8213
Szczegóły |
Tytuł |
8213 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8213 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8213 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8213 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Stary m��
Bogaty pewien i stary cz�owiek mia� m�od� �on� i rozmi�kczenie m�zgu; nie
wiadomo, czy dlatego mia� rozmi�kczenie m�zgu, �e mia� m�od� �on�, czy dlatego
mia� m�od� �on�, �e mia� rozmi�kczenie m�zgu. To pierwsze zdaje si� by� wi�cej
do prawdy podobnym, jako �e m�oda �ona przypodobana by� mo�e do maszynki
przeznaczonej do wyciskania cytryn albo do pijawki, albo do galopuj�cych suchot,
albo do raka w �o��dku.
Prosta rzecz, �e stary m�� by� to cz�owiek wszelkiej lito�ci godzien; chodzi� na
wszystkie koncerty i na troch� wi�cej ni� na wszystkie odczyty; musia� znosi� do
domu najnowsze ksi��ki i przyprowadza� m�odych ludzi, by m�oda �ona mog�a si�
rozerwa�. Prosz� tych rozrywek �le nie rozumie�.
Stary m�� niesko�czenie kocha� m�od� �on�: wstydzi� si� siwych w�os�w i czerni�
je dla mi�o�ci. Z wysi�kiem stara� si� nada� swoim nogom wszelkie pozory
gi�tko�ci, kiedy one usi�owa�y st�pa� w rytmie nieco tabetycznym i dostojnym.
Nosi� ciasne buciki, chocia� by� nieraz w rozpaczy; ubiera� si� wedle
naj�wie�szej mody, u�ywa� �wietnych perfum i chodzi� na premiery, chocia� nieraz
zasypia�. Wtedy m�oda �ona, siedz�ca obok w lo�y, szczypa�a go silnie w udo,
szczypi�c r�wnocze�nie drug� r�k�, tylko znacznie l�ej, siedz�cego obok m�odego
cz�owieka. Stary m�� zrywa� si� wtedy jak oparzony i przytomnia�, a m�ody
cz�owiek przymyka� oczy i marzy� o tym, do czego szczypanie w lo�y jest
sympatyczn� uwertur�.
Stary m�� mia� jednak w �y�ach krew szlacheck� i by� bardzo zazdrosny.
- Moja droga - rzek� raz do �ony - nie pozwol� na to, aby ci� ten m�ody cz�o
wiek klepa� po �opatce.
- Ach! zazdrosny jeste�?
- Nie jestem zazdrosny, ale na to nie mog� pozwoli�.
- Dobrze, ale powiedz mi, m�j kochany, czy czyta�e� gdzie, aby kto�, kto bardzo
kocha, dawa� si� unosi� [uczuciom ,tak niskim, jak zazdro��? I czy ja jestem o
ciebie zazdrosna?
Stary m�� nie m�g� skombinowa� tego napr�dce.
- No, nie!... - rzek� po chwili.
- Prosta rzecz, bo ci� kocham; gdybym ci� nie kocha�a, mog�abym by� zazdrosna.
Staremu m�owi duma podnios�a sztywny gors koszuli, bo pier� ju� by�a zanadto
zapad�a.
- Masz racj�, moja droga.
- A widzisz! Wi�c przepro�!
Stary m�� przypad� do jej alabastrowego ramienia i poca�owa� je ogni�cie. Na to
ona:
- Nie czer� tak bardzo w�s�w, bo, ca�uj�c, walasz mnie fiksatuarem. Najlepiej
b�dzie, je�li zgolisz w�sy.
Poszed� tedy i zgoli� w�sy.
- A co? - rzek� po powrocie - podobam ci si�? Powiedzia� mi fryzjer, �e wygl�dam
jak lord.
- Albo jak ma�pa, m�j drogi.
I znowu by� smutny.
Biedny stary m��...
Siedzia� raz w teatrze z m�od� swoj� �on� i patrzy� z nienawi�ci� na aktora, na
kt�rego od d�u�szej chwili patrzy�a ona; tylko on patrzy� na g�upkowat� jego
twarz, a ona patrzy�a na jego pyszne �ydki, kt�rym aktor ten, wi�cej ni� g�owie,
zawdzi�cza� karier�.
�ona mia�a sukni� bardzo wyci�t�; z ty�u dobywa� si�, jak niebo zza chmur, spoza
koronek, prze�licznie modelowany kark, na kt�rym l�ni� z�otawy pas w�os�w; stary
m�� spostrzeg� nagle z przera�eniem, �e kto� z ty�u poza nimi siedz�cy,
najspokojniej w �wiecie, jakby jego zupe�nie przy tym nie by�o, z lekka dmucha w
t� w�a�nie okolic� karku �ony, kt�ra si� z sukni wy�ania.
Omal go krew nie zala�a; usi�owa�a to nawet uczyni�, ale jej na takie
przedsi�wzi�cie by�o ju� cokolwiek za ma�o. Chcia� si� tylko zerwa� z fotelu.
�ona to spostrzeg�a.
- Co ty wyprawiasz?
- Ale� moja kochana - zacz�� szeptem - jaki� pan z ty�u dmucha ci w szyj�.
Ona jakby dopiero to zauwa�y�a, ogl�dn�a si� bynajmniej tym nie rozgniewana;
weso�y pan z drugiego rz�du uk�oni� si�, troch� zaczerwieniony, ona mu si�
odk�oni�a z u�miechem, z jakim si� zaprasza mi�ych go�ci do z�ego obiadu.
Stary m�� by�by zaniem�wi� ze zdumienia, gdyby by� w tej chwili m�wi� cokolwiek.
�ona uprzedzi�a jego zapytanie.
- To jest s�awny poeta, m�j drogi, M�g�by� si� ju� raz nauczy� rozr�nia�
don�uan�w od poet�w...
- Ale� on ci dmucha� w kark.
- No i c�? Powiniene� wiedzie�, �e poetom wolno wi�cej, ni� si� tobie zdaje.
- Dobrze, ale to jest gruba bezczelno�� - m�wi� stary m�� coraz ciszej.
- B�d� �askaw teraz nie przeszkadza�, bo ludzie na nas patrz�.
- Ale� ja go zupe�nie nie znam.
- Nic nie szkodzi, przedstawi ci si� w antrakcie.
Stary m�� by� teraz w zezowatej rozpaczy, albowiem jednym okiem musia� strzec
aktora na scenie, drugim poety - z tylnego rz�du; pomazaniec za� bo�y,
zrozumiawszy w lot sytuacj�, patrzy� troch� drwi�co na starego m�a.
Przedstawili si� sobie w antrakcie.
M�� by� oburzony; m�wi� potem do niej:
- Prosz� ciebie, ten ch�ystek wyra�nie ze mnie drwi�.
- Widocznie dawa�e� mu do tego sposobno��.
- Chocia�by, moja droga, ale taki smarkacz powinien uszanowa� moje siwe w�osy.
- Nie m�g� tego uczyni�, bo je przecie farbujesz.
Stary m�� by� w tej chwili tak bliski p�aczu jak �mierci.
Biedny jest ka�dy stary m��.
Ale to wszystko nie by�o najgorsze; by�y potem rzeczy wi�cej jeszcze trapi�ce
starego m�a.
By� czas przedwielkanocny, kiedy omal nie wybuch�a tragedia pomi�dzy starym
m�em i m�od� �on�. Niewiasta ta bowiem nie zauwa�y�a jednego dnia, �e biedak
wyszed� za ni� z domu i ukrywaj�c si� za w�g�ami mur�w, towarzyszy� jej gdzie�
bardzo daleko... Z przera�eniem spostrzeg�, �e wesz�a w jak�� bram�. Nie mia�
odwagi p�j�cia za ni�.
- Zaczekam - pomy�la� - mo�e posz�a do znajomych.
Stan�� w bramie naprzeciwko i czeka�. Dusza a� si� w nim wi�a z rozpaczy. By�aby
si� jednak�e powiesi�a na szelkach, ujrzawszy, �e m�oda �ona zadzwoni�a
dyskretnie u parterowych drzwi; kiedy je otwarto, wesz�a cicho, z grymasem niby
strachu. Sta� przed ni� bezecny pomazaniec bo�y, kt�ry jej w kark dmucha� w
teatrze.
Uwa�a�a za stosowne zdziwi� si� w pierwszej chwili:
- Ach, to ty!
- Czy�by� sz�a gdzie indziej i pomyli�a si� o drzwi?
- Niem�dry dowcip.
- Dla kobiety wystarczy...
Wobec tego rzuci�a mu si� na szyj�.
Bo�y pomazaniec z lekka j� powstrzymywa�.
- Moja droga, czy by�a� ostro�na, id�c tutaj? Ten tw�j mi�y m�� patrzy� kiedy�
na mnie jak z�odziej na policjanta.
- Ale� m�wi�am ci ju� tyle razy, �eby� si� nie obawia�; przecie� ile razy
wchodz� do ciebie, zawsze si� prze�egnam przed drzwiami.
- Ach, tak!...
- No, widzisz...
Podeszli ku oknu.
- Jezus Maria!
- Co? Co si� sta�o?
- M�� tam stoi!
- Gdzie?
- Tam, w tamtej bramie.
Spojrza�a przez firank� i w�ciek�a si�.
- A to bydl�! Tylko m�czyzna zdob�dzie si� na co� podobnego, a�eby szpiegowa�
kobiet�.
- Co teraz b�dzie?
- M�j kochany, b�d� �askaw i mnie to pozostaw.
Poeta patrzy� zdumiony, jak wszystkie drobne pieni�dze z portmonetki wysypa�a do
jedwabnej torebki.
- Co to takiego?
- Do widzenia, do widzenia! Nie wychod�, zdaje mi si�, �e za chwil� tu wr�c�.
Wybieg�a; poeta widzia� przez okno, jak najspokojniej sz�a ulic�, potem wesz�a
do kamienicy naprzeciwko, wysz�a po d�u�szej chwili i wchodzi�a w�a�nie w bram�,
w kt�rej sta� blady i niesko�czenie zdumiony stary m��.
Prawie, �e si� zatoczy�a ze zdumienia.
- Ty? C� ty tu robisz?
- Ja, moja kochana? Nic, tak sobie;
...ale�my si� spotkali. No dobrze, ale co ty tu robisz?
�ona spowa�nia�a.
- Nie my�l, m�j drogi, �e nie potrafi� uczyni� niczego dla drugich. Popatrz!
Pokaza�a torebk�, w kt�rej by� jaki� banknot i mn�stwo drobnych pieni�dzy.
- No, domy�l�e si�!
- S�owo daj�, �e nie mog�.
- Wielkanoc, g�uptasku, wi�c chodz� po kwe�cie.
- Aaa!
- Czego� taki uradowany?
- Nic, nic... Ciesz� si�, �e si� tym zajmujesz. Bardzo si� ciesz�.
- Ty si� ciesz, ale ja nie mam czasu, musz� obej�� ca�� ulic�.
- Ale, s�uchaj no, ty tak sama chodzisz?
- A� kim mam chodzi�, z mamk�?
Przecie� mnie nikt nie ukradnie. A zreszt� dzwoni� tylko do pa� i ma��e�stw. Do
widzenia ci, m�j drogi.
- Pr�dko wr�cisz?
- Za jakie dwie godzimy.
- Mo�e ci przys�a� doro�k�?
- Och, dzi�kuj� ci; nie, doprawdy, ty jeste� za dobry. Je�eli ju� tak chcesz
koniecznie, to za jakie dwie godziny po�lij mi doro�k�, niech czeka tu na rogu
ulicy. Dobrze?
- Ale� naturalnie!
- Do widzenia.
- Do widzenia, najdro�sza, do widzenia!
I poszed� taki uradowany, jak Jowisz, kiedy po�ama� Hefajstosowi obie nogi, jak
stara panna, kiedy j� kto� wreszcie zgwa�ci�. Spad� mu z serca kamie� wielko�ci
g�ry. Szed� ra�no, pogwizduj�c i dzi�kuj�c Bogu, �e mu da� tak� �on�, kt�ra jest
i dla niego, i dla innych, to znaczy i dla innych zbiera, aby wszystkim by�o
dobrze.
A m�oda �ona wr�ci�a do jaskini swojskiego lwa, a�eby si� da� po�re� bez
ubrania.
- Widzisz, �e jestem pomys�owa - m�wi�a uradowana.
- W istocie!
- Jak to dobrze by� mi�osiern� po chrze�cija�sku, czy nie prawda? Cnota
chrze�cija�ska to jest pi�kna rzecz.
- Zawsze to m�wi�em.
- Och, a� mi gor�co...
- To mo�e...
- Co mo�e?
- To mo�e si� - rozbierzesz? Cnota powinna by� nag�...
A stary m�� poszed� po doro�k�, kt�ra si� bardzo przyda�a jego mi�ej �onie,
albowiem by�a mocno znu�ona.
D�ugi czas opowiada� wszystkim stary m�� o chrze�cija�skich pomys�ach ukochanej
�ony; o tak! dobry B�g zawsze wyratuje w z�ej doli kobiet�, je�li si� biedaczka
na niego powo�a.
Lecz m�oda �ona znalaz�a wkr�tce now� metod�, bez udzia�u Pana Boga, kt�rego
imienia nie mog�a nadu�ywa� zbyt cz�sto.
Sta�o si� oto, �e stary m�� wr�ci� ze spaceru taki rze�ki, jak nigdy; pie�ci� w
sobie nadziej�, �e - kto wie! - mo�e nawet zaimponuje �onie, mo�e j� zmusi do
uznania w nim cyklopowej si�y i m�skiej przedsi�biorczo�ci, o kt�rej dot�d mia�a
bardzo nieznaczne wyobra�enie. Stary m�� przeskakiwa� tedy schody, przed
drzwiami mieszkania wyprostowa� ramiona, odchrz�kn�� znacz�co a z dum� i wszed�.
- Co to jest? - mrukn�� sam do siebie. W przedpokoju wisia�a oficerska szabla,
niewyszczerbiona i niepokrwawiona, ale gro�na.
- Co to jest? - powt�rzy� sam do siebie stary m��.
Szabla wisia�a sobie z godno�ci�, nie zwracaj�c na niego uwagi.
A w nim si� zbudzi� szatan.
Och!
By� w tej chwili straszny. Ca�� energi�, przeznaczon� dla �ony, skurczy� w
sobie, przygotowuj�c si� do skoku.
- To straszne - zacz�� szepta� - to potworne...
Poprawi� ubranie, wyprostowa� si� i szed� prosto ku drzwiom, wiod�cym do buduaru
�ony.
Zawaha� si�. W�ciek�o�� uczyni�a lisa z wygolonego lwa z farbowan� grzyw�.
Poszed� do siebie i zadzwoni�.
Wszed� lokaj.
Stary m�� udawa�, �e nie jest wzruszony.
- Jean!
- S�ucham ja�nie pana.
- Umiesz kupi� rewolwer?
- Umiem.
- Masz tu pieni�dze, bierz doro�k�, jed� na z�amanie karku i kup rewolwer.
Jean spojrza� przera�ony.
- Rewolwer? U ja�nie pani nikogo nie ma, jak Boga kocham, �e nie ma.
- Wyno� si�! - krzycza� stary m�� st�umionym g�osem.
Potem podszed� ku drzwiom �ony, skradaj�c si� na palcach, i nas�uchiwa�.
Musia� us�ysze� co� strasznego, co�, co jest jak uderzenie piorunu, albowiem
nagle, bez racjonalniejszego powodu, zacz�� t�uc d�o�mi o drzwi.
- Otworzy�! Natychmiast otworzy�, bo strzel�!...
Nag�a cisza.
Dzieje si� co� strasznego.
- Otworzy�! Zabij�! Otworzy�!
Jeszcze straszniejsza cisza.
Stary m�� zacz�� biega� po pokoju, potem chwyci� kryszta�owy kandelabr z
postumentu i cisn�� nim o lustro. Efekt by�, trzeba przyzna�, nadzwyczajny.
Zn�w podbieg� do drzwi i zacz�� je kopa� z ca�� si��. Drzwi patrzy�y jednak�e z
politowaniem na t� par� lichych imitacji n�g starego m�a i u�miecha�y si� do
niego
Ju� go chwyta�a czarna rozpacz, ju� czarna farba z w�os�w zacz�a �cieka� mu z
potem po twarzy, ju� mu zaczyna�o brakn�� si� - kiedy si� drzwi otwar�y.
We drzwiach stan�a m�oda �ona, wyblad�a, wzruszona, cicha i sm�tna.
Z�o�y�a r�ce w krzy� na piersiach, sk�oni�a g�ow� jak kwiat, troch� co prawda
zmi�ty i niezupe�nie dziewiczy, opar�a si� o framug� drzwi i tak sta�a jak sam
smutek i jak beznadziejno��, jak b�l i jak cierpienie. Z przecudnych oczu
wybieg�y dwie �zy, dwie cudne, s�one �zy, kt�re s�u�� do nadania smaku md�o�ci
�ycia. Podobna by�a w tej chwili do uwiedzionej dziewicy, kt�ra ma jedyn�
sukienk� i jedyn� cnot�. Ma�gorzata, tak bia�a jak ma�o u�ywane prze�cierad�o,
Laura Petrarki przed urodzeniem trzyna�ciorga dzieci, Beatriks, zwiedzaj�ca raj
nie tyle z Dantem, ile z oficerem od dragon�w.
Nie �mia�a podnie�� oczu i sta�a p�acz�ca, cudna i przepi�kna, �e gdyby j�
ujrza� w tej chwili anio� bo�y, ukl�k�by przed ni� jak przed �wi�t�.
Cicho, tak �e ledwie j� m�� us�ysza�, wyszepta�a:
- Jestem... Czego chcesz ode mnie?
Stary m�� podni�s� w g�r� obie r�ce, kt�re dawa�y rozpaczliwe znaki, �e d�ugo w
takiej m�cz�cej pozycji wytrwa� nie potrafi�.
- Pod�a!...
Ona pochyli�a g�ow� jak kwiat przed burz�, kt�ra za chwil� ma strzeli� na �lepo
piorunem.
- Zabij mnie...
- Poood�a!!
- Zabij mnie...
Stary m�� szuka� na gwa�t rozpaczliwego jakiego� wyra�enia, kt�re by j�
strzaska�o i przybi�o ku ziemi. I znowu wobec tego krzycza�:
- Pod�a! Pod�a!
I zacz�� chodzi� po pokoju krokiem sp�owia�ego lwa w mena�erii.
Nagle jakby sobie co� przypomnia�.
- Gdzie on jest?!
Cisza. Niewiasta s�ania�a si� coraz bardziej, widocznie mia�a zm�czone kolana.
- Gdzie on jest?!
- Kto?
- On! Z�odziej! �otr! Bydl�!
- Poszed�...
Stary m�� odskoczy� w ty�. A ona m�wi�a najs�odszym szeptem.
- Kaza� ci� przeprosi�, �e odchodzi bez po�egnania, lecz by�e� tak podniecony...
Biedak zatoczy� si� na najbli�szy fotel i zacz�� �ka� strasznie weso�o i
piskliwie. Niewiasta spojrza�a na niego nieznacznie, potem, opieraj�c si� o
�cian�, podesz�a bli�ej ku niemu.
Ubran� by�a w japo�ski szlafroczek, kt�ry mia� min� zm�czon� i zmi�t�, jakby po
wielu bardzo gwa�townych przej�ciach.
Podesz�a do m�a i po�o�y�a mu lekko bia�� r�k� na. pstrej g�owie. By� tak
przybity, �e nie reagowa� na to zupe�nie.
Szepn�a cichutko:
- Biedny m�j...
Stary m�� troch� oprzytomnia�, by� jednak�e w tej chwili wi�cej zdumiony ni�
w�ciek�y. Wobec tego niespokojnie wyd�� westchnieniem gors koszuli i zn�w
za�ka�.
Wtedy ona wyj�a mu chustk� z kieszeni tu�urka i mi�kko zacz�a ociera� mu oczy.
- M�j ty, drogi... biedny... bardzo biedny... Ja ci wszystko powiem... Ty nie
wiesz wielu rzeczy, ty biedaku najdro�szy...
Uspokoi� si� gwa�townie i patrzy� na ni� strasznymi oczyma, kt�re ciska�y z
siebie b�yskawice, nie takie jednak gro�ne, aby mog�y przestraszy� psa albo
wr�bla.
�ona zwali�a mu si� ca�ym cia�em do st�p, obj�a r�koma jego kolana, a �zy jej,
gor�ce, cudne �zy plami�y mu spodnie.
- Ja ci wszystko powiem...
Milcza�.
- To nie ja jestem temu winna... S�uchaj... Potem mnie mo�esz zabi�...
Odetchn�a jak w chwili, kiedy si� kl�ka przy konfesjonale, w kt�rym ksi�dz
b�ogo usn��.
- ...Tak jest... By� u mnie m�czyzna, lecz przysi�gam ci, �e nic mi�dzy nami
nie zasz�o. Nic! Przysi�gam ci na pami�� matki... ...Zanim wszed� do mego
pokoju, przysi�g� na krzy�, �e mi nic z�ego nie uczyni. Musia� przysi�c... a ja
musia�am go prosi� o to, aby przyszed�.
Stary m�� otworzy� szeroko oczy.
- M�w... - szepn��.
- Dobrze, wszystko ci. powiem. Nie wiedzia�e� o tym, �e jestem obci��ona
dziedzicznie, strasznie jestem obci��ona...
Potok �ez za�wiadczy� w tej chwili to potworne nieszcz�cie. Stary m�� zacz��
si� niepokoi�.
- Ojciec m�j by� degenerat, dziadek, jak wiesz, stru� si�. A matka...
- Matka?
- Matka by�a chora, strasznie chora... przy tym morfinistka...
- C� dalej?
Stary m�� mia� �zy w oczach.
- ...Odziedziczy�am po matce straszn� chorob�... Ja musia�am ci� zdradza�!
Poniewa� jednak wiedzia�am o tym, �e musz� to czyni�, nie czyni�am tego...
Ok�amywa�am �ycie i jego prawa...
Westchn�a tak strasznie, �e w m�u serce na chwil� 'zamar�o, tak �e je z trudem
powo�a� za chwil� do �ycia.
- M�w... m�w wszystko...
- ...Kiedy przychodzi�a na mnie ta chwila, zaklina�am kt�rego� z twoich
przyjaci�, kaza�am mu przysi�c na krzy�, �e mi nic z�ego nie uczyni, i
oddawa�am mu si�...
- Jezus Maria!
- Nie b�j si�! Uspok�j si�, m�j drogi... Oddawa�am mu si� symbolicznie... On
udawa�, �e mnie zdobywa, ja udawa�am, �e mu si� oddaj�.
Staremu m�owi za�wita�o co� w g�owie...
- Rzecz jest nie podobna do wiary - rzek� - przecie� ja by�em, �e tak powiem, na
ka�de zawo�anie...
�ona u�miechn�a si� przez �zy.
- Na ka�de?...
M�� si� troch� zawstydzi�.
- No tak... ale widzisz... moja droga... udawa�... ka�dy potrafi... i ja
tak�e...
- Tak, widzisz, ale to musia�a by� zdrada...
- Straszna rzecz...
- Straszna! A ja ci� tak niesko�czenie kocha�am; inna na moim miejscu mo�e nie
u�ywa�aby wybieg�w...
M�� si� zamy�li�.
My�la� bardzo d�ugo i marszczy� czo�o. Ona patrzy�a na niego niespokojnie. Po
d�ugiej chwili rzek� m�� sakramentalnie:
- Dziedziczno�� jest rzecz� potworn�.
- O tak... Lecz c� ja jestem temu winna?
Stary m�� obj�� j� suchym ramieniem.
- Nie, moje dziecko. Cierpimy nieraz ci�ko za winy ojc�w. Wiesz, jak ten
epileptyk u Ibsena.
- Wiem... Nie gniewasz si� na mnie?
- Tylko cz�owiek g�upi m�g�by si� gniewa�... M�cze�stwo si� czci.
I uca�owa� jej blade, przeczyste czo�o, kt�re si� pochyli�o przed nim, jak przed
czym� �wi�tym.
Do pokoju wszed� Jean i przyni�s� na srebrnej tacy rewolwer.
- Czego chcesz?
- Przynios�em rewolwer, prosz� ja�nie pana. Powiedzieli w sklepie, �e - to jest
"familijny".
- Odejd�, ju� nie potrzeba.
Wtedy �ona przypad�a do niego i zacz�a mu ca�owa� dr��ce r�ce, jak matce.
- M�j, m�j, najdro�szy m�j...
A on po�o�y� r�ce na jej g�owie, wzni�s� oczy ku niebu i b�ogos�awi� j� jak
ojciec �wi�ty.
Potem powiedzia� raz jeszcze:
- Dziedziczno�� to jest rzecz straszna - i poszed� szuka� oficera. A kiedy go
znalaz�, u�cisn�� mu r�k� silnie i serdecznie, skin�� mu przyja�nie g�ow� i
rzek� zdumionemu cz�owiekowi tylko dwa s�owa:
- Wiem wszystko...
G�os mu wtedy dr�a� i stary m�� mia� w sobie dostojno�� aposto�a.