7050

Szczegóły
Tytuł 7050
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7050 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7050 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7050 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dean Koonz Zab�jca Strachu Fear Nothing I tom Moonlight Bay Prze�o�y� Pawe� Korombel Data wydania oryginalnego: 1998 Data wydania polskiego: 2002 Jest ci�ar do d�wigania i droga do przebycia. Jest ci�ar do d�wigania i cel, co nam umyka. Jest ci�ar do d�wigania, wolno go z�o�y� nam. Ten ci�ar, to my sami, st�d tam, st�d tu, st�d tam. "Ksi�ga policzonych smutk�w" Robertowi Gottliebowi, za kt�rego wyobra�ni�, geniusz i po�wi�cenie dzi�kuj� losowi ka�dego dnia. Cz�� Pierwsza Zmierzch 1 W roz�wietlonym �wieczkami gabinecie zadzwoni� stoj�cy na biurku telefon, a ja ju� wiedzia�em, �e szykuje si� straszliwa zmiana. Nie mam zdolno�ci ponadzmys�owych. Nie widz� �adnych zwiastuj�cych znak�w na niebie. Moje oko nie czyta przysz�o�ci z linii d�oni i nie mam umiej�tno�ci Cygan�w, kt�rzy w fusach po herbacie wypatruj� �cie�ek losu. Jednak umiera� m�j ojciec i sp�dziwszy poprzedni� noc przy jego ��ku, ocieraj�c mu pot z czo�a i s�uchaj�c, z jak� trudno�ci� oddycha, wiedzia�em, �e zbli�a si� koniec. Po raz pierwszy jak �yj� - sko�czy�em dwadzie�cia osiem lat - dotkliwe poczucie utraty i samotno�ci napawa�o mnie straszliwym l�kiem. Jestem jedynym synem, jedynym dzieckiem. Matka zmar�a dwa lata temu. Jej �mier� wstrz�sn�a mn�, ale przynajmniej mama nie musia�a walczy� z d�ugotrwa�� chorob�. Poprzedniej nocy, tu� przed brzaskiem, wr�ci�em wyczerpany do domu. Jednak nie spa�em d�ugo ani dobrze. Teraz wychyli�em si� z fotela i telepatycznie stara�em si� sprawi�, by telefon zamilk�, ale na pr�no. Pies te� wiedzia�, co oznacza dzwonienie. Cicho wyszed� z cienia w �wiat�o �wiec i wpatrywa� si� we mnie zasmucony. W przeciwie�stwie do swoich pobratymc�w, on wytrzymuje ludzki wzrok, p�ki mu si� to nie znudzi. Zwykle zwierz�ta patrz� na nas przelotnie - potem odwracaj� wzrok, jakby wyprowadzone z r�wnowagi czym�, co dostrzegaj� w ludzkich oczach. By� mo�e Orson widzi to, co inne psy, i by� mo�e te� jest zaniepokojony, ale nie onie�mielony. Dziwny pies. Ale to m�j pies, wierny przyjaciel i kocham go. Przy si�dmym dzwonku podda�em si� nieuchronnemu i podnios�em s�uchawk�. Dzwoni�a piel�gniarka ze Szpitala Mi�osierdzia. Rozmawiaj�c z ni� nie odrywa�em spojrzenia od Orsona. Ojciec szybko traci� si�y. Piel�gniarka zasugerowa�a, bym natychmiast przyjecha�. Gdy od�o�y�em s�uchawk�, Orson podszed� do fotela i po�o�y� kud�aty czarny �eb na moim podo�ku. Zapiszcza� cicho i poliza� mi d�o�. Nie pomacha� ogonem. Przez chwil� by�em sparali�owany, niezdolny do my�lenia ani dzia�ania. Cisza domu, g��boka jak oceaniczna otch�a�, przygniata�a mnie z mia�d��cym, obezw�adniaj�cym naporem. Potem zadzwoni�em do Saszy Goodall z pro�b�, by podwioz�a mnie do szpitala. Zwykle �pi od po�udnia do �smej. Puszcza muzyk� w nocy, od p�nocy do sz�stej rano, w KBAY, jedynej rozg�o�ni radiowej w Moonlight Bay. Kilka minut po pi�tej tego marcowego popo�udnia najprawdopodobniej spa�a i mia�em wyrzuty sumienia, �e musz� j� obudzi�. Jednak�e, podobnie jak smutnooki Orson, Sasza by�a moim przyjacielem; zawsze mog�em si� do niej zwr�ci�. I prowadzi�a samoch�d o wiele lepiej od psa. Odpowiedzia�a na drugi dzwonek, bez �ladu senno�ci w g�osie. Zanim zd��y�em powiedzie�, co si� sta�o, odezwa�a si� pierwsza: - Chris, strasznie mi przykro - jakby czeka�a na ten telefon i w terkocie dzwonka us�ysza�a te� ow� z�owr�bn� nut�, kt�r� ja i Orson us�yszeli�my wcze�niej. Przygryz�em warg� i rozwa�a�em najbli�sz� przysz�o��. Tak d�ugo, jak tato �y�, pozostawa�a nadzieja, �e lekarze si� pomylili. Nawet w stanie uznanym za beznadziejny rak m�g� si� cofn��. Cuda si� zdarzaj�. Przecie� mimo mojej choroby prze�y�em ponad dwadzie�cia osiem lat, co jest jakim� cudem - chocia� ludzie obserwuj�c moje �ycie z zewn�trz mogliby pomy�le�, �e to jakie� przekle�stwo. Wierz� w mo�liwo�� cud�w, a �ci�lej, wierz� w to, �e s� nam potrzebne. - Przyjad� za pi�� minut - obieca�a Sasza. Noc� m�g�bym przej�� do szpitala, ale pokonuj�c drog� na piechot�, narazi�bym si� na w�cibskie spojrzenia i niebezpiecze�stwo. - Nie - rzek�em. - Jed� ostro�nie. B�d� got�w za jakie� dziesi�� minut. - Kocham ci�, ba�wanku. - Kocham ci� - odpowiedzia�em. Zakr�ci�em pi�ro, kt�rym pisa�em, kiedy zadzwoniono ze szpitala, i od�o�y�em je na notatnik. Ucierad�em na d�ugiej r�czce zgasi�em trzy grube �wiece. Smu�ki dymu wi�y si� w cieniach zjawiskowymi splotami. Teraz, na godzin� przed zmrokiem, s�o�ce wisia�o nisko na niebie, ale nadal by�o niebezpieczne. Po�yskiwa�o gro�nie na kraw�dziach pofa�dowanych zas�on maskuj�cych wszystkie okna. Orson, jak zwykle wyczuwaj�c moje intencje, wyszed� ju� z pokoju pokonuj�c g�rny korytarz. Jest czterdziestoip�kilogramowym skundlonym labradorem, czarnym jak kocur wied�my. Niewidoczny przebywa g�ste cienie naszego domu. Jego obecno�� zdradza jedynie g�uchy tupot grubych �ap po dywanach i grzechot pazur�w na drewnianych klepkach. W mojej sypialni, naprzeciw gabinetu, nie zawraca�em sobie g�owy w��czeniem plafoniery z matowym szk�em, regulowanej �ciemniaczem. Wystarczy mi odbite, kwa�no- ��te �wiat�o zachodz�cego s�o�ca, napieraj�ce na kraw�dzie okiennych zas�on. Mam wzrok lepiej przystosowany do mroku ni� wi�kszo�� ludzi. Chocia� jestem "sow�", nie mam nadzwyczajnej zdolno�ci nocnego widzenia, �adnych uzdolnie� paranormalnych. Po prostu, przyzwyczajenie do mroku wyostrzy�o moje postrzeganie w nocy. Orson wskoczy� na podn�ek, a potem zwin�� si� na fotelu obserwuj�c, jak sposobi� si� do rozs�onecznionego �wiata. Z niewielkiej szafki w s�siedniej �azience wyj��em plastikow� buteleczk� kremu z filtrem nr 50. Szczodrze natar�em twarz, uszy i szyj�. Krem mia� lekk� kokosow� wo�, kojarz�c� mi si� z palmami w s�o�cu, tropikalnym niebem, rozleg�ym oceanem, na kt�rym migoce �wiat�o po�udnia, i innymi zjawiskami, kt�rych nigdy nie zakosztuj�. Jest to zapach po��dania, odmowy i beznadziejnego pragnienia, uwodzicielska perfuma nieosi�galnego. Czasem �ni�, �e spaceruj� po karaibskiej pla�y w powodzi s�onecznego �wiat�a, i bia�y piasek pod stopami wydaje si� by� poduszk� czystej �wietlisto�ci. Ciep�o s�o�ca na sk�rze jest bardziej zmys�owe ni� dotyk kochanki. We �nie �wiat�o nie tylko pie�ci mnie, ale i przenika. Po obudzeniu czuj� si� obrabowany. Natomiast sam krem, chocia� pachnie tropikalnym s�o�cem, ch�odzi twarz i szyj�. Smaruj� r�wnie� d�onie i przeguby. �azienka ma pojedyncze okno, z chwilowo uniesion� zas�on�, ale wn�trze jest sk�po o�wietlone, bo szk�o jest matowe, a wdzi�czne ga��zki metrosiderosu filtruj� wpadaj�ce promienie s�o�ca. Sylwetki li�ci ta�cz� na framudze. W lustrze nad umywalk� moje odbicie jest ledwie cieniem. Nawet w��czywszy �wiat�o nie ujrza�bym si� wyra�nie, poniewa� pojedyncza sufitowa �ar�wka w aba�urze ma nisk� moc i jest brzoskwiniowo zabarwiona. Rzadko widuj� swoj� twarz w pe�nym �wietle. Sasza m�wi, �e przypominam jej Jamesa Deana - bardziej w "Na wsch�d od Edenu" ni� w "Buntowniku bez powodu". Ja nie dostrzegam podobie�stwa. Tak, w�osy i bladoniebieskie oczy s� identyczne. Ale on wygl�da� na za�amanego, a mnie daleko do takiego stanu. Nie jestem Jamesem Deanem. Jestem sob�, Christopherem Snowem. Zabezpieczywszy si� przed �wiat�em wr�ci�em do sypialni. Orson uni�s� �eb, wci�gaj�c w nozdrza kokosow� wo�. Mia�em ju� na sobie frotowe skarpetki, nike, niebieskie d�insy i czarny T-shirt. Szybko w�o�y�em czarn� d�insow� koszul� i zapi��em j� pod szyj�. Orson towarzyszy� mi do przedpokoju. Poniewa� weranda jest g��boka, z niskim sufitem i w ogrodzie rosn� dwa szeroko rozga��zione d�by kalifornijskie, s�o�ce bezpo�rednio nie dociera do pary w�skich okienek okalaj�cych drzwi; nie maj� wi�c zas�on ani �aluzji. Witra�owe szybki - geometryczne szklane mozaiki w kolorach czystej zieleni, czerwieni i bursztynowej ��ci - jarzy�y si� mi�kkim blaskiem klejnot�w. Wzi��em z szafy �ciennej czarn� sk�rzan� kurtk� zapinan� na zamek b�yskawiczny. Wyjd� po zmierzchu i mimo �e by� �agodny marcowy dzie� na �rodkowym wybrze�u Kalifornii, mo�e si� zrobi� ch�odno, gdy zajdzie s�o�ce. Z p�ki �ci�gn��em granatow� czapk� z daszkiem i wcisn��em j� nisko na czo�o. Nad daszkiem wyszyto ciemnoczerwon� nici� "Poci�g Tajemnica". Pewnej nocy zesz�ej jesieni znalaz�em t� czapk� w Fort Wyvern, opuszczonej wojskowej bazie w Moonlight Bay, jedyny przedmiot, kt�ry si� znajdowa� w zimnym, suchym pomieszczeniu z betonu, trzy kondygnacje pod ziemi�. Chocia� nie mia�em poj�cia, co znaczy wyszyty napis, zatrzyma�em czapk�, bo mnie zaintrygowa�a. Ruszy�em do wyj�cia. Orson zapiszcza� b�agalnie. Zatrzyma�em si� i pog�aska�em go. - Tato na pewno chcia�by ci� zobaczy� ten ostatni raz, piesku. Bez w�tpienia. Ale nie wpu�ciliby ci� do szpitala. Zal�ni�y prosto skierowane, czarne jak w�giel �lepia. Przysi�g�bym, �e zab�ys� w nich smutek i wsp�czucie. By� mo�e dlatego, �e sam patrzy�em na niego powstrzymuj�c �zy. M�j przyjaciel, Bobby Halloway, powiada, �e antropomorfizuj� zwierz�ta, przypisuj� im ludzkie cechy, kt�rych faktycznie nie maj�. By� mo�e robi� to dlatego, �e zwierz�ta w przeciwie�stwie do niekt�rych ludzi zawsze akceptowa�y mnie takim, jaki jestem. Czworono�ni obywatele Moonlight Bay maj� szersze spojrzenie na �ycie - i okazuj� wi�cej dobroci - ni� moi s�siedzi, przynajmniej niekt�rzy. Bobby powiada, �e antropomorfizacja zwierz�t, niezale�nie od moich do�wiadcze�, jest oznak� niedojrza�o�ci. Ja powiadam Bobby'emu, �eby si� ode mnie odkopulowa�. Popie�ci�em Orsona: pog�adzi�em l�ni�ce futro i podrapa�em psa za uszami. By� dziwnie spi�ty. Dwukrotnie przekrzywi� �eb i nas�uchiwa� d�wi�k�w, kt�rych nie potrafi�em wychwyci� - jakby wyczuwa� w powietrzu zbli�aj�ce si� zagro�enie, co� jeszcze gorszego ni� strata ojca. W owym czasie nie dostrzega�em jeszcze niczego podejrzanego w �miertelnej chorobie taty. Rak by� tylko spraw� losu, nie morderstwem - chyba �e wnios�oby si� oskar�enie o morderstwo przeciwko Bogu. To, �e straci�em oboje rodzic�w w ci�gu dw�ch lat, �e matka umar�a maj�c zaledwie pi��dziesi�t dwa lata, �e ojciec le�a� na �o�u �mierci maj�c zaledwie pi��dziesi�t sze�� lat... no c�, to wszystko wydawa�o mi si� brakiem szcz�cia, kt�ry towarzyszy� mi dos�ownie od pocz�cia. P�niej mia�em pow�d, by przypomnie� sobie napi�cie Orsona - znakomity pow�d do zastanawiania si�, czy wyczuwa� nieuchronn�, p�yn�c� ku nam fal� k�opot�w. Bobby Halloway pewnie szydzi�by z tego i powiedzia�by, �e robi� co� gorszego ni� antropomorfizuj� psa, �e teraz przypisuj� mu cechy nadludzkie! Musia�bym zgodzi� si� z t� opini� - a potem powiedzia�bym Bobby'emu, �eby odkopulowa� si� ode mnie w podskokach! W ka�dym razie g�adzi�em i drapa�em Orsona, a� na ulicy rozleg� si� klakson, a potem prawie natychmiast samoch�d znalaz� si� na podje�dzie. Przyjecha�a Sasza. Mimo kremu przeciws�onecznego na karku zabezpieczy�em si� dodatkowo stawiaj�c ko�nierz kurtki. Z przedpokojowego stolika w stylu Stickleya, stoj�cego pod reprodukcj� "Brzasku" Maxfielda Parrisha, wzi��em przeciws�oneczne gogle. Z r�k� na miedzianej ga�ce przy drzwiach jeszcze raz odwr�ci�em si� do Orsona. - Nic nam nie b�dzie. Prawd� m�wi�c, nie wiedzia�em, jak zdo�amy egzystowa� bez taty. By� naszym ��cznikiem ze �wiatem blasku i lud�mi dnia. Co wi�cej, kocha� mnie jak nikt na �wiecie, jak tylko rodzic m�g� kocha� niepe�nosprawne dziecko. Rozumia� mnie tak, jak chyba ju� nikt mnie nie zrozumie. - Nic nam nie b�dzie. Pies spojrza� na mnie z powag� i prychn�� niemal lito�ciwie, jakby wiedzia�, �e k�ami�. Otworzy�em drzwi i gdy tylko wyszed�em na dw�r, w�o�y�em okulary. Szk�a nie przepuszcza�y promieni ultrafioletowych. Moje oczy s� najbardziej wra�liw� na uraz cz�ci� cia�a. Nie mog� nara�a� wzroku na ryzyko. Zielony ford explorer Saszy sta� z w��czonym silnikiem na podje�dzie, a ona siedzia�a za kierownic�. Zamkn��em drzwi na klucz. Orson nie usi�owa� wymkn�� si� za mn�. Z zachodu zerwa� si� wietrzyk - przybrze�na bryza ze s�abym, cierpkim zapachem morza; li�cie d�bu szepta�y; konary dzieli�y si� sekretami. W p�ucach dozna�em takiego ucisku, jakby nalano mi tam p�ynnego o�owiu. Wy��cznie psychiczna, ale dokuczliwa reakcja, nieodmiennie ta sama, gdy wychodzi�em na dw�r za dnia. Szed�em zmia�d�ony po stopniach werandy i kocich �bach podjazdu. By� mo�e tak czuje si� nurek g��binowy w skafandrze i z ca�ym wodnym kr�lestwem nad g�ow�. 2 Kiedy ju� wsiad�em do explorera, Sasza Goodall przywita�a mnie cicho: - Hej, ba�wanku. - Hej. Zapi��em pas, podczas gdy Sasza wrzuci�a wsteczny. Oddalali�my si� od domu, a ja przygl�da�em si� mu spod daszka czapki. Rozmy�la�em, jakie zrobi na mnie wra�enie, gdy ujrz� go nast�pny raz. Czu�em, �e gdy ojciec opu�ci ten pad�, wszystkie rzeczy, kt�re do niego nale�a�y, wydadz� si� marniejsze i pomniejszone, pozbawione opieki jego ducha. By�a to budowla wierna stylowi "The Craftsman", w tradycji Greene'�w; kamienna podmur�wka z minimum zaprawy, cedrowy szalunek posrebrzony zmienn� pogod�, ca�kowicie nowoczesny w linii, ale w najmniejszym stopniu niesztuczny, dojrza�y owoc ziemi. Po ostatnich zimowych deszczach zielone pokrycie mchu zmi�kczy�o ostre linie dach�wek. Gdy cofali�my si� na ulic�, wydawa�o mi si�, �e widz� cie� wsparty o jedno z okien pokoju dziennego, w g��bi werandy i pysk Orsona przy szybie, �apy na parapecie. - Jak dawno tego nie czu�e�? - spyta�a Sasza. - �wiat�a dnia? Nieco ponad dziewi�� lat. - Nowenna dla mroku. Pisywa�a teksty piosenek. - Niech to diabli, Goodall, tylko nie szpikuj mnie poezj�. - Co wydarzy�o si� dziewi�� lat temu? - Zapalenie wyrostka. - Ach. Ma�o wtedy nie umar�e�. - Tylko �mier� wyci�ga mnie na �wiat�o dnia. - Przynajmniej masz po tamtym seksi blizn� - powiedzia�a. - Tak s�dzisz? - Lubi� j� ca�owa�, no nie? - To w�a�nie mnie zastanawia. - Prawd� m�wi�c, mam stracha, kiedy o niej my�l�. - Mog�e� umrze�. - Nie umar�em. - Kiedy j� ca�uj�, to jakbym odmawia�a kr�tk� modlitw� dzi�kczynn�. �e jeste� ze mn�. - A mo�e rajcuje ci� kalectwo. - Dupek �o��dny. - Nie mamusia nauczy�a ci� tak m�wi�. - Siostrzyczki w szkole parafialnej. - Wiesz, co lubi�? - Jeste�my razem ze dwa lata. Taaa, chyba wiem, co lubisz. - Lubi�, �e nigdy nie pozwoli�a� mi chwil� poleniuchowa�. - Czemu bym mia�a ci pozwoli�? - W�a�nie. Nawet w zbroi ubrania i kremu, za okularami, kt�re chroni�y moje wra�liwe oczy przed promieniami ultrafioletowymi, by�em wyprowadzony z r�wnowagi przez dzie� wok� i nade mn�. W jego imadle czu�em si� jak skorupka jajka. Sasza zdawa�a sobie spraw� z mojego dyskomfortu, ale udawa�a, �e go nie dostrzega. Aby oderwa� moj� uwag� od zagro�enia i niesko�czonej urody rozs�onecznionego �wiata, zrobi�a to, co umia�a tak doskonale - czyli by�a sob�. Sasz�. - Gdzie b�dziesz? - spyta�a. - Po tym. - Je�li b�dzie "po tym". Mog� si� myli�. - Gdzie b�dziesz, kiedy b�d� na antenie? - Po p�nocy... pewnie u Bobby'ego. - Dopilnuj, �eby w��czy� radio. - Dzi� w nocy przyjmujesz zam�wienia? - spyta�em. - Nie musisz dzwoni�. Wiem, czego ci potrzeba. Na nast�pnym rogu skr�ci�a w prawo, w Ocean Avenue. Jecha�a w g�r�, od oceanu. Kamienne sosny rozk�ada�y ga��zie nad ulic�, przed sklepami, restauracjami i szerokimi chodnikami. Siatka �wiat�ocienia pokrywa�a jezdni�. Moonlight Bay, dom dla dwunastu tysi�cy ludzi, unosi si� z portu i r�wnin w �agodnie pofalowane wzg�rza. W wi�kszo�ci przewodnik�w turystycznych nasze miasteczko jest nazywane klejnotem �rodkowego Wybrze�a, cz�ciowo dzi�ki upartej konspiracji cz�onk�w izby handlowej popieraj�cych szerokie u�ywanie tego przydomka. Jednak�e zas�u�y�o na niego z wielu powod�w, z kt�rych nie najmniejszy to bogactwo drzew. Majestatyczne d�by z koronami licz�cymi sobie setki lat. Sosny, cedry, palmy. G�ste k�py eukaliptus�w. Moje ulubione to wielolistne meleuca luminaria udrapowane na wiosn� etolami gronostajowego kwiecia. Ze wzgl�du na mnie Sasza za�o�y�a ochronn� foli� na okna explorera. Niemniej jednak widok by� szokuj�co bardziej jaskrawy ni� to, do czego przywyk�em. Zsun��em okulary w d� nosa i zerkn��em znad oprawek. Ig�y sosen roz�o�y�y si� bogat� ciemn� koronk� na tle cudownego purpurowo- niebieskiego p�nopopo�udniowego nieba, tajemniczo rozja�nionego, i odbicie tego wzoru migota�o na przedniej szybie. Szybko poprawi�em okulary, nie tylko by chroni� oczy, ale czuj�c nag�y wstyd, �e tak zachwycam si� dzienn� podr�, nawet gdy ojciec le�y umieraj�cy. Jad�c szybko - w granicach rozs�dku - nigdy nie zatrzymuj�c si� na skrzy�owaniach bez �wiate�, Sasza powiedzia�a: - Wejd� z tob�. - To niekonieczne. Nieprzeparta niech�� Saszy do lekarzy, piel�gniarek i wszystkiego, co wi�za�o si� z medycyn�, graniczy�a z fobi�. Przewa�nie by�a przekonana, �e b�dzie �y� wiecznie; pok�ada�a wielk� wiar� w witaminach, pierwiastkach �ladowych, przeciwutleniaczach, my�leniu pozytywnym i technikach leczenia umys�em. Jednak�e byle odwiedziny w szpitalu wstrz�sa�y jej przekonaniem, �e uniknie losu wszelkich cielesnych istot. - Naprawd�, powinnam by� przy tobie - powiedzia�a. - Kocham twojego tat�. Jej zewn�trznemu spokojowi zaprzecza�o dr�enie w g�osie. By�em wzruszony t� gotowo�ci� towarzyszenia mi do miejsca, kt�rego nie cierpia�a najbardziej na �wiecie. - Chc� z nim poby� sam przez ten kawal�tek czasu, jaki nam zosta� - powiedzia�em. - Naprawd�? - Naprawd�. S�uchaj, zapomnia�em zostawi� kolacj� Orsonowi. Mog�aby� wr�ci� do domu i zaj�� si� tym? - Uhm. - Przyj�a zadanie z wyra�n� ulg�. - Biedny Orson. Byli z twoim tat� prawdziwymi kumplami. - Przysi�gam, �e on wie o tym. - Pewnie. Zwierz�ta wiedz� takie rzeczy. - Zw�aszcza Orson. Z Ocean Avenue skr�ci�a w Pacific View. Szpital Mi�osierdzia by� dwie przecznice dalej. - Zajm� si� nim - powiedzia�a. - Nie okazuje wiele, ale ju� martwi si� po swojemu. - Wy�ciskam go i wytarmosz�, ile si� da. - Tato to by�a jego wi� z dniem. - Ja teraz ni� b�d�. - On nie mo�e �y� tylko w ciemno�ci. - Ma mnie i nigdy nigdzie nie odejd�. - Naprawd�? - Zajm� si� nim. Tak naprawd� to ju� nie m�wili�my wcale o psie. Szpital by� dwupi�trow� budowl� w stylu kalifornijsko-�rodziemnomorskim, zbudowan� w innej epoce, kiedy owo okre�lenie nie przywodzi�o na my�l bezdusznej przydro�nej architektury i tanich konstrukcji. G��boko osadzone okna okala�y spatynowane mosi�ne framugi. Loggie z �ukami i wapiennymi kolumienkami ocienia�y parterowe pomieszczenia. Niekt�re z kolumn by�y spowite odro�lami starych bougainvilli za�cielaj�cych dachy loggii. Tego dnia, mimo �e do wiosny zosta�o jeszcze kilka tygodni, wodospady szkar�atnych i �wietlistych kwiat�w zwisa�y z okap�w. Zdoby�em si� na odwag� i na kilka sekund zsun��em okulary w d� nosa, podziwiaj�c zbryzgany s�o�cem karnawa� barw. Sasza zatrzyma�a si� u bocznego wej�cia. Gdy uwolni�em si� z pasa bezpiecze�stwa, po�o�y�a mi r�k� na ramieniu i lekko u�cisn�a. - Zadzwo� do mnie na kom�rk�, kiedy b�dziesz chcia�, �ebym wr�ci�a. - Zanim wyjd�, b�dzie po zachodzie s�o�ca. P�jd� piechot�. - Je�li tego chcesz. - Tak. Znowu zsun��em w d� okulary, tym razem, aby zobaczy� Sasz� Goodall tak�, jakiej nigdy nie widzia�em. W blasku �wiec jej szare oczy s� g��bokie, ale czyste; tak wygl�daj� te� w �wietle dnia. W blasku �wiec g�ste mahoniowe w�osy s� �wietliste jak wino w krysztale - ale pod czu�� d�oni� s�o�ca nabieraj� jeszcze wi�cej blasku. Kremow� sk�r� przywodz�c� na my�l p�atki r� pokrywaj� leciutkie piegi, kt�rych wz�r znam tak doskonale, jak konstelacje ka�dej �wiartki nocnego nieba w kolejnych porach roku. Sasza palcem poprawi�a mi okulary. - Nie b�d� g�upi. Jestem cz�owiekiem. A g�upota stanowi o cz�owiecze�stwie. Jednak gdybym mia� o�lepn��, jej twarz to widok, kt�ry b�dzie podtrzymywa� mnie na duchu w wiecznej czerni. Pochyli�em si� obok deski rozdzielczej i poca�owa�em j�. - Pachniesz jak kokos - powiedzia�a. - Staram si�. Znowu j� poca�owa�em. - Nie powiniene� by� d�u�ej na dworze w tych warunkach - powiedzia�a stanowczo. S�o�ce, maj�ce p� godziny drogi do morza, by�o intensywnie oran�owe, wieczny termonuklearny holokaust oddalony sto pi��dziesi�t milion�w kilometr�w. Pacyfik by� miejscami p�ynn� miedzi�. - Id�, kokosowy ch�opcze. Nie ma ci�. Otulony jak Cz�owiek S�o� wysiad�em z explorera, wbijaj�c r�ce w kieszenie kurtki. Obejrza�em si�. Sasza odprowadza�a mnie wzrokiem. Unios�a kciuk do g�ry. 3 Gdy wszed�em do szpitala, Angela Ferryman czeka�a w korytarzu. By�a nocn� piel�gniark� z drugiego pi�tra i zesz�a na d� mnie przywita�. Angela, �agodna �liczna kobieta dochodz�ca pi��dziesi�tki; rozpaczliwie szczup�a i dziwnie bladooka, jakby jej po�wi�cenie dla chorych by�o tak bezgraniczne, �e z racji surowych warunk�w umowy z diab�em musia�a ofiarowa� cia�o dla zdrowia innych. Nadgarstki mia�a zbyt delikatne do wykonywanej pracy, a porusza�a si� tak lekko i szybko, i� wydawa�o si�, �e ko�ci ma puste jak ko�ci ptak�w. Wy��czy�a jarzeniowe panele o�wietlaj�ce korytarz. Dopiero wtedy mnie u�ciska�a. Gdy przechodzi�em choroby wieku dzieci�cego i dorastania - �wink�, gryp�, osp� wietrzn� - a nie mog�em by� bezpiecznie leczony poza domem, to Angela, wizytuj�ca piel�gniarka, codziennie sprawdza�a m�j stan. Jej gor�ce ko�ciste u�ciski odgrywa�y r�wnie wa�n� rol� podczas leczenia jak drewniane szpatu�ki, termometry i strzykawki. Jednak teraz jej u�cisk bardziej wystraszy� mnie ni� doda� otuchy i zapyta�em: - Ju�? - Wszystko dobrze, Chris. Wci�� si� trzyma. Chyba tylko ze wzgl�du na ciebie. Podszed�em do pobliskich schod�w ewakuacyjnych. Gdy drzwi klatki schodowej zamkn�y si� za mn�, Angela zn�w w��czy�a lampy o�wietlaj�ce korytarz. �wiat�a klatki schodowej nie by�y niebezpieczne. Ale i tak szed�em szybko i nie zdj��em okular�w. U szczytu schod�w, na korytarzu drugiego pi�tra, czeka� Seth Cleveland. By� lekarzem ojca i moim. Chocia� wysoki, o ramionach tak szerokich i pot�nych, �e zdawa�y si� grozi� uwi�zieniem go w �ukach szpitalnych loggii, zawsze porusza� si� z gracj� znacznie ni�szego m�czyzny i mia� �agodny g�os misia z bajki. - Dajemy mu �rodki przeciwb�lowe - powiedzia�, wy��czaj�c g�rne �wiat�a - wi�c ma okresowe zaniki �wiadomo�ci. Ale za ka�dym razem, kiedy odzyskuje przytomno��, pyta o ciebie. Wreszcie zdj��em okulary i wsadzi�em je do kieszeni koszuli. Szybko pokonywa�em szeroki korytarz, mijaj�c pomieszczenia, w kt�rych pacjenci - wszelkie przypadki, we wszelkich stadiach choroby - le�eli nie�wiadomi albo siedzieli przed tackami z kolacj�. Ci, kt�rzy zauwa�yli zga�niecie �wiate� w korytarzu, zdawali sobie spraw�, co by�o tego powodem, i zastygali podczas jedzenia, �ledz�c mnie wzrokiem, gdy przechodzi�em obok. W Moonlight Bay jestem s�awny wbrew w�asnej woli. Z dwunastu tysi�cy sta�ych mieszka�c�w i prawie trzech tysi�cy student�w Ashdon College, prywatnej uczelni artystycznej, jestem by� mo�e jedyn� osob�, kt�rej nazwisko znaj� wszyscy. Jednak�e z powodu mojego nocnego trybu �ycia nie ka�dy mnie widzia�. Gdy szed�em korytarzem, wi�kszo�� piel�gniarek i sanitariuszek zwraca�a si� do mnie po imieniu i serdecznie wita�a. My�l�, �e ich sympatia nie by�a spowodowana �adn� szczeg�ln� cech� mojej osobowo�ci ani uwielbieniem dla mojego ojca - cho� faktycznie uwielbia� go ka�dy, kto go pozna� - ale poniewa� bez reszty po�wi�ci�y si� leczeniu ludzi, a by�em wzorcowym wr�cz przyk�adem pacjenta potrzebuj�cego troskliwej opieki i serdeczno�ci. Wymagam leczenia przez ca�e �ycie, ale umykam ich - i czyimkolwiek - zdolno�ciom uzdrowicielskim. Ojciec le�a� w pokoju dwuosobowym. Na razie drugie ��ko by�o wolne. Przystan��em na progu. Z g��bokim westchnieniem, kt�re wcale nie doda�o mi si�, wszed�em do �rodka, zamykaj�c za sob� drzwi. �aluzje by�y zaci�gni�te, na bia�ej l�ni�cej framudze �arzy� si� oran�owy blask gasn�cego �wiat�a. Na ��ku bli�szym drzwi cieniem rysowa�a si� sylwetka taty. S�ysza�em p�ytki oddech. Gdy si� odezwa�em, nie odpowiedzia�. Pod��czono go tylko do elektrokardiografu. Aby nie niepokoi� chorego, wy��czono sygna� d�wi�kowy; prac� serca potwierdza�a wy��cznie zielona linia ostro zarysowana na monitorze. Puls by� szybki i s�aby. Z niepokojem patrzy�em, jak przechodzi kr�tki okres arytmii. Zn�w si� ustabilizowa�. W ni�szej z dw�ch szuflad stoj�cej obok biurka szafki by�a zapalniczka na gaz i dwie �wieczki wydzielaj�ce zapach wawrzynu. Personel szpitalny udawa�, �e nie wie o obecno�ci tych przedmiot�w. Postawi�em �wieczki na szafce. Z powodu mojego schorzenia przys�ugiwa�y mi ulgi w szpitalnym regulaminie. W innym wypadku musia�bym siedzie� w ca�kowitej ciemno�ci. Ignoruj�c przepisy przeciwpo�arowe nacisn��em zapalniczk� i przytkn��em p�omyczek do knota. Potem do drugiego. W migocie koj�cego �wiat�a dostrzeg�em twarz ojca. Mia� zamkni�te oczy. Oddycha� przez otwarte usta. Zgodnie z jego wol� nie podj�to �adnych heroicznych dzia�a�, maj�cych na celu podtrzymanie �ycia. Nawet inhalator nie wspomaga� oddychania. Zdj��em kurtk� i czapk�, po�o�y�em jedno i drugie na fotelu dla go�ci. Stan��em przy ��ku, dalej od �wieczek i uj��em d�o� ojca. Sk�r� mia� ch�odn�, cienk� jak pergamin. Ko�cista d�o�. Paznokcie ��te, pop�kane, jak nigdy przedtem. Nazywa� si� Steven Snow i by� wielkim cz�owiekiem. Nie wygra� �adnej wojny, nie ustanowi� �adnego prawa, nigdy nie skomponowa� symfonii, nie napisa� s�awnej powie�ci, o czym marzy� w dzieci�stwie, lecz by� wi�kszy ni� jakikolwiek genera�, polityk, kompozytor i obdarowany nagrodami pisarz. By� wielki, poniewa� by� dobry. By� wielki, poniewa� by� pokorny, �agodny i pe�en rado�ci. Przez trzydzie�ci lat ma��e�stwa pozosta� wierny mojej matce. Jego mi�o�� by�a tak �wietlista, �e nasz dom, z konieczno�ci mroczny w wi�kszo�ci pokoj�w, po prostu ja�nia�. Wyk�adowca literatury w Ashdon - gdzie mama wyk�ada�a na wydziale nauk �cis�ych - by� tak kochany przez swoich student�w, �e wielu utrzymywa�o z nim kontakt dziesi�tki lat po opuszczeniu uczelni. Chocia� moja przypad�o�� ci�ko zawa�y�a na jego �yciu ju� od dnia moich narodzin - mia� w�wczas dwadzie�cia osiem lat - ani razu nie da� mi odczu�, �e �a�uje ojcostwa; zawsze by�em dla niego niewiarygodn� rado�ci� i �r�d�em niek�amanej dumy. �y� godnie, bez skarg i zawsze szuka� jasnych stron �ycia. Niegdy� by� silny i przystojny. Teraz jego cia�o skurczy�o si�, twarz poszarza�a, a rysy wyostrzy�y. Wygl�da� du�o starzej ni� na pi��dziesi�t sze�� lat. Rak w�troby zaatakowa� uk�ad limfatyczny, a potem inne organy. Podczas walki o �ycie ojciec straci� bujne siwe w�osy. Na monitorze zielona linia zn�w zarysowa�a si� strzeli�cie i nier�wno. Obserwowa�em j� sparali�owany strachem. D�o� taty zacisn�a si� na mojej. Gdy zn�w na niego spojrza�em, szafirowoniebieskie oczy by�y otwarte i utkwione we mnie, tak ostro patrz�ce, jak zawsze. - Wody? - spyta�em, bo ostatnio zawsze by� spragniony. - Nie, nic mi nie trzeba - powiedzia�, chocia� wydawa�o mi si�, �e chce pi�. Jego g�os by� zaledwie troch� g�o�niejszy od szeptu. Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Zawsze nasz dom by� pe�en rozm�w. Tato i mama dyskutowali o powie�ciach, starych filmach, szale�stwach polityk�w, poezji, muzyce, historii, naukach �cis�ych, religii, sztuce, a tak�e o sowach, skacz�cych myszach, szopach, nietoperzach, krabach i innych stworzeniach, kt�re dzieli�y ze mn� noc. M�wili�my o powa�nych sprawach, ale i plotkowali�my o s�siadach. W rodzinie Snow�w nie uznawano �adnego programu �wicze� fizycznych, je�li nie obejmowa� codziennej "zaprawy j�zyka". A jednak teraz, gdy rozpaczliwie potrzebowa�em otworzy� serce przed ojcem, odebra�o mi mow�. U�miechn�� si�, jakby rozumia� moj� ci�k� sytuacj�, pogodzony z ironi� losu. Za chwil� u�miech znik�. �ci�gni�ta i wycie�czona twarz napi�a si� jeszcze bardziej. Prawd� m�wi�c, by� tak wycie�czony, �e gdy przeci�g zako�ysa� p�omykami �wiec, jego twarz wyda�a mi si� odbiciem na rozko�ysanej powierzchni stawu. Migotliwe �wiat�o zastyg�o i my�la�em, �e tato jest w agonii, lecz gdy przem�wi�, w jego g�osie zabrzmia�y raczej smutek i �al, nie b�l: - Przepraszam, Chris. Cholera, przepraszam. - Nie masz mnie za co przeprasza� - zapewni�em go. Nie wiedzia�em, czy jest �wiadomy, czy te� m�wi w malignie. - Przepraszam za spadek, synu. - Nic mi nie b�dzie. Potrafi� da� sobie rad�. - Nie chodzi o pieni�dze. B�dziesz ich mia� dosy� - rzek� coraz bardziej gasn�cym g�osem. S�owa wyp�ywa�y z bladych ust prawie r�wnie cicho jak zawarto�� rozbitego jajka. - Ten inny spadek... po mnie i matce. XP. - Tato, nie. Nie mog�e� wiedzie�. Zn�w zamkn�� oczy. - Bardzo przepraszam... - Da�e� mi �ycie - powiedzia�em. Jego d�o� w mojej zwi�d�a. Przez chwil� my�la�em, �e umar�. Serce osun�o mi si� w piersiach jak kamie� wrzucony w wod�. Ale zapis na monitorze aparatu wskazywa�, �e tylko zn�w straci� przytomno��. - Tato, da�e� mi �ycie - powt�rzy�em, zrozpaczony tym, �e nie mo�e mnie s�ysze�. Tato i mama - nie wiedz�c o tym - mieli recesywny gen, kt�ry pojawia si� tylko u jednego cz�owieka na dwie�cie tysi�cy. Szansa, �e dwoje takich ludzi spotka si�, zakocha i b�dzie mie� dzieci, wynosi milion do jednego. Nawet wtedy warunkiem nieszcz�cia jest obop�lne przekazanie genu potomstwu. Szansa na to jest jak jeden do czterech. W przypadku moich staruszk�w z�y los trafi� w dziesi�tk�. Mam sk�r� pergaminowat� barwnikow�, xeroderma pigmentosum - w skr�cie XP - rzadkie i cz�sto �miertelne zaburzenie genetyczne. Ofiary XP s� wyj�tkowo podatne na raka sk�ry i siatk�wki. Nawet kr�tkie wystawienie na s�o�ce - prawd� m�wi�c na ka�de promienie ultrafioletowe, w tym �wiat�a zwyczajnych �ar�wek i �wietl�wek - mo�e by� katastrofalne w skutkach. �wiat�o s�oneczne niszczy DNA - materia� genetyczny wszystkich ludzi, zwi�kszaj�c szans� pojawienia si� melanomy i innych nowotwor�w z�o�liwych. Zdrowi ludzie maj� naturalny uk�ad naprawczy, enzymy, kt�re zabieraj� zniszczone fragmenty �a�cucha nukleotyd�w i zast�puj� je �wie�ym DNA. Jednak�e u ludzi z XP te enzymy nie funkcjonuj�; naprawa nie nast�puje. Rak spowodowany promieniami ultrafioletowymi rozwija si� b�yskawicznie - i nie mo�na zapobiec przerzutom. Stany Zjednoczone, kt�rych populacja przekracza dwie�cie siedemdziesi�t milion�w, s� ojczyzn� ponad osiemdziesi�ciu tysi�cy kar��w. Dziewi��dziesi�t tysi�cy naszych wsp�obywateli mierzy sobie ponad dwa metry dwadzie�cia centymetr�w. Nasz nar�d chlubi si� czterema milionami milioner�w, a w bie��cym roku nast�pne dziesi�� tysi�cy osi�gnie ten radosny status. Jednak�e w ka�dym roku oko�o tysi�ca naszych obywateli b�dzie ra�onych piorunem. Mniej ni� tysi�c Amerykan�w ma XP, a mniej ni� stu rodzi si� z t� chorob� ka�dego roku. Liczba jest tak niewielka, bo schorzenie jest rzadkie. Wielko�� populacji z XP jest ograniczona, poniewa� wielu z nas nie �yje d�ugo. Wi�kszo�� lekarzy obeznanych z xeroderma pigmentosum oczekiwa�aby, �e umr� w dzieci�stwie. Niewielu postawi�oby na to, �e zostan� nastolatkiem. �aden nie zaryzykowa�by powa�nych pieni�dzy w zak�adzie, �e nadal b�d� trzyma� si� nie�le w wieku dwudziestu o�miu lat. Zdarzaj� si� iksperzy (s�owo na m�j u�ytek) starsi ode mnie; niewielu jest znacznie starszych, z tym �e wi�kszo�� z nich cierpi na post�puj�ce przypad�o�ci neurologiczne: dr�enie g�owy lub r�k, g�uchot�, zniekszta�cenie mowy, nawet upo�ledzenie umys�owe. Poza tym, �e musz� strzec si� �wiat�a, pozostaj� normalny i sprawny jak wszyscy. Nie jestem albinosem. Moje t�cz�wki s� zabarwione. Sk�ra niepozbawiona pigmentu. Chocia� oczywi�cie mam du�o ja�niejsz� karnacj� ni� kalifornijski nastoletni pla�owicz, nie jestem bia�y jak zjawa. W o�wietlonym �wieczkami pokoju i nocnym �wiecie, w kt�rym zamieszkuj�, nawet wydaje si�, co zaskakuj�ce, �e mam ciemn� cer�. Ka�dy dzie�, kt�ry prze�ywam, jest cennym darem i wierz�, �e wykorzystuj� m�j czas tak dobrze i tak do syta, jak to mo�liwe. Znajduj� rozkosz tam, gdzie inni by jej si� spodziewali - ale r�wnie� tam, gdzie niewielu by jej szuka�o. W 23 r. p.n.e. poeta Horacy rzek�: "Chwytaj dzie�, nie ufaj temu, co b�dzie jutro!". Ja chwytam noc. Dosiadam jej i p�dz�, jakby by�a wielkim czarnym ogierem. Wi�kszo�� moich przyjaci� powiada, �e jestem najszcz�liwsz� osob�, jak� poznali. Mog�em zazna� szcz�cia lub je odrzuci� i wybra�em to pierwsze. Jednak�e gdyby nie rodzice, mo�e nie mia�bym tego wyboru. Ojciec i matka radykalnie odmienili swoje �ycie, za�arcie chroni�c mnie przed niszcz�cym �wiat�em i dop�ki nie sta�em si� na tyle doros�y, by zrozumie� swoje k�opotliwe po�o�enie, byli zmuszeni do nieustannej, wyczerpuj�cej czujno�ci. Ich bezgraniczna troska przyczyni�a si� do mojego przetrwania. Co wi�cej, obdarzyli mnie mi�o�ci� - i mi�o�ci� �ycia; dlatego nie popad�em w depresj�, rozpacz i nie sta�em si� odludkiem. Moja matka zmar�a nagle. Chocia� wiedzia�em, �e zdaje sobie spraw� z tego, jak g��bokim darz� j� uczuciem, �a�uj�, �e nie zdo�a�em tego wyrazi� w ostatnim dniu jej �ycia. Czasem noc� na pla�y, gdy niebo jest jasne, a sklepienie gwiazd daje mi jednocze�nie poczucie �miertelno�ci i niezwyci�ono�ci, gdy wiatr cichnie i nawet morze bez szmeru uderza o brzeg, m�wi� mojej matce, co dla mnie znaczy�a. Ale nie wiem, czy mnie s�yszy. Teraz ojciec - nadal b�d�c ze mn�, cho�by tylko w nieznacznym stopniu - nie s�ysza�, kiedy powiedzia�em: "Da�e� mi �ycie". I obawia�em si�, �e odejdzie, zanim zdo�am mu powiedzie� wszystko, czego nie powiedzia�em matce. Jego d�o� pozosta�a zimna i bezw�adna. Ale i tak trzyma�em j�, jakby kotwicz�c go w tym �wiecie, a� b�d� m�g� si� po�egna� jak nale�y. S�o�ce dotkn�o morza. Poza kraw�dziami �aluzji framugi i o�cie�nice z oran�owych sta�y si� ogni�cie czerwone. Tylko w jednym wypadku spojrz� bezpo�rednio w s�o�ce. Je�li zachoruj� na raka siatk�wki; zanim ulegn� chorobie lub o�lepn�, kt�rego� p�nego popo�udnia udam si� nad morze i stan� twarz� ku azjatyckim cesarstwom, kt�rych nigdy nie przemierz�. Na granicy zmierzchu zdejm� okulary i obejrz� �mier� �wiat�a. B�d� musia� mru�y� powieki. Silne �wiat�o przyprawia mnie o b�l oczu. Jego dzia�anie jest tak intensywne i szybkie, �e dos�ownie czuj� rozszerzanie si� oparze�. Gdy krwistoczerwone �wiat�o poza kraw�dziami �aluzji przesz�o w purpur�, d�o� ojca zacisn�a si� na mojej. Spojrza�em na niego. Mia� otwarte oczy, a ja usi�owa�em wyrazi� uczucia, kt�re mia�em w sercu. Kiedy nie mog�em powstrzyma� si� od powiedzenia tego, co niekoniecznie musia�o by� powiedziane, tato nieoczekiwanie znalaz� rezerwy si� i tak mocno u�cisn�� moj� r�k�, �e s�owa zamar�y mi na ustach. W pe�nej dr�enia ciszy rzek�: - Pami�taj... Ledwo go s�ysza�em. Pochyli�em si� nad por�cz� ��ka, przysuwaj�c ucho do jego warg. S�abo, a jednocze�nie okazuj�c zdecydowanie pe�ne gniewu i uporu, da� mi ostatni� wskaz�wk�: - Zabij wszelki strach, Chris. Zabij wszelki strach. Potem umar�. Migotliwy �lad na monitorze drgn�� raz i drugi, po czym rozci�gn�� si� w poziom� lini�. Jedyne ruchome �wiat�a stanowi�y p�omyki �wiec, ta�cz�ce na czarnych knotach. Nie potrafi�em natychmiast wypu�ci� bezw�adnej d�oni ojca. Uca�owa�em jego czo�o i szorstkie policzki. �adne �wiat�o nie s�czy�o si� ju� spoza kraw�dzi �aluzji. Ziemia przetoczy�a si� w mrok, kt�ry ch�tnie mnie przywita�. Otwar�y si� drzwi. Zn�w wygaszono najbli�sze jarzeniowe panele i jedyne �wiat�o pada�o z pokoi wzd�u� korytarza. Doktor Cleveland prawie dotykaj�c g�ow� do nadpro�a wszed� do pokoju i z powag� stan�� w nogach ��ka. Krokami cichymi jak sen pod��a�a za nim Angela Ferryman. Jedn� ko�cist� pi�stk� trzyma�a przy piersi. Zgarbi�a ramiona, przybra�a obronn� postaw�, jakby �mier� pacjenta by�a fizycznym ciosem. EKG przy ��ku wyposa�ono w terminal w izbie piel�gniarek na dole. Wiedzia�y, kiedy ojciec odszed�. Nie przybieg�y ze strzykawkami pe�nymi epinefryny ani z przeno�nym defibrylatorem, aby wstrz�sem elektrycznym pobudzi� akcj� serca. Uszanowano wol� zmar�ego. Rysy twarzy Clevelanda nie by�y zaprojektowane na uroczyste okazje. Z wesolutkimi oczami i pulchnymi r�owymi policzkami przypomina� �w. Miko�aja bez brody. Usi�owa� przybra� wyraz �alu i wsp�czucia, ale uda�o mu si� tylko wygl�da� na zdziwionego. Jednak�e jego uczucia wyra�nie odzwierciedla�y si� w cichym g�osie. - Nic ci nie b�dzie, Chris? - Jako� si� trzymam - powiedzia�em. 4 Ze szpitalnego pokoju zadzwoni�em do zak�adu pogrzebowego Sandy'ego Kirka. gdzie ojciec tygodnie temu poczyni� ustalenia. Zgodnie z jego wol� mia� zosta� skremowany. Dwaj sanitariusze, m�odzi kr�tko ostrzy�eni ch�opcy z rzadkimi w�sikami, zjawili si�, by przenie�� cia�o do kostnicy w suterenie. Zapytali, czy chc� tam zaczeka� na przedsi�biorc� pogrzebowego. Powiedzia�em, �e nie. Nie by�o ju� ojca, tylko jego cia�o. M�j ojciec odszed� gdzie indziej. Nie by�em sk�onny zsun�� prze�cierad�a i po raz ostatni spojrze� na wychud�� twarz. Nie takiego chcia�em go zapami�ta�. Sanitariusze przek�adali zw�oki na nosze. Robili niezr�cznie to, w czym powinni mie� wpraw�, a w trakcie wykonywanych czynno�ci zerkali na mnie, jakby mieli jakie� niewyt�umaczalne poczucie winy. Mo�e ci, kt�rzy transportuj� zmar�ych, nigdy nie czuj� si� swobodnie w trakcie pracy. Jak krzepi�ce by�oby w to uwierzy�, gdy� taka niezr�czno�� �wiadczy�aby, �e nie s� tak oboj�tni na los innych, jak si� to czasem wydaje. Bardziej prawdopodobne, �e ci dwaj spogl�daj�c na mnie ukradkiem, byli po prostu ciekawi. Jestem przecie� jedynym obywatelem Moonlight Bay, kt�ry sta� si� bohaterem powa�nego artyku�u w czasopi�mie "Time". To ja �yj� noc� i wzdragam si� przed widokiem s�o�ca. Wampir! Upi�r! Obrzydliwy perwersyjny czubek! Chowa� dzieci! Uczciwo�� wymaga stwierdzenia, �e wi�kszo�� ludzi jest wyrozumia�a i dobra. Jednak�e truj�ca mniejszo�� to po�eracze plotek, kt�rzy wierz� we wszystko, co o mnie us�ysz� - i kt�rzy ozdabiaj� wszelkie potwarze na m�j temat ob�ud� widz�w s�du czarownic w Salem. Gdyby ci dwaj m�odzi ludzie nale�eli do tego ostatniego rodzaju, musieliby by� zawiedzeni, �e wygl�dam tak bardzo normalnie. �adnej trupio bladej twarzy. �adnych nabieg�ych krwi� oczu. �adnych k��w. Nawet nie podjada�em �adnych paj�k�w ani robak�w. Co za brak wyrazu. K�ka noszy skrzypia�y, gdy sanitariusze wyjechali z cia�em. Nawet po zamkni�ciu drzwi s�ysza�em oddalaj�ce si� SKRZYP-SKRZYP-SKRZYP. Sam w pokoju, w blasku �wiec wyj��em z w�skiej szafy �ciennej podr�czn� walizk� taty. By�y w niej tylko te ubrania, kt�re mia� na sobie, gdy po raz ostatni rejestrowa� si� w szpitalu. W g�rnej szufladzie nocnej szafki by� zegarek, portfel i cztery ksi��ki w broszurowych wydaniach. W�o�y�em je do walizki. Zapalniczk� wsun��em do kieszeni, ale �wiece zostawi�em. Ju� nigdy nie chcia�em wdycha� zapachu jagody wawrzynu. Ni�s� niezno�ne skojarzenia. Rzeczy taty zebra�em tak sprawnie, i� uzna�em, �e moje samoopanowanie jest godne podziwu. Prawd� m�wi�c, by�em odr�twia�y. Zdmuchn��em �wiece i zdusi�em sczernia�e knoty palcami; nie czu�em ich �aru ani smrodu. Gdy wyszed�em na korytarz z walizk�, piel�gniarka kolejny raz wy��czy�a jarzeni�wki. Skierowa�em si� prosto do klatki schodowej, z kt�rej skorzysta�em wcze�niej. Nie mog�em pojecha� kt�r�� z wind, bo ich �wiate� nie da�o si� gasi� niezale�nie od mechanizmu nap�dowego. Podczas kr�tkiej jazdy z drugiego pi�tra krem z filtrem zabezpieczy�by mnie wystarczaj�co; jednak nie by�em gotowy ryzykowa� utkni�cia mi�dzy pi�trami. Zapominaj�c o na�o�eniu szkie� przeciws�onecznych szybko zszed�em s�abo o�wietlonymi betonowymi schodami i - ku w�asnemu zdziwieniu - nie zatrzyma�em si� na parterze. Wiedziony swego rodzaju przymusem, czym�, czego w�a�ciwie nie rozumia�em, poruszaj�c si� szybciej ni� poprzednio, z walizk� obijaj�c� si� o nogi, szed�em ni�ej, do sutereny, gdzie zabrano ojca. Odr�twienie serca przesz�o w lodowaty ch��d. Ko�atanie rozchodzi�o si� seri� coraz dalszych drga�. Nagle opanowa�o mnie przekonanie, �e odda�em cia�o ojca nie spe�niwszy jakiego� podstawowego obowi�zku, chocia� nie mog�em sobie u�wiadomi�, na czym mia�by polega�. Serce wali�o mi tak mocno, �e prawie je s�ysza�em - jak werbel zbli�aj�cego si� konduktu pogrzebowego, ale w podw�jnym tempie. Gard�o spuch�o i prze�kni�cie nagle kwa�nej �liny wymaga�o wysi�ku. U st�p schod�w by�y stalowe drzwi przeciwpo�arowe. Nad nimi widnia� czerwony znak wyj�cia bezpiecze�stwa. Zdezorientowany zatrzyma�em si�, trzymaj�c r�k� na por�czy drzwi. Wtedy przypomnia� mi si� �w niespe�niony obowi�zek: tato, wieczny romantyk, chcia� by� skremowany z ulubion� fotografi� mojej matki i kaza� mi si� upewni�, �e zdj�cie pojedzie wraz z nim do zak�adu pogrzebowego. To zdj�cie znajdowa�o si� w jego portfelu. Portfel by� w walizce, kt�r� nios�em. Nie zastanawiaj�c si� pchn��em drzwi i wszed�em do korytarza sutereny. Betonowe �ciany pokrywa�a l�ni�ca biel. Srebrne paraboliczne plafoniery s�a�y potoki jarzeniowego �wiat�a. Powinienem odskoczy� w ty�, za pr�g lub przynajmniej poszuka� wy��cznika. Tymczasem lekkomy�lnie pod��y�em przed siebie puszczaj�c ci�kie drzwi, kt�re zamkn�y si� za mn� jakby z westchnieniem. G�ow� trzyma�em nisko opuszczon�, licz�c na to, �e krem i daszek czapki ochroni� mi twarz. Lew� r�k� wbi�em w kiesze�. Prawa, wystawiona na �wiat�o, �ciska�a r�czk� walizki. Sama ilo�� �wiat�a bombarduj�cego mnie podczas biegu trzydziestometrowym korytarzem nie wystarcza�aby do pobudzenia raka sk�ry czy nowotworu siatk�wki. Jednak�e w pe�ni zdawa�em sobie spraw�, �e zniszczenie DNA kom�rek sk�ry kumulowa�o si�, poniewa� organizm nie m�g� ich naprawi�. Kr�tkie wystawienie si� na �wiat�o, jedna minuta dziennie w ci�gu dw�ch miesi�cy, mia�oby taki sam katastrofalny skutek, jak jednogodzinne oparzenie podczas samob�jczej sesji ub�stwienia s�o�ca. Rodzice od najwcze�niejszych lat wpajali mi, �e konsekwencje pojedynczego aktu nieodpowiedzialno�ci mog� wyda� si� nieistotne, ale nawyk nieodpowiedzialno�ci doprowadzi do nieuniknionego koszmaru. Nawet maj�c pochylon� g�ow� i os�aniaj�c oczy daszkiem czapki przed bezpo�rednim widokiem jarzeniowych paneli, przypominaj�cych kratownice na jajka, musia�em mru�y� oczy przed o�lepiaj�cym �wiat�em, odbitym od bia�ych �cian. Powinienem by� na�o�y� okulary, ale od ko�ca korytarza dzieli�y mnie tylko sekundy. Imituj�ce marmur, szaro-czerwone linoleum wygl�da�o jak nadpsute surowe mi�so. Poczu�em lekkie zawroty g�owy, spowodowane obrzydliwym wzorem pokrycia pod�ogi i przera�liwym blaskiem �wiate�. Min��em pomieszczenia magazynowe i kot�owni�. Suterena wydawa�a si� opuszczona przez ludzi. Pokona�em wi�cej ni� po�ow� korytarza. Wszed�em do ma�ego gara�u. Nie by� to publiczny parking, usytuowany powy�ej. W pobli�u sta� tylko szpitalny pikap i karetka. Troch� dalej parkowa� czarny karawan z zak�adu pogrzebowego Kirka. Ul�y�o mi, �e Sandy Kirk nie zabra� jeszcze cia�a i nie odjecha�. Nadal mia�em czas w�o�y� fotografi� matki w d�onie ojca. Obok l�ni�cego karawanu by� van Forda przypominaj�cy karetk�, z tym wyj�tkiem, �e nie mia� standardowych "kogut�w". Oba pojazdy sta�y przodem do mnie, tu� przy wielkich rolowanych drzwiach, teraz podniesionych. Poza tym by�o pusto, tak �e pojazdy dostawcze mog�y wy�adowywa� �ywno��, bielizn� i zaopatrzenie medyczne do windy towarowej. Akurat nie by�o �adnej dostawy. Betonowych �cian nie pomalowano, a jarzeniowe �wiat�a rozstawiono rzadziej ni� na korytarzu. Jednak nie czu�em si� tu bezpiecznie i podszed�em szybko do karawanu i bia�ego vana. K�t sutereny, na lewo od drzwi gara�owych i za czekaj�cymi pojazdami, s�u�y� dobrze mi znanemu celowi. By�a to ch�odnia do przechowywania umar�ych, zanim przewieziono ich do dom�w przedpogrzebowych. Pewnej koszmarnej styczniowej nocy tato i ja czuwali�my tam zrozpaczeni, siedz�c w blasku �wiecy przy ciele matki. Nie mogli�my zdoby� si� na zostawienie jej. Tamtej nocy tato towarzyszy�by jej ze szpitala do zak�adu pogrzebowego i pieca kremacyjnego, gdyby potrafi� zostawi� mnie samego. Poeta i kobieta naukowiec, ale jak�e bliscy sobie duchem. Karetka przywioz�a j� z miejsca wypadku i natychmiast zosta�a przetransportowana z ambulatorium na chirurgi�. Umar�a w trzy minuty po znalezieniu si� na stole operacyjnym, nie odzyskuj�c przytomno�ci, zanim jeszcze ustalono pe�ny zakres obra�e�. Teraz izolowane drzwi kostnicy sta�y otworem. Zbli�y�em si� i us�ysza�em k��tni� kilku m�czyzn. Mimo gniewu rozmawiali �ciszonymi g�osami; napi�cie gwa�townego sporu r�wnowa�y�a atmosfera po�piechu i konieczno�� zachowania tajemnicy. To ich ostro�no��, nie gniew powstrzyma�a mnie przed wej�ciem. Mimo zab�jczego blasku �wietl�wek sta�em nie mog�c si� zdecydowa�, co dalej. Zza drzwi dobieg� znany mi g�os. Sandy Kirk powiedzia�: - Wi�c kim jest ten go��, kt�rego b�d� kremowa�? - Nikim. To tylko w��cz�ga - odpowiedzia� drugi m�czyzna. - Trzeba by�o go przywie�� do mnie, nie tu - narzeka� Sandy. - A co b�dzie, jak to kto� zaginiony? Odezwa� si� trzeci m�czyzna i pozna�em g�os jednego z dw�ch sanitariuszy, kt�rzy zabrali cia�o ojca. - Na lito�� bosk�, mo�e tak da�oby si� za�atwi� to do ko�ca? U�wiadomiwszy sobie, �e maj�c zaj�te r�ce wystawiam si� na niebezpiecze�stwo, odstawi�em walizk� pod �cian�. W drzwiach pojawi� si� m�czyzna, lecz nie dostrzeg� mnie, bo przechodzi� ty�em przez pr�g, ci�gn�c w�zek. Karawan by� oddalony o mniej wi�cej dwa i p� metra. Zanim kto� mnie dostrzeg�, prze�lizgn��em si� w kierunku samochodu, kucaj�c obok tylnych drzwi, przez kt�re �adowano trupy. Zerkaj�c zza b�otnika widzia�em wej�cie do kostnicy i wychodz�cego z niej nieznajomego m�czyzn�: pod trzydziestk�, ponad metr osiemdziesi�t wzrostu, masywnej budowy, o byczym karku i ogolonej g�owie. Mia� na sobie robocze buty, niebieskie d�insy, czerwon� koszul� w kratk� i w uchu jeden kolczyk z per��. Gdy przeci�gn�� w�zek przez pr�g, odwr�ci� go w stron� karawanu. Teraz zamierza� pcha� zamiast ci�gn��. Na w�zku, w nieprzejrzystym plastikowym worku na zamek b�yskawiczny by�y zw�oki. Dwa lata temu w kostnicy moj� matk� w�o�ono do podobnego worka, zanim oddano j� w r�ce przedsi�biorcy pogrzebowego. Wchodz�c za �ysym m�czyzn� do gara�u Sandy Kirk z�apa� w�zek. Blokuj�c k�ko stop� powt�rzy� pytanie: - A co b�dzie, je�li to kto� zaginiony? �ysy skrzywi� si� i przechyli� g�ow�. Per�a w koniuszku ucha zal�ni�a. - Powiedzia�em ci, to w��cz�ga. Wszystko, co mia�, nosi� w plecaku. - I co z tego? - Jak zniknie, nikt nie zauwa�y, kogo to obejdzie? Sandy mia� trzydzie�ci dwa lata i by� tak przystojny, �e nawet jego ponure zaj�cie nie mog�o powstrzyma� kobiet przed uganianiem si� za nim. Chocia� czaruj�cy i mniej nad�ty ni� wielu koleg�w po fachu, sprawia�, �e czu�em si� nieswojo. Jego twarz wydawa�a mi si� mask�, pod kt�r� nie by�o nic, jakby wcale nie by� cz�owiekiem. - Co z dokumentacj� szpitaln�? - zapyta�. - Nie umar� tu - powiedzia� �ysy. - Zdj��em go wcze�niej, z drogi stanowej. By� na stopie. Nigdy nie zdradzi�em moich niepokoj�cych obserwacji dotycz�cych Sandy'ego Kirka; rodzicom, Bobby'emu Hallowayowi, Saszy ani nawet Orsonowi. Tak wielu bezmy�lnych ludzi z g�ry o mnie �le my�la�o, sugeruj�c si� wygl�dem i tym, �e uwielbiam noc, i� odmawiam przy��czenia si� do klubu okrucie�stwa i m�wienia �le o kim� bez jasnego powodu. Ojciec Sandy'ego, Frank, by� znakomitym, powszechnie lubianym cz�owiekiem i Sandy nigdy nie zrobi� niczego, co �wiadczy�oby, �e zas�uguje na mniejsze uwielbienie ni� jego tato. Do tej pory. Powiedzia� do m�czyzny z w�zkiem: - Podejmuj� wielkie ryzyko. - Jeste� nietykalny. - Zdumiewasz mnie. - Zdumiewaj si� bez zawracania mi g�owy - powiedzia� �ysy i przejecha� Sandy'emu w�zkiem po nodze. Ten zakl�� i wycofa� si� podskakuj�c. M�czyzna z w�zkiem skierowa� si� prosto na mnie. K�ka skrzypia�y - jak k�ka w�zka, na kt�rym odwieziono ojca. W kucki obszed�em karawan i znalaz�em si� mi�dzy nim i bia�ym vanem. Ogarn��em go szybkim spojrzeniem i przekona�em si�, �e nie mia� �adnych napis�w. Skrzypi�cy w�zek zbli�a� si� szybko. Instynktownie przeczuwa�em, �e nara�am si� na wielkie ryzyko. Przy�apa�em ich na jakim� spisku, kt�rego nie rozumia�em, ale by�o to co� wyra�nie sprzecznego z prawem. Na pewno zale�a�oby im na ukryciu tego przede mn�. Po�o�y�em si� na brzuchu i w�lizgn��em pod karawan - unikaj�c wzroku m�czyzn, a tak�e blasku �wietl�wek - w cienie tak ch�odne i g�adkie jak jedwab. Moja kryj�wka ledwo mnie mie�ci�a, a gdy si� zgarbi�em, wyczu�em plecami uk�ad nap�dowy. Twarz� by�em zwr�cony w kierunku ty�u pojazdu. Widzia�em, jak w�zek mija karawan i zbli�a si� do vana. Gdy skierowa�em g�ow� na prawo, dostrzeg�em, �e drzwi kostnicy s� tylko dwa i p� metra od cadillaca. Jeszcze bli�ej mia�em wypolerowane na wysoki po�ysk czarne buty Sandy'ego i mankiety granatowych spodni od garnituru, gdy przedsi�biorca odprowadza� wzrokiem �ysego z w�zkiem. Za Sandym, pod �cian�, sta�a walizeczka ojca. W pobli�u nie by�o �adnego miejsca, w kt�rym m�g�