8215
Szczegóły |
Tytuł |
8215 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8215 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8215 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8215 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Pan z kozi� br�dk�
Przyjaciel m�j, mi�y bardzo poeta, opowiedzia� mi t� histori�, kt�ra wygl�da na
opowiadanie patentowanego wariata, maj�cego urz�dowe za�wiadczenie pomieszania
zmys��w. Przyjaciel dawa� mi trzy razy "naj�wi�tsze s�owo honoru", �e w tej hecy
bra� udzia�. Gdyby raz, to mo�e bym jeszcze jako tako uwierzy�, ale trzy razy -
to troch� za wiele. Ubocznie tylko nadmieniam, �e m�j przyjaciel jest to
pijaczyna na wielki kamie�. Pod tym k�tem widzenia rzecz si� staje zrozumia�a.
Oto co mi ten b�cwa� nabredzi�:
Niedawno oszo�omi�a mnie mi�a wiadomo��, �e stary kutwa, po kt�rym mia�em
dziedziczy�, zjad� pieczone prosi�, nies�ychan� ilo�� �liwek, a potem napi� si�
lodowatej wody. Kiedy kto ma lat siedemdziesi�t, nie powinien tego robi�, chyba
�e ma mi�ego spadkobierc�. Zemsta natury by�a natychmiastowa i poczciwy
staruszek umar�. Z rozrzewnieniem opowiadano mi, jak do ostatniej chwili
zachowa� jasno�� i bystro�� umys�u i jak z oszcz�dno�ci zdmuchn�� gromnic� na
d�ug� chwil� przed �mierci�. Zjad� te� przed oddaniem Bogu ducha pieczone
kurcz�tko, aby si� nie zmarnowa�o.
Poniewa� dzia�o si� to w prowincjonalnym, obskurnym miasteczku, trzeba by�o tam
jecha�, aby sprawdzi�, czy dobry, stary cz�owieczyna naprawd� umar�, mog�o i to
by� bowiem, �e z oszcz�dno�ci wpad� na dwa, trzy lata w letarg, aby nie marnowa�
�wiec i oby� si� bez jedzenia. Spadek - rzecz oczywista - by� na ostatnim planie
(!), chocia� tylko w ma�ych miastach bywaj� du�e spadki. Tam zacni
nieboszczykowie umiej� wie�� �ycie skromne i bogobojne, ta�sze s� lekarstwa i
doktorzy nie tak �apczywi. Szczerze mi �al ludzi, kt�rzy si� spodziewaj� spadku
cho�by w Warszawie, gdzie koszty �mierci s� niepomierne, i spadek kurczy si� jak
jaszczur w powie�ci p. Honoriusza Balzaca.
Ja z mojego uczciwego nieboszczyka by�em wcale zadowolony, tak �e nie
przeklina�em zbytnio pobytu w szarym, b�otnistym i �ydowskim mie�cie. Min�
mia�em przyzwoicie strapion� i nieboszczyk, je�li na mnie spojrza�, m�g� mie�
chwil� prawdziwej rado�ci. Temu zacnemu cz�owiekowi zawsze i we wszystkim si�
wiod�o i nawet po �mierci mia� szcz�cie, na takiego jak ja natrafiwszy
spadkobierc�.
Kiedy si� sta�o oczywiste, �e mi�y nieboszczyk, nawet gdyby si� zbudzi� z
letargu, nie zdo�a pod�wign�� nies�ychanej ilo�ci kamienistej ziemi, gdy� robota
na prowincji nie jest fuszersk� robot� sto�eczn�, a grabarze s� tam dok�adni i
pracowici, kiedy dusza Harpagona odesz�a do raju w ca�ej paradzie, bo we fraku,
rozci�tym na plecach, trzeba by�o pomy�le�, w jaki spos�b ukoi� �a�o�� i
zmartwienie.
Musia�em przez dwa dni jeszcze drepta� po bruku przyjemnego tego miasta. M�j
zacny krewny, sam ju� w raju bezp�atnie wszelkich wspania�ych u�ywaj�cy
rozkoszy, nie m�g� mie� do mnie pretensji, �e jeszcze za swoje pieni�dze, bo
jego trzyma�y w uwi�zi niezliczone formalno�ci, chc� pocieszy� strapion� i
niewyspan� dusz�. Tylko ludzie �li i ob�udni, otrzymawszy spadek, udaj�, �e
umieraj� z �a�o�ci, cz�owiek rozs�dny powinien ucieszy� nieboszczyka, daj�c mu
dow�d, �e jego skarb�w �le nie u�yje, lecz je spo�yje w rado�ci i w b�ogim
weselu, �e uczyni to, jednym s�owem, czego on uczyni� nie umia�, i wskutek tego
m�g�by mie� za grobem wyrzuty sumienia.
Do�� by�o trudno w ma�ym mie�cie oszale�. Mo�na sobie by�o wprawdzie kaza� poda�
do obiadu lody ananasowe i hawa�skie cygaro, takie jednak polecenie nie mia�o
sensu, bo wywo�a�oby tylko zbiegowisko, zupe�nie zreszt� niepotrzebne, gdy� w
ca�ym mie�cie nie by�o ani ananasa, ani hawa�skiego cygara. Mo�na by�o zakupi�
wszystkie pokoje w pierwszorz�dnym hotelu, co powinno wywo�a� sensacj�; i ten
pomys� jednak r�wnie� by� bez sensu, w ca�ym bowiem hotelu by�y tylko dwa
pokoje, a w jednym sta� bilard, kt�ry od przypadku s�u�y� jako ��ko.
Nie by�o to jednak miasto najgorsze. �le jest s�dzi� z pozor�w. Ostatecznie
bowiem znalaz�a si� rozrywka pierwszorz�dna. W mie�cie tym go�ci� kabaret,
tingeltangel, co� w tym rodzaju. Na zielonym papierze czerwon� farb�, ko�lawymi
literami, udaj�cymi litery druku, by�o wypisane, �e w kawiarni "Japo�skiej"
odbywa si� codziennie przedstawienie "monstre" najwybitniejszych gwiazd �wiata,
artystek i artyst�w sto�ecznych.
Ha! �ycie bucha rado�ci� jak gejzer. Nawet tu.
W pobli�u miasta znajdowa�y si� g�o�ne w �wiecie kopalnie nafty, wi�c �rodowisko
ludzi bogatych, sk�onnych do hazardu, bardzo przeto szcz�liwych lub
nieszcz�liwych. Na obie te dolegliwo�ci, na szcz�cie i na nieszcz�cie,
wymy�li�a natura jedno wsp�lne lekarstwo: szampana. Rzecz prosta, �e po tak
zawi�ym wyk�adzie wniosek jest prosty, ten mianowicie, �e nawet w tak obskurnym
mie�cie kabaret, w kt�rym mo�na dosta� szampana, m�g� mie� widoki powodzenia.
Cz�owiek rzadko pija naft�, z regu�y jednak umie naft� zmieni� w wino. Jest to
bosk� cech� natury ludzkiej, �e wszystko, dziegie�, smo��, s�l, sztuczny naw�z,
kartofle i pszenic� umie ona szybko, jednym gestem, u�ywanym przez czarownik�w,
zmienia� w wino.
Nie bez trwogi jednak wchodzi�em do wznios�ego lokalu, w kt�rym szala�o
miejscowe �ycie. Lokal by� spelunk�. Histori� jej mo�na by�o wyczyta� na
tapetach. Niezliczone pokolenia much umar�y i pogrzebane s� na "�yrandolu";
wspaniale lustro zdobi�o jedn� �cian�. Kiedy w to lustro, porysowane, p�kni�te w
samym �rodku �ywota swojego, zamorusane i nie myte od chwili swoich narodzin,
spojrza� cz�owiek - cofa� si� natychmiast przera�ony. By�o to zaczarowane
zwierciad�o. Najbardziej urodziwa twarz czyni�a si� szpetna; oczy odbiega�y od
siebie, jak gdyby w nag�ym przera�eniu; nos przybiera� kszta�ty niesamowite,
usta rozszerza�y si� w okropnym cierpieniu, widzia�e� upiora, kt�ry by� zielony
i straszny. By�o to prawdziwe zwierciad�o �ywota, w kt�rym wszelki szych i
marno�� ziemska przybiera�y kszta�t w�a�ciwy. Z brudnej toni zwierciad�a patrzy�
w ciebie upi�r, �miej�cy si� szata�sko na temat: cha! cha!
Z jednej strony sali, nale�ycie �mierdz�cej, by� bufet. Na d�ugim stole, obitym
cerat�, t�usto si� poc�c�, tak �e wszystke wody wszystkich ocean�w zmy� by jej
do czysta nie mog�y, sta�y jakie� szk�a, jakie� w�dliny i sery. Samob�jca
drgn��by, zbli�ywszy si� do tej zastawy. By�y tam rzeczy, raduj�ce �o��dek, by�y
jednak i takie, kt�re s� rado�ci� oczu, a przez oczy raduj� ducha. W metalowych
niewypowiedzianego koloru kieliszkach barwi�y si� kwiaty. Sztuczne kwiaty,
podobne do zakurzonej, uwi�d�ej, straszliwej za�niedzia�ej cnoty.
Po stronie przeciwnej ustawiono estrad�, kt�ra przypomina�a nudny katafalk.
Sta�o na niej pianino, w kt�rym dusza dawno umar�a, a targana co nocy za w�osy
swoich strun, wydawa�a spoza grobu chrapliwe, okropne, szczekaj�ce rz�enia.
Pianino to bite po �ebrach, torturowane z pasj� przez ohydnego Torquemade dr�a�o
jak czarna trumna, w kt�rej le��cy nieboszczyk zwariowa� i wierci si� z powodu
wyrzut�w sumienia, p�aka�o, dostawa�o czkawki, j�cza�o basem g�uchym i
podziemnym, bulgota�o spazmem, charkota�o kaszlem uporczywego suchotnika, nagle
zawy�o, po czym odezwa�o si� drewnianym g�osem puszczyka, a� po chwili zacz�o
kwili� cieniutkim, piskliwym, dreszcz budz�cym g�osikiem podrzutka, ci�ni�tego
pod cudze drzwi na �niegu i mrozie; wszystkie za� te g�osy wstawa�y i umiera�y w
rytmie, wi�c kiedy zamkn��e� oczy, mia�e� widzenie, �e oto straszliwy szkielet
wsta�, ta�czy i pl�sa rado�nie, piszczelami sucho chrz�ci i pomrukuje sobie,
raz wysoko, raz nisko, a czasem nie mo�e doby� g�osu z przepalonej �mierci�
gardzieli, gdy� co drugi klawisz nie odpowiada�. W takim instrumencie musi by�
zakl�ta dusza starej panny, kt�ra �le i bez wytchnienia graj�c na fortepianie,
zatruwa�a �ycie s�siadom. Teraz j� za to ci�gn� za w�osy, ka�dym ruchem peda�a
gniot� jej �ono, a ona skar�y si� biedactwo.
Pianino to, jego dusza �a�o�nie jak g�odny pies skaml�ca, musia�o wzruszy�
niejednego s�uchacza; dlatego dobrzy ludzie, kiedy sobie w serce z winem nalej�
dobroci, u�al� si� zawsze nad takim instrumentem i jeden leje w jego wn�trze
wino, drugi kieliszek koniaku, inny sardynki w nie wrzuca, cytryn�, cygaro. A to
zwierz� wszystko po�era i znowu p�acze, i �ka, i rz�zi, i flaki z siebie w�r�d
wycia wypruwa.
Za bufetem siedzia�a panna t�usta, przy pianinie mistrz bardzo chudy. Panienka
mia�a piersi takiej niezwyk�ej obfito�ci, �e mog�a nimi wykarmi� nie tylko ma�e
i skromne w wymaganiach niemowl�, lecz stu Tatar�w, chciwie i bez opami�tania
przez dzie� ca�y kobyle mleko pij�cych. A� dziw bra�, �e w jej pobli�u m�g� si�
uchowa� kto� tak bardzo chudy jak to widmo, piszczelami palc�w t�uk�ce w
piszczele klawisz�w. Od samego patrzenia na t� mi�� panienk� mo�na by�o przybra�
na ciele. Siedzia�a za tym bufetem, ponura jak sowa, licz�c kostki cukru i
plasterki cytryny. Ilekro� spojrza� kto na ni�, u�miecha�a si� jak ropucha,
kiedy sobie przypomni kochanka.
Poniewa� by�a to niedziela, w spelunce by�o sporo go�ci, nie tak wielu jednak,
aby ich to biedactwo spoza bufetu nie mog�o zmie�ci� na swoim �onie bez
wielkiego trudu.
U wej�cia przywita� mnie dyrektor kabaretu.
Ujrzawszy t� twarz, wzdrygn��em si�. Indywiduum by�o we fraku, kt�rego cokolwiek
wytworny nieboszczyk nigdy na siebie nie pozwoli�by w�o�y�. Wierzga�by jak ko�.
W brudnawym gorsie, widocznie przyczepionym do niewidzialnej koszuli, tkwi�y dwa
bezczelne szkie�ka, zrobione na brylanty. Spodnie u�o�one by�y w harmonijk�.
Indywiduum mia�o jednak twarz niezwyk��. By� to starszy ju� pa�, s�dziwy, z
br�dk� szczecinowat�, podobn� do ko�lej. Oczy mia� bystre, czarne i m�dre. Na
twarzy bladej i niezwykle inteligentnej widnia�y g��bokie bruzdy, jakby �lad po
cierpieniu, co przez t� twarz o szlachetnym wyrazie przesz�o jak ostry p�ug.
Czo�o wysokie, m�dre, czo�o cz�owieka my�l�cego i nieustannie trapionego czym�,
co si� w nim, w g��bokim wn�trzu t�amsi i przewala. By�a to twarz zabiedzona,
blado�ci� swoj� przechodz�c� w sinos�, niepokoj�ca, brzydka, a jednak w
brzydocie swojej poci�gaj�ca. Mia�o si� wra�enie, �e to wielki pa�, rasowy
szlachcic, pobity jakim� nieszcz�ciem, przywdzia� frak, ohydny i zat�uszczony,
i na dnie �ycia �eruje, aby �y�.
Jedno w tej twarzy dziwacznej by�o naprawd� �liczne - to u�miech. U�miech
smutny, cichy, jaki� rozrzewniony, mi�y i dobry, a r�wnocze�nie zbola�y i
ironiczny, u�miech zimnej, dotkliwej pogardy nie schodzi� z pergaminu tej twarzy
i wci�� si� b��ka�, wci�� si� wi� wko�o k�cik�w ust.
Cz�owiek ten wygl�da� jak stary arystokrata, co si� zab��ka� do zb�jeckiej
spelunki.
Kiedy wszed�em, oceni� mnie jednym ruchem m�drych swoich oczu i szybko podszed�
ku mnie. Wtedy zauwa�y�em, �e chroma� silnie.
Z uk�onami podprowadzi� mnie do stolika w pobli�u bufetu, spoza kt�rego sp�ywa�
ku mnie dziewiczy, lecz t�usty i g�sty jak zjelcza�e mas�o, u�miech.
Pa� z kozi� br�dk� widocznie mnie wyr�nia� z niewielkiej gromadki go�ci tak
rozbawionych, jak gdyby to by� raut paralityk�w albo doroczne �wi�to w klubie
samob�jc�w.
Atmosfera by�a ci�ka, duszna i parna.
Pa� dyrektor obja�ni� mnie, �e straci�em dwa numery programu, lecz �e nie mam
czego �a�owa�, gdy� by�y s�abe. Za chwil� jednak zaczn� si� atrakcje wyborowe,
wobec czego s�uszne wyda�o si� pytanie, czy b�d� jad� kolacj� w tym wytwornym
zak�adzie? Nie, nie b�d� jad� kolacji. Kto jednak przychodzi do kabaretu, ten
szuka pewnie podniety do szale�stwa i takiemu pewnie jest wszystko jedno. Komu
jest wszystko jedno, ten si� zwykle upija. Nie mia�em wprawdzie do tego
najmniejszej ochoty, �atwiej jednak zwlec dwie godziny z butelk�, ni� bez niej.
Do butelki mo�na gada�, a ona nie odpowiada, s�usznie te� najwi�ksi m�drcy
uznali flasz� za jedyn� towarzyszk�, godn� cz�owieka.
Wobec tego zwr�ci�em si� do sympatycznego dyrektora, kt�ry z u�miechem �agodnym
i m�drym czeka� rozkaz�w. . - Jakie macie wina?
- Najgorsze na �wiecie - odrzek� �agodnie dziwny ten cz�owiek.
Odpowied� by�a imponuj�ca.
U�miechn��em si�.
- Dobrych win nie ma ju� nigdzie - m�wi� on - �ajdactwo ludzkie nie uszanowa�o
nawet wina. C� mo�emy panu da�? Troch� wody sodowej z dro�d�ami i z
landrynkami. Jak pa� ka�e, aby si� to paskudztwo nazywa�o? Nazwy s� stare i
autentyczne.
Spojrza�em z podziwem na tego szczerego cz�owieka i on w tej�e chwili spojrza�
mi w oczy. Co� mnie tkn�o. T� ciekaw� i niezwyk�� twarz ju� gdzie� widzia�em.
Ale gdzie?
- Przed dwoma dniami, paniel - rzek� cicho dyrektor.
- Co si� sta�o przed dwoma dniami?
- Widzia� mnie pa� w domu swego wuja.
Stropi�em si�. C� za indywiduum? Czyta w my�lach, czy co?
- Pa� jest odgadywaczem my�li?
- Bynajmniej, ale grymas twarzy cz�owieka, kt�ry chce sobie co� przypomnie�,
jest bardzo �atwy do odczytania. W tej chwili za� m�g� pa� zajmowa� si� tylko
moj� mizern� osob�.
Wszak to jasne!
- Tak, to jasne... Niech pa� usi�dzie, panie dyrektorze.
- Dzi�kuj� bardzo. Jest pa� bardzo uprzejmy. Za chwil� odrabiam m�j numer na tej
przekl�tej estradzie, ale mam jeszcze czas...
Przynie�li jakiego� nowo narodzonego szampana, straszliwa za� Fizjonomia
kelnera, na kt�rej widok zadr�a�by z rado�ci ka�dy s�dzia �ledczy, zapytywa�a
mnie, czy nala� tak�e dyrektorowi? Kaza�em nala� skwapliwie.
- Musi pa� pi� to, co pan sam nawarzy� - rzek�em, wcale tym pocieszony, �e
znalaz�em wsp�lnika do nieszcz�cia, szampa� tak bowiem wygl�da� w istocie jak
nieszcz�cie. Byt blado��ty jak cz�owiek, kt�ry z rozpaczy nie �pi, cierpki jak
beznadziejnie chory, kwa�ny jak cz�owiek chory na w�trob� i czu� go by�o
korkiem. Wysoka marka, jednym s�owem.
- Pije si� nie wino, tylko rado��, kt�ra chodzi za winem i pije si� dusz�
cz�owieka przy winie - rzek� dyrektor.
- Pi�knie powiedziane... Wi�c ja pana widzia�em na pogrzebie mojego wuja? Tak,
teraz sobie przypominam... Czy pa� by� jego przyjacielem?
- Nie mia�em zaszczytu zna� tego dostojnego cz�owieka.
- Aj! Dlaczeg� tedy mia� pa� tak� zmartwion� min�?
- Jednego cz�owieka mniej na �wiecie, chocia� to ma�y pow�d do �a�o�ci.
W�a�ciwie to ja dlatego by�em zmartwiony, �e to kogo� innego chowaj�, a nie
mnie.
- No! no! A kt� by�a ta pani w grubej �a�obie, kt�r� pa� prowadzi� pod r�k�, co
tak bardzo p�aka�a?
- Chcia� pa� pewnie powiedzie� "gruba pani w cienkiej �a�obie". To by�a moja
�ona. O, siedzi w tej chwili za bufetem.
- Niepodobna! A c� �on� pa�sk� ��czy�o z moim wujem?
- Nic.
- Nie rozumiem! Wi�c czemu ta kobieta p�aka�a?
- Bo to, widzi pa�, ja jestem r�wnocze�nie przedsi�biorc� pogrzebowym...
- O! o! o!
- Tak, panie. Mia�em zaszczyt w�asnor�cznie bra� miar� z nieboszczyka, pragn��em
bowiem, aby trumna by�a wygodna. Nie b�d� dodawa�, �e czyni�em to z ca�� mo�liw�
delikatno�ci�, aby zbytnio szanownego nieboszczyka nie mi�tosi�, jak to jest w
zwyczaju. Pa� poj�cia nie ma o brutalnej bezceremonialno�ci, z jak� si�
zazwyczaj ci szakale, kt�rzy urz�dzaj� pogrzeb, odnosz� do dostojnych zw�ok.
- A pa�ska �ona?
- Udzia� mojej �ony w tym smutnym obrz�dzie by� raczej natury artystycznej. Moja
�ona by�a kiedy� aktork� i grywa�a �a�o�liwe i rzewne role. Matka, kt�rej
jednego dnia umar�o siedmioro dzieci nie potrafi tak zap�aka�, jak to bez
najmniejszego powodu potrafi ta genialna kobieta... Czy pa� pozwoli, �e po�l�
jej szklaneczk� tego pod�ego wina. Nale�y si� to jej talentowi...
- Ale� prosz�, ca�� butelk�!
- Dzi�kuj� panu. Butelka w istocie wi�ksz� jej sprawi rado��, ni� taki
naparstek. Niech to b�dzie zap�ata za jej rzewne �zy, kt�rymi skropi�a wujowi
pa�skiemu drog� do wieczno�ci.
- Ale sk�d te �zy?
- W�a�nie chc� panu powiedzie�. Dostojny i czcigodny nieboszczyk jak panu pewnie
wiadomo, nie odznacza� si� zbytni� hojno�ci�. S�dz�, �e nie obra�� pa�skiego
bliskiego krewnego, je�li powiem obrazowo, �e pies by�by go nawet opu�ci�, nie
mog�c w domu pana znale�� ko�ci do ogryzienia, gdy� pa� czyni� to sam.
Pokiwa�em smutnie g�ow�.
- Tak, panie - m�wi� dyrektor - poniewa� nikt nie wiedzia�, �e pa� przyjedzie,
aby odda� ostatni� przys�ug� temu zacnemu cz�owiekowi...
- Bynajmniej! Ja przyjecha�em po spadek!
- Jest to te� pewna forma serdecznej pami�ci o umar�ym, kt�ry musia� odczu� �yw�
przyjemno��, �e maj�tek jego zabierze cz�owiek tak bardzo mi�y jak pa�.
- Niech b�dzie!
- Poniewa� tedy szlachetny nieboszczyk chcia� mie� pogrzeb wystawny, widocznie
dlatego, �e si� wstydzi� �ycia i zostawi� u rejenta niema�� sum� na t�
uroczysto��, zaanga�owa�em moj� �on� do wylania mo�liwie jak najwi�kszej ilo�ci
�ez. My�l�, �e wywi�za�a si� ona doskonale z roli swojej smutnej i rani�cej
serce. Czy pa� by� zadowolony?
- Niech pa� podzi�kuje swojej ma��once. P�aka�a tak rzewnie, jak gdyby to ona
dosta�a spadek, a nie ja...
- Dzi�kuj� panu, m�wi przez pana artysta... Ale, je�li pa� pozwoli, powr�c� za
p� godziny, gdy� teraz musz� i�� na estrad�. Zobaczy pa� niezwyk�e sztuki
magiczne.
- Czekam z niecierpliwo�ci�!
- Do widzenia!
Pa� dyrektor, pow��cz�c za sob� lew� nog�, grubo dziwacznym butem sztukowan�,
poszed� na estrad�. Wyg�osi� kr�tk� przemow� do publiczno�ci, ju� przyzwoicie
ur�ni�tej, kt�ra go przywita�a oklaskami jak starego znajomego. Sk�oni� si�
jednak tylko mnie.
Co za wyborny cz�owiek! Przedsi�biorca pogrzebowy, dyrektor kabaretu, czarny
magik, dusza zdaje mi si� przez p� b�azna, przez p� smutnego cz�owieka,
idiotycznie szczery, bombastyczny i skromny, haniebnie ironiczny. Patrzy�em
ciekawie, co potrafi jako sztukmistrz. Pokaza� z pocz�tku kilka sztuczek, kt�re
si� widuje w ka�dym podlejszym cyrku, z kartami, pier�cionkami i zegarkami,
po�yczanymi niech�tnie przez publiczno��; po czym wyjmowa� z ust p�on�ce paku�y,
dymi� jak lokomotywa, przecudownie udawa� g�osy zwierz�t i ptak�w, wreszcie
pokaza� sztuczk� niebywa�� i trudn�; znikn�� na mgnienie oka i zaraz si� ukaza�.
Nie by�em pijany i przetar�em palcami oczy, chc�c si� przekona�, czy nie �pi�
albo czy nie uleg�em sugestii. Dyrektor dojrza� ten ruch z estrady i u�miechn��
si� do mnie.
Publiczno�� oklaskiwa�a go z l�kliwym zapa�em.
Ja - przyznaj� - zdumiony by�em doskona�� precyzj� tego szariata�stwa, tote�
zupe�nie szczerze oklaskiwa�em mojego przygodnego przyjaciela i sk�ada�em mu
�ywym tonem �yczenia, kiedy powr�ci� do mojego stolika.
- Sztuczka pa�ska ze znikni�ciem, bez �adnych zas�on i bez parawan�w, jest
znakomita. Jak si� to robi?
- Po prostu, znika si�.
- Ale jak?
- To trudno wyja�ni�. W�a�ciwie to nie jest �adna sztuka: znikn��. Tyle rzeczy
znika na �wiecie, maj�tki, ludzie, �ony, kochanki i nikt si� nie dziwi. Moja
sztuczka jest dlatego dziwna, �e ja si� ukazuj� z powrotem. Mnie wolno, bo to w
kabarecie. Wielu jednak ludzi ze straszliwym, nieco gwa�townym spotka�oby si�
przyj�ciem gdyby, raz znikn�wszy, ukazali si� z powrotem. Gdyby tak szlachetny
wuj pa�ski, kt�ry znikn�� w wieczno�ci... Ach, ja tylko �artuj�, niech si� pa�
�askawie nie gniewa. Stamt�d ma�o kto powraca...
- Ma�o kto? Stamt�d chyba nikt nie powraca!
- Tak �ci�le tego powiedzie� nie mo�na. Ale, wracaj�c do dalszych temat�w - jest
jedna osoba na �wiecie, kt�r� bym ch�tnie nauczy� sztuki znikania, nie
nauczywszy jej sztuki powrotu... Niech pa� nie patrzy w stron� bufetu...
Ostro�nie! Gdyby tak, och, ona... Moja �ona...
- Ach!
- �ona moja jest anio�em, drogi panie... Ale w �yciu to i anio�, widzi pa�...
- Napijmy si�! - rzek�em czym pr�dzej - pa� si� robi ponury...
- Owszem, je�li pa� �askaw, to si� ch�tnie napij�. Za chwil� b�dzie tu pusto.
Czy panu si� bardzo �pieszy?
- Wyje�d�am o �smej jutro, a spa� mi si� nie chce. Ch�tnie z panem pogadam.
- Ja jeszcze ch�tniej. Ale, niech si� pa� nie gniewa za moj� bezczelno��, czy
mog� mojej �onie pos�a� w pa�skim imieniu co� do wypicia?
- Ale� najch�tniej! Kelner wino!
- Mo�e nie wino? Co� silniejszego... Butelk� rumu na przyk�ad?
- Rumu? Kobiecie? Butelk�?!
- Ach, ona wytrzyma. Jest to istota �agodna, ale silna. Silny trunek dzia�a na
ni� zreszt� koj�co... Do rumu czuje specjaln� predylekcj�, bo j� rozmarza. Ja
tak�e, je�li pa� pozwoli, i panu te� radzi�bym zmieni� to obrzydliwe wino na co�
mniej obrzydliwego.
- Koniak?
- Pa� niech pije koniak, a ja - je�li wolno - prosz� o w�dk�. Czyst�, zwyczajn�
w�dk�.
Kaza�em poda�. M�j wuj obr�ci� si� w grobie i siekn�� - najwyra�niej s�ysza�em.
- W�dka - gi�dzi� mi�y ten cz�owiek - ma wiele szlachetnych w�a�ciwo�ci:
u�mierza b�le, podnieca temperament, porusza leniw�, ci�k� krew p�nocn�. Poza
tym przypomina kryszta� �r�dlanej wody, wi�c mo�e dlatego niewinni Sarmaci tak
j� lubi�. U nas wi�cej zimy ni� lata, wi�cej lodu ni� s�o�ca. A w�dka to jest
roztopiony l�d. Ka�dy nar�d pije w tym sensie. W�och i Francuz pije roztopione
na z�oto s�o�ce, my l�d. Dlatego Polak tak si� prze�lizguje po �yciu jak na
�y�wach i dlatego si� tak cz�sto zatacza, bo mu �lisko. Smutek Polaka jest tak
gor�cy, �e go musi ozi�bi� w�dk�, smutek innych narod�w jest zimny, wi�c go
podlewaj� winem. My jednak mamy t� niezaprzeczon� wy�szo�� nad ka�dym narodem
�wiata, �e potrafimy pi� wszystko. Pod tym wzgl�dem mamy genialne zdolno�ci.
Gdyby Hiszpan wypi� butelk� czystej, umar�by w m�kach, a Polaka podnieci to
tylko do wypicia hiszpa�skiego wina. Mocny nar�d i ochoczy do wypicia. Trzeba
bowiem umie� pi�. Widok pijanego na weso�o Polaka jest krzepi�cy. Co za si�a,
panie drogi, jaka wytrzyma�o�� i jaka otwarto��! Anglik pije jak rzezimieszek,
po kryjomu, nie�adnie. Z tego powodu mam dla tego narodu uczciw� pogard�.
Francuz pije prze�licznie, Niemiec brzydko. Jak mog�o piwo zwyci�y� wspania��,
i bohatersk� moc wina? To �mieszne. Zaczyna mnie te� martwi� nie na �arty
powolne przywykanie Francuz�w do piwa. Och, to s� niedobre i niebezpieczne
rzeczy! My�l� o napisaniu odezwy publicznej do Francuz�w, aby pili tylko wino, a
piwo b�dzie ob�o�one narodow� kl�tw�. W r�ce pa�skie!
- Dzi�kuj�! Ten koniak jest rodem z piek�a.
- Z piek�a? Niech pa� nie my�li, �e wszystko, co jest rodem z piek�a, jest z�e.
Wyj�wszy oczywi�cie kobiety. My�l� jednak, �e i piek�o samo tego nie chcia�o, co
w imieniu jego potrafi uczyni� kobieta. Ha!
- Czy� nie ma kobiet niebia�skich?
- S�, oczywi�cie, �e s�. Ile� razy diabe� przybiera posta� anio�a! Jest to jeden
z najstarszych i najbardziej banalnych podst�p�w piekielnych. A propos piek�a:
moja �ona k�ania si� panu, bo ju� odchodzi. Pa� pozwoli, �e poprosz� j� o urlop
i po�egnam j� w pa�skim imieniu.
- Gdzie pa�stwo mieszkaj�?
- W tym lokalu, �e tak powiem: w przedsionku �wi�tyni sztuki. Ot, tam za t�
kotar� s� drzwi, kt�re prowadz� do naszych apartament�w. S� one do�� skromne, bo
przerobione ze sk�adu na rupiecie, z tego powodu panuje tam zapach muzealny,
cho� jedynym okazem staro�ytnej sztuki jest tam moja dostojna ma��onka.
- Prosz� jej z�o�y� moje uszanowanie!
- Dzi�kuj�. Pa�ska uprzejmo�� jest tak wielka, �e chce uczci� potwora.
- Ale�, panie! Jak�e mo�na...
- Mo�na, panie - odrzek� on melancholijnie - Egipcjanie mieli �wi�tego
krokodyla, a ja mam moj� �on�... Za chwile wracam!
Mi�y cz�owiek pokusztyka� w stron� swoich "apartament�w".
Na sali, oddychaj�cej ci�ko wyziewami fuzlu, dymu cygar i tym zapachem t�ustej
�cierki, kt�rego z podobnego lokalu nigdy nie wyp�oszy najsilniejszy nawet
strumie� �wie�ego powietrza, nie by�o ju� nikogo. Rzezimieszek w straszliwym
fraku oblicza� w k�cie przy stoliku wp�ywy z targu. Kaza�em mu poda� wi�ksz�
ilo�� alkoholu, uregulowa�em z g�ry rachunek i poprosi�em, aby poszed� sobie do
diab�a, a pa� dyrektor sam zgasi �wiat�a i pozamyka wej�cia.
Zosta�em sam. Zdawa�o mi si� wprawdzie, �e wychudzony i zielonkawy duch mojego
wuja wyp�yn�� spoza falistego pieca, zbli�y� si� ku mnie, d�ugim palcem policzy�
butelki, po czym westchn�� tak g��boko, jak duch ojca Hamleta w teatrze na
prowincji.
Ale mi si� tylko zdawa�o.
By�em sam, a duch musia� si� urodzi� w butelce koniaku. Patrzy�em w stron�, sk�d
mia� wr�ci� pa� dyrektor. S�ycha� tam by�o niejakie wrzaski mocno podniesione i
mi�y g�os mojego wsp�biesiadnika.
- Rum dzia�a! - pomy�la�em weso�o.
Nagle krzykn��em. Dyrektor siedzia� obok mnie przy stoliku.
- Ot� jestem! - rzek� sm�tnie.
Nie widzia�em, �eby wychodzi� z drzwi, do�� odleg�ych, w og�le nic nie
widzia�em.
- Jak? Sk�d pa� si� tu wzi��? - szepn��em niemal z l�kiem.
- Zjawi�em si� do�� szybko, co pana pewnie dziwi, gdyby pa� jednak m�g� by�
obecny przy rozmowie mojej z �on�, dziwi�by si� pa�, �e tak powoli stamt�d
wyszed�em... A propos! Jest pa� cz�owiekiem pe�nym taktu i doskona�ych manier.
Musz� wi�c pana zapyta� otwarcie, czy nie budzi w panu wstr�tu fakt do�� smutny,
�e b�dzie pa� siedzia� przy jednym stole z cz�owiekiem, kt�ry przed chwil�
zosta� spoliczkowany?
- Pa�?
- Wola�bym, a�eby to m�g� by� kto� inny, ale nie by�o innej ofiary.
- �ona? To a� tak gwa�townie? Po c� jej pa� kaza� pi� rum?
- Bez rumu by�oby gorzej, rum za� odj�� jej mocnym nogom pewno�� ruch�w, a
silnym jej ruchom odj�� t�go�� i spr�ysto��, tak �e zosta�em obra�ony do��
lekko, raczej na duszy, ni� na ciele.
- Biedny pa� jest cz�owiek, drogi panie...
- Pa�skie wsp�czucie wylewa na moj� steran� g�ow� najcudowniejsze balsamy. Od
stu milion�w lat nie by�o mi tak dobrze i tak rado�nie. Dzi�kuj� panu z ca�ego
serca. Przebywam ci�gle w�r�d takiej ho�oty, �e godzina, sp�dzona z cz�owiekiem
tak nienagannych manier, z cz�owiekiem o takiej jak pa� wznios�o�ci ducha, jest
dla mnie wiekiem szcz�cia.
- Niech pa� pije!
- Dzi�kuj�! Nawet to paskudztwo wydaje mi si� p�ynem przedziwnego smaku. Uczy�my
je nieco mocniejszym!
Podni�s� do ust szklank� w�dki i w tej chwili, kiedy j� zbli�a� do ust, sta�o
si� co� strasznego; oczy jego pozielenia�y, twarz sta�a si� szara, a ze szklanki
buchn�� p�omie� siny i jadowity. Dyrektor pi� go pocz�� z lubo�ci� i wypi� do
dna.
Porwa�em si� z krzes�a. G�owa moja zmieni�a si� nag�e w szczotk� do czyszczenia
ubrania, tak przera�liwy strach podni�s� moje w�osy. Chcia�em ucieka�!
- Co?... co... to by�o?... - wyj�ka�em.
- Jedni lubi� zimne, drudzy gor�ce! - rzek� dyrektor takim g�osem, jak gdyby
wydobywa� go z brzucha. - Co pana tak zdumia�o?
- Kto pa� jest, na Boga! Kto pa� jest? - krzykn��em zduszonym g�osem.
Nagle lampy przygas�y jak w teatrze, zrobi�o si� bardzo cicho a dyrektor,
podni�s�szy si� z krzes�a, rzek� z uk�onem:
- Diabe�, ale do pa�skich us�ug...
Co� mnie schwyci�o za gard�o, tak �e mi brak�o powietrza, czu�em, �e oczy moje
wy�a�� z orbit, serce poderwa�o si� i zacz�o si� dobija� do piersi, jak
uciekaj�cy z po�aru cz�owiek dobija si� do drzwi, nogi ugina�y si� pode mn�,
jakbym zapada� w bagno; o w�osach ju� nic nie wiedzia�em, we wn�trzu g�owy
poczu�em zimno dotkliwe, strach bowiem �ci�� mi m�zg w bry�� lodu.
Straszliwy cz�owiek nagle posmutnia�. Zgasi� oczy jak zielone latarenki, na
twarz wr�ci�y mu zwyk�e kolory. Lampy zaja�nia�y. I zacz�� m�wi� z melancholi�:
- Ot� to! Ot� to? I pa� si� przestraszy�, nawet pa�! Jest mi niezmiernie
przykro, o nie umiem panu tego wyrazi�, jak bardzo mi przykro. Niech�e si� pa�
uspokoi i usi�dzie...
Zbli�y� si� ku mnie i si�� posadzi� na krze�le. Dusza moja uciek�a jak jelonek,
opas�e cia�o nie by�o w stanie uczyni� najmniejszego ruchu. Wodzi�em za nim
wzrokiem zdumionym, przel�k�ym, na p� zwariowanym. W uszach mi szumia�o. Serce
uspokaja�o si� powoli widz�c, �e mu si� �adna krzywda nie dzieje. Mia�em
wra�enie, �e kto� m�wi do mnie z oddali, jakby przez tub�.
A on m�wi�:
- To s� skutki straszenia dzieci diab�em. I niech mi pa� powie, co we mnie jest
strasznego? Taki sam jestem jak inni, troch� tylko brzydszy...
- Oczy!... - powiedzia�o co� we mnie, ale nie ja.
- Oczy?... Troch� mi zab�ys�y. A u ludzi nie widzia� pa� b�yszcz�cych albo
zielonych oczu?
- Noga... - powiedzia�o zn�w co� we mnie, bez mojego wyra�nego wsp�udzia�u.
- Noga? No, c�? Troch� nieforemna.- Trudno, drogi panie, kopyto. Wol� jednak
moje diable kopyto, ni� niekt�re ludzkie nogi. Wie pa�, co to jest podolska
stopa? Ot� ja wol� moje kopyto. W ka�dym razie jest ono raczej ko�skie ni�
o�le, kt�re si� dzisiaj zdarza u ludzi. I c� nadzwyczajnego w mojej nodze?
- Pau pi� ogie�!... - rzek�em konaj�cym g�osem.
- Gdyby pa� to m�g� znie��, pi�by pa� tak�e w ten sam spos�b. Pozwoli pa�, ale
nawet diabe� nie mo�e znie�� wyrobionego z kartofli przez ludzi paskudztwa w
jego niezmienionej postaci. Wol� ju� w ognistej formie. No! no! Spokojnie,
spokojnie... Nie taki diabe� straszny. Prawda?
- Prawda...
- I ju� si� pa� nie boi?
- Coraz mniej...
- Wi�c bez trwogi i jasno patrz�c na rzeczy, widzi pa� teraz, jak brzydkich
sposob�w od wiek�w u�ywa konkurencja do poha�bienia diab�a. A czarny, a ma rogi,
a w�ciek�y, a z g�by bucha mu p�omie�, a czyha na dusz� ludzk�... Panie! Ja w
�yciu moim nie zrobi�em nikomu nic z�ego. C� ja zreszt� mog�, biedny,
niez�o�liwy diabe� wobec cz�owieka? Za to ile diabe� potrafi wycierpie� od
cz�owieka, tego nikt by nie zliczy�... Jak�e tam z samopoczuciem?
- Coraz lepiej, tylko niech pa� nie robi �adnych sztuk!
- Cha! cha! - za�mia� si� diabe� - m�j repertuar jest mocno ograniczony.
Wszystkie moje sztuki poka�� panu na ��danie. Kilka pa� ju� widzia� zreszt�.
Napijmy si�!
- Napijmy si�! Z panem rozmawia si� bardzo mi�o. Jednak bardzo mnie pa�
przestraszy�.
- Przysi�gam panu, �e przestraszy�by si� pa� tak samo, gdyby pa� nagle ujrza�
anio�a. Tylko, �e go pa� nie zobaczy. Diabe� jest to istota bli�sza cz�owieka,
bardziej ciekawa �ycia i bardziej towarzyska. Anio�, panie, to jest hrabia,
arystokrata, stworzenie subtelne i delikatne, wi�c niech�tnie wchodzi w ziemsk�
atmosfer�, kt�ra, prawd� powiedziawszy, brzydko pachnie. A diabe�, zdrowy cham,
brat �ata, dobry kompan, stary znajomy, bez foch�w, bez min, bez pretensji
wlezie wsz�dzie i wsz�dzie mu dobrze. Przy tym anio�owi bardzo jest trudno
pokaza� si� w�r�d ludzi; musi bowiem przybra� kszta�t poetyczny, rzewny i
nadobny, musi by� m�odzie�cem z pi�knymi lokami, z d�ug� lask� w r�ku, bia�o
ubrany. Niech pa� sobie wyobrazi pojawienie si� takiej cudownie rzewnej istoty w
ludzkim, szarym t�umie! A diabe�, drogi panie, tak jest podobny do cz�owieka, a
raczej cz�owiek tak jest podobny do diab�a, �e najbystrzejsze nawet oko ich od
siebie nie odr�ni. Czy pa� by�by si� domy�li�, kim jestem, gdybym panu tego nie
powiedzia�?
- By� mo�e, �e nie... chocia� pa�skie nag�e pojawienie si�...
- W kinematografie robi� jeszcze lepsze sztuki...
- Wi�c niech mi pa� powie... Nie wiem, czy wolno?
- Dumny jestem z tego, �e pa� pyta diab�a o pozwolenie i �e pa� tak doskonale
przestrzega form. Zazwyczaj p�dza si� nieszcz�snego diab�a jak psa. Prosz�,
niech pa� raczy zadawa� mi pytania.
- Sk�d si� pa� tu wzi��? Dlaczego tu i dlaczego w tej postaci? Przecie� pa�,
istota pot�na...
- Pot�na? Och, m�ody, mi�y panie! Jakie� fa�szywe informacje! Co pa� nazywa
pot�g�? To, �e potrafi� oczy zrobi� na zielono? Albo, �e pij� w�dk� z ogniem?
Pierwszy lepszy uczciwie fachowy pijaczyna zrobi to samo. Umiem wprawdzie wiele
sztuk w podobnym rodzaju, znacznie efektowniejszych, ale i na tym koniec. To s�
�rodki, drogi panie, mniej lub wi�cej zr�czne, mniej lub wi�cej dowcipne
sposoby...
- Do czego?
- Do utrzymania dobrego imienia firmy. Piek�o jest w stanie bankructwa. Cz�owiek
zaczyna by� m�drzejszy, sprytniejszy i zr�czniejszy od diab�a.
- Niemo�liwe!
- Niestety, ale mo�liwe. T� garstk� pozornych tajemnic, kt�rych diabe� u�ywa�,
aby sobie zapewni� poszanowanie i jak� tak� pozycj� w �wiecie, cz�owiek odgadn��
ju� prawie zupe�nie. �aden patent nas nie chroni, drogi panie! A niech pa�
pomy�li, jak si� piek�o musia�o wysila�, aby swoje sztuczki otoczy� nimbem
cudowno�ci, grozy, albo straszliwo�ci. Trzeba by�o awantur z �ys� G�r�, z
miot��, z czarownicami, z koz�em, z mopsem, z dwunast� godzin�, z namaszczaniem
si� zaczarowanymi ma�ciami, z wylatywaniem przez komin. A skutek? Skutek by�
taki, �e jaka �aciata, stara krowa w jakiej� wsi przesta�a dawa� mleko i trzeba
by�o sp�awi� czarownic�. Haj�e wtedy na diab�a! Czy to si� panu wszystko nie
wydaje dzi� �mieszne? Czarownice! Ka�da aktorka starczy za wszystkie spalone
czarownice.
- Niestety...
- Albo z tym lataniem, drogi panie. Diabe� lata� na rozpostartej p�achcie, lata�
niezr�cznie, niewygodnie i w do�� groteskowy spos�b. Niech pa� teraz pomy�li, z
jak� zawi�ci� patrze� musi diabe� na aeroplan. I niech si� pa� zastanowi, �e
jednak diabe� nie potrafi� w przeci�gu niewielu chwil oblecie� ziemi dooko�a
�wiata... A radio? Panie, cz�owiek jest straszliwy! Cz�owiek zgubi diab�a, co
m�wi�? Ju� go zgubi�.. . - Co te� pa� m�wi?
- M�wi� z gorycz�, lecz m�wi� prawd�. Metody diabelskie cz�owiek udoskonali� i
sprecyzowa�. Diabe� musi si� poci�, kleci� niebywa�� intryg�, u�ywa� do niej
dziesi�tk�w ludzi, wysila� dowcip, aby na przyk�ad skleci� oszczerstwo. Wtedy
wpada w sza� rado�ci, �e jest genialny i �e potrafi� dokaza� tego, �e jeden
cz�owiek oczerni� drugiego. Ha! Niech pa� teraz we�mie do r�ki byle gazet� i
niech pa� powie, kto lepiej potrafi, diabe�, czy cz�owiek, cz�owiek ze stu
wierszami druku!
- W istocie, pa� mnie zdumiewa!
- Zdumia� bym pana wi�cej, lecz trzeba by na to d�ugiego czasu i niebywa�ej
ilo�ci wina, aby go uprzyjemni�, by panu wykaza� bankructwo diab�a, istoty
po�ytecznej i po��danej...
- Po�ytecznej? Po��danej?
- Tak panie! Jak pewne cia�ka w organizmie ludzkim, tak diabe� konieczny by� w
organizmie �wiata. Diabe� wytwarza� ruch, �ycie, temperament, wprowadza� �ycie w
stan wrzenia, podnieca� umys� i na nieszcz�cie swoje zaprawia� cz�owieka do
walki ze wszystkim t�pym, nieruchawym i bezp�odnym. Diabe� nauczy� Kaina wojny,
prawda! - Noego pija�stwa - prawda! - ale Greka nauczy� rze�by, a Horacego
pisania wierszy o sztuce kochania. Borgiowie to by�y diab�y, przyrz�dzaj�ce
trucizn�, ale Szekspir by� te� diab�em, kt�ry wiedzia� o cz�owieku wi�cej, ni�
najucze�szy diabe� z fachu. Wolter by� to diabe� straszliwy, z�o�ciwy i
dowcipny, Napoleon by� to diabe� wspania�y i pyszny. To wszystko ko�� z ko�ci
naszej. Piek�o by�o chmur�, ci�k� i niekszta�tn�, ponur�, brzuchat� i ci�arn�,
a ci ludzie to by�y b�yskawice z tej chmury. My umieli�my zbiera� materia�y,
oni, wykorzystuj�c nas i nasz� g�upot�, robili z tego swoje nies�ychane kariery.
Cz�owiek nas okrada� zawsze z pomys��w, z idei i wynalazk�w. Okrada� te� i
niebo, ukrad�szy mu piorun.
- Czemu pozwalacie na to?
- Pa� zapomina, �e jeste�my pod kuratel� i �e nie mamy prawa jawnej
reprezentacji. W lesie �ycia uprawiamy jedynie k�usownictwo, my�liwym za�,
poluj�cym jawnie i precyzyjn� broni� jest cz�owiek.
- Biedne diab�y!
- Dzi�kuj� panu za dobre s�owo... To, co panu m�wi�, jest powiedziane z grubsza;
odmalowa�em panu tragedi� diab�a w og�lnych zarysach. Traktuj�c rzecz dok�adnie,
rozpatruj�c ide� diabelsk� w jej olbrzymim rozro�cie, we wszystkich przejawach
�ycia, trzeba by napisa� tomy, m�wi� o tym przez ca�e lata z katedry. Zreszt�
c� ja wiem? Nic. Jestem diab�em siedemdziesi�tego stopnia, wi�c diab�em lichym
i mizernym. Musi pa� wiedzie�, �e wszelki ezoteryzm bra� stopniowanie w
hierarchii wtajemnicze� z systemu naszego. Ja tedy jestem diabelskim pacho�kiem,
proletariuszem piek�a, musz� doda�: inteligentnym proletariuszem...
- Mia�em zaszczyt ju� to zauwa�y�...
- Och! jestem wzruszony... S� jednak diab�y wybitne, m�dre, s� genialne. Ci by
potrafili panu wykaza�, co i ile zawdzi�cza nam cz�owiek, najbardziej chytra
istota we wszech�wiecie.
- Pozwoli pa� jednak zapyta�: pa� ludzi nienawidzi?
- To za wiele powiedziane. Ja si� ludzi boj�, a nie bardzo kocha si� tego, kogo
si� l�ka.
- Dlaczeg� pa� nosi posta� ludzk�? Czemu pa� siedzi tutaj ze mn� i �yje moim
�yciem?
- To konieczno��, prosz� pana, i to jest moja przera�liwa tragedia. Zosta�em z
piek�a wydalony...
- Wydalony? Z piek�a? Pa� �artuje! Piek�o niczego nie oddaje.
- Jest to jeszcze jedna fa�szywa o piekle legenda. Zosta�em w istocie pozbawiony
prawa zamieszkiwania w piekle. St�d m�j smutek i moja nostalgia. Wszystkiemu
jest winna redukcja.
- Cha!cha!cha!
- �miech pa�ski rani moje serce. Ja bynajmniej nie �artuj�. W piekle nast�pi�a
redukcja.
- Czemu?
- W piekle s� bezrobotni, prosz� pana. Wyt�umacz� to panu w dw�ch s�owach. Ot�,
widzi pa�, kiedy �wiat jako tako uprawia� cnot�, czyli jak si� u was m�wi, �y�
"po bo�emu", by�o u nas do�� pusto. Trzeba by�o zdobywa� ludzi, trzeba by�o
zabiega�, robi� starania, wyprawy, po�owy. Diab��w wysy�ano na �wiat jako
komiwoja�er�w i diabli wychodzili z si�dmej sk�ry, aby zdoby� kogo� dla piekl�.
Rozumie pa�?...
- Rzecz nie jest trudna do poj�cia.
- I ja, cho� diabe� najni�szej rangi, mia�em zaj�cie, nawet du�o zaj�cia. Raz
przez lat siedem kusi�em kasjera, aby okrad� kas�. P� roku trzeba by�o w tych
dobrych czasach namawia� panienk�, aby si� zapomnia�a. A dzi�? Dzisiaj, drogi
panie, do piek�a zd��a t�um - sam, z w�asnej woli, obrzydliwy t�um, ludzie nowi,
nieinteresuj�cy, ze z�ymi manierami, pachn�cy �le, �le ubrani, nijacy. Po c� tu
diabe�? Co drugi cz�owiek nauczy� si� kra��, co trzeci oszukiwa�, co czwarty
robi� najbrudniejsze interesy, a ka�dy gra na gie�dzie. Prosz� pana! Przed
dziesi�ciu laty na lekarstwo nie znalaz� pa� w piekle kupca. Niech pa� p�jdzie i
zobaczy teraz...
- Pozwoli pa�, �e nie p�jd� - wierz� na s�owo.
- Ach, tak si� to tylko m�wi. Pa� ma jeszcze czas. Ale powiem panu rzecz
dziwniejsz�. Oto rarytasem w piekle by� polski szewc.
- Nie mo�e by�!
- Tak jednak by�o. By� to nar�d twardy, uczciwy, pobo�ny i dzielny. �atwiej by�o
o kardyna�a w piekle, ni� o takiego szewca.
- A dzi�?
- Mo�e pa� z szewc�w w piekle wystawi� armi�. Strach, co si� robi z tymi lud�mi.
Za szewcami przyszli krawcy, za krawcami inni. Wi�c c� ma do roboty diabe�?
Nic. Chyba utrzymywa� porz�dek u wej�cia, aby si� ho�ota zbytnio nie pcha�a.
Nigdy piek�o nie wygl�da�o ho�otniej, ni� teraz. Tote� po�ow� diab��w ni�szej
kategorii diabli wzi�li, to jest, chcia�em powiedzie� - zwolniono i rzucono na
bruk. Na bruk, to znaczy, przeniesiono nas na ziemi�, gdzie jest p�acz i
zgrzytanie z�b�w. W ten spos�b i ja si� tu dosta�em, i p�acz�.
- Tak panu �le?
- �le? Panie, ja jestem najnieszcz�liwsz� istot� na ziemi.
- No, no, no!
- Nie wierzy pa�? Przecie pa� widzi, czym jestem i gdzie jestem! W parszywym,
zab�oconym mie�cie i pokazuj� sztuki w kabarecie.
- Widz�, ale nie rozumiem. Z pa�skimi sztukami i pa�sk� inteligencj� mo�e pa�
�y� jak ksi��� w Pary�u.
- Nie, panie, nie mog�. Moje g�upie szarlata�stwa s� dobre dla tej ho�oty,
trudniejsze rzeczy te� tylko dla niej. W Pary�u zbytnio by si� mn�
zainteresowano, co by�oby dla mnie niezbyt bezpieczne. Zreszt� siedz� tam diab�y
ca�ym t�umem, wszystko gna�o do wielkich miast. Kilku znalaz�o miejsce w
dyplomacji, wielu otworzy�o knajpy i domy gry. Ja jestem skromny i nie jestem
do�� przygotowany do wielkiego �ycia. Tu wegetuj�, zacisn�wszy z�by. Tu zreszt�
przedtem byt teren mojego dzia�ania, znam kraj i ludzi. Ryzykowa� nie chc�,
zreszt� z�arta mnie t�sknota za piek�em. Do�� ju� i tu mia�em przej��.
- To pa� nie od pocz�tku w takiej poniewierce?
- Nie. Pr�bowa�em rozmaitych zawod�w. Z tym by�a pewna trudno��, bo jak pa�
widzi, ta moja nieszcz�sna noga bardzo mi przeszkadza; z tak� nog� nie mog� by�
listonoszem, pos�a�cem, aktorem, �piewakiem, cyklist�, �o�nierzem, nie mog� by�
nauczycielem ta�ca - wiele zawod�w jest dla mnie zamkni�tych. Pracowa�em wi�c na
sto innych sposob�w i zarobi�em troch� grosza.
- To doskonale!
- Niestety! Przyst�pi�em do sp�ki z jednym cz�owiekiem i cz�owiek mnie okrad�.
Gra�em potem na gie�dzie i poszed�em z kwitkiem. Jestem zrujnowany i ot, jak
teraz pracuj�. P�aka� mi si� chce, ile razy wy�a�� na t� estrad�.
- Przepraszam pana! Pozwol� sobie, ale niech si� pa� nie gniewa...
- Niech pa� m�wi...
- Ot� z pa�skim sprytem, z pa�sk� fenomenaln� zr�czno�ci�, z pa�sk� diabelsk�
umiej�tno�ci� znikania, m�g�by pa�...
- Co? �mia�o! �mia�o!
- M�g�by pa� zrobi� maj�tek, jaki by si� panu podoba�o!
- W jaki spos�b?
- W jaki? No!... W najprostszy... Pierwszy lepszy bank... Rozumie pa�...
Pierwsza z brzegu kasa... Pierwszy w ulicy jubiler...
- Co takiego?
- Niech si� pa� nie gniewa, ale to przecie� takie proste...
- Nie, panie! To nie jest proste. Nie gniewam si�, bo to m�wi cz�owiek. Cz�owiek
nie wyobra�a sobie, �eby nie mo�na by�o i �e nie nale�a�oby skorzysta� z pewnych
zalet diabelskich. Ale, widzi pa�, diabe� nie kradnie, cho� okradaj� diab�a. W
pakcie z cz�owiekiem zawsze cz�owiek oszukiwa� diab�a nigdy na odwr�t. Diabe�
wierzy� w ludzkie s�owo, cz�owiek uwa�a�, �e nie nale�y go dotrzymywa�. Mia�
�atw� ucieczk� i zawsze ucieka�. Diabe� jednak przestrzega prawide� honoru.
Honor nie pozwala kra��.
- Przepraszam pana bardzo...
- Ach, nie ma za co. Pa� nie m�g� my�le� inaczej. O diab�ach nikt nigdy dobrze
nie my�la�. Wiele rzeczy ludzkich nape�nia mnie bole�ci�, wiele rzeczy mnie
�mieszy, wiele irytuje. Najbardziej jednak psuje mi ��� nawyk cz�owieka do
pomiatania diab�em. Cz�owiek sam nie wie, po co i dlaczego sypie z g�by swoje
niem�dre powiedzenia o diable. Na ka�dym kroku mo�e pa� us�ysze�: "Id� do
diab�a!" - "niech ci� diabli porw�!" - ,,czarci syn!" - "diabelskie nasienie";
pi�kna w swojej grozie g�ra b�dzie zawsze "czarci� g�r�", niebezpieczna prze��cz
"diabelskim przesmykiem". Niech b�dzie! Jedno jest g�upie, drugie, owszem,
wyp�ywa z podziwu dla diab�a. Niech mi pa� jednak wyt�umaczy, sk�d si� wzi�o
powiedzenie "szata�ski u�miech"? - albo ,,za�mia� si� jak szatan"?
- W istocie, nie wiem...
- Ja wiem. Cz�owiek swoje wiadomo�ci o diable czerpie z opery. Idiota aktor,
robi w niej diab�a i wydobywa z brzucha rechot �abi, kt�ry nazywa si�
"diabelskim" �miechem albo "piekielnym" �miechem.
- A jak�e� �mieje si� diabe�?
- Diabe� nie �mieje si� nigdy. Nie ma we wszech�wiecie istoty badziej smutnej,
nie ma nigdzie istoty bardziej zbola�ej, do g��bi serca sm�tnej ni� diabe�.
Dlaczego? S� to ju� sprawy nie do towarzyskiej rozmowy. Zostawmy to. Ot�,
wracaj�c do mojej historii, jest jeszcze jedna trudno�� w moim �yriu: nie mam
dokument�w. Jak pa� to �atwo rozumie, nie jestem ochrzczony, wi�c nie mam
metryki. Na �wiecie znalaz�em si� w gotowej postaci, w tej w jakiej mnie pa�
ogl�da, wi�c nie mam �adnego osobistego dowodu.
U�miechn��em si�, ale nic ju� nie powiedzia�em. Diabe� zauwa�y� m�j u�miech i
odpowiedzia� na jego tre��.
- Sfa�szowa�? Nic �atwiejszego, ale, jak ju� panu powiedzia�em, mam wstr�t do
oszustwa. Mo�na �y� i bez dokument�w, a rzecz prosta, �e �atwiej si� uda w ma�ym
mie�cie, gdzie na to ma�o zwracaj� uwagi, ni� w wielkim, gdzie ludzie
wszystkiego s� ciekawi...
- W jaki� spos�b - przerwa�em - nie maj�c metryki, m�g� si� pa� o�eni�? �lub
zreszt� bierze si� zazwyczaj w ko�ciele...
- Panie! �atwiej o �on� ni� o dokumenty. Tote� uroczystej ceremonii mojego �lubu
nie tylko nikt nie uwieczni� w aktach, ale te� nikt jej nie ogl�da�. Moja �ona
spad�a mi, rzec mo�na, z nieba... A poniewa� trudno by�o ��da� od niebios, �eby
mnie obrzuca�y z g�ry b�ogos�awie�stwem i szcz�ciem, tote� spad�o mi z g�ry
najsro�sze z nieszcz��.
- Ach, a takie dzikie stad�o nie jest oszustwem?
- Bynajmniej! Jest to uczciwy interes, tylko �e bez zwyczajowej aprobaty. Czasem
to w�a�nie �lub jest ohydnym oszustwem, bo przy �lubie sk�ada si� przysi�g�, o
kt�rej wie si� z g�ry, �e si� jej nie dotrzyma. Zreszt� w sprawach mi�o�ci, tam
gdzie ona sprz�ga dwoje ludzi, nie ma nigdy oszustwa. Ludzie, a ja jestem
cz�owiekiem, nigdy nie oszukuj� si�, kiedy si� schodz�, zaczynaj� to robi�
dopiero, kiedy si� zeszli.
- Pa� kocha� swoj� - �on�?
- Jestem w g��bi serca sentymentalny...
- A czy ona wie, kim pa� jest?
- Nie. Nie przypuszcza, �e jestem diab�em, gdy� w takim razie mia�aby dla mnie
troch� wi�cej szacunku albo czu�aby przede mn� trwog�.
- Nic z tego nie czuje?
- Je�eli uporczywe uderzanie przedmiotem przyzwoicie ci�kim po g�owie jest
dowodem szacunku, w takim razie jestem najbardziej szanowanym m�em.
- Po c� pa� to cierpi?
- Jestem cz�owiekiem, panie. Diabe� si� we mnie buntuje, a cz�owiek pokorny
cierpi. Zreszt� romantyczny �ywot wedle ludzkich poj��, ta osobliwa mi�o��,
kt�rej mi ta kobieta daje dowody, mi�o�� nieco chmurna, nieco zbyt gwa�towna i
bolesna, jest moj� jedyn� rozrywk�. Poniewierany jak cz�owiek, zapominam, �e
jestem wolnym diab�em. Cierpienie moje jest mniejsze, t�sknota moja pozwala si�
zag�uszy� wrzaskiem tej baby.
- Nadzwyczajne! Pa� tak t�skni?
- O, tak! Jest mi tak strasznie �le, �e nie �miem panu tego powiedzie�. Nie mog�
�y� w zaduchu i w bagnie, w�r�d z�odziei i opryszk�w, w�r�d ma�ych �wi�stw i
ma�ych, mizernych �ajdactw. Chc� umrze�!
- Kt� panu przeszkadza? Czy tak trudno o �mier�?
Biedny diabe� spojrza� smutno.
- Bez w�tpienia! �atwo, panu �atwo, wszystkim �atwo, tylko mnie trudno.
- Boi si� pa�?
- Co te� pa�, u licha, wygaduje! Ja pragn� �mierci, tak jak pa� zapewne pragnie
�ycia, bo inaczej jak przez bram� �mierci, nie mog� wr�ci� tam, dok�d pragn�
wr�ci� z ca�ej duszy, do swoich.
- Ale pana tam nie chc�...
- Zaczyna pa� rozumie� sytuacj�. Tak, nie chc� mnie tam i nie pozwalaj� mi
umrze�. Kiedy� wreszcie to nast�pi, bo diabe� nie jest cz�owiekiem, wi�c nie
jest zawzi�ty do niesko�czono�ci, kiedy� si� bracia moi ulituj� nade mn� i
pozwol� mi st�d uciec jak z wi�zienia.
- Pr�bowa� pa� umrze�?
- Rzecz prosta! My�la�em wci��, wci�� mia�em nadziej�, �e ju� jestem
u�askawiony, lub �e mnie przyjm�, kiedy si� u nich zjawi�. Strzela�em do siebie,
kula przesz�a przez serce i st�uk�a szyb�. Topi�em si�, zanurzaj�c g�ow� na ca�e
godziny pod wod� i by�o mi tylko bardzo nudno, bo �y�em wci��. M�j zwi�zek z t�
bab� nie by� te� tak bardzo bezmy�lny; chcia�em wzruszy� piek�o moj� m�czarni� i
poha�bieniem i mia�em pewne widoki, �e czego nie zdzia�a najbardziej niezawodny
�rodek na sprowadzenie �mierci, to jednak zdzia�a� potrafi kobieta.
- Rozumowaniu temu niepodobna odm�wi� g��bokiej bystro�ci...
- Widzi pa�! Jad�em cyjankali jak cukierki; k�ad�em si� na relsach kolejowych i
tylko wykoleja�em poci�gi. St�d m�j smutek i moja melancholia. Chcia�em si� w
rozpaczy odurzy�, chcia�em zapa�� w co�, co jest cho�by p�mierci�, w
szale�stwo i przeczyta�em wszystko, co�cie w ostatnich czasach napisali...
- I nic?
- Jak pa� widzi... Nic!
- Nie by�o mowy o wieszaniu...
- Ale� panie! Ze dwadzie�cia razy, nawet wspomina� nie warto. Wisia�em
godzinami, potem mnie zdj�li!...
- Panie?!...
- S�u�� panu...
- Czy pa� mnie uwa�a za idiot�, czy tylko za cz�owieka pijanego?
- Pijany jest pa� w stopniu przyzwoitym, a inteligencja pa�ska mnie zdumiewa.
Nie o�mieli�bym si� zresz� kpi� z cz�owieka, z kt�rym pij� wino. To ��czy
�ci�lej, ni� cokolwiek.
- I pa� m�wi prawd�?
- Powiedzia�em panu przecie, �e nic pr�cz cia�a nie ma we mnie ludzkiego.
Przetar�em oczy i straszliwa my�l przysz�a mi do g�owy.
- Drogi panie - rzek�em - nie dlatego, abym panu nie wierzy�... tylko dlatego,
�e jest to sprawa zdumiewaj�ca...
- Warto zobaczy�, czy tak?
- Ot� w�a�nie!
- C� pa� chce, abym czyni�? Ma pa� rewolwer?
- Niestety...
- Trucizn�?
- Pr�cz tej, kt�r� pijemy, nie mam.
- Czekaj pa�! Jest tu solidny hak na �cianie, a sznurek si� znajdzie. Powiesz�
si� dla pa�skiej przyjemno�ci... Widz�, �e jest jeszcze butelka koniaku, niech
pa� pozwoli, abym czego dobrego nie zostawi� na �wiecie...
Wpad�em w gor�czkowy stan podniecenia. Ten cz�owiek m�wi� powa�nie. Pi� d�ugo,
potem powiada:
- Niech pa� westchnie, aby mnie wreszcie diabli wzi�li!...
- Je�li to panu ma zrobi� przyjemno��... Co pa� robi, czy� pa� oszala�?
- Wieszam si�!
- Ja nie pozwol�!
- Panie kochany! Jestem jako tako pijany, ale wiem, co robi�. Niech pa� sobie
pali papierosa i patrzy. Je�li panu b�dzie nudno samemu, to mnie pa� zdejmie,
je�li pa� zechce odej��, niech pa� odejdzie. Rano �ona mnie zdejmie, a ja
przyjd� pana odwiedzi� przed wyjazdem. Dobranoc, tymczasem.
Sta�em jak sparali�owany, patrz�c, jak ten szaleniec przywi�zywa� sznur do haka,
wylaz� na krzes�o, w p�tlic� sznura w�o�y� g�ow�, zacisn�� sznur, potem nog�
kopn�� krzes�o. Nie mia�em si�y, aby krzykn��. Mia�em wra�enie, �e sznur �cisn��
moje gard�o. Co ja uczyni�em, co ja uczyni�em!
Ten biedak wypr�y� si�, g�ow� sk�oni� na lewo, najformalniejszy wisielec. Z ust
nie schodzi� mu drwi�cy �miech. Oczy mia� zamkni�te. Nie wyda� �adnego g�osu.
Wisia� spokojnie, bo musia� ju� umrze�.
Strach mnie oblecia� tak lodowaty, �e zadr�a�em, jakbym wpad� w wod�. Czu�em,
jak si� na mojej g�owie podnosz� w�osy. Chcia�em krzycze� o pomoc i nie mog�em.
Po co zreszt� krzycze�? Ten straszny trefni� �mieje si� ju� w piekle. Okropny
szarlatan przyp�aci� sw�j g�upi �art �yciem.
Wytrze�wia�em i trze�wo zacz��em my�le�, �e jestem winien �mierci cz�owieka i �e
ja za ni� jestem odpowiedzialny. O! o! o! Widziano, �e zosta�em z nim sam,
widziano nas pij�cych.
Historia zacz�a si� stawa� ponura.
Wobec tego tch�rz wylaz� z nory mojego serca. Uciek�em. Chy�kiem, przemy�lnie,
czujnie, aby nikt nie zauwa�y�. Strach
bieg� za mn�, a ja bieg�em przed strachem. Wpad�em do hotelu, zacz��em sk�ada�
nerwowo rzeczy. �wit szarza� na szybach. Poci�g odchodzi za par� godzin.
Rozpacz, rozpacz!
Os�ab�y, strachem nieustannym pobity, wi�em si� i szala�em. Jeszcze dwie
godziny, je