2878
Szczegóły |
Tytuł |
2878 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2878 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2878 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2878 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
REGINALD BRETNOR
Kolekcjoner tajemnic
W ci�gu trzydziestu lat pracy w biznesie antykwarycznym pozna�em mn�stwo
kolekcjoner�w: chciwych (cho� w gruncie rzeczy ka�dy kolekcjoner musi by� cho�
troch� chciwy), wy�mienitych specjalist�w w swoich dziedzinach, ludzi o
obszernej wiedzy podr�cznikowej, za to ca�kowicie pozbawionych gustu, pozer�w
d���cych wy��cznie do podniesienia swojej pozycji spo�ecznej, nielicznych
pasjonat�w, z kt�rymi mo�na by�o gaw�dzi� bez ko�ca, znacznie liczniejszych
nudziarzy oraz wielu dziwak�w, kt�rych trudno by�oby jednoznacznie
zaklasyfikowa�. Najdziwniejszym z nich by� jednak bez w�tpienia Andreas
Hoogstraten: zawsze uprzejmy, prawie zawsze u�miechni�ty, roztacza� wok� siebie
aur� ch�odu, jaka zazwyczaj panuje w nawiedzonych domach. Wyczu�em j� pomimo
jego oczywistego bogactwa, nienagannie skrojonych ubra�, patrycjuszowskiego
nosa, przylizanych blond w�os�w, krzaczastych, zdumiewaj�co ��tych brwi oraz
�agodnego g�osu przypominaj�cego gruchanie go��bicy.
Pozna�em go w pubie w Glastonbury. Rok w rok je�dzi�em do Anglii, kupowa�em
star� furgonetk� i przez co najmniej dwa miesi�ce w��czy�em si� po Walii,
Szkocji i Kornwalii, skupuj�c zabytkowe meble i wype�niaj�c je mniejszymi
zabytkowymi przedmiotami. Nast�pnie przenosi�em si� do Europy i przez mniej
wi�cej miesi�c robi�em to samo we Francji, Belgii i Holandii. Kiedy furgonetka
by�a za�adowana po dach, odsy�a�em j� do Stan�w na pok�adzie jakiego� frachtowca
(w tamtych czasach by�o to jeszcze mo�liwe), po czym wraca�em ni� do Saybrook z
portu, do kt�rego dop�yn�� statek. Zabawa by�a przednia.
Pub w Glastonbury nosi� nazw� "Pod Szlochaj�c� Mniszk�" (zapewne dla
upami�tnienia jakiej� miejscowej historii z duchami; nad wej�ciem wisia�
osiemnastowieczny szyld przedstawiaj�cy wspomnian� mniszk� na tle rozpadaj�cych
si� pomnik�w nagrobnych sk�panych w srebrzystej ksi�ycowej po�wiacie) i
wygl�da� tak, jak powinien wygl�da� prowincjonalny angielski pub - mn�stwo
ciemnego drewna, cynowych naczy�, na �cianach takie obrazki, jakich nale�a�o si�
spodziewa�, ogromny kominek, w kt�rym mo�na by�o piec wielkie kawa�y mi�sa,
�adnej szafy graj�cej albo telewizora, kt�re zepsu�yby niepowtarzaln� atmosfer�.
Poszed�em tam z Todem Bardsleyem, miejscowym antykwariuszem, z kt�rym od wielu
lat robi�em interesy. W�a�nie zabierali�my si� do lunchu, kiedy wszed�
Hoogstraten, pomacha� nam i podszed� do naszego stolika razem ze swoj� ch�odn�
aur�.
- Powiedziano mi, �e pana tu zastan�, ale nie wiedzia�em, �e b�dzie pan z
przyjacielem - zwr�ci� si� do Toda, kt�ry tr�ci� mnie kolanem i przesun�� si�,
robi�c mu miejsce.
- Prosz� siada�, panie Hoogstraten - odpar�. - Charles z pewno�ci� nie b�dzie
mia� nic przeciwko temu. To kolega z bran�y. - Zachichota�. - Jak ka�dy z nas,
ch�tnie korzysta z okazji, �eby pozna� kolejnego klienta.
Zostali�my sobie przedstawieni. U�cisn��em szczup��, zimn� r�k� Hoogstratena i
powiedzia�em, �e mi�o mi go pozna�. Istotnie, jestem antykwariuszem, ale z
bardzo daleka. Bardsley opowiedzia� mu w skr�cie o moich corocznych
ekspedycjach, a w tym czasie dziewczyna przynios�a nam piwo i przyj�a od
Hoogstratena zam�wienie na whisky z wod�.
- Wiele pan podr�uje - stwierdzi�, przypatruj�c mi si� bacznie. - Dzi�ki temu
zapewne ogl�da pan znacznie wi�cej interesuj�cych przedmiot�w ni� przeci�tny
antykwariusz?
- Zapewne? - Bardsley si� roze�mia�. - Za�o�� si�, �e na ca�ych Wyspach nie ma
antykwariatu, do kt�rego by nie zajrza�, nie wspominaj�c ju� o tych po drugiej
stronie Kana�u! Jestem bardziej ni� pewien, �e wpad�o mu w r�ce par� rzeczy,
kt�re by si� panu spodoba�y.
- Co pan zbiera? - zapyta�em.
Spojrza� mi prosto w oczy a ja dopiero teraz zauwa�y�em, �e nie ma rz�s. Jego
oczy by�y bladob��kitne jak porcelana Wedgwood i sprawia�y wra�enie zupe�nie
suchych, jakby nigdy nie wype�ni�y si� �zami.
- Co zbieram? - powt�rzy�. - Wszystko, czego nie rozumiem, przy czym nie mam na
my�li rozumienia zabytku albo dzie�a sztuki. Intryguje mnie ka�dy przedmiot, o
kt�rym nie wiem, do czego s�u�y, i kt�rego przeznaczenia nie potrafi� sobie
wyobrazi�. Je�li jest na sprzeda�, kupuj� go. Moja niewiedza, oraz niewiedza
innych os�b, stanowi dla mnie wyzwanie, kt�remu staram si� sprosta�. Gdzie
znajduje si� pa�ski sklep?
- W Saybrook, Connecticut.
- To niedaleko ode mnie. Mieszkam w Nowym Jorku.
Wymienili�my wizyt�wki. Obieca�, �e wpadnie do mnie kt�rego� dnia, �eby si�
rozejrze�, i poprosi�, �ebym mia� oczy szeroko otwarte na wypadek, gdybym trafi�
na co� zagadkowego. Dowiedzia�em si� r�wnie�, i� obecnie Hoogstraten znajduje
si� w drodze do Stambu�u i w og�le na Bliski Wsch�d, a by� mo�e odwiedzi tak�e
Nepal i, poniewa� Chi�czycy cz�ciowo znie�li ograniczenia, r�wnie� Tybet.
Kr�tko po tym, jak przyniesiono nam lunch, wsta�, powiedzia� Bardsleyowi, �e
wpadnie do jego sklepu, przypomnia� mi, �ebym mia� na uwadze jego pro�b�, po
czym wyszed�. Natychmiast za��da�em od Toma wyja�nie�.
- To dziwak, Charlie. Kupi wszystko, pod warunkiem, �e nie b�dziesz potrafi�
wyja�ni� mu, co to jest, i dobrze zap�aci. Ostatnio wypatrzy� u mnie dziwny
przyrz�d z lanego �elaza z mn�stwem pokr�te� i ruchomym uchwytem, kt�ry zupe�nie
nie pasowa� do ca�o�ci. Ogl�da� go ze wszystkich stron, a kiedy z nim wychodzi�,
mia� min� kota, kt�ry dobra� si� go garnka ze �mietan�. Jaki� rok wcze�niej
znalaz�em mu obraz - co� jakby siedemnastowieczny holender, ale nie do ko�ca. Im
d�u�ej mu si� przygl�da�e� i im bardziej stara�e� si� zrozumie�, co przedstawia,
tym dziwniej wygl�da�, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e namalowa� go prawdziwy
artysta. Bez mrugni�cia okiem zap�aci� mi za niego siedemset funt�w.
Najpi�kniejsze w tym wszystkim jest to, �e kupuje towar, kt�rego prawie na pewno
nie zdo�a�bym nikomu wcisn��, wi�c nawet je�li wygl�da troch� dziwnie z tymi
swoimi brwiami i wyblak�ymi oczami, to co z tego?
Wspomnia�em o emanuj�cym od niego ch�odzie, lecz Tom odpar�, �e nic takiego nie
wyczu�, wi�c uzna�em, �e widocznie uleg�em z�udzeniu.
Teraz ju� wiem, �e tak nie by�o.
Hoogstraten nigdy nie pofatygowa� si� do Saybrook, a ja po trzech albo czterech
miesi�cach prawie o nim zapomnia�em - a� do chwili, kiedy na pchlim targu wpad�
mi w r�ce przedmiot, kt�rego przeznaczenia nie by�em w stanie odgadn��.
Zazwyczaj nie zawracam sobie g�owy takimi rzeczami, tym razem jednak sta�o si�
inaczej. By� wykonany wyj�tkowo starannie z mosi�dzu i b�yszcz�cej stali, a
mahoniowa szkatu�ka, w kt�rej spoczywa�, bez w�tpienia pochodzi�a z ostatniej
dekady dziewi�tnastego stulecia. Opr�cz niego w szkatu�ce znajdowa�o si� osiem
albo dziesi�� mosi�nych, precyzyjnie obrobionych k�ek z zagadkowymi
geometrycznymi wzorami. Po osadzeniu ich na osi przedmiot upodabnia� si� troch�
do pocztowego datownika wyposa�onego dodatkowo w dwa tajemnicze wyskalowane
pokr�t�a. W�a�ciciel podejrzewa�, i� m�g� to by� przyrz�d do odciskania na
czekach niewidocznego go�ym okiem wzoru, kt�ry mia�by uchroni� je przed
fa�szowaniem, ale nie wiedzia�, na jakiej zasadzie opiera�o si� jego dzia�anie.
Kupi�em dziwaczny przyrz�d za nieca�e dwadzie�cia dolar�w, po czym jeszcze tego
samego wieczoru zadzwoni�em do Hoogstratena i stwierdzi�em z zadowoleniem, �e
wr�ci� ju� ze swoich podr�y. Jak tylko opisa�em mu zagadkowe urz�dzenie,
wyra�nie si� o�ywi�; przykro mu, lecz niestety nie mo�e przyjecha� do Saybrook,
ale mo�e zechcia�bym odwiedzi� go w Nowym Jorku?
Zawaha�em si�, poniewa� tak drobna transakcja nie wydawa�a mi si� warta
wi�kszego zachodu, on jednak natychmiast rozwia� moje w�tpliwo�ci:
- Panie Dennison... Tak pan si� nazywa, prawda? Prosz� si� nie przejmowa�
sprawami finansowymi. Za ka�d� rzecz, kt�ra wzbudzi moje zainteresowanie, jestem
got�w zap�aci� co najmniej trzycyfrow� kwot�, chyba �e sprzedaj�cy poda�
wcze�niej ni�sz� cen�. W tym przypadku, nawet je�li nic od pana nie kupi�, z
nadwy�k� wynagrodz� panu strat� czasu.
Um�wi�em si� z nim na niedziel�, a on poda� mi adres w pobli�u Sutton Place (na
wizyt�wce by� tylko numer telefonu). O drugiej po po�udniu wysiad�em z taks�wki
przed wielopi�trow�, ekskluzywn� kamienic�. Czekaj�c pokornie a� barczysty
portier zaanonsuje przez telefon moje przybycie, stwierdzi�em, �e w budynku jest
tylko tyle mieszka�, ile pi�ter.
- Pan Hoogstraten oczekuje pana - oznajmi� wreszcie portier, po raz kolejny
obrzuciwszy mnie podejrzliwym spojrzeniem. - Drugie pi�tro.
Nowoczesna, bezszelestna winda w okamgnieniu zawioz�a mnie na w�a�ciw�
kondygnacj�. Czeka� tam ju� na mnie niewysoki, masywnie zbudowany m�czyzna o
bladej kwadratowej twarzy i wielkich r�kach - wygl�da� na kogo�, kto jest
r�wnocze�nie kamerdynerem, szoferem, ochroniarzem i p�atnym zab�jc�. Na m�j
widok uk�oni� si� uprzejmie, po czym zaprowadzi� na koniec holu i otworzy�
przede mn� drzwi.
Trudno mi powiedzie�, czego oczekiwa�em, ale wn�trze, kt�re ukaza�o si� moim
oczom, nie mia�o nic wsp�lnego z Muzeum Sztuki Nowoczesnej: tutaj przestrze�
zosta�a poddana �wiadomej manipulacji za spraw� �wiat�a, cienia oraz przer�nych
odcieni czerni i szaro�ci, upstrzonych tu i �wdzie natr�tn� ��ci�, biel� i
czerwieni�. Cz�� mebli wtapia�a si� w t� mozaik�, inne od razu zwraca�y na
siebie uwag� poskr�canymi jak w agonii kszta�tami lub sk�po rozrzuconymi
dziwacznymi ozdobami. Nigdzie nie by�o wida� ani �ladu jego kolekcji.
Na mojej twarzy z pewno�ci� odmalowa�o si� zdumienie, lecz gospodarz tego nie
spostrzeg�, poniewa� ca�� uwag� skupi� na przyniesionej przeze mnie szkatu�ce.
Jego �renice wygl�da�y jak czarne otwory wypalone w nieskalanym b��kicie. Nawet
nie poprosi�, �ebym usiad�, tylko, ubrany jak na pokaz mody, niemal wyrwa� mi
pude�ko z r�k, otworzy� je pospiesznie, wyj�� zagadkowy przyrz�d, postawi�
pude�ko na stole, po czym, cz�ciowo obna�ywszy nienaturalnie r�wne z�by, opad�
na fotel i zacz�� ogl�da� go ze wszystkich stron, podczas gdy ja wci�� sta�em,
przest�puj�c niepewnie z nogi na nog�.
- Jak pan s�dzi, do czego to s�u�y? - zapyta� wreszcie.
- Nie mam poj�cia - odpar�em. - Cz�owiek, od kt�rego to kupi�em, przypuszcza�,
�e by� mo�e przyrz�d ten wykorzystywano do zabezpieczania czek�w przed
podrobieniem...
- Bzdura! - parskn��. Ogl�dziny trwa�y jeszcze kilka minut, a� w ko�cu
Hoogstraten podni�s� wzrok i u�miechn�� si� do mnie, a ja znowu poczu�em wion�cy
od niego ch��d. - To bardzo interesuj�ce. My�l�, �e sprawi mi sporo
przyjemno�ci. - Skin�� g�ow�. - Tak, z pewno�ci�. Czy zadowoli pana pi��set
dolar�w?
- Jest pan bardzo hojny - odpar�em, przyjmuj�c pieni�dze.
W tej samej chwili otworzy�y si� drzwi i do pokoju wesz�a kobieta. Zatrzyma�a
si� zaraz za progiem i zmierzy�a nas uwa�nym spojrzeniem, a ja poczu�em si� tak,
jakbym dosta� obuchem w g�ow�. �wiat poza ni� przesta� dla mnie istnie�. By�a
wysoka, czarnow�osa i czarnooka, mia�a wystaj�ce ko�ci policzkowe... Ale te
wszystkie szczeg�y nie mia�y najmniejszego znaczenia wobec ko�cowego,
ca�o�ciowego efektu. Nareszcie poj��em, dlaczego m�czy�ni wyobra�ali sobie
boginie i sk�adali im ofiary, dlaczego rycerze wiernie s�u�yli damom swego
serca, dlaczego arty�ci tworz�cy u schy�ku epoki wiktoria�skiej, tacy jak
Burne-Jones, idealizowali kobiece pi�kno. R�wnocze�nie ogarn�o mnie jeszcze
jedno uczucie, kt�re powraca nawet teraz, kiedy o niej my�l� - to najbardziej
podstawowe, rozpalaj�ce �ar w l�d�wiach.
Odwr�ci�a si� ku nam, a ja, na przek�r zdrowemu rozs�dkowi, nabra�em
przekonania, �e nie idzie, lecz p�ynie lub unosi si� nad pod�og�. Mia�a na sobie
prosty �akiet i bia�� bluzk� z niewielkim �abotem. �adnej bi�uterii, je�li nie
liczy� skromnej broszki oraz obr�czki.
Hoogstraten podni�s� g�ow� i lekko zmarszczy� brwi.
- Wychodzisz?
- Tak, kochanie - odpar�a, a mnie ogarn�a irracjonalna zazdro��. - Ale tylko...
jak to si� m�wi? Na godzink� albo dwie. Nie potrzebujesz mnie teraz?
M�wi�a z najdziwniejszym akcentem, jaki w �yciu s�ysza�em. Nie by�em w stanie go
zidentyfikowa�. Jedyne, co mog� stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, to �e w moich
uszach brzmia� jako� tak... archaicznie. Hoogstraten nie odpowiedzia�, poniewa�
jego uwag� ponownie skupi� na sobie przedmiot, kt�ry ode mnie kupi�.
- Do zobaczenia - powiedzia�a, obdarzy�a mnie przelotnym u�miechem i wysz�a.
Musia�em mu przerwa�.
- To pa�ska �ona? - spyta�em.
- Tak, tak - odpar�, lekko zirytowany. - �adna, prawda?
�adna? Ona jest przepi�kna! - pomy�la�em, ale zachowa�em do�� zdrowego rozs�dku,
�eby tego nie powiedzie�. Min�o troch� czasu, zanim sobie przypomnia� o mojej
obecno�ci i z westchnieniem od�o�y� nabytek.
- Dzi�kuj� panu, Dennison. Mam nadziej�, �e zawiadomi mnie pan, je�li ponownie
znajdzie pan co� interesuj�cego? Varig odprowadzi pana.
Chyba nacisn�� jaki� ukryty guzik, poniewa� niemal w tej samej chwili w drzwiach
stan�� s�u��cy. Hoogstraten nie pofatygowa� si�, by powiedzie� "do widzenia".
Tej nocy zjawi�a si� we �nie, kt�rego scenariusz m�g�by wyj�� spod pi�ra
Tennysona albo kt�rego� z lojalnych wobec Karola I poet�w tworz�cych w po�owie
siedemnastego wieku eleganckie, dystyngowane wiersze. Musia�em si� sporo
nam�czy�, aby wyt�umaczy� si� ze swojego op�tania bardzo mi�ej dziewczynie, z
kt�r� si� w�wczas spotyka�em. My�la�em o pani Hoogstraten prawie bez przerwy.
Zaniepokoi�o mnie to do tego stopnia, i� mia�em nadziej�, �e w moje r�ce nie
trafi ju� �aden tajemniczy przedmiot, kt�ry m�g�by zainteresowa� jej m�a -
nawet gdyby by� got�w zap�aci� mi za niego fortun�.
Tak si� jednak z�o�y�o, �e w ci�gu nast�pnych kilku miesi�cy natrafi�em na trzy
obiekty jakby stworzone specjalnie dla niego, on za� za ka�dym razem �yczy�
sobie, bym dostarczy� mu je do Nowego Jorku. Usprawiedliwia�em si� sam przed
sob�, �e przecie� jestem handlarzem dzie�ami sztuki i pope�ni�bym szale�stwo
rezygnuj�c z tak �atwych pieni�dzy, teraz jednak wiem ju�, i� w rzeczywisto�ci
kierowa�a mn� nadzieja na ujrzenie jej cho� przez najkr�tsz� chwil� oraz na
us�yszenie cho�by kilku s��w. Wci�� widywa�em j� we snach i zadr�cza�em si�,
wyobra�aj�c j� sobie w lodowatych obj�ciach jej m�a.
Moja druga wizyta by�a bardzo podobna do pierwszej, z t� r�nic�, �e kiedy
wszed�em, pani Hoogstraten ju� by�a w pokoju, r�wnie� ubrana bardzo skromnie...
ale to akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Na m�j widok wsta�a i cho� jej m��
nie uzna� za stosowne nas przedstawi�, podzi�kowa�a za przyrz�d - bo to by�
jaki� przyrz�d, prawda? - kt�ry poprzednio sprzeda�em Andreasowi i kt�ry sprawi�
mu ogromn� przyjemno��. Andreas jest geniuszem. Jego niezwyk�y umys� domaga si�
kolejnych wyzwa�. To bardzo mi�o z mojej strony, �e...
Sta�em jak niemowa, obezw�adniony jej urokiem, Hoogstraten tymczasem
rozpakowywa� to, co mu przynios�em: zegar, lecz nie ca�kiem. Wyj�tkowo
skomplikowany mechanizm w obudowie, kt�ra chyba wysz�a spod r�ki jakiego�
egzotycznego Faberge'a, co� z pewno�ci� odmierzaj�cy - ale nie czas. Po kilku
minutach, nie podnosz�c g�osu, poprosi�, �eby zostawi�a nas samych; wysz�a bez
najmniejszego �alu czy cho�by s�owa protestu. Znienawidzi�em go za to i, niemal
na przek�r sobie, za��da�em za tajemniczy przedmiot siedem tysi�cy dolar�w.
Zap�aci� mi siedem i p� tysi�ca - znowu got�wk�.
Min�y dwa miesi�ce, zanim zjawi�em si� tam ponownie - dwa miesi�ce wype�nione
snami i my�lami o niej, pr�bami rozwik�ania tajemnicy przemo�nego wp�ywu, jaki
na mnie wywiera�a, oraz usi�owaniami wyobra�enia sobie jej �ycia sprzed �lubu z
Hoogstratenem. Stara�em si� tak�e dociec, dlaczego za niego wysz�a.
Tym razem r�wnie� by�a w pokoju i ponownie nawi�za�a rozmow�. Nic szczeg�lnego:
lu�ne uwagi na temat pogody i o tym, jak to mi�o z mojej strony, �e dostarczam
intelektualne �amig��wki Andreasowi. Potem spektakl si� powt�rzy�: po jakim�
czasie kaza� jej odej��, sam za� skupi� si� bez reszty na ogl�daniu
dostarczonego przeze mnie przedmiotu. By�a to jakby troch� ksi��ka, a troch�
bizanty�ska ikona, z napisami w zupe�nie nieznanym mi j�zyku. Podczas
przewracania grubych kart tekst znika� na chwil�, pojawia�y si� ilustracje, po
czym one r�wnie� znika�y bez �ladu, na ich miejsce za� wraca�y niezrozumia�e
zdania. Hoogstraten by� zachwycony i zap�aci� mi znacznie wi�cej, ni� mia�bym
odwag� za��da�. Zaraz potem, po raz pierwszy od pocz�tku naszej znajomo�ci,
zagadn�� mnie przyjaznym tonem:
- Czy zastanawia� si� pan, Dennison, sk�d bior� si� te przedmioty? Dlaczego
powsta�y? Czy tylko po to, by rzuci� wyzwanie mnie i mojej inteligencji?
Niekt�re z nich z pewno�ci� stanowi� wytw�r zaginionych kultur i cywilizacji,
by� mo�e nawet innych �wiat�w, ale powtarzam: dlaczego powsta�y? Czy stworzono
je celowo? Czy ju� z za�o�enia mia�y by� �amig��wkami, sprawdzianem moich
intelektualnych mo�liwo�ci? - Wsta�, podszed� do dziwacznie poskr�canego rega�u
przypominaj�cego zastyg�ego w agonii �wi�tego z obrazu El Greco i zdj�� z p�ki
naczynie, kt�re na pierwszy rzut oka przypomina�o niezbyt udane dzie�o
pocz�tkuj�cego garncarza. Wr�czy� mi je, a ja stwierdzi�em, �e jest zdumiewaj�co
ci�kie.
- Prosz� si� temu przyjrze�. Wie pan, co to jest?
Z bliska wygl�da�o jak wykonana z lustrzanego szk�a butelka o wyj�tkowo
szerokiej szyjce, kt�rej kraw�dzie wnika�y od wn�trza naczynia, ��cz�c si� ze
�ciankami na przeciwnym ko�cu.
- To butelka Kleina. S�ysza� pan o wst�dze Moebiusa?
- Ma pan na my�li pasek papieru, kt�rego koniec przekr�ca si� o sto
osiemdziesi�t stopni, a nast�pnie ��czy z pocz�tkiem?
- W�a�nie. Butelka Kleina to w�a�nie co� takiego, tyle �e w trzech wymiarach.
Wszystko, co znajduje si� w jej wn�trzu, jednocze�nie jest na zewn�trz, i na
odwr�t. Rozumie pan?
Odpar�em twierdz�co.
Odebra� mi j� i przyjrza� si� jej z mieszanin� dumy i gniewu.
- Wywierci�em w niej dziur� i wprowadzi�em do �rodka miniaturowy aparat, kt�rym
pos�uguj� si� chirurdzy, badaj�c tajemnice wn�trza ludzkiego cia�a. W �rodku
jest mozaika doskonale dopasowanych kryszta��w oraz jakby urz�dzenia albo
mechanizmy, kt�rych nawet nie jestem w stanie opisa�. Jak na razie, tylko ta
jedna rzecz zdo�a�a uchroni� przede mn� swoj� tajemnic�. Mam j� od wielu lat,
lecz wci�� wiem o niej tyle samo co w dniu, kiedy do mnie trafi�a. Wierz�
jednak, �e trafi�a nieprzypadkowo. To z pewno�ci� cz�� sprawdzianu, jedno z
wyzwa�.
Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�, zaszokowany rozmiarami jego megalomanii.
- Ja... To znaczy... Zapewne zgromadzi� pan ju� spor� kolekcj�?
Odstawi� butelk� Kleina na p�k�.
- Spor� kolekcj�? - powt�rzy� z szyderczym u�miechem. - Nigdy nie mam wi�cej ni�
dwa albo trzy przedmioty jednocze�nie. Nie s� w stanie d�ugo broni� przede mn�
swoich tajemnic. Tylko ta butelka jest ze mn� od dawna.
- A co pan potem z nimi robi? - zapyta�em. - Oddaje je pan komu�? A mo�e
sprzedaje?
- Sk�d�e znowu! Kiedy ju� rozwik�am ich zagadk�, kiedy spe�ni� swoje zadanie,
niszcz� je. Tylko w ten spos�b mog� si� na nich zem�ci�.
Wstrz��ni�ty do g��bi, zacz��em go przekonywa�, �e nie powinien tak post�powa�,
bo to przecie� autentyczne skarby, arcydzie�a sztuki, obiekty warte
zainteresowania uczonych, lecz on przerwa� mi, zanim zd��y�em doko�czy� pierwsze
zdanie.
- Nie ma mowy! - wykrzykn��. - Kiedy ju� wiem, czym s� i do czego s�u��, staj�
si� niczym! Niczym, rozumie pan? Trac� dusz�.
Zap�aci� mi jeszcze wi�cej ni� poprzednim razem i wydoby� ode mnie obietnic�, �e
nadal b�d� prowadzi� dla niego poszukiwania. W duchu obieca�em sobie jednak, �e
ju� tam nie wr�c�, bez wzgl�du na to, na jak cenn� trafi�bym zdobycz.
Pi�� miesi�cy p�niej, zaraz po corocznej wyprawie do Anglii, z�ama�em
postanowienie, poniewa� musia�em zobaczy� j� jeszcze jeden jedyny raz - mimo i�,
w pewnym sensie, przez ca�y czas byli�my razem. Zrozpaczony, prawie co noc
budzi�em si� z przedrafaelickich sn�w z ni� w roli g��wnej, usi�uj�c dociec, co
sk�oni�o j� do ma��e�stwa z tym cz�owiekiem - bez w�tpienia jego pieni�dze. Ale
dlaczego? Dlaczego???
Wi�c jednak wr�ci�em. Przywioz�em ze sob� bardzo prosty przedmiot: prymitywne
narz�dzie, zagadkowe tylko w tym sensie, �e nie spos�b by�o odgadn��, do czego
s�u�y�o. Tym razem nie zasta�em jej w pokoju. Przez ca�y czas, kiedy Hoogstraten
ogl�da� narz�dzie, wpatrywa�em si� w drzwi, pe�en nadziei i oczekiwania.
Wreszcie podni�s� si� z miejsca.
- Kupi� od pana ten przedmiot, cho� nie jest najwy�szej jako�ci - oznajmi�. -
Mog� zap�aci� tylko czterysta dolar�w.
Nie wytrzyma�em.
- A gdzie pani Hoogstraten? - zapyta�em, staraj�c si� nada� g�osowi oboj�tne
brzmienie.
Przerwa� liczenie pieni�dzy i skierowa� na mnie spojrzenie zimnych, b�yszcz�cych
oczu.
- Nie ma jej - powiedzia� cicho. Przez jego twarz przemkn�� cie� u�miechu. -
Widzi pan, wreszcie uda�o mi si� odkry� jej tajemnic�.
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
REGINALD BRETNOR
Urodzi� si� w 1911 r. we W�adywostoku jako Alfred Reginald Kahn. By� synem
�ydowskiego bankiera z �otwy i angielskiej guwernantki. W 1917 r. rodzina
przeprowadzi�a si� do Japonii, trzy lata p�niej za� do Stan�w Zjednoczonych.
Bretnor (przyj�� panie�skie nazwisko babki ze strony matki) do ko�ca swego
d�ugiego �ycia ju� ani razu nie opu�ci� Ameryki, cho� wielu jego znajomych by�o
gotowych da� g�ow�, �e jest angielskim d�entelmenem, kt�remu z bli�ej nieznanych
powod�w zachcia�o si� zamieszka� za Wielk� Wod�. Pisywa� fantasy, SF, powie�ci
detektywistyczne, utwory dla dzieci i m�odzie�y, teoretyczne rozprawy z
dziedziny wojskowo�ci. By� wysokim, pot�nie zbudowanym m�czyzn�, i mia�
niezwykle z�o�on� osobowo��: mie�ci�y si� w niej zar�wno ogromne poczucie
humoru, mi�o�� do dzieci, kot�w i w og�le wszystkich niedu�ych stworze�, jak i
podejrzliwo�� wobec �wiata, zami�owanie do broni i - szczeg�lnie w latach
trzydziestych - nieskrywana nieufno�� wobec wszystkich ludzi o innym ni� bia�y
kolorze sk�ry. Pod koniec �ycia zamieni� sw�j dom w fortec� i zgromadzi� w nim
prawdziwy arsena�. By� zar�wno autorem nowatorskiej konstrukcji mo�dzierza, jak
i autorem has�a "Science Fiction" w dw�ch edycjach Britanniki. Zmar� w 1992 r.
Drukowali�my ju� jego dwa opowiadania: "Cz�owiek na szczycie" ("NF" 8/98) i
"Koci" ("NF" 6/99).
(anak)