2585
Szczegóły |
Tytuł |
2585 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2585 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2585 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2585 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MERCEDES LACKEY
STRZA�Y KR�LOWEJ
(T�UMACZY� LESZEK RY�)
SCAN-DAL
PIERWSZY
�agodny wietrzyk szele�ci� li��mi, co, jak si� zdawa�o, nie przyci�ga�o uwagi siedz�cej pod drzewem dziewczynki. Trzynastoletnie mniej wi�cej dziecko nale�a�o - s�dz�c z prostego odzienia - do jednej z zamieszkuj�cych Grody Granicznej Krainy Valdemaru, pobo�nych i wiernych surowym obyczajom rodzin, osiad�ych tu ledwie od dw�ch pokole�. Jej ubranie, jak ka�dego dziewcz�cia z Grodu, sk�ada�o si� z prostych, br�zowych bryczes�w i d�ugiej tuniki z r�kawami. Niesforne, br�zowe loki przyci�to kr�tko, daremnie pr�buj�c poskromi� je stosownie do przyj�tych obyczaj�w. Dla kogo� znaj�cego ten lud przedstawia�aby dziwny widok, gdy� zaj�ta czesaniem niebarwionej we�ny - kt�r� wcze�niej w�asnor�cznie czy�ci�a - czyta�a. W Grodzie jedynie kilka dziewcz�t posiad�o t� sztuk� i �adna nie robi�a tego dla przyjemno�ci. By� to przywilej od wiek�w zastrze�ony dla m�czyzn i ch�opc�w. Przeznaczeniem kobiet nie by�a nauka! Dziewcz� przy lekturze - nawet �l�cz�ce r�wnocze�nie nad czym�, co uchodzi�o niewie�cie - by�o tak nie na miejscu jak purpurowa s�jka zab��kana w stadzie wron.
Gdyby w tej chwili ktokolwiek m�g� odgadn�� jej my�li, przekona�by si�, i� wi�kszym jest jeszcze odszczepie�cem, ni� wskazywa�oby na to jej zainteresowanie ksi��kami.
W ciemno�ci Vanyel by� tylko niewyra�nym kszta�tem u jej boku. Noc by�a bezksi�ycowa, jedynie s�abe �wiat�o gwiazd s�czy�o si� poprzez ga��zie krzew�w cykuty, pod kt�rymi le�eli ukryci. Cho� byli tak blisko siebie, �e przesun�wszy d�o� ledwie o u�amek cala, mog�aby go dotkn��, jego obecno�� zdradza� jedynie s�abiutki odg�os oddechu. Zachowywa�a cisz�, ale w ryzach trzyma�y j� tylko trening i dyscyplina; zwykle w takich okoliczno�ciach trz�s�aby si� ca�a, g�o�no przy tym dzwoni�c z�bami Odbijaj�cy si� od �niegu nik�y blask gwiazd wystarcza�, by mogli zobaczy�, jak szlakiem biegn�cym prze��cz� nadci�ga �miertelne niebezpiecze�stwo dla Valdemaru.
Poni�ej p�ki skalnej, na kt�rej le�eli, w�skim przesmykiem pomi�dzy Dellcrag i g�r� Thurlos kroczy�a armia S�ug Mroku. Byli niemal tak milcz�cy, jak obserwuj�ca ich para. Zdradza�o ich jedynie skrzypienie �niegu, z rzadka trzask �amanej ga��zi, cichutkie pobrz�kiwanie zbroi lub ko�skiej uprz�y. Dyscyplina, z jak� ci�gn�� �w poch�d, budzi�a jej zachwyt i przera�enie. Jak�e za�oga malutkiej plac�wki Stra�y Granicznej mog�a marzy� o stawieniu czo�a tym wojownikom, kt�rzy byli zarazem magami?! Czy� nie do��, �e by�o ich stokro� wi�cej? Nie byli to pro�ci barbarzy�cy, �atwi do pokonania cho�by dzi�ki temu, �e nikogo spo�r�d siebie nie potrafili uzna� za przyw�dc�. Nie, ci wojownicy podporz�dkowali si� �elaznej woli wodza - i nie by� on gorszy od �adnego dow�dcy Valdemaru - a w swych szeregach mieli tylko do�wiadczonych i wyszkolonych �o�nierzy.
Patrzy�a jak w transie na sun�ce szeregi. Drgn�a przestraszona, kiedy d�o� Vanyela lekko dotkn�a jej karku. Poci�gn�� j� delikatnie za r�kaw. Zachowuj�c ostro�no��, pos�usznie wype�z�a spod krzew�w.
- I co teraz? - wyszepta�a, kiedy od S�ug Mroku bezpiecznie oddzieli�y ich masywne, skaliste wyst�py na kraw�dzi p�ki.
- Jedno z nas musi zawiadomi� Kr�la, podczas gdy drugie zagrodzi im drog� u wylotu prze��czy...
- Na czele jakiej armii? - zapyta�a, ze strachu w jej glosie pojawi� si� ton zjadliwego sarkazmu.
- Zapominasz siostrzyczko, ze ja nie potrzebuj� armii... - Raptowny b�ysk z wyci�gni�tej r�ki Vanyela wydoby� z ciemno�ci jego ironiczny u�miech, na mgnienie oblewaj�c bia�y mundur niesamowitym, niebieskawym �wiat�em.
Zadr�a�a. Zawsze wydawa�o si� jej, �e w ponurych rysach jego twarzy skrywa si� cie� grzechu, a teraz, w niebieskawej po�wiacie wygl�da�y one demonicznie. Vanyel rzuca� na ni� czar, w kt�rym by�o co� chorobliwego. Ten cz�owiek by� niebezpieczny. W niczym nie przypomina� �agodnego towarzysza jej �ycia, barda Stefena. Niewykluczone, �e by� ostatnim i - jak powiadali niekt�rzy - najlepszym magiem Herold�w. Armia Milcz�cych S�ug zniszczy�a pozosta�ych, jednego po drugim. Jedynie Vanyel by� na tyle pot�ny, by oprze� si� ich zjednoczonej mocy. Ona, w kt�rej duszy tak�e tli�a si� iskierka magii, niemal namacalnie odczuwa�a na sobie jego moc, nawet je�li nie pos�ugiwa� si� ni�.
- Razem z moim Towarzyszem mo�emy sprosta� tysi�cu tych pan�w nad wied�mami - ci�gn�� zawadiacko. - Pr�cz tego przez wylot prze��czy nie przeci�nie si� naraz wi�cej jak trzech m��w obok siebie. Z �atwo�ci� mo�emy ich tam powstrzyma�. A przy tym �ycz� sobie, by Stefen znalaz� si� jak najdalej st�d. Nas dw�ch Yfandes by nie ud�wign��, lecz ty jeste� tak lekka, �e Evalie z �atwo�ci� was uniesie.
Schyli�a g�ow�, poddaj�c si� jego woli.
- Nie podoba mi si� to...
- Wiem, siostrzyczko, ale w tobie tli si� p�omyczek cennej magii, a Evalie potrafi by� naprawd� �mig�a. Im pr�dzej wyruszysz, tym pr�dzej sprowadzisz pomoc.
- Vanyel... - dotkn�a jego d�oni, okrytej futrzan� r�kawic�. - U... uwa�aj na siebie...
Nagle zl�k�a si� bardziej o niego nit o siebie. Kiedy Kr�l obarczy� go t� misj�, Vanyel wygl�da�, jakby postrada� rozum, jak cz�owiek kt�ry zobaczy� w�asn� �mier�.
- Na tyle, na ile to tylko b�dzie mo�liwe, siostrzyczko. Przysi�gam, nie porw� si� na nic, do czego nie zostan� zmuszany.
Nim serce zabi�o, siedzia�a mocno w siodle Evalie, galopuj�cej niczym wicher przyobleczony w ko�skie kszta�ty. Za plecami czu�a obejmuj�cego j� w pasie barda Stefena. Wsp�czu�a mu: Evalie by�a dla niego obcym stworzeniem, nie potrafi� dostosowa� si� do rytmu ko�skiego kroku i wisia� niezdarnie uczepiony siod�a, podczas gdy ona czu�a si� jak zro�ni�ta w jedno ze swoim Towarzyszem, sp�ywa�a na ni� magia, odbierana jedynie przez Herold�w.
Galopowali jak oszalali, na z�amanie karku. Gdy przeje�d�ali pod drzewami, ich konary - niczym piszczele ko�ciotrupa - pr�bowa�y ich schwyci�, �ci�gn�� z grzbietu Evalie. Lecz zwinny jak �asica Towarzysz zawsze wywija� si� przypominaj�cym pazury ga��ziom.
- Milcz�cy S�udzy... - Stefen krzycza� jej wprost do ucha - ... musz� wiedzie�, ze kto� p�dzi po pomoc, o�ywiaj� te drzewa przeciw nam!
Zrozumia�a, gdy Evalie unikn�a kolejnej pu�apki, ze Stefen mia� racj�. Drzewa istotnie porusza�y si� jakby z w�asnej woli, a nie tylko targane wichur�. Si�ga�y przed siebie zg�odnia�e, gniewne. Na karku poczu�a gor�ce tchnienie mrocznej magii, jak cuchn�cy oddech zwierz�cia �ywi�cego si� padlin�. Oczy Evalie szeroko otwiera� nie tylko strach, wiedzia�a, �e Towarzysz takie czuje oddzia�ywanie tajemnych mocy.
Przynagli�a Evalie i Towarzysz przyspieszy� jeszcze kroku. Jego szyja i boki pieni�y si� od zamarzaj�cego niemal natychmiast potu. Wydawa�o si�, �e konary drzew ch�oszcz� z bezsilnego rozczarowania i w�ciek�o�ci, gdy wypadli na skraj kniei. Przed nimi, prosto jak strzeli�, rozpo�ciera�a si� droga do stolicy. Evalie prawie przefrun�a ponad powalonym
gigantem puszczy, by z triumfalnym r�eniem stan�� na ubitym trakcie...
***
Talia zamruga�a, nagle wyrwana z uroku, kt�ry rzuci�a na ni� ksi��ka. Zagubi�a si� w tym �nie na jawie utkanym specjalnie dla niej przez opowie��, teraz jednak�e marzenie ulotni�o si� bezpowrotnie. Z oddali kto� wo�a� j� po imieniu. Szybko poderwa�a g�ow�, odrzucaj�c spadaj�ce na oczy niesforne loki. Nie opodal drzwi rodzinnego domu dostrzeg�a kanciast� posta� odzianej na ciemno Keldar, Pierwszej �ony. Sta�a sztywno wyprostowana, zwini�te w pi�ci d�onie wspar�a na biodrach, a bij�ca z jej postury surowo�� wskazywa�a, �e oczekuje odpowiedzi Talii, nie grzesz�c przy tym nadmiarem cierpliwo�ci.
Talia westchn�a �a�o�nie. Zebra�a we�n� oraz druciane szczotki, zamkn�a oprawiony w p��tno, podniszczony tomik i od�o�y�a na bok kamienie, kt�rymi przyciska�a strony, gdy mia�a r�ce zaj�te prac�. Starannie zaznaczy�a stron� cennym skrawkiem wst��ki, chocia� wiedzia�a, �e i bez niej nie mia�aby k�opotu z odnalezieniem w�a�ciwego fragmentu. Keldar nie mog�a wybra� gorszej chwili: Herold Vanyel by� osamotniony, otoczony S�ugami Ciemno�ci, nikt nie wiedzia�, �e grozi mu niebezpiecze�stwo pr�cz jego Towarzysza i barda Stefena. Znaj�c Keldar, up�yn� godziny, zanim b�dzie mog�a powr�ci� do opowie�ci, mo�e stanie si� to dopiero nazajutrz. Keldar by�a bieg�a w wynajdywaniu niezliczonych zaj��, byle tylko odebra� Talii przyjemno�� czerpan� z czytania, przyjemno��, na kt�r� niegdy� sama z oci�ganiem przyzwoli�a. Keldar by�a jednak Pierwsz� �on�, jej g�os rozstrzyga� we Dworze, trzeba by�o mu ulega�, albo cierpie� za niepos�usze�stwo.
Talia odpowiedzia�a na wezwanie z pokor�, jak� tylko mog�a z siebie wykrzesa�. Ksi��eczk� razem z czesan� i nie
czesan� we�n� oraz wrzecionem ostro�nie w�o�y�a do koszyka z wieczkiem. W�drowny handlarz, od kt�rego dosta�a j� przed tygodniem, wielokrotnie zapewnia�, �e dla niego nie ma ju� �adnej warto�ci. Dla niej, jako jedna z trzech ksi��ek, kt�rych by�a w�a�cicielk� i - co wa�niejsze - jedyna dot�d nie przeczytana, by�a skarbem. Tego popo�udnia na godzin� zosta�a przeniesiona w nieznany �wiat Herold�w i Towarzyszy, �wiat przepojony magi� i pe�en przyg�d. Powr�t do dnia powszedniego, codziennego kieratu, widoku kwa�nej miny Keldar by� bolesnym zawodem, Starannie rozpogodzi�a czo�o, w nadziei �e zdo�a skry� niezadowolenie, i pochmurna, z koszykiem w r�ce z wolna ruszy�a drog� do Dworu. Jednak, obserwuj�c twardniej�ce rysy twarzy Pierwszej �ony, mia�a niemi�e uczucie, �e pomimo stara� nie wyprowadzi Keldar w pole.
Oznaki buntu nie usz�y uwagi Keldar, widoczne mimo wysi�k�w dziewczynki. By�y one dostatecznie wyra�ne dla kogo� do�wiadczonego w radzeniu sobie z dzie�mi: lekkie pow��czenie nogami, pos�pny wzrok. Usta Keldar zacisn�y si� niedostrzegalnie. Trzyna�cie lat, a mimo to wci�� stara si� zrzuci� jarzmo, kt�re sami bogowie na�o�yli na jej barki! Doskonale, to si� zmieni i to wkr�tce. Nied�ugo zabraknie jej czasu na g�upie opowie�ci, na marnotrawstwo czasu.
- Przesta� si� tak gapi� spode �ba, dziecko! - prychn�a Keldar, a jej w�skie wargi wygi�y si� z pogard�. - Nie wzywaj� ciebie na ch�ost�!
W przesz�o�ci niejednokrotnie nakazywa�a kar� cielesn�, by zmieni� zachowanie Talii. Bicie jednak na niewiele si� zdawa�o, a tylko wywo�ywa�o s�abe protesty ze strony Matki M�a. Lecz to� przecie� z woli bog�w dziecko mia�o by� pos�uszne i je�li potrzebna by�a ch�osta, by je do tego przymusi�, wtedy cz�owiek u�ywa� r�ki - surowo, na ile by�o trzeba, modl�c si�, by tym razem lekcja zapad�a w pami�ci! Niewykluczone, �e ona, Keldar, nie by�a dostatecznie surowa. W takim razie, je�li tak by�o istotnie, sytuacja ta wkr�tce ulegnie zmianie.
Obserwowa�a, jak dziecko niech�tnie wlecze si� �cie�k�, wzbijaj�c stopami ma�e ob�oczki py�u. Keldar wiedzia�a, �e jej surowo�� wobec Talii graniczy z: niesprawiedliwo�ci�. To dziecko wyprowadza�o j� z r�wnowagi. Komu przysz�oby do g�owy, �e taka uleg�a i powolna istota jak Bessa mo�e wyda� na �wiat taki zbuntowany ogryzek jak ten? Dziewczynka zachowywa�a si� czasami jak dzikie, krn�brne i nieposkromione zwierz�. Jak�e Bessa mog�a odwa�y� si� na urodzenie takiego wyrzutka?! I pomy�le� tylko, �e na dodatek wykaza�a taki brak wyczucia i umar�a przy porodzie, sk�adaj�c obowi�zek wychowania noworodka na barki pozosta�ych �on!
Talia by�a tak bardzo niepodobna do swojej rodzonej matki, �e Keldar nasun�y si� na my�l opowie�ci o odmie�cach. To dziecko przysz�o na �wiat w wigili� Nocy �wi�toja�skiej, w czas od dawna znany z tajemnych powi�za�. Z wygl�du niewiele przypomina�a zar�wno krzepkiego, wysokiego blondyna, jakim by� jej ojciec, ani pulchnej, jasnow�osej, zmar�ej matki... Ale to by�y przes�dy, a na przes�dy nie by�o miejsca w �yciu mieszka�c�w Grodu. "To dlatego, �e ona ma w sobie podw�jn� dawk� uporu", zawyrokowa�a w my�lach Keldar. "Ale nawet najkrn�brniejszy d�bczak daje si� zgi��. Zgi��, albo z�ama�." A je�li do osi�gni�cia tego celu brakowa�o Pierwszej �onie potrzebnych �rodk�w, po�r�d mieszka�c�w Grodu znajd� si� tacy, kt�rym uda si� tego dokona�.
- Dalej�e, dziecko! - ponagli�a, kiedy Talia natychmiast nie odpowiedzia�a. - A mo�e my�lisz, �e powinnam szpicrut� nada� �wawo�ci twoim krokom?
- Tak, pani, to znaczy nie, pani! - odpar�a Talia tak naturalnie, jak tylko mog�a. Wyg�adza�a prz�d swojej tuniki nerwowymi, spoconymi d�o�mi, pr�buj�c przybra� min� pe�n� szacunku i uleg�o�ci.
"Dlaczego jestem wzywana?", g�owi�a si�, przepe�niona obawami. Wiedzia�a z do�wiadczenia, �e takie wezwania rzadko oznacza�y co� przyjemnego.
- W takim razie wejd�. Nu�e, do �rodka! Nie zmuszaj mnie, bym zmarnowa�a ca�e popo�udnie, stercz�c przed wej�ciem! - Zimna twarz Keldar nie zdradza�a, co chowa w zanadrzu. Ca�� swoj� postaci�, od ciasno upi�tych i zawini�tych w�os�w do starannie zawi�zanego fartucha, Keldar sprawia�a wra�enie osoby panuj�cej nad wszystkim. By�a prawdziwym uciele�nieniem Pierwszej �ony - na co cz�sto zwraca�a uwag�. W jej obecno�ci Talia zawsze czu�a si� onie�mielona i za ka�dym razem - bez wzgl�du na to, jak starannie przygotowywa�a si� do spotkania - mia�a wra�enie, �e rzeczywi�cie jest rozpuszczon�, nieporz�dn� dziewczyn�. Chc�c jak najszybciej przemkn�� obok w�adczej postaci Pierwszej �ony, Talia potkn�a si� o pr�g. Keldar zareagowa�a poni�aj�cym, gard�owym chrz�kni�ciem i Talia poczu�a, �e si� rumieni. W nie wyja�niony spos�b Keldar zawsze udawa�o si� sprawi�, �e zachowywa�a si� jak niezdara i pope�nia�a najgorsze b��dy. Przywo�a�a resztki opanowania i w�lizn�a si� do sieni. W pozbawionym okien korytarzu panowa� g��boki mrok. Ch�tnie przystan�aby i pozwoli�a oczom przywykn�� do ciemno�ci, gdyby nie obecno�� pos�pnej, nast�puj�cej jej na pi�ty Keldar. Posuwa�a si� po omacku, czuj�c pod stopami zniszczon�, drewnian� pod�og�, �ywi�c nadziej�, �e nie potknie si� ponownie. Nagle, wkroczywszy do �wietlicy, kiedy w padaj�cym z trzech okien �wietle zn�w mog�a co� zobaczy�, od trwogi zaschn�o jej w ustach: dooko�a grubo ciosanego sto�u, kt�ry s�u�y� im wszystkim przy posi�kach, czeka�y wszystkie �ony. Ich oczy zwr�cone by�y na ni�: osiem par niebieskich i br�zowych oczu sp�ta�o j�, sparali�owa�o, czu�a si� jak ptak otoczony przez zg�odnia�e koty. Osiem p�askich, pozbawionych wyrazu twarzy obr�ci�o si� w jej kierunku.
W jednej chwili przysz�y jej do g�owy wszystkie wyst�pki, jakich si� dopu�ci�a w ci�gu minionego miesi�ca - od zaniedbania obowi�zk�w kuchennych z poprzedniego dnia do katastrofy z powierzonym jej opiece maluchem, kt�ry przedosta� si� do zagrody z kozami. Znalaz�oby si� z p� setki powod�w, dla kt�rych mog�yby j� wzywa�, jednak �aden a� tak powa�ny, aby niezb�dne okaza�o si� zwo�anie wszystkich �on; przynajmniej tak jej si� wydawa�o!
Chyba �e - w poczuciu winy pomy�la�a ze strachem - chyba �e w jaki� spos�b dowiedzia�y si� o jej potajemnych wizytach w ojcowskiej bibliotece, gdzie czyta przy pe�ni ksi�yca, kiedy jest dostatecznie widno, by nie zapala� zdradliwej �wiecy. Ksi��ki ojca przewa�nie dotyczy�y religii, ale jej uda�o si� znale�� jeden czy dwa stare tomy historii, kt�ra okaza�a si� r�wnie zajmuj�ca, jak jej opowie�ci i pokusie tej trudno si� by�o oprze�. Je�liby o tym si� dowiedzia�y... Mog�oby to oznacza� codzienn� ch�ost� przez tydzie� i miesi�czn� "banicj�", czyli zamkni�cie w kom�rce w nocy i odosobnienie w dzie�; nikomu nie wolno by�oby zamieni� z ni� s�owa, ani w �aden inny spos�b zauwa�y� jej obecno�ci, jedynie Keldar przydziela�aby jej zaj�cia. Tego roku przytrafi�o si� jej to dwukrotnie. Talia nie mog�a zapanowa� nad dr�eniem. Nie by�a pewna, czy znios�aby to po raz trzeci.
Keldar zaj�a miejsce u szczytu sto�u, a jej nast�pne s�owa przep�oszy�y wszelkie my�li z g�owy Talii.
- Doskonale, moje dziecko - powiedzia�a nachmurzona. - Dzisiaj sko�czy�a� trzyna�cie lat.
Ulga przyprawi�a Tali� o zawr�t g�owy. To tylko urodziny? Tylko tyle? Odetchn�a swobodniej. Z opuszczonymi oczami, trzymaj�c jak przysta�o z�o�one na podo�ku d�onie, o wiele spokojniejsza sta�a przed zgromadzeniem dziewi�ciu �on. Wpatrywa�a si� w koszyk u swoich obutych w mocne trzewiki st�p, przygotowana wys�ucha� z nale�nym szacunkiem poucze� o rosn�cej odpowiedzialno�ci, kt�rych - o ile sobie przypomina�a - udziela�y w ka�de urodziny. Upewniwszy si�, �e przyswoi�a sobie ca�� zbiorow� m�dro��, pozwol� jej wr�ci� do we�ny i - oczywi�cie nie przez przypadek - do rozpocz�tej opowie�ci.
Jednak to, co Keldar mia�a do powiedzenia, rozp�dzi�o ca�y odzyskany spok�j na cztery wiatry.
- Tak, trzyna�cie - Keldar powt�rzy�a z naciskiem. - I nadszed� czas, by pomy�le� o ma��e�stwie.
Talia zblad�a, maj�c wra�enie, �e jej serce przesta�o bi�. Ma��e�stwo? Och, najs�odsza bogini, nie!
Keldar najwyra�niej nie zwa�a�a na uczucia Talii. B�ysk w jej oczach zdradzi�, �e nie umkn�y jej, lecz grubia�sko ci�gn�a zaplanowan� przemow�.
- Nie jeste� na to przygotowana, to oczywiste, ale tak jest w przypadku ka�dego dziewcz�cia. Regularnie pobierasz nauki ju� od roku, jeste� zdrowa i silna. Nie ma powodu, aby� nie mia�a zosta� matk� nim rok up�ynie. Najwy�szy czas by� zosta�a Pani� na Gospodarstwie. Czcigodny ojciec daje ci w posagu ca�e trzy pola, a wi�c przypad�a ci w udziale poka�na cz��.
Z nieco cierpkiego wyrazu twarzy Keldar mo�na by�o wyczyta�, �e uwa�a posag Talii za nadmierny. Wpi�a mocniej swe palce w kraw�d� sto�u, gdy pozosta�e �ony wyda�y pomruk uznania dla hojno�ci swojego m�a.
- Kilku ze starszyzny ju� wyst�pi�o do twojego ojca z propozycj� zr�kowin: albo dla siebie na M�odsz� �on�, albo na Pierwsz� �on� dla swoich syn�w. Pomin�wszy twoje niegodne niewiasty zami�owanie do czytania i pisania, jeste� do tego przygotowana - rzetelnie wyuczy�y�my ci� wszystkiego. Umiesz gotowa� i sprz�ta�, szy�, tka� i prz��� oraz mo�na powierzy� twojej pieczy najdrobniejsze dziatki. Nie sprosta�aby� prowadzeniu ca�ego gospodarstwa, ale jeszcze przez par� lat nie b�dziesz zmuszona si� tym zajmowa�. Nawet je�li trafisz w r�ce m�odego m�czyzny jako Pierwsza �ona, zamieszkasz w Gospodarstwie jego ojca. Tak wi�c jeste� przygotowana do czekaj�cych ciebie obowi�zk�w.
Keldar zdaje si� uzna�a, �e powiedzia�a wszystko, co by�o trzeba, i usiad�a z r�kami z�o�onymi pod fartuchem, wyprostowana jak struna. M�odsza �ona, Isrel, czeka�a na jej przyzwalaj�ce skinienie, by podj�� przerwany w�tek poucze� o wyborach stoj�cych przed c�rk�.
Isrel �atwo poddawa�a si� dominacji Keldar. Talia zawsze uwa�a�a j� za niema�� o�lic�. M�odsza �ona zawsze zwraca�a na Keldar bawole spojrzenie swych br�zowych oczu, szukaj�c potwierdzenia na wszystko, co powiedzia�a - nie omieszka�a uczyni� tego i teraz. Co drugie s�owo popatrywa�a na Keldar.
- Jedno i drugie ma swoje dobre strony, wiesz o tym. Mam na my�li bycie tak Pierwsz�, jak i M�odsz� �on�. Je�li zostaniesz Pierwsz� �on�, tw�j m�� koniec ko�c�w za�o�y sw�j w�asny Dw�r i Gospodarstwo, w kt�rym ty zajmiesz naczelne miejsce. Lecz je�li zostaniesz M�odsz� �on�, nigdy nie b�dziesz musia�a podejmowa� �adnej decyzji. Osi�dziesz na zamo�nym Gospodarstwie i Dworze, nie b�dziesz zmuszona oszcz�dza� i sk�pi�, nie zaznasz ub�stwa. Nie b�dziesz si� niczym k�opota�, poza obowi�zkami, kt�rymi ci� obarcz�, i rodzeniem swoich male�stw. Nie chcemy, by� by�a nieszcz�liwa, Talio. Chcemy da� ci mo�liwo�� wyboru �ycia, kt�re najbardziej tobie odpowiada; oczywi�cie nie wyboru m�czyzny - zachichota�a nerwowo. - To nie przystoi, a i tak �adnego zapewne jeszcze nie pozna�a�.
- Isrelo - warkn�a Keldar i Isrel boja�liwie si� nieco skuli�a. - Ta ostatnia uwaga by�a gorsz�ca, nieodpowiednia dla uszu dziewcz�cia! A teraz, dziecko, co b�dzie?
O boginie! Talia chcia�a umrze�, zamieni� si� w ptaka, zapa�� pod ziemi�. Wszystko byle nie to! Pu�apka, znalaz�a si� w pu�apce! Wydadz� j� za m�� i sko�czy jak Nada, bita co noc tak, �e musia�a nosi� wysoko zapi�te pod szyj� tuniki, by ukry� siniaki; albo taka jak jej matka, wyniszczona zbyt wielk� liczb� dzieci w nazbyt kr�tkim czasie. Nawet je�li zdarzy si� cud i jej m�� oka�e si� �agodny lub zbyt g�upi, by by� niebezpieczny, jej prawdziwe �ycie i nadaj�ce �yciu sens opowie�ci odejd� w niepami��, poniewa� w niesko�czonym �a�cuchu obowi�zk�w przeplatanych noszeniem dzieci zabraknie na nie czasu...
Nim zdo�a�a pow�ci�gn�� j�zyk, Talia wypali�a:
- Wcale nie chc� wychodzi� za m��!
Szmery raptownie ucich�y. Wierc�ce si� dot�d kobiety zamar�y, siedzia�y teraz - z wyrazem niedowierzania na twarzach - cicho i nieruchomo jak rz�d sztachet w p�ocie. Dziewi�� identycznych obliczy, rozczarowanych i wstrz��ni�tych, patrzy�o na Tali� znad sto�u. Cisza zaciska�a si� dooko�a niej, jak przes�dzaj�ca d�o� losu.
- Talio, moje kochanie! - odezwa� si� mi�kki g�os za jej plecami, m�c�c pe�n� grozy cisz�.
Talia z ulg� odwr�ci�a si� do Matki Ojca, kt�ra nie zauwa�ona siedzia�a w k�cie. Nale�a�a ona do nielicznego grona ludzi z otoczenia Talii, kt�rzy nie wydawali si� zawsze my�le�, �e cokolwiek robi, robi to �le. Jej �agodne, sp�owia�e, niebieskie oczy jako jedyne w izbie nie patrzy�y na ni� oskar�ycielsko. Bezwiednie, tak jak to mia�a w zwyczaju, staruszka wyg�adza�a poplamion� wiekiem d�oni� jeden ze �nie�nobia�ych warkoczy i ci�gn�a;
- Niech nam Matka wybaczy, lecz nigdy nie pomy�la�y�my, by ci� o to zapyta�. Czy czujesz powo�anie? Czy bogini wezwa�a ciebie na s�u�k�?
Talia �udzi�a si�, �e uda si� odwlec ten straszny dla niej dzie�, gdy oznajmi� jej o zbli�aj�cym si� zam��p�j�ciu, lecz to, o czym wspomnia�a babka, by�o czym� jeszcze gorszym. Pomy�la�a z przera�eniem o tej jednej chwili, kiedy mia�a okazj� rzuci� okiem na �wi�tyni� Klasztor�w, na kobiety trawi�ce �ycie na modlitwie za dusze mieszka�c�w Grodu, zamilk�e na wieczno��, skryte od st�p do g��w w zawojach, kobiety, kt�rym zabroniono oddala� si�, otwiera� usta... �y�... Budzi�y w niej groz�. To by�o gorsze od ma��e�stwa. Na samo wspomnienie Klasztor�w Talia mia�a wra�enie, �e si� dusi. Jak oszala�a potrz�sn�a g�ow�, ze zd�awionego gard�a nie mog�c wykrztusi� ani s�owa.
Keldar powsta�a z zajmowanego miejsca, z szurgotem odsuwaj�c zydel, i podesz�a do przera�onego i zmartwia�ego jak mysz w �apach kota dziecka. Uj�a ramiona Talii jak w kleszcze i potrz�sn�a ni� tak, �e dziewczynce a� z�by zadzwoni�y.
- Co si� z tob� dzieje, dziewko? - powiedzia�a gniewnie. - Nie chcesz wst�pi� w szacowny zwi�zek ma��e�ski, nie u�miecha ci si� Pok�j Bogini, czego ty chcesz?
"Chc� jedynie, by mnie zostawiono w spokoju", my�la�a zdesperowana Talia. "Nie chc� �adnych zmian..." Ale jej zdradzieckie usta ponownie otworzy�y si�, by wyjawi� marzenie:
- Chc� zosta� Heroldem - us�ysza�a w�asne s�owa.
Keldar szybko uwolni�a jej barki, niemal z odraz�, tak jakby odkry�a, �e trzyma co� obrzydliwego, co w�a�nie wype�z�o spomi�dzy odpadk�w,
- Ty... ty... - Po raz pierwszy opanowanej Keldar zabrak�o s��w. - Teraz widzicie, czym ko�czy si� rozpieszczanie smarkaczy! - powiedzia�a, zwracaj�c si� jednocze�nie do Matki Ojca, z braku kogo�, kto m�g�by zosta� koz�em ofiarnym. - Tak dzieje si�, gdy pozwoli� dziewce wznie�� si� ponad zajmowane miejsce. Czytanie! Rozmy�lania! �adna dziewka nie musi wiedzie� wi�cej ponad to, co wystarczy do oznaczania przetwor�w w spi�arni, liczenia zapas�w i baczenia, by w�drowni handlarze jej nie oszukiwali! M�wi�am wam, �e tak b�dzie. Tobie i twojemu drogiemu Andreanowi, kt�rzy wype�niali�cie jej g�ow� g�upimi opowie�ciami! - Ponownie odwr�ci�a si� do Talii. - A teraz, dziewko, kiedy sko�cz� z tob�...
Ale Talii nie by�o.
Skorzysta�a z okazji, �e Keldar wyg�aszaj�c swoj� tyrad� przesta�a zwraca� na ni� uwag�, i uciek�a. Chy�kiem wy�lizn�wszy si� drzwiami, zanim kt�rakolwiek z �on spostrzeg�a jej nieobecno��, uciek�a co si� w nogach z Dworu. Szlochaj�c histerycznie, my�la�a tylko o tym, by znale�� si� jak najdalej. Uskrzydla� j� paniczny strach. P�dem min�a stodo�y. Pobieg�a wzd�u� ostroko�u, a potem przez pola ku zagajnikowi. Wiatr smaga� j� po twarzy, ch�osta�o si�gaj�ce do pasa zbo�e, po plecach sp�ywa� pot przera�enia. Zag��bi�a si� w las, przedzieraj�c si� przez krzewy rosn�ce wzd�u� kr�tej �cie�ki. Szuka�a znalezionej przez siebie kryj�wki, schronienia, o kt�rym nikt inny nie wiedzia�.
Zagajnik urywa� si� stromo opadaj�c� skarp�, poni�ej bieg�a dr�ga. Przed dwoma laty Talia natkn�a si� na wygrzeban� przez jakie� zwierz� p�ytk� nor� pod wystaj�cymi korzeniami drzew na samym skraju skarpy. Wymo�ci�a j� wzi�t� ukradkiem s�om� i starymi szmatami, z kt�rych miano uszy� sakwy. To tutaj trzyma�a w ukryciu swoje pozosta�e dwie ksi��ki. Sp�dzi�a w tym miejscu wiele godzin, kosztem codziennych obowi�zk�w �ni�c na jawie, niewidoczna tak d�ugo, jak d�ugo pozostawa�a w ciszy i bezruchu. Zmierza�a teraz do tego sanktuarium i wgramoliwszy si� na skarp�, wczo�ga�a si� do jamy. Zagrzeba�a si� w szmatach, p�acz�c histerycznie, wyczerpana, bez si�, z nerwami napi�tymi do ostateczno�ci, nastawiaj�c ucha na najl�ejszy szmer nad g�ow�. Wiedzia�a, �e bez wzgl�du na to, jak bardzo czuje si� nieszcz�liwa, musi mie� si� na baczno�ci, gdy� z pewno�ci� ruszono na jej poszukiwanie. Rzeczywi�cie, niebawem us�ysza�a z oddali g�osy s�ug wo�aj�cych j� po imieniu. Kiedy zbli�yli si�, zdusi�a szloch �achmanami, pozwalaj�c �zom sp�ywa� w milczeniu, boja�liwie nas�uchuj�c oznak �wiadcz�cych o odkryciu jej kryj�wki. Tuzin razy mia�a wra�enie, �e zauwa�ono jej �lady, lecz oni najwyra�niej zgubili trop. Koniec ko�c�w oddalili si� i poczu�a, �e teraz mo�e si� wyp�aka� do woli.
Pogr��ona w g��bokim nieszcz�ciu, przycisn�a r�kami kolana do piersi i ko�ysa�a si� w prz�d i w ty�, p�acz�c a� oczy sta�y si� zbyt suche i piek�ce, by m�c dalej roni� �zy. Czu�a si� zbyt odr�twia�a, by zebra� my�li. Ka�dy wyb�r wydawa� si� gorszy od poprzedniego. Je�li teraz powr�ci z przeprosinami, wszelkie kary, jakie j� do tej pory spotka�y, wydadz� si� przyjemno�ci� w por�wnaniu z tym, co mog�a wymy�li� Keldar za ten przyk�ad gorsz�cego zachowania i niepos�usze�stwa. Dalszy jej los zale�a� tylko od Keldar i ojca. Ka�dy m��, kt�rego teraz wybra�aby Keldar, by�by potworem. Albo sp�tano by j� u boku jakiego� za�linionego, starego ramola, by znosi�a obmacywania w nocy i nia�czy�a go za dnia, albo oddano by j� jakiemu� m�odzie�cowi, okrutnikowi, brutalowi z przykazaniem, by zmusi� j� do przyk�adnego zachowania, Keldar najpewniej wybra�aby kogo� takiego jak Justus, jej starszy brat. Wstrz�sn�y ni� dreszcze, gdy przed oczyma stan�� jej obraz Justusa, wywijaj�cego nad ni� gor�cym pogrzebaczem z wyrazem szalonej przyjemno�ci na twarzy... Szybko odp�dzi�a to wspomnienie.
Ale nawet ten los by�by przyjemnym do�wiadczeniem w por�wnaniu z tym, co by j� spotka�o, gdyby zosta�a ofiarowana na S�u�k� �wi�tyni. S�u�ki Bogini - kap�anki - mia�y jeszcze mniej swobody i wi�cej obowi�zk�w od Jej S�u�ebnic. �y�y i umiera�y nie wychyliwszy poza klasztorny korytarz do kt�rego zosta�y przydzielone. W ka�dym wypadku, bez wzgl�du na to, jak� przysz�o�� by dla niej wybrali, po�o�y�oby to kres jej ucieczkom w �wiat opowie�ci. Keldar ju� by dopilnowa�a, by nigdy nie ujrza�a �adnej ksi��ki.
Przez jedn� chwil� rozwa�a�a mo�liwo�� ucieczki, opuszczenia na zawsze Dworu i Grodu. Nagle przyszli jej na my�l w�drowni wyrobnicy, kt�rych widzia�a na Targach Najmit�w - wyn�dzniali, zg�odniali, rozpaczliwie szukaj�cy kogo�, kto przyj��by ich do Grodu. Nigdy nie zauwa�y�a pomi�dzy nimi kobiety. Z "niem�drych opowie�ci", kt�re przeczyta�a, wynika�o niezbicie, �e �ycie w�drowca by�o niebezpieczne, czasami �miertelnie niebezpieczne, dla niedo�wiadczonego i bezbronnego podr�nika. A czym�e ona dysponowa�a? Mia�a ubranie na grzbiecie, p�k postrz�pionych szmat i nic wi�cej. W jaki spos�b obroni si�? Nigdy nie nauczono jej, jak u�ywa si� no�a. By�a bezbronn� ofiar�.
O gdyby� to by�a opowie��...
Nieznajomy glos wypowiedzia� jej imi�, glos zdradzaj�cy opanowanie, autorytet i ona stwierdzi�a, �e odpowiada na to wezwanie, wychodz�c ze swej kryj�wki niemal wbrew swej woli. Przed jej oczami, na szczycie skarpy czeka� na ni�...
Herold. Kobieta w o�lepiaj�cym blasku dumnej Bieli, a obok niej �nie�na zjawa - Towarzysz, kt�remu �agodny wietrzyk rozwiewa� grzyw� i ogon, jak najcie�szy jedwab. Witaj�ce ich �wiat�o s�oneczne otacza�o po�wiat� oboje, czyni�c z nich istoty nieziemskie. W oczach Talii kobieta-Herold wygl�da�a jak zbudzona do �ycia statua Pani, tyle te silnej i dumnej, a nie potulnej i uleg�ej. Za plecami Herolda, sprawiaj�c wra�enie wystraszonych i onie�mielonych, stali Keldar i ojciec.
- Czy to ty jeste� Tali�? - zapyta�a kobieta-Herold, a ona potakuj�co kiwn�a g�ow�.
Twarz nieznajomej zaja�nia�a u�miechem, kt�ry j� oszo�omi� jak nag�y przeb�ysk s�o�ca po deszczu.
- B�ogos�awiona Pani, kt�ra nas tutaj przywiod�a! - wykrzykn�a. - Przez wiele nu��cych miesi�cy szukali�my ciebie. Na pr�no! Jedyn� wskaz�wk� by�o twoje imi�...
- Przywiod�a was do mnie? - zapyta�a Talia upojona.
- Ale�, dlaczego?
- By uczyni� ciebie jedn� z nas, m�odsza siostrzyczko - odpowiedzia�a, podczas gdy Keldar kurczy�a si� ze strachu, a pochylony ojciec sprawia� wra�enie, jakby zaj�ty by� badaniem czubk�w w�asnych but�w.
- Masz zosta� Heroldem, Talio - sami bogowie tak zadecydowali. Sp�jrz, o tam, nadchodzi tw�j Towarzysz...
Spojrza�a w kierunku wskazanym przez Herolda, by zobaczy� pe�n� gracji sylwetk� bia�ej klaczy o wygi�tym w �uk karku i m�drych oczach, k�usuj�c� w jej kierunku. Towarzysz mia� rz�d w kolorach niebieskim i srebrnym. Wisz�ce malutkie dzwonki zdobi�y jego wodze i uzd�. Za Towarzyszem, utrzymuj�c z szacunkiem odleg�o��, pod��a�a reszta jej rodze�stwa, pozosta�e �ony i ca�a s�u�ba Grodu.
Z okrzykiem zadowolenia wybieg�a klaczy na spotkanie, a kobieta-Herold pomog�a jej dosi��� Towarzysza przy wt�rze wiwat�w s�u�by, przed rzucaj�cym sm�tne spojrzenia rodze�stwem, przed ojcem i Keldar, patrz�cymi z nie skrywanym strachem, niew�tpliwie zaprz�tni�tych my�lami o wszelkich na�o�onych na ni� karach, przewiduj�cych, �e teraz, kiedy to w jej r�kach spoczywa w�adza, spadn� one na nich...
W ten rozpaczliwy sen na jawie wdar� si� odg�os kopyt. Przez jedn�, pe�n� pop�ochu chwil� pomy�la�a, �e to jeszcze jeden �cigaj�cy, lecz nagle uzmys�owi�a sobie, �e krok �adnego z koni jej ojca nie brzmi w ten spos�b; odg�os tych kopyt na twardej powierzchni drogi brzmia� jak bicie dzwon�w. W miar� zbli�ania si�, s�yszalny sta� si� inny d�wi�k: brz�k prawdziwych, zawieszonych u uzdy dzwonk�w. Jedynie jeden rodzaj koni nosi� codziennie, a nie tylko w pni �wi�teczne, dzwonki przy u�dzienicy - magiczny rumak z legend, Towarzysz Herold�w.
Talia nigdy nie widzia�a prawdziwego Herolda, chocia� marzy�a o nich bez ustanku. Gdy zrozumia�a, �e w ko�cu naprawd� prze�yje jedno ze swoich marze�, poruszy�o j� to tak, �e w niepami�� posz�y fantazje i �zy. Pokusa by�a zbyt mocna, by si� jej oprze�. Na t� jedn� chwil� zapomni o k�opotach, o beznadziejnej sytuacji, by i dla siebie schwyta� okruszek magii, aby go strzec jak skarbu przez reszt� �ycia. Wysun�a si� nieco z nory, wyci�gaj�c ile si� cia�o, chc�c cho�by tylko rzuci� okiem i... wychyli�a si� za daleko.
Kr�tk� chwil� wywija�a r�kami jak cepem, m��c�c nimi powietrze, lecz straci�a r�wnowag�. Jak kulka potoczy�a si� po stromi�nie, bole�nie odczuwaj�c podskoki cia�a na ka�dym kamieniu czy korzeniu. Zanim stoczy�a si� do po�owy zbocza, zapar�o jej dech w piersi. My�la�a ju�, �e nic nie zatrzyma tego spadania na �eb na szyj�, gdy uderzy�a o tward� powierzchni� drogi. Od upadku straci�a na po�y przytomno��, a przed oczami zobaczy�a rozta�czone iskierki. Kiedy mg�a m�c�ca jej wzrok przerzedzi�a si� i na nowo mog�a zaczerpn�� tchu, stwierdzi�a, �e le�y na drodze rozci�gni�ta jak d�uga na brzuchu. Mia�a pokaleczone r�ce, obola�y grzbiet, kolana ponabijane mn�stwem kamyczk�w i oczy pe�ne py�u. Obr�ci�a g�ow� na bok, zamruga�a, by przep�dzi� �zy i nagle spostrzeg�a, �e wpatruje si� w cztery srebrzyste kopyta. T�umi�c j�k, z trudem podnios�a si� z ziemi.
Uprzejmie zainteresowany przygl�da� si� jej... Hm, Towarzysza Herolda trudno by�oby po prostu nazwa� koniem. By� on istot� doskonalsz�, jak pantera w por�wnaniu do podw�rzowego kota czy anio� do cz�owieka. Talia czyta�a i s�ysza�a mn�stwo opis�w Towarzyszy, a mimo to zupe�nie nie by�a przygotowana na to, jak on z bliska naprawd� wygl�da.
Samotny Towarzysz mia� na sobie pyszny, srebrzysto-niebieski czaprak, tu� przy u�dzie wisia�y srebrne dzwoneczki. Talia w �yciu nie widzia�a tak smuk�ego, a przy tym tak muskularnego wierzchowca, �aden te� nie wydawa� si� wzlatywa�, nie postawiwszy przy tym ani kroku. By� bia�y - one zawsze by�y bia�ej maser - i nic na �wiecie nie mog�o si� r�wna� z t� rozjarzon�, �yw�, promienn� biel�. A do tego te oczy...
Kiedy w ko�cu zebra�a si� na odwag�, by spojrze� w szafirowe oczy, zupe�nie straci�a poczucie rzeczywisto�ci.
***
Zatraci�a si� w tej niebiesko�ci ogromniejszej od morza i ciemniejszej od nieba, przepe�nionej powitaniem tak serdecznym, �e nie by�o miejsca na w�tpliwo��.
- O tak, nareszcie - ty! Z ca�ego �wiata, po tylu poszukiwaniach wybieram ciebie. Nareszcie odnalaz�em ciebie, m�odsza siostro mego serca! Jeste� moja, a ja jestem tw�j, i odt�d nie b�dzie ju� samotno�ci, nigdy...
To by�o bardziej wra�enie ni� s�owa: wstrz�s i zachwyt, zapieraj�ca dech rado�� tak wielka, �e a� bolesna. Zespolenie, gubienie i odnajdywanie, mi�o�� i akceptacja, kt�rej cudowno�ci nie mo�na by�o zamkn�� w s�owach, wzlot ku wolno�ci. Z ca�ej duszy przyj�a ofiarowan� mi�o��.
- A teraz zapomnij, siostrzyczko. Zapomnij a� do chwili, kiedy b�dziesz gotowa, by ponownie pami�ta�.
Ockn�a si� czuj�c, �e wydarzy�o si� co� niezwykle wa�kiego, chocia� w�a�ciwie nie wiedzia�a co. Potrz�sn�a g�ow�, ale cokolwiek to by�o, skry�o si� gdzie� w zakamarkach
pami�ci, pozostawiwszy jedynie osobliwy �lad, �e mo�e nieoczekiwanie powr�ci�. A tymczasem czu�a na piersi mi�ciutkie nozdrza. To Towarzysz tr�ca� j� pyskiem, r��c cichutko.
Wydawa�o si� jej, �e kto� przygarnia j� mi�o�ci� do siebie namawiaj�c, by wyp�aka�a ca�e swoje nieszcz�cie. Zarzuci�a Towarzyszowi r�ce na szyj� i bez skr�powania rozp�aka�a si� w jedwabist� grzyw�. Gdy tylko jej dotkn�a, dozna�a ukojenia. Wra�enie, �e kto� j� pociesza, przybra�o na sile. Nigdy nie do�wiadczy�a czyjego� wsp�czucia i bardzo tego pragn�a. �zy tym razem, w przeciwie�stwie do samotnie ronionych w ukryciu, przynios�y ulg�. Po chwili osuszy�a oczy skrajem tuniki, z oci�ganiem pu�ci�a szyj� Towarzysza i powt�rnie przyjrza�a mu si� dok�adnie. Przez jedna, szalon� chwil� kusi�o j�, by wskoczy� na siod�o. Zobaczy�a siebie odje�d�aj�c� w dal - dok�dkolwiek, byle jak najdalej st�d i byle razem z nim. Pokusa by�a tak silna, �e a� zadr�a�a, lecz przewa�y� powracaj�cy rozs�dek. A dok�d�e mia�aby si� uda�? Nie m�wi�c o tym, �e...
- Uciek�e� od kogo�, prawda? - cicho przem�wi�a do Towarzysza, kt�ry w odpowiedzi tylko parskn�� w jej kaftan. - Nie mog� ciebie zatrzyma�, mo�esz nale�e� tylko do Herolda. B�d�... - Prze�kn�a g�o�no �lin�. Na my�l o rozstaniu poczu�a d�awienie w gardle i �zy ponownie nap�yn�y jej do oczu. W swoim kr�tkim �yciu niczego nie pragn�a tak bardzo, jak teraz tego, by nale�eli do siebie! - B�d� musia�a odprowadzi� ci� do w�a�ciciela.
Przysz�a jej do g�owy nowa my�l i po raz pierwszy tego popo�udnia rozpromieni�a si� na chwil�, gdy� wyda�o jej si�, �e dostrzega wyj�cie z k�opotliwej sytuacji.
- Mo�e... mo�e oka�� wdzi�czno�� i pozwol� mi pracowa� u siebie. Musi im by� potrzebny kto�, kto by gotowa�, szy�, kto by�by na ich us�ugi. Dla Herold�w gotowa jestem robi� wszystko.
Wyraz �agodnych, niebieskich oczu wydawa� si� by� potwierdzeniem, �e to dobry pomys�.
- Musz� by� milsi od Keldar. We wszystkich opowie�ciach s� tacy dobrzy i m�drzy! Na pewno zezwoliliby na czytanie po pracy. Mog�abym im si� przez ca�y czas przygl�da�... - �zy ponownie zatka�y jej krta� - ... mo�e zezwoliliby mi od czasu do czasu widywa� si� z tob�.
W odpowiedzi Towarzysz tylko zar�a� i wyci�gn�wszy szyj� tr�ca� j� aksamitnymi nozdrzami, popychaj�c w stron� siod�a i obracaj�c si� tak, by mog�a go dosi���.
- Ja? - pisn�a. - Nie mog�abym...
Nagle zrozumia�a, czym on jest, a kim ona. W marzeniach �atwo i pi�knie by�o wskoczy� na grzbiet Towarzysza, lecz na jawie sam pomys�, �e ona - pospolita i niechlujna - mog�aby znale�� si� w jego siodle, by� szalony.
W ogromnych, jasnoniebieskich oczach, kt�re ponownie zwr�ci�y si� na ni�, zamigota� cie� zniecierpliwienia. Kopyto uderzy�o w�adczo p ziemi� i Towarzysz potrz�sn�� grzyw�. Jasno - jakby wyrazi� to s�owami - da� do zrozumienia, �e uwa�a jej skrupu�y za �miechu warte. A kt� by mia� si� temu przygl�da�? - zdawa� si� m�wi�. Zastanowiwszy si�, dosz�a do wniosku, �e Towarzysz przybywa pewnie z bardzo odleg�ych stron i je�li ona b�dzie si� upiera� przy podr�y pieszo, odprowadzanie go potrwa wieczno��.
- Pewny jeste�, �e ci to nie przeszkadza? Uwa�asz, �e wszystko jest w porz�dku? - zapyta�a nie�mia�o, nie zwa�aj�c na absurdalno�� zwracania si� z pro�b� o rad� do konia.
Niecierpliwie podrzuci� �bem, dzwoni�c wisz�cymi u uzdy dzwoneczkami. Nie by�o ani cienia w�tpliwo�ci, �e uwa�a j� za nadzwyczaj niem�dr�.
- Masz racj� - nagle si� zdecydowa�a i wskoczy�a na siod�o.
Jazda na koniu nie by�a dla Talii niczym nowym. Do tej pory wykorzystywa�a ka�d� nadarzaj�c� si� sposobno��, cz�sto dosiadaj�c konia ukradkiem, kiedy nikt nie patrzy�. Nie popu�ci�a �adnemu, kt�ry dor�s� na tyle, by unie�� jej ci�ar; czy by� uje�d�ony czy nie, w siodle lub na oklep. Spo�r�d dziatwy Grodu by�a najstarsza, a zatem jedyna, kt�r� mo�na by�o uwa�a� za odpowiedzialn� na tyle, by by�a pos�a�cem do pozosta�ych cz�onk�w starszyzny, albo je�dzi�a po sprawunki do wioski. Zwykle raz w tygodniu legalnie dosiada�a konia; z regu�y mo�na by by�o j� przy�apa� na tej czynno�ci ze trzy, cztery razy cz�ciej.
Jazda na Towarzyszu nie przypomina�a niczego, co znane jej by�o z do�wiadcze�. Krok mia� tak mi�kki, �e w siodle m�g�by utrzyma� si� najm�odszy dzieciak, a gdyby przymkn�a powieki, nigdy nie domy�li�aby si�, �e id� krokiem szybszym od powolnego k�usa. Zwierz�ta jej ojca trzeba by�o nieustannie przynagla�, je�li nie chcia�o si�, by wlok�y si� id�c powolnego st�pa. Towarzysz z w�asnej woli przeszed� w cwa� szybszy od najszybszego galopu, do jakiego uda�o jej si� kiedykolwiek zmusi� wierzchowca. S�odkie powietrze omywa�o j� jak woda w rzece, zwiewaj�c w�osy z twarzy. Upojenie przep�oszy�o wszelkie z�e my�li, jakby owiewaj�cy ich wiatr porwa� dr�cz�ce j� nieszcz�cia i usypa� z nich bez�adny kopczyk na �rodku drogi. To by�o jak sen na jawie. Pomy�la�a, �e teraz w�a�nie mog�aby umrze�, by ju� nigdy nie obudzi� si� w tym ponurym �wiecie.
DRUGI
Nim stopi�a si� jedna miarka na �wiecy, oddalili si� od ojcowskiego Grodu bardziej ni� kiedykolwiek zrobi�a to Talia. Droga wiod�a wzd�u� rzeki, skrajem stromego, g�sto zaro�ni�tego urwiska. Przeciwleg�y brzeg zbiega� �agodnie ku wodzie. W miejscu, w kt�rym si� w�a�nie znale�li, rzeka rozlewa�a si� bardzo szeroko, leniwie tocz�c swe wody. Ze skarpy mo�na by�o co jaki� czas dostrzec poprzez rosn�ce tu ogromne wierzby, kt�rych omdlewaj�ce ga��zie tworzy�y �ywy parawan, krajobraz po drugiej stronie rzeki. Ani �ladu ludzkiego osadnictwa. Do uszu Talii dochodzi� jedynie �piew ptak�w i bzykanie owad�w. Wyrasta�a przed ni� �ciana drzew, pomi�dzy kt�rymi tylko od czasu do czasu migota�a rzeczna tafla i ci�gn�ca si� bez ko�ca droga. Cho� nie mog�a stwierdzi� tego z ca�� pewno�ci�, to jednak co� jej podszeptywa�o, �e opu�ci�a ju� ziemie ludu Grod�w - Graniczn� Krain�.
S�o�ce sta�o jeszcze do�� wysoko, grzej�c �agodnie; nie by� to ten okrutny upa�, kt�ry zapanuje p�niej, w lecie. Z drogi, kt�r� u�o�ono z nie znanego jej materia�u - co prawda w swoim �yciu ani razu nie odwa�y�a si� zapu�ci� a� tak daleko - nie wzbija�y si� tumany kurzu. Unoszony o�ywczym wietrzykiem zapach zieleni odurza� j� jak wino. Chciwie ch�on�a ka�d� chwil� - lada moment mog�a napotka� Herolda, do kt�rego zgodnie z prawem nale�a� Towarzysz. To b�dzie kres jej przygody. Nigdy ju� nie dosi�dzie takiego wierzchowca! Ka�d� drogocenn� kropl� czasu nale�a�o wi�c troskliwie przechowa� w pami�ci, by w przysz�o�ci nie ulotni�a si� bezpowrotnie.
W miar� jak przemija�y miarki na �wiecy i �aden Herold si� nie pojawia�, ani, prawd� powiedziawszy, nic wi�kszego od pary wr�bli, Talia zacz�a popada� w swoisty trans. Jednostajny cwa� Towarzysza i rozwijaj�ca si� przed ni� w niesko�czono�� droga dzia�a�y hipnotycznie. Co� koj�cego, drzemi�cego na kraw�dzi �wiadomo�ci uko�ysa�o j�, uciszy�o dokuczliwy niepok�j. Czas up�ywa�, a ona trwa�a w transie. Ockn�a si� dopiero, gdy
promienie zachodz�cego s�o�ca uderzy�y prosto w jej oczy. Gdzie� zapodzia�y si� dr�cz�ce obawy i l�ki, gdy tak jecha�a nie zwracaj�c uwagi na to, co j� otacza. Pozosta� jedynie spok�j
oraz poczucie, �e dobrze zrobi�a wyruszaj�c w t� podr�, i jakby rodz�ce si� podniecenie. Noc nadchodzi�a szybko, a drog� samotnie przemierzali jedynie oni.
Krajobraz zmieni� si�, lecz ona nie by�a tego �wiadoma. Teren opada� stopniowo i tak niezauwa�alnie, �e tego nawet nie spostrzeg�a. Droga bieg�a teraz na poziomie rzeki, niemal obmywana jej chlupocz�cymi wodami. Talia znalaz�a si� na nizinie i teraz by�a ju� pewna, �e opu�ci�a ziemie przynale�ne ludowi Grod�w.
- Zamierzasz cwa�owa� ca�� noc? - zapyta�a Towarzysza, kt�ry zastrzyg� uchem, a potem kr�tko prychn��, potrz�sn�� �bem i przeszed� do st�pa. S�ysza�a odg�osy ptak�w przysiadaj�cych na ga��ziach i przygotowuj�cych si� do nocnego odpoczynku: ciche �wiergoty i urywane, �piewne nawo�ywania. Zdawa� by si� mog�o, �e Towarzysz szuka czego� po zalesionej stronie drogi; takie przynajmniej Talia odnios�a wra�enie. W chwili, gdy zachodz�ce s�o�ce zacz�o barwi� swe szaty w jaskrawe purpury, on wyra�nie znalaz� to, czego szuka�. Bez ostrze�enia przeszed� w k�us i porzuciwszy ubity trakt, ruszy� �cie�k� przez las.
- Co robisz?! - wykrzykn�a.
Potrz�sn�� tylko �bem i uparcie trzyma� si� �cie�ki. Widz�c pot�ne drzewa z obu stron, Talia nawet nie pr�bowa�a zeskoczy� z siod�a. Na grubym kobiercu �ci�ki �cieli�y si� cienie, na widok kt�rych zn�w obudzi�y si� w niej l�ki. Nie mia�a poj�cia, co te� kryje bujna ro�linno�� pod drzewami. Mog�y tam by� cierniste krzewy, albo jadowite, cuchn�ce chrz�szcze lub co� jeszcze gorszego. Ze strachu i strapienia zagryz�a wargi. Nie mog�a nic uczyni�, tylko kurczowo wpija� si� w siod�o i czeka�.
�cie�ka raptownie urwa�a si�. Znale�li si� na skraju ��ki, po�rodku kt�rej sta�a ma�a chatka - jednoizbowa, pozbawiona okien, ale za to z kominem. Na pierwszy rzut oka wida� by�o, jak starannie jest utrzymana oraz to, �e nikogo w niej nie ma. Talia z ulg� rozpozna�a znan� z opowie�ci Stanic� Herold�w.
- Przepraszam - powiedzia�a ze skruch� do czujnie nastawionego ucha. - Ty naprawd� wiedzia�e�, co robisz, prawda?
Towarzysz zatrzyma� si� u drzwi Stanicy. Wstrz�sn�� �bem i czeka�, a� Talia zsi�dzie.
Teraz okaza�o si�, jak pomocne s� przeczytane opowie�ci. Talia doskonale wiedzia�a, co i gdzie tu mo�na znale��. Ostro�nie przerzuci�a nog� ponad grzbietem wierzchowca i powoli zsun�a si� na ziemi�. �wawe ruchy, u�wiadomi�a to sobie rozczarowana, by�y wykluczone: zesztywnia�y jej mi�nie w dr��cych od zm�czenia nogach, na dodatek mia�a poobcierany nask�rek - nigdy nie siedzia�a w siodle tak d�ugo.
Wiedzia�a, �e w pierwszym rz�dzie obowi�zkiem jest zaopiekowa� si� Towarzyszem. Rozsiod�a�a go szybko, przy czym stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e w uprz�y brak jest w�dzid�a, a u�dzienica jest wymy�ln� odmian� postronka, kt�rym absolutnie nie mo�na by go poskromi�, chyba �e Herold mia� tak mocarne ramiona, by wykr�ca� jego �eb do ty�u. By�a to najbardziej osobliwa cz�� uprz�y, a nasuwaj�ce si� z tego wnioski jeszcze osobliwsze.
Starannie z�o�y�a uprz�� obok drzwi, podnios�a skobel i zagl�dn�a do �rodka. �wiat�o zmierzchaj�cego dnia starczy�o, by odnalaz�a to, czego szuka�a - hubk� z krzesiwem na p�ce tu� obok wej�cia.
Ostro�nie rozpali�a ogieniek na kominku: malutki, wystarczaj�cy jednak, by mo�na by�o co� zobaczy�. W o�wietlonym wn�trzu Talia zdo�a�a odnale�� to, co z kolei by�o niezb�dne: p�k ga�gan�w do oczyszczenia uprz�y i zgrzeb�o do wyczesania Towarzysza. Podczas gdy czy�ci�a mu sier�� do ostatniej plamki potu, do ostatniej drobiny py�u, on ani drgn��, o niebo potulniejszy od jakiegokolwiek konia ze stajni ojca. Kiedy upora�a si� z robot�, pok�usowa� na �rodek polany, by tam kr�tko wytarza� si� w trawie. Chichota�a patrz�c, jak zapomina o dumnych manierach i figluje zgodnie z natur� koni, zw�aszcza �e dot�d zachowywa� si� tak, jakby to on j� wi�d� w nieznane strony. Z kolei, napawaj�c si� zapachem sk�r, wypucowa�a uprz�� niemal tak starannie jak przed chwil� wierzchowca i, by nie mog�a zaszkodzi� jej rosa, z�o�y�a obok drzwi, wewn�trz izby. Przy stosie ga�gan�w sta�y dwa wiadra. Korzystaj�c z tego, �e w niebieskawej szarzy�nie zmierzchu mog�a si� jeszcze jako� rozezna�, zbieg�a z nimi nad wod�. Towarzysz pod��a� za ni� jak szczeniak. Oboje brodzili w smagaj�cych po nogach chwastach. Nabra�a w wiadra wody do pe�na, a on w tym czasie ugasi� pragnienie, pij�c wprost z rzeki. Cudowny ch��d omywaj�cej stopy wody przypomnia� jej, �e a� si� lepi od brudu: przedziera�a si� przez las, stoczy�a w d� urwiska, d�ugo podr�owa�a w siodle - wzi�wszy wszystko razem, koniecznie musia�a si� wyk�pa�. Granicz�ca z umartwieniem, niemal religijna dba�o�� o czysto�� by�a jednym z obowi�zkowych element�w surowego wychowania, kt�remu poddane by�o ka�de dziecko Grodu. Talia bardziej przywyk�a do uczucia �wie�o�ci, jakie przynosi staranne szorowanie ni� do brudu, i zdecydowanie przedk�ada�a pierwsze nad drugie.
- Mo�esz sobie by� Towarzyszem - zwr�ci�a si� do przygl�daj�cego si� ogiera - ale czu� od ciebie koniem, a teraz i ode mnie. Jak my�lisz, czy tutaj mo�na si� bezpiecznie k�pa�?
Towarzysz zar�a�, oddali� si� na kilka krok�w i grzebn�� kopytem w p�ycizn� przy brzegu, kiwaj�c �bem, jakby upewniaj�c si�, czy zrozumia�a. Podesz�a do miejsca, gdzie sta� i wyt�y�a oczy, by w g�stniej�cych ciemno�ciach przyjrze� si� wodorostom.
- Ojej! - ucieszy�a si�. - Mydlany korze�! W takim razie wszystko musi by� w najlepszym porz�dku. Heroldowie nie zasadziliby mydlanego korzenia w miejscu niebezpiecznym dla k�pieli.
Bez dalszych waha� rozebra�a si� do naga. Ubranie pocz�tkowo sk�ada�a w kupk� na brzegu, lecz zmieni�a zdanie i zabra�a ze sob� do wody. Po wyschni�ciu b�dzie wymi�te, ale lepsze to ni� brud. Zanurzy�a si� w nagrzan� s�o�cem wod�, kt�ra jak jedwab przylgn�a do jej nagiej sk�ry; dno w tym miejscu by�o raczej piaszczyste ni� muliste. Pluska�a si�, p�ywaj�c zwinnie jak wydra, rozkoszuj�c swobod� p�ywania nago, bez obaw o to, jak zachowa�aby si� Keldar, je�liby j� przy�apa�a. Talia uzmys�owi�a sobie, �e spali�a za sob� mosty i to raz na zawsze. Dziewczyna na wydaniu, kt�ra bez pozwolenia oddali si� na noc z Grodu, zostaje na powr�t przyj�ta wy��cznie do najgorszej har�wki, a i to je�li m�� i Pierwsza �ona akurat s� w wielkodusznym nastroju. Przez jedn�, kr�tk� chwil� Talia poczu�a przera�enie, bo po tym, co zrobi�a minionego popo�udnia, tylko �ut szcz�cia m�g�by sprawi�, �e ktokolwiek z Grodu zdoby�by si� wobec niej na wspania�omy�lno��. Nagle jej wzrok pad� na jasn� sylwetk� Towarzysza, rysuj�c� si� na brzegu, i dosz�a do wniosku, �e najwy�szy czas odrzuci� wszelkie w�tpliwo�ci.
Kiedy ju� piaskiem i mydlanym korzeniem wyszorowa�a si� do czysta i wypra�a odzienie, a ch��d powietrza zacz�� by� przeszywaj�cy, stwierdzi�a, �e do�� ju� tego. W drodze do chatki Towarzysz nie odst�powa� jej ani na krok i kiedy dotarli do celu, popchn�� j� pyskiem w stron� drzwi, r��c b�agalnie. Talia nie mia�a w�tpliwo�ci, czego m chce, przyjmowanie od niego wskaz�wek straci�o sw�j dziwaczny posmak.
- Ty �ar�oku! - zachichota�a. - Masz chrapk� na kolacj�, co? To nauczka, �e nie warto ucieka�, Rolanie! Zamilk�a i zmarszczy�a brew, wyt�aj�c my�li.
- A to ci dopiero, sk�d ja znam to imi�? - g�o�no my�la�a, wodz�c nie widz�cym wzrokiem po obsypanym c�tkami ksi�ycowego �wiat�a Towarzyszu, kt�ry, nie spuszczaj�c z niej oka, sta� nieruchomo i badawczo nastawia� ucha.
- Od ciebie? Czy takie jest twoje imi�? Rolan?
Poczu�a si� zdezorientowana. Przez chwil� mia�a wra�enie, �e patrzy na wszystko oczami kogo� obcego, niemal z nim w jedno zespolona. Uczucie by�o niesamowite, ale w najmniejszym stopniu nie budz�ce grozy.
- Ha, co� mi si� zdaje, �e jako� musz� si� do ciebie zwraca�, i mniejsza o to, sk�d to imi�. Pozw�l mi zatem roz�o�y� rzeczy do wyschni�cia i wr�ci� z wiadrami, Rolanie. Potem przygotuj� kolacj� dla nas obojga.
Podsypa�a mu obficie ziarna, by w poczernia�ym od ognia rondlu, kt�ry ju� wcze�niej zauwa�y�a, przygotowa� dla siebie okraszon� owocami owsiank�. Rolan upora� si� ze swoim posi�kiem, nim jeszcze owsianka by�a gotowa, zbli�y� si� do niej na wyci�gni�cie ramienia i po�o�y� w trawie. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywa�y, �e jest kontent. W otaczaj�cym ich lesie brz�cza�y owady przy wt�rze cichego szelestu li�ci, blask ognia l�ni� na sier�ci Rolana. Stoj�c oparta o �cian� chatki, Talia czu�a si� dziwnie szcz�liwa.
- Nie rozumiem - zwr�ci�a si� do Rolana - dlaczego uciek�e�. Czego� takiego nie oczekuje si� od Towarzyszy, prawda?
Otworzy� oczy i popatrzy� na ni� rozumnie.
- Mam nadzieje, �e wiesz, dok�d zmierzasz, bo ja na pewno nie. Tak czy inaczej, spotkanie z Heroldem nas nie ominie i on ju� b�dzie wiedzia�, co z tob� pocz��.
Owsianka zapachnia�a tak, jakby by�a gotowa, jej wygl�d te� o tym �wiadczy�. Pomagaj�c sobie ga��zi�, �ci�gn�a rondel z ognia i gdy tylko jej kolacja nieco ostyg�a, zacz�a j� je�� palcami.
- To naprawd� dziwne, �e pojawi�e� si� w takiej chwili
- m�wi�a dalej. - My�la�am, �e jeszcze przed nadej�ciem nocy zostan� wytropiona, albo ulegn� i z w�asnej woli wr�c� do Grodu. - Zmierzy�a go badawczym spojrzeniem. - Nie przyby�e�, by wybawi� mnie z opresji, prawda? Nie, to �miesznie. Nie jestem Heroldem, jestem zwyk�� dziewczynk� z Grodu; po prostu dziwaczn� Tali�. Dlaczeg� mia�by� mnie ratowa�? Nie m�wi�c ju�, �e gdyby� chcia� przyj�� mi z pomoc�, sprowadzi�by� ze sob� swojego Herolda, nieprawda�?
- Jej westchnienie za