12134
Szczegóły |
Tytuł |
12134 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12134 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12134 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12134 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GNOM
GALAKTYCZNA WTOPA
Siedzę właśnie nad wodą i ciągle nie wiem dlaczego los okazał się tak okrutny.
Dla mnie, dla
mojej rodziny. I będzie też taki dla przyszłych pokoleń. Dla moich potomków. A
to wszystko
przez zwyczajny pech ... Mój klan będzie żył w niesławie jeszcze przez długie,
długie
pokolenia. Cała galaktyka się na nas wypięła. Piszę te słowa, by historia nigdy
się nie
powtórzyła. Dlatego też opiszę co dokładnie się stało - tamtego feralnego dnia.
Nie pominę
niczego, napisze prawdę, albo chociaż to co uznaję za prawdę. Z nadzieją, że ta
relacja nie
zostanie zignorowana w przyszłości.
***
Minęło ponad trzydzieści standardowych lat, a ja wciąż siedziałem na tej
przeklętej placówce
dyplomatycznej. Dlaczego mój rodziciel mi to zrobił!? Ale nie mogłem się zbyt
długo
oszukiwać. Dokładnie wiedziałem dlaczego było tak a nie inaczej, i dlaczego od
ponad
trzydziestu lat oglądałem inne niebo, inną biosferę. Wszystko to dla dobra
rodziny, a
dlaczegóż by innego. Moja rodzina, mój klan był najbardziej podziwiany w całej
galaktyce.
Od wielu, wielu pokoleń przekazywano władzę w nasze ręce ... i nigdy nie
zawiedliśmy.
Zawsze byliśmy skuteczni, dokładni, skrupulatni. Można było na nas polegać. Mój
rodziciel
zasiadał w Galaktycznej Izbie Planetarnej, a jego rodziciel w tak poważanej
Radzie Starszych.
Mnie wysłano na tę barbarzyńską planetę. Na Andimus. Miałem być głównym
koordynatorem przystąpienia tej młodej planety i jej społeczności do wspólnoty
galaktycznej.
Na moich przodków! Ależ to było zadupie. Na szczęście mój okres zarządzania tą
planetą już
się kończył. Właściwie, to była moja ostatnia noc pod niebem tej obcej planety.
Przygotowania zostały zakończone, a mój wysiłek został w pełni doceniony.
Wreszcie
mogłem wracać do domu. Przez cały tamten dzień chodziłem podekscytowany. I
ciągle sobie
w myślach powtarzałem: - Jeszcze tylko kilka godzin, kilka godzin i będę już w
domu. Wśród
bliskich, wśród moich braci i sióstr. Nareszcie będę mógł się rozkoszować
płodnymi wodami
mojej planety. - I kto wie, czy właśnie ta tęsknota za bliskimi nie była
przyczyną tak
tragicznych konsekwencji. Tubylcy zaprosili mnie na bankiet pożegnalny.
Oczywiście nie
mogłem odmówić. Była dobra muzyka, wyśmienite dania. Krótko mówiąc postarali
się,
żebym mile wspominał moje ostatnie chwile na Andimusie. Tak, było tak
przyjemnie, że
bawiłem się aż za dobrze. Wypiłem trochę za dużo tego ich mocnego napoju -
findlówki.
Jednym słowem upiłem się. A potem się zdrzemnąłem na kilka godzin. Kiedy
wreszcie się
obudziłem, była już późna godzina czasu miejscowego. Wściekły na siebie
postanowiłem jak
najszybciej opuścić tę planetę. Już dawno powinienem być w drodze! Pożegnałem
się z
tutejszą władzą i skierowałem się w stronę portu kosmicznego. Włączyłem
autopilota i
wystartowałem. Gdzieś tak w Galaktyce Małych Słońc postanowiłem lecieć na
skróty.
Oczywiście wiązało się to z pewnym ryzykiem, ale było ono tak minimalne, że w
ogóle nie
brałem go pod uwagę. To był mój WIELKI BŁźD. Postanowiłem przelecieć niedaleko
"obszaru zakazanego". Przeprogramowałem więc pokładowy komputer i cieszyłem się,
że
tym oto sposobem nadrobię stracony czas. W niedalekiej odległości od "obszaru
zakazanego"
wydarzyło się coś, co nie powinno mieć nigdy miejsca. Przypadkowy odłamek
meteorytu
uderzył w kadłub mojego statku. Pokładowy komputer nie potrafił sobie poradzić z
usterkami.
Zasugerował lądowanie na najbliższej planecie z właściwą atmosferą. W innym
wypadku, jak
to określił, "wszelkie biologiczne życie na tym statku ulegnie zniszczeniu". To
nie były
przelewki! - zdałem sobie z tego sprawę. Tu chodziło o moje życie, a przecież
nie miałem
jeszcze potomków. Cały mój potencjał genetyczny zostałby bezpowrotnie stracony!
Nie
mogłem na to pozwolić. Kazałem komputerowi zastosować się do tej dyrektywy.
Okazało się,
że najbliższą planetą o pożądanej atmosferze była Planeta Upiorów, Ziemia - jak
nazywali ją
miejscowi tubylcy-zabójcy. W tamtym momencie zrozumiałem, że mam poważne, bardzo
poważne problemy. Jedno z najważniejszych praw społeczności galaktycznej
wyraźnie
mówiło: "Nigdy, pod żadnym pozorem, nie zbliżać się do "obszaru zakazanego",
natomiast
każda próba lądowania na tej zakazanej planecie jest CAŁKOWICIE ZAKAZANA."
Jednak
nie miałem wyboru, musiałem lądować właśnie na niej. Starałem sobie przypomnieć
wszelkie
informacje, które posiadałem o tej planecie, żeby jak najskuteczniej działać,
kiedy się już na
niej znajdę. Była ona unikatowa w całym znanym wszechświecie i to z różnych
względów.
Już samo jej ukształtowanie było niezwykłe. Kilka niezależnych kontynentów,
zamiast
jednego głównego z kilkami wysepkami rozsianymi tu i ówdzie. Na każdej planecie
zamieszkanej przez myślące istoty, był tylko jeden kontynent - ale nie tu. Nic
dziwnego, że ta
zastanawiająca anomalia spaczyła wszystko co miało związek z tą planetą.
Brutalne,
agresywne, krwiożercze bestie zamieszkiwały cała powierzchnię, a wśród nich ten
najbardziej
bezwzględny gatunek - LUDZIE - jak sami siebie nazywali. Zdominowali każdy
kontynent,
byli niepodzielnymi władcami. Jednak najbardziej przerażające było to, że ci
LUDZIE byli
świadomą rasą. Myśleli, o ile można to ująć w taki sposób. Nikt w całej
galaktyce nie
przeczył, że ich postęp cywilizacyjny w ciągu ostatnich tysięcy lat był
niezwykły. Potrafili już
rozbijać atom, a co więcej wysyłali swoje "sondy badawcze" poza swoją planetę.
Niezwykłe
osiągnięcie, jak na tak krótki okres czasu. Jednak nikt nie dał się zwieść, to
były bestie, istne
monstra ukrywające się pod maską cywilizacji. Oni nie tylko zabijali inne
gatunki na swojej
planecie. Zresztą nawet gdyby robili tylko to, to już by wystarczyło, by na
zawsze wykluczyć
ich z galaktycznej społeczności. Oni zabijali SAMYCH SIEBIE !!! To była wprost
niewyobrażalna zbrodnia, której nikt w całej galaktyce nie potrafił pojąć. NIKT.
Nikt oprócz
oczywiście samych ZIEMIAN. Doszedłem do wniosku, że jakakolwiek próba kontaktu z
tymi
bestiami, tylko zmniejszy moje szanse przeżycia. Co więc powinienem zrobić?
Unikać
tubylców, jak najlepiej zamaskować mój statek i czym prędzej udać się po pomoc.
Tak też
zrobiłem. Na długo przed wkroczeniem w atmosferę ZIEMSKź włączyłem kamuflaż
maskujący. Wyszukałem obszar lądowania, jak najdalej oddalony od MIASTA.
Przeprogramowałem kamuflaż, by mój statek jak najlepiej wtopił się w tutejszą
biosferę.
Potem wyszedłem ze statku, ponieważ było to potrzebne, do tego co zamierzałem
zrobić. I
rozpocząłem przygotowania do TRANSFERU ŚWIADOMOŚCI. Była to umiejętność, którą
opanował tylko mój gatunek, w całym znanym nam wszechświecie. Wszyscy wiedzą,
teoretycznie, jak to zrobić, ale tylko nam udało się tego dokonać. TRANSFER
ŚWIADOMOŚCI umożliwia natychmiastowe wysłanie jaźni w dowolny zakątek uniwersum.
Za świadomością podąża, z pewnym opóźnieniem, ciało, które jest nieodłączną
częścią bytu.
Proste prawda? Jednak dokonanie tego wcale nie jest takie łatwe. Trzeba panować,
całkowicie
panować, nad każdą komórką swojego ciała. A przede wszystkim mieć wystarczającą
siłę
woli, by przez ułamek czasu istnieć bez swojego ciała. Oczywiście oprócz tego
wszystkiego,
trzeba było mieć świadomość gdzie się chce przenieść. Wymagane było także
absolutne
skupienie oraz ... wolna przestrzeń. I właśnie z tego powodu musiałem opuścić
zamknięte
pomieszczenie, jakim był mój bezpieczny statek. Odszedłem na odległość mniej
więcej
trzydziestu długości mojego ciała i rozpocząłem TRANSFER ŚWIADOMOŚCI.
Przygotowanie do niego wymagało pełnego skupienia. W momencie kiedy już byłem
pewien,
że moje myśli były należycie skupione, gdzieś niedaleko usłyszałem coś jakby:
"HOW,
HOW". A chwilę później: "CO WYCZUŁEŚ PIESKU?" Przestraszony, że zostanę wykryty,
dokonałem TRANSFERU, mimo, iż nie osiągnąłem pełni skupienia. To był mój kolejny
WIELKI BŁźD. Ten dzień naprawdę był bardzo pechowy dla mnie. Tyle
katastroficznych
błędów z mojej strony, a przecież nie dokonałem ich z premedytacją. Byłem
niejako
marionetką losu, czy też przeznaczenia. Cóż za hańba! Przez to rozproszenie
wylądowałem w
innej galaktyce niż zamierzałem. Zanim mogłem dokonać kolejnego TRANSFERU
ŚWIADOMOŚCI, minęły bezcenne, jak się potem okazało, godziny. Kiedy wreszcie
przybyłem na Jasnego Karła, było już za późno. Okazało się, że nie możliwe było
teleportowanie mojego statku z Planety Upiorów, gdyż go po prostu, tam już nie
było. Moi
współziomkowie spojrzeli się na mnie znacząco. Wszyscy myśleliśmy o tym samym.
Że te
bestie, być może, odkryją sposób działania Napędu Aaa'ynowa i niedługo znajdą
się pośród
nas. Oczywiście ja i cały mój klan zostaliśmy zdymisjonowani. Zaś cała galaktyka
okryła nas
niesławą.
***
Przez dwadzieścia standardowych lat wszystkie inteligentne rasy żyły w
niepokoju.
Oczekiwaliśmy najgorszego. Galaktyczna Izba Planetarna, a także Rada Starszych
próbowały
jakoś zaradzić tej "Galaktycznej wtopie", jak to ujęły. Ale oczywiście nic
sensownego nie
wymyśliły. I kiedy już zaczęliśmy się łudzić, że ta technika jest zbyt trudna do
opanowania
przez te monstra, Planeta Upiorów wydała najohydniejszych kolonizatorów planet w
całej
historii wszechświata. Dosłownie, w ciągu niecałego roku standardowego byli już
wszędzie.
Zaczęli się panoszyć, kolonizować inne planety. Jednak najgorsze było to, że
nienawiść do
swojego gatunku wprowadzili do wszystkich galaktyk. Ciągle się zabijają i wydaje
się, że
robią to skuteczniej, niż kiedykolwiek w ich całej historii. Oczywiście, teraz
mają większe
możliwości ... W taki oto sposób uniwersum zmieniło się na zawsze. Zaś
katalizatorem tych
wszystkich zdarzeń, które były i które na pewno jeszcze mieć będą miały miejsce,
była
MOJA nieodpowiedzialność. Inni ujmują to jako "Galaktyczną wtopę". Ja nie jestem
tak
łagodny względem siebie. Zawsze mówię, że to była NIEWYOBRAŻALNA ZBRODNIA z
mojej strony
gnom