RaVmf - Kłopoty w Garndun

Szczegóły
Tytuł RaVmf - Kłopoty w Garndun
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

RaVmf - Kłopoty w Garndun PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie RaVmf - Kłopoty w Garndun PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

RaVmf - Kłopoty w Garndun - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RaVmf Kłopoty w Garndun Kropla deszczu spadła na liść, zaświeciła niczym perła, po czym spłynęła na źdźbło trawy, a później na ziemię. Za nią podążyła druga, trzecia i kolejne. Zaczęło kropić. Chmury zakryły słońce, otaczając świat półmrokiem. Gdzieś dalej błyskawica rozświetliła na chwilę otoczenie. Hasselgard z uśmiechem podniósł się z trawy, otrzepał plecy. Nie padało od dwóch dni. Czekał na ten deszcz. Skierował swe kroki do oberży. Cóż, czas zaczynać, pomyślał. Rozpada się na dobre, trzeba to wykorzystać i zarobić na chleb. Minął dwie chaty i wszedł na drogę. Zauważył dwie kobiety, które puściły się biegiem do domów, by uniknąć ulewy. Poza tym na dworze nie było nikogo oprócz psa, który żałośnie ujadał pod drzwiami, próbując dostać się do środka. - Co, piesku, nie wpuścili cię do domu? Nie martw się, od deszczu nie zginiesz, a mnie on jest bardzo na rękę - powiedział, sam nie wiedząc, dlaczego. Zaczynam rozmawiać z zwierzętami, pomyślał. Niedobrze. Po tej robocie trzeba będzie odpocząć. Wszedł do oberży, wpuszczając do wnętrza wiatr i liście. - Zamknij te pieprzone drzwi, jeśli łaska! - wydarł się karczmarz. Nie należał do najżyczliwszych w tym zawodzie, o czym Hasselgard miał już okazję się przekonać. Zamknął posłusznie drzwi. W środku, poza oberżystą, siedzieli towarzysze trapera. Kiwając się na krześle pod ścianą, w jednej ręce trzymając butelkę piwa, drugą obejmując służebną dziewkę, siedział A'Wilksthorn, półelf, dobry przyjaciel Hasselgarda. Był dobrze zbudowany, mierzył prawie dwa metry, miał kruczo czarne, krótkie włosy. Po swym elfim rodzicu odziedziczył lekko spiczaste uszy oraz duże, zielone oczy. Nosił ciepłą, skórzaną kurtkę, odpowiednią na jesień, skórzane spodnie i buty. Za pasem tkwił miecz i nóż oraz sakiewka z brzęczącą zawartością. Obok niego siedział Wawrini, krasnolud, towarzyszący A'Wilksthornowi, odkąd Hasselgard pamiętał. Opróżniał właśnie kolejny kufel grzanego piwa, przed nim stało pięć pustych. Był niski i krępy, włosy miał ukryte pod hełmem, a czarna broda opadała mu na klatkę piersiową i sięgała aż do kolan. Na lekkie, acz wytrzymałe ubranie nałożoną miał koszulkę kolczą, obok, oparty o stół, stał wielki młot bojowy. Poza tym za paskiem sterczało pięć noży do rzucania i niewielki mieszek, niemalże pusty. Przenikliwe, piwne oczy potrafiły przebić największe ciemności, ale także wywołać szacunek, a nawet strach u tego, na kogo padało spojrzenie krasnoluda. Po prawicy Wawriniego, bokiem do wejścia, siedziała Annabell, piękna i młoda uzdrowicielka, która dopiero kilka tygodni wcześniej zaszczyciła grupę swym członkostwem. Miała długie, rude włosy, sięgające do bioder, jędrne piersi i, jak uważał nie tylko Hasselgard, figurę bogini. Jednak Annabell była przede wszystkim inteligentna i zdyscyplinowana, a rany potrafiła doskonale zarówno leczyć, jak i zadawać. Do tego służył jej nóż, wystający zza paska, na którym wisiało kilka woreczków z ziołami lub pieniędzmi. Poza tym na poręczy zajmowanego przez nią krzesła wisiała torba, w której trzymała resztę potrzebnych jej do leczenia rzeczy, ale także przedmioty, bez których "dama nie może się obejść", jak często mówiła. Damą jednak z pewnością nie była, o czym świadczyły sposoby, jakimi Annabell niejednokrotnie uzyskiwała informacje lub po prostu zaspokajała swoje erotyczne zachcianki. Wielce przydatne przy tym były jej wdzięki, aktualnie przykryte długą, biało zieloną suknią oraz ciepłym futrem. Towarzystwo uzupełniał Ivo, zwany Szalonym, zapewne z powodu jego dużego opanowania, które reszta grupy nieraz wyśmiewała. Raz, aby zadrwić z kolegi, A'Wilksthorn nadał mu ten przydomek, niezbyt do niego pasujący, który się przyjął. Ivo był reaverem, czyli dwu- i pół metrowym, barczystym humanoidem. Miał wyraziste kości czaszki, krótko przystrzyżone, czarne włosy. Jak wszyscy z jego ludu, odznaczał się kompletnym brakiem zarostu i włosów na klatce piersiowej. Nie nosił żadnego ubrania, poza ciężkimi, skórzanym spodniami. Jedyną broń stanowiły dwa cepy bojowe, z którymi nigdy się nie rozstawał, od kiedy zabrał je dozorcy niewolników, po tym, jak zmiażdżył mu głowę. Jego mięśnie, świadczące o nieprzeciętnej sile, wyglądały jak wyrzeźbione. Ivo był wspaniałym wojownikiem. Reaverzy byli dalekimi kuzynami ogrów, jednak daleko bardziej ucywilizowanymi i często będącymi przedmiotem handlu. Żyli w górskich osadach, składających się wyłącznie z członków ich gatunku, mówili swoim własnym językiem, nie wdawali się w konflikty z sąsiadami. Były to niestety głupie stwory. Te, które udało się ludziom złapać, służyły jako tania siła robocza. Można ich było nauczyć podstaw języka, lecz większość ich właścicieli ograniczała się do wpojenia im rozumienia prostych nakazów. Powstawały niewielkie farmy, gdzie, można by rzec, hodowano reaverów. Ci znali jedynie ludzki język, a niewolnictwo było dla nich czymś normalnym i oczywistym. Do założenia takiej farmy wystarczyło dwóch reaverów przeciwnych płci. Hasselgard pamiętał, jak on, A'Wilksthorn i Wawrini poznali Iva. Był skuty w kajdany i prowadzony gdzieś przez trzech mężczyzn środkiem dużego miasta, a mijający ich ludzie kopali i wytykali reavera palcami. Po jego twarzy nie można było nic poznać, ale zaciskane do bólu pięści świadczyły o nerwach, napiętych do granic wytrzymałości. Tylko patrzeć, aż wybuchnie, myślał wtedy Hasselgard. Jedyną rzeczą, która wydawała się go powstrzymywać, był miecz, trzymano przez jednego z dozorców i wwiercający się w plecy Iva. Wawrini gardził niewolnictwem, co reszcie trzyosobowej wtedy grupy było wiadome. Żaden z nich nie przypuszczał jednak, że krasnolud podniesie kamień i rzuci nim w mężczyznę z wyciągniętym mieczem, rozbijając mu głowę. Reaver zareagował błyskawicznie. Pociągnął za łańcuch od kajdan, którego drugi koniec był w rękach znienawidzonego handlarza, przyciągając go do siebie. Chrupot kości, oznaczający skręcony kark, uciszył krzyk. Ostatni z pilnujących Iva ludzi rzucił się do ucieczki, jednak miecz, podniesiony z ziemi i rzucony przez byłego niewolnika, wbił mu się w plecy, przewracając go i unieruchamiając już na zawsze. Ludzie, którzy jak zamurowani obserwowali wydarzenie, zrozumieli wreszcie, że poniżany przez nich stwór nie jest już powstrzymywany przez trzech silnych ludzi, i rzucili się do ucieczki. Na ulicy zostali jedynie Ivo oraz Hasselgard z przyjaciółmi. Reaver podniósł dwa cepy bojowe, leżące obok trupa ze skręconym karkiem, i wolnym krokiem podszedł do krasnoluda. A'Wilksthorn chciał wyciągnąć miecz, lecz Wawrini powstrzymał go gestem. Traper z zaciekawieniem obserwował sytuację. Reaver, wolno artykułując, powiedział po pełnej napięcia ciszy: - Wy pomóc Ivo uciec... Nie zostawiać Ivo... Ivo być dobry wojarz... Mocno i celnie walić... Ivo być... posłuszny i dziękować... prosić nie zostawiać, bo ludzie zabić Ivo... prosić... W ten sposób drużyna zyskała niezrównanego wojownika i mogła dopisać miejscowość do listy miast, w których ich obecność mogła się spotkać z wrogim przyjęciem. A nawet na pewno spotkałaby się. Nigdy nie żałowali decyzji, by przyłączyć do grupy nie zawsze akceptowanego na wolności humanoida. No, kilka razy mieli przez to kłopoty. Hasselgard pamiętał, jak... - Co tak stoisz, jak tuman? Chodź no! Karczmarzu, kufel dla mego druha! - krzyk A'Wilksthorna wyrwał trapera z zadumy. Wciąż stał przed drzwiami. Naprawdę musze odpocząć, pomyślał. Hasselgard miał około dwudziestu lat, metr osiemdziesiąt, krótkie, brązowe włosy, zielone oczy. Był dobrze zbudowany. Nosił lekki, dwudniowy zarost. Golił się raz na dwa dni, czyli dwa razy za rzadko. Ubrany był w lekką kamizelkę skórzaną, narzuconą na ciepłą bluzkę z dobrego materiału. Nosił tez skórzane spodnie i wysokie buty. Na jego uzbrojenie składał się długi, świetnie wyważony łuk wraz z kołczanem i kompletem strzał oraz dwie siekiery. Hasselgard nigdy nie używał i nie chciał używać topora, zaś siekiery wykorzystywał do wielu rzeczy, na ścinaniu drzewa i budowaniu, powiedzmy, tratwy zaczynając, a na rozłupywaniu czaszki, powiedzmy, orka kończąc. Podszedł do stolika, przystawił sobie krzesło i łyknął piwa z właśnie przyniesionego przez oberżystę kufla. A'Wilksthorn nadal obmacywał dziewkę, co wywoływało wyraz obrzydzenia na twarzy Annabell. Wawrini uniósł twarz znad kufla. - I co, Hasselgard? Ruszamy? - Myślę, że najwyższy czas. Jeśli mamy ją znaleźć, to właśnie teraz, w czasie ulewy. W deszczu najczęściej udają się na łowy. Możemy ją wytropić i ukatrupić. Gdy nie pada, zazwyczaj siedzi w gniazdku na drzewie i cholernie trudno jest taką jędzę znaleźć - łyknął piwa. Dobre, bo ciepłe. Rozgrzeje przed walką. - Zapytam, dla upewnienia, bo nie jestem tak doświadczona jak wy - rzekła Annabell. Miała piękny i dźwięczny głos. - Jesteście pewni, że to wyverna? - O tym świadczyłyby opisy wieśniaków i rany jednego z nich - odpowiedział z mądrą miną traper. - Poza tym porywa tylko jednego. Zawsze tylko jednego. To sposób działania wyverny. Zresztą nieopodal wsi są bagna, więc potwór ma świetne miejsce na legowisko. Cóż - podsumował - wszystko wskazuje na to, że to zafajdana wyverna. - No, koniec gadania - orzekł Wawrini. - A'Wilk, puszczaj dziewoję i wychodzimy. Pobaraszkujesz sobie z wyverną. - Słyszałaś mała - powiedział półelf do trzymanej za kibić dziewczyny. - Koniec migdalenia. Twój wybranek ma robotę do załatwienia - zaśmiał się i puścił wieśniaczkę, która z wyrazem ulgi na twarzy pobiegła na górę. Ivo stał już przy drzwiach, gotów do wyjścia. Zaczęła zbierać się również Annabell. - A ty gdzieś się wybierasz? - zapytał Hasselgard. - Z wami idę, a co? Myślałeś, że zostanę i będę się zamartwiać? - zripostowała ostro. - O mnie też byś się martwiła, moja miła? - słodkim głosem zapytał A'Wilksthorn, przytulając się do jej ciepłego ciała. - Mmm... Daj mi pomyśleć... Czy ja wiem? - zażartowała, brutalnie odpychając adoratora na krzesło. - No, Hasselgard, bez żartów, myślałam, że jesteśmy drużyną. - Bo jesteśmy, ale nie masz pojęcia, jak niebezpiecznie jest polować na wyvernę. Zazwyczaj to ona poluje na ludzi. Wbija swe szpony w twe ramiona, unosi wysoko nad ziemię i leci do swego legowiska, po drodze odgryzając kawałki twego ciała i pieszcząc twój brzuch swym ogonem, zakończonym żądłem jak u skorpiona. Nieruchomą wrzuca cię do gniazda, gdzie cię pożera. I jak ci się to podoba, Annabell? Wydawało się, że jego odpowiedź zrobi wrażenie na niedoświadczonej w tego typu sprawach towarzyszce. Jednak Annabell nie była w ciemię bita i, ku zaskoczeniu trapera, szybko odpowiedziała: - Przestań pieprzyć, Hasselgard. Jeśli idę z wami, nic mi nie grozi, nie? Zresztą, twój opis jest bez sensu, bo chyba nie idziecie tam, by dać się zarżnąć. Poza tym, gdy będę na miejscu, mogę od ręki opatrzyć ewentualne rany, nie? Nie wiedział, co odpowiedzieć, by udowodnić swą rację i jednocześnie nie urazić Annabell. Uratował go Wawrini. - Hasselgardowi chodzi o to, że będziesz nam tylko zawadzać. Zamknij się, A'Wilksthorn - półelf zamknął buzię, nim zdążył cokolwiek powiedzieć i skierował się ku wyjściu, niepocieszony, że nie mógł zażartować. - Jeśli pójdziesz z nami, będziemy musieli nie tylko uważać na tę poczwarę, ale i na ciebie. Więc lepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli zostaniesz we wsi. Nastąpiła cisza. Hasselgard zastanawiał się, czy ta argumentacja poskutkuje na upartą Annabell. Wawrini potrafił mówić otwarcie z każdym, do czego on nie był zdolny. Uzdrowicielka się odezwała: - Dobrze więc, zostanę. Krasnolud przynajmniej mówi sensownie - znacząco spojrzała na trapera, który odwrócił wzrok. - Tylko wróćcie mi tu cali, bo nie chciałabym was zszywać. - Wzięła torbę i poszła na górę, do swojego pokoju. Na schodach odwróciła się jeszcze i rzekła: - Powodzenia. - Usłyszeli już tylko odgłos oddalających się kroków, otwieranych i zamykanych drzwi. - Masz gadane, Wawrini - skomentował Hasselgard. - Ktoś w tej bandzie musi mieć, albo ona nas sterroryzuje. No, koniec marudzenia. Chodźmy zapolować na tę gadzią dziwkę - wyszli za A'Wilksthornem i Ivem, którzy już wcześniej opuścili oberżę. Deszcz przybierał na sile, co było dla Hasselgarda zaskoczeniem, bo już i tak lało mocno. Błyskawice raz po raz rozświetlały niebo, tworząc niepokojącą grę cieni. Jest coś koło południa, myślał traper. Jeśli będziemy mieli szczęście i znajdziemy ją szybko, zjemy pieczoną wyvernę na obiad. Był świadomy, że nawet najdziksze zwierzęta brzydzą się mięsem tych kreatur, ale myślenie o tym, co się stanie z potworem po jego śmierci dodawało mu otuchy. Ivo szedł przodem, bacznie rozglądając się na wszystkie strony i trzymając oba cepy w pogotowiu. Z lewej strony kroczył Wawrini, tonąc po kolana w błocie i klnąc co pewien czas, gdy coś trącało go w stopę. Prawą flankę osłaniał Hasselgard, szukając śladów i raz po raz, od niechcenia odrąbując jakąś gałąź za pomocą siekiery. Pochód zamykał A'Wilksthorn, beztrosko nucąc zasłyszaną ostatnio melodię i wymachując lekko mieczem. Szli tak już godzinę, na razie bez rezultatów. Hasselgard co chwilę sprawdzał, czy idą równolegle do drogi, na której kilka dni wcześniej wyverna zaatakowała wieśniaków. Jeśli mają ją znaleźć, to w tej okolicy. Potwór będzie bronił swego terenu, jak to leży w jego naturze, lub będzie szukał pożywienia, ale czeka go przykra niespodzianka, obiecywał sobie w myślach traper. - Długo jeszcze będziemy się włóczyć po tych bagnach? - przerwał jego rozmyślania półelf. - Wawrini zanurzył się już prawie po szyję. - Lepiej uważaj, co byś sam gdzieś nie wpadł - odpowiedział krasnolud. - O mnie się nie martw. - Nie martwię się, a i mnie nic nie grozi, bo przecież idę tuż za traperem, nie? Jednak jestem cały mokry i zziębnięty, a stwora ani śladu. Nic nie masz, Hass? - Gdybym coś zauważył, to bym powiedział, nie sądzisz? - odrzekł traper. - A teraz uciszcie się z łaski swojej, żeby wyverna nas nie zaskoczyła. A'Wilksthorn chrypnął gniewnie i dalej szli w milczeniu, raz po raz przerywanym przekleństwami Wawriniego. Aby zabić czas, Hasselgard rozmyślał o dotychczasowych potyczkach z wyvernami. Jak dotąd tylko raz polowali na takiego stwora, a było to, zanim dołączyli do nich Ivo i Annabell. Mieli sporo szczęścia, bo zwabili wyvernę na teren gęściej usłany drzewami, gdzie nie mogła ona rozłożyć swych wielkich skrzydeł. Musiała wylądować, a wtedy nie miała już szans. To był jednak czysty przypadek, że znalazła się w niedogodnych dla siebie warunkach, bo wtedy traper i jego towarzysze nie wiedzieli prawie nic o tego typu stworzeniach. Dla A'Wilksthorna i Wawriniego było to pierwsze zetknięcie się z tym gadem. Hasselgard wcześniej, jeszcze kiedy żył sam w lesie, natknął się na gniazdo wyverny. Były w nim tylko dwie niewielkie kreaturki, które wywołały w nim odrazę. Nie namyślając się długo, zabił je, po czym uciekł w obawie przed konfrontacją z większymi osobnikami. Miał wtedy siedemnaście lat, jednak dobrze zapamiętał wygląd zwierzęcia. Las, którym teraz szli, był rzadki, więc świetnie nadawał się do polowania dla wyverny. Z drugiej strony, w takim otoczeniu łatwiej było drapieżnika zauważyć. Niestety, półmrok spowodowany zachmurzeniem oraz gęsty deszcz niwelował tę przewagę. Głos Iva wyrwał trapera z zadumy: - Słyszeć cichy hałas... Z północ... Pluski szybkie... - No to my teraz być cicho i skradać się w tamtym kierunku - odpowiedział cicho A'Wilksthorn. Lubił parodiować mowę reavera. Ruszyli wolno, bacznie się rozglądając i starając jak najmniej hałasować. To ostatnie było wyjątkowo trudne, gdyż podążali bagnistym terenem, a woda gdzieniegdzie sięgała im do kolan. Najtrudniejszą sytuację miał Wawrini, który takie miejsca musiał omijać, żeby nie zanurzyć się aż po klatkę piersiową. Po chwili doszli do źródła dźwięku, zobaczyli je zza krzaków, za którymi się schronili. Okazało się, iż był to wilk, goniący zająca przez podmokły teren. Zając okazał się szybszy i czmychnął w krzaki po drugiej stronie niewielkiej połaci odsłoniętego terenu. Wilk zrezygnował z pościgu, pokręcił się chwilę bez celu, po czym ruszył w inną stronę, z opuszczonym łbem. Zanim zniknął w zaroślach, zatrzymał się i odwrócił pysk w stronę obserwatorów. Hasselgard mógłby przysiąc, że zwierz go zauważył. Jednak drapieżnik stał przez chwilę w milczeniu, po czym odbiegł. Zabawne, pomyślał traper. Spodziewamy się ujrzeć nie wiadomo co, jakieś duchy, potwory, a tu coś tak stereotypowego, jak wilk goniący zająca. Niby lasy roją się od takich zwierząt, jednak ja, na przekór temu, spodziewam się zobaczyć dzikie monstrum. Świat oszalał. Co chwilę trzeba się rozglądać, żeby jakaś kreatura nie rzuciła się na ciebie zza drzewa. Czy kiedykolwiek było bezpieczniej? Czy zawsze na świecie istniało tyle potworów? A może rozpleniły się dopiero niedawno? Teraz rozmnażają się i powoli wypierają gatunek ludzki, będąc silniejszymi i bardziej bezwzględnymi. Teraz czekają za każdym drzewem w lesie, każdym głazem w górach, aby rzucić się na bezbronnego człowieka i rozszarpać jego ciało. Już niedługo, niedługo będziemy dominować. Era naszego panowania się kończy. Już nie ma miejsca na tak trywialne rzeczy, jak wilk goniący zająca. Teraz to tylko potwór goniący człowieka lub odwrotnie. A może to ja świruję, myślał dalej. Może tylko wydaje mi się, że istnieje tyle potworów, skoro utrzymuję się głównie z ich zabijania, niczym jakiś wiedźmin. Może ta cała robota odbija się na moim zdrowiu psychicznym. Naprawdę, będę musiał wypocząć. Co najmniej kilka tygodni. - Hej, obudź się, Hasselgard! - głos A'Wilksthorna ocucił go. - Zapomniałeś, że przyszliśmy tu ubić bestie. Nie mitręż, idziemy. Pora obiadu zbliża się nieubłaganie, a my wciąż nie mamy co do garnka włożyć. - Idę, idę. Zauważył, że Wawrini i Ivo wychodzą na odsłonięty teren i kierują się w stronę krzaków, w których zniknął zając. Cóż, kierunek dobry, jak każdy inny, pomyślał traper. Wstał z kucek i już miał zamiar ruszyć za nimi, gdy zauważył dziesięciometrowy cień, błyskawicznie zbliżający się do krasnoluda. Odsłonięty teren! Jak mogłem nie skojarzyć! - Uwaga! - zdążył krzyknąć, ale było za późno. Na jego okrzyk Wawrini i reaver próbowali przypaść do ziemi, lecz wyverna była dużo szybsza. Przelatując, chwyciła tylnymi kończynami unikającego krasnoluda za ramiona i wzbiła się w powietrze, ze sporym zapasem unikając ciosu miecza półelfa. - Na Tolreana! /1/ - zdołał jedynie wyksztusić Hasselgard. - Już po nim. A'Wilksthorn zaklął. Wyverna nabierała wysokości, nie rozluźniając uchwytu. Krasnolud wpadł w panikę. Próbował się wyrywać, lecz był to daremny wysiłek. Gdy stwór wzleciał nad korony drzew, skoncentrował się na atakowaniu ofiary swym pyskiem oraz ogonem. Kolec trafił w koszulkę kolczą, a kły zatrzymały się na hełmie. Wawrini nie mógł drugi raz liczyć na szczęście. Zadziałał błyskawicznie. Wiedział, że to jedyne rozwiązanie. Jeśli zginie, to przynajmniej nie sam. Mocniej chwycił stylisko młota i, zakląwszy plugawie, z całej siły uderzył od dołu w łeb wyverny, roztrzaskując go. Uścisk szponów gada rozluźnił się i krasnolud, wśród wściekłych wyzwisk rzucanych w kierunku wroga, zleciał między korony drzew. Zauważył jeszcze potwora gwałtownie tracącego wysokość i roztrzaskującego się na pniu . Przeleciał przez koronę drzewa, obił się o kilka gałęzi i spadł na ziemię, rozbryzgując błoto. Świat spowiła nieprzenikniona ciemność. Reaver podniósł się i spojrzał na malejącą na tle chmur postać wyverny i trzymanego przez nią krasnoluda. A'Wilksthorn stał jak wryty. Hasselgard klepnął go w plecy. - Nie ma czasu! Biegnijmy za nimi! Może jest jeszcze szansa, ale nie wolno nam tracić czasu! Słyszysz mnie, A'Wilksthornie?! Półelf otrząsnął się, chwycił mocniej rękojeść swego miecza. - Masz rację, biegiem! Póki nie zobaczę jego trupa, póty jest nadzieja! Już mieli ruszyć, gdy zauważyli Iva, skaczącego w prawą stronę tak, by zasłonić swym ciałem Hasselgarda, i uderzającego dwoma cepami w nadlatujący rozmazany kształt, który tylko dzięki interwencji reavera nie urwał traperowi głowy. Niestety, oba ciosy były niecelne. Ivo, upadając na prawe ramię, wylądował w błocie, jednak natychmiast się podniósł. Gad przeleciał nad nimi i zniknął w koronach pobliskich drzew. Dopiero teraz Hasselgard zareagował: - Druga wyverna? O, jasna cholera! - Zabiję jędzę! - wrzasnął półelf, wreszcie otrząsnąwszy się z szoku. - Wepchnę jej miecz w dupę tak głęboko, że jej mordą wylezie! Chciał rzucić się za nią, ale powstrzymała go ręka reavera. - Wy zostać tu... Ivo spróbować ją... wyww... wywabić... Nie pozostawiając im szans na komentarz, wbiegł w gęstwinę, kierując się za potworem. A'Wilksthorn chciał coś powiedzieć, ale towarzysz mu przerwał: - Zajmijmy lepsze pozycje. Nie wiem, jak Ivo chce ją wywabić na nas, ale skoro mówi, że to zrobi, to to zrobi. Pobiegł na prawo i stanął za drzewem, zza którego, w odpowiednim czasie, mógł wyskoczyć na niezłą pozycję. Półelf ukrył się za drzewem tuż przed traperem. - Mam nadzieję, że nie stracimy wiele czasu... ani Iva - mruknął. Po niedługiej chwili pełnej napięcia usłyszeli odgłosy krótkiej walki, dobiegające ze wschodu. Jedna ze stron na pewno używała cepa bojowego. Potem znów zaległa cisza. - Niemożliwe, żeby i jego... Hasselgard przerwał, gdyż zobaczył wyvernę, wylatującą z korony drzewa. Leciała nierówno, gdyż jej lewe skrzydło było lekko złożone. Tym razem cios Iva był celny, pomyślał. - Wyskocznia! - ryknął A'Wilksthorn. Traper wiedział, że zastosują tę taktykę, jak tylko zobaczył, na jakiej wysokości znajduje się potwór. Do tej pory zastosowali ją tylko dwa razy, oba w walce z harpiami, które były dużo wolniejszymi przeciwnikami. Wyverna była o wiele bardziej niebezpieczna, jednak żaden z dwójki przyjaciół nie zamierzał zostawić jej przy życiu. Hasselgard mocniej zacisnął palce na styliskach swych siekier. Musiał skoczyć w odpowiednim momencie, inaczej znalazłby się w naprawdę trudnej sytuacji lub, w najlepszym wypadku, minąłby się z wyverną, pozwalając jej uciec. Wyczekawszy odpowiedniej chwili, półelf wyskoczył zza drzewa, tuż po nim traper. Gad zauważył ich, lecz utrzymał wysokość, nie zanurkował. Nie był teraz gotowy do walki. A'Wilksthorn kucnął, zaś Hasselgard w biegu wskoczył mu na plecy i odbił się od nich. W momencie odrywania nóg od pleców, półelf raptownie się uniósł, co jeszcze zwiększyło wysokość, na jakiej znalazł się jego towarzysz. Wyverna leciała na poziomie wystarczającym, by żaden człowiek, nawet wyskakując, jej nie dosięgnął. Doskonale o tym wiedziała, jakże więc wielkie było jej zdziwienie, gdy tuż przed nią wyrosła dwumetrowa, uzbrojona postać. Zawahała się. Hasselgard bezbłędnie wykorzystał element zaskoczenia, tnąc prawą siekierą w pierś, a lewą w skrzydło. Gad, przelatując nad traperem, próbował jeszcze trafić go w głowę szponami, jednak spudłował, gdyż niedoszła ofiara już zaczęła opadać. Tak samo zresztą, jak wyverna. Mając oba skrzydła zranione oraz rozharataną pierś, kreatura nie mogła dłużej kontrolować lotu. Opadając już niemal pionowo uderzyła w ziemię. A'Wilksthorn podbiegł i wbił jej miecz w kark. Zwierzę przestało oddychać. Hasselgard uniósł się z trudem na przedramionach. Słabą stroną tej taktyki było lądowanie. Popatrzył na przyjaciela, stojącego nad pokonanym przeciwnikiem. Mimo to, warto było ja zastosować. Wstał, po czym chwiejnym krokiem ruszył tam, gdzie zniknął Ivo. Po chwili dogonił go półelf, trzymając w ręku ucięty łeb potwora. Miał długość około metra. Wydobywał się z niego swąd zgniłego mięsa. - Ależ cuchnie, jak cholera! Nic dziwnego, że żadne drapieżniki na nie nie polują. - A'Wilksthorn zamilkł na chwilę. Wreszcie zapytał: - Myślisz, że żyje? - Tak sądzę. Niełatwo zabić reavera, wierz mi. A co dopiero Iva. - Pytałem o Wawriniego. - O. - Na to pytanie Hasselgard nie mógł i nie chciał odpowiedzieć przyjacielowi. Szanse były nikłe. Najprawdopodobniej krasnolud spadł z dużej wysokości i roztrzaskał się o drzewo, został zagryziony w locie lub dopiero w legowisku. Musieli jednak poszukać i się upewnić. Mieli świadomość stale grożącego im niebezpieczeństwa, wciąż więc kurczowo trzymali oręż i rozglądali się na wszystkie strony. Natknęli się na Iva, który stał pod drzewem i wpatrywał się w jedną z gałęzi. Podeszli do niego. Miał ranę od pazurów wyverny na piersi, jednak nie zwracał na nią uwagi. Twardy jest. Ciekawe, czy tylko pozuje na twardziela, czy rzeczywiście ból mu nie przeszkadza, pomyślał traper. Często zadawał sobie to pytanie. Półelf pokazał głowę gada reaverowi. - Więc wy zabić potwór... Ivo cieszyć... - Taak - skomentował Hasselgard. Podążył za wzrokiem dwumetrowego towarzysza. Dostrzegł coś na kształt gniazda ptasiego, ale o wiele większe i bardziej podłużne, ukryte wśród liści. - Legowisko wyverny - domyślił się. Wracając, zajrzę tam, obiecał sobie. Muszę zobaczyć, czy nie ma małych. Ale to może poczekać. Na razie musimy znaleźć Wawriniego. Nie ma sensu się spieszyć, ale trzeba uspokoić trochę A'Wilksthorna. - Ruszajmy. Nie wiadomo, jak daleko polecieli, więc nie znamy promienia obszaru, który musimy przeszukać. Głowa do góry, A'Wilku. Nie trać nadziei. Czuł, że powinien coś takiego powiedzieć, jednak nie zmieniało to faktu, iż nie wierzył w to, że krasnolud może jeszcze żyć. Wawrini był także jego przyjacielem, ale Hasselgard musiał pogodzić się z rzeczywistością. Nie mógł naturalnie tego samego wymagać od A'Wilksthorna, przynajmniej nie na razie. Półelfa i krasnoluda łączyła przyjaźń już od prawie dwudziestu lat. Byli jak bracia. A śmierci brata tak szybko się nie zapomina. I tak łatwo nie znosi. Ruszyli w kierunku, w którym odleciała pierwsza wyverna. Prowadził Ivo. A'Wilksthorn szedł za nim, w prawej ręce trzymając miecz, w lewej taszcząc łeb zdobyczy. Pochód zamykał Hasselgard, wciąż uzbrojony w dwie siekiery, teraz już zakrwawione. Po kilku minutach natknęli się na zwłoki gada, leżące pod drzewem. Były roztrzaskane. Pionowy ślad krwi na pniu dobitnie świadczył o rodzaju śmierci. Trochę uspokojeni, rozeszli się, by przeszukać szerszy obszar. Półelf zostawił trzymaną przez siebie głowę gada obok truchła. Ciało krasnoluda odnalazł Hasselgard. Leżało w błocie, twarzą do dołu. - Znalazłem go! - krzyknął traper i podbiegł do niego, po czym odwrócił na plecy. Nie był w stanie stwierdzić żadnych poważnych ran, gdyż ciało pokrywała gruba warstwa mułu. Sprawdził puls. - I co z nim? - półelf wybiegł zza drzewa. Jego twarz była maską, nie wyrażającą żadnych emocji, ale na widok krasnoluda knykcie aż mu pobielały od zaciskania się na rękojeści broni. - Niemożliwe - Hasselgard odparł zdumiony. - On żyje! Biegli przez las, nie zważając na żadne ewentualne niebezpieczeństwa. Najważniejsze było dostarczenie rannego przyjaciela do wioski. Tam Annabell zajęłaby się nim. Jednak stan krasnoluda był ciężki. Miał co najmniej kilka złamań, na szczęście żadnych otwartych. Kilka ran obficie krwawiło, a otaczający go muł groził zakażeniem. Biegli najszybciej, jak mogli, przedzierając się przez krzewy i tonąc w kałużach, lecz to mogło nie wystarczyć, by dotrzeć do oberży na czas. Dopiero teraz Hasselgard spostrzegł, że przestało padać. Promień światła przebił się przez grubą warstwę chmur i zaświecił niczym promyk nadziei w sercu trapera. Jeszcze nie jest za późno, pomyślał. Nie może być. Biegł tuż za półelfem, trzymającym przed sobą na ramionach rannego towarzysza. Na końcu biegł Ivo, taszcząc łby wyvern. Przebiegli nieopodal miejsca, w którym ujrzeli siedlisko gadów. Nie będzie mi dane zajrzeć do środka, myślał Hasselgard. Już się nie przekonam, czy tkwią tam dwa małe, wygłodniałe stwory. Jeśli legowisko jest puste, to nic nie stracę. Jeśli jednak wyverny zdążyły skonsumować swój związek, można się spodziewać dwóch lub trzech drapieżników w okolicy za około rok. Chyba że wykluły się niedawno i umrą z głodu, nie dostając nic do jedzenia. Tak czy owak, jest mała szansa, że przeżyją. Jeśli jednak im się uda, to on i jego drużyna będą mieli zapewnione zadanie w przyszłości. Traper uśmiechnął się lekko. Wtedy coś spadło z drzewa, pod którym właśnie przebiegał, i przygwoździło go do ziemi. To była sieć. A'Wilksthorn odwrócił się, puścił ciało krasnoluda i wyszarpnął miecz. Reaver podbiegł do trapera, by pomóc mu się uwolnić, gdy z góry skoczyła na nich grupka niewielkich, zielonych istot, uzbrojonych w oszczepy i przeraźliwie skrzeczących. - To tasloi! - krzyknął Hasselgard. - A'Wilksthorn, zostaw je i biegnij do wioski! Poradzimy sobie! Mówiąc to, wyszarpywał się z sieci, a Ivo, wymachując swoimi cepami, odstraszał nacierające stwory. Półelf chwycił rannego przyjaciela i bez słowa pobiegł dalej. Hasselgard tymczasem wyswobodził się i już stał oparty plecami o plecy reavera, ściskając siekiery w dłoniach. Tasloi były chudymi, sięgającymi najwyżej metra humanoidami, niezwykle ruchliwymi. Ich duże, żółte ślepia były pełne nienawiści. Lekka szczecina włosów pokrywała ich podłużne głowy. Uzbrojone były w krótkie dzidy, dwóch trzymało małe, drewniane tarcze. Szybkimi skokami próbowały zbliżyć się do przeciwników, ale ci skutecznie ich powstrzymywali swoją bronią. Tasloi poruszały się chaotycznie, biegając na różne strony, czym myliły trapera jego kompana, i atakowały w nieoczekiwanym momencie. Jak dotąd jednak nieskutecznie. Normalnie byłoby niewesoło, pomyślał Hasselgard. Ale jest ich tylko sześć. Ruszyli równocześnie. Ivo zaszarżował na dwa najbliższe stwory, miażdżąc jednemu głowę silnym uderzeniem cepa. Drugi uskoczył i odbiegł kawałek. Inny zaatakował reavera z boku, ten jednak błyskawicznie sparował cios, roztrzaskując oszczep. Tasloi rzucił się do ucieczki, lecz nie odbiegł daleko, gdyż celne uderzenie Iva odrzuciło go na pobliskie drzewo, gruchocząc wszystkie kości. Hasselgard skoczył na przeciwnika, jedną siekierą odbijając niegroźny cios, drugą wbijając w łeb tego, który go zadawał. Wylądował na martwym przeciwniku i od razu uskoczył w prawo, unikając pchnięcia z lewej strony. Odwrócił się w kierunku tasloi i rzucił w niego siekierą, wbijając mu ją w pierś. Humanoid przeleciał razem z bronią kilka metrów, wylądował w błocie i zamarł. Traper odwrócił się, wypatrując trzeciego ze swoich przeciwników, ale zamiast niego zauważył około dwudziestu, wybiegających zza drzew i wrzeszczących coś w swym języku skrzeczącymi głosami. - Mamy kłopoty, Ivo! - wykrztusił i dodał w myślach: Teraz jest niewesoło. Reaver wyszarpnął nabijaną ćwiekami część broni z łba kolejnej ofiary, przytrzymując ją przy ziemi stopą, po czym podbiegł do towarzysza. Hasselgard podniósł siekierę. - Jakiś pomysł, Ivo? - zapytał beznamiętnie. Tasloi byli coraz bliżej. Ci biegnący to jakiś większy oddział, tych sześciu to byli tylko zwiadowcy, pomyślał. Zauważyli nas pewnie już wcześniej, kiedy szliśmy w tamtą stronę, i zaczaili się. Ciekawe, że postanowili zaatakować nas tylko w szóstkę. Widocznie nie chcieli czekać na resztę, która dotarła dopiero teraz. A może chcieli zaimponować wodzowi? Nie wiem. Zresztą, nie ważne. Obejrzał się. Zauważył, jak reaver podniósł sieć, po czym podbiegł do niego. - Dobry pomysł - skomentował traper. Ivo zarzucił sieć na wroga, który był już niebezpiecznie blisko, i wyszarpnął cepy zza pasa. Kilku pierwszych tasloi wpadło w pułapkę, paru następnych przebiegło bokiem, by zabrać zwłoki ubitych wcześniej zwiadowców z pola walki, reszta, przeskakując nad wyeliminowanymi z potyczki pobratymcami, rzuciła się na nieprzyjaciela. Hasselgard wycofał się na lewo, odciągając za sobą pięciu tasloi. Sparował dwa ciosy, łamiąc drzewce jednego z oszczepów, i wyprowadził szybki kontratak, odcinając rękę temu trzymającemu broń i śmiertelnie raniąc tego już bezbronnego. Popełnił jednak błąd, wystawiając się na łatwy cios, którego z ledwością uniknął, maksymalnie wyginając ciało do tyłu. Przewrócił się. Dwóch tasloi podbiegło do niego, jednego zdołał kopnąć i przewrócić, drugi w ostatniej chwili został powstrzymany przed wbiciem ostrza oszczepu w trzewia trapera celnym uderzeniem siekierą w łeb. Hasselgard przeturlał się w prawo i poderwał na nogi, odbijając uderzenie i tnąc z półobrotu atakującego. Rozciął mu brzuch. Ostatni z przeciwników odwrócił się do ucieczki, lecz ostrze siekiery w jego karku po rzucie trapera skutecznie go powstrzymało. Tasloi padł, zalany jasno zieloną posoką. Reaver tymczasem nie tracił czasu na subtelności. Rzucił się z dzikim okrzykiem miedzy siedmiu wojowników, wywijając cepami na lewo i prawo i zbierając krwawe żniwo. Nie zwracał uwagi na ewentualne rany, liczyło się tylko pokonanie wroga. Pamiętał jedną z zasad, którą wpoił mu nauczyciel, jeszcze gdy Ivo żył w rodzinnej wiosce: "Jedyny ból, o którym myślisz podczas walki, to ten, który zadajesz." Tasloi początkowo stosowały swą taktykę, polegającą na doskoczeniu do reavera i zadaniu mu ciosu oszczepem, po czym wycofaniu się na bezpieczną pozycje i powtórzeniu poszczególnych czynności. Gdy jednak spostrzegły, że udaje im się przetrwać tylko pierwszą część planu, uciekły w popłochu, zostawiając Iva i szczątki pozostałych pięciu wojowników, leżące obok niego. Tej części oddziału, która na początku całego zajścia zajęła się znoszeniem zwłok z pobojowiska, traper i jego kompan nigdy już nie widzieli. Walka dobiegła końca. Reaver wolno podszedł do uwięzionych w sieci osobników i bezwzględnie uderzył kilka razy cepami, ochlapując siebie i pobliskie drzewa zieloną krwią humanoidów. Hasselgard spostrzegł kilka ran po grotach dzid na ciele przyjaciela. Ivo zdawał się ich nie zauważać. Przeszedł kilka kroków, podniósł łby wyvern, uprzednio odłożywszy broń, i zapytał: - Co my zrobić z wróg? - Zostawimy ich - odparł zdecydowanie traper, wycierając zakrwawione ostrza siekier o trawę. - I tak nic za nie nie dostaniemy. A teraz spieszmy się do wioski. Ruszyli biegiem. Hasselgard myślał o tym, w jaki sposób Ivo szarżował, z jaka pasją wymachiwał cepami, z jaką dzikością rozrąbywał wątłe ciała tasloi. On naprawdę walczył jak szalony. A'Wilksthorn przedzierał się przez las, trzymając na wyciągniętych rękach ciało przyjaciela. Nachodziły go czarne myśli. Już nigdy nie ubiją trolla, już nigdy nie upiją się do nieprzytomności. Nie mógł powstrzymać tej fali pesymizmu, przepełniającej jego serce. Wciąż starał się jednak znajdować pocieszenie w nadziei, że nie jest za późno. Gdyby Wawriniemu pisane było dziś umrzeć, nie przeżyłby upadku. Obiecywał krasnoludowi, że go uratuje. Właściwie obiecywał to sobie. Zdyszany, dobiegł do skraju lasu i skierował się w stronę zabudowań. Biegł do karczmy, mijając chaty i przypatrujących się z zaciekawieniem wieśniaków. Ktoś krzyknął: - I jak, ubity? - jednak półelf nie odpowiedział. Nawet nie usłyszał pytania. Koncentrował się jedynie na widoku oberży. Kiedy docierał do drzwi, krzyknął: - Annabell! W głosie tym tkwiła zarówno nutka nadziei, jak i rozpaczy. Odprowadzany spojrzeniami mieszkańców wsi, wbiegł do środka. Ujrzał gromadę chłopów, siedzących przy stołach nad kuflami i wpatrujących się w niego bez słowa. Ujrzał karczmarza ze ścierką w ręku, łypiącego na niego spod oka i mamroczącego coś pod nosem, najpewniej jakieś przekleństwo. Ale przede wszystkim ujrzał Annabell, która właśnie poderwała się z krzesła, stojącego przy samotnym stoliku na końcu sali i zrzuciła z blatu talerz z jedzeniem. Na widok ubrudzonego i zakrwawionego krasnoluda jej twarz zbladła, a serce przepełnił niepokój. A'Wilksthorn błyskawicznie znalazł się przy niej, kładąc ciało Wawriniego na stole. - Proszę cię, powiedz, że nie jest za późno... - cichy szept, wydobywający się z ust półelfa, był ledwo słyszalny, jednak uzdrowicielka zrozumiała jego słowa. Nie odpowiedziała mu jednak, tylko zwróciła się do obserwujących ich chłopów: - Ej, wy tam! Niech który skoczy po wodę! I przynieście jakieś czyste szmaty! Byle szybko! Kilku mężczyzn wybiegło z oberży. Spojrzała na stojącego obok przyjaciela. Był wyczerpany, ciężko dyszał, lecz wciąż trzymał się na nogach, utkwiwszy spojrzenie w twarzy Wawriniego. Annabell sięgnęła do torby po leki i bandaże i wzięła się do pracy. Jeśli chciała uratować krasnoluda, musiała się spieszyć. Natarła leczniczą maścią spierzchnięte wargi rannego i nakazała karczmarzowi zagotować wody. Do środka wbiegło trzech chłopów, niosących czyste szmaty i wiadro wody. Postawili je na stole obok, po czym usiedli nieopodal i obserwowali czynności dziewczyny. W oberży pojawiło się jeszcze sporo ludzi, zainteresowanych ciekawym wydarzeniem, o które tak trudno było w ich monotonnym, nudnym życiu. Po chwili gęsty tłum gapiów otaczał Wawriniego, A'Wilksthorna i pracującą bez wytchnienia Annabell. Kilku ludzi i półelf przemyli ciało, z którego wcześniej zdjęto zbroję i ubranie, ktoś podał uzdrowicielce kubek zagotowanej wody. Dziewczyna wsypała do niego trochę ziół z woreczka, następnie kazała komuś zamieszać i napoić krasnoluda. Sama zajęła się oczyszczeniem ran, by nie wdało się zakażenie, nacierając je różnymi maściami, polewając olejkami z niewielkich flakoników i obwiązując bandażami. Dwie rany trzeba było zszyć, co robiła z wielka wprawą, ale i w pośpiechu. Po wypiciu wywaru krasnolud zaczął się trząść, więc kilku mężczyzn musiało go przytrzymać. Uzdrowicielce wypadła igła. Zaklęła głośno i plugawie, sięgnęła po nową i kontynuowała zabieg, czując na sobie wzrok półelfa oraz stłoczonych naokoło ludzi. Do karczmy wbiegli Hasselgard i Ivo, wzbudzając lekkie poruszenie. Traper przedarł się przez tłum do stolika, na którym spoczywał krasnolud i spojrzał na Annabell. - Jaki ci idzie? - wydyszał, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Uzdrowicielka z wyrazem wielkiego skupienia na twarzy zaszywała rozległą ranę na łopatce. Hasselgard przeniósł wzrok na pełne obaw oblicze A'Wilksthorna. Półelf dygotał na całym ciele, nie przewracał się tylko dlatego, że opierał się plecami o skupionych za nim ludzi. Tymczasem, obok stojącego wciąż przy drzwiach reavera zebrała się spora gromadka gapiów, wskazujących palcami dwa łby, trzymane przez wojownika, i rozprawiających żywo na temat powodzenia misji. Po chwili do środka wszedł sołtys z kilkoma ludźmi. Był to gruby mężczyzna w podeszłym wieku, bez zarostu, noszący schludne ubranie. Hasselgard go zauważył i ruszył w jego kierunku. Sołtys widząc dwa odrąbane łby wyvern, uśmiechnął się i przygotował brzęczący mieszek, który chciał podać reaverowi, lecz ten skinął w stronę nadchodzącego przyjaciela. - A, to pan... przepraszam, jak pańskie miano? - odezwał się do trapera grubym, chrapliwym głosem. - Hasselgard. Jak widzę, nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy teraz otrzymali pieniądze. Nie muszę chyba mówić, że nie było łatwo - zza jego pleców rozległ się przenikliwy jęk krasnoluda i przekleństwo Annabell, doskonale potwierdzające jego słowa. - Tak, tak, oczywiście - odpowiedział grubas. - Ja jednak podciągnąłbym to pod ryzyko zawodowe. Nic to, oto wasze wynagrodzenie, pięćdziesiąt koron, tak jak było ustalone - mówiąc to, wepchnął w dłoń rozmówcy pękatą sakiewkę. - Hm, sytuacja uległa zmianie - rzekł wolno Hasselgard. - Jak pan widzi - tu zamaszystym gestem wskazał trzymane przez Iva trofea - ubiliśmy nie jedną, a dwie wyverny, więc nagroda winna ulec podwojeniu. Chyba prawidłowo rozumuję? Sołtys zasępił się, jednak nie zamierzał ustąpić tak łatwo, i stwierdził, iż umawiali się na pięćdziesiąt koron za wykonane zadanie. Na to traper odpowiedział, że według umowy mieli dostać pięćdziesiąt koron za głowę, a nie dało się ukryć, że głowy były dwie. Odpowiednio formułując zdania i naciskając przekonał niezdecydowanego sołtysa do zapłacenia im siedemdziesięciu pięciu koron, co i tak wydawało mu się sporym osiągnięciem, jako że myślał, że nie wyciągnie więcej, niż było początkowo ustalone. Jednak grubas był miłym i ustępliwym człowiekiem, co odbiło się na wielkości wynagrodzenia. Zapłaciwszy, sołtys życzył jeszcze krasnoludowi i reaverowi szybkiego powrotu do zdrowia, a ogólnie wszystkim powodzenia i wyszedł. Ktoś położył sprawdzającemu zawartość mieszka Hasselgardowi rękę na ramieniu. - Zrobiliśmy, co w naszej mocy - usłyszał cichy głos Annabell. - Teraz wszystko zależy od niego, ale jest silny. Myślę, że przeżyje. Ma gorączkę, na pewno będzie majaczył i rzucał się w nocy. Ktoś powinien przy nim czuwać, ale sądzę, że już mamy ochotnika - skinęła głową na A'Wilksthorna, pochylonego nad rannym przyjacielem. - Teraz musimy się przespać. A przynajmniej ja muszę. Półelf i kilku wieśniaków chwyciło obandażowane ciało Wawriniego i zaniosło na górę. Dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę krzesła, na którym wisiała jej torba, by zabrać swe przybory. Usłyszała jeszcze głos trapera: - Dobra robota, Annabell. Kawał dobrej roboty. Rankiem Wawrini obudził się w lepszym stanie, niż przewidywano, wzbudzając tym wielką radość całej drużyny. W nocy sen miał rzeczywiście niespokojny, ale półelf czuwał przy nim nieustannie. Gdy zebrali się na dole przy śniadaniu, A'Wilksthorn ze śmiechem przypominał pierwsze słowa, jakimi przywitał go krasnolud: "Kto mnie tak urządził?" A zaraz potem dodał: "Ależ jestem cholernie głodny." Więc zeszli na dół, by coś zjeść, i spotkali resztę grupy. Jedli powoli, słuchając opowieści półelfa o szczegółach walki z wyverną. Potem głos przejął Hasselgard, opisując starcie z grupą tasloi. Podczas posiłku panował dobry nastrój, wszystkim dopisywały humory, a szczególnie A'Wilksthornowi, który raz po raz rzucał jakiś dowcip i droczył się z krasnoludem, jednak nie potrafił ukryć szczęścia, jakie odczuwał. Przez cały posiłek szczerzył zęby w niemądrym uśmiechu. Po zjedzeniu i uregulowaniu rachunku u karczmarza, drużyna szykowała się do wyjazdu. Wieśniacy pożegnali ją ciepło, dając im bukiety kwiatów i warzywa na drogę. Nawet niezbyt życzliwy oberżysta wymamrotał: "Szerokiej drogi" i wykrzywił usta w grymasie uśmiechu. Hasselgard wyprowadził wóz ze stajni i nakarmił sianem jedynego konia, starą, lecz silną szkapę. A'Wilksthorn oddał dwóm chłopcom głowy wyvern, czyniąc ich najszczęśliwszymi ludźmi w wiosce. Gdy traper okulbaczył konia i zajął swe miejsce na koźle, reszta drużyny także weszła na wóz. Odjechali wśród radosnych okrzyków i wiwatów. Jechali w milczeniu, rozpamiętując spędzone tu chwile niepokoju. Jako pierwszy odezwał się krasnolud: - Wiesz, Annabell, jeszcze ci nie podziękowałem. Więc... - Nic nie mów - przerwała mu, uśmiechając się promiennie. Zapatrzyła się na korony drzew. - Każdy z nas robi to, na czym zna się najlepiej. Ja leczę, i to właśnie zrobiłam. Nic więcej. - Tak czy inaczej, dziękuję - stwierdził. Spojrzał na blizny po ciosach oszczepów, zdobiące umyte i lśniące ciało Iva. Pokiwał głową z szacunkiem. Przez chwilę jechali w milczeniu. Przerwał je Hasselgard: - Czy ktoś pamięta nazwę tej mieściny? - Chyba Grandurn... Nie, Garndun - odpowiedziała Annabell po chwili namysłu. - A co? - Gdybyśmy kiedyś byli w tej okolicy... Przypomnijcie mi, żebyśmy trzymali się z daleko od tego pechowego miejsca. Odjechali starym, odkrytym wozem, bogatsi o nowe doświadczenie, ze świadomością łączącej ich więzi i przyjaźni, oraz z zarobionymi siedemdziesięcioma pięcioma złotymi koronami. --------------------------- /1/ - Tolrean - bóg lasów, żyjących w nich zwierząt, harmonii z przyrodą i natury w ogóle.