7018

Szczegóły
Tytuł 7018
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7018 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7018 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7018 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Danielle Steel ANIO� JOHNNY Z angielskiego prze�o�y�a Hanna Baltyn-Karpi�ska �wiat Ksi��ki Tytu� orygina�u JOHNNY ANGEL Projekt ok�adki i stron tytu�owych Ewa �ukasik Zdj�cie na ok�adce Flash Press Media Redaktor prowadz�cy Ewa Niepok�lczycka Redakcja Krystyna Mazurkiewicz Redakcja techniczna Lidia Lamparska Korekta Jadwiga Piller-Rosenberg Agata Boldok Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� fikcyjne Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b rzeczywistych � �ywych czy martwych � jest ca�kowicie przypadkowe. Copyright � 2003 by Danielle Steel Ali rights reserved Copyright � for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. 2004 �wiat Ksi��ki Warszawa 2004 Bertelsmann Media Sp z o.o. ul. Roso�a 10 02-786 Warszawa Sk�ad i �amanie Kolonel Druk i oprawa GGP Media, P�Bneck ISBN 83-7391-365-3 Nr 4609 Dla anio�a Nicky 'ego Zawsze b�d� Ci� kocha� A Ty zawsze b�dziesz przy mnie, w sercu Mama I dla Julie Kt�ra by�a anio�em Nicky'ego I moim. Wiem, �e s� teraz razem Szcz�liwi, roze�miani, Pe�ni mi�o�ci i humoru. Bardzo, bardzo za Wami t�sknimy, Ale przecie� si� spotkamy Kochaj�ca d.s. Rozdzia� pierwszy By� s�oneczny, gor�cy dzie� w San Dimas, odleg�ym przed- mie�ciu Los Angeles. Wielkomiejski szum Hollywoodu i L.A. pozostawa� o lata �wietlne st�d. Wydawa�o si�, �e miasta nie ma, a dzieciaki mog� spokojnie cieszy� si� normalnym dzieci�- stwem w normalny, jasny dzie�. Zbli�a� si� koniec szko�y i dzie� rozdania �wiadectw, na kt�re absolwenci nie mogli si� doczeka�. Johnny Peterson zosta� wybrany do wyg�oszenia mowy na koniec roku w imieniu wszystkich maturzyst�w. Przez ca�e cztery lata by� w szkole najlepszym lekkoatlet� i kapitanem dru�yny pi�karskiej. Od czterech lat spotyka� si� te� z Becky Adams. W�a�nie stali na schodach, gaw�dz�c z kolegami. Szczup�y, wysoki Johnny pochyla� si� ku dziewczynie i od czasu do czasu szuka� wzrokiem jej oczu. Mieli sw�j s�odki sekret, podobnie jak wi�kszo�� m�odych ludzi w ich wieku. Kochali si�, od roku sypiali ze sob� i, tak jak przez wszystkie szkolne lata, byli prawie nieroz��czni. Marzyli, cho� nie snuli tych plan�w na g�os, o przysz�ym wsp�lnym �yciu. W lipcu, przed p�j�ciem na studia, Johnny sko�czy osiemna�cie lat, Becky obchodzi�a swoje urodziny w maju. Ciemnobr�zowe w�osy ch�opca po�yskiwa�y w s�o�cu me- talicznym, miedzianym po�yskiem, podobnie jak jego ciemne, piwne oczy. By� wysoki, dobrze zbudowany, mia� bia�e z�by 7 i pi�kny u�miech. Ka�dy z jego koleg�w chcia�by tak wygl�da�, cho� niewielu by�o to dane. Ale poza fantastyczn� aparycj� by� po prostu �wietnym, sympatycznym ch�opakiem. Uczy� si� dobrze, mia� mn�stwo przyjaci�, a gdy nie trenowa�, w wolnym czasie pracowa� na godziny. Jego rodzice, obarczeni tr�jk� dzieci, nie mieli do�� pieni�dzy na luksusy i przede wszystkim walczyli o przetrwanie. I jako� si� to udawa�o. Tak naprawd�, Johnny chcia�by by� w przysz�o�ci pi�karzem, ale m�drze zadecydowa�, �e p�jdzie na studia i zajmie si� ksi�gowo�ci�. Pragn�� pomaga� ojcu, kt�ry prowadzi� niewielk� firm� rachun- kow�, cho� nie bardzo lubi� swoj� prac�. Ale Johnny by� geniuszem matematycznym i w ksi�gowo�ci czu� si� jak ryba w wodzie, nie m�wi�c o tym, �e umiej�tno�ci komputerowe mia� w ma�ym palcu. Jego matka by�a piel�gniark�. Pi�� lat temu zrezygnowa�a z pracy, �eby zajmowa� si� m�odszymi dzie�mi, synem i c�rk�. Siostra Johnny'ego, Charlotte, mia�a czterna�cie lat i w�a�nie zda�a do szko�y �redniej, a m�odszy dziewi�cioletni Bobby by� dzieckiem specjalnej troski. Rodzina Becky by�a inna. Dziewczyna mia�a a� czw�rk� rodze�stwa, a przed dwoma laty, po �mierci ojca, prze�yli powa�ny kryzys. Ojciec pracowa� w bran�y budowlanej i zgin�� w wypadku. Nie pozostawi� po sobie grosza. Becky opr�cz szko�y harowa�a jak w� w a� dw�ch dorywczych miejscach pracy. �eby prze�y�, potrzebowali ka�dego grosza, a zarabia�a tylko ona i najstarszy brat. Nie mog�a od razu pozwoli� sobie na studia, tak jak Johnny. Musia�a jeszcze co najmniej przez rok pracowa� na pe�nym etacie w sklepie. Istnia�a nadzieja, �e, potem zacznie si� zn�w uczy�, ale nie zale�a�o jej na tym a� tak bardzo. Nie przepada�a za szko��. Lubi�a pracowa� i kocha�a swoj� rodzin�. By�a szcz�liwa, �e pomaga mamie, bo pieni�dze z ubezpieczenia, wyp�acone po �mierci taty, okaza�y si� �a�osn� ja�mu�n�. Mi�o�� do Johnny'ego by�a jedynym jasnym punktem w jej �yciu. W�osy mia�a tak jasne, jak Johnny ciemne, a oczy b��kitne jak letnie bezchmurne niebo. By�a �liczna i zakochana. Martwi�a si� troch�, �e Johnny po wyje�dzie pozna wiele innych dziewczyn, ale ufa�a jego uczuciu. Wszyscy w szkole uwa�ali ich za idealn� par�. Zawsze sp�dzali wolny czas razem i zawsze byli szcz�liwi: �miali si�, gadali, �artowali i nigdy si� nie k��cili. Bo poza tym, �e stanowili par�, byli tak�e najlepszymi przyjaci�mi. Dlatego te� Becky nie mia�a zbyt wielu kole�anek. Ca�y jej czas poch�ania� Johnny. Rano chodzili na lekcje i spotykali si� wieczorem - po treningach, odrobieniu szkolnych zada� i po pracy. Rodzice, widz�c, jak m�odzi bardzo si� potrzebuj�, zaakceptowali ten uk�ad. Becky i Johnny funk- cjonowali jak prawdziwe papu�ki nieroz��czki. Teraz, na schodach, rozmawiano o promocjach i rozdaniu �wiadectw. Johnny, w absolutnej tajemnicy, kupi� Becky sukni� na bal. Gdyby nie jego pomoc, nie mia�aby si� w co ubra�. Patrzy�a na niego i w jej oczach, p�on�cych wewn�trznym �wiat�em, odbija�y si� cztery cudowne lata wsp�lnych sekret�w, mi�o�ci i zaufania. - Musz� i��, moi drodzy, robota czeka - rzek� z u�miechem Johnny. Pracowa� w pobliskim tartaku, sortuj�c drewno i tn�c deski. Robota by�a ci�ka, ale dobrze p�atna. Becky by�a ekspedientk� w sklepie, w kt�rym po szkole mia�a dosta� sta�e zaj�cie. W�a�nie zrezygnowa�a ze swej drugiej posady, kelnerki w ka- wiarni niedaleko szko�y. Wygodniej by�o pozosta� w jednym miejscu. W czasie weekend�w Johnny pracowa� w biurze ojca; do tartaku chodzi� popo�udniami po szkole. Mia� zamiar za- trudni� si� tu na wakacje w pe�nym wymiarze godzin, �eby zarobi� troch� pieni�dzy na studia. - Chod�my, Becky - powiedzia�, odci�gaj�c dziewczyn� od kole�anek, kt�re wci�� papla�y o tym, jakie sukienki w�o�� za dwa dni na bal. Dla wi�kszo�ci z nich by�o to ukoronowaniem pewnej epoki, spe�nieniem marze�. Becky i Johnny odczuwali to podob- nie, cho� mo�e nie tak nerwowo, bo mieli siebie i nie musieli na gwa�t szuka� partnera czy partnerki na tak wa�n� uroczysto��. Ich zwi�zek dawa� im poczucie bezpiecze�stwa. �atwiej by�o chodzi� do szko�y, gdy zawsze mia�o si� tak mocne emocjonalne wsparcie. Becky po�egna�a si� z dziewczynami, odrzuci�a d�ugie w�osy na plecy i posz�a za Johnnym do samochodu. On zd��y� ju� rzuci� oba plecaki na tylne siedzenie, a teraz sprawdza�, kt�ra godzina. - Chcesz odebra� dzieciaki? - zapyta�. Lubi� pomaga� lu- dziom, kiedy tylko m�g�. - Masz czas? - spyta�a Becky. Czu�a si�, jakby od dawna by�a �on� Johnny'ego, zreszt� mia�a nadziej�, �e pewnego dnia ni� zostanie. O tym te� nie m�wili g�o�no, ale wydawa�o si� to oczywiste. Byli tak z�yci, �e rozumieli si� bez s��w. - Pewnie, �e mam. - U�miechn�� si� do niej i w��czy� radio. Mieli te same gusta muzyczne, lubili tych samych ludzi i te same potrawy. Kibicowa�a mu, kiedy gra� na bois- ku, a on uwielbia� z ni� ta�czy� i gada� godzinami przez telefon. Matka Becky cz�sto m�wi�a, �e s� jak bli�ni�ta syjamskie. Szko�a, do kt�rej chodzi�o jej m�odsze rodze�stwo, by�a zaledwie o cztery przecznice dalej i ca�a czw�rka ju� czeka�a na Becky na boisku. M�odzi Adamsowie urz�dzili wy�cig do samochodu i upchn�li si� jako� na tylnym siedzeniu. - Cze��, Johnny- ch�rem powiedzieli ch�opcy, a naj- starszy, dwunastoletni Peter podzi�kowa� w imieniu rodze�- stwa za podwiezienie. By�y to mi�e, proste dzieciaki. Mark mia� jedena�cie lat, Rachel dziesi��, a Sani siedem. Mimo �e by�a ich taka roze�miana gromada, wci��, cho� min�y ju� dwa lata, t�sknili za zmar�ym ojcem. Ich mama ci�ko pracowa�a i prowadzi�a dom. Postarza�a si� przez ten czas o dziesi�� lat i nie s�ucha�a przyjaci�ek, kt�re wci�� radzi�y, �e powinna zacz�� si� spotyka� z innymi m�czyznami- Uwa�a�a, �e to g�upie i stale odpowiada�a, �e nie ma czasu. Ale nie chodzi�o jedynie o to i Becky �wietnie rozumia�a matk�, kt�ra kocha�a w �yciu tylko jednego m�czyzn�, jej ojca. My�l o innych napawa�a j� wstr�tem. Chodzili ze sob�, podobnie jak Becky z Johnnym, od pierwszej klasy szko�y �redniej. Johnny podrzuci� dzieciaki do domu, a Becky poca�owa�a na po�egnanie. Pomacha� im, odje�d�aj�c na pe�nym ga- ie Becky zap�dzi�a rodze�stwo do kuchni. Przed wyj�ciem do pracy zd��y�a naszykowa� wszystkim picie i kanapki. Matka mia�a wr�ci� za dwie godziny. Pracowa�a w pobliskim salonie pi�kno�ci. Sama by�a bardzo �adn� kobiet�, tylko �ycie jej nie rozpieszcza�o. Nigdy sobie nie wyobra�a�a, �e mo�e zosta� czterdziestoletni� wdow� obarczon� pi�ciorgiem dzieci. Johnny przyjecha� ponownie po czterech godzinach, zm�- czony, ale szcz�liwy. Zosta� na chwil� i przek�si� co� z Becky, pogada� z jej matk� i oko�o wp� do dziesi�tej wieczorem zacz�� si� zbiera� do domu. Jego dni by�y d�ugie i szczelnie wype�nione. - A� trudno uwierzy�, �e to ju� matura- powiedzia�a Pam Adams, potrz�saj�c g�ow� i patrz�c z u�miechem na dryblasa, kt�ry podnosi� si� z kuchennego krzes�a. � A jesz- cze niedawno obydwoje mieli�cie po pi�� lat i bawili�cie si� w piaskownicy. W pierwszej klasie szko�y �redniej Johnny gra� w koszyk�w- k� i by� w tym dobry. Z czasem przerzuci� si� na futbol i bieganie, wi�c mn�stwo czasu po�wi�ca� na treningi. Pam by�a dumna z dobrego, sympatycznego ch�opaka c�rki. Mia�a nadziej�, �e pewnego dnia o�eni si� z Becky i b�dzie �y� d�u�ej ni� jej nieszcz�sny m��. Lata sp�dzone z Mikiem by�y dla niej zreszt� bardzo szcz�liwe i nie �a�owa�a ani jednej wsp�lnej chwili, jedynie jego nag�ego odej�cia. - Dzi�kuj�, �e zafundowa�e� Becky kwiaty i sukienk� - Powiedzia�a mi�kko. By�a jedyn� osob� dopuszczon� do sek- retu, bo Johnny nie powiedzia� o tym nawet matce i ojcu. - �wietnie w niej wygl�da. - Czu� si� zawstydzony wyrazem 8 �bokiej wdzi�czno�ci, jaki ujrza� w oczach matki Becky. - N*balu b�dzie super. �wi" (Tam nadzie-J�' Ja itata Becky zar�czyli�my si� po rozdaniu ladectw- powiedzia�a Pam z nostalgi�, cho� bez aluzji. 11 10 By�o oczywiste, �e jej c�rka i Johnny s� jak dwie po��wki jab�ka, z pier�cionkiem czy bez. - Do jutra. - Becky odprowadzi�a go za pr�g. Jeszcze przez par� minut rozmawiali, stoj�c przy samochodzie, a na koniec obj�� j� i poca�owa�. W poca�unku tym by�a ca�a si�a i nami�t- no�� m�odo�ci, tak �e gdy ich usta si� oderwa�y, Becky by�a bez tchu. - Le�, zanim zawlok� ci� w krzaki - zachichota�a, a jej figlarny u�miech sprawi�, �e serce Johnny'ego zadr�a�o, jak tysi�ce razy przedtem. - Odpowiada mi ta propozycja, tylko twoja mama mo�e si� pogniewa� - za�artowa�. Rodzice obojga nie wiedzieli, jak daleko zasz�y mi�dzy nimi sprawy, cho� matki domy�la�y si� wszystkiego. Pam jeden raz rozmawia�a na ten temat z Becky i przestrzega�a, by dziewczyna by�a ostro�na. Oboje wi�c byli ostro�ni, Becky nie chcia�a zachodzi� w ci��� przed �lubem, a do �lubu trzeba poczeka� �adne par� lat. Johnny mia� si� dalej uczy�, a ona pracowa�. Nie spieszyli si�. - Zadzwoni� p�niej - obieca� i wskoczy� do wozu. Wie- dzia�, �e matka na niego czeka z kolacj�, cho� on ju� jad� u Becky. Nie zadawano ju� �adnych lekcji do odrabiania, wi�c m�g� -je�li sytuacja b�dzie sprzyja� - po�wi�ci� troch� czasu na relaks z ojcem i rodze�stwem. Johnny mieszka� zaledwie kilka kilometr�w od domu Becky, tote� dojecha� w pi�� minut. Zaparkowa� za samochodem ojca i zamierza� wej�� kuchennymi drzwiami, gdy zobaczy� na podw�rku swoj� siostr� Charlotte. Rzuca�a pi�k� do kosza podobnie jak on sam przed laty. By�a niebieskook� blondynk�, podobn� do ich matki, a tak�e troch� do Becky. Mia�a na sobie szorty i wojskowy podkoszulek. Wysoka jak na sw�j wiek, d�ugonoga i bardzo �adna, nie przywi�zywa�a do swojego wygl�du specjalnej wagi. Charlotte interesowa� tylko i wy��cz- nie sport. Jad�a, spa�a, �ni�a i m�wi�a, a wszystkie te czynno�ci wype�nia�y bez reszty baseball latem, a koszyk�wka i futbol zim�. Charlotte gra�a we wszystkich mo�liwych dru�ynach i by�a idea�em lekkoatletki. - Cze��, Charlie, jak leci? - zapyta�, chwytaj�c pi�k� w locie. Zawsze go bawi�o, �e siostra potrafi podawa� jak m�czyzna. Mia�a niezwyk�y talent do uprawiania sport�w. - W porzo. - Obejrza�a si� przez rami�, z�apa�a pi�k� i za- liczy�a kolejnego kosza. Johnny dostrzeg� jednak, �e w oczach ma smutek. - Co jest? - Obj�� j� ramieniem, a ona przytuli�a si� do niego. Czu� niemal namacalnie, jak emanuje z niej przygn�- bienie. Wydawa�a si� powa�na jak na sw�j wiek, mo�e przez ten wysoki wzrost. By�a tak�e nad wiek m�dra i inteligentna. - Nic. - Tata w domu? Nie by�o potrzeby pyta�, skoro na podje�dzie sta� samoch�d. Johnny wiedzia�, co gryzie siostr�. Nie by�a to �adna rewelacja, ale wci��, po latach, bolesna zadra. - Tak. Zacz�a drybling. Johnny przygl�da� si� przez chwil�, po czym odebra� jej pi�k�. Grali razem, na zmian� wrzucaj�c do kosza. Nie zdawa� sobie sprawy, �e jest w tym a� tak dobra. Powinna si� urodzi� ch�opakiem, zreszt� sama �a�owa�a, �e nim nie jest. Chodzi�a na wszystkie jego mecze i kibicowa�a jak szalona. Johnny by� jej absolutnym idea�em. Po dziesi�ciu minutach gry wszed� do domu. Matka sta�a przy kuchni, wycieraj�c naczynia. Bobby siedzia� przy stole i obserwowa� j�, a ojciec ogl�da� telewizj� w pokoju. - Cze��, mamo. - Johnny cmokn�� matk� w czubek g�owy, a ona odpowiedzia�a mu u�miechem. Alice Peterson uwielbia�a swoje dzieci. Dzie� narodzin Johnny'ego by� najszcz�liwszym dniem w jej �yciu i zawsze o tym my�la�a, gdy na niego patrzy�a. - Cze��, kochanie. Mia�e� dobry dzie�? - Oczy b�yszcza�y jej mi�o�ci�, jak co wiecz�r, gdy wraca� do domu. - W porz�dku. W poniedzia�ek jest promocja, a bal za dwa dni. n 13 Alice za�mia�a si� na te s�owa, a Bobby popatrzy� na niego. - Doprawdy? My�lisz, �e mog�abym zapomnie�? A co u Be- cky? - Koniec szko�y by� od miesi�cy sta�ym tematem domo- wych rozm�w. - Dobrze. - Johnny podszed� do m�odszego brata, kt�ry u�miechn�� si� do niego. - Cze��, m�ody, jak leci? Bobby nic nie odpowiedzia�, tylko z zadowoleniem potrz�sn�� g�ow�, gdy Johnny zmierzwi� mu w�osy. Johnny zawsze du�o z nim rozmawia� - opowiada� mu szcze- g�owo, co robi� w ci�gu dnia, i wypytywa�, co porabia� bra- ciszek. Tylko �e Bobby od pi�ciu lat nie wypowiedzia� ani s�owa. By� to skutek wypadku. Jecha� z ojcem przez most, gdy samoch�d stoczy� si� do rzeki. Obaj o ma�o nie uton�li; Bob- by'ego, kt�ry mia� wtedy cztery lata, uratowa� przypadkowy przechodzie�. Przez dwa tygodnie le�a� na oddziale reanimacyj- nym i prze�y�, cho� zosta� niemow�. Ustalono, �e przyczyn� by�o niedotlenienie m�zgu albo ci�ki traumatyczny uraz. Nie pomog�a �adna terapia ani wizyty u specjalist�w. Bobby by� w pe�ni �wiadom tego, co si� wok� niego dzieje, ale nie m�wi�. Chodzi� do szko�y specjalnej dla upo�ledzonych dzieci, lecz nie by� zbyt aktywny, jakby zamkn�� si� w swoim w�asnym, niedost�pnym �wiecie. Umia� pisa�, ale nigdy nie wykorzys- tywa� tej formy komunikacji z otoczeniem. Potrafi� jedynie przepisywa� s�owa i litery napisane przez innych. Nie od- powiada� na pytania. Niczego nie ��da�. Wydawa�o si�, �e nie ma nic do powiedzenia. Od czasu wypadku ojciec, kt�ry zawsze mia� sk�onno�� do nadu�ywania alkoholu na przyj�ciach, upija� si� co wiecz�r, �eby o niczym nie my�le�. Siada� przed tele- wizorem i pi�. Tak dzia�o si� od pi�ciu lat. Nikt w rodzinie nigdy o tym nie m�wi�. Z pocz�tku Alice pr�bowa�a rozmawia� z m�em, maj�c nadziej�, �e przezwy- ci�y na��g, tak jak wierzy�a, �e Bobby kiedy� ocknie si� ze swego milczenia. Bez skutku. Obaj zamykali si� we w�asnym �wiecie, Bobby w �wiecie ciszy, jego ojciec zamroczony piwem. By� to ci�ki krzy�, ale z czasem wszyscy t� sytuacj� zaakcep- towali i nikt nie pr�bowa� niczego zmienia�. Gdy Alice zasu- gerowa�a m�owi, �ebj- .zacz�� chodzi� na spotkania Anoni- mowych Alkoholik�w, odtr�ci� j�. Nie chcia� rozmawia� o swo- im problemie ani z ni�, ani z nikim innym, tak jakby nie przyjmowa� do wiadomo�ci, �e jest pijakiem. - Jeste� g�odny, kochanie? - spyta�a matka. - Zostawi�am dla ciebie kolacj�. - Dzi�kuj�, jad�em u Avdams�w - powiedzia� Johnny, g�asz- cz�c policzek Bobby'ego. Dotyk wydawa� si� najprostsz� form� porozumienia i blis- ko�ci. Braci ��czy�a silna, niewidzialna wi�. Bobby w mil- czeniu wodzi� za bratem wielkimi niebieskimi oczami. - Raz m�g�by� zje�� c-o� w domu. Mo�e szarlotki? - kusi�a Johnny'ego ulubionym prrzysmakiem. - Brzmi nie�le. - Nie� chcia� urazi� jej uczu�. Zdarza�o si�, �e jada� dwie kolacje, jedn� u Becky, a drug� w domu, po to tylko, by nie r�b i� matce przykro�ci. Uwielbia� j�, podobnie jak ona jego. Byli nie tylko najbli�sz� rodzin�. Byli przyjaci�mi. Usiad�a za sto�em i \v:raz z Bobbym patrzy�a, jak Johnny poch�ania szarlotk�. Rozmawiali o codziennych sprawach, o biegach, w kt�rych bra�a udzia� Charlotte i zako�czeniu szko�y. Jutro Johnny miaJ odebra� smoking z wypo�yczalni. Matka nie mog�a si� docz eka� chwili, gdy go przymierzy i ju� kupi�a film do aparatu, �eby zrobi� zdj�cia. Zaofiarowa�a si� te�, �e sprezentuje Beclty kwiaty do sukni, ale powiedzia� jej, �e ju� zam�wi� bukiecik. Jako �e zosta� wybrany do wyg�oszenia mowy ko�cowej, poszed� do siebie, �eby nad ni� popracowa�. Alice by�a z niego niesarmowicie dumna. Po drodze na pi�tro zatrzyma� si� przez chwil� w pokoju i telewizorem. Ekran wci�� miga�, a ojciec g�o�no chrapa�. Jak zawsze. Johnny wy��czy� telewizor i wszed� na g�r�. Usiad� Przy biurku i przeczyta� konspekt przem�wienia. Wci�� si� nad nim g�owi�, gdy drzwi do jego pokoju otworzy�y si� 1 zamkn�y cicho. Na ��lcu usiad� Bobby. 14 15 Alice za�mia�a si� na te s�owa, a Bobby popatrzy� na niego. - Doprawdy? My�lisz, �e mog�abym zapomnie�? A co u Be- cky? - Koniec szko�y by� od miesi�cy sta�ym tematem domo- wych rozm�w. - Dobrze. - Johnny podszed� do m�odszego brata, kt�ry u�miechn�� si� do niego. - Cze��, m�ody, jak leci? Bobby nic nie odpowiedzia�, tylko z zadowoleniem potrz�sn�� g�ow�, gdy Johnny zmierzwi� mu w�osy. Johnny zawsze du�o z nim rozmawia� - opowiada� mu szcze- g�owo, co robi� w ci�gu dnia, i wypytywa�, co porabia� bra- ciszek. Tylko �e Bobby od pi�ciu lat nie wypowiedzia� ani s�owa. By� to skutek wypadku. Jecha� z ojcem przez most, gdy samoch�d stoczy� si� do rzeki. Obaj o ma�o nie uton�li; Bob- by'ego, kt�ry mia� wtedy cztery lata, uratowa� przypadkowy przechodzie�. Przez dwa tygodnie le�a� na oddziale reanimacyj- nym i prze�y�, cho� zosta� niemow�. Ustalono, �e przyczyn� by�o niedotlenienie m�zgu albo ci�ki traumatyczny uraz. Nie pomog�a �adna terapia ani wizyty u specjalist�w. Bobby by� w pe�ni �wiadom tego, co si� wok� niego dzieje, ale nie m�wi�. Chodzi� do szko�y specjalnej dla upo�ledzonych dzieci, lecz nie by� zbyt aktywny, jakby zamkn�� si� w swoim w�asnym, niedost�pnym �wiecie. Umia� pisa�, ale nigdy nie wykorzys- tywa� tej formy komunikacji z otoczeniem. Potrafi� jedynie przepisywa� s�owa i litery napisane przez innych. Nie od- powiada� na pytania. Niczego nie ��da�. Wydawa�o si�, �e nie ma nic do powiedzenia. Od czasu wypadku ojciec, kt�ry zawsze mia� sk�onno�� do nadu�ywania alkoholu na przyj�ciach, upija� siewco wiecz�r, �eby o niczym nie my�le�. Siada� przed tele- wizorem i pi�. Tak dzia�o si� od pi�ciu lat. Nikt w rodzinie nigdy o tym nie m�wi�. Z pocz�tku Alice pr�bowa�a rozmawia� z m�em, maj�c nadziej�, �e przezwy- ci�y na��g, tak jak wierzy�a, �e Bobby kiedy� ocknie si� ze swego milczenia. Bez skutku. Obaj zamykali si� we w�asnym �wiecie, Bobby w �wiecie ciszy, jego ojciec zamroczony piwem. By� to ci�ki krzy�, ale z czasem wszyscy t� sytuacj� zaakcep- towali i nikt nie pr�bow^j ^iczego zmienia�. Gdy Alice zasu- gerowa�a m�owi, �eby ^z�� chodzi� na spotkania Anoni- mowych Alkoholik�w, ocuci� j� Nie chcia� rozmawia� o swo- im problemie ani z ni�, ^i z nikim innym, tak jakby nie przyjmowa� do wiadomo�cj, �Q Jest pijakiem. - Jeste� g�odny, kochanie? - spyta�a matka. - Zostawi�am dla ciebie kolacj�. - Dzi�kuj�, jad�em u Adarns�w - powiedzia� Johnny, g�asz- cz�c policzek Bobby'ego. Dotyk wydawa� si� najprostszy form� porozumienia i blis- ko�ci. Braci ��czy�a silna, niewidzialna wi�. Bobby w mil- czeniu wodzi� za bratem wielkimi niebieskimi oczami. - Raz m�g�by� zje�� co� w7 domu. Mo�e szarlotki? - kusi�a Johnny'ego ulubionym przysmakiem. - Brzmi nie�le. - Nie chcia� urazi� jej uczu�. Zdarza�o si�, �e jada� dwie kolacje, jedn� u Becky, a drug� w domu, po to tylko, by nie robi� matce przykro�ci. Uwielbia� j�, podobnie jak ona jego. Byli nie tylko najbli�sz� rodzin�. Byli przyjaci�mi. Usiad�a za sto�em i wraz z Bobbym patrzy�a, jak Johnny poch�ania szarlotk�. Rozmawiali o codziennych sprawach, o biegach, w kt�rych bra�a udzia� Charlotte i zako�czeniu szko�y. Jutro Johnny mia� odebra� smoking z wypo�yczalni. Matka nie mog�a si� doczeka� chwili, gdy go przymierzy i ju� kupi�a film do aparatu, �eby zrobi� zdj�cia. Zaofiarowa�a si� te�, �e sprezentuje Becky kwiaty do sukni, ale powiedzia� jej, �e ju� zam�wi� bukiecik. Jako �e zosta� wybrany do wyg�oszenia mowy ko�cowej, poszed� do siebie, �eby nad ni� popracowa�. Alice by�a z niego niesamowicie dumna. Po drodze na pi�tro zatrzyma� si� przez chwil� w pokoju z telewizorem. Ekran wci�� miga�, a ojciec g�o�no chrapa�. Jak zawsze. Johnny wy��czy� telewizor i wszed� na g�r�. Usiad� Przy biurku i przeczyta� konspekt przem�wienia. Wci�� si� nad nim g�owi�, gdy drzwi do jego pokoju otworzy�y si� i zamkn�y cicho. Na ��ku usiad� Bobby. 15 14 - Pisz� mow� po�egnaln�- wyja�ni� Johnny. - Na koniec szko�y. To ju� za cztery dni. Bobby nie odpowiedzia�, a Johnny wr�ci� do pracy. �adnemu z nich nie przeszkadza�a wzajemna obecno��. Bobby po�o�y� si� na ��ku i patrzy� w sufit. W takich chwilach naprawd� by�o trudno si� domy�li�, co mu chodzi po g�owie - czy wci�� prze�ywa� sw�j straszny wypadek, czy w og�le go pami�ta�? Czy nie m�wi, bo nie chce, czy dlatego, �e naprawd� nie mo�e? Nie spos�b by�o tego dociec. Wypadek rzuci� cie� na ostatnie pi�� lat �ycia rodziny. Od tamtej pory bardziej si� starali, szczeg�lnie Johnny i Charlotte, �eby by�o jak dawniej, �eby zapomnie� o smutku, kt�ry na nich ci��y�. Albo dawali za wygran�, jak ojciec, kt�ry niena- widzi� swojej pracy, nienawidzi� siebie i upija� si� codziennie do nieprzytomno�ci, �eby zag�uszy� poczucie winy. Matka te� si� w pewnym sensie podda�a. Straci�a nadziej�, �e Bobby kiedykolwiek odzyska mow�, a Jim wyzwoli si� od na�ogu. Nie z�o�ci�a si� na niego i nigdy go nie oskar�a�a, �e to wszystko przez jego nieostro�no��. Cho�, zanim wsiad� do samochodu, mia� ju� na koncie kilka piw, a potem stoczy� si� z autem z mostu. Nie m�wi�a nic. Wystarczy�o, �e Jim Peterson sam dla siebie by� bezlitosnym s�dzi�. Zdarzy�a si� jedna z tych ma�ych, nieodwracalnych tragedii. Prze�yli j� i �ycie potoczy�o si� dalej, cho� wszystko u�o�y�o si� inaczej ni� dawniej. Ale tak to ju� jest. Johnny jeszcze przez p� godziny szlifowa� tekst, a kiedy uzna�, �e jest w porz�dku, zadowolony po�o�y� si� obok brata. �Dziecko le�a�o w kompletnej ciszy, a Johnny �ciska� jego d�o�. Dotyk zast�powa� im s�owa - przez palce przenika�y wszystkie uczucia, wszystko to, co niewypowiedziane. Rozmowa nie by�a potrzebna. Le�eli tak, p�ki matka nie przysz�a, by zabra� Bobby'eg� spa�. Nie kiwn�� g�ow�, jego oczy by�y puste i bez wyrazu, ale pos�usznie wsta�, spojrza� na brata i powoli ruszy� do swego pokoju. Alice te� wysz�a, by utuli� go przed snem. Od chwili 16 nadku nje ro/stawa�a si� z m�odszym synem ani na chwil�. Nie wychodzi�a z domu, nie oddawa�a go w r�ce opiekunek, bv�a zawsze na miejscu. Inni cz�onkowie rodziny rozumieli ten matczyny dar. Johnny zadzwoni� do Becky dopiero ko�o jedenastej. Ode- bra�a zaraz po drugim dzwonku. Jej rodze�stwo i mama ju� si� po�o�yli, ale ona czeka�a na telefon. Johnny nigdy jej nie zawi�d�. Lubili te swoje wieczorne rozmowy. Rano podje�d�a� pod jej dom i zabiera� wszystkich Adams�w do szko�y. Razem zaczynali i ko�czyli ka�dy dzie�. - Cze��, z�otko. Jak leci? - Johnny zawsze si� u�miecha�, gdy rozmawia� z Becky. - W porz�dku, wszyscy ju� �pi�. W�a�nie podziwia�am sukienk�. - Johnny us�ysza� rado�� w jej g�osie i te� poczu� si� uszcz�liwiony. Sukienka by�a przepi�kna, a Becky wy- gl�da�a w niej rewelacyjnie. Kto nie czu�by si� dumny, maj�c tak� dziewczyn�? - B�dziesz kr�low� balu - powiedzia� z przekonaniem. - Dzi�ki. A u was wszystko dobrze? - Becky �wietnie zna�a sytuacj� rodzinn� Peterson�w i alkoholowe problemy ojca Johnny'ego. Wszyscy o tym wiedzieli, w ko�cu pi� od lat. Becky bardzo by�o �al Bobby'ego, kt�ry by� uroczym, prze- mi�ym dzieciakiem. Charlotte te� lubi�a, bo w swoim �obuzer- skim, ch�opi�cym stylu przypomina�a jej Johnny'ego. By�a m�dra i wra�liwa, podobnie jak matka. Tylko z ojcem nie�atwo uda�o si� nawi�za� kontakt. - Jak zwykle. Tata zasn�� przed telewizorem, a Charlie chodzi jak struta. Tyle razy prosi�a go, �eby przyszed� na jej mecz' ale nigdy tego nie zrobi�. Mama by�a i widzia�a, jak arlie zdoby�a dwa gole, ale tej dziewczynie zale�y tylko na uPmn ojca. Na moje mecze zawsze chodzi�, ale ona jest dziew- yn�, wi�c to olewa. Ludzie bywaj� okropni, sama wiesz. mu przykro, �e nie mo�e zmieni� tego stanu rzeczy, alh ZC Wle^e razy Pr�bowa� rozmawia� z ojcem. Ale stary 0 me s�ucha�, albo zapomina�, albo o to nie dba�. Za to 17 Johnny, gdy tylko m�g�, zawsze kibicowa� siostrze. - A poza tym sko�czy�em mow�. Mam nadziej�, �e si� spodoba. - Jestem pewna. Ju� z g�ry si� ciesz� i jestem dumna. Obydwoje wspierali si� w chwilach pr�by, daj�c sobie ciep�o i mi�o��, kt�rej nie umieli im da� w wystarczaj�cym stopniu rodzice. �ycie by�o ci�kie, a matki wci�� zaabsorbowane problemami i prac�. Dlatego Becky i Johnny cz�sto czuli, �e zdani s� tylko na siebie. Ich zwi�zek by� najwa�niejszy, cho� mieli rodziny i przyjaci�. Nikt nie potrafi�by im da� tego, co ofiarowywali sobie nawzajem. - Do jutra, kochanie. - Tyle tylko mieli sobie do powiedzenia, bo wszystko by�o wiadome. Przede wszystkim chcieli us�ysze� siebie nawzajem przed p�j�ciem spa�. - Kocham ci�, Johnny - wyszepta�a Becky do s�uchawki kuchennego telefonu, kul�c si� w nocnej koszuli. - Ja ciebie te�. �pij s�odko. Od�o�yli s�uchawki i Johnny pomaszerowa� na palcach do ��ka w cichym, u�pionym domu. Rozdzia� drugi - No nie! Wygl�dasz bosko! - Alice Peterson rozpromieni�a si� na widok starszego syna, gdy w wypo�yczonym smokingu schodzi� ze swego pokoju na d�. By� wysoki i niezwykle atrakcyjnie wygl�da� w bia�ej, kontrastuj�cej z w�osami koszuli i ciemnej wieczorowej marynarce z wpi�t� w klap� bia�� r�. - Wygl�dasz jak prawdziwy gwiazdor - powiedzia�a, cho� nie doda�a, �e tak naprawd� wygl�da, jakby szed� do �lubu. By� pora�aj�co przystojny. Johnny wyj�� z lod�wki bukiet dla Becky i sta� jeszcze w holu z plastikowym pude�kiem w d�oniach, gdy po schodach zbieg�a jak burza Charlotte z szerokim u�miechem na twarzy. Jak zawsze mia�a pod pach� pi�k�. - No, i jak ci si� podoba starszy brat? - spyta�a z dum� matka. - Wygl�da jak palant - prychn�a Charlotte bezceremonial- nie, a Johnny si� roze�mia�. - Dzi�ki, siostrzyczko. Na rozdaniu dyplom�w ka�dy wy- gl�da jak palant. Nie mog� si� doczeka�, �eby pokibicowa� tobie. Pewnie zabierzesz do szko�y pi�k� i czapk�. A jakby� nie mia�a niczego na zmian�, wyst�pisz w przepoconej koszulce. - Mog�abym. - U�miechn�a si� jeszcze szerzej, a potem doda�a cicho: - A tak serio, to dobrze wygl�dasz. - By�a z niego tak samo dumna jak matka. 19 \ - Wygl�da dzi� jak anio�. - Matka wspi�a si� na palce, �eby uca�owa� policzek Johnny'ego. Z kuchni przydrepta� Bobby i te� patrzy� na scen� po�egnania. Alice strzeli�a dwie szybkie fotki, nim Johnny zdo�a� zaprotestowa�. - Jak ci si� podobam, m�ody? - zapyta� brata, cho� nie czeka� na odpowied�. Ojca jeszcze nie by�o. - Jad� po Becky, nie mo�emy si� sp�ni�. - Pomacha� od progu rodzinie na po�egnanie. Po chwili us�yszeli chrz�st opon odje�d�a- j�cego auta. Becky ju� czeka�a na ganku, ubrana w bia��jedwabn� sukni� bez plec�w, kt�r� j ej sprawi�. Materia� czule otula� jej figur�, nie obciskaj�c jednak zbyt ciasno. Jedna z si�str powiedzia�a, �e wygl�da jak kr�lewna z bajki. W�osy uczesa�a we francuski warkocz, a na nogach mia�a bia�e jedwabne pantofelki na wysokich obcasach, kt�re kupi�a ju� za w�asne pieni�dze. Johnny przypi�� jej do gorsu bukiecik r�, a ona u�miechn�a si� w podzi�ce. Pochyli� si�, by uca�owa� j� i dzieciaki, kt�re te� zgromadzi�y si� na ganku, pokrzykuj�c z emocji. Matka wysz�a z kuchni, by ich po�egna�. - Wygl�dacie oboje jak z �urnalu mody - powiedzia�a Pam Adams z pe�nym rozczulenia u�miechem. Becky wygl�da�a naprawd� �licznie, a Johnny znacznie powa�niej ni� na swoje osiemna�cie lat. - Bawcie si� dobrze, kochani. Bal maturalny jest tylko raz w �yciu. Pewnego dnia wr�ci do was to wspo- mnienie... Korzystajcie z ka�dej chwili. �ycz� wam, �eby�cie nigdy nie zapomnieli tej nocy. - Dla niej samej wspomnienia by�y wszystkim, co pozosta�o po szcz�liwych, pami�tnych chwilach. - - Nie zapomnimy, mamo. -Becky poca�owa�a j� w policzek. - Jed� ostro�nie, Johnny - upomnia�a na koniec, a Johnny jak zwykle obieca�, �e b�dzie uwa�a�. Tak naprawd� w og�le nie ba�a si� o niego, bo by� trze�wym, rozs�dnym i nad wiek dojrza�ym ch�opakiem. Powiedzia�a to, no bo tak si� m�wi. W pobliskim barze Johnny i Becky spotkali si� z kolegami. Wszyscy byli nies�ychanie podnieceni, a dziewczyny nawzajem 20 podziwia�y swoje suknie. Wszystkie mia�y bukiety takie jak Becky, a ch�opcy r�e w butonierkach. Byli m�odzi, pi�kni, pe�ni zapa�u. Kiedy opuszczali lokal kwadrans po �smej, mieli nadziej� na wspania�y wiecz�r. Jedna z par bez samochodu zabra�a si� z Johnnym i Becky. O dziewi�tej wszyscy ju� wirowali na parkiecie. Bal by� wspania�y. Gra� prawdziwy zesp�, a w przerwach jeden z ch�opak�w bawi� si� w did�eja. Muzyka by�a �wietna, jedzenia mn�stwo i na szcz�cie jedynie par� os�b przemyci�o w�dk� i piwo. Na og� wszyscy woleli by� trze�wi - romanse kwit�y, zdarzy�o si� par� drobnych k��tni i tylko jedna b�jka mi�dzy dwoma najbardziej agresywnymi ch�opakami, kt�rych jednak szybko spacyfikowano. O p�nocy bal si� sko�czy� bez wi�kszych awantur i uczestnicy wyszli na zewn�trz, �eby si� naradzi�, co dalej robi� z tak pi�knie rozpocz�tym wieczorem. Niedaleko by� ca�onocny bar, dok�d ca�a gromada posz�a na hamburgery i gdzie paru ch�opak�w pr�bowa�o kupi� alkohol, pos�uguj�c si� sfa�szowanymi dowodami osobistymi. Johnny i Becky ta�czyli ca�� noc, gaw�dzili z przyjaci�mi, a potem wraz z ca�� paczk� zdecydowali si� i�� do knajpy U Joego na hamburgery i koktajle. O wp� do pierwszej zabrali do samochodu t� sam� par�, z kt�r� przyjechali, i ruszyli do domu. Dogoni� ich rycz�cy klaksonem kabriolet pe�en ch�opa- k�w z dru�yny futbolowej, kt�rzy zacz�li podrywa� dziew- czyny, a potem zaproponowali Johnny'emu wy�cigi. Odm�wi� z u�miechem. Nie lubi� takich szczeniackich zabaw, a ju� na pewno nie w �rodku nocy, z dwiema dziewczynami w samo- chodzie. Kiedy zatr�bi� do nich na po�egnanie, kabriolet wy- min�� go z wyciem i skr�ci� w ulic�, przy kt�rej by� bar, gdzie niezbyt skrupulatnie przestrzegano zasady, by nie sprzedawa� alkoholu nieletnim. Becky ze �miechem plotkowa�a z kole�ank�, gdy dojechali do nast�pnego skrzy�owania. Johnny zwolni� i skr�ci�; w�a�nie zmieni�y si� �wiat�a. Zacz�� opowiada� kumplowi, kt�ry siedzia� na tylnym siedzeniu, jaki� numer z �ycia dru�yny, gdy k�tem 21 zauwa�y� �wiat�a, us�ysza� pisk opon i ryk klaksonu, iy si� obejrza�, ujrza� znajomy kabriolet, kt�ry z szybko- oko�o stu dwudziestu kilometr�w na godzin� p�dzi� jiaprzeciw nich. Auto mija�o ze �wistem inne samochody, ^i�c Johnny przyhamowa�. Po chwili zrozumia�, �e nie za- frzyma si� na czas i zrobi� gwa�towny skr�t, by unikn�� Rozp�dzonego szale�czo samochodu, kt�ry wali� pod pr�d. J3ecky zacz�a krzycze�. Tego, co zdarzy�o si� potem, nikt dok�adnie nie zapami�ta�. Samochodem targn�o, rozleg� si� nag�y huk, zgrzyt, �oskot jnia�d�onej stali i posypa�y si� od�amki z rozbitych szyb. pziewczyna, kt�ra siedzia�a z ty�u, m�wi�a potem, �e mia�a wra�enie, jakby wjechali na mur. Natychmiast otoczy�o ich Mn�stwo migaj�cych �wiat�ami i tr�bi�cych woz�w, a kabriolet /atrzyma� si� w �rodku ca�ego karambolu. Pasa�erowie powy- padali, l�duj�c na maskach innych woz�w i tylko kierowca pozosta� na swoim miejscu. Samoch�d Johnny'ego, cho� ten ^robi�, co m�g�, by unikn�� zderzenia, najpierw wirowa� jak �>�k, po czym zatrzyma� si� mi�dzy barierk� rozdzielaj�c� pasy \ ci�ar�wk�. Zapad�a cisza. Jeden ze �wiadk�w zeznawa� p�niej, �e bia�a suknia Becky by�a zalana krwi�, resztki szyby wygl�da�y jak zmi�ty celofan, a z ty�u wydobywa� si� s�aby j�k. Becky by�a nieprzytomna, a Johnny siedzia� z g�ow� ^puszczon� na kierownice. Wszyscy byli przypi�� pasami. Cisza trwa�a, zdawa�o si�, ca�� wieczno��, p�ki nie przyszed� jaki� cz�owiek z latark�, f o�wieci� do �rodka i dobieg� go p�acz z tylnego siedzenia. S�ysza� ju� z oddali syren� karetki i na wszelki wypadek nie chcia� nikogo dotyka�. Odszed� o par� krok�w i obserwowa� judzi wysiadaj�cych z samochod�w. Kilka zakrwawionych, poturbowanych os�b siedzia�o ju� na kraw�niku. W wypadku ^zi�o udzia� pi�� osobowych woz�w i ci�ar�wka. Kto� m�wi�, ie kierowca ci�ar�wki nie �yje, ale gdy przyby� ambulans, ^wiadek z latark� nie umia� powiedzie� lekarzom nic wi�cej. - W tym samochodzie jest kilkoro rannych dzieciak�w - powiedzia�, wskazuj�c auto Johnny'ego - ale s�ysza�em, �e kto� p�acze, wi�c chyba �yj�. Wr�ci� do swego wozu, podczas gdy sanitariusze podbiegli do samochodu Johnny'ego. W tym czasie do wypadku dojecha�y kolejne dwie karetki. Wkr�tce na miejscu zaroi�o si� od �wiate� i ludzi w bia�ych uniformach, kt�rzy sprawdzali stan zdrowia pasa�er�w, banda�owali rany i wyci�gali tych, kt�rzy byli w szoku. Po kilku minutach na poboczu le�a�y cztery cia�a nakryte p�achtami; w�r�d nich kierowca ci�ar�wki. Jeden z sanitariuszy pom�g� Becky wyj�� z samochodu, ze zgroz� patrz�c na g��bok� ran� na jej policzku, z kt�rej wci�� �cieka�a krew na bia�� sukni�. Inny odci�gn�� bezw�adne cia�o John- ny'ego z kierownicy na siedzenie i zbada� puls. Ich przyjaciele wyszli o w�asnych si�ach. Byli w szoku, lecz nie ranni. Latarka za�wieci�a w oczy Johnny'ego, podczas gdy tamt� tr�jk� od- prowadzono na bok. Sanitariusz popatrzy� na przystojn� twarz ch�opca w wieczorowym stroju. Na jego czole by� wielki guz, a uk�ad szyi od razu powiedzia� do�wiadczonemu funkcjona- riuszowi, �e ch�opak ma skr�cony kark. Delikatnie opar� jego g�ow� o zag��wek siedzenia i zamacha� do sanitariuszy. - Kierowca nie �yje - powiedzia� cicho, �eby nie us�yszeli go pozostali uczestnicy wypadku. Podjecha� w�zek. Wyci�g- ni�to cia�o Johnny'ego z auta i przykryto p�acht�. Becky od- wr�ci�a si� i zobaczy�a t� scen�. - Co wyrobicie?! Dlaczego! - zacz�a krzycze�. -Zdejmij- cie mu to z twarzy! - Podbieg�a, wci�� brocz�c krwi� na doszcz�tnie zniszczon� sukienk�. Ca�y gors mia�a teraz czer- wony. Schwyci�a p�acht�, �eby �ci�gn�� j� z nieruchomego cia�a Johnny'ego, ale jeden z sanitariuszy zd��y� j� powstrzy- ma�. Walczy�a z nim i wyrywa�a si�, szlochaj�c, jakby chodzi�o o �ycie. - Chod� tu, dziecko - uspokaja� Becky. - Nic ci nie b�dzie. Uspok�j si� i usi�d� na chwil�... Musimy ci� zabra� do szpitala. Nic jednak nie mog�o zahamowa� jej histerii. P�aka�a i wierz- ga�a, desperacko usi�uj �c uwolni� si� z u�cisku. 22 23 - Ja musz�... Ja chc� do Johnny'ego... Musz�... Musz�... _ O ma�o nie zad�awi�a si� z braku tchu, po czym do pomocy przyszed� jeden ze stra�ak�w i obj�� j�jak c�rk�. - To przecie� Johnny - �ka�a - on nie mo�e by�... nie... o Bo�e... to niemo�- liwe, nie Johnny. - Nogi odm�wi�y jej pos�usze�stwa, wi�c stra�ak uni�s� jaw ramionach i po�o�y� na pos�aniu karetki kt�ra natychmiast odjecha�a. Przez nast�pne dwie � godziny usuwano skutki wypadku, kieruj�c poszkodowanych albo do szpitala, albo do domu. Wzywano rodzic�w po dzieci, policjanci odwozili rannych, a pi�� cia� ofiar odstawiono do kostnicy. Czterech policjant�w podzieli�o mi�dzy siebie smutny obowi�zek powiadomienia rodzin ofiar. Kierowca ci�ar�wki mieszka� poza obr�bem stanu, wi�c jego to nie dotyczy�o - wystarczy�o zawiadomi� telefonicznie firm� przewozow�, w kt�rej pracowa�. Policjant, kt�remu przypad� przykry obowi�zek zawiado- mienia o �mierci Johnny'ego, wiedzia�, kim on by�, bo mia� c�rk� w tej samej szkole, chodzi�a do jednej klasy z Charlotte. Nie by� to pierwszy raz, kiedy musia� spe�ni� taki obowi�zek i z g�ry ba� si�, co zobaczy na twarzy matki zabitego ch�opca. Johnny cieszy� si� w ca�ej szkole zas�u�on� s�aw�. O trzeciej nad ranem nacisn�� dzwonek do domu Peterson�w. Otworzy� Jim w pi�amie. Za nim sta�a Alice w szlafroku. Byli przera�eni widokiem munduru. - Sta�o si� co� z�ego, panie w�adzo? - zapyta� Jim. Johnny nigdy nie mia� problem�w z policj� i trudno im by�o sobie wyobrazi�, �e m�g�by zosta� aresztowany. Mo�e przekroczy� szybko��, albo co� wypi�? Nie, to niemo�liwe. - Obawiam si�, �e tak - zwr�ci� si� do nich policjant. - Czy mog� wej��? Zdarzy� si� wypadek. - Na te s�owa Alice instynktownie uczepi�a si� ramienia m�a. - Wasz syn nie �yje- Bardzo mi przykro, pani Peterson... To by�a kolizja sze�ciu woz�w i mamy pi�� ofiar �miertelnych. Ubolewam, �e znalaz� si� w�r�d nich Johnny. - O Bo�e... - Alice nie umia�a znale�� s��w. - O Bo�e... to - mo�liwe... Czy to nie pomy�ka? - Jim nie powiedzia� ani s�owa, tylko �zy jak groch polecia�y po jego policzkach. __ Wpad� na nich inny samoch�d i wcisn�� mi�dzy ci�ar�w- k� i barierk�. Wasz syn zrobi�, co m�g�, �eby unikn�� wypadku. To straszne, �e tak m�odzi ludzie gin� w tak koszmarnych okoliczno�ciach. Wiem, co pa�stwo czuj�. Alice chcia�a powiedzie�, �e policjant nic nie wie, ale nie zdo�a�a wykrztusi� ani s�owa. Wirowa�o jej w g�owie i by�aby zemdla�a, gdyby oficer nie posadzi� jej na kanapie. - Poda� pani szklank� wody? - spyta�. Pokr�ci�a g�ow� w milczeniu, a po twarzy pociek�y jej �zy. - Gdzie on jest?- zdo�a�a wreszcie wychrypie�, widz�c oczami duszy cia�o le��ce na asfalcie lub w samochodzie. Chcia�a wzi�� je w ramiona, a potem umrze�. Nie by�a w stanie przytomnie my�le�. - Zabrano go do biura koronera. Musicie pa�stwo za�atwi� formalno�ci, w czym oczywi�cie pomo�emy. Alice kiwn�a g�ow�, a Jim pocz�apa� roztrz�siony do kuchni, Wr�ci� ze szklank�. Zawarto�� wygl�da�a jak woda, ale by� to czysty d�in. Alice od razu to pozna�a po jego oczach. By� przera�ony i zdruzgotany, podobnie jak ona. Policjant posiedzia� jeszcze z p� godziny i odszed�, po- wtarzaj�c na po�egnanie, jak bardzo mu przykro. By�o ju� po czwartej nad ranem. Alice i Jim siedzieli w pokoju, patrz�c na siebie, nie wiedz�c, co powiedzie� albo zrobi�. W ko�cu on obj�� j� ramieniem i dalej siedzieli, przytuleni i zap�akani. Nie powiedzia�a ani s�owa, kiedy poszed� drugi raz po drinka. Mia�a nadziej�, �e alkohol go ukoi. Ona sama nie mia�a lczego, co mog�oby j� pocieszy� i z�agodzi� nag�y cios, wi�c kiedy wzesz�o s�o�ce, wyda�o jej si�, �e nast�pi� koniec -vviata. Bola�o j�, �e wsta� taki pi�kny, bezchmurny dzie�. je umia�a sobie wyobrazi� �ycia bez Johnny'ego. Kilkana�cie temu wychodzi� z domu w smokingu i r� w klapie, A1 eraz Juz �� nie by�o. To k�amstwo, przekonywa�a si� > okrutny �art. Zaraz wejdzie do domu i u�miechnie 24 25 si�. Policjant powiedzia� przecie�, �e Becky wysz�a bez szwan- ku, jedynie z przeci�tym policzkiem, a pasa�erowie w og�le nie doznali obra�e�. To dobrze, �e ocaleli, ale by�o niespra- wiedliwo�ci� losu, �e zgin�� Johnny, i to bez swojej winy. Nie by� nieostro�ny, nie szar�owa�, nie pi�, s�owem, nie zrobi� niczego, czym zas�u�y�by sobie na taki koniec. By� idealnym ch�opcem, idealnym synem, przyjacielem ca�ego �wiata, a te- raz odszed�, w wieku zaledwie siedemnastu lat. Pam Adams zadzwoni�a o si�dmej, kiedy wci�� jeszcze siedzieli w pokoju telewizyjnym. Do tej pory Jim wypi� tak du�o d�inu, �e j�zyk mu si� pl�ta�, wi�c odebra�a Alice i natych- miast wybuchn�a p�aczem. - O Bo�e, Alice, tak ci wsp�czuj� - szlocha�a z drugiej strony s�uchawki Pam. Zd��y�a ju� przywie�� Becky ze szpitala do domu. Dziewczyna wci�� by�a oszo�omiona, bo zszywano jej ran� pod narkoz�. Chirurg obieca�, �e nie pozostanie szrama, ale Becky wci�� p�aka�a histerycznie i krzycza�a, �e chce do Johnny'ego. Nie chcia�a przyj�� do wiadomo�ci, �e on nie �yje. - Alice, jak mog� ci pom�c? - spyta�a Pam. Pami�ta�a to koszmarne uczucie bezradno�ci i pustki, kiedy dowiedzia�a si� o �mierci Mik�'a. By�o to nie do pomy�lenia i nie do zniesienia, szok, z kt�rym cz�owiek w �aden spos�b nie m�g� sobie poradzi�. Teraz Pam pomy�la�a, �e dla Peterson�w by� to jeszcze gorszy cios, przecie� zgin�� ich syn. - Nie wiem. - Naprawd� nie wiedzia�a. Usi�owa�a uporz�d- kowa� my�li, przypomina�a sobie, �e przecie� ma jeszcze inne dzieci i zastanawia�a si�, jak im powiedzie�, �e Johnny nie �yje. Nie wiedzia�a. Nie wyobra�a�a sobie, �e wym�wi cho�by s�owo. - Pozw�l, �e do was przyjad�. B�d� nied�ugo. Pam wiedzia�a z do�wiadczenia, �e w takich chwilach nie mo�na cz�owieka zostawi� samego, musi przebole� strat� w oto- czeniu przyjaci�. Poza tym jest mas� spraw do za�atwienia. Petersonowie b�d� musieli za�atwi� pogrzeb, wybra� trumn�, przygotowa� ubranie, poinformowa� dzieci o tragedii, napisa� nekrolog, ustali� termin wystawienia zw�ok w domu pogrze- bowym, om�wi� z ksi�dzem pogrzeb, wykupi� kwater� na cmentarzu, a to wszystko w straszliwym �alu i depresji. Pam chcia�a i wiedzia�a, jak im w tym pom�c. Ba�a si� te� o Becky, dla kt�rej by� to szczeg�lnie ci�ki cios. Cios nie do zniesienia, niezale�nie od wieku. Pam pojawi�a si� u Peterson�w w dwadzie�cia minut p�niej. Przez chwil� trzyma�a Alice w obj�ciach na kanapie, podczas gdy Jim poszed� si� ubra�. Potem nastawi�a kaw� i w godzin� p�niej obie kobiety siedzia�y w kuchni, p�acz�c i wycieraj�c nosy. Na t� scen� wesz�a zaspana Charlotte w wojskowej koszulce, ze sko�tunionymi w�osami. - Cze��, mamo - wyj�ka�a, jeszcze zanurzona w �nie. Do- piero widok dw�ch zap�akanych kobiet, trzymaj�cych si� za r�ce, podzia�a� na ni� jak zimny prysznic. - Co si� sta�o? Matka bez s�owa, z oczami �miertelnie zranionego zwierz�- cia, wsta�a i obj�a c�rk�. - Mamo, co si� sta�o? Co? - Charlotte instynktownie wy- czu�a, �e jest to co� strasznego, �e wszystko, co kocha�a i w czym wyros�a, od tej chwili si� zmieni. - Johnny... Mia� wypadek... Nie �yje... To si� sta�o tu� po balu. - Matka d�awi�a si� s�owami, a Charlotte, gdy tre�� do niej dotar�a, wyda�a z siebie bolesny, zwierz�cy skowyt. - Nie! Nie... nie... mamo... tylko nie to... b�agam. - Matka i c�rka przywar�y do siebie, targane spazmami, a Pam patrzy�a na nie, p�acz�c cicho. Chcia�a by� z nimi, ale tak, by nie wtr�ca� si� zbyt nachalnie. Po chwili przyszed� ze zbola�� twarz� Jim, kt�ry zdo�a� wytrze�wie�. Jeszcze d�ugo siedzieli razem i p�akali, a� wreszcie Alice posz�a do pokoju Bobby'ego. Nie spa� ju�, cho� nakry� si� ko�dr�, jakby wyczu�, �e sta�o si� co� strasznego i chcia� si� przed tym obroni�. Nawet jego niemota nie mog�a by� wystarczaj�c� tarcz�. - Mam ci co� bardzo smutnego do powiedzenia. - Matka przysiad�a na ��ku i obj�a ch�opca. - Johnny odszed� od nas... na zawsze. B�dzie teraz w niebie, u Pana Boga... Johnny bardzo 27 26 ci� kocha�, m�j skarbie. - Wstrz�sana szlochem, czu�a, jak cia�ko syna t�eje jej w ramionach, ale Bobby nie powiedzia� ani s�owa. Gdy go po�o�y�a na poduszce, zobaczy�a, �e p�acze w milczeniu, zgn�biony, za�amany jak reszta rodziny. Starszy brat, kt�rego tak uwielbia�, nagle znikn��. Bobby doskonale rozumia� sens tej tragedii i nie przesta� p�aka� ani na chwil�, gdy Alice pomaga�a mu w�o�y� ubranie. Trzymaj�c si� za r�ce, zeszli na d�. Reszta dnia up�yn�a w cieniu tragedii. Pam zosta�a z Bobbym i Charlott�, a Jim z Alice udali si� do koronera. Na widok zw�ok Alice zn�w si� rozp�aka�a i nie chcia�a odej�� od Johnny'ego, a� m�� musia� j� odci�ga� si��. Potem pojechali do domu pogrzebowego i wr�cili dobrze po po�udniu. Charlotte w milczeniu siedzia�a na podw�rku, a Bob- by wr�ci� do swojego pokoju. Wiadomo�� o wypadku zosta�a podana przez radio, wi�c wci�� kto� dzwoni� albo wpada�, nierzadko z gotowym jedze- niem. Przysz�a te� Becky, kt�ra wygl�da�a jak upi�r, blada jak prze�cierad�o, z wielkim opatrunkiem na policzku. Nie mog�a przesta� p�aka� i w ko�cu Pam musia�a zabra� j� do domu. Dziewczyna w k�ko powtarza�a, �e nie umie �y� bez John- ny'ego, co tylko powi�ksza�o b�l innych. Nast�pny dzie� wydawa� si� jeszcze gorszym koszmarem, bo z ka�d� up�ywaj�c� godzin� do rodziny dociera�a realno�� tragedii. Wieczorem wybrali sal�, w kt�rej miano po�egna� Johnny'ego, a nast�pnego dnia ca�y dzie� przychodzili tam �a�obnicy: przyjaciele, krewni, koledzy ze szko�y. Mia� to by� dzie� rozdania �wiadectw. �mier� Johnny'ego uczczono minut� ciszy, a potem wszyscy si� pop�akali. Pogrzeb by� we wtorek. Alice nigdy nie prze�y�a czego� r�wnie okropnego - do tego stopnia, �e potem niczego nie pami�ta�a. Jedynie kwiaty, d�wi�k dzwon�w i czubki swoich pantofli, w kt�re wbija�a wzrok. Ani na chwil� nie wypu�ci�a z d�oni r�ki Bobby'ego. Charlotte zanosi�a si� od szlochu. Jim, te� p�przytomny, p�aka� cicho. Mow� pogrzebow� wyg�osili dyrektor szko�y i najlepszy kolega Johnny'ego. M�wiono o tym, jakim by� wspania�ym ch�opakiem, m�drym, dobrym, kocha- nym przez wszystkich. Ale nawet najpi�kniejsze s�owa nie mog�y z�agodzi� b�lu rodziny. Ani przywr�ci� zmar�ego do �ycia. Gdy pozostawili go na cmentarzu, wydawa�o im si�, �e ca�y �wiat si� zawali�. W domu nie by�o nic, co mog�oby ich pocieszy�. Johnny zosta� im odebrany w jednym u�amku sekun- dy. Zbyt szybko, zbyt gwa�townie, zbyt makabrycznie. By�o to wr�cz niemo�liwe do zniesienia. A jednak musieli �cierpie� te strat�. Musieli �y� dalej, nie mieli �adnego wyboru. Charlotte usn�a, wyczerpana p�aczem. Bobby w milczeniu le�a� w ��ku. Tak�e przep�aka� ca�y dzie�, wi�c w ko�cu usn��, �miertelnie wyczerpany. Alice i Jim siedzieli na dole, patrz�c �lepym wzrokiem w �cian� i my�l�c o najstarszym synu, kt�ry odszed�, by ju� nie powr�ci�. Ta my�l by�a nie do zniesienia. �adne z nich nie spieszy�o si� do ��ka- zbyt obawiali si� swych my�li i sn�w. Przesiedzieli tak prawie ca�� noc, dopiero o trzeciej nad ranem Alice zdecydowa�a si� po�o�y�. Jim pi�. Znalaz�a go rano na kanapie, a obok pust� butelk� po d�inie. To by� pocz�tek codziennego koszmaru i Alice nie potrafi�a sobie wyobrazi�, by �ycie rodziny wr�ci�o do normalno�ci. Normaln� rzecz� by� codzienny wieczorny powr�t Johnny'ego, marzenia o jego dalszej nauce, rola przy- w�dcy, jak� obejmowa� w ka�dym �rodowisku, tryumfy spor- towe. Normalny by� jego dotyk i buziaki, u�miech i dowcip. To, �e go zabrak�o, nie mie�ci�o si� matce w g�owie. Ka�dy dzie� tylko pog��bia� kryzys. i 28 Rozdzia� trzeci Czwartego lii ipca min�� miesi�c od �mierci Johnny'ego. Alce da�a dowywo�s-ania zdj�cia, kt�re zrobi�a pami�tnego wieczora. Na widok u�miniechni�tego syna w pi�knym garniturze niemal p�k�o jej setce s. Odbitki oprawi�a w ramki i postawi�a wpo- koj ach dzieci i s swojej sypialni. Czasem my�la�a, �e lepiej by�oby ich nieogl�d��.5. By� na nich zbyt przystojny, m�ody, zbyt pe�en �ycia. �wi�teczny dzie� Czwartego Lipca by� w tym roku dla Peterson�w druniem �a�oby. Nie by�o mowy o ogr�dko-witn przyj�ciu. Zip oroszeni go�cie przypominaliby im niedainy pogrzeb, a posza tym nikt nie mia� radosnego nastroju. Nie mieli powod�ww, by si� u�miecha� ani si� cieszy�. W domu by�o cicho i sj�pokojnie jak w kostnicy. Zachowywali siejak ci�ko chorzy, o bo te� byli chorzy. Prze�ycie ka�dego kolej- nego dnia wydslawa�o si� wspinaczk� na najwy�sz� g�r�, am- dok zbola�ych twarzy przy kolacji przygn�bia� ich jeszcze bardziej Alice bardzoo schud�a, pod oczami mia�a ciemne kr�gi. Co- dziennie dz\von�ni�a do Pam Adams i zwierza�a si� jej, �eiue �pi po nocach, l Drzemka dopada�a j� nad ranem, a po godzin^ czy dw�ch ju� : musia�a wstawa�. Czasami zasypia�a w ci|u dnia w fotelu, ; a Jim, rozwalony na kanapie, pi� co noc, pold nie zapjd� w c si�ki alkoholowy stupor. Charlotte codzie%e p�aka�a. Nie wychodzi�a z domu, opuszcza�a wszystkie treningi. Bobby porusza� si� jak w letargu. B�l przyt�acza� ich i zadr�cza�. U Becky tak�e nie by�o lepiej, jak relacjonowa�a Pam. Przez pierwszy tydzie� w og�le nie wsta�a z ��ka, a gdy wr�ci�a do pracy, by�a jak nieobecna, wi�c odes�ano j� do domu. Dopiero niedawno zdoby�a si� na to, �eby pracowa� na p� etatu, ale i tak wci�� pop�akiwa�a po k�tach, nie chcia�a je�� i powtarza�a, �e lepiej by�oby jej umrze� z Johnnym. Reszta rodze�stwa martwi�a si� razem z ni� i op�akiwa�a opiekuna i przyjaciela. - Musisz zacz�� normalnie sypia� - radzi�a Alice Pam. - Pami�tam, �e tak samo si� czu�am po �mierci Mik�'a. W ko�cu natura dopomni si� o swoje, tylko �eby� si� wcze�niej nie pochorowa�a. Mo�e zaczniesz bra� co� na sen? Alice spr�bowa�a, ale nie podoba�o jej si�, �e potem chodzi otumaniona ca�y dzie� i od�o�y�a proszki. - Czy to ju� tak b�dzie zawsze? - pyta�a w przera�eniu. Perspektywa takiego cierpienia przez reszt� �ycia wydawa�a jej si� czym� niewyobra�alnym. - �mier� dziecka to co� innego ni� �mier� m�a. T