15806
Szczegóły |
Tytuł |
15806 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15806 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15806 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15806 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Szukszyn
Przyszedłem dać wam wolność
Wolni Kozacy
© Copyright for the Poiish edition
by Wydawnictwo „Książka i Wiedza",
Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch'
Warszawa 1982
ISBN 83-05-11530-5
Co rok, w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu, w cerkwiach prawosławnych na różne tony głoszono słowa klątwy:
„Łotr i zdrajca, i krzywoprzysiężca, i morderca Stieńka Razin,
0 świętej Cerkwi soborowej i prawosławnej i wierze chrześcijańskiej zapomniał, Wielkiego Gosudara zdradził i wiele niecnych czynów
1 zbrodni poczynił, krew przelewał, a wszystkich prawosławnych, którzy do jego bezeceństw nie przystali, pobił. Ale i on sam niebawem sczeźnie i ze wszystkimi stronnikami swoimi przeklęty będzie! Jako i wyklęci zostali inni heretycy: archimandryta Kassjan, Iwaszka Maksimów, Niekras Rukawow, Wilk Kurycyn, Mitia Konoglew, Gri-szka Otriepiew, zdrajca i łotr Timoszka Akindinow, były protopop Awwakum..."
W mroźnym powietrzu ciężko biły dzwony. Drżała i kolebała się cisza; płoszyły się wróble na drogach. Nad polami białymi, nad zaspami śnieżnymi płynęły uroczyste dźwięki żałobne — ludziom przecież przez ludzi zesłane. Głosy w świątyniach Boga opowiadały słuchającym w ciszy o czymś straszliwym i zuchwałym:
„...Bojaźnią bożą wzgardził, o godzinie śmierci i sądu ostatecznego zapomniał, zbawienie wieczne za nic miał, Cerkiew świętą zgorszył i zbezcześcił, złożoną na krzyż święty Wielkiemu Gosudarowi Carowi i Wielkiemu Księciu całej Wszechrosji Aleksemu Michajłowiczowi przysięgę daną złamał..."
Nad wzgórzami, nad sadybami ludzkimi huczała muzyka dzwonów miedzianych, piękna i niepokojąca, choć dobrze znana. I słuchał jej lud rosyjski, żegnając się krzyżem świętym. Ale kto zgadnie, co się w duszach tego ludu kryło. Strach i zgroza czy też utajona duma i ból po tym, który „o godzinie śmierci zapomniał"? Lud milczał.
„...Chrześcijańskich Rosjan podburzył, prostaków wielu omamił, zuchwale na czele watahy stanął, ojców na synów, synów na ojców, braci na braci podburzał, dusze i ciała przeogromnej masy ludu chrześcijańskiego do zguby przywiódł, wiele krwi niewinnej przelał.
ca, zbój, morderca, zabójca, krwiopijca, łotr i zdrajca, Kozak doński Stieńka Razin, a także jego poprzednicy, nauczyciele tego zła, pierwsi doradcy jego wolę ku zbrodniom kierujący, w szatańskich jego zamysłach udział biorący wspólnicy - Dafan i Awiron - niech będą przeklęci! Anatema !"
Taką to wzniosłą pieśń żałobną obwieściły głosy możnowład-ców - z wtórem pomniejszych - atamanowi Razinowi, gdy żył jeszcze, nim topór moskiewski poćwiartował go publicznie na placu Czerwonym.
W złociste dni sierpniowe 1669 roku Stiepan Razin przypłynął ze swą watahą do ujścia Wołgi i stanął przy Wyspie Czterech Wzgórz.
Razinowcy powrócili z niebezpiecznej, wyczerpującej, długotrwałej, ale wyjątkowo udanej wyprawy przeciw Persom. Dowlekli się ledwo żywi; nie pierwsi i nie ostatni urządzali rozbójnicze najazdy, ale nikt jeszcze nie wrócił z tak bogatym łupem. Za te łupy wielu Kozaków zapłaciło życiem. Wśród nich i on, może najdroższy -Sierioga Kriwyj, ukochany przyjaciel Stiepana, jego pobratymiec. Strugi dońców gięły się pod ciężarem wszelakich skarbów, które „wyhandlowali" od skośnookich szablą, męstwem i wiarołomstwem. Kozacy popuchli od słonej wody, wielu było chorych. Zostało ich zaledwie tysiąc dwustu (bez jeńców). Teraz chcieli nabrać sił, odpocząć, dobrze się odżywić... Zdawało się, że w tym celu znów będą musieli chwycić za broń, ale obeszło się bez tego. Poprzedniego dnia wpadli do nadmorskiej posiadłości astrachańskiego metropolity Josi-f a - zabrali ryby solone, suszone, kawior, chleb, wszystko, co było. Ale tego było za mało. Zdobyli także łodzie, sieci, kotły, osęki, topory. Obeszło się bez użycia broni, bo miejscowi ludzie rozbiegli się prawie wszyscy, a ci, co zostali, nie stawiali oporu. I ataman nie pozwolił nikogo ruszyć. Podarował nawet metropolicie sprzęt cerkiewny i ikony w kosztownych ramach, żeby w Astrachaniu doceniono jego hojność i pokojowe zamiary. Musieli przecież w jakiś sposób przedostać się na Don. A przed wyprawą do Persji zuchy Razina mocno da-
astraehańskim wojewódom7
Dwie były drogi do domu: Wołgą przez Astrachań albo Kumą przez Tiorki. I tu, i tam - carscy strzelcy, którym może już rozkazano wyłapać Kozaków, odebrać im łupy i rozbroić. A_później -postraszyć i puścić do domu, oczywiście nie wszystkich razem. Co robić? Szkoda przecież oddać łupy, a już pozwolić się rozbroić... I z jakiej racji oddać? Zdobyli je własną krwią, okupili wielkimi stratami... A teraz oddać to wszystko? Stiepan zwołał Koło - Radę Kozacką.
...Na radzie huczało jak w ulu.
Z postawionej na sztorc beczki gardłował rozebrany do pasa, potężnej budowy Kozak.
- Co? Do kuma w gości się wybierasz? - odpowiadali mu. - Nie każdy kum lubi darmozjadów. Są tacy, co poczęstują tym, czym się wrota zmyka.
- Wojewoda nie jest moim kumem, a ta sztuka to nie skobel! -odpowiadał hardo Kozak, wskazując na szablę. - Sam potrafię poczęstować każdego.
- Nasz Kondrat to Kozak chwytliwy: jak chwyci babę za cycki, to krzyczy: „Zaklepane!" Ale chciwy!
Dokoła buchnął śmiech.
- Hej, Kondrat! - naprzód wysunął się stary, suchy Kozak z wielkim, haczykowatym nosem. - Co się tak zarzekasz, że wojewoda nie jest twoim kumem? Jak to sprawdzić?
- Sprawdzić? - ożywił się Kondrat. - Wyciągnij język. Jeśli będzie krótszy od twojego nosa, to znaczy, że wojewoda jest moim kumem. Wtedy możesz mi głowę uciąć. Ale nie jestem taki głupi, żeby łba po próżnicy nadstawiać. Wiem, że językiem możesz trzy i pół razy szyję opasać, a gdyby twój nos tylko trochę skrócić, to ledwie do karku sięgnie...
- Dość tego pyskowania! - poważny Kozak w stroju esauła zepchnął Kondrata z beczki.
- Bracia!-zaczął i wszyscy dokoła przycichli.-Od gadania głowa
lub Wołgą. Obie zamknięte. I tu,' i tam trzeba przebijać się siłą. Zacień dureń nas za dobre słowo nie przepuści. A skoro tak, to pomyślmy, którędy łatwiej. W Astrachaniu od dawna na nas czekają. Myślę, że zebrano tam ze dwie partie strzelców: nowi przyszli, a starych jeszcze trzymają. Z pięć tysięcy, jeśli nie więcej. Nas - ledwp tysiąc z hakiem. A ilu chorych! To jedno. A w Tiorkach - tam też strzelcy...
Stiepan siedział na kamieniu, w pewnym oddaleniu od beczki. Przy nim stali lub siedzieli esaułowie i setnicy: Iwan Czarnojariec, Michaj-ło Jarosławów, Froł Minajew, Łazar' Timofiejew i inni. Stiepan słuchał Suknina z obojętnością, zdawało się, że myślami jest daleko, że wcale nie słucha. Nie słuchając jednak, dobrze wszystko słyszał. Niespodziewanie odezwał się głośno i ostro:
— A ty sam, Fiodor, jak myślisz?
— Na Tiorki, bafka. Tam też niesłodko, ąle lżej. Tu wszyscy głowy za nic położymy, nie przejdziemy. A Tiorki, Bóg da, weźmiemy, przezimujemy... Jakoś się urządzimy.
— Tfu! - wyrwał się znowu suchy, żylasty Kozak, Kuźma Choro-szyj, o przezwisku Styr. -Ty, Fiodor, jakbyś nigdy Kozakiem nie był! Tam nie przejdziemy, tu nas nie puszczą... A czy nas kiedykolwiek puszczali? Czy nas gdziekolwiek czule, ze łzami prosili: „Chodźcie, Kozaczkowie, potyrpajcie nas!" Pokaż mi taki grodek, a bez portek do niego polecę...
— Nie wtrącaj się, Styr! - odezwał się szorstko esauł.
— Ty mi gęby nie zatykaj! - rozzłościł się Styr.
— Czegóż ty chcesz?
— Niczego. Ale mi się zdaje, że tu ktoś przed czasem szabelkę zawiesił.
— Kto jak kto, Styr - odezwał się złośliwie Kondrat, stojąc obok starego - ale ty się bez szabli możesz obejść. Swoim językiem nie tylko Astrachań, ale i Moskwę na kolana rzucisz. Nie gniewaj się, ale język to masz przydługi. Pokaż no? - Kondrat udawał poważne zaciekawienie. - Powiadają, że masz język nie zwyczajny, ale sierścią porośnięty...
— Język to głupstwo! - odparł Styr i wyciągnął szablę z pochwy. -Lepiej ci ja tę laleczkę pokażę...
— Dość! - huknął Czarnojariec, pierwszy esauł. - Psie ogiery! Obaj pyskaci. Sprawa poważna, a oni tu...
wypadek odsunął się od Śtyra.
- Mów, Fiodor! - rozkazał Stiepan. - Ciągnij, coś zaczął.
- Na Tiorki trzeba, bracia, to pewne. Tutaj zginiemy. A tam...
- A co zrobimy z-łupami? - rozległy się głośne pytania.
- Przezimujemy, a na wiosnę...
- Nie! - krzyknęło wielu Kozaków. - Dwa lata nie byliśmy w domu!
- Zapomniałem już, jak baba pachnie.
- Mleczkiem, jak...
Styr odpiął szablę i cisnął nią o ziemię.
- Sami jesteście baby! - powiedział z gniewem i goryczą.
- Ruszajmy na Jaik! - rozległy się głosy. - Zdobędziemy Jaik, pohandlujemy z Nogajcami! Teraz jesteśmy z Tatarami w zgodzie.
- Do doomu! - krzyczeli Kozacy. Podniósł się tumult.
- Ale jak do domu? Konno na patyku?
- Wojsko jesteśmy czy nie? Przebijemy się! A jak się nie przebijemy, to zginiemy. Wielka rzecz, nie my pierwsi...
- Nie zdobędziemy teraz Jaiku! — usiłował przekrzyczeć ich Fiodor. - Osłabliśmy! Daj Boże, żeby nam na Tiorki sił starczyło! -jego głos zginął jednak w zgiełku.
- Bracia! - na beczkę wgramolił się krępy Kozak, kudłaty, o potężnych barach. — A może się przed carem ukorzyć? „Oto składamy głowy swoje pod topór, zetnij lub zmiłuj się!" Zmiłuje się! Jermaka przecież ułaskawił...
- O, car się zmiłuje! Dogoni i jeszcze raz się zmiłuje!
- A ja myślę...
- Przebijać się! - uparci, tacy jak Styr, trwali przy swoim. - Po diabła mędrkować! Znaleźli się mądrale...
Stiepan wciąż siedział, smagając cholewę krótką trzcinką. Gdy usłyszał o carze, podniósł głowę. Popatrzył na kudłatego... Jakby chciał zapamiętać, co to za mądrala pierwszy zaproponował, żeby kłaść głowę pod topór.
- Batia, przemów ty, na rany Chrystusa! - zwrócił się do Stiepana Czarnojariec. - Bo ta gadanina nie skończy się do wieczora.
Stiepan podniósł się, ruszył na środek, patrząc prosto przed siebie. Krok miał twardy, ciężki, nieustępliwy. Nogi z lekka kabłąko-wate. Ale od razu widać, że to krzepki chłop, nie zwalisz go tak
10
11
słość tania, śmieszna,leczTsijąca tą^ sarrią"dęzfeąśłłą, którą odznaczała się cała jego postać.
Przyciszyło się. Potem zapadło milczenie.
Stiepan podszedł do beczki... Z beczki zeskoczyli Fiodor i kudłaty Kozak.
- Styr! - zawołał Stiepan. - Chodź do mnie. Lubię twoje gadanie, Kozacze. Chodź, chcę cię posłuchać.
Styr podniósł szablę i, terkocząc bez przerwy, ruszył w stronę beczki.
- Timofieicz, sam osądź! Gdybyśmy zaczęli z twoim ojcem, wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, wtedy, w Woroneżu, namyślać się i wróżyć sobie, czy iść, czy nie iść, to nigdy Donu nie zobaczylibyśmy. A my - bez namysłu, zerwaliśmy się, ruszyliśmy nie patrząc za siebie. I zostaliśmy Kozakami! I Kozaków spłodziliśmy! A tu nie widzę ani jednego Kozaka - same baby! Czyśmy się już wojować oduczyli? Przestraszyliśmy się tych strzelców rzeźników? Co się z wami stało, Kozacy?...
- Dobrze mówisz - pochwalił Stiepan. Kopnął beczkę, przewrócił ją na bok i rzekł do starego: - Ano, gadaj z beczki, żeby cię lepiej słyszeli.
Styr nie zrozumiał.
- Jak to?
- Właź na beczkę, gadaj! Ale tak samo gładko.
- Niewygodnie. Po coś ją przewrócił?
- Spróbuj, może się uda.
Styr, ubrany w perskie szarawary, tak barwne, że trudno je opisać, z krzywą turecką szabelką u boku, gramolił się na obły brzeg beczki, wywołując wybuchy śmiechu i okrzyków. Wlazł w końcu i spojrzał na atamana.
- Mów - powiedział ataman. Nie wiadomo było, co też sobie zamyślił.
- Właśnie mówię, czemu tu Kozaków nie widzę. Wszyscy jacyś.... Beczka obróciła się nieco. Styr zatańczył na niej, machnął rękami,
usiłując utrzymać równowagę.
- Mów! -nalegał Stiepan, również się uśmiechając. - Mów, stary!
- Nie mogę przecież! Wierci się jak baba, co nagrzeszyła...
- Z przysiadami, Styr! - wołali Kozacy.
12
f UKĆIZ., UU {JOLI Ćtll
, \Ćlt\cS LWWJd UłaL
Styr nie mógł utrzymać równowagi, zeskoczył z beczki
- Nie możesz? - głośno, z naciskiem zapytał Stiepan
- Daj, postawię ją na sztorc...
- Widzisz, Styr, gadać to ty potrafisz, ale jak nie masz gruntu pod nogami, też nie możesz Ja tak nie będę
Stiepan podniósł beczkę, stanął na niej
- Mnie też pilno do domu' Ale do domu musimy przyjść jak gospodarze, a nie jak zbite psy - Ataman mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, od jednego do drugiego zaczerpnięcia tchu; milkł i znowu rzucał ostre, pełne treści słowa. Brzmiało to mocno i przekonywająco W jego sposobie zachowania się i przemawiania było wiele autentycznej, władczej siły, ale też kryło się sporo kunsztu i doświadczenia Wiedział, j a k trzeba mówić, chociaż nie zawsze wiedział, c o
- Żebyśmy się na Donie nie kręcili jak Styr na beczce, musimy przejść z bronią i łupami Za mało nas. bracia, zęby się przebijać, sił nie starczy Jesteśmy zmęczeni Dużo chorych A choćbyśmy się nawet przebili, to się potem nie pozbieramy Wykończą nas Nasza siła jest na Donie, tam ją zbierzemy, ale przejść musimy bez szwanku Na razie postoimy tutaj, odpoczniemy Najemy się do syta Przewą-•chamy, co tam dla nas szykują w Astrachaniu Teraz rozpakowujcie się. Nałowimy ryb, jest ich tu dużo' Wystawie czujki'
Kozacy zaczęli się rozchodzić Rozwiązywali toboły, szykowali sieci. Rzucali na ziemię drogie perskie szaty Deptali po nich. Przeciągali się z rozkoszą, wystawiając pod rodzime słońce wychudłe boki Po dwóch wchodzili do wody, rozciągając niewody Pokrzykiwali, popiskiwali, przeklinali wesoło Tu i ówdzie zapłonęły ogniska, zawieszono na trójnogach wielkie, żołnierskie kotły
Chorych przeniesiono ze strugów na brzeg, poukładano obok siebie. Oni też się cieszyli słońcem, radosną krzątaniną, która zapanowała na wyspie Jeńców również sprowadzono na brzeg, do pomocy -zbierali drwa, nosili wodę, rozpalali ogniska
Dla atamana rozstawiono jedwabny namiot Tam pociągnęli esau-łowie; wydawało im się, że ataman czegoś nie dopowiedział, że coś przed nimi ukrywa Radzi by zrozumieć, co właściwie zamyśla
Stiepan wyjaśniał cierpliwie, ale znów nic określonego nie powiedział, i złościł się, że za długo gada Niczego nie ukrywał - sam nie wiedział, co robić
13
- -¦ z caireM mętna eo teraz zsafiefac- mówił starając się me patrzeć na esaułów. - Nie damy rady. Skąd! Zastanówcie się sami!
— To jak mamy się przedrzeć? Na co czekamy? Na wojewodów?!
— Trzeba ich oszukać. Chodził przecież dawniej Wańka Kondyriew do szacha po łupy i przepuścili go. I my tak samo: nagrzeszyliśmy, ale teraz jesteśmy grzeczni, chcemy do domu - i już.
- Żeby nas nie przechytrzyli. Przepuszczą, a w Astrachaniu pobiją
— odezwał się rozważny, doświadczony esauł Froł Minajew.
- Nie odważą się, Don powstanie. Z hetmanem car też ma kłopoty. Nie, nie pobiją. Ale lepiej nie pchać się na rożen. Jak nas przypili,. poślemy stanicę do cara. Pokornej głowy miecz nie usiecze. Będziemy tu tkwili jak bielmo na oku, oszczędzimy siłę, którą mamy. A jak. zaczniemy się pchać, to nas pobiją. — Stiepan popatrzył na esaułów. — Jak widzicie, sam nie wiem, co robić. Trzeba poczekać.
Esaułowie milczeli, zamyśleni. Oni też nie wiedzieli, co robić. Ale domyślali się, że Stiepan ma coś jeszcze w zanadrzu, o czym na razie1 nie chce mówić.
- Tylko głupiec zgodziłby się, żebyśmy tu, odpoczywając, sterczeli za jego plecami - podjął znowu Stiepan. - Nie myślę, żeby astrachańscy wojewodowie byli aż tak głupi. A z księciem Lwowem mam taką umowę, że w razie czego będziemy pomagać sobie wzajem.
— Od kiedy to jesteście w takiej przyjaźni? — zapytał z ciekawością Łar'ka Timofiejew, mądry, ale i okrutny esauł, o niespodziewanie łagodnych, błękitnych oczach. - Czy to nie twój pobratymiec przypadkiem?
Łar'ka Timofiejew zawsze taki był - pokpiwający, skłonny da złośliwostek. Ale Stiepana kochał jak babę, był o niego zazdrosny, choć starał się tego nie okazywać. Wpadał w gniew i stale domagał się, aby Stiepan wiedział, dokąd iść i co robić, i żeby postępował bez miłosierdzia. A kiedy atamana ponosiła nieokiełznana wściekłość,, Łar'ka stale był przy nim, gotów podpowiedzieć, na kogo ataman ma skierować swój gniew. I znikał natychmiast, gdy ataman ochłonął i zaczynał mieć wyrzuty sumienia. Stiepan nie lubił go za to, choć cenił jego oddanie.
Stiepan nie od razu odpowiedział, ociągał się. Nie chciał jeszcze rozgłaszać swojej tajnej umowy ze Lwowem, drugim wojewodą astrachańskim, ale wiedział, że trzeba coś powiedzieć, jakoś ich, uspokoić... Pomyślał chwilę, spojrzał na Łar'kę.
14
"^ A kto tiaS peprżeanlo prz"ez Astraćnaft na JalKTprzepuścił? Matka Boska Niepokalana? W takich sprawach trudno liczyć na jej pomoc. Niech nam się teraz noga powinie, mogę sypnąć Lwowa. On o tym wie. Sam sobie będzie szkodził?
- A jak ci teraz pomoże?
Stiepan, jak widać, i nad tym się już zastanowił.
- Będzie Prozorowskiemu wiercił dziurę w brzuchu: „Przepuść Stieńkę, niech go diabli wezmą! Będzie tu z dnia na dzień w siłę rósł, wciąż nam zagrażał". Musi tak postąpić. Trzeba tylko jakoś się z nim spotkać...
- A jeżeli car im każe? - Łar'ka chciał wiedzieć wszystko. - Co wtedy? Czy Lwów przeciw woli carskiej pójdzie?
- Z carem, jak dotąd, nie zadarliśmy, po co ma się wtrącać? Powiadam wam, car ma kłopoty z Ukrainą. Iwan Sierko zawsze nam przyjdzie z pomocą. A jeżeli z Sierką się dogadamy, to chytry Doroszenko też się na naszą stronę przechyli. On zawsze ciągnie do tych, co mają siłę. Car wyżej od nas siedzi, na tronie, powinien to widzieć. I widzi. Przecie nie dureń... — Stiepan zamilkł znowu, spojrzał na Czarnojarca. - Iwan, poślij na Don ze dwóch, trzech sprytnych chłopców, niech spłyną do Panszyna w dół, powiedzą, że z nami źle. Kto tam bardziej skory, niech się zbiera i idzie.do nas -Wołgą czy przez Tiorki, jak komu wygodniej. Do grebieńskich też poślij. Niech idzie, kto ma chęć. A gdy ze wszystkich stron do nas przywalą, zobaczymy, jak wtedy zaśpiewają wojewodowie. Poślij, Iwan. Przyjdą, nie przyjdą, ale. niech będzie głośno, my się zawsze z hałasem zbieramy. A hałasem to i tych - kiwnął głową w stronę Astrachania - postraszymy. Od razu zrobią się potulniejsi.
- Do grebieńskich posłałem - odparł Iwan.
- Dobra. Wyślij teraz nad Don. Chodź, Froł, rzucimy okiem na warty.
Stiepan wyszedł z namiotu. Sprzykrzyło mu się gadanie. Znów mu w duszę włażą, nerwy szarpią.
- Po diabła tyle metropolicie zostawiłeś? - zapytał z niezadowoleniem Froł, idąc parę kroków za Stiepanem.
- Tak trzeba - odparł krótko ataman, pogrążony w myślach. I dorzucił po chwili: - Będzie się modlił za nas, grzesznych.
- A po co jasyr?
"' - Chytry jesteś, Froł, ale skąpy. Cerkiew to jak kurwa poczciwa,
15
jej, i-ł-^j ^i-jwłj
spierać to lepiej konno po bagnach gonić.
Stiepan zatrzymał się przed zatoczką, zapatrzył w jasną, spokojną wodę... Splunął, ruszył dalej. Bezczynność dręczyła również i samego atamana.
- Cni mi się, Froł. Długo tak nie można. Skiśniemy. Szli pewien czas w milczeniu.
Stara była przyjaźń Stiepana z Frołem, stara i dziwna. Stiepanowi podobała się solidność Froła, jego rozwaga, która zresztą czasem niespodziewanie zawodziła: Froł potrafił niekiedy zrobić coś takiego, co nawet zawadiace Sieriodze Kriwemu nigdy nie strzeliłoby do łba. (Pięć lat temu wjechał konno do cerkwi i zapytał: „Którędy droga na Kijów?"). Te wyskoki, za które czasem ciężko płacił, też się Stiepanowi podobały. Froł wyglądał na starszego od Stiepana, chociaż byli w równym wieku. Stiepan liczył się z Frołem, słuchał jego rad, ale udawał, że z nich nie korzysta, a czasem umyślnie robił mu na przekór czy raczej na złość, chociaż sam chyba nie umiałby wytłumaczyć (zresztą nie zastanawiał się nad tym), dlaczego to robi. Froł jest rozsądny, cierpliwy. Zarządzi coś Stiepan na złość, spojrzy, żeby się upewnić, co on na to, a Froł - nic, milczy i robi, co kazano. Ale Stiepan czuje, że zadaje ból przyjacielowi, czuje - i dlatego czasem wyraźnie demonstruje przed wszystkimi swoją wielką przyjaźń z Frołem.
Nagle w pobliżu, w przybrzeżnych krzakach, usłyszeli głosy kobiece, plusk wody. Ktoś się kąpał.
- Kto to może być? - zainteresował się Froł.
- Cicho... Nastraszymy, Stiepan pochylił się, ruszył naprzód 'czujnym, bezszelestnym kroKiem. Skradał się jak podczas łowów, zerknął nawet gniewnie na Froła, żeby nie robił hałasu.
- Aaa - domyślił się Froł. Przygiął się i również zaczął stąpać
cicho.
Nadeszła jedna z tych chwil, kiedy ataman nagle przeobrażał się, koncentrował. Taką miał właśnie naturę. W boju też. W mgnieniu oka wszystko potrafił dostrzec i wszystko właściwie ocenić, pojąć. Tylko nozdrza mu lekko drgały i głos stawał się spokojny, jak gdyby cichł. Mówił wtedy mało, rzeczowo. Orientował się błyskawicznie, szybko podejmował właściwą decyzję: żeby tylko dobrze rzecz przeprowadzić, żeby pędzić, otaczać, przeć naprzód - zwyciężyć czy też wymknąć się z pułapki. Widocznie w takich momentach wyżywała się
16
lat czterazTe-sTO, życienauczyło' ~geii 'przebiegłości, T bTcrutfie] śżfuKi wojennej; umiał myśleć i znał się na ludziach. Albowiem w tym twardym, dumnym, a nawet zarozumiałym, nieustępliwym, czasem bezlitosnym człowieku kryło się dobre, współczujące serce, wrażliwe na cudzy ból. Tmdno w to uwierzyć, ale dowodzi tego całe życie atamana. Gdy stykał się z podłością i złem, natychmiast go ponosiło. Rozsądzał wtedy bez wahania: skrzywdziłeś - zapłać za to. W takich chwilach stawał się brutalny i okrutny. Ale ludzie wyczuwali w nim to dobre, współczujące serce. Ono do niego przyciągało, budziło nadzieję, bo człowiek pokrzywdzony musi przecież komuś o swojej krzywdzie opowiedzieć. I chociaż ta ufność powszechna, ta wiara, z którą się do niego zwracali, chwilami stawała się ciężarem -odtrącenie tych ludzi byłoby na j okrutniej szym okrucieństwem, na które nie potrafiłby się zdobyć, nie byłby do tego zdolny, nie próbowałby nawet. Dręczył się tylko i wściekał, zawsze chciał zdążyć z pomocą, ale nieraz przybywał zbyt późno albo przeciwnik okazywał się za silny dla niego... I wtedy serce ściskało mu się z żalu i gniewu. Krył się ze swoją uczuciowością i jeszcze bardziej się wściekał. Chronił i kochał przyjaciół, ale wiedział, który jest czego wart. Przyjaźnie zawierał szumnie i okazywał wylewnie, bratał się łatwo, ale potrafił każdego szybko ocenić, nie rozczulał się nad nikim i nie przejmował szczególnie, ale chwilami męczyło go, że musi być taki trzeźwy i przytomny. Czasem próbował zastanawiać się nad swoim życiem - dokąd go niesie i po co? - ale powstrzymywał się. Nie dlatego, żeby go na to nie było stać, ale... Wówczas trzeba by usiąść na brzegu i rozmyślać bez końca, a tego właśnie nie potrafił - długo siedzieć bezczynnie. Są tacy ludzie - ledwie usiądą, żeby pomyśleć, już ich podrywa, żeby coś robić. Wtedy wychodzą chociaż na podwórko, kołek w płocie poprawią, polano rozrabia. Takie niespokojne duchy.
...Kąpała się córka astarińskiego Mamed-chana ze swoją niańką. Persjanki wyrwały się spod straży i zapomniawszy o całym świecie -cieszyły się ciepłem i wodą. Były rozbawione i bezbronne - jak dzieci.
Kozacy podkradli się bliziuteńko... Stiepan wyprostował się i wrzasnął. Księżniczka ze strachu aż przysiadła, nawet wstydliwego
17
ciałem.
Stiepan chichotał bezgłośnie; Froł uśmiechał się i pożerał wygłodniałymi oczami piękne, młode ciało księżniczki.
- Słodka dziewka, taka jej mać -powiedział czule. - Serce rozpala, żmija!
- No, ubieraj ją! - powiedział Stiepan niańce. - Albo precz, do wody. Coś się tak nastroszyła jak kwoka?
Niańka nie zrozumiała - obie kobiety patrzyły na mężczyzn ze strachem.
- Do wody! - powtórzył Stiepan. I wskazał ręką.
Młoda i stara ukryły się w wodzie po szyję. ,
- Po coś popędził -westchnął Froł. - Chociaż popatrzeć...
- Oczami się nie nasycisz. "'
- Poganki, a też się wstydzą.
- Ich baby więcej skromności nauczone niż nasze. Grzech.
- Taka może doprowadzić do grzechu... Oślepnę! Kobiety patrzyły na nich, czekały, aż odejdą.
- Co? - z niewyraźnym uśmieszkiem zagadał Froł. - Gdybym spotkał cię gdzieś sam, upieściłbym... Chciałabyś do taty, co?
Niańka powiedziała coś gniewnie w swoim języku.
- To, to - „przytaknął" Froł. - Jej tatuś to szelma. Porzucił córuchnę i zwiał...
- Przestań już - powiedział Stiepan. - Niech się kąpią. Odeszli.
Dwóch Kozaków trzymających wartę na wzgórku też zapomniało
0 bożym świecie - rżnęli w karty. Bank stanowiły złote pierścionki, naszyjniki, bransolety... A nawet jakiś wspaniały szal.
Gracze - jeden stary, siwy, drugi jeszcze młody, szczeniak prawie -pochłonięci grą, nie słyszeli nawet zbliżania się Stiepana z Mina-jewem.
- Sukinsyny! - krzyknął nad nimi Stiepan. - Na warcie?
- Któż tak robi? - dorzucił swoje Froł.
Młody Kozaczek zerwał się i uskoczył w bok. Stary opuścił głowę
1 trwał w tej pozycji. Cały był sczerniały od słońca, tylko głowę miał jasną i srokatą brodę. Czarną, suchą dłonią przygładził czuprynę.
- Jak się zwiesz? - zapytał Stiepan młodego.
- Fiodorow.
18
¦¦- MakSiaT .....¦-¦------- V--..;..,,,. ,..„.,...,„.,...,.....-,,.„.„„.....„,„,,7„,
- Wiesz, czym to pachnie grać w karty na warcie?
- Wiem.
- A czemuś uciekał? Przede mną chcesz uciec?
- Przebacz, batia.
- Chodź tutaj. Kozaczek zawahał się.
- No, nie będę się za tobą uganiał, po diabła mi jesteś potrzebny. Stary, ściągaj portki, tobie trzeba będzie wsypać, skoro młody uciekł. Jeśli on nie ma sumienia...
- Ech, ech - westchnął stary i zaczął ściągać portki. - Za młodu nie byłem bity, to chociaż na starość z nahajką się zapoznam. Nie zanadto się staraj, Stiepanie Timofieiczu, bo twoja ręka...
Stiepan spod oka obserwował młodego. Wracał, już po drodze rozpinając pas.
- Nabroiłeś i w krzaki? - powiedział Stiepan. - Źle, Kozaku. Przed swoimi się nie ucieka. Żebyś to raz na zawsze zapamiętał. Wsyp mu, Mikifor, pół setki gorących. A z tobą inaczej się policzymy.
- Kładź się, Maksymku, wsypię ci, łobuzie, żebyś starych ludzi nie bałamucił — ucieszył się Mikifor.
- Ograł cię? - zainteresował się Stiepan.
- Do czysta ograbił, szelma!
- Zuch! A ty też nie bądź fujara!
- Kiedy on szachruje! - wykrzyknął stary Kozak, złoszcząc się i skarżąc zarazem.
- Kto? Ja szachruję?! - oburzył się Maksia. - Gadasz byle co, wujku Mikiforze... Karta mi szła. Sam wczoraj do Minki Chochłowa złoty łańcuch przegrałem, karta mi nie szła...
- Kładź się, kładź — poganiał stary. Maksia spuścił portki.
- Jeżeli nawet szachruje, trzeba patrzeć, po to masz oczy - wtrącił Froł dla sprawiedliwości.
- Upilnujesz ich! Wiją się jak diabły w smole... Przysięgałem, że nie będę grał, ale skusił mnie, pieskie nasienie...
Maksia przyłożył twarz do ziemi, przygryzł zębami dłoń. Stiepan z Frołem poszli dalej sprawdzać warty.
19
dział MikTfor'
- Powiem, że już, to nie uwierzysz, będziesz gadał, że oszukuję... -Maksia wypuścił dłoń z zębów, miał ochotę coś jeszcze powiedzieć, nawet głowę uniósł, ale w tym momencie oparzyło go smagnięcie nahajką. Jęknął z bólu, przygryzł dłoń i krzyknął przez zaciśnięte zęby: - Nie wściekaj się, cholero!
- Po twoich plecach poznam, kiedy starczy - powiedział stary. -A tu masz za „cholerę"! - jeszcze raz dotkliwie smagnął chłopca. Potem jeszcze raz i jeszcze raz, z całego serca, z zapałem... Wkrótce miał już dosyć, przyłożył siedem razy i rozkazał: - Wciągaj portki, będziemy dalej grać. Teraz już nie będziesz szachrował.
- Nie' będę z tobą grał!
- Nie chcesz, to kładź się z powrotem, całe pół setki odmierzę. Maksia skrzywił się, splunął ze złością i boczkiem przysiadł na
kamieniu. Wrócili do gry.
Stiepan i Froł zatrzymali się na wzgórku.
W dole huczał, roił się, bulgotał obóz.
Różnobarwność. Pstrokacizna ubrań i przedmiotów, hałas, zgiełk, krzątanina - wszystko to przypominało raczej jarmark, nie obóz wojskowy.
Stiepan długo milczał, patrząc w dół. Wreszcie powiedział ze szczerością:
- Nie, Froł, z takim taborem to nie wojna, lecz nieszczęście: graty będą ciążyć jak kamień u szyi. Do czego oni są teraz zdolni? Tylko do handlu.
- Więc trzeba jak najprędzej to wszystko przehandlować.
- Gdzie? Komu?
- Tiorki możemy zdobyć!
- Tiorki - w zamyśleniu, ale z wyraźnym sprzeciwem powtórzył Stiepan. - A na co mnie... te Tiorki? Mnie jest Don potrzebny.
Wyczerpani, zmęczeni, wygłodniali, spaleni bezlitosnym morskim słońcem ludzie rozmaicie wykorzystywali upragniony wypoczynek. Wypoczynek w pobliżu ziemi rodzinnej, za którą się stęsknili.
20
wił się wygodnie na kupie szmat i zabawia młodych Kozaków:
- Wraca chłop z pola, podchodzi do swojej chaty, zerka w okno, a w chacie Moskal... hm... jego żonę całuje.
Chochoł jest świetnym aktorem, wstał i pokazuje, jak chłop idzie do domu, niczego nie podejrzewając, jak zagląda w okno — i widzi... Naśladuje z umiarem, bez pośpiechu, z ukontentowaniem.
— Chłop podchodzi do chaty, a Moskal, gdy go zobaczył, hyc na piec, przykrył się, sukinsyn, i udaje, że śpi. Chłop wchodzi do chaty i widzi, że Moskal śpi, a żonka krząta się przy piecu. „Niby nic nie widziałem!" — mówi chłop. „A co miałeś widzieć?"-pyta żonka. „Jak to, co, diable nasienie?!" - „Za co mnie wyzywasz, czarci pomiocie?" „Jak to, za co? Czy nie widziałem, jak cię Moskal całował?" „Kiedy?" „Jak to, kiedy?"
Młodzi z zapartym tchem słuchają, co będzie dalej, chociaż z pewnością znają już tę historię.
W innym znów miejscu - bandurzysta... Nastroił swój instrument, leniwie brząka w struny. Tak samo bez pośpiechu, jakby z łaski -krąży w kole, kołysze ramionami, jak jakiś nowogrodzki „Pers-". Ani śpiewa, ani tańczy - w jego ruchach jest coś spokojnego, odwiecznego, wszystkie chwyty, podrygi, kroczki dokładnie sprawdzone. Na to można patrzeć i słuchać bez końca. I snuć własne myśli. Rytmiczne, śpiewne, bliskie sercu.
Leciały łabędzie i siwe, Zaleciały na szczerą równinę, A w tej ci równinie łaźnia stoi. Wróbel drwa rąbie, A karaluch w ogień trąbi. Myszka wodę nosi, Weszka się kokosi. Muszcze się muszcze, A w łaźni się pluszcze. Białą gnidkę wyiskała, Na rogóżkę wyczesała; Cienkie nóżki połamała -Ponieśli i wesz...
A tutaj gra wojenna, którą każdy z Kozaków ma we krwi: podrzucają w górę ucięte łodygi sitowia i tną je w locie szablami — kto ile razy przetnie. Prawdziwy pokaz talentówr Cienko pogwizdują lśniące
21
mistrzem jest Dziad. Siłę i krzepę ręki wykształcił w niezliczonych wyprawach, przez całe życie machał szablą i doskonale zna swoje rzemiosło. Uczy młodych:
- Spieszysz się... Nie spiesz się.
- Chciałbym jeszcze raz smagnąć.
- Smagniesz, jeśli nie będziesz pcheł łapał. Nie na całą rękę popuszczaj... Nie na całą. Żeby ci szabla sama dokoła ręki chodziła. Nie od psów się oganiasz. Tak... Popatrz.
Smuga zimnej stali jest zdumiewająco posłuszna ręce Dziada, jakby nie zabijania uczył, lecz bawił się kosztownym, lśniącym cackiem. Sam się sobą zachwyca, wyszczeiza popsute zęby, przygaduje:
- O tak, o tak...
- No? - skrzywił się szczeniak taki jak Maksia.
- Gówno! Widzisz? Mój łokieć ani drgnie.
- Za to cios słaby.
- Mocny cios ci tutaj niepotrzebny, potrzebna ci szybkość. A jeżeli chcesz mocno, wtedy całą ręką i - do siebie. Raz, dwa, sieczesz w łeb! Wtedy - wal, ile sił starczy, i do siebie, do siebie...
Pół setki młodych nad wodą macha szablami. Grają mięśnie ich ogorzałych, spoconych ciał. Piękne.
Stiepan zszedł ze wzgórza i stojąc na Uboczu zapatrzył się na ten mity jego sercu widok. Zbliżył się do niego Iwan Czarnojariec, Iwan Awierkijew, S^uknin i Łar'ka Timofiejew.
- Z trzciną to umiecie! A między sobą?! - nie wytrzymał Stiepan. Przestali wymachiwać szablami.
- No, który z was największy chwat? - ataman wyciągnął szablę, czekał. Lubił młodych, ale gdyby któryś z tych chłopców spróbował zmierzyć się z nim w sztuce władania szablą, to starłby się z nim na śmierć. - Cóż to, nie ma żadnego? Ale mi Kozacy! Tak ich uczysz, Dziadku? Tylko z trzcinami są dobrzy. Takie zuchy. Dobrzy do zawodów przy żarciu — który więcej zje, ten największyzuch. Ech... — ataman żartował. Ale umiał też pouczać całkiem serio: „Fajtłapy nie kocha nawet najbrzydsza baba. Fajtłapę kocha tylko śmierć". Potrafił karać za niezręczność, za nieporadność i gapiostwo. Tym razem tylko żartował. Cieszyło go, że młodzi nie tracą czasu, lecz ćwiczą się
22
który? Naprawdę mam ochotę.
Dziad rębajło smarknął głośno, wytarł nos zamorską chustką niezwykłego kunsztu, zatknął ją z powrotem za pas.
- Czy dobrze słyszałem? - zwrócił się do młodych.
- Ktoś się tu chyba przechwala, co?
Młodzi uśmiechali się, patrząc na atamana. Oni go też kochali. I wiedzieli, jak umie władać szablą.
- Ja się przechwalam! Ja! — powiedział Stiepan.
- Ho, ho! Ataman? - zdziwił się Dziad. - Nie żartuj, batia. Już chciałem do kogoś mrugnąć, żeby przyciął samochwale język, a to, patrzcie go, sam ataman. Twoje szczęście, że mam jeszcze dobre oczy...
- A są tu tacy, co potrafią przyciąć?
- Są - odparł skromnie Dziad. — Potrafią.
- Gdzież oni są?
- A tu. Przed tobą. Nie bacz na to, że mają jeszcze mleko pod nosem. Wojować umieją.
- Kto? Ci tutaj?
- Aha, ci sami.
Stiepan skrzywił się, wsunął szablę do pochwy.
- E, takie cielęta...
_ Ojej! - powiedział Dziad i podniósł palec w górę. - To o nas, synkowie! Myśli, że my tylko dziewczyny potrafimy szturmem brać. Nie ma rady, będziemy musieli dać atamanowi nauczkę. Ale leciutko, żeby tylko zapamiętał. Nie zapominajcie, że to jednak ataman. Czemuś szabelkę schował, batia?
Nagle z góry, od strony warty, rozległ się okrzyk:
- Strugi!
Spadło to jak grom z jasnego nieba. Tego się nikt nie spodziewał. Zbyt spokojnie było dokoła, zbyt miło grzało słoneczko i zbyt pokojowo nastroili się Kozacy.
Obóz przycichł. Spoglądali w górę, w stronę patroli. Nie mogli uwierzyć.
- Skąd?
- Od Astrachania!
- Dużo? - krzyknął Czarnojariec. Wartownicy widać liczyli, nie odpowiadali.
23
- Że trzydzieści! - zdążył odkrzyknąć młody Kozak z warty, ale i nni go poprawili:
- Z pół setki! Dużo!
Esaułowie zwrócili się w stronę Stiepana. Teraz wszyscy patrzyli na niego.
Stiepan rozważał w popłochu. Cały wielki obóz zamarł.
- Do wioseł! - powiedział ze złością.
Wszystko nagle stało się jasne: trzeba uciekać. Pół setki dużych astrachańskich strugów ze strzelcami - to za dużo. Pokonają.
- Na strugi! Do wioseł! - popłynęło z krańca do krańca.
Cały obóz zakołysał się, zaruszał, zamigotały, splątały się kolory. Ale to nie strach opanował tych ludzi, tylko złość, że trzeba uciekać. Co za niedorzeczność!
•'"¦•%
Przez jedyny przesmyk w gęstym sitowiu przebijali się na szeroki przestwór.
- Strug nie grób, damy sobie radę. Ciągnijmy, bracia.
- Ech, ty! Raz! Taka twoja!
- Uda się, nie uda, ale wiejmy szybko.
Skrzypiały dulki, trzcina pod wiosłami plątała się z szumem, łamała z trzaskiem, woda pluskała... Kozacy, przekrzykując się, nie ukrywali irytacji z powodu tej bezsensownej ucieczki. Przeklinali półgłosem.
- Zwiejemy, gdzie się podziejemy?!
- Nie zdążyłem golnąć siwuchy - utyskiwał wielki Kozak, naciskając na wiosła. - Od razu byłoby raźniej.
- Patrzcie go, do gorzałeczki jak do smoczka.
- Nie martw się, Kuźma! Wsypie ci wojewoda w tyłek, to bez wódki będzie wesoło.
- A dokąd uciekamy? Znów do szacha? On się chyba na nas obraził...
- Batia z nim porozmawia... To starzy przyjaciele.
24
ni) umnn
przejęty całą sprawą.
Odpowiedział mu wybuch śmiechu.
- A kto ucieka, Fiediuszka? Czy my uciekamy?
- To po co? Znowu śmiech.
- W berka się bawimy, głuptasie, z wojewodą.
- Idź ty! - obraził się młody Kozak. - Dziurę mu w boku wiercą1, a on chichocze!
Pierwsze strugi wypłynęły na otwarte morze. Było bezwietrznie, Przygotowali się do wędrówki dalekiej, w nieznane. A żeby się-równiej wiosłowało, na piei"wszym strugu, którym dowodził Iwan Czarnojariec. Kozak o dźwięcznym głosie, mocno, spokojnie zaciągnął:
- Ecch!
•- Słuchać! —zakomenderował Czarnojariec.
Niewielki lo ogienek się pali...
Od razu ruch wioseł stał się rytmiczny, prawie wszystkie równocześnie pogrążyły się w wodzie.
To ci w polu cypiysowa fruną stoi...
Jeszcze jedno machnięcie wiosłami. Wszystkie łodzie przystosowały się do tempa nadanego przez pierwszą.
W trunie leży młodzieniec udały...
- prowadzi głos, nikt nie przejmuje się smutną treścią pieśni. Wiosłują sprawnie, z rozmachem, zdążyli przecież trochę wypocząć.
Już ci w nogach żwawych święty krzyż.
Już ci w głowach bujnych dusza wierny koń.
Długoż ci ja, wierny, w głowach siać będę9
Długoż biały piasek gryźć będę?
Koniu mój, konisiu, wierny lowai^zyszu!...
E-ech!...
Stiepan siedział na rufie ostatniej łodzi. Posępny. Często obracał się, oglądał za siebie1.
Daleko za nimi ukośną linią rozciągnęły się ciężkie strugi astra-chańczyków. Ich wioślarze nie byli tak sprawni - zmordowali się. ciągnąc od Astraehania.
25
Biegnij ty, wrony koniu, jeno nie ścieżynką, Nie ścieżynką, a i nie drożynką, A biegnij ty, wrony koniu, śłakiem-poślakiem, Slakiem-poślakiem za zwierzem puszczakiem...
- Wiejemy, co? - głośno, z krzywym uśmieszkiem zapytał Stiepan Dziada, tego, który uczył młodych Kozaków władania szablą.
- Wiejemy, bafka! - odpowiedział Dziad. - Ale to nic! Nie martw się! Brać nogi za pas to nieładnie, ale zdrowo!
Stiepan znów się obejrzał. Wpatrywał się w dal, mrużąc jak zwykle lewe oko... Nie, ciężko na sercu. Obrzydliwie.
Przybiegnij że, mój koniu, na dworzec, Wytnijże podkóweczką we dźwierzec. Wyjdzie ku tobie, wyjdzie wdowula stareńka...
zawodził głos na pierwszym strugu.
- Wiejemy, kół im w oko! Cieszą się, że Kozaków popędzili. Co, Styr? Śmieje się wojewoda! - Stiepan dręczył siebie samego, czując wzbierającą pasję. - Prawie od domu, od Wołgi rodzinnej odpędzają, nie wiadomo gdzie!
Styr, zdając sobie sprawę z udręki atamana, niezdecydowanie pokiwał głową i powiedział:
- Ty wiesz lepiej, bafka. Ja mam tylko nos i język, a ty głowę.
Wdowula stareńka, rodzona maleńka, A o syna będzie rozpytywać: Czyś go zasię ubił, czyś go utopił?
A ty powiedz, wrony koniu: syn się ożenił.
Leży syn twój w szczerym polu,
W szczerym polu na podolu, obłapia ziemię...
Stiepan stanął na rufie... Popatrzył na swoje wojsko. Obejrzał się jeszcze raz. Widać było, że toczy ze sob4 okrutną walkę.
- Nie dogonią nas - uspokoił go Dziad rębajło. - Od Astrachania machają przecież wiosłami.
Stiepan nie odpowiedział. Usiadł.
- A jakbyśmy tak zawrócili, bafka? - wykrzyknął nagle wojowniczy Styr, widząc, że ataman jak gdyby skłania się do boju. - Parszywie się czuję. Nie przystoi Kozakom uciekać.
26
pięty pokazali?
— Spróbujemy?
Stiepan nie od razu odpowiedział. Wreszcie, zwracając się tylko do Styra - innym, siedzącym dokoła, nie chciał w oczy patrzeć, za ciężko - powiedział umyślnie tak głośno, żeby i inni słyszeli:
— Nie, Styr, nie chcę cię tu zostawić.
— Nasza dola, bafka, zostać tu czy tam.
— Nie spiesz się.
— Święta racja, Stiepanie Timofieiczu - odezwał się milczący dotąd Fiodor Suknin. Poczekał, aż zwrócą na niego uwagę. - Najpierw trzeba odczepić się od tych tam... - wskazał wzrokiem na astrachańską flotyllę. - A potem coś zadecydować. Zdarzało się przecież, że chodzili do cara z pokłonem. Jermak chodził...
— Jermak nie chodził - zaprzeczył Stiepan. - Chodził Iwaszka Kolców.
— Przecież w jego imieniu!
— W jego imieniu, ale nie sam - powtórzył z uporem Stiepan. - My nie mamy nic do ofiarowania carowi. I biegać do niego za każdym razem z prośbą o łaskę - też nic przyjemnego.
— Sam przecież mówiłeś...
— Mówiłem! - Stiepan podniósł głos. - A ty już ogon pod siebie i gotów jesteś do Moskwy na brzuchu się czołgać!
Gniew Stiepana zawsze wybuchał nagle. Ataman stawał się wówczas straszny: wpijał w człowieka uporczywy, przykuwający wzrok, bladł, język mu się plątał... A nieraz - tracił panowanie nad sobą. • Stanął.
— Masz, zanieś przy okazji i mój pistolet! - wyrwał pistolet zza pasa, rzucił Fiodorowi w twarz, ten ledwo zdążył się uchylić. -Bierz Stieńkę gołymi rękami! - przeszedł na dziób, zawrócił. - Obwieścisz im: nie ma już wolnego Donu! Niech przyjdą! Całe bojarstwo niech przyjdzie, niech nami poniewierają! Kozacy będą im buty lizać!
Fiodor siedział półżywy - diabeł go podkusił bąknąć o carze! Wiedział przecież, że uciekają przed carskim wojskiem - a to już im nie ujdzie na sucho, ktoś musi za to głową zapłacić.
— Bafka, coś się tak na mnie uwziął? Chciałem tylko...
— Do Moskwy ci się zachciało? Mogę cię wysłać, idź! Nawet pismo ci ułożymy: „Wysyłamy od nas Fiodora czołem bić, jesteśmy teraz
27
pochwie. Kozakom on już niepotrzebny, z nimi koniec. A wam może się przyda, dla rozmnożenia rodu carskiego".
- Bafka, to i mnie poślij - powiedział Styr. - Mego też dołożę.
Na przednim strugu astrachańskiej flotylli stali patrząc przed siebie książę Siemion Lwów, setnicy strzeleccy i Nikita Skripicyn.
— Wymkną się - półgłosem powiedział książę Siemion. Powiedział to zresztą bez większego przejęcia — lis chciwy i chytry. — Odpoczęli, pieskie nasienie!
— Gdzież oni się teraz podzieją? - zdziwił się setnik.
— Na Tiorki ruszą... Wezmą grodek, a stamtąd już ich nie wyprzemy. Przezimują i Kumą na Don się powloką.
— Albo z powrotem do szacha, grabić — dorzucił ktoś inny.
— Do szacha ich teraz nie ciągnie, wrócili do domu — powiedział książę Siemion zamyślony. - Strugi im pękają od zdobyczy... Do Tiorków też nie można ich puścić. Nie można, co, Nikita?
— Nie można - zgodził się prostoduszny Nikita Skripicyn, urzędnik z Galickiej- „Czetwierti".
— Nie można — powtórzył książę Siemion, rozpaczliwie zastanawiając się, co robić.
Jasne było, że teraz już Kozaków nie dopędzi. Co robić? Zagonić ich jak najdalej w morze i cofnąć się, tworząc osłonę przy ujściu Wołgi? Ale wtedy pertraktacje z Razinem byłyby prowadzone ponad jego głową, a to nie leżało w interesach księcia. Chciał spotkać się z Razinem i dlatego prosił, aby mu pozwolono poprowadzić wyprawę. Liczył, że zdoła przychwycić osłabionych Kozaków, zabrać im łupy i pod eskortą doprowadzić do Astrachania. Albo przyprzeć ich gdziekolwiek, samemu zacząć pertraktacje, złupić Razina, ile się da, i bez walki — co byłoby najlepsze — dostarczyć do Astrachania. I w jednym, i w drugim przypadku mógłby dobrze się obłowić skarbami Kozaków. Zeszłym razem, pod pozorem „swojej głupiej łatwowierności", przepuścił Razina na Jaik, żeby „pohandlował", i nieźle mu się to opłaciło. Razin, z głupia frant, chciał nawet otrzymać pismo stwierdzające, że książę Lwów, drugi wojewoda astrachański, przyjął dary od atamana wyprawy, Stiepana Timofiei-
28
"wał! I kazał mu' jeśżćże"powiedzieć, że umowa sfoi, ale bez zacTńycn1'"' •dokumentów!
Tak było zeszłym razem.
Teraz również uważał, że grzechem i głupota byłoby nie oskubać Razina. Strugi tych rozbójników - na pewno! - uginają się pod ^wszelakimi dobrami, a książę ma w ręku „miłościwy ukaz carski". Rok temu car Aleksy Michajłowicz pisał do Razina, że jeżeli zaprzestanie rozbojów i wróci do siebie nad Don, daruje mu winy. Wybaczy nawet zatopienie w Wołdze karawan kupieckich, wybaczy powieszenie przy tej okazji strzelców i dziesiętników strzeleckich, wybaczy mnichów, którym Stiepan Timofieicz w ferworze walki osobiście wyłamywał ręce (Stiepan podczas rozmowy z Frołem Minajewem o cerkwi zapomniał o tych mnichach). Książę Lwów poradził księciu Prozorowskiemu, pierwszemu wojewodzie, posłużyć się teraz tym pismem i nie wszczynać awantury z Dońcami, bo na strzelców w Astrachaniu nie można zanadto liczyć. Razin, bogaty i okryty chwałą, może kupić strzelców i przeciągnąć na swoją stronę.
— Nie dogonimy ich - powiedział wreszcie książę Siemion. - Nie, nie dogonimy. Nikita, weź tam któregoś, ściągajcie lekką łódkę. Oddaj im gramotę, tylko - Boże uchowaj! - niczego nie obiecuj. Nie trzeba. Niech wpłyną do Wołgi, tam wygodniej będzie z nimi rozmawiać.
— Przecież będą pytać, co, jak. Nie uwierzą...
— Powiesz, że w gramocie wszystko jest napisane: „Car wam winy wasze wybacza, wracajcie". Z Bogiem, Nikita. Niech wpłyną do Wołgi, wtedy zobaczymy.
Wkrótce spoza przedniego strugu astrachańczyków wyrwała się lekka łódka i pomknęła w stronę razinowców. Z książęcego statku huknęło ciężkie działo. Flotylla zatrzymała się.
Stiepan zerwał się na odgłos strzału armatniego.
- Łódka! - krzyknął sternik. - Tamci stanęli, a łódka pędzi do nas.
- Czekaj no! - polecił Stiepan. - Do nas?
- Posłowie czy jak? - zgadywali Kozacy.
- Chyba do nas! - krzyknął niecierpliwieStiepan. Posłowie to już
29
iljpnającyfltl się poa ciężarem SKaroow, nie oyi s»łŁui;y uu Posłowie to już dobrze. - No, który tam ma lepsze oczy, wypatrujcie! Wszyscy utkwili wzrok w płynącej w. dali łódeczce.
- Do nas! - zapewniali ci z dobrym okiem. - Prosto tutaj wali. Lekka, nie uzbrojona.
Stiepan już wydawał rozkazy. .
- Huknij z armaty, tej najgłośniejszej. Sieńka, dmij do Czarnojar-ca, niech strugi się skupiają. On sam niech przyjdzie do mnie. Kozacy, musicie się wystroić!
Flotylla razinowska przygotowywała się do spotkania z posłami. Szczęknęła armata. Przednie strugi zawróciły i zbliżyły się do atama-na. Kozacy ubierali się: przedwieczorna woda rozkwitła nieoczekiwanie wszystkimi barwami tęczy. U pasów błysnęła kosztowna broń: szable, pistolety. Za pasem Stiepana zalśnił złoty piernacz, u boku -piękny, kunsztownej roboty pistolet.
- Dziarskie miny! - rozległ się wesoły głos Stiepana. - Chorych na
tyły!
Olbrzymi, płaski dysk słońca dotknął linii horyzontu i zaczął wolno zanurzać się w wodę. A na niebie, po drugiej stronie, rozgorzał chłodny, słomiany pożar.
Słońce zawisło między łódką a strugami Stieńki. I powoli toczyło się w dół. A łódka mknęła z pośpiechem.
I oto słońce zaszło, na wodzie pozostała tylko szeroka, krwawa smuga. Łódka sunęła po tej smudze. Przecięła ją, dotarła do strugu atamana. Wyciągnęło się parę rąk z osękami - przytrzymano ją. Posłowie przekroczyli wysoką burtę.
Cisza. Tylko mewy krążą i piszczą jak przydeptane koty.
Równe, gładkie morze. Zapada noc. Spokój.
„...Żebyście wracali z morza na Don - czytał Nikita Skripicyn Razinowi i jego starszyźnie. -1 żebyście w drodze do domu nikogo do pójścia z wami nie podmawiali. A ludzi, którzy zechcą do was przystawać, nie przyjmujcie, bo za to możecie ściągnąć na siebie niełaskę..."
Stiepan zerknął na esaułów. Przysłuchiwali się z uwagą.
„I żebyście za winy swoje służyli i zasłużyli..."
30
• samo: smzyn, zasmzyn..: .....
- Tu tak napisane! - krzyknął Nikita, pokazując Stiepanowi papier.
Razin odtrącił go.
- Czytaj!
- „A ludzi pojmanych i łupy musicie zwrócić i oddać w Astra-chaniu..."
W czasie gdy posłowie drażnili Razina, książę Siemion Lwów obmyślał prosty i niezawodny plan. Już sam fakt, że razinowcy zatrzymali się, żeby pertraktować, stanowił pomyślną okoliczność. Teraz trzeba tylko było dobrze tę okazję wykorzystać. Książę Siemion naradzał się z setnikami.
- Mam pomysł - chytry Lwów lubił rozwodzić się szeroko. -Stieńka nie ma się gdzie podziać: z szachem zadarł, w Tiorkach strzelcy, w Astrachaniu strzelcy... A do walki się nie pali. Pilno mu do domu... Rozładować się. Tak... gdy więc wpłyną do Wołgi, zamkniemy ich i