8009

Szczegóły
Tytuł 8009
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8009 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER CRAIG DIRGO Z�OTY BUDDA (Prze�o�y�: Maciej Pintara) AMBER 2002 OD AUTORA Kilka lat temu, kiedy pisa�em Potop, zda�em sobie spraw�, �e Dirk Pitt potrzebuje pomocy przy wykonywaniu pewnego zadania, wymy�li�em wi�c Juana Cabrillo. Cabrillo dowodzi� statkiem o nazwie �Oregon�. Ta niepozorna na pierwszy rzut oka jednostka skrywa�a w swoim wn�trzu najnowocze�niejszy sprz�t wywiadowczy. Nale�a�a do prywatnego przedsi�biorstwa, kt�re mog�o zosta� wynaj�te przez ka�d� agencj� rz�dow� jak� by�o na to sta�. Statek dociera� tam, gdzie nie m�g� si� pojawi� �aden okr�t wojenny, transportowa� tajne �adunki bez wzbudzania podejrze� i zbiera� dane - by� zatem doskona�ym wsparciem dla NUMA. Pisz�c o �Oregonie� i jego jednonogim, zuchwa�ym kapitanie, bawi�em si� tak dobrze, �e by�o mi przykro, gdy odp�yn�� po wykonaniu zadania. Obieca�em sobie, �e znajd� spos�b, by pewnego dnia wezwa� go z powrotem, i z przyjemno�ci� stwierdzam, �e w�a�nie mi si� to uda�o. Z�oty Budda to pierwsza powie�� z nowej serii przyg�d sympatycznej za�ogi Juana Cabrillo. Mam nadziej�, �e ta lektura b�dzie dla was r�wnie emocjonuj�ca, jak dla mnie by�o tworzenie tych postaci. I kto wie, mo�e kiedy� �cie�ki tych bohater�w i Dirka Pitta zn�w si� skrzy�uj�...? Clive Cussler WST�P Ju� wiecie, �e nie jest to opowie�� o przygodach Dirka Pitta ani historia z archiw�w NUMA o Kurcie Austinie. To ksi��ka o starym statku handlowym �Oregon�, kt�ry opisa�em w powie�ci Potop z Dirkiem Pittem. Pod zniszczon� nadbudow� i zardzewia�ym kad�ubem �Oregona� kryje si� cud techniki i owoc geniuszu naukowego. Za�oga statku to grupa wykszta�conych, inteligentnych najemnik�w, kt�rzy dzia�aj� pod p�aszczykiem rozbudowanej korporacji. Dostaj� zlecenia od rz�d�w, organizacji i prywatnych firm na ca�ym �wiecie. Walcz� z korupcj� i stawiaj� czo�o gro�nym przest�pcom w egzotycznych portach wszystkich m�rz. Craig Dirgo i ja pracowali�my wsp�lnie nad stworzeniem zupe�nie nowej serii przygodowej z bohaterami, kt�rzy diametralnie r�niliby si� od wszystkich innych. Mam nadziej�, �e spodoba si� wam ta odmiana. Clive Cussler OSOBY Zarz�d korporacji Juan Cabrillo prezes Max Hanley wiceprezes Richard Truitt wiceprezes ds. operacyjnych Personel operacyjny (w porz�dku alfabetycznym) George Adams pilot helikoptera Rick Barrett szef kuchni Monica Crabtree koordynatorka ds. zaopatrzenia i logistyki Carl Gannon specjalista ds. zaopatrzenia Chuck �Ma�y� Gunderson g��wny pilot Michael Halpert g��wny ksi�gowy Cliff Hornsby pracownik og�lnooperacyjny Julia Huxley lekarka Pete Jones pracownik og�lnooperacyjny Hali Kasim specjalista ds. ��czno�ci Larry King snajper Franklin Lincoln pracownik og�lnooperacyjny Bob Meadows pracownik og�lnooperacyjny Mark Murphy specjalista ds. uzbrojenia Kevin Nixon specjalista ds. charakteryzacji i kamufla�u Sam Pryor specjalista od urz�dze� nap�dowych Gunther Reinholt specjalista od urz�dze� nap�dowych i uzbrojenia Tom Reyes pracownik og�lnooperacyjny Linda Ross specjalistka ds. bezpiecze�stwa i obserwacji Eddie Seng szef operacji l�dowych Eric Stone szef sterowni Inni dalajlama przyw�dca duchowy Tybetu Hu Jintao prezydent Chin Langston Overholt IV pracownik CIA, kt�ry wynajmuje korporacj� do wyzwolenia Tybetu Legchog Zhuren naczelnik Tybeta�skiego Regionu Autonomicznego Sung Rhee szef policji w Makau Ling Po detektyw z policji w Makau Stanley Ho miliarder z Makau i nabywca Z�otego Buddy Marcus Friday ameryka�ski potentat komputerowy, kt�ry chce kupi� skradziony pos�g Buddy Winston Spenser nieuczciwy handlarz dzie�ami sztuki, kt�ry usi�uje ukra�� Z�otego Budd� Michael Talbot handlarz dzie�ami sztuki z San Francisco, kt�ry pracuje dla Fridaya PROLOG 31 marca 1959 P�ki kwiat�w w�a�nie zaczyna�y p�ka�. Park otaczaj�cy pa�ac letni w Norbulingce wygl�da� pi�knie. Wewn�trz ogradzaj�cych go wysokich mur�w ros�y drzewa i rozci�ga�y si� bujne ogrody. W samym ich �rodku wznosi� si� ni�szy, ��ty mur wewn�trzny. Przez furtk� przej�� m�g� tylko dalajlama, jego doradcy i kilku wybranych mnich�w. Za murem, po�r�d staw�w, znajdowa�a si� bowiem �wi�tynia i siedziba dalajlamy. Oaza porz�dku i spokoju w kraju pogr��onym w chaosie. Na zboczu pobliskiego wzg�rza sta� okaza�y pa�ac zimowy Potala. Masywna bry�a gmachu zdawa�a si� zst�powa� ze zbocza. Ponad tysi�c komnat wzniesionej przed wiekami budowli zajmowa�y setki mnich�w. Ze �rodkowych kondygnacji siedmiopi�trowego pa�acu zygzakiem w d� prowadzi�y kamienne stopnie i ko�czy�y si� przy gigantycznym murze, kt�ry tworzy� podstaw� kolosa. Precyzyjnie u�o�one kamienie pi�y si� na wysoko�� niemal dwudziestu pi�ciu metr�w. U podn�a wzniesienia, w namiotach rozstawionych na p�askim terenie, zebra�y si� tysi�ce Tybeta�czyk�w. Tak jak inna du�a grupa w Norbulingce, przybyli tu, by chroni� swojego duchowego przyw�dc�. W przeciwie�stwie do znienawidzonych Chi�czyk�w, okupuj�cych ich kraj, wie�niacy nie nosili karabin�w, lecz no�e i �uki. Zamiast broni palnej mieli tylko w�asne cia�a i odwag�. Byli w mniejszo�ci, ale bez wahania oddaliby �ycie za swojego przyw�dc�. Wystarczy�oby jedno s�owo dalajlamy. W �wi�tyni za ��tym murem dalajlama modli� si� do swojego osobistego opiekuna Mahakali. Chi�czycy zaproponowali mu go�cin� w kwaterze g��wnej, �eby zapewni� mu ochron�, ale wiedzia�, �e powodem tego zaproszenia nie by�a troska o jego osob�. To w�a�nie Chi�czyk�w musia� si� strzec. Ich prawdziwe zamiary opisane by�y w li�cie, kt�ry w�a�nie otrzyma� od Ngabo Ngawanga Jigme, gubernatora Chamdo. Po rozmowie z chi�skim genera�em Tanem, dow�dc� wojskowym regionu, Jigme by� pewien, �e Chi�czycy planuj� otworzy� ogie� do t�umu, aby go rozproszy�. Gdyby tak si� sta�o, zgin�oby mn�stwo ludzi. Dalajlama podni�s� si� z kolan, podszed� do sto�u i potrz�sn�� dzwonkiem. Niemal natychmiast otworzy�y si� drzwi i wszed� szef Kusun Depon, osobistej ochrony dalajlamy. Na zewn�trz sta�o paru gro�nie wygl�daj�cych wojownik�w Sing Gha. Ka�dy mierzy� ponad dwa metry. W�saci, w czarnych strojach, wydawali si� jeszcze pot�niejsi i niezwyci�eni. Obok nich siedzia�o czujnie kilka mastif�w tybeta�skich, nazywanych tu dog-khyi. - Wezwij proroka - poleci� cicho dalajlama. Langston Overholt III �ledzi� przebieg wydarze� ze swojej siedziby w Lhasie. Sta� obok radiooperatora, kt�ry manipulowa� przy aparacie. - Sytuacja krytyczna, odbi�r. Radiooperator wyregulowa� pokr�t�a, �eby zredukowa� zak��cenia. - Czerwony kogut chyba wejdzie do kurnika, odbi�r. Operator uwa�nie obserwowa� wska�niki. - Potrzebne natychmiastowe wsparcie, odbi�r. Zn�w zw�oka, gdy operator regulowa� aparat. - Zalecam or�y i wielb��dy, odbi�r. M�czyzna milcza�, kiedy radio o�y�o i na zielonych wska�nikach pojawi�y si� zn�w faluj�ce linie. S�owa posz�y w eter, na reszt� nie mieli wp�ywu. Overholt chcia� dosta� samoloty. Natychmiast. Prorok, Dorje Drakden, pogr��ony by� w g��bokim transie. Przez ma�e okno wysoko w �cianie �wi�tyni wpada�o zachodz�ce s�o�ce, a jego promie� o�wietla� kadzielnic�. W blasku unosi�y si� smugi dymu, powietrze pachnia�o cynamonem. Dalajlama siedzia� po turecku na poduszce pod �cian�, kilka krok�w od Drakdena. Prorok kl�cza� skulony i dotyka� czo�em drewnianej pod�ogi. Nagle przem�wi� g��bokim g�osem: - Wyjed� dzi� w nocy. Uciekaj! Potem wsta� z zamkni�tymi oczami, podszed� do sto�u i zatrzyma� si� dok�adnie trzydzie�ci centymetr�w od niego. Wzi�� g�sie pi�ro i zanurzy� w atramencie. Narysowa� na kartce papieru szczeg�ow� map� i osun�� si� na ziemi�. Dalajlama podbieg� do niego, uni�s� mu g�ow� i poklepa� po policzku. Prorok zacz�� powoli odzyskiwa� przytomno��. Dalajlama wsun�� mu poduszk� pod g�ow�, wsta� i nala� do kubka wody z glinianego dzbana. Wr�ci� do proroka i przysun�� mu kubek do ust. - Pij, Dorje - powiedzia� cicho. Starzec powoli doszed� do siebie i usiad� z trudem. Kiedy tylko dalajlama upewni� si�, �e prorokowi nic nie grozi, podszed� do sto�u i przyjrza� si� narysowanej mapie. Wskazywa�a drog� jego ucieczki z Lhasy do granicy z Indiami. Overholt wrodzi� si� w swoich przodk�w. W ka�dej wojnie, jak� Stany Zjednoczone prowadzi�y od czas�w swojego powstania, bra� udzia� co najmniej jeden cz�onek rodziny. Jego dziadek by� szpiegiem w wojnie secesyjnej, ojciec - podczas I wojny �wiatowej, a Langston III s�u�y� w czasie II wojny �wiatowej w OSS, biurze s�u�b strategicznych, zanim przeni�s� si� do CIA, utworzonej w 1947 roku. Overholt mia� trzydzie�ci trzy lata i od pi�tnastu zajmowa� si� szpiegostwem. Pierwszy raz w swojej karierze mia� do czynienia z tak gro�n� sytuacj�. W niebezpiecze�stwie nie znajdowa� si� kr�l czy kr�lowa, biskup czy dyktator. Chodzi�o o zwierzchnika jednego z Ko�cio��w. O cz�owieka, kt�ry by� uosobieniem Boga. O przyw�dc� religijnego, kontynuatora tradycji zapocz�tkowanej w 1351 roku. Trzeba by�o dzia�a� szybko, zanim komuni�ci osadz� go w wi�zieniu. Potem ta partia szach�w b�dzie zako�czona. Wiadomo�� Overholta odebrano w Mandalaj w Birmie i przekazano do Sajgonu, stamt�d do Manili, potem bezpiecznym kablem podwodnym do Long Beach w Kalifornii, a w ko�cu do Waszyngtonu. Wraz z pogarszaniem si� sytuacji w Tybecie CIA zacz�a gromadzi� si�y powietrzne w Birmie. Grupa by�a za ma�a, �eby pokona� Chi�czyk�w, ale wystarczaj�co du�a, by ich spowolni�, dop�ki do akcji nie wejd� oddzia�y l�dowe wyposa�one w bro� ci�k�. Eskadra zamaskowana jako Himalajskie Linie Lotnicze sk�ada�a si� z czternastu samolot�w C-47. Dziesi�� mog�o zrzuci� zaopatrzenie, cztery przerobiono na maszyny bojowe. Wspiera�o je sze�� my�liwc�w F-86 i jeden ci�ki bombowiec B-52, kt�ry w�a�nie zszed� z ta�my monta�owej w fabryce Boeinga. Alan Dulles, dyrektor CIA, siedzia� w Gabinecie Owalnym, pali� fajk� i wyja�nia� sytuacj� prezydentowi Eisenhowerowi. Potem odchyli� si� do ty�u w fotelu i da� mu kilka chwil do namys�u. Zapad�a cisza. - Panie prezydencie - odezwa� si� w ko�cu Dulles - pozwolili�my sobie zorganizowa� w Birmie grup� uderzeniow�. Wystarczy jedno pa�skie s�owo, �eby za godzin� by�a w powietrzu. Od czasu swojej elekcji w roku 1952 Eisenhower boryka� si� z komisj� McCarthy�ego, tropi�c� wp�ywy komunist�w w rz�dzie, wys�a� pierwszych doradc�w do Wietnamu i przeszed� atak serca. Musia� skierowa� dziesi�� tysi�cy �o�nierzy do Little Rock w Arkansas, �eby uspokoi� zamieszki rasowe. Widzia�, jak Rosjanie pierwsi wysy�aj� cz�owieka w kosmos, wyprzedzaj�c Amerykan�w, i by� �wiadkiem ukamienowania swojego wiceprezydenta przez wrogi t�um w Ameryce �aci�skiej. Teraz Kuba, le��ca zaledwie osiemdziesi�t mil morskich od wybrze�a Stan�w Zjednoczonych, mia�a komunistycznego przyw�dc�. Polityka zaczyna�a go stanowczo m�czy�. - Nie, Alan - odrzek� cicho po chwili milczenia. - B�d�c genera�em, nauczy�em si�, �e trzeba wiedzie�, gdzie i kiedy mo�na walczy�. Teraz lepiej powstrzyma� si� od interwencji w Tybecie. Dulles wsta� i u�cisn�� mu d�o�. - Zawiadomi� moich ludzi - powiedzia�. Na ameryka�skim stanowisku dowodzenia w Lhasie popielniczka na stole obok radia by�a pe�na niedopa�k�w. Min�o ju� kilka godzin od wys�ania meldunku, a na razie nadesz�o tylko potwierdzenie, �e wiadomo�� radiowa zosta�a odebrana. Co trzydzie�ci minut tybeta�scy ��cznicy dostarczali informacje. Obserwatorzy meldowali, �e t�umy przed pa�acami w Lhasie rosn� z minuty na minut�, ale nie byli w stanie dok�adnie oceni� ich liczebno�ci. Z g�r wci�� nap�ywali Tybeta�czycy, dzier��c kije, kamienie i no�e. �wietnie uzbrojeni Chi�czycy mogli ich zmasakrowa�. �o�nierze nie podejmowali na razie �adnych dzia�a�, ale meldunki m�wi�y o koncentracji chi�skich oddzia��w na drogach do stolicy. Overholt widzia� to samo pi�� lat wcze�niej w Gwatemali, kiedy rozszala� si� t�um wspierany przez antykomunistycznych rebeliant�w pod przyw�dztwem Carlosa Armasa. Zapanowa� chaos. Si�y prezydenta Jacoba Arbenza zacz�y strzela� do ci�by, �eby przywr�ci� porz�dek i przed �witem szpitale i kostnice by�y przepe�nione. Demonstracj� zorganizowa� Overholt i ta �wiadomo�� ci��y�a mu na sumieniu. Radio o�y�o. - Cylinder odmawia, odbi�r. Overholtowi na moment zamar�o serce. Samoloty, na kt�re liczy�, nie przylec�. - Tata Nied�wied� zamiecie w razie potrzeby �cie�k� w czasie odwrotu. Zalecamy wyjazd i p�niejsz� podr�, odbi�r. Eisenhower nie zgodzi� si� na zaatakowanie Lhasy, pomy�la� Overholt. Ale Dulles na w�asn� r�k� os�oni ucieczk� z Tybetu, je�li do tego dojdzie. Je�li Overholt wszystko dobrze rozegra, nie b�dzie musia� nara�a� ty�ka swojego szefa. - Prosz� pana? - zapyta� radiooperator. Overholt otrz�sn�� si� z zamy�lenia. - Czekaj� na odpowied� - powiedzia� cicho operator. Overholt si�gn�� po mikrofon. - Przyj��em. Zgadzam si�. I dzi�kuj� Tacie Nied�wiedziowi za gest. Odezwiemy si� z trasy. Zamykamy biuro, odbi�r. Radiooperator podni�s� wzrok na Overholta. - To chyba tyle. - Rozwal wszystko - poleci� cicho Overholt. - Znikamy st�d. Za ��tym murem trwa�y gor�czkowe przygotowania do ucieczki dalajlamy za granic�. Overholt, wpuszczony przez ochron�, czeka� w pokoju administracyjnym. Po pi�ciu minutach do biura wszed� dalajlama w ciemnych okularach i ��tej szacie. Duchowy przyw�dca Tybetu wygl�da� na zm�czonego, ale pogodzonego z losem. - Widz� po twojej minie - zacz�� cicho - �e pomoc nie nadejdzie. - Bardzo mi przykro, Wasza �wi�tobliwo�� - odrzek� Overholt. - Robi�em, co mog�em. - Wiem, Langston. Sytuacja jest, jaka jest - zauwa�y� dalajlama. - Tote� zdecydowa�em si� na emigracj�. Nie mog� ryzykowa�, �e m�j nar�d zostanie zmasakrowany. Overholt spodziewa� si�, �e b�dzie musia� u�y� ca�ej swojej si�y perswazji, �eby nak�oni� dalajlam� do ucieczki. Tymczasem okaza�o si�, �e decyzja ju� zapad�a. Powinien by� to przewidzie� - zna� przyw�dc� Tybetu od lat i nigdy nie w�tpi� w jego trosk� o sw�j nar�d. - Moi ludzie i ja chcieliby�my towarzyszy� Waszej �wi�tobliwo�ci - powiedzia�. - Mamy szczeg�owe mapy, radia i zaopatrzenie. - B�dziemy zadowoleni, je�li przy��czycie si� do nas - odrzek� dalajlama. - Nied�ugo wyruszamy. Odwr�ci� si�, �eby wyj��. - �a�uj�, �e nie mog�em zrobi� wi�cej - odezwa� si� Overholt. - Jest, jak jest - powt�rzy� dalajlama, stoj�c ju� przy drzwiach. - Zbierz swoich ludzi, spotkamy si� nad rzek�. Wysoko nad Norbulingk� niebo usiane by�o gwiazdami. Do pe�ni brakowa�o kilku dni. Ziemi� o�wietla� ��ty, rozproszony blask ksi�yca. Wok� panowa�a cisza i spok�j. Nocne ptaki, kt�re zwykle �piewa�y o tej porze, milcza�y. Oswojone zwierz�ta trzymane w specjalnie wydzielonej cz�ci ogrodu - pi�mowiec, kozice g�rskie, wielb��dy i stary tygrys oraz biegaj�ce na wolno�ci pawie - tak�e nie ha�asowa�y. Lekki wiatr od Himalaj�w przynosi� zapach sosnowych las�w i zmian. Ze zbocza wysokiego wzg�rza za miastem dobieg� przera�aj�cy ryk �nie�nej pantery. Dalajlama omi�t� wzrokiem okolic�, potem zamkn�� oczy i wyobrazi� sobie sw�j powr�t. Zamiast szaty i peleryny w�o�y� spodnie i czarny we�niany p�aszcz. Na lewym ramieniu zawiesi� karabin, na prawym mia� zrolowane ceremonialne thangka - starodawny haftowany gobelin z jedwabiu. - Jestem gotowy - powiedzia� do swojego chikyah kenpo, szefa sztabu. - Zapakowa�e� pos�g? - Jest bezpieczny w skrzyni i pod stra��. Nasi ludzie b�d� go strzec za wszelk� cen�. - Powinni - odrzek� cicho dalajlama. Obaj m�czy�ni wyszli przez furtk� w ��tym murze. Chikyah kenpo trzyma� wielk�, zakrzywion� zdobion� klejnotami szabl�. Wsun�� j� do sk�rzanej pochwy i spojrza� na swojego mistrza. - Prosz� by� blisko mnie. Eskortowani przez Kusun Depon przeszli przez zewn�trzn� bram� i wmieszali si� w t�um. Orszak szybko posuwa� si� wydeptan� �cie�k�. Dwaj cz�onkowie ochrony zostali z ty�u i sprawdzili, czy nikt nie �ledzi uciekinier�w. Nie zauwa�yli nic podejrzanego, wi�c przesun�li si� naprz�d i zmieni�a ich nast�pna para, aby zabezpieczy� ty�y. Inni stra�nicy wypatrywali niebezpiecze�stwa przed grup�. Droga by�a wolna. Wielki mnich na ty�ach orszaku ci�gn�� w�zek z pos�giem. Trzyma� mocno uchwyty i p�dzi� przed siebie niczym rikszarz sp�niony na spotkanie z um�wionym pasa�erem. Wszyscy biegli truchtem i odg�os ich krok�w przypomina� st�umione klaskanie. Us�yszeli szum wody i poczuli zapach mchu. Dotarli do dop�ywu rzeki Kyichu. Przeprawili si� po kamieniach na drug� stron� i ruszyli dalej. Na przeciwleg�ym brzegu Kyichu Overholt spojrza� na fosforyzowan� tarcz� zegarka i przest�pi� z nogi na nog�. Kilka tuzin�w ludzi z Kusun Depon, przys�anych par� godzin wcze�niej, zajmowa�o si� ko�mi i mu�ami, dzi�ki kt�rym uciekinierzy mieli szybciej opu�ci� kraj. Stra�nicy patrzyli na jasnow�osego Amerykanina z rezygnacj�, ale bez niech�ci czy strachu. Przebyli rzek� na kilku du�ych promach, kt�re teraz, przycumowane ponownie na drugim brzegu, czeka�y na przybycie dalajlamy. Overholt dostrzeg� za wod� kr�tki b�ysk �wiat�a. Sygna� oznacza�, �e droga jest wolna. W blasku ksi�yca zobaczy�, jak promy szybko zape�niaj� si� lud�mi. Po paru minutach us�ysza� odg�os wiose� uderzaj�cych o wod�. Pierwszy prom przybi� do kamienistej pla�y i na l�d zszed� dalajlama. - Langston - powiedzia� - uda�o ci si� niepostrze�enie wymkn�� ze stolicy? - Tak, Wasza �wi�tobliwo��. - Wszyscy twoi ludzie s� tutaj? Overholt wskaza� sw�j siedmioosobowy oddzia�. M�czy�ni stali z boku z kilkoma kuframi wojskowymi i sprz�tem. Gdy drugi prom dotar� do brzegu, chikyah kenpo kaza� swoim ludziom wsi��� na konie. �o�nierze wzi�li d�ugie drzewce z jedwabnymi chor�gwiami. Wierzchowcom za�o�ono wcze�niej ceremonialne okrycia i ozdoby. Rozleg� si� przyt�umiony d�wi�k tr�bki. Nadszed� czas wymarszu. Overholt i jego ludzie z pomoc� Tybeta�czyk�w dosiedli koni i pojechali szeregiem za dalajlam�. O wschodzie s�o�ca byli daleko od Lhasy. Po dw�ch dniach podr�y, w czasie kt�rej pokonali niemal pi�ciokilometrow� prze��cz Che-La i przeprawili si� przez rzek� Tsangpo, uciekinierzy zatrzymali si� na noc w klasztorze w Ra-Me. Tu dogonili ich konni pos�a�cy z wiadomo�ci�, �e w Norbulingce Chi�czycy otworzyli ogie� z karabin�w maszynowych do bezbronnego t�umu. Zabili tysi�ce ludzi. Dalajlama zblad�. Overholt sk�ada� przez radio meldunki o tym, jak� cz�� trasy ju� pokonali i czu� ulg�, �e nie trzeba wzywa� pomocy. Wybrano tak� drog�, �eby unikn�� spotkania z Chi�czykami. Amerykanin i jego ludzie byli wyko�czeni, ale twardzi Nepalczycy parli naprz�d. Zostawili za sob� miasto Lhuntse Dzong i wie� Jhora. Byli nieca�y dzie� drogi od prze��czy Karpo, za kt�r� ju� le�a�y Indie. Wtedy zacz�� pada� �nieg. Nad Mangmangiem, ostatnim tybeta�skim miastem przed granic�, rozszala�a si� zamie�. Dalajlama by� zm�czony podr� i przygn�biony wiadomo�ci� o �mierci tylu rodak�w. Zachorowa�. Ostatnia noc w ojczy�nie by�a dla niego m�k�. �eby u�atwi� mu podr�, posadzono go na grzbiecie dzomo - jaka skrzy�owanego z koniem. Gdy zwierz� wspina�o si� na zbocze prze��czy Karpo, dalajlama zatrzyma� je i po raz ostatni popatrzy� na sw�j ukochany Tybet. Overholt podjecha� bli�ej na koniu. Zaczeka�, a� Dalajlama spojrzy na niego. - M�j kraj nie zapomni o Tybecie - zapewni�. - Pewnego dnia sprowadzimy Wasz� �wi�tobliwo�� z powrotem. Dalajlama skin�� g�ow�, poklepa� dzomo po karku i skierowa� si� ku granicy. Z ty�u kolumny mnich ci�gn�cy w�zek z bezcennym artefaktem pokona� g�rski grzbiet, zapar� si� nogami i ruszy� w d� zbocza. Ponad dwustusiedemdziesi�ciokilogramowy ci�ar, kt�ry tak trudno by�o wci�gn�� na g�r�, teraz pr�bowa� si� uwolni�. Mnich wbi� pi�ty w ziemi�. 1 Czasy wsp�czesne By�a �sma wieczorem. Z po�udnia, niczym ciemny owad pe�zn�cy po niebieskim, wygniecionym obrusie, stary, zniszczony statek handlowy przedziera� si� przez fale Morza Karaibskiego w stron� wej�cia do kuba�skiego portu w Santiago. Wschodnia bryza rozwiewa�a dym z pojedynczego komina, za horyzontem chowa�a si� wielka, pomara�czowa kula zachodz�cego s�o�ca. Statek by� jednym z ostatnich tramp�w parowych. Podr�owa� anonimowo do odleg�ych, egzotycznych port�w �wiata. Niewiele takich frachtowc�w pozosta�o na morzu. Nie kursowa�y na regularnych szlakach �eglugowych. Ich trasy zale�a�y od �adunku i jego w�a�ciciela. Punkt docelowy zmienia� si� w ka�dym porcie. Statek przybija� do nabrze�a, wy�adowywa� towar i znika� jak widmo. W odleg�o�ci dw�ch mil morskich od l�du do frachtowca zbli�y�a si� niewielka ��d�, zawr�ci�a i wzi�a kurs r�wnoleg�y do statku. Kieruj�cy ni� pilot podp�yn�� do zardzewia�ego kad�uba, z otwartego w�azu opuszczono dla niego drabink�. M�czyzna wygl�da� na nieco ponad pi��dziesi�t lat. Mia� ciemn� sk�r� i g�ste siwe w�osy. Popatrzy� w g�r� na stary frachtowiec. Farba niegdy� czarna teraz wyblak�a, a kad�ub wymaga� czyszczenia i malowania. Pod ka�dym otworem widnia�y rdzawe zacieki. Wielka kotwica tkwi�ca ciasno w kluzie by�a prawie zupe�nie skorodowana. Pilot z trudem odczyta� napis na dziobie. Stary, zniszczony frachtowiec nazywa� si� �Oregon�. Jesus Morales z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. Cud, �e ten statek nie trafi� na z�om dwadzie�cia lat temu, pomy�la�. Wygl�da bardziej na wrak ni� na sprawny frachtowiec. Ciekawe, czy partyjni biurokraci w Ministerstwie Transportu wiedz�, w jakim stanie jest statek, kt�ry przywi�z� nawozy sztuczne na pola cukrowe i tytoniowe. Nie m�g� uwierzy�, �e ten wrak przeszed� morsk� inspekcj� ubezpieczeniow�. Kiedy frachtowiec zwolni� niemal do zera, Morales stan�� przy relingu. Odbojniki �odzi uderzy�y o kad�ub statku. Pilot zaczeka�, a� grzbiet nadci�gaj�cej fali uniesie ��d�, zwinnie przeskoczy� z mokrego pok�adu na drabink� i wspi�� si� do w�azu. Robi� to dziesi�� razy dziennie. Dwaj ponurzy muskularni marynarze pomogli mu wej�� na pok�ad. Nie u�miechn�li si� na powitanie. Jeden wskaza� drabink� prowadz�c� na mostek. Potem obaj odwr�cili si� i zostawili go samego. Morales patrzy�, jak odchodz�. Mia� nadziej�, �e nie spotka ich nigdy w ciemnym zau�ku. Zanim wszed� na drabink�, przyjrza� si� g�rnej cz�ci frachtowca. Sp�dzi� wiele lat na morzu i zna� si� na statkach. Oceni� d�ugo�� frachtowca na sto siedemdziesi�t metr�w, szeroko�� - na dwadzie�cia trzy. Pewnie jedenastotysi�cznik, pomy�la�. Do roz�adunku s�u�y�o pi�� d�wig�w - dwa za kominem i nadbudow�, trzy na pok�adzie dziobowym. W czasach swojej �wietno�ci statek musia� by� ekspresowym liniowcem. Pilot domy�la� si�, �e zosta� zbudowany i zwodowany we wczesnych latach sze��dziesi�tych. Na rufie powiewa�a bandera ira�ska. Morales rzadko je widywa�. Pok�ad �Oregona� wygl�da� jeszcze gorzej ni� kad�ub. Wszystkie ko�owrotki i �a�cuchy pokrywa�a rdza. Ale urz�dzenia wydawa�y si� sprawne. W przeciwie�stwie do d�wig�w, kt�re robi�y wra�enie, jakby nie dzia�a�y od lat. Wsz�dzie wala�y si� zniszczone beczki, narz�dzia i z�om. Morales pierwszy raz widzia� statek w takim stanie. Wspi�� si� po drabince na mostek. Od przegr�d odpryskiwa�a farba, szyby w bulajach by�y pop�kane i po��k�e. Przystan��, w ko�cu otworzy� drzwi. Wn�trze frachtowca nie r�ni�o si� od tego, co zobaczy� wcze�niej. Na pulpitach i tekowym pok�adzie brudnej sterowni widnia�y �lady gaszenia papieros�w. Na parapetach okiennych le�a�y martwe muchy. Cuchn�o. W takiej scenerii rezydowa� kapitan �Oregona�. Moralesa powita� zwalisty typ z wielkim brzuchem wisz�cym nad paskiem spodni. Jego twarz zdobi�y szramy i z�amany nos skrzywiony w lewo. G�ste czarne w�osy by�y zaczesane do ty�u i przylizane jakim� t�ustym kremem, broda zmierzwiona. Mia� przekrwione, czerwone oczy i br�zowo��te z�by. Jego ramiona pokrywa�y niebieskie tatua�e. Nosi� brudn� czapk� jachtow� i stary kombinezon. Tropikalny upa� i wilgotne powietrze w sterowni, w kt�rej nie by�o klimatyzacji, czyni�y jeszcze trudniejszym do zniesienia fakt, �e facet nie k�pa� si� co najmniej od miesi�ca. Typ wyci�gn�� do Moralesa spocon� r�k�. - Mi�o mi pana widzie� - odezwa� si� po angielsku. - Kapitan Jed Smith. - Jesus Morales, pilot z zarz�du portu w Santiago. Morales poczu� si� niepewnie. Smith m�wi� po angielsku z ameryka�skim akcentem. Pilot nie spodziewa� si� tego na statku zarejestrowanym w Iranie. Smith wr�czy� mu plik papier�w. - To nasza rejestracja i manifest okr�towy. Morales ledwo rzuci� okiem na dokumenty. Urz�dnicy portowi przestudiuj� je dok�adniej. Jego obchodzi�o tylko to, czy statek ma zezwolenie na wej�cie do portu. Zwr�ci� papiery kapitanowi. - Mo�emy rusza�? - zapyta�. Smith wskaza� mu drewniane ko�o sterowe. Wygl�da�o bardzo staromodnie na statku zbudowanym w latach sze��dziesi�tych XX wieku. - Statek jest pa�ski, senior Morales. W kt�rym basenie portowym przycumujemy? - Do czwartku w �adnym nie ma miejsca. Na razie b�dziecie musieli rzuci� kotwic� na �rodku portu. - To cztery dni. Nie mamy czasu siedzie� tak d�ugo z za�o�onymi r�kami i czeka� na wy�adunek. Morales wzruszy� ramionami. - Nic na to nie poradz�. Po zniesieniu embarga baseny portowe s� pe�ne statk�w wy�adowuj�cych maszyny rolnicze i samochody. Te towary maj� pierwsze�stwo przed waszym �adunkiem. Smith wyrzuci� r�ce do g�ry. - W porz�dku. Nie pierwszy raz b�dziemy musieli czeka�. - Wyszczerzy� w u�miechu spr�chnia�e z�by. - W takim razie ja i moja za�oga zejdziemy na l�d i zaprzyja�nimy si� z waszymi kobietami. Na my�l o tym Moralesowi przesz�y ciarki po plecach. Bez dalszej dyskusji podszed� do steru. Smith zadzwoni� do maszynowni i wyda� rozkaz �naprz�d�. Pilot poczu� przez pok�ad wibracje silnik�w i stary, zdezelowany statek zn�w ruszy� w drog�. Morales wycelowa� dzi�b frachtowca w w�skie wej�cie do portu, znajduj�ce si� mi�dzy dwoma wysokimi urwiskami. Farwater w kszta�cie miech�w prowadz�cy w g��b zatoki by� widoczny dopiero z bliska. Z prawej strony, sze��dziesi�t metr�w powy�ej poziomu morza, wznosi�a si� stara, kolonialna twierdza Morro. Morales zauwa�y�, �e Smitha i jego podejrzan� za�og� na mostku interesuj� stanowiska obronne na zboczu wzg�rza, zbudowane w czasach, gdy Fidel Castro obawia� si� ameryka�skiego ataku na Kub�. Przygl�dali si� przez drogie lornetki rozmieszczeniu artylerii i wyrzutni rakietowych. Pilot u�miechn�� si� do siebie. Niech si� napatrz� do woli. Wi�kszo�� stanowisk obronnych by�a opuszczona. Tylko w dw�ch ma�ych bunkrach pozosta� niewielki oddzia� wojsk rakietowych na wypadek, gdyby do portu chcia� wtargn�� intruz, co by�o ma�o prawdopodobne. Morales zr�cznie prowadzi� �Oregona� kr�tym szlakiem wodnym mi�dzy bojami farwaterowymi i wkr�tce ukaza�o si� miasto Santiago otaczaj�ce rozleg�y kolisty port. Co� dziwnego dzieje si� ze sterem, pomy�la�. Ledwo zauwa�alnie, ale jednak. Przy ka�dym obrocie ko�a statek reagowa� dopiero po kr�tkiej zw�oce. M�czyzna szybko, ale lekko skr�ci� w prawo, a potem w lewo. Nie myli� si�. Dwie sekundy op�nienia, niemal jak echo. By� pewien, �e nie jest to kwestia powolnego dzia�ania mechanizmu sterowego. Wyczuwa� to raczej jak... pauz�. Ale potem reakcja nast�powa�a szybko i zdecydowanie. Tylko sk�d to op�nienie? - Pa�ski ster ma dziwne luzy. - Wiem - mrukn�� Smith. - Od kilku dni. W nast�pnym porcie ze stoczni� ka�� sprawdzi� sworznie. Morales nie widzia� w tym sensu, ale statek wp�ywa� ju� do otwartej cz�ci zatoki i pilot przesta� my�le� o tej zagadce. Po��czy� si� przez radio z w�adzami portowymi, poda� swoj� pozycj� i dosta� wskaz�wki, gdzie mo�na rzuci� kotwic�. Pokaza� Smithowi boje wyznaczaj�ce miejsce postoju i poleci� zmniejszy� szybko��. Potem obr�ci� statek tak, �e dzi�b znalaz� si� na wprost nadci�gaj�cego przyp�ywu i kaza� zastopowa� maszyny. �Oregon� zwolni� i zatrzyma� si� mi�dzy kanadyjskim kontenerowcem i libijskim tankowcem. - Tu mo�ecie zakotwiczy� - powiedzia� Morales. Smith skin�� g�ow� i uni�s� do ust megafon. - Rzuci� kotwic�! - krzykn�� do za�ogi. Kilka sekund p�niej zagrzechota� �a�cuch, rozleg� si� g�o�ny plusk i kotwica zanurzy�a si� w wodzie. Dzi�b statku otoczy�a mg�a py�u i rdzy z kluzy. Morales pu�ci� zu�yte szczebelki ko�a sterowego i odwr�ci� si� do Smitha. - Oczywi�cie zap�aci pan za moje us�ugi przy przekazywaniu dokument�w w�adzom portowym? - A po co czeka�? - parskn�� Smith. Si�gn�� do kieszeni kombinezonu i wyj�� plik wymi�tych studolar�wek. Odliczy� pi�tna�cie banknot�w, zawaha� si� i spojrza� na zaszokowanego Moralesa. - Niech b�dzie dwa tysi�ce, dla r�wnego rachunku. Morales skwapliwie przyj�� pieni�dze i wsun�� do portfela. - Jest pan bardzo hojny, kapitanie Smith. Zawiadomi� w�adze portowe, �e ju� pan zap�aci� w ca�o�ci za us�ugi pilota. Smith podpisa� wymagane o�wiadczenia i otoczy� Kuba�czyka muskularnym ramieniem. - A teraz pogadajmy o dziewczynach. Gdzie najlepiej szuka� ich w Santiago? - W kabaretach przy porcie. Mo�na si� tam tanio zabawi� i napi�. - Powiem mojej za�odze. - �egnam, kapitanie. Morales nie wyci�gn�� r�ki. Czu� si� wystarczaj�co brudny po pobycie na tym statku. Nie m�g� si� zmusi� do u�ci�ni�cia t�ustej �apy odra�aj�cego kapitana. Otoczenie ostudzi�o jego kuba�sk� wylewno�� i nie zamierza� traci� wi�cej czasu na pok�adzie �Oregona�. Opu�ci� sterowni�, zszed� po drabince na pok�ad i przeskoczy� na swoj� ��d�. Wci�� by� oszo�omiony. Pierwszy raz pilotowa� taki zaniedbany statek. W�a�ciciele �Oregona� chcieli, �eby frachtowiec w�a�nie tak wygl�da�. Gdyby Morales przyjrza� mu si� bli�ej, m�g�by si� przekona�, �e to kamufla�. �Oregon� mia� du�e zanurzenie dzi�ki specjalnym zbiornikom balastowym. Po nape�nieniu ich wod� kad�ub obni�a� si� jak pod ci�arem �adunku. Nawet drgania silnik�w by�y wywo�ywane sztucznie. Nap�d frachtowca pracowa� cicho i bez wibracji. A rdza na ca�ym statku? Udawa�a j� artystycznie na�o�ona farba. Zadowolony, �e pilot odp�yn��, kapitan Smith podszed� do relingu, kt�ry zamontowano w takim miejscu, �e pozornie do niczego nie s�u�y�. Zacisn�� na nim d�o� i uruchomi� w��cznik pod spodem. Czworok�tna cz�� pok�adu pod jego stopami zacz�a si� nagle opuszcza�. Zatrzyma�a si� w rozleg�ym, jasno o�wietlonym pomieszczeniu, pe�nym komputer�w i automatycznych urz�dze� steruj�cych. By�o tu r�wnie� kilka du�ych konsol ��czno�ci i system�w uzbrojenia. Pok�ad w centrali pokrywa�y grube dywany, �ciany wy�o�ono boazeri� z egzotycznych rodzaj�w drewna, a umeblowanie wygl�da�o jak w salonie pokazowym dekoratora wn�trz. To pomieszczenie by�o prawdziwym sercem �Oregona�. Sze�� os�b - czterej m�czy�ni i dwie kobiety - w szortach, kwiecistych koszulach lub bia�ych bluzkach obs�ugiwa�o r�ne systemy. Jedna z kobiet obserwowa�a monitory telewizyjne pokazuj�ce ka�d� cz�� zatoki Santiago. M�czyzna skierowa� kamer� na ��d� pilota, kt�ra skr�ci�a i wp�yn�a na g��wny farwater. Nikt nawet nie spojrza� na grubego kapitana. Podszed� do niego tylko m�czyzna w szortach khaki i zielonym golfie. - Jak posz�o z pilotem? - zapyta� Max Hanley, wiceprezes firmy b�d�cej w�a�cicielem statku. Kierowa� wszystkimi systemami pok�adowymi, ��cznie z maszynowni�. - Zauwa�y�, �e ster dzia�a z op�nieniem. Hanley wyszczerzy� z�by. - Gdyby tylko wiedzia�, �e to atrapa... Ale b�dziemy musieli to poprawi�. Rozmawia�e� z nim po hiszpa�sku? Smith u�miechn�� si�. - M�wi�em w moim najlepszym jankeskim angielskim. Po co mia� wiedzie�, �e znam jego j�zyk? W ten spos�b mog�em si� zorientowa�, czy co� kombinuje, rozmawiaj�c przez radio z w�adzami portowymi, kiedy rzucali�my kotwic�. - Kapitan podci�gn�� r�kaw brudnego kombinezonu i zerkn�� na timeksa z mocno porysowanym szkie�kiem. - Trzydzie�ci minut do zmroku. - Ca�y sprz�t czeka gotowy w basenie zanurzeniowym. - A za�oga desantowa? - W pogotowiu. - Zd��� si� jeszcze przebra� z tych cuchn�cych �ach�w w co� porz�dnego - powiedzia� Cabrillo i poszed� do swojej kajuty korytarzem z obrazami wsp�czesnych malarzy na �cianach. Kajuty za�ogi by�y ukryte w dw�ch fa�szywych �adowniach i wygl�da�y jak pokoje w pi�ciogwiazdkowym hotelu. Za�oga �Oregona� nie dzieli�a si� na oficer�w i marynarzy. Wszyscy byli wykszta�conymi lud�mi i wysokiej klasy specjalistami w r�nych dziedzinach - m�sko-damsk� elit� si� zbrojnych. Byli te� akcjonariuszami firmy, a wi�c i w�a�cicielami statku. Na pok�adzie nie obowi�zywa�y stopnie wojskowe. Cabrillo pe�ni� funkcj� prezesa, Hanley wiceprezesa, pozostali mieli r�ne tytu�y. Wszyscy byli najemnikami pracuj�cymi jedynie dla zysku, co nie wyklucza�o dzia�ania w s�usznej sprawie. Wynajmowa�y ich rz�dy i du�e organizacje do przeprowadzania tajnych, bardzo cz�sto wysoce ryzykownych operacji na ca�ym �wiecie. M�czyzna, kt�ry dwadzie�cia minut p�niej wyszed� z kajuty prezesa, wygl�da� zupe�nie inaczej ni� cz�owiek, kt�ry tam wszed�. Znikn�y t�uste w�osy, zmierzwiona broda i brudny kombinezon, podobnie jak okropny od�r. Timeksa zast�pi� zegarek Concord z nierdzewnej stali. W dodatku m�czyzna zrzuci� co najmniej czterdzie�ci pi�� kilogram�w. Juan Rodriguez Cabrillo przeistoczy� si� z brudnego wilka morskiego z powrotem w siebie. By� wysokim, przystojnym, niebieskookim blondynem po czterdziestce. Mia� kr�tko ostrzy�one w�osy i w�sy niczym u kowboja z western�w. Dotar� do drzwi na ko�cu korytarza i wkroczy� do sterowni ulokowanej wysoko w przepastnym pomieszczeniu w �r�dokr�ciu. W przestrzeni zajmuj�cej wysoko�� trzech pok�ad�w i nazywanej basenem zanurzeniowym, trzymano ca�y ekwipunek podwodny �Oregona� - sprz�t do nurkowania, za�ogowe i bezza�ogowe pojazdy g��binowe oraz zestaw sensor�w elektronicznych. Na wyci�gach wisia�y dwa supernowoczesne pojazdy g��binowe, identyczne z tymi, kt�rych u�ywaj� ameryka�skie wojska podwodne - dwudziestometrowy Nomad 1000 i dziesi�ciometrowy Discovery 1000. Wrota w dnie kad�uba rozsun�y si� i wn�trze pomieszczenia zosta�o zalane do poziomu zewn�trznej linii wodnej. To, co mo�na by�o zobaczy� ogl�daj�c statek z zewn�trz, w niczym nie zdradza�o jego niezwyk�ego wyposa�enia. Pok�ady i kad�ub zamaskowano tak, by �Oregon� sprawia� wra�enie zardzewia�ej �ajby. Fa�szyw� sterowni� na g�rze oraz nieu�ywane kwatery oficer�w i za�ogi na dole celowo utrzymywano w op�akanym stanie, �eby nie wzbudza� podejrze� pilot�w czy urz�dnik�w portowych wizytuj�cych statek. Cabrillo wszed� do kabiny operacji podwodnych i stan�� przed wielkim sto�em z tr�jwymiarowymi obrazami holograficznymi ka�dej ulicy w Santiago. Linda Ross, analityk �Oregona� zajmuj�ca si� sprawami bezpiecze�stwa i obserwacji, sta�a przy stole i prowadzi�a odpraw� dla grupy ludzi w kuba�skich mundurach wojskowych. Linda s�u�y�a w marynarce wojennej w stopniu komandora porucznika, kiedy Cabrillo nam�wi� j� do z�o�enia rezygnacji i przej�cia na �Oregon�. W marynarce by�a oficerem wywiadu na pok�adzie kr��ownika rakietowego klasy Aegis, potem sp�dzi�a cztery lata w biurze wywiadu marynarki w Waszyngtonie. Linda zerkn�a na Cabrillo, kt�ry sta� z boku i nie odzywa� si�. By�a atrakcyjn� kobiet�. M�czy�ni nie ogl�dali si� za ni� na ulicy, ale uwa�ali, �e jest �adna. Mia�a ponad metr siedemdziesi�t wzrostu i dzi�ki �wiczeniom wa�y�a nieca�e sze��dziesi�t kilogram�w. Utrzymywa�a dobr� kondycj� fizyczn�, ale rzadko po�wi�ca�a czas na makija� czy dbanie o fryzur�. By�a inteligentna, mia�a cichy g�os i ca�a za�oga �Oregona� wprost j� uwielbia�a. Pi�ciu m�czyzn i jedna kobieta; wszyscy stali wok� sto�u z tr�jwymiarowym szczeg�owym obrazem miasta i s�uchali uwa�nie ostatnich instrukcji Lindy. Wskaza�a cel ma�ym metalowym pr�tem z lampk� na ko�cu. - To twierdza Santa Ursula. Zbudowano j� w czasie wojny hiszpa�sko-ameryka�skiej. Potem, od pocz�tku XX wieku s�u�y�a za magazyn, dop�ki Castro i jego rewolucjoni�ci nie zdobyli w�adzy w kraju. Zamienili j� w wi�zienie. - Jaka jest dok�adna odleg�o�� od miejsca naszego l�dowania do wi�zienia? - zapyta� Eddie Seng, szef operacji l�dowych. - Tysi�c czterysta dwadzie�cia sze�� metr�w - odrzek�a Linda. Seng zapl�t� r�ce na piersi i zrobi� zamy�lon� min�. - Gdy b�dziemy i�� w stron� wi�zienia, mo�emy liczy� na to, �e miejscowi nabior� si� na nasze mundury, ale je�li w drodze powrotnej b�dziemy musieli przebija� si� do portu na dystansie prawie p�tora kilometra z osiemnastoma wi�niami, nie gwarantuj�, �e nam si� uda. - Ci biedni ludzie s� w takim stanie, �e na pewno nie dadz� rady doj�� tu samodzielnie - odezwa�a si� Julia Huxley, lekarka okr�towa �Oregona�, kt�ra mia�a zaj�� si� wi�niami. By�a niska, mia�a du�y biust i doskonale zbudowane cia�o. Lubili j� wszyscy na statku. Przez cztery lata s�u�y�a jako szefowa personelu medycznego w bazie marynarki wojennej w San Diego i wzbudza�a og�lny szacunek. - Nasi agenci w mie�cie zorganizowali transport. Dwadzie�cia minut przed dziesi�t� b�dziecie mieli kradzion� ci�ar�wk�, kt�ra na co dzie� dowozi zaopatrzenie do restauracji hotelowych. Kierowca zaparkuje jedn� przecznic� od baraku robotnik�w portowych stoj�cego na nabrze�u powy�ej miejsca, do kt�rego przybijecie. Zawiezie was do wi�zienia, zaczeka i zabierze was z powrotem do portu. Potem porzuci samoch�d i wr�ci do domu na rowerze. - Nazywa si� jako�? Jest jakie� has�o? Linda u�miechn�a si� lekko. - Has�o brzmi dos. Seng zrobi� sceptyczn� min�. - Dwa? To wszystko? - Tak. Odzew to uno, czyli jeden. Proste, prawda? - Przynajmniej kr�tkie. Linda przerwa�a, �eby wcisn�� szereg w��cznik�w na ma�ym pilocie. Obrazy miasta zmieni�y si� w tr�jwymiarowy plan wi�zienia Santa Ursula. Widok z g�ry ukazywa� pomieszczenia, cele i korytarze. - Nasze �r�d�a podaj�, �e w ca�ym wi�zieniu jest tylko dziesi�ciu stra�nik�w. Sze�ciu na dziennej zmianie, dw�ch wieczorem i dw�ch od p�nocy do sz�stej rano. Nie powinni�cie mie� problemu z tymi dwoma, kt�rych zastaniecie. Wezm� was za wojskowych zabieraj�cych wi�ni�w do innego zak�adu karnego. Macie tam wej�� o dziesi�tej wieczorem. Za�atwicie obu stra�nik�w i uwolnicie wi�ni�w. Potem wr�cicie do pojazdu podwodnego i o jedenastej dop�yniecie do statku. Jakiekolwiek sp�nienie zagrozi naszej ucieczce z portu. - Jak to? - zapyta� kto� z dru�yny Senga. - Wiemy, �e ka�dej nocy o dwunastej jest sprawdzane dzia�anie system�w obrony portu. Przed p�noc� musimy by� ju� daleko na morzu. - Nie lepiej zaczeka� i przeprowadzi� akcj� po p�nocy, kiedy wi�kszo�� miasta b�dzie ju� spa�a? - zapyta� kto� z dru�yny desantowej. - O dziesi�tej miejscowi b�d� si� jeszcze kr�cili po ulicach. - P�nym wieczorem wzbudzicie mniej podejrze� ni� przed �witem - odpar�a Linda. - Poza tym, o�miu pozosta�ych stra�nik�w zwykle przesiaduje w barach do wczesnego rana. - Jeste� tego pewna? - zapyta� Seng. Linda przytakn�a. - Nasi agenci w mie�cie obserwuj� ich od dw�ch tygodni. - Je�li nie zadzia�a paskudne prawo Murphy�ego - wtr�ci� si� Cabrillo - uwolnienie wi�ni�w i ucieczka powinny p�j�� g�adko. Najtrudniejszy etap operacji nadejdzie, kiedy wszyscy znajdziecie si� na pok�adzie i b�dziemy musieli wyp�yn�� z portu. Gdy tylko si�y bezpiecze�stwa Castro zobacz�, �e podnosimy kotwic� i kierujemy si� farwaterem ku pe�nemu morzu, zorientuj� si�, �e co� jest nie tak i rozp�ta si� piek�o. Linda spojrza�a na niego. - Jeste�my dobrze uzbrojeni. - Fakt - przyzna� Cabrillo. - Ale nie mo�emy pierwsi otworzy� ognia. Cho� je�li zaatakuj� �Oregona�, nie zostawi� nam wyboru i b�dziemy musieli si� broni�. - Nikomu z nas jeszcze nie powiedziano - przypomnia� Seng - kogo w�a�ciwie mamy wydosta� z wi�zienia. Ci ludzie musz� by� wa�ni, bo inaczej nie wzi�liby�my tej roboty. Cabrillo spojrza� na niego. - Nie chcieli�my tego ujawnia�, dop�ki tu nie przyp�yniemy. To kuba�scy opozycjoni�ci. Lekarze, dziennikarze i biznesmeni. Bardzo szanowani m�czy�ni i kobiety. Castro wie, �e na wolno�ci byliby dla niego gro�ni. Gdyby dotarli do spo�eczno�ci kuba�skiej w Miami, mogliby zorganizowa� ruch oporu. - To dobry kontrakt? - Dziesi�� milion�w dolar�w za dostarczenie ich do Stan�w. Seng i inni wok� obrazu holograficznego u�miechn�li si�. - Ka�demu z nas powinna przyby� na koncie niez�a sumka. Cabrillo wyszczerzy� z�by. - Czyni� dobro dla zysku - oto nasze motto. Dok�adnie o 8.30 wieczorem Seng wraz ze swoim ma�ym oddzia�em wsiad� do nomada 1000. Towarzyszyli im dwaj za�oganci, kt�rzy mieli pilotowa� pojazd i pilnowa� go podczas operacji. Nomad wygl�da� bardziej na luksusowy jacht ni� na ��d� podwodn�. Dzi�ki silnikom Diesla rozwija� du�� szybko�� na powierzchni wody. Pod falami za� nap�dza�y go akumulatory, kt�re pozwala�y mu p�yn�� z pr�dko�ci� dwunastu w�z��w. Pojazd m�g� schodzi� na g��boko�� trzystu metr�w. Wn�trze mie�ci�o wygodnie dwana�cie os�b, ale do misji takich, jak obecna, Cabrillo przystosowa� je do transportu nawet trzydziestu sze�ciu pasa�er�w. Kiedy zamkni�to i uszczelniono w�az nomada, d�wig przeni�s� zawieszony w du�ej uprz�y pojazd na �rodek pomieszczenia. Operator spojrza� na Cabrillo znajduj�cego si� w sterowni i, gdy dosta� sygna�, wolno opu�ci� ��d� do wody. Nurkowie odczepili uprz�� i d�wig uni�s� ich na galeri� otaczaj�c� basen. - Kontrola radia - odezwa� si� Seng. - S�yszycie mnie? - Jakby� by� w tym samym pokoju - zapewni�a go Linda Ross. - Droga wolna? - Wszystkie statki stoj� na kotwicy, z wyj�tkiem trzech kutr�w wychodz�cych w morze. Na g��boko�ci dziesi�ciu metr�w powiniene� bezpiecznie omin�� kile i �ruby nap�dowe. - Trzymajcie kaw� na ogniu - powiedzia� Seng. - Bon voyage - za�artowa� Cabrillo. - �atwo ci m�wi� - odci�� si� Seng. Po chwili �wiat�a wewn�trz nomada zgas�y i pojazd znikn�� w ciemnych wodach portu. Piloci pojazdu podwodnego korzystali z globalnego systemu nawigacyjnego GPS, �eby utrzymywa� w�a�ciwy kurs. Za pomoc� laserowego systemu monitoruj�cego ustalili po�o�enie filar�w nabrze�a, zdo�ali prze�lizn�� si� mi�dzy ruf� i dziobem dw�ch roz�adowywanych kontenerowc�w i wp�yn�li pomi�dzy gigantyczne s�upy. Kiedy nomad znalaz� si� pod nabrze�em i by� ju� niewidoczny z g�ry, wynurzy� si� i reszt� drogi pokona�, u�ywaj�c noktowizyjnej kamery laserowej, kt�ra wzmacnia�a �wiat�a miasta przenikaj�ce pod filary. - P�ywaj�cy dok obs�ugowy przed nami - poinformowa� pierwszy pilot. Nie by�o dok�adnego sprawdzania uzbrojenia ani sprz�tu operacyjnego. Wszyscy mieli ukryt� bro�, ale chcieli wygl�da� na ma�y oddzia� si� bezpiecze�stwa, kt�rego widok nie przerazi mieszka�c�w miasta. Upewnili si� tylko, czy ich mundury dobrze si� prezentuj�. Cz�onkowie grupy desantowej s�u�yli wcze�niej w si�ach specjalnych. Mieli surowy zakaz zabijania, chyba �e by�oby to absolutnie konieczne dla ratowania �ycia. Seng dowodzi� kiedy� oddzia�em zwiadowczym marines i nigdy nie straci� �adnego ze swoich ludzi. Nomad uderzy� lekko w p�ywaj�cy dok. Seng i jego dru�yna wysiedli z pojazdu i wspi�li si� po stopniach do ma�ego baraku z narz�dziami i drobnym sprz�tem. Drzwi nie by�y zaryglowane. Seng rozejrza� si� szybko, czy w pobli�u nikogo nie ma i gestem rozkaza� grupie i�� za sob�. Lampy na d�wigach i roz�adowywanych statkach o�wietla�y basen portowy r�wnie jasno jak s�o�ce. Na szcz�cie wyj�cie znajdowa�o si� po przeciwnej stronie i dru�yna pozostawa�a w cieniu. Ustawili si� dw�jkami, pomaszerowali przez port i skr�cili za magazyn. Zegarek Senga wskazywa� 9.36 wieczorem. Dok�adnie za dwadzie�cia cztery minuty mieli by� przed bram� wi�zienia. Dziewi�� minut p�niej znale�li ci�ar�wk�. Sta�a pod s�ab� lamp� obok magazynu. Seng rozpozna� dostawczego forda rocznik 1951. Furgon wygl�da� tak, jakby lata temu na jego liczniku stukn�y trzy miliony kilometr�w. Mimo mroku na ponad czterometrowej naczepie mo�na by�o zobaczy� ozdobny, czerwony napis w j�zyku hiszpa�skim: GONZALES - DOSTAWY �YWNO�CI. Ognik papierosa wskazywa� miejsce, gdzie siedzia� kierowca. Seng podszed� do otwartego okna samochodu z r�k� na pistolecie automatycznym Ruger P97 kaliber 45 z t�umikiem. - Dos - zagadn�� cicho. Kierowca wypu�ci� k��b dymu papierosowego, kt�ry snu� si� teraz po kabinie. - Uno - odpar�. - �adujcie si� do ty�u - rozkaza� Seng swojej dru�ynie. - Ja pojad� z przodu. Otworzy� drzwi od strony pasa�era i wsun�� si� na siedzenie. Kierowca bez s�owa wrzuci� ze zgrzytem bieg i wyjecha� z portu na ulic�. Na bulwarze ci�gn�cym si� wzd�u� zatoki �wieci�a si� co druga latarnia. Albo nie wymieniano przepalonych �ar�wek, albo oszcz�dzano pr�d. Samoch�d przeci�� kilka przecznic, skr�ci� w g��wn� ulic� i zacz�� si� wspina� na lekkie wzniesienie, za kt�rym le�a�o wzg�rze San Juan. Santiago to drugie pod wzgl�dem wielko�ci miasto na Kubie. Le�y w prowincji Oriente. W XVII wieku by�o stolic� wyspy. Otoczone wzg�rzami, na kt�rych rozpo�ciera�y si� plantacje kawy i trzciny cukrowej, miasto sk�ada si� z labiryntu w�skich uliczek, pomi�dzy kt�rymi znale�� mo�na ma�e place i domy z balkonami w hiszpa�skim stylu kolonialnym. Seng milcza�. Koncentrowa� si� na obserwacji przecznic i studiowaniu liczb na przeno�nym odbiorniku GPS. Chcia� by� pewien, �e kierowca jedzie w dobrym kierunku. Ruch na ulicach by� niewielki, za to przy kraw�nikach parkowa�o sporo pi��dziesi�cioletnich samochod�w. Ludzie spacerowali po chodnikach lub siedzieli w barach, sk�d dochodzi�a g�o�na kuba�ska muzyka. Od sp�owia�ych �cian wielu sklep�w i mieszka� nad nimi odpryskiwa�a farba, inne pomalowano w �ywych kolorach. Rynsztoki i chodniki by�y czyste, ale okna wygl�da�y tak, jakby rzadko je myto. Wi�kszo�� ludzi sprawia�a wra�enie szcz�liwych. Wiele os�b �mia�o si�, niekt�re �piewa�y. Nikt nie zwraca� uwagi na ci�ar�wk� jad�c� wolno przez �r�dmie�cie. Seng zauwa�y� kilku m�czyzn w mundurach, ale bardziej interesowa�y ich rozmowy z kobietami ni� wypatrywanie zagranicznych intruz�w. Kierowca zapali� nast�pnego �mierdz�cego papierosa. Seng, kt�ry nigdy nie uleg� nikotynowemu na�ogowi, przysun�� si� do swoich drzwi, odwr�ci� twarz do otwartego okna i zmarszczy� z obrzydzeniem nos. Dziesi�� minut p�niej ci�ar�wka dojecha�a do bramy frontowej wi�zienia w twierdzy. Kierowca min�� wej�cie i zatrzyma� si� pi��dziesi�t metr�w dalej. - Zaczekam tutaj - powiedzia�. Doskonale m�wi� po angielsku. Odezwa� si� po raz pierwszy od wyjazdu z portu. Seng natychmiast go rozgryz�. - Nauczyciel czy lekarz? - Wyk�adam histori� na uniwersytecie. - Dzi�kuj�. - Pospieszcie si�. Po p�nocy samoch�d zaparkowany tutaj b�dzie wygl�da� podejrzanie. - Powinni�my wyj�� wcze�niej - uspokoi� kierowc� Seng. Wysiad� i spojrza� ostro�nie w d� i w g�r� ulicy. Pusto. Zastuka� cicho w drzwi naczepy. Otworzy�y si� i na bruk zeskoczyli jego ludzie. Razem pomaszerowali do bramy. Seng poci�gn�� za sznurek. W wartowni rozleg� si� d�wi�k dzwonka. Po kilku minutach pojawi� si� stra�nik. Przeciera� oczy i masowa� sobie skronie. Najwyra�niej spa� na s�u�bie. Ju� mia� powiedzie� intruzom, �eby poszli do diab�a, gdy rozpozna� mundur Senga z insygniami pu�kownika. Szybko otworzy� bram�, cofn�� si� i zasalutowa�. - Co pana do nas sprowadza o tak p�nej porze? - zapyta�. - Pu�kownik Antonio Yarayo - przedstawi� si� Seng. - Przysy�a mnie Departament Bezpiecze�stwa Pa�stwa. Ja i moi ludzie mamy przes�ucha� jednego z wi�ni�w. �ledztwo w sprawie podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Stan�w Zjednoczonych ujawni�o nowe okoliczno�ci. Uwa�amy, �e ten cz�owiek ma informacje, kt�re mog� nam si� przyda�. - Przepraszam, panie pu�kowniku, ale musz� pana poprosi� o odpowiednie dokumenty. - W porz�dku poruczniku, to pana obowi�zek. - Seng wr�czy� stra�nikowi kopert�. - Dlaczego jeste�cie sami na s�u�bie? - Drugi stra�nik pilnuje cel. - Hm... No, dobra, nie b�dziemy tu stali ca�� noc. Prowad�cie do biura. Stra�nik natychmiast zabra� ich do pokoju, w kt�rym sta�o jedynie biurko i dwa krzes�a. Na �cianie wisia�o zdj�cie m�odego Castro. - Kto tu dowodzi? - zapyta� Seng. - Kapitan Juan Lopez. - Gdzie jest teraz? - U swojej dziewczyny; ona ma dom w mie�cie. Wr�ci tu jutro o dziewi�tej. - Wygodnie si� urz�dzi� - zauwa�y� Seng znudzonym tonem. - Pa�skie nazwisko poruczniku? - Gabriel Sanchez. - A tamten, kt�ry pilnuje cel, to kto? - Sier�ant Ignez Macco. - Sprawd�cie papiery, �eby�my mogli przej�� do rzeczy. Stra�nik usiad� przy biurku i otworzy� kopert�. Seng zaszed� go od ty�u i wyci�gn�� z kieszeni ma�y pistolet. Sanchez wytrzeszczy� oczy na widok dw�ch komiks�w. Podni�s� wzrok. - Nic nie rozumiem, panie pu�kow... Tylko tyle zd��y� powiedzie�, zanim miniaturowa strza�ka wype�niona trankwilizatorem utkwi�a w jego karku. Popatrzy� dziwnie na Senga i osun�� si� bezw�adnie na blat. Seng rzuci� jednemu ze swoich ludzi rolk� ta�my samoprzylepnej. Ka�da czynno�� by�a tak dobrze wy�wiczona, �e nie musia� wydawa� rozkaz�w. Dwaj m�czy�ni skr�powali stra�nika i przeszukali mu kieszenie. Znale�li nietypowy, okr�g�y klucz, potem zamkn�li go w toalecie. Inny cz�owiek Senga unieruchomi� alarmy i ��czno��. Pobiegli korytarzami i tunelami, potem w d� po kamiennych schodach do cel. Dzi�ki zapami�tanemu obrazowi holograficznemu twierdzy, Seng wiedzia� z dok�adno�ci� do jednego metra, gdzie si� znajduj�. Nie spieszyli si� zbytnio, ale nie mogli te� pozwoli� sobie na strat� czasu. Seng ju� rozumia�, dlaczego ca�ego wi�zienia pilnuje zaledwie kilku stra�nik�w. Mury by�y grube, a do loch�w po�o�onych g��boko pod poziomem ulicy prowadzi�o tylko jedno wej�cie. Wi�zie� m�g�by uciec jedynie t� drog�, kt�r� dosta�a si� tu grupa z �Oregona�. Wysokie, lecz w�skie zej�cie o�wietla�y rz�dy �ar�wek. Schody sko�czy�y si� wreszcie przed wielkimi, stalowymi, masywnymi drzwiami wygl�daj�cymi jakby prowadzi�y do skarbca bankowego. Na Senga i jego ludzi patrzy�o gro�nie szklane oko kamery. To najtrudniejsza cz�