7559

Szczegóły
Tytuł 7559
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7559 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7559 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7559 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY �MIER� JUDASZA SATAN UND ISCHARIOT KU SKALE Ani nam przez my�l nie przesz�o po�egna� si� z Judyt�. Zwr�cono nam rumaki. Meltona przytroczyli�my do jego wierzchowca i zaopatrzeni w zapas suszonego mi�sa, pu�cili si� w drog�, uprzednio o�wiadczywszy Yuma, �e zabierzemy swoje lassa, na kt�re nie powinni wobec tego liczy�. Pozwolili nam odjecha�, nie stawiaj�c �adnych przeszk�d. Ale wida� by�o, �e nie s� zadowoleni z przymusowego zawarcia pokoju. Mogli�my by� pewni, �e przy ponownym spotkaniu zachowaj� si� wobec nas nie bardzo przyja�nie. W�a�ciwie trzeba by�o teraz wyjecha� szybko z kanionu Flujo blanco; ale wszak powinni�my byli wst�pi� do Indianki i wywi�za� si� z przyrzeczenia, a poza tym chcieli�my zabra� lassa. Pojechali�my wi�c na d� rzeki, potem za� skr�cili�my na wsch�d, w kierunku domku. Dotarli�my do� po dw�ch godzinach. Indianka sta�a przed drzwiami, ujrza�a nas bowiem z daleka. ��Czy w nocy nikt nie odwiedzi� mej czerwonej siostry? � zapyta�em. ��Owszem � odpar�a. � M�ody bia�y, kt�rego chcieli�cie pojma�, by� u mnie, aby zabra� mego konia. ��Da�a� mu? ��Nie; sam wzi��. Usi�owa�am przeszkodzi�, ale zagrozi� mi �mierci�. ��Czy pojecha� bez siod�a? ��Nie. Zabra� je r�wnie�. ��Czy nie da� ci jakiego� polecenia? ��Owszem. Mam powiedzie� bia�ej squaw, �e ucieczka si� powiod�a i �eby rych�o do� przyjecha�a. Nast�pnie pojecha� na po�udnie, �ledzi�am go ukradkiem. ��Wiemy dok�d zbieg�. Jeste�my z ciebie zadowoleni i ofiarujemy co przyrzekli�my. Ka�dy z nas j� obdarowa�. Zebra�a tak spor� sum�, �e wr�ciwszy do swoich, mog�a w�r�d nich uchodzi� za zamo�n�. Nast�pnie pojechali�my na po�udnie po lassa. Kiedy dotarli�my do kraw�dzi kotliny, zobaczyli�my Yuma, spogl�daj�cych ku g�rze. Wypatrywali nas. Na najwy�szej platformie sta�a �yd�wka. Uwolniono j� wi�c po naszym wyje�dzie. Zemsta, kt�r� nam poprzysi�g�a, nasun�a jej my�l z�o�liw�. Mianowicie, odci�a cz�� lassa, do kt�rej mog�a si�gn�� i, wydaj�c okrzyki zwyci�stwa, pokazywa�a nam ostentacyjnie. ��Co za zemsta straszliwa! � roze�mia�em si� szczerze. Emery wysun�� flint� nad otch�a� i skierowa� luf� w Judyt�. Krzycz�c ze strachu, wzi�a nogi za pas i znikn�a w otworze, wiod�cym do wn�trza pueblo. Wyci�gn�li�my lassa, nie rozpaczaj�c bynajmniej, �e zamiast trzech, mamy dwa i p�. Po czym pu�cili�my si� w dalsz� drog�, a raczej dopiero rozpocz�li�my w�a�ciwy po�cig za Jonatanem Meltonem. Od czasu, jak wyjechali�my z pueblo, up�yn�y cztery godziny. Nale�a�o przypuszcza�, �e Jonatan ubieg� nas przynajmniej o osiem godzin drogi. ��Jak daleko do Jasnej Ska�y? � zapyta�em Apacza. ��Poniewa� dosiadamy szybkich rumak�w, przeto, je�li nic nam nie stanie na zawadzie, dojedziemy za trzydzie�ci godzin. ��Licz� wi�c na wi�cej ni� trzydzie�ci, gdy� ko� Meltona nie dotrzyma kroku naszym. Dwana�cie godzin dziennie, zatem przyjedziemy pojutrze. Czy Winnetou mniema, �e Silny Wicher przyjmie nas przyja�nie? ��Mogollonowie nie �yj� w przyja�ni z Apaczami, ale nigdy im nie wyrz�dzi�em �adnej krzywdy. Czemu mia�aby spotka� nas wrogo��? ��Melton naszczuje go na nas. ��Tak, o ile pr�dzej przyb�dzie, ni� my. ��Na pewno. Zajedzie konia na �mier�, byle jak najpr�dzej stan�� u celu. ��Czemuby si� tak spieszy�? Jest przekonany, �e Judyta w �adnym razie nic nam nie zdradzi. ��Ale m�g� powzi�� zamiar nader dla nas niebezpieczny. Przypuszczaj�c, i� przez d�u�szy czas zabawimy w pueblo, zechce podbechta� Mogollon�w, aby nas napadli. ��To by� mo�e. W takim wypadku natkniemy si� na nich w drodze, przy czym staniemy na �cie�ce wojennej. Rozmawiali�my, aby stary Melton nic nie s�ysza� Nie raczy� na nas spojrze�. My�li, kt�re zas�pi�y mu twarz, musia�y by� bardzo ponure. Od czasu do czasu wydawa� g��bokie westchnienia lub gniewne j�ki. Dopieka� mu dotkliwy b�l w owej cz�ci cia�a, kt�r� dotyka� konia. Nie mog�o by� mowy o do�cigni�ciu Jonatana. Zrozumieli�my to w ko�cu. Konie Vogla i Meltona nie by�y biegunami Komancz�w a nadto nasz jeniec stara� si� ze wszechmiar op�ni� jazd�. By�by wszak idiot�, gdyby nie odgad�, �e �cigamy jego syna. Dlatego czyni�, co tylko m�g�, byle zw�ok� spowodowa�. Winnetou zna� okolic� i by� nader pewnym, jak i w wielu innych wypadkach, przewodnikiem. Mieli�my przed sob� trop Jonatana, kt�ry znalaz� si� tu po raz pierwszy w �yciu i kierowa� wy��cznie wskaz�wkami Judyty, a przecie� jecha� drog� w�a�ciw�, jak gdyby ju� wiele razy j� przeby�. Droga prowadzi�a wci�� pod g�r�. Wieczorem dotarli�my do p�askowzg�rza mi�dzy Sierra Blanca a g�rami Mogollon. Wjechali�my na teren niezalesiony. Ros�a tu jedynie trawa, przypominaj�ca puna Alp peruwia�skich. Przypomina� je r�wnie� wiatr zimny i ostry, kt�ry d�� z zachodu i wkr�tce nas zmrozi� do szpiku. Odzwyczaili�my si� ju� od tak �wie�ego powiewu. Gdybym jecha� tylko w towarzystwie Emery�ego i Winnetou, to na pewno by�my si� nigdzie nie zatrzymywali, ale mkn�li po nocy, aby wyprzedzi� Jonatana. Lecz Vogel nie by� wytrwa�ym je�d�cem, a stary Melton zdawa� si� co chwila spada� z konia. Je�li symulowa�, to tylko w po�owie, gdy� b�l mu istotnie dokucza�. ��Czy zatrzymamy si� jeszcze przed noc�? � zapyta� Emery. ��Nie radzi�bym � odrzek� Winnetou. ��Ale do rana nie mo�emy jecha� jednym ci�giem. Lepiej przeto, p�ki czas, poszuka� miejsca odpowiedniego do postoju, ni� zatrzyma� si� tam, gdzie mrok nas dopadnie. ��M�j brat ma s�uszno��. Znam takie miejsce. ��Musi przy tym os�ania� przed wichrem, kt�ry nas mrozi. ��Jest tu ska�a, o kt�r� wiatr si� rozbija. Przyb�dziemy do niej za jaki� kwadrans. W oznaczonym czasie zobaczyli�my przed sob� pag�rek. Podnosi� si� powoli od zachodu i tworzy� niejako kulisy, przez kt�re mro�ny wicher nie m�g� przenikn��. Ros�o tu wiele drzew i krzew�w, a zatem nie zbywa�o na paliwie. Zzi�bni�ci, marzyli�my o cieple ogniska. Zsiedli�my z koni i rozwi�zali starego Meltona. Tak skostnia� z zimna, �e nie m�g� sta�, ani chodzi�. Musieli�my go zanie�� do �ciany skalnej, kt�r� nazwa�em kulisami i u�o�y� na ziemi. By� mo�e to tak�e by�a symulacja. B�d� co b�d�, nale�a�o mie� go na oku. Skoro umie�cili�my konie, poszukali�my suchego drzewa rozpalili ognisko i po�o�yli si� w pobli�u. Po czym zabrali�my si� do posi�ku. Melton dosta� porcj� mi�sa pokrajan� na drobne kawa�ki, kt�re wk�ada�em mu do ust. Nie chcia�em uwolni� mu r�k nawet do jedzenia. ��B�dziemy czuwa�? � zapyta� Emery. ��By� mo�e nie zajdzie potrzeba czuwania � odpar� Winnetou. � Nie ma tu nigdzie wrog�w. ��Dobrze, wi�c wszyscy b�dziemy spali. Przyda nam si� wypoczynek ��A jednak lepiej b�dzie czuwa� � rzek�em. � Po pierwsze musimy strzec Meltona, a po drugie, nie ufam jego synalkowi. Nie jest wprawdzie westmanem, ale i w ciemi� go nie bito. Przypuszcza pewnie, �e�my si� dowiedzieli dok�d pojecha�. Raz ju� mu si� to przytrafi�o. A w takim razie � rozumuje � jeste�my na jego tropie. C� wi�c, je�li mu strzeli g�owy, �eby na nas czeka�? ��Hm! � mrukn�� Emery � Nie jest a� tak do�wiadczony. ��Nie jest do�wiadczony, ale sprytny. ��To ju� nie spryt, to by�aby odwaga! ��Nie jest tch�rzem i rozumie si�, �e potrafi okaza� odwag� tam, gdzie stawk� jest �ycie, maj�tek i mi�o��. Skoro chcecie spa� � dobrze, �pijcie ja b�d� czuwa� przez ca�� noc. ��Nic podobnego! Je�li uwa�asz, �e to konieczne, to b�dziemy czuwa� na zmian�. Losowali�my. Pierwsza kolej wypad�a na Winnetou, druga na Emery�ego, trzecia na mnie, ostatnia na Vogla � ka�da na przeci�g p�torej godziny. Sze�� godzin przeznaczono na nocleg; nast�pnie mieli�my wyruszy�. Teraz by�a godzina dziewi�ta wiecz�r. Po tak licznych zdarzeniach i po cz�stym czuwaniu podczas nocy ostatnich spa�em tak twardo, �e Emery musia� dwukrotnie mnie potrz�sa�, zanim si� przebudzi�em. Po�o�y� si�, ja za� dorzuci�em do ogniska dla rozgrzania �pi�cych. Cisza panowa�a dooko�a g�ucha; wszelako z obu stron naszego schroniska wicher zrywa� si� chwilami, zawodz�c i �wiszcz�c. Aby nie wpa�� w drzemk� powsta�em i przechadza�em si� tam i z powrotem. Tak przemin�� czas mojej stra�y i nast�pi�a kolej na Vogla. Lecz by�o mi �al poczciwego ch�opca, nieprzywyk�ego do naszych wysi�k�w. Sen sprawia� tak� ulg� � pozwoli�em mu tedy le�e� i postanowi�em czuwa� za niego. Wyczerpywa�o si� paliwo. Oddali�em si�, aby zebra� troch� ga��zi i drzewa. Poniewa� ogo�ocili�my najbli�sze miejsca, wi�c musia�em szuka� gdzie indziej, posuwaj�c si� z powodu mroku po omacku. Macaj�c tam i �wdzie palcami po�r�d g�stych krzew�w oddala�em si� coraz bardziej od ogniska. Oczywi�cie, nie mog�em zapobiec mimowolnym szmerom. Ga��zki i ga��zie, kt�re znajdowa�em, trzeszcza�y i trzaska�y i � c� to znowu by� za d�wi�k, kt�ry teraz si� rozleg�? To nie by�o trzeszczenie ga��zki, to brzmia�o zgo�a inaczej: to by�o � hm! Czy to wicher zawy� i �wisn��? Lub mo�e to ko� zar�a�? Nat�y�em s�uch. Szmer, czy raczej d�wi�k, nie powt�rzy� si� wi�cej. Ale powzi��em podejrzenie. Je�li si� nie myli�em, gwizdanie czy r�enie rozleg�o si� z prawej strony. Od�o�y�em chrust i zacz��em pe�za� na brzuchu naprz�d, w kierunku szmeru. Przedsi�wzi�cie by�o po��czone z wielkimi trudno�ciami ze wzgl�du na to, �e musia�em si� przekra�� przez zagajnik. Gdyby mi�dzy krzewami le�eli wrogowie, to w tych ciemno�ciach m�g�bym ich znale�� wy��cznie w�wczas, je�libym si� posuwa� szerokim zygzakiem, tak, aby przynajmniej raz jeden wymin�� ka�d� grup� krzew�w. Ale wtedy up�yn�yby d�ugie godziny, zanim by dokona� po�owy roboty. Poniewa� nie mog�em inaczej post�powa�, przeto pe�za�em w wy�ej opisany spos�b dalej, z pocz�tku na prawo, dop�ki nie dotar�em do ska�y, a potem zn�w na lewo, dop�ki nie doszed�em do skraju zagajnika. W ten spos�b posuwa�em si� powoli, ale nieustannie naprz�d, a� � Ach! rozleg� si� ten sam d�wi�k! Teraz rozpozna�em ju� wyra�nie r�enie konia. Domy�li�em si�, gdzie ko� m�g� sta� � w pobli�u stromej �ciany g�rskiej, co chroni�a przed wiatrem. A zatem je�dziec nieznany, tak samo, jak i my, szuka� os�ony przed wichur�. Ale kt� to m�g� by�? Je�li przyby� przed nami, to musia� nas widzie�. Czemu� wi�c, o ile nie �ywi� z�ych zamiar�w, nie zbli�y� si� do nas, albo je�li si� nas l�ka�, nie umkn�� st�d? Czemu zosta�? Je�li za� przyjecha� po nas, to musia� zobaczy� nasze ognisko. Niew�tpliwie si� podkrad�, aby wiedzie�, kogo ma przed sob�. Mimo to pozosta� w pobli�u, z czego wynika�o, �e� Tak, w�a�nie co z tego wynika�o? Mo�na by�o wnioskowa� zar�wno o przyjaznych, jak i o wrogich zamys�ach. A co, je�li mia�em przed sob� nie jednego, lecz wielu ludzi. W takim razie grozi�o nam powa�ne niebezpiecze�stwo. Musia�em bezwarunkowo zbada� sytuacj�! Przy czo�ga�em si� do �ciany skalnej, a potem wzd�u� niej. S�dz�c z r�enia, mog�em by� oddalony od konia najwy�ej na pi��dziesi�t krok�w. Czo�ga�em si� na czworakach, a� wreszcie przeby�em t� odleg�o��. I s�usznie! Na lewo ode mnie sta� ko�, niejeden � dwa, trzy, pi�� i wi�cej! Sta�y na uwi�zi. Je�d�cy musieli le�e� w pobli�u. Pe�za�em dalej, mi�dzy ska�� a ko�mi. I zobaczy�em pomi�dzy dwoma krzewami w wysokiej trawie jak gdyby d�ugi, okr�g�y t�umok. C� to znowu by� mog�o? Nie lada odwag� by�o pe�za� dalej i dotkn�� tego przedmiotu ko�cami palc�w. Maca�em bardzo ostro�nie i powoli. To by� cz�owiek, zawini�ty w liczne pledy. Ale gdzie byli inni? Skoro tu sta�o tyle koni, musia�o by� r�wnie� wielu je�d�c�w. Poniewa� nie mog�em pe�za� mi�dzy ska�� a le��cym, przeto musia�em zakre�li� �uk, dop�ki nie zbli�y�em si� do ma�ej polanki, gdzie siedzieli ci, kt�rych szuka�em. S�ysza�em, jak po cichu si� porozumiewali. Z w�tku rozmowy m�g�bym wnioskowa�, kogo mam przed sob�. Odwa�y�em si� tedy przysun�� bli�ej a� pod g�az, przy kt�rym siedzia�y dwie postacie. Tu� obok r�s� zagajnik. By�em wi�c dosy� os�oni�ty, aby si� nie l�ka�. Wsun��em g�ow� mi�dzy krzewy i zacz��em pods�uchiwa�. To by�o narzecze Yuma! Czy�by �cigali nas mieszka�cy pueblo? Co za domys�! A jednak nie le�a� poza granicami mo�liwo�ci. Jeden z siedz�cych rzek�: ��Powinni�my nie czeka�, ale napa�� na nich bezzw�ocznie. Aczkolwiek szeptali, pozna�em g�os Indianina, w kt�rego domku zaskoczono nas onegdaj wiecz�r. Moje przypuszczenie sprawdza�o si� zatem. Byli to Pueblosi. ��To nie jest wskazane � rzek� drugi. � Nasze kule mog�yby ugodzi� Meltona. ��Bynajmniej! Wszak p�onie ognisko. Widzi si� wyra�nie cel. ��Ale stra�, pomy�l o stra�y! Bodajby to nie by� Old Shatterhand! Nale�y si� l�ka� jego i Winnetou, mniej za to trzeciego, a wcale nie m�odego bia�ego, kt�rego�my schwytali. Old Shatterhand na pewno nas us�yszy! ��Nie s�ysza� ciebie, mimo �e by�e� tak blisko ogniska. ��W�wczas nie czuwa� jeszcze. W�a�nie budzono go, kiedy si� podkrad�em. Siedzia� przez chwil�, po czym podni�s� si� i zbli�y� do miejsca, gdzie przyleg�em. Musia�em szybko umyka�, inaczej by�by mnie zauwa�y�. Na szcz�cie nic nie s�ysza�. Ale je�liby nas wi�cej podesz�o, us�yszy niechybnie. Musimy czeka� na kolej nast�pnego. Naraz wtr�ci� si� trzeci Yuma: ��Us�uchajmy rady bia�ej squaw. Od�o�ymy atak do �witu. Musimy widzie� cel wyra�nie. Jest ich tylko czterech, je�eli wi�c b�d� widoczni, sprz�tniemy ich w ci�gu jednej chwili. Natomiast je�li teraz napadniemy, ciemno�ci i miganie ogniska �atwo nas mog� zmyli�; nie trafimy na pewno, a skoro za� tylko zranimy, ca�a nasza wyprawa w �eb we�mie. ��Za bardzo si� ich l�kacie! � mrucza� nasz zdradziecki gospodarz. ��Nie jest to strach, lecz ostro�no��. Pomy�l o srebrnej strzelbie Apacza, a nast�pnie o broni Old Shatterhanda, kt�rej sprawno�� da�a si� ju� nam we znaki. Nie, uderzymy na nich dopiero ze �witem. Bia�a squaw pragnie widzie� upadek wrog�w; pragnie tak, bardzo, a my mo�emy jej sprawi� przyjemno��, poniewa� by�a squaw naszego wodza. ��S�usznie � rozleg� si� g�os bia�ej squaw, kt�ra wyd�wign�a si� spod pled�w, wsta�a i podesz�a do m�wi�cych. � Pragn� by� przy tym. Chc� widzie�, jak te psy, te �otry zgin� od naszych kul! Wszak po to porzuci�am wszystko w pueblo i szybko wraz z wami gna�am, aby ich do�cign��. Je�li mnie us�uchacie, sowicie was wynagrodz�. Skoro zwolnimy ojca mego m�a i zabijemy jego nieprzyjaci�, dostaniecie ich skalpy � najbardziej warto�ciowe skalpy, jakie istniej�. A tak�e ich bro� i wszystko, co posiadaj�. Nast�pnie pojedziemy dalej do Jasnej Ska�y, do mego m�a, kt�ry tak was obdaruje, �e b�dziecie posiadali wi�cej, ni� kiedykolwiek w �yciu marzyli�cie! Zgoda? ��Tak, zgoda, tak! � rozbrzmia�o dooko�a. ��Jak daleko do ogniska owych szubrawc�w? ��Mo�e jakie� trzysta krok�w � rzek� Indianin, kt�ry nas podpatrywa�. ��Podkradn� si� do nich, musz� ich zobaczy�. ��To niebezpieczny krok. ��Nie dla mnie. Wiem, jak nale�y skrada� si� niepostrze�enie. Nauczy� mnie tej sztuki m�j m��, a wasz w�dz. ��Ale je�li Old Shatterhand czuwa, to niew�tpliwie ci� us�yszy. ��Nie. Wszak i ciebie nie s�ysza�. ��Pozw�l przynajmniej, abym ci towarzyszy�. ��Niepotrzebna mi opieka. ��Nie pozwol� ci p�j�� samej. Gra toczy si� nie tylko o twoje, lecz tak�e, o nasze �ycie. ��A wi�c chod�! Wiedzia�em wi�cej, ni� pragn��em, czym pr�dzej si� wi�c wycofa�em. Ta niespodzianka zakrawa�a na dziki �art! Judyta wraz z Indianami �ciga�a nas, aby przyjrze� si� naszej zag�adzie. Musia�a, jako ma��onka wodza, przyzwyczai� si� do konnej jazdy, skoro tak szybko nad��y�a. Jak� nienawi�ci� musia�a ku nam pa�a�, jak p�omienn�, nieprzepart� nienawi�ci�! Skoro by�my tu polegli, Jonatan mia�by r�ce rozwi�zane. Szcz�liwie si� z�o�y�o, �e sko�czy� si� nam zapas opa�u. Gdyby mog�o starczy� do rana, pozosta�bym na miejscu, nie przeczuwaj�c, �e �mier� czyha w pobli�u. Wszy�em si� w zagajnik, podnios�em, aby szybko biec i wyprzedzi� oboje zwiadowc�w. W pewnej odleg�o�ci zatrzyma�em si� i czeka�em na nich w miejscu, kt�re musieli wymin��. Niebawem us�ysza�em chrz�st ga��zi; zbli�ali si� oboje. Schyli�em si� i przepu�ci�em ich naprz�d, aby i�� za nimi. Doszli na trzydzie�ci krok�w do naszego ogniska, kt�re tymczasem ju� prawie zupe�nie wygas�o. Rozdzielili si�, aby sobie nawzajem nie przeszkadza�. On odsun�� si� nieco na lewo ode mnie, Judyta za� na prawo. Musia�em schwyta� przedtem jego, a p�niej j�. Skrada�em si� za nimi z boku i zbli�a�em szybko, nie mog�em jednak unikn�� lekkiego szmeru, kt�ry obudzi� czujno�� Yuma. Zatrzyma� si� i j�� nas�uchiwa�. Stan�� w pozycji dla mnie nader dogodnej. Jeden skok, a trzyma�em go za gard�o i dwukrotnie, trzykrotnie uderzy�em kolb� rewolweru w skronie, po czym pozwoli�em mu run��. P�ki trwa� w omdleniu, nie m�g� nam szkodzi�. Teraz przysz�a kolej na �dam�. Mog�a si� �udzi�, �e jest bezpieczna, gdy� z tamtej strony g�ry wicher wy� z podw�jn� si�� i zag�usza� jej kroki. Wszak�e musia�em przyzna�, �e nie najgorzej wywi�zywa�a si� z zadania. Tak sprawnie korzysta�a z cienia krzew�w, �e nie wiem, czybym j� spostrzeg�, gdybym by� pozosta� przy ogniu. Przysun�a si� tak blisko, �e mog�a dojrze� �pi�cych. Ukl�k�a w trawie i spogl�da�a przez ga��zie. Cichaczem dobra�em si� do niej na odleg�o�� stopy. Wyci�gn�a szyj� i coraz bardziej wysuwa�a g�ow�; nie s�ysza�a mnie. W tym momencie odezwa�em si�: ��Nie ma mnie tam, seniora! Tu powinna pani spojrze�. Odwr�ci�a g�ow�. Nigdy jeszcze na niczyjej twarzy nie widzia�em takiego przera�enia. Zdawa�o si�, �e rysy jej �ci�y si� w kamie� � j�zyk stan�� ko�kiem. Od�o�y�em rewolwer, wyci�gn��em za to n� i, gro��c, rzek�em: ��Niech pani tylko s�owo wyrzeknie, a n� m�j przeszyje pani serce! Podkrad�a si� pani, aby widzie� owe psy i �otry. Nu�e, zobaczy ich pani dok�adnie. Podnie� si� i id� za mn�! Podnios�em si�. Kl�cza�a wci�� jeszcze i wpiera�a we mnie skamienia�e spojrzenie. ��Podnie� si� pani! � powt�rzy�em. ��Pan� pan� pan� jest� � wyj�ka�a wreszcie. ��Tutaj i owszem, wszak widzi pani. Ale chod��e, seniora! Naprz�d! ��Co, mam� mam� mam�? ��Co ma pani czyni�? Przysz�a pani, aby zobaczy�, jak padniemy od kul Yuma. Pragn� ci to u�atwi�. B�dzie pani siedzia�a przy nas, kiedy padn� strza�y. A zatem, naprz�d, do ogniska! M�wi�em g�o�no. Winnetou ockn�� si� i zerwa� na r�wne nogi. Uj��em j� z ty�u za ko�nierz bluzki i popchn��em ku ognisku. ��Uff! � zawo�a� zdumiony Apacz � Oto jest squaw. ��Ze swoimi Yuma, kt�rzy mieli nas zastrzeli� � wyja�ni�em, przypieraj�c Judyt� do ziemi, tak, �e usiad�a plackiem przy ognisku. Emery i Vogel obudzili si� za snu. Stary Melton wcale nie spa�. Jego przera�one spojrzenie spoczywa�o na nieszcz�snej zbawczyni. ��Kt� to jest? � zapyta� Anglik, przecieraj�c oczy. � Wszak to zn�w nasza nadobna Judyta! Czy�by nie mog�a si� z nami rozsta�? Wyja�ni�em im w kr�tkich s�owach sytuacj�, przynios�em zebrany chrust, aby podsyci� ogie� i przytaszczy�em nieprzytomnego Yuma. ��Czy nie lepiej b�dzie zgasi�? � zapyta� Emery. ��Jeszcze nie teraz � odpar�em. ��Ale skoro si� zbli��, b�d� mogli dobrze celowa�. Nie przyjd� jeszcze. Zastan�wmy si�, co mamy teraz pocz��. ��Zw�aszcza z t� niewiast�, z t� dzik� krwio�ercz� kotk�. Nale�y jej odci�� pazury. ��Co m�j brat powie? � zapyta�em Apacza. ��Nic. Winnetou istotnie nie wie, co powiedzie� o podobnej squaw. Nale�y j� zg�adzi�, podobnie, jak si� t�pi grzechotniki. ��Tylko nie to! � rzek�em. � Mimo wszystko, jest kobiet�. Pozwolimy jej umkn��. Wiemy ju�, jak si� rzeczy maj�. Czy wyruszymy natychmiast? ��Nie pojmuj� ciebie. Co si� stanie z Yuma? Czy nie damy im �adnej nauczki? ��Tych ju� nic nie potrafi nauczy�. Czas nagli. Musimy p�dzi�. Przywi��cie Meltona do rumaka. ��A ta seniora, kt�ra si� mieni �dam��? Nie do wiary, �eby mimo� ��Poczekaj! Przytroczcie tylko Meltona do siod�a, a potem sprowad�cie mego konia. Uspokoi�o go to, �e zosta�em przy Judycie. Wnosi� st�d, �e nie ujdzie kary. Wzi��em p� lassa, kt�rego drug� po�ow� odci�a i przywi�za�em jej r�ce do cia�a, po czym zawiesi�em u siod�a bro� i dosiad�em rumaka. ��Tak, teraz podajcie mi nasz� dobr� przyjaci�k�. Skoro tak ch�tnie z nami przebywa, to wezm� j� w obj�cia. Emery i Winnetou uchwycili j�, aby podnie�� do g�ry. W�wczas zacz�a krzycze� na ca�e gard�o. Po�o�y�em j� w poprzek konia; pozostali wskoczyli na siod�a. Winnetou uchwyci� cugle rumaka Meltona i � pop�dzili�my wzd�u� ska�y, a potem na r�wnin�, po kt�rej hula� mro�ny wicher. Z nieba zwisa�y ci�kie ob�oki. Noc by�a ciemna, cho� oko wykol, ali�ci Winnetou by� przewodnikiem, na kt�rym, mo�na polega�. Judyta nie mog�a porusza� r�kami. Z pocz�tku wi�c szamota�a si� nogami, ale wnet uspokoi�a si� i bez ruchu le�a�a przede mn� niby baga�. Strach i nie�wiadomo�� losu sparali�owa�y j� i uciszy�y. Emery i Vogel z pewno�ci� nie zrozumieli, w jakim celu zabra�em j� ze sob�. Natomiast Apacz, kt�ry zawsze mnie rozumia� i tym razem dowi�d�, jak umie przenika� moje ukryte zamiary. ��Na bezdro�a? � zapyta� mnie zwi�le. � Aby zb��dzi�a? ��Tak, i nie mog�a zobaczy� g�ry. ��Howgh! Ten okrzyk wyra�a� zgod�. Mimo mroku zauwa�y�em, �e skr�ci� w kierunku, kt�rego trzymali�my si� od chwili wyjazdu z doliny Flujo Blanco. Mog�a by� czwarta nad ranem; a ciemno�� d�u�ej trwa�a, ni�by nale�a�o si� o tej porze roku spodziewa�. Kiedy zacz�o szarze�, mieli�my za sob� chyba przesz�o mil� niemieck�. Jechali�my wci�� przez p�askowzg�rze. Na lewo od nas, a wi�c na po�udniu, wznosi� si� las, kt�ry bieg� w dal i okala� zachodni widnokr�g w�skim pasmem. Zatrzymali�my si� dopiero w tym lesie. Kaza�em opu�ci� Judyt� na ziemi�, po czym zeskoczy�em z konia i uwolni�em j� z po�owy lassa. Wbi�a spojrzenie w ziemi� i milcza�a. ��Czy wie pani, gdzie jeste�my, seniora? � zapyta�em. Nie odpowiedzia�a. ��W straszliwym gniewie pokraja�a pani nasze lasso � musia�a� wi�c odczu�, �e i po�owa na co� si� przydaje. Wiemy, jak ch�tnie pani z nami przebywa, ale niestety, musimy zrezygnowa� z rozkoszy, jak� nam sprawia towarzystwo pani. B�d� seniora zdrowa! Skoczy�em na konia i ruszyli�my dalej. Kiedy�my si� po pewnym czasie odwr�cili, sta�a wci�� jeszcze na tym samym miejscu. ��Nie wie, gdzie si� zwr�ci�, � rzek� Emery. ��O to mi w�a�nie chodzi�o � odpar�em. ��Czy znajdzie powrotn� drog�? ��Prawdopodobnie; ale je�li m�dra, to nie ruszy si� z miejsca. Jej Yuma zarz�dz� poszukiwania, naturalnie z pocz�tku w kierunku g�r Mogollon. Skoro si� spostrzeg�, �e�my wcale tam nie pojechali, wr�c� i pr�dzej czy p�niej odnajd� Judyt�. L�k przed samotno�ci� na odludziu i obawa, �e Yuma nie zdo�aj� jej odnale��, b�d� dla niej kar�, acz nie tak wielk� na jak� zas�uguje. ��Ale je�li Yuma istotnie jej nie znajd�, w�wczas zginie marnie! ��Nie warto si� k�opota�. Na poszukiwaniach zejdzie najwy�ej dzie� jeden. By� mo�e, dzi�ki temu zaniechaj� dalszego po�cigu. Okaza�o si� p�niej, �e mia�em racj�; podobne chwasty nie�atwo zg�adzi�. Posuwali�my si� wci�� mimo lasu, a� na zachodzie zabieg� nam drog�. Wjechali�my pomi�dzy drzewa co nie utrudnia�o drogi, gdy� las by� przerzedzony. W po�udnie zn�w wjechali�my na zielon� r�wnin�, na kt�rej tu i �wdzie wznosi� si� pag�rek lub wzg�rze. Urz�dzili�my godzinny post�j, aby konie mog�y si� wyspa�, po czym chcieli�my ruszy�, gdy naraz wy�oni�a si� w oddali, gromada je�d�c�w. Szybko cofn�a si� do lasu. Skoro si� zbli�yli, poznali�my w nich Indian. Dosiadali wspania�ych rumak�w. Nie mieli ani oszczep�w, ani te� luk�w. ��Wywiadowcy � powiedzia� Winnetou. Podziela�em jego zdanie. Zwiadowcy musz� mie� szybkie konie, aby si� pr�dko porusza�. Bro�, o kt�rej wspomnia�em, mo�e tylko zawadza� przy tego rodzaju wyprawach. ��Zwiadowcy? � zapyta� Emery. � Mo�na o nich m�wi� tylko podczas stanu wojennego. Czy s�yszeli�cie, aby kt�re� z tutejszych plemion wykopa�o top�r wojenny? ��Nie � odpar� Winnetou. � Ale tu zbiegaj� si� granice wielu plemion. Spory nigdy nie ustaj� i �atwo mog� wynikn�� utarczki mi�dzy s�siadami. ��Ci trzej nie maj� na twarzy �adnej farby � rzek�em. � Dlatego nie wida�, z jakiego s� plemienia. ��M�j brat niech poczeka, a� si� zbli��. Zdaje si�, �e s� to trzej m�odzi i jeden starszy wojownik. By� mo�e, widzia�em go ju� kiedy�. Nie jechali wprawdzie wprost ku nam, ale zbli�yli si� na tyle, �e mogli�my rozpozna� ich twarze. Rzeczywi�cie, � trzej m�odzi, jeden za� stary. ��Uff! � zawo�a� Apacz. � Wszak to m�j brat, Szybka Strza�a, w�dz Nijor�w! Ten mo�e nas zobaczy�. Wyjecha� z lasu ku wywiadowcom. Sadzili�my za nim. Skoro Nijora nas zobaczyli, si�gn�li po no�e. Ale ju� po chwili krzykn�� starszy Indianin. ��Uff! M�j brat Winnetou! Wielki w�dz Apacz�w zjawia mi si�, jak promie� s�oneczny choremu, kt�ry t�skni do ciep�a. ��A widok Szybkiej Strza�y jest dla mnie niczym �r�d�o dla spragnionego. M�j brat zostawi� w domu or�. Czy�by wi�c wyruszy� na przeszpiegi? ��Tak. Szybka Strza�a wyjecha� wraz z tymi wojownikami, aby si� dowiedzie�, z jakiej strony b�d� ujada� psy Mogollon�w. ��Czemu to powsta�a zwada mi�dzy nimi a m�nymi Nijorami? ��Trzej nasi wojownicy jechali przez teren tych szakali. Zabito ich. Wys�a�em pos��w, aby si� dowiedzieli, dlaczego podniesiono top�r na naszych wojownik�w. Ale i oni nie wr�cili. W�wczas pos�a�em wywiadowc�w i dowiedzia�em si�, �e Mogollonowie ponie�li wielkie straty w koniach, kt�re m�r wytrzebi�, wobec czego zamierzaj� poci�gn�� przeciwko nam i zagrabi� nasze rumaki. Przeto wyruszy�em sam, aby pyta� w�asnych oczu, i teraz oto wracam z powrotem. ��Jak� wiadomo�� przynosi m�j brat swoim wojownikom? Szybka Strza�a otworzy� usta, aby przem�wi�, ale zawar� je z powrotem, obrzuci� nas badawczym spojrzeniem i rzek�: ��W�dz Apacz�w jest w towarzystwie obcych bia�ych i nawet zwi�zanego je�ca. Jak�e wi�c mog� odpowiedzie� na jego pytanie?. W�wczas Winnetou wskaza� na Vogla i rzek�: ��Ten oto m�ody cz�owiek nie jest wprawdzie wojownikiem i nigdy nie walczy� z wrogiem, ale jest w�adc� d�wi�k�w, raduj�cych serce. Kiedy gra na strunach, uszy wszystkich, kt�rzy go s�ysz�, nape�nia zachwytem. Winnetou ofiarowa� mu przyja�� i ochron�. Wskazuj�c za� na Emery�ego, rzek�: ��Ten bia�y m�� jest wielkim, silnym i odwa�nym wojownikiem. Jego kamienne namioty wznosz� si� z tamtej strony morza. Posiada wielkie stadniny i ogromne bogactwa. Mimo to wyruszy�, aby dokona� m�nych czyn�w. Winnetou jest jego przyjacielem. Pozna�em go ju� dawniej w g�rach i w sawannach, a przed kilkoma miesi�cami, za dwoma wielkimi morzami, by�em �wiadkiem jego walk bohaterskich. ��A ten oto? � zapyta� Wielka Strza�a, wskazuj�c na mnie palcem. S�dzi�em, �e Winnetou b�dzie si� nade mn� rozwodzi� w pochwa�ach, ale odpar� tylko: ��To jest m�j brat Old Shatterhand. Oko Nijora drgn�o. Dotychczas siedzia� na koniu, ale teraz zerwa� si� z siod�a, wbi� kling� w ziemi�, usiad� przy no�u i rzek�: ��Dobry Manitou spe�ni� najwi�ksze moje �yczenie, widz� Old Shatterhanda. Moi znakomici bracia mog� zej�� z koni usi��� przy mnie. Je�ca za� swego powierzcie moim m�odym wojownikom, kt�rzy go pilnie strzec b�d�. Skoczyli�my na ziemi�. W�a�ciwie ani oni, ani my nie powinni�my byli mitr�y�. Ale mia�by pow�d rzetelny do obrazy, gdyby�my nie spe�nili jego �yczenia. Zreszt�, nie wiadomo by�o, jak� korzy�� mo�e nam przynie�� to spotkanie. Usiedli�my przy wodzu, tworz�c okr�g wok� no�a. Na skinienie Apacza trzej m�odzi Nijorowie zdj�li Meltona z konia, zwi�zali mu nogi i po�o�yli w trawie, przy sobie, tak daleko od nas, �e nie m�g� nic s�ysze�. Teraz Szybka Strza�a zdj�� kalumet z rzemienia, nabi� go i zapali� tyto� zapa�k�, kt�r� mu poda�em. Mog� opu�ci� opis powszechnie znanego ceremonia�u palenia fajki pokoju. Skoro nast�pi�o ostatnie poci�gni�cie, byli�my przyjaci�mi, i teraz dopiero odpowiedzia� w�dz na poprzednie pytanie Winnetou: ��Psy Mogollon�w za cztery dni wyjd� ze swoich nor, aby wyruszy� przeciw mojemu plemieniu. ��Sk�d m�j brat mo�e zna� tak dok�adnie termin? � zapyta� Winnetou. ��Widzia�em, jak poprawiali swoje leki. Zwykle potem mijaj� cztery dni, zanim si� wyrusza na wypraw�. ��Czy m�j brat poczeka na nich, czy te� wyruszy im naprzeciw? ��Nie wiem jeszcze. Uchwa�a zapadnie na radzie starszych. M�j brat Winnetou pojedzie ze mn�, aby przemawia� na zebraniu. Moi wojownicy b�d� dumni te� z obecno�ci m�drego i m�nego Shatterhanda. ��Ch�tnie by�my natychmiast z tob� pojechali � odrzek�em � ale �pieszy nam si� do Mogollon�w. ��Do nich, do wrog�w mego plemienia? � zapyta� zdumiony. W kr�tkich s�owach wyja�ni�em pow�d. Namy�laj�c si�, opu�ci� powieki i rzek�: ��Moi bracia mog� przecie� jecha� ze mn�. Skoro z�y bia�y, kt�rego zw� Melton schroni� si� pod opiek� Mogollon�w, zostanie przy nich na pewno. ��A je�li odm�wi� mu obrony? ��W�wczas uda si� do Jasnej Ska�y, aby czeka� na swoj� squaw. ��Ta ju� wyruszy�a w drog�. Mo�e si� jutro z nim spotka�. Widzisz zatem, �e nie wolno nam traci� czasu. ��Widz� istotnie. M�j brat Shatterhand powiedzia�, �e Melton opu�ci� pueblo na koniu? ��Tak. ��Ale nie w powozie? ��Nie. ��Czy by�a przy nim bia�a squaw! ��Jeszcze nie teraz. ��I wo�nica? ��Nie. ��I bia�y my�liwy, kt�ry jest przewodnikiem? ��Te� nie. Czemu Szybka Strza�a stawia te pytania? ��Albowiem widzia�em, jak Mogollonowie napadli na pow�z. Zastrzelili wo�nic� i schwytali w niewol� bia�ego m�czyzn�, bia�� kobiet� i przewodnika. ��Dlaczego mieli napa�� na nich? ��Wszak wykopali top�r wojny. Kiedy te psy wojuj� z czerwonymi, i bia�ych uwa�aj� za wrog�w. ��Niepodobna, aby to by� Melton. Ale teraz tym bardziej nie mo�emy zwleka�, �ycie napadni�tych wisi na w�osku. Musimy si� rozsta� z m�nym wodzem Nijor�w; by� mo�e, zobaczy nas pr�dzej, ni� s�dzimy. ��Czy Old Shatterhand ma istotnie nadziej�? ��Tak. Mo�e b�dziemy potrzebowali twej pomocy do schwytania Meltona. Czy mamy liczy� na ciebie? ��Tak. Wypalili�cie ze mn� fajk� pokoju, zatem wasi wrogowie s� moimi. Skoro b�dziecie mnie potrzebowali, przyjd�cie do mnie. Bardziej ceni� towarzystwo Winnetou i Old Shatterhanda, ni� pomoc mn�stwa wojownik�w. B�dziecie mile widziani i sprawicie nam wielk� rado��. ��Czy przypuszczaj� Mogollonowie, �e wiecie co� o ich planach? ��Zdaj� sobie spraw�, �e znamy ich wrogie zamiary, ale nie spodziewaj� si�, �e wiemy, kiedy maj� wyruszy�. ��Szcz�liwa to dla was okoliczno��; zaskoczy ich wasze zbrojne pogotowie. Jakie plemi� jest silniejsze, wasze, czy ich? ��Liczebnej przewagi �adne z nas nie ma. ��Mam nadziej�, �e b�d� m�g� wam si� przyda�. Czy by�by� �askaw wy�wiadczy� nam wielk� przys�ug�? ��Powiedz, jak�. Wy�wiadcz�, o ile b�dzie w mojej mocy. ��Moja pr�ba jest zarazem dowodem przyja�ni i wielkiego zaufania, jakie do ciebie powzi��em. Nie wiemy, co nas oczekuje w najbli�szych dniach. Prawdopodobnie nasza roztropno�� i odwaga zostanie wystawiona na ci�k� pr�b�. Gdyby�my musieli wlec ze sob� je�ca, nie mogliby�my r�czy� za powodzenie. ��Chcecie mi go powierzy�. Czy mam go strzec? ��Prosi�bym ci� o to. ��Twej pro�bie stanie si� zado��. Jestem z niej dumny, gdy� dowodzi, �e uwa�asz mnie za swego przyjaciela. Jeniec b�dzie przy mnie tak samo pewny, jak gdyby� sam go w�asnym okiem dogl�da�. ��Dzi�kuj�. A teraz sp�jrz na m�odego cz�owieka, kt�ry siedzi przy mnie. W�dz Apacz�w powiedzia�, �e to nie jest wojownik. Ten bia�y nie przywyk� do niebezpiecze�stw, kt�re nas zapewne oczekuj�. Czy m�g�by z tob� jecha�? Czy chcia�by� go wzi�� pod swoj� opiek�? Wr�ciliby�my p�niej po niego. ��B�dzie mieszka� u mnie w namiocie niby m�j w�asny syn. Jego obecno�� b�dzie mi r�kojmi�, �e wkr�tce was zobacz�. Czy moi bracia maj� jeszcze jakie� �yczenia? ��Nie. Za twoj� przychylno�� chc� ci powiedzie�, �e odt�d b�dziemy my�leli o tobie i o twej korzy�ci. Zbadamy Mogollon�w. ��Ta us�uga b�dzie dla mnie warta tyle, jak gdybym wys�a� dziesi�ciokro� po dziesi�ciu wywiadowc�w, kt�rzy maj� za nas patrze�, my�le� i dzia�a�. Chwal� dobrego Manitou, �e mnie z wami zetkn��. Sprawi r�wnie�, aby moje oczy niebawem zn�w si� radowa�y widokiem waszych twarzy. Howgh! Stary Melton by� wielce zdumiony, kiedy si� dowiedzia�, �e zabieraj� go ze sob� Nijorowie, a jednak ta zmiana nie wydawa�a mu si� nieprzyjemn�. Od nas nie m�g� si� spodziewa� �adnego pob�a�ania � zdawa� sobie z tego spraw� a� nazbyt dobrze. Nijorom za� nic z�ego nie wyrz�dzi�; by� mo�e, b�d� go strzegli opieszale; by� mo�e, uda mu si� przekona� ich, �e jest niewinny; by� mo�e nawet, znajdzie si� kto�, kto omamiony przyrzeczeniem, dopomo�e mu w ucieczce. W �adnym za� razie ta zmiana nie mog�a pogorszy� jego sytuacji. Dlatego malowa�o si� na jego twarzy zadowolenie, kiedy przywi�zali�my go ponownie do konia. My natomiast mogli�my by� pewni, �e Nijorowie nie zawiod� naszego zaufania. Wszak by�by to dla nich wstyd nie lada, gdyby nie mogli nam na nasze ��danie zwr�ci� je�ca. Lepsz� by� u nich stra�� otoczony, ni� u nas, mimo �e pojecha� z nimi z wi�ksz� ochot�, ni� nasz m�ody przyjaciel i wirtuoz. Franciszek bowiem ca�ym darem swej wymowy stara� si� nas odwie�� od zamiaru. Na pr�no zwraca�em mu uwag� na niebezpiecze�stwa wyprawy; bra� nam za z�e, i� odmawiali�my mu zdolno�ci do ich zwalczenia. Grozi�, �e wbrew naszej woli pojedzie w �lad za nami. Wreszcie wpad�em na dobr� my�l. Powiedzia�em, �e jeden z nas musi bezwarunkowo zosta� przy Meltonie, aby go strzec, gdy� Nijorom nie mo�na ca�kowicie ufa�. To go uspokoi�o. Przej�� si� nawet donios�o�ci� tej chwili i zgodzi� rozsta� z nami na kr�tki czas. Po�egnanie trwa�o nied�ugo, ale by�o nader serdeczne. Przyjaciele nasi znikn�li wraz z Meltonem w lesie, a my trzej, Winnetou, Emery i ja pojechali�my przez r�wnin�, z kt�rej Nijorowie przybyli. Teraz nikt nie przeszkadza� nam rozwin�� najwi�kszej szybko�ci. Jak burza, przemkn�li�my przez zielon� r�wnin�. Mogli�my si� spodziewa�, �e staniemy u celu najbli�szego rana. Droga Nijor�w by�a najprostsza � trzeba by�o tylko jecha� ich tropem, kt�ry p�niej znik�, gdy� w pobli�u wroga starali si� zatrze� za sob� �lady. Wieczorem, oddaleni o siedem niemieckich mil od miejsca spotkania ze Szybk� Strza��, szukali�my dogodnego miejsca na post�j. Z lewej strony wznosi�o si� wzg�rze. Zagajnik �wiadczy� o zasobie wody. Omin�li�my pag�rek i zobaczyli przed sob� krzewy, z kt�rych rozleg� si� nagle� g�os: ��St�jcie, messurs! Je�li pojedziecie o jeden krok naprz�d, dostaniecie kul� w �eb! To nie by�y przelewki. Nie wiedzieli�my kto nam grozi�; tkwi� w krzakach ukryty. By� mo�e, niejeden, lecz kilku. Zatrzymali�my si� zatem. Przem�wienie �wiadczy�o, �e by� to bia�y, ale nie Hiszpan. ��Gdzie jest w�a�ciwie surowy pan i w�adca tego pag�rka? � zapyta�em. ��Tu, za dzik� wi�ni�, zza kt�rej sterczy lufa mojej strzelby, � odpar�. ��Czemu grozi pan nam kul�, sir! ��B�d� was poty trzyma� w oddaleniu, p�ki nie dowiem si�, czy jeste�cie �otrami, czy gentlemanami. ��To drugie, to drugie, czcigodny master. ��Tak mo�e si� przechwala� ka�dy szubrawiec. Prosz� mi dowie�� nale�ycie! ��Jak? Mniema pan, �e tu si� cz�owiek obnosi ze �wiadectwami chrztu lub szczepienia przeciw chorobom zaka�nym, a mo�e nawet z za�wiadczeniami podatku od ps�w? ��O tym nikt nie my�li! Wymie�cie tylko nazwiska! Kto jest ten czerwony master, kt�ry wam towarzyszy? ��Winnetou, w�dz Apacz�w. Mnie nazywaj� Old Shatterhand. ��Do piorun�w! Winnetou i Shatterhand! Co za spotkanie! Spiesz�, natychmiast �piesz�! Ga��zie rozsun�y si� i wyst�pi� bardzo d�ugi i suchy m�czyzna. Wisia�y na nim �achmany. G�owy nie okrywa�. W r�ku trzyma� maczug�. Gdyby si� taki pokaza� na naszych go�ci�cach, zaaresztowanoby go natychmiast, jako w��cz�g� spod ciemnej gwiazdy. Z gestem na�laduj�cym zdejmowanie kapelusza, sk�oni� si� i zawo�a�: ��Wielki honor, niezwyk�y honor, messurs! Przychodzicie na czas. Naprawd�, nie wiedzia�em, gdzie was szuka�. ��Czy szuka� nas pan? � zapyta�em zdumiony. ��Dotychczas jeszcze nie, ale mia�em w�a�nie zamiar. ��Nie pojmuj�. Czy jest pan sam? ��Yes, master. ��Jak nale�y pana nazywa�? ��Jak wam si� podoba. Nazywaj� mnie rozmaicie. Je�li pan jest istotnie Old Shatterhandem, a wygl�dasz mi na to, to na pewno s�ysza�e� o Willu Dunkerze. ��S�ynny zwiadowca genera�a Granta? ��Yes, sir. Nazywaj� mnie r�wnie� D�ugim Dunkerem lub D�ugim Willem. Zn�w zdj�� niewidzialny kapelusz. ��I chcia� mnie pan odszuka�? ��Yes. Pana, Winnetou i m�odego muzyka, nazwiskiem Vogel. ��Zadziwiaj�ce! Czy mo�na by�o co� podobnego przypu�ci�? � rzek�em, zwracaj�c si� do Emery�ego i Winnetou. ��S�yszy pan, �e tak jest. Zreszt�, wy�o�� panom rzecz ca��. Zsi�d�cie tylko z koni i chod�cie ze mn� do wody. ��A wi�c teraz mo�emy ruszy� z miejsca? ��Yes. Zreszt�, mo�ecie si� zgodzi�, abym was zastrzeli� � roze�mia� si�. � Oto moja strzelba, hihihihi. Wskaza� na swoj� pa�k�. ��Czy nie u�ywa pan godniejszej broni? ��Nie. Wysun��em przez ga��zie maczug�, aby was oszuka�. ��Ale wszak Will Dunker musi bro� posiada�. ��Mia� j�, posiada� i to jak�! Odebrali mi j� czerwoni, Mogollonowie. ��Ach, napadli pana? ��Yes, sir, yes. I na pow�z czterokonny. ��Pan by�e� przewodnikiem, wo�nic� za� zastrzelono? ��Tak jest. Ale pan opowiada, jak gdyby� si� temu przygl�da�. Sk�d to, master? ��Powiedz pan przedtem, kim jest ta lady, kt�ra siedzia�a w wozie? ��Powiem. Podejd�cie tylko do wody i rozgo��cie si�, jak u siebie w domu. Witam was serdecznie, panowie, witam was! Wielki honor, nader wielki honor! I znowu zdejmowa� przed nami niewidzialny kapelusz. S�ysza�em ju� o tym dziwnym cz�owieku, ale widzia�em go po raz pierwszy. Skoczyli�my na ziemi�, wprowadzili do zagajnika rumaki i zatrzymali si� przed �r�d�em, ch�odno i jasno bij�cym z ziemi. Tu sta� wspania�y po india�sku okie�znany rumak. ��To pa�ski ko�, master Dunker? � zapyta�em. ��Yes! � odpowiedzia�. � W�a�ciwie, je�li pan woli, po�yczy�em go sobie od Silnego Wichru, o ile pan zna tego czerwonego �otra. ��Aha, od wodza Mogollon�w. C� go pobudzi�o do po�yczenia panu takiego bieguna? ��On sam nie wie. To by�a po�yczka wbrew woli; zapomnia�em go zapyta� o pozwolenie. ��Nie s�ysza�em nigdy, aby Will Dunker by� koniokradem. ��Nie jest nim sir, istotnie nie jest! Mo�e pan wierzy�. Ale Mogollonowie zabrali mi wszystko i podarli na mnie odzie�, kiedy si� broni�em. Chcieli mnie schwyta� �ywcem. Za to zabra�em konia. ��Niez�a przygoda, jak s�dz�. Musi pan opowiedzie�! ��Ch�tnie! Ale po�ycz mi pan przedtem jakiej� broni, je�li macie zbyteczn�, abym si� czu� cz�owiekiem. ��Masz pan rewolwer. Wzi�� go, obejrza� dok�adnie, spojrza� na mark� i rzek�: ��Wspania�a bro�. S�ynna fabryka, sir! Teraz mog� nadej�� szubrawcy, powitam ich godnie. I jeszcze co�! Mo�e macie k�s lub dwa k�sy mi�sa? Od wczorajszego rana nie mia�em nic mi�dzy z�bami. A biedaki chc� si� potrudzi�, a jak�e! Obejrzyj tylko, sir! Otworzy� usta i pokaza� wspania�e uz�bienie. ��Mo�e pan dosta� r�wnie� mi�sa. Prosz�, Emery, odkraj spory kawa�! Kawa� suszonego mi�sa, przesz�o dwufuntowej wagi, znikn�� mi�dzy z�bami Dunkera w ci�gu kr�tkiej chwili. Ten dopiero by� g�odny! R�kami zaczerpn�� wody ze �r�d�a, wypi� i rzek�, mlaskaj�c j�zykiem: ��To mi dogodzi�o! Nie s�dzi�em, �e tak rych�o je�� b�d�. Na pustkowiu, bez broni, kt�r�by mo�na by�o upolowa� zwierzyn�, � to z�a sytuacja, bardzo z�a, messurs! Nie wiem, czy si� wam co� podobnego przytrafi�o. To szcz�cie, to prawdziwe szcz�cie, �e was spotka�em, i nie tylko dla mnie, ale i dla reszty schwytanych. Tylko panowie potrafi� ich wydoby�! ��C� to za ludzie? ��Co za ludzie? Hm, sir, zdziwicie si�, bardzo si� zdziwicie! ��Powiedzcie wreszcie! Musz� wiedzie�, musz� wszystko wiedzie� ��Dowie si� pan, master, oczywi�cie, �e si� dowiesz, to si� samo przez si� rozumie. Ale kiedy kto� czyta pi�kn� ksi��k�, nie zaczyna jej od �rodka, ani od ko�ca. Wszystko musi mie� sw�j porz�dek, sir! A zatem, siedzia�em w forcie Belknar przy szklance mi�t�wki, powiadam wam, jest to najdelikatniejsza mi�t�wka pod s�o�cem, i namy�la�em si�, dok�d skierowa� krok, czy aby do Red River, czy te� nieco ku Estacado. Naraz zatrzyma� si� przed drzwiami pow�z, zaprz�ony w cztery konie. Wysiad� jegomo��, w kt�rym na sto krok�w, z daleka pozna�by� gentlemana. Wszed� do izby, usiad� przy najbli�szym stoliku i medytowa�, jak kto�, kto nie wie, co ma wypi�. Naturalnie, poradzi�em mu, aby kaza� sobie poda� mi�t�wki i da�em mu skosztowa� ze swej szklanicy. Nie lali�my za ko�nierz, mo�ecie nam wierzy�. Wyja�ni�em mu, kim jestem, wobec tego zapyta�, czy nie znam jakiego� dzielnego i pewnego przewodnika do Nowego Meksyku i dalej. Chcia� si� dosta� do Frisco. Nieraz ju� przeby�em t� drog�, znam j� tak dobrze, jak w�asn� czapk�, przeto zaoferowa�em si� na przewodnika. Wzi�� nowe konie i ju� po godzinie wyruszyli�my w drog�. Czy domy�la si� pan, kim jest ten cz�owiek? Zna go pan dobrze, sir! ��Istotnie? To przypadek! ��Przypadek, ale szcz�liwy. Ten master nazywa� si� Murphy, Fred Murphy i jest adwokatem w Nowym Orleanie. ��Adwokat Fred Murphy? Czy to by� mo�e! � krzykn��em. � Dalej, szybko, spieszmy! ��No dobrze, pojedziemy, ale nie pr�dzej, a� panu wszystko wy�o��. Ze wzgl�du na pana skr�c� opowiadanie. ��Czy wie pan, czego Murphy szuka� we Frisco? ��W�wczas jeszcze nie, ale teraz wiem. S�ysza�em w drodze, jad�c ko�o karety, kiedy rozmawia� z lady. ��Jaka� to lady! C� to by�a za dama? ��Chce pan wiedzie�? Well, dowie si� pan, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas. Ka�da rzecz musi mie� sw�j porz�dek. Zanim b�d� m�wi� o lady, musz� napomkn�� o Albuquerque. ��Albuquerque? Cz�owieku, panie, nie dr�cz mnie dalej! ��Nie tak gor�co, sir! Dojedziemy do ko�ca, nawet je�li nie b�dziemy si� �pieszyli na �eb i na szyj�. A wi�c, musieli�my czeka� w Albuquerque przez ca�y dzie�; trzeba by�o naprawi� pow�z. Siedzieli�my i jedli w salonie, zdaje si�, �e w�a�ciciel nazywa� si� Plener, siedzieli i jedli r�wnie� inni ludzie. Rozmawiali o niedawnych koncertach pewnego skrzypka i �piewaczki. Oboje wyst�powali pod nazwiskami hiszpa�skimi, ale powszechnie wiedziano, �e pochodz� z Niemiec. Wypapla�a to gospodyni, u kt�rej mieszkali. ��Czy ci ludzie wymienili rzeczywiste nazwiska rodze�stwa? ��Naturalnie! To w�a�nie s�ysz�c, adwokat zerwa� si� na r�wne nogi. Brat nazywa� si� Vogel, a siostra Werner. ��Ach! Domy�la�em si�!� Dalej! ��Podchwyci� nazwisko, dopyta� si� o adres �piewaczki i p�dzi� z saloonu, to by�o dla adwokata dzie�em jednej chwili. Gdyby nie by� adwokatem, wierzy�bym, �e oszala�. Ale, jak wiadomo, adwokaci nigdy nie wariuj�. Bo czy widzia� pan jakiego�, kt�ry wyj�tkowo mia� bzika w g�owie, sir! ��Nie� tak�, tak� nie!� Dalej, tylko dalej!� ��Dalej? Nic wi�cej nie mog� powiedzie�, jak to, �e nast�pnego ranka lady Werner wsiad�a do powozu i pojecha�a z nami. Jechali�my zwyk�� drog� ku San Jose, przez Sierra M�dre, do Wiganta i nast�pnie do Rio Puerto, gdzie przeprawili�my si� przez Colorado, aby wej�� na go�ciniec do Cerbat. Ale tu naraz lady nie chcia�a z nami jecha�. M�wi�a o swoim bracie, kt�ry gdzie� si� ugania, o Old Shatterhandzie, o Winnetou, o pewnym sir Emery�m, kt�ry wydaje si� Anglikiem� ��Jest nim! Widzi go pan przed sob�. ��Well! Wielki honor, nadzwyczaj wielki honor, sir! Znowu zdj�� niewidzialny kapelusz, uk�oni� si� i rzek�: ��Dowiedzia�em si� z ich rozmowy o wspania�ej kradzie�y. �piewaczka i jej brat byli poszkodowani, a z�odzieje nazywaj� si� Meltonowie, je�li mnie pami�� nie myli. Old Shatterhand, Winnetou i Emery wyjechali, aby pojma� tych opryszk�w. Przebywaj� w zamku, kt�ry wznosi si� gdzie� nad dop�ywem ma�ej Colorado. ��Nad Flujo Blanco. ��Well! Mo�e, nie wiem. Lady te� chcia�a z nimi jecha�, ale nie pozwolili. Teraz oto przyby�a w te strony i upiera�a si�, �e musi zobaczy� brata. Nie ja mog�em o tym zdecydowa�; by�o mi zreszt� wszystko jedno, czy droga zaprowadzi do Meksyku, czy do Kanady. Nie zabra�em wi�c g�osu. Adwokat, aczkolwiek by� adwokatem, zrozumia�, �e trzeba skapitulowa� wobec woli lady. Skr�cili�my z dotychczasowej drogi ku g�rom Mogollon. ��Czemu tam w�a�nie? ��Ma�a Colorado nigdzie nie ma tyle dop�yw�w, ile tam. Nie ba�em si� znale�� tak zwanego zamku. ��Lecz master Dunker, zapuszcza� si� w takie pustkowia z dam� w powozie, w kt�rym tutaj daleko nie ujedziesz! Wszak nie m�g� pan za to bra� odpowiedzialno�ci! ��Wcale sobie nie wyobra�a�em, �e mog�, sir! Lady wyrazi�a �yczenie, a zatem musieli�my je spe�ni�; nic na to nie mo�na by�o poradzi�. S�dz�, �e gdyby zapytano adwokata z Nowego Orleanu, co woli studiowa�, czy ksi�gi praw, czy pi�kne oczy �piewaczki, to na pewno wybra�by ostanie. Ja za to nie mog�em odpowiada�. Skoro tylko zeszli�my z go�ci�ca, zacz�y si� pi�trzy� ogromne trudno�ci. To zapadali�my si� w g��b, �e omal w�z nie przykrywa� si� ko�ami, to zn�w droga bieg�a pod g�r�, �e biedne konie ledwie go mog�y d�wign��, to wreszcie trzeba by�o si� przeprawia� przez strumyki, w kt�rych w�z grz�z� godzinami. Tkwili�my wczoraj po po�udniu w takiej dziurze, gdy nas zaskoczono. Setka czerwonych przeciwko mnie jednemu. Wo�nica run�� zestrzelony z koz�a, na adwokata za� nie mo�na by�o liczy�. Zanim zd��y�em odwie�� kurek rewolweru uchwyci�o mnie dwadzie�cia, trzydzie�ci pi�ci. Wali�em dooko�a siebie, ile si�, ale to nie mog�o mnie ocali�. Podarto na mnie odzie�, przygnieciono do ziemi, zwi�zano i sprowadzono do uroczej miejscowo�ci, zwanej Klekie�Tse, czyli Jasna Ska�a. ��Ach! Tam w�a�nie jedziemy! ��Sprowadzono r�wnie� pow�z. Czy by� pan ju� kiedy� na Jasnej Skale? ��Nigdy. ��Wyobra� pan sobie ma�� g�r�. Ze szczytu wida� okr�g�y zamek o bia�ych murach, oknach, portalach, kolumnach, filarach, schodach, gankach i wie�ach. S�dzi�by pan, �e to wybudowa� jaki� znakomity architekt, a jednak jest to tylko naturalna ska�a, bia�y kamie� wapienny, kt�ry deszcz wydr��y� i obrobi� na kszta�t zamku. Wzd�u� p�ynie rzeczka, kt�ra jedn� stron� przylega do ska�y; drugi brzeg jest g�sto zaro�ni�ty krzewin�. Bli�ej g�ry, o kt�rej wspomnia�em, rozci�ga si� ��ka, i tam w�a�nie Mogollonowie rozbili namioty. ��Czy wojenne? ��Nie. Mieszkaj� w nich wraz ze swymi squaws i dzie�mi. Sprowadzono nas zatem do tej pi�knej miejscowo�ci. Byli�my sp�tani i le�eli chwilowo obok siebie. Tch�rzem podszyty adwokat to omal nie p�ka� z gniewu, to zn�w �ka�, blady ze strachu. Lady by�a milcz�ca i opanowana. S�dzi�a, �e przyby�by pan i uwolni� j�, gdyby� wiedzia� o jej opresji. ��Pod��ymy tam niezw�ocznie! ��Roz��czono nas wieczorem. Umieszczono mnie w namiocie, strze�onym przez czerwonego. Podobnie adwokata. Lady dosta�a r�wnie� namiot ale zdj�to z niej wi�zy, a nawet pozwolono swobodnie wychodzi� z namiotu. Zdaje si�, �e to jej oczy urzek�y wodza. Dzi� ko�o po�udnia zdarzy�o si� co�, co pana bardzo zainteresuje. Ot� wyci�gni�to mnie i adwokata z namiot�w, aby przeprowadzi� co� w rodzaju �ledztwa. Siedzieli�my obok siebie a doko�a nas stali najprzedniejsi wojownicy Mogollon�w. Naraz przyprowadzono je�d�ca, kt�ry chcia� rozmawia� z wodzem. By� to bia�y. Skoro go ujrza� adwokat podni�s� natychmiast krzyk op�ta�czy. ��Czy wymieni� jego nazwisko? ��Tak. Z pocz�tku nazywa� go Smallem, Smallem Hunterem, a nast�pnie Jonatanem Meltonem. ��Jakie to wra�enie wyrwa�o na je�d�cu? ��Z pocz�tku si� przerazi�, ale p�niej uradowa�. Przemawia� d�ugo do wodza � nic nie mogli�my us�ysze�. Przeby� zapewne d�ug� drog� i jecha� przez ca�� noc, gdy� z os�abienia musia� usi���, a wierzchowiec pod nim by� ca�y pokryty pian� i kurzem. ��Jak si� z nim obszed� w�dz? ��Z pocz�tku przywita� go pos�pnie, ale po przemowie wypogodzi� si� i nawet wypali� z nim fajk� pokoju. ��Niedobrze! ��Tak! Wiem, �e jest to jeden z trzech Melton�w i to najwa�niejszy oszust. Obja�ni� mnie adwokat. ��Czy Melton nie mia� przy sobie torby? ��Owszem, mia� torb� z czarnej sk�ry. Wisia�a na rzemieniu, przeci�gni�tym przez rami�. Nast�pnie wyznaczono mu namiot. ��Czy zauwa�y� pan, kt�ry? ��Tak. S�siaduje z namiotem, w kt�rym mnie umieszczono. Melton wszed� na chwil� do swego namiotu, po czym do nas wr�ci�. ��Czy mia� na sobie torb�? ��Nie. ��A zatem zostawi� j� w namiocie. To bardzo wa�ne! Dalej! ��Podszed� do nas, pokpi� sobie z adwokata i powiedzia� mu, �e zginie przy palu m�cze�skim, skoro tylko Mogollonowie wr�c� z wyprawy wojennej. ��Planowano wi�c wypraw� wojenn�? ��S�ysza�em o tym jedno tylko s��wko z ust Meltona, ali�ci poprzednio ju� zw�cha�em, �e �wi�ci si� co� niezwyk�ego. Czerwoni chc� napa�� na Nijor�w i zrabowa� im konie. ��A ci o tym nie wiedz�? ��Wiedz� i gotuj� si� do obrony. ��Well, w takim razie nasze akcje si� podnosz�. Pojedziemy do Nijor�w i sprowadzimy ich, aby odbi� lady i adwokata. ��Musimy si� przedtem zastanowi�. ��Czemu to? ��Przede wszystkim musz� pozna� ob�z Mogollon�w. ��Chce pan do nich jecha�? Wprost w rozwart� paszcz� wilka! ��Ani mi to w g�owie nie posta�o. Opowiadaj pan, jak zbieg�e�. ��Powiedzia�em ju� panu, sir, �e wyci�gni�to z namiot�w mnie oraz adwokata i �e przyby� znienacka Melton. Tak zaprz�ta� swoj� osob� wodza, �e ten nie m�g� si� nami zaj��. Nie zwracano na nas uwagi. Nogi mieli�my wolne, tylko r�ce sp�tane. Ju� od wczoraj szarpa�em i dar�em rzemienie. W moim namiocie sta� stary garnek z wod� do picia. Zmoczy�em rzemienie; zmi�k�y i zwiotcza�y. Ucisk zmala�. Wreszcie mog�em wyj�� r�ce i czeka�em tylko na chwil� odpowiedni�, aby umkn��. Zaprowadzono mnie z powrotem do namiotu. Przechodzili�my ko�o wigwamu wodza. Sta� przed nim rumak, kt�rego tu widzicie, wspania�y rumak, jakich niewiele na �wiecie. Oto by�a chwila, kt�rej wygl�da�em! Zerwa�em wi�zy, dopad�em rumaka i pu�ci�em si� w cwa�. ��Co za echo musia� wywo�a� ten wyskok! ��Z pocz�tku �adne. Czerwoni po pr