77
Szczegóły |
Tytuł |
77 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
77 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 77 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
77 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Friedrich Durrenmatt -"Kraksa"
CZʌ� PIERWSZA
Czy istniej� jeszcze jakie� historie mo�liwe, historie godne
pisarza? Je�li kto� nie chce m�wi� o sobie, romantycznie i
lirycznie uog�lnia� swojej osobowo�ci, je�li nie czuje si�
zmuszony, aby opowiedzie� szczerze o swych nadziejach i
pora�kach, o tym, jak sypia z kobietami - jak gdyby
prawdom�wno�� mog�a to wszystko podnie�� do rangi uog�lnienia,
nie za� w sfer� medycyny lub w najlepszym razie psychologii -
je�li kto� nie chce tego robi�, woli za� dyskretnie pozosta� w
cieniu, ukrywaj�c taktownie sprawy osobiste, wpatrzony w swoje
tworzywo jak rze�biarz w sw�j materia�, kszta�tuj�c go, ucz�c
si� jednocze�nie na nim, je�li jak pewien typ klasyk�w stara si�
nie popada� �atwo w zw�tpienie - nawet kiedy nie da si�
zaprzeczy�, �e czysty nonsens jawi si� na ka�dym kroku - w�wczas
pisanie staje si� czynno�ci� trudniejsz� i bardziej samotn�, a
tak�e bardziej bezsensown�. Nie chodzi przecie� o dobr� not� w
historii literatury - komu nie zdarzy�o si� otrzyma� dobrej
noty, jaka� miernota nie zosta�a ju� wyr�niona - postulaty dnia
s� wa�niejsze. Lecz i tutaj zn�w dylemat i niekorzystna sytuacja
na rynku. �ycie oferuje nam same rozrywki: wieczorem dostarcza
ich kino, poezj� daje codzienna gazeta w felietonie, za wi�ksz�
sumk�, w praktyce - pocz�wszy od jednego franka, ju� ��da si�
duszy, wyzna�, w�a�nie prawdy, wymaga si� wy�szych warto�ci,
mora�u, efektownych powiedzonek, zawsze co� musi by�
przezwyci�one albo spotka� si� z afirmacj�, raz jest to
chrystianizm, kiedy indziej zn�w powszechne zw�tpienie, wszystko
mo�e sta� si� literatur�. Lecz je�li autor w�a�nie wzbrania si�
przed produkowaniem takiej strawy, coraz bardziej, z rosn�c�
stanowczo�ci�, bo wprawdzie �wiadom jest, �e impuls zmuszaj�cy
do pisania tkwi w nim, w zale�nej od przypadku grze �wiadomo�ci
i nie�wiadomo�ci, w jego wierze i w�tpliwo�ciach, s�dzi jednak,
�e w�a�nie te sprawy z pewno�ci� nie obchodz� publiczno�ci -
wystarczy to, co on pisze, kszta�tuje, formuje - niechaj wi�c
apetycznie przedstawia sam� tylko powierzchni� i wy��cznie nad
ni� pracuje, poza tym zachowa milczenie, nie rozwodz�c si�
zbytnio ani nie komentuj�c. Kiedy dojdzie do takiego
prze�wiadczenia, zatrzyma si�, b�dzie zwleka�, stanie bezradny,
jest to prawie nieuniknione. Rodzi si� przeczucie, �e nie ma ju�
co opowiada�, zaczyna si� powa�nie my�le� o rezygnacji, by�
mo�e, jest jeszcze miejsce na par� zda�, poza tym mo�na tylko
wzi�� kurs na biologi�, by przynajmniej my�lowo zbli�y� si�
jako� do wybuchu ludzko�ci, do rosn�cych miliard�w ludzi, do
nieustannie produkuj�cych macic - albo te� zwr�ci� si� ku
fizyce, astronomii, a�eby u�wiadomi� sobie struktur�
wszech�wiata, w kt�rym kr��ymy. Reszta dla magazyn�w, dla takich
tygodnik�w, jak "Life", "Match", "Quick" i dla "Sie und Er" -
prezydent z tlenowym aparatem, wujek Bu�ganin w swoim ogrodzie,
ksi�niczka w towarzystwie zuchowatego pilota, g�o�ne gwiazdy
filmowe i potentaci dolara, wielko�ci wymienne, ju� wysz�y z
mody, ledwie si� o nich czasem wspomni. Obok powszedni dzie�
przeci�tnego cz�owieka, w moim przypadku zachodnioeuropejski,
�ci�lej szwajcarski, z�a pogoda i z�a koniunktura, troski i
nieszcz�cia, wstrz�sy wywo�ane perypetiami osobistymi, bez
zwi�zku wszak�e z ca�o�ci� �wiata, z biegiem rzeczy i nonsens�w,
z rozwojem konieczno�ci.
Los zeszed� ze sceny, na kt�rej toczy si� gra, aby czai� si�
za kulisami, poza obowi�zuj�c� dramaturgi� - na pierwszym planie
wszystko jawi si� jako katastrofa, choroba, kryzys. Nawet wojna
zaczyna by� zale�na od tego, czy m�zgi elektronowe przepowiedz�
jej rentowno��, lecz wiadomo, �e to nigdy nie nast�pi, je�li
maszyny rachunkowe prawid�owo funkcjonuj�. Kl�ski mo�na sobie
ju� tylko matematycznie wyobrazi�, lecz biada, je�li do
sztucznych m�zg�w zakradnie si� jakie� fa�szerstwo, je�li
zostan� zastosowane niedozwolone chwyty. A to wszystko jeszcze
nie jest tak przykre jak sama mo�liwo��, �e nagle puszcza jaka�
�ruba, psuje si� cewka, jaki� guzik b��dnie reaguje i ju� mamy
koniec �wiata, z powodu technicznego kr�tkiego spi�cia, z powodu
w��czenia niew�a�ciwej d�wigni. Tak wi�c nie grozi ju� �aden
B�g, �adna sprawiedliwo��, �adne fatum jak w Pi�tej symfonii -
lecz wypadki drogowe, tamy wal�ce si� na skutek zastosowania
fa�szywej konstrukcji, eksplozja fabryki bomb atomowych
spowodowana przez roztargnionego
laboranta, �le wyregulowane wyl�garnie. Nasza droga prowadzi obok
�cian wype�nionych reklamami but�w Bally, woz�w Studebakera,
lod�w �mietankowych i tablicami pami�tkowymi znacz�cymi miejsca
spoczynku nieszcz�liwych ofiar wypadk�w, zdarzaj� si� jeszcze
historie mo�liwe, w kt�rych z tuzinkowej twarzy wyziera nagle
ludzko��, czyj� pech nabiera mimochodem sensu og�lnego, s�d i
sprawiedliwo�� staj� si� nagle widoczne, mo�e i �aska, wyjednana
przypadkiem, odbita w monoklu pijanego.
CZʌ� DRUGA
Wypadek, wprawdzie nie powa�ny, kraksa r�wnie� i tutaj: Alfredo
Traps, �eby wymieni� nazwisko, zatrudniony w bran�y tekstylnej,
lat czterdzie�ci pi��, bynajmniej jeszcze nie oty�y, zjawisko
poci�gaj�ce, o poprawnych manierach zdradzaj�cych wprawdzie
pewn� tresur�, tr�c�cych czym� prymitywnym i handlarskim - ten
nasz wsp�cze�nik jecha� w�a�nie swym studebakerem jedn� z
wi�kszych dr�g kraju. Ju� m�g� si� spodziewa�, �e za godzin�
b�dzie u siebie w domu, w pewnym znaczniejszym mie�cie, gdy
nagle w�z zastrajkowa�. Po prostu przesta� si� porusza�.
po�yskuj�ca czerwonym lakierem maszyna spocz�a bezradnie u st�p
niewielkiego wzg�rza, na kt�re pi�a si� droga; na p�nocy
utworzy�a si� kumulusowa chmura, na zachodzie s�o�ce sta�o wci��
jeszcze wysoko, tak niemal jak po po�udniu. Traps wypali�
papierosa i zaj�� si� tym, czego wymaga�a sytuacja. Mechanik,
kt�ry w ko�cu wzi�� na hol studebakera, o�wiadczy�, �e nie mo�e
usun�� uszkodzenia wcze�niej ni� nast�pnego dnia - defekt
ga�nika. Czy odpowiada�o to rzeczywisto�ci, tego nie mo�na by�o
ani stwierdzi�, ani te� nie by�oby wskazane podejmowa� takiej
pr�by - jest si� wydanym na �up mechanik�w, jak niegdy� by�o si�
zdanym na lask� rycerzy rozb�jnik�w, a jeszcze przed tym na
�ask� b�stw lokalnych i demon�w. Za wygodny, aby odby�
p�godzinn� drog� do nast�pnej stacji kolejowej i podj�� nieco
skomplikowan�, cho� kr�tk� podr� do domu, do �ony, do czworga
swych dzieci - sami ch�opcy - postanowi� Traps przenocowa�. By�a
godzina sz�sta wiecz�r, ciep�o, zbli�a� si� najd�u�szy dzie�
lata, wioska, na kt�rej skraju sta� warsztat samochodowy, mi�a,
rozsypana u st�p zalesionych wzg�rz, z ko�ci�kiem na pag�rku,
plebani�, z d�bem prastarym, uj�tym w �elazne obr�cze i podpory,
wszystko solidne, czy�ciutkie, nawet kupy gnoju przed ch�opskimi
domami starannie spi�trzone i szykowne. By�a tu r�wnie� gdzie�
w pobli�u jaka� fabryczka, kilka szynk�w i gosp�d, jedn� z nich
Trapsowi ju� nieraz polecano, lecz wszystkie pokoje by�y zaj�te
- jaki� zjazd hodowc�w drobiu zarezerwowa� ��ka - agentowi
tekstylnemu wskazano will�, gdzie przyjmuje si� czasem
przyjezdnych. Traps oci�ga� si�. Jeszcze mo�na by�o wr�ci�
kolej�, lecz wabi�a go nadzieja, �e prze�yje tu jak�� przygod�.
Nieraz trafia�y si� po wsiach dziewcz�ta, jak ostatnio w
Grossbiestringen, umiej�ce doceni� agent�w tekstylnych. O�ywiony
nowym impulsem ruszy� w stron� willi. Od ko�cio�a dolatywa�o
bicie dzwon�w. Krowy min�y go porykuj�c. Pi�trowy domek sta�
w do�� rozleg�ym ogrodzie, �ciany o�lepiaj�co bia�e, p�aski
dach, zielone okiennice, do po�owy przes�oni�te krzewami, buki
i �wierki, od frontu kwiaty, g��wnie r�e, w�r�d nich
cz�owieczek w podesz�ym wieku, w sk�rzanym fartuchu, by� mo�e
w�a�ciciel posesji, zaj�ty lekk� robot� w ogrodzie: Traps
przedstawi� si� i poprosi� o nocleg.
- Pa�ski zaw�d - zapyta� stary, kt�ry zbli�y� si� do parkanu,
pal�c brissago, g�owa jego ledwie wystawa�a nad furtk�. -
Pracuje w bran�y tekstylnej.
Stary bacznie zlustrowa� Trapsa, spogl�daj�c w spos�b w�a�ciwy
dalekowidzom ponad ma�ymi, nieoprawnymi szk�ami.
- Oczywi�cie, mo�e pan tutaj przenocowa�.
Traps spyta� o cen�.
Nie zwyk� za to przyjmowa� zap�aty, wyja�ni� stary, jest
samotny, jego syn przebywa w Stanach Zjednoczonych, nad nim ma
piecz� gosposia, panna Simona, jest wi�c rad, je�li od czasu do
czasu mo�e przyj�� kogo� w go�cin�.
Agent podzi�kowa�. By� wzruszony t� go�cinno�ci� i zauwa�y�,
�e na wsi nie wymar�y bynajmniej cnoty i dobre zwyczaje
przodk�w. Otworzono mu furtk�. Traps rozejrza� si�: �wirowane
dr�ki, trawniki, g��bokie cienie, fragmenty o�wietlone s�o�cem.
Dzisiaj wieczorem spodziewa si� kilku pan�w, powiedzia� stary,
kiedy zbli�yli si� do kwiat�w, i zacz�� starannie przycina� krzak
r�y. Maj� przyj�� przyjaciele, kt�rzy mieszkaj� w s�siedztwie,
b�d� we wsi, b�d� dalej a� u st�p wzg�rza, emeryci, jak on,
�ci�gn�li tutaj dla �agodnego klimatu i dlatego, �e tutaj nie
czuje si� fenu, wszyscy samotni, wdowcy, spragnieni czego�
nowego, jakiego� urozmaicenia, b�dzie wi�c to dla niego wielka
przyjemno�� m�c zaprosi� pana Trapsa na kolacj� i na nast�puj�cy
po niej kawalerski wiecz�r. Agent by� zaskoczony. W�a�ciwie
chcia� zje�� we wsi, w szeroko znanej gospodzie, lecz nie �mia�
odrzuci� zaproszenia. Czu� si� zobowi�zany. Przyj�� propozycj�
bezp�atnego noclegu. Nie chcia� robi� wra�enia nieuprzejmego
mieszczucha. Udawa� wi�c
zadowolonego. Gospodarz zaprowadzi� go na pierwsze pi�tro. Mi�y
pok�j. Bie��ca woda, szerokie �o�e, st�, wygodne krzes�o, na
�cianie obraz Hodlera, stare, oprawne w sk�r� tomiska na p�ce.
Agent otworzy� swoj� walizeczk�, umy� si�, ogoli�, spowi� si�
w chmur� wody kolo�skiej, podszed� do okna, zapali� papierosa.
Wielka tarcza s�oneczna opada�a za wzg�rza opromieniaj�c buki.
Podsumowa� pobie�nie interesy dnia, zlecenie firmy Rotacher
niczego sobie, k�opot w Wildholzem, pi�� procent za��da� �ajdak,
on mu jeszcze poka�e. Potem wy�oni�y si� wspomnienia.
Powszednie, nieuporz�dkowane, zdrada ma��e�ska planowana w
hotelu Touring, problem, czy najm�odszemu synkowi (kt�rego
najbardziej kocha) kupi� elektryczn� kolejk�, uprzejmo��, a
w�a�ciwie obowi�zek nakazywa� telefonicznie powiadomi� �on� o
niezamierzonej zw�oce. Jednak zaniecha� tego, jak to ju� cz�sto
bywa�o. �ona zd��y�a si� nawet przyzwyczai�, a poza tym i tak
by mu nie uwierzy�a. Ziewn��, pozwoli� sobie na jeszcze jednego
papierosa. Widzia�, jak trzej starsi panowie zbli�ali si�
krocz�c �wirowan� alejk�, dw�ch rami� w rami�, gruby i �ysy za
nimi. Powitanie, u�ciski r�k, obj�cia, rozmowy o r�ach. Traps
odsun�� si� od okna, podszed� do p�ki z ksi��kami. S�dz�c po
tytu�ach, kt�re odczyta�, mo�na si� by�o spodziewa� nudnego
wieczoru - Hotzendorff, "Zbrodnia morderstwa i kara �mierci",
Savingy, "System wsp�czesnego prawa rzymskiego", Ernst David
Holle, "Praktyka przes�uchania". Agent zrozumia�. Gospodarz by�
prawnikiem, mo�e by�ym adwokatem. Przygotowa� si� ju� na
rozwlek�e dysputy - c� wie o prawdziwym �yciu taki m�l
ksi��kowy, �wiadcz� o tym jego kodeksy. By�o r�wnie� do
przewidzenia, �e b�dzie si� m�wi�o o sztuce albo o czym�
podobnym, tematy, przy kt�rych m�g� si� �atwo zb�a�ni� - dobre
sobie, gdyby nie musia� trwa� w centrum walki konkurencyjnej,
on tak�e nabra�by bieg�o�ci w subtelniejszych sprawach.
Niech�tni schodzi� wi�c na d�, gdzie na otwartej, wci��
o�wietlonej s�o�cem werandzie zaj�to miejsca, podczas gdy
gosposia, t�ga osoba, nakrywa�a st� w przyleg�ej jadalni. Lecz
zdumia� si�, kiedy ujrza� oczekuj�ce go towarzystwo. By� rad,
�e najpierw zbli�y� si� do� pan domu, teraz wygl�daj�cy niemal
jak fircyk, nieliczne w�osy starannie zaczesane, w znacznie za
obszernym surducie. Powitano Trapsa kr�tkim przem�wieniem.
Zd��y� ukry� swe zaskoczenie, b�kn��, �e ca�� przyjemno�� po jego
stronie, sk�oni� si� ch�odno, pe�en rezerwy, gra� rol� bywa�ego
w �wiecie fachowca od tekstyli�w i pomy�la� z �alem, �e zosta�
przecie� w tej wiosce tylko po to, aby przygada� sobie jak��
dziewczyn�. To si� nie uda�o. Zobaczy� przed sob� trzech
pozosta�ych starc�w, kt�rzy w niczym nie ust�powali
zdziwacza�emu gospodarzowi. Jak
niesamowite kruki wype�niali s�oneczn� werand� z wyplatanymi
meblami i powiewnymi firankami, zgrzybiali, wymi�toszeni i
zaniedbani, chocia� ich surduty zdawa�y si� by� w najlepszym
gatunku - co spostrzeg� natychmiast - je�li nie bra� pod uwag�
�ysego (nazwiskiem Pilet, siedemdziesi�t siedem lat, jak
o�wiadczy� pan domu przy prezentacji, kt�ra teraz nast�pi�a),
sztywno i godnie siedz�cego na bardzo niewygodnym taborecie,
chocia� wok� sta�o kilka wygodnych krzese�. Wi�cej ni�
starannie ubrany, w butonierce bia�y go�dzik, g�adzi�
nieustannie przyczernionego krzaczastego w�sa, emeryt zapewne,
mo�e jaki� by�y, przez szcz�liwy przypadek wzbogacony
zakrystian albo kominiarz, lub - co r�wnie nie wykluczone -
maszynista. Tym n�dzniej prezentowali si� dwaj pozostali. Jeden
(pan Kummer, lat osiemdziesi�t dwa), grubszy jeszcze od Pileta,
oty�y, z�o�ony jakby z po�ci s�oniny, siedzia� w fotelu na
biegunach, twarz mia� jaskrawoczerwon�, pot�ny nochal pijaka,
jowialne wy�upiaste oczy za z�otym cwikierem, do tego, pewnie
na skutek przeoczenia, nocna koszula pod czarnym
garniturem i kieszenie wypchane gazetami i papierami, podczas gdy
drugi (pan Zorn, lat osiemdziesi�t sze��), wysoki i chudy, monokl
wci�ni�ty w lewe oko, blizny na twarzy, haczykowaty nos,
�nie�nobia�a lwia grzywa, zapad�e usta, pod ka�dym wzgl�dem
staro�wieckie zjawisko - mia� �le zapi�t� kamizelk� i na nogach
dwie r�ne skarpetki.
- Campari ? - spyta� gospodarz.
- Prosz� bardzo - odpowiedzia� Traps i usiad� w fotelu, podczas
gdy wysoki i chudy z zainteresowaniem ogl�da� go przez monokl.
- Pan Traps we�mie zapewne udzia� w naszej zabawie ?
- Ale� oczywi�cie. Bardzo lubi� zabawy.
Starsi panowie u�miechn�li si�, pokr�cili g�owami.
- Nasza zabawa jest by� mo�e szczeg�lnego rodzaju - dorzuci�
gospodarz ostro�nie, jakby si� oci�gaj�c. - Polega ona na tym,
�e wieczorem odgrywamy nasze dawne zawody.
Starcy u�miechn�li si� zn�w grzecznie, dyskretnie.
Traps zdziwi� si�. Jak ma to rozumie� ?
- A no tak - sprecyzowa� gospodarz - ja by�em kiedy� s�dzi�,
pan Zorn prokuratorem, a pan Kummer adwokatem, zabawiamy si�
zatem w s�d.
- Ach tak. - Traps zrozumia� i pomys� wyda� mu si� mo�liwy do
przyj�cia. A mo�e jednak wiecz�r nie by� jeszcze ca�kiem
stracony. Gospodarz przypatrywa� si� agentowi z uroczyst�
min�.
- W zasadzie - wyja�ni� �agodnym g�osem - odtwarzali�my s�ynne
procesy historyczne, proces Sokratesa, proces Jezusa, proces
Joanny d'Arc, proces Dreyfusa, ostatnio podpalenie Reichstagu.
Kiedy� zn�w Fryderyk Wielki uznany zosta� przez nas za
niepoczytalnego. Traps zdumia� si�.
- I odgrywacie to ka�dego wieczoru ?
S�dzia przytakn��.
- Ale oczywi�cie najpi�kniej jest - wyja�ni� dalej - kiedy si�
gra w oparciu o �ywy materia�, wtedy wynikaj� szczeg�lnie
interesuj�ce sytuacje. Nie dalej jak wczoraj by� pewien pose�,
kt�ry we wsi wyg�osi� przem�wienie wyborcze i przegapi� ostatni
poci�g. Zosta� skazany na czterna�cie lat wi�zienia za szanta�
i przekupstwo. - Surowy s�d - stwierdzi� rozbawiony Traps.
- To sprawa honoru - rozpromienili si� starcy.
- A jak�� rol� m�g�bym odegra� ?
Zn�w u�mieszki, niemal �miech.
- Mamy ju� s�dziego, prokuratora i obro�c� - s� to stanowiska
zak�adaj�ce znajomo�� przedmiotu i regu� gry - powiedzia�
gospodarz. - Jedynie stanowisko oskar�onego pozostaje nie
obsadzone, chcia�bym wszak�e jeszcze raz podkre�li�, �e pan
Traps nie powinien si� w �adnym wypadku czu� zmuszonym do
wzi�cia udzia�u w zabawie.
Pomys� starszych pan�w rozweseli� agenta. Wiecz�r by�
uratowany. Mo�e obejdzie si� bez uczonej i nudnej atmosfery,
zapowiada si�, �e b�dzie weso�o. By� cz�owiekiem prostym, nie
wyr�niaj�cym si� intelektem i bez szczeg�lnej sk�onno�ci do
zaj�� intelektualnych, cz�owiekiem interesu - sprytnym, kiedy
trzeba, gotowym w sprawach zawodowych na wszystko. Lubi� przy
tym dobrze zje�� i wypi�, mia� sk�onno�� do rubasznych �art�w.
We�mie udzia� w zabawie, powiedzia�, to zaszczyt dla niego zaj��
osierocone stanowisko oskar�onego.
- Brawo - zarechota� prokurator i zaklaska� w d�onie - brawo,
tak m�wi prawdziwy m�czyzna, to si� nazywa odwaga.
Agent zacz�� rozpytywa� si� z ciekawo�ci� o zbrodnie, kt�ra mu
teraz zostanie przypisana.
- To bez znaczenia - odpowiedzia� prokurator wycieraj�c monokl
- zbrodni zawsze mo�na si� doszuka�.
Wszyscy si� roze�mieli.
Pan Kummer podni�s� si�.
- Niech pan pozwoli, panie Traps - rzek� tonem niemal ojcowskim
- musimy jeszcze spr�bowa� naszego porto: jest stare, musi si�
pan z nim zapozna�.
Poprowadzi� Trapsa do jadalni. Wielki okr�g�y st� by� teraz
od�wi�tnie nakryty. Stare krzes�a z wysokimi oparciami, na
�cianach poczernia�e obrazy, wszystko solidne, staromodne. Z
werandy dobiega�a paplanina starc�w, w otwartych oknach pe�ga�o
�wiat�o wieczoru, wdziera� si� �wiergot ptak�w. Na jakim�
stoliczku sta�y butelki, jeszcze inne na kominku, bordeaux
u�o�one w koszyczkach. Obro�ca starannie nala� porto dr��c�
nieco r�k� ze starej flaszki do dw�ch ma�ych kieliszk�w,
nape�ni� je po brzegi, tr�ci� si� z agentem przepijaj�c do
niego, zrobi� to ostro�nie, kieliszki z kosztownym p�ynem ledwie
si� musn�y.
Traps skosztowa�.
- Wyborne - pochwali�.
- Jestem pa�skim obro�c�, panie Traps - powiedzia� pan Kummer.
- Powinni�my zatem wypi� za nasz� przyja�� !
- Za nasz� przyja�� !
Najlepiej b�dzie - os�dzi� adwokat, tak nacieraj�c na Trapsa
swoj� czerwon� twarz�, pijackim nosem i cwikierem, �e a� tr�ci�
go swym olbrzymim brzuchem, nieprzyjemn� mi�kk� mas� - najlepiej
b�dzie, je�li pan Traps od razu wyzna mu swoje przest�pstwo.
Wtedy on m�g�by zagwarantowa�, �e i w s�dzie jako� to p�jdzie.
Sytuacja nie jest wprawdzie gro�na, ale nie nale�y jej
bagatelizowa�. Wysoki, chudy prokurator, wci�� jeszcze w pe�ni
si� umys�owych, wydaje si� niebezpieczny, a tak�e sam gospodarz
zdaje si� sk�ania� do surowo�ci, a mo�e nawet pewnej pedanterii,
kt�re z wiekiem - liczy sobie ju� osiemdziesi�t siedem lat -
jeszcze przybra�y na sile. Mimo to uda�o si� jemu, obro�cy,
przeforsowa� wi�kszo�� spraw, a przynajmniej nie dopu�ci� do
najgorszego. Raz tylko, chodzi�o wtedy o mord rabunkowy, nie
mo�na by�o naprawd� nic pom�c. Ale przecie� mord rabunkowy nie
wchodzi tu zapewne w rachub�, na to jego zdaniem, pan Traps nie
wygl�da, a mo�e jednak ?
Agent roze�mia� si�, nie pope�ni� na szcz�cie �adnej zbrodni.
Nast�pnie powiedzia�: "Na zdrowie !"
- Niech pan mi si� zwierzy ! - zach�ca� go obro�ca. - Nie
powinien pan si� wstydzi�. Ja znam �ycie, mnie ju� nic nie
zadziwi. Losy ludzkie rozwija�y si� przed moimi oczami, panie
Traps, otwiera�y si� otch�anie, mo�e mi pan wierzy�.
Bardzo mu naprawd� przykro, u�miechn�� si� zalotnie agent, �e
jest oskar�onym, kt�ry nie pope�ni� przest�pstwa - a poza tym
to ju� rzecz prokuratora co� wynale��, przecie� sam obro�ca to
powiedzia�, nieprawda ? Jak zabawa, to zabawa. On sam jest
ciekaw, co z tego wyniknie. Czy odb�dzie si� prawdziwe
przes�uchanie ?
- Spodziewam si� !
- Bardzo mnie to cieszy.
Obro�ca przybra� zak�opotany wyraz twarzy.
- Pan si� czuje niewinny, panie Traps ?
Agent roze�mia� si�: - Zupe�nie niewinny - i rozmowa wyda�a mu
si� nad wyraz zabawna.
Obro�ca przeciera� cwikier.
- Niech pan to sobie dobrze zakarbuje, m�ody przyjacielu -winny
czy niewinny - chodzi o taktyk� ! To wielce ryzykowne, m�wi�c
�agodnie, obstawa� przy niewinno�ci przed naszym s�dem.
Przeciwnie, by�oby najrozs�dniej od razu obwini� si� o jakie�
przest�pstwo, na przyk�ad, rzecz korzystna szczeg�lnie dla ludzi
interesu: oszustwo. Wtedy zawsze mo�na jeszcze ustali� na
podstawie przes�uchania, �e oskar�ony przesadza, �e w�a�ciwie
nie mo�na m�wi� o oszustwie, lecz raczej o niewinnym
zatuszowaniu fakt�w ze wzgl�du na reklam�, jak to cz�sto w
handlu bywa. Droga od winy do niewinno�ci jest wprawdzie trudna,
ale mo�liwa, natomiast jest zgo�a beznadziejne i ma
katastrofalny wp�yw na wynik, je�li kto� chce koniecznie
zachowa� niewinno��. Traci pan tam, gdzie m�g�by pan jeszcze
zyska�. Jest pan w sytuacji przymusowej, nie mo�e pan ju� wybra�
sobie winy, lecz musi pan pozwoli� na narzucenie jej sobie.
Agent, rozbawiony, wzruszy� ramionami. Ubolewa, �e nie mo�e
zadowoli� s�du, ale naprawd� nie przypomina sobie niestety
�adnego wykroczenia, kt�re by go sk��ci�o z prawem.
Obro�ca zn�w za�o�y� cwikier. Z Trapsem b�dzie mia� k�opot,
powiedzia� z namys�em, nie�atwa to b�dzie sprawa. - Ale przede
wszystkim - zako�czy� rozmow� - niech pan si� zastanawia nad
ka�dym s�owem, nie paple bez zastanowienia, bo inaczej zostanie
pan skazany na wieloletnie wi�zienie, a wtedy nic zrobi� si� nie
da. Potem nadeszli inni. Zaj�to miejsca za okr�g�ym sto�em.
Swojski nastr�j, �arciki. Nasamprz�d podano najrozmaitsze
zak�ski, w�dliny, jajka po rosyjsku, �limaki, zup� ��wiow�.
Nastr�j by� znakomity, zjadano ze smakiem, chlipi�c bez �enady.
- No, oskar�ony, c� pan mo�e nam zaprezentowa�, spodziewam si�
jakiego� pi�knego, solidnego morderstwa - zarechota� prokurator.
Obro�ca zaprotestowa�.
- M�j klient zosta� oskar�ony, chocia� nie dopu�ci� si� �adnego
przest�pstwa, jest to, mo�na by rzec, niezwykle rzadki wypadek
w s�downictwie. O�wiadcza, �e jest niewinny.
- Niewinny - zdziwi� si� prokurator. Szramy na twarzy b�ysn�y
czerwieni�, monokl o ma�o nie wpad� mu do talerza, ko�ysa� si�
jak wahad�o na czarnym sznureczku. Kar�owaty s�dzia, kt�ry
w�a�nie wrzuca� do zupy kawa�ki chleba, znieruchomia�, spojrza�
z wyrzutem na agenta, pokr�ci� g�ow�, nawet milcz�cy �ysek z
bia�ym go�dzikiem wytrzeszczy� w zdumieniu oczy. Zapad�a
niepokoj�ca cisza. Przesta�y brz�ka� �y�ki i widelce, umilk�y
sapania i mlaskanie. Tylko Simona w g��bi pokoju chichota�a
cichutko.
- Musimy przeprowadzi� �ledztwo - powiedzia� wreszcie
prokurator. - Co nie mo�e istnie�, nie istnieje.
- No prosz� - za�mia� si� Traps. - Jestem do dyspozycji !
Do ryb podano wino, lekkiego, musuj�cego neuchatela.
- A zatem - powiedzia� prokurator oczyszczaj�c z o�ci pstr�ga -
przekonamy si�. �onaty ?
- Od jedenastu lat.
- Dzieciaki s� ?
- Czworo.
- Zaw�d ?
- W bran�y tekstylnej.
- Jest pan agentem firmy, drogi panie Traps ?
- Przedstawicielem generalnym.
- �wietnie. Mia� pan kraks� ?
- Przypadek. Pierwszy raz od roku.
- Ach, a przed rokiem ?
- No tak, ale wtedy jecha�em starym wozem - wyja�ni� Traps. -
Citroenem, model 1939, teraz mam studebakera, czerwony, na
zam�wienie.
- Studebaker, ach, to interesuj�ce, i to od niedawna ? Przedtem
nie by� pan pewnie przedstawicielem generalnym ?
- Prostym, zwyk�ym agentem w bran�y tekstylnej.
- Koniunktura - przytakn�� prokurator.
Obok Trapsa siedzia� obro�ca.
- Uwa�aj pan - powiedzia� szeptem.
Agent bran�y tekstylnej, przedstawiciel generalny, jak mo�emy
go ju� teraz nazywa�, zaj�� si� beztrosko befsztykiem po
tatarsku, wycisn�� cytryn�, by�a to jego w�asna recepta -
odrobina koniaku, papryka i s�l. Lepszego jedzenia nie zdarzy�o
mu si� nigdy kosztowa�, rozpromieni� si� ca�y, jak dot�d
wieczory w "Schlaraffii" uwa�a� za zaszczyt, najwi�ksz�
przyjemno��, jakiej m�g� zazna� cz�owiek jego pokroju, lecz ten
kawalerski wiecz�r zapowiada� jeszcze lepsz� zabaw�.
- Aha - zauwa�y� prokurator - nale�y pan do "Schlaraffii".
Jakiego pseudonimu u�ywa pan tam ?
- Markiz de Casanova.
- �wietnie ! - zachichota� rado�nie prokurator, jakby
informacja ta mia�a szczeg�ln� wag�, wciskaj�c zn�w monokl. -
Bardzo nam przyjemnie to us�ysze�. Czy mo�na z pa�skiego
pseudonimu wnosi� o pa�skim �yciu prywatnym, m�j drogi ? -
Uwaga ! - sykn�� obro�ca.
- Drogi panie - odpowiedzia� Traps. - Tylko w pewnej mierze.
Kiedy z kobietami przytrafia mi si� co� pozama��e�skiego, to
tylko przypadkowo i bez ambicji.
Czy pan Traps nie by�by tak dobry i nie zechcia� opowiedzie�
zebranemu tu towarzystwu swego �ycia w kr�tkim zarysie, zapyta�
s�dzia rozlewaj�c do kieliszk�w neuchatela. Skoro ju�
postanowiono odby� s�d nad mi�ym go�ciem i grzesznikiem i, je�li
si� uda, zamkn�� go na d�ugie lata, to by�oby rzecz�
najw�a�ciwsz� us�ysze� od niego co� bardziej szczeg�owego,
prywatnego, intymnego, jakiej� historyjki o kobietach, je�li
mo�na - z pieprzykiem.
- Opowiada�, opowiada� ! - domagali si� chichocz�c starsi
panowie. Zaprosili raz do sto�u jakiego� alfonsa, kt�ry
opowiada� najciekawsze i najbardziej pikantne rzeczy ze swojej
dziedziny i uda�o mu si� wykr�ci� czterema latami wi�zienia.
- No, no - za�mia� si� r�wnie� Traps - c� o mnie mo�na
powiedzie�. Prowadz� zupe�nie powszednie �ycie, moi panowie,
pospolite �ycie, jak to zaraz wyznam. Pijemy !
- Pijemy !
Przedstawiciel generalny uni�s� kieliszek, spojrza� g��boko w
nieruchome, ptasie oczy czterech starc�w utkwione w nim tak,
jakby by� szczeg�lnie smakowitym k�skiem, po czym brz�kn�y
tr�cane kieliszki.
Na dworze s�o�ce wreszcie zasz�o, ucich� tak�e piekielny skwir
ptak�w, krajobraz jednak rysowa� si� jeszcze ostro - ogrody i
czerwone dachy po�r�d drzew, lasy na wzg�rzach, w oddali g�ry i
kilka lodowc�w - nastr�j spokoju, wiejska cisza, uroczyste
przeczucie szcz�cia, b�ogos�awie�stwa bo�ego i kosmicznej
harmonii. - Mia�em tward� m�odo�� - zacz�� Traps, kiedy Simona
zmieni�a talerz i poda�a pot�ny dymi�cy p�misek. Champignons
a la creme. - Ojciec m�j by� robotnikiem, proletariuszem, kt�ry
pad� ofiar� herezji Marksa i Engelsa, by� to zgorzknia�y, ponury
cz�owiek, kt�ry nigdy nie zatroszczy� si� o swoje jedyne
dziecko, matka by�a praczk�, przekwit�a wcze�nie.
Mog�em chodzi� tylko do szko�y powszechnej, tylko do
powszechniaka - wyzna� ze �zami w oczach, rozgoryczony i
wzruszony zarazem swoj� surow� przesz�o�ci�, podczas gdy panowie
pow�ci�gliwie tr�cali si� kieliszkami marechaux.
- Ciekawe - powiedzia� prokurator - ciekawe. Tylko szko�a
powszechna. Ale przy pomocy �okci szanowny pan jako� si� wybi�.
- No my�l� - che�pi� si� Traps, rozgrzany przez marechaux,
zach�cony towarzysk� atmosfer�, �wiatem bo�ym od�wi�tnie
rozpo�cieraj�cym si� za oknami. - No my�l�. Jeszcze przed
dziesi�cioma laty by�em tylko domokr��c� i z ma�� walizk�
w�drowa�em od domu do domu. Ci�ka praca, w��cz�ga, noclegi po
stogach, w podejrzanych zajazdach. W mojej bran�y zaczyna�em od
do�u, od samego do�u. A teraz, moi panowie, gdyby�cie mogli
zobaczy� moje konto bankowe ! Nie chc� si� chwali�, ale czy kto�
z was ma studebakera ?
- Niech�e pan b�dzie ostro�ny - wyszepta� zak�opotany obro�ca.
- Jak do tego dosz�o ? - spyta� zaciekawiony prokurator.
Obro�ca upomnia� Trapsa - powinien pilnowa� si� i nie m�wi� za
wiele.
Traps oznajmi�, �e przej�� wy��czne przedstawicielstwo
hefajstonu na kontynent, i triumfalnie rozejrza� si� doko�a. -
Tylko Hiszpania i Ba�kany s� w innych r�kach.
- Hefajstos by� greckim bogiem - zarechota� ma�y s�dzia
nak�adaj�c na talerz pieczarki - naprawd� wielkim kowalem-
artyst�. Bogini� mi�o�ci i jej zalotnika, boga wojny Aresa,
z�apa� do tak subtelnie wykutej i niewidzialnej sieci, �e inni
bogowie nie mogli si� do�� nacieszy� tym po�owem, co jednak
oznacza hafajston, kt�rego wy��czne przedstawicielstwo przej��
szanowny pan Traps, to pozostaje dla s�dziego zawoalowane i
mgliste.
- A jednak jest pan bliski prawdy, czcigodny gospodarzu i
s�dzio - roze�mia� si� Traps. - Sam pan m�wi: zawoalowane, a
w�a�nie ten nie znany mi b�g grecki o prawie identycznym z nazw�
mego produktu imieniu utka� ow� delikatn� jak welon i
niewidzialn� sie�. Mamy dzisiaj ju� nylon, perlon, myrlon,
istnieje r�wnie� hefajston, kr�l sztucznych tkanin, nie do
zdarcia, przejrzysty, prawdziwe dobrodziejstwo dla reumatyk�w,
stosowany zar�wno w przemy�le, jak w modzie, w czasie wojny i
w czasie pokoju. Znakomity materia� na spadochrony, a zarazem
najbardziej pikantna materia na nocne koszule dla
najpi�kniejszych pa�, jak ucz� moje w�asne badania. -
S�uchajcie no, s�uchajcie - zaskrzeczeli starcy - w�asne badania,
a to dobre ! - Simona zn�w zmieni�a talerze i poda�a piecze�
ciel�c�. - Co za uczta ! - rozpromieni� si� przedstawiciel
generalny. - Cieszy mnie - powiedzia� prokurator - �e potrafi
pan docenia� te rzeczy, i s�usznie ! Prezentuj� nam tu najlepsze
produkty, i to w zadowalaj�cych ilo�ciach, menu jak sprzed
wieku, kiedy ludzie mieli jeszcze odwag� je��. Chwa�a Simonie
! Chwa�a naszemu
gospodarzowi ! Sam przecie� robi zakupy, stary karze� i wyjadacz,
a co do win, to ju� Pilet, jako karczmarz, zabiega o nie w
okolicznych wioskach. I jemu te� chwa�a ! Lecz jak�e przedstawia
si� pa�ska sprawa, m�j zuchu ? Badajmy dalej pa�ski przypadek.
Teraz znamy ju� pa�skie �ycie - by�a to prawdziwa przyjemno��
wejrze� w nie na chwil�, na pa�sk� dzia�alno�� uzyskali�my ju�
jasny pogl�d. Tylko jeden niewa�ny punkt nie zosta� jeszcze
wyja�niony: jak doszed� pan w swym zawodzie do tak lukratywnego
stanowiska ? Samym
wysi�kiem, tylko �elazn� energi� ?
- Uwaga - sykn�� obro�ca. - Teraz b�dzie niebezpiecznie. -To
nie by�o takie �atwe - odpowiedzia� Traps przypatruj�c si�
po��dliwie, jak s�dzia przyst�puje do krajania pieczeni -
musia�em najpierw pokona� Gygaxa, a to by�a ci�ka robota. -
Ach, pana Gygaxa, a kt� to znowu ?
- M�j dawny szef.
- Trzeba by�o go si� pozby�, chcia� pan powiedzie� ?
- Trzeba go by�o usun��, aby u�y� szorstkiego j�zyka mojej
bran�y - odpowiedzia� Traps nabieraj�c sosu. - Panowie wybacz�
moj� szczero��. W interesach idzie si� na ca�ego, z�b za z�b,
a kto chce by� d�entelmenem, to trudno, taki ginie. Ja zarabiam
pieni�dzy jak lodu, ale haruj� jak dziki osio�, co dzie� robi�
sze��set kilometr�w moim studebakerem. Tak bardzo fair zn�w nie
post�powa�em, jak si� rzek�o, kiedy trzeba by�o staremu Gygaxowi
przy�o�y� n� do gard�a i pchn��, ale musia�em i�� w g�r�, co
tu gada�, ostatecznie interes jest tylko interesem.
Prokurator spojrza� ciekawie znad ciel�cej pieczeni.
- Usun��, przy�o�y� n� do gard�a, popchn��, to s� przecie�
do�� z�o�liwe wyra�enia, drogi panie Traps.
Przedstawiciel generalny za�mia� si�.
- Nale�y je oczywi�cie rozumie� w sensie przeno�nym
- A jak si� ma pan Gygax, szanowny panie ?
- Umar� w zesz�ym roku.
- Czy pan oszala� - zasycza� wzburzony obro�ca. - Pan chyba do
cna zwariowa�.
- W zesz�ym roku - ubolewa� prokurator. - To przykre. A ile�
mia� lat ?
- Pi��dziesi�t dwa.
- W sile wieku. A na co umar� ?
- Na jak�� tam chorob�.
- Kiedy pan otrzyma� jego stanowisko ?
- Troch� wcze�niej.
- �wietnie, to mi na razie wystarczy - powiedzia� prokurator. -
Mamy szcz�cie. Wygrzebali�my trupa, a to ostatecznie
najwa�niejsze. Wszyscy si� roze�miali. Nawet Pilet, �ysy jak
pa�a, kt�ry z nabo�e�stwem zajada�, pedantycznie, nieomylnie
poch�aniaj�c niezmierzone ilo�ci, podni�s� wzrok znad talerza.
- Dobrze - powiedzia� i skubn�� czarnego w�sa.
Po czym zamilk� i jad� dalej.
Prokurator uroczy�cie podni�s� kieliszek.
- Moi panowie - o�wiadczy� - na cze�� tego odkrycia musimy
skosztowa� pichon-longueville z 1933 r. Dobre bordeaux do dobrej
zabawy.
Zn�w tr�cili si� kieliszkami, przepijaj�c do siebie.
- Niech to pioruny, panowie - zdumia� si� przedstawiciel
generalny, jednym �ykiem wychylaj�c pichon i wyci�gaj�c
kieliszek ku s�dziemu - Wspania�y trunek !
Zapad� zmierzch i nie mo�na ju� by�o prawie rozpozna� twarzy
zgromadzonych. Za oknami czu�o si� obecno�� pierwszych gwiazd,
gdy gospodyni zapali�a trzy wielkie, ci�kie �wieczniki, kt�re
rzuci�y na �ciany cienie siedz�cych wok� okr�g�ego sto�u niczym
kielich jakiego� fantastycznego kwiatu. Ufny, swojski nastr�j,
atmosfera powszechnej �yczliwo�ci, rozlu�nienie form
towarzyskich, obyczaj�w.
- Jak w bajce - zdumia� si� Traps.
Obro�ca star� serwet� pot z czo�a.
- Sam pan jest bajk�, drogi panie Traps - powiedzia�. Nie
zdarzy�o mi si� jeszcze spotka� oskar�onego, kt�ry z wi�kszym
spokojem zdoby�by si� na tak nierozwa�ne wynurzenia.
Traps za�mia� si�.
- Niech pan si� nie obawia, drogi s�siedzie. Kiedy
przes�uchanie si� ju� zacznie, nie strac� g�owy.
W pokoju �miertelna cisza jak przed chwil�. Nie us�yszysz
najcichszego mlaskania, najl�ejszego chrz�kni�cia
- Nieszcz�niku - j�kn�� obro�ca. - C� pan przez to rozumie:
"Kiedy przes�uchanie si� ju� zacznie" ?
- Czy�by - rzek� przedstawiciel generalny zgarniaj�c na talerz
sa�at� - ju� co� si� zacz�o ?
Starcy u�miechn�li si�, spojrzeli po sobie porozumiewawczo,
przebiegle, zachichotali rado�nie.
Milcz�cy, opanowany �ysek parskn��:
- On nie zauwa�y�, on nie zauwa�y� !
Traps spojrza� nieufnie, by� zaskoczony, ta szelmowska weso�o��
wyda�a mu si� niesamowita, wra�enie, kt�re wprawdzie szybko
ust�pi�o, tak �e sam nawet zacz�� si� �mia�.
- Panowie wybacz� mi - powiedzia� - wyobra�a�em sobie t� zabaw�
uroczy�ciej, godniej, z zachowaniem formalno�ci, z posmakiem sali
s�dowej.
- Kochany panie Traps - wyja�ni� mu s�dzia. - Wiele bym da�,
�eby raz jeszcze ujrze� pa�sk� zdumion� twarz. Nasz spos�b
sprawowania s�du wydaje si� panu obcy i za bardzo pochopny, jak
widz�, lecz, wielce szanowny panie, my czterej przy tym stole
jeste�my na emeryturze i wyzwolili�my si� od niepotrzebnego
zalewu formu�ek, protoko��w, papierk�w i ustaw i od ca�ego tego
kramu, kt�ry ci��y na naszych s�dach. My s�dzimy nie wdaj�c si�
w szmat�awe kodeksy i paragrafy.
- To �mia�e - odpowiedzia� Traps troch� be�kotliwie. - To
�mia�e, panowie, to mi imponuje. Nie wdaj�c si� w paragrafy, to
jest �mia�a idea.
Obro�ca podni�s� si� ceremonialnie. Idzie zaczerpn�� powietrza,
oznajmi�, nim podadz� kurczaka i nast�pne dania, ma�y zdrowotny
spacerek i papieros s� na czasie, zaprasza wi�c pana Trapsa, aby
mu towarzyszy�.
Z werandy wkroczyli prosto w noc, kt�ra wreszcie zapad�a,
gor�ca i majestatyczna. Z okien jadalni sp�ywa�y na trawniki
wst�gi �wiat�a, si�gaj�c a� po grz�dki z r�ami. Niebo pe�ne
gwiazd, bez ksi�yca, ciemnym masywem rysowa�y si� drzewa,
ledwie si� mo�na by�o domy�li� �cie�ek. Oci�ali od wina, coraz
to zataczali si� i tracili r�wnowag�, kosztowa�o ich wiele
wysi�ku, aby i�� normalnie i prosto, palili papierosy paisiennes
- czerwone punkciki w ciemno�ci. - M�j Bo�e - Traps zaczerpn��
powietrza - c� to by�a za zabawa tam - wskaza� ku o�wietlonym
oknom, w kt�rych w�a�nie ukaza�a si� masywna sylwetka gospodyni.
- Przyjemnie si� zaczyna, ca�kiem przyjemnie.
- Drogi przyjacielu - powiedzia� obro�ca zataczaj�c si� i
wspieraj�c na Trapsie. - Nim zawr�cimy i zaatakujemy naszego
kurczaka, niech mi wolno b�dzie zwr�ci� si� do pana z jedn�
uwag� na serio, kt�r� powinien pan sobie wzi�� do serca. Darz�
pana sympati�, m�j drogi, �ycz� panu jak najlepiej, chc� m�wi�
do pana jak ojciec: jeste�my na najlepszej drodze, aby z
kretesem przegra� nasz proces ! - A to pech - odpowiedzia�
przedstawiciel generalny, ostro�nie prowadz�c obro�c� alejk�
wok� wielkiego, ciemnego i kulistego masywu zaro�li. Dalej by�a
sadzawka, wyczuli, �e stoi tu kamienna �awa, usiedli. Gwiazdy
odbija�y si� w wodzie, ch��d wzrasta�. Od strony wsi tony
harmonijki i �piew, zad�� te� uroczy�cie alpejski r�g - Zwi�zek
Hodowc�w Drobiu �wi�towa�.
- Musi si� pan wzi�� w kup�- napomnia� obro�ca. - Wa�ne pozycje
zosta�y opanowane przez wroga, zmar�y Gygax, kt�ry ca�kiem
niepotrzebnie wyp�yn�� przez pa�sk� niepow�ci�gliw� paplanin�,
powa�nie panu zagra�a, to wszystko obci��a, niedo�wiadczony
obro�ca musia�by skapitulowa�, lecz wytrwa�o�ci� - wykorzystuj�c
wszystkie szansa, przede wszystkim za� licz�c na pa�sk� jak
najwi�ksz� ostro�no�� i dyscyplin� - mog� jeszcze to, co istotne,
uratowa�.
Traps roze�mia� si�.
- To by�aby wcale komiczna zabawa towarzyska - stwierdzi� -
trzeba by ja wprowadzi� r�wnie� na nast�pnym posiedzeniu
"Schlarafii". - Prawda ? - ucieszy� si� obro�ca. - Cz�owiek
od�ywa. Ja zaraz skapcania�em, drogi przyjacielu, jak tylko
porzuci�em prac� i nagle, bez zaj�cia, bez mojego dawnego zawodu
mia�em za�ywa� staro�ci w tej wiosce. Bo c� tu si� dzieje ?
Nic, tyle �e nic czuje si� fenu, to wszystko. Zdrowy klimat ?
Dobre sobie - bez pracy umys�owej ! Prokurator dogorywa�,
przypuszczano, �e nasz gospodarz ma raka �o��dka. Pilet cierpia�
na cukrzyc�, mnie dokucza�o nadci�nienie. Oto rezultat. Pieskie
�ycie. Cz�sto siadywali�my smutni, gwarzyli sobie t�sknie o
naszych dawnych zawodach i sukcesach, to by�a nasza jedyna
skromna rozrywka. I oto prokurator wpad� na pomys�, aby
wprowadzi� t� zabaw�, s�dzia odda� do dyspozycji dom, a ja m�j
kapita�. - No c�, jestem kawalerem, a jako wieloletni adwokat
g�rnych dziesi�ciu tysi�cy mog�em sobie od�o�y� �adn� sumk�. M�j
drogi, wprost nie chce si� wierzy�, jak wspaniale potrafi si�
odwzajemni� swemu obro�cy uniewinniony korsarz wielkiej
finansjery - graniczy to ju� z rozrzutno�ci�. Zabawa ta sta�a si�
dla nas o�ywczym �r�d�em, hormony, �o��dki, soki �o��dkowe zn�w
zacz�y dobrze funkcjonowa�, znikn�a nuda, zn�w pojawi�y si�
energia, m�odzie�czo��, pr�no��, apetyt: niech pan tylko
popatrzy i nie zwa�aj�c na sw�j brzuch wykona� par� �wicze�
gimnastycznych, je�li Traps dobrze dojrza� w ciemno�ci. - Bawimy
si� z go��mi s�dziego, kt�rzy odtwarzaj� naszych oskar�onych -
ci�gn�� obro�ca siadaj�c - czasem z domokr��cami, a przed dwoma
miesi�cami musieli�my nawet skaza� pewnego niemieckiego genera�a
na dwadzie�cia lat wi�zienia. Przeje�d�a� t�dy z ma��onk�, tylko
moja sztuka uratowa�a go od szubienicy.
- Wspaniale - powiedzia� Traps - ta produkcja skaza�c�w ! Lecz
ta szubienica to ju� nieprawdopodobne, z tym ju� troszeczk� pan
przesadza, szanowny panie mecenasie, kara �mierci zosta�a
przecie� zniesiona.
- W prawodawstwie pa�stwowym - stwierdzi� skwapliwie obro�ca -
lecz my tutaj mamy do czynienia z prawodawstwem prywatnym i
zn�we�my j� wprowadzili. W�a�nie mo�liwo�� skazania na kar�
�mierci sprawia, �e nasza gra tak jest emocjonuj�ca i osobliwa.
- I kata te� pewnie macie, co ? - za�mia� si� Traps.
- Oczywi�cie - potwierdzi� z dum� obro�ca. - Mamy i kata.
Pilet. - Pilet ?
- Zdziwi� si� pan, co ?
Traps prze�kn�� par� razy �lin�.
- Przecie� on ma gospod� i dostarcza wina, kt�re pijemy. -
Zawsze by� ober�yst� - u�miechn�� si� dobrodusznie obro�ca. -
Swoje pa�stwowe zaj�cie uprawia� tylko jako amator. Niemal
honorowo. By� jednym z najwybitniejszych fachowc�w w s�siednim
kraju; wprawdzie ju� od dwudziestu lat na emeryturze, lecz wci��
jeszcze bieg�y w swojej sztuce.
Ulic� przejecha� samoch�d i w �wietle reflektor�w zaja�nia� dym
papieros�w. Przez mgnienie oka Traps ujrza� r�wnie� obro�c�,
nieforemn� posta� w niechlujnym surducie, t�ust�, zadowolon�,
dobroduszn� twarz. Zadr�a�. Zimny poty wyst�pi� mu na czo�o.
- Pilet.
Obro�ca zdumia� si�.
- C� to si� panu sta�o, drogi Traps ? Czuj�, �e pan dr�y. Mo�e
zrobi�o si� panu niedobrze ?
- Sam nie wiem - wyszepta� przedstawiciel generalny i ci�ko
westchn��. - Sam nie wiem.
Ujrza� przed sob� �yska, kt�ry przy stole zachowywa� si� do��
g�upkowato, trzeba by�o du�ego opanowania, �eby je�� w
towarzystwie kogo� takiego, ale czy� mo�na go wini�, �e mia�
biedaczysko taki zaw�d. �agodna noc letnia, jeszcze bardziej
�agodne wino nastroi�y Trapsa humanitarnie, tolerancyjnie,
pozbawi�y go uprzedze�, by� ostatecznie cz�owiekiem, kt�ry wiele
widzia� i zna� �wiat, nie by� tch�rzem ani filistrem, by� nie
byle jakim fachowcem tekstylnym, tak, teraz nawet wyda�o si�
Trapsowi, �e wiecz�r, bez kata by�by mniej weso�y i zabawny,
cieszy� si� ju�, �e niebawem b�dzie m�g� w "Schlarafii" popisa�
si� t� przygod�, kata te� pewnie jako� by si� sprowadzi�o przy
pomocy niewielkiego wynagrodzenia i zwrotu koszt�w, i wreszcie
wyzwolony od obaw wybuchn��
�miechem: "Ale� wpad�em! A ju� mia�em stracha ! Zabawa staje si�
coraz weselsza !"
- Zaufaniem p�aci si� za zaufanie - powiedzia� obro�ca, kiedy
si� ju� podnie�li i wspieraj�c si� wzajemnie, o�lepieni �wiat�em
bij�cym z okien ostro�nie post�powali ku domowi. - Jak pan zabi�
Gygaxa ? - Ja mia�bym zabi� Gygaxa ?
- No, je�eli nie �yje !
- Ale to nie ja go zabi�em !
Obro�ca zatrzyma� si�.
- M�j drogi , m�ody przyjacielu - odpowiedzia� wsp�czuj�ca. -
Rozumiem pa�skie skrupu�y. Ze wszystkich zbrodni najbardziej
przykro jest przyzna� si� do morderstwa. Oskar�ony wstydzi si�,
nie chce uzna� swego czynu, zapomina, usuwa go z pami�ci, w
og�le wiele ma zastrze�e� wobec przesz�o�ci, obci��a siebie
przesadnymi wyrzutami i nikomu nie ufa, nawet swemu
przyjacielowi i
opiekunowi, obro�cy, co w�a�nie jest najbardziej niedorzeczne,
bo dobry obro�ca kocha mord i cieszy si�, kiedy mu si� jaki�
mord przedstawi. Do rzeczy wi�c, drogi panie Traps. Ja czuj� si�
dobrze wtedy, kiedy mam przed sob� jakie� rzeczywiste zadanie,
jak alpinista, kt�ry stoi u st�p niepokonanego
czterotysi�cznika, �e si� tak wyra��, jako do�wiadczony turysta
- wtedy m�zg zaczyna my�le�, wszystkie tryby poruszaj� si�
sprawnie, a� mi�o. Pa�ska nieufno�� jest wi�c wielkim, tak,
chcia�oby si� rzec, zasadniczym b��dem, jaki pan pope�nia.
Dlatego niech pan si� wreszcie przyzna, m�j stary !
Przedstawiciel generalny zaklina� si� jednak, �e nie ma nic do
wyznania
Obro�ca zawaha� si�. W ostrym �wietle padaj�cym z okna, od
kt�rego dobiega� coraz bardziej swawolny brz�k kieliszk�w i
�miechy, patrzy� na Trapsa wytrzeszczonymi oczami.
- Ch�opcze m�j, ch�opcze - mrucza� z dezaprobat� - a c� to
znowu ma znaczy� ? Wci�� jeszcze nie chce pan porzuci� swojej
fa�szywej taktyki i dalej chce pan gra� niewinnego ? Czy wci��
pan jeszcze nic nie rozumie ? Trzeba si� przyzna�, czy si� chce,
czy nie, a zawsze znajdzie si� co�, do czego nale�a�oby si�
przyzna�, przecie� powinno to panu ju� wreszcie za�wita� w
g�owie ! A wi�c �mia�o, m�j drogi, bez ceregieli i oci�gania
si�, niech pan wali, co panu le�y na w�trobie. Jak zabi� pan
Gygaxa ? W afekcie, prawda ? Wtedy musieliby�my przygotowa� si�
do oskar�enia o zab�jstwo. Mog� si� za�o�y�, �e prokurator zd��a
w tym kierunku. Przeczucie mi to m�wi. Znam ja tego gagatka !
Traps potrz�sn�� g�ow�.
- Drogi panie obro�co - powiedzia� - Szczeg�lny urok naszej gry
polega na tym, je�li wolno mi jako pocz�tkuj�cemu wyrazi� swoje
bardzo niekompetentne zdanie, �e bior�cy w niej udzia� czuje si�
nagle nieswojo i przenika go dreszcz strachu. Zabawa grozi
przerodzeniem si� w rzeczywisto��. Cz�owiek zadaje sobie nieraz
pytanie, czy jest w�a�ciwie przest�pc�, czy nie, czy rzeczywi�cie
zabi� starego Gygaxa, czy go nie zabi�. Kiedy s�ucha�em pana,
o ma�o nie zakr�ci�o mi si� w g�owie. I dlatego zaufaniem
odwzajemniam zaufanie. Nie ponosz� winy za �mier� starego
gangstera. Naprawd�. Przy tych s�owach wkroczyli zn�w do
jadalni, gdzie ju� podawano kurczaka, a w kieliszkach iskrzy�
si� chateau pavie 1921. Traps, o�ywiony, zwr�ci� si� do
powa�nego, milcz�cego �yska, u�cisn�� mu r�k�. Od obro�cy
dowiedzia� si�, jaki by� dawny zaw�d �yska, i chcia�by
podkre�li�, �e nie mo�e by� nic bardziej mi�ego ni� ujrze� przy
stole tak dzielnego cz�owieka, zapewnia go, �e nie ma w tej
mierze przes�d�w, wr�cz przeciwnie. Pilet, g�adz�c
przyczernionego w�sa, be�kota� rumieni�c si�, troch� za�enowany
i w jakim� okropnym dialekcie:
- Jestem rad, jestem rad, b�d� si� stara�.
Po tej wzruszaj�cej scenie bratania si� kurczak smakowa�
wy�mienicie. By� przyrz�dzony wed�ug sekretnego przepisu Simony,
jak oznajmi� s�dzia. Mlaskano, jedzono r�koma, wychwalaj�c ten
arcyprzysmak, pito, tr�cano si� kieliszkami za zdrowie ka�dego,
zlizywano sos z palc�w, wszyscy czuli si� znakomicie i w
atmosferze przytulnej swojsko�ci proces zn�w ruszy� z miejsca:
prokurator z serwet� zawi�zan� wok� szyi, podnosz�c k�sek ku
uk�adaj�cym si� w dzi�b, mlaskaj�cym ustom, wci�� �ywi�
nadziej�, �e jako przystawk� do drobiu otrzyma jeszcze
przyznanie si� do winy. - Oczywi�cie, kochany i wielce
szanowny oskar�ony - wypytywa� Trapsa - otru� pan Gygaxa ? -
Nie - za�mia� si� Traps. - Nic podobnego.
- Powiedzmy wi�c: zastrzeli� ?
- Te� nie.
- Zaaran�owa� tajemniczy wypadek samochodowy ?
Wszyscy si� roze�mieli, a obro�ca zasycza�:
- Uwaga ! To pu�apka !
- Pech, panie prokuratorze, wyra�ny pech - zawo�a� ze swad�
Traps. - Gygax umar� na zawa� serca, i nie by� to pierwszy
zawa�, jaki mu si� przytrafi�, ju� przed laty chwyci�o go,
musia� uwa�a� na siebie, chocia� wobec innych udawa� zdrowego,
przy lada wzruszeniu mo�na si� by�o obawia�, �e to si� powt�rzy,
wiem dobrze.
- Ach, i od kog� to ?
- Od jego �ony, panie prokuratorze.
- Od jego �ony ?
- Uwaga na mi�o�� bosk� - wyszepta� obro�ca.
Chateau pavie z 1921 przer�s� oczekiwania. Traps wychyla� ju�
czwarty kieliszek i Simona postawi�a obok niego dodatkow�
flaszk�. Poniewa� prokurator si� dziwi - tu przedstawiciel
generalny przepi� do starszych pan�w - nie chc�, aby wysoki s�d
my�la�, �e on co� ukrywa, chce powiedzie� prawd� i przy prawdzie
obstawa�, cho�by nawet obro�ca mia� dalej ostrzegawczo posykiwa�
swoje ostrze�enia. Z pani� Gygax mianowicie istotnie co� go
��czy�o, no tak, stary gangster cz�sto bywa� w podr�y,
zaniedbuj�c najokropniej swoj� dobrze zbudowan� i powabn� �onk�,
od czasu do czasu gra� wi�c rol� pocieszyciela na kanapie w
pokoju Gygaxa, a p�niej niekiedy i w �o�u ma��e�skim, jak to
si� zdarza i jak to bywa na tym �wiecie. Na te s�owa Trapsa
starsi panowie zmartwieli, nast�pnie za� zapiszczeli naraz
g�o�no z satysfakcji i �ysek, zwykle milcz�cy, zawo�a�
podrzucaj�c bia�y go�dzik:
- Przyznaje si�, przyznaje si�.
Tylko obro�ca, zrozpaczony, z�apa� si� za g�ow�.
- Co za g�upota - zawo�a�. Jego klient zwariowa� i nie mo�na
bra� na serio jego opowiadania. Traps zaprotestowa� z oburzeniem
w�r�d nowych oklask�w zgromadzonych. Od tego zacz�a si� d�u�sza
wymiana zda� mi�dzy obro�ca i prokuratorem, gwa�towne zmaganie
si�, komiczne i powa�ne zarazem, kt�rego tre�ci Traps nie
rozumia�... Chodzi�o o s�owo dolus, przedstawiciel generalny nie
wiedzia�, co by te� mog�o oznacza�. Dyskusja stawa�a si� coraz
bardziej gwa�towna, prowadzona coraz g�o�niej, coraz bardziej
niezrozumiale, wtr�ci� si� s�dzia, uni�s� si� nawet. Traps z
pocz�tku usi�owa� przys�uchiwa� si�, aby zgadn��, o czym by�a
mowa, odetchn�� jednak, kiedy gospodyni poda�a sery - camambert,
brie, ementaler, gruyere, tete de moine, vacherin, limburger,
gorgonzola i pogodziwszy si� z tym, �e dolus znaczy dolus,
przepi� do �yska, jedynego, kt�ry milcza� i te� zdawa� si� nic
nie rozumie�, kiedy naraz, niespodziewanie prokurator zn�w
zwr�ci� si� do niego.
- Panie Traps - zapyta� ze zje�on� lwi� grzyw� i purpurow�
twarz�, trzymaj�c monokl w lewej r�ce. - Czy wci�� jeszcze jest
pan zaprzyja�niony z pani� Gygax ?
Wszyscy wpatrzyli si� w Trapsa, kt�ry wsun�� do ust kawa�ek
bu�ka z camambertem i �u� smakowicie. Nast�pnie wychyli� jeszcze
jeden �yk chateau pavie. Gdzie� tyka� zegar, a od wsi dolatywa�y
wci�� dalekie tony organk�w i m�ski �piew: By� sobie domek "Pod
Szwajcarsk� Szpad�"
Odk�d umar� Gygax, wyja�ni� Traps, nie odwiedza� ju� kobietki.
Ostatecznie nie chcia�by psu� dobrej s�awy dzielnej wdowy. To
o�wiadczenie obudzi�o ku jego zdumieniu upiorn�, niepoj�t�
weso�o��, wzros�a jeszcze og�lna swawola, prokurator zawo�a�:
Dolo malo, dolo malo, wykrzykiwa� greckie i �aci�skie wiersze,
cytowa� Schillera i Goethego, podczas gdy ma�y s�dzia zdmuchiwa�
�wiece, a� do ostatniej, kt�rej u�y� do tego, aby g�o�no sapi�c
i pobekuj�c, z pomoc� d�oni poruszanych za jej p�omieniem,
rzuca� na �cian� najfantastyczniejsze cienie, koz�y, nietoperze,
le�ne duszki, przy czym Pilet tak b�bni� w st�, �e kieliszki,
talerze, p�miski podskakiwa�y: "Zanosi si� na wyrok �mierci,
zanosi si� na wyrok �mierci !" Tylko obro�ca nie bra� udzia�u
w og�lnej rado�ci, podsun�� Trapsowi p�misek namawiaj�c, �eby
jad�, musz� si� pocieszy� serem, nie pozosta�o im ju� nic
innego.
Wniesiono chateau margaux. Spok�j zn�w wr�ci�. Wszyscy
wpatrywali si� w s�dziego, kt�ry przyst�pi� ostro�nie i
ceremonialnie do odkorkowywania omsza�ej butelki (rocznik 1914)
przy pomocy osobliwego, zabytkowego korkoci�gu, kt�rym mo�na
by�o wyci�gn�� korek z le��cej butelki, nie wyjmuj�c jej z
koszyczka, czynno��, kt�rej wszyscy przygl�dali si� w napi�ciu,
wstrzymuj�c oddech, trzeba by�o przecie� zachowa� korek mo�liwie
nie uszkodzony, by� to bowiem jedyny dow�d, �e flaszka
rzeczywi�cie pochodzi�a z roku 1914, cztery dziesi�tki lat
zniszczy�y ju� etykietk�. Korek wysun�� si� tylko cz�ciowo,
reszt� trzeba by�o starannie usuwa�, mo�na by�o jednak odczyta�
jeszcze na nim dat�, podawano go sobie wzajemnie, w�chano,
podziwiano i w ko�cu uroczy�cie wr�czono
przedstawicielowi generalnemu, na pami�tk� czaruj�cego wieczoru,
jak wyrazi� si� s�dzia. Teraz s�dzia skosztowa� wina, mlasn��,
nape�ni� kieliszki, po czym inni zacz�li w�cha�, popija�,
wybuchali okrzykami zachwytu, wychwa