Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-2]
Szczegóły |
Tytuł |
Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-2] |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-2] PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-2] PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-2] - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Erikson Steven
�OWCY KO�CI
Powr�t
Dramatis Personae
Malaza�czycy:
Cesarzowa Laseen: w�adczyni Imperium Malaza�skiego
Przyboczna Tavore: dowodz�ca jedn� z malaza�skich armii
Pi�� Keneb: dow�dca dywizji
Pie�� Blistig: dow�dca dywizji
Pie�� Tene Baralta: dow�dca dywizji
Pi�� Temul: dow�dca dywizji
Nul: wicka�ski czarnoksi�nik
Nadir: wicka�ska czarownica
T�jantar: adiutantka Tavore
Lostara Yil: towarzyszka Per�y
Per�a: szpon
Nok: admira� Floty Imperialnej
Banaschar: by�y kap�an D�rek
Hellian: sier�ant stra�y miejskiej w Kartoolu
Urb: stra�nik miejski w Kartoolu
Bezdech: stra�nik miejski w Kartoolu
Obra�alski: stra�nik miejski w Kartoolu
Szybki Ben: wielki mag
Kalam Mekhar: skrytob�jca
P�drak: znajda
Wybrani �o�nierze z Czternastej Armii
Kapitan Milutek: Pu�k Ashocki
Porucznik Pryszcz: Pu�k Ashocki
Kapitan Faradan Sort
Sier�ant Skrzypek/Struna
Kapral Tarcz
M�twa
Flaszka
Koryk
�mieszka
Sier�ant Gesler
Kapral Chmura
Starszy sier�ant Wy�am Z�b
Mo�liwe
Lutnia
Ebron
Sinn
Okruch
Sier�ant Balsam
Kapral Trupismr�d
Rzezigardzio�
Masan Gilani
Inni
Barathol Mekhar: kowal
Kulat: wie�niak
Nulliss: wie�niaczka
Hayrith: wie�niaczka
Chaur: wie�niak
Noto Czyrak: cyrulik (uzdrowiciel) kompanii w Zast�pie Jednor�kiego
Hurlochel: zwiadowca w Zast�pie Jednor�kiego
Kapitan S�odkastruga: oficer w Zast�pie Jednor�kiego
Kapral Futhgar: podoficer w Zast�pie Jednor�kiego
Pi�� Rythe Bude: oficer w Zast�pie Jednor�kiego
Ormulogun: artysta
Gumble: jego krytyk
Apsalar: skrytob�jczym
Telorast: duch
Serwatka: duch
Samar Dev: czarownica z Ugaratu
Karsa Orlong: teblorski wojownik
Ganath: Jaghutka
Z�o�liwo��: jednopochwycona, siostra Pani Zawi�ci
Corabb Bhilan Thenu�alas
Leoman od Cep�w: ostatni dow�dca buntownik�w
Kapitan Wr�blik: stra�niczka miejska z Y�Ghatanu
Karpolan Demesand: z Gildii Kupieckiej Trygalle
Torahaval Delat: kap�anka Poliel
No�ownik: dawniej Crokus z Darud�ystanu
Heboric Widmowor�ki: Bo�y Je�dziec Treacha
Scillara: uciekinierka z Raraku
Felisin M�odsza: uciekinierka z Raraku
Szara �aba: demon
Mappo Konus: Trell
Icarium: Jhag
Iskaral Krost: kap�an Cienia
Mogora: d�ivers
Taralack Veed: Gral, agent Bezimiennych
Dejim Nebrahl: d�ivers z czas�w Pierwszego Imperium, t�rolbarahl
Trull Sengar: Tiste Edur
Onrack Strzaskany: niezwi�zany T�lan Imass
Ibra Gholan: T�lan Imass
Monok Ochem: rzucaj�cy ko�ci T�lan Imass�w
Minala: g��wnodowodz�ca Kompanii Cienia
Tomad Sengar: Tiste Edur
Pi�rkowa Wied�ma: letheryjska niewolnica
Atri-preda Yan Tovis (Pomroka): oficer w letheryjskiej armii
Kapitan Varat Taun: oficer s�u��cy pod rozkazami Pomroki
Taxilanin: t�umacz
Ahlrada Ahn: szpieg Tiste Andii mi�dzy Tiste Edur
Sathbaro Rangar: arapayski czarnoksi�nik
Kt� mo�e powiedzie�, gdzie le�y granica mi�dzy prawd� a armi� pragnie�, kt�re wsp�lnie nadaj� kszta�t wspomnieniom? We wszystkich legendach kryj� si� g��bokie fa�dy, a ich widoczna posta� prezentuje fa�szyw� jedno�� formy i zamiaru. Celowo zniekszta�camy prawd�, przypisujemy g��bokie sensy wymogom wyimaginowanej konieczno�ci. Jest to zar�wno skaza, jak i dar, poniewa� wyrzekaj�c si� prawdy, tworzymy, s�usznie b�d� nie, uniwersalne znaczenie. Szczeg�owe ust�puje miejsca og�lnemu, detale przes�ania g�rnolotna forma i w ten spos�b opowie�� czyni nas wspanialszymi ni� w prozaicznej rzeczywisto�ci. To w�a�nie �w motek s��w ��czy nas z ludzkim rodzajem...
Wst�p do W�r�d skazanych
Heboric
Rozdzia� dwunasty
M�wi� o tych, kt�rzy padn�, a w jego zimnych oczach widnia�a naga prawda: mia� na my�li nas. S�owa o z�amanych trzcinach, zrodzonych z rozpaczy przymierzach i rzezi prowadzonej w imi� zbawienia. M�wi�, �e wojna si� szerzy, i kaza� nam umkn�� do nieznanych krain, gdzie unikniemy zepsucia trawi�cego �ycie...
S�owa �elaznego Proroka Sui Etkara
Anibarowie (Wyplatacze Koszyk�w)
W jednej chwili w cieniach mi�dzy drzewami nie by�o nic, a w nast�pnej Samar Dev unios�a wzrok i gwa�townie wstrzyma�a oddech, widz�c stoj�ce tam postacie. Ze wszystkich stron, w miejscach gdzie s�oneczna polana przechodzi�a w g�stw� czarnych �wierk�w, paproci i bluszczu, otacza�y ich dzikusy.
- Karso Orlong - wyszepta�a kobieta. - Mamy go�ci...
Teblor uci�� kolejny p�at mi�sa zabitego bhederin, a potem uni�s� wzrok. R�ce mia� czerwone od krwi. Po chwili chrz�kn�� i wr�ci� do pracy.
Zbli�ali si� ostro�nie, wychodz�c z mroku. Byli mali, �yla�ci, odziani w garbowane sk�ry, a ramiona mieli ozdobione nasadzonymi na nie paskami futra. Ich sk�ra mia�a kolor bagiennej wody, nagie piersi i barki pokrywa�a siatka rytualnych blizn. Twarze na podbr�dku i nad ustami pomalowali sobie szar� farb� b�d� drzewnym popio�em, imituj�c brody, a ich ciemne oczy otacza�y wyd�u�one kr�gi jasnoniebieskiej i szarej barwy. Mieli w��cznie, toporki wisz�ce u pas�w z niewyprawionej sk�ry i mn�stwo no�y. Nosili te� ozdoby z kutej na zimno miedzi, kt�re wyra�nie zosta�y ukszta�towane na podobie�stwo faz ksi�yca. Jeden z m�czyzn mia� r�wnie� naszyjnik zrobiony z o�ci jakiej� wielkiej ryby. Zwisa� z niego dysk z czarnej miedzi i o z�otych brzegach. Samar Dev dosz�a do wniosku, �e zapewne ma on wyobra�a� ca�kowite za�mienie s�o�ca. Ten m�czyzna, najwyra�niej w�dz grupy, wyst�pi� naprz�d. Postawi� trzy kroki, spogl�daj�c na ignoruj�cego go Kars� Orlonga, wyszed� w �wiat�o s�o�ca i ukl�k�.
Samar zauwa�y�a, �e dzikus trzyma co� w r�kach.
- Karsa, lepiej uwa�aj. To, co teraz zrobisz, rozstrzygnie, czy przejdziemy przez t� okolic� spokojnie, czy b�dziemy si� musieli uchyla� przed rzucanymi z ukrycia w��czniami.
Karsa prze�o�y� d�onie na r�koje�ci wielkiego my�liwskiego no�a i wbi� go g��boko w cia�o zabitego zwierz�cia. Potem wsta� i spojrza� na kl�cz�cego dzikusa.
- Wstawaj - za��da�.
M�czyzna wzdrygn�� si� i pochyli� g�ow�.
- Karsa, on chce ci wr�czy� dar.
- To niech to zrobi na stoj�co. Jego lud musi si� ukrywa� w g�uszy, bo za du�o kl�ka�. Powiedz mu, �e musi wsta�.
U�ywali j�zyka handlowego i co� w twarzy kl�cz�cego wojownika m�wi�o Samar, �e dzikus zrozumia� ich rozmow�... a tak�e ��danie, bo wsta� powoli.
- M�czyzno z Wielkich Drzew - zacz��. Jego g�os brzmia� dla Samar ochryple i gard�owo. - Sprawco Zniszczenia, Anibarowie ofiaruj� ci ten dar i prosz�, by� ty r�wnie� da� nam co� w zamian.
- W takim razie to nie jest dar - przerwa� mu Karsa. - Chodzi wam o handel wymienny.
W oczach wojownika pojawi� si� b�ysk strachu. Inni cz�onkowie jego plemienia - Anibarowie - nadal czekali w�r�d drzew, milcz�cy i nieruchomi, Samar czu�a jednak, �e ogarnia ich trwoga. W�dz spr�bowa� po raz drugi - Tak, to j�zyk handlu, Sprawco. Trucizna, kt�r� musimy prze�kn��. On nie spe�nia naszych pragnie�.
Karsa skrzywi� si�, spogl�daj�c na Samar Dev.
- Za du�o s��w, kt�re prowadz� donik�d, czarownico. Wyt�umacz mi to.
- To plemi� przestrzega staro�ytnej tradycji, kt�ra zagin�a w�r�d mieszka�c�w Siedmiu Miast - wyja�ni�a. - Tradycji wr�czania dar�w. Taki dar stanowi miar� wielu rzeczy, a sposoby okre�lania jego warto�ci s� subtelne i cz�sto trudne do zdefiniowania. Ci Anibarowie z konieczno�ci poznali natur� handlu, ale nie definiuj� warto�ci w taki sam spos�b jak my i dlatego z regu�y trac� na wszelkich transakcjach. Podejrzewam, �e nie wychodz� zbyt dobrze na kontaktach ze sprytnymi, pozbawionymi skrupu��w kupcami z cywilizowanych krain. Jest w tym...
- Wystarczy tego - przerwa� jej Karsa. - Poka� mi ten dar - za��da�, wskazuj�c na wodza, kt�ry kuli� si�, coraz bardziej przera�ony. - Ale najpierw powiedz mi, jak si� nazywasz.
- W truj�cym j�zyku zw� si� Wyszukiwacz �odzi. - Obiema d�o�mi uni�s� wy�ej przedmiot. - To znak odwagi wielkiego ojca bhederin.
Samar Dev unios�a brwi, spogl�daj�c na Kars�.
- To b�dzie ko�� pr�ciowa byka, Teblorze.
- Wiem o tym - warkn�� Karsa. - Czego pragniesz w zamian, Wyszukiwaczu �odzi?
- Do naszego lasu przybywaj� o�ywie�cy, kt�rzy napadaj� na klany Anibar�w mieszkaj�ce na p�noc st�d. Zabijaj� ka�dego, kto stanie im na drodze, bez �adnego powodu. Ich za� nie mo�na zabi�, poniewa� w�adaj� powietrzem i w ten spos�b odchylaj� lot wymierzonych w nich w��czni. Tak s�yszeli�my. Stracili�my wiele imion.
- Imion? - powt�rzy�a Samar.
Przeni�s� spojrzenie na ni� i skin�� g�ow�.
- Krewnych. Osiemset czterdzie�ci siedem imion z p�nocnych klan�w, po��czonych wi�zi� z moim. - Wskaza� na stoj�cych za nim milcz�cych wojownik�w. - W�r�d tych, kt�rzy tu czekaj�, jest tyle samo imion do stracenia. Znamy �a�ob� po naszych zmar�ych, ale bardziej �al nam dzieci. Imion nie mo�emy ju� odzyska�. Odchodz� i nigdy nie wracaj�. Dlatego si� umniejszamy.
- Chcecie, �ebym zabi� o�ywie�c�w w zamian za ten dar? - zapyta� Karsa, wskazuj�c na ko��.
- Tak.
- A ilu ich jest?
- Przyp�ywaj� wielkimi statkami o szarych skrzyd�ach i ruszaj� do lasu na �owy. Ka�da grupa sk�ada si� z dwunastu my�liwych. Kieruje nimi gniew, ale nic, co robimy, nie �agodzi tego gniewu. Nie wiemy, czym ich tak obrazili�my.
Pewnie dali�cie im cholern� ko�� pr�ciow� byka. Samar Dev zachowa�a jednak t� my�l dla siebie.
- Ile ju� by�o tych polowa�?
- Do tej pory dwadzie�cia, ale ich �odzie nie odp�ywaj�.
Ca�a twarz Karsy pociemnia�a. Samar Dev nigdy jeszcze nie widzia�a u niego podobnego gniewu. Przestraszy�a si�, �e Teblor rozerwie tego ma�ego, przera�onego cz�owieczka na strz�py.
- Zapomnijcie wszyscy o wstydzie! - powiedzia� jednak. - Zapomnijcie! Zab�jcy nie potrzebuj� powodu, �eby zabija�. Dlatego s� zab�jcami. Sam fakt waszego istnienia jest dla nich wystarczaj�c� obraz�. - Podszed� do Wyszukiwacza �odzi i wyrwa� ko�� z jego r�k. - Odbior� �ycie im wszystkim, zatopi� ich przekl�te statki. Przy...
- Karsa! - przerwa�a mu Samar.
Odwr�ci� si� do niej z b�yskiem w oczach.
- Zanim przysi�gniesz zrobi� co� tak... ekstremalnego, m�g�by� rozwa�y� bardziej osi�galne rozwi�zanie.
Widzia�a, �e narasta w nim w�ciek�o��.
- Na przyk�ad - doda�a po�piesznie - m�g�by� si� zadowoli� przegnaniem ich z powrotem na statki. Sprawieniem, �e las stanie si� dla nich... niego�cinny.
Po d�ugiej, pe�nej napi�cia chwili Teblor westchn��.
- Tak. To wystarczy. Cho� kusi mnie, by pop�yn�� za nimi.
Wyszukiwacz �odzi gapi� si� na Kars�, otwieraj�c szeroko oczy ze zdumienia i zarazem strachu.
Przez chwil� Samar s�dzi�a, �e by�a to nietypowa dla ogromnego wojownika pr�ba �artu. Ale nie, Teblor m�wi� powa�nie. Ku swej trwodze u�wiadomi�a sobie, �e wierzy mu i nie znajduje w jego s�owach nic zabawnego ani absurdalnego.
- Ale mo�esz chyba zaczeka� z t� decyzj�?
- Mog�. - Znowu �ypn�� na Wyszukiwacza �odzi. - Opisz mi tych o�ywie�c�w.
- S� wysocy, ale nie a� tak, jak ty. Ich sk�ra ma barw� �mierci, a oczy s� zimne jak l�d. Maj� �elazn� bro� i s� w�r�d nich szamani, kt�rych oddech niesie chorob�. Wypuszczaj� z siebie chmury truj�cych opar�w. Wszyscy, kt�rzy ich dotykaj�, umieraj� w straszliwych cierpieniach.
- Chyba u�ywaj� s�owa �o�ywieniec� na okre�lenie ka�dego, kto nie pochodzi z ich �wiata - powiedzia�a do Karsy Samar Dev. - Wrogowie, o kt�rych m�wi�, przyp�ywaj� tu statkami. Nie wydaje si� prawdopodobne, �eby rzeczywi�cie byli martwiakami. Oddech szaman�w to pewnie czary.
- Wyszukiwaczu �odzi - rzek� Karsa. - Kiedy ju� sko�cz� �wiartowa� bhederin, zaprowadzisz mnie do tych o�ywie�c�w.
Twarz m�czyzny poblad�a nagle.
- To bardzo wiele dni drogi, Sprawco. Chcia�em wys�a� do p�nocnych klan�w wiadomo�� o twoim przybyciu...
- Nie. P�jdziesz z nami.
- Ale... ale dlaczego?
Karsa podszed� bli�ej, z�apa� jedn� r�k� Wyszukiwacza �odzi za kark i przyci�gn�� go do siebie.
- B�dziesz �wiadkiem i dzi�ki temu staniesz si� kim� wi�cej, ni� jeste� teraz. B�dziesz przygotowany na to, co czeka ciebie i ten tw�j nieszcz�sny lud. - Pu�ci� dzikusa, a ten wci�gn�� gwa�townie powietrze i zatoczy� si� do ty�u. - Moi rodacy wierzyli kiedy�, �e mog� si� ukry� - ci�gn�� Teblor, obna�aj�c z�by. - Mylili si�. Zrozumia�em to i ty r�wnie� to teraz zrozumiesz. Wydaje ci si�, �e o�ywie�cy s� jedynym niebezpiecze�stwem? Ty g�upcze, to zaledwie pocz�tek.
Teblor wr�ci� do �wiartowania zwierzyny.
Wyszukiwacz �odzi gapi� si� na niego przez chwil� z b�yskiem przera�enia w oczach. Potem odwr�ci� si� i wysycza� co� w swym j�zyku. Sze�ciu wojownik�w ruszy�o w stron� Karsy, wyci�gaj�c no�e.
- Karso - ostrzeg�a go Samar.
Wyszukiwacz �odzi uni�s� r�ce.
- Nie! Nie chcemy ci� skrzywdzi�, Sprawco. Oni maj� ci pom�c w �wiartowaniu, �eby� nie musia� traci� czasu.
- Sk�ry trzeba wyprawi� - za��da� Karsa.
- Zgoda.
- I niech go�cy dostarcz� mi je razem z w�dzonym mi�sem.
- Zgoda.
- W takim razie mo�emy rusza� w drog� natychmiast. Wyszukiwacz �odzi skin�� g�ow�, jakby nie by� w stanie wydoby� z siebie g�osu.
Karsa u�miechn�� si� szyderczo, uni�s� n� i podszed� do pobliskiej sadzawki, by zmy� krew z ostrza, a potem z d�oni i przedramion.
Sze�ciu wojownik�w przyst�pi�o do �wiartowania bhederin, a Samar Dev podesz�a do ich wodza.
- Wyszukiwaczu �odzi.
Spojrza� na ni� z l�kiem w oczach.
- Jeste� czarownic�? Tak ci� nazwa� Sprawca.
- Jestem. Gdzie s� wasze kobiety? I dzieci?
- Za tym bagnem, na p�nocny zach�d - odpowiedzia�. - To wy�ej po�o�one tereny. S� tam jeziora i rzeki, gdzie mo�emy znale�� czarne ziarno, a na p�askiej skale jagody. Zako�czyli�my ju� wielkie polowanie na r�wninie i teraz wracamy do swych licznych oboz�w z zapasami mi�sa na zim�. Ale my - wskaza� na swych wojownik�w - poszli�my za wami. Patrzyli�my na to, jak Sprawca zabija bhederin. Je�dzi na kostnym koniu. Nigdy nie widzieli�my, �eby kto� ich dosiada�. Ma miecz z kamienia narodzin. �elazny Prorok opowiada naszemu ludowi o wojownikach w�adaj�cych or�em z takiego kamienia. M�wi, �e nadejd�.
- Nigdy nie s�ysza�am o tym �elaznym Proroku - wyzna�a Samar Dev, marszcz�c brwi.
Wyszukiwacz �odzi wykona� zamaszysty gest r�k� i spojrza� na po�udnie.
- M�wi� o tym znaczy m�wi� o zamarzni�tym czasie. - Zamkn�� oczy i ton jego g�osu zmieni� si� nagle. - W czasie wielkiego zabijania, kt�ry jest zamarzni�tym czasem przesz�o�ci, Anibarowie mieszkali na r�wninach i docierali w swych w�dr�wkach prawie do samej Rzeki Wschodniej, gdzie wznosi�y si� wielkie, otoczone murami obozy Ugar�w. Anibarowie handlowali z Ugarami, wymieniaj�c mi�so i sk�ry na �elazne narz�dzia i bro�. Potem do Ugar�w dotar�o wielkie zabijanie i wielu z nich szuka�o schronienia w�r�d Anibar�w. Jednak�e zab�jcy, zwani przez Ugar�w Mezla, pod��yli za nimi. Stoczono straszliw� bitw� i wszyscy, kt�rzy szukali bezpiecze�stwa w�r�d Anibar�w, padli pod ciosami Mezla. Obawiaj�c si� odwetu za pomoc, jakiej udzielili Ugarom, Anibarowie przygotowali si� do ucieczki w g��b odhan, lecz w�dz Mezla znalaz� ich wcze�niej. Przyszed� do nich z setk� z�owrogich wojownik�w, ale powstrzyma� ich �elazn� bro�. Oznajmi�, �e Anibarowie nie s� jego wrogami, a potem ostrzeg�, �e nadchodz� inni, kt�rzy nie znaj� lito�ci i pragn� zniszczy� Anibar�w. Ten w�dz by� �elaznym Prorokiem, kr�lem Sui Etkarem. Anibarowie pos�uchali jego s��w i uciekli na p�nocny zach�d. Ziemie, na kt�rych przebywamy, oraz lasy i jeziora po�o�one dalej sta�y si� ich ojczyzn�. - Spojrza� na Kars�. Teblor spakowa� ju� zapasy i dosiad� konia Jhag�w. - �elazny Prorok m�wi nam... - podj��, znowu zmieniaj�c intonacj� - ...�e istnieje czas, gdy w chwili najwi�kszego niebezpiecze�stwa przychodz� nam z pomoc� wojownicy uzbrojeni w kamienne miecze. Dlatego, gdy ujrzeli�my, kto w�druje po naszej krainie i jaki ma miecz... zrozumieli�my, �e ten czas ma si� wkr�tce sta� zamarzni�tym czasem.
Samar Dev przygl�da�a mu si� przez d�ug� chwil�. Potem przenios�a wzrok na Kars�.
- Nie s�dz�, �eby� m�g� tam jecha� na Havoku - zauwa�y�a. - Nied�ugo wkroczymy na trudny teren.
- B�d� jecha�, jak d�ugo si� da - odpar� Teblor. - Ty mo�esz prowadzi� konia za uzd�. Je�li chcesz, mo�esz go nawet nie�� przez teren, kt�ry uznasz za trudny.
Poirytowana kobieta podesz�a do swego wierzchowca.
- Prosz� bardzo. Na razie pojad� za tob�, Karso Orlong. Przynajmniej nie b�d� si� musia�a martwi� o smagaj�ce twarz ga��zie, bo przecie� zwalisz wszystkie drzewa rosn�ce ci na drodze.
Wyszukiwacz �odzi zaczeka�, a� oboje b�d� gotowi, a potem ruszy� naprz�d wzd�u� p�nocnej granicy podmok�ej polany. Gdy dotar� do jej skraju, skr�ci� i znikn�� w lesie.
Karsa zatrzyma� Havoka, spogl�daj�c na g�ste chaszcze oraz rosn�ce blisko siebie �wierki czarne.
Samar Dev parskn�a �miechem. Teblor przeszy� j� w�ciek�ym spojrzeniem.
A potem zsun�� si� z grzbietu ogiera.
Wyszukiwacz �odzi czeka� na nich z przepraszaj�cym wyrazem pomalowanej na szaro twarzy.
- To �cie�ki wydeptane przez zwierzyn�, Sprawco. W tych lasach �yj� jelenie, nied�wiedzie, wilki i �osie. Nawet bhederin nie zapuszczaj� si� daleko poza te polany. Dalej na p�nocy s� r�wnie� wapiti i karibu. Korytarze wydeptane przez zwierzyn� s�, jak widzisz, niskie. Nawet Anibarowie musz� si� schyla�, gdy w�druj� nimi szybko. W nieznalezionym czasie, o kt�rym niewiele mo�na powiedzie�, jest wi�cej p�askiej ska�y i podr� b�dzie �atwiejsza.
Niski, monotonny las ci�gn�� si� bez ko�ca. G�szcz przyprawia� ich o frustracj�, wydawa�o si�, �e wyr�s� jedynie po to, by utrudnia� w�dr�wk�. Ska�a macierzysta cz�sto wychodzi�a tu nad ziemi�, widzieli jej fioletowo-czarn� powierzchni�, miejscami poprzeszywan� d�ugimi �y�ami kwarcytu. Ta powierzchnia by�a jednak nier�wna, pochy�a i pofa�dowana, tworzy�a niecki o wysokich �cianach, leje krasowe i �leby wype�nione odwarstwiaj�cymi si�, poro�ni�tymi �liskim, szmaragdowym mchem p�ytkami. W zag��bieniach le�a�o mn�stwo zwalonych drzew. Kora �wierk�w czarnych by�a szorstka niczym sk�ra rekina, a pozbawione szpilek, twarde jak ko�� ga��zie tworzy�y g�st�, nieust�pliw� paj�czyn�.
Tu i �wdzie do ziemi dociera�y snopy s�onecznego �wiat�a, tworz�c wyspy intensywnych barw po�rodku mrocznego �wiata.
Przed zmierzchem Wyszukiwacz �odzi doprowadzi� ich do zdradliwego osypiska i wdrapa� si� na nie. Karsa i Samar Dev musieli prowadzi� konie i ta wspinaczka wydawa�a im si� bardzo niebezpieczna. Mech p�ka� pod nogami niczym przegni�a sk�ra, ods�aniaj�c ostre, kanciaste kamienie oraz g��bokie wyrwy, w kt�rych ko� m�g�by z �atwo�ci� z�ama� nog�.
Samar Dev by�a mokra od potu. Na brudnej od py�u sk�rze mia�a liczne zadrapania. W ko�cu jednak dotar�a na szczyt. Tu� przed nim odwr�ci�a si�, by przez ostatnie kilka metr�w poprowadzi� konia, trzymaj�c go za uzd�. Przed nimi ci�gn�a si� prawie ca�kowicie p�aska skalna powierzchnia, upstrzona szarymi plamami porost�w. W p�ytkich zag��bieniach ros�y sosny wejmutki i banki, a tu i �wdzie r�wnie� kar�owate d�by, otoczone krzakami janowca, czarnych jag�d oraz golterii. Wielkie jak wr�ble wa�ki �miga�y w blasku zachodz�cego s�o�ca, przecinaj�c roje mniejszych owad�w.
Wyszukiwacz �odzi wskaza� na p�noc.
- Ta �cie�ka prowadzi do jeziora. Tam mo�na rozbi� ob�z.
Ruszyli w tamt� stron�.
Nigdzie nie by�o wida� �adnych wzniesie�. Grzbiet, po kt�rym szli, wi� si�, przebiegaj�c niekiedy mi�dzy niskimi wypi�trzeniami i skalnymi kolcami. Samar Dev szybko u�wiadomi�a sobie, jak �atwo mo�na si� zgubi� w tej dzikiej okolicy. Przed nimi trasa dzieli�a si� na dwie odnogi. Wyszukiwacz �odzi podszed� do jej wschodniej kraw�dzi, spogl�da� przez chwil� w d� i wybra� grzbiet biegn�cy na wsch�d.
Samar Dev podesz�a w to samo miejsce i zobaczy�a to, czego szuka� - kr�t� lini� niewielkich g�az�w le��cych na skalnej p�ce tu� pod kraw�dzi�. U�o�ono j� w kszta�t przypominaj�cy w�a. Jego g�ow� tworzy� p�aski, klinowaty g�az, natomiast ostatni kamyk ogona by� rozmiar�w paznokcia jej kciuka. Wszystkie kamienie pokrywa�a warstwa porost�w, sugeruj�ca, �e ten drogowskaz jest bardzo stary. W kszta�cie w�a nie by�o nic, co by wskazywa�o, kt�r� drog� nale�y wybra�, cho� jego g�owa zwraca�a si� w kierunku, w kt�rym zmierzali.
- Wyszukiwaczu �odzi! - zawo�a�a. - Jak nale�y odczyta� tego w�a z kamieni?
Obejrza� si� na ni�.
- W�� wskazuje drog� od serca. ��w �cie�k� ku sercu.
- Dobrze, ale dlaczego nie s� na samej drodze, �eby�cie nie musieli ich szuka�?
- Kiedy niesiemy na po�udnie czarne zbo�e, jeste�my obci��eni. Ani ��w, ani w�� nie mog� utraci� kszta�tu. My biegamy po tych drogach. Z ci�arem na plecach.
- Gdzie zabieracie plony?
- Do oboz�w na r�wninach. Ka�da grupa. Gromadzimy je, a potem dzielimy, �eby dla ka�dej grupy wystarczy�o zbo�a. Jeziorom, rzekom i ich brzegom nie mo�na ufa�. Czasami �niwa s� dobre. Innym razem s�abe. Wody podnosz� si� i opadaj�. To nie to samo. P�aska ska�a chce r�wno pokrywa� ca�y �wiat, ale nie mo�e, wi�c woda podnosi si� i opada. Nie kl�kamy przed nier�wno�ci�, bo inaczej sami odrzuciliby�my sprawiedliwo�� i n� odnalaz�by n�.
- To stare zasady radzenia sobie z g�odem - potwierdzi�a Samar, kiwaj�c g�ow�.
- Zasady z zamarzni�tego czasu.
Karsa Orlong zerkn�� na Samar Dev.
- Co to jest zamarzni�ty czas, czarownico?
- Przesz�o��, Teblorze.
Zauwa�y�a, �e w zamy�leniu zmru�y� oczy. Po chwili chrz�kn��.
- A nieznaleziony czas to przysz�o��. Z tego wynika, �e chwila obecna jest p�yn�cym czasem...
- Tak! - zawo�a� Wyszukiwacz �odzi. - Pozna�e� wielk� tajemnic� �ycia.
Samar Dev wdrapa�a si� na siod�o. Po tej drodze mogli jecha� konno, pod warunkiem, �e b�d� ostro�ni. Gdy Karsa Orlong pod��y� za jej przyk�adem, kobiet� wype�ni� niezwyk�y spok�j. U�wiadomi�a sobie, �e zrodzi� si� on ze s��w Wyszukiwacza �odzi.
Wielka tajemnica �ycia. P�yn�cy czas, kt�ry jeszcze nie zamarz�, przed chwil� odnaleziony w nieznalezionym.
- Wyszukiwaczu �odzi, �elazny Prorok przyby� do was dawno temu, w zamarzni�tym czasie, ale opowiada� wam o nieznalezionym czasie.
- Tak, rozumiesz to, czarownico. Sui Etkar m�wi tylko w jednym j�zyku, ale ten j�zyk zawiera wszystko. Jest �elaznym Prorokiem. Kr�lem.
- Waszym kr�lem?
- Nie. My jeste�my jego cieniami.
- Dlatego �e istniejecie tylko w p�yn�cym czasie.
M�czyzna odwr�ci� si� i pok�oni� z szacunkiem. Ten widok poruszy� co� w duszy Samar Dev.
- Twoja m�dro�� nas zaszczyca, czarownico - rzek�.
- A gdzie le�y kr�lestwo Sui Etkara? - zapyta�a.
Do oczu m�czyzny nap�yn�y �zy.
- My r�wnie� pragniemy pozna� odpowied� na to pytanie. Ono zagubi�o si�...
- W nieznalezionym czasie.
- Tak.
- Sui Etkar by� Mezla.
- Tak.
Samar Dev otworzy�a usta, by zada� jeszcze jedno pytanie, ale u�wiadomi�a sobie, �e nie musi tego robi�. Na nie zna�a odpowied�. Zamiast tego zapyta�a o co� innego:
- Wyszukiwaczu �odzi, powiedz mi, czy zamarzni�ty czas ��czy z p�yn�cym czasem most?
Rozci�gn�� usta w rzewnym, przepojonym t�sknot� u�miechu.
- Tak.
- Ale nie mo�ecie po nim przej��.
- Nie mo�emy.
- Dlatego �e most si� pali.
- Tak, czarownico, most si� pali.
Kr�l Sui Etkar i nieznalezione kr�lestwo...
***
Skalne p�ki opada�y ku spienionym, hucz�cym ba�wanom niczym ogromne, nieociosane schody. Porywisty wicher gna� ciemne fale po p�nocnym morzu a� po sam horyzont, nad kt�rym zawis�y burzowe chmury koloru poczernianej zbroi. Za ich plecami r�s� ci�gn�cy si� wzd�u� zachodniego brzegu las skar�owacia�ych sosen, jode� i cedr�w o ga��ziach poszarpanych i po�amanych przez szalej�ce wichry.
Dr��cy z zimna Taralack Veed owin�� si� szczelniej futrem, a potem odwr�ci� plecami do wzburzonego morza.
- Teraz p�jdziemy na zach�d - oznajmi� g�o�no, by przekrzycze� wichur�. - Wzd�u� wybrze�a, a� do chwili, gdy skr�ci na p�noc. Potem ruszymy w g��b l�du, prosto na zach�d, do krainy kamieni i jezior. To b�dzie trudna podr�, poniewa� nie napotkamy wiele zwierzyny. Mo�emy jednak �apa� ryby. Co gorsza, mieszkaj� tam krwio�ercze dzikusy, zbyt tch�rzliwe, by atakowa� za dnia. Zawsze robi� to noc�. Musimy by� przygotowani na spotkanie z nimi. Musimy zanie�� im rze�.
Icarium nie odezwa� si� ani s�owem, wbijaj�c wzrok w zwiastun nadchodz�cego sztormu.
Taralack skrzywi� si� i wr�ci� do ich otoczonego ska�ami obozu. Przykucn�� tam, raduj�c si� b�ogos�awion� os�on� przed wiatrem, i ogrza� zaczerwienione z zimna d�onie nad ogniskiem, w kt�rym p�on�o wyrzucone przez morze drewno. Pozosta�y ju� tylko nieliczne przeb�yski legendarnego, niemal mitycznego spokoju Jhaga. Icarium sta� si� ponury i nieprzyst�pny. Taralack Veed kszta�towa� go w�asnor�cznie, aczkolwiek �ci�le przestrzega� wskaz�wek udzielonych przez Bezimiennych.
Miecz st�pia�. Musisz si� sta� ose�k�, Gralu.
Jednak�e ose�ki by�y nieczu�ymi narz�dziami, nic ich nie obchodzi� miecz ani d�o� go dzier��ca. Wojownikowi, kt�rym w�ada�y nami�tno�ci, trudno by�o zdoby� si� na podobn� oboj�tno��, nie m�wi�c ju� o jej utrzymaniu. Taralack czu� narastaj�cy nacisk i wiedzia�, �e pewnego dnia pozazdro�ci Mappowi Konusowi �aski �mierci.
Ose�ka jednak nie mo�e r�wnie� przerodzi� si� w nic innego.
Do tej pory posuwali si� naprz�d szybko. Icarium by� niestrudzony. Wystarczy�o wskaza� mu kierunek. Cho� Taralack Veed s�yn�� z wytrwa�o�ci, czu� si� wyczerpany.
Nie jestem Trellem, a to nie jest zwyczajna w�dr�wka. Ju� nie. A dla Icariuma nigdy wi�cej tak� nie b�dzie.
Dla Taralacka Veeda najwyra�niej r�wnie� nie.
Uni�s� wzrok, s�ysz�c kroki, i zobaczy� schodz�cego w d� Icariuma.
- Te dzikusy, o kt�rych m�wi�e� - zacz�� Jhag bez zb�dnych wst�p�w. - Dlaczego mia�yby nas zaczepia�?
- W ich przekl�tym lesie jest pe�no �wi�tych miejsc, Icariumie.
- W takim razie wystarczy, �e b�dziemy je omija�.
- Takie miejsca trudno jest rozpozna�. Mo�e to by� rz�d g�az�w, niemal ca�kowicie ukrytych pod mchami i porostami. Albo resztki poro�a zatkni�te w rozga��zienie drzew i tak zaro�ni�te, �e prawie niewidoczne. Albo �y�a kwarcytu usiana drobinkami z�ota. Albo zielony kamie� narz�dziowy. Kamienio�omy s� zaledwie bladym wy��obieniem w pionowej skale. Wydobywaj� zielony kamie� za pomoc� ognia i zimnej wody. Mog� to nawet by� �lady nied�wiedzi na skale, pozostawione przez niezliczone pokolenia tych wrednych zwierzak�w. Wszystko to jest �wi�te. Nie spos�b zg��bi� umys�u podobnych dzikus�w.
- Widz�, �e du�o o nich wiesz. A przecie� m�wi�e�, �e nigdy nie odwiedza�e� tych stron.
- Opowiedziano mi o nich bardzo szczeg�owo, Icariumie.
W oczach Jhaga pojawi� si� nagle ostry b�ysk.
- A kto udzieli� ci tylu informacji, Taralacku Veed z Grali?
- W�drowa�em po wielu krainach, przyjacielu. Pozna�em tysi�c opowie�ci...
- Przygotowano ci�. Na spotkanie ze mn�.
Blady u�mieszek bardzo pasowa� do tej chwili i Taralack odnalaz� go z �atwo�ci�.
- Wiele z tych w�dr�wek odby�em w twoim towarzystwie, Icariumie. Gdybym tylko m�g� si� z tob� podzieli� wspomnieniami chwil, kt�re razem prze�yli�my.
- Gdyby� tylko m�g� - zgodzi� si� Icarium, wpatruj�c si� w ognisko.
- Oczywi�cie - doda� Taralack - w tym darze by�oby wiele mroku, mn�stwo nieprzyjemnych i z�owrogich czyn�w. Pustka, jak� masz w sobie, Icariumie, jest zar�wno b�ogos�awie�stwem, jak i kl�tw�. Rozumiesz to, prawda?
- W tej pustce nie ma b�ogos�awie�stwa - sprzeciwi� si� Icarium, kr�c�c g�ow�. - Nie mog� zap�aci� sprawiedliwej ceny za wszystko, co uczyni�em. Nie mog� napi�tnowa� swej duszy. I dlatego nigdy si� nie zmieniam, zawsze pozostaj� naiwny...
- Niewinny...
- Nie, nie niewinny. Niewiedza nie jest usprawiedliwieniem, Taralacku Veed.
Zwracasz si� teraz do mnie po nazwisku, a nie: �przyjacielu�. Czy�by zacz�a ci� zatruwa� nieufno��?
- Dlatego moj� rol� jest za ka�dym razem przywraca� ci wszystko, co utraci�e�. Niestety, to �mudne zadanie i czuj� si� nim znu�ony. Moja s�abo�� polega na tym, �e pragn� ci oszcz�dzi� najokropniejszych z tych wspomnie�. Mam w sercu zbyt wiele lito�ci, ale teraz widz�, �e staraj�c si� ciebie os�ania�, tylko ci� rani�. - Splun�� w d�onie i wyg�adzi� w�osy, a potem znowu wyci�gn�� r�ce nad ogniskiem. - Prosz� bardzo, przyjacielu. Kiedy�, dawno temu, zaw�adn�o tob� pragnienie uwolnienia ojca, kt�rego zabra� dom Azath. Pr�ba zako�czy�a si� straszliwym niepowodzeniem i w jej wyniku zrodzi�a si� g��bsza, bardziej niszczycielska si�a. Tw�j gniew. Roztrzaska�e� rann� grot� i zniszczy�e� dom Azath, wypuszczaj�c na �wiat zast�p demonicznych istot, kt�re wszystkie pragn�y jedynie dominacji i tyranii. Niekt�re z nich zabi�e�, ale liczne umkn�y przed twoim gniewem i �yj� po dzi� dzie�, rozproszone w �wiecie niczym nasiona z�a. Najbardziej gorzka ironia kryje si� w tym, �e tw�j ojciec wcale nie pragn�� uwolnienia. Nieprzymuszony, postanowi� zosta� stra�nikiem domu Azath i mo�liwe, �e jest nim po dzi� dzie�. W rezultacie zniszcze�, jakie zada�e�, kult od zarania czasu oddaj�cy cze�� Azath doszed� do wniosku, �e musi stworzy� w�asnych stra�nik�w. Specjalnie wybranych wojownik�w, kt�rzy b�d� ci towarzyszyli, dok�dkolwiek si� udasz, poniewa� tw�j gniew i zniszczenie groty najwyra�niej odebra�y ci wszelk� pami�� o przesz�o�ci i wydawa�o si�, �e jeste� skazany na to, by po kres czasu poszukiwa� prawdy o wszystkim, co uczyni�e�. A tak�e raz po raz popada� w gniew i sia� wok� zniszczenie. Dlatego �w kult, Bezimienni, postanowi� da� ci towarzysza. Takiego jak ja. Tak, przyjacielu, byli przede mn� inni, na d�ugo przed moimi narodzinami, a ka�dego z nich nasycono czarami, kt�re spowalniaj� proces starzenia oraz czyni� towarzysza odpornym na wszelkie choroby i trucizny, dop�ki dochowuje wierno�ci. Naszym zadaniem jest kierowa� tw� furi�, przydawa� jej moralnego wymiaru, a nade wszystko by� twoim przyjacielem. To ostatnie zadanie raz po raz okazywa�o si� najprostsze, a zarazem najbardziej n�c�ce, �atwo jest bowiem znale�� w sobie g��bok� i trwa�� mi�o�� do ciebie. Powodem jest twoja rzetelno��, lojalno�� i nieskalany honor. Przyznaj�, Icariumie, �e twe poczucie sprawiedliwo�ci jest surowe. Mimo to w ostatecznym rozrachunku cechuje si� g��bok� szlachetno�ci�. A teraz czeka na ciebie wr�g. Wr�g tak pot�ny, �e tylko ty masz wystarczaj�co wiele mocy, by mu si� przeciwstawi�. Dlatego w�a�nie wyruszyli�my w t� podr� i musimy zniszczy� ka�dego, kto stanie nam na drodze, bez wzgl�du na pow�d. Tego wymaga dobro og�u. - Pozwoli� sobie na kolejny u�mieszek, ale tym razem ubarwi� go nut� straszliwego, lecz dzielnie powstrzymywanego b�lu. - Z pewno�ci� zadajesz sobie teraz pytanie, czy Bezimienni zas�uguj� na podobn� odpowiedzialno��? Czy ich �miertelna prawo�� i poczucie honoru mog� si� r�wna� z twoimi? Odpowied� kryje si� w konieczno�ci, a przede wszystkim w przyk�adzie jaki stanowisz. Ka�dym swym uczynkiem wskazujesz Bezimiennym drog�, przyjacielu. Je�li nie spe�ni� swego zadania, to tylko dlatego, �e ty nie wykonasz swojego.
Taralack Veed, zadowolony, �e bezb��dnie powt�rzy� s�owa, kt�rych go nauczono, spojrza� na stoj�cego obok w blasku ogniska wysokiego wojownika. Icarium ukry� twarz w d�oniach, jak dziecko, dla kt�rego �lepota oznacza unicestwienie.
Taralack u�wiadomi� sobie, �e Jhag p�acze.
Znakomicie. Nawet on. Nawet on b�dzie si� karmi� w�asnym b�lem i uczyni z niego uzale�niaj�cy nektar, s�odki narkotyk z�o�ony ze stawianych pod w�asnym adresem oskar�e� i cierpienia.
A wszelkie zw�tpienie, wszelka nieufno��, znikn�.
Albowiem �adna s�odycz p�yn�ca z tych uczu� nie mo�e by� z�a.
Spad�y na nich pierwsze krople zimnego deszczu i us�yszeli niski �oskot gromu. Za chwil� nadejdzie burza.
- Ju� wypocz��em - oznajmi� Taralack, wstaj�c. - Ruszajmy. Przed nami d�uga droga...
- Nie ma potrzeby - przerwa� mu Icarium, nie opuszczaj�c d�oni.
- Jak to?
- Na morzu jest pe�no okr�t�w.
***
Samotny je�dziec przyby� spomi�dzy wzg�rz nied�ugo po zasadzce. Barathol Mekhar podni�s� si�, przerywaj�c d�ugotrwa�e ogl�dziny cia�a zabitego demona. Pot�ne, pokryte bliznami i dziobami przedramiona m�czyzny zbryzga�a krew. Mia� na sobie zbroj� i he�m, a teraz wydoby� top�r.
Min�y miesi�ce, odk�d pojawili si� tu T�lan Imassowie. My�la�, �e ju� dawno odeszli, jeszcze przed tym, nim stary Kulat opu�ci� osad� w ataku nag�ego szale�stwa. Nie przysz�o mu do g�owy - �adnemu z nich nie przysz�o - �e straszliwe martwiaki nadal tu s�.
Wymordowa�y grup� w�drowc�w, atakuj�c z zasadzki tak b�yskawicznie, �e Barathol nawet nie zd��y� si� zorientowa�, co si� dzieje. Jhelim i Filiad wpadli nagle do kuchni, krzycz�c, �e tu� za przysi�kiem pope�niono morderstwo. Barathol zabra� bro� i pobieg� z nimi na zachodni trakt, tylko po to, by si� przekona�, �e nieprzyjaciel ju� odszed�, wykonawszy zadanie, a przy starym trakcie le�� dogorywaj�ce konie i nieruchome cia�a. Mo�na by pomy�le�, �e spad�y z nieba.
Wys�a� Filiada po star� Nulliss, posiadaj�c� pewne niewielkie zdolno�ci uzdrawiania, a potem wr�ci� do ku�ni, ignoruj�c Jhelima, kt�ry �azi� za nim jak zgubione szczeni�. Barathol w�o�y� bez po�piechu zbroj�. Podejrzewa�, �e T�lan Imassowie byli dok�adni. Mieli czas, by si� upewni�, �e nie pope�ni� b��d�w. Nulliss przekona si�, �e dla biednych ofiar nic ju� nie mo�na zrobi�.
Po powrocie na zachodni trakt ujrza� ze zdumieniem, �e staruszka z plemienia Semk�w kl�czy obok le��cej na ziemi postaci, wykrzykuj�c rozkazy do Filiada. Barathol pobieg� w tamt� stron�. W jego oczach wygl�da�o to tak, jakby Nulliss w�o�y�a d�onie do wn�trza cia�a m�czyzny. Jej chude ramiona porusza�y si�, jak przy ugniataniu ciasta. Jednocze�nie spogl�da�a na le��c� obok kobiet�, kt�ra j�cza�a g�o�no i wierzga�a nogami, wygrzebuj�c bruzdy w ziemi. Wyp�yn�o z niej mn�stwo krwi.
Nulliss zauwa�y�a go i przywo�a�a do siebie.
Barathol zorientowa� si�, �e m�czy�nie, obok kt�rego kl�czy, wypruto trzewia. Nulliss wpycha�a mu je do �rodka.
- W imi� Kaptura, kobieto - warkn�� kowal. - Zostaw go. Ju� po nim. Wype�ni�a� mu brzuch ziemi�...
- Ju� nios� wrz�tek - odburkn�a. - Mam zamiar go umy�. - Wskaza�a g�ow� na miotaj�c� si� po ziemi kobiet�. - Zraniono j� w bark, a teraz rodzi.
- Rodzi? Bogowie na dole. Pos�uchaj, Nulliss, wrz�tek si� nie nadaje, chyba �e chcesz ugotowa� jego w�trob� na kolacj�...
- Wracaj do swojego kowad�a, ty bezm�zga ma�po! To by�o czyste ci�cie. Widzia�am, co potrafi� zrobi� dziki k�ami, i tamto wygl�da�o znacznie gorzej.
- Mo�e z pocz�tku by�o czyste...
- M�wi�am, �e je wyczyszcz�! Ale nie mo�emy go zanie�� na miejsce, je�li b�dzie wl�k� za sob� wn�trzno�ci, tak?
Skonsternowany Barathol rozejrza� si� wok�. Mia� ochot� kogo� zabi�. To by�o proste pragnienie, ale wiedzia� ju�, �e nie zdo�a go spe�ni�, i ta �wiadomo�� psu�a mu nastr�j. Podszed� do trzeciego cia�a. To by� stary m�czyzna, wytatuowany i bezr�ki. T�lan Imassowie poszatkowali go.
Zatem to on by� ich celem. Tamci po prostu stan�li im na drodze. Dlatego nic ich nie obchodzi�o, czy b�d� �y�, czy zgin�.
Tak czy inaczej, biedny skurczybyk nie m�g� by� bardziej martwy.
Po chwili Barathol podszed� do ostatniej ofiary. Z osady nadchodzili kolejni ludzie, dwoje z nich nios�o koce i szmaty. Storuk, Fenar, Hayrith, Stuk, wszyscy wydawali si� drobni, w jaki� spos�b umniejszeni. Byli bladzi ze strachu. Nulliss znowu zacz�a wykrzykiwa� rozkazy.
Na ziemi przed nim le�a� jakiego� rodzaju demon. Odci�to mu obie nogi po jednej ze stron, Barathol zauwa�y�, �e stworzenie nie straci�o zbyt wiele krwi, ale po �mierci sta�o si� z nim co� dziwnego. Wygl�da�o tak, jakby spuszczono z niego powietrze, jakby ukryte pod sk�r� cia�o zacz�o si� rozpuszcza� i znika�. Jego niezwyk�e oczy wysch�y ju� i pop�ka�y.
- Kowalu! Pom� mi go podnie��!
Barathol wr�ci� do uzdrowicielki.
- Storuk, z�apcie z bratem koc za rogi z tamtego ko�ca. Fenar, ty pom� mi z tego...
Hayrith, niewiele m�odsza od Nulliss, przynios�a nar�cze szmat.
- A ja? - zapyta�a.
- Usi�d� przy kobiecie. Wepchnij jej co� w ran�. Wypalimy j� p�niej, chyba �e b�dzie mia�a trudno�ci z porodem.
- Straci�a mn�stwo krwi - zauwa�y�a Hayrith, mru��c oczy. - Chyba nie wy�yje.
- By� mo�e. Na razie przy niej usi�d�. Trzymaj j� za r�k�, m�w co� i...
- Tak, tak, czarownico, nie ty jedna znasz si� tu na takich sprawach.
- �wietnie. To bierz si� do roboty.
- D�ugo na to czeka�a�, co?
- Zamknij si�, ty krowo bez cyck�w.
- Kr�lowa Nulliss, wielka kap�anka wredno�ci!
- Kowalu - warkn�a Nulliss - przywal jej toporem, dobra?
Hayrith umkn�a, sycz�c ze z�o�ci�.
- Pom� mi - poprosi�a Barathola Nulliss. - Musimy go podnie��.
Uwa�a�, �e nie ma sensu si� trudzi�, ale spe�ni� jej pro�b�. Gdy ju� to zrobili, �e zdziwieniem us�ysza� od staruszki, �e m�odzieniec prze�y� ten zabieg.
Gdy Nulliss i jej pomocnicy zabrali rannego, Barathol wr�ci� do po�wiartowanego cia�a wytatuowanego staruszka. Przykucn�� u jego boku. To b�dzie nieprzyjemne zadanie, ale mo�e rzeczy znalezione przy zabitym powiedz� mu co� na jego temat. Przetoczy� zw�oki, a potem znieruchomia�, wpatruj�c si� w martwe oczy. Oczy kota. Z nag�ym zainteresowaniem spojrza� na tatua�e, a potem usiad� powoli.
Dopiero wtedy zauwa�y� stosy nie�ywych much. Pokrywa�y ziemi� ze wszystkich stron. Nigdy w �yciu nie widzia� ich tak du�o. Wsta� i wr�ci� do zabitego demona.
Przygl�da� si� mu przez chwil�, nim jego uwag� odwr�ci� odleg�y ruch i t�tent ko�skich kopyt. Wie�niacy wr�cili po ci�arn� kobiet�.
Spojrza� na zmierzaj�cego wprost ku niemu je�d�ca.
M�czyzna dosiada� spienionego rumaka barwy wyblak�ej w s�o�cu ko�ci. Mia� na sobie zakurzon� zbroj� powleczon� bia�ym lakierem, a spod he�mu wyziera�a blada, wymizerowana twarz. Przybysz �ci�gn�� wodze, zsun�� si� z siod�a, i ignoruj�c Barathola, podszed� chwiejnym krokiem do demona, by osun�� si� przed nim na kolana.
- Kto... kto to zrobi�? - zapyta�.
- T�lan Imassowie. By�o ich pi�ciu. Nie�le sfatygowani, nawet jak na T�lan Imass�w. To by�a zasadzka. - Barathol wskaza� na cia�o wytatuowanego m�czyzny. - Chyba chodzi�o im o niego. To kap�an kultu Treacha, Pierwszego Bohatera.
- Treach zosta� teraz bogiem.
Barathol skwitowa� t� wiadomo�� chrz�kni�ciem. Spojrza� na proste chaty przysi�ka, kt�ry nauczy� si� zwa� domem.
- Towarzyszy�o mu dwoje innych. Oboje jeszcze �yj�, ale m�czyzna nie poci�gnie d�ugo. Kobieta jest w ci��y i w�a�nie rodzi... M�czyzna wlepi� w niego wzrok.
- Dwoje? Powinno by� troje. Dziewczyna...
Barathol zmarszczy� brwi.
- My�la�em, �e to kap�an by� ich celem, bo poszatkowali go bardzo dok�adnie, ale teraz widz�, �e za�atwili go dlatego, �e by� najgro�niejszy. Musia�o im chodzi� o dziewczyn�, bo tu jej nie ma.
M�czyzna wsta�. Dor�wnywa� wzrostem Baratholowi, cho� nie by� tak szeroki w barach.
- By� mo�e uciek�a. Na wzg�rza...
- Niewykluczone. Ale... - Wskaza� na martwego konia le��cego nieopodal. - Zdziwi� mnie ten dodatkowy wierzchowiec, osiod�any jak pozosta�e. Za�atwili go na szlaku.
- Ach, tak. Rozumiem.
- Kim jeste�? - zapyta� Barathol. - I kim by�a dla ciebie ta dziewczyna?
Na twarzy nieznajomego nadal malowa� si� g��boki szok. M�czyzna zamruga�, a potem skin�� g�ow�.
- Nazywam si� L�oric. Dziewczyna by�a... by�a dla Kr�lowej Sn�w. Mia�em j� zabra�... i mojego chowa�ca.
Ponownie spojrza� na demona i jego twarz wykrzywi�a si� w grymasie b�lu.
- Widz�, �e fortuna ci nie sprzyja�a - stwierdzi� Barathol. Nagle nasun�a mu si� pewna my�l. - L�oric, czy znasz si� na uzdrawianiu?
- S�ucham?
- Jeste� jednym z wielkich mag�w sha�ik...
L�oric odwr�ci� wzrok, jakby te s�owa zada�y mu b�l.
- Sha�ik nie �yje. Bunt zosta� st�umiony.
Barathol wzruszy� ramionami.
- Tak - przyzna� L�oric. - W razie potrzeby potrafi� przywo�a� moc Denul.
- Czy obchodzi ci� tylko �ycie dziewczyny? - Barathol wskaza� na demona. - Swemu chowa�cowi nie zdo�asz ju� pom�c, ale co z jego towarzyszami? Czy b�dziesz tu sta� oboj�tnie, my�l�c tylko o tym, co straci�e�?
W oczach maga b�ysn�� gniew.
- Radzi�bym ci ostro�no�� - rzek� cicho. - Nie ulega w�tpliwo�ci, �e by�e� kiedy� �o�nierzem, a mimo to ukry�e� si� tu jak tch�rz, gdy ca�e Siedem Miast powsta�o, marz�c o wolno�ci. Nie pozwol�, by czyni� mi wym�wki kto� taki jak ty.
Barathol zatrzyma� na chwil� spojrzenie ciemnych oczu na L�oricu, a potem ruszy� w stron� budynk�w.
- Kto� przyjdzie przygotowa� zabitych do poch�wku - rzuci�, ogl�daj�c si� przez rami�.
***
Nulliss kaza�a zanie�� swych podopiecznych do starego zajazdu. Dla kobiety przyniesiono z jednego z pokoj�w ��ko, natomiast m�odzie�ca z wyprutymi wn�trzno�ciami po�o�ono na stole we wsp�lnej sali. Na palenisku sta� gar z gotuj�c� si� wod�, a Filiad wyci�ga� z niego pogrzebaczem pasy tkaniny, kt�re nast�pnie podawa� semkowskiej kobiecie.
Nulliss ponownie wyci�gn�a wn�trzno�ci na zewn�trz, ale na razie ignorowa�a pulsuj�c� mas�. Obie r�ce zanurzy�a g��boko w jamie brzusznej.
- Muchy! - wysycza�a, gdy Barathol wszed� do �rodka. - W tej cholernej dziurze jest pe�no martwych much!
- Nie zdo�asz go uratowa� - stwierdzi� Barathol. Podszed� do szynkwasu i po�o�y� top�r na podrapanej, zakurzonej powierzchni. Bro� stukn�a g�ucho o drewno. Spogl�daj�c na Hayrith, zdj�� pancerne r�kawice.
- Ju� urodzi�a? - zapyta�.
- Tak. Dziewczynk�. - Hayrith umy�a r�ce w misce, wskazuj�c g�ow� na ma�e zawini�tko le��ce na piersi kobiety. - My�la�am, �e b�dzie �le, kowalu. Naprawd� �le. Dziecko by�o ca�e niebieskie, cho� p�powina si� nie zap�tli�a ani nie owin�a wok� szyi.
- To dlaczego mia�o taki kolor?
- Mia�o? Nadal ma. Pewnie ojciec by� Napa�czykiem.
- A co z matk�?
- B�dzie �y�a. Nie potrzebowa�am Nulliss. Potrafi� oczy�ci� i przypiec ran�. Towarzyszy�am �wi�tej armii falah�da Hissaru, wi�c w swoim czasie widzia�am mn�stwo bitew. I oczy�ci�am mn�stwo ran. - Otrz�sn�a d�onie z wody i wytar�a je o brudn� bluz�. - Oczywi�cie, dostanie gor�czki, ale je�li j� prze�yje, wszystko b�dzie w porz�dku.
- Hayrith! - zawo�a�a Nulliss. - Chod� wyp�uka� te szmaty! Potem wrzu� je z powrotem do wrz�tku! Bogowie na dole, zaraz go strac�! Serce bije coraz s�abiej!
Drzwi otworzy�y si� gwa�townie. Wszyscy zwr�cili g�owy w stron� L�orica, kt�ry wszed� powoli do izby.
- Kto to jest, w imi� Kaptura? - zapyta�a Hayrith.
- Wielki mag L�oric, uchod�ca z Apokalipsy - odpar� Barathol, zdejmuj�c he�m.
Hayrith zachichota�a.
- Och, czy� nie trafi� we w�a�ciwe miejsce! Witaj, L�oricu! Nalej sobie kufel py�u, na�� talerz popio�u i przy��cz si� do nas! Fenar, przesta� si� gapi� i id� po Chaura i Urdana. Trzeba po�wiartowa� te konie. Nie chcemy, �eby wilki ze wzg�rz dobra�y si� do nich przed nami.
Barathol przygl�da� si� L�oricowi, kt�ry podszed� do kl�cz�cej przy m�odzie�cu Nulliss. Kobieta wpycha�a do rany szmaty i wyci�ga�a je z powrotem. Krwi by�o stanowczo za du�o. Nic dziwnego, �e serce bi�o coraz s�abiej.
- Odsu� si� - poleci� jej L�oric. - Nie w�adam Wielk� Denul, ale przynajmniej zdo�am oczy�ci� i zamkn�� ran�, a tak�e zapobiec infekcji.
- Straci� za du�o krwi - wysycza�a Nulliss.
- By� mo�e - przyzna� L�oric - ale dajmy jego sercu szans� odpoczynku.
Nulliss odsun�a si� od rannego.
- Jak sobie �yczysz - burkn�a. - Ja ju� mu nie pomog�.
Barathol wszed� za szynkwas, przykucn�� naprzeciwko du�ej deski i pukn�� w ni� mocno. Spad�a na pod�og�, ods�aniaj�c trzy zakurzone dzbany. Wzi�� jeden z nich, wyprostowa� si� i postawi� na kontuarze. Znalaz� kufel, wytar� go, wyci�gn�� zatyczk� i nape�ni� naczynie.
Wszyscy spogl�dali na niego - pomijaj�c tylko L�orica, kt�ry przystan�� obok m�odzie�ca, opieraj�c d�onie na jego piersi.
- Sk�d to si� wzi�o, kowalu? - zapyta�a Hayrith przepojonym szacunkiem g�osem.
- Z zapas�w starego Kulata - wyja�ni� Barathol. - Nie s�dz�, �eby mia� w najbli�szym czasie wr�ci�.
- Co to za zapach?
- Falarski rum.
- B�ogos�awieni bogowie na g�rze i na dole!
W jednej chwili wszyscy obecni w izbie miejscowi zgromadzili si� przy szynkwasie. Nulliss odci�gn�a z warkni�ciem Filiada do tylu.
- Nie ty. Jeste� za m�ody!
- Za m�ody? Kobieto, mam dwadzie�cia sze�� lat!
- No w�a�nie! Dwadzie�cia sze�� lat? To za ma�o, �eby doceni� falarski rum, ty chudy szczeniaku.
Barathol westchn��.
- Nie b�d� zach�anna, Nulliss. Zreszt� na dole stoj� jeszcze dwa dzbanki.
Wzi�� kufel i odszed� na bok. Filiad i Jhelim dostali si� za szynkwas, przepychaj�c si� nawzajem.
Po ranie na brzuchu m�odzie�ca zosta�a tylko sina blizna, otoczona plamami krzepn�cej krwi. L�oric nadal sta� obok rannego, trzymaj�c nieruchome d�onie na jego piersi. Po chwili otworzy� oczy i si� odsun��.
- Ma mocne serce... zobaczymy. Gdzie kobieta?
- Tam. Ma ranny bark. Przypalili�my ran�, ale gwarantuj�, �e wda si� zaka�enie, kt�re zapewne j� zabije, je�li czego� nie zrobisz.
L�oric skin�� g�ow�.
- Nazywa si� Scillara. Tego m�odzie�ca nie znam. - Zmarszczy� brwi. - Heboric Widmowor�ki... - Potar� twarz. - Nigdy bym nie pomy�la�... - Zerkn�� na Barathola. - Kiedy Treach wybra� go na swego Bo�ego Je�d�ca, by�o w tym tak wiele mocy. T�lan Imassowie? Pi�ciu sfatygowanych T�lan Imass�w?
Barathol wzruszy� ramionami.
- Nie widzia�em zasadzki. Imassowie pokazali si� tu przed kilkoma miesi�cami. Potem wygl�da�o na to, �e odeszli. W ko�cu nic ich tu nie interesowa�o. Nawet ja.
- To byli s�udzy Okaleczonego Boga - wyja�ni� L�oric. - Niezwi�zani z Wielkiego Domu �a�cuch�w. - Podszed� do kobiety, kt�r� nazwa� Scillar�. - Bogowie rzeczywi�cie tocz� wojn�...
Barathol wytrzeszczy� oczy. Wypi� po�ow� zawarto�ci kufla i pod��y� za wielkim magiem.
- M�wisz: bogowie.
- S�ycha� ju� w niej szept gor�czki. To �le. - Przymkn�� oczy i zacz�� mamrota� co� pod nosem. Po chwili odsun�� si� i spojrza� Baratholowi w oczy. - Oto, co nas czeka. Przelew krwi �miertelnik�w. Zag�ada niewinnych. Nawet tutaj, w tej zabitej deskami wiosce, nie zdo�asz uciec przed udr�k�... ona ci� znajdzie. Znajdzie nas wszystkich.
Barathol dopi� rum.
- Wyruszysz na poszukiwania dziewczyny?
- �eby wyrwa� j� w pojedynk� z r�k Niezwi�zanych? Nie. Nawet gdybym wiedzia� gdzie ich szuka�. Plan Kr�lowej Sn�w spali� na panewce. Ona zapewne ju� o tym wie. - Zaczerpn�� z wysi�kiem g��boki haust powietrza. Barathol dopiero w tej chwili zauwa�y�, jak bardzo zm�czony jest wielki mag. - Nie - powt�rzy� L�oric. Niepewno�� w jego oczach ust�pi�a miejsca cierpieniu. - Straci�em chowa�ca... ale... - Potrz�sn�� g�ow�. - Ale nie czuj� b�lu. Przerwaniu wi�zi powinien towarzyszy� b�l. Nie rozumiem...
- Wielki magu - rzek� Barathol - mamy tu wolne pokoje. Wypocznij chwil�. Ka�� Hayrith znale�� co� do jedzenia. Filiad mo�e odprowadzi� twojego konia do stajni. Zaczekaj tu na m�j powr�t.
Kowal wyda� polecenia Hayrith, a potem opu�ci� zajazd, wracaj�c na zachodni trakt. Spotka� tam Chaura, Fenara i Urdana, zdejmuj�cych siod�a i uprz�� z zabitych koni.
- Chaur! - zawo�a�. - Odsu� si�. Nie, w tamt� stron�, nie ruszaj si� do cholery. O, tam. Nie ruszaj si�.
Podszed� do konia dziewczyny i okr��y� go powoli, wypatruj�c �lad�w.
Chaur wierci� si� nerwowo. By� pot�nym m�czyzn�, ale mia� umys� dziecka, cho� widok krwi nigdy mu nie przeszkadza�.
Barathol ignorowa� go, skupiaj�c uwag� na zadrapaniach, bruzdach i przesuni�tych kamieniach. W ko�cu uda�o mu si� znale�� odcisk ma�ej stopy, tylko jeden i w dodatku dziwnie wykrzywiony na pi�cie. Po obu jego stronach wypatrzy� wi�ksze �lady szkieletowych st�p, powi�zanych tu i �wdzie rzemieniami albo paskami niegarbowanej sk�ry.
Tak jest. Uda�o si� jej zeskoczy� ze �miertelnie rannego konia, ale gdy tylko dotkn�a stop� ziemi, T�lan Imassowie z�apali j� i unie�li w g�r�. Z pewno�ci� si� wyrywa�a, ale nie mia�a szans w starciu z ich nieludzk�, nieub�agan� si��.
A potem T�lan Imassowie znikn�li. Obr�cili si� w py�. I w jaki� spos�b zabrali j� ze sob�. Nie wiedzia�, �e to mo�liwe, ale... dalej nie by�o ju� �lad�w.
Zawiedziony Barathol wr�ci� do zajazdu.
Chaur wyda� z siebie p�aczliwy d�wi�k.
- Wszystko w porz�dku, Chaur - uspokoi� go, ogl�daj�c si� za siebie. - Mo�esz wraca� do pracy.
Odpowiedzia� mu radosny u�miech.
***
Gdy tylko Barathol wr�ci� do izby, wyczu�, �e co� si� zmieni�o. Miejscowi opierali si� plecami o �cian� za szynkwasem, a L�oric sta� po�rodku pomieszczenia, spogl�daj�c na kowala, kt�ry zatrzyma� si� tu� za drzwiami. Wielki mag wydoby� miecz. Klinga l�ni�a bia�ym blaskiem.
- W�a�nie us�ysza�em, jak si� nazywasz - oznajmi�, przeszywaj�c Barathola twardym spojrzeniem.
Kowal wzruszy� ramionami.
Blada twarz L�orica wykrzywi�a si� w szyderczym u�miechu.
- Pewnie to rum rozlu�ni� im j�zyki albo po prostu zapomnieli, �e rozkaza�e� im trzyma� takie szczeg�y w tajemnicy.
- Niczego im nie rozkazywa�em - odpar� Barathol. - Ci ludzie nic nie wiedz� o zewn�trznym �wiecie i nic ich on nie obchodzi. A je�li ju� mowa o rumie. - Spojrza� na st�oczonych za szynkwasem ludzi. - Nulliss, zosta�o troch�?
Kobieta skin�a g�ow�.
- Postaw go na kontuarze - za��da� Barathol. - Obok mojego topora.
- By�bym g�upi, gdybym pozwoli� ci zbli�y� si� do broni - ostrzeg� go L�oric, unosz�c miecz.
- To zale�y od tego, czy masz zamiar ze mn� walczy� - zauwa�y� Barathol.
- Potrafi�bym wymieni� stu takich, kt�rzy na moim miejscu nie wahaliby si� ani chwili.
Kowal uni�s� brwi.
- M�wisz: stu. A ilu z nich zosta�o jeszcze w�r�d �ywych?
L�oric zacisn�� usta w w�sk� lini�.
- Wydaje ci si�, �e tak po prostu odszed�em sobie z Arenu? - ci�gn�� Barathol. - Nie ja jeden ocala�em, wielki magu. �cigali mnie. Od Traktu Are�skiego a� po Karashimesh musia�em walczy� prawie bez przerwy, nim wreszcie zostawi�em ostatniego z nich w rowie, �eby wykrwawi� si� na �mier�. Mo�e i wiesz, jak si� nazywam, i pewnie wydaje ci si�, �e wiesz, jak� zbrodni� pope�ni�em... ale ciebie tam nie by�o. Wszyscy, kt�rzy tam byli, zgin�li. Czy naprawd� zale�y ci na tym, by podnosi� t� r�kawic�?
- M�wi�, �e to ty otworzy�e� bram�...
Barathol prychn�� pogardliwie i podszed� do dzbanka z rumem postawionego przez Nulliss na szynkwasie.
- To �mieszne. T�lan Imassowie nie potrzebuj� bram. - Semkowska czarownica znalaz�a pusty kufel i r�wnie� postawi�a go z g�o�nym stukiem na kontuarze. - Och, faktycznie j� otworzy�em. Kiedy ucieka�em z miasta na najszybszym koniu, jakiego uda�o mi si� znale��. Wtedy ju� rozpocz�a si� rze�.
- Ale ty nie zosta�e� w mie�cie. Nie pr�bowa�e� walczy�, Baratholu Mekhar! Niech ci� Kaptur, cz�owieku, oni zbuntowali si� dla ciebie!
- Szkoda, �e nie wpadli na to, �eby mnie najpierw zapyta� o zdanie - warkn�� Barathol, nape�niaj�c kufel. - A teraz od�� ten cholerny miecz, wielki magu.
Po chwili wahania L�oric zgarbi� si� i powoli schowa� bro�.
- Masz racj�. Jestem na to zbyt zm�czony. Za stary. - Zmarszczy� brwi, a potem wyprostowa� si� nagle. - My�la�e�, �e ci T�lan Imassowie przyszli po ciebie, prawda?
Barathol spojrza� na niego znad poobt�ukiwanego brzegu kuf