7584

Szczegóły
Tytuł 7584
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7584 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7584 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7584 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER SKARB (Prze�o�y�: Wac�aw Niepok�lczycki) AMBER 2001 Biblioteka Aleksandryjska istnia�a naprawd� i gdyby pozosta�a nie tkni�ta przez wojny i religijnych zelot�w, da�aby nam mo�liwo�� poznania nie tylko imperi�w egipskiego, greckiego i rzymskiego, ale i tych ma�o obecnie znanych cywilizacji, kt�re powsta�y i upad�y daleko poza basenem Morza �r�dziemnego. W roku 391 chrze�cija�ski cesarz Teodozjusz kaza� zniszczy� i spali� wszystkie ksi�gi i obrazy, w kt�rych dopatrzono si� jakiegokolwiek, cho�by najodleglejszego zwi�zku z poga�stwem. Istnieje przypuszczenie, i� cz�� zbior�w potajemnie ocalono i wywieziono. Co si� z nimi sta�o, gdzie je ukryto, pozostaje nadal tajemnic�. Prekursorzy 15 lipca A.D. 391 Terra incognita W czerni wykutego w skale korytarza przesuwa� si� wolno pe�zaj�cy p�omyk. Cz�owiek ubrany w we�nian� tunik� si�gaj�c� za kolana przystan�� i uni�s� lampk� oliwn� nad g�ow�. Mgliste �wiat�o wydoby�o zmumifikowane cia�o le��ce w trumnie ze z�ota i kryszta�u i rzuci�o zniekszta�cony, dr��cy cie� na wyg�adzon� �cian�. Przez kilka chwil cz�owiek w tunice spogl�da� w niewidz�ce oczy, po czym opu�ci� lampk� i odwr�ci� si�. Spojrza� na d�ugi rz�d nieruchomych kszta�t�w stoj�cych w grobowej ciszy, kszta�t�w tak licznych, �e zdawa�y si� powtarza� w niesko�czono��, nikn�c w ciemno�ciach d�ugiej jaskini. Juniusz Venator ruszy� dalej szuraj�c lekko sanda�ami po nier�wnym pod�o�u. Stopniowo tunel rozszerza� si� w ogromn� galeri�. Jej blisko dziesi�ciometrowe sklepienie dla wzmocnienia uformowane by�o w szereg �uk�w. W wapiennych �cianach wykuto spiralne kanaliki odprowadzaj�ce wod� do umieszczonych g��boko w dole basen�w. By�y tam tak�e liczne wn�ki wype�nione tysi�cami osobliwie wygl�daj�cych okr�g�ych pojemnik�w wykonanych z br�zu. Gdyby nie wielkie drewniane skrzynie u�o�one r�wno jedna na drugiej po�rodku jaskini, to niego�cinne miejsce mog�oby przypomina� rzymskie katakumby. Venator patrzy� na umocowane do skrzy� miedziane tabliczki i sprawdza� ich numery z numerami zapisanymi w zwoju roz�o�onym na ma�ym sk�adanym stoliku. Powietrze by�o duszne i suche, tote� wkr�tce pot zacz�� ��obi� rowki w pyle pokrywaj�cym jego sk�r�. W dwie godziny p�niej, stwierdziwszy, �e wszystko zosta�o skatalogowane jak nale�y, Venator zwin�� swoje papirusy i wsun�� je za szarf�, kt�r� by� przepasany. Rzuci� ostatnie uwa�ne spojrzenie na przedmioty z�o�one w jaskini i westchn�� z �alem. Wiedzia�, �e nigdy ju� ich nie zobaczy ani nie dotknie. Odwr�ci� si� i dzier��c przed sob� lampk� zacz�� wraca� t� sam� drog�, kt�r� przyszed�. Nie by� ju� m�ody - mia� prawie pi��dziesi�t siedem lat. Szara, pomarszczona twarz, zapadni�te policzki oraz lekkie pow��czenie nogami �wiadczy�y o zm�czeniu �yciem. Mimo to w g��bi ducha odczuwa� ogromn� satysfakcj�. Powierzone mu wielkie zadanie zako�czy�o si� sukcesem. Z serca spad� mu przyt�aczaj�cy ci�ar. Teraz pozostawa�o ju� tylko przetrwa� d�ug� drog� powrotn� do Rzymu. Min�� cztery inne tunele wiod�ce w g��b g�ry. Jeden z nich by� zablokowany stosem od�am�w skalnych. Gdy strop si� zawali�, zgin�o w nim dwunastu niewolnik�w. Pozostali tam, zmia�d�eni i pochowani w miejscu, w kt�rym znale�li �mier�. Venator nie czu� �alu. Lepiej, �e umarli tutaj szybko, ni�by mieli cierpie� przez lata w kopalniach cesarstwa, niedo�ywieni i mr�cy z chor�b. Skr�ci� w lewy korytarz i szed� ku blademu �wiat�u dnia. Szyb wej�ciowy, r�cznie wykuty wewn�trz niewielkiej groty, mierzy� dwa i p� metra �rednicy - tyle, by mo�na by�o przesun�� najwi�ksze ze skrzy�. Nagle od szybu dotar� odleg�y krzyk. Na czole Venatora pojawi�a si� zmarszczka zatroskania. Przyspieszy� kroku. Zmru�y� oczy przed blaskiem s�o�ca wychodz�c w �wiat�o dnia, zawaha� si� i spojrza� ku pobliskiemu obozowi le��cemu na lekko pochy�ym terenie. Grupa legionist�w rzymskich sta�a wok� kilku barbarzy�skich kobiet. M�oda dziewczyna usi�owa�a z krzykiem uciec. Prawie uda�o jej si� przedrze� przez kordon �o�nierzy, lecz jeden z nich schwyci� j� za d�ugie czarne w�osy. Szarpn�� i pad�a na kolana. Latiniusz Macer, Gal, by� g��wnym nadzorc� niewolnik�w. Powita� Venatora skinieniem i rzek� zadziwiaj�co wysokim g�osem: - Czy wszystko gotowe? Venator skin�� g�ow�. - Spis zosta� uko�czony. Zapiecz�tuj wej�cie. - Uwa�aj swoje polecenie za wykonane. - Co to za zamieszanie w obozie? Macer spojrza� czarnymi oczyma na �o�nierzy i splun��. - G�upi legioni�ci podniecili si� i najechali jak�� wiosk� pi�� mil na p�noc st�d. Urz�dzili tam masakr�. Zabili co najmniej czterdzie�cioro barbarzy�c�w. Tylko kilku z nich by�o m�czyznami, reszta to kobiety i dzieci. I po co? Nie zdobyli z�ota ani �adnych �up�w godnych zachodu. Powr�cili z kilkoma szpetnymi kobietami i teraz rzucaj� o nie ko�ci. Twarz Venatora st�a�a. - Czy opr�cz tych kobiet kto� z wioski zachowa� si� przy �yciu? - Podobno dwaj m�czy�ni uciekli w zaro�la. - Podnios� alarm w innych wsiach. Obawiam si�, �e Severus wsadzi� kij w gniazdo szerszeni. - Severus! - Macer wyplu� to imi� razem ze �lin�. - Ten przekl�ty centurion i jego zgraja nic nie robi�, tylko �pi� i wypijaj� nasze zapasy wina. Nieszcz�cie z t� band� leni�w. - Zostali wynaj�ci dla naszej obrony - przypomnia� mu Venator. - Przed kim? - spyta� Macer. - Przed prymitywnymi lud�mi, kt�rzy jedz� owady i gady? - Zbierz niewolnik�w i szybko zawalcie tunel. Musicie to zrobi� bardzo dok�adnie. Barbarzy�cy w �aden spos�b nie mog� si� tam przedosta� po naszym odje�dzie. - Nie ma obawy. Z tego co wiem, nikt w tym przekl�tym kraju nie opanowa� jeszcze sztuki kowalstwa. - Macer umilk� i wskaza� masywny stos skalnych od�am�w wydobytych z wn�trza g�ry i umieszczonych nad wej�ciem do szybu na pomo�cie z pali. - Kiedy to spadnie, b�dziesz m�g� przesta� si� ba� o swoje cenne staro�ytno�ci. �aden barbarzy�ca si� do nich nie dostanie, cho�by nie wiadomo jak d�ugo drapa� go�ymi pazurami. Uspokojony Venator odprawi� nadzorc� i ruszy� ku namiotowi Domicjusza Severusa. Min�� znak oddzia�u legionist�w, srebrnego byka na ostrzu w��czni. Odepchn�� wartownika, kt�ry usi�owa� zagrodzi� mu drog�. Zasta� centuriona na sk�adanym krze�le, wpatrzonego w obna�on� brudn� dziewczyn�, zaledwie czternastoletni�, kt�ra siedzia�a w kucki i zawodzi�a. Severus mia� na sobie kr�tk� czerwon� tunik�, spi�t� na lewym barku. Nagie ramiona zdobi�y mu na bicepsach dwie opaski z br�zu. By�y to muskularne ramiona �o�nierza zaprawionego do miecza i tarczy. Severus nawet nie spojrza� na niespodziewanego przybysza. - A wi�c to tak sp�dzasz czas, Domicjuszu? - warkn�� Venator z sarkazmem. - Przeciwstawiasz si� woli bo�ej gwa�c�c poga�skie dziecko? Severus wolno podni�s� zimne szare oczy na Venatora. - Dzie� jest zbyt pi�kny, by s�ucha� twojej chrze�cija�skiej gadaniny. M�j b�g jest bardziej tolerancyjny od twojego. - Tak, ty jeste� poganinem. - To zale�y. �aden z nas nie spotka� si� ze swoim bogiem twarz� w twarz. Kto wie, kt�ry z nas ma racj�. - Chrystus jest synem prawdziwego Boga. Severus spojrza� na Venatora z rozdra�nieniem. - Naruszasz m�j spok�j. Powiedz, jak� masz spraw�, i wyjd�. - Aby� m�g� si� dalej zn�ca� nad tym nieszcz�snym dzieckiem? Severus nie odpowiedzia�. Wsta�, chwyci� dziewczynk� za rami� i cisn�� na ��ko polowe. - Chcesz si� przy��czy�, Juniuszu? Mo�e zaczniesz pierwszy? Venator patrzy� na centuriona. Przeszed� po nim zimny dreszcz. Rzymski centurion dowodz�cy oddzia�em piechoty musi by� twardy. Ten cz�owiek by� jednak tak�e okrutny i dziki. - Nasza misja jest sko�czona - rzek� Venator. - Macer i jego niewolnicy zaraz zawal� wej�cie do pieczary. Mo�emy zwija� ob�z i wraca� na statki. - Jutro minie jedenasty miesi�c, odk�d wyp�yn�li�my z Egiptu. Jeden dzie� wi�cej na skorzystanie z tutejszych uciech nie sprawi nikomu r�nicy. - Naszym zadaniem nie by�a grabie�. Barbarzy�cy b�d� chcieli pomsty. Jest nas niewielu, ich za� mn�stwo. - Ja i moi legioni�ci potrafimy stawi� czo�o ka�dej hordzie barbarzy�c�w. - Twoi ludzie zniewie�cieli. - Ale nie zapomnieli, jak si� walczy - rzek� Severus z zarozumia�ym u�miechem. - I zechc� odda� �ycie w obronie honoru Rzymu? - Czemu mieliby oddawa� �ycie? Czemu ktokolwiek z nas mia�by gin��? Lata chwa�y Imperium min�y. Nasze niegdy� �wietne miasto nad Tybrem przemieni�o si� w skupisko ruder. W naszych �y�ach p�ynie bardzo ma�o rzymskiej krwi. Wi�kszo�� moich ludzi pochodzi z prowincji. Ja sam jestem Hiszpanem, ty za� Grekiem, Juniuszu. Czy kto� w tych dniach chaosu odczuwa cho�by odrobin� lojalno�ci dla cesarza, kt�ry rz�dzi z miasta daleko na wschodzie, gdzie �aden z nas nigdy nie by�? Nie, Juniuszu, ale mimo to moi �o�nierze b�d� walczyli, bo taki jest ich zaw�d i za to im p�ac�. - Mo�e barbarzy�cy nie dadz� im innego wyboru. - Kiedy przyjdzie na to czas, poradzimy sobie z t� ho�ot�. - Lepiej unikn�� konfliktu. Odp�ywamy przed zmrokiem... S�owa Venatora przerwa� g�o�ny �oskot, kt�ry wstrz�sn�� ziemi�. Wybieg� z namiotu i spojrza� na �cian� urwiska. Niewolnicy wybili podpory spod stosu nagromadzonych ska� i grzmi�ca lawina kamieni sp�yn�a na wej�cie do jaskini, grzebi�c je pod tonami wielkich od�am�w skalnych. Ogromna chmura py�u okry�a gruzowisko. Kiedy �oskot ucich�, z ust niewolnik�w i legionist�w wyrwa� si� krzyk rado�ci. - Sko�czone - powiedzia� Venator z zadowoleniem. Twarz mia� znu�on�. - M�dro�ci wiek�w s� bezpieczne. Severus podszed� i stan�� obok niego. - Szkoda, �e nie mo�emy powiedzie� tego samego o sobie. Venator odwr�ci� si�. - Je�li B�g da nam spokojn� podr�, czeg� mieliby�my si� obawia�? - Tortur i egzekucji - odpar� Severus. - Przeciwstawili�my si� woli cesarza. Teodozjusz nie wybacza �atwo. Nie ma takiego miejsca w Imperium, gdzie mogliby�my si� schroni�. Poszukajmy lepiej azylu w jakim� obcym pa�stwie. - A moja �ona i c�rka...? Mieli�my si� spotka� w naszej willi w Antiochii. - Cesarscy zapewne ju� je schwytali. Nie �yj� lub s� niewolnicami. Venator pokr�ci� g�ow� niedowierzaj�co. - Mam pot�nych przyjaci�, kt�rzy ochroni� je do mego powrotu. - Przyjaci� mo�na zastraszy� lub kupi�. Oczy Venatora rozszerzy�y si� w nag�ym przyp�ywie buntu. - Dokonali�my wielkiej rzeczy. �adna ofiara za to nie jest zbyt du�a. Ale wszystko p�jdzie na marne, je�li nie wr�cimy z naszym katalogiem i tras� podr�y. Severus ju� mia� odpowiedzie�, gdy nagle zobaczy� swego zast�pc�, Artoriusza Noricusa, wbiegaj�cego na niewielkie wzg�rze, gdzie sta� namiot. Ciemna twarz m�odego legionisty l�ni�a od potu w po�udniowym skwarze. Biegn�c wskazywa� rz�d niewielkich ska�ek. Venator os�oni� d�oni� oczy przed blaskiem s�onecznym i spojrza� ku g�rze. Zacisn�� usta. - To barbarzy�cy, Severusie. Przyszli si� zem�ci� za napad i porwanie kobiet. Wzg�rza nagle jakby pociemnia�y. Ponad tysi�c m�czyzn i kobiet patrzy�o na napastnik�w, kt�rzy wtargn�li na ich ziemi�. Barbarzy�cy byli uzbrojeni w haki, tarcze ze sk�ry i w��cznie z obsydianowymi ostrzami. Niekt�rzy dzier�yli prymitywne maczugi - pa�ki z przymocowanymi do nich kamieniami. Pr�cz opasek wok� bioder nie mieli na sobie nic. Stali w kamiennej ciszy, dzicy, o nieprzeniknionych twarzach. - Druga grupa barbarzy�c�w odci�a nas od statk�w! - krzykn�� Noricus. Venator odwr�ci� si� ze spopiela�� twarz�. - Oto rezultat twojej g�upoty, Severusie. - G�os mia� zduszony z gniewu. - Zabi�e� nas wszystkich. - Pad� na kolana i zacz�� si� modli�. - Twoje b�stwo nie zmieni barbarzy�c�w w owieczki, starcze - powiedzia� Severus z sarkazmem. - Jedynie miecz mo�e nas wyzwoli�. - Odwr�ci� si�, chwyci� Noricusa za rami� i zacz�� wydawa� rozkazy: - Ka�, aby zatr�biono do boju. Niech Latiniusz Macer uzbroi niewolnik�w. Sformuj ludzi w zwarty kwadrat. Ruszymy w tym szyku ku rzece. Noricus zasalutowa� i pobieg� do obozu. Sze��dziesi�ciu legionist�w szybko uformowa�o kwadrat. Syryjscy �ucznicy zaj�li miejsca po bokach, mi�dzy uzbrojonymi niewolnikami, Rzymianie za� stan�li z przodu i z ty�u. W �rodku kwadratu znalaz� si� Venator z grupk� swych greckich i egipskich pomocnik�w oraz tr�jk� medyk�w. �o�nierze, zbrojni w ostre obusieczne miecze oraz dwumetrowe w��cznie, mieli na g�owach �elazne he�my z os�onami na policzki, kt�re zwi�zywali pod brod� rzemykami, pancerze wykonane z zachodz�cych na siebie metalowych �usek okrywaj�cych tors i ramiona, a tak�e nagolenniki. Dla os�ony u�ywali owalnych tarcz wykonanych z obitego blach� drewna. Barbarzy�cy nie atakowali, ale powoli ich otaczali. Pocz�tkowo pr�bowali wywabi� �o�nierzy ze zwartego szyku, podchodzili do nich grupkami, wykrzykiwali co� w swoim j�zyku i robili gro�ne gesty. Lecz ich wrogowie nie wpadli w panik� i nie rzucili si� do ucieczki. Centurion Severus by� zbyt zaprawiony w bojach, aby odczuwa� l�k. Szed� na czele swych �o�nierzy patrz�c wyzywaj�co na t�um barbarzy�c�w. Nie pierwszy to raz stawa� przeciw przewa�aj�cym si�om. Zg�osi� si� do legionu, gdy mia� szesna�cie lat. Awansowa� z prostego �o�nierza, wyr�niaj�c si� m�stwem w bitwach przeciwko Gotom nad Dunajem i Frankom nad Renem. P�niej zosta� �o�nierzem zaci�nym, sprzedaj�c swe us�ugi temu, kto wi�cej zap�aci�. Teraz s�u�y� Juniuszowi Venatorowi. Severus pok�ada� niezachwiane zaufanie w swoich legionistach. S�o�ce z�oci�o ich he�my i dobyte z pochew miecze. Byli to zahartowani w bojach, silni i odwa�ni wojownicy, kt�rzy znali jedynie zwyci�stwa. Wi�kszo�� �ywego inwentarza, w��cznie z jego koniem, zmarnia�a podczas uci��liwej podr�y morskiej z Egiptu, tote� Severus szed� piechot� na czele swych �o�nierzy coraz si� odwracaj�c, aby zorientowa� si� w poczynaniach wroga. Z wrzaw�, kt�ra unosi�a si� i opada�a jak ryk fal przyboju, barbarzy�cy ruszyli w d� po spieczonej s�o�cem pochy�o�ci i spadli na Rzymian. Pierwsza ich fala zosta�a zdziesi�tkowana, przeszyta d�ugimi w��czniami �o�nierzy i strza�ami syryjskich �ucznik�w. Druga uderzy�a w niewielki zast�p legionist�w i pad�a jak zbo�e pod sierpem. L�ni�ce miecze zmatowia�y i sp�yn�y krwi� barbarzy�c�w. Pop�dzani stekiem przekle�stw i ulegaj�c gro�bie bata Latiniusza Macera, niewolnicy dzielnie stawili czo�o napastnikom. Rzymska formacja pe�z�a wolno ku rzece, a barbarzy�cy napierali na ni� ze wszystkich stron. Ale wy�wiczeni legioni�ci z �atwo�ci� odpierali ich ataki. Coraz wi�cej napastnik�w pada�o bez �ycia. Ci, kt�rzy szli za nimi, walczyli na trupach swoich towarzyszy, kaleczyli nogi o porzucon� bro�, wystawiali nagie torsy na �elazne ostrza, kt�re wbija�y si� w ich piersi i brzuchy, a potem padali, powi�kszaj�c stosy trup�w. Nie potrafili walczy� z Rzymianami w zwarciu. Kiedy barbarzy�cy wreszcie poj�li, �e nic nie wsk�raj� przeciwko w��czniom i mieczom obcych przybyszy, cofn�li si� i przegrupowali. Zacz�li wypuszcza� na wroga chmary strza� i prymitywnych dzid. Rzymianie okryli si� tarczami jak ��wie skorupami i nadal pe�zli ku rzece i oczekuj�cym na niej statkom. Teraz jedynie Syryjczycy mogli zadawa� straty barbarzy�com. Za ma�o by�o tarcz, by os�ania� nimi niewolnik�w, tote� padali pod gradem pocisk�w, zw�aszcza �e byli os�abieni po d�ugiej, m�cz�cej podr�y i wyczerpuj�cej pracy przy wykuwaniu jaskini. Gdy kt�ry� pad�, zostawiano go samemu sobie, a barbarzy�cy natychmiast dobijali go i obdzierali do naga. Severus by� zaprawiony w takim sposobie walki. Zapozna� si� z nim w Brytanii. Widz�c, �e wr�g jest lekkomy�lny i nie wyszkolony, kaza� �o�nierzom zatrzyma� si� i rzuci� bro� na ziemi�. Barbarzy�cy wzi�li to za gest kapitulacji i przypu�cili szturm. W�wczas Rzymianie chwycili miecze i ruszyli do kontrataku. Stoj�c pomi�dzy dwiema ska�ami, centurion siek� mieczem na boki odmierzonymi ruchami, jak metronom. U jego st�p leg�o czterech barbarzy�c�w. Pi�tego roz�o�y� uderzaj�c p�azem miecza i podci�� gard�o nast�pnemu, kt�ry zaatakowa� go z boku. Potem fala barbarzy�c�w cofn�a si�. Severus skorzysta� z tej chwili wytchnienia, by oceni� straty. Z sze��dziesi�ciu legionist�w dwunastu poleg�o. Czternastu odnios�o rozmaite rany. Najbardziej ucierpieli niewolnicy. Ponad po�owa ich zgin�a. Severus podszed� do Venatora, kt�ry przewi�zywa� sobie ran� na ramieniu kawa�kiem oderwanej tuniki. Grecki m�drzec wci�� mia� przy sobie sw�j cenny zw�j ze spisem ksi�g. - �yjesz jeszcze, starcze? Venator podni�s� wzrok, w kt�rym by� l�k pomieszany z determinacj�. - Ty umrzesz przede mn�, Severusie. - To gro�ba czy proroctwo? - Czy to wa�ne? Nikt z nas ju� nie ujrzy Imperium. Severus nic nie odpowiedzia�. Walka nagle rozpocz�a si� na nowo, barbarzy�cy znowu wypu�cili chmar� dzid i kamieni, kt�re zaciemni�y niebo i zagrzechota�y o tarcze. Wr�ci� szybko na swoje miejsce przed przerzedzonym kwadratem. Rzymianie walczyli zaciekle, lecz ich szeregi wci�� si� zmniejsza�y. Zgin�li prawie wszyscy syryjscy �o�nierze. W miar� trwania ataku kwadrat si� zacie�nia�. Ci, kt�rzy ocaleli, w�r�d nich wielu rannych, byli wyczerpani i cierpieli z upa�u i pragnienia. Przek�adali miecze z jednej zm�czonej r�ki do drugiej. Barbarzy�cy te� byli wyczerpani i ponosili ogromne straty, ale mimo to z uporem walczyli o ka�d� pi�d� opadaj�cego ku rzece stoku. Wok� ka�dego martwego legionisty le�a�o po kilka ich trup�w. Cia�a legionist�w by�y naje�one dziesi�tkami strza�. Ogromny nadzorca niewolnik�w, Macer, dosta� dzid� w kolano i udo. Nie zwali�o go to z n�g, lecz nie m�g� nad��y� za posuwaj�c� si� formacj�. Zosta� z ty�u i zaraz rzuci�o si� ku niemu ze dwudziestu barbarzy�c�w, otaczaj�c go. Odwr�ci� si�, zrobi� mieczem m�ynka i przeci�� na p� trzech, a wtedy reszta cofn�a si�, pe�na szacunku dla tak wielkiej si�y. Krzykn�� do nich i zach�ci� gestem, aby si� zbli�yli i podj�li walk�. Barbarzy�cy jednak nie chcieli ju� walki wr�cz. Stoj�c z daleka, zacz�li rzuca� w niego w��czniami. Z ran w ciele Macera trysn�a krew. Jeden z barbarzy�c�w podbieg� bli�ej i wbi� mu dzid� w krta�. Nadzorca osun�� si� powoli na ziemi�. Wtedy, niby zgraja w�ciek�ych wilczyc, rzuci�y si� na niego kobiety, obrzucaj�c jego cia�o kamieniami. Ju� tylko wysokie urwisko z piaskowca dzieli�o Rzymian od rzeki. Niebo nad ni� zmieni�o nagle barw� z b��kitnej na pomara�czow�. Buchn�� w g�r� s�up dymu, g�stego i czarnego, a wiatr przyni�s� zapach p�on�cego drewna. Venatora ogarn�o przera�enie, kt�re szybko przesz�o w rozpacz. - Statki! - wykrzykn��. - Barbarzy�cy zaatakowali statki! Niewolnicy wpadli w panik� i rzucili si� ku rzece. Barbarzy�cy natarli na nich w�ciekle. Kilku niewolnik�w rzuci�o bro� chc�c si� podda�, ale zaraz zostali pozabijani. Reszta usi�owa�a stawi� op�r przy niewielkiej k�pie drzew, lecz wyci�to ich w pie�. Severus wraz z ocala�ymi legionistami dotar� na skraj urwiska. Nagle stan�li jak wryci, niepomni na rozszala�� wok� rze�. Patrzyli w os�upieniu na straszliwy pogrom w dole. S�upy ognia bucha�y ze statk�w i wtapia�y si� w spiral� dymu, kt�ry wi� si� w g�r� w�owymi skr�tami. Flota, ich jedyna nadzieja ucieczki, sta�a w p�omieniach. Na ogromnych statkach do przewozu zbo�a, kt�re zarekwirowali w Egipcie, szala� ogie�. Venator przepcha� si� do przodu i stan�� obok Severusa. Centurion milcza�. Na jego tunice i zbroi widnia�y plamy potu i krwi. Patrzy� bezradnie na morze p�omieni i dymu, na �agle rozpadaj�ce si� w wirze iskier. Zakotwiczone przy brzegu statki sta�y si� bezbronnym �upem. Barbarzy�cy otoczyli niewielk� grup� �eglarzy i podpalali wszystko, co si� da�o. Tylko jeden ma�y statek unikn�� spalenia. Widocznie za�odze uda�o si� jako� odp�dzi� napastnik�w. Czterech ludzi z za�ogi usi�owa�o podnie�� �agle, a ich towarzysze wios�owali co si�, aby wydosta� si� na g��bi�. Venator czu� w ustach smak sadzy i gorycz kl�ski. Sta� czuj�c bezradn� w�ciek�o��. Utraci� wiar� w celowo�� swojej misji - realizacji planu zabezpieczenia bezcennych zabytk�w dawnej wiedzy. Poczu� na ramieniu czyj�� d�o� i odwr�ciwszy si� ujrza� wyraz ch�odnego rozbawienia na twarzy Severusa. - Zawsze chcia�em umrze� spity dobrym winem, le��c na dobrej babie - rzek� centurion. - Jedynie B�g mo�e wybra� cz�owiekowi �mier� - odpar� Venator. - S�dz�, �e jest to raczej sprawa szcz�cia. - Co za kl�ska, straszliwa kl�ska. - Przynajmniej tw�j skarb zosta� bezpiecznie ukryty - rzek� Severus. - A ci umykaj�cy �eglarze donios� uczonym w Imperium, czego dokonali�my. - Nie - powiedzia� Venator kr�c�c g�ow�. - Nikt nie da wiary opowie�ciom prostych �eglarzy. - Odwr�ci� si� i spojrza� ku niewysokim wzg�rzom w dole. - Dzie�a te zostan� utracone po wsze czasy. - Umiesz p�ywa�? - spyta� nagle centurion. Venator spojrza� na Severusa. - P�ywa�...? - Dam ci pi�ciu moich najlepszych ludzi, aby utorowali ci drog� do rzeki, je�eli s�dzisz, �e zdo�asz dotrze� do tamtego ocala�ego statku. - Nie... nie jestem pewien. - Venator spojrza� na rzek� i powi�kszaj�c� si� przestrze� mi�dzy statkiem a brzegiem. - U�yj jakiej� deski jako tratwy - rzek� Severus. - Ale si� �piesz. Za kilka minut wszyscy spotkamy si� ze swoimi bogami. - A ty? - To wzg�rze jest r�wnie dobre jak ka�de inne miejsce, by rozsta� si� z �yciem. Venator obj�� centuriona. - Niech B�g b�dzie z tob�. - Lepiej, by towarzyszy� tobie. Severus szybko wybra� pi�ciu �o�nierzy, kt�rzy nie byli ranni, i kaza� im os�ania� Venatora podczas biegu do rzeki. Potem zaj�� si� przegrupowywaniem swego zdziesi�tkowanego oddzia�u, przygotowuj�c go do ostatecznej obrony. Garstka legionist�w otoczy�a Venatora. Krzycz�c i wyr�buj�c sobie drog� poprzez lu�ne szyki zaskoczonych barbarzy�c�w, ruszyli biegiem ku rzece. K�uli i r�bali mieczami jak szaleni. Venator by� ju� u kresu si�, lecz jego r�ka trzymaj�ca miecz nie zadr�a�a ani razu, krok ani razu si� nie zachwia�. Uczony przemieni� si� w wojownika, cz�owieka nios�cego �mier�. Dawno ju� przekroczy� punkt, kiedy jeszcze m�g�by si� cofn��. Pozosta� w nim jedynie zaci�ty up�r, l�k przed �mierci� znik�. Walczyli w ognistym upale. Venator czu� wo� pal�cych si� cia�. Przedzieraj�c si� przez dym, oderwa� kawa�ek tuniki i przykry� nim nos i usta. Legioni�ci padali, chroni�c Venatora do ostatniego tchu. Nagle uczony poczu� pod stopami wod� i skoczy� do przodu. Gdy tylko woda si�gn�a mu wy�ej kolan, da� w ni� nurka. Dostrzeg� belk� spadaj�c� z p�on�cego statku i pop�yn�� ku niej, nie ogl�daj�c si� za siebie. �o�nierze nad urwiskiem wci�� odrzucali wszystko, czym barbarzy�cy w nich miotali. Ci z kolei uchylali si� i wykrzykiwali szyderstwa, szukaj�c ca�y czas s�abych miejsc rzymskiej obrony. Cztery razy formowali si� w du�e grupy i atakowali, i cho� zostawali odparci, za ka�dym razem udawa�o im si� zabi� kilku bardziej wyczerpanych legionist�w. Kwadrat �o�nierzy rzymskich przemieni� si� w niewielk� gromadk�. Stosy trup�w le�a�y nad urwiskiem, ale Rzymianie wci�� si� bronili. Bitwa trwa�a ju� niemal dwie godziny, lecz barbarzy�cy atakowali z t� sam� zaciek�o�ci� co na pocz�tku. Czuli zwyci�stwo i zgrupowali si� do ostatniego ataku. Severus od�amywa� strza�y, kt�re utkwi�y w jego ciele, i walczy� dalej. Wok� niego us�a�y ziemi� trupy barbarzy�c�w. Pozosta�a przy nim tylko garstka legionist�w. Jeden po drugim gin�li z mieczem w r�ku, zasypywani gradem kamieni, strza� i oszczep�w. Severus pad� ostatni. Nogi ugi�y si� pod nim i r�ka ju� nie mog�a unie�� miecza. Zachwia� si�, pad� na kolana, pr�bowa� si� podnie��, a potem spojrza� w niebo i wymamrota� cicho: - Matko, Ojcze, we�cie mnie w swoje ramiona. Jakby w odpowiedzi na to b�aganie barbarzy�cy ruszyli naprz�d i j�li go t�uc maczugami - a� �mier� przerwa�a jego m�k�. Zanurzony w wodzie Venator �ciska� kurczowo belk� i kopa� nogami, staraj�c si� rozpaczliwie dop�yn�� do statku. By� to daremny trud. Pr�d rzeki i podmuch wiatru odepchn�y kupiecki statek jeszcze dalej. Krzykn�� do za�ogi i zacz�� macha� jak szalony woln� r�k�. Na rufie sta�a grupka �eglarzy i dziewczynka z psem. Patrzyli na niego bez wsp�czucia, nie robi�c nic, aby zawr�ci� statek. Wci�� p�yn�li w d� rzeki, jakby Venator nie istnia�. Zda� sobie spraw�, �e go nie uratuj�. Uderzy� pi�ci� w belk� i zacz�� �ka� niepohamowanie, przekonany, �e B�g o nim zapomnia�. W ko�cu skierowa� wzrok ku brzegowi. Patrzy� na rze� i spustoszenie. Jego ekspedycja przesta�a istnie�, rozp�yn�a si� w koszmarze. Cz�� I Nebula lot nr 106 12 pa�dziernika 1995 Lotnisko Heathrow, Londyn 1 Nikt nie zwr�ci� najmniejszej uwagi na pilota, kt�ry prze�lizn�� si� za plecami t�umu reporter�w wype�niaj�cych wn�trze reprezentacyjnej poczekalni. R�wnie� �aden z pasa�er�w oczekuj�cych przy wyj�ciu nr 14 nie zauwa�y�, �e pilot zamiast neseseru ni�s� du�� torb� podr�n�. Szed� z opuszczon� g�ow�, wpatrzony przed siebie, skrz�tnie unikaj�c kamer telewizyjnych wymierzonych w wysok� przystojn� kobiet� o g�adkiej smag�ej twarzy i ciemnych oczach. Przeszed� szybko przez kryt� ramp� i zatrzyma� si� przed dwoma agentami s�u�by ochrony lotniska w mundurach. W drzwiach samolotu stali agenci ubrani po cywilnemu. Machn�� im niedbale d�oni� i usi�owa� przecisn�� si� mi�dzy nimi, lecz zosta� zatrzymany mocnym chwytem za rami�. - Chwileczk�, kapitanie. Pilot stan�� z pytaj�cym, ale przyjaznym wyrazem smag�ej twarzy. Wydawa� si� lekko rozbawiony tym drobnym incydentem. Jego oliwkowobr�zowe oczy mia�y w sobie co� z cyga�skiej nostalgiczno�ci. Na nosie by�y �lady z�ama�, a z lewej strony, tu� pod szcz�k�, bieg�a d�uga blizna. Kr�tko ostrzy�one siwe w�osy pod czapk� z daszkiem i porysowana zmarszczkami twarz wskazywa�y, �e zbli�a� si� do sze��dziesi�tki. Mia� oko�o 180 cm wzrostu, lekko zaokr�glony brzuch, i by� mocno zbudowany. Pewny siebie, prosty jak trzcina, w szytym na miar� mundurze, wygl�da� jak tysi�ce innych pilot�w kieruj�cych odrzutowcami mi�dzynarodowych linii lotniczych. Wyj�� z kieszeni na piersi legitymacj� i poda� j� agentowi. - Czy�by�my mieli na pok�adzie jak�� wa�n� osobisto��? Grzeczny, elegancko ubrany agent brytyjski skin�� g�ow�. - Grup� ludzi z ONZ powracaj�cych do Nowego Jorku... razem z nowym sekretarzem generalnym. - Pani� Hal� Kamil? - Tak. - Nie wiem, czy to odpowiednie stanowisko dla kobiety. - Pani premier Thatcher p�e� nie przeszkodzi�a w karierze politycznej. - Bo nie zetkn�a si� jeszcze z prawdziwymi trudno�ciami. - Pani Kamil jest wspania�� kobiet�. Da sobie rad�. - Pod warunkiem, �e egipscy fanatycy muzu�ma�scy nie spr�buj� jej zg�adzi� - odpar� pilot z wyra�nie ameryka�skim akcentem. Brytyjczyk spojrza� na niego jako� dziwnie, ale nie rzek� nic, por�wnuj�c twarz pilota ze zdj�ciem w legitymacji. Przeczyta� g�o�no nazwisko: - Kapitan Dale Lemke, tak? - Jakie� problemy? - zapyta� pilot. - W�a�nie staramy si� im zapobiec - odpar� agent. Lemke uni�s� ramiona. - Chcecie mnie przeszuka�? - Nie ma potrzeby. Piloci nie porywaj� w�asnych samolot�w. Musimy jednak sprawdzi� pana to�samo��, aby si� upewni�, �e jest pan prawdziwym cz�onkiem za�ogi. - Nie ubra�em si� w ten mundur na bal przebiera�c�w. - Mo�emy zajrze� do pa�skiej torby podr�nej? - Prosz� bardzo. - Lemke postawi� swoj� granatow� plastikow� torb� na pod�odze i otworzy� zamek. Drugi z agent�w wyj�� i przekartkowa� nale��ce do standardowego wyposa�enia pilota podr�czniki, potem wyci�gn�� jaki� przyrz�d mechaniczny z hydraulicznym cylindrem. - Co to jest? - zapyta�. - D�wignia zaworu ch�odzenia oleju. Nawali�a, wi�c nasi ludzie z Lotniska Kennedy�ego kazali mi j� przywie�� do zbadania. Agent namaca� du�y, ciasno zwini�ty tobo�ek na dnie torby. - A to co takiego? - Spojrza� zdziwiony na Lemkego. - Odk�d to piloci linii pasa�erskich lataj� ze spadochronami? Lemke za�mia� si�. - Skoki ze spadochronem to moje hobby. Ilekro� m�j pobyt tutaj si� przed�u�a, skacz� z przyjaci�mi w Croydon. - Nie zamierza pan chyba skaka� z pasa�erskiego odrzutowca? - W dodatku lec�cego z pr�dko�ci� pi�ciuset w�z��w na wysoko�ci trzydziestu pi�ciu tysi�cy st�p nad Oceanem Atlantyckim? Chyba �artujecie, panowie. Agenci wymienili uspokajaj�ce spojrzenia. Torba podr�na zosta�a zamkni�ta, legitymacja zwr�cona. - Przepraszamy za ten k�opot, kapitanie Lemke. - Mi�o by�o porozmawia�. - Szcz�liwej podr�y do Nowego Jorku. - Dzi�kuj�. Lemke wszed� do samolotu i skierowa� si� do kabiny pilot�w. Zamkn�� za sob� drzwi na klucz i zgasi� �wiat�o, �eby jaki� przypadkowy widz nie zobaczy� jego poczyna�. Zgodnie z wcze�niej opracowanym planem ukl�k� za fotelami pilot�w, wyj�� z kieszeni latark� elektryczn� i podni�s� klap� drzwiczek prowadz�cych do znajduj�cej si� pod kokpitem komory elektronicznej, nazwanej przez jakiego� dawno zapomnianego �artownisia �piekie�kiem�. Spu�ci� drabink� w czer� panuj�cej w komorze ciemno�ci. �ci�gn�� za sob� torb� podr�n� i zapali� latark� o��wkow�. Rzut oka na tarcz� zegarka powiedzia� mu, �e ma pi�� minut do czasu przybycia za�ogi. Wy�wiczonym kilkadziesi�t razy ruchem wyj�� z torby d�wigni� hydrauliczn� i pod��czy� do niej miniaturowe urz�dzenie zegarowe, kt�re mia� ukryte w czapce. Nast�pnie umocowa� d�wigni� do zawias�w drzwiczek prowadz�cych na zewn�trz. By�y to drzwiczki dla mechanik�w z obs�ugi naziemnej, zajmuj�cych si� konserwacj� urz�dze�. Potem wyj�� spadochron. Kiedy do kokpitu wszed� pierwszy i drugi oficer, Lemke siedzia� w fotelu pilota ze wzrokiem utkwionym w papierach. Wymienili zdawkowe s�owa powitania i zaj�li si� rutynowymi przygotowaniami do startu. Ani drugi pilot, ani g��wny mechanik nie zwr�cili uwagi, �e Lemke by� tego dnia jaki� niezwykle milcz�cy i zamkni�ty. By� mo�e spostrzegliby to, gdyby wiedzieli, �e czeka ich w�a�nie ostatnia noc na tej ziemi. W zat�oczonej poczekalni Hala Kamil sta�a przed mn�stwem mikrofon�w i ra��cych lamp kamer telewizyjnych i cierpliwie odpiera�a zmasowany ogie� pyta� miotanych przez t�um w�cibskich reporter�w. Tylko nieliczni pytali o jej podr� po Europie i spotkania z g�owami pa�stw. Wi�kszo�� stara�a si� dowiedzie� czego� o gro�bie obalenia egipskiego rz�du przez muzu�ma�skich fundamentalist�w. Nie zna�a rozmiar�w zamieszek w swoim kraju, wiedzia�a tylko, �e fanatyczni mu��owie pod wodz� Achmada Yazida, znawcy prawa islamskiego, rozniecili religijny po�ar, kt�ry obj�� miliony ubogich wie�niak�w nad Nilem oraz n�dzarzy ze slums�w Kairu. Wy�si oficerowie wojsk l�dowych i si� powietrznych konspirowali otwarcie z radyka�ami islamskimi w celu obalenia nowo powo�anego prezydenta, Nadava Hasana. Sytuacja by�a bardzo niestabilna, lecz Hala nie otrzyma�a od rz�du egipskiego najnowszych wiadomo�ci, tote� jej odpowiedzi musia�y brzmie� dwuznacznie i wymijaj�co. Wydawa�a si� bardzo zr�wnowa�ona, odpowiada�a beznami�tnie i spokojnie. Jednak�e w jej duszy panowa� zam�t. Wygl�da�a jak �ywy model popiersia kr�lowej Nefretete z berli�skiego muzeum. Tak jak i ona d�ugoszyja, o delikatnych rysach i wyrazie nawiedzenia w spojrzeniu, mia�a czterdzie�ci dwa lata, by�a szczup�a, ciemnooka, o smag�ej nieskazitelnej cerze i d�ugich, czarnych jak smo�a jedwabistych w�osach opadaj�cych na ramiona. Mia�a wielu wielbicieli, ale nie wysz�a za m��. Nie t�skni�a do ma��e�stwa i dzieci. Nie chcia�a traci� czasu na d�ugotrwa�e zwi�zki, za� akty mi�osne zawiera�y w jej odczuciu niewiele wi�cej ekstazy ni� ogl�danie baletu. W czasie dzieci�stwa przebytego w Kairze, gdzie jej matka by�a nauczycielk�, a ojciec filmowcem, sp�dza�a ka�d� chwil� szkicuj�c i kopi�c w staro�ytnych ruinach oddalonych par� kilometr�w od domu. By�a doskona�� kuchark� i uzdolnion� malark�, a jako doktor archeologii Egiptu zdoby�a jedno z najwy�szych stanowisk dost�pnych dla kobiet muzu�ma�skich - pracownika naukowego Ministerstwa Kultury. Z niesamowit� energi� zacz�a w�wczas walczy� z dyskryminacj� kobiet w swoim kraju i zdoby�a stanowisko dyrektora Departamentu Staro�ytno�ci, a nast�pnie dyrektora Departamentu Informacji. Zwr�ci�a na siebie uwag� prezydenta Mubaraka, kt�ry poprosi� j� o obj�cie przewodnictwa egipskiej delegacji przy Zgromadzeniu Og�lnym ONZ. W pi�� lat p�niej, gdy Javier Perez de Cuellar w samym �rodku swojej drugiej kadencji ust�pi� ze stanowiska na skutek politycznych perturbacji b�d�cych wynikiem wyst�pienia z ONZ pi�ciu kraj�w muzu�ma�skich, Hala Kamil zosta�a wiceprzewodnicz�c�. Poniewa� za� �aden z m�czyzn stoj�cych wy�ej od niej w hierarchii organizacji nie chcia� obj�� tego urz�du, mianowano j� sekretarzem generalnym w nadziei, �e by� mo�e zdo�a scementowa� coraz bardziej p�kaj�ce fundamenty ONZ. Obecnie, gdy jej w�asny rz�d sta� przed gro�b� dezintegracji, zanosi�o si� na to, �e b�dzie pierwszym sekretarzem generalnym Organizacji Narod�w Zjednoczonych bez w�asnej ojczyzny. Kto� z otoczenia Hali szepn�� jej co� do ucha. Kiwn�a g�ow� i podnios�a r�k�. - Poinformowano mnie, �e m�j samolot jest ju� got�w do startu - powiedzia�a. - Odpowiem jeszcze tylko na jedno pytanie. Wyr�s� las uniesionych r�k i pad�o kilkana�cie pyta� jednocze�nie. Hala wskaza�a m�czyzn� z magnetofonem stoj�cego przy drzwiach. - Jestem Leigh Hunt z BBC. Czy je�li Achmad Yazid obali rz�d prezydenta Hasana i utworzy republik� islamsk�, powr�ci pani do Egiptu? - Jestem muzu�mank� i Egipcjank�. Je�li przyw�dcy mego kraju, niezale�nie od tego, kto b�dzie u steru, zapragn�, abym wr�ci�a, wr�c�. - Mimo �e Achmad Yazid nazwa� pani� heretyczk� i zdrajczyni�? - Tak - odpar�a spokojnie Hala Kamil. - Ale je�li on jest cho� w po�owie takim fanatykiem jak ajatollah Chomeini, by�oby to jak p�j�cie na egzekucj�. Mo�e pani to skomentowa�? Kamil pokr�ci�a przecz�co g�ow�, u�miechn�a si� z wdzi�kiem i powiedzia�a: - Musz� ju� i��. Dzi�kuj� bardzo. Grupa pracownik�w ochrony przeprowadzi�a j� przez t�um ku wej�ciu do samolotu. Towarzysz�ce jej osoby oraz du�a delegacja UNESCO ju� zaj�li swoje miejsca. Czterech cz�onk�w Banku �wiatowego pi�o szampana i rozprawia�o cicho przy bufecie. G��wna kabina zalatywa�a paliwem lotniczym i wo�owin� a la Wellington. Hala Kamil zapi�a pas i rzuci�a okiem za okno. Na zewn�trz by�a lekka mg�a i b��kitne lampy na pasach startowych rzuca�y rozmazany, gin�cy w dali blask. Zdj�a pantofle, zamkn�a oczy i postanowi�a zdrzemn�� si� do czasu, a� stewardesa przyniesie koktajle. Odczekawszy na swoj� kolej, samolot czarterowy 106 Organizacji Narod�w Zjednoczonych wjecha� wreszcie na pas startowy. Gdy z wie�y kontrolnej nadesz�o zezwolenie na start, Lemke pchn�� d�wignie ci�gu i boeing 720-B potoczy� si� po mokrym betonie, a potem wzni�s� w powietrze. Kiedy samolot osi�gn�� wysoko�� podr�n� 10 500 metr�w, Lemke w��czy� automatycznego pilota, rozpi�� pasy i wsta� z fotela. - Natura upomina si� o swoje prawa - rzek� kieruj�c si� ku drzwiom kabiny. Drugi oficer i zarazem mechanik, piegowaty m�czyzna o p�owych w�osach, u�miechn�� si� nie odrywaj�c wzroku od tablicy z przyrz�dami. Lemke wszed� do kabiny pasa�erskiej. Personel obs�ugi przygotowywa� posi�ek. Zapach pieczeni wo�owej by� teraz jeszcze bardziej intensywny. Lemke skin�� na stewarda. - Poda� panu co�, kapitanie? - Tylko fili�ank� kawy - odpar� Lemke. - Niech pan si� nie k�opocze, sam sobie poradz�. - Co to za k�opot. - Steward wszed� do kuchenki i nape�ni� fili�ank�. - Jest jeszcze co�... - S�ucham? - Sp�ka prosi�a nas, aby�my wzi�li udzia� w sponsorowanych przez rz�d badaniach meteorologicznych. Kiedy znajdziemy si� w odleg�o�ci dw�ch tysi�cy o�miuset kilometr�w od Londynu, zejd� na jakie� dziesi�� minut na wysoko�� tysi�ca pi�ciuset metr�w, �eby dokona� pomiar�w pr�dko�ci wiatru i temperatury. Potem wr�cimy na normalny pu�ap. - A� trudno uwierzy�, �e sp�ka si� na to zgodzi�a. Chcia�bym mie� tyle na swoim koncie w banku, ile to b�dzie kosztowa�o w zu�yciu paliwa. - Szefowie nie omieszkaj� przes�a� rachunku do Waszyngtonu. - Poinformuj� pasa�er�w o tym manewrze, �eby si� nie niepokoili. - Niech im pan te� powie, �e je�li zobacz� przez okna jakie� �wiat�a, b�d� to pewnie �wiat�a floty rybackiej. - Zrobi� to. Lemke omi�t� wzrokiem g��wn� kabin�, zatrzymuj�c przez chwil� spojrzenie na �pi�cej Hali Kamil. - Nie uderzy�a pana niezwyk�a czujno�� ludzi z bezpiecze�stwa lotniska? - zapyta� od niechcenia. - Jeden z reporter�w powiedzia� mi, �e Scotland Yard zwietrzy� jaki� spisek na �ycie pani sekretarz. - Zachowuj� si�, jakby za ka�dym krzakiem widzieli terroryst�. Musia�em im pokaza� legitymacj� i przeszukali mi torb�. Steward wzruszy� ramionami. - C�, to dla naszego w�asnego bezpiecze�stwa... i bezpiecze�stwa naszych pasa�er�w. - Przynajmniej �aden z nich - Lemke wskaza� r�k� kabin� - nie wygl�da na porywacza. - Chyba �e ubra� si� w garnitur z kamizelk�. - Na wszelki wypadek zarygluj� drzwi do kokpitu. Gdyby zasz�o co� naprawd� wa�nego, prosz� porozumie� si� ze mn� przez interkom. - Dobrze. Lemke wypi� kaw�, odstawi� fili�ank� i wr�ci� do kokpitu. Pierwszy oficer, i zarazem drugi pilot, patrzy� na �wiat�a Walii. Drugi oficer, mechanik, siedzia� za nim zaj�ty obliczaniem zu�ycia paliwa. Lemke odwr�ci� si� do nich plecami i wyj�� z kieszeni na piersi p�askie pude�eczko. Otworzy� je i przygotowa� strzykawk� zawieraj�c� sarin, �rodek truj�cy o natychmiastowym dzia�aniu. Odwr�ci� si�, uda�, �e straci� r�wnowag�, i chwyci� za rami� drugiego oficera. - Przepraszam, Frank, potkn��em si� na dywanie. Frank Hartley mia� krzaczaste w�sy, rzadkie siwe w�osy i przystojn� poci�g�� twarz. Nawet nie poczu�, jak ig�a wbija si� w jego rami�. Podni�s� wzrok znad zegar�w i lampek kontrolnych i roze�mia� si�. - Chyba b�dziesz musia� odstawi� alkohol, Dale. - Na razie latam prosto - odpar� Lemke. - Tylko chodzenie sprawia mi k�opot. Hartley otworzy� usta, jakby chcia� co� powiedzie�, lecz nagle jego twarz straci�a wyraz. Potrz�sn�� g�ow�, przewr�ci� oczami i zwis� bezw�adnie. Podpar�szy go biodrem, aby nie zwali� si� na bok, Lemke wyci�gn�� ig�� i wyj�� z pude�ka drug� strzykawk�. - Frankowi co� si� sta�o. Jerry Oswald obr�ci� si� w swoim fotelu drugiego pilota. By� to ogromny m�czyzna o suchej, �ci�gni�tej twarzy poszukiwacza nafty na pustyni. Spojrza� pytaj�co na koleg�. - Co mu jest? - Lepiej chod� i sam zobacz. Oswald przecisn�� si� ko�o fotela i schyli� nad Hartleyem. Lemke wbi� ig�� w jego tors i opr�ni� strzykawk�, lecz Oswald poczu� uk�ucie. - Co do diab�a? - zakl�� okr�caj�c si� i patrz�c w zdumieniu na strzykawk� w r�ku Lemkego. By� du�o masywniejszy od Hartleya, tote� trucizna nie od razu podzia�a�a. Oczy mu si� rozszerzy�y w nag�ym zrozumieniu i skoczy� chwytaj�c Lemkego za gard�o. - Ty nie jeste� Dale Lemke - warkn��. - Czemu przebra�e� si� za niego? M�czyzna udaj�cy Lemkego nie m�g�by mu odpowiedzie�, cho�by nawet chcia�. Pot�ne d�onie �ciska�y mu krta�. Przyci�ni�ty wielkim cielskiem Oswalda do �cianki, pr�bowa� co� sk�ama�, lecz nie m�g� wydusi� ani s�owa. Wbi� kolano mi�dzy nogi tamtego. Jedyn� reakcj� by�o st�kni�cie. Lemkemu zaczyna�o ju� si� robi� ciemno przed oczyma. Potem u�cisk powoli os�ab� i Oswald okr�ci� si� w ty�. Zdawa� sobie spraw�, �e umiera, w jego oczach by�o przera�enie. Spojrza� na Lemkego z nienawi�ci�. Konaj�c zamachn�� si� jeszcze i wyr�n�� swego zab�jc� pi�ci� w brzuch. Lemke upad� na kolana. W g�owie mu wirowa�o, nie m�g� z�apa� tchu. Widzia� jak przez mg��, �e Oswald pada na fotel i osuwa si� na pod�og�. Usiad�, by chwilk� odpocz��, i �api�c spazmatycznie powietrze rozmasowywa� �o��dek. Potem wsta� oci�ale i zacz�� nas�uchiwa� g�os�w zza drzwi. W g��wnej kabinie by�o spokojnie. Najwidoczniej nikt z pasa�er�w ani za�ogi nie us�ysza� �adnych niezwyk�ych odg�os�w. Zanim uda�o mu si� wwindowa� Oswalda na fotel drugiego pilota i zapi�� jego pasy, ca�y obla� si� potem. Hartley by� zapi�ty, wi�c go nie rusza�. Usiad� na swoim fotelu pilota i zacz�� oblicza� po�o�enie samolotu. Czterdzie�ci pi�� minut p�niej skr�ci� z planowanego kursu do Nowego Jorku ku zamarzni�temu Morzu Arktycznemu. 2. By�o to jedno z najbardziej ja�owych miejsc na ziemi, nigdy nie odwiedzane przez turyst�w. W ostatnim stuleciu zaledwie garstka badaczy i uczonych o�mieli�a si� postawi� na nim nog�. Przy skalistych brzegach morze rozmarza�o tylko na kilka tygodni w roku, a ju� wczesn� jesieni� temperatura si�ga�a minus 58�C. Nawet latem gwa�towne burze �nie�ne potrafi�y wyprze� o�lepiaj�cy blask s�oneczny w niespe�na godzin�. Mimo to zacienione skutymi lodow� pow�ok� g�rami i omiatane nieustannymi wiatrami pustkowie w g��bi fiordu Ardencaple na p�nocno-wschodnim wybrze�u Grenlandii by�o przed kilkunastoma wiekami zamieszkane przez grup� my�liwych. Zbadanie znalezionych szcz�tk�w metod� C14 wykaza�o, �e teren by� zamieszkany od A.D. 200 do A.D. 400, co jest stosunkowo kr�tkim okresem wed�ug archeologicznego zegara. Mieszka�cy tego terenu pozostawili po sobie dwadzie�cia domostw, �wietnie zachowanych w tym zimnym klimacie. Uczeni z Uniwersytetu Kolorado przewie�li helikopterami i ustawili nad staro�ytn� osad� aluminiow� konstrukcj� z element�w prefabrykowanych. Pot�ne urz�dzenie nagrzewcze oraz warstwa izolacyjna z w��kna szklanego wiod�y nieskuteczny b�j z ch�odem, ale przynajmniej chroni�y od nieustaj�cego wiatru, kt�ry wy� na zewn�trz. Konstrukcja ta umo�liwia�a archeologom prac� a� do pocz�tku zimy. Lily Sharp, pracownik naukowy Wydzia�u Antropologii Uniwersytetu Kolorado, nie czu�a ch�odu, kt�ry wdziera� si� wszelkimi szparami do os�oni�tej osady. Kl�cz�c na pod�odze jednorodzinnego domostwa, ostro�nie zdejmowa�a �opatk� warstewk� zamarzni�tej ziemi. By�a sama - i g��boko zatopiona w my�lach nad jak�e odleg�� przesz�o�ci� nale��c� do prehistorycznych ludzi. Byli oni �owcami ssak�w morskich i sp�dzali ostre arktyczne zimy w domostwach cz�ciowo wykopanych w ziemi, o niskich �ciankach z kamienia i dachach z darni, cz�sto wspartych na wielorybich ko�ciach. Grzali si� przy lampkach tranowych, a w czasie d�ugich miesi�cy arktycznej zimy zajmowali si� rze�bieniem w drewnie wy�owionym z morza, w k�ach mors�w i rogu. Osiedli w tej cz�ci Grenlandii w pierwszym lub drugim wieku po Chrystusie. Potem z nie wyja�nionych przyczyn, u szczytu rozwoju swej kultury, nagle znikn�li pozostawiaj�c wiele artefakt�w. Wytrwa�o�� op�aci�a si� Lily. Kiedy jej trzej koledzy odpoczywali po obiedzie na kwaterze, wr�ci�a do staro�ytnej osady i kopa�a dalej. Praca ta przynios�a owoce w postaci kawa�ka rogu karibu z p�askorze�b� przedstawiaj�c� dwadzie�cia nied�wiedziopodobnych zwierz�t, kunsztownie wyrze�bionego grzebienia damskiego i kamiennego garnka. Nagle �opatka zgrzytn�a o co�. Lily zn�w wbi�a j� w ziemi�, pilnie nas�uchuj�c. Nie by� to znajomy d�wi�k uderzenia o kamie�. Odg�os, chocia� g�uchy, mia� zdecydowanie metaliczny pod�wi�k. Wyprostowa�a si�. Spod ciep�ej we�nianej czapki wymkn�y si� d�ugie, grube pasma ciemnorudych w�os�w, l�ni�c w blasku colemanowskiej lampy. W zielononiebieskich oczach odmalowa�o si� zaciekawienie, gdy w czarnej jak w�giel ziemi ujrza�a ma�� plamk�. To by� bez w�tpienia jaki� metal. Mieszka�cy osady byli lud�mi prehistorycznymi, my�la�a. Nie znali �elaza ani br�zu. Pr�bowa�a zachowa� spok�j, ale z wolna opanowa�o j� podniecenie. Zaniecha�a ostro�no�ci, kt�ra powinna by� najwa�niejsz� cech� archeologa. Zacz�a gor�czkowo skroba� �opatk� zamarzni�t� ziemi�. Co kilka chwil odmiata�a p�dzlem zeskrobany piach. Wreszcie artefakt zosta� ca�kowicie ods�oni�ty. Schyli�a si�, aby mu si� bli�ej przyjrze�. Patrzy�a z nabo�n� czci�, jak po�yskuje ��to w jasnym blasku lampy. Znalaz�a z�ot� monet�. Bardzo star�, s�dz�c po wytartych brzegach. Na brze�ku monety by�a dziurka z przewleczonym przez ni� kawa�kiem zbutwia�ego rzemyka. Sugerowa�o to, �e kiedy� noszono t� monet� jako ozdob� lub amulet. Lily usiad�a i zaczerpn�a g��boko powietrza w p�uca, niemal boj�c si� dotkn�� znaleziska. W pi�� minut p�niej nadal kl�cza�a pochylona, pr�buj�c znale�� jakie� wyt�umaczenie zagadki, gdy nagle drzwi si� otworzy�y i z panuj�cego na zewn�trz ch�odu wszed� w chmurze �niegu t�gi m�czyzna z czarn� brod�. Z jego ust wydostawa�y si� ob�oczki pary. W brwiach i brodzie mia� kryszta�ki lodu, co nadawa�o mu wygl�d jakiego� groteskowego potwora z filmu science fiction. Wra�enie to jednak ust�pi�o, kiedy na jego twarzy ukaza� si� szeroki u�miech. By� to doktor Hiram Gronquist, szef czteroosobowej ekipy archeolog�w. - Przepraszam ci�, Lily - rzek� mi�kkim g��bokim g�osem - ale za bardzo si� przepracowujesz. Odpocznij. Chod� si� ogrza� i daj si� pocz�stowa� porz�dnym kieliszkiem koniaku. - Hiram - powiedzia�a Lily, staraj�c si� ze wszystkich si� ukry� podniecenie - chc� ci co� pokaza�. Gronquist podszed� i ukl�k� obok niej. - Co znalaz�a�? - Sam zobacz. Poszuka� w wewn�trznej kieszeni kurtki okular�w do czytania i osadzi� je na swym czerwonym nosie. Przysun�� twarz do monety i zacz�� j� ogl�da� ze wszystkich stron. Po kilku chwilach spojrza� na Lily z b�yskiem rozbawienia w oczach. - Chcesz mnie zrobi� w konia, moja damo? Lily spojrza�a na niego gniewnie, ale po chwili rozlu�ni�a si� i za�mia�a. - Dobry Bo�e, my�lisz, �e j� podrzuci�am? - Sama przyznaj, �e to jak znalezienie dziewicy w burdelu. - Urocze. Klepn�� j� przyja�nie po kolanie. - Gratuluj�, to rzadkie odkrycie. - Sk�d ona si� tu wzi�a? - Na tysi�c mil wok� nie ma tu z�� z�ota i z ca�� pewno�ci� nie wybili tej monety tutejsi mieszka�cy. Ich poziom rozwoju si�ga niewiele ponad epok� kamienn�. Moneta na pewno pochodzi z innego �r�d�a i z p�niejszych czas�w. - Jak wi�c wyt�umaczy� fakt, �e znalaz�a si� w�r�d artefakt�w z drugiego czy trzeciego wieku naszej ery? Gronquist wzruszy� ramionami. - Nie wiem. - A jak s�dzisz? - Mo�e jaki� wiking wymieni� j� na co� lub zgubi�. - Nie mamy �adnych zapis�w �wiadcz�cych o tym, �e wikingowie dotarli a� tak daleko na p�noc wschodniego wybrze�a - powiedzia�a Lily. - Okay, mo�e wi�c w bli�szych nam czasach zatrzymywali si� tutaj podczas swych wypraw �owieckich Eskimosi, kt�rzy handlowali z osiedlami norma�skimi na po�udniu. - Zastan�w si�, Hiram. Nie znale�li�my �adnych dowod�w na to, �e osada by�a zamieszkana po czterechsetnym roku. Gronquist spojrza� na Lily karc�co. - Ty si� nigdy nie poddajesz. Nie wiemy nawet, z jakich czas�w pochodzi ta moneta. - Mike Graham jest ekspertem od starych monet. A jedn� z jego specjalno�ci jest datowanie stanowisk archeologicznych wok� Morza �r�dziemnego. - Wobec tego niech nam zrobi ekspertyz� - przysta� Gronquist. - Chod�. Mike zbada monet�, a my napijemy si� koniaku. Lily w�o�y�a grube futrzane r�kawice, naci�gn�a kaptur kurtki na g�ow� i zgasi�a lamp�. Gronquist zapali� latark� i otworzy� drzwi, puszczaj�c Lily przodem. Wysz�a w parali�uj�cy zi�b i wiatr, kt�ry wy� pot�pie�czo. Mro�ne powietrze zaatakowa�o jej ods�oni�te policzki i przej�o dreszczem. Chwyci�a lin� prowadz�c� do pomieszcze� mieszkalnych i pobrn�a w �niegu, os�aniana pot�nym cia�em Gronquista. Rzuci�a okiem w g�r�. Niebo by�o bezchmurne, a gwiazdy tworzy�y wraz z nim ogromny diamentowy kobierzec o�wietlaj�cy nagie g�ry na zachodzie i tafl� lodu rozpostart� wzd�u� fiordu a� do morza na wschodzie. Pi�kno Arktyki wr�cz zniewala, my�la�a Lily. Rozumia�a, czemu ludzie tak bez reszty poddaj� si� jej urokowi. Przeszed�szy poprzez mrok oko�o trzydziestu metr�w, weszli do trzymetrowego korytarza burzowego. U jego ko�ca otworzyli drzwi do wn�trza chaty. Lily, po straszliwym zimnie panuj�cym na zewn�trz, przypomina�o ono wn�trze pieca. Zapach kawy po�echta� jej nozdrza jak najpi�kniejsze wonno�ci, tote� natychmiast zrzuci�a wierzchnie okrycie i nala�a sobie kubek. Sam Hoskins, z si�gaj�cymi ramion blond w�osami i sumiastymi w�siskami, siedzia� schylony nad rysownic�. By� nowojorskim architektem rozmi�owanym w archeologii. Po�wi�ca� dwa miesi�ce w roku na prac� przy wykopaliskach na ca�e