4969

Szczegóły
Tytuł 4969
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4969 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIKTOR HUGO KATEDRA MARII PANNY W PARY�U Tom pierwszy PRZEDMOWA AUTORA Przed kilku laty autor tej ksi��ki, zwiedzaj�c kate- dr� Marii Panny czy te�, jakby powiedzie� raczej na- le�a�o, myszkuj�c w jej wn�trzu, w ciemnym zak�t- ku jednej z wie� odnalaz� wyryte r�k� na �cianie s�o- wo: �A N 'A r K H Te litery greckie, sczernia�e ze staro�ci i do�� g��- boko wyr�ni�te w kamieniu, oraz jakie� znamienne dla gotyckiego pisma w�a�ciwo�ci ich kszta�tu i nachy- lenia zdradzaj�ce, �e wypisa�a je tutaj �redniowieczna r�ka, nade wszystko za� ich sens, fatalny i ponury� g��boko poruszy�y autora. Zastanawia� si� i usi�owa� odgadn��, c� to za du- sza udr�czona przed rozstaniem si� ze �wiatem za- pragn�a po�o�y� �w znak zbrodni czy nieszcz�cia na czole starego ko�cio�a. P�niej otynkowano czy te� zdrapano mur (sam ju� zreszt� nie pami�tam kt�ry) i napis znik�. Tak bowiem post�puje si� od lat dwustu ju� prawie z cu- downymi ko�cio�ami �redniowiecza. Kaleczy si� je i niszczy ze wszystkich stron, i z zewn�trz, i wewn�trz. Ksi�dz je tynkuje, architekt je skrobie; a p�niej nad- chodzi lud, kt�ry je burzy. Tak wi�c, pr�cz kruchego wspomnienia, kt�re mu tu po�wi�ca autor tej ksi��ki, nic ju� nie pozosta�o dzisiaj z tajemniczego s�owa wyrytego w mrocznej wie�y katedry Marii Panny. Nic nie pozosta�o z nie- znanego losu, kt�ry stre�ci�o ono tak melancholijnie. Cz�owiek, co wypisa� by� to s�owo na tej �cianie, znik� spo�r�d �ywych kilka wiek�w temu, z kolei i s�owo zni- k�o ze �ciany ko�cio�a, by� mo�e ko�ci� ju� wkr�tce tak�e zniknie z powierzchni ziemi. O tym. s�owie napi- sana zosta�a ta ksi��ka. Marzec, 1831. PRZYPIS AUTORA DO WYDANIA Z ROKU 1832 Og�oszono mylnie, �e wydanie to rozszerzone zosta- nie o kilka nowych rozdzia��w. O rozdzia- �y nie drukowane dotychczas � tak by po- wiedzie� nale�a�o. Je�eli bowiem przez okre�lenie ,,no- we" rozumiemy �nowonapiisane", to rozdzia�y umiesz- czone po raz pierwszy w tym dopiero wydaniu zgo�a nie s� �nowe". Powsta�y one podczas pracy nad resz- t� dzie�a; pochodz� z tego samego okresu i wywodz� si� z tej samej my�li; by�y od pocz�tku cz�ci� r�ko- pisu Katedry Marii Panny w Pary�u. Co wi�cej, au- tor nie rozumie w og�le, jak mo�na po uko�czeniu pracy tego rodzaju dodawa� do niej nowe w�tki. Nie robi si� tego dowolnie. Z'daniem autora powie�� rodzi si� od razu ze wszystkimi swoimi rozdzia�ami w spo- s�b niejako konieczny; ze wszystkimi scenami swoimi rodzi si� dramat. Nie wyobra�ajcie sobie, �e dowolna jest liczba cz�ci sk�adaj�cych si� na t� ca�o��, na ten tajemniczy mikrokosmos, kt�ry nazywacie dramatem lub powie�ci�. Na nic tu si� zda lutowanie, nie przyjmu- j�si� szczepionki na dzie�ach tej natury, musz� one wy- tryska� jednym strumieniem � i takie, jakie s�, pozo- sta�. Skoro je raz uko�czycie�nie pozw�lcie si� ogar- n�� w�tpliwo�ciom, nie poprawiajcie niczego. Skoro ksi��ka zosta�a og�oszona drukiem, a p�e� dzie�a � m�s- ka czy niem�ska � rozpoznana zosta�a i otrwieszczona, dziecko wyda�o pierwszy krzyk, urodzi�o si�, jest, jest takie, a nie iime, i ani ojciec, ani matka nic ju� w nim zmieni� nie mog�, nale�y do powietrza i do s�o�ca, po- zw�lcie mu �y� czy umiera� takim, jakie jest. Nie uda- �a ci si� ksi��ka? Trudno! Nie dodawaj rozdzia��w do nieudanej ksi��ki. Jest niepe�na? Trzeba by�o uzupe�- ni� j� wtedy, kiedy� j� p�odzi�. Twoje drzewo ma pie� krzywy, s�katy? Ju� go nie wyprostujesz. Twoja po- wie�� jest suchotnicza? Twoja powie�� nie jest zdolna do �ycia? Nie dodasz jej oddechu, je�li go jej brak. Tw�j dramat urodzi� si� kulawy? Wierzaj mi, nie do- dawaj mu drewnianej nogi. Autor przywi�zuje wi�c szczeg�ln� wag� do tego, aby publiczno�� wiedzia�a, �e dodane tutaj rozdzia�y nie zosta�y umy�lnie dla tego nowego wydania napi- sane. Nie wesz�y one do poprzednich wyda� z bardzo prostej przyczyny. Kiedy Katedr� Marii Panny w Pa- ry�u drukowano po raz pierwszy, zagin�a teczka z ty- mi rozdzia�ami. Nale�a�o wi�c albo napisa� je po raz wt�ry, albo si� bez nich obej��. Poniewa� dwa z nich, nieco istotniejsze ze wzgl�du na obj�to��, by�y rozdzia- �ami traktuj�cymi o sztuce i historii i nie dodawa�y nic zgo�a do dramatycznego w�tku powie�ci, autor uzna�, �e publiczno�� nie dostrze�e nawet ich braku i �e tylko on jeden b�dzie zna� tajemnic� tej luki. Postanowi� wi�c po prostu je opu�ci�. A wreszcie, �eby wyzna� ca�� prawd�, jego lenistwo cofn�o si� przed ponownym na- pisaniem trzech zaginionych rozdzia��w. Wola�by ju� .napisa� drug� powie��. Dzisiaj rozdzia�y odnalaz�y si� i autor korzysta z pierwszej okazji, aby je przywr�ci� na w�a�ciwe miejsca. Macie wi�c jego dzie�o ca�e, takie, jakim je sobie wymarzy�, takie, jakim je uczyni� � dobre czy z�e, trwa�e czy kruche, lecz takie, jakim autor je mie� pragnie. Odnalezione rozdzia�y niewielk� b�d� niew�tpliwie przedstawia�y warto�� dla tych, bardzo zreszt� rozs�d- nych os�b, kt�re w Katedrze Marii Panny w Pary�u szuka�y tylko w�tku dramatycznego, tylko' powie�ci. S� jednak, by� mo�e, inni jeszcze czytelnicy, kt�rzy nie uwa�ali za zbyteczne zg��bienie estetycznych i fi- lozoficznych koncepcji ukrytych w tej ksi��ce i czyta- j�c Katedr� Marii Panny znajdowali zadowolsiue w wy�uskiwaniu z powie�ci czego� innego ni� sama po- wie��, w poznawaniu � prosimy o wybaczenie tych nazbyt ambitnych wyra�e� � systemu historyka i za- miaru artysty poprzez dzie�o poety. Dla nich to przede wszystkim rozdzia�y dodane w tym wydaniu uzupe�ni� Katedr� Marii Panny w Pa- ry�u, zak�adaj�c oczywi�cie, �e Katedra Marii Panny w Pary�u warta jest uzupe�nienia. W jednym z tych rozdzia��w autor wypowiada i uza- sadnia sw�j, niestety, dobrze ugruntowany i staran- nie rozwa�ony, pogl�d na obecny upadek architektu- ry, na nieuniknione dzi� ju� niemal niebezpiecze�stwo �mierci gro��ce tej kr�lowej sztuk. Chcia�by jednak wyrazi� w tym miejscu gor�ce pragnienie, aby przy- sz�o�� zada�a kiedy� k�am jego s�owom. Wie, �e sztuka we wszystkich swoich postaciach wiele si� mo- �e spodziewa� po nowych pokoleniach, kt�rych ro- dz�cy si� dopiero geniusz kie�kuje w pracowniach na- szych artyst�w. Ziarno pad�o w gleb�, pi�kne na pe- wno b�d� �niwa. Autor l�ka si� tylko � dlaczego, to zobaczymy w drugim tomie tej ksi��ki � czy nie wy- ja�owi�a si� z si� �yciodajnych ta stara gleba architek- tury, kt�ra przez tyle stuleci by�a najlepszym grun- tem dla sztuki. Wszelako dzisiaj m�odzi arty�ci tyle maj� �ycia, ta- ki rozmach i � �e tak powiem � tyle powo�ania, i� w obecnej chwili, szczeg�lnie w szko�ach architekto- �nicznych, niewiele warci profesorowie, nie tylko �e bezwiednie, lecz nawet wbrew swojej woli, kszta�c� �wietnych uczni�w; na odwr�t zgo�a, ni� to si� nie- gdy� dzia�o z owym garncarzem, o kt�rym Horacy opowiada, �e zamierzaj�c wytacza� amfory, lepi� garn- ki. Currit rota, urceus exit.1 W ka�dym razie niezale�nie od tego, jaka b�dzie .przysz�o�� architektury i w jaki spos�b m�odzi archi- tekci rozwi��� kiedy� zagadnienia swojej sztuki � �czekaj�c na nowe budowle konserwujmy budowle sta- re... I je�eli to tylko jest mo�liwe, nauczmy nar�d ko- cha� architektur� narodow�. Autor o�wiadcza, �e jest to jeden z g��wnych cel�w tej ksi��ki�jeden z g��w- nych cel�w jego �ycia. Katedra Marii Panny w Pary�u otworzy�a, by� mo- �e, jakie� s�uszne perspektywy na sztuk� �redniowie- cza, na t� cudown� sztuk�, jednym dotychczas nie zna- n�, przez drugich, co gorsza, nie uznawan�. Autor nie s�dzi jednak wcale, �e wykona� ca�kowicie zadanie, kt�re sobie wyznaczy�. Niejednokrotnie broni� on ju� naszej starej architektury, wypomina� g�o�no niejedn� profanacj�, niejedno zniszczemie, niejedno �wi�tokradz- two. Nie zaprzestanie tego nigdy. Uwa�a za sw�j obo- wi�zek cz�ste powracanie do tego tematu. B�dzie do� powraca�. B�dzie broni� naszych historycznych gma- ch�w tak wytrwale, jak zaciekle niszcz� je nasi obra- zoburcy ze szk� i akademii. Albowiem �a�o�� bierze cz�owieka, kiedy widzi, w czyje r�ce dosta�a si� archi- tektura �redniowiecza i w jaki spos�b dzisiejsi partacze traktuj� ruiny tej wielkiej sztuki. Przynosi to wstyd nam wszystkim, my�l�cym i rozumnym ludziom, �e patrz�c na ich poczynania poprzestajemy na drwinie. A mowa tu nie tylko o tym, co si� dzieje na prowiTL- 1 Toczy si� ko�o, powstaje garnek (�ac.). cji, lecz o tym tak�e, co si� robi w samym Pary�u, przed naszymi drzwiami, pod naszymi oknami, w wiel- kim. mie�cie, w mie�cie o�wieconym, w stolicy prasy, my�li i s�owa. Na zako�czenie tej notatki uwa�amy za konieczne wskaza� palcem na kilka akt�w wandaliz- mu, kt�re codziennie s� projektowane, rozwa�ane, roz- poczynane, kontynuowane i spokojnie doprowadzane a� do ko�ca w naszych oczach, w oczach kochaj�cej sztuk� ludno�ci Pary�a, w oczach krytyki, kt�r� zbi- ja z tropu taka zuchwa�o��. Zburzono pa�ac arcybisku- pi, budowl� w nienajlepszym smaku � niewielka to szkoda; lecz razem z pa�acem arcybiskupim zburzono za jednym zamachem pa�ac biskupi, rzadki zabytek z czternastego wieku, kt�rego architekt-burzyciel nie potrafi� odr�ni� od reszty. Razem z k�kolem wyrwa� k�os; wszystko mu jedno! M�wi si� o zr�wnaniu z zie- mi� cudownej kaplicy w Vincennes po to, by z ka- mieni zbudowa� jakie� tam fortyfikacje, kt�re Daumes- nilowi * przecie� nie by�y potrzebne. Naprawia si� i od- nawia, nie szcz�dz�c koszt�w, tak� ruder�, jak Pa�ac Burbo�ski, a wspania�e witra�e Kaplicy Kr�lewskiej bezkarnie wyt�ukuje wicher. Kilka dni temu rusztowa- nia pokry�y wie�� �w. Jakuba ko�o Rze�ni i lada go- dzina uderz� w mur oskardy. Znalaz� si� mularz, kt�- ry wybudowa� bia�y domek pomi�dzy czcigodnymi wie�ami Pa�acu Sprawiedliwo�ci. Znalaz� si� inny, kt�ry poprzycina� ko�ci� Saint-Germain des Pres, to feudalne opactwo o trzech dzwonnicach. Znajdzie si� jeszcze inny, mo�ecie by� pewni, kt�ry zburzy ko�ci� Sainti-Germain l'Auxerrois. Wszyscy ci mularze ma- j� si� za architekt�w, op�acani s� przez prefektur� czy te� z ko�cielnych funduszy i nosz� zielone akade- mickie fraki. Robi� za� tyle szkody, ile tylko z�y smak mo�e wyrz�dzi� szkody dobremu smakowi. W chwili kiedy piszemy te s�owa � c� za widok �a�osny! � jeden z nich trzyma w swoich r�kach Tuilerie, jeden z nich zabiera si� do kiereszowania oblicza Filiberta Delorme *; bezczelno��, z jak� pecyny topornej archi- tektury tego pana zachlapuj� jedn� z najdelikatniej- szych fasad renesansu, jest zaiste nienajmniejszym skandalem naszych czas�w. Pary�, 20 pa�dziernika 1832. KSI�GA PIERWSZA WIELKA SALA Trzysta czterdzie�ci osiem lat, sze�� miesi�cy i dzie- wi�tna�cie dni temu zbudzi�o mieszka�c�w Pary�a g�o�ne bicie wszystkich dzwon�w w obr�bie potr�j- nych mur�w otaczaj�cych Cite, Uniwersytet i Nowe Miasto. 6 stycznia 1482 roku nie jest wszelako dniem, kt�ry historia zachowa�a w swej pami�ci. Wydarzenie, kt�- re od samego ranka w tak wielkie poruszenie wprawi- �o i dzwony, i mieszczan Pary�a, nie mia�o w sobie nic niezwyk�ego. Nie by� to ani szturm Pikardy je�yk�w czy Burgundczyk�w *, ani relikwiarz obnoszony w pro- cesji, ani bunt �ak�w w winnicy Laas, ani te� wjazd �naszego bardzo gro�nego kr�la jegomo�ci, w�adcy i pana", ani nawet pi�kne i ciekawe widowisko: po- wieszenie jakiego� z�odzieja czy z�odziejki na dziedzi�- cu Pa�acu Sprawiedliwo�ci miasta Pary�a. Nie by�o to r�wnie� niespodziewane, a tak cz�ste w XV wieku, przybycie jakiego� obcego poselstwa w pi�ropuszach i z�otog�owiu. Przed dwoma zaledwie dniami wjecha� by� przecie do Pary�a konny orszak pos��w flamandz- kich, przyby�ych w celu zawarcia ma��e�stwa pomi�- dzy delfinem i Ma�gorzat� Flandryjsk� *, a ku wiel- kiemu utrapieniu kardyna�a de Bourbon *, kt�ry aby przypodoba� si� kr�lowi, musia� przyjmowa� z uprzej- mym obliczem ca�� t� ci�b� prostackich dostojnik�w flamandzkich miast i raczy� ich w swym pa�acu przed- stawieniem bardzo pi�knego moralitetu *, krotochwili oraz farsy, gdy tymczasem rz�sisty deszcz oblewa� wspania�e kobierce roz�o�one u wej�cia � jego' w�as- no��. Wydarzeniem, kt�re 6 stycznia poruszy�o ca�� lud- no�� Pary�a, jak powiada Jan de Troyes *, by�a po- dw�jna uroczysto�� od niepami�tnych czas�w razem obchodzona: dzie� Trzech Kr�li i �wi�to B�azn�w *. W dniu tym by�y przewidziane iluminacje na placu Greve, zasadzenie drzewka majowego' * przed kaplic� Braque i odegranie misterium w Pa�acu Sprawiedliwo- �ci. Wszystko to obwie�cili w przeddzie�, przy d�wi�ku tr�b na placach i skrzy�owaniach ulic, staro�ci�scy pa- cho�kowie w pi�knych kubrakach z fioletowego karni o" tu, z wielkimi bia�ymi krzy�ami na piersi. Ju� wi�c od samego rana t�umy mieszczan i mieszczek, pozamy- kawszy domy i sklepy, �ci�ga�y ze wszystkich stron ku tym trzem wyznaczonym miejscom. Jedni wybierali si� na iluminacje, inni na sadzenie drzewka, jeszcze in- ni � na mlisterium *. Na pochwa�� odwiecznego zdro- w�go rozs�dku paryskich gapi�w trzeba powiedzie�, �e t�umy te po wi�kszej cz�ci pod��a�y albo na zabaw� przy ogniskach � jak�e stosownych o tej porze roku � albo' te� na misterium, kt�re odegrane by� mia�o w wielkiej sali Pa�acu Sprawiedliwo�ci, pod dachem i mi�dzy 'murami; a biedne, licho ukwiecone drzewko majowe, zgodnie pogardzoine przez ciekawych, dygo- ta�o samotnie pod styczniowym niebem na cmentarzu kaplicy Braque. Najwi�ksza ci�ba ludu t�oczy�a si� w ulicach pro- wadz�cych do Pa�acu Sprawiedliwoecii, wiadom� bo- wiem by�o rzecz�, �e przybyli przed dwoma dniami flamandzcy pos�owie maj� zjawi� si� na przedstawie- niu misterium i asystowa� przy wybi�eramiu papie�a b�azn�w, kt�ra to uroczysto�� odby� si� mia�a r�wnie� w wielkiej sali. Nie�atwo by�o owego dnia dosta� si�'do tej wielkie] sali, kt�ra przecie uchodzi�a w�wczas za najwi�ksze na. ca�ym �wiecie pomieszczenie. (Co prawda, Sauval * nie wymierzy� by� jeszcze wielkiej sali w pa�acu Montar- gis.) Gapiom patrz�cym z okien zat�oczony plac Pa�acu Sprawiedliwo�ci wydawa� si� morzem, do kt�rego' pi�� czy sze�� ulic na podobie�stwo uj�� tylu� rzek wlewa�o bez przerwy nowe strumienie g��w. Wzbieraj�ce nieu-. stannie fale tej ci�by uderza�y o w�g�y dom�w wysta- j�ce tu i �wdzie na kszta�t przyl�dk�w z nieregularnej zatoki placu. W samym �rodku wysokiej gotyckiej� fasady Pa�acu znajdowa�y si� wielkie schody, po kt�- rych przep�ywa� nieustannie, w g�r� i na d�, podw�j- ny potok; przep�ywa�, rozbija� si� o podest i rozlewa� szeroko po dwu bocznych skrzyd�ach; tak wi�c schody te sp�ywa�y w plac niczym wodospad do jeziora. Okrzy- ,!ki, �miechy, tupot tysi�cy n�g � wszystko to robi�o wiele zgie�ku i ha�asu. Co pewien czas �w ha�as i zgie�k pot�nia�, a pr�d, kt�ry popycha� ten ca�y t�um ku g��w- nym schodom, cofa� si�, m�ci�, wirowa�. To pracowa�y pi�ci jakiego� �ucznika, to ko� stra�nika staro�ci�skie- go kopytami przywraca� porz�dek; pi�kn� t� tradycj� stra� 'miejska pozostawi�a w spadku konetablom, kon&- tablowie przekazali j� stra�y marsza�kowskiej, ta za� naszej �andarmerii paryskiej. W drzwiach, w oknach, w okienkach i na dachach a� si� roi�o od tysi�cy poczciwych mieszcza�skich twarzy. spokojnych i rzetelnych, co spogl�da�y na Pa�ac Spra- 1 S�owo �gotycki" w tym znaczeniu, w jakim si� go po- wszechnie u�ywa, jest najzupe�niej niew�a�ciwe, lecz r�wnie� najzupe�niej przyj�te. Przyjmujemy je wi�c i u�ywa� go b�- dziemy, podobnie jak wszyscy, dla okre�lenia architektury drugiej po�owy �redniowiecza, kt�rej cech� zasadnicz� jest ostro�uk, tej architektury, kt�ra nast�puje po pierwszym okre- sie wywodz�cym si� z �uku p�pe�nego. (Przyp. aut.) wiedliwo�ci, na ci�b�, nie pragn�c ju� nic wi�cej; w Pary�u bowiem wielu ludzi zadowala sam widok tych, kt�rzy widz�, i ju� sam mur, poza kt�rym cos si� dzieje, jest dla pary�an rzecz� niezmiernie zajmu- j�c�. Gdyby�my tylko my � ludzie �yj�cy w roku 1830 � mogli zmiesza� si� w my�li z tymi pary�anami z pi�t- nastego wieku, gdyby�my mogli razem z nimi, poty- kaj�c si�, rozpychaj�c i wyszarpuj�c z t�oku po�y ubra- nia, wej�� do tej ogromnej sali Pa�acu Sprawiedliwo- �ci, tak ciasnej 6 stycznia 1482 roku, widok, kt�ry by si� nam ukaza�, by�by zgo�a nienudny i bynajmniej niepozbawiony uroku, otoczy�yby nas rzeczy tak stare, �e a� nowymi si� wydaj�ce. Je�eli wi�c czytelnik pozwoli, spr�bujemy wyobra- zi� sobie wra�enie, kt�rego dozna�by przekraczaj�c ra- zem z nami pr�g tej wielkiej sali, w�r�d ci�by odzia- nej w kaftany, opo�cze i fa�dziste sp�dnice. A wi�c: w pierwszej chwili � szum w uszach, oczy �lepn�. Nad g�owami naszymi podw�jne ostro�ukowe sklepienie pokryte rze�bami w drzewie, malowane b��- kitem, usiane z�otymi liliami; pod stopami naszymi po- sadzka z p�yt marmurowych, na przemian bia�ych i czarnych. Tu� przed nami pot�ny filar, za nim dru- gi, trzeci; siedem filar�w rozstawionych w �rodku sali przez ca�� jej d�ugo�� podtrzymuje sp�ywy �eber po- dw�jnego sklepienia. Dooko�a czterech pierwszych fi- lar�w kramy sprzedawc�w, po�yskuj�ce szk�em i �wie- cid�ami; dooko�a trzech nast�pnych � �awy d�bowe, zu�yte, wypolerowane spodniami pieniaczy i togami obro�c�w. Dooko�a sali, pod wysokimi �cianami, pomi�dzy drzwiami, pomi�dzy otworami okiennymi, pomi�dzy filarami � nieko�cz�cy si� rz�d pos�g�w kr�l�w Francji, poczynaj�c od Faramonda *; to kr�lo- wie gnu�ni, ze zwisaj�cymi w d� r�kami i spuszczo- nym wzrokiem, to kr�lowie dzielni i wojowniczy, �mia- �o wznosz�cy ku niebu r�ce i g�owy. A w pod�u�nych ostro�ukowych oknach witra�e z tysi�ca barw; w sze- rokich za� otworach wyj�ciowych bogate, misternie rze�bione drzwi; wszystko to � sklepienia, filary, �ciany, obramienia okien i drzwi, same drzwi i pos�gi � od g�ry do do�u pokryte �wietn� polichromi� b��- kitn� i z�ocist�, sczernia�� ju� nieco w�wczas, w epo- . ce, w kt�rej j� ogl�damy, a niewidoczn� niemal zupe�- � nie pod kurzem i paj�czyn� w roku pa�skim 1549, kie- dy to du Breul * podziwia� j� jeszcze, jak tego wyma- ga�a tradycja. Wyobra�cie sobie teraz t� ogromn�, pod�u�n� sal� o�wietlon� bladym blaskiem styczniowego dnia, wype�- i nion� ci�b� ha�a�liw� i pstrokat�, przep�ywaj�c� wzd�u� j! �cian i kr���c� dooko�a filar�w � a b�dziecie mieli ja- kie takie poj�cie o ca�o�ci obrazu, kt�rego szczeg�y, jak�e ciekawe, postaramy si� opisa� dok�adniej. ,n Gdyby Ravaillac * nie zamordowa� Henryka IV, nie by�oby oczywi�cie w kancelarii Pa�acu Sprawiedliwo�ci akt�w procesu Ravaillaca; nie by�oby r�wnie� wsp�lni- k�w zbrodni, maj�cych sw�j interes w tym, aby te akta znik�y; nie by�oby zatem podpalaczy zmuszonych w braku lepszego sposobu do spalenia kancelarii, �eby spali� akta, do spalenia Pa�acu Sprawiedliwo�ci, �eby spali� jego kancelari�; i co za tym idzie, nie by�oby po- �aru z roku 1618. Stary Pa�ac Sprawiedliwo�ci sta�by jeszcze wraz ze swoj� star� wielk� sal�; m�g�bym rzec czytelnikowi: Id�, zobacz j�! i nie musieliby�my � ja opisywa� sal�, on za� czyta� m�j opis. Co potwierdza tylko t� now� prawd�, �e wielkie wydarzenia miewaj� nieobliczalne nast�pstwa. ^ Wprawdzie, po pierwsze, Ravaillac m�g� nie mie� w og�le wsp�lnik�w, a po wt�re, je�eli nawet i mia� ich, to po�ar w roku 1618 nie musia� powsta� z ich w�a- 2 � Katedra Marii Panny �nie winy. Istniej� te� jeszcze dwa inne, bardzo praw- dopodobne wyt�umaczenia tego wypadku. Pierwsze z nich � to ogromna p�on�ca gwiazda, szeroka na sto- p�, wysoka na �okie�, kt�ra jak wszystkim wiadomo, 7 marca tu� po p�nocy spad�a z nieba na Pa�ac Spra- wiedliwo�ci. Drugie � to czterowiersz Teofila *: Zaprawd� smutna to chwila by�a, Kiedy w Pary�u pani Sprawiedliwo��, � Zjad�szy zbyt wiele ostrych przypraw, Ca�y sw�j pa�ac podpali�a. Niezale�nie od naszego pogl�du na to potr�jne: po- lityczne, fizyczne : poetyckie, wyt�umaczenie po�aru Pa�acu Sprawiedliwo�ci w roku 1618 � sam �w po�ar jest, niestety, faktem niezbitym. Dzisiaj na skutek tej katastrofy, a przede wszystkim na skutek najrozmait- szych kolejnych przer�bek, kt�re doko�czy�y tego, co ogie� oszcz�dzi�, niewiele pozosta�o z tej pierwszej sie- dziby kr�l�w Fraincji, z tego pa�acu starszego od Lu- wru, z, pa�acu tak starego ju� za panowania Filipa Pi�knego, �e szukano w�wczas w jego murach �lad�w wspania�ych budowli, wzniesionych przez kr�la Rober- ta a opisanych przez Helgaldusa *. Prawie wszystko znik�o. Co si� sta�o z komnat�, w kt�rej �wi�ty Ludwik �dope�ni� ma��e�stwa swego"? z ogrodem, w kt�rym �przyodzliany w kamlotowe spodnie, sukienny kaftan bez r�kaw�w i p�aszcz si�gaj�cy a� do czarnych sanda- ��w" sprawowa� s�dy *, spoczywaj�c z Joinville'em * na kobiercach? Gdzie� jest komnata cesarza Zygmunta? Karola IV? Jana bez Ziemi? gdzie schody, z kt�rych Karol VI og�osi� sw�j edykt mi�osierdzia? gdzie p�yta kamienna, na kt�rej Marcel * w obecno�ci delfina za- mordowa� Roberta z Clermont i marsza�ka Szampanii? gdzie furta, u kt�rej przedarte zosta�y bulle antypapie- �a Benedykta *, od kt�rej ci, co je przynie�li, ubrani na po�miewisko w kapy i mitry biskupie, odeszli czy- ni�c pokut� przez ca�y Pary�? Gdzie wielka sala z jej z�oceniami, b��kitem, ostro�ukami, pos�gami, filarami, jej ogromnym rze�bionym sklepieniem? i z�ota izba? i kamienny lew, kt�ry sta� u drzwi ze spuszczonym �bem, z podwini�tym ogonem, jak lwy z tronu Salo- mona, w postawie pokornej, takiej w�a�nie, jak� przy- bra� powinna si�a w obliczu sprawiedliwo�ci? i pi�kne drzwi? i pi�kme witra�e? i cyzelowane zamki, kt�re zniech�ca�y Biscomette *? gdzie delikatna stolarka d.u Hancy?... Co' zrobi� czas, co zrobili ludzie z tymi cuda- mi? Co dano nam w zamian za to wszystko, za t� ga- lijsk� histori�, za t� gotyck� sztuk�? Ci�kie obni�one �uki pana de Brosse *, niezdarnego budowniczego por- talu Sw. Gerwazego, tyle je�li chodzi o sztuk�; je�eli za� chodzi o histori� � to mamy jeszcze gadatliwe wspomnienia wielkiego filara, w kt�rym do tej pory d�wi�czy echo m�w r�nych pan�w Patru *. Niewiele wi�c jest tego! Powr��my do prawdziwej wielkiej sali prawdziwego starego Pa�acu. � Na jednym kra�cu tego' olbrzymiego r�wnoleg�oboku sta� s�ynny st� z jednego marmurowego bloku, tak d�ugi, tak szeroki i tak gruby, �e � jak wspominaj� stare ksi�gi gruntowe, kt�rych spos�b wyra�ania si� m�g�by obudzi� apetyt Gargantui * � ,,podobnego p�ata marmuru nikt jeszcze nie widzia� na �wiecie"; na dru- gim kra�cu znajdowa�a si� kaplica,, w kt�rej Ludwik XI na kl�czkach przed Matk� Bosk� wyrze�bi� si� kaza� i do kt�rej poleci� przenie�� � nie troszcz�c si� zgo�a , o to, �e opustoszej� dwie nisze w rz�dzie kr�lewskich pos�g�w � figury Karola Wielkiego i �wi�tego Ludwi- ka; obaj ci �wi�ci, wed�ug jego mniemania, jako kr�lo- wie Francji cieszy� si� musieli wielkimi wzgl�dami w niebie. Kaplica ta, jeszcze nowa, bo zaledwie sze�� lat temu ufundowana, zbudowana by�a w uroczym �stylu, wyr�niaj�cym si� delikatn� architektur�, cudo- 2* wn� rze�b�, mistern� i g��bok� zarazem cyzelerk�, kt�- re znamionowa�y ko�cowy okres francuskiego gotyku i przetrwa�y a� do po�owy wieku szesnastego w feerycz- nym bogactwie kaprys�w renesansu. Nade wszystko za� a�urowa rozeta nad portalem by�a istnym majster- sztykiem subtelno�ci i wdzi�ku � rzek�by�, �e to gwia- zda z koronki. Na �rodku sali, naprzeciwko g��wnych drzwi wznie- ^.siono obite z�ocistym brokatem podwy�szenie dla fla- ' mandzkich pos��w i innych dostojnych os�b zaproszo- nych na przedstawienie misterium; podwy�szenie to znajdowa�o si� przy �cianie, a wchodzi�o si� na nie oddzielnym wej�ciem przez okno korytarza prowadz�f- cego do z�otej izby. Wed�ug zwyczaju misterium mia�o by� odegrane na . marmurowym stole. Przygotowano go te� do tego od rana; na wspania�ym blacie z marmuru, porysowanym obcasami palestry, ustawiono do�� wysokie drewniane rusztowanie, kt�rego g�rna powierzchnia, widoczna dla ca�ej sali, tworzy�a scen�, zas�oni�te za� kobiercami wn�trze s�u�y� mia�o za garderob� dla wyst�puj�cych w sztuce os�b. Drabina z ca�� prostot� ustawiona na zewn�trz u�atwia�a komunikacj� pomi�dzy garderob� a scen�, wchodzono na scen� i schodzono ze sceny po � jej stromych szczeblach. I ka�da posta�, cho�by najbar- dziej nieoczekiwana, ka�de zdarzenie, ka�dy efekt tea- tralny wdrapywa� si� musia� na g�r� po tej w�a�nie drabinie. Niewinne a czcigodne dzieci�stwo sztuki i me- chaniki! U czterech rog�w marmurowego sto�u sta�o czterech pacho�k�w bajliwa* Pa�acu Sprawiedliwo�ci, urz�do- wych str�y wszelakich uciech ludu w dni �wi�t i w dni ' strace�. Przedstawienie rozpocz�� si� mia�o dopiero z ostatnim uderzeniem godziny dwunastej na wielkim zegarze Pa�acu. Bardzo to by�a oczywi�cie sp�niona pora na rozpocz�cie przedstawienia; nale�a�o jednak zastosowa� si� do cudzoziemskich pos��w. Lecz t�um czeka� ju� od rana. Wielu z tej rzeszy cie- kawych ju� od samego �witu dygota�o z zimna przed wielkimi schodami Pa�acu Sprawiedliwo�ci; niekt�rzy twierdzili nawet, �e sp�dzili ca�� noc pod g��wn� bram� po to, �eby zapewni� sobie pierwsze�stwo przy wej�ciu. T�um g�stnia� z minuty na minut� i niczym wyst�pu- j�ca z brzeg�w woda wznosi� si� coraz wy�ej na �ciany i na filary, wylewa� si� na belkowania, na gzymsy, na parapety okien, oblepia� wszystkie wyst�py mur�w, wszystkie rze�by bardziej wystaj�ce ze �cian. Tote� niewygoda, zniecierpliwienie, nuda, rozlu�nienie wszel- kich rygor�w w tym dniu, kiedy to dopuszczalne by�o ka�de szyderstwo i ka�de szale�stwo, k��tnie, co wy- bucha�y z lada przyczyny, o spiczasty �okie� czy o podkuty but � i znu�enie wywo�ane d�ugim czekaniem ju� teraz, cho� pos�owie przyby� mieli za godzin� do- piero, doda�y do wrzawy tej ci�by, zamkni�tej, st�o- czonej, zduszonej, cisn�cej si� i depcz�cej po sobie, przymieszk� kwasu i goryczy. Zewsz�d s�ycha� by�o narzekania, przeklinano Flamandczyk�w, starszego gil- dii kupc�w, kardyna�a de Bourbon, bajliwa Pa�acu, Ma�gorzat� Austriack�, pacho�k�w z r�zgami, zimno, upa�, biskupa Pary�a i papie�a b�azn�w, filary i pos�gi, jakie� zamkni�te drzwi i jakie� otwarte okno; narze- kania te sprawia�y ogromn� uciech� rozproszonym w�r�d t�umu �akom i s�ugom, kt�rzy do niezadowolenia czekaj�cych dorzucali jeszcze swoje z�o�liwe �arty i rzec by mo�na, podniecali uk�uciami szpilek powsze- chne rozdra�nienie. Celowa�a w tym szczeg�lnie garstka istnych weso- �ych diablik�w, kt�rzy, wybiwszy witra� w jednym z okien, �mia�o rozsiedli si� na gzymsach i ciskali stam- t�d sp�j r�enia i �arty raz do wewn�trz, raz na zewn�trz .gmachu � to w t�umi t�ocz�cy 'si� na sali, to' zn�w w t�um t�ocz�cy si� na placu. Ich ma�pie przedrze�nia- j�ce gesty, wybuchy �miechu, szydercze nawo�ywania si� z jednego na drugi 'koniec sali pozwala�y przypusz- cza�, �e ci m�odzi �acy nie dziel� bynajmniej znu�enia i niewyg�d reszty publiczno�ci, �e potrafili znakomicie � ju� z tego, co w tej chwili mieli przed oczami � urz�- dzi� sobie widowisko, 'dzi�ki kt�remu spokojnie mogli czeka� na rozpocz�cie w�a�ciwego przedstawienia. � Na m� dusz�, to ty, Joannes Frollo de Molendino! .� zawo�a� jeden z nich do niewielkiego' jasnow�osego �ch�opaka o �adnej i sprytnej twarzy, uczepionego li�ci akantu w kapitelu kolumny. � S�usznie nazwano ci� Janem z M�yna, twoje r�ce i nogi wygl�daj� rzeczy- wi�cie jak obracaj�ce si� na wietrze cztery skrzyd�a wiatraka. Jak d�ugo ju� jeste� tutaj? � Na mi�osierdzie diab�a! � odrzek� Jan Frollo � blisko cztery godziny i spodziewam si�, �e o'dliczone mi zostan� w czy��cu. S�ysza�em, jak o�miu kantor�w kr�- la Sycylii intonowa�o pierwszy werset mszy odprawia- nej o si�dmej rano w Kaplicy Kr�lewskiej. � Nie byle jacy to kantorzy � odezwa� si� znowu tamten. � G�osy maj� cienkie, cie�sze ni� szpice na. ich biretach. A kr�l, nim ufundowa� msz� im� �wi�te- mu Janowi, powinien by� dowiedzie� si�, czy im� �wi�- ty Jan lubi, �eby s�owa �aci�skie wy�piewywano z ak- centem prowansalskim. � Po to tak zrobi�, �eby da� zarobek tym przekl�tym �piewakom kr�la Sycylii! � zawo�a�a zgry�liwie jaka� starucha stoj�ca pod oknem w t�umie. � Bo powiedz- cie sami! Tysi�c paryskich grzywien za jedn� msz�! i to jeszcze z op�aty za prawo sprzeda�y morskich ryb na paryskim targu. � Cicho, stara! � odezwa� si� powa�ny gruby jego- mo��, kt�ry, nos sobie zatykaj�c, sta� tu� obok handlar- ki ryb. � Msz� trzeba by�o ufundowa�. Nie chcesz chyba, �eby kr�l zachorowa� znowu? � Sprawiedliwe s�owa, im� panie Idzi Rogalu, na- dworny ku�nierzu kr�la jegomo�ci!�wykrzykn�� ma�y �aczek uczepiony u kapitela. Fatalne nazwisko nieszcz�snego ku�nierza kr�lewskiej szatni wywo�a�o g�o�ny �miech wszystkich �ak�w. � Rogal! Idzi Rogal! � wo�ali. � Cornutus et hirsutus.1 � A tak! � ci�gn�� swoje ma�y urwis z kapitelu. � A ci tam czemu si� znowu �miej�? S�awetny Idzi Rogal, brat mistrza Jana Rogala, burgrabiego kr�lewskiego pa�acu, syn mistrza Mateusza Rogala, pierwszego od�wiernego bramy w lasku Yincennes, zacnych miesz- czan paryskich, �onatych z ojca na syna. Weso�o�� wzmog�a si� jeszcze bardziej. Gruby ku�- nierz nie odpowiadaj�c ani s�owem usi�owa� umkn�� przed spojrzeniami zwracaj�cymi si� ku niemu ze wszystkich stron, ale daremnie poci� si� i sapa�: ca�y jego wysi�ek tyle tylko m�g� sprawi�, �e � niczym klin wbijany w drzewo � szeroka, apoplektyczna, pur- purowa ze z�o�ci i urazy twarz jego grz�z�a coraz bar- dziej pomi�dzy plecami s�siad�w. Wreszcie jeden z nich, r�wnie jak on gruby, niski i powa�ny, przyszed� mu z odsiecz�. � Zgroza prawdziwa, �eby �acy tak si� odzywali do czcigodnego obywatela miasta! Za moich czas�w wych�ostano by ich i spalono na stosie z zu�ytych r�zeg. Odpowiedzia� mu wrzask ca�ej gromady: � Hola! a kt� to tam tak gada? Co to za puszczyk z�owieszczy? � Rogaty i kosmaty (�ac.). , - 23 - . � Poznaj� go! � zawo�a� jeden z �ak�w�to mistrz Andrzej Musnier. � Tak, znamy go, jest przede jednym z czterech przysi�g�ych ksi�garzy Uniwersytetu � odezwa� si� drugi �ak. � Wszystko jest w tej budzie poczw�rne * � po- wiedzia� trzeci. � Cztery nacje, cztery fakultety, cztery �wi�ta, czterech prokurator�w *, czterech elektor�w, czterech ksi�garzy. � A wi�c � rzek� Jan Frollo � trzeba mu cztery razy zala� sad�a za sk�r�! � Spalimy twoje ksi��ki, Musnierl � Obijemy twojego s�ug�, Musnier! � Dobierzemy si� do twojej �ony, Musnier! � Do dobrej, t�ustej jejmo�cianki Udardy! � Co a� tryska zdrowiem i jest weso�a, jakby ju� wdow� by�a! �' Niech was czart porwie! � warkn�� mistrz Andrzej Musnier. � Mistrzu Andrzeju � zawo�a� Jan zwieszaj�c si� ze swego kapitelu � milcz albo spadn� ci na g�ow�! Mistrz Andrzej podni�s� oczy, wygl�da�o na to, �e wymierza� przez chwil� wysoko�� filara i ocenia� wag� urwisa, po czym pomno�y� zapewne t� wag� przez kwadrat przy�pieszenia i zamilk�. A Jan, zwyci�zca na tym placu boju, zawo�a� trium- fuj�co: � Ej, bo zrobi�bym to, cho� jestem bratem archidia- kona! �� Pi�knie si� spisuj� nasi uniwersyteccy prze�o�eni! Z�by nawet w takim dniu jak dzisiejszy nie respekto- wa� naszych przywilej�w! Sp�jrzcie tylko�w Nowym Mie�cie drzewko majowe i zabawa przy ogniach; w Cite � misterium, papie� b�azn�w i flamandzcy po- s�owie, a na Uniwersytecie � nic. � A przede plac Maubert do�� jest chyba obszerny � dorzuci� jaki� �ak kwateruj�cy na parapecie okna. � Precz z rektorem, z elektorami i prokuratorami? � krzykn�� Jan. � Trzeba b�dzie dzi� wiecz�r na polu Gaillard roz- pali� ogniska z ksi��ek mistrza Andrzeja! � zawo�a� zn�w �ak z okna. � Iz pulpit�w skryb�w! � dar� si� jego s�siad. � Iz r�zeg pedl�w! � I ze spluwaczek dziekan�w! � Iz �aw prokurator�w! � Iz um elektor�w! � I ze sto�k�w rektora! � Precz! � zaskrzecza� falsetem ma�y Jan. � Precz z mistrzem Andrzejem, z pedlami, ze skrybami, precz z teologami, z medykami, z jurystami, precz z proku- ratorami, z elektorami i z rektorem! . � To przecie koniec �wiata! � mrukn�� mistrz An- drzej zatykaj�c sobie uszy. � W�a�nie jest rektor! Ot� i on! We w�asnej osobie,. idzie przez plac! � zawo�a� jeden z siedz�cych na oknie> Kto m�g� odwraca� si� w stron� placu. � Czy�by to by� naprawd� nasz czcigodny rektor, mistrz Thibaut? � zapyta� Jan Frollo z M�yna. Ucze- piony filara nie m�g� widzie� tego, co si� dzia�o na zewn�trz. � A jak�e, a jak�e! � odkrzykn�li mu koledzy. � To w�a�nie on, mistrz Thibaut, nasz rektor! By� to rzeczywi�cie rektor. Wraz z nim wszyscy uni- wersyteccy dygnitarze w uroczystym orszaku przecho- dzili przez plac Pa�acu Sprawiedliwo�ci udaj�c si� na spotkanie poselstwa. St�oczeni u okien �acy powitali ich ironicznymi oklaskami i szyderczym wrzaskiem. Pierwsza salwa trafi�a w rektora, kt�ry szed� na prze- dzie; a sroga to by�a salwa. � Dzie� dobry, panie rektorze! Hola, hej, dzie� dobry. No! � Jak�e si� znalaz� tutaj ten stary gracz? Odszed� od swoich ko�ci? s � Jak si� trz�sie na swoim mule, kt�ry ma kr�tsze uszy ni� on! � Hola, hej! dzie� dobry, panie rektorze Thibaut t Tybalde aleator!1 Stary durniu! Stary graczu! � Niech ci� B�g ma w swojej opiece! Czy� mia� du- �o podw�jnych sz�stek tej nocy? � Kaduczna g�ba, szara jak o��w, �ci�gni�ta, oczy podsinia�e... a wszystko z mi�o�ci do gry w ko�ci. � A gdzie� to jedziesz, Tybalde ad dados,2 �e� si� do Uniwersytetu ty�em obr�ci� i drepczesz do Nowego Miasta? � Ano jedzie pewnie poszuka� sobie kwatery na ulicy Thibautode 3! � krzykn�� Jan z M�yna. I ca�a zgraja powt�rzy�a �art z og�uszaj�cym, wrzas- Ikiem i w�ciek�ym klaskaniem r�k. � Jedziesz poszuka� sobie kwatery przy ulicy Thi- bautode, prawda, panie rektorze? Tw�j partner, diabe�, �d. si� k�ania! Po czym przysz�a kolej na innych dygnitarzy Uni- wersytetu. � Precz z pedlami! precz z wo�nymi! � S�uchaj no, Robinie Kociubko, a tamten, kto to zacz? � To Gilbert de Suilly, Gilbertus de Soliaco, kan- clerz kolegium Autun. � Bierz m�j trzewik, z twojego miejsca �atwiej tra- fisz go nim w g�b�. ' Thibaut graj�cy w ko�ci! (�ac.) 2 Thibaut z ko��mi do gry (�ac.) 3 Thibaut aux des � gra s��w, znaczy to samo co Tybalde ad 'dados = Thibaut z ko��mi do gry. � Saturnalitias mittimus ecce nuces.1 � Precz z sze�cioma teologami w bia�ych kome�kach! � To teologowie? A ja my�la�em, �e to sze�� bia�ych g�si ofiarowanych miastu przez �wi�t� Genowef� w za- �mian za lenno Roogny. � Precz z medykami! � Precz z dysputami kardynalnymi i quodlibeital- nymi *! � �ap moj� czapk�, kanclerzu �wi�tej Genowefy *! Pomin��e� mnie, skrzywdzi�e�. Prawd� m�wi�; moje miejsce w nacji normandzkiej odda� ma�emu Ascanio . Falzaapada, kt�ry nale�y do prowincji Bourges, ponie- wa� jest W�ochem *. � Niesprawiedliwo��! � zawo�ali spo�em �acy. � Precz z kanclerzem �wi�tej Genowefy! � Hej�e-hola, mistrzu Joachimie de Ladehors! Hej�e, Ludwiku Dahuile! Hej�e, Lambercie Hoctement! � Niech czart ud�awi prokuratora nacji niemiec- kiej! � I kapelan�w kaplicy kr�lewskiej w szarych pele- rynkach, cum tunicis grisis. � Seu de pellibus grisis fourratis:a � Hola, hej, mistrzowie sztuk wyzwolonych! Hej, pi�kne czarne p�aszcze, hej, pi�kne czerwone p�aszcze! � Ale rektor ma wspania�y ogon! � Niczym ksi��� wenecki id�cy na za�lubiny z mo- rzem. � Sp�jrz no, Janie, kanonicy od �wi�tej Genowefy! � Do diab�a 2 kanonikami! � Ksi�e Klaudiuszu Choart, doktorze Klaudiuszu Choart, czy�by� szuka� Marii Giffard? � Mieszka na ulicy Glatigny. 1 Oto rzucamy �wi�teczne orzechy (�ac.). . 2 z szarymi... Albo podbitymi szarym futrem okryciami (�ac.). ^ � �ciele ��ko nadzorcy zamtuz�w. � P�aci swoje cztery denary, quattuor denarios. � Aut unum bombum.1 � Chcia�by� mo�e, �eby ci od nosa p�aci�a? � Koledzy, oto mistrz Szymon Sanguin, elektor Pikardii; za nim w siodle siedzi �ona. � Post e�uitem sedet atra cura.2 � �mia�o, mistrzu Szymonie! � Dzie� dobry, panie elektorze! � Dobrej nocy, pani elektorowo! � Szcz�liwi, oni widz� to wszystko! � powtarza� z westchnieniem Jan de Molendtno, uwi�ziony w�r�d li�ci swego kapitelu. Przysi�g�y ksi�garz Uniwersytetu, mistrz Andrzej Musnier, szepta� tymczasem do ucha mistrza Idziego Rogala, nadwornego ku�nierza kr�lewskiej szatni: � Powiadam wam, panie, �e to koniec �wiata. Nigdy jeszcze nie widziano takiego rozpasania w�r�d �ak�w. To te przekl�te dzisiejsze wynalazki gubi� ludzkie du- sze. Armaty, serpentyny *, bombardy *, a nade wszy- stko � druk, najgorsza zaraza z Niemiec id�ca. Nie ma ju� manuskrypt�w, nie ma ju� ksi�g. Druk zabija ksi�- garstwo. Zbli�a si� koniec �wiata. � Te� tak my�l� widz�c, jak rozpowszechnia si� mo- da na aksamity � odpowiedzia� mu przedstawiciel cechu ku�nierzy. Lecz oto zegar zacz�� wydzwania� godzin� dwunast�, � Aaa!... � wydoby� si� zgodny okrzyk ze wszy- stkich piersi. �acy umilkli. Nast�pi�a chwila ogromnego zamiesza- nia; poruszy�y si� wszystkie nogi, 'wszystkie g�owy; utarto nosy i odchrz�kni�to jedn� powszechn� salw�; ' Albo jedn� bomb� (�ac.). 2 Za je�d�cem siedzi czarna troska (Horacy, Ody III, l). ka�dy stara� si� stan�� jak najwygodniej i wspi�� si� jak najwy�ej, potem wielka cisza zapanowa�a na sali; wyci�gn�y si� wszystkie szyje, otwar�y wszystkie g�- by, wszystkie oczy obr�ci�y si� w stron� marmurowego sto�u... Lecz nic si� na nim nie pojawia�o. Czterej pa- cho�kowie bajliwa stali na swych miejscach, sztywni i nieruchomi, jak cztery malowane pos�gi. Wszystkie oczy obr�ci�y si� wi�c w kierunku trybuny przygoto- wanej dla flamandzkich pos��w. Drzwi by�y zamkni�te, trybuna pusta. Ci�ba czeka�a od samego rana na trzy rzeczy: na po�udnie, na pos��w z Flandrii i na, miste- rium. Tylko po�udnie nadesz�o na czas. Tego ju� by�o za wiele. Czekano jeszcze minut�, dwie, trzy, pi��, kwa- drans; nic si� nie zjawi�o. Trybuna by�a pusta � teatr niemy. Zniecierpliwienie przeobrazi�o si� wreszcie w gniew. Zacz�y kr��y� z�e s�owa, wprawdzie wyma- wiane jeszcze po cichu. Rozleg� si� g�uchy szmer: ,,Mi- sterium! misterium!" Wrzenie wzrasta�o. Burza utajona w pomruku wydobywa�a si� ju� na powierzchni� t�u- mu. Pierwsz� iskr� wykrzesa� z niego Jan z M�yna. � Misterium! A Flamand�w niech diabli wezm�! � wrzasn�� z ca�ej si�y swych p�uc owin�wszy si� ni- czym w�� dooko�a kapitela. T�um zacz�� klaska�. � Misterium! � powt�rzono. � A Flandri� niech wszyscy diabli porw�! � ��damy misterium! Zaczyna�! Natychmiast! � wo�a� �ak. � Albo co� mi si� wydaje, �e zamiast ko- medii i moralitetu powiesimy im� bajliwa Pa�acu Sprawiedliwo�ci. � Dobrze radzi! � krzyczano w t�umie. � Zaczy- najmy wieszanie od pacho�k�w! S�owa te znala2�y og�lny poklask. Czterej nieszcz�- �ni pacho�kowie zbledli i niepewnie spogl�dali po -29 - sobie. T�um poruszy� si� w ich kierunku, w�t�a drew- niana balustrada, kt�ra ich od niego oddziela�a, zaczy- na�a ju� chwia� si� i wybrzusza� pod naporem ci�by. Moment by� krytyczny. � Na hak ich! Na haik! � rozleg�o si� ze wszyst- kich stron. Lecz w tej w�a�nie chwili podnios�a si� tkanina zas�aniaj�ca garderob� wy�ej ju� opisan� i wy�oni�a si� z jej wn�trza posta�, kt�rej sam widok powstrzyma� nagle t�um i � niby jak�� czarodziejsk� si�� � prze"- mieni� gniew jego w ciekawo��. � Cisza! Cicho! Posta� ta, dr��c na ca�ym ciele i k�aniaj�c si� bez- ustannie, podesz�a bardzo niepewnym krokiem a� do kraw�dzi marmurowego sto�u, im za� bli�ej podchodzi- �a, tym bardziej uk�ony jej stawa�y si� podobne do przykl�k�w. Tymczasem ci�ba uspokaja�a si� powoli. W powietrzu drga� tylko �w lekki zgie�k, kt�ry zawsze wydobywa si� z ciszy t�umu. � Cni mieszczanie � rzek� aktor � i cne mieszcz- ki, ju� za chwil� b�dziemy mieli honor gra� i de- klamowa� w obliczu jego eminencji ksi�dza kardyna�a bardzo pi�kn� sztuk�, kt�ra nazywa si�: Sprawiedliwy s�d Naj�wi�tszej Panny. Ja b�d� Jowiszem. Jego emi- nencja towarzyszy teraz wielce czcigodnemu poselstwu ksi�cia Austrii, kt�re zatrzyma�o si� w tej chwili w�a- �nie u bramy Baudets dla wys�uchania przemowy im� pana rektora Uniwersytetu. Skoro tylko najprzewieleb- niejszy kardyna� przyb�dzie, rozpoczniemy przedsta- wienie. Zaiste, tylko interwencja Jowisza uratowa� mog�a czterech nieszcz�snych pacho�k�w bajliwa Pa�acu Spra- wiedliwo�ci. Gdyby�my nawet szcz�liwym trafem sami wymy�lili ca�� t� bardzo wiarygodn� histori�, a wi�c w konsekwencji musieli ponosi� za ni� odpowiedzial- no�� przed krytyk� � pani� nasz� � to nikt nie m�g�- by przeciwko nam powo�ywa� si� w tej chwili na staro- �ytn� zasad�: N�� deus intersitl. Zreszt� kostium im� Jowisza by� bardzo pi�kny i nie ma�o si� przyczyni� do uspokojenia ci�by �ci�gaj�c na siebie ca�� jej uwag�. Jowisz odziany by� w kolczug� przykryt� czarnym aksamitem nabijanym- poz�acanymi guzami; na g�owie mia� czapk� dwugraniast� przybran� guzikami ze z�o- conego srebra; gdyby nie czerwona szminka i wielka broda, kt�re � pierwsza g�rn�, druga � doln� po�ow� jego twarzy zakrywa�y, gdyby nie zw�j poz�acanej te- ktury usiany cekinami i naje�ony pasemkami szychu, kt�ry trzyma� w r�ce, a w kt�rym wprawne oko bez trudu mog�o rozpozna� piorun, gdyby wreszcie nie no- gi, go�e i z grecka obwi�zane wst�gami � surowa bo- jowo�� jego stroju wytrzyma� by mog�a por�wnanie z ubiorem breto�skiego �ucznika z oddzia�u pana de Berry. n PIOTR GRINGOIBE W miar� jak m�wi�, s�owa jego szybko rozwiewa�y podziw, kt�ry powszechnie wzbudzi� jego str�j; kiedy za� doszed� do nieszcz�snej konikluzji: ,,skoro tylko naj- przewielebniejszy kardyna� przyb�dzie, rozpocznie^ my przedstawienie", g�os jego zag�uszy�y gwizdania i wrzask. � Zaczynajcie natychmiast! Misterium! Chcemy mi- sterium! � krzycza� lud. A ponad ca�y ten ha�as wy- bija� si� g�os Jana z M�yna przeszywaj�cy zgie�k niczym i I niech nie b�dzie interwencji boskiej (Horacy, Poetyka). piszcza�ka w zapustnej kapeli z Nimes. � Zaczynajcie natychmiast! � dar� si� piskliwie ma�y �aczek. � Precz z Jowiszem i kardyna�em de Bourbon! � wrzeszczeli Robin Kociubka i inni szkolarze z parapetu okna. � Moralitet! Zaczyna� przedstawienie! � powta- rza�a ci�ba � Zaczyna� natychmiast! W�r i sznur dla komediant�w i dla kardyna�a! Biedny Jowisz, przera�ony i og�uszony, zblad� pod szmink�, wypu�ci� z r�ki sw�j piorun, zdj�� z g�owy b�aze�^k� czapk�; k�ania� si� publiczno�ci i dr��c ca�y be�kota�: �Jego eminencja... pos�owie... pani Ma�gorza- ta Flandryjska..." Sam nie wiedzia�, co m�wi�. W g��bi duszy ba� si�, �e zostanie powieszony. Powieszony przez mot�och � je�li b�dzie czeka�, pod- wieszony przez kardyna�a � je�li nie b�dzie czeka�, z obu stron widzia� jedynie przepa��, czyli szubienic�. Lecz znalaz� si� szcz�liwie kto�, kto wyci�gn�� go z tych nie lada tarapat�w i wzi�� odpowiedzialno�� na swoje barki. Jaki� cz�owiek sta� za balustrad�, na pustej przestrze- ni pozostawionej dooko�a marmurowego sto�u, nie za- uwa�ony przez nikogo dot�d, tak ca�kowicie bowiem jego wysoka i cienka posta� zas�oni�ta by�a przed wzrokiem t�umu szeroko�ci� filaru, o kt�ry si� opiera�; ten cz�owiek w�a�nie, wysoki, chudy, blady, jasnow�osy, m�ody jeszcze, cho� mia� ju� bruzdy na policzkach i na czole, z b�yskiem w oczach, z u�miechem na ustach, odziany w czarne sukno wytarte a� do po�ysku ze sta- ro�ci, podszed� do marmurowego sto�u i skin�� na nie- szcz�snego skaza�ca. Ale tamten by� tak przera�ony, �e go nie dostrzeg�. Cz�owiek, kt�ry wy�oni� si� by� spoza filara, przy- bli�y� si� jeszcze o krok. � Jowiszu! � rzek�. � M�j drogi Jowiszu! Jowisz nie s�ysza�. Wreszcie wysoki jasnow�osy m�odzieniec zniecierpli- wi� si� i krzykn�� mu w sam nos prawie: � Michale Giborne! � Kto mnie wo�a? � zapyta� Jowisz;, jakby si� na- gle przebudzi�. � Ja! � odrzek�a czarno odziana posta�. � A! � powiedzia� Jowisz. � Zaczynajcie natychmiast! � m�wi� dalej wysoki m�odzieniec. � Zr�bcie, co ��da gawied�. Podejmuj� si� u�agodzi� gniew im� pana bajliwa, on za� u�agodzi gniew ksi�cia kardyna�a. Jowisz odetchn��. � Wielmo�ni mieszczanie � wrzasn�� pe�n� piersi�' do t�umu, kt�ry go wci�� wygwizdywa� � ju� zaczy- namy! � Evoe, Juppiter! Plaudite, cives!l � krzykn�li �acy. � Noel! Noel! 2 � wo�a� lud. Rozleg�y si� og�uszaj�ce oklaski; Jowisz znik� ju� za kotar�, a sala jeszcze trz�s�a si� od wiwat�w. Tymczasem nieznajomy, kt�ry tak znakomicie prze- mieni� �burz� w pogod�" � ^ak powiada nasz kochany stary Corneille � powr�ci� skromnie w cie� filara i by�by tam pozosta� zapewne nadal niewidzialny, nie- ruchomy i niemy, gdyby nie wyci�gn�y go z tego ukrycia dwie m�ode dziewczyny, stoj�ce w pierwszym rz�dzie widz�w, kt�re zauwa�y�y jego rozmow� z Jo- wiszem � Micha�em Giborne. � Ojcze! � odezwa�a si� jedna z nich robi�c mu znak, by si� zbli�y�. � Cicho b�d�, droga Lienardo � powiedzia�a jej s�- siadka, �adna, �wie�a, o�mielona swoim od�wi�tnym ' Witaj, Jowiszu! Klaszczcie, obywatele! (la�.) 2 Noel (fr.) � ludowy okrzyk rado�ci. 3 � Katedra Marii Panny - 33 - strojem. � To nie duchowny, nie trzeba m�wi� �oj- cze", ale �mo�ci panie". � Mo�ci panie! � rzek�a wi�c Lienarda. Nieznajomy zbli�y� si� do balustrady. � Czeg� �yczycie sobie ode mnie, wa�panny? � za- pyta� skwapliwie. � O, nic � rzek�a Lienarda zmieszana. � To moja s�siadka, Zisketa Gencienne, chcia�a pom�wi� z wami. � Ale� nie, co znowu! � zaprzeczy�a rumieni�c si� �isketa. � To Lienarda zawo�a�a na was �ojcze", a ja jej powiedzia�am, �e m�wi si� �mo�ci panie". Obie dziewczyny spu�ci�y oczy. Nieznajomy, kt�re- mu nie brak�o ochoty do nawi�zania rozmowy, przy- gl�da� si� im z u�miechem. � A wi�c nic mi nie mad� do powiedzenia, mo�ci panny? � Nie, nic a nic � odrzek�a �risketa. � Nic � powt�rzy�a Lienarda. Wysoki jasnow�osy m�odzieniec cofn�� si� o krok; lecz dwie ciekawskie nie da�y tak �atwo 'za wygran�. � Mo�ci panie � odezwa�a si� �ywo Zisketa, z po>- rywczo�ci� otwieraj�cej si� �luzy lub te� kobiety, kt�ra powzi�a decyzj� � znacie wida� tego �o�nierza, kt�ry b�dzie gra� w misterium rol� Naj�wi�tszej Panienki. � Chcieli�cie rzec � rol� Jowisza? � odpar� niezna- jomy. � No chyba! Jaka� ona g�upia! � zawo�a�a Lienar- da. � Oczywi�cie, �e Jowisza. Czy go znacie? � Czy znam Micha�a Gibome? � odrzek� nieznajo- my. � Tak, pani, znam. go. � T�g� ma brod� � rzek�a Lienarda. � A czy to b�dzie pi�kne to, co oni tu b�d� m�wili? � zapyta�a nie�mia�o �isketa. � Bardzo pi�kne, mo�ci panno � odrzek� bez najmniejszego wahania nieznajomy. � A co to b�dzie? � odezwa�a si� Lienarda. � Sprawiedliwy s�d Naj�wi�tszej Panny, moralitet, za pozwoleniem wa�panny. � Aha! To co innego � odrzek�a Lienarda. Po chwili milczenia nieznajomy odezwa� si� znowu: � Jest to moirialitet ca�kiem nowy, kt�rego jeszcze nie grano ani razu. � A wi�c � rzek�a �isketa � to nie b�dzie ten sam moralitet, kt�ry odegrano' dwa lata temu w dniu wjaz- du do Pary�a legata papieskiego? Trzy pi�kne dziew- czyny wyobra�a�y tam postacie... � Syren � dopowiedzia�a Lienarda. � I to go�ych syren � doda� m�odzieniec. Lienarda spu�ci�a wstydliwie powieki. Zisketa spoj- rza�a na ni� i post�pi�a tak samo. A m�odzieniec u�mie- chaj�c si� m�wi� dalej: � By�o to rzeczywi�cie bardzo ucieszne widowisko. Dzisiaj zobaczycie moralitet napisany umy�lnie na cze�� pani Ma�gorzaty Flandryjskiej. � A czy b�d� �piewa� pastora�ki *? � spyta�a Zds^- keta. � Fe! � odrzek� nieznajomy. � W moralitecie? Nie mo�na tak miesza� rodzaj�w. Gdyby to by�a kro- tochwila, w�wczas co innego. � Szkoda � powiedzia�a �isketa. � Wtedy, dwa .lata temu, ko�o fontanny Ponceau dzicy m�czy�ni i dzikie kobiety walczyli ze sob� i wykonywali r�ne figury od�piewuj�c przy tym niewielkie motety * i pa- stora�ki. � Co jest stosowne dla legato � przerwa� do�� su- cho nieznajomy � nie jest stosowne dla ksi�niczki. � A tu� obok � m�wi�a dalej Lienarda � kilka d�tych instrument�w wygrywa�o na wy�cigi r�ne po- wa�ne melodie. � A ku och�odzie przechodm�w � odezwa�a si� 3* z "kolei Zisketa � z trzech otwor�w fontanny trys- ka�o wino, mleko i s�odki, pachn�cy nap�j, i ka�dy pi�, kto tylko chcia�. � A niedaleko Ponceau, troch� ni�ej, ko�o �wi�tej Tr�jcy � ci�gn�a dalej Lienarda � te� �ywi ludzie, tylko �e ci ju� w milczeniu, przedstawiali M�k� Pa�- sk�. � A jak�e! Pami�tam doskonale! � zawo�a�a Zis- keta. � B�g na krzy�u i dwaj �otrzy, jeden z prawej strony, drugi z lewej strony. I obie dziewczyny, podniecone wspomnieniem wjaz- du papieskiego legata, jedna przez drug� zacz�y opo- wiada�: � A przedtem jeszcze, ko�o bramy Malarzy, te� by- �y r�ne postacie bardzo bogato przyodziane. � A ko�o fontanny �wi�tego Innocentego... my�li- wy, co �ciga� �anie w�r�d grania rog�w i szczekania ps�w! � A ko�o Rze�ni... budowle z drzewa przedstawiaj�- ce twierdz� w Dieppe. � A kiedy legat przeje�d�a� � pami�tasz, Ziske- to? � przypuszczono szturm i wszystkim Anglikom poder�ni�to gard�a. � I ko�o bramy Chatelet wyst�powali tak�e bardzo pi�kni aktorzy. � I na mo�cie Wymiany, kt�ry by� ca�y kobiercami przykryty. � A kiedy legat przejecha�, to na tym mo�cie wy- puszczono w powietrze dwie�cie tuzin�w rozmaitych ; ptaszk�w. Pami�tasz, Lienardo? bardzo pi�knie by�o. � Dzi� b�dzie jeszcze pi�kniej � odezwa� si� wre- szcie m�odzieniec, kt�ry z widocznym zniecierpliwie- niem przys�uchiwa� si� tej paplaninie. � Czy mo�ecie nam przyobieca�, �e to misterium b�dzie pi�kne? � zapyta�a Zisketa. � Oczywi�cie � odrzek�, po czym doda� g�osem nieco sztucznym i uroczystym: � Jestem autorem te- go misterium, mo�ci panny. � Naprawd�? � zawo�a�y zdumione dziewczyny. � Naprawd�! � odrzek� poeta pusz�c si� z lek- ka. � To znaczy, jest nas dw�ch: Jan Marchand, on pi�owa� deski i budowa� scen� na marmurowym stof- le, a ja napisa�em sztuk�. Nazywam si� Piotr Grin- goire. Autor Cyda nie m�g�by wyrzec dumniej: Piotr Cor- neille. Czytelnicy spostrzegli niew�tpliwie, �e od znikni�- cia za kotar� Jowisza a� do chwili, w kt�rej autor no- wego moralitetu przedstawi� si� tak nagle dziewcz�- tom wzbudzaj�c naiwny podziw Ziskety i Lienardy, up�yn�o