4969
Szczegóły |
Tytuł |
4969 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4969 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIKTOR HUGO
KATEDRA MARII PANNY W PARY�U
Tom pierwszy
PRZEDMOWA AUTORA
Przed kilku laty autor tej ksi��ki, zwiedzaj�c kate-
dr� Marii Panny czy te�, jakby powiedzie� raczej na-
le�a�o, myszkuj�c w jej wn�trzu, w ciemnym zak�t-
ku jednej z wie� odnalaz� wyryte r�k� na �cianie s�o-
wo:
�A N 'A r K H
Te litery greckie, sczernia�e ze staro�ci i do�� g��-
boko wyr�ni�te w kamieniu, oraz jakie� znamienne
dla gotyckiego pisma w�a�ciwo�ci ich kszta�tu i nachy-
lenia zdradzaj�ce, �e wypisa�a je tutaj �redniowieczna
r�ka, nade wszystko za� ich sens, fatalny i ponury�
g��boko poruszy�y autora.
Zastanawia� si� i usi�owa� odgadn��, c� to za du-
sza udr�czona przed rozstaniem si� ze �wiatem za-
pragn�a po�o�y� �w znak zbrodni czy nieszcz�cia na
czole starego ko�cio�a.
P�niej otynkowano czy te� zdrapano mur (sam
ju� zreszt� nie pami�tam kt�ry) i napis znik�. Tak
bowiem post�puje si� od lat dwustu ju� prawie z cu-
downymi ko�cio�ami �redniowiecza. Kaleczy si� je
i niszczy ze wszystkich stron, i z zewn�trz, i wewn�trz.
Ksi�dz je tynkuje, architekt je skrobie; a p�niej nad-
chodzi lud, kt�ry je burzy.
Tak wi�c, pr�cz kruchego wspomnienia, kt�re mu
tu po�wi�ca autor tej ksi��ki, nic ju� nie pozosta�o
dzisiaj z tajemniczego s�owa wyrytego w mrocznej
wie�y katedry Marii Panny. Nic nie pozosta�o z nie-
znanego losu, kt�ry stre�ci�o ono tak melancholijnie.
Cz�owiek, co wypisa� by� to s�owo na tej �cianie, znik�
spo�r�d �ywych kilka wiek�w temu, z kolei i s�owo zni-
k�o ze �ciany ko�cio�a, by� mo�e ko�ci� ju� wkr�tce
tak�e zniknie z powierzchni ziemi. O tym. s�owie napi-
sana zosta�a ta ksi��ka.
Marzec, 1831.
PRZYPIS AUTORA
DO WYDANIA Z ROKU 1832
Og�oszono mylnie, �e wydanie to rozszerzone zosta-
nie o kilka nowych rozdzia��w. O rozdzia-
�y nie drukowane dotychczas � tak by po-
wiedzie� nale�a�o. Je�eli bowiem przez okre�lenie ,,no-
we" rozumiemy �nowonapiisane", to rozdzia�y umiesz-
czone po raz pierwszy w tym dopiero wydaniu zgo�a
nie s� �nowe". Powsta�y one podczas pracy nad resz-
t� dzie�a; pochodz� z tego samego okresu i wywodz�
si� z tej samej my�li; by�y od pocz�tku cz�ci� r�ko-
pisu Katedry Marii Panny w Pary�u. Co wi�cej, au-
tor nie rozumie w og�le, jak mo�na po uko�czeniu
pracy tego rodzaju dodawa� do niej nowe w�tki. Nie
robi si� tego dowolnie. Z'daniem autora powie�� rodzi
si� od razu ze wszystkimi swoimi rozdzia�ami w spo-
s�b niejako konieczny; ze wszystkimi scenami swoimi
rodzi si� dramat. Nie wyobra�ajcie sobie, �e dowolna
jest liczba cz�ci sk�adaj�cych si� na t� ca�o��, na ten
tajemniczy mikrokosmos, kt�ry nazywacie dramatem
lub powie�ci�. Na nic tu si� zda lutowanie, nie przyjmu-
j�si� szczepionki na dzie�ach tej natury, musz� one wy-
tryska� jednym strumieniem � i takie, jakie s�, pozo-
sta�. Skoro je raz uko�czycie�nie pozw�lcie si� ogar-
n�� w�tpliwo�ciom, nie poprawiajcie niczego. Skoro
ksi��ka zosta�a og�oszona drukiem, a p�e� dzie�a � m�s-
ka czy niem�ska � rozpoznana zosta�a i otrwieszczona,
dziecko wyda�o pierwszy krzyk, urodzi�o si�, jest, jest
takie, a nie iime, i ani ojciec, ani matka nic ju� w nim
zmieni� nie mog�, nale�y do powietrza i do s�o�ca, po-
zw�lcie mu �y� czy umiera� takim, jakie jest. Nie uda-
�a ci si� ksi��ka? Trudno! Nie dodawaj rozdzia��w do
nieudanej ksi��ki. Jest niepe�na? Trzeba by�o uzupe�-
ni� j� wtedy, kiedy� j� p�odzi�. Twoje drzewo ma pie�
krzywy, s�katy? Ju� go nie wyprostujesz. Twoja po-
wie�� jest suchotnicza? Twoja powie�� nie jest zdolna
do �ycia? Nie dodasz jej oddechu, je�li go jej brak.
Tw�j dramat urodzi� si� kulawy? Wierzaj mi, nie do-
dawaj mu drewnianej nogi.
Autor przywi�zuje wi�c szczeg�ln� wag� do tego,
aby publiczno�� wiedzia�a, �e dodane tutaj rozdzia�y
nie zosta�y umy�lnie dla tego nowego wydania napi-
sane. Nie wesz�y one do poprzednich wyda� z bardzo
prostej przyczyny. Kiedy Katedr� Marii Panny w Pa-
ry�u drukowano po raz pierwszy, zagin�a teczka z ty-
mi rozdzia�ami. Nale�a�o wi�c albo napisa� je po raz
wt�ry, albo si� bez nich obej��. Poniewa� dwa z nich,
nieco istotniejsze ze wzgl�du na obj�to��, by�y rozdzia-
�ami traktuj�cymi o sztuce i historii i nie dodawa�y nic
zgo�a do dramatycznego w�tku powie�ci, autor uzna�,
�e publiczno�� nie dostrze�e nawet ich braku i �e tylko
on jeden b�dzie zna� tajemnic� tej luki. Postanowi� wi�c
po prostu je opu�ci�. A wreszcie, �eby wyzna� ca��
prawd�, jego lenistwo cofn�o si� przed ponownym na-
pisaniem trzech zaginionych rozdzia��w. Wola�by ju�
.napisa� drug� powie��.
Dzisiaj rozdzia�y odnalaz�y si� i autor korzysta
z pierwszej okazji, aby je przywr�ci� na w�a�ciwe
miejsca.
Macie wi�c jego dzie�o ca�e, takie, jakim je sobie
wymarzy�, takie, jakim je uczyni� � dobre czy z�e,
trwa�e czy kruche, lecz takie, jakim autor je mie�
pragnie.
Odnalezione rozdzia�y niewielk� b�d� niew�tpliwie
przedstawia�y warto�� dla tych, bardzo zreszt� rozs�d-
nych os�b, kt�re w Katedrze Marii Panny w Pary�u
szuka�y tylko w�tku dramatycznego, tylko' powie�ci.
S� jednak, by� mo�e, inni jeszcze czytelnicy, kt�rzy
nie uwa�ali za zbyteczne zg��bienie estetycznych i fi-
lozoficznych koncepcji ukrytych w tej ksi��ce i czyta-
j�c Katedr� Marii Panny znajdowali zadowolsiue
w wy�uskiwaniu z powie�ci czego� innego ni� sama po-
wie��, w poznawaniu � prosimy o wybaczenie tych
nazbyt ambitnych wyra�e� � systemu historyka i za-
miaru artysty poprzez dzie�o poety.
Dla nich to przede wszystkim rozdzia�y dodane
w tym wydaniu uzupe�ni� Katedr� Marii Panny w Pa-
ry�u, zak�adaj�c oczywi�cie, �e Katedra Marii Panny
w Pary�u warta jest uzupe�nienia.
W jednym z tych rozdzia��w autor wypowiada i uza-
sadnia sw�j, niestety, dobrze ugruntowany i staran-
nie rozwa�ony, pogl�d na obecny upadek architektu-
ry, na nieuniknione dzi� ju� niemal niebezpiecze�stwo
�mierci gro��ce tej kr�lowej sztuk. Chcia�by jednak
wyrazi� w tym miejscu gor�ce pragnienie, aby przy-
sz�o�� zada�a kiedy� k�am jego s�owom. Wie, �e
sztuka we wszystkich swoich postaciach wiele si� mo-
�e spodziewa� po nowych pokoleniach, kt�rych ro-
dz�cy si� dopiero geniusz kie�kuje w pracowniach na-
szych artyst�w. Ziarno pad�o w gleb�, pi�kne na pe-
wno b�d� �niwa. Autor l�ka si� tylko � dlaczego, to
zobaczymy w drugim tomie tej ksi��ki � czy nie wy-
ja�owi�a si� z si� �yciodajnych ta stara gleba architek-
tury, kt�ra przez tyle stuleci by�a najlepszym grun-
tem dla sztuki.
Wszelako dzisiaj m�odzi arty�ci tyle maj� �ycia, ta-
ki rozmach i � �e tak powiem � tyle powo�ania, i�
w obecnej chwili, szczeg�lnie w szko�ach architekto-
�nicznych, niewiele warci profesorowie, nie tylko �e
bezwiednie, lecz nawet wbrew swojej woli, kszta�c�
�wietnych uczni�w; na odwr�t zgo�a, ni� to si� nie-
gdy� dzia�o z owym garncarzem, o kt�rym Horacy
opowiada, �e zamierzaj�c wytacza� amfory, lepi� garn-
ki. Currit rota, urceus exit.1
W ka�dym razie niezale�nie od tego, jaka b�dzie
.przysz�o�� architektury i w jaki spos�b m�odzi archi-
tekci rozwi��� kiedy� zagadnienia swojej sztuki �
�czekaj�c na nowe budowle konserwujmy budowle sta-
re... I je�eli to tylko jest mo�liwe, nauczmy nar�d ko-
cha� architektur� narodow�. Autor o�wiadcza, �e jest
to jeden z g��wnych cel�w tej ksi��ki�jeden z g��w-
nych cel�w jego �ycia.
Katedra Marii Panny w Pary�u otworzy�a, by� mo-
�e, jakie� s�uszne perspektywy na sztuk� �redniowie-
cza, na t� cudown� sztuk�, jednym dotychczas nie zna-
n�, przez drugich, co gorsza, nie uznawan�. Autor nie
s�dzi jednak wcale, �e wykona� ca�kowicie zadanie,
kt�re sobie wyznaczy�. Niejednokrotnie broni� on ju�
naszej starej architektury, wypomina� g�o�no niejedn�
profanacj�, niejedno zniszczemie, niejedno �wi�tokradz-
two. Nie zaprzestanie tego nigdy. Uwa�a za sw�j obo-
wi�zek cz�ste powracanie do tego tematu. B�dzie do�
powraca�. B�dzie broni� naszych historycznych gma-
ch�w tak wytrwale, jak zaciekle niszcz� je nasi obra-
zoburcy ze szk� i akademii. Albowiem �a�o�� bierze
cz�owieka, kiedy widzi, w czyje r�ce dosta�a si� archi-
tektura �redniowiecza i w jaki spos�b dzisiejsi partacze
traktuj� ruiny tej wielkiej sztuki. Przynosi to wstyd
nam wszystkim, my�l�cym i rozumnym ludziom, �e
patrz�c na ich poczynania poprzestajemy na drwinie.
A mowa tu nie tylko o tym, co si� dzieje na prowiTL-
1 Toczy si� ko�o, powstaje garnek (�ac.).
cji, lecz o tym tak�e, co si� robi w samym Pary�u,
przed naszymi drzwiami, pod naszymi oknami, w wiel-
kim. mie�cie, w mie�cie o�wieconym, w stolicy prasy,
my�li i s�owa. Na zako�czenie tej notatki uwa�amy za
konieczne wskaza� palcem na kilka akt�w wandaliz-
mu, kt�re codziennie s� projektowane, rozwa�ane, roz-
poczynane, kontynuowane i spokojnie doprowadzane
a� do ko�ca w naszych oczach, w oczach kochaj�cej
sztuk� ludno�ci Pary�a, w oczach krytyki, kt�r� zbi-
ja z tropu taka zuchwa�o��. Zburzono pa�ac arcybisku-
pi, budowl� w nienajlepszym smaku � niewielka to
szkoda; lecz razem z pa�acem arcybiskupim zburzono
za jednym zamachem pa�ac biskupi, rzadki zabytek
z czternastego wieku, kt�rego architekt-burzyciel nie
potrafi� odr�ni� od reszty. Razem z k�kolem wyrwa�
k�os; wszystko mu jedno! M�wi si� o zr�wnaniu z zie-
mi� cudownej kaplicy w Vincennes po to, by z ka-
mieni zbudowa� jakie� tam fortyfikacje, kt�re Daumes-
nilowi * przecie� nie by�y potrzebne. Naprawia si� i od-
nawia, nie szcz�dz�c koszt�w, tak� ruder�, jak Pa�ac
Burbo�ski, a wspania�e witra�e Kaplicy Kr�lewskiej
bezkarnie wyt�ukuje wicher. Kilka dni temu rusztowa-
nia pokry�y wie�� �w. Jakuba ko�o Rze�ni i lada go-
dzina uderz� w mur oskardy. Znalaz� si� mularz, kt�-
ry wybudowa� bia�y domek pomi�dzy czcigodnymi
wie�ami Pa�acu Sprawiedliwo�ci. Znalaz� si� inny,
kt�ry poprzycina� ko�ci� Saint-Germain des Pres, to
feudalne opactwo o trzech dzwonnicach. Znajdzie si�
jeszcze inny, mo�ecie by� pewni, kt�ry zburzy ko�ci�
Sainti-Germain l'Auxerrois. Wszyscy ci mularze ma-
j� si� za architekt�w, op�acani s� przez prefektur�
czy te� z ko�cielnych funduszy i nosz� zielone akade-
mickie fraki. Robi� za� tyle szkody, ile tylko z�y smak
mo�e wyrz�dzi� szkody dobremu smakowi. W chwili
kiedy piszemy te s�owa � c� za widok �a�osny! �
jeden z nich trzyma w swoich r�kach Tuilerie, jeden
z nich zabiera si� do kiereszowania oblicza Filiberta
Delorme *; bezczelno��, z jak� pecyny topornej archi-
tektury tego pana zachlapuj� jedn� z najdelikatniej-
szych fasad renesansu, jest zaiste nienajmniejszym
skandalem naszych czas�w.
Pary�, 20 pa�dziernika 1832.
KSI�GA PIERWSZA
WIELKA SALA
Trzysta czterdzie�ci osiem lat, sze�� miesi�cy i dzie-
wi�tna�cie dni temu zbudzi�o mieszka�c�w Pary�a
g�o�ne bicie wszystkich dzwon�w w obr�bie potr�j-
nych mur�w otaczaj�cych Cite, Uniwersytet i Nowe
Miasto.
6 stycznia 1482 roku nie jest wszelako dniem, kt�ry
historia zachowa�a w swej pami�ci. Wydarzenie, kt�-
re od samego ranka w tak wielkie poruszenie wprawi-
�o i dzwony, i mieszczan Pary�a, nie mia�o w sobie nic
niezwyk�ego. Nie by� to ani szturm Pikardy je�yk�w
czy Burgundczyk�w *, ani relikwiarz obnoszony w pro-
cesji, ani bunt �ak�w w winnicy Laas, ani te� wjazd
�naszego bardzo gro�nego kr�la jegomo�ci, w�adcy
i pana", ani nawet pi�kne i ciekawe widowisko: po-
wieszenie jakiego� z�odzieja czy z�odziejki na dziedzi�-
cu Pa�acu Sprawiedliwo�ci miasta Pary�a. Nie by�o to
r�wnie� niespodziewane, a tak cz�ste w XV wieku,
przybycie jakiego� obcego poselstwa w pi�ropuszach
i z�otog�owiu. Przed dwoma zaledwie dniami wjecha�
by� przecie do Pary�a konny orszak pos��w flamandz-
kich, przyby�ych w celu zawarcia ma��e�stwa pomi�-
dzy delfinem i Ma�gorzat� Flandryjsk� *, a ku wiel-
kiemu utrapieniu kardyna�a de Bourbon *, kt�ry aby
przypodoba� si� kr�lowi, musia� przyjmowa� z uprzej-
mym obliczem ca�� t� ci�b� prostackich dostojnik�w
flamandzkich miast i raczy� ich w swym pa�acu przed-
stawieniem bardzo pi�knego moralitetu *, krotochwili
oraz farsy, gdy tymczasem rz�sisty deszcz oblewa�
wspania�e kobierce roz�o�one u wej�cia � jego' w�as-
no��.
Wydarzeniem, kt�re 6 stycznia poruszy�o ca�� lud-
no�� Pary�a, jak powiada Jan de Troyes *, by�a po-
dw�jna uroczysto�� od niepami�tnych czas�w razem
obchodzona: dzie� Trzech Kr�li i �wi�to B�azn�w *.
W dniu tym by�y przewidziane iluminacje na placu
Greve, zasadzenie drzewka majowego' * przed kaplic�
Braque i odegranie misterium w Pa�acu Sprawiedliwo-
�ci. Wszystko to obwie�cili w przeddzie�, przy d�wi�ku
tr�b na placach i skrzy�owaniach ulic, staro�ci�scy pa-
cho�kowie w pi�knych kubrakach z fioletowego karni o"
tu, z wielkimi bia�ymi krzy�ami na piersi. Ju� wi�c
od samego rana t�umy mieszczan i mieszczek, pozamy-
kawszy domy i sklepy, �ci�ga�y ze wszystkich stron ku
tym trzem wyznaczonym miejscom. Jedni wybierali
si� na iluminacje, inni na sadzenie drzewka, jeszcze in-
ni � na mlisterium *. Na pochwa�� odwiecznego zdro-
w�go rozs�dku paryskich gapi�w trzeba powiedzie�, �e
t�umy te po wi�kszej cz�ci pod��a�y albo na zabaw�
przy ogniskach � jak�e stosownych o tej porze roku
� albo' te� na misterium, kt�re odegrane by� mia�o
w wielkiej sali Pa�acu Sprawiedliwo�ci, pod dachem
i mi�dzy 'murami; a biedne, licho ukwiecone drzewko
majowe, zgodnie pogardzoine przez ciekawych, dygo-
ta�o samotnie pod styczniowym niebem na cmentarzu
kaplicy Braque.
Najwi�ksza ci�ba ludu t�oczy�a si� w ulicach pro-
wadz�cych do Pa�acu Sprawiedliwoecii, wiadom� bo-
wiem by�o rzecz�, �e przybyli przed dwoma dniami
flamandzcy pos�owie maj� zjawi� si� na przedstawie-
niu misterium i asystowa� przy wybi�eramiu papie�a
b�azn�w, kt�ra to uroczysto�� odby� si� mia�a r�wnie�
w wielkiej sali.
Nie�atwo by�o owego dnia dosta� si�'do tej wielkie]
sali, kt�ra przecie uchodzi�a w�wczas za najwi�ksze na.
ca�ym �wiecie pomieszczenie. (Co prawda, Sauval * nie
wymierzy� by� jeszcze wielkiej sali w pa�acu Montar-
gis.) Gapiom patrz�cym z okien zat�oczony plac Pa�acu
Sprawiedliwo�ci wydawa� si� morzem, do kt�rego' pi��
czy sze�� ulic na podobie�stwo uj�� tylu� rzek wlewa�o
bez przerwy nowe strumienie g��w. Wzbieraj�ce nieu-.
stannie fale tej ci�by uderza�y o w�g�y dom�w wysta-
j�ce tu i �wdzie na kszta�t przyl�dk�w z nieregularnej
zatoki placu. W samym �rodku wysokiej gotyckiej�
fasady Pa�acu znajdowa�y si� wielkie schody, po kt�-
rych przep�ywa� nieustannie, w g�r� i na d�, podw�j-
ny potok; przep�ywa�, rozbija� si� o podest i rozlewa�
szeroko po dwu bocznych skrzyd�ach; tak wi�c schody
te sp�ywa�y w plac niczym wodospad do jeziora. Okrzy-
,!ki, �miechy, tupot tysi�cy n�g � wszystko to robi�o
wiele zgie�ku i ha�asu. Co pewien czas �w ha�as i zgie�k
pot�nia�, a pr�d, kt�ry popycha� ten ca�y t�um ku g��w-
nym schodom, cofa� si�, m�ci�, wirowa�. To pracowa�y
pi�ci jakiego� �ucznika, to ko� stra�nika staro�ci�skie-
go kopytami przywraca� porz�dek; pi�kn� t� tradycj�
stra� 'miejska pozostawi�a w spadku konetablom, kon&-
tablowie przekazali j� stra�y marsza�kowskiej, ta za�
naszej �andarmerii paryskiej.
W drzwiach, w oknach, w okienkach i na dachach a�
si� roi�o od tysi�cy poczciwych mieszcza�skich twarzy.
spokojnych i rzetelnych, co spogl�da�y na Pa�ac Spra-
1 S�owo �gotycki" w tym znaczeniu, w jakim si� go po-
wszechnie u�ywa, jest najzupe�niej niew�a�ciwe, lecz r�wnie�
najzupe�niej przyj�te. Przyjmujemy je wi�c i u�ywa� go b�-
dziemy, podobnie jak wszyscy, dla okre�lenia architektury
drugiej po�owy �redniowiecza, kt�rej cech� zasadnicz� jest
ostro�uk, tej architektury, kt�ra nast�puje po pierwszym okre-
sie wywodz�cym si� z �uku p�pe�nego. (Przyp. aut.)
wiedliwo�ci, na ci�b�, nie pragn�c ju� nic wi�cej;
w Pary�u bowiem wielu ludzi zadowala sam widok
tych, kt�rzy widz�, i ju� sam mur, poza kt�rym cos
si� dzieje, jest dla pary�an rzecz� niezmiernie zajmu-
j�c�.
Gdyby�my tylko my � ludzie �yj�cy w roku 1830
� mogli zmiesza� si� w my�li z tymi pary�anami z pi�t-
nastego wieku, gdyby�my mogli razem z nimi, poty-
kaj�c si�, rozpychaj�c i wyszarpuj�c z t�oku po�y ubra-
nia, wej�� do tej ogromnej sali Pa�acu Sprawiedliwo-
�ci, tak ciasnej 6 stycznia 1482 roku, widok, kt�ry by
si� nam ukaza�, by�by zgo�a nienudny i bynajmniej
niepozbawiony uroku, otoczy�yby nas rzeczy tak stare,
�e a� nowymi si� wydaj�ce.
Je�eli wi�c czytelnik pozwoli, spr�bujemy wyobra-
zi� sobie wra�enie, kt�rego dozna�by przekraczaj�c ra-
zem z nami pr�g tej wielkiej sali, w�r�d ci�by odzia-
nej w kaftany, opo�cze i fa�dziste sp�dnice.
A wi�c: w pierwszej chwili � szum w uszach, oczy
�lepn�. Nad g�owami naszymi podw�jne ostro�ukowe
sklepienie pokryte rze�bami w drzewie, malowane b��-
kitem, usiane z�otymi liliami; pod stopami naszymi po-
sadzka z p�yt marmurowych, na przemian bia�ych
i czarnych. Tu� przed nami pot�ny filar, za nim dru-
gi, trzeci; siedem filar�w rozstawionych w �rodku sali
przez ca�� jej d�ugo�� podtrzymuje sp�ywy �eber po-
dw�jnego sklepienia. Dooko�a czterech pierwszych fi-
lar�w kramy sprzedawc�w, po�yskuj�ce szk�em i �wie-
cid�ami; dooko�a trzech nast�pnych � �awy d�bowe,
zu�yte, wypolerowane spodniami pieniaczy i togami
obro�c�w. Dooko�a sali, pod wysokimi �cianami,
pomi�dzy drzwiami, pomi�dzy otworami okiennymi,
pomi�dzy filarami � nieko�cz�cy si� rz�d pos�g�w
kr�l�w Francji, poczynaj�c od Faramonda *; to kr�lo-
wie gnu�ni, ze zwisaj�cymi w d� r�kami i spuszczo-
nym wzrokiem, to kr�lowie dzielni i wojowniczy, �mia-
�o wznosz�cy ku niebu r�ce i g�owy. A w pod�u�nych
ostro�ukowych oknach witra�e z tysi�ca barw; w sze-
rokich za� otworach wyj�ciowych bogate, misternie
rze�bione drzwi; wszystko to � sklepienia, filary,
�ciany, obramienia okien i drzwi, same drzwi i pos�gi
� od g�ry do do�u pokryte �wietn� polichromi� b��-
kitn� i z�ocist�, sczernia�� ju� nieco w�wczas, w epo- .
ce, w kt�rej j� ogl�damy, a niewidoczn� niemal zupe�- �
nie pod kurzem i paj�czyn� w roku pa�skim 1549, kie-
dy to du Breul * podziwia� j� jeszcze, jak tego wyma-
ga�a tradycja.
Wyobra�cie sobie teraz t� ogromn�, pod�u�n� sal�
o�wietlon� bladym blaskiem styczniowego dnia, wype�- i
nion� ci�b� ha�a�liw� i pstrokat�, przep�ywaj�c� wzd�u� j!
�cian i kr���c� dooko�a filar�w � a b�dziecie mieli ja-
kie takie poj�cie o ca�o�ci obrazu, kt�rego szczeg�y,
jak�e ciekawe, postaramy si� opisa� dok�adniej. ,n
Gdyby Ravaillac * nie zamordowa� Henryka IV, nie
by�oby oczywi�cie w kancelarii Pa�acu Sprawiedliwo�ci
akt�w procesu Ravaillaca; nie by�oby r�wnie� wsp�lni-
k�w zbrodni, maj�cych sw�j interes w tym, aby te
akta znik�y; nie by�oby zatem podpalaczy zmuszonych
w braku lepszego sposobu do spalenia kancelarii, �eby
spali� akta, do spalenia Pa�acu Sprawiedliwo�ci, �eby
spali� jego kancelari�; i co za tym idzie, nie by�oby po-
�aru z roku 1618. Stary Pa�ac Sprawiedliwo�ci sta�by
jeszcze wraz ze swoj� star� wielk� sal�; m�g�bym rzec
czytelnikowi: Id�, zobacz j�! i nie musieliby�my � ja
opisywa� sal�, on za� czyta� m�j opis. Co potwierdza
tylko t� now� prawd�, �e wielkie wydarzenia miewaj�
nieobliczalne nast�pstwa. ^
Wprawdzie, po pierwsze, Ravaillac m�g� nie mie�
w og�le wsp�lnik�w, a po wt�re, je�eli nawet i mia�
ich, to po�ar w roku 1618 nie musia� powsta� z ich w�a-
2 � Katedra Marii Panny
�nie winy. Istniej� te� jeszcze dwa inne, bardzo praw-
dopodobne wyt�umaczenia tego wypadku. Pierwsze
z nich � to ogromna p�on�ca gwiazda, szeroka na sto-
p�, wysoka na �okie�, kt�ra jak wszystkim wiadomo,
7 marca tu� po p�nocy spad�a z nieba na Pa�ac Spra-
wiedliwo�ci. Drugie � to czterowiersz Teofila *:
Zaprawd� smutna to chwila by�a,
Kiedy w Pary�u pani Sprawiedliwo��,
� Zjad�szy zbyt wiele ostrych przypraw,
Ca�y sw�j pa�ac podpali�a.
Niezale�nie od naszego pogl�du na to potr�jne: po-
lityczne, fizyczne : poetyckie, wyt�umaczenie po�aru
Pa�acu Sprawiedliwo�ci w roku 1618 � sam �w po�ar
jest, niestety, faktem niezbitym. Dzisiaj na skutek tej
katastrofy, a przede wszystkim na skutek najrozmait-
szych kolejnych przer�bek, kt�re doko�czy�y tego, co
ogie� oszcz�dzi�, niewiele pozosta�o z tej pierwszej sie-
dziby kr�l�w Fraincji, z tego pa�acu starszego od Lu-
wru, z, pa�acu tak starego ju� za panowania Filipa
Pi�knego, �e szukano w�wczas w jego murach �lad�w
wspania�ych budowli, wzniesionych przez kr�la Rober-
ta a opisanych przez Helgaldusa *. Prawie wszystko
znik�o. Co si� sta�o z komnat�, w kt�rej �wi�ty Ludwik
�dope�ni� ma��e�stwa swego"? z ogrodem, w kt�rym
�przyodzliany w kamlotowe spodnie, sukienny kaftan
bez r�kaw�w i p�aszcz si�gaj�cy a� do czarnych sanda-
��w" sprawowa� s�dy *, spoczywaj�c z Joinville'em * na
kobiercach? Gdzie� jest komnata cesarza Zygmunta?
Karola IV? Jana bez Ziemi? gdzie schody, z kt�rych
Karol VI og�osi� sw�j edykt mi�osierdzia? gdzie p�yta
kamienna, na kt�rej Marcel * w obecno�ci delfina za-
mordowa� Roberta z Clermont i marsza�ka Szampanii?
gdzie furta, u kt�rej przedarte zosta�y bulle antypapie-
�a Benedykta *, od kt�rej ci, co je przynie�li, ubrani
na po�miewisko w kapy i mitry biskupie, odeszli czy-
ni�c pokut� przez ca�y Pary�? Gdzie wielka sala z jej
z�oceniami, b��kitem, ostro�ukami, pos�gami, filarami,
jej ogromnym rze�bionym sklepieniem? i z�ota izba?
i kamienny lew, kt�ry sta� u drzwi ze spuszczonym
�bem, z podwini�tym ogonem, jak lwy z tronu Salo-
mona, w postawie pokornej, takiej w�a�nie, jak� przy-
bra� powinna si�a w obliczu sprawiedliwo�ci? i pi�kne
drzwi? i pi�kme witra�e? i cyzelowane zamki, kt�re
zniech�ca�y Biscomette *? gdzie delikatna stolarka d.u
Hancy?... Co' zrobi� czas, co zrobili ludzie z tymi cuda-
mi? Co dano nam w zamian za to wszystko, za t� ga-
lijsk� histori�, za t� gotyck� sztuk�? Ci�kie obni�one
�uki pana de Brosse *, niezdarnego budowniczego por-
talu Sw. Gerwazego, tyle je�li chodzi o sztuk�; je�eli
za� chodzi o histori� � to mamy jeszcze gadatliwe
wspomnienia wielkiego filara, w kt�rym do tej pory
d�wi�czy echo m�w r�nych pan�w Patru *.
Niewiele wi�c jest tego! Powr��my do prawdziwej
wielkiej sali prawdziwego starego Pa�acu. �
Na jednym kra�cu tego' olbrzymiego r�wnoleg�oboku
sta� s�ynny st� z jednego marmurowego bloku, tak
d�ugi, tak szeroki i tak gruby, �e � jak wspominaj�
stare ksi�gi gruntowe, kt�rych spos�b wyra�ania si�
m�g�by obudzi� apetyt Gargantui * � ,,podobnego p�ata
marmuru nikt jeszcze nie widzia� na �wiecie"; na dru-
gim kra�cu znajdowa�a si� kaplica,, w kt�rej Ludwik XI
na kl�czkach przed Matk� Bosk� wyrze�bi� si� kaza�
i do kt�rej poleci� przenie�� � nie troszcz�c si� zgo�a ,
o to, �e opustoszej� dwie nisze w rz�dzie kr�lewskich
pos�g�w � figury Karola Wielkiego i �wi�tego Ludwi-
ka; obaj ci �wi�ci, wed�ug jego mniemania, jako kr�lo-
wie Francji cieszy� si� musieli wielkimi wzgl�dami
w niebie. Kaplica ta, jeszcze nowa, bo zaledwie sze��
lat temu ufundowana, zbudowana by�a w uroczym
�stylu, wyr�niaj�cym si� delikatn� architektur�, cudo-
2*
wn� rze�b�, mistern� i g��bok� zarazem cyzelerk�, kt�-
re znamionowa�y ko�cowy okres francuskiego gotyku
i przetrwa�y a� do po�owy wieku szesnastego w feerycz-
nym bogactwie kaprys�w renesansu. Nade wszystko
za� a�urowa rozeta nad portalem by�a istnym majster-
sztykiem subtelno�ci i wdzi�ku � rzek�by�, �e to gwia-
zda z koronki.
Na �rodku sali, naprzeciwko g��wnych drzwi wznie-
^.siono obite z�ocistym brokatem podwy�szenie dla fla-
' mandzkich pos��w i innych dostojnych os�b zaproszo-
nych na przedstawienie misterium; podwy�szenie to
znajdowa�o si� przy �cianie, a wchodzi�o si� na nie
oddzielnym wej�ciem przez okno korytarza prowadz�f-
cego do z�otej izby.
Wed�ug zwyczaju misterium mia�o by� odegrane na
. marmurowym stole. Przygotowano go te� do tego od
rana; na wspania�ym blacie z marmuru, porysowanym
obcasami palestry, ustawiono do�� wysokie drewniane
rusztowanie, kt�rego g�rna powierzchnia, widoczna dla
ca�ej sali, tworzy�a scen�, zas�oni�te za� kobiercami
wn�trze s�u�y� mia�o za garderob� dla wyst�puj�cych
w sztuce os�b. Drabina z ca�� prostot� ustawiona na
zewn�trz u�atwia�a komunikacj� pomi�dzy garderob�
a scen�, wchodzono na scen� i schodzono ze sceny po
� jej stromych szczeblach. I ka�da posta�, cho�by najbar-
dziej nieoczekiwana, ka�de zdarzenie, ka�dy efekt tea-
tralny wdrapywa� si� musia� na g�r� po tej w�a�nie
drabinie. Niewinne a czcigodne dzieci�stwo sztuki i me-
chaniki!
U czterech rog�w marmurowego sto�u sta�o czterech
pacho�k�w bajliwa* Pa�acu Sprawiedliwo�ci, urz�do-
wych str�y wszelakich uciech ludu w dni �wi�t i w dni
' strace�.
Przedstawienie rozpocz�� si� mia�o dopiero z ostatnim
uderzeniem godziny dwunastej na wielkim zegarze
Pa�acu. Bardzo to by�a oczywi�cie sp�niona pora na
rozpocz�cie przedstawienia; nale�a�o jednak zastosowa�
si� do cudzoziemskich pos��w.
Lecz t�um czeka� ju� od rana. Wielu z tej rzeszy cie-
kawych ju� od samego �witu dygota�o z zimna przed
wielkimi schodami Pa�acu Sprawiedliwo�ci; niekt�rzy
twierdzili nawet, �e sp�dzili ca�� noc pod g��wn� bram�
po to, �eby zapewni� sobie pierwsze�stwo przy wej�ciu.
T�um g�stnia� z minuty na minut� i niczym wyst�pu-
j�ca z brzeg�w woda wznosi� si� coraz wy�ej na �ciany
i na filary, wylewa� si� na belkowania, na gzymsy, na
parapety okien, oblepia� wszystkie wyst�py mur�w,
wszystkie rze�by bardziej wystaj�ce ze �cian. Tote�
niewygoda, zniecierpliwienie, nuda, rozlu�nienie wszel-
kich rygor�w w tym dniu, kiedy to dopuszczalne by�o
ka�de szyderstwo i ka�de szale�stwo, k��tnie, co wy-
bucha�y z lada przyczyny, o spiczasty �okie� czy o
podkuty but � i znu�enie wywo�ane d�ugim czekaniem
ju� teraz, cho� pos�owie przyby� mieli za godzin� do-
piero, doda�y do wrzawy tej ci�by, zamkni�tej, st�o-
czonej, zduszonej, cisn�cej si� i depcz�cej po sobie,
przymieszk� kwasu i goryczy. Zewsz�d s�ycha� by�o
narzekania, przeklinano Flamandczyk�w, starszego gil-
dii kupc�w, kardyna�a de Bourbon, bajliwa Pa�acu,
Ma�gorzat� Austriack�, pacho�k�w z r�zgami, zimno,
upa�, biskupa Pary�a i papie�a b�azn�w, filary i pos�gi,
jakie� zamkni�te drzwi i jakie� otwarte okno; narze-
kania te sprawia�y ogromn� uciech� rozproszonym
w�r�d t�umu �akom i s�ugom, kt�rzy do niezadowolenia
czekaj�cych dorzucali jeszcze swoje z�o�liwe �arty
i rzec by mo�na, podniecali uk�uciami szpilek powsze-
chne rozdra�nienie.
Celowa�a w tym szczeg�lnie garstka istnych weso-
�ych diablik�w, kt�rzy, wybiwszy witra� w jednym
z okien, �mia�o rozsiedli si� na gzymsach i ciskali stam-
t�d sp�j r�enia i �arty raz do wewn�trz, raz na zewn�trz
.gmachu � to w t�umi t�ocz�cy 'si� na sali, to' zn�w
w t�um t�ocz�cy si� na placu. Ich ma�pie przedrze�nia-
j�ce gesty, wybuchy �miechu, szydercze nawo�ywania
si� z jednego na drugi 'koniec sali pozwala�y przypusz-
cza�, �e ci m�odzi �acy nie dziel� bynajmniej znu�enia
i niewyg�d reszty publiczno�ci, �e potrafili znakomicie
� ju� z tego, co w tej chwili mieli przed oczami � urz�-
dzi� sobie widowisko, 'dzi�ki kt�remu spokojnie mogli
czeka� na rozpocz�cie w�a�ciwego przedstawienia.
� Na m� dusz�, to ty, Joannes Frollo de Molendino!
.� zawo�a� jeden z nich do niewielkiego' jasnow�osego
�ch�opaka o �adnej i sprytnej twarzy, uczepionego li�ci
akantu w kapitelu kolumny. � S�usznie nazwano ci�
Janem z M�yna, twoje r�ce i nogi wygl�daj� rzeczy-
wi�cie jak obracaj�ce si� na wietrze cztery skrzyd�a
wiatraka. Jak d�ugo ju� jeste� tutaj?
� Na mi�osierdzie diab�a! � odrzek� Jan Frollo �
blisko cztery godziny i spodziewam si�, �e o'dliczone mi
zostan� w czy��cu. S�ysza�em, jak o�miu kantor�w kr�-
la Sycylii intonowa�o pierwszy werset mszy odprawia-
nej o si�dmej rano w Kaplicy Kr�lewskiej.
� Nie byle jacy to kantorzy � odezwa� si� znowu
tamten. � G�osy maj� cienkie, cie�sze ni� szpice na.
ich biretach. A kr�l, nim ufundowa� msz� im� �wi�te-
mu Janowi, powinien by� dowiedzie� si�, czy im� �wi�-
ty Jan lubi, �eby s�owa �aci�skie wy�piewywano z ak-
centem prowansalskim.
� Po to tak zrobi�, �eby da� zarobek tym przekl�tym
�piewakom kr�la Sycylii! � zawo�a�a zgry�liwie jaka�
starucha stoj�ca pod oknem w t�umie. � Bo powiedz-
cie sami! Tysi�c paryskich grzywien za jedn� msz�!
i to jeszcze z op�aty za prawo sprzeda�y morskich ryb
na paryskim targu.
� Cicho, stara! � odezwa� si� powa�ny gruby jego-
mo��, kt�ry, nos sobie zatykaj�c, sta� tu� obok handlar-
ki ryb. � Msz� trzeba by�o ufundowa�. Nie chcesz
chyba, �eby kr�l zachorowa� znowu?
� Sprawiedliwe s�owa, im� panie Idzi Rogalu, na-
dworny ku�nierzu kr�la jegomo�ci!�wykrzykn�� ma�y
�aczek uczepiony u kapitela.
Fatalne nazwisko nieszcz�snego ku�nierza kr�lewskiej
szatni wywo�a�o g�o�ny �miech wszystkich �ak�w.
� Rogal! Idzi Rogal! � wo�ali.
� Cornutus et hirsutus.1
� A tak! � ci�gn�� swoje ma�y urwis z kapitelu. �
A ci tam czemu si� znowu �miej�? S�awetny Idzi Rogal,
brat mistrza Jana Rogala, burgrabiego kr�lewskiego
pa�acu, syn mistrza Mateusza Rogala, pierwszego
od�wiernego bramy w lasku Yincennes, zacnych miesz-
czan paryskich, �onatych z ojca na syna.
Weso�o�� wzmog�a si� jeszcze bardziej. Gruby ku�-
nierz nie odpowiadaj�c ani s�owem usi�owa� umkn��
przed spojrzeniami zwracaj�cymi si� ku niemu ze
wszystkich stron, ale daremnie poci� si� i sapa�: ca�y
jego wysi�ek tyle tylko m�g� sprawi�, �e � niczym
klin wbijany w drzewo � szeroka, apoplektyczna, pur-
purowa ze z�o�ci i urazy twarz jego grz�z�a coraz bar-
dziej pomi�dzy plecami s�siad�w.
Wreszcie jeden z nich, r�wnie jak on gruby, niski
i powa�ny, przyszed� mu z odsiecz�.
� Zgroza prawdziwa, �eby �acy tak si� odzywali
do czcigodnego obywatela miasta! Za moich czas�w
wych�ostano by ich i spalono na stosie z zu�ytych
r�zeg.
Odpowiedzia� mu wrzask ca�ej gromady:
� Hola! a kt� to tam tak gada? Co to za puszczyk
z�owieszczy?
� Rogaty i kosmaty (�ac.). ,
- 23 - .
� Poznaj� go! � zawo�a� jeden z �ak�w�to mistrz
Andrzej Musnier.
� Tak, znamy go, jest przede jednym z czterech
przysi�g�ych ksi�garzy Uniwersytetu � odezwa� si�
drugi �ak.
� Wszystko jest w tej budzie poczw�rne * � po-
wiedzia� trzeci. � Cztery nacje, cztery fakultety, cztery
�wi�ta, czterech prokurator�w *, czterech elektor�w,
czterech ksi�garzy.
� A wi�c � rzek� Jan Frollo � trzeba mu cztery
razy zala� sad�a za sk�r�!
� Spalimy twoje ksi��ki, Musnierl
� Obijemy twojego s�ug�, Musnier!
� Dobierzemy si� do twojej �ony, Musnier!
� Do dobrej, t�ustej jejmo�cianki Udardy!
� Co a� tryska zdrowiem i jest weso�a, jakby ju�
wdow� by�a!
�' Niech was czart porwie! � warkn�� mistrz
Andrzej Musnier.
� Mistrzu Andrzeju � zawo�a� Jan zwieszaj�c si�
ze swego kapitelu � milcz albo spadn� ci na g�ow�!
Mistrz Andrzej podni�s� oczy, wygl�da�o na to, �e
wymierza� przez chwil� wysoko�� filara i ocenia� wag�
urwisa, po czym pomno�y� zapewne t� wag� przez
kwadrat przy�pieszenia i zamilk�.
A Jan, zwyci�zca na tym placu boju, zawo�a� trium-
fuj�co:
� Ej, bo zrobi�bym to, cho� jestem bratem archidia-
kona!
�� Pi�knie si� spisuj� nasi uniwersyteccy prze�o�eni!
Z�by nawet w takim dniu jak dzisiejszy nie respekto-
wa� naszych przywilej�w! Sp�jrzcie tylko�w Nowym
Mie�cie drzewko majowe i zabawa przy ogniach;
w Cite � misterium, papie� b�azn�w i flamandzcy po-
s�owie, a na Uniwersytecie � nic.
� A przede plac Maubert do�� jest chyba obszerny
� dorzuci� jaki� �ak kwateruj�cy na parapecie okna.
� Precz z rektorem, z elektorami i prokuratorami?
� krzykn�� Jan.
� Trzeba b�dzie dzi� wiecz�r na polu Gaillard roz-
pali� ogniska z ksi��ek mistrza Andrzeja! � zawo�a�
zn�w �ak z okna.
� Iz pulpit�w skryb�w! � dar� si� jego s�siad.
� Iz r�zeg pedl�w!
� I ze spluwaczek dziekan�w!
� Iz �aw prokurator�w!
� Iz um elektor�w!
� I ze sto�k�w rektora!
� Precz! � zaskrzecza� falsetem ma�y Jan. � Precz
z mistrzem Andrzejem, z pedlami, ze skrybami, precz
z teologami, z medykami, z jurystami, precz z proku-
ratorami, z elektorami i z rektorem! .
� To przecie koniec �wiata! � mrukn�� mistrz An-
drzej zatykaj�c sobie uszy.
� W�a�nie jest rektor! Ot� i on! We w�asnej osobie,.
idzie przez plac! � zawo�a� jeden z siedz�cych na oknie>
Kto m�g� odwraca� si� w stron� placu.
� Czy�by to by� naprawd� nasz czcigodny rektor,
mistrz Thibaut? � zapyta� Jan Frollo z M�yna. Ucze-
piony filara nie m�g� widzie� tego, co si� dzia�o na
zewn�trz.
� A jak�e, a jak�e! � odkrzykn�li mu koledzy. �
To w�a�nie on, mistrz Thibaut, nasz rektor!
By� to rzeczywi�cie rektor. Wraz z nim wszyscy uni-
wersyteccy dygnitarze w uroczystym orszaku przecho-
dzili przez plac Pa�acu Sprawiedliwo�ci udaj�c si� na
spotkanie poselstwa. St�oczeni u okien �acy powitali
ich ironicznymi oklaskami i szyderczym wrzaskiem.
Pierwsza salwa trafi�a w rektora, kt�ry szed� na prze-
dzie; a sroga to by�a salwa.
� Dzie� dobry, panie rektorze! Hola, hej, dzie�
dobry. No!
� Jak�e si� znalaz� tutaj ten stary gracz? Odszed� od
swoich ko�ci? s
� Jak si� trz�sie na swoim mule, kt�ry ma kr�tsze
uszy ni� on!
� Hola, hej! dzie� dobry, panie rektorze Thibaut t
Tybalde aleator!1 Stary durniu! Stary graczu!
� Niech ci� B�g ma w swojej opiece! Czy� mia� du-
�o podw�jnych sz�stek tej nocy?
� Kaduczna g�ba, szara jak o��w, �ci�gni�ta, oczy
podsinia�e... a wszystko z mi�o�ci do gry w ko�ci.
� A gdzie� to jedziesz, Tybalde ad dados,2 �e� si�
do Uniwersytetu ty�em obr�ci� i drepczesz do Nowego
Miasta?
� Ano jedzie pewnie poszuka� sobie kwatery na
ulicy Thibautode 3! � krzykn�� Jan z M�yna.
I ca�a zgraja powt�rzy�a �art z og�uszaj�cym, wrzas-
Ikiem i w�ciek�ym klaskaniem r�k.
� Jedziesz poszuka� sobie kwatery przy ulicy Thi-
bautode, prawda, panie rektorze? Tw�j partner, diabe�,
�d. si� k�ania!
Po czym przysz�a kolej na innych dygnitarzy Uni-
wersytetu.
� Precz z pedlami! precz z wo�nymi!
� S�uchaj no, Robinie Kociubko, a tamten, kto to
zacz?
� To Gilbert de Suilly, Gilbertus de Soliaco, kan-
clerz kolegium Autun.
� Bierz m�j trzewik, z twojego miejsca �atwiej tra-
fisz go nim w g�b�.
' Thibaut graj�cy w ko�ci! (�ac.)
2 Thibaut z ko��mi do gry (�ac.)
3 Thibaut aux des � gra s��w, znaczy to samo co Tybalde ad
'dados = Thibaut z ko��mi do gry.
� Saturnalitias mittimus ecce nuces.1
� Precz z sze�cioma teologami w bia�ych kome�kach!
� To teologowie? A ja my�la�em, �e to sze�� bia�ych
g�si ofiarowanych miastu przez �wi�t� Genowef� w za-
�mian za lenno Roogny.
� Precz z medykami!
� Precz z dysputami kardynalnymi i quodlibeital-
nymi *!
� �ap moj� czapk�, kanclerzu �wi�tej Genowefy *!
Pomin��e� mnie, skrzywdzi�e�. Prawd� m�wi�; moje
miejsce w nacji normandzkiej odda� ma�emu Ascanio
. Falzaapada, kt�ry nale�y do prowincji Bourges, ponie-
wa� jest W�ochem *.
� Niesprawiedliwo��! � zawo�ali spo�em �acy. �
Precz z kanclerzem �wi�tej Genowefy!
� Hej�e-hola, mistrzu Joachimie de Ladehors! Hej�e,
Ludwiku Dahuile! Hej�e, Lambercie Hoctement!
� Niech czart ud�awi prokuratora nacji niemiec-
kiej!
� I kapelan�w kaplicy kr�lewskiej w szarych pele-
rynkach, cum tunicis grisis.
� Seu de pellibus grisis fourratis:a
� Hola, hej, mistrzowie sztuk wyzwolonych! Hej,
pi�kne czarne p�aszcze, hej, pi�kne czerwone p�aszcze!
� Ale rektor ma wspania�y ogon!
� Niczym ksi��� wenecki id�cy na za�lubiny z mo-
rzem.
� Sp�jrz no, Janie, kanonicy od �wi�tej Genowefy!
� Do diab�a 2 kanonikami!
� Ksi�e Klaudiuszu Choart, doktorze Klaudiuszu
Choart, czy�by� szuka� Marii Giffard?
� Mieszka na ulicy Glatigny.
1 Oto rzucamy �wi�teczne orzechy (�ac.). .
2 z szarymi... Albo podbitymi szarym futrem okryciami (�ac.).
^
� �ciele ��ko nadzorcy zamtuz�w.
� P�aci swoje cztery denary, quattuor denarios.
� Aut unum bombum.1
� Chcia�by� mo�e, �eby ci od nosa p�aci�a?
� Koledzy, oto mistrz Szymon Sanguin, elektor
Pikardii; za nim w siodle siedzi �ona.
� Post e�uitem sedet atra cura.2
� �mia�o, mistrzu Szymonie!
� Dzie� dobry, panie elektorze!
� Dobrej nocy, pani elektorowo!
� Szcz�liwi, oni widz� to wszystko! � powtarza�
z westchnieniem Jan de Molendtno, uwi�ziony w�r�d
li�ci swego kapitelu.
Przysi�g�y ksi�garz Uniwersytetu, mistrz Andrzej
Musnier, szepta� tymczasem do ucha mistrza Idziego
Rogala, nadwornego ku�nierza kr�lewskiej szatni:
� Powiadam wam, panie, �e to koniec �wiata. Nigdy
jeszcze nie widziano takiego rozpasania w�r�d �ak�w.
To te przekl�te dzisiejsze wynalazki gubi� ludzkie du-
sze. Armaty, serpentyny *, bombardy *, a nade wszy-
stko � druk, najgorsza zaraza z Niemiec id�ca. Nie ma
ju� manuskrypt�w, nie ma ju� ksi�g. Druk zabija ksi�-
garstwo. Zbli�a si� koniec �wiata.
� Te� tak my�l� widz�c, jak rozpowszechnia si� mo-
da na aksamity � odpowiedzia� mu przedstawiciel
cechu ku�nierzy.
Lecz oto zegar zacz�� wydzwania� godzin� dwunast�,
� Aaa!... � wydoby� si� zgodny okrzyk ze wszy-
stkich piersi.
�acy umilkli. Nast�pi�a chwila ogromnego zamiesza-
nia; poruszy�y si� wszystkie nogi, 'wszystkie g�owy;
utarto nosy i odchrz�kni�to jedn� powszechn� salw�;
' Albo jedn� bomb� (�ac.).
2 Za je�d�cem siedzi czarna troska (Horacy, Ody III, l).
ka�dy stara� si� stan�� jak najwygodniej i wspi�� si�
jak najwy�ej, potem wielka cisza zapanowa�a na sali;
wyci�gn�y si� wszystkie szyje, otwar�y wszystkie g�-
by, wszystkie oczy obr�ci�y si� w stron� marmurowego
sto�u... Lecz nic si� na nim nie pojawia�o. Czterej pa-
cho�kowie bajliwa stali na swych miejscach, sztywni
i nieruchomi, jak cztery malowane pos�gi. Wszystkie
oczy obr�ci�y si� wi�c w kierunku trybuny przygoto-
wanej dla flamandzkich pos��w. Drzwi by�y zamkni�te,
trybuna pusta. Ci�ba czeka�a od samego rana na trzy
rzeczy: na po�udnie, na pos��w z Flandrii i na, miste-
rium. Tylko po�udnie nadesz�o na czas.
Tego ju� by�o za wiele.
Czekano jeszcze minut�, dwie, trzy, pi��, kwa-
drans; nic si� nie zjawi�o. Trybuna by�a pusta � teatr
niemy. Zniecierpliwienie przeobrazi�o si� wreszcie
w gniew. Zacz�y kr��y� z�e s�owa, wprawdzie wyma-
wiane jeszcze po cichu. Rozleg� si� g�uchy szmer: ,,Mi-
sterium! misterium!" Wrzenie wzrasta�o. Burza utajona
w pomruku wydobywa�a si� ju� na powierzchni� t�u-
mu. Pierwsz� iskr� wykrzesa� z niego Jan z M�yna.
� Misterium! A Flamand�w niech diabli wezm�! �
wrzasn�� z ca�ej si�y swych p�uc owin�wszy si� ni-
czym w�� dooko�a kapitela.
T�um zacz�� klaska�.
� Misterium! � powt�rzono. � A Flandri� niech
wszyscy diabli porw�!
� ��damy misterium! Zaczyna�! Natychmiast! �
wo�a� �ak. � Albo co� mi si� wydaje, �e zamiast ko-
medii i moralitetu powiesimy im� bajliwa Pa�acu
Sprawiedliwo�ci.
� Dobrze radzi! � krzyczano w t�umie. � Zaczy-
najmy wieszanie od pacho�k�w!
S�owa te znala2�y og�lny poklask. Czterej nieszcz�-
�ni pacho�kowie zbledli i niepewnie spogl�dali po
-29 -
sobie. T�um poruszy� si� w ich kierunku, w�t�a drew-
niana balustrada, kt�ra ich od niego oddziela�a, zaczy-
na�a ju� chwia� si� i wybrzusza� pod naporem ci�by.
Moment by� krytyczny.
� Na hak ich! Na haik! � rozleg�o si� ze wszyst-
kich stron.
Lecz w tej w�a�nie chwili podnios�a si� tkanina
zas�aniaj�ca garderob� wy�ej ju� opisan� i wy�oni�a si�
z jej wn�trza posta�, kt�rej sam widok powstrzyma�
nagle t�um i � niby jak�� czarodziejsk� si�� � prze"-
mieni� gniew jego w ciekawo��.
� Cisza! Cicho!
Posta� ta, dr��c na ca�ym ciele i k�aniaj�c si� bez-
ustannie, podesz�a bardzo niepewnym krokiem a� do
kraw�dzi marmurowego sto�u, im za� bli�ej podchodzi-
�a, tym bardziej uk�ony jej stawa�y si� podobne do
przykl�k�w.
Tymczasem ci�ba uspokaja�a si� powoli. W powietrzu
drga� tylko �w lekki zgie�k, kt�ry zawsze wydobywa
si� z ciszy t�umu.
� Cni mieszczanie � rzek� aktor � i cne mieszcz-
ki, ju� za chwil� b�dziemy mieli honor gra� i de-
klamowa� w obliczu jego eminencji ksi�dza kardyna�a
bardzo pi�kn� sztuk�, kt�ra nazywa si�: Sprawiedliwy
s�d Naj�wi�tszej Panny. Ja b�d� Jowiszem. Jego emi-
nencja towarzyszy teraz wielce czcigodnemu poselstwu
ksi�cia Austrii, kt�re zatrzyma�o si� w tej chwili w�a-
�nie u bramy Baudets dla wys�uchania przemowy im�
pana rektora Uniwersytetu. Skoro tylko najprzewieleb-
niejszy kardyna� przyb�dzie, rozpoczniemy przedsta-
wienie.
Zaiste, tylko interwencja Jowisza uratowa� mog�a
czterech nieszcz�snych pacho�k�w bajliwa Pa�acu Spra-
wiedliwo�ci. Gdyby�my nawet szcz�liwym trafem sami
wymy�lili ca�� t� bardzo wiarygodn� histori�, a wi�c
w konsekwencji musieli ponosi� za ni� odpowiedzial-
no�� przed krytyk� � pani� nasz� � to nikt nie m�g�-
by przeciwko nam powo�ywa� si� w tej chwili na staro-
�ytn� zasad�: N�� deus intersitl. Zreszt� kostium im�
Jowisza by� bardzo pi�kny i nie ma�o si� przyczyni� do
uspokojenia ci�by �ci�gaj�c na siebie ca�� jej uwag�.
Jowisz odziany by� w kolczug� przykryt� czarnym
aksamitem nabijanym- poz�acanymi guzami; na g�owie
mia� czapk� dwugraniast� przybran� guzikami ze z�o-
conego srebra; gdyby nie czerwona szminka i wielka
broda, kt�re � pierwsza g�rn�, druga � doln� po�ow�
jego twarzy zakrywa�y, gdyby nie zw�j poz�acanej te-
ktury usiany cekinami i naje�ony pasemkami szychu,
kt�ry trzyma� w r�ce, a w kt�rym wprawne oko bez
trudu mog�o rozpozna� piorun, gdyby wreszcie nie no-
gi, go�e i z grecka obwi�zane wst�gami � surowa bo-
jowo�� jego stroju wytrzyma� by mog�a por�wnanie
z ubiorem breto�skiego �ucznika z oddzia�u pana de
Berry.
n
PIOTR GRINGOIBE
W miar� jak m�wi�, s�owa jego szybko rozwiewa�y
podziw, kt�ry powszechnie wzbudzi� jego str�j; kiedy
za� doszed� do nieszcz�snej konikluzji: ,,skoro tylko naj-
przewielebniejszy kardyna� przyb�dzie, rozpocznie^
my przedstawienie", g�os jego zag�uszy�y gwizdania
i wrzask.
� Zaczynajcie natychmiast! Misterium! Chcemy mi-
sterium! � krzycza� lud. A ponad ca�y ten ha�as wy-
bija� si� g�os Jana z M�yna przeszywaj�cy zgie�k niczym
i I niech nie b�dzie interwencji boskiej (Horacy, Poetyka).
piszcza�ka w zapustnej kapeli z Nimes. � Zaczynajcie
natychmiast! � dar� si� piskliwie ma�y �aczek.
� Precz z Jowiszem i kardyna�em de Bourbon! �
wrzeszczeli Robin Kociubka i inni szkolarze z parapetu
okna.
� Moralitet! Zaczyna� przedstawienie! � powta-
rza�a ci�ba � Zaczyna� natychmiast! W�r i sznur dla
komediant�w i dla kardyna�a!
Biedny Jowisz, przera�ony i og�uszony, zblad� pod
szmink�, wypu�ci� z r�ki sw�j piorun, zdj�� z g�owy
b�aze�^k� czapk�; k�ania� si� publiczno�ci i dr��c ca�y
be�kota�: �Jego eminencja... pos�owie... pani Ma�gorza-
ta Flandryjska..." Sam nie wiedzia�, co m�wi�. W g��bi
duszy ba� si�, �e zostanie powieszony.
Powieszony przez mot�och � je�li b�dzie czeka�, pod-
wieszony przez kardyna�a � je�li nie b�dzie czeka�,
z obu stron widzia� jedynie przepa��, czyli szubienic�.
Lecz znalaz� si� szcz�liwie kto�, kto wyci�gn�� go
z tych nie lada tarapat�w i wzi�� odpowiedzialno�� na
swoje barki.
Jaki� cz�owiek sta� za balustrad�, na pustej przestrze-
ni pozostawionej dooko�a marmurowego sto�u, nie za-
uwa�ony przez nikogo dot�d, tak ca�kowicie bowiem
jego wysoka i cienka posta� zas�oni�ta by�a przed
wzrokiem t�umu szeroko�ci� filaru, o kt�ry si� opiera�;
ten cz�owiek w�a�nie, wysoki, chudy, blady, jasnow�osy,
m�ody jeszcze, cho� mia� ju� bruzdy na policzkach i na
czole, z b�yskiem w oczach, z u�miechem na ustach,
odziany w czarne sukno wytarte a� do po�ysku ze sta-
ro�ci, podszed� do marmurowego sto�u i skin�� na nie-
szcz�snego skaza�ca. Ale tamten by� tak przera�ony,
�e go nie dostrzeg�.
Cz�owiek, kt�ry wy�oni� si� by� spoza filara, przy-
bli�y� si� jeszcze o krok.
� Jowiszu! � rzek�. � M�j drogi Jowiszu!
Jowisz nie s�ysza�.
Wreszcie wysoki jasnow�osy m�odzieniec zniecierpli-
wi� si� i krzykn�� mu w sam nos prawie:
� Michale Giborne!
� Kto mnie wo�a? � zapyta� Jowisz;, jakby si� na-
gle przebudzi�.
� Ja! � odrzek�a czarno odziana posta�.
� A! � powiedzia� Jowisz.
� Zaczynajcie natychmiast! � m�wi� dalej wysoki
m�odzieniec. � Zr�bcie, co ��da gawied�. Podejmuj� si�
u�agodzi� gniew im� pana bajliwa, on za� u�agodzi
gniew ksi�cia kardyna�a.
Jowisz odetchn��.
� Wielmo�ni mieszczanie � wrzasn�� pe�n� piersi�'
do t�umu, kt�ry go wci�� wygwizdywa� � ju� zaczy-
namy!
� Evoe, Juppiter! Plaudite, cives!l � krzykn�li
�acy.
� Noel! Noel! 2 � wo�a� lud.
Rozleg�y si� og�uszaj�ce oklaski; Jowisz znik� ju� za
kotar�, a sala jeszcze trz�s�a si� od wiwat�w.
Tymczasem nieznajomy, kt�ry tak znakomicie prze-
mieni� �burz� w pogod�" � ^ak powiada nasz kochany
stary Corneille � powr�ci� skromnie w cie� filara
i by�by tam pozosta� zapewne nadal niewidzialny, nie-
ruchomy i niemy, gdyby nie wyci�gn�y go z tego
ukrycia dwie m�ode dziewczyny, stoj�ce w pierwszym
rz�dzie widz�w, kt�re zauwa�y�y jego rozmow� z Jo-
wiszem � Micha�em Giborne.
� Ojcze! � odezwa�a si� jedna z nich robi�c mu
znak, by si� zbli�y�.
� Cicho b�d�, droga Lienardo � powiedzia�a jej s�-
siadka, �adna, �wie�a, o�mielona swoim od�wi�tnym
' Witaj, Jowiszu! Klaszczcie, obywatele! (la�.)
2 Noel (fr.) � ludowy okrzyk rado�ci.
3 � Katedra Marii Panny - 33 -
strojem. � To nie duchowny, nie trzeba m�wi� �oj-
cze", ale �mo�ci panie".
� Mo�ci panie! � rzek�a wi�c Lienarda.
Nieznajomy zbli�y� si� do balustrady.
� Czeg� �yczycie sobie ode mnie, wa�panny? � za-
pyta� skwapliwie.
� O, nic � rzek�a Lienarda zmieszana. � To moja
s�siadka, Zisketa Gencienne, chcia�a pom�wi� z wami.
� Ale� nie, co znowu! � zaprzeczy�a rumieni�c si�
�isketa. � To Lienarda zawo�a�a na was �ojcze", a ja
jej powiedzia�am, �e m�wi si� �mo�ci panie".
Obie dziewczyny spu�ci�y oczy. Nieznajomy, kt�re-
mu nie brak�o ochoty do nawi�zania rozmowy, przy-
gl�da� si� im z u�miechem.
� A wi�c nic mi nie mad� do powiedzenia, mo�ci
panny?
� Nie, nic a nic � odrzek�a �risketa.
� Nic � powt�rzy�a Lienarda.
Wysoki jasnow�osy m�odzieniec cofn�� si� o krok;
lecz dwie ciekawskie nie da�y tak �atwo 'za wygran�.
� Mo�ci panie � odezwa�a si� �ywo Zisketa, z po>-
rywczo�ci� otwieraj�cej si� �luzy lub te� kobiety, kt�ra
powzi�a decyzj� � znacie wida� tego �o�nierza, kt�ry
b�dzie gra� w misterium rol� Naj�wi�tszej Panienki.
� Chcieli�cie rzec � rol� Jowisza? � odpar� niezna-
jomy.
� No chyba! Jaka� ona g�upia! � zawo�a�a Lienar-
da. � Oczywi�cie, �e Jowisza. Czy go znacie?
� Czy znam Micha�a Gibome? � odrzek� nieznajo-
my. � Tak, pani, znam. go.
� T�g� ma brod� � rzek�a Lienarda.
� A czy to b�dzie pi�kne to, co oni tu b�d� m�wili?
� zapyta�a nie�mia�o �isketa.
� Bardzo pi�kne, mo�ci panno � odrzek� bez
najmniejszego wahania nieznajomy.
� A co to b�dzie? � odezwa�a si� Lienarda.
� Sprawiedliwy s�d Naj�wi�tszej Panny, moralitet,
za pozwoleniem wa�panny.
� Aha! To co innego � odrzek�a Lienarda.
Po chwili milczenia nieznajomy odezwa� si� znowu:
� Jest to moirialitet ca�kiem nowy, kt�rego jeszcze
nie grano ani razu.
� A wi�c � rzek�a �isketa � to nie b�dzie ten sam
moralitet, kt�ry odegrano' dwa lata temu w dniu wjaz-
du do Pary�a legata papieskiego? Trzy pi�kne dziew-
czyny wyobra�a�y tam postacie...
� Syren � dopowiedzia�a Lienarda.
� I to go�ych syren � doda� m�odzieniec.
Lienarda spu�ci�a wstydliwie powieki. Zisketa spoj-
rza�a na ni� i post�pi�a tak samo. A m�odzieniec u�mie-
chaj�c si� m�wi� dalej:
� By�o to rzeczywi�cie bardzo ucieszne widowisko.
Dzisiaj zobaczycie moralitet napisany umy�lnie na cze��
pani Ma�gorzaty Flandryjskiej.
� A czy b�d� �piewa� pastora�ki *? � spyta�a Zds^-
keta.
� Fe! � odrzek� nieznajomy. � W moralitecie?
Nie mo�na tak miesza� rodzaj�w. Gdyby to by�a kro-
tochwila, w�wczas co innego.
� Szkoda � powiedzia�a �isketa. � Wtedy, dwa
.lata temu, ko�o fontanny Ponceau dzicy m�czy�ni
i dzikie kobiety walczyli ze sob� i wykonywali r�ne
figury od�piewuj�c przy tym niewielkie motety * i pa-
stora�ki.
� Co jest stosowne dla legato � przerwa� do�� su-
cho nieznajomy � nie jest stosowne dla ksi�niczki.
� A tu� obok � m�wi�a dalej Lienarda � kilka
d�tych instrument�w wygrywa�o na wy�cigi r�ne po-
wa�ne melodie.
� A ku och�odzie przechodm�w � odezwa�a si�
3*
z "kolei Zisketa � z trzech otwor�w fontanny trys-
ka�o wino, mleko i s�odki, pachn�cy nap�j, i ka�dy
pi�, kto tylko chcia�.
� A niedaleko Ponceau, troch� ni�ej, ko�o �wi�tej
Tr�jcy � ci�gn�a dalej Lienarda � te� �ywi ludzie,
tylko �e ci ju� w milczeniu, przedstawiali M�k� Pa�-
sk�.
� A jak�e! Pami�tam doskonale! � zawo�a�a Zis-
keta. � B�g na krzy�u i dwaj �otrzy, jeden z prawej
strony, drugi z lewej strony.
I obie dziewczyny, podniecone wspomnieniem wjaz-
du papieskiego legata, jedna przez drug� zacz�y opo-
wiada�:
� A przedtem jeszcze, ko�o bramy Malarzy, te� by-
�y r�ne postacie bardzo bogato przyodziane.
� A ko�o fontanny �wi�tego Innocentego... my�li-
wy, co �ciga� �anie w�r�d grania rog�w i szczekania
ps�w!
� A ko�o Rze�ni... budowle z drzewa przedstawiaj�-
ce twierdz� w Dieppe.
� A kiedy legat przeje�d�a� � pami�tasz, Ziske-
to? � przypuszczono szturm i wszystkim Anglikom
poder�ni�to gard�a.
� I ko�o bramy Chatelet wyst�powali tak�e bardzo
pi�kni aktorzy.
� I na mo�cie Wymiany, kt�ry by� ca�y kobiercami
przykryty.
� A kiedy legat przejecha�, to na tym mo�cie wy-
puszczono w powietrze dwie�cie tuzin�w rozmaitych
; ptaszk�w. Pami�tasz, Lienardo? bardzo pi�knie by�o.
� Dzi� b�dzie jeszcze pi�kniej � odezwa� si� wre-
szcie m�odzieniec, kt�ry z widocznym zniecierpliwie-
niem przys�uchiwa� si� tej paplaninie.
� Czy mo�ecie nam przyobieca�, �e to misterium
b�dzie pi�kne? � zapyta�a Zisketa.
� Oczywi�cie � odrzek�, po czym doda� g�osem
nieco sztucznym i uroczystym: � Jestem autorem te-
go misterium, mo�ci panny.
� Naprawd�? � zawo�a�y zdumione dziewczyny.
� Naprawd�! � odrzek� poeta pusz�c si� z lek-
ka. � To znaczy, jest nas dw�ch: Jan Marchand, on
pi�owa� deski i budowa� scen� na marmurowym stof-
le, a ja napisa�em sztuk�. Nazywam si� Piotr Grin-
goire.
Autor Cyda nie m�g�by wyrzec dumniej: Piotr Cor-
neille.
Czytelnicy spostrzegli niew�tpliwie, �e od znikni�-
cia za kotar� Jowisza a� do chwili, w kt�rej autor no-
wego moralitetu przedstawi� si� tak nagle dziewcz�-
tom wzbudzaj�c naiwny podziw Ziskety i Lienardy,
up�yn�o