582
Szczegóły |
Tytuł |
582 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
582 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 582 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
582 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guy N. Smith
Noc krab�w
Rozdzia� pierwszy
S�o�ce b�yszcza�o i iskrzy�o w g��bokim b��kicie przyp�ywu, fale delikatnie chlupota�y, uderzaj�c o brzeg przystani. Kutry rybackie hu�ta�y si� leniwie na fali, a stada mew kwili�y ha�a�liwie, oczekuj�c smakowitych k�sk�w, kt�re zostan� wyrzucone przy wy�adowywaniu ostatniego po�owu. Z ty�u widnia�o pasmo g�rskie, gdzie zaczyna� w�a�nie rozkwita� liliowy wrzos i pe�na ziele� lata.
�an Wright opar� �okcie na por�czy przystani i obserwowa� leniwie widoczn� z daleka ��d� motorow�, kt�ra s�u�y�a za prom pomi�dzy Fair-bourne a Barmouth. Motor�wka z trudno�ci� p�yn�a przez uj�cie rzeki, pozostawiaj�c za sob� ogon piany.
Wright mia� niespe�na dwadzie�cia lat; przystojny, o szerokiej twarzy opalonej na ciemny maho� po nieca�ym tygodniu dzia�ania morskich bryz walijskiego wybrze�a.
- Nad czym si� tak zamy�li�e�? - atrakcyjna ognistow�osa, piegowata dziewczyna, ubrana w d�insy i sweter, tr�ci�a go �okciem. By�a mniej wi�cej w tym samym co on wieku, a jej wysmu-
k�a, doskonale proporcjonalna figura przyci�ga�a wzrok wielu urlopowicz�w.
- Nic takiego - u�miechn�� si� do niej k�tem ust - my�la�em tylko, jak mi�o by�oby sp�dzi� tu jeszcze jeden tydzie�, zamiast wraca� w sobot� do Londynu.
- C� - poci�gn�a nosem - musz� wyzna�, �e si� z tob� zgadzam, ale nie s�dz�, �eby wuj Cliff by� podobnego zdania. On pierwszy rozdmucha�by afer�, gdyby�my si� nie zameldowali w laboratorium w poniedzia�ek rano.
- Kochany, stary wuj Cliff - za�mia� si� �an.
- Wcale nie taki stary - Julie wdzi�cznym ruchem obj�a go w pasie. Jest jednym z najbardziej znanych botanik�w w tym kraju, a jeszcze nie ma czterdziestki. W ko�cu to m�odszy brat twojej matki.
- Masz racj� - �an westchn��. - Cliff jest dla mnie prawie jak brat. No i - jak to teraz m�wi� - r�wny z niego go��. Nawet nie mrugn�� okiem, gdy odkry�, �e wyje�d�amy razem na tydzie�. ,,Niech ta spro�no�� wyjdzie wam na dobre" powiedzia�, kiedy pakowa�em si� w pi�tek wieczorem. "Nie oczekuj�, �eby� si� dobrze sprawowa�, ale staraj si� by� ostro�ny. Nie chc�, aby Julie mia�a jakiekolwiek k�opoty ju� teraz". Nie znalaz�aby� wielu wujk�w z takim podej�ciem.
- Hm - mrukn�a Julie - byli�my chyba
ostro�ni, nie? W ka�dym razie mam nadziej�, �e ty by�e�!
Za�miali si� oboje. Ich uwag� zwr�ci� poci�g przeje�d�aj�cy przez odleg�y o mil� wiadukt ponad uj�ciem rzeki.
- Ju� tylko jeden dzie� - westchn�a Julie
- a ty jeszcze nie zabra�e� mnie na Wysp� Muszli. M�wi�, �e wspaniale si� tam p�ywa.
- Pojedziemy jutro - przyrzek� uroczy�cie �an i delikatnie skierowa� swoj� narzeczon� w kierunku ,,Diab�a Morskiego" - niewielkiej kafejki urz�dzonej w g�ruj�cej nad przystani� grocie.
Sobota przywita�a ich tym samym bezchmurnym niebem i p�on�cym s�o�cem, �an i Julie rozkoszowali si� jazd� odkrytym, czerwonym midge-dem, rocznik 1949, kt�rym przemykali w�skimi drogami wybrze�a.
Po oko�o dwudziestu minutach, gdy zbli�ali si� do ma�ej wioski L�anbedr, �an zwolni� i na skraju drogi zauwa�y� drogowskaz z napisem ,,Mochras".
- Po walijsku znaczy to "Wyspa Muszli"!
- zawo�a� przekrzykuj�c wycie silnika, po czym skr�cili w jeszcze w�sz� dr�k�. Wkr�tce sko�czy� si� asfalt i ko�a samochodu zachrz�ci�y na �upkowej nawierzchni. Teraz mogli patrze�, jak fale przyp�ywu uderzaj� o kraw�dzie grobli.
- A to co? - Julie wskaza�a na stoj�ce nieopodal budynki i pokryte traw� pasy startowe, ogrodzone rozleg�ym p�otem z drutu kolczastego.
- Prawie jak ob�z koncentracyjny z ostatniej wojny - doda�a.
- To teren Ministerstwa Spraw Wojskowych
- powiedzia� �an i zwolni�.
- Wuj Cliff opowiedzia� mi o tym wszystko, gdy us�ysza�, �e tu jedziemy. Jest to baza samolot�w bezza�ogowych. Widzisz te ma�e samoloty?' Steruj� nimi zdalnie. Wszystkie s� bardzo ciche. Nawet jakby� mia�a dziesi�� przepustek Ministerstwa, przedosta�aby� si� zaledwie do pierwszego punktu kontroli. Wuj Cliff powiedzia�, �e grupka skaut�w, kt�ra obozowa�a na Wyspie Muszli, pewnej nocy wybra�a si� na zwiady i natkn�a si� na stra�. O ma�o nie zostali postrzeleni, a p�niej musieli przej�� szczeg�owe przes�uchania zanim pozwolono im odej��, ostrzegaj�c surowo, by rzecz wi�cej si� nie powt�rzy�a.
- Sk�ra mi cierpnie - wzdrygn�a si� pomimo upa�u Julie. - Mam nadziej�, �e zanim si� �ciemni, b�dziemy ju� st�d daleko!
- Nie przejmuj si� tak bardzo - powiedzia� �an i widz�c na drodze ka�u�� zredukowa� biegi. Powoli jechali w kierunku Wyspy Muszli.
- Zapomnisz nawet, �e to miejsce istnieje, kiedy zobaczysz jak pi�kna jest ta wyspa - doda� po chwili.
Wyspa Muszli by�a istnym labiryntem w�skich dr�ek z obszernymi parkingami. Porozbijane tu i �wdzie namioty �wiadczy�y o tym, �e tury�ci lubili, szczeg�lnie w sezonie, to pi�kne, ciep�e miejsce. Drogowskaz informowa� o drogach prowadz�cych na przyl�dek po�udniowy i p�nocny.
�an widz�c tablic� wskazuj�c� drog� do k�pieliska skr�ci� w lewo. P� mili dalej zjecha� z drogi i zaparkowa� samoch�d na szczycie nasypu. Znale�li miejsce, z kt�rego mogli podziwia� wydmy i szerok�, z�ot�, pust� teraz pla�� w dole.
- Czy to nie cudowne! - Julie odetchn�a g��boko. Przyjemny, wzmagaj�cy si� wiatr rozwiewa� jej kasztanowe w�osy. - Mimo, �e przyjecha�o tu tak wiele os�b, mamy niemal ca�� pla�� dla siebie!
- Prawdopodobnie wszyscy ju� p�ywali, k�pali si� wczesnym rankiem, a teraz musz� to ode-spa� - pr�bowa� t�umaczy� �an. - Zjedzmy co�, a potem zobaczymy, jaka naprawd� jest woda.
P� godziny p�niej - odziani w kostiumy k�pielowe - biegli przez pla�� na spotkanie fal przyp�ywu. �miej�c si� i krzycz�c brodzili po kostki w bia�ej pianie.
- Naprawd�, woda jest cudownie ciep�a - za�mia�a si� Julie. - Co by� powiedzia� na d�ug�, mi�� k�piel?
- Odpowiada mi. - �an zerkn�� na prz�d swoich k�piel�wek. Julie zawsze tak na niego dzia�a�a. Pomy�la� o tym, �eby si� rozebra� i pokaza� jej to, co widzia�a w sypialni zaledwie ostatniej nocy. Czemu, do licha, nie mia�by tego zrobi�?! Wok� nie by�o �ywej duszy. A jednak, zawsze m�g� si� trafi� jaki� pruderyjny obserwator z lornetk�, wystarczaj�co dociekliwy, aby donie�� komu trzeba. Pomy�la� o niechcianym rozg�osie... wuj Cliff... Przesta� wi�c rozwa�a� tak� ewentualno�� i chrupn�� w wod� za Julie. Bo�e, jak� ona ma figur�! Oczywi�cie w ka�dym m�czy�nie mo�e wzbudzi� okrutne po��danie - pomy�la� - naprawd� okrutne...
Julie, zanurzona ju� do po�owy w wodzie odwr�ci�a si� do niego.
- Chod�! - wrzasn�a. - Co ci� trzyma? Po�cigajmy si� wok� tego cypla. Mo�e jest tam jaka� cicha zatoczka, gdzie mo�na by... �an nie dos�ysza� reszty zdania. Zobaczy� natomiast jak z kusz�cym u�miechem fikn�a kozio�ka w ty� uderzaj�c z ca�ej si�y nogami w wod�.
- Tak - u�miechn�� si� do siebie - mo�e jest tam jaka� cicha zatoczka, gdzie mogliby�my...
Rzuci� si� naprz�d szybkim kra ulem, bo chwilami traci� z oczu swoj� narzeczon�, kt�ra co chwil� chowa�a si� pod wod�. Przyspieszy�. Pop�yn�� na otwarte morze. Mia� ju� za sob� kilkaset
10
jard�w, kiedy skr�ci� w lewo. P�yn�� teraz wzd�u� linii wybrze�a. Mo�e j� dogoni� - my�la�.
Julie Coles by�a tak�e niez�� p�ywaczk�. Dor�wnywa�a �anowi szybko�ci�. Po dziesi�ciu minutach �cigania si�, ci�gle dzieli�o ich dobrych pi��dziesi�t jard�w. Oczywi�cie, Julie wystartowa�a maj�c przewag�, �an zwi�kszy� wysi�ek i rozbryzguj�c ostrymi ruchami s�on� wod�, stara� si� zmniejszy� dziel�c� ich odleg�o��.
Jakie� dziesi�� minut p�niej zatrzyma� si�. Przekl�te fale! Nie m�g� ju� prawie dojrze� swojej dziewczyny.
- Zawracaj wariatko - zakl�� w duchu. - Ju� zbyt daleko wyp�yn�li�my w morze! Ona ci�gle rwa�a naprz�d.
- G�upia dziwko! - zasapa� g�o�no. - P�yniesz za daleko...
Zamkn�� oczy i usta, w�a�nie w tym momencie nakry�a go fala. Morze by�o coraz bardziej wzburzone. Teraz ju� nie widzia� jej wcale. Zacz�� rozpaczliwie p�yn�� przed siebie. Wy�cig przesta� by� zabaw�. Ich �ycie znajdowa�o si� w niebezpiecze�stwie.
Nagle Julie mign�a gdzie� mi�dzy falami. W ko�cu! Odetchn�� z ulg�. Faktycznie, wyp�yn�a za daleko, ale teraz wraca�a.
Zdecydowa� si� pop�yn�� szybko po przek�tnej i przeci�� jej drog�. Lekkie poruszenie w k�piel�wkach przekona�o go, �e wszystko wraca do
11
normy. Wkr�tce b�d� le�e� na sk�panym w s�o�cu, z�otym piasku jakiej� osamotnionej zatoczki, z dala od w�cibskich oczu, gdzie zrzuc� z siebie wszystko i...
Jej przera�liwy krzyk przerwa� mu fantazjowanie. Fala zabra�a mu j� sprzed oczu. Chryste! Gdyby tu z�apa� j� skurcz... Szukaj�c jej wzrokiem zatrzyma� si� na chwil�. Stwierdzi� z przera�eniem, �e morze wok� niego opustosza�o. Nie by�o �ladu po Julie Coles!
- Julie! - wrzasn�� zdesperowany - Julie!!! - krzycza� z coraz silniejsz� nut� paniki w g�osie.
Po raz pierwszy w �yciu czu� si� kompletnie bezsilny. Nie widzia� jej. Jak, do diab�a, mia� jej szuka�? Pomimo znacznego oddalenia od brzegu, woda by�a tu do�� p�ytka. Zatrzyma� si� w miejscu i m�g� dotkn�� dna. By� na czym� w rodzaju mielizny. Pomi�dzy wzbieraj�cymi wci�� falami dostrzeg� nagle szerokie zmarszczenia na powierzchni wody, ci�gn�ce w jego kierunku. Mrugn�� i spojrza� znowu. Nie by�o w�tpliwo�ci! To musia�a by� Julie! - Co za g�upi numer! - pomy�la� ze z�o�ci�. - Krzykn�a, aby go przestraszy�, a teraz pr�bowa�a podkra�� si� do niego pod wod�!
Opar� stopy na piaszczystym dnie i �mia� si� prawie histerycznie. No c�, teraz, gdy nic si� jej nie sta�o...
12
Nagle zachwia� si� i jego g�owa znalaz�a si� pod wod�. St�umi�o to jego przera�liwy krzyk. Walczy�, aby uwolni� si� od tego, co trzyma�o mu w u�cisku lew� nog�. To co� przypomina�o no�yce ogrodowe z z�bkowanymi ostrzami, wgryzaj�cymi si� z ka�d� sekund� coraz g��biej w ko��. Czu�, �e opada na dno morza. Po�yka� wielkie ilo�ci ciemnej, pe�nej piasku, wody. Wierzga� jeszcze woln�, praw� nog�. Nie skutkowa�o. Powoli zacz�� zdawa� sobie spraw�, �e nie ma ratunku. Walczy� jednak dalej. Kiedy u�wiadomi� sobie, �e mo�e umrze�, poczu� instynktownie, �e to, co go zaatakowa�o, czymkolwiek by�o, wcze�niej poch�on�o tak�e Julie Coles!
Przed oczami mia� czerwon� mg��. Nie, to nie by�a mg�a... Czu� s�onawo-mdl�cy smak, tak jak w�wczas, kiedy b�d�c ch�opcem upad� na pla�y i rozci�� sobie warg�. To by�a krew! Przez sekund� mia� wra�enie, �e jest wolny. U�cisk jakby zel�a�, �an uczyni� ostatni, rozpaczliwy wysi�ek, kieruj�c si� ku powierzchni, gdy w tej samej chwili nieznany napastnik gwa�townie szarpn�� go w d�, chwyciwszy za praw� nog�. �wiadomo�� wolno umyka�a z jego oszala�ej ze strachu g�owy. Zdawa� sobie jednak spraw� z tego, co sta�o si� z lew� nog�. Zosta�a obci�ta! Nagle poczu� straszliwy b�l w prawej. Wtedy straci� przytomno��.
13
W poniedzia�ek rano Cliff Davenport by� w laboratorium tu� przed si�dm�. Do dziewi�tej - do powrotu lana i Julie musia� wykona� kilka prac. Trzeba by�o wyj�� pr�bki ro�lin morskich ze szklanych zbiorniczk�w i pozwoli� im wyschn��, aby p�niej przej�� do analizowania ich w�a�ciwo�ci od�ywczych. Te przygotowawcze dzia�ania ClifT podj�� z my�l� o dw�ch asystentach, kt�rzy natychmiast po powrocie z wakacji rozpoczn� badania.
Pogr��ony w pracy biolog dostrzeg� swoje odbicie w wodzie. U�miechn�� si�. Nareszcie nie czu� si� ani na jot� starszy ni� by�. Zmarszczki na jego wychud�ej, orlej twarzy by�y pozosta�o�ci� po �mierci ukochanej �ony. Nie mo�na ich by�o w �aden spos�b wymaza�, tak jak i jego pami�ci o niej. Post�puj�ca �ysina oraz pasma siwizny na czarnych w�osach zdradza�y wiek profesora. Jego szczup�a sylwetka zwraca�a uwag�, a uduchowiona twarz jedna�a �yczliwo��. Pali� fajk�, jak zawsze trzymaj�c j� opuszczon� w rogu ust. Przypomina�y mu si� czasy, gdy w miejscowym klubie teatralnym odtwarza� posta� Sherlocka Holmesa w przedstawieniu "The Spockled Band".
Po wykonaniu przygotowawczych prac profesor poszed� do swojej pracowni. Nala� sobie fili�ank� czarnej kawy i na nowo zapali� fajk�. Czu�
14
narastaj�cy g��d, ale wiedzia�, �e Julie z nawyku przygotuje mu co� do zjedzenia, gdy tylko powr�ci.
Ranek si� przeci�ga�, a nie by�o znaku �ycia od lana Wrighta i Julii Coles. Cliff sta� si� niecierpliwy, cho� nie martwi� si� zbytnio. Prawdopodobnie przed�u�yli nieco ostatni�, sp�dzon� gdzie� wsp�lnie noc i w rezultacie spali do p�na.
Jednak w porze obiadowej profesor zacz�� si� niepokoi�. Przesta� my�le� o seksie jako g��wnej przyczynie sp�nienia. Jego my�li zacz�y b��dzi� wok� zas�yszanych opowie�ci o wypadkach drogowych, �an mia� zawsze sk�onno�� do zbyt szybkiej jazdy tym swoim starym midge-dem.
By�o kilka minut po dwunastej, gdy rozleg� si� d�wi�k dzwonka. Ujrzawszy przez zmatowia�e szk�a swoich okular�w dwa granatowe mundury, Cliff Davenport poczu� skurcz �o��dka. Midged...
- Profesor Davenport? - Grymas na chudej twarzy sier�anta nie zapowiada� dobrych wie�ci.
- Tak, tak - Cliff nie m�g� ukry� zniecierpliwienia.
- Obawiam si�, sir - powiedzia� oficer, przekraczaj�c bez pytania pr�g domu - �e mo�emy mie� raczej niepokoj�ce pana wie�ci.
- Niepokoj�ce?
- Ot�, ee... - policjant przest�pi� niepew-
15
nie z nogi na nog� - Si�y Obrony Wybrze�a maj� podstawy do przypuszcze�, �e czerwony, sportowy midged, numer rejestracyjny MNO 897 jest w�asno�ci� lana Wrighta, pa�skiego siostrze�ca zameldowanego pod tym adresem. Wy�ej wymieniony pojazd zosta� znaleziony na Wyspie Muszli. Ustalono, �e przebywa� w nim pewien d�entelmen, kt�ry - s�dz�c po ubraniu - m�g� by� pa�skim siostrze�cem. Znajdowa�y si� tam r�wnie� rzeczy nale��ce do kobiety. Wszcz�to �ledztwo i poszukiwania, kt�re trwaj� do tej pory. Stra� Przybrze�na u�ywa helikopter�w. Dotychczas... nic nie znaleziono. Wygl�da na to, �e pa�ski siostrzeniec i jego przyjaci�ka znikn�li w morzu podczas k�pieli.
Cliff Davenport usiad� na najbli�szym krze�le. Jego twarz by�a popielata. Dr�a� na ca�ym ciele.
- Niemo�liwe! - wydusi� sztucznym g�osem, kt�remu brakowa�o przekonania.
- Obawiam si�... - zacz�� sier�ant, lecz urwa� nagle, spojrzawszy w oczy swojego rozm�wcy.
- Dzi�kuj� panu, sier�ancie - Cliff wsta�, jak gdyby nagle otrz�sn�� si� z przygn�bienia. - Mam nadziej�, �e powiadomi� mnie panowie natychmiast, gdy co� znajd�.
Policjanci wyszli na zewn�trz. �wieci�o jasne s�o�ce. Obaj westchn�li z ulg�. Posz�o �atwiej, ni�
16
przypuszczali. Profesor zni�s� hiobowe wie�ci w spos�b godny podziwu.
W domu Cliff Davenport sta� oparty plecami o zamkni�te drzwi. W g��bi serca czu�, �e nigdy nie zobaczy ani lana Wrighta ani Julie Coles.
Rozdzia� drugi
Cliff Davenport pozosta� w swym domu w West Hampstead jeszcze trzy dni. Nic nie robi�, niewiele jad�. Dziennie wypala� �rednio jedn� uncj� tytoniu. Bruzdy na jego twarzy pog��bi�y si�. By� odporny na smutek, ale trapi�a go niepewno��. Je�li Jan i Julie byliby martwi, w�wczas z pewno�ci� nie potrafi�by oprze� si� rozpaczy. Je�eli zostan� odnalezieni �ywi, na pewno b�dzie szcz�liwy. Teraz jednak przysz�o mu czeka� i prze�ywa� niewypowiedzian� m�k�.
Codziennie dzwoni� na posterunek policji w Herlech. Odpowied� by�a zawsze ta sama. W ko�cu inspektor obieca�, �e sam zadzwoni, gdy tylko si� czego� dowiedz�. Co oznacza�o, i� nie mieli wielkich nadziei na odnalezienie m�odej pary.
Nadesz�a sobota. Telefon nadal uparcie milcza�. Cliff podni�s� si� z fotela, kt�ry przez pi�� ostatnich nocy zast�powa� mu ��ko. Wiedzia�, �e nie przetrzyma nast�pnego dnia wyczekiwania, dreptania w k�ko, poczucia ca�kowitej bezradno�ci. Poszed� na g�r�, do swego ma�ego, od dawna nie sprz�tanego pokoju, i wyci�gn�� spod
19
��ka zakurzon� walizk�. Zacz�� otwiera� na o�lep szuflady i wrzuca� do niej odzie�.
By�a dopiero dziewi�ta, fdy wyprowadzi� z gara�u swoj� cortin�-kombi. Kontrolka poziomu paliwa wskazywa�a, �e bak jest pe�en. Mo�liwie, �e b�dzie w Lianbedr przed pi�t�. Perspektywa rych�ego rozpocz�cia dzia�ania doda�a mu otuchy. Odczu� wyra�n� ulg�, gdy w ko�cu zostawi� Londyn za sob�.
Hotel w Lianbedr nie by� zwyk�ym hotelem. Niewielu wczasowicz�w wiedzia�o o jego istnieniu, za� sympatyczna, owdowia�a pani Jones wola�a zachowa� go takim, jakim by� kiedy�. Rok po roku przyjmowa�a tych samych, sta�ych go�ci i nie pragn�a niczego innego.
- Wielkie nieba! - stan�a jak wryta, rozpoznaj�c m�czyzn� wysiadaj�cego z auta. - Profesor! Co za niespodzianka!
- Witaj, ciociu! - pozdrowi� j� Cliff. Ku wielkiej rado�ci pani Jones, zawsze nazywa� j� ,,cioci�".
- Przepraszam za ten najazd, ale to pilne. Oczywi�cie nie b�d� narzeka�, je�li nie masz wolnego pokoju.
- W gr� mo�e wchodzi� jedynie poddasze... - pani Jones by�a nieco zak�opotana. - Mam zaj�ty ca�y dom i gdybym wcze�niej wiedzia�a...
- Ale� mo�e by� poddasze! - zapewni� j�
20
Cliff, wyjmuj�c walizk� z samochodu. - Nie chc� ci sprawia� �adnego k�opotu.
- Nastawi� czajnik - oznajmi�a, znikaj�c w drzwiach.
- Teraz, ciociu - Cliff z wdzi�czno�ci� popija� herbat� ma�ymi �ykami, przypatruj�c si� jej stalowoniebieskimi oczami - powiedz mi, co wiesz o ostatnich wypadkach utoni��.
- Nic, o czym wcze�niej nie by�oby w gazetach - odpowiedzia�a, poch�oni�ta nakrywaniem do sto�u. - Jak si� ludziom zachciewa p�ywa� tam, gdzie s� niebezpieczne pr�dy...
- W pobli�u po�udniowego przyl�dka Wyspy Muszli nie ma �adnych niebezpiecznych pr�d�w - przerwa� jej Cliff Davenport - a poza tym oboje byli p�ywakami pierwszej klasy.
- Sk�d to wiesz? - pani Jones zawaha�a si�. - Czy przypadkiem nie to ci� tutaj przygna�o?
- W�a�nie to - odpowiedzia�. - �an Wright by� moim siostrze�cem a dziewczyna jego narzeczon�.
- Och! - pani Jones natychmiast usiad�a na najbli�szym krze�le.
- Nie wiedzia�am... och, okropnie mi przykro, profesorze.
- Nie mog�a� wiedzie� - profesor u�miechn�� si� blado. - Min�� prawie tydzie� jak zni-kn�li i zdaje si�, �e wszyscy zaprzestali ju� poszukiwa�, zadowalaj�c si� nadziej�, �e przyp�yw w
21
swoim czasie wyrzuci ich cia�a na brzeg. Mnie jednak nie wystarczy, �e wszystko toczy si� pozornie tak, jak powinno. Zamierzam narobi� troch� zamieszania. Nie wiem, co si� sta�o, ale mam dziwne przeczucie, �e kryje si� za t� spraw� wi�cej, ni� wydawa� by si� mog�o na pierwszy rzut oka. Czuj� tak�e w g��bi duszy, �e oboje nie �yj�. W ponurym nastroju pi� dalej herbat�.
Sier�ant Hughes zerkn�� zza biurka na wysokiego m�czyzn� z post�puj�c� �ysin�, kt�ry w�a�nie przekracza� pr�g komisariatu.
- Tak - chrz�kn�� machinalnie, nie zadaj�c sobie nawet trudu, �eby powsta�. - Co mog� dla pana zrobi�?
- Je�li m�g�by pan odnale�� mojego siostrze�ca i jego przyjaci�k�, by�bym zachwycony
- ton g�osu profesora zabrzmia� zasadniczo. - Czeka�em na telefon od pan�w i, ostatecznie, pomy�la�em sobie, �e lepiej b�dzie, jak sam przyjad� do Lianbedr.
- Ach, wi�c to pan jest profesor Davenport!
- sier�ant wsta� i podkr�ci� sobie w�sy. - Robimy wszystko, co w naszej mocy. Nie by�o potrzeby, a�eby pan...
- Wola�em przyjecha� - przerwa� Cliff. - Oboje doskonale p�ywali, a w pobli�u po�udniowego przyl�dka, gdzie sta� zaparkowany samo-
22
ch�d, nie ma �adnych naprawd� niebezpiecznych pr�d�w.
- Ka�da k�piel jest niebezpieczna - stwierdzi� sier�ant z przekonaniem. - Nie oni pierwsi uton�li w tej cz�ci wybrze�a, wie pan o tym.
- I mam dziwne przeczucie, �e nie ostatni. - Cliff szurn�� obcasem. - Bez w�tpienia spotkamy si� jeszcze podczas mojego pobytu tutaj, sier�ancie. �egnam pana.
Id�c z powrotem w kierunku wioski, Cliff czu� w�ciek�o��. Oczywi�cie, to m�g� by� wypadek. Przydarza�o si� to nawet najbardziej do�wiadczonym p�ywakom. Mimo to, ci�gle jednak m�czy�o go to dziwne uczucie, kryj�ce si� gdzie� w g��bi duszy...
Nast�pnego ranka po �niadaniu Cliff wybra� si� na Wysp� Muszli. Poszed� piechot�, czuj�c, �e nie ma sensu zabiera� samochodu na co najwy�ej dwumilow� wycieczk�. Taka by�a odleg�o�� od domu pani Jones do po�udniowego przyl�dka Wyspy Muszli. By� jasny, s�oneczny ranek i gdyby nie trapi�ce go z�e przeczucie, czu�by si� jak typowy turysta. Przewiesi� lornetk� przez rami� i szed� podpieraj�c si� kijem, najlepszym kompanem podczas d�ugich w�dr�wek.
Obozuj�cy woko�o rzucali mu przelotne spojrzenia, gdy przechodzi� przez wydmy. Dobrn�� w ko�cu do rozleg�ej, falistej pla�y. Poziom wody by� niski. Po�piesznie wypatrzy� lornetk� jej kra-
23
w�d�. Stado ostrygojad�w, mew... i nic poza tym. Wszystko pogr��one w bezruchu. Po lewej stronie dzieci budowa�y zamki z piasku, ale nie zwraca� na nie uwagi. Znajdowa� si� w punkcie wyj�cia do rozwi�zania dr�cz�cych go w�tpliwo�ci i zdawa� sobie spraw�, �e nie dokona tego stoj�c na grzbiecie wydmy.
Poczu� twardy piasek pod stopami, gdy zacz�� i�� w kierunku odleg�ej linii przyp�ywu, dziewiczy piasek, nienaruszony od ostatniego przyp�ywu. Spokojny. Chocia�...
Kilka jard�w dalej, powierzchnia zacz�a mi�kn��. Woda chlupota�a pod butami, cho� nie by�o nawet cienia lotnych piask�w. Ostrygojady zerwa�y si�, zaalarmowane pojawieniem si� obcego. Mewy kr��y�y, rzucaj�c swe ha�a�liwe obelgi.
W ko�cu us�ysza� szum wody pod stopami. Po jego stronie znajdowa�a si� wielka piaszczysta wydma, przypominaj�ca masywny mur obronny zbudowany przez jaki� staro�ytny lud. Zerkn�� za siebie na majacz�cy w oddali zarys Wyspy Muszli.
- Z pewno�ci� - wymamrota� - musieli pop�yn�� nie dalej, ni� do tego miejsca.
Nagle powietrze wype�ni�o si� og�uszaj�cym gwizdem, pot�niej�cym z ka�d� chwil�. Instynktownie pochyli� g�ow�, po czym wyprostowa� si�, widz�c ma�y samolot, kt�ry przelecia� nie wi�cej
24
ni� pi��dziesi�t st�p nad nim, zmierzaj�c w kierunku Wyspy Muszli.
- Przekl�ty, bezza�ogowy samolot - mrukn��. I wtedy w�a�nie dostrzeg� co� na piasku. Oko�o dwadzie�cia jard�w dalej widnia� �lad, d�ugi mo�e na trzy stopy i tak samo szeroki. Zosta� odbity po ostatnim przyp�ywie, �wie�e mu�ni�cie w wilgotnym piasku. Ptaki? Otworzy� szerzej oczy, widz�c nast�pny. Ruszy� po �ladach.
- M�j Bo�e! - sapa� przej�ty i my�la� g�o�no. - Wszystkie one biegn� wzd�u� linii przyp�ywu. �lady pazur�w. Ale co, na lito�� bosk�, mog�o zostawi� odcisk tych rozmiar�w? Przypomina to... odcisk kraba, tylko sto razy wi�kszy i nie jednego lecz przynajmniej tuzina.
Rzuci� si� na kolana, pragn�c zbada� najbli�szy �lad. Mia� on kszta�t i form� odcisku kleszczy kraba, tylko... ten rozmiar by� poza wszelkim por�wnaniem.
Cliff Davenport potrz�sn�� g�ow� w oszo�omieniu. To by�o fantastyczne. Niemo�liwe! Musia�o istnie� jakie� wyt�umaczenie! Racjonalne wyt�umaczenie. On - jak przysta�o na naukowca - powinien je znale��.
Wtedy znowu us�ysza� szum wody pod stopami. Przyp�yw powr�ci�. Cofn�� si� kilka krok�w i patrzy�, jak morze z wolna pokrywa przedziwne �lady �wie�ym piaskiem, wymazuj�c je na zawsze.
Cliff wiedzia�, �e nie ma innego wyj�cia, jak
25
wycofa� si�. Widzia� na w�asne oczy te dziwne, szokuj�ce �lady, kt�re teraz zaciera�y fale. Jedyny dow�d znika�. Gdyby chocia� wzi�� aparat fotograficzny... Teraz nikt mu nie uwierzy!
Z b�lem serca wycofa� si� przed przyp�ywem. Nast�pne dwa bezza�ogowe samoloty przelecia�y nad nim, nikn�c na wyspie. Niepewnie zacz�� si� zastanawia�, czy mog� one mie� co� wsp�lnego z dziwnymi �ladami na piasku. Jaki� nowy rodzaj podwozia, umo�liwiaj�cy l�dowanie na mi�kkim pod�o�u, bagnach lub pla�ach? Zawsze istnia�a taka mo�liwo��, nawet je�li by�o to wysoce nieprawdopodobne. Mia� tylko jeden spos�b, aby si� o tym przekona�. Zdj�� z ramienia lornetk� i zawr�ci� w kierunku owego, odgrodzonego drutem kolczastym obszaru.
Z jakiego� powodu tury�ci odwiedzaj�cy Wysp� zdawali si� trzyma� z dala od teren�w zaj�tych przez wojsko. Mo�e czuli, �e to miejsce nie bardzo pasuje do ich pragnienia wypoczynku, kt�rego tak bardzo potrzebowali. Lub te� mieli jaki� wrodzony l�k przed wojskow� w�adz�. Cliff Davenport nie nale�a� do boja�liwych. W tym momencie nie dba� ani o w�adz�, ani o pi�kno przyrody. Wszystko, co wiedzia�, to to, �e musi baczniej przyjrze� si� kt�remu� z bezza�ogowych samolot�w, zwracaj�c szczeg�ln� uwag� na podwozie. Odkrycie jakiego� nieszablonowego roz-
26
wi�zania konstrukcji podwozia maszyny mog�oby uspokoi� nieco jego nadwyr�one nerwy.
Gdy znajdowa� si� pi�tna�cie jard�w od najbli�szego ogrodzenia z drutu kolczastego, ujrza� stra�. M�czyzna, stoj�cy ty�em do profesora, by� w mundurze RAF-u. Cliff spostrzeg� z uczuciem lekkiego mrowienia po plecach i� tamten ma karabin. Nie w�tpi�, �e bro� jest na�adowana i �e wartownik zrobi z niej u�ytek przy najmniejszym zagro�eniu.
Cliff pochyla� si� powoli, a� ukry� si� ca�y w wysokiej trawie. U�o�y� si� wygodnie. Poczu� si� bezpieczniej. Usun�wszy k�pki trawy sprzed oczu nastawi� ostro�� soczewek lornetki. Stra�nik nie m�g� go zauwa�y�, nawet, gdyby niespodziewanie odwr�ci� si�. Dwa z samolot�w, kt�re interesowa�y profesora sta�y w bezruchu na pasie startowym po lewej stronie. Teraz musia� dok�adnie, w du�ym powi�kszeniu obejrze� je i nast�pnie dyskretnie wycofa� si�. Nie m�g� si� powstrzyma� od refleksji, z jak� �atwo�ci� r�wnie� szpiedzy mogliby zastosowa� tak� sam� metod�.
Podni�s� siln� lornetk� do oczu, aby przypatrze� si� najbli�szemu z ma�ych samolot�w, kt�ry migota� w blasku po�udniowego s�o�ca. Wszystko wydawa�o si� ca�kowicie nieruchome i spokojne. Cliff zacz�� bada� odrzutowiec, kt�ry by� niewiele wi�kszy od przeci�tnego szybowca. Maszyna zrobi�a na profesorze dziwne wra�enie, jak
27
gdyby bra�a udzia� we wszystkim, co zdarzy�o si� ostatnio. Przypomina�a cichego, mechanicznego drapie�nego ptaka.
Gdy jednak profesor obejrza� podwozie, ogarn�o go g��bokie rozczarowanie. By�o konwencjonalne! Ot, po prostu dwa ko�a, takie same jak w samochodzie - mikrusie. Gdyby samolot wyl�dowa� na mi�kkim pod�o�u, z pewno�ci� nie m�g�by znowu wystartowa�. Cliff przeni�s� wzrok na maszyn� stoj�c� obok. Dok�adnie to samo.
Znowu poczu� mrowienie na plecach. Je�eli te krabopodobne odciski nie s� �ladami kt�rego� z tych bezza�ogowych samolot�w, w�wczas mog�o istnie� tylko jedno rozwi�zanie. I by�o ono prawie niewiarygodne!
- Nie ruszaj si�! - zwi�z�y rozkaz spowodowa�, �e profesor wzdrygn�� si� mimowolnie i lornetka wy�lizn�a mu si� z r�k. Powoli odwr�ci� g�ow�. W trawie, w odleg�o�ci mniejszej ni� pi�� jard�w, kl�cza� m�czyzna w granatowym mundurze, nieruchomo trzymaj�c w r�ku co� czarnego i b�yszcz�cego. By� to bez w�tpienia kr�tki pistolet automatyczny, kaliber 38.
- W porz�dku - g�os lotnika przypomina� syczenie. - Wstawaj. Powoli. �adnych nag�ych ruch�w. Tylko spokojnie.
Cliff Davenport podni�s� si� i wyczu�, i� w7 odleg�o�ci zaledwie jednej stopy stoi inny umun-
28
durowany m�czyzna. Nie s�ysza� wcze�niej, �eby tamten si� poruszy�. Doszed� wi�c do wniosku, �e ma do czynienia ze specjalist� od rozpoznawania terenu. Naprawd� g�upi by�by ten, kto w tej sytuacji pr�bowa�by ucieczki - pomy�la�.
- Naprz�d. - Cliff poczu� silne uk�ucie w plecy. - Id� powoli w kierunku tej bramy. �adnych zb�dnych ruch�w.
Uzbrojeni m�czy�ni wychodzili zewsz�d, gdy min�li ogrodzenie. Nie dawali mu �adnej szansy. Cliff zacz�� si� zastanawia�, w jaki spos�b zosta� dostrze�ony. Z pewno�ci� nie wykry�a go stra�. Prawdopodobnie kto� stale kontrolowa� teren z ukrytego punktu obserwacyjnego. Teraz i on widzia�, jak w oddali tury�ci grali w pi�k�, rozbijali namioty, gotowali jedzenie, ca�kowicie nie�wiadomi dramatu rozgrywaj�cego si� zaledwie kilkaset jard�w od nich.
Szed� naprz�d, oszo�omiony. Wszystko sta�o si� tak nagle. Za ka�dym razem, gdy zwalnia�, co� twardego wbija�o mu si� w plecy, zmuszaj�c do dalszej drogi. Teraz po ka�dej stronie mia� ju� uzbrojonych m�czyzn. Nikt nie rozmawia�. Odnosi� wra�enie, �e aresztowanie intruza by�o tu na porz�dku dziennym. Wszystko odbywa�o si� bez niepotrzebnej brutalno�ci, lecz sprawnie i bezwzgl�dnie.
Zmierzali w kierunku betonowego budynku, kt�ry sta� przy g��wnym bloku. By� kwadratowy,
29
z p�askim dachem i przypomina� znany Cliffowi z film�w areszt Legii Cudzoziemskiej. Profesor mia� przed oczami wizj� spoconych m�czyzn siedz�cych wewn�trz, gdy s�o�ce jest w zenicie, a temperatura w �rodku wzrasta nie do wytrzymania.
Zza jego plec�w wyszed� �o�nierz i przekr�ci� klucz w zamku. Drzwi otworzy�y si� bezszelestnie na dobrze naoliwionych zawiasach. Na chwil� wszyscy przystan�li na progu. Cliff zajrza� do �rodka z mieszanymi uczuciami. Cztery �ciany, sufit i pod�oga - wszystko szary, zimny beton. Nawet okna. Nag�e pchni�cie powali�o go. Upad� na g�ow� i, gdy si� podnosi�, ciemno�� zamkn�a si� nad nim. Drzwi trzasn�y, us�ysza� zgrzyt klucza w zamku. Ch�opi�ce marzenia o Legii Cudzoziemskiej nagle zacz�y si� ziszcza�.
Rozdzia� trzeci
Cliff Davenport usiad� w zupe�nej ciemno�ci, plecami opieraj�c si� o �cian�. Otoczenie wywiera�o na niego klaustrofobiczny wp�yw. Nie m�g� jasno my�le�. Mo�e to wszystko by�o tylko snem. Tajne bazy wojskowe, gigantyczne kraby... Wyci�gn�� d�o� i przesun�� palcami po betonie. Chropowata, niczym nie obita �ciana. Odkrycie to paradoksalnie przynios�o mu ulg�. Przekona�o go bowiem, �e to, co prze�ywa, jest przera�aj�c� rzeczywisto�ci�, kt�rej nale�y stawi� czo�a.
Czas si� wl�k�. Tarcza zegarka profesora nie by�a fosforyzuj�ca, wi�c nie mia� �adnej mo�liwo�ci sprawdzenia, kt�ra godzina. Dochodzi�o go tylko ciche, lecz ustawiczne tykanie, kt�re sprawi�o po pewnym czasie, �e czu� si�, jakby by� poddany os�awionej chi�skiej torturze kropli wody. Mia� ochot� krzycze�, obrzuci� swych prze�ladowc�w najgorszymi przekle�stwami na �wiecie. Zamiast tego siedzia� w milczeniu. Czeka�. Na co, nie wiedzia�.
Przez ca�y czas dochodzi� go miarowy stukot krok�w wartownik�w. Nie dawali mu �adnych szans. My�la� o tym, �eby przyci�gn�� ich uwag�,
31
powiedzie� kim jest, dlaczego zbli�y� si� do bazy, ale wiedzia�, �e to nic nie da. W ko�cu zatraci� wszelk� rachub� czasu i zacz�� bezmy�lnie wpatrywa� si� w ciemno��. By�o gor�co i duszno.
Nagle us�ysza� st�panie tu� przy drzwiach. Klucz ponownie obr�ci� si� w zamku. Drzwi gwa�townie otworzy�y si� i potok s�onecznego �wiat�a wdar� si� do �rodka. Zas�aniaj�c oczy przed o�lepiaj�cym blaskiem, Cliff Davenport zobaczy� pi�ciu uzbrojonych m�czyzn, stoj�cych na progu.
- T�dy, prosz�. - Wysoki m�czyzna z kr�tkimi w�sikami zdawa� si� dowodzi� innymi. Mia� silny, zdecydowany g�os i pozosta�a czw�rka robi�a wra�enie �lepo pos�usznych jego rozkazom.
Cliff podni�s� si� z wysi�kiem, mru��c oczy, ci�gle jeszcze nie by� zdolny do uchwycenia ostro�ci obrazu. Umundurowany m�czyzna stan�� przy jego boku. Pr�bowa� mu pomaga� i jednocze�nie popycha� do przodu. Niestety w skurczonej pozycji, w kt�rej profesor pozostawa� przez trudny do okre�lenia czas, noga odm�wi�a pos�usze�stwa - zdr�twia�a bole�nie. Teraz potkn�� si� i zachwia� niebezpiecznie. Dw�ch m�czyzn pochwyci�o go i poci�gn�o po ziemi.
Nieca�e trzydzie�ci jard�w od jego dotychczasowej celi sta� inny przysadzisty budynek o nieco
32
mniej odpychaj�cym wygl�dzie. Ten przynajmniej mia� okna.
Jeden ze stra�nik�w otworzy� drzwi. Dw�ch innych wepchn�o wi�nia do �rodka. Wn�trze by�o schludne, lecz sk�po umeblowane. Na pod�odze le�a�a jasnobr�zowa mata, przy �cianach ustawiono szafki, na �rodku pomieszczenia kr�lowa�o du�e, mahoniowe biurko. Cliff Davenport zerkn�� na cz�owieka, kt�ry za nim siedzia�. By� dobrze zbudowany, ca�kiem �ysy, a jego jasnoszary, znoszony garnitur, nadawa� mu jeszcze bardziej nieprzyst�pnego wygl�du.
Kto� zamkn�� drzwi.
- Kim pan jest? - M�czyzna za biurkiem mia� p�aski, pozbawiony uczu� g�os.
- Nazywam si� Cliff Davenport, profesor. - M�wi�c to wyprostowa� si�. Teraz, gdy nie by� ju� wi�ziony w mrocznej celi, czu�, jak zaczyna powoli odzyskiwa� pewno�� siebie. - Mieszkam w West Hampstead, tu za� zatrzyma�em si� u pani Jones z Lianbedr.
- Okazywa� pan zainteresowanie naszymi samolotami - oznajmi� m�czyzna, podnosz�c skonfiskowan� lornetk�. - Chc� wiedzie�, dlaczego si� pan nimi tak interesowa�.
Cliff zawaha� si�. Zd��y� powstrzyma� si� od odpowiedzi, kt�r� mia� ju� na ko�cu j�zyka. Nie m�g� przecie�, do licha, zacz�� bredzi� o wielkich krabach. Ale co mia� powiedzie�? By�y tylko dwie
3 - Noc krab�w J J
mo�liwo�ci. M�g� albo uzna� si� za szpiega, albo przyzna� si� do choroby psychicznej. Wci�gn�� g��boko powietrze. Wszyscy patrzyli na niego z napi�ciem. Wahanie mog�o by� zinterpretowane jako dow�d winy.
Wyda� przeci�g�e westchnienie.
- Czy s�yszeli panowie o zagini�ciu dw�jki m�odych p�ywak�w w ostatni� niedziel�?
- Jakich p�ywak�w?
Bo�e! Czy oni nigdy nie czytaj� gazet, czy te� po prostu pozbawieni s� ludzkich uczu�?
- Chodzi o pewnego m�odego cz�owieka i jego narzeczon�. Ich samoch�d zosta� odnaleziony na po�udniowym przyl�dku Wyspy Muszli.
- Doprawdy?
Najwyra�niej naigrywali si� z niego. Czu�, jak wzrasta w nim gniew, ale wiedzia�, �e musi zapanowa� nad emocjami. Z trudem powstrzyma� replik�, staraj�c si� przybra� spokojny wygl�d.
- Tak - powiedzia�, wykrzywiaj�c z trudem twarz w u�miechu. - Od tamtego czasu policja i Stra� Przybrze�na przeszukuj� teren, ale jak dotychczas, nie znaleziono ich cia�.
- Jaki to ma zwi�zek z faktem, �e ogl�da� pan nasze samoloty przez lornetk�? - w g�osie przes�uchuj�cego m�czyzny nie by�o cienia jakiejkolwiek emocji.
- W�a�ciwie nie ma... opr�cz tego, �e... �e... - Cliff rozpaczliwie szuka� wiarygodnego wyt�u-
34
maczenia. - Przez ca�y ranek by�em na pla�y, szuka�em jakiego� znaku po zaginionych i zastanawia�em si�, czy... kt�ry� z waszych samolot�w nie m�g�by by� u�yty przy penetrowaniu terenu.
Kto� za jego plecami z trudem powstrzyma� si� od �miechu.
- Zaobserwowano, �e przypatrywa� si� pan samolotom przez d�u�szy czas.
- By�em zm�czony - tu z pewno�ci� nie min�� si� z prawd�. - Nachodzi�em si� sporo tego ranka. Nagle trafi�a si� okazja, �eby troch� odpocz��, a poza tym... jako ch�opiec bardzo interesowa�em si� samolotami. Wiem, �e to by� b��d i jedyne, co mog�, to serdecznie pan�w przeprosi�...
M�czyzna w szarym garniturze g�aska� sobie brod�, nie okazuj�c ani zrozumienia ani niedowierzania.
- B�d� potrzebowa� dowodu pa�skiej to�samo�ci - stwierdzi� w ko�cu.
- Zna mnie sier�ant Hughes z lokalnej policji - odpowiedzia� Cliff. - A je�eli nie on, to musz� pan�w odes�a� do sir Ronalda Whitehall, kt�ry jest moim osobistym przyjacielem. Z pewno�ci� s�yszeli panowie o nim?
Profesor poczu� nag�y przyp�yw nadziei, widz�c zdziwienie, kt�re zago�ci�o na moment na kamiennej twarzy przes�uchuj�cego. U�amek sekundy i nie by�o ju� po nim �ladu. Decyduj�ca
35
chwila. S�uchawka telefonu zosta�a uniesiona do g�ry i d�ugi, wysmuk�y palec zacz�� wykr�ca� numer. Kr�tka pauza. S�ycha� by�o przerywany sygna� po drugiej stronie linii. Pii... pii... pii... - przeci�ga�o si� w niesko�czono��. Zdawa�o si�, �e nikt si� nie spieszy. W oczekiwaniu wszyscy wstrzymali oddech.
Nareszcie da� si� s�ysze� trzask i w s�uchawce rozleg� si� g�os. S�owa trudno by�o zrozumie�.
- Sir Ronald? - w tonie m�czyzny o surowej twarzy da�o si� wyczu� nutk� respektu. Napi�cie spad�o. - M�wi Myerscough, Wyspa Muszli. Czy zna pan profesora Davenporta, sir?
W ciszy, kt�ra ponownie zapad�a, s�ycha� by�o przyt�umiony, lecz nieprzerwany potok s��w, dochodz�cy ze s�uchawki. Myerscough s�ucha� uwa�nie. Zmarszczy� brwi. Wyraz rozczarowania pojawi� si� na jego twarzy.
- Tak, tak, sir Ronald - teraz by� prawie pokorny. - Pa�ski opis pasuje do niego doskonale. Nie, nie, sir wystarczy mi pa�skie s�owo. Wygl�da na to, �e pope�niono pomy�k�. Tak, tak, oczywi�cie, sir. Przepraszam, �e pana niepokoi�em.
Od�o�y� s�uchawk� na miejsce i powoli pokiwa� g�ow�. U�miechn�� si�, lecz by� to zaledwie skurcz mi�ni twarzy, nadal wyzuty z wszelkich emocji.
- Najwyra�niej pope�niono pomy�k�, profe-
36
sorze Davenport - powiedzia�. - Jest pan wolny. Mo�e pan tak�e wzi�� swoj� lornetk�. Tym niemniej, dla w�asnego dobra, prosz� ju� wi�cej nie interesowa� si� naszymi samolotami.
Cliff Davenport wr�ci� do hotelu w Lianbedr kilka minut przed sz�st�. Czu� si� wyczerpany zar�wno fizycznie, jak i psychicznie. Got�w by� nawet uwierzy�, �e �lady na pla�y to nic innego, jak wytw�r jego w�asnej fantazji. Mo�e po prostu by�a to sprawka szukaj�cych w piasku pokarmu mew...
Gdy zszed� na d�, aby zje�� kolacj�, w ma�ej jadalni by� ju� komplet go�ci.
- Aaa, profesor - powiedzia�a pani Jones, wychodz�c niespodziewanie z kuchni. - Jest pan nareszcie. Ju� zaczyna�am si� niepokoi�, gdy nie przyszed� pan na obiad.
- Mia�em spory kawa� drogi do przebycia - sm�tnie pokiwa� g�ow�.
- Wie pan, obawiam si�, �e jest tu odrobin� za ma�o miejsca - pani Jones pochyli�a si� nisko, aby inni nie s�yszeli. - Wiem, �e nie b�dzie pan mia� nic przeciwko temu, aby dzieli� st� z kim� innym. Tam w rogu siedzi pani Benson. M�� opu�ci� j� rok temu. By� z niego prawdziwy dra�. Jestem pewna, �e pan j� polubi.
- Na pewno - odpowiedzia� Cliff. Jego oczy spocz�y na drobnej, czarnow�osej dziewczy-
37
nie, popijaj�cej powoli, sok pomidorowy. Nosi�a szkock� sp�dniczk� i bawe�nian� bluzk�, na kt�rej delikatnie zaznacza� si� zarys ma�ych, kszta�tnych piersi. Niecz�sto ostatnio mia� okazj� widywa� takie kobiety. Dawa� jej oko�o dwudziestu pi�ciu lat.
- Dzie� dobry, profesorze - pozdrowi�a go, u�miechaj�c si� �yczliwie, gdy stan�� niezdecydowany przy stole. - Wiem o panu wszystko od pani Jones. Prosz�, niech pan usi�dzie. Mam na imi� Pat.
W ci�gu kilku minut poczu�, jak opuszcza go pocz�tkowe napi�cie. Poczu� si� odpr�ony. Potrzebowa� rozmowy, a ona by�a doskona�ym s�uchaczem - �yczliwym i zaanga�owanym. Pocz�tkowo nie mia� zamiaru opowiada� jej o swych prze�yciach w bazie samolot�w. Czu�, �e s� one zbyt upokarzaj�ce, jednak w ko�cu nie wytrzyma�.
- M�j Bo�e! - wykrzykn�a, mrugaj�c oczami. - W jakim pa�stwie my �yjemy! Je�eli nie chc�, �eby ludzie przygl�dali si� ich samolotom to czemu, do diab�a, nie trzymaj� ich w ukryciu? Przecie� ka�dy m�g� obserwowa� przez lornetk� kt�ry� z nich.
- Oczywi�cie, to mog�a by� przyn�ta - zauwa�y�, cho� dopiero teraz przysz�o mu to do g�owy. - By� mo�e oczekiwali, �e kto�, na kogo czekaj� -oka�e zainteresowanie samolotami, a ja
38
akurat si� napatoczy�em i wpad�em prosto w pu�apk�.
Wtedy opowiedzia� jej o lanie i Julie.
- Och, jakie to okropne! - Ciasteczko z serem zatrzyma�o si� w po�owie drogi do jej ust. - Ja... tylko raz k�pa�am si� przy po�udniowym przyl�dku. By�o to dzisiaj po po�udniu.
Zmarszczy�a brwi na wspomnienie popo�udnia sp�dzonego na z�otej pla�y z b��kitnym morzem, przesuwaj�cym si� niestrudzenie w kierunku brzegu.
- By�o... by�o tam co�, co w spos�b szczeg�lny zwr�ci�o moj� uwag� - szepn�a. - Co� bardzo dziwnego. Oczywi�cie, mog�o to nic nie znaczy�, ale...
- Prosz� m�wi� - nalega�.
- A wi�c - ci�gn�a, zmru�ywszy oczy - jako dziecko cz�sto siadywa�am i obserwowa�am kraby, pe�zaj�ce po pla�y. Wiem, jak wygl�daj� �lady, kt�re zostawiaj� po sobie na mokrym piasku, znam odciski ich kleszczy. No i... dzisiaj tak�e zobaczy�am �lady. Wygl�da�y, jakby nale�a�y do krab�w, tylko... ten ich rozmiar! Je�eli rzeczywi�cie zostawi�yby je kraby, to musia�yby one mie� wielko��, czy ja wiem, barana!
- O Bo�e! - Cliff Davenport zrobi� si� blady jak �ciana. Z zaci�ni�tych na kraw�dzi sto�u d�oni odp�yn�a krew. - Wi�c jednak mia�em racj�! To nie by� sen! Bo�e, czym s� te stwory?
39
- Wi�c pan tak�e widzia� �lady? - szcz�ka opad�a jej ze zdziwienia.
Tego ranka - odpowiedzia�. - I jeszcze co�. Teraz jest czas pe�ni ksi�yca. Wp�ywa to tak samo na zachowanie krab�w, jak przyp�yw. To wygl�da�o tak, jak gdyby ich stado pe�za�o wzd�u� linii przyp�ywu. Ale to niemo�liwe. Takie ogromne stwory nie mog� istnie�!
- Z pewno�ci� wie pan lepiej ode mnie, profesorze - u�miechn�a si� - ale tak naprawd�, przecie� nikt jeszcze nie zbada� dok�adnie dna oceanu. By� mo�e wok� tych w�a�nie wysp istnieje pod wod� �ycie, o kt�rym nikomu dot�d si� nie �ni�o. Musz� tam by� tysi�ce jaski�, zdolnych ukry� stworzenia wielkie, jak okr�ty wojenne. Ostatecznie, ci�gle jeszcze nie wyja�niona jest sprawa potwora z Loch Ness.
- Ma pani racj� - szepn�� - cho� jest to tak niewiarygodne. Sam by�em kilka razy zaskoczony wynikami w�asnych odkry� w �wiecie flory. Tym niemniej musz� mie� pewno��. Kilka �lad�w na piasku to jeszcze nie dow�d. Zosta�bym wy�miany.
Nagle jej r�ka spocz�a na jego d�oni, jak gdyby tego rodzaju kontakt by� najbardziej naturaln� rzecz� na �wiecie. Mimowolnie wyczu� �lad po obr�czce, kt�r� kiedy� nosi�a na serdecznym palcu lewej r�ki.
- Ja ciebie nie wy�miej�... Cliff - u�miech-
40
n�a si�. Ogarn�o go dziwne wzruszenie, kt�rego nie odczuwa� tak dawno, �e prawie zapomnia�, i� w og�le istnieje. - Powiedzmy, �e po��czymy si�y i spr�bujemy si� czego� dowiedzie�. Ja nie mam nic szczeg�lnego do roboty. Przyjecha�am tu, �eby... zapomnie�, spr�bowa� rozpocz�� nowe �ycie. Pomog� ci tak�e szuka� lana i Julie. Poczu�, �e oczy zachodz� mu mg��.
- Dzi�kuj� ci - rzuci� jej przelotne spojrzenie, aby nie mog�a dostrzec jego wzruszenia, by� jednak s�abym cz�owiekiem. - Bardzo... by�bym ci wdzi�czny. Mo�e p�jdziemy jutro si� wyk�pa�? Nie, nie, lepiej trzymajmy si� z dala od wody. Dop�ki si� czego� nie dowiemy, to zbyt ryzykowne. Musimy przebada� dok�adniej pla�� i poszuka� dowod�w.
- A wi�c zgoda! - u�cisn�a mu r�k� i wsta�a od sto�u. - Zobaczymy si� jutro przy �niadaniu. Pa!
Nast�pnego ranka Cliff Davenport i Pat Ben-son wstali p�no. Wi�kszo�� go�ci zd��y�a ju� zje�� �niadanie i wyjecha�a. Oni zasiedli do sto�u sami i zacz�li je�� melona.
Naraz wzrok profesora pad� na nag��wek w gazecie, le��cej na s�siednim stoliku: "WYPADKI ZATONI�� W POBLI�U WYBRZE�Y WALII".
Porwa� gazet� dr��cymi r�kami, wiedz�c prawie, co za chwil� przeczyta: ,,... nast�pnie znikn�-
41
�o dw�ch p�ywak�w w pobli�u Wyspy Muszli w ostatni� niedziel�, opr�cz tego wczoraj po po�udniu zg�oszono wypadki zagini�� w okolicach Borth, Fairbourne i Barmouth. Trwaj� intensywne poszukiwania, jednak jak dotychczas nie odnaleziono nikogo z zaginionej pi�tki. Eksperci twierdz�, �e ostatnio w tych rejonach pojawi�y si� niebezpieczne pr�dy, kt�re mog�y sta� si� przyczyn� �mierci nieostro�nych amator�w k�pieli."
- M�j Bo�e! - wykrzykn�� Cliff. - Sp�jrz na to - powiedzia�, podaj�c gazet� Pat Benson. - Zacz�o si�! Kraby atakuj�.
Rozdzia� czwarty
Kilkana�cie minut po pi�tnastej Cliff Daven-port i Pat Benson maszerowali powoli w kierunku odleg�ego, l�ni�cego morza. Trzymali si� za r�ce. Rozmawiali niewiele. Dla obserwatora z zewn�trz byli jeszcze jedn� par� id�c� si� wyk�pa�.
Kilka razy widzieli helikopter Stra�y Przybrze�nej. Poszukiwania zaginionych wci�� trwa�y.
- Nie mog� tego poj�� - powiedzia�a Pat. - To by�o zawsze najlepsze miejsce do k�pieli. By�y oczywi�cie niebezpieczne pr�dy, ale jak wiedzia�e�, gdzie s�, nic nie mog�o si� sta�. A tu nagle ni st�d ni zow�d pojawiaj� si� te wszystkie straszne �lady kleszczy... i zaczynaj� gin�� ludzie.
- To si� dopiero zaczyna - zauwa�y� Cliff i potrz�sn�� g�ow�. - Co�... mo�e kaprys przyrody, ale czymkolwiek to jest, to dopiero pocz�tek.
- Jak d�ugo zamierzasz tu zosta�? - W jej g�osie da�o si� wyczu� nutk� niepokoju, jak gdyby przywi�zywa�a wielk� wag� do odpowiedzi.
- Nie wiem - spojrza� na ni� uwa�nie. - To zale�y od tego, czego si� dowiem albo czego si� domy�le. C�, przypuszczam, �e zostan� jeszcze jaki� czas. A ty?
43
- Zarezerwowa�am hotel na dwa tygodnie
- odpowiedzia�a. - Przyjecha�am dopiero wczoraj rano. Chocia�, to zale�y. Podobnie jak ty, chcia�abym si� czego� dowiedzie�. Nic mnie nie wi��e. W�a�ciwie nie ma po co wraca� do domu. Na domiar z�ego jestem straszliwie ciekawa.
- A wi�c - stwierdzi�, obejmuj�c j� w pasie
- oboje jeste�my skazani na to, �eby zaj�� si� t� spraw�.
Dotarli do morza. Poziom wody by� niski. Pi�tna�cie ostatnich jard�w pla�y stanowi�a masa lepkiego, morskiego b�ota, kt�re zaczyna�o w�a�nie wysycha� w promieniach s�o�ca.
- Sp�jrz! - Pat Benson pierwsza dostrzeg�a �lady na piasku po lewej stronie, nadaj�ce g�adkiej powierzchni wygl�d ziemi uprawnej, kt�r� kto� pr�bowa� zaora� mechanicznym kultywato-rem, porzucaj�c p�niej to niewdzi�czne zaj�cie.
Chff skin�� g�ow�. Zmienili kierunek i zacz�li i�� w stron� widocznych wyra�nie �lad�w. Pat mocniej chwyci�a go za r�k�.
- Chryste! - wargi Cliffa Davenporta sp�o-wia�y, a twarz wykrzywi� grymas, gdy przystan�li i spojrzeli w d� na poorany piasek.
Pat Benson poczu�a nag�y przyp�yw strachu, chcia�a zawr�ci�. Chcia�a ucieka�, ile tylko si� w nogach, przed czym� straszniejszym ni� to, co oko ludzkie kiedykolwiek widzia�o, a co w ka�dej chwili mog�o si� wynurzy� z nadchodz�cego
44
przyp�ywu. Zosta�a jednak. By� mo�e tylko dlatego, �e by�a z Cliffem Davenportem.
- Zwr�� uwag� na ich rozmiar! - oddycha�a ci�ko. Ca�a si� trz�s�a i mia�a nadziej�, �e m�czyzna obok niej tego nie widzi.
- W porz�dku, to kraby - stwierdzi� profesor pochylaj�c si�, aby palcami dotkn�� �lad�w w b�ocie. - Zobacz. To jest fragment muszli. A tu nast�pny. S�dz�c po tym, jak pla�a zosta�a ubita, musia�o ich by� oko�o setki. Sama widzisz, jak blisko by�a� prawdy. Musz� by� tak du�e, jak barany.
- Ale... ale... - g�os Pat dr�a� - dlaczego wcze�niej nikt ich nie zauwa�y�?
- Powiedzia�bym, �e z dw�ch powod�w - Cliff zrobi� pauz� i powoli zacz�� nabija� fajk�, starannie ugniataj�c tyto� w lulce, po czym zapali� zapa�k�. - Po pierwsze, jak ju� wspomnia�em, dopiero od niedawna pojawi�y si� w tej cz�ci wybrze�a. Po drugie, wychodz� i �eruj� g��wnie w nocy - podczas pe�ni ksi�yca.
- Ale czy nie mogliby�my powiadomi� w�adz? - Pat roz�o�y�a bezradnie ramiona. - Na przyk�ad wojska.
Cliff Davenport za�mia� si�, w nienaturalny spos�b.
- Przecie� mo�esz sobie wyobrazi�, jak by na to zareagowali - zbeszta� j�, wypuszczaj�c k��by g�stego dymu. - Bardziej ich interesuje, �e
45
podgl�da�em lornetk� jeden z ich bezza�ogowych samolot�w, ni� naiwna bajeczka o wielkich krabach.
- Bajeczka? - obruszy�a si� Pat. - To nie jest �adna bajeczka, to rzeczywisto��.
- Potrzebujemy dowod�w - odpowiedzia�
- prawdziwych dowod�w, kt�re ich przekonaj�. I ja zamierzam je zdoby�.
- W jaki spos�b?
- Wr�c� tutaj w nocy - powiedzia� - gdy wzejdzie ksi�yc. Przygotuj� si� na d�ugie czuwanie. Mo�liwe, �e b�dzie to daremne. Najprawdopodobniej tak b�dzie. Kraby mog� si� tu ju� nie pokaza� nawet przez par� najbli�szych tygodni. Ale gdy zobacz� je na w�asne oczy, b�d� m�g� kogo trzeba przekonywa�, a mo�e nawet zorganizuj� jak�� akcj�. Mo�e dopiero wtedy ludzie przestan� gin��.
- Tamte wydmy by�yby najlepszym miejscem do obserwacji - Pat wskaza�a w kierunku Wyspy Muszli. - Byliby�my dobrze os�oni�ci i mogliby�my widzie� nie b�d�c widzianymi.
- My?
- Id� z tob�. Co do tego, mo�esz nie mie� �adnych w�tpliwo�ci.
- Sp�jrz no tylko tutaj - powiedzia� Cliff surowym tonem, chwytaj�c j� mocno za rami�.
- To nie jest robota dla kobiety. Te stwory za-
46
bra�y ju� kilka istnie� ludzkich. S� �miertelnie niebezpieczne. Ryzyko...
- Id� - patrzy�a mu prosto w oczy. - I nie pr�buj mnie powstrzymywa�, Cliffie Davenport. Wdepn�li�my w to razem. Nie tylko ty odkry�e� te �lady.
- W porz�dku - westchn��. - Zdaje si�, �e ci� nie powstrzymam, ale pami�taj, b�dziesz robi�a tylko to, co ci powiem. Idziemy wy��cznie po to, �eby obserwowa�. Nic wi�cej.
Skin�a g�ow� na znak zgody. - Zobacz, kto� idzie!
Cliff odwr�ci� si�.
Wzd�u� linii przyp�ywu, w odleg�o�ci oko�o dwustu jard�w, szed� jaki� m�czyzna. Zmierza� w ich kierunku. Porusza� si� dziwnie, pow��cz�c nogami. Jego cia�o zdawa�o si� by� skr�cone od pasa w d�, jakby zdeformowane. Mia� na sobie podart�, purpurow� koszul�, kt�rej strz�py trzepota�y na wietrze, i poszarpane, drelichowe spodnie. Zauwa�yli nagie stopy. Ze swoimi d�ugimi, popl�tanymi w�osami i rozpuszczon� dziko brod� przypomina� Robinsona Crusoe.
Gdy podszed� bli�ej, mogli mu si� przyjrze� dok�adniej. Zobaczyli du�e, wytrzeszczone oczy i ma�y nos z wielkimi nozdrzami, usytuowany tu� ponad cienkimi wargami, kt�re nie by�y w stanie ukry� od�amk�w spr�chnia�ych i po�amanych z�b�w. Co kilka krok�w nieznajomy schyla� si�,
47
aby podnie�� kawa�ek drewna, wyrzuconego na brzeg przez fale.
- W��cz�ga - skomentowa� Cliff. - Co za dziwny cz�owiek!
Id�c szybkim krokiem, m�czyzna charcza� i chrz�ka�. Zerka� w ich kierunku - jego oczy, wy�upiaste i szkliste, sprawia�y wra�enie nieobecnych. Min�� ich, przechodz�c przez galimatias krabich �lad�w, najwidoczniej ca�kowicie nie�wiadomy tego faktu. Stali nieruchomo i patrzyli na niego, a� do momentu gdy �wier� mili dalej skr�ci� w stron� l�du.
- Lepiej wracajmy - zaproponowa�a Pat. Pomimo skwaru dnia dr�a�a na ca�ym ciele.
- Tak, nie zyskamy du�o stoj�c tu. Cliff obj�� j� w pasie i zacz�li powoli i�� w kierunku piaszczystych wydm.
Mi�kki piasek na wydmach ogrzewa� im stopy. Byli os�oni�ci od morskich bryz, a zag��bienia w piasku oferowa�y im cie�. By�o to najlepsze miejsce, a�eby usi��� i odpocz��. Pocz�tkowo zamierzali powr�ci� prosto do pani Jones na obiad, lecz ostatecznie nie zdo�ali oprze� si� pokusie, aby pozosta� d�u�ej w ciszy i samotno�ci wydm.
Usiedli. Nie m�wili nic, zaj�ci w�asnymi my�lami. Rami� Cliffa nadal obejmowa�o Pat, a jego zmys�y nie pozostawa�y oboj�tne na jej blisko��. Du�o czasu min�o, od kiedy po raz ostatni podnieci�a go kobieta. Poczu� lekki u�cisk w okolicy
48
bioder, serce zacz�o bi� szybciej, ni� zwykle. Nagle zapragn�� j� poca�owa�, rozgnie�� swoje wargi o jej usta, przygnie�� jej cia�o swoim ci�arem, jej piersi swoimi piersiami.
Zwr�ci� ku niej g�ow�, pr�buj�c zebra� si� na odwag�. W ustach czu� sucho��, puls galopowa�. W odpowiedzi na jego ruch odwr�ci�a twarz. Czy te pe�ne, czerwone wargi z b��kaj�cym si� u�miechem, zastyg�e w oczekiwaniu na jego nast�pne posuni�cie s� tylko snem? Pod wp�ywem nag�ego impulsu schyli� si� i poca�owa� j�. Ich wargi zwar�y si� i nie mog�y si� roz��czy�. Podnios�a ramiona i obj�a go za szyj�. Przytuli�a si� mocno. Przez jego cia�o przebiega�y dreszcze emocji. Poczu� paznokcie zag��biaj�ce si� w jego plecy.
W ko�cu rozdzielili si�. Ich twarze p�on�y. Spojrzenia spotyka�y si�. Przez kilka chwil po prostu siedzieli, patrz�c na siebie.
- Czy... czy kiedykolwiek czu�e� si� samotny? - szepn�a, k�ad�c g�ow� na jego piersi.
- Tak - przyzna� Cliff. - Ale nauczy�em si� z tym walczy�. Po prostu pracuj�... i pracuj�... i pracuj�. Kocham moj� prac�. To jedyna rzecz, kt�ra trzyma�a mnie przy �yciu. Bez niej powinienem ju� dawno umrze�.
- Ale mimo to w