8213

Szczegóły
Tytuł 8213
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8213 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8213 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8213 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski Stary m�� Bogaty pewien i stary cz�owiek mia� m�od� �on� i rozmi�kczenie m�zgu; nie wiadomo, czy dlatego mia� rozmi�kczenie m�zgu, �e mia� m�od� �on�, czy dlatego mia� m�od� �on�, �e mia� rozmi�kczenie m�zgu. To pierwsze zdaje si� by� wi�cej do prawdy podobnym, jako �e m�oda �ona przypodobana by� mo�e do maszynki przeznaczonej do wyciskania cytryn albo do pijawki, albo do galopuj�cych suchot, albo do raka w �o��dku. Prosta rzecz, �e stary m�� by� to cz�owiek wszelkiej lito�ci godzien; chodzi� na wszystkie koncerty i na troch� wi�cej ni� na wszystkie odczyty; musia� znosi� do domu najnowsze ksi��ki i przyprowadza� m�odych ludzi, by m�oda �ona mog�a si� rozerwa�. Prosz� tych rozrywek �le nie rozumie�. Stary m�� niesko�czenie kocha� m�od� �on�: wstydzi� si� siwych w�os�w i czerni� je dla mi�o�ci. Z wysi�kiem stara� si� nada� swoim nogom wszelkie pozory gi�tko�ci, kiedy one usi�owa�y st�pa� w rytmie nieco tabetycznym i dostojnym. Nosi� ciasne buciki, chocia� by� nieraz w rozpaczy; ubiera� si� wedle naj�wie�szej mody, u�ywa� �wietnych perfum i chodzi� na premiery, chocia� nieraz zasypia�. Wtedy m�oda �ona, siedz�ca obok w lo�y, szczypa�a go silnie w udo, szczypi�c r�wnocze�nie drug� r�k�, tylko znacznie l�ej, siedz�cego obok m�odego cz�owieka. Stary m�� zrywa� si� wtedy jak oparzony i przytomnia�, a m�ody cz�owiek przymyka� oczy i marzy� o tym, do czego szczypanie w lo�y jest sympatyczn� uwertur�. Stary m�� mia� jednak w �y�ach krew szlacheck� i by� bardzo zazdrosny. - Moja droga - rzek� raz do �ony - nie pozwol� na to, aby ci� ten m�ody cz�o wiek klepa� po �opatce. - Ach! zazdrosny jeste�? - Nie jestem zazdrosny, ale na to nie mog� pozwoli�. - Dobrze, ale powiedz mi, m�j kochany, czy czyta�e� gdzie, aby kto�, kto bardzo kocha, dawa� si� unosi� [uczuciom ,tak niskim, jak zazdro��? I czy ja jestem o ciebie zazdrosna? Stary m�� nie m�g� skombinowa� tego napr�dce. - No, nie!... - rzek� po chwili. - Prosta rzecz, bo ci� kocham; gdybym ci� nie kocha�a, mog�abym by� zazdrosna. Staremu m�owi duma podnios�a sztywny gors koszuli, bo pier� ju� by�a zanadto zapad�a. - Masz racj�, moja droga. - A widzisz! Wi�c przepro�! Stary m�� przypad� do jej alabastrowego ramienia i poca�owa� je ogni�cie. Na to ona: - Nie czer� tak bardzo w�s�w, bo, ca�uj�c, walasz mnie fiksatuarem. Najlepiej b�dzie, je�li zgolisz w�sy. Poszed� tedy i zgoli� w�sy. - A co? - rzek� po powrocie - podobam ci si�? Powiedzia� mi fryzjer, �e wygl�dam jak lord. - Albo jak ma�pa, m�j drogi. I znowu by� smutny. Biedny stary m��... Siedzia� raz w teatrze z m�od� swoj� �on� i patrzy� z nienawi�ci� na aktora, na kt�rego od d�u�szej chwili patrzy�a ona; tylko on patrzy� na g�upkowat� jego twarz, a ona patrzy�a na jego pyszne �ydki, kt�rym aktor ten, wi�cej ni� g�owie, zawdzi�cza� karier�. �ona mia�a sukni� bardzo wyci�t�; z ty�u dobywa� si�, jak niebo zza chmur, spoza koronek, prze�licznie modelowany kark, na kt�rym l�ni� z�otawy pas w�os�w; stary m�� spostrzeg� nagle z przera�eniem, �e kto� z ty�u poza nimi siedz�cy, najspokojniej w �wiecie, jakby jego zupe�nie przy tym nie by�o, z lekka dmucha w t� w�a�nie okolic� karku �ony, kt�ra si� z sukni wy�ania. Omal go krew nie zala�a; usi�owa�a to nawet uczyni�, ale jej na takie przedsi�wzi�cie by�o ju� cokolwiek za ma�o. Chcia� si� tylko zerwa� z fotelu. �ona to spostrzeg�a. - Co ty wyprawiasz? - Ale� moja kochana - zacz�� szeptem - jaki� pan z ty�u dmucha ci w szyj�. Ona jakby dopiero to zauwa�y�a, ogl�dn�a si� bynajmniej tym nie rozgniewana; weso�y pan z drugiego rz�du uk�oni� si�, troch� zaczerwieniony, ona mu si� odk�oni�a z u�miechem, z jakim si� zaprasza mi�ych go�ci do z�ego obiadu. Stary m�� by�by zaniem�wi� ze zdumienia, gdyby by� w tej chwili m�wi� cokolwiek. �ona uprzedzi�a jego zapytanie. - To jest s�awny poeta, m�j drogi, M�g�by� si� ju� raz nauczy� rozr�nia� don�uan�w od poet�w... - Ale� on ci dmucha� w kark. - No i c�? Powiniene� wiedzie�, �e poetom wolno wi�cej, ni� si� tobie zdaje. - Dobrze, ale to jest gruba bezczelno�� - m�wi� stary m�� coraz ciszej. - B�d� �askaw teraz nie przeszkadza�, bo ludzie na nas patrz�. - Ale� ja go zupe�nie nie znam. - Nic nie szkodzi, przedstawi ci si� w antrakcie. Stary m�� by� teraz w zezowatej rozpaczy, albowiem jednym okiem musia� strzec aktora na scenie, drugim poety - z tylnego rz�du; pomazaniec za� bo�y, zrozumiawszy w lot sytuacj�, patrzy� troch� drwi�co na starego m�a. Przedstawili si� sobie w antrakcie. M�� by� oburzony; m�wi� potem do niej: - Prosz� ciebie, ten ch�ystek wyra�nie ze mnie drwi�. - Widocznie dawa�e� mu do tego sposobno��. - Chocia�by, moja droga, ale taki smarkacz powinien uszanowa� moje siwe w�osy. - Nie m�g� tego uczyni�, bo je przecie farbujesz. Stary m�� by� w tej chwili tak bliski p�aczu jak �mierci. Biedny jest ka�dy stary m��. Ale to wszystko nie by�o najgorsze; by�y potem rzeczy wi�cej jeszcze trapi�ce starego m�a. By� czas przedwielkanocny, kiedy omal nie wybuch�a tragedia pomi�dzy starym m�em i m�od� �on�. Niewiasta ta bowiem nie zauwa�y�a jednego dnia, �e biedak wyszed� za ni� z domu i ukrywaj�c si� za w�g�ami mur�w, towarzyszy� jej gdzie� bardzo daleko... Z przera�eniem spostrzeg�, �e wesz�a w jak�� bram�. Nie mia� odwagi p�j�cia za ni�. - Zaczekam - pomy�la� - mo�e posz�a do znajomych. Stan�� w bramie naprzeciwko i czeka�. Dusza a� si� w nim wi�a z rozpaczy. By�aby si� jednak�e powiesi�a na szelkach, ujrzawszy, �e m�oda �ona zadzwoni�a dyskretnie u parterowych drzwi; kiedy je otwarto, wesz�a cicho, z grymasem niby strachu. Sta� przed ni� bezecny pomazaniec bo�y, kt�ry jej w kark dmucha� w teatrze. Uwa�a�a za stosowne zdziwi� si� w pierwszej chwili: - Ach, to ty! - Czy�by� sz�a gdzie indziej i pomyli�a si� o drzwi? - Niem�dry dowcip. - Dla kobiety wystarczy... Wobec tego rzuci�a mu si� na szyj�. Bo�y pomazaniec z lekka j� powstrzymywa�. - Moja droga, czy by�a� ostro�na, id�c tutaj? Ten tw�j mi�y m�� patrzy� kiedy� na mnie jak z�odziej na policjanta. - Ale� m�wi�am ci ju� tyle razy, �eby� si� nie obawia�; przecie� ile razy wchodz� do ciebie, zawsze si� prze�egnam przed drzwiami. - Ach, tak!... - No, widzisz... Podeszli ku oknu. - Jezus Maria! - Co? Co si� sta�o? - M�� tam stoi! - Gdzie? - Tam, w tamtej bramie. Spojrza�a przez firank� i w�ciek�a si�. - A to bydl�! Tylko m�czyzna zdob�dzie si� na co� podobnego, a�eby szpiegowa� kobiet�. - Co teraz b�dzie? - M�j kochany, b�d� �askaw i mnie to pozostaw. Poeta patrzy� zdumiony, jak wszystkie drobne pieni�dze z portmonetki wysypa�a do jedwabnej torebki. - Co to takiego? - Do widzenia, do widzenia! Nie wychod�, zdaje mi si�, �e za chwil� tu wr�c�. Wybieg�a; poeta widzia� przez okno, jak najspokojniej sz�a ulic�, potem wesz�a do kamienicy naprzeciwko, wysz�a po d�u�szej chwili i wchodzi�a w�a�nie w bram�, w kt�rej sta� blady i niesko�czenie zdumiony stary m��. Prawie, �e si� zatoczy�a ze zdumienia. - Ty? C� ty tu robisz? - Ja, moja kochana? Nic, tak sobie; ...ale�my si� spotkali. No dobrze, ale co ty tu robisz? �ona spowa�nia�a. - Nie my�l, m�j drogi, �e nie potrafi� uczyni� niczego dla drugich. Popatrz! Pokaza�a torebk�, w kt�rej by� jaki� banknot i mn�stwo drobnych pieni�dzy. - No, domy�l�e si�! - S�owo daj�, �e nie mog�. - Wielkanoc, g�uptasku, wi�c chodz� po kwe�cie. - Aaa! - Czego� taki uradowany? - Nic, nic... Ciesz� si�, �e si� tym zajmujesz. Bardzo si� ciesz�. - Ty si� ciesz, ale ja nie mam czasu, musz� obej�� ca�� ulic�. - Ale, s�uchaj no, ty tak sama chodzisz? - A� kim mam chodzi�, z mamk�? Przecie� mnie nikt nie ukradnie. A zreszt� dzwoni� tylko do pa� i ma��e�stw. Do widzenia ci, m�j drogi. - Pr�dko wr�cisz? - Za jakie dwie godzimy. - Mo�e ci przys�a� doro�k�? - Och, dzi�kuj� ci; nie, doprawdy, ty jeste� za dobry. Je�eli ju� tak chcesz koniecznie, to za jakie dwie godziny po�lij mi doro�k�, niech czeka tu na rogu ulicy. Dobrze? - Ale� naturalnie! - Do widzenia. - Do widzenia, najdro�sza, do widzenia! I poszed� taki uradowany, jak Jowisz, kiedy po�ama� Hefajstosowi obie nogi, jak stara panna, kiedy j� kto� wreszcie zgwa�ci�. Spad� mu z serca kamie� wielko�ci g�ry. Szed� ra�no, pogwizduj�c i dzi�kuj�c Bogu, �e mu da� tak� �on�, kt�ra jest i dla niego, i dla innych, to znaczy i dla innych zbiera, aby wszystkim by�o dobrze. A m�oda �ona wr�ci�a do jaskini swojskiego lwa, a�eby si� da� po�re� bez ubrania. - Widzisz, �e jestem pomys�owa - m�wi�a uradowana. - W istocie! - Jak to dobrze by� mi�osiern� po chrze�cija�sku, czy nie prawda? Cnota chrze�cija�ska to jest pi�kna rzecz. - Zawsze to m�wi�em. - Och, a� mi gor�co... - To mo�e... - Co mo�e? - To mo�e si� - rozbierzesz? Cnota powinna by� nag�... A stary m�� poszed� po doro�k�, kt�ra si� bardzo przyda�a jego mi�ej �onie, albowiem by�a mocno znu�ona. D�ugi czas opowiada� wszystkim stary m�� o chrze�cija�skich pomys�ach ukochanej �ony; o tak! dobry B�g zawsze wyratuje w z�ej doli kobiet�, je�li si� biedaczka na niego powo�a. Lecz m�oda �ona znalaz�a wkr�tce now� metod�, bez udzia�u Pana Boga, kt�rego imienia nie mog�a nadu�ywa� zbyt cz�sto. Sta�o si� oto, �e stary m�� wr�ci� ze spaceru taki rze�ki, jak nigdy; pie�ci� w sobie nadziej�, �e - kto wie! - mo�e nawet zaimponuje �onie, mo�e j� zmusi do uznania w nim cyklopowej si�y i m�skiej przedsi�biorczo�ci, o kt�rej dot�d mia�a bardzo nieznaczne wyobra�enie. Stary m�� przeskakiwa� tedy schody, przed drzwiami mieszkania wyprostowa� ramiona, odchrz�kn�� znacz�co a z dum� i wszed�. - Co to jest? - mrukn�� sam do siebie. W przedpokoju wisia�a oficerska szabla, niewyszczerbiona i niepokrwawiona, ale gro�na. - Co to jest? - powt�rzy� sam do siebie stary m��. Szabla wisia�a sobie z godno�ci�, nie zwracaj�c na niego uwagi. A w nim si� zbudzi� szatan. Och! By� w tej chwili straszny. Ca�� energi�, przeznaczon� dla �ony, skurczy� w sobie, przygotowuj�c si� do skoku. - To straszne - zacz�� szepta� - to potworne... Poprawi� ubranie, wyprostowa� si� i szed� prosto ku drzwiom, wiod�cym do buduaru �ony. Zawaha� si�. W�ciek�o�� uczyni�a lisa z wygolonego lwa z farbowan� grzyw�. Poszed� do siebie i zadzwoni�. Wszed� lokaj. Stary m�� udawa�, �e nie jest wzruszony. - Jean! - S�ucham ja�nie pana. - Umiesz kupi� rewolwer? - Umiem. - Masz tu pieni�dze, bierz doro�k�, jed� na z�amanie karku i kup rewolwer. Jean spojrza� przera�ony. - Rewolwer? U ja�nie pani nikogo nie ma, jak Boga kocham, �e nie ma. - Wyno� si�! - krzycza� stary m�� st�umionym g�osem. Potem podszed� ku drzwiom �ony, skradaj�c si� na palcach, i nas�uchiwa�. Musia� us�ysze� co� strasznego, co�, co jest jak uderzenie piorunu, albowiem nagle, bez racjonalniejszego powodu, zacz�� t�uc d�o�mi o drzwi. - Otworzy�! Natychmiast otworzy�, bo strzel�!... Nag�a cisza. Dzieje si� co� strasznego. - Otworzy�! Zabij�! Otworzy�! Jeszcze straszniejsza cisza. Stary m�� zacz�� biega� po pokoju, potem chwyci� kryszta�owy kandelabr z postumentu i cisn�� nim o lustro. Efekt by�, trzeba przyzna�, nadzwyczajny. Zn�w podbieg� do drzwi i zacz�� je kopa� z ca�� si��. Drzwi patrzy�y jednak�e z politowaniem na t� par� lichych imitacji n�g starego m�a i u�miecha�y si� do niego Ju� go chwyta�a czarna rozpacz, ju� czarna farba z w�os�w zacz�a �cieka� mu z potem po twarzy, ju� mu zaczyna�o brakn�� si� - kiedy si� drzwi otwar�y. We drzwiach stan�a m�oda �ona, wyblad�a, wzruszona, cicha i sm�tna. Z�o�y�a r�ce w krzy� na piersiach, sk�oni�a g�ow� jak kwiat, troch� co prawda zmi�ty i niezupe�nie dziewiczy, opar�a si� o framug� drzwi i tak sta�a jak sam smutek i jak beznadziejno��, jak b�l i jak cierpienie. Z przecudnych oczu wybieg�y dwie �zy, dwie cudne, s�one �zy, kt�re s�u�� do nadania smaku md�o�ci �ycia. Podobna by�a w tej chwili do uwiedzionej dziewicy, kt�ra ma jedyn� sukienk� i jedyn� cnot�. Ma�gorzata, tak bia�a jak ma�o u�ywane prze�cierad�o, Laura Petrarki przed urodzeniem trzyna�ciorga dzieci, Beatriks, zwiedzaj�ca raj nie tyle z Dantem, ile z oficerem od dragon�w. Nie �mia�a podnie�� oczu i sta�a p�acz�ca, cudna i przepi�kna, �e gdyby j� ujrza� w tej chwili anio� bo�y, ukl�k�by przed ni� jak przed �wi�t�. Cicho, tak �e ledwie j� m�� us�ysza�, wyszepta�a: - Jestem... Czego chcesz ode mnie? Stary m�� podni�s� w g�r� obie r�ce, kt�re dawa�y rozpaczliwe znaki, �e d�ugo w takiej m�cz�cej pozycji wytrwa� nie potrafi�. - Pod�a!... Ona pochyli�a g�ow� jak kwiat przed burz�, kt�ra za chwil� ma strzeli� na �lepo piorunem. - Zabij mnie... - Poood�a!! - Zabij mnie... Stary m�� szuka� na gwa�t rozpaczliwego jakiego� wyra�enia, kt�re by j� strzaska�o i przybi�o ku ziemi. I znowu wobec tego krzycza�: - Pod�a! Pod�a! I zacz�� chodzi� po pokoju krokiem sp�owia�ego lwa w mena�erii. Nagle jakby sobie co� przypomnia�. - Gdzie on jest?! Cisza. Niewiasta s�ania�a si� coraz bardziej, widocznie mia�a zm�czone kolana. - Gdzie on jest?! - Kto? - On! Z�odziej! �otr! Bydl�! - Poszed�... Stary m�� odskoczy� w ty�. A ona m�wi�a najs�odszym szeptem. - Kaza� ci� przeprosi�, �e odchodzi bez po�egnania, lecz by�e� tak podniecony... Biedak zatoczy� si� na najbli�szy fotel i zacz�� �ka� strasznie weso�o i piskliwie. Niewiasta spojrza�a na niego nieznacznie, potem, opieraj�c si� o �cian�, podesz�a bli�ej ku niemu. Ubran� by�a w japo�ski szlafroczek, kt�ry mia� min� zm�czon� i zmi�t�, jakby po wielu bardzo gwa�townych przej�ciach. Podesz�a do m�a i po�o�y�a mu lekko bia�� r�k� na. pstrej g�owie. By� tak przybity, �e nie reagowa� na to zupe�nie. Szepn�a cichutko: - Biedny m�j... Stary m�� troch� oprzytomnia�, by� jednak�e w tej chwili wi�cej zdumiony ni� w�ciek�y. Wobec tego niespokojnie wyd�� westchnieniem gors koszuli i zn�w za�ka�. Wtedy ona wyj�a mu chustk� z kieszeni tu�urka i mi�kko zacz�a ociera� mu oczy. - M�j ty, drogi... biedny... bardzo biedny... Ja ci wszystko powiem... Ty nie wiesz wielu rzeczy, ty biedaku najdro�szy... Uspokoi� si� gwa�townie i patrzy� na ni� strasznymi oczyma, kt�re ciska�y z siebie b�yskawice, nie takie jednak gro�ne, aby mog�y przestraszy� psa albo wr�bla. �ona zwali�a mu si� ca�ym cia�em do st�p, obj�a r�koma jego kolana, a �zy jej, gor�ce, cudne �zy plami�y mu spodnie. - Ja ci wszystko powiem... Milcza�. - To nie ja jestem temu winna... S�uchaj... Potem mnie mo�esz zabi�... Odetchn�a jak w chwili, kiedy si� kl�ka przy konfesjonale, w kt�rym ksi�dz b�ogo usn��. - ...Tak jest... By� u mnie m�czyzna, lecz przysi�gam ci, �e nic mi�dzy nami nie zasz�o. Nic! Przysi�gam ci na pami�� matki... ...Zanim wszed� do mego pokoju, przysi�g� na krzy�, �e mi nic z�ego nie uczyni. Musia� przysi�c... a ja musia�am go prosi� o to, aby przyszed�. Stary m�� otworzy� szeroko oczy. - M�w... - szepn��. - Dobrze, wszystko ci. powiem. Nie wiedzia�e� o tym, �e jestem obci��ona dziedzicznie, strasznie jestem obci��ona... Potok �ez za�wiadczy� w tej chwili to potworne nieszcz�cie. Stary m�� zacz�� si� niepokoi�. - Ojciec m�j by� degenerat, dziadek, jak wiesz, stru� si�. A matka... - Matka? - Matka by�a chora, strasznie chora... przy tym morfinistka... - C� dalej? Stary m�� mia� �zy w oczach. - ...Odziedziczy�am po matce straszn� chorob�... Ja musia�am ci� zdradza�! Poniewa� jednak wiedzia�am o tym, �e musz� to czyni�, nie czyni�am tego... Ok�amywa�am �ycie i jego prawa... Westchn�a tak strasznie, �e w m�u serce na chwil� 'zamar�o, tak �e je z trudem powo�a� za chwil� do �ycia. - M�w... m�w wszystko... - ...Kiedy przychodzi�a na mnie ta chwila, zaklina�am kt�rego� z twoich przyjaci�, kaza�am mu przysi�c na krzy�, �e mi nic z�ego nie uczyni, i oddawa�am mu si�... - Jezus Maria! - Nie b�j si�! Uspok�j si�, m�j drogi... Oddawa�am mu si� symbolicznie... On udawa�, �e mnie zdobywa, ja udawa�am, �e mu si� oddaj�. Staremu m�owi za�wita�o co� w g�owie... - Rzecz jest nie podobna do wiary - rzek� - przecie� ja by�em, �e tak powiem, na ka�de zawo�anie... �ona u�miechn�a si� przez �zy. - Na ka�de?... M�� si� troch� zawstydzi�. - No tak... ale widzisz... moja droga... udawa�... ka�dy potrafi... i ja tak�e... - Tak, widzisz, ale to musia�a by� zdrada... - Straszna rzecz... - Straszna! A ja ci� tak niesko�czenie kocha�am; inna na moim miejscu mo�e nie u�ywa�aby wybieg�w... M�� si� zamy�li�. My�la� bardzo d�ugo i marszczy� czo�o. Ona patrzy�a na niego niespokojnie. Po d�ugiej chwili rzek� m�� sakramentalnie: - Dziedziczno�� jest rzecz� potworn�. - O tak... Lecz c� ja jestem temu winna? Stary m�� obj�� j� suchym ramieniem. - Nie, moje dziecko. Cierpimy nieraz ci�ko za winy ojc�w. Wiesz, jak ten epileptyk u Ibsena. - Wiem... Nie gniewasz si� na mnie? - Tylko cz�owiek g�upi m�g�by si� gniewa�... M�cze�stwo si� czci. I uca�owa� jej blade, przeczyste czo�o, kt�re si� pochyli�o przed nim, jak przed czym� �wi�tym. Do pokoju wszed� Jean i przyni�s� na srebrnej tacy rewolwer. - Czego chcesz? - Przynios�em rewolwer, prosz� ja�nie pana. Powiedzieli w sklepie, �e - to jest "familijny". - Odejd�, ju� nie potrzeba. Wtedy �ona przypad�a do niego i zacz�a mu ca�owa� dr��ce r�ce, jak matce. - M�j, m�j, najdro�szy m�j... A on po�o�y� r�ce na jej g�owie, wzni�s� oczy ku niebu i b�ogos�awi� j� jak ojciec �wi�ty. Potem powiedzia� raz jeszcze: - Dziedziczno�� to jest rzecz straszna - i poszed� szuka� oficera. A kiedy go znalaz�, u�cisn�� mu r�k� silnie i serdecznie, skin�� mu przyja�nie g�ow� i rzek� zdumionemu cz�owiekowi tylko dwa s�owa: - Wiem wszystko... G�os mu wtedy dr�a� i stary m�� mia� w sobie dostojno�� aposto�a.