie grzeba� w jej genach w poszukiwaniu w�tpliwych usprawnie�. U podn�a trawiastego, �agodnego zbocza znajdowa� si� kort tenisowy, na kt�rym ma�e figurki biega�y w t� i z powrotem, z wielkim przej�ciem i olbrzymi� energi� machaj�c rakietami. - Sport jest czym� wspania�ym - zauwa�y� leniwie Louis Wu. - M�g�bym siedzie� i patrze� cho�by ca�y dzie�. �miech Teeli troch� go zaskoczy�. Pomy�la� o milionach dowcip�w, kt�rych nigdy nie s�ysza�a i nie us�yszy, bo nikt ich ju� nie opowiada. Z tych milion�w dowcip�w, kt�re Louis zna� na pami��, przynajmniej dziewi��dziesi�t dziewi�� procent musi ju� by� przestarza�e. Przesz�o�� i tera�niejszo�� nie mieszaj� si� ze sob� zbyt dobrze. Louis le�a� na trawie z g�ow� spoczywaj�c� w obj�ciach Teeli. Barek nachyli� si� nad nim, by m�g� dosi�gn�� do klawiatury nie podnosz�c si� z miejsca. Louis zam�wi� dwie mocha, chwyci� wysuwaj�ce si� z otworu podajnika szklanki i wr�czy� jedn� z nich Teeli. - Przypominasz mi dziewczyn�, kt�r� kiedy� zna�em - powiedzia�. - S�ysza�a� kiedy� o Pauli Cherenkov? - To ta rysowniczka? Z Bostonu? - Tak. Teraz ju� na emeryturze. - To moja pra-pra-prababcia. Kiedy� nawet u niej by�am. - Kiedy� by�a powodem nag�obicia mojego serca. Mog�aby� by� jej siostr�. �miech Teeli rozszed� si� przyjemnymi wibracjami po kr�gos�upie Louisa. - Obiecuj� ci, �e nic takiego z mojej strony ci nie grozi, pod warunkiem, �e mi powiesz, co to w og�le jest. Louis zamy�li� si�. Wyra�enie by�o jego w�asne, wymy�lone wy��cznie po to, by odda� stan, w jakim si� wtedy znajdowa�. Nie u�ywa� go zbyt cz�sto, ale te� nigdy nie musia� go wyja�nia�. Zawsze wiedzia�y, co to znaczy. Spokojny, �agodny poranek. Gdyby teraz si� po�o�y�, spa�by co najmniej dwana�cie godzin. Zm�czenie zaczyna�o dawa� zna� o sobie. W obj�ciach Teeli by�o mu dobrze i wygodnie. W pocz�tkowej fazie przyj�cia �wi�towa� swoj� rocznic� sam na sam z trzema kobietami, kt�re kiedy� by�y dla niego bardzo wa�ne i vice versa. 26 Z trzema? Czy czterema? Nie, z trzema. Wszystko wskazywa�o na to, �e by� ju� odporny na nag�obicie serca. Dwie�cie lat pozostawi�o po sobie zbyt wiele blizn na jego osobowo�ci. A teraz le�a� wygodnie z g�ow� tulon� przez kobiet�, kt�ra wygl�da�a dok�adnie tak samo jak Paula Cherenkov. - Kocha�em j� - powiedzia�. - Znali�my si� wiele lat. Cz�sto si� spotykali�my. A potem pewnego wieczoru zacz�li�my o czym� rozmawia� i nagle by�em ju� zakochany. My�la�em, �e ona te� mnie kocha. Nie poszli�my tej nocy do ��ka. To znaczy, nie poszli�my tam razem. Zapyta�em j�, czy chce wyj�� za mnie za m��. Powiedzia�a, �e nie. By�a zaj�ta robieniem kariery. Nie ma czasu na takie rzeczy, powiedzia�a. Mimo to zaplanowali�my wsp�ln� podr� do Amazo�skiego Parku Narodowego, tak� namiastk� miodowego miesi�ca. Nast�pny tydzie� to by�a prawdziwa hu�tawka nastroj�w. Kupi�em bilety i zarezerwowa�em hotele. Czy zale�a�o ci kiedykolwiek tak bardzo na kim�, co do kogo by�a� przekonana, �e nie jeste� go warta? - Nie. - By�em m�ody. Dwa dni przekonywa�em sam siebie, �e jednak jestem wart Pauli Cherenkov. Wreszcie si� uda�o. A ona wtedy powiedzia�a, �e nie jedzie. Nie pami�tam ju� dlaczego. W ka�dym razie mia�a jaki� pow�d. Tego samego tygodnia byli�my jeszcze kilka razy na obiedzie. Nic. Powstrzymywa�em si� przed wywieraniem na ni� jakiegokolwiek nacisku. Nigdy si� chyba nawet nie domy�la�a, jak wiele mnie to kosztowa�o. A ja ca�y czas w g�r� i w d�, w g�r� i w d�. A potem ju� by�o wszystko jasne. Powiedzia�a, �e mnie lubi. �e by�o nam fajnie razem. �e powinni�my zosta� dobrymi przyjaci�mi. Nie by�em w jej typie. My�la�em, �e si� kochamy. Mo�e ona te� tak my�la�a, przynajmniej przez jaki� tydzie�. Nie, nie by�a okrutna. Po prostu nie mia�a poj�cia, co si� dzieje. - Ale co z tym nag�obiciem? Louis podni�s� wzrok na Teel� Brown. Srebrne oczy odpowiedzia�y mu lustrzanym spojrzeniem i Louis zda� sobie spraw�, �e ona nie zrozumia�a ani s�owa. Louis mia� cz�sto do czynienia z obcymi. Instynktownie czy mo�e dzi�ki bogatemu do�wiadczeniu potrafi� wyczu�, kiedy jakie� poj�cie by�o zbyt niejasne, by go zrozumiano. Tutaj mia� w�a�nie do czynienia z podobn�, niemo�liw� do przeskoczenia, przepa�ci�. 27 Jaka� otch�a� dzieli�a Louisa Wu od dwudziestoletniej dziewczyny! Czy naprawd� a� tak bardzo si� zestarza�? A je�li tak by�o w istocie, to czy Louis Wu w og�le by� jeszcze cz�owiekiem? Teela z nie zmienionym spojrzeniem oczekiwa�a na o�wiecenie. - Nie�as! - zakl�� Louis i zerwa� si� na nogi. Plamki brudu zsun�y si� powoli po jego szacie i spad�y na ziemi�. Nessus rozprawia� o etyce. Przerwa� sobie na moment (ca�kiem dos�ownie, bo ku zachwytowi s�uchaczy uruchomi� r�wnie� narz�dy mowy drugiej g�owy), by odpowiedzie� na pytanie Louisa. Nie, nie mia� �adnych meldunk�w na temat wynik�w poszukiwania czwartego cz�onka za�ogi. M�wi�cy-do-Zwierz�t, otoczony swoj� gromadk� wielbicieli, roz�o�y� si� na trawie niczym pomara�czowa g�ra. Dwie kobiety drapa�y go delikatnie za uszami. Osobliwe uszy, kt�re mog�y by� rozwini�te niczym chi�skie parasolki lub przytulone ciasno do g�owy, sta�y w postawie na baczno�� i Louis m�g� wyra�nie dostrzec wytatuowany na powierzchni ka�dego z nich rysunek. - A widzisz? - zawo�a� Louis. - Dobry mia�em pomys�? - Znakomity - odpar� kzin nie zmieniaj�c pozycji. Louis roze�mia� si� w duchu. Kzin to gro�na bestia, prawda? Ale kto b�dzie si� ba� kzina, kt�rego drapi� za uszami? Zar�wno go�cie Louisa, jak i sam kzin czuli si� dzi�ki temu du�o swobodniej. Ka�de stworzenie wi�ksze od myszy polnej lubi by� drapane za uszami. - Ca�y czas si� zmieniaj� - wymrucza� sennie kzin. - Podszed� jaki� m�czyzna, powiedzia� kobiecie, kt�ra akurat mnie drapa�a, �e on te� to lubi i obydwoje zaraz gdzie� znikn�li. To musi by� bardzo interesuj�ce nale�e� do gatunku o dw�ch inteligentnych p�ciach. - Czasem jest to a� z b y t interesuj�ce. - Naprawd�? Dziewczyna drapi�ca kzina za lewym uchem - jej sk�ra przypomina�a czarn� otch�a� kosmosu z b�yszcz�cymi gwiazdami i galaktykami, w�osy za� rozwiany ogon komety - oderwa�a si� od swego zaj�cia. - Teela, teraz twoja kolej - powiedzia�a weso�o. - Chce mi si� je��. Teela pos�usznie ukl�k�a za wielk� pomara�czow� g�ow�. - Teela Brown, poznaj M�wi�cego-do-Zwierz�t. Oby�cie razem... Obok nich wybuch�a nagle dziwaczna, popl�tana muzyka. 28 - ...�yli d�ugo i szcz�liwie. Co to by�o? A, to Nessus. Co� si� sta�o? �r�d�em muzyki by�y dwa wspania�e gard�a lalecznika, kt�ry wepchn�� si� bezceremonialnie mi�dzy Louisa a dziewczyn� i zapyta�: - Ty jeste� Teela Jandrova Brown, kod identyfikacyjny IKLUGGTYN? Dziewczyna by�a zdziwiona, ale nie przestraszona. - Tak si� rzeczywi�cie nazywam, a kodu nie pami�tam. O co chodzi? - Od tygodnia przeczesujemy Ziemi� w twoim poszukiwaniu, a spotykam ci� na przyj�ciu, na kt�re trafi�em zupe�nie przypadkowo! Moi agenci nie us�ysz� ode mnie pochwa�y. - Nie, tylko nie to... -j�kn�� cicho Louis. Teela wsta�a, nie bardzo wiedz�c, jak ma si� zachowa�. - Wcale si� nie chowa�am ani przed tob�, ani przed jakimkolwiek innym... obcym. O co w�a�ciwie chodzi? - Zaczekaj! - Louis wskoczy� mi�dzy lalecznika i dziewczyn�. - Nessus, Teela naprawd� nie nadaje si� na odkrywc�. Wybierz kogo� innego. - Ale, Louis... - Chwileczk� - odezwa� si� kzin, przyjmuj�c