7341
Szczegóły |
Tytuł |
7341 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7341 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7341 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7341 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRIAN W. ALDISS
SIWOBRODY
Prze�o�y�a Agnieszka Jacewicz
Wydanie oryginalne: 1993
Wydanie polskie: 200
Pisa�em to z mi�o�ci� do
Clive�a i Wendy
Maj�c nadziej�, �e kiedy�
Zrozumiej� histori�, kt�r� kryje ta historia.
Rozdzia� pierwszy � Rzeka: Sparcot
Zwierz� przemyka�o w�r�d po�amanych trzcin. Nie by�o samo; za nim pod��a�a jego
towarzyszka, kt�rej �ladem sz�o pi�cioro m�odych, ochoczo przy��czaj�c si� do
polowania.
Gronostaje przep�yn�y strumie�. Wydosta�y si� ju� z zimnej wody na brzeg i
przedziera�y si� przez sitowie. Tu�owia trzyma�y p�asko przy ziemi, wyci�gaj�c w
g�r� szyje.
M�ode na�ladowa�y ojca. Rodzic z okrutnym g�odem przyjrza� si� kr�likom
kicaj�cym
nieopodal w poszukiwaniu po�ywienia.
Dawniej by�y tu pola, ale, zaniedbane, poros�y chwastami. Te, zanim zgin�y,
zag�uszy�y
zbo�e. Potem przemkn�� t�dy ogie�, pal�c osty i wysokie trawy. Kr�liki, ch�tnie
�ywi�ce si�
nisk� ro�linno�ci�, wprowadzi�y si� tu szczypi�c �wie�e, zielone p�dy
przebijaj�ce spod
warstwy popio�u. Kie�kuj�ce ro�liny, kt�rym uda�o si� przetrwa� proces
przerzedzania, mia�y
mn�stwo miejsca i wyros�y na sporej wielko�ci m�ode drzewa. Poniewa� kr�liki
lubi� otwart�
przestrze�, ich liczebno�� zmala�a i z czasem wr�ci�a tu trawa. Teraz w cieniu
rozrastaj�cego
si� lasu bukowego gryzonie znowu przerzedza�y jej k�py. Nieliczne zaj�czaki
mia�y
zapadni�te boki.
Co� je niepokoi�o. Jeden z nich dostrzeg� paciorki bacznych oczu w�r�d sitowia.
B�yskawicznie rzuci� si� w poszukiwaniu schronienia. Pozosta�e posz�y za jego
przyk�adem.
Doros�e gronostaje natychmiast ruszy�y za nimi, jak dwa brunatne cienie mkn�ce
przez
otwart� przestrze�. Kr�liki piorunem skry�y si� w norach. Gronostaje pu�ci�y si�
w pogo�, nie
przystaj�c nawet na chwil�. Mog�y i�� wsz�dzie. �wiat � ten male�ki fragment
�wiata �
nale�a� do nich.
Kilka mil dalej, pod tym samym, poszarpanym, zimowym niebem, na brzegach tej
samej
rzeki, g�stwin� drzew wyci�to. Na zalesionych terenach nadal da�o si� dostrzec
�lady
dawnych granic. Teraz nie mia�y ju� znaczenia, wi�c z ka�dym rokiem zaciera�y
si� coraz
bardziej. Du�e drzewa, kt�rych ga��zi wci�� si� trzyma�y zbr�zowia�e li�cie,
wyznacza�y
szlak dawnych �ywop�ot�w oddzielaj�cych spl�tan� ro�linno�� na niegdysiejszych
polach.
Ros�y tu je�ynowe krzewy, niczym zardzewia�y drut kolczasty wy�ynaj�ce sobie
drog� ku
�rodkom p�l, a tak�e olchy, k�uj�ce krzaki dzikiej r�y i pr�ne m�ode drzewka.
Na brzegu
wydartej lasowi polany niepokorne �ywop�oty s�u�y�y jako bariera powstrzymuj�ca
ro�linno�� przed wdarciem si� poza szeroki, nier�wny �uk. Chroni�y obszar
kilkuset akr�w,
kt�rego najd�u�sz� granic� wyznacza�a rzeka.
Teren ograniczony tym niezgrabnym cz�stoko�em patrolowa� stary m�czyzna ubrany
w
zgrzebn� koszul� w pomara�czowe, zielone, czerwone i ��te pasy. Ta koszula by�a
jedynym
kolorowym elementem pos�pnego krajobrazu. Uszyto j� z p��tna le�aka.
W nier�wnych odst�pach, barier� ro�linno�ci przecina�y �cie�ki wydeptane w
poszyciu.
Nie wiod�y daleko, ko�czy�y si� przy prymitywnych latrynach z wykopanymi w ziemi
do�ami, kt�re przykryto brezentem lub drewnianymi listwami. Tak wygl�da�y
toalety wioski
Sparcot.
Sama osada le�a�a nad rzek�, po�rodku polany. Na przestrzeni stuleci budynki
wznoszono, a raczej przypadkowo gromadzono na planie litery �H�, kt�rej
poprzeczna belka
wiod�a na kamienny most spinaj�cy oba brzegi rzeki. Most nadal istnia�, ale
prowadzi� jedynie
ku zaro�lom, w kt�rych mieszka�cy osady zbierali drzewo na opa�.
Z dw�ch przecinaj�cych wiosk� d�u�szych szlak�w, drog� biegn�c� bli�ej rzeki
zbudowano dawniej wy��cznie na u�ytek mieszka�c�w osady. I nadal tak by�o: jej
odnoga
wiod�a do starego m�yna wodnego, w kt�rym mieszka� Du�y Jim Mol, przyw�dca
Sparcot.
Druga droga niegdy� pe�ni�a rol� g��wnej. Teraz na granicy zabudowa� rozchodzi�a
si� we
wszystkich kierunkach ku ograniczonej krzaczastym cz�stoko�em puszczy. Tam
stawa�a si�
coraz cie�sza, jak w�� w gardle krokodyla i gin�a przygnieciona ci�arem
�ci�ki.
Wszystkie domy w Sparcot by�y zaniedbane. Niekt�re czas zmienia� w ruiny, inne
ju�
wygl�da�y jak opuszczone gruzowiska. Mieszka�o tu sto dwana�cie os�b. �adna nie
urodzi�a
si� w osadzie.
Przy skrzy�owaniu dr�g sta� kamienny budynek pe�ni�cy niegdy� rol� poczty. Z
okien na
pi�trze po jednej stronie wida� by�o most, a po drugiej ziemi� uprawn�, za kt�r�
ci�gn�y si�
lasy. Tutaj mie�ci�a si� obecnie stra�nica osady, a poniewa� Jim Mol zarz�dzi�
ca�odobowe
trzymanie stra�y, w pomieszczeniu stale kto� przebywa�.
W pustej izbie znajdowa�y si� trzy osoby. Stara kobieta, kt�ra ju� dawno
przekroczy�a
granic� osiemdziesi�ciu lat, przysiad�a przy piecu na drewno, nuc�c co� i
kiwaj�c g�ow�.
D�onie wyci�gn�a w stron� ognia, na kt�rym w cynowym p�misku podgrzewa�a
gulasz. Tak
jak pozostali, szczelnie opatuli�a si� dla ochrony przed zimowym ch�odem,
kt�rego piecyk nie
by� w stanie pokona�.
Pr�cz niej w izbie znajdowali si� dwaj m�czy�ni. Jeden z nich wygl�da�
s�dziwie, ale w
jego oczach nadal czai� si� blask. Le�a� na sienniku na pod�odze, bezustannie
rozgl�daj�c si�
wok�. Wpatrywa� si� w sufit, tak jakby pr�bowa� zrozumie� sens p�kni�� albo
gapi� si� na
�ciany, poszukuj�c rozwi�zania zagadki plam wilgoci. Na zaro�ni�tej twarzy o
rysach ostrych
jak u gronostaja, malowa�a si� irytacja, bo nucenie starej kobiety dzia�a�o mu
na nerwy.
Tylko trzeci obecny w stra�nicy cz�owiek pozostawa� czujny, jak na stra�nika
przysta�o.
By� solidnie zbudowany, pi��dziesi�ciokilkuletni, bez wydatnego brzucha, ale nie
tak
wychudzony jak jego towarzysze. Siedzia� na skrzypi�cym krze�le przy oknie,
trzymaj�c
strzelb� przy boku. Czyta� ksi��k�, ale cz�sto podnosi� g�ow� i spogl�da� przez
okno. Za
kt�rym� razem dostrzeg� stra�nika w kolorowej koszuli. M�czyzna nadchodzi� od
strony
pastwisk.
� Idzie Sam � odezwa� si�, odk�adaj�c ksi��k� na bok. Nazywa� si� Algi
Timberlane.
Mia� g�st�, siwiej�c� brod�, kt�ra sp�ywa�a mu prawie do p�pka, gdzie uci�to j�
w linii
prostej. Przez t� brod� zwano go Siwobrodym, cho� �y� w �wiecie samych
siwobrodych. Przy
niemal �ysej czaszce zarost wydawa� si� tym bujniejszy, a jego g�stwina, mocno
przetykana
k�pami w�os�w czarnych u g�ry i blakn�cych nieco ni�ej, przykuwa�a uwag� w
�wiecie ludzi,
kt�rych nie by�o sta� na innego rodzaju ozdoby.
Na d�wi�k jego g�osu kobieta przesta�a nuci�, nie daj�c �adnego innego znaku, �e
go
us�ysza�a. M�czyzna odpoczywaj�cy na sienniku usiad� i po�o�y� d�o� na le��cej
przy boku
pa�ce. Zmarszczy� brwi i wyt�y� wzrok, spogl�daj�c na g�o�no tykaj�cy zegar na
p�ce, po
czym mru��c oczy popatrzy� na sw�j zegarek. Mocno zniszczony czasomierz,
pami�tka po
dawnym �wiecie, by� najcenniejsz� rzecz�, jak� Towin Thomas posiada�, cho�
mechanizm nie
dzia�a� ju� od ponad dekady.
� Sam za wcze�nie schodzi z warty, pospieszy� si� o dwadzie�cia minut �
powiedzia�. �
Stary chytrus. Pewnie zg�odnia�, patroluj�c granice. Lepiej pilnuj gulaszu,
Betty. Wola�bym
by� jedynym, kt�ry od twego �arcia dostanie niestrawno�ci.
Betty pokr�ci�a g�ow�. W r�wnym stopniu przypomina�o to nerwowy tik, co
zaprzeczenie
s�owom m�czyzny z pa�k�. Kobieta trzyma�a d�onie nad ogniem i patrzy�a przed
siebie.
Towin Thomas podni�s� pa�k� i sztywno wsta� na nogi, opieraj�c si� o st�.
Podszed� do
stoj�cego przy oknie Siwobrodego i spojrza� przez brudn� szyb�, po czym przetar�
j�
r�kawem.
� To jak nic Sam Bulstow. Jest tylko jedna taka koszula.
Sam Bulstow szed� za�miecon� ulic�. Gruz, pop�kane dach�wki i �mieci le�a�y na
chodnikach; szczaw i koper � zd�awione zimowym ch�odem � kie�kowa�y spomi�dzy
potrzaskanych kratownic. Sam kroczy� �rodkiem drogi. Od lat korzystali z niej
wy��cznie
piesi. Przy poczcie m�czyzna skr�ci�, a obserwuj�cy us�yszeli jego kroki na
deskach pod�ogi
na dole. Oboj�tnie przys�uchiwali si� przedstawieniu, jakie towarzyszy�o jego
wspinaczce na
g�r�: j�kom surowych desek stopni, skrzypieniu por�czy pod szorstk� d�oni�,
kt�r� w�a�ciciel
pomaga� sobie, wchodz�c na pi�tro i chrypi�cym westchnieniom p�uc wyt�aj�cych
si� z
ka�dym krokiem.
W ko�cu Sam pojawi� si� w drzwiach stra�nicy. Krzykliwe pasy koszuli u�ycza�y
odrobiny koloru bia�emu zarostowi na jego szcz�ce. Przez chwil� przybysz
przygl�da� si�
pozosta�ym. Wsparty o framug� drzwi pr�bowa� z�apa� oddech.
� Przyszed�e� za wcze�nie, jeszcze nie pora na obiad � powiedzia�a Betty nie
odwracaj�c
g�owy. Nikt nie zwr�ci� na ni� uwagi. Kobieta z dezaprobat� potrz�sn�a
kosmykami
przet�uszczonych w�os�w.
Sam nie rusza� si� z miejsca. Dysz�c, ods�ania� ��tobr�zowe z�by.
� Szkoci si� zbli�aj� � oznajmi�.
Betty sztywno odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na Siwobrodego. Towin Thomas z min�
przebieg�ego, starego wilka podpar� pa�k� brod� i przyjrza� si� Samowi mru��c
oczy.
� Mo�e chc� ci odebra� robot�, co Sammy? � zakpi�.
� Sk�d masz takie informacje, Sam? � spyta� Siwobrody.
Bulstow powoli wszed� do izby, po drodze rzucaj�c ukradkowe spojrzenie na zegar,
po
czym nala� sobie wody ze stoj�cego w k�cie, poobijanego wiadra. Pi� chciwie.
Kiedy
sko�czy�, opad� na drewniany sto�ek i wyci�gn�� �ylaste d�onie w stron� ognia.
Nie spieszy�
si� z odpowiedzi�.
� Wzd�u� p�nocnej granicy przekrada� si� w�drowny handlarz. M�wi�, �e zmierza
do
Faringdon. Od niego wiem, �e Szkoci dotarli ju� do Banbury.
� Gdzie jest teraz ten handlarz? � zapyta� Siwobrody, nieznacznie podnosz�c g�os
i
udaj�c, �e wygl�da przez okno.
� Poszed� dalej. M�wi�, �e do Faringdon.
� Przeszed� przez Sparcot i nie zajrza� do wioski, �eby nam co� sprzeda�? Trudno
mi w to
uwierzy�.
� Ja tylko powtarzam, co wiem od niego. Przecie� nie odpowiadam za to, co robi.
Wed�ug
mnie szef Mol powinien chyba wiedzie�, �e Szkoci s� coraz bli�ej i tyle. � G�os
Sama
przeszed� w irytuj�cy j�k, jakiego wszyscy czasami u�ywali.
Betty odwr�ci�a si� z powrotem do pieca.
� Ka�dy kto tu przychodzi, przynosi plotki � powiedzia�a. � Jak nie Szkoci, to
stada
dzikich zwierz�t. Bajanie... Tak samo, jak podczas ostatniej wojny, kiedy ci�gle
gadali, �e
b�dzie inwazja. Ju� wtedy domy�la�am si�, �e chc� nas tylko nastraszy�, ale i
tak si� ba�am.
Sam przerwa� jej mamrotanie.
� Plotki czy nie, powtarzam tylko to, co us�ysza�em od obcego. Pomy�la�em, �e
powinienem wr�ci� i to zg�osi�. Dobrze zrobi�em?
� Sk�d si� wzi�� ten cz�owiek? � spyta� Siwobrody.
� Znik�d. Zmierza� do Faringdon. � Sam po swojemu wykrzywi� twarz, �miej�c si� z
w�asnego dowcipu. Zauwa�y�, �e Towin te� si� u�miechn��
� A m�wi�, gdzie wcze�niej by�? � cierpliwie spyta� Siwobrody.
� Gada�, �e przychodzi gdzie� z g�rnego biegu rzeki. Podobno w nasz� stron�
idzie spore
stado gronostaj�w.
� E tam, tak� plotk� te� ju� s�yszeli�my � powiedzia�a Betty sama do siebie i
pokiwa�a
g�ow�.
� Ty sied� cicho, stara krowo � nakaza� Sam bez urazy w g�osie.
Siwobrody uj�� strzelb� za luf� i ruszy� ku �rodkowi izby. Zatrzyma� si�
dopiero, gdy
patrzy� na Sama z g�ry.
� To wszystko, o czym chcia�e� nam donie��, Sam?
� Szkoci i gronostaje, chyba do�� jak na jeden patrol, co? �adnych s�oni nie
widzia�em. �
Ponownie skrzywi� si� w u�miechu, spogl�daj�c na Towina Thomasa i szukaj�c u
niego
aprobaty.
� Jeste� za t�py, nawet nie wiesz, jak s�o� wygl�da, ty stary pchlarzu � odezwa�
si�
Towin.
Siwobrody pu�ci� mimo uszu ich pysk�wki.
� Dobra Sam, wracaj na patrol. Zosta�o ci do ko�ca jeszcze dwadzie�cia minut.
� Co? Mam tam i�� na beznadziejne dwadzie�cia minut? Za nic w �wiecie! Chrzani�
to,
Siwy. Na dzisiejsze popo�udnie mam do��. Nie rusz� si� z tego sto�ka. Przez
dwadzie�cia
minut obejdziemy si� bez stra�y. Przecie� nikt nam nie ukradnie Sparcot i nie
ucieknie z ca��
wiosk� pod pach�. Nie obchodzi mnie, co my�li Jim Mol.
� Wiesz dobrze, co nam grozi.
� I tak mnie nie przekonasz. Za bardzo dokuczaj� mi plecy. Te przekl�te patrole
za cz�sto
nam przypadaj�. Wcale mi si� to nie podoba.
Betty i Towin milczeli. Thomas zerkn�� na zepsuty zegarek. Im obojgu, tak jak
wszystkim mieszka�com osady, dostatecznie cz�sto wk�adano do g�owy, �e konieczna
jest
ci�g�a stra�. Teraz jednak nie podnosili wzroku, przygl�daj�c si� spoinom desek
pod�ogi.
Doskonale wiedzieli, jak wiele wysi�ku kosztowa�o zmuszanie starych n�g do
dodatkowych
w�dr�wek w g�r� i w d� po schodach oraz wzd�u� granic osady.
Sam wyczu�, �e ma przewag�. Odwa�niej spojrza� na Siwobrodego.
� Mo�e mnie zast�pisz przez te dwadzie�cia minut, skoro tak bardzo chcesz
chroni� t�
dziur�? Jeste� m�ody, twoim ko�ciom dobrze to zrobi.
Siwobrody przerzuci� sk�rzany pasek strzelby przez lewe rami� i odwr�ci� si� do
Towina,
kt�ry przesta� ogryza� koniec pa�ki i podni�s� g�ow�.
� Uderzaj w dzwon tylko i wy��cznie wtedy, kiedy b�dziesz mnie natychmiast
potrzebowa�. Przypomnij starej Betty, �e to nie jest gong obiadowy.
Kobieta zachichota�a. Siwobrody ruszy� do drzwi, zapinaj�c guziki starej, lu�nej
kurtki.
� �arcie prawie gotowe, Algi. Mo�e zosta� chwil� i zjedz od razu? �
zaproponowa�a.
Siwobrody bez s�owa zatrzasn�� za sob� drzwi. Pozostali s�uchali jego ci�kiego
st�pania
po schodach w d�.
� My�licie, �e si� obrazi�? Chyba nie doniesie na mnie staremu Molowi, co? �
zapyta�
Sam niepewnie.
Pozosta�ych dwoje mrukn�o co� oboj�tnie. Szczelniej otulili chude boki. Nie
chcieli mie�
�adnych k�opot�w.
Siwobrody ruszy� wolno �rodkiem ulicy, omijaj�c ka�u�e pozosta�e po ulewie
sprzed
dw�ch dni. Wi�kszo�� rynien i rynsztok�w w Sparcot by�a zatkana, a woda
niech�tnie
wsi�ka�a w b�otnisty grunt. Gdzie� w g�rze koryta rzeki co� blokowa�o jej bieg,
przez co
wyst�powa�a z brzeg�w. Musia� pogada� z Molem; trzeba by�o zorganizowa� wypraw�
i
zbada� przyczyn� k�opot�w. Niestety, Mol stawa� si� coraz bardziej marudny, a
przyj�ta
przez niego taktyka izolacjonizmu wyklucza�a ekspedycje poza teren osady.
Algi wybra� �cie�k� biegn�c� wzd�u� brzegu rzeki, by p�niej obej�� granice
wyznaczone
przez cz�stok�. Przedar� si� przez nagie cienkie ga��zie rozro�ni�tego czarnego
bzu,
jednocze�nie wci�gaj�c w nozdrza melancholijnie s�odki zapach rzeki i tego, co
przy niej
gni�o.
Wiele zabudowa� wzniesionych niedaleko od brzegu sp�on�o jeszcze zanim wraz z
towarzyszami zamieszka� w osadzie. Ich skorupy od wewn�trz i z zewn�trz
porasta�a
ro�linno��. Na furtce, le��cej krzywo w wysokiej trawie, widnia� blady napis
zdradzaj�cy
nazw� szkieletu najbli�szego domu: THAMESIDE.
Ogie� nie uszkodzi� dom�w stoj�cych dalej i teraz by�y zamieszkane. W�r�d nich
znajdowa� si� dom Siwobrodego. M�czyzna spojrza� w okna, ale nie dostrzeg� w
nich
sylwetki �ony. Pewnie Marta siedzia�a w milczeniu przy kominku, z kocem
zarzuconym na
ramiona, wpatruj�c si� w palenisko na � na co? Siwobrody poczu� gwa�towne
uk�ucie
zniecierpliwienia. Zabudowania przypomina�y kupk� tul�cych si� do siebie ruin.
Wygl�da�y
jak stado kruk�w z podci�tymi skrzyd�ami. Wi�kszo�� budynk�w nie mia�a komin�w
ani
rynien. Z ka�dym rokiem coraz bardziej garbi�y ramiona, a podtrzymuj�ce dachy
krokwie
zapada�y si� ni�ej i ni�ej. Wielu mieszka�c�w znakomicie wpasowywa�o si� w
atmosfer�
og�lnego zniszczenia. Ale nie on. Nie chcia� te�, by jego Marta sta�a si�
podobna do reszty.
Celowo spowolni� bieg my�li. Gniew do niczego nie prowadzi�. Siwobrody uwa�a�,
�e
umiej�tno�� powstrzymywania z�o�ci jest zalet�. T�skni� za wolno�ci� czaj�c� si�
poza
granicami zrobaczywia�ego bezpiecze�stwa Sparcot.
Za domami mieszkalnymi znajdowa�a si� faktoria Toby�ego � budynek nowszy i w
lepszym stanie ni� pozosta�e � oraz stodo�y, niezdarne konstrukcje uwieczniaj�ce
niefachowo�� ich budowniczych. Dalej rozci�ga�y si� pola, posinia�e na powitanie
zimowych
mroz�w. W pobru�d�onej ziemi po�yskiwa�y skorupy ka�u�. G�ste zaro�la za polami
wyznacza�y wschodni� granic� Sparcot. Poza osad� ci�gn�y si� ogromne,
tajemnicze obszary
doliny Tamizy.
Tu� za granic� wioski rzece zagra�a� stary, zapadni�ty, ceglany most. Jego ruiny
przypomina�y zro�ni�te rogi starego barana. Siwobrody przyjrza� si� im i gro�nie
wygl�daj�cemu, niewielkiemu wirowi tu� za nimi � bo w�a�nie t�dy wiod�a droga ku
temu, co
w owych czasach uchodzi�o za wolno�� � po czym zawr�ci� i ruszy� skrajem �ywego
cz�stoko�u.
Wygodnie przyciskaj�c zgi�tym ramieniem strzelb� do tu�owia, szed� wytyczonym
szlakiem. Wzrokiem obejmowa� ca�� polan�, a� do jej przeciwleg�ego kra�ca. Wok�
by�o
pusto, jedynie w oddali dostrzeg� dw�ch ludzi mi�dzy byd�em i jak�� pochylon�
posta� na
grz�dkach z kapust�. �wiat mia� niemal na w�asno�� � z ka�dym rokiem coraz
wi�cej.
Zatrzasn�� okiennice my�li, odgradzaj�c si� od takich rozwa�a�. Skupi� si� na
tym, co
us�ysza� od Sama Bulstowa. Pewnie wszystko zmy�li� po to, by skr�ci� patrol o
dwadzie�cia
minut. Pog�oski o nadchodz�cych Szkotach wydawa�y si� dalekie od prawdy, nie
bardziej
jednak, ni� inne opowie�ci zwo�one do Sparcot przez podr�nych. Mieszka�cy osady
s�yszeli
ju�, �e chi�ska armia maszeruje na Londyn i �e w lasach widywano ta�cz�ce
skrzaty, elfy i
ludzi o borsuczych pyskach. Z ka�d� por� roku ros�a ludzka ignorancja. Dobrze by
by�o
wiedzie�, co si� naprawd� dzia�o...
W opowiastk� o nadchodz�cych Szkotach nie wierzy�, ale meldunek Sama o w�drownym
handlarzu wydawa� si� bardziej prawdopodobny. Wok� kolonii ros�y g�ste
�ywop�oty, lecz
mo�na by�o znale�� w�r�d nich �cie�ki z rzadka przemierzane przez podr�nych.
Odci�ta od
�wiata osada rzadko widywa�a co� pr�cz �odzi, kt�re z mozo�em p�ywa�y w g�r� lub
w d�
Tamizy. Ale nawet w spokojniejszych czasach trzeba by�o trzyma� stra� � �niemoc,
kt�ra
przyniesie pok�j� � pomy�la� Siwobrody, zastanawiaj�c si� czyje s�owa cytuje.
Wioski, w
kt�rych nie patrolowano granic, mog�y zosta� spl�drowane i zrujnowane przez
z�odziei
�ywno�ci albo przez zwyk�ych szale�c�w. Tak s�dzili mieszka�cy Sparcot.
Siwobrody mija� krowy pas�ce si� w nier�wnych okr�gach kre�lonych promieniami
ich
postronk�w. Nale�a�y do nowej odmiany. By�y ma�e, wytrzyma�e, dobrze wypasione i
bardzo
spokojne. Ale przede wszystkim m�ode! Wilgotne �lepia �agodnych stworze�
�ledzi�y
Siwobrodego. Nale�a�y do cz�owieka, ale nie dzieli�y jego losu. Miarowo strzyg�y
traw� a� do
poszarpanej linii je�ynowych zaro�li.
Jedna z kr�w pas�cych si� bli�ej krzak�w zacz�a si� szarpa� na �a�cuchu.
Targa�a �bem,
przewraca�a oczami i rycza�a. Siwobrody przyspieszy�.
Nie dostrzega� niczego, co mog�oby sp�oszy� zwierz�. Przy je�ynach le�a� tylko
martwy
kr�lik. Algi podszed� bli�ej i przyjrza� si� mu. Ofiara by�a �wie�a i cho� na
pewno nie �y�a,
mia� wra�enie, �e si� poruszy�a. Sta� teraz niemal nad ni�. Czu�, �e co� jest
nie tak. Na
plecach poczu� nieznaczne uk�ucie niepokoju.
Kr�lik by� bezsprzecznie martwy � zabity precyzyjnym szarpni�ciem za kark. Mia�
zakrwawion� szyj� i odbyt. Purpurowe oko zasz�o mg��.
Mimo to poruszy� si�. Jego bok zafalowa�.
Siwobrody zdr�twia�. Ogarn�� go niekontrolowany strach zrodzony z przes�d�w.
Cofn��
si� o krok, zsuwaj�c strzelb� z ramienia i chwytaj�c j� d�o�mi. W tej samej
chwili kr�lik
ponownie si� poruszy� i pokaza� si� jego zab�jca.
Gronostaj b�yskawicznie wysun�� si� z kr�liczego trupa. Zgi�� tu��w w p�, by
pr�dzej si�
wydosta�. Br�zowe futerko zabarwi�a krew ofiary. Ma�y dziki pyszczek, kt�ry
zwierz�
unios�o w stron� Siwobrodego, by� umazany szkar�atem. Siwobrody zastrzeli�
drapie�nika
zanim ten zdo�a� si� ruszy�.
Krowy szarpa�y si� i kopa�y. Ludzie pochyleni nad zagonem brukselki gwa�townie
si�
wyprostowali, jak mechaniczne kukie�ki w zegarze. Ptaki poderwa�y si� z dach�w.
Ze
stra�nicy rozleg� si� d�wi�k gongu, tak jak nakaza� Siwobrody. Przy stodo�ach
pojawi�a si�
grupa os�b. Ku�tyka�y ku sobie, tak jakby chcia�y po��czy� wszystkie za�zawione
oczy w
jeden okular.
� A niech ich, po co ta panika � j�kn�� Siwobrody. Wiedzia�, �e pope�ni� b��d
odruchowo
strzelaj�c, powinien raczej zabi� gronostaja uderzeniem kolby. Odg�os wystrza�u
zawsze
alarmowa� ludzi.
Zast�p dziarskich sze��dziesi�ciolatk�w zebra� si� i ruszy� ku niemu, wymachuj�c
pa�kami r�nego rodzaju. Pomimo irytacji, musia� przyzna�, �e szybko si�
zorganizowali.
Osadnikom wci�� nie brakowa�o energii.
� Wszystko w porz�dku! � zawo�a� machaj�c r�kami nad g�ow� i ruszaj�c im na
spotkanie. � Nic si� nie sta�o! Zaatakowa� mnie gronostaj. Polowa� w pojedynk�.
Mo�ecie
wraca� do dom�w.
W grupie znajdowa� si� Charley Samuels, pot�ny m�czyzna o ziemistej cerze.
Prowadzi� na smyczy oswojonego lisa, Izaaka. Charley by� s�siadem Timberlane��w
i coraz
cz�ciej potrzebowa� ich pomocy, odk�d minionej wiosny zmar�a mu �ona.
Wysun�� si� przed pozosta�ych i stan�� naprzeciwko Siwobrodego.
� Na wiosn� musimy znale�� wi�cej lisich szczeni�t i je oswoi� � powiedzia�. �
Pomog�
wyt�pi� gronostaje, je�li te zapuszcz� si� na nasze ziemie. Szczur�w te� mamy za
du�o.
Chowaj� si� po starych cha�upach. My�l�, �e to gronostaje zap�dzaj� je do
ludzkich siedzib.
Lisy poradz� sobie tak�e z nimi, prawda, m�j kochany Izaaku?
Siwobrody, ci�gle jeszcze z�y na siebie, wr�ci� do patrolowania granic osady.
Charley
ruszy� za nim, na wszelki wypadek milcz�c. Drobny lis szed� mi�dzy nimi z nisko
opuszczon�
kit�.
Reszta towarzystwa sta�a niepewnie po�rodku pola. Cz�� uspokaja�a byd�o albo
przygl�da�a si� rozrzuconym szcz�tkom gronostaja. Niekt�rzy zawr�cili w stron�
dom�w,
sk�d wyszli im na spotkanie inni mieszka�cy ciekawi plotek. Ciemne sylwetki o
bia�ych
g�owach wyra�nie odcina�y si� na tle pop�kanych, ceglanych mur�w.
� Pewnie �a�uj�, �e nie kroi si� �adna wi�ksza afera � powiedzia� Charley.
Czubek jego
bujnej czupryny stercza� mu nad czo�em. Dawniej mia�a kolor pszenicy, ale
wyp�owia�a ju�
tyle wiosen temu, �e jej w�a�ciciel zacz�� uwa�a� biel za jej w�a�ciw� barw�, a
pszeniczn�
��� odziedziczy�a jego sk�ra.
W�osy Charleya nigdy nie opada�y mu do oczu, cho� pewnie mog�yby, gdyby solidnie
potrz�sn�� g�ow�. On jednak nie mia� w zwyczaju niczym gwa�townie potrz�sa�; z
charakteru
bardziej przypomina� kamie� ni� ogie�, a jego postura zdradza�a, �e �ycie
wielokrotnie
sprawdza�o jego wytrzyma�o��. W�a�nie to go ��czy�o z Siwobrodym. Obaj � z
pozoru tak od
siebie r�ni � wygl�dali na ludzi, kt�rzy mieli za sob� wiele trudnych prze�y�.
� Ludziska nie lubi� k�opot�w, ale potrzebuj� rozrywki � stwierdzi� Charley. �
To
dziwne, ale od tego twojego wystrza�u rozbola�y mnie dzi�s�a.
� Mnie on og�uszy� � przyzna� Siwobrody. � Ciekawe czy pobudzi� starc�w w
m�ynie?
Zauwa�y�, �e Charley raz po raz spogl�da� na m�yn, sprawdzaj�c, czy Mol albo
jego
poplecznik, major Trouter, nie szli zbada�, co si� sta�o.
Napotykaj�c wzrok Siwobrodego, Charley u�miechn�� si� troch� niem�drze.
� Oto i mamy starego Jeffa Pitta. Idzie sprawdzi�, o co tyle ha�asu � powiedzia�
byle co�
powiedzie�.
Dotarli do niewielkiego strumienia, kt�ry wi� si� przez polan�. Z jego brzeg�w
stercza�y
kikuty pni buk�w �ci�tych przez mieszka�c�w osady. Z tamtej strony nadchodzi�
kud�aty,
stary Pitt. Na ramieniu ni�s� kij, z kt�rego zwisa� trup zwierz�cia. Podczas
wypraw wielu
osadnik�w oddala�o si� od wioski, ale tylko Pitt zapuszcza� si� w dzicz
samotnie. Sparcot nie
sta�o si� jego wi�zieniem. By� ponurym samotnikiem, nie mia� przyjaci� i nawet
w lekko
pomylonej spo�eczno�ci uchodzi� za szale�ca. Jego oblicze, naznaczone tyloma
bruzdami co
wierzbowa kora, nie wygl�da�o jak twarz cz�owieka zdrowego na umy�le. Ma�e oczy
bezustannie si� porusza�y jak para ryb uwi�zionych w czaszce.
� Kogo� zastrzelono? � spyta�.
Kiedy Siwobrody opowiedzia� mu, co si� zdarzy�o, Pitt chrz�kn�� znacz�co, tak,
jakby
chcia� da� do zrozumienia, �e zatajono przed nim prawd�.
� Jak b�dziesz tak strzela�, �ci�gniesz nam na kark skrzaty i dzikie stwory �
oznajmi�.
� Zajm� si� nimi, kiedy si� zjawi�.
� Zobaczysz, �e skrzaty w ko�cu przyjd� � wymrucza� Pitt. Nie zwr�ci� uwagi na
to, co
powiedzia� Siwobrody. Wzrokiem ogarn�� zimne, odarte z li�ci lasy. � Ju�
nied�ugo tu b�d� i
zajm� miejsce dzieciak�w. Jeszcze wspomnicie moje s�owa.
� W okolicy nie ma �adnych skrzat�w Jeff, w przeciwnym razie ju� dawno by ci�
schwyta�y � powiedzia� Charley. � Co masz na kiju?
Pitt zdj�� zdobycz z ramienia, nie spuszczaj�c Charleya z oka. Chcia� zobaczy�
jego
reakcj�. Pokaza� pi�kn� wydr�, samca, kt�ry bez ogona mierzy� ponad p� metra.
� Wspania�y, co? Ostatnio sporo ich widywa�em. Zim� �atwiej je zauwa�y�. A mo�e
po
prostu w tych rejonach jest ich wi�cej.
� Wszystko co mo�e si� mno�y�, nadal to robi � powiedzia� Siwobrody sucho.
� Sprzedam ci nast�pnego, kt�rego z�api�, Siwobrody. Nie zapomnia�em, co si�
wydarzy�o zanim przybyli�my do Sparcot. Dostaniesz nast�pn� zdobycz. Zastawi�em
sid�a
przy brzegu.
� Jeste� starym k�usownikiem, Jeff � wtr�ci� Charley. � W przeciwie�stwie do
reszty
ludzi, nigdy nie musia�e� zmienia� zaj�cia.
� Co ty m�wisz? Jak to nie musia�em zmienia� zaj�cia? Chyba zg�upia�e�, Charley!
Wi�kszo�� �ycia sp�dzi�em w �mierdz�cej fabryce narz�dzi, zanim dosz�o do
przewrotu i
ca�ej reszty. Wprawdzie zawsze lubi�em przyrod�, ale nigdy nie my�la�em, �e b�d�
z ni� za
pan brat, je�li mo�na tak powiedzie�.
� Sta�e� si� prawdziwym le�nym dziadem.
� My�licie, �e nie widz�, jak si� ze mnie wy�miewacie? Nie jestem taki g�upi,
Charley,
my�l sobie co chcesz. Wed�ug mnie to straszne, �e my, mieszczuchy, zmienili�my
si� w
niedorobionych wie�niak�w. Co nam zosta�o z �ycia? Wszyscy w szmatach i
�achmanach,
pe�ni robactwa i z bol�cymi z�bami! Pytam tylko, dok�d nas to zaprowadzi? Jak
sko�czymy?
� Pitt ponownie si� odwr�ci� i ogarn�� wzrokiem las.
� Radzimy sobie ca�kiem nie�le � powiedzia� Siwobrody. Tak brzmia�a jego
niezmienna
odpowied� na ci�gle powracaj�ce pytanie. Charley mia� w�asn�.
� To boski plan, Jeff. Martwi�c si�, nic dobrego nie zdzia�asz. Sk�d mamy
wiedzie�, co
On nam przeznaczy�.
� Po tym wszystkim, co On nam zgotowa� przez ostatnie pi��dziesi�t lat � odpar�
Jeff �
dziwi� si�, �e nadal chcesz z Nim rozmawia�.
� Wszystko si� sko�czy wed�ug Jego woli � powiedzia� Charley.
Pitt skupi� zmarszczki na twarzy, splun�� i ruszy� dalej, zabieraj�c ze sob�
martw� wydr�.
Czym to si� mia�o sko�czy� � pyta� siebie Siwobrody � je�li nie upokorzeniem i
rozpacz�? Nie wypowiedzia� tego pytania na g�os. Podoba� mu si� optymizm
Charleya, ale
sam, tak jak stary Pitt, reagowa� zniecierpliwieniem na zbyt �atwe odpowiedzi
podsuwane
przez wiar�, kt�ra �w optymizm podsyca�a.
Ruszyli dalej. Charley zacz�� przytacza� rozmaite opowie�ci ludzi, kt�rzy
twierdzili, �e
widzieli skrzaty i ma�ych cz�owieczk�w w lasach, na dachach dom�w albo przy
krowich
wymionach. Siwobrody odpowiada� automatycznie, przez ca�y czas rozmy�laj�c nad
bezcelowym pytaniem Pitta. Jak sko�czymy? Nie dawa�o mu spokoju. Utkn�o tak,
jak
kawa�ek chrz�stki mi�dzy z�bami, a mimo to, stale do niego wraca� i pr�bowa�
rozgry��.
Kiedy obeszli ju� ca�� osad�, ponownie znale�li si� nad Tamiz�, przy zachodniej
granicy,
gdzie rzeka wp�ywa�a na ich ziemi�. Zatrzymali si� obaj i wlepili wzrok w wod�.
Szarpi�c si� i wiruj�c, omija�a niezliczone przeszkody na drodze, kt�ra � o tak,
zupe�nie
tak jak zawsze! � wiod�a j� do morza. Nawet koj�ca pot�ga wody nie potrafi�a
uciszy� my�li
Siwobrodego.
� Ile masz lat, Charley?
� Przesta�em ju� liczy�. Co si� tak sm�cisz? Nagle zacz��e� si� martwi�?
Przecie� masz
pogodn� natur�. Przesta� si� przejmowa� przysz�o�ci�. Sp�jrz na rzek�, dociera
do celu, nie
dr�cz�c si� przeszkodami.
� Jako� wcale mnie nie pociesza ta analogia.
� Nie? A powinna.
Siwobrody pomy�la�, jak m�cz�cy i bezbarwny by� Charley.
� Jeste� przecie� my�l�cym cz�owiekiem � powiedzia� cierpliwie. � To chyba
naturalne,
�e si� zastanawiamy nad przysz�o�ci�? Wkr�tce Ziemia stanie si� planet� starc�w.
Na pewno,
tak jak ja, zdajesz sobie spraw� z zagro�e�. Nie ma ju� w�r�d nas m�odych
m�czyzn ani
kobiet. Z ka�dym rokiem maleje liczba tych, kt�rzy jeszcze potrafi� utrzyma�
obecny niski
standard �ycia. My...
� Nic na to nie mo�emy poradzi�. Wbij to sobie do g�owy, a od razu przestaniesz
si� tak
przejmowa�. Wiara w to, �e cz�owiek mo�e kszta�towa� sw�j los, nale�y do
przesz�o�ci. Co ja
m�wi�? To ju� prze�ytek. Co� z zupe�nie innej epoki... Nic nie mo�emy zrobi�.
P�yniemy
tylko z pr�dem, tak jak woda w tej rzece.
� Wiele spraw z ni� por�wnujesz � zauwa�y� Siwobrody, u�miechaj�c si�
p�g�bkiem.
Kopn�� kamie� do wody. Us�yszeli szmer a potem plusk. Co� � prawdopodobnie
szczur
wodny, bo znowu si� rozmno�y�y � zanurkowa�o, szukaj�c bezpiecznej kryj�wki.
Przez moment stali w milczeniu. Charley przygarbi� nieznacznie ramiona. Odezwa�
si�
dopiero po chwili, przytaczaj�c fragment wiersza.
�Lasy niszczej�, niszczej� i gin�
Chmury kroplami sp�ywaj� na ziemi�
Cz�owiek przychodzi, orze, by lec potem
W ziemi...�
Przyci�kawy, prozaiczny m�czyzna recytuj�cy Tennysona nie pasowa� do
pochylonego
nad rzek� lasu.
� Jak na takiego pogodnego cz�owieka, znasz do�� przygn�biaj�ce wiersze �
powiedzia�
Siwobrody z wysi�kiem.
� Tak wychowa� mnie ojciec. M�wi�em ci przecie� o tym jego zat�ch�ym ma�ym
sklepie... � Cech� charakterystyczn� ich wieku by�o to, �e wszystkie �cie�ki
rozm�w wiod�y
w przesz�o��.
� Tu ci� zostawi�, wracaj do patrolowania � odezwa� si� Charley, ale Siwobrody
chwyci�
go za rami�. Gdzie� w g�rze rzeki us�ysza� gwar inny od szmeru wody.
Wyszed� na brzeg i spojrza� w stron�, sk�d d�wi�k dochodzi�. Co� sp�ywa�o z
nurtem, ale
pochylone nad wod� ga��zie przes�ania�y widok. Siwobrody biegiem rzuci� si� ku
kamiennemu mostowi. Charley ruszy� za nim szybkim marszem.
Ze szczytu mostu mieli doskona�y widok na g�rny bieg rzeki. Mniej wi�cej
osiemdziesi�t
metr�w od nich, zza zakr�tu wyp�ywa�a ci�ka ��d�. Na widok uniesionego dziobu
Algi
domy�li� si�, �e dawniej nap�dza� j� silnik. Kilku bia�og�owych siedzia�o przy
wios�ach lub
odpycha�o si� d�ugimi �erdziami. Z masztu sm�tnie zwisa� �agiel. Siwobrody
wyci�gn�� z
wewn�trznej kieszeni olchowy gwizdek i dwa razy pot�nie w niego dmuchn��.
Skin�� g�ow�
Charleyowi, po czym szybko ruszy� do wodnego m�yna, w kt�rym mieszka� Du�y Jim
Mol.
Gdy tam dotar�, Mol w�a�nie otwiera� drzwi. Up�ywaj�ce lata jeszcze nie zd��y�y
pozbawi� go naturalnej srogo�ci. By� kr�pym m�czyzn� o gro�nej twarzy
przypominaj�cej
mord� wieprza i g�stwinie siwych w�os�w, kt�re stercza�y mu z czaszki i z uszu.
Zachowywa�
si� tak, jakby bada� Siwobrodego nie tylko wzrokiem, ale i w�chem.
� Po co ten ha�as? � spyta�.
Siwobrody wyja�ni�. Mol natychmiast wyszed� na zewn�trz, zapinaj�c guziki
wiekowego
wojskowego szynela. Za nim pojawi� si� major Trouter, niski, mocno kulej�cy
cz�owieczek
podpieraj�cy si� kijem. Gdy tylko wydosta� si� na szare �wiat�o dnia,
natychmiast zacz��
wykrzykiwa� rozkazy piskliwym, cienkim g�osem. Wiele os�b nie wr�ci�o jeszcze do
dom�w
po wcze�niejszym fa�szywym alarmie. Wszyscy, i kobiety, i m�czy�ni,
bezzw�ocznie zacz�li
zajmowa� � cho� troch� nieporadnie � ustalone wcze�niej pozycje obronne.
Spo�eczno�� Sparcot przypomina�a zwierza o wielu sk�rach. Ka�dy pozaszywa� si� w
rozmait� odzie� i szmaty udaj�ce ubrania. By�y tu p�aszcze z dywan�w i sp�dnice
z zas�on.
Niekt�rzy m�czy�ni nosili kamizele z niezdarnie wyprawionych lisich sk�r, a
cz�� kobiet
mia�a na sobie podarte wojskowe p�aszcze. Pomimo takiej r�norodno�ci, efekt by�
raczej
bezbarwny i nikt nie wyr�nia� si� zbytnio na tle neutralnych kolor�w
krajobrazu.
Powszechne zapadni�te policzki i siwe w�osy pot�gowa�y wra�enie ponurej
jednolito�ci.
Wiele starych g�b kaszla�o zimowym powietrzem. Wiele plec�w si� garbi�o, wiele
n�g
szura�o po ziemi. Sparcot sta�o si� cytadel� chor�b: reumatyzmu, lumbago,
katarakt, zapalenia
p�uc, grypy, rwy kulszowej i migren. Narzekano na b�le w piersiach, w�troby,
krzy�e i
g�owy, a wieczorami rozmawiano g��wnie o pogodzie i bol�cych z�bach. Mimo to,
osadnicy
dziarsko si� stawili na d�wi�k gwizdka.
Siwobrody zanotowa� to z aprobat�, cho� wiedzia�, �e tak powinno by� zawsze. W
minionych latach pomaga� Trouterowi w organizacji systemu obronnego, zanim stale
pog��biaj�ce si� r�nice mi�dzy nim a Molem i Trouterem, nie zmusi�y go do
przyj�cia
skromniejszej roli.
Dwa d�ugie d�wi�ki gwizdka oznacza�y zagro�enie od strony rzeki. Chocia� w tych
czasach wi�kszo�� podr�nych by�a nastawiona pokojowo (i p�aci�a za przepraw�
pod
mostem Sparcot), niewielu mieszka�c�w osady zapomnia�o o dniu sprzed pi�ciu czy
sze�ciu
laty, kiedy zagrozi� im samotny pirat uzbrojony w miotacz ognia. Tak� bro�
spotyka�o si�
coraz rzadziej. Razem z benzyn�, karabinami maszynowymi i amunicj�, nale�a�a do
innej
epoki, do relikt�w �wiata, kt�ry zagin��. Ale od tamtego wydarzenia wszystko, co
przybywa�o
rzek�, by�o powodem do og�lnej mobilizacji.
Silnie uzbrojony zast�p osadnik�w � z kt�rych wielu mia�o w�asnor�cznie wykonane
�uki
i strza�y � zebra� si� wzd�u� brzegu rzeki, zanim obca ��d� si� zbli�y�a.
Wszyscy skryli si� za
niskim, pop�kanym murem, gotowi atakowa� lub si� broni�. Podniecenie szumia�o im
w
�y�ach, wprawiaj�c ko�czyny w dr�enie.
��d� p�yn�a bokiem do nurtu. Jej za�og� stanowi�a zgraja najpotworniejszych
szczur�w
l�dowych, jakim kiedykolwiek przysz�o si� bawi� w rzucanie kotwicy. Wio�larze
tyle samo
wysi�ku po�wi�cali ratowaniu �odzi przed wywrotk�, co popychaniu jej do przodu.
Ani jedno,
ani drugie nie wychodzi�o im zbyt dobrze.
Trudno�ci wynika�y nie tylko z braku wprawy w poruszaniu wios�ami
pi��dziesi�cioletniego, dziesi�ciometrowego jachtu motorowego z przegni�ym
kad�ubem ale i
z faktu, �e na pok�adzie znajdowa� si� tuzin os�b z ca�ym ich dobytkiem. W
kokpicie �odzi
czterech m�czyzn przytrzymywa�o wyrywaj�cego si� renifera.
Cho� zwierz�ciu usuni�to poro�e � zgodnie ze zwyczajem obowi�zuj�cym od mniej
wi�cej dwudziestu lat, kiedy to jeden z ostatnich autorytarnych rz�d�w
sprowadzi� renifery do
kraju � mia�o do�� si�y, by wyrz�dzi� spore szkody. Renifery uwa�ano za
cenniejsze od ludzi.
Dostarcza�y mleka i mi�sa tam, gdzie byd�o by�o rzadko�ci� i doskonale nadawa�y
si� na
zwierz�ta poci�gowe, podczas gdy ludzie tylko si� starzeli.
Pomimo zamieszania na pok�adzie, kobieta stoj�ca �na oku� na dziobie �odzi,
dostrzeg�a
zebrane si�y Sparcot i krzykn�a do swoich ostrzegawczo. By�a wysoka, �niada,
szczup�a i
silna. Farbowane na czarno w�osy przytrzymywa�a chust�. S�ysz�c jej wo�anie,
wio�larze z
wyra�nym zadowoleniem przerwali prac�. Kto� skulony za jednym z pakunk�w z
odzie��
pi�trz�cych si� na pok�adzie, poda� kobiecie bia�� flag�. Podnios�a j� w g�r� i
zawo�a�a co� do
osadnik�w czekaj�cych na brzegu.
� Co ona krzyczy? � spyta� John Meller.
By� starym �o�nierzem, kt�ry dawniej s�u�y� Molowi jako swego rodzaju ordynans,
zanim
ten go wyrzuci�, doprowadzony do rozpaczy nieporadno�ci� s�ugi. Meller mia�
prawie
dziewi��dziesi�t lat, by� chudy jak patyk i g�uchy jak pie�, ale jedno oko,
kt�re mu jeszcze
zosta�o, nadal bystro patrzy�o na �wiat.
Ponownie us�yszeli g�os kobiety. Brzmia� pewnie, cho� prosi�a o �ask�.
� Pozw�lcie nam przep�yn�� w spokoju. Nie mamy z�ych zamiar�w i nie chcemy si�
zatrzymywa�. Pozw�lcie nam przep�yn��, osadnicy!
Siwobrody powt�rzy� jej s�owa, rycz�c wprost do ucha Mellera. Siwy starzec
potrz�sn��
brudn� czaszk� na znak, �e i tak nie us�ysza�.
� Zabi� m�czyzn, zgwa�ci� kobiety! Ja bior� t� czarn� dziwk� na dziobie! �
zawo�a�.
Mol i Trouter wysun�li si� naprz�d, wykrzykuj�c rozkazy. Najwyra�niej uznali, �e
przybysze na �odzi nie stanowili wielkiego zagro�enia.
� Musimy ich zatrzyma� i przeszuka� � oznajmi� Mol. � Dawa� mi tu �erd�! Rusza�
si�!
Pogaw�dzimy sobie z t� zgraj�, przekonamy si�, kim s� i czego chc�. Na pewno
maj� co�, co
nam si� przyda.
Kiedy przygotowywano si� do zatrzymania �odzi, Towin Thomas podszed� do
Siwobrodego i Charleya Samuelsa. Wykrzywi� twarz, pr�buj�c wyra�niej zobaczy�
��d�, po
czym szturchn�� Siwobrodego w �ebra po�atanym �okciem.
� Hej, ten renifer przyda�by si� jak zdrowie do ci�kich rob�t, co? � powiedzia�
i
odruchowo zacz�� �u� koniec pa�ki. � Mogliby�my go zaprz�c do p�uga, nie?
� Nie mamy prawa niczego im odbiera�.
� Chyba nie masz �adnych religijnych obiekcji, ha? Da�e� si� przekabaci� staremu
Charleyowi?
� Nigdy nie s�ucham tego, co ty i Charley m�wicie � odpar� Siwobrody.
D�ugi s�up, na kt�rym w czasach, gdy istnia�a sie� telekomunikacji, zaczepiano
druty
telefoniczne, wysuni�to ponad wod� i popychano go tak d�ugo, a� jego wolny
koniec spocz��
mi�dzy dwoma kamieniami na przeciwleg�ym brzegu.
Rzeka zw�a�a si� tu, p�yn�c ku ruinom mostu w dalszej cz�ci biegu. Miejsce to
przez
lata zapewnia�o osadnikom zarobek nie do pogardzenia. Op�aty �ci�gane od ludzi
sp�ywaj�cych rzek� uzupe�nia�y nieco mniej entuzjastyczne wysi�ki mieszka�c�w w
gospodarzeniu. By� to jedyny natchniony pomys� Jima Mola, kt�ry poza tym okaza�
si�
nudnym i ponurym przyw�dc�.
Na wszelki wypadek, gdyby obcym sam s�up nie wyda� si� do�� gro�ny, wszyscy
m�czy�ni ze Sparcot stan�li wzd�u� brzegu. Mol ruszy� do przodu, wymachuj�c
mieczem i
nawo�uj�c obcych, by dobili do brzegu.
Wysoka, �niada kobieta na dziobie �odzi pogrozi�a im pi�ciami.
� Uszanujcie bia�� flag� pokoju, parszywi dranie! � wrzasn�a. � Pozw�lcie nam
przep�yn�� bez zatarg�w. Los i tak pozbawi� nas dachu nad g�ow�. Nie mamy nic,
co
przyda�oby si� takim jak wy.
Jej za�oga nie mia�a ducha swojej przyw�dczyni. Wci�gn�li na pok�ad wios�a i
dr�gi,
pozwalaj�c �odzi sp�yn�� z nurtem pod kamiennym mostem i zatrzyma� si� na
przegrodzie.
Osadnicy podnieceni perspektyw� �atwego �upu, przyci�gn�li ��d� hakami do
brzegu. Renifer
uni�s� ci�ki �eb i zarycza� buntowniczo; ciemnow�osa kobieta krzykn�a z
odraz�.
� Hej, ty tam, z mord� rze�nika � zawo�a�a, wskazuj�c na Mola. � Wys�uchaj mnie.
Jeste�my s�siadami. Przybywamy z Grafton Lock. Tak witasz pobratymc�w, ty
zat�ch�y stary
piracie?
Przez t�um na brzegu przeszed� pomruk. Jeff Pitt pierwszy rozpozna� kobiet�.
M�wiono o
niej Cyganka Joana, a jej imi� sta�o si� legendarne nawet w�r�d tych, kt�rzy
nigdy nie
zapu�cili si� na jej terytorium.
Jim Mol i Trouter wyst�pili przed mieszka�c�w osady i krzykn�li, by zamilk�a,
ale ona
ich zag�uszy�a.
� Zabierzcie swoje haki z burty! Mamy na �odzi rannych.
� Zamknij g�b�, babo i wy�a� na brzeg! Pos�uchaj nas, a nikomu nie stanie si�
krzywda �
powiedzia� Mol, unosz�c miecz pod gro�niejszym k�tem. Razem z majorem zbli�yli
si� do
�odzi.
Niekt�rzy osadnicy pr�bowali wedrze� si� na pok�ad, nie czekaj�c na rozkazy.
O�mieleni
brakiem oporu, rzucili si� do przodu, chc�c wydrze� obcym sw�j kawa�ek �upu. Na
czele
bieg�y dwie kobiety. Jeden z wio�larzy, leciwy ch�op w rybackim kapeluszu i z
��taw� brod�,
wpad� w panik� i r�bn�� wios�em pierwsz�, kt�ra dosta�a si� na ��d�. Kobieta
pad�a jak d�uga.
Dosz�o do szamotaniny, cho� po obu stronach wzywano do zaniechania walki.
Jacht si� zako�ysa�. M�czy�ni przytrzymuj�cy renifera musieli si� broni�.
Wykorzystuj�c
zamieszanie, zwierz� wyrwa�o si� stra�nikom. Zadudni�o po dachu kabiny, na
moment si�
zatrzyma�o, po czym skoczy�o za burt�, w nurt Tamizy. P�yn�c pewnie, ruszy�o w
d� rzeki.
Na �odzi podni�s� si� j�k zawodu.
Dw�ch spo�r�d m�czyzn pilnuj�cych renifera, tak�e wskoczy�o do wody, wo�aj�c do
bestii, by wr�ci�a. Po chwili jednak musieli my�le� o w�asnym bezpiecze�stwie.
Jeden z
trudem dop�yn�� do brzegu, gdzie pomocne r�ce wyci�gn�y go na l�d. Przy
kikutach
zniszczonego mostu renifer wspi�� si� na brzeg z mokrym, ci�kim futrem
przylepionym do
bok�w. Stan�� po przeciwleg�ej stronie, prychaj�c i trz�s�c �bem z boku na bok,
tak jakby
pr�bowa� si� pozby� wody z uszu. Potem si� odwr�ci� i znikn�� w g�szczu wierzb.
Drugi z dw�jki mia� mniej szcz�cia. Nie zdo�a� dop�yn�� do �adnego brzegu. Nurt
porwa� go i przeci�gn�� przez ruiny mostu do jazu. Stamt�d dotar� do nich jego
cienki krzyk.
Jedno rami� wystrzeli�o w g�r� rozpryskuj�c wok� wod�. Po chwili da�o si�
s�ysze� ju� tylko
ryk zielonej, spienionej rzeki.
Ten wypadek ostudzi� walki na �odzi. Mol i Trouter mogli przyst�pi� do
przes�uchiwania
za�ogi. Staj�c tu� przy relingu jachtu przekonali si�, �e Cyganka nie k�ama�a
m�wi�c, �e maj�
na pok�adzie rannych. W cz�ci kabiny, kt�ra dawniej s�u�y�a jako salonik,
le�a�o dziewi��
skulonych postaci. S�dz�c po pergaminowej sk�rze i zapadni�tych oczach,
niekt�rzy spo�r�d
nich dobiegali setki. Mieli podart� odzie� i zakrwawione twarze i d�onie. Jedna
kobieta bez
po�owy twarzy wygl�da�a na umieraj�c�. Wszyscy grobowo milczeli, co by�o
bardziej
przera�aj�ce od j�k�w.
� Co im si� sta�o? � spyta� Mol nieswoim g�osem.
� Gronostaje � odpar�a Cyganka. Ona i jej towarzysze ch�tnie opowiedzieli
osadnikom,
co ich spotka�o. Fakty m�wi�y same za siebie. Przybysze tworzyli niewielk�
grup�, ale �yli w
miar� dostatnio. �ywili si� rybami z zalanych teren�w przy �luzie Grafton. Nigdy
nie trzymali
stra�y i byli niemal zupe�nie bezbronni. Poprzedniego wieczoru o zachodzie
s�o�ca
zaatakowa�o ich stado � albo jak niekt�rzy twierdzili, kilka stad � gronostaj�w.
Ludzie w
panice rzucili si� do �odzi i jak najszybciej odp�yn�li. Przepowiadali, �e je�li
co� cudem nie
zawr�ci gronostaj�w ze szlaku, te wkr�tce dotr� do Sparcot.
� Ale po co? � spyta� Trouter.
� Bo s� g�odne, to chyba jasne? � odpar�a Cyganka. � Mno�� si� jak kr�liki i
przeczesuj�
ziemi� w poszukiwaniu po�ywienia. Te diab�y �r� wszystko, ryby, mi�so, a nawet
padlin�.
Najlepiej zrobicie, je�li si� st�d wyniesiecie.
Mol rozejrza� si� wok� niespokojnie.
� Nie siej tu plotek, kobieto � powiedzia�. � Potrafimy o siebie zadba�. Co to
my, jaki�
mot�och? Jeste�my porz�dnie zorganizowani. Mo�ecie rusza� w drog�. Wypuszczamy
was
bez szkody. Widzimy, �e macie do�� k�opot�w. Macie jak najszybciej opu�ci� nasz�
ziemi�.
Joana pr�bowa�a dyskutowa�, ale dwaj inni liderzy, wystraszeni, poci�gali j� za
rami�,
upieraj�c si�, �e powinni niezw�ocznie wyruszy�.
� Za nami p�ynie jeszcze jedna ��d� � powiedzia� jeden z nich. � Znajduj� si� na
niej
starsi cz�onkowie spo�eczno�ci, kt�rzy nie ucierpieli podczas ataku. B�dziemy
wdzi�czni, je�li
pozwolicie im przep�yn��, nie zatrzymuj�c ich.
Mol i Trouter cofn�li si�, wymachuj�c r�kami. Na samo wspomnienie o gronostajach
ogarnia� ich strach.
� Ruszajcie! � krzykn�li do obcych, machaj�c d�o�mi, po czym odwr�cili si� do
swoich.
� Wci�gn�� �erd�. Niech p�yn� dalej.
Przeszkod� usuni�to. Joana i jej za�oga odepchn�li si� od brzegu. Prastary jacht
zako�ysa�
si� niebezpiecznie i ruszy�. Ale ludzie na brzegu ju� zarazili si� strachem
przybysz�w. S�owo
�gronostaje� szybko obieg�o ca�y t�um. Osadnicy biegiem wr�cili do dom�w albo
ukryli si� w
hangarze.
Populacja gronostaj�w, w przeciwie�stwie do ich wrog�w, szczur�w, nie zmala�a.
Przeciwnie, w ci�gu dekady wzros�a zar�wno ich liczba, jak i �mia�o��. Na
pocz�tku roku
jeden zaatakowa� starego Reggiego Fostera na pastwisku, wygryzaj�c mu gard�o.
Gronostaje
dawniej tylko od czasu do czasu mia�y zwyczaj polowa� grup�, teraz robi�y to
cz�sto, tak jak
w Grafton. W takich chwilach w og�le nie ba�y si� ludzi.
Wiedz�c o tym, osadnicy zacz�li si� miota� na brzegu, popychaj�c jedni drugich i
pokrzykuj�c niesk�adnie.
Jim Mol wyci�gn�� rewolwer i wycelowa� go w plecy jednego z uciekaj�cych.
� Tak nie mo�na! � krzykn�� Siwobrody, robi�c krok do przodu i podnosz�c r�k�.
Mol opu�ci� bro�, po czym wycelowa� j� w Siwobrodego.
� Nie mo�esz strzela� do swoich ludzi � powiedzia� Siwobrody stanowczo.
� Czy�by? � spyta� Mol. Jego oczy wygl�da�y jak p�cherze na wiekowej sk�rze.
Trouter
powiedzia� co� do niego i Mol ponownie uni�s� rewolwer, strzelaj�c w powietrze.
Zdumieni
osadnicy obejrzeli si� za siebie; po chwili wi�kszo�� rzuci�a si� do ucieczki.
Mol si�
roze�mia�.
� Niech sobie id� � stwierdzi�. � Sami si� pozabijaj�.
� Przem�w im do rozumu � powiedzia� Siwobrody, podchodz�c bli�ej. � S�
przera�eni.
Strzelanie nic tu nie pomo�e. Przem�w do nich.
� Gdzie tu rozum? Zejd� mi z drogi, Siwobrody. To szale�cy! Nied�ugo umr�.
Wszyscy
umrzemy.
� Pozwolisz im odej��, Jim? � spyta� Trouter.
� I ty, i ja wiemy, jak gro�ne s� gronostaje � odpar� Mol. � Je�li zaatakuj�
si��, nie mamy
do�� amunicji, �eby je powystrzela�. Nasi �ucznicy s� zbyt nieudolni, by
odstraszy� bestie
strza�ami. Jedynym rozs�dnym rozwi�zaniem jest przeprawienie si� �odzi� przez
rzek� i
zaczekanie, a� drapie�niki odejd�.
� Wiesz, �e one potrafi� p�ywa� � zauwa�y� Trouter.
� Wiem, ale po co mia�yby to robi�? Szukaj� po�ywienia a nie okazji do bitki. Na
drugim
brzegu rzeki b�dziemy bezpieczni. � Mol dygota�. � Potrafisz sobie wyobrazi�
atak
gronostaj�w? Widzia�e� tych ludzi na �odzi? Chcesz, �eby to samo spotka�o
ciebie?
Poblad� i zacz�� niespokojnie rozgl�da� si� wok�, tak jakby si� ba�, �e
gronostaje nadejd�
lada chwila.
� Mo�emy si� pozamyka� w stodo�ach i domach, je�li tu przyjd� � zasugerowa�
Siwobrody. � Mo�emy si� broni� nie opuszczaj�c wioski. Tutaj b�dziemy
bezpieczniejsi.
Mol odwr�ci� si� ku niemu gwa�townie, obna�aj�c w warkni�ciu niepe�ne uz�bienie.
� Ile mamy dom�w, kt�re ochroni� nas przed gronostajami? Dobrze wiesz, �e je�li
s�
g�odne, rzuc� si� na byd�o. Potem w mgnieniu oka dopadn� nas. A zreszt�, kto tu
wydaje
rozkazy? Na pewno nie ty, Siwobrody! Chod� Trouter, na co czekasz? Wyci�gnijmy
��d�!
Trouter przez moment mia� min�, jakby chcia� si� wda� w k��tni�, ale zamiast
tego
odwr�ci� si� i piskliwym g�osem zacz�� wykrzykiwa� polecenia. Razem z Molem
wymin�li
Siwobrodego i pobiegli do hangaru.
� Tylko spokojnie, przekl�te pokraki. Zachowajcie spok�j, a przewieziemy was na
drugi
brzeg.
Osada przypomina�a mrowisko, w kt�re kto� wetkn�� kij. Siwobrody zauwa�y�, �e
Charley gdzie� przepad�. Jacht uchod�c�w z Grafton by� ju� daleko w dole rzeki.
Bezpiecznie
przeprawili si� przez jaz. Gdy Algi sta� przy mo�cie, obserwuj�c zam�t wok�,
podesz�a do
niego Marta.
Wygl�da�a dystyngowanie. By�a �redniego wzrostu i garbi�a si� odrobin�, otulaj�c
ramiona kocem. Mia�a lekko puco�owat�, blad� twarz o sk�rze pomarszczonej tak,
jakby wiek
ciasno owi�za� ni� ko�ci czaszki. Mimo to, mia�a pi�kne rysy i zachowa�a cz��
urody z
czas�w m�odo�ci. Otoczonym ciemnymi rz�sami oczom nadal nie da�o si� oprze�.
Zauwa�y�a zamy�lony wzrok m�a.
� W domu te� mo�esz sobie marzy� � powiedzia�a.
Uj�� j� pod rami�.
� Zastanawia�em si�, co jest na drugim ko�cu rzeki. Wiele bym da�, �eby si�
przekona�,
jak �yj� na wybrze�u. Tylko popatrz na nas! Gdzie si� podzia�a nasza godno��?
Zwyk�y
mot�och.
� Nie boisz si� gronostaj�w, Algi?
� Oczywi�cie, �e si� ich boj�. � U�miechn�� si� do niej smutno. � M�czy mnie ten
ci�g�y
strach. Siedzimy na kupie w tej wiosce ju� jedena�cie lat. Wszyscy si�
zarazili�my chorob�
Mola.
Razem ruszyli do domu. Sparcot po raz pierwszy o�y�o. W oddali, na ��kach,
widzieli
ma�e sylwetki m�czyzn, nerwowymi gestami zaganiaj�cych kilka kr�w pod dach.
Stodo�y
zbudowano na palach na wypadek takich zagro�e� oraz powodzi. Po zagnaniu byd�a
do
�rodka i zamkni�ciu wej�cia, mo�na by�o usun�� platformy, zostawiaj�c zwierz�ta
bezpieczne
ponad ziemi�.
Kiedy mijali dom Annie Hunter, z bocznego wej�cia wymkn�a si� zasuszona posta�
Willa Tallridge�a. W�a�nie ko�czy� zapina� guziki kurtki. Nie zwracaj�c na nich
uwagi ruszy�
ku rzece tak szybko, jak pozwala�y mu na to jego osiemdziesi�cioletnie nogi. W
oknie na
g�rze pojawi�a si� u�miechni�ta twarz Annie, jak zwykle pokryta grub� warstw�
r�u i pudru.
Kobieta pomacha�a do nich przyja�nie.
� Annie, ostrze�ono nas przed gronostajami � zawo�a� Siwobrody. � B�d�
przewozili
ludzi na drugi brzeg rzeki.
� Dzi�ki za przestrog�, kochany, ale zamierzam zamkn�� si� od �rodka.
� Trzeba przyzna�, �e nie brak jej �mia�o�ci � stwierdzi� Algi.
� Na pewno nie wobec m�czyzn � odpar�a Marta oschle. � Czy ty wiesz, �e ona
jest
jakie� dwadzie�cia lat starsza ode mnie? Biedna, stara Annie. Najstarsza
przedstawicielka
najstarszego zawodu!
Siwobrody wzrokiem przeczesywa� potargan� ��k�, wbrew sobie wypatruj�c na niej
br�zowych, �ywych p�omyk�w, przemykaj�cych w�r�d traw. Mimo to, �art Marty go
roz�mieszy�. Czasem jej s�owa przypomina�y mu dawny �wiat � stary �wiat
�artobliwych
rozm�w podczas przyj��, na kt�rych rytualnie konsumowano alkohol i nikotyn�.
Kocha� �on�
dlatego, �e by�a sob�, a to najlepszy pow�d.
� To zabawne � odezwa� si�. � Jeste� jedyn� osob� w Sparcot, kt�ra rozmawia, dla
samej
przyjemno�ci, jak� daje konwersacja. A teraz b�d� grzeczna, id� do domu i spakuj
najpotrzebniejsze rzeczy. Zamknij si� od �rodka. Przyjd� za dziesi�� minut.
Musz� pom�c
przy bydle.
� Algi, denerwuj� si�. Czy musimy si� pakowa�, skoro wybieramy si� tylko na
drugi
brzeg? Co si� dzieje?
Jego twarz nagle spowa�nia�a.
� Zr�b to, o co ci� prosz�, Marto. Nie wybieramy si� na drugi brzeg. Pop�yniemy
w d�
rzeki. Opuszczamy Sparcot.
Siwobrody odszed�, zanim jego �ona zd��y�a cokolwiek powiedzie�. Ona tak�e si�
odwr�ci�a i bez po�piechu ruszy�a ponur�, pozbawion� �ycia ulic�. Ju� po chwili
wchodzi�a
do ciemnego, ma�ego