8096

Szczegóły
Tytuł 8096
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8096 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8096 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8096 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8096 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Bohdan Arct W pogoni za Luftwaffe Polscy My�liwcy w pustyniach Tunisu EDINBURGH 1946 Printed in Great Britain by The Riverside Press, Edinburgh OD AUTORA Gdy na pobojowiskach Europy ucich� ryk dzia�, a tysi�ce samolot�w odpoczywaj� sennie na cichych lotniskach, trudno jest czasem uzmys�owi� sobie, �e nie tak dawno jeszcze, rok, dwa i trzy lata temu miliony ludzi zmaga�y si� w krwawych bojach, formacje bombowc�w zrzuca�y �mierciono�ny �adunek na miasta i osiedla, a niebo czerni�o si� od walcz�cych, �cigaj�cych si� i spadaj�cych w p�omieniach maszyn. Ludzie zapominaj� �atwo, mo�e zbyt �atwo, zaj�ci swymi codziennymi, szarymi troskami. Kt� dzi� pami�ta dzieje kampanii w Zachodniej Pustyni, gdzie w d�ugich i ci�kich walkach s�ynna �sma Armia wywalczy�a pierwsze w tej wojnie wielkie zwyci�stwo. Kt� wie, �e w ko�cowej fazie tej kampanii wzi�a udzia� ekipa polskich pilot�w my�liwskich, wynikami swymi potwierdzaj�c i umacniaj�c �wiatowa opij� o jako�ci Lotnictwa Polskiego. A by�o to przecie� tak niedawno, zaledwie dwa lata temu. Mia�em zaszczyt by� jednym z cz�onk�w tej ekipy i po zako�czeniu kampanii, gdy powr�cili�my do Anglii, koledzy wielokrotnie namawiali mnie, bym opisa� nasze afryka�skie przygody i walki. Da�em si� nam�wi�, cho� nigdy przedtem nie napisa�em ksi��ki i praca sz�a mi pocz�tkowo opornie. Mam nadziej�, �e czytelnik zrozumie, i� historia ta pisana by�a przez pilota, kt�ry w prostych s�owach stara� si� przela� na papier prawdziwe zdarzenia i prze�ycia. Ksi��ka niniejsza mia�a r�wnie� swoje dzieje. Napisa�em j� po powrocie do Anglii, w pocz�tkach 1944 roku, gdy, po uko�czeniu mej drugiej tury operacyjnej w my�liwskim dywizjonie, zosta�em wys�any na par� miesi�cy odpoczynku. Ksi��ka by�a niemal uko�czona, kiedy powr�ci�em do latania bojowego w lecie tego samego roku i we wrze�niu zosta�em zestrzelony nad Niemcami, by ostatnie osiem miesi�cy wojny sp�dzi� w niemieckim obozie je�c�w. Praca zosta�a automatycznie przerwana i dopiero, gdy uwolniony przez wojska Sprzymierzonych znalaz�em si� na powr�t w Anglii, mog�em doko�czy� rozpocz�te pisanie. ? I. Historia si� rozpoczyna ? II. W konwoju ? III. Pierwsze kroki na czarnym l�dzie ? IV. Pieni�dz rz�dzi Kairem ? V. Bu Grara ? VI. Pierwsze loty ? VII. Pierwsze zwyci�stwa ? VIII. Niemcy uciekaj� ? IX. Zmieniamy lotnisko ? X. Goubrine ? XI. Trzy wielkie dni ? XII. Stajemy si� s�awni ? XIII. Ostatnie walki ? XIV. Pogrom Afrika Korps ? XV. P�yniemy na Malt� ? XVI. Powr�t do Anglii ARCT BOHDAN, ur. 27 V 1914, Warszawa, zm.11 V 1973, Siedlce, syn Zygmunta i Marii Buyno-Arctowej, prozaik, pilot; uczestnik kampanii wrze�niowej, 1940-44 w lotnictwie pol. na Zachodzie; utwory g�. dla m�odzie�y, m.in.: W pogoni za Luftwaffe (1946), Messerschmitty w s�o�cu (1947), Cena �ycia (1964); prace z historii lotnictwa, m.in. Skrzyd�a nad Warszaw� (1965). Encyklopedia powszechna PWN � Wydawnictwo Naukowe PWN SA Rozdzia� I Historia si� rozpoczyna Dnia 2 lutego 1943 roku w mesie oficerskiej w Northolt panowa� od samego rana nastr�j gor�czkowego podniecenia. Piloci, gromadz�c si� w grupki, rozprawiali nad czym� tajemniczo, a nasz dow�dca dywizjonu, Kazio, zapowiedzia� kr�tko, �e popo�udniu zarz�dzi dodatkow� odpraw� pilot�w. Pachnia�o to wszystko now�, niezwyk�� awantur�, plotka, wszechw�adna pani wszelkich skupisk ludzkich, g�osi�a �e szykuje si� wyprawa do P�nocnej Afryki i Fighter Command zbiera ekip� do�wiadczonych pilot�w, to te� powitali�my wszyscy z ulg� zapowied� megafon�w, zbieraj�c� pilot�w do dispersalu na nowy lot nad Francj�. Odwr�ci�o to nasz� uwag� i pomog�o przeczeka� do popo�udniowej odprawy. Lot by� nudny i nieciekawy. Trzy polskie dywizjony wzi�y udzia� w eskortowaniu Lataj�cych Fortec nad wybrze�em Francji i po dw�ch godzinach wyl�dowa�y na powr�t w Northolt, nie napotykaj�c �adnej opozycji ze strony nieprzyjaciela. Reszt� dnia mieli�my woln� od lot�w, czeka�a nas tylko owa podniecaj�ca odprawa. Punktualnie o godzinie drugiej wszyscy piloci rozsiedli si� w mizernym baraku dispersalu, oczekuj�c na dow�dc�. W kilka minut p�niej, Kazio zaspokoi� nasz� ciekawo��: - Prosz� pan�w - rozpocz�� swym niskim, nosowym g�osem - Nadesz�o pismo z Dow�dztwa w sprawie ochotniczej grupy pilot�w my�liwskich do P�nocnej Afryki. Potrzeba jest 15 pilot�w z du�ym do�wiadczeniem bojowym. Wyjazd na trzy miesi�ce, po kt�rych grupa b�dzie wymieniona lub wycofana. Warunki: co najmniej roczny pobyt w dywizjonie my�liwskim i wykonanie co najmniej trzydziestu lot�w bojowych. Wyjazd nast�pi w ci�gu kilku dni. Nie mog� panom powiedzie� na kt�rym froncie grupa b�dzie walczy�, nie znam r�wnie� szczeg��w pracy ani organizacji. Ewentualni ochotnicy zg�osz� si� dzisiaj do mojej kancelarii. Czy kto� reflektuje na wyjazd? Bez chwili wahania podnios�em r�k� do g�ry i szybko rozejrza�em si� doko�a. By�em jedynym ochotnikiem. - Zachcia�o ci si� banany prostowa� - za�artowa� Krzem, jeden z mych serdecznych przyjaci�, kt�ry nast�pnego roku zgin�� nad Holandi�. - Przywioz� ci ma�p�, b�dziesz mia� bli�niaka - odpar�em kr�tko. Nowa awantura bardzo mi si� u�miecha�a a mo�liwo�ci napotkania Niemc�w nad Afryk� by�y niew�tpliwie wi�ksze ni� w Anglii, gdzie przez kilkana�cie lot�w nie widzia�em ani jednej nieprzyjacielskiej maszyny. W kancelarii Kazia szybko spisali�my potrzebne dane, kt�re Kazio przetelefonowa� do Dow�dztwa, podaj�c przy tym i swoj� kandydatur�, kt�ra niestety zosta�a odrzucona na drugim ko�cu linii telefonicznej. Dow�dca dywizjonu nie m�g� opu�ci� swego stanowiska, ja za� by�em wtedy jedynie zwyk�ym pilotem, kt�rego mog�o zast�pi� wielu innych, m�odszych koleg�w. Wieczorem przyby�o trzech nowych kandydat�w. Pot�na �apa Karola Pniaka spad�a niespodziewanie na moje plecy, gdy siedz�c wygodnie w mi�kkim fotelu mesy, przegl�da�em jakie� ilustrowane pismo. - Zapisa�em si� na wasz� piero�sk� list� - o�wiadczy� Karol g��bokim basem, s�ynnym na ca�� stacj�. - Jeszcze, mnie w Afryce na piasku nie widzieli, a chyba szklanka whisky znajdzie si� dla mnie i na pustyni. Jedziemy razem, Bohdan. Kazek Sporny wychyli� sw� wykrzywion� g�b� z s�siedniego fotela: - Pruj� z wami, panie Anto�, mo�e si� mi jaki� Messerschmitt podsunie pod dzia�ka, b�dzie weselej, ni�. tutaj. Przez uchylone drzwi zajrza�a czarna g�owa Wacka Kr�la: - No co, jedziemy? Mo�e by tak kt�ry z was, na to konto �drinka� postawi�? Reszt� wieczoru sp�dzili�my pracowicie przy barze mesy, snuj�c plany i projekty przy licznych kolejkach podw�jnej whisky. W ci�gu nast�pnych dw�ch dni sk�ad grupy zosta� ustalony przez nasze Dow�dztwo. Jako oficer ��cznikowy z R.A.F. wybrany zosta� podpu�kownik Rolski, dow�dc� ekipy zosta� major Skalski, nasz czo�owy pilot my�liwski, weteran z walk w Polsce i �Battle of Britain�. Poza tym z po�r�d 60 kandydat�w ze wszystkich polskich dywizjon�w w Anglii wybrano czternastu pilot�w. Wi�kszo�� z nich to moi przyjaciele i znajomi, z kt�rymi wiele razy lata�em uprzednio na drug� stron� kana�u Angielskiego, szukaj�c Niemc�w nad ich w�asnym terenem. Byli to wszyscy wyborowi piloci z wielkim do�wiadczeniem bojowym, wielu z nich posiada�o ju� na swym koncie po kilka samolot�w nieprzyjaciela. Karol Pniak, Wacek Kr�l, �Dziubek� Horbaczewski ze swym nieroz��cznym przyjacielem Kazkiem Spornym, �Zosia� Martel, Maciek Drecki, W�adek Majchrzyk i Marcin Machowiak byli to ludzie, kt�rym mo�na na �lepo zawierzy� w powietrzu, wiedz�c, �e nigdy nie zawiod�. Reszta nazwisk, Wyszkowski, Kowalski, Popek, Sztramko i Malinowski obija�a mi si� ju� przedtem o uszy, cho� ich bli�ej nie zna�em. S�ysza�em jednak, �e i oni s� starymi wygami, posiadaj�cymi za sob� po kilkadziesi�t lot�w bojowych. Tydzie� min��, nim ca�a nasza grupa zebra�a si� na odludnej stacji R.A.F. w West Kirby, by poczyni� ostateczne przygotowania do odjazdu. Ka�dy z nas zd��y� si� dobrze zadomowi� w Anglii, naszej wojennej ojczy�nie, to te� sp�dzili�my ten tydzie�, pakuj�c i segreguj�c nasze skromne baga�e, zostawiaj�c u znajomych zb�dne graty i �egnaj�c si� z przyjaci�mi podczas licznych �party�. W zimnych barakach West Kirby sp�dzili�my pi�� d�ugich dni, za�atwiaj�c niezb�dne formalno�ci i odwiedzaj�c liczne magazyny stacyjne dla pobrania ekwipunku tropikalnego. Oko�o po�udnia pi�tego dnia ca�e g�ry koszul, mundur�w khaki, short�w i po�czoch spi�trzy�y si� na naszych ��kach. Na szczycie mego ekwipunku spocz�� majestatycznie wielki korkowy he�m, budz�cy niek�amany podziw ca�ego towarzystwa. Wida� by�o naprawd�, �e jedziemy w ciep�e kraje. Wyfasowanie pistolet�w, manierek, mena�ek i ca�ego szeregu pask�w i sprz�czek oraz obszernego worka, gdzie z trudem wepchn�li�my ca�y ten sprz�t, zako�czy�o ekwipunek. Na ukoronowanie pobytu w West Kirby dostali�my pot�ny zastrzyk przeciw ��tej febrze, poczem pu�kownik Rolski uchyli� r�bka tajemnicy, o�wiadczaj�c, �e nasza grupa jedzie na Zachodni� Pustyni� do lotnictwa �smej Armii gen. Montgomery, gdzie w jednym z dywizjon�w angielskich mieli�my utworzy� oddzieln� polsk� eskadr�, nazwan� �Polish Fighting Team�. Drog� mieli�my odby� cz�ciowo morzem, w konwoju do Algieru lub Oranu, potem powietrzem do linii frontu, kt�ry ci�gn�� si� wtedy na granicy francuskiego Tunisu. Otrzyma� mieli�my samoloty Spitfire Mark V, maszyny dobrze nam wszystkim znane w Anglii i w owym czasie jedne z lepszych samolot�w my�liwskich �wiata. Nowiny te zaspokoi�y nasz� ciekawo�� i cierpliwie sp�dzili�my reszt� dnia, oczekuj�c na wyjazd. Wiadomo�� przysz�a nagle i niespodziewanie, gdy ju� szykowali�my si� sp�dzi� jeszcze jedn� noc w West Kirby. Do baraku wbieg� zadyszany szeregowiec, przynosz�c rozkaz wyjazdu dla ca�ej grupy. Na walizki i worki przystemplowano nam czarn� farb� nazwiska, numery i ca�y szereg liter i cyfr, odznaczaj�cych zaszyfrowane miejsce naszego przeznaczenia. Jechali�my konwojem i wszelkie ostro�no�ci musia�y by� poczynione, by nie zdradzi� niczego nieprzyjacielskiemu wywiadowi, kt�ry �atwo m�g�by sprowadzi� nam na kark �odzie podwodne. W ciemn� noc zajecha�y przed baraki du�e s�u�bowe ci�ar�wki z przygaszonymi �wiat�ami. Za�adowali�my si� na nie wraz z naszymi baga�ami i w kilka minut opu�cili�my West Kirby. Podr� samochodami nie trwa�a d�ugo. W Liverpool, gdzie spodziewali�my si� przesi��� wprost na statek, zajechali�my na dworzec kolejowy i ulokowali�my si� w poci�gu id�cym na p�noc, do Glasgow w Szkocji. Oznacza�o to ca�onocn� jazd� kolej� i nie wp�yn�o bynajmniej dodatnio na nasze humory. Nad ranem obudzili�my si� g�odni, zzi�bni�ci i �li. - Dobrze nam tak - mrukn�� Kazek Sporny, wieczny malkontent - Zachcia�o si� wam bawi� w ochotnik�w, do gor�cej Afryki si� wybiera�, a tymczasem musimy wszyscy marzn�� tutaj w Szkocji, kt�ra wcale nie le�y po drodze, a w og�le nie rozumiem poco jedziemy do tego Glasgow. Szcz�liwie podr� szybko dobieg�a ko�ca. Na dworcu w Glasgow czeka�y na nas samochody i zawioz�y wprost do portu. Wy�adowano nas przed jakim� niezbyt okazale prezentuj�cym si� statkiem, co wywo�a�o nast�pny protest, tym razem ze strony �Dziubka� Horbaczewskiego, kt�ry nigdy nie by� entuzjast� podr�y morskich. - Nie wsiadam na t� kryp� - z�o�ci� si� �Dziubek� - Pud�o zatonie, zanim zd��ymy ruszy� z portu. Nasz statek sta� jednak w innym miejscu i prezentowa� si� wcale okazale. Dostali�my wygodne pomieszczenia, dwie kabiny dla oficer�w i jedn� dla sier�ant�w i cho� na pok�adzie by�o nieco ciasno ze wzgl�du na obecno�� ponad 3000 wojska, to za to jadalnie by�y �adne i przestronne, a pierwszy posi�ek nape�ni� nas zupe�nym zaufaniem do zdolno�ci okr�towych kucharzy. Cierpliwo�� nasza mia�a by� wystawiona na jeszcze jedn� pr�b�. Trzy dni sp�dzili�my na pok�adzie, a statek bynajmniej nie chcia� ruszy� w drog�. Zacz�li�my si� wszyscy niepokoi� i niecierpliwi�, jeden tylko Stach Skalski, nasz dow�dca, nie traci� wrodzonego mu animuszu. - Wiecie panowie - zacz��, gdy zebrali�my si� trzeciego dnia wieczorem w kabinie, by sp�dzi� czas przy partii bridge'a, - gdy b�dziemy na miejscu i zorientujemy si� jak to wszystko wygl�da, musimy uzyska� dobre wyniki. Prujemy na ca�ego, mog� by� straty, ale pilot�w mamy do�wiadczonych i musimy, powtarzam, nastrzela� tylu Niemc�w, �eby si� Anglikom g�by pootwiera�y. Po to nas tam wysy�aj�. Rozpocz�o to normaln� w takich wypadkach dyskusj� nad taktyk�, atakami i rodzajami formacji bojowych, g�sto przeplatan� opowiadaniami o przebytych walkach. Ka�dy z nas niejeden raz spotyka� si� z Messerschmittami i Focke Wulfami, prawie ka�dy mia� na sumieniu kilka maszyn niemieckich, a taki Stach to rekordzista - zestrzeli� w swej my�liwskiej karierze 15 Szkop�w, nie licz�c prawdopodobnie zniszczonych i uszkodzonych. - Ten zesp� mo�e rzeczywi�cie co� zrobi� - przebieg�o mi przez g�ow� - ch�opaki p�jd� na ca�ego, gdy si� tylko nadarzy okazja. Powr�cili�my do rozpocz�tego bridge'a i w kabinie zaleg�a cisza, czasem tylko przerywana licytacj� lub gwa�townym przekle�stwem zdenerwowanego gracza. Oko�o jedenastej wieczorem, gdy zako�czywszy gr�, wybierali�my si� do ��ek, a raczej koji przymocowanych do �cian kabiny, przez statek przebieg�o dziwne dr�enie. - M�wi�em wam, �e pud�o zatonie - wykrzykn�� �Dziubek�, gwa�townie przerywaj�c pracowite zaj�cie �ci�gania but�w. Z lekka zaniepokojeni nads�uchiwali�my w milczeniu. Rozleg�o si� g�uche dudnienie i pocz�li�my si� lekko ko�ysa�. - No, panie Anto� - mrukn�� po swojemu Kazek - chyba p�yniemy, bo ju� mi si� rzyga� chce, panie Anto�. Rzeczywi�cie, po trzydniowym wyczekiwaniu ruszyli�my zwolna z portu wzd�u� ogromnych dok�w rzeki Clyde, kieruj�c si� na pe�ne morze. Rozdzia� II W konwoju Ranek 24 lutego zasta� nas na pe�nym morzu. P�yn�li�my w konwoju, sk�adaj�cym si� z dwunastu wielkich �troop-carriers� z kt�rych ka�dy by� przed wojn� statkiem pasa�erskim o wcale poka�nym tona�u. W bliskim s�siedztwie p�yn�� polski �Batory�, wyr�niaj�cy si� pi�kn�, rasow� sylwetk�. Wszystkie okr�ty za�adowane wojskiem i obliczyli�my na oko, �e konw�j zawiera� oko�o 30000 ludzi. Eskort� mieli�my powa�n�, pancernik �Malaya� i osiem kontrtorpedowc�w patroluj�cych doko�a konwoju. Co par� godzin ukazywa� si� nad nami samolot, Wellington, lub gruby i p�katy Sunderland z Coastal Command. Dawa�o to wszystko poczucie bezpiecze�stwa i pr�dko zapomnieli�my, �e na naszej drodze znajdowa�y si� zapewne liczne niemieckie �odzie podwodne. Dwa nast�pne dni tak nas rzuca�o na statku, �e z trudem mogli�my prowadzi� normalny tryb �ycia, a co s�absze natury spiesznie oddawa�y Neptunowi ka�dorazowy posi�ek, widokiem swym odbieraj�c apetyt innym, bardziej odpornym. Nasz zesp� jednak, jak przysta�o na starych my�liwc�w, trzyma� si� ca�y czas doskonale, jedynie �Dziubek� chodzi� Z lekka przyblad�y, a Kazek zwi�kszy� wybitnie ilo�� niecenzuralnych wyra�e� swego bogatego s�ownika. Czas zape�niali�my pisaniem list�w, kt�re mia�y by� wys�ane z pierwszego portu, pogadankami na temat przysz�ych operacji oraz gr� w bridge'a lub pokera, bo trzeba wiedzie�, �e polscy piloci, a specjalnie my�liwcy, celuj� w tych szlachetnych grach i jak nas by�o szesnastu razem na statku, tak te� szesnastu zajmowa�o cztery stoliki w wygodnym �sitting room�, pracowicie rozdaj�c i tasuj�c karty. Po licznych manewrach i zmianach kursu, przybrali�my wreszcie kierunek wschodni i pod wiecz�r trzeciego marca wp�yn�li�my w cie�nin� Gibraltaru. Morze si� uspokoi�o, by�o coraz cieplej i bez �alu schowali�my do walizek nasze lotnicze swetry i sk�rzane kurtki. W Gibraltarze konw�j si� rozdzieli�, nasz statek w towarzystwie kilku innych �troop-carriers� i pod eskort� trzech kontrtorpedowc�w wp�yn�� na morze �r�dziemne, kieruj�c si� w stron� Oranu. Niebezpiecze�stwo �odzi podwodnych min�o bez �ladu, przez ca�� podr� nie mieli�my ani jednego alarmu, poza �wiczebnymi i nabrali�my wszyscy wielkiego respektu dla brytyjskiej Navy. Min�� jeszcze jeden dzie� i wreszcie na zamglonym horyzoncie dojrzeli�my wyczekiwany brzeg afryka�ski. W godzin� p�niej zarysowa�y si� przed nami kontury miasta z b�yszcz�cymi w o�lepiaj�cym s�o�cu bia�ymi domami. Spakowanie rzeczy zaj�o nam kilka minut, spiesznie wybiegli�my na pok�ad i w kr�tkim czasie znale�li�my si� na l�dzie, maszeruj�c po kamiennym molo portu w Oranie. Pierwsza cz�� naszej d�ugiej podr�y zako�czy�a si� pomy�lnie. Rozdzia� III Pierwsze kroki na czarnym l�dzie Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu i mi�emu rozczarowaniu, pierwsze powitanie w Afryce otrzymali�my w p�ynnej polszczy�nie! By dosta� si� do oczekuj�cego na nas transportu, musieli�my przej�� na piechot� wzd�u� ca�ego portu, obok szeregu ameryka�skich okr�t�w, wy�adowuj�cych wojsko. Stamt�d w�a�nie odezwa�o si� g�o�ne wo�anie: Jak si� macie ch�opaki! Wysz�o to od ameryka�skiego sier�anta, Polaka, kt�ry rozpozna� nasze mundury i napisy �Poland� na ramionach. W kilka sekund otoczy�o nas kilkudziesi�ciu ameryka�skich Polak�w, witaj�cych nas z niezwyk�� serdeczno�ci�. Wydawa�o si�, �e nigdy nie dostaniemy si� do naszego autobusu i niemal �e zostali�my z nimi. Czuli�my si� niemal jak w domu i nawet ponury zwykle Kazek b�kn�� z rozrzewnieniem: - Panie Anto�, cholera, gdzie te� tych Polak�w nie spotka�! To� tu ca�a ameryka�ska Armia z Polonez�w si� sk�ada. Niestety musieli�my po�egna� naszych rodak�w i kontynuowa� w�dr�wk�. Autobus R.A.F. zawi�z� nas na stacj� kolejow�, sk�d po dw�ch godzinach czekania, wype�nionych zwiedzaniem miasta, wyruszyli�my poci�giem do Algieru. Droga trwa�a d�ugo i by�a nieciekawa i nu��ca. Na drugi dzie� rano wysiedli�my na ma�ej stacyjce pod Algierem i dotarli�my do tranzytowego obozu R.A.F. gdzie oczekiwa� mieli�my dalszych instrukcji. Czeka� nas tam przedsmak p�niejszych niewyg�d pustynnych. Na b�otnistych polach przedmie�� Algieru Anglicy rozbili kilkadziesi�t namiot�w, pod kt�rymi mieli�my sp�dzi� noc w oczekiwaniu na dalszy transport. Zamiast ��ek otrzymali�my po trzy koce na g�ow�, mo�liwo�ci umycia si� i ogolenia by�y �adne. Nie by�o to ani przyjemne ani zach�caj�ce, tym bardziej, �e wci�� przyzwyczajeni byli�my do wyg�d angielskich lotnisk. Po skromnym posi�ku odbyli�my we tr�jk� ze Stachem Skalskim i Ma�kiem Dreckim kr�tk� konferencj�. Czemu w�a�ciwie nie mieli�my popr�bowa� szcz�cia w jednym z licznych hoteli Algieru i sp�dzi� noc wygodnie w ��ku, zamiast m�czy� si� pod p�acht� namiotu. Znalem Algier jeszcze z poprzedniego mego pobytu w 1940 roku, Maciek m�wi� doskonale po francusku, mieli�my razem oko�o 1000 frank�w, a obecno�� Stacha nadawa�a wyprawie zabarwienia urz�dowego. Decyzja zapad�a szybko. Wyszli�my z obozu z pewn� nonszalancj�, zapowiadaj�c zdziwionym kolegom, �e wr�cimy dopiero jutro rano. Do miasta dostali�my si� niemal cudem, p� drogi odbywszy towarowym poci�giem, a drugie p� ci�arow� lor�, jako �e �adne normalne �rodki komunikacyjne nie istnia�y w�wczas w Algierze. Dopiero jednak w centrum miasta czeka�a nas przykra niespodzianka. Dos�ownie wszystkie hotele pozajmowane by�y przez wojska ameryka�skie i angielskie i nie by�o mowy o znalezieniu cho� jednego wolnego pokoju. Bezskuteczne usi�owania zaj�y nam kilka godzin i by�o ju� blisko p�nocy, gdy zrezygnowani stan�li�my na �rodku ulicy, wiod�cej do arabskich bazar�w, gotowi zap�aci� wszystkie posiadane przez nas pieni�dze za kawa�ek miejsca do spania. Sytuacja przedstawia�a si� beznadziejnie, gdy, gotowi do u�o�enia si� do snu na twardym chodniku, natkn�li�my si� na sp�nionego przechodnia Francuza. Maciek mrugn�� do nas porozumiewawczo i rozpocz�� o�ywion� rozmow� po francusku, z kt�rej, cho� nie jestem zbyt mocnym w tym j�zyku, wywnioskowa�em, �e byli�my bohaterskimi lotnikami, kt�rzy sp�dzili p� roku na pustyni, zestrzelili dziesi�tki Niemc�w i w�a�nie otrzymali pierwszy urlop od lat, przed chwil� przybyli do Algieru i nie maj� dachu nad g�ow�. Tu Maciek naprawd� si� rozczuli�, na p� wierz�c we w�asne bujdy, i pocz�� narzeka� na niego�cinne miasto, za kt�re przecie� przelewali�my tak d�ugo krew. Poczciwy Francuz mia� �zy w oczach, gdy pocz�� si� usprawiedliwia�, �e on sam nie ma w�a�ciwie mieszkania i musi si� gnie�dzi� w ciasnej klitce, �e on wszystko by dla takich bohater�w zrobi�, gdyby m�g� i �e przecie� nie mo�e nas tak na bruku zostawi�. Tu widocznie genialna my�l za�wita�a mu w g�owie, bo twarz mu si� nagle rozja�ni�a i dr��cym z podniecenia g�osem oznajmi�, �e jednak znajdzie dla nas lokum na t� noc. Maciek spojrza� na mnie z g�ry, jakby chcia� powiedzie�: Widzisz idioto, trzeba na sentyment ludzi bra�, bo inaczej nic nie wyjdzie. - No i lokum si� znalaz�o! Nasz Francuz posiada� sklep z zabawkami dla dzieci i tam zostali�my przez niego zaprowadzeni, by sp�dzi� noc na trzech drewnianych ladach sklepowych, dr��c z zimna i marz�c o wygodnych namiotach i trzech kocach kt�re czeka�y na nas w obozie. Nie czuli�my si� zbyt pewnie powracaj�c na drugi dzie� rano do naszego obozu, Maciek jednak zn�w wzi�� inicjatyw� w swoje r�ce i w kr�tkim czasie nasi koledzy dowiedzieli si�, �e ubieg�� noc sp�dzili�my pij�c doskona�ego szampana w domu algierskiej arystokracji, flirtuj�c z miejscowymi pi�kno�ciami. Tak, Maciek by� doskona�ym pilotem i posiada� niew�tpliwy dar opowiadania. Reszt� dnia sp�dzili�my bezczynnie, oczekuj�c na zapewnienie nam miejsc w samolocie do Castel Benito, naszego nast�pnego etapu w�dr�wki. Nauczeni do�wiadczeniem nie ruszali�my si� ju� wi�cej z obozu i noc w namiocie wydawa�a si� nam rajem po niezapomnianym sklepie z zabawkami. Wczesnym rankiem wyjechali�my z obozu na pobliskie lotnisko Maison Blanche, gdzie za�adowali�my si� do ameryka�skiego samolotu transportowego DC3. Sze�ciogodzinny przelot z mi�dzyl�dowaniem dla uzupe�nienia paliwa odbyli�my wygodnie, objadaj�c si� konserwami i drzemi�c przez ca�y prawie czas, tak �e nie mieli�my si� nawet czasu znudzi� pustynnym krajobrazem, roztaczaj�cym si� pod nami. Ca�y niemal Tunis znajdowa� si� wtedy w r�kach niemieckich, tak ze musieli�my zrobi� g��boki luk nad pustyni�, by unikn�� niebezpiecze�stwa zestrzelenia. Pod wiecz�r wyl�dowali�my w Castel Benito, gdzie zostali�my ulokowani na noc w by�ych kwaterach w�oskich oficer�w. Lotnisko to by�o swego czasu oczkiem w g�owie w�oskiej Reggia Aeronautica i rzeczywi�cie prezentowa�o si� okazale na tle pustynnej okolicy, pomimo dok�adnego zbombardowania przez lotnictwo Aliant�w. Nasze kwatery mie�ci�y si� w ma�ych malowniczych budynkach po�r�d g�stej zieleni, odnale�li�my nawet p�ywalni�, niestety pust�. Po raz pierwszy w Afryce napotkali�my racjonowanie wody, zjawisko bardzo powszednie na wszystkich naszych nast�pnych miejscach postoju. Rozdzia� IV Pieni�dz rz�dzi Kairem Z pewnym rozczarowaniem przyj�li�my wiadomo��, �e nasza w�dr�wka bynajmniej nie dobiega ko�ca i musimy si� wszyscy zameldowa� w Dow�dztwie w Cairo, sk�d dopiero zosta� mieli�my odes�ani do w�a�ciwej jednostki na froncie. Oznacza�o to, �e czeka�o nas jeszcze przesz�o 2000 mil w�dr�wki ponad pustyni�. Mieli�my ju� tego naprawd� dosy� i wszyscy chcieli�my jak najpr�dzej dosta� si� do dywizjonu, by rozpocz�� normaln� bojow� prac�. Trzeba jednak by�o s�ucha� rozkaz�w i po dwunastogodzinnym pobycie w Castel Benito wystartowali�my z tego lotniska, kieruj�c si� ponad pustyni� w stron� odleg�ego Egiptu. Po kilku godzinach lotu nad p�askimi, piaszczystymi i bezludnymi terenami, b�yszcz�cymi od czasu do czasu taflami s�onych jezior, wyl�dowali�my pod s�ynnym Tobrukiem, na piaszczystym lotnisku El Adem. Post�j trwa� kr�tko, samolot uzupe�niono paliwem, my zd��yli�my wypi� po kubku kakao, jedynym mo�liwym tutaj do picia p�ynie, ze wzgl�du na s�on� wod� ze studni, i ruszyli�my w dalsz� drog�. Teren pomi�dzy El Adem a Kairem usiany jest wzg�rzami i nawianymi diunami, pomi�dzy kt�rymi z rzadka rozsiane s� anemiczne oazy z kar�owatymi palmami i nielicznymi osadami arabskimi. Przelecieli�my nad pobojowiskami zaciek�ych walk �smej Armii Brytyjskiej z wojskami Rommel'a, wsz�dzie pod nami widoczne by�y �lady bitew, zniszczone czo�gi, rozbite samochody i skraksowane samoloty, na p� przysypane piaskiem. Robi�o to wra�enie, jak gdyby�my przelatywali ponad wielkim cmentarzem ze �wie�o rozkopanymi grobami. Na lotnisko pod Kairem przybyli�my popo�udniu i od razu dostali�my transport do miasta, odleg�ego o 15 mil. Pocz�tkowo asfaltowa szosa wiod�a poprzez pustyni�, z chwil� jednak dojechania do Nilu krajobraz zmieni� si� raptownie. Jak z pod ziemi wyros�y wytworne wille, otoczone wysmuk�ymi palmami, by z kolei ust�pi� miejsca szeregom dom�w, kt�re w miar� zbli�ania si� do centrum miasta nabra�y wymiar�w niemal drapaczy nieba. Lora zatrzyma�a si� przed jednym z tych budynk�w, okaza�ym gmachem R.A.F. Headquarters, Middle East. Pu�kownik Rolski zameldowa� nasze przybycie i uzyska� dalsze informacje. W ci�gu kilku dni mieli�my odlecie� z powrotem do Trypolisu, a stamt�d na front do 145 dywizjonu brytyjskiego. Wolny czas mogli�my sp�dzi� na zwiedzanie miastu, z czego te� �e�my skrupulatnie skorzystali. Ulokowano nas wygodnie w hotelu na Soliman Pascha Street i wieczorem, umyci, ogoleni i wyk�pani po trudach podr�y wybrali�my si� do miasta. �Black-out� nigdy nie istnia� w Kairze i ulice ton�y w powodzi �wiate�, daj�c nam przyjemne i podniecaj�ce wra�enie po trzechletnich ciemno�ciach miast angielskich. Uwag� nasz� przyci�ga�y specjalnie bogate witryny niezliczonych sklep�w, pe�ne najprzer�niejszych towar�w, o kt�rych istnieniu dawno zd��yli�my zapomnie� na wyspach brytyjskich. Mo�na tam by�o dosta� wszystko, od ameryka�skich aparat�w fotograficznych i jedwabnych po�czoch, do szwajcarskich i niemieckich zegark�w. Egipt by� pa�stwem neutralnym i nie wojowa� z Hitlerem, prowadz�c handel z obu stronami i robi�c doskona�e interesy na wojnie. Zastanowi�a nas ogromna ilo�� najnowszych samochod�w ameryka�skich, w kt�rych rozpiera�y si� brzuchate postacie Arab�w z europejskimi pi�kno�ciami przy boku. Pieni�dz rz�dzi Kairem i za pieni�dz mo�na tu kupi� dos�ownie wszystko. Wst�pili�my do jednego z najlepszych kabaret�w i wychylili�my par� kolejek doskona�ej John Haig z lodem. Lokal wype�niali oficerowie wszelkich rodzaj�w broni, nieliczni cywile i szereg wydekoltowanych tancerek r�nych narodowo�ci i kolor�w sk�ry. Kobiety te by�y niezwykle atrakcyjne i nawet najspokojniejsi z nas nie mogli od nich oderwa� oczu, zw�aszcza od �niadych Arabek o idealnych kszta�tach i wielkich zamy�lonych oczach. Kazek z miejsca o�wiadczy�, co by zrobi�, gdyby mia� wi�cej got�wki, Stach nerwowo zatar� r�ce a Maciek jedynie w milczeniu oblizywa� spierzchni�te wargi. Szybko zadecydowali�my, �e bezpieczniej b�dzie opu�ci� ten lokal i mocno si� oci�gaj�c powr�cili�my do naszego hotelu. Nast�pny dzie� po�wi�cili�my na zakupy, zmieniwszy uprzednio angielskie funty na egipskie funty i piastry. Zaopatrzy�em si� w par� drobiazg�w i sta�em niezdecydowany przed sklepem, namy�laj�c si� nad zakupem pustynnych but�w z mi�kkiej ��tawej sk�ry, gdy dopadli mnie Karol Pniak z Kazkiem, kt�rzy w�a�nie odkryli �fantastyczn�� knajp� tu� ko�o naszego hotelu i przysi�gali na brod� Mahometa, �e mo�na tam dosta� prawdziw� polsk� kie�bas�. But�w oczywi�cie ju� nie kupi�em, �a�uj�c tego a� do ko�ca mego pobytu w Afryce, natomiast zasiedli�my we tr�jk� przy stoliku w owym barze. Kie�basa by�a rzeczywi�cie �wietna, zw�aszcza �e dostali�my do niej �wie�e pomidory z cebulk� i nieodzowne podw�jne whisky z lodem. Napojem tym raczyli�my si� podczas pobytu w Kairze dowoli, przewiduj�c �e nast�pne tygodnie na pustyni b�d� kompletnie suche. Przewidywania nasze sprawdzi�y si� w zupe�no�ci, a� do ko�ca kampanii w Tunisie nie mieli�my okazji do wypicia ani jednego kieliszka. W czasie gdy sp�dzali�my po�ytecznie czas w owym barze, inna partia naszego �Team�, Stach, �Dziubek� i Maciek natkn�li si� na polskich pilot�w transportowych, stacjonowanych w Kairze. Zostali oni niezwykle serdecznie przyj�ci, tak serdecznie, �e z trudem dostali si� z powrotem do hotelu po wysuszeniu baterii butelek najr�niejszych gatunk�w alkoholu i zako�czyli zwiedzanie miasta we w�asnych ��kach. Nasza tr�jka, dobrawszy sobie do towarzystwa jeszcze dw�ch dalszych koleg�w, zako�czywszy �urz�dowanie� w owym barze z polsk� kie�bas�, wybra�a si� do arabskiej dzielnicy miasta. By�a to wyprawa raczej ryzykowna, poniewa� dzielnica ta by�a �out of bounds� dla wojska, ze wzgl�du na ustawiczne b�jki z Arabami, kt�rzy byli nieprzychylnie nastawieni do Aliant�w. Niemniej zdecydowali�my si� bez wahania i po�yczywszy w hotelu cywilne ubrania, po dziesi�ciu minutach marszu weszli�my w kr�te i w�skie uliczki arabskie, u wylotu kt�rych sta�y liczne posterunki �andarmerii i widnia�y wielkie napisy ostrzegawcze �Out of bounds�. Wyprawa ta zako�czy�a si� bez emocji. Po p�godzinnym wa��saniu si� pomi�dzy brudnymi i niezbyt apetycznie pachn�cymi tubylcami, skr�cili�my z powrotem w stron� dzielnicy europejskiej, rzuciwszy przelotnie okiem na s�ynna d�ug� ulic�, pe�n� lokali o podejrzanej nazwie, gdzie smutnookie c�ry pustyni sprzedawa�y swe uczucia przygodnym klientom. Widok to niezbyt przyjemny i buduj�cy, to te� odetchn��em z ulg�, przekraczaj�c bram� tej cz�ci miasta. Nasz pobyt w Kairze dobiega� ko�ca, nast�pnego dnia o �wicie mieli�my opu�ci� Egipt, lec�c wreszcie do miejsca naszego przeznaczenia. Rozdzia� V Bu Grara Ju� o �wicie stali�my przed biurem British Airways, spokojnie si� przygl�daj�c, jak paru urz�dnik�w w brudnobia�ych mundurach skrz�tnie wa�y nasz baga�. Wydawa�o mi si� to bezcelowym zaj�ciem, ale wyt�umaczy�em sobie, �e pewnie �adunek samolotu ma okre�lon� wag� i w razie jej przekroczenia cz�� z nas b�dzie musia�a polecie� nast�pn� maszyn�. Za godzin� mieli�my ruszy� do Trypolisu. Nie czu�em si� zbyt pewnie po wczorajszej libacji, ale jeden rzut oka na zapuchni�te policzki Karola i przedziwnie ziemisty kolor twarzy Kazka przyni�s� mi momentaln� ulg�. Niew�tpliwie sp�dzili oni pracowicie ostatni wiecz�r w Kairze i je�eli ja czu�em si� �le, oni obaj z pewno�ci� czuli si� fatalnie. Kazek utraci� sw�j zgry�liwy humor a Karol z cicha przeklina� ca�y �wiat w og�le a Kair w szczeg�le. Wygl�dali oni jak bli�niaki, obaj skwaszeni, obaj z cierpieniem w oczach, obaj s�abi jak dzieci. Nieuprzejma urz�dniczka zwr�ci�a si� nagle do Kazka: - You have to reduce your luggage. Przekroczy� pan granice wagi o czterdzie�ci funt�w. Kazek zosta� tak zaskoczony, �e nie wiedzia� pocz�tkowo, co odpowiedzie�. Wreszcie wymamrota� niewyra�nie: - I beg your pardon? - You have to leave behind forty pounds weight! - wykrzykn�a zupe�nie nie po angielsku zdenerwowana urz�dniczka. �wietna perspektywa! Po 5000 mil drogi z Anglii i przed 2000 mil lotu do granicy Tunisu mieli�my zostawi� tutaj cz�� rzeczy, by ich prawdopodobnie nigdy ju� nie ujrze�. Jak zreszt� to wszystko posegregowa�, co zostawi�? Przed wyjazdem z Anglii pozbyli�my si� wszyscy lwiej cz�ci baga�u, zabieraj�c jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i niezb�dny ekwipunek lotniczy. Wyda�o mi si�, �e funkcjonariuszka British Airways nagle oszala�a. Znaj�c temperament Kazka oczekiwa�em jego gwa�townej reakcji. Widocznie jednak niezliczone whisky, wypite poprzedniego dnia, os�abi�y jego ducha bojowego, bo odpowiedzia� leniwie i oboj�tnie: - Take anything you want. Take this parachute, if you like. Jestem pilotem i lec� na front, wi�c pewnie nie b�d� go tam potrzebowa�. Urz�dniczka flegmatycznie oddzieli�a spadochron Kazka od reszty rzeczy. C� j� mog�o obchodzi�, �e pilot potrzebuje ekwipunku do walki. Ona mia�a swoje przepisy i trzyma�a si� ich na �lepo. Podobny los spotka� jeszcze paru z nas. Zrozpaczeni polecili�my w ostatniej chwili odes�a� rzeczy do Dow�dztwa R.A.F. z pro�b�, by je nam jak najpr�dzej odes�ano i musz� nadmieni�, �e po dw�ch tygodniach otrzymali�my wszystkie baga�e z powrotem. Za�adowali�my si� wreszcie do dw�ch pasa�erskich Lockheed'ow i znan� ju� nam tras� wyruszyli�my do Trypolisu. Tym razem podr� nie odby�a si� zbyt g�adko. L�dowali�my w El Adem podczas burzy piaskowej i cho� pilot zdecydowa� si� na dalszy lot, defekt silnika tu� po starcie zmusi� nas do zawr�cenia i pozostania na noc na tym pustkowiu. Ulokowali�my si� w rozbitych ruderach ko�o starego cmentarza w�osko-niemieckiego i po nad wyraz skromnej kolacji z konserw, u�o�yli�my si� do snu na po�amanych pryczach. Wczesnym rankiem przylecia� po nas nowy samolot i ju� bez przeszk�d dostali�my si� do Castel Benito, gdzie pozostali�my na noc. Najgorsz� chyba stron� tych nieko�cz�cych si� podr�y powietrznych by�o �adowanie i przenoszenie w�asnych baga�y. Nie mia�em ze sob� zbyt wiele rzeczy, spadochron, worek z ekwipunkiem i walizk�, ale ka�dy z tych przedmiot�w musia�em niezliczon� ilo�� razy przenosi� z samochodu do samolotu, z samolotu do samochodu, z samochodu na kwater� i tak dalej. By�o to szczeg�lnie m�cz�ce pod afryka�skim s�o�cem, kt�re dopieka�o mocno, mimo �e by� to dopiero pocz�tek marca. Przyznam te�, �e z ulg� przywita�em zapowied�, �e nast�pnego dnia b�dziemy definitywnie na miejscu. Rzeczywi�cie ko�cowa faza naszej podr�y trwa�a zaledwie par� godzin. Z Trypolisu wystartowali�my na du�ym ameryka�skim DC2 i po dw�ch godzinach znale�li�my si� na lotnisku Huz Bub, u podn�a �a�cucha g�rskiego na po�udnie od Mareth Line, kt�ra by�a w�wczas lini� frontu. Lotnisko to jednak zosta�o opuszczone przez Wing Spitfire, ze wzgl�du na niebezpieczn� blisko�� frontu. Podobno nawet kilka pocisk�w artylerii niemieckiej wyl�dowa�o w namiocie oficerskiej mesy, co przewa�y�o szal�. W ka�dym razie wystartowali�my stamt�d po�piesznie, by w kilkana�cie minut znale�� si� nad pi�knie wygl�daj�cym lotniskiem tu� nad brzegiem morza. Widok Spitfire'ow rozproszonych na piasku potwierdzi� nasze przypuszczenia, �e wreszcie byli�my na miejscu. Wys�ana po nas ci�ar�wka przewioz�a nas do kasyna 145 dywizjonu. Wyraz �kasyno� jest oczywi�cie przeno�ni�, ca�e pomieszczenie bowiem to dwa zesznurowane ze sob� namioty, w kt�rych umieszczono par� sk�adanych sto��w i kilka grubo ciosanych �awek, W rogu zaimprowizowano smutn� imitacj� baru, gdzie mo�na by�o kupi� papierosy lub czasem, przy specjalnej okazji, lampk� Chianti, sprowadzanego z Trypolisu. Na widok tego ,,baru� Kazek z Karolem wymienili porozumiewawcze spojrzenia, przy czym ten ostatni, upewniwszy si� przezornie u barmana, �e whisky nie by�o w mesie przez ostatnie cztery miesi�ce i nie by�o nadziei na nast�pne p� roku, odwr�ci� si� od baru z pogard�, przysi�gaj�c g�o�no �e noga jego wi�cej nie stanie w tym niego�cinnym miejscu. Przyj�cia doznali�my doskona�ego. Dow�dca dywizjonu, s�ynny na pustyni Amerykanin, s�u��cy w R.A.F., Squadron Leader Lence Wade, posiadacz osiemnastu zwyci�stw, rozpromieni� si� na nasz widok i zapoznawszy si� z ka�dym z nas, przedstawi� nas swym pilotom. Byli to m�odzi, weseli i kole�e�scy ch�opcy, pozbierani ze wszystkich cz�ci Imperium Brytyjskiego, kt�rzy siedz�c przez szereg miesi�cy na pustyni zd��yli nabra� du�o do�wiadczenia w nieustannych walkach z Luftwaffe. Odnie�li si� oni do nas bardzo serdecznie, cho� wida� by�o �e chc� pozna� co�my za jedni i co potrafimy w powietrzu. - Poczekajcie tylko - mrukn�� �Dziubek� przez z�by, gdy mu zwierzy�em si� z tego ostatniego przypuszczenia. - Jeszcze�cie Polak�w nie widzieli przy pracy. Niech tylko mi si� co� podwinie! Dziubkowi nieraz si� �podwin�o� w ci�gu nast�pnych dw�ch miesi�cy i wiele razy po jego wyczynach nasi angielscy koledzy dos�ownie �otwierali g�by�. Tymczasem jednak byli�my wszyscy nowicjuszami na pustyni i postanowili�my sobie przez pierwsze par� dni mie� oczy szeroko otwarte, obserwowa� innych i nabiera� do�wiadczenia. Pewnego rozczarowania doznali�my, przyjrzawszy si� naszym kwaterom. By�y to rozproszone na piasku namioty, gdzie mieli�my sypia� po czterech w jednym. Na nieszcz�cie przez pierwsze dwa tygodnie byli�my pozostawieni bez polowych ��ek, kt�re musia�y by� sprowadzone z Trypolisu, tak �e do snu uk�adali�my si� po prostu na ziemi, przykrywaj�c si� kocami i przeklinaj�c systematycznie twardo�� afryka�skiego piasku. Mimo niew�tpliwie bardzo prymitywnego trybu �ycia i wszelkiego rodzaju niewyg�d, kt�re postaram si� opisa� na nast�pnych stronach, ca�y nasz �Team� bez wyj�tku by� g��boko zadowolony, �e nareszcie dobrn�li�my na miejsce i wkr�tce zaczniemy dzia�ania w powietrzu. Niemniej ca�e cztery dni przesz�y, nim rozpocz�li�my latanie. By�o to spowodowane faktem, �e samoloty dla naszej nowoutworzonej eskadry by�y w drodze i nadesz�y dwa dni po naszym przybyciu. Oczywi�cie trzeba by�o dokona� niezb�dnych inspekcji i przegl�d�w maszyn i obs�uga ziemna pracowa�a niemal dzie� i noc, by przygotowa� maszyny na dzie� 16 marca, gdy wykonali�my pierwsze loty. Wolny czas sp�dzili�my wszyscy pracowicie, zapoznaj�c si� z lotniskiem, przepisami latania, rodzajami operacji i przygl�daj�c si� pracy innych dywizjon�w. Ka�dy dywizjon na pustyni posiada� sw�j oddzielny ob�z i by� w�a�ciwie samowystarczalny, maj�c w�asna obs�ug� ziemn�, tabor samochodowy i kuchni� i mesy dla pilot�w i personelu ziemnego. Nasz dywizjon zajmowa� obszern� po�a� piasku na po�udniowym skraju lotniska. Pomi�dzy samolotami rozproszonymi wzd�u� piaszczystych �runways� rozbito du�y namiot, zwany �ops�, gdzie urz�dowa� dy�urny telefonista, piloci w �readiness� i dywizjonowy �intelligence officer�. Miejsce to by�o m�zgiem dywizjonu, tu nadchodzi�y rozkazy z Dow�dztwa �Wingu� w sprawie operacji, tu piloci dowiadywali si� o najnowszych zarz�dzeniach i mieli rozmieszczone mapy z lini� frontu i lokacj� nieprzyjacielskich lotnisk, tu wreszcie sk�adali meldunki po zako�czeniu lot�w. Namioty dywizjonu rozrzucone zosta�y na du�ej przestrzeni, by zapewni� wzgl�dne bezpiecze�stwo w razie ataku z powietrza, tak �e mesa pilot�w odleg�a by�a od dispersalu o dobre p� mili. Naoko�o obozu ci�gn�o si� kompletne pustkowie, a najbli�sza miejscowo��, Medenine, odleg�a o dobre dwadzie�cia mil, to na p� zrujnowana arabska mie�cin�. Lotnisko nasze by�o odleg�e od linii frontu o 16 mil i sta�e s�ycha� by�o grzmot dzia�, w nocy na zachodzie widnia�a �una, czasem nawet wida� by�o wybuchy poszczeg�lnych pocisk�w. Na kr�tko przed naszym przybyciem Niemcy przeprowadzili kr�tkotrwa�� ofensyw� na Medenine, staraj�c si� zdezorganizowa� �sm� Armi� przed jej spodziewanym atakiem na fortyfikacje Mareth Line. Wypad ten za�ama� si� w ogniu artylerii Anglik�w i od tego czasu zapanowa� wzgl�dny spok�j, obie strony przygotowywa�y si� do ostatecznej rozgrywki. W ci�gu owych pierwszych kilku dni naszego pobytu na pustyni zd��yli�my skonstatowa�, �e u�ycie my�liwc�w by�o bardzo zbli�one do zasad stosowanych w Anglii, z t� r�nic�, �e ze wzgl�du na blisko�� frontu, ca�y niemal lot bojowy odbywa� si� po stronie nieprzyjaciela, a dywizjony lub eskadry przybiera�y szyk bojowy tu� po starcie, by unikn�� zaskoczenia przez my�liwce nieprzyjaciela. Zadania my�liwc�w na pustyni nie wyda�y si� nam �adn� nowo�ci�. Tak jak przedtem w Anglii, dywizjony lata�y tutaj w os�onie bombowc�w, patrolowa�y nad lini� frontu i na ty�ach nieprzyjaciela, rozpoznawa�y �eglug� i startowa�y na alarm. Jedyn� r�nic� by�o to, �e z regu�y u�ywano tu mniejszych formacji, prawdopodobnie ze wzgl�du na mniejsz� ilo�� samolot�w. Jak ju� wspomnia�em, dnia 16 marca otrzymali�my dziesi�� nowych Spitfire V gotowych do lotu i ka�dy z nas wykona� kr�tk� rund� nad lotniskiem i okolic�, zapoznaj�c si� z terenem i sposobami startu i l�dowania. Zamiast bowiem asfaltowych �runways� angielskich, istnia�y tutaj jedynie piaszczyste pasy startowe, odznaczone z grubsza przez szereg pustych beczek po benzynie. Startuj�ce i l�duj�ce samoloty podrywa�y zawsze chmury py�u, trzymaj�ce si� d�ugo w powietrzu i utrudniaj�ce innym obserwacj�. Poza tym py�em nie napotkali�my �adnych innych trudno�ci w powietrzu. Trudniej nieco by�o przyzwyczai� si� do prymitywnego trybu �ycia. W namiotach by�o ciasno, ledwie wystarcza�o miejsca na z�o�enie naszych skromnych baga�y ko�o legowisk. Woda by�a cenna i racjonowana, co upraszcza�o niezwykle procedur� rannej i wieczornej toalety. Pomi�dzy namiotami sta�a beczka, z kt�rej ka�dy by� uprawniony do czerpania jednej blaszanej wanienki dziennie. Powa�ny k�opot i pewne zaambarasowanie sprawia�o nam pocz�tkowo miejsce, popularnie zwane w Anglii �Gentleman�. Znajdowa�o si� ono tutaj na otwartym polu, zwyczajny du�y kube� z drewnian� pokryw� i biedny delikwent musia� zasiada� na tym instrumencie, wystawiaj�c na widok publiczny niezbyt poci�gaj�c� cz�� swego cia�a. Jedzenie nie by�o zbyt urozmaicone. Zasadniczo dostawali�my cztery posi�ki dziennie, podczas trzech otrzymywali�my �bully beef� z konserw, na podwieczorek zwykle podawano herbat� i suchary z marmelad�. Suchary by�y du�e i niezwykle twarde i Karol, kt�ry mia� stale k�opoty z uz�bieniem, ju� na czwarty dzie� wy�ama� sobie na nich sztuczny z�b i przez d�ugi czas g�owi� si�, jakby go na powr�t wstawi�. Chleb, jako luksus dostawali�my raz na tydzie�. By�a to racja �o�nierska, wszyscy na pustyni byli r�wni pod wzgl�dem wy�ywienia i jako� nie zdarzy�o si�, by ktokolwiek narzeka�, mimo �e niestrawno�� i dolegliwo�ci �o��dkowe by�y na porz�dku dziennym. Wszyscy za to narzekali�my na py� piaskowy. Dostawa�o si� to paskudztwo wsz�dzie, by�o w kocach, w ubraniach, w walizkach i workach, we w�osach, w uszach i w nosach, spo�ywane by�o przez nas w ka�dym posi�ku przenika�o nawet pokrywki szczelnych zegark�w. Czasem cz�owiek budzi� si� w namiocie, by stwierdzi� �e jest na p� przysypany piaskiem, czasem walizka, pozostawiona na ziemi, gin�a nast�pnego rana i trzeba j� by�o wykopywa� z nawianej wydmy. Z chwil� za� rozpocz�cia wiatru z pustyni nastawa�o piek�o. Widoczno�� mala�a do kilku metr�w, niczym podczas najgorszej mg�y w Londynie, piasek wciska� si� wsz�dzie w zdwojonej ilo�ci i nie mo�na si� by�o nigdzie przed nim schroni�, a twarze pokrywa�y si� grub� warstw� ��tego py�u, kt�ry mieszaj�c si� z potem, wytwarza� brudn� papk�. W takie dnie najspokojniejsi z nas przeklinali sw�j los i afryka�sk� wypraw�, a do Kazka nie mo�na by�o po prostu przyst�pi�. Rozdzia� VI Pierwsze loty Nadszed� wreszcie oczekiwany przez nas dzie�. Od �witu 17 marca sze�ciu naszych pilot�w siedzia�o w �stand by�, w maszynach wyko�owanych na skraj lotniska, piloci gotowi do startu na rozkaz, mechanicy czekaj�cy pod skrzyd�ami samolot�w. Rozpocz�li�my prac� na pustyni. Poprzedniego wieczora Stach mia� powa�ny k�opot z ustaleniem sk�adu na nast�pny dzie�. Wszyscy palili�my si� do dzia�a� i wszyscy, poza szcz�liw� sz�stk�, czuli�my si� Z lekka pokrzywdzeni. Wymowny Maciek da� nawet g�o�no wyraz swemu oburzeniu: - M�wi�em, �e b�dzie protekcja. Cholera, zawsze jestem pokrzywdzony. Zobaczysz Bohdan - zwr�ci� si� do mnie - �e im co� podejdzie. Usi�owa�em mu wyt�umaczy�, �e przecie� by�o nas pi�tnastu, a tylko sze�ciu by�o potrzebnych do s�u�by i �e nast�pnego dnia sk�ad si� zmieni, ale sam wola�bym by� w tym pierwszym sk�adzie. Za przyk�adem �Zosi� Martela, ch�opaka praktycznego i nie przejmuj�cego si� byle czym, zabrali�my si� po �niadaniu do wyprania naszych dobrze przybrudzonych koszul, staraj�c si� w ten spos�b zapomnie� o doznanej �krzywdzie�. Po godzinnych wysi�kach koszule wygl�da�y nieco czy�ciej i z triumfem je rozwiesiwszy na sznurach namiotu, poszli�my obejrze�, jak nasi koledzy wygl�daj� przy pracy. �Dziubek� wygl�da� w maszynie, jakby za chwil� mia� zemdle�. Nie by� on nigdy silny, raczej o w�t�ej budowie i siedzenie w samolocie pod pal�cym s�o�cem widocznie go m�czy�o. Pot sp�ywa� mu kroplami ze skroni na zapi�t� �May West�, tworz�c okr�g�e ka�u�e na jego drelichowych tropikalnych spodniach. Siedzia� tak biedak przesz�o godzin�, modl�c si� w duchu o szybki start. W s�siedniej maszynie Karol flegmatycznie zaci�ga� si� papierosem, sprytnie chowanym w d�oni, jako �e przepisy wyra�nie zabrania�y palenia w samolocie. W przerwach przymierza� sobie w pok�adowym lusterku sztuczny z�b, wy�amany poprzedniego dnia na twardych sucharach. Zaj�cie to tak go poch�ania�o, �e nie raczy� nawet zwr�ci� uwagi na nasze przybycie. Kazek przywita� nas potokiem przekle�stw: - Panie Anto�, czy to ma by� zaj�cie dla starego pilota? Siedz� tu, jak w piecu, i czekam, nie wiem na co. Czy te �ebraki my�l�, �e zdrowie na loterii wygra�em? - tu dorzuci� par� soczystych wyra�e�, maj�cych charakteryzowa� jego stosunek do ca�ego lotnictwa Aliant�w. Znaj�c Kazka, oczekiwali�my w spokoju dalszego ci�gu, bo opanowa� on niew�tpliwie sztuk� przeklinania i potrafi� kontynuowa� swe wywody ca�ymi godzinami. W kilka jednak minut po naszym przybyciu, nadbieg� z namiotu ops telefonista, przynosz�c jak�� wiadomo�� do Stacha, kt�ry siedzia� w pierwszej maszynie. Stach wymownie pokiwa� r�k� i w kilka sekund jego silnik prychn�� dymem z rur wydechowych i zaskoczy� na r�wnych obrotach. Polski zesp� startowa� na pierwszy lot bojowy w Tunisie. Spitfire'y zgrabnie poderwa�y si� z piasku i zostawiaj�c poza sob� d�ugie ogony py�u, znikn�y wkr�tce w kierunku Mareth Line. Wolnym krokiem powr�cili�my do dispersalu, gdzie nasz intelligence officer, sympatyczny po�udniowo Afryka�czyk, Richards; udzieli� nam informacji. Koledzy nasi polecieli na patrolowanie nad Mareth Line, na wysoko�ci 20000 st�p. Po godzinie oczekiwania dostrzegli�my powracaj�ce maszyny. Jedna po drugiej g�adko wyl�dowa�y na ubitym piasku i podko�owa�y pod cystern� z benzyn�. Stach wyci�gn�� papierosa i machn�wszy r�k� na nasze natarczywe pytania, poszed� do namiotu zda� raport z lotu. Kazek by� bardziej rozmowny: - Panie Anto�, cholera, ale Szkopy dobrze tu strzelaj�. Maj� dobr� artyleri� nad t� ca�� Mareth Line. M�wi� wam, pociski rozrywa�y si� ca�y czas pomi�dzy mn� i �Dziubkiem� i a� mi si� s�abo robi�o, �e go mog� trafi�, a przecie� ch�opak s�aby jest, niebo��, panie Anto�. Spotkali�my te� par� Messerschmitt�w, ale Szkopy szybko zwia�y do domu i nawet nie pr�bowali�my ich dogoni�. S�abo z t� wojn�, panie Anto�! Nigdy nie mog�em zrozumie�, czemu Kazek stale u�ywa� w rozmowie tego �Panie Anto��, chocia� �adnego Antosia nie by�o w naszym zespole, ale wiedzia�em, �e pytanie go by�o bezcelowe i mog�em jedynie otrzyma� niecenzuraln� odpowied�. Zostawili�my wi�c t� sam� sz�stk� w s�u�bie i zabrali�my si� na obiad, maj�c nadziej�, �e nie b�dzie wi�cej dla nich lot�w. Ko�czyli�my w�a�nie pr�by prze�kni�cia niestrawnego �bully beef�, gdy szum silnik�w oderwa� nas od tego m�cz�cego zaj�cia. Wybiegli�my przed namiot, by stwierdzi�, �e nasi koledzy zn�w wystartowali. Ogarn�a nas zazdro�� i obawa, �e mog� im przypa�� w udziale pierwsze zwyci�stwa, na kt�re wszyscy�my polowali. Okaza�o si� jednak, �e tym razem nic ciekawego si� w powietrzu nie dzia�o, odbyli jedynie patrol nad frontem, postraszy�a ich troch� artyleria, ale Niemcy si� nie pokazali. Nast�pny dzie� przeszed� nam spokojnie, obaj z Ma�kiem przesiedzieli�my ca�e rano w s�u�bie �readiness�, ale dopiero popo�udniu, gdy wymieni�a nas nast�pna sz�stka, odby� si� lot, znowu nad Mareth Line. Jak i poprzednim razem, nie by�o opozycji w powietrzu, tak �e zako�czyli�my zaj�cia bezkrwawo. Wieczorem za to czeka�a nas niespodzianka. Przyby�y oficer ��cznikowy z �smej Armii rozpostar� na stole w mesie pilot�w map� i kr�tko o�wiadczy�, �e nast�pnego dnia o �wicie �sma Armia rozpoczyna generalny atak na fortyfikacje Mareth Line. Nast�pi�o poruszenie po�r�d pilot�w, skupili�my si� wszyscy doko�a sto�u, by w skr�cie dowiedzie� si� planu operacji. Genera� Montgomery, zdaj�c sobie spraw� �e prze�amanie linii niemieckich frontowym atakiem, cho� le��ce w granicach jego mo�liwo�ci, by�oby kosztowne i przynios�oby wielkie straty, zadecydowa� dzia�anie oskrzydlaj�ce. Dywizja Nowozelandzka genera�a Freyberg, wzmocniona broni� pancern� i artyleri�, zosta�a wys�ana na po�udnie w pustynie, by obej�� ca�y �a�cuch g�rski na po�udnie od Mareth Line i skr�ciwszy na zach�d, uderzy� na ty�y niemieckie. W mi�dzyczasie reszta �smej Armii, wsparta ca�a artyleri�, mia�a zaatakowa� fortyfikacje frontowo, by odwr�ci� uwag� i zwi�za� si�y Niemc�w. Przez kilka dni og�usza� nas nieustaj�cy huk wystrza��w artyleryjskich; zamieniaj�c si� w nocy w ci�g�y �oskot. �sma Armia atakowa�a zaciekle, ale przez pierwsze par� dni rezultaty by�y niewielkie, jedynie na nadbrze�nym odcinku frontu poczyniono pewne post�py. W powietrzu r�wnie�, mimo zapowiedzi intensywnych dzia�a�, by�o zupe�nie spokojnie i dopiero 20 marca dane mi by�o wykona� m�j pierwszy lot bojowy w Afryce. Wcze�nie rano �Dziubek� wystartowa� na alarm w sekcji z Popkiem i uda�o mu si� napotka� w�oski samolot Macchi 202, do kt�rego odda� kilka serii z dzia�ek. Ku zmartwieniu �Dziubka� W�och zrezygnowa� z walki i zd��y� uciec, wykorzystuj�c dla os�ony grub� warstw� chmur. W po�udnie wyznaczony zosta�em na lot. Sze�� naszych maszyn wystartowa�o w os�onie bombowc�w atakuj�cych lotnisko niemieckie w Gabes. Przywitani przez ostry ogie� artylerii przelecieli�my ponad Mareth Line, kt�ra z wysoko�ci 20000 st�p wygl�da

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!