2883
Szczegóły |
Tytuł |
2883 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2883 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2883 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2883 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dymitr Bilenkin
Dzie�, w kt�rym zjawi�a si� �yrafa
Drzwiczki opad�y w d� i r�owe oczko pieca oporowego spojrza�o na laboratorium.
Cz�steczki kurzu wpada�y do �rodka, osiada�y na roz�arzonych �ciankach i
krzesa�y z nich iskry.
Walentyn chwyci� szczypcami porcelanowy tygielek, ostro�nie wsun�� go do piecyka
i umie�ci� w podstawce. �nie�na biel k�aczk�w wype�niaj�cych naczy�ko wydawa�a
si� czym� nienaturalnym po�r�d jaskrawego blasku rozgrzanego wn�trza komory.
- Ci�gle si� bawisz w kucharza?
Wala si� odwr�ci�. Sergiusz, zadbany i elegancki w swoich doskonale
wyczyszczonych bucikach i nienagannie zawi�zanym krawacie, sta� za jego plecami
i lekko ko�ysa� si� na palcach. Wala mimo woli rzuci� okiem na sw�j fartuch -
poprzepalany, z oderwanym guzikiem, sterany w bojach laboratoryjny kitel m�odego
chemika. I zapragn��, aby Sergiusz jak najpr�dzej si� wyni�s�. O ile to mo�liwe,
zanim przyjdzie Swietka.
Mrukn�� co� pod nosem.
- Pot�na aparatura - tym samym ironicznym tonem powiedzia� Sergiusz g�adz�c bok
piecyka. - Nowoczesna konstrukcja z metalu, szamotowych cegie� i pogrzebacza.
Wala po�piesznie szcz�kn�� drzwiczkami. R�owe oczko zgas�o.
- W�a�nie otrzymali�my nowy zwi�zek, je�li ci� to interesuje.
- Taak?
Wala zbyt p�no si� zorientowa�, �e nie warto by�o o tym wspomina�. Sergiusz
wyprowadza� go z r�wnowagi swoim stylem bycia, niedba�� pewno�ci� siebie, kt�ra
w po��czeniu z czaruj�cym u�miechem tworzy�a ca�o�� tak nieodpart�, �e ka�da
pr�ba przywo�ania z�o�liwca do porz�dku wygl�da�a �miesznie i nie na miejscu.
Wala zdawa� sobie z tego spraw� i ma�odusznie pasowa� przed tym naporem ironii i
samozachwytu od czasu, kiedy Sergiusz przy�apa� go na korytarzu i czule
za�piewa� do ucha: "Chemicy to zera, fizycy - pantery", a w odpowiedzi na
w�ciek�� replik� Wali uni�s� tylko w zdumieniu brwi, jakby m�wi�c: "Biedaczysko
nie zna si� na �artach...!" Wszyscy �wiadkowie tego zaj�cia rykn�li ze �miechu.
Tak, to prawda, �e nigdy nie dowiedzie swojej racji ten, kto traci panowanie nad
sob�.
- Geniusz! Boyle-Mariott!
Sergiusz chwyci� Wal� za r�k� i wylewnie j� u�cisn��. Potem poprawi� strza�k�
krawata i zmru�onymi oczami rozejrza� si� po laboratorium. Co prawda, to prawda.
Widok nie by� imponuj�cy. Pociemnia�e szk�o w�ownic, kiszki gumowych rurek,
m�tna ciecz bulgoc�ca pod wyci�giem, a na sto �ach chaos i nie wytarte ka�u�e
rozlanych odczynnik�w. "No, Swiet�anko - obieca� w duchu Wala - dostanie ci si�
za te brudy!"
- To znaczy, now� substancj� stworzyli�cie - powiedzia� nie�mia�o Sergiusz. -
Wy, chemicy, jeste�cie p�odni jak kr�liki. Ludzie m�wi�, �e je�li teraz
dyplomant nie przedstawi komisji egzaminacyjnej jakiego� nowego zwi�zku, to nie
traktuj� go jak cz�owieka. Prawda to czy g�upia gadanina?
- G�upia gadanina.
- Tak te� przypuszcza�em. A jakie� to wybitne warto�ci niesie wasze odkrycie?
- To nie jest odkrycie...
- Nie udawaj skromnisia. Znam takie ciche wody. Siedzi sobie taki, sma�y co�
cuchn�cego, a potem trzask, prask, sensacja w gazetach! "M�ody, utalentowany
uczony Walentyn Moroz otrzyma� nowy preparat, kt�rego male�ka drobinka wystarcza
do wytrucia wszystkich pluskiew w promieniu stu kilometr�w!"
Wala a� si� skr�ci�. - M�g�by kto pomy�le�, �e ty sam dokona�e� jakiego�
epokowego wynalazku...
Sergiusz przesta� si� u�miecha�. Eleganckim ruchem str�ci� ze sto�u strz�py
mokrej bibu�y filtracyjnej, odsun�� palnik gazowy i usiad� za�o�ywszy nog� na
nog�.
- Nie, m�j stary, niczego na razie nie dokona�em. Ni-cze-go!
- Mi�o s�ysze� samokrytyk�...
- Ech Wala, Wala, ja to m�wi� powa�nie... Nie znudzi�o ci si� jeszcze takie
�ycie? Grzebiesz si� w tym wszystkim niczym kret... A pewnie i ty kiedy�
chcia�e� by� or�em. To zupe�nie tak samo, jak bajeczny G�upi Jasio, kt�ry le�a�
sobie na piecu - mo�e by� elektryczny - i nagle ujrza� cudo cudowne, dziwo
przedziwne...
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- Nic szczeg�lnego. Po prostu d�awi mnie szara rzeczywisto��, wi�c chcia�em
przed kim� dusz� otworzy�...
- No i jak, pomog�o?
- Czy przed tob� mo�na si� u�ali�? Ty jeste� pracowita pszcz�ka. Zagrzeba�e�
si� w mokrej bibule i bzykasz. A gdy kto� zechce ci� spod tej bibu�y wyci�gn��,
od razu u��dlisz. Wiesz, kto ty jeste�? Sztywniak! Typowy sztywniak!
- Daj ty mi �wi�ty spok�j !..
- Prosz�, obrazi�e� si�! Charakterystyczny objaw wapniactwa. Ty ju� si� nie
spodziewasz cudu cudownego, dziwa przedziwnego, prawda?...
Wala nie od razu znalaz� odpowied�. Powiedzie� co� serio - wy�mieje. Odwzajemni�
si� takimi samymi bredniami - b�dzie jeszcze gorzej: uda tak� powag� i
rzeczowo��, �e cz�owiek sam sobie wyda si� kompletnym zerem.
- Wiesz co, Sergiusz? Najwidoczniej nie masz nic do roboty.
- �wi�ta prawda! W�a�nie urz�dzamy si� w nowym lokalu. Bezpo�rednio nad tob�.
Szare kom�rki maj� przest�j i dlatego cisn� si� do nich rozmaite czarne my�li.
Takie na przyk�ad: Tyrasz ch�opie w swoim chemicznym pipid�wki, �l�czysz nad
prob�wkami, co� tam otrzymujesz, o czym biuletyn zamie�ci kilkuwierszow�
wzmiank� i o czym wszyscy niebawem zapomn�. A gdzie� w innych laboratoriach
siedz� inne ch�opaki i �l�cz� nad tym samym. Tak jest? Tak! I wszyscy widz� to
samo. A� wreszcie pr�dzej czy p�niej kt�ry� z was dokona Odkrycia. Takiego
przez du�e "O". Jeden! A pozostali b�d� p�aka� i j�cze�: "Ach, my biedni,
przecie� obserwowali�my to samo, jak to si� sta�o?..." Ogarniasz?
- Lepiej by� si� o siebie zatroszczy�.
- Nie wierzysz? Nie masz racji. Przyjdzie taka minuta, przyjdzie z pewno�ci�,
kiedy objawi ci si� cudo cudowne, dziwo przedziwne. A ty, jako �e jeste�
wapniak, albo przejdziesz obok niego nic nie widz�c, albo nie uwierzysz w�asnym
oczom. Jak ten facet, kt�ry zobaczywszy w ZOO �yraf� powiedzia�: "Takie zwierz�
nie mo�e istnie�!"
- A ciebie to nie dotyczy? No, oczywi�cie, �e nie! Ty jeste� geniuszem. Wszyscy
fizycy byli geniuszami jeszcze w kolebce.
- A wi�c zgadzasz si� ze mn�?
- Z czym do diab�a mam si� zgadza�?!
- M�j ty Bo�e! T�umaczysz jak cz�owiekowi, t�umaczysz... No wi�c jeszcze raz od
pocz�tku. Zsyntetyzowa�e� nowy zwi�zek. Spodziewasz si� po nim czego� zupe�nie
niezwyk�ego?
- Doskonale wiem, �e jeste� chemicznym analfabet�. Nie musisz mnie o tym
przekonywa�. Wiedz jednak, �e znamy z grubsza w�a�ciwo�ci nowej substancji,
zanim jeszcze przyst�pimy do jej syntezy. Jasne?
- Nie jestem taki t�py!... - westchn�� Sergiusz. - Oczywi�cie mia�e� pi�tk� z
filozofii?
- Mia�em...
- Od razu wida�.
Wala nawet przed samym sob� nie chcia� si� w pe�ni przyzna�, co go w tej
rozmowie najbardziej dra�ni�o. Trudno ukry�! Tak samo jak wielu innych w�tpi� w
swoje si�y. To przecie� takie powszednie, naturalne i zrozumia�e! Ale po c�
wywleka� to na �wiat�o dzienne. I to w dodatku w taki spos�b. Gdyby cho�
Sergiusz sam co� przyzwoitego zrobi�...
Wala poczu�, �e nied�ugo wybuchnie.
- Ty oczywi�cie nie stracisz g�owy na widok �yrafy. No tak, oczywi�cie, �e nie.
Wy, fizycy, wszyscy jeste�cie teoretykami. Przepowiadacie jej pojawienie si� na
wiele lat naprz�d. A potem dziwicie si�, �e wygl�da inaczej ni� powinna.
- Trafi�e� w samo sedno, Wala. Wielki umys�! O to w�a�nie chodzi, �e �yrafa mo�e
si� okaza� zupe�nie inna. A propos, gdzie si� podzia�a Swietka?
- Co� od niej chcia�e�?
Wala powiedzia� to i pomy�la� z m�ciw� rado�ci� - "Tak si� ko�cz� wszystkie
twoje intelektualne rozm�wki!"
- Tego samego, co i ty - odpowiedzia� Sergiusz.
Wala pochyli� si� do przodu. "Zaraz st�d wylecisz... Bikiniarz, paw, ordynus...
Widzicie go, nie lubi sztywniak�w!"
Trzasn�y drzwi i do laboratorium wpad�a Swietka pod�piewuj�c i postukuj�c
obcasikami. Sergiusz zeskoczy� ze sto�u jak zdmuchni�ty. Podszed� do dziewczyny,
obj�� lekko za ramiona i zacz�� co� szepta� do ucha. Swietka pokornie zastyg�a z
opuszczon� g�ow�, tylko jej r�ce przebiera�y fa�dy sukienki.
- �wi�ta! - wrzasn�� Wala. - Dlaczego nie posprz�ta�a� ze sto��w? Czemu nie
wytar�a� rozlanych odczynnik�w?! Tu, tu i tu?!
Pokazywa� palcem, wrzeszcza� i sam brzydzi� si� swojego krzyku, ale nie potrafi�
si� ju� zatrzyma�.
Swietka wyswobodzi�a si� z obj�� Sergiusza, skin�a mu g�ow� i dopiero potem
spojrza�a na Wal�.
- Czemu na mnie krzyczysz? Wiesz przecie�, �e Micha� Gierasimowicz wys�a� mnie
na miasto...
- Swietka, przejd� lepiej do nas - powiedzia� Sergiusz. - Nie jeste�my takimi
drewnianymi pi�ami.
Wala ruszy� w jego stron�, ale Sergiusz jak gdyby nigdy nic zapyta� zaaferowanym
g�osem:
- S�uchajcie, kt�ra godzina?
- Nie wzi�am ze sob� zegarka - powiedzia�a Swietka. Sergiusz chwyci� Wal� za
r�k�, bezceremonialnie odwin�� r�kaw kitla i popatrzy� na tarcz� zegarka.
- Antymagnetyczny, wodoszczelny, przeciwwstrz�sowy... Bombowy czasomierz. No, a
m�j staje od jednego kichni�cia... Cze��, zasiedzia�em si� u was. Na razie...
I znikn��. Swietka wzi�a �cierk� i wytar�a sto�y. Robi�a to szybko, zgrabnie,
jakby mimochodem. Wala si� odwr�ci�.
- Sergiusz to wietrznik, ale weso�y - powiedzia�a �wietlana.
Wala poczu� si� jeszcze podlej od tego pocieszenia. Wsadzi� g�ow� pod wyci�g i
zacz�� bezsensownie przestawia� kolby,, �eby Swietka nie zobaczy�a wyrazu jego
twarzy.
Ale kiedy si� odwr�ci�, Swietki ju� nie by�o. Blade jesienne s�o�ce przedar�o
si� przez chmury i niech�tnie o�wietli�o laboratorium. M�tne iskierki przebieg�y
po szkle w�ownicy rzucaj�c md�y odblask na �ciany.
Pr�bka musia�a si� �arzy� jeszcze dziesi�� minut, wi�c na razie nie by�o nic do
roboty. W laboratorium, by�o cicho jak w zakl�tym kr�lestwie. Wala poczu� si�
dziwnie samotny i zagubiony. Zobaczy� siebie jakby z boku - smutnego i
nieefektownego i wyda�o mu si�, �e tak b�dzie zawsze - monotonne, powolne �ycie
w�r�d kolb i prob�wek. I �e tak samo r�wnomiernie, bez wstrz�s�w, wzlot�w i
upadk�w b�dzie si� starza�, nabiera� do�wiadczenia, obrasta� pracami naukowymi,
stopniami i zaszczytami. I �e ta jego dzia�alno��, cho� oczywi�cie wa�na i
potrzebna, niekoniecznie musi mu przynie�� zadowolenie. Nie wiadomo sk�d i
dlaczego przysz�a do niego ta pewno��, ale przysz�a, i nie spos�b si� by�o od
niej uwolni�.
Nagle co� si� sta�o. Pojawi� si� jaki� obcy d�wi�k. Wala si� odwr�ci�.
Masywne cielsko pieca leciutko ko�ysa�o si� na swojej podstawie. Wala przetar�
oczy. Piec uni�s� si� i zawis� w powietrzu.
Wala uchwyci� si� kraw�dzi sto�u. Obserwowa� z bolesnym zdumieniem, jak piec
wolno pop�yn�� do g�ry, jak wtyczka wysun�a si� z kontaktu, jak sznur na
podobie�stwo wahad�a zako�ysa� si� w powietrzu. Piec dotkn�� sufitu i
znieruchomia�.
Przerazi� si�. Pod sufitem, na wysoko�ci czterech metr�w wisia�o dobre sto
pi��dziesi�t kilogram�w nie opieraj�c si� na niczym opr�cz powietrza!
Nie wiadomo, po co przesun�� st�, potem zacz�� szpera� po kieszeniach, p�ki co�
tam nie trzasn�o. Przez kilka sekund ze zdziwieniem ogl�da� od�amki szklanej
ko�c�wki p�uczki. Co ta ko�c�wka robi�a w kieszeni?
I dopiero wtedy zrozumia� ca�e nieprawdopodobie�stwo sytuacji.
Rzuci� si� do drzwi, potem w kierunku miejsca, gdzie dopiero co sta� piec, jakby
chcia� si� przekona�, �e go tam rzeczywi�cie ju� nie ma, potem zn�w do drzwi. I
wpad� prosto na Swietk�, kt�ra w�a�nie wchodzi�a do laboratorium.
- Znowu krzyczysz? - spyta�a dziewczyna.
- Ja?... Krzycz�?...
- Jeszcze Jak! Co si� z tob� dzieje?!
Wala chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� za sob� wydaj�c nieartyku�owane pomruki.
�wi�ta broni�a si� przera�ona.
Potem wykrzykn�a i przysiad�a. Ona r�wnie� to zobaczy�a. O dziwo, w�a�nie jej
przestrach przywr�ci� Wali przytomno��.
- Nie b�j si�... Daj spok�j... To drobiazg...
- Boj� si�...
- Nie trzeba, �wi�ta... nie ma czego... Biegnij po Micha�a Gierasimowicza! Tylko
cicho.
Dlaczego po profesora nale�y biec cicho, sam Wala nie mia� najmniejszego
poj�cia. �wi�ta jeszcze raz pisn�a i pobieg�a, kul�c si� jak pod ostrza�em.
Piec nieruchomo wisia� pod sufitem jak przyklejony. Za oknami po dawnemu
�wieci�o zamglone s�o�ce, przez co nieprawdopodobne wydarzenie wydawa�o 'si�
jeszcze bardziej nieprawdopodobne. "Takie rzeczy nie mog� si� zdarzy�, nie mog�"
- szepta� do siebie Wala jak zakl�cie, maj�c wci�� nadziej�, �e to wszystko mu
si� przywidzia�o i �e za chwil� wszystko wr�ci na swoje miejsce, jak to bywa we
�nie.
Ale wszystko i tak by�o na swoich miejscach. Wszystko... Opr�cz elektrycznego
pieca i jego rozp�dzonych my�li.
Wszed� Micha� Gierasimowicz wyjmuj�c w biegu okulary z g�rnej kieszeni
marynarki, jak to zawsze robi� w chwilach zdenerwowania. Wygl�da� jak
nauczyciel, kt�ry wchodzi do klasy wiedz�c z g�ry, �e czeka go jaki� nowy
psikus. Zza jego ramienia wygl�da�a Swietka.
- Tak - powiedzia� profesor. - Co si� tu u was wydarzy�o, Walentynie
Zacharowiczu? Wala bez s�owa pokaza� na sufit.
- Coo? Kto panu pozwoli�... I zamilk�.
- On sam... - pisn�a Swieta.
Okulary w r�kach profesora podskoczy�y jak �ywe. Doskonale odprasowany garnitur
jako� od razu obwis�, jakby z Micha�a Gierasimowicza wypuszczono powietrze.
- Prosz� mi wyja�ni�, jak to si� sta�o... - wyszepta� prawie b�agalnym tonem.
- On sam... W�o�y�em do �rodka tygielek z naszym NK i nic wi�cej... No i...
uni�s� si�...
- Dok�adny czas pocz�tku zjawiska? Szybko�� wznoszenia? Czas wznoszenia?
- Nie wiem... Straci�em g�ow�...
Micha� Gierasimowicz popatrzy� na Wal�, jakby go widzia� po raz pierwszy w
�yciu.
- Niech pan postawi krzes�o na stole! - zakomenderowa�. - A, ju� stoi... -
Trzeba opu�ci� piec na d�. Nie, nie go�ymi r�kami! Niech pan poszuka
dynamometru, zaczepi... Czy pan nie wie, co to jest dynamometr?... Nie, ju� za
p�no...
G�os profesora zn�w opad� do szeptu, gdy� piec ni z tego, ni z owego oderwa� si�
od sufitu i zacz�� p�ynnie opuszcza� si� w d�.
- Stoper!!! - rykn�� profesor.
Wala us�ucha� jak automat. Wskaz�wka sekundnika gor�czkowo przeskakiwa�a
podzia�ki, ale Wala nie m�g� sobie w �aden spos�b przypomnie�, ile wskazywa�a na
pocz�tku.
- �ap go!... Niech to diabli!...
Piec wisia� ju� nad sam� podstaw�. Wala chwyci� go za kraw�d� i ustawi� na
dawnym miejscu. W�wczas us�ysza� przerywany oddech i nie od razu si� domy�li�,
�e to jest oddech profesora.
- Co to by�o, Michale Gierasimowiczu? - zaszczebiota�a Swietka.
- To? No, oczywi�cie... Z jednej strony... Spokojnie, koledzy, nikomu na
razie...
I jakby szukaj�c poparcia obr�ci� si� ku Wali.
- Mog� wy�mia�... Albo nie? Jak pan my�li?... Ale Wala nie potrafi� my�le� o
czymkolwiek.
- Tak wi�c... - profesor niepewnym ruchem chwyci� zasuwk� drzwiczek piecyka. -
Twierdzi pan, �e tam... niczego niezwyk�ego nie ma?...
- Tylko NK... Ten nowy zwi�zek...
- Aha! Ale to przecie� niemo�liwe! Og�lnie rzecz bior�c antygrawitacja...
Brednie!... A jednak trzeba popatrze�... Tak. Gdzie si� podzia�y m�j e okulary?
Drzwiczki piecyka opad�y w d�. Tym razem na laboratorium spojrza�o czarne
oczko. �cianki zd��y�y ostygn�� i cz�steczki kurzu ju� si� na nich nie iskrzy�y.
- Co mi pan tu g�ow� zawraca?! Tu nie ma �adnego tygla! Twarz profesora
spurpurowia�a ze z�o�ci. Wala z bij�cym sercem r�wnie� zajrza� do wn�trza komory
Tygla w uchwycie nie by�o.
- Jest - g�ucho powiedzia� Wala.
Naczy�ko wisia�o pod sklepieniem pieca. Przyklei�o si� do niego zupe�nie tak
samo, jak poprzednio piec przyklei� si� do sufitu laboratorium.
Profesor popatrzy� na �wi�te i Wal�, jakby zw�tpi� r�wnie� i w ich realno��.
- A-a... jak zachowywa� si� NK przy poprzednich wydarzeniach? - zdecydowa� si� w
ko�cu zapyta�.
- Zwyczajnie... A jak si� mia� zachowywa�?
- Sam wiem, �e nie m�g� si� inaczej zachowywa�! No dobrze... Zobaczymy... Prosz�
wydoby� tygielek. Tylko ostro�nie, ostro�nie...
Wala uchwyci� naczy�ko szczypcami i �atwo oderwa� je od sklepienia, ze
zdumieniem czuj�c jego ca�kowit� niewa�ko��. R�ka mu drgn�a. Platynowe ko�c�wki
szczypiec ze�lizn�y si� i...
- Ach!
Tygielek nie upad�, lecz p�ynnie, jakby w zadumie zawis� w powietrzu, a potem
zacz�� si� powoli wznosi�.
- Trzymaj! - krzykn�� profesor.
Wala z�apa� tygielek, sparzy� si� o jego jeszcze gor�c� powierzchni�, ale prawie
nie poczu� b�lu.
- Szczypcami trzeba! Kto pana uczy�?!
Profesor zr�cznie przechwyci� tygielek szczypcami. Na jego dnie nie by�o ju�
bia�ych k�aczk�w, kt�re spiek�y si� w niepozorn� brunatn� mas�.
- Najzwyklejszy w �wiecie NK... - speszy� si� profesor.
- Tak - powiedzia� Wala.
- Potworne... No, zobaczymy... - Z powrotem wsun�� tygielek do pieca i os�abi�
uchwyt szczypiec. Tym razem naczy�ko mi� unios�o si� pod sklepienie, tylko po
prostu zawis�o w powietrzu.
- Jak balonik... - powiedzia�a Swietka.
- Prosz� sfotografowa� zjawisko - profesor odzyskiwa� r�wnowag� ducha. - A ja
tymczasem p�jd� po Iwana W�adys�awowicza i Arkadiusza Stiepanowicza. I niech pan
nie pozwoli piecykowi ostygn��!
Szybko poszed� w kierunku drzwi, niezr�cznie zaczepiaj�c o kraw�dzie sto��w.
- Diabli nadali!... - mamrota� pod nosem i nie wiadomo, czy odnosi�o si� to do
przekl�tego NK, czy te� do mebli przewrotnie wchodz�cych w drog�.
Trzasn�y drzwi.
Wala usiad�. By� nieprawdopodobnie zm�czony. Sparzone palce coraz silniej
bola�y. I nic z tego wszystkiego nie r�u - mia�. Absolutnie nic! W g�owie mia�
k��bek waty. "�eby przynajmniej Micha� Gierasimowicz jak najszybciej wr�ci�..."
- pomy�la� sm�tnie. Mia� nadziej�, �e gdy tylko profesor przyprowadzi Iwana
W�adys�awowicza i Arkadiusza Stiepanowicza, wszystko stanie si� proste i jasne.
Piec oboj�tnie patrzy� na niego swoim czarnym oczkiem. Wala przypomnia� sobie
polecenie profesora, zmusi� si� do wstania, zasun�� drzwiczki i w��czy�
ogrzewanie.
I natychmiast o ma�o nie zemdla� z przera�enia. "A co, je�li tego nie wolno
robi�? Wy��czy�? Mo�e to jeszcze gorzej? Zepsuj� wszystko!..." - pomy�la� w
panice.
Ale w laboratorium, co tam laboratorium! Na ca�ym �wiecie nie by�o nikogo, kto
by rozproszy� jego obawy lub chocia�by pocieszy�. W ostatecznej rozpaczy got�w
by� ju� prosi� o rad� Swietk�, kt�rej twarzyczka nie wyra�a�a niczego poza
ciekawo�ci�. �eby tylko kto� wzi�� na siebie cz�stk� odpowiedzialno�ci...
I w�a�nie wtedy us�ysza� znajomy g�os dochodz�cy z korytarza. Wala si� poderwa�.
"Sierio�ka! Jak to dobrze, �e on jest fizykiem..."
- Sierio�ka! - zawo�a�. - Sierio�ka! Sergiusz wpad� natychmiast, jakby tylko
czeka� na zaproszenie.
- No i co powiecie, alchemicy? - jego g�os skrzy� si� filuterno�ci�. -
Twarzyczki jakie� sm�tnawe. Piecyk fruwa�, co? To drobiazg. W pewnej redakcji
widzia�em artyku� - oczywi�cie go nie wydrukowali - opisuj�cy fakt wzlotu trumny
w grobowcu rodzinnym autora...
- Wi�c ci ju� opowiedziano...
- Hm! Nie, braciszku, nikt mi niczego nie opowiada�. Nie wytrzeszczaj tak oczu,
bo ci wyskocz�... Czy�by�cie si� niczego nie domy�lili?... No wiecie... Cha,
cha, cha...
Roze�mia� si� g�o�no i im bardziej zdumionym wzrokiem patrzyli na niego Wala i
Swietka, tym lepiej si� bawi�. W zachwycie klepa� si� po udach, pokazywa� na
nich palcem, zatacza� si� i �mia�, �mia� si� szczerze i do �ez.
- Ale przecie�... Ten piecyk... - �miech przeszkadza� mu m�wi�. - Przecie� to ja
go unios�em! Ze swego laboratorium! Elektromagnesem... Cha, cha... My�licie, �e
bez powodu zaczyna�em tamt� rozmow�?...
Odpowiedzi� by�o milczenie, takie wyraziste milczenie, �e Sergiusz natychmiast
przesta� si� �mia�.
- Czy�bym rozbi� wam jak�� butelk�?... Zechciejcie mi wybaczy�! B��d w sztuce...
Naprawd� nie chcia�em, sprawdzi�em nawet zegarek, aby go nie uszkodzi�... Ale
pi�knie wygl�da�a ta "�yrafa", co?! Przyznajcie si�! Co tak na mnie patrzycie?!
Sergiusz coraz bardziej si� peszy�. Nie rozumia�, co si� dzieje. Jego s�owa nie
znajdowa�y odd�wi�ku u tych dwojga, a w�a�ciwie znajdowa�y, ale nie taki,
jakiego oczekiwa�. Przygl�dali mu si� z bliska, uwa�nie, z dziwnym wyrazem w
oczach.
Potem Wala kiwn�� na niego palcem.
- Podejd�. Bli�ej, bli�ej!...
Sergiusz zmiesza� si�. Pokornie, jak zahipnotyzowany ich wzrokiem, posun�� si�
do przodu. Ostatni krok wyra�a� ca�kowit� rozterk�.
- No, co wy... No, za�artowa�em...
- Chwy� z �aski swojej za t� r�czk� - powiedzia� czule Wala. " Nie b�j si�, nie
b�j... Teraz zajrzyj do piecyka.
I Wala zobaczy�, jak Sergiusz odskoczy� od czarnego oka pieca oporowego: w jego
g��bi wci�� jeszcze unosi� si� porcelanowy tygielek.
Prze�o�y� Tadeusz Gosk