Szukszyn Przyszedłem dać wam wolność Wolni Kozacy © Copyright for the Poiish edition by Wydawnictwo „Książka i Wiedza", Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch' Warszawa 1982 ISBN 83-05-11530-5 Co rok, w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu, w cerkwiach prawosławnych na różne tony głoszono słowa klątwy: „Łotr i zdrajca, i krzywoprzysiężca, i morderca Stieńka Razin, 0 świętej Cerkwi soborowej i prawosławnej i wierze chrześcijańskiej zapomniał, Wielkiego Gosudara zdradził i wiele niecnych czynów 1 zbrodni poczynił, krew przelewał, a wszystkich prawosławnych, którzy do jego bezeceństw nie przystali, pobił. Ale i on sam niebawem sczeźnie i ze wszystkimi stronnikami swoimi przeklęty będzie! Jako i wyklęci zostali inni heretycy: archimandryta Kassjan, Iwaszka Maksimów, Niekras Rukawow, Wilk Kurycyn, Mitia Konoglew, Gri-szka Otriepiew, zdrajca i łotr Timoszka Akindinow, były protopop Awwakum..." W mroźnym powietrzu ciężko biły dzwony. Drżała i kolebała się cisza; płoszyły się wróble na drogach. Nad polami białymi, nad zaspami śnieżnymi płynęły uroczyste dźwięki żałobne — ludziom przecież przez ludzi zesłane. Głosy w świątyniach Boga opowiadały słuchającym w ciszy o czymś straszliwym i zuchwałym: „...Bojaźnią bożą wzgardził, o godzinie śmierci i sądu ostatecznego zapomniał, zbawienie wieczne za nic miał, Cerkiew świętą zgorszył i zbezcześcił, złożoną na krzyż święty Wielkiemu Gosudarowi Carowi i Wielkiemu Księciu całej Wszechrosji Aleksemu Michajłowiczowi przysięgę daną złamał..." Nad wzgórzami, nad sadybami ludzkimi huczała muzyka dzwonów miedzianych, piękna i niepokojąca, choć dobrze znana. I słuchał jej lud rosyjski, żegnając się krzyżem świętym. Ale kto zgadnie, co się w duszach tego ludu kryło. Strach i zgroza czy też utajona duma i ból po tym, który „o godzinie śmierci zapomniał"? Lud milczał. „...Chrześcijańskich Rosjan podburzył, prostaków wielu omamił, zuchwale na czele watahy stanął, ojców na synów, synów na ojców, braci na braci podburzał, dusze i ciała przeogromnej masy ludu chrześcijańskiego do zguby przywiódł, wiele krwi niewinnej przelał. ca, zbój, morderca, zabójca, krwiopijca, łotr i zdrajca, Kozak doński Stieńka Razin, a także jego poprzednicy, nauczyciele tego zła, pierwsi doradcy jego wolę ku zbrodniom kierujący, w szatańskich jego zamysłach udział biorący wspólnicy - Dafan i Awiron - niech będą przeklęci! Anatema !" Taką to wzniosłą pieśń żałobną obwieściły głosy możnowład-ców - z wtórem pomniejszych - atamanowi Razinowi, gdy żył jeszcze, nim topór moskiewski poćwiartował go publicznie na placu Czerwonym. W złociste dni sierpniowe 1669 roku Stiepan Razin przypłynął ze swą watahą do ujścia Wołgi i stanął przy Wyspie Czterech Wzgórz. Razinowcy powrócili z niebezpiecznej, wyczerpującej, długotrwałej, ale wyjątkowo udanej wyprawy przeciw Persom. Dowlekli się ledwo żywi; nie pierwsi i nie ostatni urządzali rozbójnicze najazdy, ale nikt jeszcze nie wrócił z tak bogatym łupem. Za te łupy wielu Kozaków zapłaciło życiem. Wśród nich i on, może najdroższy -Sierioga Kriwyj, ukochany przyjaciel Stiepana, jego pobratymiec. Strugi dońców gięły się pod ciężarem wszelakich skarbów, które „wyhandlowali" od skośnookich szablą, męstwem i wiarołomstwem. Kozacy popuchli od słonej wody, wielu było chorych. Zostało ich zaledwie tysiąc dwustu (bez jeńców). Teraz chcieli nabrać sił, odpocząć, dobrze się odżywić... Zdawało się, że w tym celu znów będą musieli chwycić za broń, ale obeszło się bez tego. Poprzedniego dnia wpadli do nadmorskiej posiadłości astrachańskiego metropolity Josi-f a - zabrali ryby solone, suszone, kawior, chleb, wszystko, co było. Ale tego było za mało. Zdobyli także łodzie, sieci, kotły, osęki, topory. Obeszło się bez użycia broni, bo miejscowi ludzie rozbiegli się prawie wszyscy, a ci, co zostali, nie stawiali oporu. I ataman nie pozwolił nikogo ruszyć. Podarował nawet metropolicie sprzęt cerkiewny i ikony w kosztownych ramach, żeby w Astrachaniu doceniono jego hojność i pokojowe zamiary. Musieli przecież w jakiś sposób przedostać się na Don. A przed wyprawą do Persji zuchy Razina mocno da- astraehańskim wojewódom7 Dwie były drogi do domu: Wołgą przez Astrachań albo Kumą przez Tiorki. I tu, i tam - carscy strzelcy, którym może już rozkazano wyłapać Kozaków, odebrać im łupy i rozbroić. A_później -postraszyć i puścić do domu, oczywiście nie wszystkich razem. Co robić? Szkoda przecież oddać łupy, a już pozwolić się rozbroić... I z jakiej racji oddać? Zdobyli je własną krwią, okupili wielkimi stratami... A teraz oddać to wszystko? Stiepan zwołał Koło - Radę Kozacką. ...Na radzie huczało jak w ulu. Z postawionej na sztorc beczki gardłował rozebrany do pasa, potężnej budowy Kozak. - Co? Do kuma w gości się wybierasz? - odpowiadali mu. - Nie każdy kum lubi darmozjadów. Są tacy, co poczęstują tym, czym się wrota zmyka. - Wojewoda nie jest moim kumem, a ta sztuka to nie skobel! -odpowiadał hardo Kozak, wskazując na szablę. - Sam potrafię poczęstować każdego. - Nasz Kondrat to Kozak chwytliwy: jak chwyci babę za cycki, to krzyczy: „Zaklepane!" Ale chciwy! Dokoła buchnął śmiech. - Hej, Kondrat! - naprzód wysunął się stary, suchy Kozak z wielkim, haczykowatym nosem. - Co się tak zarzekasz, że wojewoda nie jest twoim kumem? Jak to sprawdzić? - Sprawdzić? - ożywił się Kondrat. - Wyciągnij język. Jeśli będzie krótszy od twojego nosa, to znaczy, że wojewoda jest moim kumem. Wtedy możesz mi głowę uciąć. Ale nie jestem taki głupi, żeby łba po próżnicy nadstawiać. Wiem, że językiem możesz trzy i pół razy szyję opasać, a gdyby twój nos tylko trochę skrócić, to ledwie do karku sięgnie... - Dość tego pyskowania! - poważny Kozak w stroju esauła zepchnął Kondrata z beczki. - Bracia!-zaczął i wszyscy dokoła przycichli.-Od gadania głowa lub Wołgą. Obie zamknięte. I tu,' i tam trzeba przebijać się siłą. Zacień dureń nas za dobre słowo nie przepuści. A skoro tak, to pomyślmy, którędy łatwiej. W Astrachaniu od dawna na nas czekają. Myślę, że zebrano tam ze dwie partie strzelców: nowi przyszli, a starych jeszcze trzymają. Z pięć tysięcy, jeśli nie więcej. Nas - ledwp tysiąc z hakiem. A ilu chorych! To jedno. A w Tiorkach - tam też strzelcy... Stiepan siedział na kamieniu, w pewnym oddaleniu od beczki. Przy nim stali lub siedzieli esaułowie i setnicy: Iwan Czarnojariec, Michaj-ło Jarosławów, Froł Minajew, Łazar' Timofiejew i inni. Stiepan słuchał Suknina z obojętnością, zdawało się, że myślami jest daleko, że wcale nie słucha. Nie słuchając jednak, dobrze wszystko słyszał. Niespodziewanie odezwał się głośno i ostro: — A ty sam, Fiodor, jak myślisz? — Na Tiorki, bafka. Tam też niesłodko, ąle lżej. Tu wszyscy głowy za nic położymy, nie przejdziemy. A Tiorki, Bóg da, weźmiemy, przezimujemy... Jakoś się urządzimy. — Tfu! - wyrwał się znowu suchy, żylasty Kozak, Kuźma Choro-szyj, o przezwisku Styr. -Ty, Fiodor, jakbyś nigdy Kozakiem nie był! Tam nie przejdziemy, tu nas nie puszczą... A czy nas kiedykolwiek puszczali? Czy nas gdziekolwiek czule, ze łzami prosili: „Chodźcie, Kozaczkowie, potyrpajcie nas!" Pokaż mi taki grodek, a bez portek do niego polecę... — Nie wtrącaj się, Styr! - odezwał się szorstko esauł. — Ty mi gęby nie zatykaj! - rozzłościł się Styr. — Czegóż ty chcesz? — Niczego. Ale mi się zdaje, że tu ktoś przed czasem szabelkę zawiesił. — Kto jak kto, Styr - odezwał się złośliwie Kondrat, stojąc obok starego - ale ty się bez szabli możesz obejść. Swoim językiem nie tylko Astrachań, ale i Moskwę na kolana rzucisz. Nie gniewaj się, ale język to masz przydługi. Pokaż no? - Kondrat udawał poważne zaciekawienie. - Powiadają, że masz język nie zwyczajny, ale sierścią porośnięty... — Język to głupstwo! - odparł Styr i wyciągnął szablę z pochwy. -Lepiej ci ja tę laleczkę pokażę... — Dość! - huknął Czarnojariec, pierwszy esauł. - Psie ogiery! Obaj pyskaci. Sprawa poważna, a oni tu... wypadek odsunął się od Śtyra. - Mów, Fiodor! - rozkazał Stiepan. - Ciągnij, coś zaczął. - Na Tiorki trzeba, bracia, to pewne. Tutaj zginiemy. A tam... - A co zrobimy z-łupami? - rozległy się głośne pytania. - Przezimujemy, a na wiosnę... - Nie! - krzyknęło wielu Kozaków. - Dwa lata nie byliśmy w domu! - Zapomniałem już, jak baba pachnie. - Mleczkiem, jak... Styr odpiął szablę i cisnął nią o ziemię. - Sami jesteście baby! - powiedział z gniewem i goryczą. - Ruszajmy na Jaik! - rozległy się głosy. - Zdobędziemy Jaik, pohandlujemy z Nogajcami! Teraz jesteśmy z Tatarami w zgodzie. - Do doomu! - krzyczeli Kozacy. Podniósł się tumult. - Ale jak do domu? Konno na patyku? - Wojsko jesteśmy czy nie? Przebijemy się! A jak się nie przebijemy, to zginiemy. Wielka rzecz, nie my pierwsi... - Nie zdobędziemy teraz Jaiku! — usiłował przekrzyczeć ich Fiodor. - Osłabliśmy! Daj Boże, żeby nam na Tiorki sił starczyło! -jego głos zginął jednak w zgiełku. - Bracia! - na beczkę wgramolił się krępy Kozak, kudłaty, o potężnych barach. — A może się przed carem ukorzyć? „Oto składamy głowy swoje pod topór, zetnij lub zmiłuj się!" Zmiłuje się! Jermaka przecież ułaskawił... - O, car się zmiłuje! Dogoni i jeszcze raz się zmiłuje! - A ja myślę... - Przebijać się! - uparci, tacy jak Styr, trwali przy swoim. - Po diabła mędrkować! Znaleźli się mądrale... Stiepan wciąż siedział, smagając cholewę krótką trzcinką. Gdy usłyszał o carze, podniósł głowę. Popatrzył na kudłatego... Jakby chciał zapamiętać, co to za mądrala pierwszy zaproponował, żeby kłaść głowę pod topór. - Batia, przemów ty, na rany Chrystusa! - zwrócił się do Stiepana Czarnojariec. - Bo ta gadanina nie skończy się do wieczora. Stiepan podniósł się, ruszył na środek, patrząc prosto przed siebie. Krok miał twardy, ciężki, nieustępliwy. Nogi z lekka kabłąko-wate. Ale od razu widać, że to krzepki chłop, nie zwalisz go tak 10 11 słość tania, śmieszna,leczTsijąca tą^ sarrią"dęzfeąśłłą, którą odznaczała się cała jego postać. Przyciszyło się. Potem zapadło milczenie. Stiepan podszedł do beczki... Z beczki zeskoczyli Fiodor i kudłaty Kozak. - Styr! - zawołał Stiepan. - Chodź do mnie. Lubię twoje gadanie, Kozacze. Chodź, chcę cię posłuchać. Styr podniósł szablę i, terkocząc bez przerwy, ruszył w stronę beczki. - Timofieicz, sam osądź! Gdybyśmy zaczęli z twoim ojcem, wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, wtedy, w Woroneżu, namyślać się i wróżyć sobie, czy iść, czy nie iść, to nigdy Donu nie zobaczylibyśmy. A my - bez namysłu, zerwaliśmy się, ruszyliśmy nie patrząc za siebie. I zostaliśmy Kozakami! I Kozaków spłodziliśmy! A tu nie widzę ani jednego Kozaka - same baby! Czyśmy się już wojować oduczyli? Przestraszyliśmy się tych strzelców rzeźników? Co się z wami stało, Kozacy?... - Dobrze mówisz - pochwalił Stiepan. Kopnął beczkę, przewrócił ją na bok i rzekł do starego: - Ano, gadaj z beczki, żeby cię lepiej słyszeli. Styr nie zrozumiał. - Jak to? - Właź na beczkę, gadaj! Ale tak samo gładko. - Niewygodnie. Po coś ją przewrócił? - Spróbuj, może się uda. Styr, ubrany w perskie szarawary, tak barwne, że trudno je opisać, z krzywą turecką szabelką u boku, gramolił się na obły brzeg beczki, wywołując wybuchy śmiechu i okrzyków. Wlazł w końcu i spojrzał na atamana. - Mów - powiedział ataman. Nie wiadomo było, co też sobie zamyślił. - Właśnie mówię, czemu tu Kozaków nie widzę. Wszyscy jacyś.... Beczka obróciła się nieco. Styr zatańczył na niej, machnął rękami, usiłując utrzymać równowagę. - Mów! -nalegał Stiepan, również się uśmiechając. - Mów, stary! - Nie mogę przecież! Wierci się jak baba, co nagrzeszyła... - Z przysiadami, Styr! - wołali Kozacy. 12 f UKĆIZ., UU {JOLI Ćtll , \Ćlt\cS LWWJd UłaL Styr nie mógł utrzymać równowagi, zeskoczył z beczki - Nie możesz? - głośno, z naciskiem zapytał Stiepan - Daj, postawię ją na sztorc... - Widzisz, Styr, gadać to ty potrafisz, ale jak nie masz gruntu pod nogami, też nie możesz Ja tak nie będę Stiepan podniósł beczkę, stanął na niej - Mnie też pilno do domu' Ale do domu musimy przyjść jak gospodarze, a nie jak zbite psy - Ataman mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, od jednego do drugiego zaczerpnięcia tchu; milkł i znowu rzucał ostre, pełne treści słowa. Brzmiało to mocno i przekonywająco W jego sposobie zachowania się i przemawiania było wiele autentycznej, władczej siły, ale też kryło się sporo kunsztu i doświadczenia Wiedział, j a k trzeba mówić, chociaż nie zawsze wiedział, c o - Żebyśmy się na Donie nie kręcili jak Styr na beczce, musimy przejść z bronią i łupami Za mało nas. bracia, zęby się przebijać, sił nie starczy Jesteśmy zmęczeni Dużo chorych A choćbyśmy się nawet przebili, to się potem nie pozbieramy Wykończą nas Nasza siła jest na Donie, tam ją zbierzemy, ale przejść musimy bez szwanku Na razie postoimy tutaj, odpoczniemy Najemy się do syta Przewą-•chamy, co tam dla nas szykują w Astrachaniu Teraz rozpakowujcie się. Nałowimy ryb, jest ich tu dużo' Wystawie czujki' Kozacy zaczęli się rozchodzić Rozwiązywali toboły, szykowali sieci. Rzucali na ziemię drogie perskie szaty Deptali po nich. Przeciągali się z rozkoszą, wystawiając pod rodzime słońce wychudłe boki Po dwóch wchodzili do wody, rozciągając niewody Pokrzykiwali, popiskiwali, przeklinali wesoło Tu i ówdzie zapłonęły ogniska, zawieszono na trójnogach wielkie, żołnierskie kotły Chorych przeniesiono ze strugów na brzeg, poukładano obok siebie. Oni też się cieszyli słońcem, radosną krzątaniną, która zapanowała na wyspie Jeńców również sprowadzono na brzeg, do pomocy -zbierali drwa, nosili wodę, rozpalali ogniska Dla atamana rozstawiono jedwabny namiot Tam pociągnęli esau-łowie; wydawało im się, że ataman czegoś nie dopowiedział, że coś przed nimi ukrywa Radzi by zrozumieć, co właściwie zamyśla Stiepan wyjaśniał cierpliwie, ale znów nic określonego nie powiedział, i złościł się, że za długo gada Niczego nie ukrywał - sam nie wiedział, co robić 13 - -¦ z caireM mętna eo teraz zsafiefac- mówił starając się me patrzeć na esaułów. - Nie damy rady. Skąd! Zastanówcie się sami! — To jak mamy się przedrzeć? Na co czekamy? Na wojewodów?! — Trzeba ich oszukać. Chodził przecież dawniej Wańka Kondyriew do szacha po łupy i przepuścili go. I my tak samo: nagrzeszyliśmy, ale teraz jesteśmy grzeczni, chcemy do domu - i już. - Żeby nas nie przechytrzyli. Przepuszczą, a w Astrachaniu pobiją — odezwał się rozważny, doświadczony esauł Froł Minajew. - Nie odważą się, Don powstanie. Z hetmanem car też ma kłopoty. Nie, nie pobiją. Ale lepiej nie pchać się na rożen. Jak nas przypili,. poślemy stanicę do cara. Pokornej głowy miecz nie usiecze. Będziemy tu tkwili jak bielmo na oku, oszczędzimy siłę, którą mamy. A jak. zaczniemy się pchać, to nas pobiją. — Stiepan popatrzył na esaułów. — Jak widzicie, sam nie wiem, co robić. Trzeba poczekać. Esaułowie milczeli, zamyśleni. Oni też nie wiedzieli, co robić. Ale domyślali się, że Stiepan ma coś jeszcze w zanadrzu, o czym na razie1 nie chce mówić. - Tylko głupiec zgodziłby się, żebyśmy tu, odpoczywając, sterczeli za jego plecami - podjął znowu Stiepan. - Nie myślę, żeby astrachańscy wojewodowie byli aż tak głupi. A z księciem Lwowem mam taką umowę, że w razie czego będziemy pomagać sobie wzajem. — Od kiedy to jesteście w takiej przyjaźni? — zapytał z ciekawością Łar'ka Timofiejew, mądry, ale i okrutny esauł, o niespodziewanie łagodnych, błękitnych oczach. - Czy to nie twój pobratymiec przypadkiem? Łar'ka Timofiejew zawsze taki był - pokpiwający, skłonny da złośliwostek. Ale Stiepana kochał jak babę, był o niego zazdrosny, choć starał się tego nie okazywać. Wpadał w gniew i stale domagał się, aby Stiepan wiedział, dokąd iść i co robić, i żeby postępował bez miłosierdzia. A kiedy atamana ponosiła nieokiełznana wściekłość,, Łar'ka stale był przy nim, gotów podpowiedzieć, na kogo ataman ma skierować swój gniew. I znikał natychmiast, gdy ataman ochłonął i zaczynał mieć wyrzuty sumienia. Stiepan nie lubił go za to, choć cenił jego oddanie. Stiepan nie od razu odpowiedział, ociągał się. Nie chciał jeszcze rozgłaszać swojej tajnej umowy ze Lwowem, drugim wojewodą astrachańskim, ale wiedział, że trzeba coś powiedzieć, jakoś ich, uspokoić... Pomyślał chwilę, spojrzał na Łar'kę. 14 "^ A kto tiaS peprżeanlo prz"ez Astraćnaft na JalKTprzepuścił? Matka Boska Niepokalana? W takich sprawach trudno liczyć na jej pomoc. Niech nam się teraz noga powinie, mogę sypnąć Lwowa. On o tym wie. Sam sobie będzie szkodził? - A jak ci teraz pomoże? Stiepan, jak widać, i nad tym się już zastanowił. - Będzie Prozorowskiemu wiercił dziurę w brzuchu: „Przepuść Stieńkę, niech go diabli wezmą! Będzie tu z dnia na dzień w siłę rósł, wciąż nam zagrażał". Musi tak postąpić. Trzeba tylko jakoś się z nim spotkać... - A jeżeli car im każe? - Łar'ka chciał wiedzieć wszystko. - Co wtedy? Czy Lwów przeciw woli carskiej pójdzie? - Z carem, jak dotąd, nie zadarliśmy, po co ma się wtrącać? Powiadam wam, car ma kłopoty z Ukrainą. Iwan Sierko zawsze nam przyjdzie z pomocą. A jeżeli z Sierką się dogadamy, to chytry Doroszenko też się na naszą stronę przechyli. On zawsze ciągnie do tych, co mają siłę. Car wyżej od nas siedzi, na tronie, powinien to widzieć. I widzi. Przecie nie dureń... — Stiepan zamilkł znowu, spojrzał na Czarnojarca. - Iwan, poślij na Don ze dwóch, trzech sprytnych chłopców, niech spłyną do Panszyna w dół, powiedzą, że z nami źle. Kto tam bardziej skory, niech się zbiera i idzie.do nas -Wołgą czy przez Tiorki, jak komu wygodniej. Do grebieńskich też poślij. Niech idzie, kto ma chęć. A gdy ze wszystkich stron do nas przywalą, zobaczymy, jak wtedy zaśpiewają wojewodowie. Poślij, Iwan. Przyjdą, nie przyjdą, ale. niech będzie głośno, my się zawsze z hałasem zbieramy. A hałasem to i tych - kiwnął głową w stronę Astrachania - postraszymy. Od razu zrobią się potulniejsi. - Do grebieńskich posłałem - odparł Iwan. - Dobra. Wyślij teraz nad Don. Chodź, Froł, rzucimy okiem na warty. Stiepan wyszedł z namiotu. Sprzykrzyło mu się gadanie. Znów mu w duszę włażą, nerwy szarpią. - Po diabła tyle metropolicie zostawiłeś? - zapytał z niezadowoleniem Froł, idąc parę kroków za Stiepanem. - Tak trzeba - odparł krótko ataman, pogrążony w myślach. I dorzucił po chwili: - Będzie się modlił za nas, grzesznych. - A po co jasyr? "' - Chytry jesteś, Froł, ale skąpy. Cerkiew to jak kurwa poczciwa, 15 jej, i-ł-^j ^i-jwłj spierać to lepiej konno po bagnach gonić. Stiepan zatrzymał się przed zatoczką, zapatrzył w jasną, spokojną wodę... Splunął, ruszył dalej. Bezczynność dręczyła również i samego atamana. - Cni mi się, Froł. Długo tak nie można. Skiśniemy. Szli pewien czas w milczeniu. Stara była przyjaźń Stiepana z Frołem, stara i dziwna. Stiepanowi podobała się solidność Froła, jego rozwaga, która zresztą czasem niespodziewanie zawodziła: Froł potrafił niekiedy zrobić coś takiego, co nawet zawadiace Sieriodze Kriwemu nigdy nie strzeliłoby do łba. (Pięć lat temu wjechał konno do cerkwi i zapytał: „Którędy droga na Kijów?"). Te wyskoki, za które czasem ciężko płacił, też się Stiepanowi podobały. Froł wyglądał na starszego od Stiepana, chociaż byli w równym wieku. Stiepan liczył się z Frołem, słuchał jego rad, ale udawał, że z nich nie korzysta, a czasem umyślnie robił mu na przekór czy raczej na złość, chociaż sam chyba nie umiałby wytłumaczyć (zresztą nie zastanawiał się nad tym), dlaczego to robi. Froł jest rozsądny, cierpliwy. Zarządzi coś Stiepan na złość, spojrzy, żeby się upewnić, co on na to, a Froł - nic, milczy i robi, co kazano. Ale Stiepan czuje, że zadaje ból przyjacielowi, czuje - i dlatego czasem wyraźnie demonstruje przed wszystkimi swoją wielką przyjaźń z Frołem. Nagle w pobliżu, w przybrzeżnych krzakach, usłyszeli głosy kobiece, plusk wody. Ktoś się kąpał. - Kto to może być? - zainteresował się Froł. - Cicho... Nastraszymy, Stiepan pochylił się, ruszył naprzód 'czujnym, bezszelestnym kroKiem. Skradał się jak podczas łowów, zerknął nawet gniewnie na Froła, żeby nie robił hałasu. - Aaa - domyślił się Froł. Przygiął się i również zaczął stąpać cicho. Nadeszła jedna z tych chwil, kiedy ataman nagle przeobrażał się, koncentrował. Taką miał właśnie naturę. W boju też. W mgnieniu oka wszystko potrafił dostrzec i wszystko właściwie ocenić, pojąć. Tylko nozdrza mu lekko drgały i głos stawał się spokojny, jak gdyby cichł. Mówił wtedy mało, rzeczowo. Orientował się błyskawicznie, szybko podejmował właściwą decyzję: żeby tylko dobrze rzecz przeprowadzić, żeby pędzić, otaczać, przeć naprzód - zwyciężyć czy też wymknąć się z pułapki. Widocznie w takich momentach wyżywała się 16 lat czterazTe-sTO, życienauczyło' ~geii 'przebiegłości, T bTcrutfie] śżfuKi wojennej; umiał myśleć i znał się na ludziach. Albowiem w tym twardym, dumnym, a nawet zarozumiałym, nieustępliwym, czasem bezlitosnym człowieku kryło się dobre, współczujące serce, wrażliwe na cudzy ból. Tmdno w to uwierzyć, ale dowodzi tego całe życie atamana. Gdy stykał się z podłością i złem, natychmiast go ponosiło. Rozsądzał wtedy bez wahania: skrzywdziłeś - zapłać za to. W takich chwilach stawał się brutalny i okrutny. Ale ludzie wyczuwali w nim to dobre, współczujące serce. Ono do niego przyciągało, budziło nadzieję, bo człowiek pokrzywdzony musi przecież komuś o swojej krzywdzie opowiedzieć. I chociaż ta ufność powszechna, ta wiara, z którą się do niego zwracali, chwilami stawała się ciężarem -odtrącenie tych ludzi byłoby na j okrutniej szym okrucieństwem, na które nie potrafiłby się zdobyć, nie byłby do tego zdolny, nie próbowałby nawet. Dręczył się tylko i wściekał, zawsze chciał zdążyć z pomocą, ale nieraz przybywał zbyt późno albo przeciwnik okazywał się za silny dla niego... I wtedy serce ściskało mu się z żalu i gniewu. Krył się ze swoją uczuciowością i jeszcze bardziej się wściekał. Chronił i kochał przyjaciół, ale wiedział, który jest czego wart. Przyjaźnie zawierał szumnie i okazywał wylewnie, bratał się łatwo, ale potrafił każdego szybko ocenić, nie rozczulał się nad nikim i nie przejmował szczególnie, ale chwilami męczyło go, że musi być taki trzeźwy i przytomny. Czasem próbował zastanawiać się nad swoim życiem - dokąd go niesie i po co? - ale powstrzymywał się. Nie dlatego, żeby go na to nie było stać, ale... Wówczas trzeba by usiąść na brzegu i rozmyślać bez końca, a tego właśnie nie potrafił - długo siedzieć bezczynnie. Są tacy ludzie - ledwie usiądą, żeby pomyśleć, już ich podrywa, żeby coś robić. Wtedy wychodzą chociaż na podwórko, kołek w płocie poprawią, polano rozrabia. Takie niespokojne duchy. ...Kąpała się córka astarińskiego Mamed-chana ze swoją niańką. Persjanki wyrwały się spod straży i zapomniawszy o całym świecie -cieszyły się ciepłem i wodą. Były rozbawione i bezbronne - jak dzieci. Kozacy podkradli się bliziuteńko... Stiepan wyprostował się i wrzasnął. Księżniczka ze strachu aż przysiadła, nawet wstydliwego 17 ciałem. Stiepan chichotał bezgłośnie; Froł uśmiechał się i pożerał wygłodniałymi oczami piękne, młode ciało księżniczki. - Słodka dziewka, taka jej mać -powiedział czule. - Serce rozpala, żmija! - No, ubieraj ją! - powiedział Stiepan niańce. - Albo precz, do wody. Coś się tak nastroszyła jak kwoka? Niańka nie zrozumiała - obie kobiety patrzyły na mężczyzn ze strachem. - Do wody! - powtórzył Stiepan. I wskazał ręką. Młoda i stara ukryły się w wodzie po szyję. , - Po coś popędził -westchnął Froł. - Chociaż popatrzeć... - Oczami się nie nasycisz. "' - Poganki, a też się wstydzą. - Ich baby więcej skromności nauczone niż nasze. Grzech. - Taka może doprowadzić do grzechu... Oślepnę! Kobiety patrzyły na nich, czekały, aż odejdą. - Co? - z niewyraźnym uśmieszkiem zagadał Froł. - Gdybym spotkał cię gdzieś sam, upieściłbym... Chciałabyś do taty, co? Niańka powiedziała coś gniewnie w swoim języku. - To, to - „przytaknął" Froł. - Jej tatuś to szelma. Porzucił córuchnę i zwiał... - Przestań już - powiedział Stiepan. - Niech się kąpią. Odeszli. Dwóch Kozaków trzymających wartę na wzgórku też zapomniało 0 bożym świecie - rżnęli w karty. Bank stanowiły złote pierścionki, naszyjniki, bransolety... A nawet jakiś wspaniały szal. Gracze - jeden stary, siwy, drugi jeszcze młody, szczeniak prawie -pochłonięci grą, nie słyszeli nawet zbliżania się Stiepana z Mina-jewem. - Sukinsyny! - krzyknął nad nimi Stiepan. - Na warcie? - Któż tak robi? - dorzucił swoje Froł. Młody Kozaczek zerwał się i uskoczył w bok. Stary opuścił głowę 1 trwał w tej pozycji. Cały był sczerniały od słońca, tylko głowę miał jasną i srokatą brodę. Czarną, suchą dłonią przygładził czuprynę. - Jak się zwiesz? - zapytał Stiepan młodego. - Fiodorow. 18 ¦¦- MakSiaT .....¦-¦------- V--..;..,,,. ,..„.,...,„.,...,.....-,,.„.„„.....„,„,,7„, - Wiesz, czym to pachnie grać w karty na warcie? - Wiem. - A czemuś uciekał? Przede mną chcesz uciec? - Przebacz, batia. - Chodź tutaj. Kozaczek zawahał się. - No, nie będę się za tobą uganiał, po diabła mi jesteś potrzebny. Stary, ściągaj portki, tobie trzeba będzie wsypać, skoro młody uciekł. Jeśli on nie ma sumienia... - Ech, ech - westchnął stary i zaczął ściągać portki. - Za młodu nie byłem bity, to chociaż na starość z nahajką się zapoznam. Nie zanadto się staraj, Stiepanie Timofieiczu, bo twoja ręka... Stiepan spod oka obserwował młodego. Wracał, już po drodze rozpinając pas. - Nabroiłeś i w krzaki? - powiedział Stiepan. - Źle, Kozaku. Przed swoimi się nie ucieka. Żebyś to raz na zawsze zapamiętał. Wsyp mu, Mikifor, pół setki gorących. A z tobą inaczej się policzymy. - Kładź się, Maksymku, wsypię ci, łobuzie, żebyś starych ludzi nie bałamucił — ucieszył się Mikifor. - Ograł cię? - zainteresował się Stiepan. - Do czysta ograbił, szelma! - Zuch! A ty też nie bądź fujara! - Kiedy on szachruje! - wykrzyknął stary Kozak, złoszcząc się i skarżąc zarazem. - Kto? Ja szachruję?! - oburzył się Maksia. - Gadasz byle co, wujku Mikiforze... Karta mi szła. Sam wczoraj do Minki Chochłowa złoty łańcuch przegrałem, karta mi nie szła... - Kładź się, kładź — poganiał stary. Maksia spuścił portki. - Jeżeli nawet szachruje, trzeba patrzeć, po to masz oczy - wtrącił Froł dla sprawiedliwości. - Upilnujesz ich! Wiją się jak diabły w smole... Przysięgałem, że nie będę grał, ale skusił mnie, pieskie nasienie... Maksia przyłożył twarz do ziemi, przygryzł zębami dłoń. Stiepan z Frołem poszli dalej sprawdzać warty. 19 dział MikTfor' - Powiem, że już, to nie uwierzysz, będziesz gadał, że oszukuję... -Maksia wypuścił dłoń z zębów, miał ochotę coś jeszcze powiedzieć, nawet głowę uniósł, ale w tym momencie oparzyło go smagnięcie nahajką. Jęknął z bólu, przygryzł dłoń i krzyknął przez zaciśnięte zęby: - Nie wściekaj się, cholero! - Po twoich plecach poznam, kiedy starczy - powiedział stary. -A tu masz za „cholerę"! - jeszcze raz dotkliwie smagnął chłopca. Potem jeszcze raz i jeszcze raz, z całego serca, z zapałem... Wkrótce miał już dosyć, przyłożył siedem razy i rozkazał: - Wciągaj portki, będziemy dalej grać. Teraz już nie będziesz szachrował. - Nie' będę z tobą grał! - Nie chcesz, to kładź się z powrotem, całe pół setki odmierzę. Maksia skrzywił się, splunął ze złością i boczkiem przysiadł na kamieniu. Wrócili do gry. Stiepan i Froł zatrzymali się na wzgórku. W dole huczał, roił się, bulgotał obóz. Różnobarwność. Pstrokacizna ubrań i przedmiotów, hałas, zgiełk, krzątanina - wszystko to przypominało raczej jarmark, nie obóz wojskowy. Stiepan długo milczał, patrząc w dół. Wreszcie powiedział ze szczerością: - Nie, Froł, z takim taborem to nie wojna, lecz nieszczęście: graty będą ciążyć jak kamień u szyi. Do czego oni są teraz zdolni? Tylko do handlu. - Więc trzeba jak najprędzej to wszystko przehandlować. - Gdzie? Komu? - Tiorki możemy zdobyć! - Tiorki - w zamyśleniu, ale z wyraźnym sprzeciwem powtórzył Stiepan. - A na co mnie... te Tiorki? Mnie jest Don potrzebny. Wyczerpani, zmęczeni, wygłodniali, spaleni bezlitosnym morskim słońcem ludzie rozmaicie wykorzystywali upragniony wypoczynek. Wypoczynek w pobliżu ziemi rodzinnej, za którą się stęsknili. 20 wił się wygodnie na kupie szmat i zabawia młodych Kozaków: - Wraca chłop z pola, podchodzi do swojej chaty, zerka w okno, a w chacie Moskal... hm... jego żonę całuje. Chochoł jest świetnym aktorem, wstał i pokazuje, jak chłop idzie do domu, niczego nie podejrzewając, jak zagląda w okno — i widzi... Naśladuje z umiarem, bez pośpiechu, z ukontentowaniem. — Chłop podchodzi do chaty, a Moskal, gdy go zobaczył, hyc na piec, przykrył się, sukinsyn, i udaje, że śpi. Chłop wchodzi do chaty i widzi, że Moskal śpi, a żonka krząta się przy piecu. „Niby nic nie widziałem!" — mówi chłop. „A co miałeś widzieć?"-pyta żonka. „Jak to, co, diable nasienie?!" - „Za co mnie wyzywasz, czarci pomiocie?" „Jak to, za co? Czy nie widziałem, jak cię Moskal całował?" „Kiedy?" „Jak to, kiedy?" Młodzi z zapartym tchem słuchają, co będzie dalej, chociaż z pewnością znają już tę historię. W innym znów miejscu - bandurzysta... Nastroił swój instrument, leniwie brząka w struny. Tak samo bez pośpiechu, jakby z łaski -krąży w kole, kołysze ramionami, jak jakiś nowogrodzki „Pers-". Ani śpiewa, ani tańczy - w jego ruchach jest coś spokojnego, odwiecznego, wszystkie chwyty, podrygi, kroczki dokładnie sprawdzone. Na to można patrzeć i słuchać bez końca. I snuć własne myśli. Rytmiczne, śpiewne, bliskie sercu. Leciały łabędzie i siwe, Zaleciały na szczerą równinę, A w tej ci równinie łaźnia stoi. Wróbel drwa rąbie, A karaluch w ogień trąbi. Myszka wodę nosi, Weszka się kokosi. Muszcze się muszcze, A w łaźni się pluszcze. Białą gnidkę wyiskała, Na rogóżkę wyczesała; Cienkie nóżki połamała -Ponieśli i wesz... A tutaj gra wojenna, którą każdy z Kozaków ma we krwi: podrzucają w górę ucięte łodygi sitowia i tną je w locie szablami — kto ile razy przetnie. Prawdziwy pokaz talentówr Cienko pogwizdują lśniące 21 mistrzem jest Dziad. Siłę i krzepę ręki wykształcił w niezliczonych wyprawach, przez całe życie machał szablą i doskonale zna swoje rzemiosło. Uczy młodych: - Spieszysz się... Nie spiesz się. - Chciałbym jeszcze raz smagnąć. - Smagniesz, jeśli nie będziesz pcheł łapał. Nie na całą rękę popuszczaj... Nie na całą. Żeby ci szabla sama dokoła ręki chodziła. Nie od psów się oganiasz. Tak... Popatrz. Smuga zimnej stali jest zdumiewająco posłuszna ręce Dziada, jakby nie zabijania uczył, lecz bawił się kosztownym, lśniącym cackiem. Sam się sobą zachwyca, wyszczeiza popsute zęby, przygaduje: - O tak, o tak... - No? - skrzywił się szczeniak taki jak Maksia. - Gówno! Widzisz? Mój łokieć ani drgnie. - Za to cios słaby. - Mocny cios ci tutaj niepotrzebny, potrzebna ci szybkość. A jeżeli chcesz mocno, wtedy całą ręką i - do siebie. Raz, dwa, sieczesz w łeb! Wtedy - wal, ile sił starczy, i do siebie, do siebie... Pół setki młodych nad wodą macha szablami. Grają mięśnie ich ogorzałych, spoconych ciał. Piękne. Stiepan zszedł ze wzgórza i stojąc na Uboczu zapatrzył się na ten mity jego sercu widok. Zbliżył się do niego Iwan Czarnojariec, Iwan Awierkijew, S^uknin i Łar'ka Timofiejew. - Z trzciną to umiecie! A między sobą?! - nie wytrzymał Stiepan. Przestali wymachiwać szablami. - No, który z was największy chwat? - ataman wyciągnął szablę, czekał. Lubił młodych, ale gdyby któryś z tych chłopców spróbował zmierzyć się z nim w sztuce władania szablą, to starłby się z nim na śmierć. - Cóż to, nie ma żadnego? Ale mi Kozacy! Tak ich uczysz, Dziadku? Tylko z trzcinami są dobrzy. Takie zuchy. Dobrzy do zawodów przy żarciu — który więcej zje, ten największyzuch. Ech... — ataman żartował. Ale umiał też pouczać całkiem serio: „Fajtłapy nie kocha nawet najbrzydsza baba. Fajtłapę kocha tylko śmierć". Potrafił karać za niezręczność, za nieporadność i gapiostwo. Tym razem tylko żartował. Cieszyło go, że młodzi nie tracą czasu, lecz ćwiczą się 22 który? Naprawdę mam ochotę. Dziad rębajło smarknął głośno, wytarł nos zamorską chustką niezwykłego kunsztu, zatknął ją z powrotem za pas. - Czy dobrze słyszałem? - zwrócił się do młodych. - Ktoś się tu chyba przechwala, co? Młodzi uśmiechali się, patrząc na atamana. Oni go też kochali. I wiedzieli, jak umie władać szablą. - Ja się przechwalam! Ja! — powiedział Stiepan. - Ho, ho! Ataman? - zdziwił się Dziad. - Nie żartuj, batia. Już chciałem do kogoś mrugnąć, żeby przyciął samochwale język, a to, patrzcie go, sam ataman. Twoje szczęście, że mam jeszcze dobre oczy... - A są tu tacy, co potrafią przyciąć? - Są - odparł skromnie Dziad. — Potrafią. - Gdzież oni są? - A tu. Przed tobą. Nie bacz na to, że mają jeszcze mleko pod nosem. Wojować umieją. - Kto? Ci tutaj? - Aha, ci sami. Stiepan skrzywił się, wsunął szablę do pochwy. - E, takie cielęta... _ Ojej! - powiedział Dziad i podniósł palec w górę. - To o nas, synkowie! Myśli, że my tylko dziewczyny potrafimy szturmem brać. Nie ma rady, będziemy musieli dać atamanowi nauczkę. Ale leciutko, żeby tylko zapamiętał. Nie zapominajcie, że to jednak ataman. Czemuś szabelkę schował, batia? Nagle z góry, od strony warty, rozległ się okrzyk: - Strugi! Spadło to jak grom z jasnego nieba. Tego się nikt nie spodziewał. Zbyt spokojnie było dokoła, zbyt miło grzało słoneczko i zbyt pokojowo nastroili się Kozacy. Obóz przycichł. Spoglądali w górę, w stronę patroli. Nie mogli uwierzyć. - Skąd? - Od Astrachania! - Dużo? - krzyknął Czarnojariec. Wartownicy widać liczyli, nie odpowiadali. 23 - Że trzydzieści! - zdążył odkrzyknąć młody Kozak z warty, ale i nni go poprawili: - Z pół setki! Dużo! Esaułowie zwrócili się w stronę Stiepana. Teraz wszyscy patrzyli na niego. Stiepan rozważał w popłochu. Cały wielki obóz zamarł. - Do wioseł! - powiedział ze złością. Wszystko nagle stało się jasne: trzeba uciekać. Pół setki dużych astrachańskich strugów ze strzelcami - to za dużo. Pokonają. - Na strugi! Do wioseł! - popłynęło z krańca do krańca. Cały obóz zakołysał się, zaruszał, zamigotały, splątały się kolory. Ale to nie strach opanował tych ludzi, tylko złość, że trzeba uciekać. Co za niedorzeczność! •'"¦•% Przez jedyny przesmyk w gęstym sitowiu przebijali się na szeroki przestwór. - Strug nie grób, damy sobie radę. Ciągnijmy, bracia. - Ech, ty! Raz! Taka twoja! - Uda się, nie uda, ale wiejmy szybko. Skrzypiały dulki, trzcina pod wiosłami plątała się z szumem, łamała z trzaskiem, woda pluskała... Kozacy, przekrzykując się, nie ukrywali irytacji z powodu tej bezsensownej ucieczki. Przeklinali półgłosem. - Zwiejemy, gdzie się podziejemy?! - Nie zdążyłem golnąć siwuchy - utyskiwał wielki Kozak, naciskając na wiosła. - Od razu byłoby raźniej. - Patrzcie go, do gorzałeczki jak do smoczka. - Nie martw się, Kuźma! Wsypie ci wojewoda w tyłek, to bez wódki będzie wesoło. - A dokąd uciekamy? Znów do szacha? On się chyba na nas obraził... - Batia z nim porozmawia... To starzy przyjaciele. 24 ni) umnn przejęty całą sprawą. Odpowiedział mu wybuch śmiechu. - A kto ucieka, Fiediuszka? Czy my uciekamy? - To po co? Znowu śmiech. - W berka się bawimy, głuptasie, z wojewodą. - Idź ty! - obraził się młody Kozak. - Dziurę mu w boku wiercą1, a on chichocze! Pierwsze strugi wypłynęły na otwarte morze. Było bezwietrznie, Przygotowali się do wędrówki dalekiej, w nieznane. A żeby się-równiej wiosłowało, na piei"wszym strugu, którym dowodził Iwan Czarnojariec. Kozak o dźwięcznym głosie, mocno, spokojnie zaciągnął: - Ecch! •- Słuchać! —zakomenderował Czarnojariec. Niewielki lo ogienek się pali... Od razu ruch wioseł stał się rytmiczny, prawie wszystkie równocześnie pogrążyły się w wodzie. To ci w polu cypiysowa fruną stoi... Jeszcze jedno machnięcie wiosłami. Wszystkie łodzie przystosowały się do tempa nadanego przez pierwszą. W trunie leży młodzieniec udały... - prowadzi głos, nikt nie przejmuje się smutną treścią pieśni. Wiosłują sprawnie, z rozmachem, zdążyli przecież trochę wypocząć. Już ci w nogach żwawych święty krzyż. Już ci w głowach bujnych dusza wierny koń. Długoż ci ja, wierny, w głowach siać będę9 Długoż biały piasek gryźć będę? Koniu mój, konisiu, wierny lowai^zyszu!... E-ech!... Stiepan siedział na rufie ostatniej łodzi. Posępny. Często obracał się, oglądał za siebie1. Daleko za nimi ukośną linią rozciągnęły się ciężkie strugi astra-chańczyków. Ich wioślarze nie byli tak sprawni - zmordowali się. ciągnąc od Astraehania. 25 Biegnij ty, wrony koniu, jeno nie ścieżynką, Nie ścieżynką, a i nie drożynką, A biegnij ty, wrony koniu, śłakiem-poślakiem, Slakiem-poślakiem za zwierzem puszczakiem... - Wiejemy, co? - głośno, z krzywym uśmieszkiem zapytał Stiepan Dziada, tego, który uczył młodych Kozaków władania szablą. - Wiejemy, bafka! - odpowiedział Dziad. - Ale to nic! Nie martw się! Brać nogi za pas to nieładnie, ale zdrowo! Stiepan znów się obejrzał. Wpatrywał się w dal, mrużąc jak zwykle lewe oko... Nie, ciężko na sercu. Obrzydliwie. Przybiegnij że, mój koniu, na dworzec, Wytnijże podkóweczką we dźwierzec. Wyjdzie ku tobie, wyjdzie wdowula stareńka... zawodził głos na pierwszym strugu. - Wiejemy, kół im w oko! Cieszą się, że Kozaków popędzili. Co, Styr? Śmieje się wojewoda! - Stiepan dręczył siebie samego, czując wzbierającą pasję. - Prawie od domu, od Wołgi rodzinnej odpędzają, nie wiadomo gdzie! Styr, zdając sobie sprawę z udręki atamana, niezdecydowanie pokiwał głową i powiedział: - Ty wiesz lepiej, bafka. Ja mam tylko nos i język, a ty głowę. Wdowula stareńka, rodzona maleńka, A o syna będzie rozpytywać: Czyś go zasię ubił, czyś go utopił? A ty powiedz, wrony koniu: syn się ożenił. Leży syn twój w szczerym polu, W szczerym polu na podolu, obłapia ziemię... Stiepan stanął na rufie... Popatrzył na swoje wojsko. Obejrzał się jeszcze raz. Widać było, że toczy ze sob4 okrutną walkę. - Nie dogonią nas - uspokoił go Dziad rębajło. - Od Astrachania machają przecież wiosłami. Stiepan nie odpowiedział. Usiadł. - A jakbyśmy tak zawrócili, bafka? - wykrzyknął nagle wojowniczy Styr, widząc, że ataman jak gdyby skłania się do boju. - Parszywie się czuję. Nie przystoi Kozakom uciekać. 26 pięty pokazali? — Spróbujemy? Stiepan nie od razu odpowiedział. Wreszcie, zwracając się tylko do Styra - innym, siedzącym dokoła, nie chciał w oczy patrzeć, za ciężko - powiedział umyślnie tak głośno, żeby i inni słyszeli: — Nie, Styr, nie chcę cię tu zostawić. — Nasza dola, bafka, zostać tu czy tam. — Nie spiesz się. — Święta racja, Stiepanie Timofieiczu - odezwał się milczący dotąd Fiodor Suknin. Poczekał, aż zwrócą na niego uwagę. - Najpierw trzeba odczepić się od tych tam... - wskazał wzrokiem na astrachańską flotyllę. - A potem coś zadecydować. Zdarzało się przecież, że chodzili do cara z pokłonem. Jermak chodził... — Jermak nie chodził - zaprzeczył Stiepan. - Chodził Iwaszka Kolców. — Przecież w jego imieniu! — W jego imieniu, ale nie sam - powtórzył z uporem Stiepan. - My nie mamy nic do ofiarowania carowi. I biegać do niego za każdym razem z prośbą o łaskę - też nic przyjemnego. — Sam przecież mówiłeś... — Mówiłem! - Stiepan podniósł głos. - A ty już ogon pod siebie i gotów jesteś do Moskwy na brzuchu się czołgać! Gniew Stiepana zawsze wybuchał nagle. Ataman stawał się wówczas straszny: wpijał w człowieka uporczywy, przykuwający wzrok, bladł, język mu się plątał... A nieraz - tracił panowanie nad sobą. • Stanął. — Masz, zanieś przy okazji i mój pistolet! - wyrwał pistolet zza pasa, rzucił Fiodorowi w twarz, ten ledwo zdążył się uchylić. -Bierz Stieńkę gołymi rękami! - przeszedł na dziób, zawrócił. - Obwieścisz im: nie ma już wolnego Donu! Niech przyjdą! Całe bojarstwo niech przyjdzie, niech nami poniewierają! Kozacy będą im buty lizać! Fiodor siedział półżywy - diabeł go podkusił bąknąć o carze! Wiedział przecież, że uciekają przed carskim wojskiem - a to już im nie ujdzie na sucho, ktoś musi za to głową zapłacić. — Bafka, coś się tak na mnie uwziął? Chciałem tylko... — Do Moskwy ci się zachciało? Mogę cię wysłać, idź! Nawet pismo ci ułożymy: „Wysyłamy od nas Fiodora czołem bić, jesteśmy teraz 27 pochwie. Kozakom on już niepotrzebny, z nimi koniec. A wam może się przyda, dla rozmnożenia rodu carskiego". - Bafka, to i mnie poślij - powiedział Styr. - Mego też dołożę. Na przednim strugu astrachańskiej flotylli stali patrząc przed siebie książę Siemion Lwów, setnicy strzeleccy i Nikita Skripicyn. — Wymkną się - półgłosem powiedział książę Siemion. Powiedział to zresztą bez większego przejęcia — lis chciwy i chytry. — Odpoczęli, pieskie nasienie! — Gdzież oni się teraz podzieją? - zdziwił się setnik. — Na Tiorki ruszą... Wezmą grodek, a stamtąd już ich nie wyprzemy. Przezimują i Kumą na Don się powloką. — Albo z powrotem do szacha, grabić — dorzucił ktoś inny. — Do szacha ich teraz nie ciągnie, wrócili do domu — powiedział książę Siemion zamyślony. - Strugi im pękają od zdobyczy... Do Tiorków też nie można ich puścić. Nie można, co, Nikita? — Nie można - zgodził się prostoduszny Nikita Skripicyn, urzędnik z Galickiej- „Czetwierti". — Nie można — powtórzył książę Siemion, rozpaczliwie zastanawiając się, co robić. Jasne było, że teraz już Kozaków nie dopędzi. Co robić? Zagonić ich jak najdalej w morze i cofnąć się, tworząc osłonę przy ujściu Wołgi? Ale wtedy pertraktacje z Razinem byłyby prowadzone ponad jego głową, a to nie leżało w interesach księcia. Chciał spotkać się z Razinem i dlatego prosił, aby mu pozwolono poprowadzić wyprawę. Liczył, że zdoła przychwycić osłabionych Kozaków, zabrać im łupy i pod eskortą doprowadzić do Astrachania. Albo przyprzeć ich gdziekolwiek, samemu zacząć pertraktacje, złupić Razina, ile się da, i bez walki — co byłoby najlepsze — dostarczyć do Astrachania. I w jednym, i w drugim przypadku mógłby dobrze się obłowić skarbami Kozaków. Zeszłym razem, pod pozorem „swojej głupiej łatwowierności", przepuścił Razina na Jaik, żeby „pohandlował", i nieźle mu się to opłaciło. Razin, z głupia frant, chciał nawet otrzymać pismo stwierdzające, że książę Lwów, drugi wojewoda astrachański, przyjął dary od atamana wyprawy, Stiepana Timofiei- 28 "wał! I kazał mu' jeśżćże"powiedzieć, że umowa sfoi, ale bez zacTńycn1'"' •dokumentów! Tak było zeszłym razem. Teraz również uważał, że grzechem i głupota byłoby nie oskubać Razina. Strugi tych rozbójników - na pewno! - uginają się pod ^wszelakimi dobrami, a książę ma w ręku „miłościwy ukaz carski". Rok temu car Aleksy Michajłowicz pisał do Razina, że jeżeli zaprzestanie rozbojów i wróci do siebie nad Don, daruje mu winy. Wybaczy nawet zatopienie w Wołdze karawan kupieckich, wybaczy powieszenie przy tej okazji strzelców i dziesiętników strzeleckich, wybaczy mnichów, którym Stiepan Timofieicz w ferworze walki osobiście wyłamywał ręce (Stiepan podczas rozmowy z Frołem Minajewem o cerkwi zapomniał o tych mnichach). Książę Lwów poradził księciu Prozorowskiemu, pierwszemu wojewodzie, posłużyć się teraz tym pismem i nie wszczynać awantury z Dońcami, bo na strzelców w Astrachaniu nie można zanadto liczyć. Razin, bogaty i okryty chwałą, może kupić strzelców i przeciągnąć na swoją stronę. — Nie dogonimy ich - powiedział wreszcie książę Siemion. - Nie, nie dogonimy. Nikita, weź tam któregoś, ściągajcie lekką łódkę. Oddaj im gramotę, tylko - Boże uchowaj! - niczego nie obiecuj. Nie trzeba. Niech wpłyną do Wołgi, tam wygodniej będzie z nimi rozmawiać. — Przecież będą pytać, co, jak. Nie uwierzą... — Powiesz, że w gramocie wszystko jest napisane: „Car wam winy wasze wybacza, wracajcie". Z Bogiem, Nikita. Niech wpłyną do Wołgi, wtedy zobaczymy. Wkrótce spoza przedniego strugu astrachańczyków wyrwała się lekka łódka i pomknęła w stronę razinowców. Z książęcego statku huknęło ciężkie działo. Flotylla zatrzymała się. Stiepan zerwał się na odgłos strzału armatniego. - Łódka! - krzyknął sternik. - Tamci stanęli, a łódka pędzi do nas. - Czekaj no! - polecił Stiepan. - Do nas? - Posłowie czy jak? - zgadywali Kozacy. - Chyba do nas! - krzyknął niecierpliwieStiepan. Posłowie to już 29 iljpnającyfltl się poa ciężarem SKaroow, nie oyi s»łŁui;y uu Posłowie to już dobrze. - No, który tam ma lepsze oczy, wypatrujcie! Wszyscy utkwili wzrok w płynącej w. dali łódeczce. - Do nas! - zapewniali ci z dobrym okiem. - Prosto tutaj wali. Lekka, nie uzbrojona. Stiepan już wydawał rozkazy. . - Huknij z armaty, tej najgłośniejszej. Sieńka, dmij do Czarnojar-ca, niech strugi się skupiają. On sam niech przyjdzie do mnie. Kozacy, musicie się wystroić! Flotylla razinowska przygotowywała się do spotkania z posłami. Szczęknęła armata. Przednie strugi zawróciły i zbliżyły się do atama-na. Kozacy ubierali się: przedwieczorna woda rozkwitła nieoczekiwanie wszystkimi barwami tęczy. U pasów błysnęła kosztowna broń: szable, pistolety. Za pasem Stiepana zalśnił złoty piernacz, u boku -piękny, kunsztownej roboty pistolet. - Dziarskie miny! - rozległ się wesoły głos Stiepana. - Chorych na tyły! Olbrzymi, płaski dysk słońca dotknął linii horyzontu i zaczął wolno zanurzać się w wodę. A na niebie, po drugiej stronie, rozgorzał chłodny, słomiany pożar. Słońce zawisło między łódką a strugami Stieńki. I powoli toczyło się w dół. A łódka mknęła z pośpiechem. I oto słońce zaszło, na wodzie pozostała tylko szeroka, krwawa smuga. Łódka sunęła po tej smudze. Przecięła ją, dotarła do strugu atamana. Wyciągnęło się parę rąk z osękami - przytrzymano ją. Posłowie przekroczyli wysoką burtę. Cisza. Tylko mewy krążą i piszczą jak przydeptane koty. Równe, gładkie morze. Zapada noc. Spokój. „...Żebyście wracali z morza na Don - czytał Nikita Skripicyn Razinowi i jego starszyźnie. -1 żebyście w drodze do domu nikogo do pójścia z wami nie podmawiali. A ludzi, którzy zechcą do was przystawać, nie przyjmujcie, bo za to możecie ściągnąć na siebie niełaskę..." Stiepan zerknął na esaułów. Przysłuchiwali się z uwagą. „I żebyście za winy swoje służyli i zasłużyli..." 30 • samo: smzyn, zasmzyn..: ..... - Tu tak napisane! - krzyknął Nikita, pokazując Stiepanowi papier. Razin odtrącił go. - Czytaj! - „A ludzi pojmanych i łupy musicie zwrócić i oddać w Astra-chaniu..." W czasie gdy posłowie drażnili Razina, książę Siemion Lwów obmyślał prosty i niezawodny plan. Już sam fakt, że razinowcy zatrzymali się, żeby pertraktować, stanowił pomyślną okoliczność. Teraz trzeba tylko było dobrze tę okazję wykorzystać. Książę Siemion naradzał się z setnikami. - Mam pomysł - chytry Lwów lubił rozwodzić się szeroko. -Stieńka nie ma się gdzie podziać: z szachem zadarł, w Tiorkach strzelcy, w Astrachaniu strzelcy... A do walki się nie pali. Pilno mu do domu... Rozładować się. Tak... gdy więc wpłyną do Wołgi, zamkniemy ich i odetniemy od morza. Od razu im mina zrzednie. Odbierzemy łupy, a potem dopiero przyprowadzimy do Astrachania. Dobre, co? Miłościwa gramota carska została odczytana. Kozacy namyślają się. Posłowie czekają. Stiepan chodzi po pokładzie, tam i z powrotem. Obmyśla swój własny plan, nie taki prosty jak plan księcia Lwowa, trochę ryzykow-niejszy. W gruncie rzeczy nie uwierzył w prawdziwość tej gramoty ani w zapewnienia księcia Lwowa, ale zauważył, że astrachańczycy nie są pewni siebie - i na to liczył. Na tę ich niepewność i na swój spryt, i obrotność. - Iwan! - zawołał Czarnojarca. - Tak - odezwał się Iwan. - My, na dziesięciu strugach, zostaniemy tu, a ty, z dwunastoma, ze statkami kupieckimi i jeńcami, wpłyniesz do Wołgi. Okrążymy wyspę z przeciwnej strony i staniemy. Jeżeli umyślili jakiś podstęp, znajdziemy się za ich plecami. Pojmujesz? Patrzcie, im się zdawało, że nas nabiorą. . - Chytry jesteś, Stień... Stiepan Timofieicz - odezwał się Nikita 31 dwudziestoma dwoma, nie'dwunasT6ma*ś^fugaimi7'3óm\^ąiTęrr'""^ - Wiadomo, że tak. Iwan, jak wpłyniesz do Wołgi, wsadź kogoś do łódki, niech płynie do księcia Lwowa i powie mu, że nie mogliśmy się zl> sobą dogadać. Jedni zdali się na łaskę, inni razem ze mną ruszyli na Tiorki. Posłowie zostaną z nami. Jeżeli okaże się, że to podstęp, od nich zaczniemy - obu zaduszę własnymi rękami. Dobieraj ludzi, Iwan. Nie bierz wielu, tylko wioślarzy. Łar'ka, Fiodor, Froł - ze mną. Wyjaśnijcie to Kozakom, żeby o wszystkim wiedzieli. Niech będą w pogotowiu. Pilnujcie posłów. Jazda! Na flotylli Razina wszczął się ruch. Tu i ówdzie zabłysły pochodnie: Kozacy przesiadali się z jednych łodzi do innych. Dwanaście strugów odprawiono z Czarnojarcem, reszta pozostała ze Stiepanem - w zasadzce. Nikita Skripicyn siedział zatroskany. Poselstwo mogło się dla niego źle skończyć. Zdradziecki książę Siemion ani chybi zastawi na Kozaków pułapkę, a wtedy ataman dotrzyma słowa - udusi, nie ma gadania. Nie przyszło jednak Skripicynowi do głowy, że ataman zamierza nim się posłużyć jako gramotą, ale tym razem będzie to gramota prawdziwa: pozwoli Skripicynowi uciec, ten zawiadomi księcia Lwowa, że Kozacy zastawili na niego pułapkę. I o to głównie chodziło Stiepanowi - za wszelką cenę chciał uniknąć wałki. Gdy się okaże, że Kozacy nie dali się oszukać, astrachańczycy będą zmuszeni do odkrycia kart. Może zresztą gramota carska jest prawdziwa, diabli wiedzą. - Koniec z nami, Kuźma - powiedział półgłosem Skripicyn do swego towarzysza. - I ja tak myślę - odpowiedział Kuźma. - Co robić? A jeżeli oni rzucą się na dwanaście strugów? Pomyślą, że wszyscy wpłynęli, i rzucą się. Święta Mario, Matko Boska, ratuj nas! Zginiemy... - Przechytrzył, diabeł wcielony! - Taki by nie przechytrzył?! Od dziecka do łotrostwa przyuczony. Diabła wokół palca owinie. Skripicyn rozmawiając przyglądał się jednocześnie przygotowaniom Kozaków i zastanawiał, ile czasu im to zajmie, kiedy dopłyną do w oigi i czy Książę lwów zaoia len oaciąc oa morza przea świtem, in le miał bowiem wątpliwości, że książę Lwów zdecyduje się na zdradę i przemoc. Gdyby do tego czasu się rozwidniło, ujawniłby się podstęp Kozaków i książę Lwów musiałby rozważyć, co robić dalej... — Co książę Lwów zamyśla? — zapytał Kuźma. — Skąd mogę wiedzieć? A ty wiesz? — Ja mam wiedzieć? To wy ze sobą szepczecie, kombinujecie... Zaatakuje tamtych, jak myślisz? Skripicyn milczał chwilę, wreszcie powiedział z rozpaczliwą złością: — Ty niby nie wiesz?! Dwanaście strugów pod komendą Czarnojarca, rozjarzonych mnóstwem płonących pochodni, ruszyło w stronę Wołgi. Dziesięć z Razi-nem zostało. — Pochodnie w wodę! - rozkazał Razin. - Do wioseł! I cicho! Zanurzać wiosła... - głos atamana, rozlegający się w ciemności, brzmiał coraz bliżej. Jego barczysta postać ukazała się nagle na rufie strugu, na którym byli posłowie. - Do wioseł! Tylko cicho! -powtórzył. Zwrócił się do sternika: - Na razie trzymaj za nimi - wskazał w kierunku oddalających się światełek. - Gdy zamajaczy wyspa, skręcisz w lewo. Styr, chodź do mnie, mam dla ciebie ważną misję -zawołał. Styr przeszedł na rufę. — Gdy się zupełnie ściemni - szeptał Stiepan do ucha starego - każę przewieźć posłów na inny strug. Zrobisz to ty i Dziad. W ich łódce. Chodzi o to, żeby wam uciekli. Pozwólcie im... — Jak to? - nie zrozumiał Styr. Również mówił szeptem. — Pozwólcie im uciec. — A my co? — wciąż nie mógł zrozumieć Styr. — Nie wiem. Może zabiorą was ze sobą. — A może stukną wiosłem po łbie i do wody? — Nie wiem. Idź, powiedz Dziadowi. Boże broń, żeby posłowie czegoś się domyślili... Jeśli ulitujecie się nad sobą, ja się nad wami nie ulituję. Zróbcie tak, żeby mogli uciec. Styr pomyślał chwilę. Wstał. Teraz już nie miał wątpliwości. — Uciekną. Na wszelki wypadek, niech cię ucałuję. Nie jestem córką szacha, ale cię kocham... — ucałowali się. Styr dorzucił: — Pozdrowię od ciebie twojego tatę. 33 . . -. Kto wie!To tęgie byki. - Idź do Dziadka, powtórz mu wszystko - Stiepan nie chciał tracić czasu. - Nie wspominaj mnie źle, Timofieicz. Stiepan przez pewien czas wpatrywał się w ciemność. Potem rzekł do wioślarzy: - Nie spieszcie się. Zdążymy. Wiosłujcie wolniej. Długo płynęli w zupełnej ciszy. Tylko woda pod wiosłami wzbierała ledwo dosłyszalnie i syczała. Strugi pod wodzą Czamojarca były już daleko; tańczyły, plątały się w mroku długie płomyki ich pochodni. Z lewej strony zamajaczył kontur wyspy, nasuwał się długim, mętnym cieniem. - Wyspa, bafka - odezwał się ktoś z dziobu. "' - Wal w lewo. Gdy okrążymy wyspę, Styr i ty, Dziadku Lubimie, przewieziecie posłów na ostatni strug, do Fiodora. Tutaj nadstawiają Xiszu, za wiele chcą wiedzieć - umyślnie głośno powiedział Stiepan. -Zabierzcie ich stąd! - Chodźcie, gołąbki! - zakomenderował Styr;-- Lubim, wiążemy ich? I" — Ruszajcie! - krzyknął niecierpliwie Stiepan. - W łódce zwiążemy - zdecydował Dziad Lubim.-Jazda! Wioślarze przyhamowali; czterech ludzi zeszło z prawej burty do łódki. Milczeli. Strug natychmiast skręcił w lewo, ku wyspie, i zniknął w ciemności, jakby go wcale nie było. Pozostałych też nie było słychać. Skradali się cicho. - Poczekajmy tutaj. Fiodor podpłynie, to go zawołamy - powiedział Styr. — Daj no, bratku, twoje rączki białe, ściągnę je rzemykiem - pochylił się ku Nikicie Skripicynowi. Nikita, oszołomiony niespodziewanym zwrotem w ich losie, w pierwszej chwili bezwolnie wyciągnął ręce... Ale jego towarzysz powalił Dziada Lubima i szamotał się, zatykając mu usta. W sekundę później Styr również leżał na dnie łódki, a wielka dłoń strzelca zacisnęła i jego usta. Rzemyki, przygotowane dla posłów, teraz mocno skrępowały ręce konwojentów. Posłowie chwycili za wiosła i nacisnęli na nie — łódka pomknęła w ciemność jak szalona. 34. •¦— mmii... - zamamrotai aiyr 1 wierzgnąłTlOgamfll.' Nikita pochylił się, mocniej wetknął mu połę kaftana w gębę. Chwycił w kościstą dłoń siwą bródkę starego i parę razy mocno przejechał jego głową po dnie łódki. — Jak będziesz hałasował, dam ci wiosłem po łbie i d» wody — powiedział cicho i radośnie. Styr ucichł. Dziad Lubim też leżał pokornie - widocznie towarzysz Nikity przyłożył mu zbyt gorliwie. Albo też — urodzony wojownik — przyczaił się i nie narażał nadaremnie. - Matk© Boska Przenajświętsza - szeptał ogarnięty śmiertelnym strachem Skripicyn. — Pomóż, uratuj, nastawiam ci świec w cerkwi. Dopomóż tylko, Panie Boże... Książę Siemion aż do bólu oczu, aż do łez wpatrywał się ze swego statku w mrok nocy. Płomyki pochodni na strugach Czamojarca tańczyły w oddali, kołysały się... — Przepłynęli już czy nie? Nic nie widzę, do diabła! — Przepłynęli. Nie ma więcej. — Ileś naliczył? — Według pochodni chyba dużo... Migocą jak... — Ale ile? Głąb kapuściany! — Ze dwadzieścia... — niepewnie odpowiedział młody strzelec. — A może więcej... W oczach się mieni... Może więcej, trudno zgadnąć. — Skąd więcej? Tyle ich właśnie jest. Gaście pochodnie! Ruszamy. Bez hałasu. Z Bogiem! Puszkarze, do dział! Jak ich odetniemy, posłać łódkę z rozkazem: „Złóżcie broń, jesteście okrążeni". Dziś ich przyciśniemy... Tam, na Wołdze, ostro z nimi pogadamy. Podniosą łby, otworzymy ogień... Ale myślę, że są zbyt mądrzy, żeby podskakiwać. Taak. Nie trzeba ich topić. Nie trzeba, mają wielkie skarby. Nie topić! Tak postanawiamy... Książę Siemion był zadowolony. - Dobra jest! Stój! - rozkazał Iwan Czarnojariec. - No tak, okrążają, cholery. Pochodnie do wody powrzucali. Psia wiara! Jeden 35 ao oax ki. jjo wujewuay pojaę sam. z^rnija ouiuuna: ^ miodem karmił, zawsze oszuka. - Czamojariec jakby nie pamiętał,, całkiem mu to z głowy wyleciało, że to oni pierwsi zastawili sieci na strzelców. - Bafce powiedz, żeby się nie spieszył z atakiem, ja sam ich postraszę. Może na ugodę pójdą, jak się dowiedzą. To oni nam plecy podstawili, a nie my im... - A jak się bój zacznie, to jak? - Jak trzeba... Nie zacznie się, zaraz ich postraszę. Daj łódkę! W astrachańskiej flotylli zaczął się jakiś ruch, rozległy głosy... Ktoś podpływał. - Ki diabeł? - syknął książę Siemion. - Co to za hałasy? Chytrusy czy zgłupieli? Gwar przybliżył się. Tak, rzeczywiście ktoś przypłynął. - Cisza! - zawołano ze statku wojewody. - Nikita wrócił! - krzyknął ktoś od strony wody. - No, spuśćcie linę... Gdzie się pchasz z osęką? Linę! - Nikita? - zdumiał się książę. Zajęty obmyślaniem chytrych podstępów, pochłonięty swoją grą, zupełnie zapomniał o posłach. -Daj go tu! O co chodzi? Co tam, Nikita? - Źle, książę! - wołał Nikita, gramoląc się na pokład. - Bogu dzięki... Zdążyliśmy. Uff! Z tamtego świata. - Co? Mów! - wrzasnął wojewoda. - Przechytrzyli nas, wojewodo. Odciąłeś ich od strony morza? - Odciąłem. - A Stieńka jest już za naszymi plecami. Bogu dzięki, zdążyliśmy. Byłem pewny, że odetniesz. Drzazgi by się z nas posypały. - Co to znaczy? - zapytał nerwowo książę. - A ilu ich właściwie przeszło? - My naliczyliśmy dwadzieścia... - Dwanaście strugów! A dziesięć, najpewniejszych, za naszymi plecami. Rozdzielili się, podejrzewali podstęp. Myśmy ledwo cało wyszli. Dwóch Kozaków ze sobą przywieźliśmy. Tamci nie przysłali nikogo? - Skripicyn gestem wskazał razinowców zamkniętych w Wołdze. Wojewoda milczał. - Więc naprawdę nie wszyscy przepłynęli? 36 I się pokłócili. Stieńka z dziesięcioma strugami poszedł na Tiorki, a ci niby na łaskę się zdają. Sprytne łotry... Dwóch złapaliśmy, tych, co nas wieźli. Bogu niech będą dzięki! A o nas, książę, nie pomyślałeś? Stieńka obiecał, że w razie czego, sam nas zadusi... - Taak - pojął wreszcie wojewoda. - Z wami zawsze taka robota! — powiedział rozżalony. Tak sprytnie wszystko obmyślił, tak mu się dobrze ułożyło, a teraz trzeba wszystko zaczynać od początku, znowu myśleć i kombinować. Tak dalece różnią się od siebie Rosjanie; Razin, na przykład, szybko zorientował się w sytuacji i począł działać z rozmachem, a Lwów od razu upadł na duchu, ogarnięty irytacją. -A może spróbujemy? - niby się ożywił, ale bez zapału. - Jest ich przecież mniej. I teraz wiemy, co zamyślają. Natychmiast odpowiedziało mu kilka głosów. - Co ty, Siemionie Iwanowiczu! - Nie, książę! Niech Bóg broni! - Oni są jak koty. Marzą tylko, żeby nocą bój rozpętać. Są w swoim żywiole... Księżyc nazywają kozackim słoneczkiem. Na wodzie znów rozległ się plusk i głosy. Widocznie ktoś przybywał. - Kto tam? - zawołano ze statku wojewody. - Esauł Iwan Czamojariec! Do wojewody. -'Wołaj! - rozkazał wojewoda. - Dajcie światło. Nikita z Kuźmą usunęli się na bok, w cień. Iwan wszedł na pokład, skłonił się wojewodzie. Teraz Stieńka nie da mi tyle, ile mógłby dać, gdybym go zamknął w Wołdze - myślał książę. - Zaiste, Kozacy to pieskie nasienie. - No? - zapytał surowo. - Z czym przybywasz? - Czołem bijemy, bojarze - zaczął Iwan. - Skruchę chcemy okazać Wielkiemu Gosudarowi. - Wszyscy tu jesteście? - niecierpliwie przerwał mu książę. - Nie. Nasz atarnan dziesięcioma strugami ruszył na Tiorki. ' — A dlaczego ruszył? Nie chce się ukorzyć? - Uląkł się gniewu carskiego... - A wyście się nie ulękli? - Niech się dzieje wola Boża... Car nam wybaczył. Przeczytano nam jego gramotę. - A nie łżesz czasem? Czy Stieńka naprawdę odpłynął? -książę już. 37 mu w oczy otwarcie i szczerze. — Odpłynął wasz ataman? Czy też znowu kręcicie, psy? - Na święty krzyż! - Iwan przeżegnał się, nawet okiem nie mrugnął. - Bezbożnicy - powiedział książę z odrazą. - Nikita! W krąg4 światła niespodziewanie wszedł Nikita Skripicyn, roześmiany i zadowolony. - Witaj, esaule! Poznajesz mnie? Iwan przyjrzał się posłowi, poznał. - Aa... - opuścił głowę, bardzo nisko opuścił. - Czemu łżesz, ścierwo? — wrzasnął wojewoda. -1 jeszcze na krzyż przysięgasz! - Nie kłamalibyśmy, bojarze, gdybyście wy pierwsi nie uknuli spisku przeciw nam - Iwan podniósł głowę. - Dlaczego nas od morza odciąłeś? W miłościwej gramocie nie pisało, żeby nas okrążyć i pobić jak psy. - Kte was chciał pobić? - Dlaczego odcięliście dostęp do morza? Po co było?... - Gdzie wasz ataman? — zapytał wojewoda. - Tam - Iwan wskazał w kierunku morza. - Za waszymi plecami. Ty, wojewodo, traktuj nas jak równych sobie. Bo też chcesz nas oszukać jak dzieci. Aż wstyd. Ty, żołnierzu, tylko co nam pismo od cara czytałeś. Czy tam był taki rozkaz? Kto tu więc oszukuje? - Poślij do Stieńki! - rzekł książę. - Niech przybywa do mnie bez obawy. Złożycie przysięgę. Armaty, które zdobyliście w Gródku Jaickim, na Wołdze i w kraju szacha, oddacie. Ludzi służebnych astrachańskich, carycyńskich, czarnojarskich, jaickich zwolnicie w Astrachaniu. Strugi i broń oddacie w Carycynie. Poślij kogoś. - Sam pójdę, kogo tam posyłać... - Ty zostaniesz! - twardo oznajmił wojewoda. - Posyłaj! Iwan zastanawiał się chwilę... Podszedł do rufy, przechylił się przez burtę i długo mówił coś Kozakowi, który przypłynął z nim łódką. Tamten odbił i zniknął w mroku. Wojewoda w tym czasie przyglądał się starcom - Styrowi i Lubi-mowi, których kazał do siebie przyprowadzić. Zaczął z nimi rozmawiać. ną. - Trzy ćwierci do śmierci... Wojacy... - Co ci się tak spieszy, bojarze? Pożyj sobie jeszcze - powiedział życzliwie Styr. - Czy cię może jakaś chorość wzięła? - starzy nabrali odwagi w obecności esauła, słyszeli, z jaką godnością rozmawiał z wojewodą. Szczególnie Styr się rozochocił. - © was mówię, straszydła! - krzyknął książę. - Ce en mówi? - zapytał Dziad Lubim Styra. Styr wrzasnął z całej siły w ucho Dziada: - Mówi, że czas umierać! - A czemu? - równie głośno zapytał Dziad Lubim. - O to nie pytałem! - Co? - Od razu wody w gębę nabrałem. Przestraszyłem się! - Aa... mnie coś w brzuchu zaburczało. Też się przestraszyłem. W pierwszej chwili wojewoda nie zorientował się, że starzy stroją sobie żarty. Wreszcie pojął. - Nie będę zważał na to, żeście starzy: ściągnę portki i wsypię wam, jak należy! - C© on gada? - znów głośno zapytał Lubim. - Pertki chce ściągać! - niemal radośnie wrzeszczał Styr. - Bojarskiej jeszcze nie widziałem. A ty? - Precz mi z oczu! - ryknął wojewoda. I tupnął nogą. Rozkazałby bez wahania wychłostać starców, ale wolał nie złościć Stieńki. Sprawy tak się zagmatwały, że najpierw musiał się jakoś z nich wyplątać. A Stieńka na pewno by się za starców rozgniewał. Posłaniec Iwana powtórzył Stiepanowi, czego żąda wojewoda. - Gołych i bezbronnych chce nas puścić?! - wykrzyknął Froł Minajew. - Pies mu mordę lizał! - Bafka, podpłyńmy po cichutku, pogłaszczemy go lekko pod włos - podpowiedział Łar'ka Timofiejew. - Żeby ten burczymucha drapał się do samego Astrachania. - Patrzcie go! - zaWołał Stiepan. - Ale mamy dziarskich esaułów! A już się do Moskwy wybierali o łaskę prosić. A car, widzicie, 39 i car zuch! - Stiepan był naprawdę w świetnym humorze. - Nie chwalimy się, żeśmy zuchy! - obraził się Łar'ka. - Poczciwy car! Dmij, Łar'ka, do wojewody. Najpierw mu powiedz, że jest głupi jak pień; wydawało mu się, że Kozaków oszuka. A potem naobiecuj, ile wlezie... Złóż przysięgę w naszym imieniu. Czego się krzywisz? - Nie nadaję się do takich rzeczy - rzekł Łar'ka. - Więc kto pójdzie? Może ja? - Miszka Jarosławów. I pisać, i tańczyć potrafi. Niech idzie. - Mogę, oczywiście, zatańczyć, tylko nie pod dudkę wojewody. Pędź, Łar'ka, nie bój się - Miszka roześmiał się od ucha do ucha. - Razem pójdziecie - zdecydował Stiepan. - Zuch, Łar'ka, dobrze poradził. Zbierajcie się. - Stiepan spoważniał. - Bijcie mu czołem, nawet do nóg padnijcie. Do domu przecież dostać się musimy. Co oddamy, czego nie oddamy, o tym w Astrachaniu porozmawiamy. Pismo, jak widać, jest prawdziwe. Byle nie naskoczyli na nas przed Astrachaniem. Walcie! Esaułowie podnieśli się niechętnie. - Powiedzcie, że w Astrachaniu zwołamy Koło kozackie i omówimy sprawę armat, chorągwi, strugów, broni - polecił Stiepan. - Lepiej im od razu obiecać - poradził Froł Minajew. - Żeby nie spłoszyć. A w Astrachaniu obejrzymy sobie strzelców - czy są tacy twardzi - popatrzymy też na ludzi w grodzie... Tam będzie wygodniej pertraktować. - To racja - zgodził się Stiepan. - Obiecujcie i armaty. Niech pozwoli nam połączyć się z naszymi strugami, które okrążył, i sam niech przed nami płynie. Do samego Astrachania. Ażeby wojewodzie serce zmiękło, weźcie trochę rupieci perskich, powiedzcie, że to ode mnie. Napomknijcie też, żeby pamiętał o naszej umowie. Bo może zapomniał. W Astrachaniu dostanie więcej darów. Powiedzcie też, że ataman nie zapomina ani o dobrym, ani o złym. W ten to sposób Razin dostał się do Astrachania — bez jednego wystrzału, nie straciwszy ani jednego Kozaka. Było to niemałe zwycięstwo. poganiał i "złośćSśięTPiśmo^rżynieśióho mu w cnwni, gay w się na polowanie z sokołami. „...Zrujnował tatarskie łowiska, napadał na perskie statki handlowe, ograbił miasta Baku, Reszt, Szyrwań, Astrabad, Farabad; popełniał wszędzie straszne łotrostwa, mordował bezbronnych i spokojnych mieszkańców. Zniszczył flotę perską. A teraz ruszył na Wołgę..." - Ujawnił się, zbój! - wykrzyknął car. - Skąd donoszą? - ZTiorków. - Wysłać pismo do Astrachania, do księcia Iwana Prozorowskiego. Zatrzymać go. Broń, amunicję, łupy, wszystko odebrać! Zbójców wybadać, potępić za zbrodnie i wcielić wszystkich do oddziałów strzeleckich! Psy niespokojne! Już się rozsmakowali. Grabią i grabią! Wszystkich do wojska! Okolniczy Baturlin, który przypadkiem znalazł się u boku cara, przypomniał: - Gosudarze, w zeszłym roku skierowaliśmy do Astrachania pismo, w którym darowaliśmy Stieńce jego winy. Książę Iwan weźmie pismo pod uwagę i... - Podrzeć to pismo! Rok temu było pisane! Trzeba zdążyć, zanim Stieńka dotrze na Don. Trzeba zdążyć! Nie zwlekajcie! Ach, łotr! Jeszcze mi naruszy pokój z szachem! Nie puszczać go na Don! W tym czasie ataman płynął do Astrachania. Za statkami księcia Lwowa. A gdy Stieńka płynął do Astrachania, w Moskwie Najcichszy wyjeżdżał z Kremla na polowanie. Szlachta z Dumy Bojarskiej, stolnicy, bojarowie, sokolniczy, sokol-nicy... Wszystko na nich lśni - wszyscy w kosztownych strojach,' wydawanych na dworze przy takich okazjach. Na rękawiczkach sokolników złote frędzle i złote pierścienie, a na nogach złote sznury. Nie ma jeszcze głównego „myśliwego" — cara Aleksego Michajłowi-cza, „urodzonego i wychowanego w cnocie", jak powiedział sam o sobie na sądzie patriarchów ekumenicznych. Ale oto i On... W wysokiej sobolowej czapie, w dziewięć rzędów 41 r ' i amgicn Kamieni, iowarzysząieymiibójaToWle, bKóimezy = gławiu, aksamitach i jedwabiach. Droga od głównego wejścia do karety czerwonym suknem wyłożona. Car wsiada do karety... „Carska kareta kunsztownej była roboty, obita czerwonym aksamitem. Na górze miała pięć fryzów odlanych z czystego złota". Ubiory stangretów i cała uprząż również z aksamitu. Orszak ruszył. Na czele jechał ten „łagodnego serca". „Był wysoki, o przyjemnej powierzchowności. Pięknie zbudowany, o łagodnym spojrzeniu, cera biała, lica rumiane, włosy jasne. Nader dorodny". „Charakter odpowiadał jego powierzchowności. Żarliwy w wierze ojców swoich, ze szczerego serca wypełniał wszystkie obowiązki religijne. Nieraz, jak Dawid, wstawał nocą i modlił się do rana". „Chociaż był Monarchą Samowładnym, karał tylko wtedy, gdy był do tego zmuszony, i to z bólem serca. Szczędził życie swoich poddanych i nigdy nie czerpał zysków z ich dóbr. Lubił pomagać nieszczęśliwym i wspierał nawet zesłanych na Sybir. Wysyłanym do tego dzikiego kraju przekazywał niewielkie sumy pieniężne, aby tam całkiem nie sczeźli". „Wzburzenie umysłów i wewnętrzne niezadowolenie skłoniło go do powołania Prikazu Spraw Tajnych, którego wyroki nie zawsze były sprawiedliwe, a straszne SŁOWO I SPRAWA budziły trwogę nawet wśród ludzi niewinnych". „Rzućmy więc jasne światło na mądre czyny Aleksego Michajłowi-cza, którymi zapewnił dobrobyt poddanych i obdarzył ich nowym życiem". „W czerwcu 1662 roku wybuchł w Moskwie bunt. Jakiś szlachcic rozwiesił na murach i parkanach miasta odezwy, w których ostrzegał lud przed bojarami, bo ci bezbożnicy, zwąchaw-szy się z cudzoziemcami, chcą zaprzedać Moskwę. Na tę wieść nieposkromiona czerń rzuciła się na dwór cara i dopuściłaby się tarn niemałych zbrodni, gdyby car i bojarzy, uprzedzeni o powstaniu, nie wyjechali do sioła Kołomienskoje. Ci zuchwali przestępcy, w liczbie około dziesięciu tysięcy, ruszyli do sioła Kołomienskoje, okrążyli pałac i żądając wydania bqjarów, pałacu, jeżeli ich żądaffla tiie ztJStaną' g „Car Aleksy Michajłowicz, nauczony doświadczeniem, postąpił w tym przypadku, jak monarsze przystało. Niemieccy żołnierze i strzelcy straży przybocznej znienacka zjawili się na placu i zaczęli działać tak skutecznie, że cztery tysiące buntowników legło na miejscu, a większość pozostałych, wraz z przywódcami, została schwytana i skuta. Po czym car wrócił do Moskwy i rozkazał przeprowadzić śledztwo. Większość przestępców otrzymała z wyroku należną im karę, a więc dwa tysiące ludzi poćwiartowano, połamano kołem i powieszono. Pozostałym obcięto uszy, napiętnowano rozpalonym żelazem na lewym policzku literą «B» i zesłano wraz z rodzinami na Syberię. Chłopcom w wieku od dwunastu do czternastu lat obcinano jedno tylko ucho". „Po dokonaniu tak ważnych czynów, koniecznych dla zapewnienia spokoju w ojczyźnie, car Aleksy Michajłowicz zajął się sprawami wewnętrznymi państwa. Wydano nową ustawę policyjną, a na jej wykonawcę wyznaczono księcia Macedońskiego". „Miłosierdzie i miłość bliźniego stanowiły najistotniejsze cechy charakteru cara Aleksego Michajłowicza"... Rankiem, ledwie zaczęło świtać, gruchnęły działa na pierwszym rosyjskim okręcie bojowym „Orzeł", przycumowanym u stóp astrachańskiego kremla. Flotylla księcia Lwowa odpowiedziała wystrzałami. Razinowcy, niewiele się namyślając, naładowali swoje armaty i wystrzelili również. Na przedzie płynęły strugi Lwowa, za nimi, w pewnej odległości, w rozwiniętym szyku podążali razinowcy. - Nie rozumieć, kogo my witać, książę Lfof czy Stieńka Rasin? -z uśmiechem zapytał wojewodę Prozorowskiego kapitan okrętu But-ler (obaj stali na pokładzie „Orła"). Wojewoda roześmiał się: 42 43 i-rzywoiai au sieoie mzęaowel*opiSafżai zaczął wydawaC mti|>olece-nia: — Płyń do księcia Siemiona Iwanowicza, powiedz mu, żeby odprowadził Stieńkę do ujścia Bołdy - niech tam zostanie. Potem niech książę wraca do mnie. Nasze łodzie zostawić tutaj. I niech Stieńce powie, żeby w grodzie nie postała noga Kozaków! I naszych niech do siebie nie wpuszczają. Żadnego handlu! - A co z winem? - podpowiedział roztropny pisarz. - Z winem?... Z tym, bracie, nie poradzimy, znajdą się kupcy. Powiedz księciu, żeby zostawił przy Bołdzie... z pięć naszych łodzi, dla nadzoru. Niech dobierze najpewniejszych strzelców, żeby nie zaczęli hulać z łotrami. Strugi Razina stłoczyły się u ujścia rzeki Bołdy (powyżej Astra-chania). Na dziobie atamańskiego statku ukazał się Stiepan. - Hulaj, dusza! - krzyknął i machnął ręką. Na brzeg wysypało się bez mała tysiąc Kozaków. I — zaczęło się! Na całym nabrzeżu rozkwitł niebywały handel. Co sprytniejsi ludzie zdążyli tu już przybyć z Astrachania — z posadu, z Białego Grodu, nawet z kremla. Było też wielu cudzoziemskich kupców, posłów i mnóstwo kobiet. Za trzecią część wartości, albo i mniejszą, przechodziły ze szczodrych kozackich rąk w gorliwe, zręczne ręce kupujących - chodniki na sążeń szerokie, makaty, safian, cenne dywany perskie, na widok których rozbłyskiwały oczy, zwoje batystu białego i czerwonego, bucharskie błamy karakułowe, kosztowne wyroby ze złota: pierścienie, kolczyki, naszyjniki, łańcuchy, czasze, dzbany... Nadeszła chwila, dla której Kozak gotów był znosić głód, chłód, zaglądać śmierci w oczy... Potrząsają, rzucają na ziemię barwne szaty, depczą po nich na znak zupełnego lekceważenia. Kozak, nie wiadomo czemu, najbardziej lubi się targować z Tatarem, Kałmukiem albo... z babą. Oto rozochocił się jak kramarz Kozak potężnej budowy, nosaty. Rozwinął na trawie przed babami bezcenny dywan perski i zachwala go- 44 dywanie. - Uważajcie, latawice, bo oszukam! - zerwiT się,' jSółożył "*¦'•"¦ drugi raz, rozstawił nogi. - Dwa! Spod samego szacha wyciągnąłem. - A czy to na nim śpią? - odezwała się jedna z kobiet. - Na ścianie go wieszają! - Szach pewnie z żonką leżał? Spędziłeś ich? - Szach? Szach jak szach. Ja mu jedno, on mi drugie, kapryśny jest, ledwo go namówiłem... Rozwijają zwoje chodników, gniotą w rękach safiany... - To ma być safian? Prawdziwy? - A co? Oczu nie masz? - Ta skórka coś za gruba... - To ty masz grubą skórę, tatarska mordo! Mogę ostrugać... - Ciemu wymyślasz? Ciemu? - Ciemu, ciemu... Temu! Już zdechła ta kura, która Tatarom złote jajka znosiła. Temu! Zapobiegliwi astrachańczycy nie zapomnieli i o gorzałce. Gdzieniegdzie szynkarze sprzedają wódkę prosto z wozów. Są już pierwsze jaskółki... Na próbę puścił się w tany młody Kozak, zbytnio już rozochocony... Och, Niebożę! Jeżu, biedaczyno!.. . Dokąd leziesz Jeżową ścieżyną? Och, Lezę ja, lezę Do jasnego dwora, Bojarskiego doma... Esaułom ataman surowo nakazał, by czuwali: jeszcze nie można być niczego pewnym, o nie! Ale esaułowie i bez atamana zdają sobie z tego sprawę. Iwan Czarnojariec schodząc ze statku rozkazał setnikom: - Trzymać bacznie warty! Bo nam tu mogą zrobić drugi Monastyr-ski Jar. Żadnemu z tych psów wierzyć nie wolno. Na strugach zawsze niech ktoś zostaje. Siomka, wyślij ze trzy czółna na Wołgę - niech krążą. Jeśli zobaczę na warcie pijanego, zarąbię bez gadania. Różnobarwne morze ludzkie, ogarnięte radością oczekiwanego 45 - l ci, Morzy oszukują, i ci, którzy pozwalają się oszukiwać. Och, Niebożę! Jeżu, biedaczyno! Dokąd leziesz Jeżową ścieżyną? Dojrzewała potężna hulanka. I tego nie mógł uniknąć ani powstrzymać nawet najsurowszy, najukochańszy ataman i jego najbardziej doświadczeni esaułowie. W komnatach kremlowskich zebrały się najwyższe władze Astra-chania: książę bojar, wojewoda Iwan Siemionycz Prozorowski, książę stolnik, drugi wojewoda Siemion Iwanycz Lwów, książę stolnik, trzeci wojewoda Michaił Siemionycz Prozorowski (brat Iwana Sie-mionycza), metropolita Josif, podiaczy, dowódca strzelców Iwan Krasulin. Naradzali się, rozważali. - Że ich przywiodłeś, to dobrze - mówił książę Iwan Siemionycz, wysoki, dorodny bojar o szczerej, prostodusznej twarzy. - Ale co mamy robić dalej? Popatrz tylko, nawet tutaj nie możemy ich powstrzymać. Przykazałem przecież, żeby nie wszczynali żadnego handlu... A co się dzieje? Jeżeli oni z bronią i łupami na Don pójdą, to co będzie? - To już nie nasza sprawa, książę — zauważył Lwów. - Mamy gramotę carską, wyprawimy ich i koniec. - Gramota, gramota... Co to ma za znaczenie... Zaczną, łotry, w drodze na Don dalej broić — co nam przyjdzie z gramoty? My będziemy odpowiadać za to, że nie dopilnowaliśmy. Potem, choć wal łbem o ścianę, nie udowodnisz, jak było. Według mnie należy wysłać ich na Don bez broni. Spisać wszystkich, odebrać całą broń... - Ej, książę! - zawołał z irytacją metropolita, suchy, wysoki starzec z trzęsącą się głową. - Ale się rozpędziłeś! Wszystko im zabrać! Nie znasz ich! Nie daj Boże! Zbóje! Antychrysty! Całemiasto rozbiorą na kawałki. 46 -Niepewni. Oby działa i strugi oddali, to już będzie wielka rzecz. Byle" ich diabeł przez Carycyn przeniósł, nad Donem niech się nawzajem pozarzynają, nie nasze zmartwienie. I nie my będziemy za to odpowiadać. - Tak źle ze strzelcami, Iwanie? - zapytał wojewoda Krasulina, dowódcy strzelców. - Nie ma się czym chwalić, Iwanie Siemionyczu -przyznał Krasulin. — Teraz najgorszy okres: kończy im się służba, a kto wie, kiedy zmiennicy przyjdą. A jeśli tym się powie, że mają zostać, podniosą bunt. Książę Michaił, który dotąd milczał, zabrał głos z młodzieńczym zapałem: - Jak to może być? Zbóje, łotry, woli carskiej nieposłuszni, a my sobie z nimi nie umiemy poradzić? Hańba! Wyśmieją nas. Łapserda-ków nie potrafili ujarzmić! Moim zdaniem należy ich zmusić do złożenia przysięgi, spisać, oddać pod straż i czekać na nowe carskie rozporządzenie. Tamto przecież rok temu pisane było... Poślemy umyślnego do Moskwy, a zbójów, póki co, zatrzymamy pod strażą. - Och, książę, książę... — westchnął metropolita. — Mówisz, że nas wyśmieją? Mnie już taki jeden łapserdak od Zarudzkiego tak szablą rozśmieszył, że przez całe życie się śmieję i głową trzęsę. Tak mnie rozśmieszył, bezwstydnik! A jak arcybiskupa Fieodosija, Panie, świeć nad jego duszą, potrafili zbezcześcić! Ech, karaboska! Wyniosą się, to i Cerkwi świętej nie pohańbią, a my się uratujemy. Chcecie sami sobie nieszczęście na łeb sprowadzić? - Rozumiem, że Zarudzki cię nastraszył, kiedyś młody był - rzekł Iwan Siemionycz - ale, ojcze święty, wiedz, że przed carem za tych rozbójników jesteśmy odpowiedzialni. Czy wiemy, co ten Stieńka zamyśla? Może odejść do Czarnego Jaru i znów zacząć swoje. A kto za to odpowie? Powiedzą: „Mieliście ich tu i nie mogliście rozbroić?" - Zima się zbliża, nic nie będzie robił - wtrącił Iwan Krasulin. - Do zimy jeszcze daleko, a on się nie będzie długo namyślał. Spotkają konwój kupiecki i na dno. Prosta sprawa. - Prawdę mówiąc - odezwał się podiaczy - zatrzymywać ich tu nie 47 żeby się uspokoili, odebrać broń i rozproszyć. Niech każdy idzie, skąd przyszedł. Gdy są uzbrojeni i w gromadzie, lepiej ich nie ruszać. Trzeba spróbować pertraktacji... - I kazać im, łotrom, przysięgę złożyć! Na Ewangelię, w cerkwi -powiedział metropolita. - Kazać też oddać, co mi na moim łowisku zabrali. Napisałem do cara, jakie mi spustoszenie uczynili... - Metropolita wyjął spod poły zapisaną kartkę papieru: „Łońskiego roku, Gosudarze, dnia sierpnia siódmego, najechali z morza na moje łowisko rybne złodziejscy Kozacy Stieńki Razina. I będąc na tym moim łowisku rybę soloną i kawior, i klej rybi, i ryby suszone - wszystko bez reszty zrabowali. I wszelki sprzęt miedziany i żelazny, i kotły, i topory, i osęki, i dłuta, i skoble, i wiertła, i świdry, i niewody, i strugi, i łódki, i zapasy zboża — wszystko zabrali. Zrujnowawszy mnie, Gosudarze, bożego sługę twojego, Stieńka Razin zostawił w ukryciu różny sprzęt cerkiewny i stroje duchowne i opuścił łowisko, a żadnego spisu tych cenności nie sporządził. Miłosierny Gosudarze, Carze i Wielki Książę Aleksy Michajłowiczu, ulituj się nade mną, sługą bożym..." Wszedł ochmistrz. Powiedział: - Posłowie od Kozaków. - Wpuścić - powiedział wojewoda. - Stój! Co za jedni? - Dwaj esaułowie i jeden zwykły Kozak. - Wpuścić! No to... potraktujemy ich surowo. Weszli Iwan Czarnojariec, Froł Minajew, Styr. Oddali honory wojskowe. - W imieniu atamana Wojska Dońskiego Stiepana Timoiieicza Razina esaułowie Iwaszka i Froł, i Kozak doński Styr - zameldował Czrnojariec. Wszyscy trzej ubrani byli bogato, z cenną bronią u pasów; Styr zawiany, ale tylko troszeczkę. Iwan Czamojariec zabrał go ze sobą, ponieważ Styr był pyskaty - gdyby rozmowa z wojewodami na jakimś punkcie utknęła, zacznie mleć językiem, a przez ten czas zdąży się obmyślić trafną odpowiedź. Styr domagał się, żeby zabrać jeszcze Dziada Lubima, ale Iwan nie pozwolił. - Nie znam takiego atamana Wojska Dońskiego - powiedział 48 s - Korniej to nie nasz ataman, my mamy swojego - wyrwał się natychmiast Styr. — Od kiedy to nad Donem są dwa wojska? — To ty o niczym nie słyszałeś? - zawołał Styr. - Myśmy j uż zdążyli z podboju Persji wrócić! Froł szarpnął starego z tyłu. - Z czym przychodzicie? - surowo zapytał starszy Prozorowski. - Kłania ci się, wojewodo, bafka nasz, Stiepan Timofieicz, obiecu-^ je ci szczodre daiy przysłać... - zaczął Czarnojariec. - No? - niecierpliwie przerwał mu Prozorowski. - Polecił przekazać, że jutro sam przyjdzie. — A dlaczego nie dzisiaj? — Dzisiaj? — Czarnojariec spojrzał na astrachańczyków. - Dzisiaj; my przyszliśmy, żeby ustalić, jak go mają astrachańczycy powitać. Cień zdumienia przemknął po twarzach władców Astrachania. To, było nieoczekiwane i nazbyt zuchwałe. - A jak chce być powitany? - zapytał wojewoda. - Chce, żeby chorągwie były wywieszone, a z murów salwa armatnia... - I jeszcze - wtrącił Styr, zwracając się do metropolity - żebyś, nabożeństwo odprawił, ojcze. - Wściekły pies jest twoim ojcem! - krzyknął metropolita, waląc laską o podłogę. — Precz z tymi łotrami, gadami śmierdzącymi! Szelmy, co im do łba strzeliło! Nabożeństwo odprawić! -metropolicie jeszcze bardziej zatrzęsła się głowa. Starzec był popędliwy i nie przebierał w słowach. — To Stieńka wymyślił, żeby na jego cześć; nabożeństwo odprawić? Wyklnę go! — Oni są pijani — z obrzydzeniem powiedział książę Michaił. — Koło zwołaliście? — zapytał Lwów. — Nie — Czarnojariec żałował już, że wziął Styra, bo z tym nabożeń- -stwem to przesolił. Teraz pozostało tylko zachować godną postawę. — Ale zwołamy. — Sami to wymyśliliście? Z tym nabożeństwem? — chciał się upewnić metropolita. — Dlaczego? Całe wojsko pragnie. Jesteśmy chrześcijanie. Wojewoda podniósł się i dał znak, że rozmowa skończona. •stawił. Powiedzcie mu też, żeby nie robił takie powitanie zgotuję, że się do samego domu nie pozbiera. Alkohol dziwnie działał na Razina: czasem upijał się od razu, a czasem, bez względu na to, ile wypił, pozostawał zupełnie trzeźwy. Tylko ciężkie, badawcze stawało się^jego spojrzenie. Ogarniały go nikomu nie znane myśli, pogrążał się w nich bez reszty i wtedy nikt już nie mógł zrozumieć, o czym myśli, czego chce, kogo w takiej chwili kocha, a kogo nie. Bali się go, ale i szanowali - tym szczególnym szacunkiem, jakim Rosjanie darzą surowego, lecz sprawiedliwego ojca lub silnego starszego brata: taki potrafi skarcić, ale umie też pożałować i wystąpić w obronie. Ludzie czuli na sobie ustawiczną troskę Razina. Może ta troska nie była zbyt widoczna, może sam Razin był człowiekiem, którego ponosił temperament, może sam nie zawsze umiał nad sobą zapanować, bo nieraz wpadał w szał, pożerany męką i bólem. Ale w głębi jego serca kryła się życzliwość dla ludzi, i to serce tętniło i bolało z potrzeby miłości i sprawiedliwości, i nie było w nim wcale tej brzydkiej namiętności - jaką jest żądza nasycenia się ludzkim upokorzeniem. Ludzie kochali Razina, przy nim czuli się bezpieczni. Przecież nie śmierć jest straszna, straszne jest to, gdy nie ma nikogo, kto by się o ciebie niepokoił, troszczył, gdy nikogo nic nie obchodzi, gdy wszyscy się rozpychają, rwą ochłapy... Albo gdy jakiś mądrala i siłacz zaczyna chełpić się swoją przewagą, upojony władzą, rozkochany w bogactwie... Wielu jest mądrych i silnych, niewielu dobrych, którzy myślą nie tylko o sobie. Razina więc bardzo kochali. „Biesiadnicy" - około pięciuset ludzi — rozsiedli się na samym brzegu, koło strugów. Z wyciągniętych z łodzi ławek ustawili długi „stół" i usadowili się wokół niego, podciągając pod siebie nogi. Razin siedział na honorowym miejscu. Przy jego boku esaułowie, starcy, których szczególnie lubił, Iwaszka Pop (pozbawiony kapłaństwa), ważni jeńcy, wśród których młoda branka, nałożnica Stiepana. Szeroko popłynęła w dal wzruszająca, wolna pieśń Dońców. Pieśń piękna i śpiewacy wspaniali... 50 A nie wialry bujne z pola powionęły, A nie morzem sinym potrząsnęły, Nie ruśnica w szczerym polu huknęła, Nie luta żmija na kamieniu świsnęła... Stiepan słuchał. Sam śpiewał rzadko, czasem tylko zanucił pod nosem i tyle. Ale pieśni lubił do łez. Szczególnie tę - zdawało mu się, że to o jego przybranym bracie, najdroższym atamanie Sieriodze Kriwym. Ugodziła Ona, kulka, nie w ziemię, Nie w ziemię, kulka, nie we wodę, Ugodziła ona pomiędzy Kozaków, Pomiędzy Kozaków ugodziła na główeńkę, Oj, da, na pierwszego, na esaułeńkę... I zupełnie jak jęk, ciężki i gorzki: Ugodziła ona kulka pomiędzy brwi, Da pomiędzy brwi, między jasne oczy: Upadł ci on koniowi na czarną grzywę... Czas jakiś siedzieli' przytłoczeni uczuciem wywołanym pieśnią. Smutno się zrobiło. Nafwet nie to, że smutno - rzadko przychodzi taka przedziwna chwila głębokiej zadumy, kiedy nagle ogarnia człowieka przejmujące uczucie, jakby nie z tego świata, muśnie go miłość, piękno czy tęsknota za ukochaną ojczyzną - i człowiek milknie. Taka chwila zawsze jest smutna, bo niepojęta i piękna. Stiepan otrząsnął się z uroku. - Hej, siwki! Nie zwieszać głów! — Sam czuł, że im bliżej domu, tym mocniej ssie tęsknota. Ssie i gryzie. - Poradzimy sobie! Teraz już... blisko. Cóż wy tak? - Poradzimy sobie, bafka! - Nalewaj! - rozkazał Stiepan. - No, wszyscy razem! Amen! Wypili, otarli wąsy. Droga chwila uleciała, ale i tak było dobrze^ może jeszcze lepiej - nie smutno. - Nalewaj] - znów rozkazał Stiepan. Znów napełnili kielichy. Niech będzie, co ma być. Rzeczywiście, czego się smucić? Zrobili, co do nich należało, dobrze zrobili... Terazf mogą ucztować do woli. - Żeby nie ugięła się siła kozacka! - powiedział głośno Stiepan. -Żeby wstyd nie gryzł braci naszych w ziemi wilgotnej. Amen! 51 - Nie pytaj go, Mikoła, sam ci powie. , - Huu! / Wypili. Podniósł się gwar, zaruszali się, zawiercili... - Nalewaj! - znów nakazał Stiepan. Wiedział, jak rozproszyć ten jasny smutek. Napełnili kielichy. Dobrze jest, taka twoja mać! Dobrze sobie jpohulać, do domu blisko. - Żeby na wieki wieków stał wolny Don! Duszkiem! - Dobrze jest, bafka! - Zaciągaj! Wesołą! - Eua! A-tia! - olbrzymi Kozaczysko Kondrat trzasnął dłonią -w deskę. Ale śpiewać nie umiał. Podjęli inni, zaprawieni, zgodnym chórem: Och, po łyczku wypijamy, A po drugim, braciszkowie, czekamy; Aż gospodarz powiada: Za kogo nam pić wypada?... - A-tia! - znowu rozigrała się dusza Kondrata i huknął w deskę ią. Co by tu takiego zrobić? A gospodarz powiada: Za nich pić nam wypada — Za dzielnych wojaków, Za dońskich Kozaków. Nie w Kazaniu, nie w Riazaniu, W sławnym Astrachaniu... Ktoś tak świsnął, że aż w uszach zaświerzbiało. Nie tylko Kondrata ponosiło, niejednemu rwało się serce na swobodę. Każdy pragnął się ^wyładow^ać, kogoś własną siłą przestraszyć, pokonać, chociażby tylko wrzasnąć. W drugim końcu podjęli inną pieśń: Ejże wy, gąsłeczki, gęśle jaworowe, A gędziolcie wy mi nową piosnkę, Jakoż było w polu, na podolu, Żyła tam sobie młoda wdowula, Uch-cha-ą!...U-uch!... Tysiąc ludzi czekało w napięciu; większość, zwłaszcza młodzi, nie śpiewała. Spoglądali na atamana z rosnącą niecierpliwością. Ale pieśń jeszcze żyła i bafka nie dostrzegał, nie chciał dostrzec niecierpliwości młodych. Pieśń jeszcze żyła, jeszcze nabierała mocy. A jak wdową była - biedę klepała. A za mąż się wydała - gorzkie łzy lała; Przeżyła wdowa równo trzydzieści lat, Równo trzydzieści lat i jeszcze trzy lata... - Bafka, nie śpiewajmy o wdowie, bo mi jej żal. Bo się rozpłaczę! -Kondrat pokręcił głową i znów walnął w deskę: - Rozpłaczę się... - Dobrze sobie golnęliście, Kozaczkowie? — zapytał ataman. - Dobrze, bafka! - ryknęli. I znów czekali. A bafka wciąż nie dostrzegał ich podniecenia. Nie chciał dostrzegać. - Nie przeciągaj, bafka - mruknął Iwan Czarnojariec. - Bo się naprawdę rozpłaczą. Pozwól już... Stiepan uśmiechnął się drwiąco, spojrzał na Kozaków... Widać było, że jego też ponosi. Ale hamował się. Bardzo kochał swoich Kozaków, ale skoro sam przewodził uczcie, wiedział, kiedy popuścić cugli. - A siwucha dobra? - Oj, dobra, bafka! - Nalewaj! Teraz chyba nadeszło to, na co czekali. Wypili. Stiepan postawił opróżniony kielich, otarł wąsy... Zdawało się, że sięga po fajkę. Lecz nagle podniósł się, zerwał czapkę i cisnął nią 0 ziemię. - Walcie! - powiedział z pasją. Na to właśnie czekali. Potężnym echem przetoczył się nad rzeką silny, radosny okrzyk pijanej watahy. Zerwali się. Bandurzyści, wszyscy, ilu ich było, usiedli rządkiem, szarpnęli struny. I zaczęło się - to upragnione... Tańczyli wszyscy. Świstali, wyli, poganiali się. Utworzyli wielkie koło. Pośrodku stał ataman, lekko przytupywał. Przyjaźnie szczerzył zęby. To również była jedna z tych najmilszych chwil: wszystkie życia 'I naraz splotły się, złączyły w jedno ogromne życie, które kotłowało się 1 dyszało gorąco - rozradowane. Było to jak nagły atak bojowy lub szalona pieszczota kobieca. 53 we wszystkie strony, jak podczas strzelaniny. Słońce zachodziło. Szybko zapadał zmrok. Na brzegu zapłonęły ogniska. Zabawa rozlewała się coraz szerzej; koło rozerwało się, tylko wokół ognisk tworzyły się różne wiry. Do jednego z wielkich ognisk przyciągnięto jeńców, ataman pchnął ich do środka -- musieli tańczyć pod kozacką muzykę. I tańczyli. Razem z Kozakami. Kozacy zachęcali ich z całego serca, pokazywali, jak to się robi po kozacku. Gruby kupiec perski ani nAz nie umiał zrobić przysiadów. Dwaj Kozacy chwycili go pod ręce, przyciskali do ziemi i podrywali. Z kupca lał się pot. Bał się, że mu ręce powyrywają, starał się więc zatańczyć, jak chcieli - i nie mógł. - Hetta, kramarzu! Ruszaj się! Kupiec ciężko i śmiesznie (zadowolony, że ich to przynajmniej bawi) podskakuje - boi się, by nie starło go to dzikie święto, to wielkie, kudłate życie, które cieszy się z takim rozmachem i tak groźnie. - O-pa! Hop! O-pa! Hop! Ach, patrzeć miło, jak tańczy ten psi syn! Popatrz, popatrz, co on wyrabia! Wśród tańczących jest i piękna księżniczka. Obok niej niańka podryguje: wszyscy muszą tańczyć i podrygiwać, skoro już ruszyło. - Mocniej! - krzyczy Razin. - Wal! Żeby ziemia drżała! Przywlekli młodego księcia, brata branki. Nie chciał tańczyć, uparł się. Stiepan spojrzał na niego, potem wskazał na koło. Książę zaprzeczył ruchem głowy, trzeszcząc coś w swoim języku. Stiepan złapał go wpół i rzucił w ognisko. Buchnął w górę snop iskier... Książę wyskoczył z płomieni jak wystrzelony i potoczył się po ziemi, gasząc tlące się ubranie. Ugasił, zerwał się na równe nogi. - Tańcuj! - krzyknął Stiepan. - Ja cię nauczę, skurwysynu! Upiekę w ognisku jak wieprza. Tańcuj! Nie w porę książę uniósł się honorem, nie w porę... W dodatku zaczął wymyślać. A wielu rozumiało po persku. - No? - czekał ataman. Bandurzyści uderzyli mocniej. A książątko - stało. Widocznie uniesiony dumą młodzieńczą zdecydował, że raczej da się zabić niż upokorzyć. Może liczył, że ataman go nie skrzywdzi ze względu na siostrę. A może mu się przypomniało, że niedawno sam rozkazywał 54 ciemnych oczach płonął gniew i obraza, wargi drżały, na twarzy malowała się rozpacz i upór. Ale młody książę, choćby nie wiem jak był uparty, nie prześcignie w uporze atamana; niewłaściwą też chwilę • wybrał na te zawody: Stieńka, gdy mu się ze łba kurzy, nie dopuści w obecności swoich wojaków, żeby go ktoś pokonał, nawet w uporze. - Tańcuj! - powiedział Stiepan. Wpił wzrok w smagłą, delikatną twarz książątka. Książę znów coś mówił, wymachując rękami... Stiepan sięgnął do szabli... Z koła wyskoczyła księżniczka, zawisła atamanowi na ręce... Persowie chwycili księcia i sami wciągnęli go do koła. Stiepan odtrącił księżniczkę i patrząc na księcia, rozkazał: - Żywiej! - zaśmiały się oczy kozackie. - Niech cię ojciec wykupi, a będziesz... rozkazywał innym. Przy jednym z ognisk młodzi i starzy skakali przez ogień. I tu był ryk i śmiech. Moczyli wodą tylko wąsy i brody. Nic więcej. Pachniało spalenizną. „Biedny jeż" natknął się na tę grupę. A był już całkiem pijany. — Niani, niam! Smacznie pachnie! -i,,jeż"zacząłściągaćkaftan.-. Dajcie no, swój też podwędzę. Odpędzano go. Poszedł i śpiewał dalej: Och, Niebożę! Jeżu, biedaczyno! Na to wszystko, mrugając ze zdumienia, patrzyły z ciemnego nieba wielkie gwiazdy. A z ciemności, spoza krzaków, spoglądały zazdrosne oczy wartowników. Nie wszyscy spośród nich zdołali się powstrzymać, niektórzy zdążyli łyknąć sobie odrobinę — jedną, dwie czarki. Iwan Czarnojariec z setnikami sprawdzali warty. W jednym miejscu, tam gdzie powinien stać wartownik, zakotłowało się. Wartownik spał... Na odgłos kroków zerwał się, ale już było za późno. Krótkie szamotanie, chrapliwy oddech, strzępy słów: - Trzymaj rękę! Rękę! Bydlę! - Daj mu w łeb... - Rękę... Mmm... Ech! - tępy cios, zapewne w brzuch, i wartownik przestał się bronić. — Ja ci pokażę gryźć! Zwiąż go, Siemion. Postaw innego. - Fied'ka! - zawołał setnik. - Stań tutaj. W rękę mnie ukąsił, gad. 55 to szybciej. Ale gad! Dobrze, że żyły nie uszkodził. — Nasikaj na nią, zgoi się. — Wartownik niech tam poleży - zarządził esauł. - Jeśli go rozwiążesz, Fied'ka, to zobaczysz! Pogadamy z tobą przy słoneczku. Grupa Czarnojarca, szeleszcząc w krzakach, ruszyła dalej. Póki wojsko hulało, pierwszy esauł nie znał spokoju. Stiepan doszedł do stanu, w którym nie chciał już nikogo widzieć-Wypił jeszcze kielicha i odszedł w stronę łodzi — chciał posiedzieć w samotności. Nie był pijany, tylko w głowie mu,się kręciło. Dopędziła go księżniczka. Za nią, w pewnym oddaleniu, majaczyła postać niańki. — No? - zapytał Stiepan nie odwracając się. Poznał lekkie kroki dziewczyny. Persjanka coś powiedziała. — Przestraszyłaś się o brata? Po co się upierał jak głupi? Dziewczyna znów coś zaszczebiotała - szybko, szybko, przyciszonym, błagalnym, czułym głosem. Zeszli nad wodę. Stiepan przykucnął, opryskał sobie twarz. Potem stał, zamyślony. Patrzył w lepki mrok. U stóp cicho pluskały fale; za plecami jazgotał pijany obóz; słychać było głosy wartowników na strugach. Blaski smolnych pochodni na pokładach odbijały się w czarnej wodzie, migotały i drżały. Ciepła noc leżała miękkim brzuchem na ziemi, na wodzie, na chybotliwych odblaskach... Było trochę duszno; pachniało rybą i dymem. Stiepan długo stał nieruchomy. Zdawało się, że zapomniał o całym świecie. Znów ogarnęły go dalekie, nieziemskie myśli. Umiał tak pogrążać się w zadumie i dlatego czasem bardzo potrzebował samotności. Persjanka przytuliła się do niego, widocznie zziębła. Stiepan ocknął się. — Zimno ci? Ech, ty kociątko zamorskie — powiedział łagodnie, ze zdziwieniem. Pogłaskał księżniczkę po głowie. Odwrócił ją i pchnął lekko: - Idź spać. Bo tu ciągnie od wody. ¦ Księżniczka zapytała o coś radośnie, wskazując na swój strug. . - Idź, idź - przytaknął Stiepan. - Idź. 56 I Kiasnęfa wręce i pobiegła. W biegu krzyknęłaco! eto niańki, tamta odpowiedziała jej, też zadowolona. Stiepan pokręcił głową, patrząc za odbiegającą księżniczką. — Czego można od niej chcieć? Powinna się jeszcze lalkami bawić, głupiątko małe. — A w myślach dodał: — Zwrócę ją... Ale księcia niech wykupują, zażądam za niego jak za pół setki dobrych ogierów. Znów wpatrzył się w mrok. I nie wiadomo czemu przypomniała mu się inna noc, daleka, daleka. Wtedy też był początek jesieni... I też było ciepło. Stieńka z bratem Iwanem (Iwan miał wtedy szesnaście lat, Stieńka dziesięć) zasiedzieli się z wędkami nad brzegiem Donu. Doczekali się, aż słoneczko zaszło i mrok osnuł ziemię. Nie chciało im się wracać do domu. Siedzieli, "wsłuchani w ciszę. Przeżywali tę rzadką i tym droższą chwilę, która jest darem młodości, a którą każdy musiał kiedyś przeżyć w tej szczęśliwej porze. Serce wtedy nagle słodko zamiera i jakieś niczym nie usprawiedliwione zachwycenie sprawia, że zielony jeszcze człowieczek pragnie nagle wyprostować się na całą wysokość i niespodziewanie ogłosić: żyję na tym świecie! I chociaż w owej chwili nie zrywa się, siedzi nadal, mocno obejmując kolana, w sercu krzepnie mu i utwierdza się wiara: to nic, jeszcze to zrobię — wstanę! Takiego uczucia nigdy się nie zapomina. Bracia długo siedzieli w milczeniu. Stanica układała się do snu. Nagle usłyszeli w pobliżu głosy kobiece - Kozaczki przyszły się kąpać. Zawsze kąpały się, gdy zapadał zmrok. Rozkoszowały się same. Rozmawiały między sobą cicho, ale głosy ich od razu zaniepokoiły noc, zapełniły całą przestrzeń nad wodą. Słowa dolatywały wyraźnie, blisko. — Och, jaka ciepła woda... Och, jak przyjemnie... — Pieści... Boże drogi, naprawdę pieści. Jak przyjemnie. — Niuraszka, skacz, czego się boisz? Skacz, Niuraszka! — Niuraszka Sazonowa - powiedział Iwan Razin. - Uważaj, zaraz zapiszczy. Zrzucił ubranie, zsunął się do wody i popłynął niedosłyszalnie. Stieńka od razu stracił go z oczu. Iwan opowiadał potem, jak niewidzialny i niesłyszalny dał nurka i chwycił jedną z Kozaczek za nogę. Ciszę nocy rozdarł straszliwy, przejmujący krzyk kobiecy. Stieńka jak głupi pobiegł w tamtą stronę i zaczął wołać brata. Przestraszył się. Poznały Stieńkę po głosie, dowiedziały się, kim jest 57 nurek -To WańKaEażiri. Jak na złość ^zamiast Niuraśzmenwyclf zar " nogę Teklę Mironową, starszą Kozaczkę, z natury strachliwą... Zdołała tylko wydać ten pierwotny krzyk i zniknęła pod wodą. Wyciągnęli ją na brzeg półżywą. Tej samej nocy Kostia Mironow, mąż Tekli, poszedł do Timofieja Razi i zażądał ukarania urwisów. Timofiej w pierwszej chwili przejął się wyrzutami i gniewem Konstantina, przyrzekł rozprawić się z synami, jak tylko wrócą do domu... Ale rozwścieczony Konstantin zagalopował się: - Samych hyclów napłodziłeś! Tylko patrzeć, jak komuś łeb rozbiją. Po nocach się włóczą! Po co włóczą się po nocach? - Skoro twoja żona ma padaczkę, to już nikomu nie wolno kąpać się w rzece? - zapytał powściągliwie Timofiej. - Ten padalec przecież pod nią nurkował! Kąpać się... Niech się kąpie, ale dlaczego mu nurkowanie pod babę do łba strzeliło? Wiadomo, że chciał nastraszyć, gadzie nasienie... - A po coś przyszedł się gadowi skarżyć? Czy gad cię zrozumie? Gadzie nasienie od gada pochodzi. - Widzę właśnie, że gady. Cały ród gadów, z nożami łazicie, rozbójnicy. - Po co nóż? Z ganku potrafię cię spuścić i bez noża - rozzłościł się Timofiej. Zaczęli sobie wymyślać. Na pożegnanie Kostia zagroził: - Sam sobie z nimi poradzę! Nogi im z tyłka powyrywam! - To się jeszcze zobaczy — powiedział Timofiej. — Spróbuj tylko. Kostia spróbował. Nie wyszło. Nie dał rady. Kostia Mironow zginął razem z Iwanem Razinem podczas wyprawy na Polskę. Pamięć o tej fatalnej wyprawie wciąż była świeża, mimo upływu czasu krwawiła i bolała jak rana zadana sercu. I w tej chwili zobaczył to Stiepan... Powróciło przeklęte widzenie: brat Iwan, pułkownik oddziału kozackiego, i jego'esaułowie idą związani ku rozłożystej sośnie. Iwan kroczył śmiało, z drwiącym uśmiechem -nikt nie wierzył, że ich powieszą, sam Iwan nie wierzył. Całe przestępstwo Kozaków polegało na tym, że jesienią machnęli na dumnego księcia Dołgorukiego, zrobili w tył zwrot i wrócili do domu. Kozacy nie wojowali zimą. Tak było zawsze. Tak postępowali wszyscy atama-ni, którzy uczestniczyli w wyprawach razem z carskim wojskiem. Tak też postąpił Iwan Razin. Książę Dołgoruki dogonił zbuntowany 58 v"_icułicii, iu-Łuiuii... .n. puuvuwiiiiići is.azaipowiesić, puoiicznie, w Diaiy dzień. Było to tak nieprawdopodobne, że nikt nie uwierzył. Iwan sam wlazł na ławkę, założono mu pętlę na szyję... Dopiero wtedy zaczęli przypuszczać, że to nie dla pozoru, nie dla postrachu, lecz że to egzekucja. Dołgoruki był przy tym. Iwan w ostatniej chwili spojrzał z niepokojem na księcia, zapytał: „Coś ty, skurwysynu?" Książę machnął ręką, ławkę wybito spod nóg Iwana. Tak było... I teraz, gdy tylko Stiepan zamknie oczy, znów widzi straszliwą mękę brata — miota się w pętli, wije całym ciałem. Na to wspomnienie czym prędzej schodzi z oczu ludzkich, żeby nie dostrzegli i jego męki, odbijającej się na twarzy. Tego z pewnością do końca życia nie zapomni. Dobry car! Dobrzy bojarzy... Dołgoruki machnie białą rączką i nie ma Kozaka. To tak? Stiepan zacisnął zęby i sprężył się cały - ból ścisnął mu serce. Żeby się uspokoić, chrząknął trzykrotnie przez zaciśnięte zęby, jakby komuś przytakiwał lub starał się przekonać samego siebie. I poszedł do swego namiotu na strugu.. Długo jeszcze huczał obóz. Ale coraz cichszy stawał się ten szum, coraz głuchszy. Tylko najmocniejsze głowy jeszcze się trzymały. Tu i tam, u dogasających ognisk widać było małe grupki bełkocących Kozaków. Chrapanie rozlegało się na całym brzegu. Spali, gdzie który upadł. Wartownicy czuwali na swoich miejscach i zmieniali się o właściwej porze. Nagle, wśród nocy, od strony strugów rozległ się przeraźliwy krzyk kobiecy. Powtórzył się trzykrotnie. Na strugu przeznaczonym dla młodej Persjanki i jej niańki zadudniły kroki. Głośno plusnęła woda — kogoś do niej wrzucono, a może sam wpadł. I jeszcze raz rozpaczliwie krzyknęła młoda kobieta. Stiepan obudził się, jakby go ktoś uderzył. Zerwał się, wymacał ręką szablę i jak stał, w pończochach, szarawarach i koszuli, wyskoczył z namiotu. — Ktoś tam... - powiedział wartownik wpatrując się w ciemność. — Nie widać... Kogoś jednak podmacali. Chyba babę... Stiepan minął chwiejny trap, skoczył z łodzi do wody, wyszedł na brzeg i pobiegł. Wiedział, kogo podmacali-jegoPersjankę, poznał jej głos. Ku łodzi branek nadbiegał z przeciwnej strony Iwan Czarnojariec. Gdy się zbliżali, jakiś mężczyzna na łodzi rzucił się w stronę r CłZlODU. rostai lam cnwiię, wpatrując się w snonę, z is.tuit.-j Stiepan; pewnie go poznał, bo skoczył do wody i popłynął, mocno pracując ramionami. Gdy Iwan wpadł na strug, a tuż za nim Stiepan, płynący był już daleko. Przed namiotem stała Persjanka, przytrzymując na piersi rozdartą koszulę. Płakała. - Który to? - zapytał Stiepan Czarnojarca. Trząsł się cały. - Diabli wiedzą... Ciemno - odparł Iwan. I nieznacznie wsunął za pazuchę pistolet. - Daj pistolet - powiedział Stiepan. ; - Nie mam. . Stiepan wyrwał mu zza pasa kordzik i z rozmachem cisnął w odda-lającego się Kozaka. Kordzik świsnął cienko i z krótkim, soczystym pluskiem - jakby go woda połknęła - upadł nie dolatując. Słychać było, że płynący przyspieszył. - Daleko - powiedział Iwan, wsłuchując się w pluski na.rzece. !\ ^ Stiepan gorączkowo zaczął zdzierać z siebie koszulę. Iwan go powstrzymał. - Zgłupiałeś? Wypłynie i w krzaki, możesz go tam szukać do usranej śmierci. Jest już prawie u brzegu... Podeszła księżniczka, zaczęła coś mówić, pokazując za burtę. Ciągnęła tam Stiepana... Mówiła szybko, tak szybko, że Stiepan niczego nie mógł zrozumieć, chociaż znał trochę perskich słów - od biedy mógł się porozumieć. - Co? - nie rozumiał. - Kto tam? Powiedz mi, kto tam? - odwrócił ją twarzą ku rzece. - Kto? - Ejże! - zawołał Iwan. - Starą na pewno wrzucił! Stara tam? -zapytał księżniczki, która wytrzeszczyła na niego oczy. Iwan splunął i poszedł do namiotu. - No, tak! - krzyknął. - Starą stuknął. Nie ma jej. - Wyszedł z namiotu, zawołał do wartownika na sąsiedniej łodzi: -Hej tam! Skacz, poszukaj starej... Wartownik rozebrał się, skoczył do wody. Pewien czas sapał, nurkował, potem krzyknął: - Jest! - Żyje? - zapytał Iwan. - Skąd! Musiał ją stuknąć przedtem, cała^głowa we krwi, aż lepi się. Stiepan z wysiłkiem próbował sobie uprzytomnić, kto to może być. 60 ; -powieaziai. — xo on. t — Minajew? - zdumiał się Czarnojariec. -Bóg z tobą, Stiepan, co ty" gadasz? — Hej, ty... Jak cię zwą? - Stiepan wychylił się za burtę, do wyciągającego niańkę wartownika. — Paszka Choperski - odpowiedział Kozak. — Dmij do Froła Minajewa. Sprowadź go tu. Szybko! ¦ — A z tą co? — Odepchnij, niech płynie do domu - polecił Czarnojariec. Księżniczka, zaniepokojona, domyślając się, co chcą zrobić, chwyciła Czarnojarca za rękaw, pokazując gestami, żeby niańkę wyciągnął. — Odczep się! - syknął Iwan i odtrącił ją. - Ciebie by tam wrzucić, żmijo czarna... - Iwanowi jakby nagle ktoś szepnął do ucha, zrozumiał, że Stiepan ma rację. Wartownik pobiegł w stronę łodzi esaułów. — Straciliśmy esauła - westchnął z goryczą Iwan. Teraz już nie wątpił, że to Froł Minajew, babiarz, czuły na te słodkości. I wiedział, że Froł będzie teraz uciekał daleko przed gniewem atamana. A może w ogóle zniknie z jego oczu. Że też mógł zrobić takie głupstwo! , — Znajdę gada nawet na dnie morza - powiedział Stiepan. — Żywego z rąk nie wypuszczę. Czarnojarcowi okrutnie żal było Froła. Podczas takiej hulanki zawsze coś śię może przytrafić, ale żeby stracić takiego esauła... I to przez kogo? Żeby chociaż było przez kogo! — Może sama go skusiła — powiedział. - Nie gorączkuj się. — Widziałem, jak na nią patrzył. — Potracimy w ten sposób esaułów - nie ustępował Iwan. — Usiekę Froła! - warknął Stiepan. - Powiedziałem, że usiekę, to usiekę. Nie wtrącaj się. — Siecz! —Iwan również podniósł głos.—Bo mamy za dużo esaułów, nie ma co z nimi robić! Rąb każdego, kto na nią spojrzy! Ja też patrzyłem, mam przecież oczy! Stiepan utkwił wzrok w jego twarzy. Milczał chwilę, po czym powiedział niemal błagalnym tonem, ale z wielką zawziętością: — Nie popychaj mnie do grzechu, Iwan. Ostrzegam. — Diabeł wcielony - mruknął Iwan. I zszedł ze strugu. '61 . zatrzymał go, zapytał bez nadziei: - No? - Nie ma Froła - powiedział posłaniec. I chciał biec dalej -zameldować atamanowi. - Poczekaj - zatrzymał go Iwan. Myślał chwilę, ale nic nie wymyślił, machnął ręką. - Tfu! Idź! - Szukał jakiegoś sprytnego wybiegu, ale zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu: stało się, co się stało, nic na to nie można poradzić. Dobrze chociaż, że Froł zdążył zwiać, bo nie uszedłby cało tej nocy. Postał jeszcze chwilę i poszedł obudzić starych - Styra i byłego popa, bo coś mu jednak wpadło do głowy. Stiepan siedział w swoim namiocie z podkurczonymi nogami, gdy Styr i Iwaszka Pop weszli do niego. Jeszcze niezupełnie rozbudzeni, trochę chwiali się ńa nogach, ale już dobrze wiedzieli, co mają robić. - Zobaczyliśmy, że się u ciebie świeci, bafka... - powiedział sprytny Pop, staruszek rozwiązły i tchórzliwy, ale wspaniały hulaka i znakomity bajarz. - Siadajcie — zaprosił Stiepan. - He, he - westchnął Styr. - Co za sen miałem, Timofieicz. -Próbował podejść go z daleka. Styra nieraz posyłano do atamana, by ułagodził jego gniew, i czasem mu się to udawało. Stiepan lubił starego (Styr i Timofiej, ojciec Razina, byli ziomkami spod Worone-ża), szanował go jako starego wojaka, ale nigdy mu nie folgował. Styr nieraz czuł się tym dotknięty. ,,Ty się tylko o martwych troszczysz! - \ wygarnął mu pewnego razu. - A po co się nad ciałem rozczulać? Lepiej byś mnie, żywego, pożałował". Stiepan nachmurzył się na te słowa, ale nic nie odpowiedział. Dopiero dużo później, niby mimochodem, zapytał: „Na złość mi -tak powiedziałeś, czy też naprawdę tak myślisz?" A Styr dawno już o tym zapomniał i w pierwszej chwili nie zrozumiał nawet, o co pyta ataman. „Że tylko o nieboszczyków się troszczę" - przypomniał Stiepan. I badawczo spojrzał staremu "w oczy. Styr nie stracił rezonu, zaczął długo, mgliście dowodzić, że tak nie myśli, ale chwilami mu się wydaje... Stiepan nie wysłuchał do końca, machnął ręką, zirytowany. „Po co się wykręcasz? Nie robię ci wyrzutów". Ale myśl, że nie troszczy się o towarzyszy i żałuje ich | dopiero, gdy zostaną zabici, dokuczała mu jak drzazga i coraz to, niby przypadkiem, pytał to jednego, to drugiego: „Ma się rozumieć, wasz aiaman ]esL ziy, o niKogo się nie troszczy, prawda?" JNie, "t&R nićF uważali. Ale niektórzy, odważniejsi, nie ukrywali, co myślą. Iwan Czarnojariec, zirytowany nieco, odpowiedział wprost: „Dlaczego masz być zły? Bywasz głupi, to prawda, sam o tym wiesz, ale zły... Nie wiem. Nie pchaj się do mnie, Stiepan, z takimi pytaniami, nie odpowiem ci na nie, nie umiem. I sam też... nie rozmyślaj za wiele— zły, nie zły... Jesteś taki, jaki jesteś". Nie, Iwan nie rozumiał, jakie to dla Stiepana ważne. Dobrze byłoby porozmawiać o tym z Frołem Minajewem, ale na to właśnie nie mógł się zdobyć. Coś go powstrzymywało. Może po prostu wyczuwał, że Froł nie jest z nim całkiem szczery, nie otworzy przed nim serca, nic z tego... Froł coś przed nim ukrywał... Może zazdrościł przyjacielowi jego szczęścia w wojowaniu, roli atamana? Od pewnego czasu coś między nimi stanęło. A teraz księżniczka... Nie wiedzieli ci starcy, Styr i Pop, nikt nie wiedział, że Stiepan nie tknie Froła. Dlatego właśnie, że coś stanęło między nimi. Innego wykończyłby, ale Froła - nie może. Dlaczego nie może - sam nie wiedział, nie rozumiał, był jednak pewien, że z powodu baby-nie może. - No? - zapytał Stiepan. - Sen powiadasz? - Taki dziwny sen! - zaczął z zapałem Styr, ale Stiepan osadził go od razu: - Zapamiętaj ten sen, swojej babie opowiesz. Coście się tak zerwali? Iwan was pobudził? - Iwan - przyznał się Styr. - Ty, Timofieicz, jesteś dobrym atama-nem, ale na Iwana się nie ciskaj. Nie mamy wielu takich esaułów. - A Froł? - zapytał Stiepan. - Froł też był dobrym esaułem. Szkoda mi go. Wiadomo, że Iwan to dobry esauł. Ale Froł... Froł miał tęgi łeb. - A dlaczego mówisz, bafka, że był? - zapytał Iwaszka Pop, nieporadnie udając naiwnego. - Jakichytrus! Spójrz na niego, Styr. Taki czort potrafi zamroczyć w głowie i nie wiedzieć kiedy, durniem zostaniesz. Nie ma już Frołki -Stiepan jakby się cieszył, że może zakomunikować staruszkom tę smutną nowinę. Doznawał złośliwej satysfakcji, że starzy razem z Czarnojarcem tak głupio poprowadzili tę zabawę w „pertraktacje", tak bezradnie, bez sensu. Wszyscy teraz są mądrzy i sprytni, że nie sposób dobrać się im do skóry. Tak, tacy mądrzy i sprytni... - A co się z nim stało? - Pop wciąż jeszcze udawał naiwnego. - Zginął. Tak mi go żal! Za nic zginął. 62 63 - Zginął, zginął. A dobry był esauł. Umilkli wszyscy trzej. Stiepan widział w wyobraźni Froła, jak mokry, zmęczony leży gdzieś pod krzakiem... Że też się odważył na coś takiego, z księżniczką... To zdumiewało Stiepana. Albo był nieprzytomnie pijany, albo oszalał. Jak mógł sądzić, że mu to ujdzie płazem? Co za łajdak! Jakie myśli krążą mu teraz po głowie, gdy tak leży ukryty w krzakach? I jeszcze jedna rzecz, zdumiewająca: gdy próbowali odgadnąć, kto mógł porwać się na księżniczkę, Stiepan od razu pomyślał, że to Froł. I ta myśl go zadziwiła i zadziwiła bezmyślność Froła. Przecież zwykle postępował tak rozważnie. Co mu się stało? - Posłuchaj, opowiem ci bajkę - zaczął Styr. - Dziadek mi ją opowiadał. Żył na świecie pewien dobry człowiek... Stiepan zamyślił się, wstał i zaczą| chodzić tam i z powrotem. - Posiał ten człowiek pszenicę... Posiał i czeka. Pszenica rośnie. Tak pięknie rośnie, że aż się serce raduje. Wyjdzie człowiek wieczorem na miedzę, spojrzy, serce mu jak kogut pieje. Zbliżają się żniwa... - Znam twoją bajkę, dziadku - przerwał Stiepan. - Lepiej ci swoją opowiem - popatrzył na starych poważnym, trzeźwym wzrokiem. - Ha! Lubię bajki. Najbardziej o diabłach, co się niczego nie boją, skurwysyny! No, mów swoją bajkę! - ożywił się Styr. - Żyli na świecie dobrzy ludzie... - Hm, tak. - Dobrze żyli, swobodnie. Robili, co chcieli. Ale potem im powiedzieli: „Nie macie już wolności". I zaczęli ich uciskać. I życie ich... stało się złe - Stiepan spojrzał na staruszków, uśmiechnął się mimo ¦woli, widząc, jak zaskoczyła ich jego przypowieść. - I to już cała bajka? - Co ci ludzie mają robić? - wesoło, znacząco zapytał Stiepan. - Kto ci taką bajkę opowiedział? - zainteresował się Styr. - Pewien człowiek. Pytam więc was: co mają robić7 - Zapytaj tego człowieka, on wie. Kto takie bajki układa, musi wiedzieć, co z nich wynika. Jak człowieka bardzo przyciśnie, to sam wie, co robić. My z twoim ojcem od razu wiedzieliśmy, co robić, gdy nas przycisnęło. A co ten człowiek radzi? - Dobra bajka - powiedział zamyślony Pop. - Szkoda, że nie znasz jej końca. 64 y koniec, prawda? - Stiepan spojrzał na Styra. wyzywająco i zuchwale. Od pewnego czasu dokuczał staremu złowieszczym żartem - opowiadał, że Styr podjudza go do zbrojnej napaści na carskie miasta nad Wołgą: Astrachań, Carycyn, Samarę... Słuchacze różnie reagowali na te żarty. Styr złościł się i błaznował: „Jeżeli już na Samarę, to i przy okazji na Moskwę". Iwan Czarnojariec zdawał się być zaskoczony.-Froł Minajew przyglądał się badawczo, gdy Stiepan zaczynał przekomarzać się w ten sposób ze Styrem. Łar'ka Tirńofiejew najpierw szczerzył zęby w śmiechu, potem jednak spoglądał na atamana poważnie i z zaciekawieniem. Wszystkim się wydawało, że pod tym niebezpiecznym żartem coś się kryje, ale nigdy na ten temat nie rozmawiali - ani ataman, ani esaułowie. - No, czemu milczysz? - zapytał Stiepan. — Trzeba przecież bajce koniec dorobić. - Dorób - burknął Styr, czując, że ataman znów zaczyna żartować. — Co ze mnie za doradca? - Któż mi doradzi, jeżeli nie ty... Albo Pop... Wyście wiele widzieli, wiele przemyśleli... - Znalazł myślicieli! - wykrzyknął Styr. - My ci wymyślimy... ja właśnie myślę, skąd by tu zdobyć siwuchy. Ty nie masz? - Nie mam - poważnie odpowiedział Stiepan. - Po co tu przyłeźliś-cie? Wstawić się za Frołem? A czy można tak postępować jak on? - Był pijany, bafka - zaczął ostrożnie Pop. - Do głowy mu uderzyło... - Niech mleko pije, jeśli od wina głupieje - uciął Stiepan. - Przestań, Timofieicz - poważnie powiedział Styr. - Gniewaj się na mnie lub nie, ale powiem ci: robisz z igły widły. Jak świat światem zdarza się, że chłopy pożrą się ze sobą przez babę. Trzeba ją oddać, żeby nie było pokusy. W dodatku można za nią dobry okup dostać. Za nią i za jej brata... - Dobra! - rozzłościł się Stiepan. - Przyszli tu... apostołowie. Sami jeszcze jesteście pijani, prześpijcie się. Jutro jedziemy do Astra-chania. „Apostołowie" umilkli. Iwan Pop zaczął nawet pospiesznie popychać Styra do wyjścia. - Idźcie spać - łagodnie powiedział Stiepan. - Bo to... Sny jakieś przyszli mi opowiadać... Nic lepszego nie mają do roboty. 65 Starzy "wyszli z 'riamioTuT "postali chwilę i pó~'Offiac"Ku zaczęli schodzić po trapie - chwiejnej desce, z rzadka nabitej poprzeczkami. - Ty też jesteś dobry, Iwan, od razu głowę w piasek - powiedział gniewnie Styr. - Zapomniałeś języka w gębie, gdy się zająknąłem o dziewczynie? Najpierw sam gadałeś, co mu trzeba doradzić, a potem gęba na kłódkę. Mogłeś doradzać, była okazja. - Boję się - szczerze odpowiedział Pop. - Po co, myślę sobie, własną głowę pod topór podstawiać? - Eee... Ty naprawdę jesteś z tych... bojarskich rodów - zadrwił Styr. Pop westchnął. Po chwili milczenia powiedział ze smutkiem: - Był we mnie kiedyś kawał zucha - wytrzebili. Na brzegu czekał na nich Iwan Czarnojariec. - No? - zapytał. Liczył na starych. Ostygnie - zawyrokował Styr. - W swojego dziadka się wrodził. Tamten jak za dyszel chwycił, daj Boże wziąć nogi za pas. A potem, nic, przechodziło mu. Ten ma taki sam charakter. Wykapany dziadek Razia. - Dyszel to jeszcze nic - powiedział Czarnojariec. - Stiepan za coś mocniejszego chwyta. - Twardego serca bywa, to prawda. Iwan u nich — to był człowiek! Do rany przyłóż! Oj, tamtego kochałem! I tego kocham, ale boję się go - wyznał Styr. — Nigdy nie wiadomo, co mu do łba strzeli. - Wykończyć jakoś tę gadzinę - rozważał głośno Iwan. - Nasypać jej czegoś? - Nie, Iwan, to grzech. Co ty! - prawie jednym głosem zaprotestowali starzy. - Przez nią jeszcze gorszy grzech. Tak, grzech! Esauła przez nią straciliśmy — to prawdziwy grzech! - Nie. Otruć człowieka to najstraszniejszy grzech - obstawali przy swoim starzy. Szczególnie Pop był wstrząśnięty. - To wielki grzech. Lepiej po prostu zabić. - Po prostu zabić! - wykrzyknął esauł. - Wszyscy jesteście odważni w pysku... - Zobaczymy. Do domu nie powiezie, bo tam jej Alona kark skręci. Gdzie jest Froł? - zapytał Styr. - Siedzi przy ognisku. Suszy się. Co robić? - Czarnojariec był poważnie zatroskany. - Nie mam pojęcia. fifi \ my. - Taki mam pusty łeb... Zapomniałem, co ci chciałem powiedzieć, Iwan - Styr przytrzymał esauła, potarł dłonią czoło. - Co to ja chciałem powiedzieć? - No? - zapytał gniewnie esauł. - Czego? - A, przypomniało mi się. Wypijmy przedtem po kielichu! Po prostu mi z głowy wyleciało... Wieczorem jeszcze pamiętałem... - Zmarniałeś jakoś, Styr - powiedział Czarnojariec. O takich rzeczach zapominasz? Starzejesz się. - Ja? Ani trochę. Kto ci to powiedział? - Starzejesz się - esauł serdecznie poklepał starego po plecach. -Dawniej taki nie byłeś. Przecież pamiętam... - Starzeję się, Wania. Zostało mi do wypicia na tym świecie... najwyżej dwadzieścia beczek wina - Styr powiedział to z udawanym smutkiem, nawet nosem pociągnął żałośnie. - Diabli cię nie wezmą. - Nie wezmą! - Styr wyprostował się. - Jestem stary, ale z dobrego ciasta upieczony, nie to, co wy. Gdybym wczoraj był na miejscu Froła nie byłoby żadnej wpadki. Wy wszyscy ciągle główkami ruszacie, a my jak jajeczka, ze wszystkich stron okrągłe. Postaw nas, połóż, zawsze będziemy na boku. Tak to jest, bracie! - Coś z nią trzeba zrobić - Czarnojariec znów wracał myślą do księżniczki. - Na Don jej wieźć nie można. W żadnym razie! Iwan Czarnojariec nie był okrutnikiem, ale< braterstwo wojenne było dla niego najświętsze, za to go Kozacy kochali i szanowali. Wszyscy trzej naszyli do odległego ogniska, przy którym suszył się Froł Minajew. Czarnojariec sam przywiózł go łódką z drugiego brzegu. Gdzieś w mroku niewyraźnie śpiewały dwa głosy: Och, Niebożę! Jeżu, biedaczyno! Dokąd leziesz Jeżową ścieżyną?... „Biedny jeż" znalazł wreszcie bratnią duszę. Przeminęło ŚWIĘTO, na które Kozacy tak czekali. I dzięki Bogu! Tak było zawsze. Bo jakże mogło być inaczej? Każda krańcowość - 67 nów bohaterskich, ofiarność bez granic - musi wywołać inną krańco-wość - przeciwstawną. Przecież Razin nie byłby Razinem, gdyby na podstawie ważnych nawet racji dowódcy wojskowego nie zezwolił Kozakom na hulaszczą zabawę. Tak odpoczywa Rosjanin całą duszą i ciałem. Jutro będą inne sprawy. Będzie dzień będzie jadło. To stare rosyjskie przysłowie. 6 Ranek wstał pogodny. Po ciężkiej, dusznej nocy rozlała się przestrzeń wolna, czysta. W oparach mgły. Szykowano poselstwo do Astrachania. Stiepan siedział na dziobie swe] łodzi. Towarzyszyli mu Iwan Czarnojariec, Styr, Fiodor Suknin, Łazar' Timofiejew, Miszka Jarosławów i księżniczka. Księżniczka była wystrojona i smutna. Stiepan też zamyślony. Kozacy wyżęci i nachmurzeni po przepiciu - Stiepan nie pozwolił zabić klina - wiedzieli, że prośby tu nic nie pomogą, nie pozwoli. Wyprawę przygotowywał Iwan Czarnojariec. Szykowano dwanaście strugów. Chcieli zaimponować astrachańczykom, zadziwić ich bogactwem i kosztowną bronią. - Księcia zabraliście? - krzyczał Iwan. - Jak on tam? - Nieźle! Bafka mu trochę gębę pokiereszował, ale to nie szkodzi, wesoły! - Pamiętajcie, żeby był pięknie wystrojony. Powiedzcie mu, żeby się śmiał! Chorągwie wzięliście? - Wzięliśmy... A ile brać? - Timofieicz, ile proporców i chorągwi na każdy strug? Stiepan zastanowił się. - Dziesięć. - Dziesięć! - odkrzyknął Iwan. - Wybierajcie najlepsze! Dwanaście łodzi leżało na wodzie malowniczą różnobarwnością. Zerwał się sprzyjający, północny wietrzyk. Rozpięto żagle. Jedwabne. Na niektórych połyskiwały jasnoczerwone krzyże. Olinowanie też 68 i; gpit:iU ^JU^IIIUJ wiciu 01.^ ywjLiiyaj.uu. iut wn.iui, ~--~j ^^^j— ^--------- dział się o gorzkim losie swojej siostry i opowiedział o tym, co musiałby zobaczyć. Przednia łódź, a za nią wszystkie pozostałe wypłynęły z Bołdy na Wołgę. Od razu nabrały pędu. Stiepan siedział wciąż w tej samej pozycji, oparty o burtę, z fajką w ustach. Z rzadka rzucał spojrzenie w kierunku esaułów. Wiedział, że coś szepcą. I wiedział, dobrze wiedział, jakie tam toczą się rozmowy. Księżniczka siedziała osamotniona. Zmizerniała nawet przez tę noc. A esaułowie wciąż rozmawiali, nie patrząc w stronę atamana. Stiepan nie spuszczał z nich wzroku. Jego spojrzenie stało się czujne, niedobre. Westchnął. Nagle zerwał się i przeskakując przez ławki, zbliżył się do esaułów. Mimo woli podnieśli się na jego spotkanie. Timofiejew dotknął ręką szabli. - Froła ukrywacie! - zasyczał Stiepan, nacierając na pierwszego z brzegu. Był to Fiodor Suknin. Stiepan pchnął go. Fiodor potknął się 0 ławkę, runął. - Żeby was piekło pochłonęło, żeby was zła krew zalała! - następny esauł, Miszka, upadł pchnięty mocno. - Nad Frołem się użalacie? A kim ja dla was jestem? Ataman czy zapchajdziura? Mną można poniewierać? Psy! Szepczecie tu... Dwaj - Fiodor i Łar'ka - zdążyli wyciągnąć szable. Fiodor zerwał się i ruszył wprost na Stiepana. Łar'ka znalazł się z boku i też przysuwał się do atamana. - Aaa - niespodziewanie cicho, jakby radośnie powiedział Stiepan 1 w jego ręce błysnął ukośny biały płomień. - No? Nikt nie zauważył, kiedy zjawił się i wyciągnął szablę Iwan Czarnojariec - zobaczyli tylko błyskawiczny ruch jego ręki. Cienki, krótki świst i szabla Fiodora Suknina przeleciała przez burtę i plusnęła w wodę - to Iwan ją wybił. Stanął przed Fiodorem i osłonił go przed Stiepanem. Fiodora odepchnął dalej Miszka Jarosławów, bo ten sięgał już po pistolet. - Godziciel - cicho, niemal pieszczotliwie powiedział Stiepan. - No? Ocaliłeś atamana? Ocaliłeś? - szedł na Iwana straszny, biały. Wargi mu się krzywiły, trzęsły, ani rusz nie mógł się uśmiechnąć. - Stój, szalony! - krzyknął Iwan. - Co ty wyprawiasz? - Ach! - Stiepan gwałtownie uskoczył w bok. Łar'ka cudem ocalał, 72 — Masz! W chwili, gdy Stiepan zwrócił się do Łar'ki, Iwan rzucił się na niego-z rozpostartymi ramionami - chciał przytrzymać. Stiepan z nieludzką szybkością prześliznął się pod jego rękami i podstawił mu nogę. Iwan upadł, ale szabli nie wypuścił, przekręcił się leżąc, podniósł szablę, chcąc osłonić się nią przed nieuniknioną śmiercią. Ale szabla atamana już nad nim zawisła. - Zginąłeś, Kozaku! - krzyknął Stiepan do Czamojarca. W tym momencie huknął strzał. Stiepan z rozmachem wbił szablę w dno łodzi, tuż obok głowy Iwana. Dopiero potem odwrócił się w kierunku strzału. - Kto strzelił? - Ja - powiedział Iwan Awierkijew. - Chciałem... - W rękę mierzyłeś? - W szablę, bafka. Przysięgam, że w szablę. Chciałem wybić. Stiepan usiadł na ławce, splunął za burtę. - No, powojowaliśmy, starczy! - Zły, jadowity smutek, który dręczył go od rana, nagle odpłynął. Poczuł ulgę. - Opowiadajcie, o czym szeptaliście? Całe zajście miało tak błyskawiczny przebieg, że Kozacy jeszcze nie zdążyli się opamiętać. Zewsząd, ze wszystkich strugów patrzyli na atamana szeroko otwartymi oczami. Ataman dał znak - wiosłujcie. - Siadajcie - rzekł Stiepan do esaułów. Humor mu się wyraźnie poprawił, a na sercu zrobiło się lekko. - Łar'ka, pokaż rękę. Jak ona tam?... Na atamana z szablą! Bezwstydnik! - Myślisz, że chciałem rąbnąć? - Pokaż rękę. A co chciałeś zrobić? Pogłaskać? - Uderzyłbym płazem, żeby rękę unieruchomić. - Pokazuj ranę. Ja ci unieruchomię! Znalazł się! Łar'ka, krzywiąc się z bólu, ściągnął rękaw kaftana, rozdarł koszulę... Podszedł do Stiepana. Ataman obejrzał ranę. Była lekka, nawet do kości nie sięgała. - Będziesz miał pamiątkę, Łar'ka: na drugi raz nie podkradaj się z boku. Teraz będziesz chodził z blizną... - Zgłupiałeś, Stiepan - powiedział Iwan z wyrzutem. - Mogłeś człowieka na całe życie jąkałą zrobić. Czegoś się wściekł? 73 o mało w portki nie narobiłem. - Dosyć! - powiedział StiepaP- Umilkł... Popatrzył na rzekę, na bezchmurne niebo i odezwał się jakby z żalem: - Jak jasno! Boże! Lato się kończy. - Spojrzał na esaułów, nie spodobały mu się ich twarze. - No, co tak gały wytrzeszczacie? Piękna, mówię, pogoda! Znaczy.się dobrze. I nie ma co oczu wytrzeszczać... Esaułowie milczeli. Nigdy jes^cze nie widzieli atamana w takim stanie: budził w nich to przerażenie, to współczucie. Stiepan wstał i skierował się na dziób łodzi. Przechodząc obok Księżniczki, zatrzymał się, uniósł 33 lekko w górę i wrzucił do wody. Nie zdążyła nawet krzyknąć, a o^ poszedł dalej, na dziób. - Chodźcie tu! - zawołał. Usiadł jak przedtem, oparł się bokiem o burtę... Przelotnie spojrzał na wodę, pod którą bez okrzyku uniknęła młoda księżniczka... Wjego oczach na sekundę błysnął ból, smutek. Odwrócił się. Esaułowie podeszli. Jedni przysiedli, inni wciąż stali. Bali się spojrzeć na atamana. Teraz tylko się bali, wiedzieli, że ktoś za tę Księżniczkę drogo zapłaci. Ale kto mógł przewidzieć, że ją tak ciśnie? Gdyby esaułowie wiedzieli, że coś takiego zamyśla, może by się sprzeciwili. Chociaż nie wiadomo. Może przynajmniej odeszliby gdzieś na tę chwilę. Nie trzeba było tak publicznie... Czy Stiepan zawczasu sobie obmyślił, że tak r>a oczach wszystkich wrzuci księżniczkę do wody? Nie, w nocy zdecydował, że odda księżniczkę w-Astra-chaniu. Ale po starciu z esaułatni - nie podszedł do nich, żeby ich nastraszyć, bez wahania rąbnąłby każdego, gdyby nie znaleźli się przed nim tacy sami jak on mistrzowie - po tym starciu jakby mu się rozum pomieszał. W mgnieniu °ka, na widok księżniczki - niby warem oblany - pochylił się, chwycił ją i rzucił. Teraz będzie jej Żałował, trapił się, złościł... - Łar'ka, coście naobiecywali Lwowowi, powtórz - rozkazał nagle. - Oddać chorągwie, armaty -Łar'ka zaczął wyliczać wszystko, co na zlecenie atamana obiecali przekazać podczas pertraktacji z księciem Lwowem u ujścia Wołgi. -Ile? - Nie ustaliliśmy. Powiedzieliśmy, że ciężkie oddamy, - Co dalej? , ii żeby ludzi służebnych, co do nas przystali, uwolnić... - Nie możemy zostać bez broni - wtrącił się Czarnojariec. - Poczekaj. Co jeszcze? - Carowi bić czołem za nasze winy. Bez tego, mówił, nie puszczą na Don. Bo oni, mówił, też będą odpowiadać przed carem, dlaczego... - Iwan, ile mamy armat? - Razem czterdzieści dwie. ; - Co dalej, Łar'ka? - Łupy, które zdobyliśmy... - I co jeszcze? - Chyba wszystko. No, przysięgę złożyć, to się rozumie samo przez się. ; - Miszka, spisałeś, jakie dary wieziemy? - Spisałem - żywo odpowiedział Jarosławów. - Ano? ; - Dla wojewody zamorski aksamit czerwony - sześć bel, dziewięć zwojów safianu, w każdym zwoju po pięć rodzajów, tray kilimy wzorzyste, cztery toboły przędzy, materii bawełnianej złoconej czterdzieści arszynów, skóry młodych lisów - trzy, sznury rubinów - dwa, chodniki przetykane złotogłowiem - trzydzieści arszynów, koronki szemachińskie przetykane złotem i srebrem — dwie stopy, złote czary - trzynaście, trzydzieści juchtów szemachińskich w czterech tłumo-kach. Drugiemu wojewodzie wieziemy czterdzieści juchtów szemachińskich w pięciu tobołach, dziesięć stóp koronek przetykanych złotem i srebrem, dwie jakieś księgi, duży dywan turecki z jedwabiu, trzy sztuki złotogłowiu aksamitnego, kufer z greckimi księgami, osiem par pistoletów w złoconej oprawie, pięć zwojów tafty różnych kolorów, kryształów bez liku, jedwab... - Aleś się nasobaczył w tej sztuce! - zdumiał się Stiepan. •-Klepiesz jak pop pacierze. - Są jeszcze spisy..: - Starczy - Stiepan spojrzał na esaułów. Zapytał: - Starczy, żeby im gardła zatkać, czy za mało? Esaułowie milczeli - żaden nie wiedział. Tylko Czarnojariec wypowiedział swoje zdanie: - Po dziurki w nosie. Dlaczego obiecywaliście broń? 74. 75 - Siedmiu. Pięciu wróciło. Dwaj są jeszcze w mieście. / - Co mówią? / - Mówią, że ludność czeka na Kozaków: chce zobaczyć nasze bogactwo. - O tym i bez nich wiem. Co o strzelcach? - Strzelcy jednoroczni szykują się do domu, czekają na nowych. Nie mają ochoty z nami wojować. Wiedzą o carskim ukazie, nawet ludzie z podegrodzia wiedzą. Stiepan wyciągnął niewielką skórzaną sakiewkę, ciężką od monet. Rzucił Fiodorowi. Sakiewka brzęknęła, gdy Fiodor ją schwytał. - Więc jak będzie z tą bronią? - dopytywał się poważnie zaniepokojony Czamojariec, spoglądając na atamana i esaułów. - Co wy?! Naprawdę oddacie? Jak można bez broni? . - Kogo pieniądze swędzą, to i wyświerzbią. Fiodor, daj sakiewkę Krasulinowi na osobności, żeby nikt nie widział. Myślę, że starczy... Potem zobaczymy, jak tam oni... Zaczniemy surowo. Nosa nie zadzierać, ale i... pokornych cieląt nie udawać: wilki zjedzą. Spuśćcie się na mnie, w takich sprawach jestem kuty na cztery nogi. Że jest taki — wiedzieli esaułowie. Milczeli zatem. - No, zadowoleni jesteście? — zapytał nagle ataman ze złością. Ze złością i urazą obrzucił wzrokiem esaułów od stóp do głów. — Zadowoleni? Hycle... Na to mu też nie odpowiedzieli. To nie znaczy, że byli naprawdę zadowoleni, ale... stało się. A skoro się już stało, to może i lepiej. Na brzeg wysypały się nieprzebrane tłumy. Ludzie krzyczeli, machali rękami, chustkami... Cieszyli się. Chcieli chociaż cudzym szczęściem się uradować: wolni, bogaci ludzie przybyli do miasta, nikogo się nie boją. Strugi kozackie stuknęły o kamienie. Kozacy wysiedli na brzeg i skierowali się na kreml. Morze ludzkie rozstąpiło się, tworząc wąskie przejście - Kozacy wpłynęli w to przejście barwną, kwiecistą rzeką. Stiepan szedł w otoczeniu esaułów, ubrany tak jak oni, nie wyróżniając się niczym specjalnym. Tylko broń za pasem bogatsza. A jed- 76 1 głową,\nruży3f oczy. Na cze\e kroczyło czterech Kozaków potężnej budowy, rozrzucając srebrne i rniedziane monety. - A moż^ by tak plunąć na wojewodę, taka jego mać?! - zapytał nagle Czan\ojariec. - Timofieicz, zobacz, co się dzieje! — szedł obok atamana, zerknął na niego: - Co, Timofieicz? — Czamojariec zawsze nazywał Stie)pana Timofieiczem, gdy ryzykowna wyprawa, podjęta przez atamanc(, kończyła się wielkim sukcesem. Stiepan milczał. Jakby nie słyszał. - Po co mam^ teraz kłaniać się wojewodzie? Po tym widać, że rny tu jesteśmy gospodarzami, nie wojewodowie. Timofieicz! Stiepan jeszcze bardziej zmrużył oczy. Z pewnością był szczęśliwy. Cieszył się. ; - Poczekaj trochę, Wania — powiedział półgłosem. - Na razie nie zaczynaj. Może to zrobimy, ale jeszcze nie teraz. A masz ochotę plunąć? - spojrzał na esauła i roześmiał się. Entuzjazm ludu towarzyszył razinowcom przez całą drogę. Ci, którzy pogodzili się ze Swoim losem, stępieli w niewoli, nie widząc już hańby swego życia, ci, którym jęk wbito do gardła, ci napiętnowani, praw pozbawieni od dziecka - oni właśnie radowali się z całej duszy, gdyż widzieli tego, który podeptał strach i upodlenie. Właśnie oni się cieszyli! Lud kocha bowiem wodzów odważnych, dobrych. A w Stie-panie kochali pogrzebaną nadzieję na szczęście, na odrodzenie. Okazuje się, że tej nadziei nie mogą do końca zabić ani najbardziej wyrafinowani, ani najbardziej tępi władcy tego świata. Lud sam sobie obiera bożyszcza - żeby je kochać, a nie lękać się. Pół setki Kozaków weszło z Razinem do kremla, reszta została za murami. Władcy astrachańscy licząc, że na dumnego atamana można wpłynąć bojaźnią bożą, postanowili spotkać się z nim w kaplicy metropolity, który im taki pomysł podsunął. 77 przecież... był chrzczony! Tutaj łatwiej na niego wpłyniemy,/ Przed niedużym ołtarzem stał długi stół, za nim zasiedli: książę Iwan Prozorowski, książę Michaił Prozorowski, książę Siemion Lwów, diak, podiaczy, metropolita, dowódca strzelców Iwan Krasu-lin i pięciu czy sześciu urzędników - razem dwanaści^; trzynaście osób. - O! - powiedział Stiepan, wchodząc do kaplicV i zdejmując czapkę. - W Sołowieckim klasztorze widziałem coś takiego na wielkiej ikonie. Któryż z was jest Chrystusem? Razin, który już jako młody człowiek był nieraz/wyznaczany na posła do Kałmuków - podmą wiał tajszę przeciw Krymcom (przy tym trzeba było najpierw Rozjuszyć aż do szaleństw^ dawną wrogość Kałmuków do małych Nogajów i dopiero przez Małych Nogajów skierować tę wrogą pasję na Krym) - Razin, który bywał dowódcą dużych oddziałów podczas wojny z tym właśnie Krymem, który do trzydziestego roku życia zdążył zobaczyć Azow/Astrachań, Moskwę, Sołowiecki klasztor, ten Razin, gdy stawał pfzed obliczem władzy (zwłaszcza w obecności Kozaków), zachowywał się tak bezczelnie, zuchwale, tak uporczywie obstawał przy swojm, że czasem przebierał miarkę. Towarzysze nie poznawali wtedy mądrego, sprytnego Stień-k,i, nieraz obawiali się, że może tym popsuć sprawę. Doświadczony ataman z pewnością sam dochodził później do wniosku, że szkodzi sobie tego rodzaju wybrykami, ale nie mógł się opanować. Gdyś tylko zobaczył jakiegoś przedstawiciela władzy (przysłanego z Moskwy na Don albo kogoś ze swoich, w rodzaju Kornieja), zwłaszcza ważnego, srogiego, czuł, że go diabeł pogania -musiał jakoś dogryźć temu ważnemu, srogiemu. - Najpierw się przeżegnajcie, rozpustnicy! - surowo powiedział metropolita. - Do stajni weszliście? Razin i wszyscy Kozacy równocześnie przeżegnali się przed krucyfiksem. - Tak, tośmy już załatwili - powiedział Stiepan. - Teraz... - Całą watahę przyprowadziłeś?! - krzyknął nagle pierwszy wojewoda , aż krew uderzyła mu do głowy. - Wydałem rozkaz, żeby Kozacy nie włóczyli się po mieście, żeby stali przy ujściu Bołdy! Był taki rozkaz czy nie? - Nie drzyj się, wojewodo! - twardy głos Stiepana potężnie zadtfd- 78 dziane\że nie wolno nam się włóczyć po mieście. Nic złego nie zrobiliśmy, czego się wydzierasz9 Kto ftobił strzelców w Jaiku? Kto grabił posady, łowiska rybne rujnował?\. To nic złego?! - odpowiedział metropolita z równą* złością. Zawiniliśmy i za to bijemy czołem carowi. Oto macie mój buńczuk, kładę go. - Stiepan podszedł i położył na stole symbol swojej władzy. - A o\o nasze sztandary bojowe... - obejrzał się. Dziesięciu Kozaków wystąpiło naprzód z chorągwiami, przemaszerowali z nim\ przed stołem, postawili w kącie - szmaty na kijach - A oto nasze\drobne upominki... - ciągnął Stiepan nie oglądając się. Kozacy rozstąpili się znowu.. Trzynastu mołojcow wystąpiło naprzód, każdy niósnna ramieniu ciężki tobół z kosztownymi darami. Złożyli wszystko na\podłodze. powstał duży stos I odeszli. Miszka! - zawołał Stiepan Miszka Jarosławów rozłożył na stole arkusze papieru. Widział śmieszność tej uroczystej chwili i robił ważną minę, naśladując atamana. 1 - Tu są spisy, co dla\kogó - wyjaśnił. - Nasze dary.. - Prosimy pokornie, abyście raczyli ]e przyjąć I prosimy o pozwolenie na powrót nad Don - powiedział Stiepan Udawał również, ale znacznie lepiej niż Miszka. mądrzej Za stołem powstało gorszące zamieszanie Wiedzieli, że przyjdzie Stieńka. że będzie bił czołem, że przyniesie dary Nie spodziewali się jednak, ze stanie przed nimi mocny, stanowczy i ze dary (niech diabli wezmą te dary!) będą takie obfite, takie ciężkie Och, jakby się chciało podzielić te toboły, zabrać do domu, rozpakować... Książę Lwów dał znak służbie ktoś wyszedł, przyniósł i podstawił atama-nowi taboret Stiepan z całej siły kopnął go nogą. Stołek odleciał daleko. - Broń Boże1 - wykrzyknął ataman. - Powinniśmy ugiąć kolana przed tak wysoką władzą, a ty stołek przywlokłeś, durniu. Postoję, nogi mi nie odlecą. Słucham was, bojarowie! Widząc ich zmieszanie, ataman przejął cugle i gotów był krzepką teką zepchnąć ten zaprzęg władzy z dzwoneczkami i wstążkami 79 lejszym Książę Iwan Prozorowski wstał i powiedział surowo: - O sprawach wojskowych i innych porozmawiamy w : gronie. Nie tutaj. Wszyscy wojewodowie, diak i podiaczy oraz Stiepan, Iw^n Czarno-jariec, Łazar' Timofiejew, Miszka Jarosławów i Fiodor Snknin udali się do sali urzędu wojewódzkiego - radzić o „sprawach ^wojskowych i innych". / W drodze z kaplicy do sali, w ciasnym korytarzyku*) sklepionym suficie, Stiepan dopędził wojewodę Lwowa, nieznacznie dotknął jego ramienia. Lwów, w obawie, że inni to dostrzegą,/zwolnił kroku. Zmarszczył brwi. - Jak zdrówko, książątko? - szepnął Stiepan. - Co? - burknął niechętnie Lwów, nie patrząc tfa atamana. - Jak zdrówko, pytam. - Czego? - Chcę ci przypomnieć o naszej umowie... - Szatan! - zasyczał książę. - Czego chcesz? Mało ci, że wpłynąłeś do Astrachania? / - Bez broni na Don nie pójdę - powiedział poważnie Stiepan. - Nie wódźcie nas na pokuszenie. Przekonaj ich... Nie zostanę ci dłużny. Goły też do domu nie pójdę, żebyś wiedział. - Wiem! Przekupiłeś Iwana Krasulina! - Bóg z tobą! Dowódcę strzelców?! - obłudnie zdziwił się ataman. - Coś podobnego! - Diabeł z ciebie, nie człowiek - powtórzył książę. - I łajdak w dodatku. - Naprawdę chciałeś na morzu mnie pobić? - przyjaźnie zapytał Stiepan. - Czy tylko dla zmydlenia oczu? A może, gdyby ci się udało, tobyś pobił? Myślałem, że tam jest Prozorowski. Przyznaję, że stchórzyłem. - Odejdź ode mnie! - powiedział książę ze złością. Stiepan odszedł. Więcej do Lwowa się nie zbliżył, nawet nie patrzył w jego stronę. Powiedział to, co trzeba, a książę Lwów wszystko zrozumiał - to wystarczyło. 80 zawczasu przygotował. Opowiedział im piękną przypo-wieśc.\ - Powtórzcie to, co usłyszycie, waszemu atamanowi i wszystkim' waszym\naczelnikom, a potem wszyscy razem zastanówcie się nad tym. Usłyszycie przypowieść mądrą, a serca wasze podpowiedzą wam, co ona znaczy: że nie można zapominać o Cerkwi pańskiej, że trzeba, pamiętając o Panu Bogu, myśleć zawsze o świętej Cerkwi, bo powiedziane jest: Co cesarskie - cesarzowi, co boskie - Bogu. Początkowo Kozacy słuchali z zainteresowaniem wysokiego, suchego starca V mówił gładko a zagadkowo. Metropołita\zaczął: - Wezwał raz pan Bóg trzech aniołów: „O, moi aniołowie, trzej niebiańscy wojewodowie, zstąpcie z nieba na ziemię, zróbcie gęśle z suchego drzewa jaworowego i fruwajcie po świecie niby pszczoła z kwiatu na kwiat. Wylećcie z okna bożego, od wschodu słonecznego, i sprawdzajcie wszystkie wiary i wszystkie miasta po kolei - czy znają Boga i imię jego?" Zstąpili tedy aniołowie, zrobili gęśle z suchego drzewa jaworowego. Fruwali potem po świecie niby pszczoły nad kwiatami. Od okna bożego, wschodu słonecznego, sprawdzali wszystkie wiary i wszystkie miasta po kolei: czy znają Boga i imię jego. \ Kozacy zaczynali się nudzić - wyglądało na to, że świątobliwy starzec będzie się rozwodził długo i zawile. Stojący z tyłu nieznacznie wymknęli się z kaplicy na ulicę. - I oto przybyli na dwór bogatego Chawana - a działo się to akurat w niedzielę świętą - i stali tam aniołowie do południa. Nóżki ich rozbolały, a rączki białe utrudziły opędzaniem się przed psami. Wyszła do nich Helena, wielka pani. Przed nią kroczą służebnice i za nią kroczą służebnice. I wyniosła im Helena, jaśnie pani, przypalony bochenek chleba, który zamiesili w piątek, do pieca wsadzili w sobotę, a wyjęli w niedzielę... Tłum Kozaków jeszcze bardziej się przerzedził. Już tylko niewielu słuchało metropolity. Widząc to metropolita powiedział jednym tchem: - Nie podała tego chleba Helena, jak Pan Bóg przykazał, lecz kopnęła go trzewikiem z nogi prawej: „Macie, ubodzy! Cóż wy za Boga macie, skoro sług swoich wykarmić nie może i do mnie ich kryty, dał stoły" śfeBriTe, wiele "Bydła i mienia...' - Odpocznij, ojcze - poradził Styr. - Zatchniesz się - Odeszli tedy aniołowie. Spotkał ich Stiepan, wierny słu^a Cha-wana. Powiadają do niego ubodzy: „Posłuchaj, bracie Smepanie, wspomóż nas czymkolwiek, na Boga". A Stiepan do nich: „Posłuchajcie, bracia ubodzy, niczego nie mam prócz jagniątka./Służyłem Chawanowi przez dziewięć lat, nic mi za to nie dał, tyllco to jedno jagnię. Żebrałem o mleko i jagniątko wykarmiłem. Terazmoje jagnię jest najlepsze ze wszystkich owiec. Gdybym miał tu Znoje jagnię,, .oddałbym je wam". Powiadają mu aniołowie: „Dziwa ci, bracie Stiepanie! Jeżeli w sercu masz to, co w mowie, jagnię zaraz tu będzie" Odwrócił się Stiepan - oto idzie jagnię przez pole i becey, cieszy się na widok swego pana, jakby matkę rodzoną zobaczyło. Wziął Stiepan jagniątko, pocałował po trzykroć i dał ubogiemu... „Oto, bracia ubodzy, niech ono wiernie wam służy! Dla was toArobnostka, a dla mnie zasługa przed Bogiem!" „Dzięki, bracie Stiepanie!" I odeszli aniołowie. I uprowadzili jagniątko. A gdy przysz/i do tronu Chrystusowego, opowiadają Panu, jak to było na ziemL/A Pan Bóg już lepiej wie, niż mogą opowiedzieć aniołowie. I powfada im: „Słuchajcie,. aniołowie, zejdźcie z nieba na ziemię, pójdźcie do bogatego Chawana i zamieńcie dwór jego w jezioro błotniste; sch]wytajcie Helenę, uwiążcie jej do szyi kamień zimny, przywiążcfte do kamienia diabłów ohydnych, niech ją ciągają w męczarniach jak łódeczkę po morzu". - Na tym się kończy moja przypowieść — zakończył metropolita. I mocno potarł białymi, suchymi dłońmi głowę, skronie, żeby powstrzymać drżenie. - Zrozumieliście chociaż, o co w niej cho-«dzi? - Utopili? - zapytał Styr. Przed metropolitą został tylko on i kilku niemłodych Kozaków. - Ajajaj! Jak tak można? - Narowisty ten Bóg - odezwał się Dziad Lubim, którego wzruszyła opowieść o jagniątku. - A jagnię pewnie upiekli? Metropolita nie wiedział, czy ma się złościć, czy dziwić. - Pomyślcie, pomyślcie, Kozacy, za co Bóg Helenę ukarał - podjął cierpliwie. - O co się do pana-Boga modlimy? Dobrym uczynkiem jest... - Jagniątko? - domyślił się prostodusznie Dziad Lubin"1 :82 *"*- ¦">- " j"sxl»\ Lu uiuuii: — K.iy"^-jr^iicłi /.nicLiei^uwiuiiy metropolita. - Jagnię jest tylko w przypowieści. Trwonicie swoje bogactwo, przepijacie, gdzie się da, a żaden nie?? pomyśli, żeby Cerkwi świętej ofiarę wożyć! Byle brzuch sobie same -mu napchać! A dusza... O zbawieniu fluszy warto chyba pomyśleć? JKto jak kto, ale wy powinniście o tym mVśleć - całkiem od Cerkwi odeeszliście! A w kancelarii wojewodzińskiej i-wvetes i szum - toczy się targ-Stiepan nie sbuszczą z tonu, przyjętesS0 od piervyszej chwili. Zresztą nie ma po temu powodu - sprawy zaczęły się dla Kozaków układać pomyślnie. \ - Dwadzieścia dwie armaty - upie ^rał się - te największe. Z nimi można przetrzyrfaać roczne oblężenie. A nam zostaje dwadzieścia. ,- Po co wam armaty? - gorączko\*^ał się starszy Prozorowski. -Skoro dążycie do pokoju i spokoju, to P» co wam one? - Ech, książę! Widać, że nie wędrowałeś nigdy po wolnych stepach! A Krymcy, Tatarzy? Mało ich*?? Znajdą się różni zuchwalcy przeciw nam. Do donlu dotrzeć musirr^y- A jak dotrzemy, to armatki zaraz zwrócimy. ) - Kręcisz, atamanie*! - powiedział rmłodszy Prozorowski. - Ciężkich dział nie masz ochoty taszczyć, W i........'""'¦""......¦'"—¦'"-"¦ **~—.-- -^- Strzelcy zsiedli z koni, zbili się w gromadkę. Jeden próbował rzucić się z urwiska w dół, ale zręczny Kozak zarąbał go na miejscu. Konie strzeleckie odpędzono na bok, żeby nie patrzyły na... sprawy ludzkie. - Uprzedzałem was! - wrzasnął Stiepan, zagłuszając krzykiem ogarniającą go litość. - Psy! Polecieliście z donosem? Wokół strzelców zamknął się pierścień... Zamigotały szable, miękko, z krótkim, tępym szczękiem cięły ludzkie ciała. Leciały głowy, a ręce wzniesione błagalnie w górę opadały jak trzciny przerąbane w locie. Wszystko trwało krótko i zwyczajnie. Trupy zrzucono ze skarpy. - Uprzedzałem was - gorzko, z wyrzutem powiedział Stiepan patrząc z urwiska w dół. - A wy uciekliście! Kozacy oporządzali konie, wycierali ję pękami suchej trawy. Potem sprowadzili parowem w dół, nad wodę, żeby je napoić. Nie śpieszyli się, czekali, aż ochłoną. Stiepan, w czapce nasuniętej głęboko na oczy, siedział na kamieniu z twarzą ku rzece, patrzył ha szeroką, spokojną wodę. Słońce chyliło się ku zachodowi, cień wysokiego, prawego brzegu legł daleko na wodę i pokrył ją ciemną plamą. A w dali i woda, i odległy ni skf brzeg płonęły łagodnie w żółtych promieniach żegnaj ą-cego dzień słońca. Ten kontrast ciemnego i jasnego budził też różne myśli - jasne i ciemne. Ten, który patrzył dalej, widział barwy jasne, ten, który bliżej - ciemne... Ludzie różnie myślą, nawet gdy widzą to samo. Nie rozumują jednakowo, choć - zdawać by się mogło -powinni rozumować tak samo. Tacy po prostu już są... Jedni w godzinie śmierci nieruchomieją i czekają, a inni krzyczą, skarżą się, nienawidzą żywych, którym dane jest jeszcze jakiś czas pozostać. Ale nie tylko śmierć, życie też przyjmują różnie. Podszedł Froł Minajew, usiadł. Też długo patrzył na wodę... Oddalali się powoli Kozacy od śmierci, bronili się przed jej zimnym, ohydnym dotknięciem, umyślnie przywoływali myśl, że oto... ziemia, słońce, że dobrze jest, dobrze... Bo co się właściwie stało? No, stało się. Nie mogli jednak zrozumieć, dlaczego pomordowali tych ludzi. Nie było walki, nie było najazdu... Po co to było potrzebne? - Dlaczego wypuściłeś Leontija? - Froł wypowiedział pierwszą 138 to ćżuł się jeszcze bardziej nieswojo niż inni. '"" '"' - Wypuściłem - odpowiedział Stiepan, niechętnie odrywając się od swych myśli. - A co? - Niepotrzebnie - Froł żałował już, że poruszył tę sprawę, nie wiedział, co mówić dalej. - Bo co? - Rozgada tam... w Astrachaniu. - Teraz już nie ma co ukrywać. Inna sprawa, Froł, czy on jeden rozgada, czy... Zresztą i tak już czas. Teraz pomóż nam, Panie Boże, powstać, bo inaczej sami legniemy. A ty, co o tym myślisz? - Stiepan spokojnie, badawczo spojrzał na Froła. - Ja? - Froł patrzył na rzekę. - Ty. Nie kręć tylko, znam cię przecież, lubisz się wymigiwać. - Żeby tak prawdę rzec... - zaczął Froł dobierając słów. - Prawdę, Froł, prawdę. Mów, nie bój się, za prawdę się nie pogniewam, tu nie o babę chodzi. - Nie boję się. Zaczynasz coś, co się w głowie nie mieści, Stiepan. Nie wiem, czy kto inny ci to powie, ale usłysz ode mnie, może warto się jeszcze zastanowić... - No? - Nikt się na coś takiego nie porywał. Pomyśl o tym. - Będziemy pierwsi. - A po co ci to? Na miłość boską, powiedz, po co ci to? - Gady na Rusi wytępić, wszystkie ich papiery podpalić, urzędy rozgromić. Ludzie odetchną. Czy to zła sprawa? Froł milczał. - Pomyśleć tylko - ciągnął Stiepan - psy siedzą w Moskwie, a kąsają aż tutaj! Nie ma przed nimi ratunku! Teraz na Don wyciągają ręce, każą oddawać zbiegów... - Na cara chcesz rękę podnieść? Kto te ukazy przysyła? - A co on mnie obchodzi, kurwa mać! Jeżeli jest takim gadem, który myśli tylko, jak ludzi ujarzmić i wsiąść im na kark, to co on, u diabła, za car! Znać go nie chcę, skoro taki dobry. I jego bojarów śmierdzących... też nie chcę! Nie można tego dłużej znosić... Krwiopijcy! Popatrz tylko, jak Ruś opanowali! Jakiej siły nabrali! Jęk jeden słychać dokoła, grabią więcej niż my. Samymi sądami i pańszczyzną 139 Tatarów! Sam chyba wiesz... — A czemu ty się masz o wszystkich troszczyć? Stiepan milczał długo. Wreszcie odwrócił się, chciał coś powiedzieć, gdy rozległ się krzyk: — Tatarzy! Fiu! Dawno się nie widzieliśmy, niech to wszyscy diabli! Nad głowami Kozaków świsnęły strzały i z krótkim, cmokającym dźwiękiem chlupnęły w wodę. — Za górkę! - krzyknął Froł zrywając się. Kozacy posłusznie rzucili się ku najbliższemu pagórkowi. — Na koń! -powstrzymał ich Stiepan. Pierwszy wskoczył na konia, zatańczył w miejscu, oczekując na resztę. — Dureń jesteś, Froł!. Wiecznie będziemy za górką siedzieć? Prędzej! Wyśledzili, cholery. Jakbym wiedział. Strzały sypały się gęsto. Trzy, cztery trafiły w Kozaków - wyciągali je, klnąc straszliwie. — Osłaniajcie się, czym się da! — krzyczał Stiepan. — Potnikami, derkami! Wierćcie się jak węże! Tatarzy otoczyli parów półkolem. Strzelali z łuków nie zsiadając z koni. — Jedisany, ścierwa obrzydłe. — Prędzej! - popędzał Stiepan. - Zanim posiłki przybędą. Konie też osłaniajcie! - Strzały, zanim dosięgły Kozaków, traciły śmiercionośną siłę, ale kłuły boleśnie. Już wielu pojękując i klnąc soczyście wyciągało sobie lekkie tatarskie upominki. Konie chrapały i rwały się... Wreszcie wszyscy byli w siodłach. — W rozsypkę! Galopem! - krótko, spokojnie komenderował Stiepan. - Jazda! Kozacy pomknęli łagodnym zboczem w górę. — Bliżej krzaków! - wołał ataman. Mknął na przedzie, zwolniwszy wędzidło. W lewej ręce trzymał potnik, osłaniając nim siebie i pysk 3konia, w prawej miał szablę... Jedisanie pozwolili podejść Kozakom zupełnie blisko, potem zawrócili i pognali w step. Kozacy w pierwszej chwili chcieli ich ścigać ale Stiepan nie pozwolił. Znał obyczaje tatarskie - zmęczą pościgierr 140 gdzieś oczekiwał w ukryciu silny oddział tatarsla. Stiepana ogarnął nagle pusty śmiech. — Froł, tyś chyba chory? To w krzaki ciebie ciągnie, to za górkę... Sraczkę masz? Po coś kazał się za górkę chować? Fioł sam zawstydził się swego panikarskiego okrzyku. To prawda, że ostatnio stał się jakiś nerwowy. Milczał. — Pojedźcie po konie strzelców, przypędźcie - rozkazał ataman. — Pokłusujemy do naszych, bo tu nic dobrego... - nie dokończył, ale i tak było wiadomo - Jedisanie mogą wrócić z większymi siłami. Dawno mają z Dońcami na pieńku. Dziesięciu Kozaków zjechało w dół po konie, których nie zdążyli zabrać. — O co mnie pytałeś, Froł? — zapytał poważnie Stiepan, równając się z Minajewem. Froł zmarszczył brwi, jakby sobie przypominał... Nie chciał już rozmawiać ze Stiepanem. Wcześniej czy później musi przecież zapytać: „A ty jak? Ze mną?" I wtedy będzie z Frołem źle. — Kiedy? - zapytał. — Wtedy, nad wodą. Tatarzy przeszkodzili. Froł nie mógł sobie przypomnieć. — Zapomniałem przez tych Tatarów... Ze łba mi wyleciało. 14 Aleksiej Aleksiejew, podiaczy astrachańskiej kancelarii wojewodzińskiej, głośno, wyraźnie odczytywał wojewodom: „Przepuściliście wracających z rozboju Kozaków obok grodu As-trachań i kazaliście im stanąć u ujścia Bołdy, powyżej miasta; nie przeprowadziliście śledztwa, nie skłoniliście do skruchy nie odebraliście towarów należących do szacha i kupca, ograbionego podczas transportu, nie zaspokoiliście pretensji kupców szacha. Nie należało pozwolić, aby kozaccy rozbójnicy wyszli z Astrachania; jeżeli jeszcze nie wypuściliście ich z miasta, to musicie wezwać Stieńkę Razina z towarzyszami do kancelarii wojewodzińskiej, potępić go za przewinienia wobec Wielkiego Gosudara, kazać im złożyć przysięgę w cerk- 141 a potem wcielić wszystkich do moskiewskich oddziałów strzeleckich..." - Popatrz no! - zdumiał się starszy Prozorowski. - Jakie to proste! Wezwać i kazać! A potem wcielić! Tylko tyle! • - Hm, tak... - Czytaj dalej. ,,I strzec ich pilnie, żadnych swobód nie dawać, tylko żołd im wypłacać, aby syci byli, i aż do nowego pisma Wielkiego Gosudara nie puszczać ani w górę, ani w dół rzeki; wszystkie strugi skonfiskować na rzecz dworu monarszego, wszystkich jeńców i zagrabione na morzu towary oddać kupcowi szacha, a jeżeli nie zechcą zwrócić dobrowolnie, siłą odebrać". - Ale pisemko! - wykrzyknął znów Prozorowski. - Ty pisałeś do Moskwy, ojcze? Wszyscy spojrzeli na metropolitę. Metropolita obraził się. - Pisałem tylko o moim łowisku. Przecież wam przeczytałem to, co napisałem. - Kto w takim razie o kupcu i pretensjach szacha napisał? Przecież mu o tym ptaszki nie wyświergotały? Teraz wszyscy spojrzeli na Aleksiejewa. - Wszystko jedno, kto pisał, ważne jest, że wiedzą - powiedział podiaczy Aleksiejew. - Teraz trzeba się zastanowić, co im odpowiedzieć. Nie oczerniajcie mnie, nie mam zamiaru za wszystko sam pokutować. Też pomysł... - Co tu się zastanawiać, skoro sokół na wolności. I co mogliśmy zrobić? - denerwował się Prozorowski. - Tak właśnie trzeba napisać — podpowiedział podiaczy. - Jasyru bez okupu i towarów wziąć siłą od Kozaków w żaden sposób nie mogliśmy, było to zbyt ryzykowne, obawialiśmy się nowych wybryków i tego, że do ich łotrowskiej watahy mogło przystać wielu ludzi, co groziło rozlewem krwi. - Ach, dolo ty, moja dolo! - jęknął wojewoda. - Czuło moje serce, że nie opamięta się ten łotr, nie opamięta. Po oczach tego diabła było widać. Zawołajcie tu do mnie Niemca Widerosa... Może chociaż niemieckiej gęby trochę się ten drań przestraszy. Poślemy go do Stieńki. Dobierzcie mu strzelców i niech jedzie z Bogiem. Chociaż tym 142 powie, ze otrzymaliśmy pismu uu uki... Me. Babka ria taKicn sprawacn się me zna. A czują, że to nie jest zwykły sen. Wciąż myślę: skoczymy na konie, popędzimy, a co będzie z wami? - Z nami? - nie zrozumiał Afońka. - Z kim? - No, z wami... Z tobą, z twoją matką, babką, z wieloma ludźmi! -Stiepan popatrzył na chłopca, dotknął jego ptasiego kolanka/poklepał dłonią ukochane, wątłe ciałko. - Trudną zagadkę ci zadałem, nad wiek. Idź, powiedz matce, że już wracam. Będziemy jeść. Afańka pobiegł. Stiepan położył się na wznak, wsunął ręce pod głowę, patrzył w niebo. Wiedział, jak będzie rozmawiał z Korniejem Jakowlewem, atamanem Wojska Dońskiego. Ta nieunikniona rozmowa nurtowała go bezustannie. Dokładnie ją sobie wyobrażał, wiedział, że miejsce na to spotkanie ostrożny Korniej sam wybierze - i to jak najdalej od ludzkich oczu. Korniej ma ponad sześćdziesiąt lat, jest jeszcze krzepki, ale umyślnie chodzi ciężkim krokiem, pociera krzyż, mówi: „Pobolewa". Nic go nie pobolewa, jest chytry i skryty... Bez namysłu nie uroni ani jednego słowa, wytrawny wilk, trzy razy obróci w głowie, rozważy, nim powie. Ale nikomu nawet na myśl nie przyjdzie, że ta powolność wynika z przebiegłości, a nie z charakteru. Prawdziwy charakter Korniej a Stiepan poznał w walce: ospałość, flegmatyczność znika wtedy, jak ręką odjął - uderza jak prawdziwy wilk. To on nauczył Stiepana sztuki wojowania. Ale nieszczerość, skrytość ojca chrzestnego od dawna drażniły Stiepana. Nieraz na tym tle dochodziło między nimi do sprzeczek. Stiepan dziwił się: „Jak nie ten sam człowiek! Przed kim się maskujesz? Kogo oszukujesz?" Korniej odpowiadał spokojnie: „Przed tobą się maskuję. W tobie również siedzi dwóch ludzi: jeden zupełny dureń, a drugi - dobry, rozumny. Kiedy z tobą rozmawiam, staram się mówić do durnia, i to w taki sposób, żeby ten rozumny nie podsłuchał. W każdym człowieku, nie tylko w tobie, dwóch ludzi siedzi - ja wolę mieć do czynienia z durniami. A z mądrymi rzadko, w razie potrzeby". Stiepan mógłby się jeszcze z nim dalej spierać, ale tracił ochotę, za każdym razem złościło go i dziwiło to mędrkowanie Kornieja. Spotkanie będzie na pewno tak wyglądało: - Jak się masz, chrześniaku? - powie Korniej przyjaźnie, ale zanim to powie, zdąży, podchodząc wolnym krokiem, obrzucić badawczym 166 i uanusitit; oa stop ao giowy. — J3K tam twoja wyprawa? Powiadają, że bardzo pomyślna... — Pomyślna. — Chwała Bogu! — Dlaczego nie przyjechałeś na wyspę? - nie wytrzyma Stiepan. -Przed kim znowu musisz udawać? Już nawet na Donie nie czujesz się gospodarzem... — A przecież i ty nie przyjechałeś do gródka, tylko własny wykopałeś! Dlaczego? Nic z tej rozmowy nie wyniknie. Zresztą, jak pamięcią sięgnąć, nigdy nie udało się im przeprowadzić dobrej, szczerej rozmowy... Korniej cenił Razinów za męstwo, wierną służbę wspólnej sprawie, ale wcale ich nie szanował, a nawet trochę się obawiał - byli bowiem krnąbrni, dumni, głupi, nadmiernie samowolni. Razinowie nie należeli do bogatych Kozaków, ale nigdy też nie cierpieli niedostatku -jako niezastąpieni uczestnicy wszystkich wypraw, często zdobywali na nich cenne łupy. Niestety, trwonili je szybko, nie dbając o założenie solidnego gospodarstwa. Stiepan urodził się w przededniu kolejnej wyprawy i dowodzący nią ataman (wówczas nie był jeszcze atamanem Wojska Dońskiego) Korniej Jakowlew z szacunku dla esauła Timofieja Razi i z chęci pozyskania Kozaków, którzy bardzo kochali Razie, wprosił się na kuma. Tak się spowinowacili Razinowie z bogatym Korniejem. Nie zmniejszyło to samowoli i zuchwałości Razinów, choć i nie powiększyło: Razia i jego synowie, Iwan i Stiepan, zazdrośnie strzegli swej . niezależności, ale nie zadzierali nosa, uchodzili, zwłaszcza Iwan, za ludzi z głową na karku. Stiepan dość wcześnie, jak na swoje.lata, zmusił Kornieja, atamana Wojska Dońskiego, ważną osobistość, do rozmawiania z nim j ak równy z równym. Cenił wielkie doświadczenie swego ojca chrzestnego, uczył się od niego sztuki wojennej, ale nie podlizywał mu się, nie popisywał się swoim powinowactwem - i za to Korniej mimo woli nabrał do chrześniaka szacunku. Ale stosunki między nimi zawsze były chłodne - jeden z wysokości swego stanowiska nie chciał pozwolić sobie na poufałość z rozzuchwalonym powodzeniem Stieńką, drugiego odpychało to wysokie stanowisko ojca chrzestnego. W ostatnich czasach, gdy Korniej zaczął wydawać zbiegłych nad Don — stosunki między nimi bardzo się zaostrzyły. Co prawda Korniej wyposażył i pobłogosławił wyprawę chrześniaka na 167 jfersję, aie iiiiłu w tym swuj miara, xu jjj.gj.wo/1^,, ^.^..^^^ ..~~j_,.. przybywało tylu zbiegłych, że trzeba było wyprawić ich, gdzie się da i z kim się da - chociażby na rozbójniczą wyprawę Stieńki - po drugie, pozwalało to pozbyć się z Donu i samego Stieńki. Bez niego Korniej czuł się pewniej, jak chciał, kręcił i kombinował z tymi zbiegami -trzeba było, żeby nikt nie pomyślał, że z Donu się ich wydaje, więc udawał, że nie wydaje, ale z carem i bojarstwem też nie chciał psuć sobie stosunków, musiał tedy po kryjomu wydawać. Korniej już wcześniej miał kłopoty z tego powodu, a teraz, po powrocie Stieńki, będzie mu jeszcze trudniej. Stiepan wiedział, że jego sukcesy bardzo niepokoją Kornieja, nie wiedział jednak, a nawet mu przez myśl nie przeszło, że Komiejowi może być na rękę to, że przygarnia wszystkich bezpańskich i niezadowolonych i nosi się z zamiarem skierowania ich na coś, co uwolni Don od tego nadmiaru. Stiepan sądził, że Korniej będzie go powstrzymywał przed wojną, że będzie straszył... - Niedobrą rzecz zamyślasz, Stiepan - powie zapewne Korniej. -Straszną. Po co ci to? Źle ci tu, czy co? - Ja ci nic o moich zamysłach nie mówiłem - Stiepan z góry wiedział, co odpowie. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Widzę. Słyszę. Kozaków nie rozpuściłeś... - A jak Krymcy napadną? Albo Turcy? Trzymam... żeby Tatarzy nie rzucili się na leżącego. - To jak będzie? Dwa wojska będziemy trzymać? - Na wasze wojsko trudno liczyć. Co to za wojsko! Nic niewarte... - Kręcisz, Stieńka! Zawsze było dobre, a teraz-masz tobie! -nic niewarte? Co innego zamyślasz. Znów na Wołgę spoglądasz. Na miasta, słyszałem... Kark skręcisz, Stiepan. Z życzliwości to mówię, jak swój. Zaufaj staremu, nie można kusić losu raz za razem... - A może go jeszcze ani razu nie kusiłem? - Rany boskie! Aleś się rozochocił! No, to kuś dalej, może nasze cielę wilka zje, może mu się uda... - Korniej ma oczy głęboko osadzone, spogląda wesoło, drwiąco... Wtedy pewnie Stiepan wrzaśnie na niego, patrząc w te niedobre oczy: - Don sprzedajesz, psie, nędzniku! Sam się sprzedaj ze wszystkimi -flakami, ale Donu ci nie dam! Nie po to się tutaj krew kozacka lała! Nie wy wolność zdobywaliście, nie wy ją sprzedacie za carskie podarunki! Moją głowę ci daruję,.oddasz ją razem z ostatnim zbie- 168 teraz"ty się zastanSw?'"'"'"""""........'"''"'....."""' '....."""'......."-••'¦¦••-<•¦'¦—........ Zastanawia się Korniej siedząc w Czerkiesku, oczywiście, że się zastanawia. I od dawna już wie, jak się ma zachować: nie przeszkadzać Stieńce w gromadzeniu ludzi, co więcej, podbechtywać go wszelkimi sposobami, żeby ruszył - bo jedyny to ratunek dla Donu. On sam Stieńki nie pokona, ale pokonają go tam, pod Carycynem, pokonają na śmierć. Rozmowę ze Stieńką zamierzał jednak przeprowadzić dokładnie tak, jak Stiepan się spodziewał: będzie go odmawiał od wyprawy, prosił i groził. Taki był właśnie Korniej - mądry, wytrawny ataman - umiał działać na pewniaka, wiedział, co trzeba zrobić, żeby pchnąć samowolnego Stieńkę do zguby. 16 Był jeszcze jeden ranek. I jeszcze jedna noc, którą potem Stiepan często sobie przypominał. Dziwna noc - księżycowa, wypełniona białym, chłodnym światłem... Ranek. Krótka pora przedświtu. Wszystko dokoła - powietrze, niebo, ziemia - lśni błękitnym, niebieskim światłem. Krótką chwilę tylko płonie to nieziemskie światło, potem zmoże je jasne, bi,ałe - świt. Wieczorem też bywa takie światło - przed zmierzchem. Taka cenna chwila czystego światła, gdy wszystko, co żyje na ziemi, cichnie i przeczekuje tę tajemną chwilę. Dobrze i smutno. Stiepan znowu wstał wcześnie. W ostatnich dniach wcale nie pił, przyzwyczaił się kłaść późno i wcześnie wstawać. Siadł przed wysoko położonym okienkiem i zapatrzył w niebieski prostokącik. Afońka wyśliznął się cicho spod kożucha, którym przykrywał się na noc, posiedział chwilę na swoim małym posłaniu, ziewnął i podszedł do ojczyma. Stiepan posunął się na szerokim stołku, posadził chłopca obok siebie. Zapytał cicho: - Co tak wcześnie? - Już się wyspałem. A ty? - Popatrz - wskazał Stiepan - jak niebiesko. To niebieski ptak 169 Morikó Wzejdzie:.......""'......-•—'"- -"7——¦.....~^'^w,:°...........,,.„,.,.,,„:,.„,„.,,, ,,„,,^ri... Afońka wpatrywał się w okno szeroko otwartymi oczami. Aż się uniósł. - Oj? - zapytał z niedowierzaniem. - To dlaczego jest niebiesko? - A jak on się nazywa? - Po prostu niebieski ptak. - Bujasz. - Po co miałbym bujać? Sam bardzo lubię tego ptaka. To nie jest zwyczajny ptak... A jaki? - Zaczarowany - Stiepan obejrzał się na śpiącą Alonę. Zniżył głos. - Przylatuje dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Nie wolno go przegapić... Gdy przyleci, rozwinie ogon, musisz mocno, mocno czegoś zapragnąć. A gdy już czegoś zapragniesz, siedź bez poruszenia: żeby żadne inne myśli nie właziły ci do głowy. Jak się jakaś inna myśl poruszy, wszystko przepadnie. Wtedy musisz czekać do wieczora, gdy znów przyleci, i jeszcze raz spróbować wyrazić życzenie. Ale tylko jedno. Jeśli zdołasz pomyśleć tylko o jednym - spełni się, jeśli nie - nic z tego, nie spełni się. Trzeba więc mocno chcieć. Nieraz tak bardzo pragnąłem, że mi ręce i nogi drętwiały... A czego chciałeś? - No... różnych rzeczy. O tym ptaku opowiedziała mi moja babka. Ona wszystko wiedziała. Była bardzo dobra... - Umarła? - Umarła. Tutaj umarła... A pochowali ją w stronach rodzinnych. Tak sobie zażyczyła przed śmiercią. Pod Woroneżem, na wsi. Ojciec pojechał z bratem Iwanem. Ja nie pojechałem, nie lubię pogrzebów. - Siedzi jeszcze - Afońka wskazał na okienko - ten ptak. - Siedzi... - Chodźmy, popatrzymy... Stiepan zaprzeczył głową. - Nie zobaczysz go. - Przecież siedzi! - Siedzi, ale nie zobaczysz go... I nie usłyszysz, kiedy odleci. Obejrzysz się - i już go nie ma, odleciał. Taki to, bracie, ptak. O co byś go poprosił? 170 ''"¦- JNie wiem." - W takim razie lepiej nie proś. To właśnie najtrudniejsze - niby wiesz, czego chcesz, a pomyślisz w końcu o czymś innym. A jeżeli jeszcze nie Wiesz, to lepiej nie proś. Nawet cię słuchać nie będzie. - Czy to tak trudno o czymś jednym myśleć? - Trudno. Spróbuj kiedyś. O to właśnie chodzi, że trudno. Nie wiem, dlaczego, ale trudno. Niebieskość za oknem wyraźnie pojaśniała. - Odleciał? - zapytał Afońka. Stiepan skinął głową. Posiedzieli chwilę w milczeniu. - Chodźmy nad rzekę. Umyjemy się - powiedział Stiepan. Potem był dzień. Mijał zwyczajnie, tak jak mijały teraz inne dni: okopywali się, budowali, wzmacniali palisadę, kuli broń... Wszystkiego trzeba było dopatrzyć, gdzieniegdzie podpowiedzieć, tu pochwalić, tam zganić. Dzień powszedni na wyspie. A wieczorem Stiepan znów był nad wodą. Usiadł wśród krzaków na ścieżynce, strugał nożem deseczkę. Słońce zachodziło za rzeką, za stepem. Czerwona kula dotknęła równej linii horyzontu i zamarła... W krzakach ptaki się powściekały - podniosły taki świst, pisk, taki harmider i zamęt, aż się wierzyć nie chciało, że to tylko małe, żywe kulki tak się wiercą. Coś to z pewnością dla nich znaczy, gdy słońce zachodzi - pomyślał Stiepan. -Pewnieim żal. Słońce powoli zanurzało się za stepem - gołym okiem można było dostrzec, jak pogrąża się coraz głębiej i głębiej. Niewysoka skarpa przeciwległego brzegu zaznaczyła się czarną linią. A cały step, od rzeki po słońce, dalekie kurhany i pobliskie zarośla, rozjarzył się łagodnym, żółtym blaskiem, jak izba, w której błyszczy wymyta, wyszorowana podłoga. Oku ludzkiemu potrzebny był odpoczynek po bezlitosnym świetle dnia, człowiek potrzebował spokoju po nędzy powszednich trosk, a w mózgu rodziła się myśl, że na tej ziemi najlepiej byłoby żyć boso, w luźnej koszuli - chodzić po niej, chodzić z krańca na kraniec, bo to przecież nasza ziemia, urodziliś- 171 ten DiasK iagoany, ciepiy aosiępny ]est zapewne i pucnowanym w ziemi. Coś takiego zdążył pomyśleć Stiepan, gdy patrzył na zachodzące słońce. Na step padał już lekki cień. Kurhany zagasły i ich ciemne sylwetki zarysowały się jak wartownicy nocy. Rzeka pociemniała... Czuło się, jak woda, bez wysiłku, nie naruszając brzegów, cicho sunie swój wielki ciężar po śliskim łożysku. Powiało chłodem. Stiepan, zamyślony, nie wiedział, ile czasu minęło, gdy nagle, z boku, w ciszę i spokój młodej nocy runęło światło obfite, martwe. Drugi brzeg oddalił się nieco, grzbiet rzeki błysnął zimną stalą. Step zalśnił blado, wyłoniły się z mroku odległe kurhany. Nieprzytulnie zrobiło się na ziemi, nago. Wszystko nastąpiło tak szybko - a to tylko wyszedł księżyc. Diabli wiedzą, widocznie jest potrzebny na niebie, skoro jest, ale niedobre, niesamowite światło rzuca na ziemię. Ziemię otuliła już cisza i pokój, a to światło wszystko zamąciło. Znów było słychać pluskanie fal, w zaroślach bezustannie coś szeleściło - ktoś pewnie układał się do snu albo nie mógł zasnąć przez to bezczelne światło... Drobny, nieustanny, monotonny, metaliczny dźwięk dolatywał ze stepu, ze wszystkich stron. Stiepan z żalem ocknął się z zadumy, mimo woli zaczął przysłuchiwać się szmerom, westchnieniom, dźwiękom. Na brzegu usłyszał lekkie kroki. Ktoś nadchodził... Po drodze zahaczał o krzaki, czujne gałęzie odpowiadały lekkim, leciutkim trzaskiem i szelestem. Ktoś się zatrzymał, postał chwilę i znów ruszył. Stiepan pomyślał, że to Afońka go szuka, ale wkrótce zorientował się, że to nie są kroki Afońki - cięższe. Ale również nie kroki mężczyzny. Alona - domyślił się Stiepan. - Szuka, głupiątkó. I nagle, jak to mu się nieraz zdarzało, ni z tego, ni z owego ogarnęła go chęć spłatania jej figla, nastraszenia. Bezgłośnie zsunął się w dół, nad wodę, przyczaił. Kroki zaszemrały nad samą głową... Stiepan głośno, wyraźnie powiedział: — Ja ci się powałęsam nocami, oj, powałęsam. Kroki urwały się. Alona krzyknęła cicho, chwyciła się za pierś, cofnęła: - Kto to? 172 trzymała ręce na piersi. - Zwariowałeś? Aż mi nogi odjęło... - Siadaj - Stiepan wskazał ręką miejsce przy sobie. - To nie Tatar wyskoczył, głowy ci nie urwie. - Boże, Boże — nie mogła uspokoić się Alona. —Widzę, coś ciemnieje nad wodą, myślałam, że korzeń... - A dlaczego wy zawsze - poważnie zapytał Stiepan - gdy się przestraszycie, to od razu za cycki chwytacie? Nawet gdy gołe jesteście. Czy to dla was najcenniejsze miejsce? Alona usiadła obok niego. - Gdzie się tak na gołe napatrzyłeś, że już wiesz, co najpierw zakrywają? - Przestań - powiedział Stiepan przyjaźnie. - Zawsze musisz dokuczać... - Przestań, wystarczy - przyciągnął do siebie ciepłą, kochaną Alonę, przytulił jej głowę do piersi. Kobieta zawsze jest zazdrosna. Niepotrzebnie wyskoczył z tymi gołymi, nie czas teraz na pretensje, po co one komu? - Dokąd szłaś? - Do ciebie - Alona przestała się boczyć. - Afońka mi powiedział, gdzie zwykłe siedzicie... Stiepan położył głowę na kolanach żony. Patrząc na nią z dołu widział jednocześnie i jej twarz, i dalekie, tłuste gwiazdy. - No, o co chodzi? - Stiopa — Alona zaczęła nagle mówić szeptem. — Ja też dzisiaj zamyśliłam życzenie... - miękką dłonią jęła wodzić po jego twarzy. Stiepan zwykle nieznacznie, żeby jej nie urazić, uchylał się przed taką pieszczotą, ale dziś nie zrobił tego - niech sobie głaszcze. - Doczekałam wieczora, kiedy nadleci ptak, o którym opowiadałeś Afońcc, i zaczęłam myśleć tylko o jednym... - Jak to? Nie spałaś rankiem? - Nie, słyszałam. Zażyczyłam sobie, żebyśmy teraz, zaraz popłynęli razem do Czerkieska. - Po co? - Stiepan podniósł głowę. - Lekkim czółenkiem dopłyniemy przed świtem. - Ale po co? - Nie wiem, Stiopa... Zapragnęłam przejść się z tobą po tych kiem. - Ale w nocy... Taka piękna noc! Stiopuszka, kochany, pojedźmy! Tak strasznie chcę... Zrób to dla mnie, głupiej baby. Widzisz, nawet się wystroiłam... Nie zauważyłeś. Stiepan usiadł. Rzeczywiście, Alona miała na sobie piękną suknię, niemal jak ślubną. — Pojedziemy. Przespacerujemy się po naszej ulicy. Postoimy koło naszego domu, koło wrót... Stiopuszka... Stiepan usłyszał w głosie żony głęboki, szczery ton. Zadziwił się, ale nie rozpytywał, zagadnął tylko: — A mocno zamyśliłaś? , — O niczym innym nie pomyślałam, ani, ani! Siedziałam tylko i mówiłam sobie: „Ulicą przejdziemy, u wrót postoimy". Więcej nic! - Alona powiedziała to z naciskiem i przekonaniem, jak świętą prawdę. — Skoro tak, to płyńmy - zgodził się bez oporu Stiepan. I zerwał się. - Gotowa jesteś? — Gotowa. Nawet łódeczkę przygotowałam... — Gdzie? — Tam. Dobra łódeczka... lekka! W pięć minut później łódeczka mknęła w dół rzeki. Wioślarz ciągnął mocno, bił wiosłami w złocisty pyłek, w kółeczka i plamki jasnego śladu blasku księżycowego. — Namacham się... - powiedział Stiepan. ¦ — Co to dla ciebie! - dodawała mu otuchy Alona. Stiepan wiosłował jeszcze jakiś czas. Potem rzucił wiosła, zaczął nasłuchiwać. Powiedział z zadowoleniem: — Poczekaj, Alona... Niech diabeł nimi macha. I skierował czółenko w stronę stepowego brzegu. — Stiopa! - przestraszyła się Alona. — Źle mi poradziłaś - powiedział Stiopa. - A ja głupi byłem, że się zgodziłem. Łódeczka otarła się o dno. Stiepan wyskoczył na brzeg, powiedział: — Posiedź chwilę, zaraz wrócę. ' I zniknął. Z wody, zza skarpy, nie było widać, dokąd poszedł. Dopiero po pewnym czasie Alona usłyszała jego przygłuszony, mocny 174 Komom oraKowaro paszy i nozaey w noc przepływali z nimi ffiavśWp;" konie pasły się tam pod dozorem dwóch, trzech Kozaków; Ale pilnujących nie było słychać - nie odezwali się. Pewnie spali. Na brzegu rozległ się drobny tupot pary koni. Po chwili pyski końskie i głowa Stiepana ukazały się nad skarpą. - Wyłaź. Wciągnij łódkę, żeby nie zniosło. Alona wyskoczyła z czółna, wciągnęła je wyżej, z trudem wdrapała się na skarpę, niewysoką, lecz stromą. Stiepan rozejrzał się po stepie. Pilnujących Kozaków nie było widać, nigdzie ani ogieńka. - Śpią, cholery. Wsiadaj... i czekaj, przejadę się po brzegu. - Kto by tu... - zaczęła Alona, lecz Stiepan smagnął już swego konia i pogalopował brzegiem w odwrotnym kierunku. Alona wsiadła na ciepły grzbiet konia, pomyślała o swoim stroju, ale machnęła ręką - niech licho porwie suknię. Ważne, że spełnia się jej życzenie. Stiepan odjechał dość daleko, zatrzymał się, krzyknął głośno: - Hej! Jest tam kto? Nikt mu nie odpowiedział. Tylko echo potoczyło po wodzie: ,,Ooo!" Stiepan wrócił. Był zły. f — Pluń na nich!-zaczęła Alona, ale Stiepan nie dał jej dokończyć. . — Dosyć! - zamilkł na chwilę i powiedział już spokojniej: , — No, jedziemy czy nie? - Jedziemy. To się baba rozochociła! - myślał Stiepan, zerkając z ukosa na żonę; Alona zgrabnie siedziała na koniu i gdyby nie połyskujące w blasku księżyca gołe kolana, trudno byłoby odróżnić, czy to galopuje Kozak czy Kozaczka. - Jakie kobiety są różne! Ale chociaż każda jest inna, wszystkie mają w głowie tylko miłość. A poza tym-pusto, jak wymiótł. Nie znał Stiepan swojej żony, za mało ją znał. Nie tylko miłość Alona miała w głowie. Miłość też, oczywiście, ale nie tylko. Nie wiedział, że Alona poprzedniego dnia posłała wiernego Kozaka do Kornieja Jakowlewa i ten przykazał jej przez tego samego posłańca: „Niech przyjadą..." Niech go jakoś do mnie zwabi, może na niego wpłyniemy. A przynajmniej popróbujemy. Przed wyjazdem Alony do Kahalnika polecił jej: ma zrobić wszyst- 175 zabijało, popchnęli dobrego atamana do grzechu, do rzezi. Czekają tu na batiuszkę atamana, nie kryją, że czekają. I z pewnością, gdy tylko przyjdzie — tłumaczył Alonie Korniej - pierwsi do niego przylgną ci hołysze i potrafią go zbałamucić. Dobroć atamana graniczy z głupotą, gotów wszystkich przygarnąć, a oni - oberwańcy, draństwo - zasypią go skargami. — Nasze, moje i twoje, Alonuszka, najważniejsze zadanie to nie dopuścić do takiego nieszczęścia - mówił Korniej na pozór szczerze zatroskany. - Przed Bogiem i carem będziemy za to odpowiedzialni, Alonuszka. Ty jesteś mu najbliższa, na twoje sumienie spada największa odpowiedzialność. Odpowiedzialność, rozumiesz, bo krew się poleje, a i grzech na twoją duszę niewinną spadnie, bo mogłaś powstrzymać, a nie powstrzymałaś. To twój obowiązek. Dlaczego nie chce rozpuścić Kozaków? Co takiego zamyśla? Wojsko jest po to, żeby ludzi bronić, ale wojsko to też ludzie. Och, Alona... — Ale jak go powstrzymać? Jak? Przecież go znasz! - Alona dygotała ze strachu. — Znam. A jak go powstrzymać, nie wiem. I nie wiem, co ci poradzić. Wiem tylko, że grozi mu nieszczęście. Dlaczego trzyma wojsko w pogotowiu? Na kogo się szykuje? Chociaż tego się dowiedz. Ale rację miał również Stiepan-żyła w Alonie ogromna, zachłanna miłość, gdyby tej miłości nie było, żaden Korniej, choćby był trzy razy bardziej doświadczony i chytry, nie miałby na nią wpływu. Alona chciała utrzymać Stiepana przy sobie, dla siebie, dla szczęśliwego, spokojnego życia. W imię tego gotowa była zgodzić się na każdy spisek. I gdy dzisiaj postanowiła ściągnąć Stiepana do Cżerkieska, to myślała tylko o tym jednym szczerym pragnieniu, żeby „przejść się ulicą, postaćuwrót". To pragnienie rosło w niej irosło, aż przekształciło się w niecierpliwą żądzę, chwilami zapominała nawet, po co wiezie męża do Cżerkieska, do kogo. Do siebie go wiozła, do siebie — młodej, zakochanej. Wiozła go w ten odległy czas, gdy wyzwolona wraz z dzieckiem z nienawistnej niewoli, czekała na niego u tych samych wrót, u tych samych drzwi, czekała na swego wybawcę i męża, którego uwielbiała, którego ślady gotowa była całować. Czekała, gdy miał wracać z wyprawy lub tylko z hulanki - czekała i zamierała z miłości i strachu, żeby mu się coś złego nie przytrafiło. Bo głupstwa robił, gdy się upijał, a podczas wyprawy wcale o siebie 176 nie zapomniał przecież o wszystkim podczas tych wypraw przeklętych, podczas tych wojen. A jeżeli zapomniał, to niech sobie przypomni. A Korniej... Korniej zrobi, co do niego należy, mądry jest. Tak właśnie trzeba - ze wszystkich stron osaczyć niepohamowanego atamana, żeby wszędzie, gdzie spojrzy, widział, że jest kochany, szanowany, sławny... Czego mu więcej potrzeba? Będzie ata-manem Wojska Dońskiego. Któż inny mógłby nim zostać? Jest bogaty... Czyż można dopuścić, aby hołota wciągnęła go na złą, zgubną drogę? Księżyc wzniósł się nad stepem i zawisł niezwykle blisko; Stiepana nie wiadomo czemu również opanowało dziwne pragnienie: zawrócić konia ku księżycowi i pędzić, pędzić, do szaleństwa, aż koń zacznie chrapać, dogonić i smagnąć pejczem - ten księżyc. Roześmiał się. Alona spojrzała na męża. - Czego się śmiejesz? - Żeby nas kto zobaczył tej nocy: para złodziei. Porzucili łódkę, ukradli konie i przy nofcnym słoneczku mkną do gródka rabować. A najzabawniejsze, że to baba wymyśliła! - Ukradłabym teraz jednego człowieka - poważnie powiedziała Alona. - Ukradłabym i schowała jak najgłębiej. Och, ukradłabym! Stiepan nie rozumiał. - Kogo? - Jednego Kozaka... Stieńkę Razina. Do Cżerkieska dojechali, nim zapiały trzecie kury. Konie zostawili poza grodkiem, nad brzegiem. - No? Teraz dokąd? - zapytał Stiepan. Patrząc na śpiący, znany aż do bólu, a teraz obcy grodek, poczuł się głęboko wzruszony. Zrobiło mu się czegoś żal... Czasu, który minął, czy co?... Przejęło go uczucie smutku. - Idziemy. Znam przełaz. Żaden diabeł nas nie zobaczy i nie usłyszy. Podeszli do gródka od strony stepu, palisada była tam miejscami nadwerężona, przedostali się przez nią - czasem na brzuchu, czasem na czworakach - i znaleźli się wewnątrz. Alona wysunęła się naprzód 177 łopianem 361ińYę, wyszli na ulicę.-- W świetle księżyca blado srebrzy* się na drodze kurz. Nigdzie nie było żywego ducha. Nawet psy nie szczekały. - Dokąd ty? - zapytał Stiepan. - Idziemy - zarządziła Alona. Alona również doznawała uczucia dotkliwego smutku - i miłości. To właśnie miłość ją prowadziła, czas było wystąpić w jej obronie, utrzymać ją za wszelką cenę. O Kornieju w tej chwili nie myślała; myślała, że za chwilę wejdą do cerkwi i tam... wezmą ślub. Gdy Stiepan odbił Alonę Tatarom i uznał za swoją żonę, postanowili wziąć ślub, ale czerkieski ojczulek sprzeciwił się. - Nie dam im ślubu. Czy ona jest chrzczona? Przecież nie pamięta. Alona nie wiedziała, czy jest chrzczona, czy nie — w jasyr porwano ją, gdy dzieckiem była. Wszyscy usiłowali przekonać popa, ża jakże może być inaczej, że na pewno chrzczona, przecież to Rosjanka! Pop się uparł: nie dam ślubu! Tak się uparł. - Jeżeli nie chrzczona, to byłby grzech, straszny grzech. Spytajcie, kogo chcecie, że to grzech. Matka Stiepana ze łzami błagała ojczulka. Alona rozpaczała. Timofiej Razia też przekonywał: — Czy naprawdę nie możesz tego zrozumieć? Wróciła baba wreszcie do swoich, do Rosjan, a ty... Dosyć się tam nacierpiała, przygarnąć ją trzeba, do serca przytulić, a ty... - Nie - kategorycznie odmawiał pop. - To ją ochrzcij, jeżeli o to chodzi. - Nie wolno. Może ją tam na swoją wiarę obrócili, nie wiemy przecież. - Przecież ona mówi... ¦ - Ona mówi! Chce wśród swoich żyć, więc mówi. Wszystko można powiedzieć. - No, gadzino przeklęta, uważaj! - powiedział wtedy ze złością Stiepan. - Ja ci jeszcze przypomnę! Ale pop umarł, a z nowym już o tym nie rozmawiali. Czas płynął. I w dalszym ciągu żyli bez ślubu. Stiepan całkiem o tym zapomniał, a w ostatnich latach zmienił się też jego stosunek do popów. Alona natomiast cały czas pamiętała, że jest nieślubną żoną. 178 "¦iti^ - Chodźmy - Alona szła pierwsza. - Dokąd? - Do cerkwi. - Przecież zamknięta! - Tam jest kłódka bez klucza... Szarpnij tylko, puści. Chodź, Stiopa. - Ale po co? - dziwił się Stiepan, wchodził jednak po stopniach ku szerokim wierzejom kościelnym. - Co tam będziemy robili? - Pomodlimy się. Przed Matką Boską złożymy niezłomną przysięgę, że nigdy, nigdy nie zapomnimy jedno o drugim, że będziemy się kochali, pamiętali o sobie na wieki... Stiepan, przecież dzisiaj zgodziłeś się robić to, o co poproszę. Zaklinam cię na rany Chrystusa... Zwariowała baba - pomyślał Stiepan. - Giez ją ugryzł. - Szarpnij!-rozkazała Alona. Stiepan bez trudu otworzył wielką, zardzewiałą kłódkę. Weszli do cerkwi. Przez wąskie, górne okno lało się światło księżycowe, jasnymi mieczami rozcinając ciemną, niesamowitą pustkę świątyni. Jeden promień padał na ikonę Matki Boskiej z dzieciątkiem na ręku. Alona nagle krzyknęła zdławionym głosem i runęła na kolana przed rozświetloną ikoną. Stiepan mimo woli drgnął. - Padnij na kolana, Stiopuszka! - głośnym szeptem, jak urzeczona, zaczęła mówić Alona. — Świeci się mateczka! Cała się świeci. Powtarzaj za mną: Mateczko, Królowo Niebios! Stiopa, uklęknij, na rany Chrystusa! Zrób to dla mnie... Dla nas wszystkich... Stiepan ukląkł, zdumiony, do jakiego szaleństwa mogą być zdolne baby. - Mów. Mateczko, Królowo Niebios... - Będę w myśli powtarzał. - Nie można w myśli. Głośno powtarzaj: Mateczko, Królowo Niebios, tak jak Ty kochasz dziecię swoje, tak ja będę... - Alona! - zaprotestował Stiepan. — Te wszystkie zaklęcia mam w głowie, znam je. Pamiętam... - Stiopa, mów! — Alona rozpłakała się. - Jak Ty kochasz dziecię swoje, tak ja będę kochać bliskich swoich, nigdy ich nie zapomnę... 179- - Przysięgnij, Stiopuszka! Przysięgnij, przysięgnij! Ona nam pomoże, Mateczka... - Przysięgam - powiedział Stiepan. - Co się z tobą dzieje? - Nie zapomnę ojczyzny swojej, nie zapomnę bliskich swoich... - Czy ja do Turków uciekam? Co ci się stało? - Żony swojej nie zapomnę i nie porzucę. Nie zamienię na żadną mną... - Nie zamienię. Po diabła miałbym baby zamieniać? Wstań, nie wygłupiaj się, Alona! Nagle jakiś głos, wzmocniony pustką cerkwi, zadudnił z głębi: - Kto tu nocami po cerkwi się włóczy? Alona w ekstazie modlitewnej nie poznała tego głosu, ze strachu padła na ziemię. Stiepan poznał - to był Korniej Jakowlew, jego chrzestny ojciec. Czy przypadkiem zauważył, że cerkiew jest otwarta (mieszkał naprzeciwko, po drugiej stronie placu), czy też umyślnie oczekiwał tego gościa?... Nie był to głos człowieka zaspanego. Stiepan podniósł Alonę z podłogi. Uspokoił ją. - Boże, Matko Święta... - Alona nie mogła jeszcze przyjść do siebie. — Omal zmysłów nie postradałam. - Jak się masz, Stiepan! - powiedział Korniej. - Czemuż to nocą,nie dniem? - Cóż to za noc, widno... - Może pójdziesz do mnie w gości? - Nie, w gości do ciebie nie pójdę - odparł Stiepan. Nie powiedział tego nawet wyzywającym tonem, ale twardo. - Chcesz porozmawiać? Możemy tutaj. Ale o czym mamy mówić? - Wiele by się znalazło... Tyle czasu minęło... - Stiopa, czemu nie chcesz wstąpić do chrzestnego? - wtrąciła Alona, pełna nadziei, że oto nadarzyła się okazja do powstrzymania Stiepana od złych zamiarów. - Milcz! - powiedział Stiepan. Domyślił się już, że spotkanie z Korniejem było ukartowane. - O co chcesz mnie zapytać, ojcze chrzestny? - Chciałem zapytać... Może jednak wstąpisz do mnie? Czemu mamy tutaj, jak... - chciał powiedzieć „złoczyńcy", ale ugryzł się w język, bo Stiepana niejeden teraz nazywa złoczyńcą - jak zajadli --• wuiia, możemy pojsca'0'ciebie. - Chodźmy, Stiopuszka, chodźmy - błagała Alona. Ale jej nie słuchali, teraz już nie była potrzebna. - Mego domu tu nie ma... - A gdzie? W Kahalniku? - W szczerym polu. Dom wielki, dach wysoki... Mieszkańców wielu. - Kogo jak kogo, hołoty w nim nigdy nie brakowało. Nie ma się czym chwalić. - O co chciałeś zapytać? - Zapytać... Bardziej ostrzec chciałem niż pytać. Niedobrą rzecz zamyślasz, Stiepan. A co zamyślasz, pytać nie będę. Nie powiesz. Zadam ci jednak trzy pytania. A ty odpowiedz. - No? - Posłałeś do cara z pokłonem? - Posłałem. - Poczekaj, to jeszcze nie pytanie, o tym wiem. Wiem nawet więcej: . car ci przebaczy... - Zwąchałeś się z carem? Też do niego posłałeś? - Nie, domyślam się. Zwąchać się z nim zawsze zdążę. Służę mu, Stiopuszka. I ty mu służysz... Przecież jego chleb jesz. - No! Dalej. - Starzeję się. Wkrótce droższy mi będzie spokój niż wszelkie honory. Kto zostanie atamanem Wojska Dońskiego? - Znajdziecie. Będzie dosyć amatorów. - Ty zostaniesz. Chcesz, zrobimy tak: przed czasem poślę do cara... Poproszę, żeby zwolnił mnie z obowiązków atamana Wojska Dońskiego... - Chrzestny! — szczerze zdziwił się Stiepan. — Co cię tak przypiekło? Bądź sobie atamanem, na zdrowie! - A to mnie przypiekło, kundlu jeden - Korniej nie mógł już dłużej utrzymać ojcowskiego tonu — że jeżeli ty bunt podniesiesz, tó nam wszystkim głowy polecą. To mnie przypiekło. - Tak gadaj. A nie, że ci się honory sprzykrzyły. - Wszystko ci oddam, wszystko! Bierz. Pozwól mi spokojnie życia dokonać. Pozwól, bym głowę do grobu złożył. Nie chcę, by mi na palu usychała. Wszystko oddam! 180 181 r Wał, śa.mw&żfflĘ: - Drugie pytanie, które ci chciałem zadać... - Pytaj. - Jeżeli powstaniesz przeciw woli cara, to on nas przydziału zboża pozbawi. Cały Don. Skażesz nas na głód... Już teraz przestał przysyłać! - Łżesz! Kręcisz, stary. Was on zboża nie pozbawi. Boi się, żebym tego zboża nie przechwycił, dlatego na razie wstrzymał dostawy. Ale ja tego nie zrobię. Jeżeli chcesz się uczciwie rozmówić, to mów, nie kręć. Nie rób ze mnie półgłówka. - Półgłówka nikt z ciebie nie zrobi. Nie zdoła. Ale nie wielki rozum do grzechu prowadzi, lecz zła wola. Z półgłówkiem bym nie rozmawiał. - O co chcesz jeszcze zapytać? - Dokąd zamierzasz ruszyć na wiosnę? - Tego... nie tylko tobie, carowi, ale nawet samemu Panu Bogu nie powiem. To wszystko? - Wszystko. Wiesz, na co się porywasz? - Wiem. - Wiesz. Nie jesteś dzieckiem. Tylko nie wiesz, że zgubisz całą naszą wolność dońską. Nie tyś tę wolność zdobywał, nie twoi ober-wańcy. Ty przecież, niby dla dobra tych oberwańców, puścisz z dymem wszystko, za co ojcowie nasi, twój ojciec też, głowy kładli. Pomyśl pierwej. Dobrze pomyśl! Chłop ucieka z Rusi, borna dokąd uciekać - na Don. Jeżeli to nie zbir, nie pijaczyna, zawsze go przygarniemy, wiesz o tym. A ty sprawisz, że chłop nie będzie miał dokąd uciekać. Pozbawią nas przywilejów. - Widzę właśnie, jak teraz oberwańców przygarniacie! Niby przygarniacie, opiekujecie się, a nosami kręcicie. Nie powołuj się na naszych ojców, nie tobie się z nimi równać. Oni właśnie przygarniali. A wy zostaliście carskimi pachołkami. Chłopa ci wkrótce spod nosa będą zabierać, zwracać dziedzicowi, a ty nie zauważysz. Palcem nie kiwniesz. Albo sam zwiążesz i odwieziesz. Sadłem obrosłeś, wieprzu! - głos Stiepana okrzepł, brzmiał gniewnie, groźnie. - Przyszedłeś mnie odciągać, kusić! Jak dziewkę głupią - cukierków ci kupię! Czy naprawdę wierzyłeś, że mi ślinka pocieknie na twoje obietnice? I Tejacfeńle próbuj nawet szczekać! Bo ci językprzydepczę. Takie tylko - wskazał na Alonę - potrafisz zbałamucić. Już zbałamuciłeś. Ale ja jestem Kozakiem, chrzestny, nie małym dzieckiem. Myślałem, że większą sieć zarzucisz... Myślałem, że mnie będziesz kusił wyprawą na Kałmuków, lisie... A ty straszysz. Puszczaj! - Stiepan ruszył prosto na atamana. Korniej ustąpił w bok. Stiepan wyszedł z cerkwi i zamiast do dziury w palisadzie, przez którą przeleźli do środka, skierował się wprost do bramy, na strażnika. - Kto idzie? - zawołał zaspany strażnik. - Swój! - odparł Stiepan. Nad stepem budził się dzień. 17 Tej zimy do obalonego, ale wciąż jeszcze potężnego patriarchy Nikona, do klasztoru Świętego Feraponta, przyszli Kozacy dońscy. Trzech ich było. Patriarcha wysłuchał ich uważnie... Potem kazał nakarmić, a sam wezwał mnicha pisarza i zaczął dyktować list do cara. — Carze, nie chcesz ugiąć pychy swojej... Nie przede mną, przed Bogiem Wszechmogącym, zapomniałeś, że to on wzniósł cię ku sobie i on majestat twój może obalić... Do sali zajrzał diakon Mardariej: — Co zrobić z Kozakami? — Nakarmiliście ich? — Nakarmiliśmy. — Wyprowadzić za bramy i odprawić z Bogiem. Nigdy ich tu nie było i nikt ich nie widział. Powtórz to wszystkim. Mardariej zniknął. — Obalić — powtórzył pisarz. — Co dalej? — Zaiste powiadam ci: krwawa uczta szykuje się w państwie twoim, bo nie ma komu do Boga próśb składać. A twoje modlitwy do niego nie dochodzą. Zaiste straszliwa to będzie uczta. Ludzie sycić się 182 183 nasze, Ruś ustrzegł.. Nikon stanął za plecami pisarza, przeczytał, co ten zdążył napisać.. Potem wyciągnął długą, krzepką dłoń, wziął pismo i zgniótł je w garści Nie wysłał listu do cara. Rozmyślił się. - Gorąco będzie - powiedział. - Przeżyjesz.. Ślepia wytrzeszczysz. \JLL U.y CL I Mścijcie się, bracia! Do Wielkiego Gosudara, Cara Wszechrosji, pisał z Astrachania bojar i wojewoda Iwan Siemionowicz. Prozorowski: „Posyłaliśmy z Astrachania na Don do Czerkieska z poufną misją Tatara Jumaszkę Kełimbetowa z jedysańskiego ułusu, Ąby wywiedział się o Stieńce Razinie i towarzyszach jego całej wyprawy: w jakim grodku on, Stieńka, zamieszka, i czy towarzysze jego, Stieńki, będą z nim zimowali, czy też od niego precz pójdą; czy przyjmie go na Donie starszyzna, czy też zwróci się do Wielkiego Gosudara o przesłanie nowego ukazu; i jakie będą między nimi konszachty. I dnia grudnia dziewiątego Tatar Jumaszka po powrocie do Astrachania powiedział przepytywany: Znalazł on Stieńkę Razina z towarzyszami w Carycynie i żył z nimi tydzień, a z Carycyna jechał ze Stieńką do Gródka Piatiizbskiego. Stieńka z towarzyszami z Gródka Piatiizbskiego popłynął strugami w dół rzeki Don i zatrzymał się przy Gródku Kahalnickim i przebywał w tym grodku sześć dni. I wyszukał on, Stieńka, o wiorstę poniżej tego gródka wyspę i na tej wyspie pobudował ziemianki... A Stieńki Kozacy mieszkają wszyscy razem i nikogo on, Stieńka, od siebie nie puszcza i trzyma towarzyszy swoich u siebie w obwarowanym grodku". Z Carycyna wojewoda Andriej Unkowski pisał: „Przybyli znad Donu do Carycyna dwaj dońscy Kozacy i mówili, że Stieńka Razin z towarzyszami swymi między Kahalnikiem i Wieder-nikowem zbudował grodek warowny. I posłał on, Stieńka, do Gródka Czerkieskiego po żonę swoją i po brata swojego, Frołkę, i żonę jego też. A on sam, Stieńka, chce tam pojechać z niewielką liczbą ludzi. A Kozaków swoich, dawnych tutejszych mieszkańców dońskich, zwalnia do rodzin na krótki tylko pobyt, za surowym poręczeniem. A zaś z zaporoskich miast Czerkiesi i z dońskich grodów Kozacy - do biedoty zaliczani - do niego, Stieńki, idą bez ustanku i on ich, Stieńka, przygarnia i wszelako podmawia. A wszystkich Kozaków ma teraz dwa tysiące siedemset ludzi i nakazuje on im stale, żeby byli 187 nich, łotrowskich Kozaków, tego zamysłu wywiedzieć się nie można. Ale opowiadał u nas setnik strzelecki Mikita Urywków i inni strzelcy, którzy byli u Kałmuków, też mówili, że na Donie i na rzece Chopior w wielu miastach biedota kozacka i ci, co rodzin nie mają, Stieńce i towarzyszem jego bardzo są radzi. I opowiadają Kozacy, że na wiosnę on, Stieńka Razin, na własną rękę ruszy na rozbój i że ich, dońskich i chopiorskich Kozaków, pójdzie z nim wielu. A z dawna osiadli begaci Kozacy bardzo się tym martwią''. W imieniu Cara i Wielkiego Księcia Aleksego Michajłowicza pisano: ,,Do atamanów i Kozaków całego Wojska Dońskiego: Doszło do naszej wiadomości, że Stieńka Razin z towarzyszami stoi w Kahalniku. A kiedy różni kupcy naszych miast kresowych do was na Don jeżdżą z wszelkimi towarami, to on tych kupców u siebie zatrzymuje, a do was do Czerkieska nie przepuszcza. I gdy do was niniejsza gramota przyjdzie, wy, atamani i Kozacy, macie wywiedzieć się wszelakim sposobem, czy owi kupcy, którzy jeżdżą do was na Don z naszych monarszych włości i z grodów kresowych z wszelakim towarem, nie doznają od Stieńki Razina jakiegoś ucisku i czy on, z łotrami swoimi, nie spiskuje i czy z Donu wyruszyć nie zamierza. I czy on, Stieńka, gdy nasz żołd monarszy i zapasy zboża będą wysłane na Don, jakiegoś w nich uszczerbku nie uczyni. I to wszystko, czego się dowiecie, macie Wielkiemu Gosudaro-wi opisać prawdziwie i niezwłocznie i dać to wysłanemu do was z naszego Wielkiego Gosudara gramotą dworzaninowi Gerasimowi Jewdokimowowi. A wtedy należny wam za wierną służbę żołd i sukno, i proch, i ołów, i zapasy zboża, i wino wysłane wam będą na Don równocześnie z waszymi posłami, którzy przyjadą Wielkiemu Gosu-darowi czołem bić". Do wojewody woroneskiego Wasilija Jepifanowicza Uwarowa pisano: „Stało się nam, Wielkiemu Gosudarowi, wiadome, że wielu chłopów, należących do bojarów, i ludzi służebnych wszelkich stopni ucieka z Moskwy i innych miast, aby dotrzeć różnymi drogami na Don i przystać do Kozaków dońskich. 188 z Donu zaczną przyjeżdżać do Woroneża, masz kazać wśród nich chłopów należących do bojarów i ludzi służebnych wszelkich stopni wypatrywać. I jeżeli wśród nich, Kozaków dońskich, objawią się zbiegli chłopi albo jacyś inni poddani, masz tych ludzi łapać i wypytać dokładnie, kto skąd uciekł, i tych zbiegłych dońskim Kozakom odbierać, zamykać w więzieniu i zawiadamiać o tym nas, Wielkiego Gosudara. A i w woroneskim powiecie, w naszych monarszych włościach i we wszystkich siołach i wsiach masz wydać twardy rozkaz: wszędzie, gdzie jacyś ludzie zjawią się bez przejezdnego dokumentu, konni czy piesi, trzeba tych ludzi zatrzymywać i przyprowadzać do ciebie, do aresztu. I żebyś tych ludzi sam przepytywał, zamykał w więzieniu i zawiadamiał o tym Wielkiego Gosudara, a raporty przesyłał do Prikazu Poselskiego". Instrukcja dla Gerasima Jewdokimowa: „A przyjechawszy na Don do atamanów i Kozaków, rozkazać im, aby mu dali miejsce postoju, i zlecić im, atamanom i Kozakom, aby się wszyscy zebrali. A gdy się zbiorą na Koło, ma on, Gerasim, iść do atamanów i Kozaków i wszystkim im, atamanom i Kozakom, oddać honory wojskowe. A potem zapytać ich, atamanów i Kozaków, o zdrowie i rzec: «Wielki Gosudar Car i Wielki Książę Aleksy Michajłowicz, samo-władca Wszechrosji oraz wielu państw i ziem wschodnich, zachodnich i północnych, po ojcach i dziadach odziedziczonych, pan i władca, kazał was, atamanów i Kozaków, o zdrowie zapytać»; a potem atamanom i Kozakom pismo carskie podać. A będąc na Donie on, Gerasim, ma wywiedzieć się wszelkimi sposobami i dokładnie, gdzie jest teraz Stieńka Razin, czy atamani i Kozacy są z nim w zgodzie czy w niezgodzie, czy między nimi nie ma zmowy i czy do tego Stieńki Kozacy ze złymi zamysłami na wielki rozbój nie przystają... A kiedy jego, Gerasima, z Donu wyprawią, ma on, wziąwszy od atamanów i Kozaków odpowiedź, jechać do Moskwy jak najprędzej. A jadąc na Don i z Donu, ma strzec się Stieńki Razina, żeby go •w drodze z gramotą monarszą nie zatrzymał. A przyjechawszy do Moskwy, zjawić się ma i atamanów i Kozaków odpowiedź złożyć w Prikazie Poselskim". 189 A w ciągu tego czasu nadeszła wreszcie upragniona wiosna... Huczy w Czerkiesku Koło kozackie -wybierają stanicę do Moskwy, która pojedzie wraz z Gerasimeni Jewdokimowem. Do Moskwy już się szykował dworzanin, do domu. A teraz pił herbatę i miody w domu atamana. I nagle na Kole zjawił się Stiepan Timofieicz Kazin. Był to gość niespodziewany. Wyprzedził swoje wojsko, które na strugach spływało w dół Donu do Czerkieska. - Dokąd stanicę wybieracie? - zapytał głośno, zuchwale. - Wysyłamy razem z dworzaninem Gerasimem do cara - odpowiedział Korniej, wyraźnie zaskoczony widokiem swego groźnego chrześniaka. - Kto go przysłał? - Car... - Zawołać tu Gerasima! - rozkazał Stiepan. - Zaraz się dowiecie, kto go przysłał. - I obrzucając wzrokiem ucichłych nagle Kozaków czerkieskich, podniósł głos: - Wszystkich łajdaków bojarskich przyjmujecie? Biedota kozacka wlokła już Gerasima... Dworzanin był wystraszony i wyraźnie stracił pewność siebie. - Kto cię tu przysłał, sukinsynu, car czy bojarzy? - zapytał Stiepan. - Przyjechałem od Wielkiego Gosudara Aleksego Michajłowicza z jego monarszym pismem - odpowiedział pośpiesznie Gerasim, wyciągając zza pazuchy upstrzone kolorowymi pieczęciami pismo. -Wielki Gosudar, Car i Wielki Książę Aleksy Michajłowicz, samo-władca Wszechrosji oraz wielu państw i ziem wschodnich, zachodnich i północnych, po ojcach i dziadach odziedziczonych, pan i władca, kazał wszystkich atamanów i Kozaków o zdrowie zapytać... - Łżesz! - zagrzmiał Stiepan. - Nie przyjechałeś od cara, tylko na przeszpiegi! - Przecież pismo mam! Z pieczęciami... - Bojarzy cię nasłali, psie! - Stiepan podszedł do Gerasima, wyrwał mu pismo, podarł, rzucił na ziemię, wdeptał w błoto. I plunął na nie. 190 ciótąd w Czerkiesku nie widziano." Dworzanin poczuł nagły przypływ poselskiej odwagi: - Jak śmiałeś, zbóju! Stiepan zamachnął się i trzepnął posła w pysk. Gerasim zatoczył się i upadł pod nogi razinowcom, którzy wysunęli się naprzód, odpychając zamożnych Kozaków czerkieskich. Dopiero teraz wzięli go w obroty. - Do wody z nim! - krzyknął Stiepan. Korniej rzucił się w obronie Gerasima, ale go odepchnęli. Powlekli posła nad Don. - Stiepan, co ty robisz! - krzyknął Korniej. - Zatrzymaj ich! - Chcesz, żebym z tobą zrobił to samo? Uważaj! - Rozkazuję ci! - Korniej próbował grozić. - Kto tu jest atamanem Wojska Dońskiego? Ty czy ja? Zatrzymaj ich! - Rządź swoim wojskiem, jeżeli jesteś atamanem, a ja rządzę swoim. Do wody dworzanina! - Stiepan... Synku... Wszyscy za to głową zapłacimy! Co ty wyprawiasz?! - prosił Korniej. Za posła Moskwa ani chybi każe odpowiadać. I nie sam Stieńka będzie za to odpowiadał! - Stiepan wyszedł z Koła. - Stieńka, przecież to wojna! Rozumiesz, durniu?! - krzyknął za nim Korniej. - Wojna, chrzestny, wojna! - odpowiedział Stiepan. Dworzaninowi Jewdokimowowi związali ręce, nałożyli kamieni za pazuchę, rozhuśtali i wrzucili do wody. Dworzanin krzyczał przeraźliwie. Groził karą niebios. Groził carem. Stiepan ukazał się na brzegu. - Nie znaleźliście Froła Minajewa? - zapytał otaczających go Kozaków. - Nie, zaszył się gdzieś. Albp wyjechał. Nigdzie go nie ma. - Powiedzcie mu - mówił Stiepan po drodze - że ataman jeszcze raz wybacza mu wszystkie winy. Niech wyłazi, nie tknę go... Nasi już wiosłują... Powiedzcie, że zwołujemy Koło. Komieja i sprzedajną starszyznę wypędzić! Koło do nas należy. Stiepan z bratem Frołem, otoczony przez esaułów i setników, stanął nad Donem, tam, dokąd nadpływała jego flotylla z Iwanem Czarnojarcem na czele. 191 atamana. - Jak poszło? - zapytał Stiepan. - Bóg łaskaw, wszyscy zdrowi. Razem będzie trzy tysiące siedemset! - Iwan promieniał, doczekał się nareszcie wyprawy. - Dobra. Strugów nie rozładowywać. Wyciągnijcie te, co przeciekają, przesmołujcie. Zwołaj wszystkich cieśli z Czerkieska, niech robią nowe, ile tylko zdążą. - Kornieja widziałeś? - Widziałem. Powiedz Kozakom, że zwołujemy Koło. Jak tam moi? - Są tam - wskazał Iwan. - Cali i zdrowi. Z jednego ze strugów wysiadały babka Matriona i Alona z Afońką. - Zawołać ich? - Później. Niech idą do domu. Chodźmy na Koło. Iwan, Fiodor. chodźcie do mnie, pogadamy. Przed każdym Kołem Stiepan rozmawiał ze swymi najbliższymi pomocnikami, najbardziej łebskimi. Ataman nie dyktował im, co mają mówić podczas narady, ale nie ukrywał również, czego od nich oczekuje i ku jakiej decyzji powinni zmierzać. Zebrało się Koło biedoty kozackiej. Nie było tu ani Kornieja Jakowlewa, ani starszyzny, ani zamożnych Kozaków - sami swoi. Ledwo nastały ciepłe dni, Stiepan przyspieszył działania. Zdawał sobie sprawę, że siłom, które zgromadził, musi nadać kierunek. Zastój i zwłoka są zgubne dla sprawy i dla jego atamaństwa. Stiepan usiadł nieco z boku, na wzgórku. Na środek wyszedł Iwan Czarnojariec. - Kozacy! Nadszedł czas, abyśmy ruszyli. Ale dokąd? Ja uważam, że pod Azow! Spróbujmy jeszcze raz! No, co? Podoba wam się? W naradzie z atamanem ustalili, że przedstawią do wyboru wszelkie możliwe kierunki. - Na Azow, chłopcy?! - krzyknął Iwan jeszcze raz. I nie wiadomo po co, wskazał ręką w stronę Azowa. Koło milczało. Czarnojariec to jeszcze nie ten najważniejszy. Iwan podszedł do Stiepana. Ten spojrzał na niego przelotnie i zaczął smagać nahajką czubek buta. Wsłuchiwał się w to, co mówią. Wyszedł na środek Fiodor Suknin. - Ja uważam, że na Kałmuków! - powiedział głośno. Koło milczało. 192 I znówKÓTo odpowiedziało rnirczehieffi^ zub nie trzyma. Fiodor wycofał się, nie okazując rozgoryczenia. Patrzyli na Stiepana. W jego rękach ich los. - Powiedz, bat'ka! Nikogo innego słuchać nie chcemy! Powiedz sam! Stiepan stanął na wzgórku. Milczał... Przesunął wzrokiem po wszystkich twarzach. - Ja myślę, że nadszedł czas, żeby spotkać się z bojarami! -powiedział twardo, bez ogródek. Umilkł, znów popatrzył i zapytał: -No, jak'' - Dobra! - huknęło Koło. Na to czekali. - Zjednoczyć się teraz z całą siłą, wytępić wszystkich zdrajców na Rusi, a prostym ludziom dać wolność! - Dobra, bafka! - radośnie ryczał tłum. Dawno na to czekali. Przez całą zimę tajemnie żywili się myślą o zdrajcach bojarach, teraz krzyczeli jawnie i to napełniało ich radością. ¦ - Którędy iść? - zapytał Stiepan. Teraz dopiero okazało się, że nie ma zgody. Bo ta sprawa każdego dotyczyła bezpośrednio. - Wołgą! - krzyczeli Dońcy. - Znajoma droga! - Donem! Prosto, obok Tambowa! - wołali zbiegli. - My tę drogę też dobrze znamy. Powstał zgiełk nie do opisania. Tu i tam próbowano brać się za łby. Od tego zasadniczego pytania - którędy iść - zależało, jak się potoczy wojna. Rozsądniejsi Kozacy rozumieli, że zbiegli chłopi będą lepsi w swoich stronach, wtedy jeden obdarciuch będzie wart trzech mołojców, szybko załatwi swoje porachunki z bojarami, dobrą drogę wskaże, pociągnie za sobą, jeżeli nie kamrata, to kuma. jeśli nie kuma, to krewniaka... Ale dla Kozaków dońskich i dla Stiepana najdroższa była Wołga. Musieli więc przekrzyczeć przybyszów - nie byli już teraz sami. - Obok Tambowa zeżremy całe zboże po wsiach! Z czego Don będzie żył? Skąd wezmą? Tu nasze dzieci zostają! - darł się jeden z Kozaków, zwracając się do zbiegłych. - Ale to nasze strony rodzinne - upierali się chłopi. 193 cTó nas ria Wołdze przystanie? MordwS śkośnóOKa? - A choćby i Mordwa! Czy to nie ludzie? Nie tylko Mordwa, ale i Tatar, i Kałmuk przystanie! - naciskali Kozacy. - A do czego oni się nadają? — wrzeszczeli przybysze. - A ty do czego? Sam w jednej koszuli przyszedłeś i przyjęli cię. A teraz na Mordwę nosem kręcisz. Na Wołgę, bracia! Tam swoboda! - Najpierw pójdziemy do Panszyna. Tam naradzimy się jeszcze raz - powiedział Stiepan. - Pod Panszynem obiecał dołączyć Waśka Us. Razem się naradzimy. To wszystko. W koło przedarli się wysłańcy z Czerkieska z popem na czele. Ludzie niemłodzi, poważni. Znali Stieńkę, znali jego szczodrobliwość. - Do ciebie, atamanie. - No? - Pan Bóg nas ukarał - zaczął pop. - Spłonęły nasze świątynie... Widzisz? - Widzę - powiedział Stiepan. - Jesteś teraz bogaty... Z pielgrzymką na Sołowce do Zosimy chodziłeś... Stiepan nachmurzył się. - Dalej. - Daj na świątynie. - Figę! — ostro odparł Stiepan. — Kto Moskwie na Kozaków donosi? Kto przed bojarami plackiem pada? Wy, wieprze spasione! Wy się tuczycie carską jałmużną! Precz mi z oczu, ogierze! Wolę świniom rzucić, niż wam dać! Pierwsi poleziecie z donosem na mnie... Już z pewnością kogoś posłaliście, gady oślizgłe! Znam was, popów... Cara poproście. Na mnie skarżycie i do mnie przychodzicie żebrać? Precz mi z oczu! Pop nie spodziewał się podobnego przyjęcia. - Bluźnierca! Skurwysyn! Ja do ciebie po chrześcijańsku... - Lizusie carski, prosisz mnie o wspomożenie, a gdyby mi się nie powiodło, pierwszy zacząłbyś klątwy rzucać. Czy to jest po chrześcijańsku? Wystąpił naprzód niemłody Kozak z rodziny osiadłej, zamożnej. - Stiepan... Ja nie jestem popem, a też proszę:.pomóż odbudować cerkwie. Jakże prawosławni mogą bez nich żyć? 194 jedno? Ja tak brałem ślub, a żyję, piorun we mnie nie strzelił! - Zaprzaniec! - krzyknął pop z gniewem. - Czy aby nie za twoim bluźnierczym podszeptem nasze cerkwie spłonęły? Stiepan utkwił wzrok w popie. - Zgiń mi z oczu, powiedziałem, bo się za chwilę wodą zachłyś-niesz! Darmozjadzie przeklęty! Po chrześcijańsku... No, to powiedz,' mi po chrześcijańsku: za co Nikona w Moskwie obalili? Czy nie za to, że chciał bojarstwo ukrócić, co? Pop nic na to nie odpowiedział, odwrócił się i odszedł. - Wszystkich, wszystkich gromiłeś - babka Matriona robiła chrześniakowi wyrzuty. ~ No, z Korniejem, niech go licho, jakoś to będzie, ale po co posła do wody wrzuciłeś? Dlaczego popa obraziłeś? - Wszystkich ich z Donu wypędzę - przyobiecał Stiepan ze znużeniem, bez pogróżki. - To straszne, Stiepan -powiedziała Alona, kiedy na chwilę wpadł do domu. - Co to będzie? - Wolność. - Zabijać trzeba za tę wolność przeklętą? - Zabijać. Bez krwi jej nie dają. Nie ja to wymyśliłem, nie mnie obciążać za grzechy wszystkich nieboszczyków. Za dużo ich będzie. Daj wina, Alona. - Pijesz, bo cię sumienie gryzie - powiedziała żarliwie pobożna Alona. - Ludzie powiadają, że cudza krew zatruwa. Ciebie właśnie zatruwa. I zatruje. - Cicho, babo! Nie pchaj się, gdzie cię nie proszą. Bojarów na pewno nie zatruwa... Powtarzam ci: jak nie proszą, nie pchaj się! - Proszą! Jeszcze jak proszą! - zbuntowała się Alona. Tu, w Czer-kiesku, rozzuchwaliła się. - Nie można się ludziom na oczy pokazać! Mówią, że na obczyźnie niewiernych biłeś, a w domu swoich chrześci-jan. Komu taka wolność potrzebna? Ty i tak jesteś wolny... Kiedy indziej Stiepan krzyknąłby na żonę, może nawet przygrzał-by jej nahajką, którą stale nosił przy sobie i nieraz nawet w domu zapominał zdjąć z napięstka, ale czuł, że gdyby ludzie się nie bali, to 195 mówić, starając się panować nad sobą: -- Tak, ja jestem wolnym Kozakiem, ale gdzie mam swoje wolne oczy podziać, żeby nie widzieć głodnych, obdartych i bezdomnych... Nie zliczysz ich na Rusi. Może się litości wyzbyłem, ale nie straciłem sumienia... Nie spadło mi ono z konia w szczerym polu! Kogo żałujesz? Niech sczezną! •¦¦ Stiepan zbladł, ścisnął w r^ku rękojeść nahajki. aż zatrzeszczało. - Precz mi z oczu. głupia babo: Alona szybko ruszyła ku drzwiom, ale Stiepan zerwał się, zagrodził jej drogę i rzucił prosto w twarz: - A im nie było żal... brata Iwana?... Żmije podstępne!... - spazm dławił mu gardło, w oczach ukazały się łzy, ale mówił dalej: - Kogo im żal? Kogo9 Zatkali mi gębę ziemią, żebym się nie dokrzyczał do tej ich litości. Żeby z mego gardła nie wydobył się ani krzyk, ani modlitwa. Nie chcą, żebym im do sumienia przemówił. Ale skoro mnie przy życiu zostawili, niech teraz tego pożałują. Już nie będę przeklinał. Nie będę się modlił. Będę karał! Idź, posłuchaj, co zbiegli o bojarach mówią. Bydło! Gorsi od bydła! Dobrze, że ludzkiego mięsa nie jedzą. Ale krew piją! A popi... Tfu! Dobroczyńcy! Bydło! Komuż wy chcecie do sumienia przemawiać? Komu7 Matriona nalała czarkę wina, podała Stiepanowi. - - Uspokój się, na Boga, uspokój... Aż pozieleniałeś. Stiepan wypił do dna, otarł wąsy. usiadł. Długo milczał, wreszcie odezwał się — spokojnie, znużonym głosem. - - To wy jesteście bez sumienia. Zbiegłych nazywacie darmozjadami. Wiem, kto ci w uszy śpiewa... Swoich, powiadają? Dla mnie swój to każdy pokrzywdzony. Gady opasłe to dla mnie nie swoi. Gdybym umiał do nich przemówić - mówiłbym, ale nie umiem. Mogę tylko rąbać. Rąbać umiem. Spróbujcie wy, pobożnisie, ukrócić ich samowolę swoimi modlitwami! Oni wkrótce całą Ruś zeżrą! Spróbujcie, a ja popatrzę, jak się zmienią w dobrych po waszych modlitwach. Oni plują na wasze modlitwy! Stiepan umilkł. Nalał jeszcze wina, wypił, położył głowę na rękach, zamknął oczy... Takie rozmowy męczyły go okrutnie. Unikał ich, jak mógł, ale niekiedy dochodziło do nich. Kobiety zostawiły go samego. Ledwo jednak wyszły, nadciągnęli goście: Iwan Czarnojariee 196 ' wow, caiasioaemKa,Kiora Dyiaposianaao MosKwy, ctocraTa, KajaćSię za winy Kozaków. Dopiero ich widok - żywych i zdrowych — uprzytomnił Stiepanowi, jak drodzy mu są ci wierni towarzysze i jak źle „ - Równo, chłopcy! • - pokrzykiwał Dziad Lubim. - Równo, kochani! Tak jak z babą, nie stawiaj się, to wygrasz! Stiepanowi przestrzelili nogę. Zaklął wściekle i kulejąc zaczął się wycofywać z kłębowiska na wzgórze. Pomogli mu tam ściągnąć but. Podszedł Łar'ka, spocony i zakrwawiony. - Gdzie? W nogę? - zapytał. -- Znów w nogę. A czemuś ty zakrwawiony? , - Bardzo oberwałeś? Nie... — Stiepan poruszył nogą. - Kość cała. A ty co? -- Fiodora zabili, Suknina - Łar'ka splunął krwią, dotknął okaleczonych warg. - Nic mi nie jest... tylko zęby... Chyba całe. - Och, matko moja! Całkiem mi esaułów zabraknie! — z gorzkim bólem powiedział Stiepan. — Wynieśli chociaż? - Wynieśli. - Pilnujcie się! - Stiepan podniósł głos. - Gdzie was diabli noszą? Z kim zostanę? Wszyscy polegniecie... - Starczy chyba na dziś? Już nic nie widać... - Łar'ka wpatrywał się w ciemną, kłębiącą się masę walczących ludzi. - Poczekaj. Niech się dalej cofnie... Z górki niech zlezie. Żeby górka była nasza. - Już się cofa. Po ciemku zaczniemy swoich tłuc. Strzelcy trzymają się w szyku, a my możemy swoich... Górka i tak zdobyta. - No, to każ zaprzestać. Starczy. Dużo Kozaków poległo? - Chyba nie... Wielu jest poharatanych. No, trzy zęby jednak wybili! - Łar'ka splunął. - Dobre były zęby. - Matwiej żyje? - zapytał Stiepan. - Widziałem go, żyje. Dzielny jest, nie boi się. Więcej, co prawda, wrzeszczy, niż rękami robi... Ale pilnuje, żeby się nie rozłazili. - Dobre i to - bez radości powiedział Stiepan. — Idź, powstrzymuj pomaleńku. Łar'ka odszedł. . me powoli ucicnaia............... -••..,/, .....,-,.-:,,-.-:--,¦¦ ¦--. »¦¦- Esaułowie zebrali się do Stiepana na naradę. - Boriatyński cofa się do Tietiuszów. - Dobra. Musimy zdobyć gród - powiedział Stiepan. - Zanim nadciągną Urusow z Dołgorukim, powinniśmy być w grodzie. Powinniśmy. Inaczej zdechniemy z tymi chłopami... Musimy grodek zdobyć, tak czy inaczej Boriatyński już się nie będzie pchał. - Może by jeszcze zaczekać, bafka? A nuż Boriatyński coś knuje? -odezwał się Matwiej Iwanów, którego Stiepan też wezwał na naradę. - Nie knuje., Teraz wie, że sam nie da rady. A nie możemy w otwartym polu czekać, aż przyślą im posiłki, zginiemy z twoimi chłopami, Matwiej. Do chrzanu z takim wojskiem. Ciągnijcie powolutku do posadu. Był tam kto? Dowiedział się czegoś? - Byli! - odpowiedział jeden z esaułów. - Posad się podda. Ale gród, umocniony drewnianymi ścianami, trzeba brać siłą. Nie podda się. - Weźmiemy. Szykujcie wszystko. Siano, słomę, drewno - podpalimy. Wiążcie drabiny. Nie pozwólcie ludziom próżnować. W grodzie odpoczniemy. Musimy go zdobyć. Potem zamkniemy się, umocnimy. Miszka Osipow nadciągnie, poślemy do Astrachania - Fied'ka Szełu-diak przyprowadzi swoich. Jeszcze raz spróbujemy skrzyknąć Don... Wtedy będzie można ruszyć. Ale gród musimy zdobyć! 6 Nadeszła noc. W ciemności Stiepan przyprowadził wojsko do posadu otoczonego wałami, osłaniającymi główną twierdzę, i przystąpił do szturmu. Ze ścian i umocnień strzelano do nich ślepymi nabojami. Razinowcy zdobyli więc pierwszą linię obronną. Z góry było wiadomo, że posad podda się bez walki. Sedno sprawy stanowiła twierdza symbirska, której załoga zamknęła się, zdecydowana na wszystko. Stiepan nakazał niektórym jednostkom swego wojska umocnić wały i ustawić na nich działa (na wypadek, gdyby Boriatyński zdecydował się wrócić i przeszkadzać w szturmie), resztę rzucił na 345 mocniejsze i wyższe óćl óB'waf'5'wariiap"5$aHu'. Rozpoczął się szturm. Próbowali podpalić drewniane umocnienia i wzniecić pożary w samym grodzie. Strzelali płonącymi polanami, rozżarzonymi kulami armatnimi... Coraz to w mieście wybuchały pożary, ale obrońcy szybko je gasili. Coraz to w różnych punktach ogień ogarniał bierwiona palisady, ale oblężeni przykrywali je mokrymi żaglami i tłumili płomienie. Kozacy w tym czasie przystawiali drabiny i walka toczyła się na samych wałach. Walka po obu stronach była zawzięta, okrutna, straszliwa. Wciąż nowe setki Kozaków wspinały się po szczeblach chwiejnych drabin. Strzelano do nich, lano smołę, wrzątek. Złowieszcze łuny to tu, to tam wybuchały wydobywając z mroku kłębiące się w szturmie tłumy. Razin sam dwukrotnie wspinał się na wały. Strącano go za każdym razem. Wspiął się po raz trzeci... Stanął już na górze, starł się szablą z dwoma strzelcami. Jednemu z nich udało się ugodzić go w głowę. Czapka osłabiła cios, niemniej uderzenie było mocne. Atamana zamroczonego opuściła na chwilę nieugięta wola walki i zapał... Zrobiło mu się słabo, odeszła chęć do wszystkiego. Łar'ka i tym razem uratował mu życie. Naprędce opatrzył ranę. Stiepan odzyskał świadomość. Wkrótce był znów na nogach i znów z wściekłością rzucał na palisadę wciąż nowych i nowych wojowników. Razinowcy ponosili wielkie straty. - Musimy zdobyć twierdzę - powtarzał uparcie Stiepan. Bez przerwy grzmiały armaty, rozżarzone kule zataczając łuk padały do wnętrza grodu. Tak samo leciały płonące polana i pęki skręconej słomy z suchą darnią w środku. I zza obwarowań grały armaty, świstały kule... Huk nie ustawał i nie słabł. Pod palisadę podwozili wozy siana, podpalali. Z góry lano wodę, ogień przygasał, gorzki swąd dusił ludzi. - Łar'ka, oszczędzaj Kozaków! - krzyczał Razin. - Wysyłaj na wały przede wszystkim chłopów. - Wszystkich zrzucają! - odpowiedział Łarka. - Wściekli się, gady! Nie wedrzemy się... -- Musimy! Do Stiepana przyprowadzono sprzyjającego im zbiega z grodu. 346 ;O ¦ -."-—v_.iicc) /.auiac wasze sirugi... z,eDyscie zOśtali* bez zbieg wskazał na twierdzę. - Tam się zmawiają... - Co? - zapytał Stiepan, jakby nie dosłyszał czy teij uwierzyć. - Chcą odbić strugi! - powtórzył zbieg. - Z drugiej Jtrony. rzeki! Stiepan wyszczerzył zaciśnięte zęby, rozejrzał się. - Łar'ka! Miszka! Jest tam który? - Miszka zabity! - odkrzyknął podbiegający setnik chcesz, bafka? . : - Na strugi! -rozkazał Stiepan.-Bierz sotnię i na strugi! Biegiem! Odpłyńcie na środek... Nie dajcie strugów! Nie dajcie! Na litość boską, ratujcie strugi! W tej chwili od strony rzeczki Swijagi dał się słyszeć narastający zgiełk i strzelanina. I od razu ze wszystkich stron rozległy się krzyki Kozaków, którzy mieli większe doświadczenie wojenne i znali się na podstępach wroga, więc byli czujni; chłopi bez reszty byli pochłonięci walką o zdobycie wałów obronnych. - Okrążyli, bafka! Idą Dołgoruki z Urusowem! A ci z twierdzy zaraz wyjdą! Otoczą nas! Biada nam, bafka! - Łar'ka! - wrzasnął Stiepan. - Jestem, bafka! - Łar'ka w jednej chwili znalazł się przy nim. - Zbierz Kozaków... Tylko bez krzyku. Do Wołgi i na strugi- Bo szumu! Zatrzymaj sotnię, posłałem ich, żeby odpłynęli stru, środek, ale niech nie odpływają, wszyscy ładujcie się ni Wycofujcie się stopniowo, nie wszyscy razem. I cicho. Cicho - Rozumiem, bafka - szybko powiedział domyślny Łar'k - Poszukajcie Matwieja - polecił Stiepan. Matwieja znaleziono bez zwłoki. Przybiegł jak od pożaru-ny, trochę poparzony... - Stójcie tu, Matwieju - powiedział Stiepan. - Ja z Ki ruszam przeciw tym, co przybyli. Słyszysz? Urusow z DołJ nadciągają. Nie spodziewaliśmy się ich tak prędko, a oni ji| cholery. - Coś ty, Stiepanie? - Matwiej patrzył zdumiony. - J Urusow! Oni nie zaatakują nocą... To nadchodzi Miszka Osi - Stój tutaj! - Stiepan był blady i ledwo trzymał się na gam i na strugi. tu wiejaf. Matwiej zrozumiał, że zostawiają ich samych. - Stiepan... Bafka! To Miszka Osipow! - Milcz! — Stiepan pchnął Matwieja. - Skąd Miszka miałby działa i strzelby? Nie słyszysz? - Chłoopi! - jak opętany wrzasnął Matwiej i rzucił się w stronę ścian, ale Łar'ka dogonił go, powalił i wzniósł nad nim szablę. Stiepan nie pozwolił go zarąbać. Matwiejowi zakneblowali usta i zanieśli na brzeg. Chłopi bez przerwy wdzierali się na ściany... Ale tam odbijano ich rozpaczliwie. Pod palisadą kłębiło się mrowie ludzi, huk i łoskot nie ustawały. Wkrótce pod obwałowaniem twierdzy nie pozostał ani jeden Kozak. Szturm trwał. Ciągnął się przez całą noc. Twierdza się utrzymała. Atak na tyły szturmujących był fałszywy. Boriatyński, nie chcąc ryzykować czołowego ataku, postanowił w jakiś sposób przeszkodzić razinowcom i zdezorientować ich, podciągnął od strony Swijagi jeden pułk i rozkazał wszcząć strzelaninę. Podstęp się udał. Gdy się rozwidniło, oblężeni i strzelcy zobaczyli, że mają przeciwko sobie tylko chłopów z hołoblami i rozpalone armaty, z których już nie było czym strzelać. Matwiej ocknął się w strugu. Świtało. Ze cztery sotnie Kozaków w milczeniu, wiosłując z całych sił, płynęło w dół Wołgi. Razin był z nimi. Siedział w tym samym strugu, co Matwiej, głowa kołysała mu się miarowo, w takt wioseł. Matwiej rozejrzał się... I przypomniał sobie wszystko. I wszystko zrozumiał. I zapłakał cicho, łkając. - Nie chlip - powiedział półgłosem Stiepan, nie otwierając oczu i nie podnosząc głowy. - Wysadź mnie - poprosił Matwiej. 348 " ZfflĘcoYiyWwzrokiern': - Wysadź, Stiepanie - Matwiej płacząc błagał. - Milcz - powiedział Stiepan zmęczonym głosem. Matwiej umilkł. Wszyscy milczeli. - Dopłyniemy do Samary, tam staniemy na nogi - powiedział Stiepan podnosząc głowę, ale nie zwracając się do nikogo. - Za dwa tygodnie znów nas będzie wiele tysięcy... Nie desperujcie - mówił ? trudem, pełen wstydu zmagał się z okrutną męką i bólem. - Ilu ich tam poległo! —przeciągle, zawodząco przemówił Matwiej. - Ilu ich legło, kochanych! Boże, Boże... Jak teraz żyć? Jak żyć? - Zapłacą za ich krew - rzekł Stiepan. - Kto? - krzyknął mu w twarz Matwiej. - Już niedługo zapłacą. Nie rozpaczaj. Już się nie odstanie. - Ale kto? Kto za nią zapłaci? Za rzekę przelanej krwi... co do Wołgi spłynęła! - Matwiej płakał. - Zaufaliśmy zuchom atamanom... Uwierzyliśmy! Ech, obrońcy! - Milcz! - Nie będę milczał! Nie będę! Bądźcie wszyscy przeklęci! Łar'ka wyciągnął szablę i zamierzył się na Matwieja. - Milcz, psie! Stiepan przesunął wzrokiem po wszystkich twarzach i utkwił w Matwieju uporczywe spojrzenie. - Kto winien, Matwieju? - zapytał cicho. - Ty, Stiepanie. Ty jesteś winien, ty! Stiepan zbladł jeszcze bardziej, dźwignął się z trudem, skierował do Matwieja. - Kto winien? -Ty! Stiepan stanął nad miotającym się z bólu Matwiejem. - A mówiłeś, że ja nie będę winien... - Dlaczego uciekamy? Tam ich teraz tłuką, zarzynają jak barany! Dlaczego ich porzuciłeś? Waśce wyrzucałeś, że chłopów porzucił. A sam też porzuciłeś! Porzuciłeś! Wojacy, kurwa mać! Stiepan uderzył go. Matwiej upadł na dno łodzi, podniósł się, otarł krew z twarzy. Usiadł na ławce. Stiepan siadł obok niego. - Chwilowo zostaliśmy pokonani, Matwieju - ataman mówił nie- 349- LO KUIlieC: ty. ijdldŁUUU^any uu to nie koniec! Na pewno! Zaufaj mi... - We wszystko zwątpiłem, cała krew mi z serca wyciekła. Ilu ich tam, kochanych!... """ - Będzie nas więcej. Przyjdą astrachańczycy... Wąska z Fied'ką. samarczyey. carycynowcy... Poślemy znów na Don. Znajdziemy Alo-szkę Protokina. Napiszemy do Iwana Sierika... - Stiepan zdawał się rozmawiać sam ze sobą. Jakby chciał samego siebie przekonać. Był bardzo zmęczony, utracił wiele knvi, rana na głowie dokuczała. - Nie pójdą teraz z tobą ani Aloszki, ani Fied'ki. Oni lubią tylko zwycięskich atamanów. A ciebie pobili... Teraz nie pójdą! - Łżesz! - .Nie pójdą, Stiepanie, nie łudź się. Urodziłeś się pod nieszczęśliwą gwiazdą Matwiej otarł zakrwawioną twarz, opłukał rękę za burtą, znów przyłożył mokrą dłoń do policzka. - Rzuciliśmy się jak ćmy na światło... I osmaliło nas. Ty sam się teraz załamałeś. Spłonąć jest tak łatwo! Zostanie tylko ślad niezapomniany. - Umyj się - powiedział Stiepan. - I nie kracz. ¦* - Zobaczysz. Przyjdziemy do Samary, to sam się przekonasz. Nie wierzy się temu, kto sam stracił wiarę. Nie mogliśmy to zginąć uczciwie, razem ze wszystkimi? Kto nam teraz uwierzy7 To nie ja kraczę, Stiepanie, to nad nami kraezą... Podnieś głowę, rozejrzyj się ¦-wrony już niebo zasłoniły i kraezą. 8 Stanęli powyżej Samary. Stiepan posłał Łar'kę z Kozakami na zwiady. Sam odszedł od strugów, usiadł na brzegu. To było to samo miejsce, gdzie jeszcze tak niedawno ostatni raz ucztowało jego wojsko. Wszędzie widać było ślady obozu, popiół ognisk leżał nie sczerniały, jeszcze nie rozwiał go wiatr stepowy. Posępnie, uporczywie patrzył Stiepar na potężną rzekę. W oddali na wodzie ukazały się jakieś dziwne, wysokie budowle. 350 Były to tratwy z szubienicami. Na każdej tratwie sterczał pionowo ustawiony słup z szeroką poprzeczką u góry. A na poprzeczkach pękami - po dwadzieścia, trzydzieści — wisiały trupy. Tratew było dużo. Spływały wolno i uroczyście. Stiepan patrzył nie odrywając od nich wzroku. Podszedł Matwiej, usiadł obok. I też patrzył na tratwy. Obaj mieli twarze pobladłe, w oczach malował się ból. Patrzyli długo. - Licz - powiedział cicho Stiepan. - Za każdą z nich będę wieszać pięciu. Przysięgam. Raz przysięgam, po dwakroć przysięgam. Boże, usłysz mnie, pozwól mi się poderwać, pozwól mi poderwać się jeszcze raz... Matwiej ze smutkiem, jakby przytakując, kiwnął głową. - Kiedy, babko, wróżyć zaczęłaś? Kiedy chleba zabrakło. - O nie... teraz już będę inaczej postępował. - Będziesz, będziesz... - Patrz i licz! Długi zawsze spłacam sumiennie - zdławiony głos Stiepana znów nabrał mocy. - Kogo mam liczyć? - zawołał Matwiej cicho, z goryczą. - Tu płynie cała Ruś... - zamilkł na chwilę i zwrócił się do Stiepana: -Wiedz, że nie na Donie jest nasz ratunek, Stiepanie. Nie na Donie... - Więc gdzie? - Tam - Matwiej wskazał na tratwy. - Tam, skąd oni płyną. Tam może być nasz ratunek, nigdzie więcej. Przygalopował na koniu Łar'ka. - Samara nie puszcza — powiedział zeskakując z konia. - Jak to? - Stiepan zerwał się. - Jak to? Co ty mówisz?! - Zamknęli gród. - Brać ich! Zniszczyć, spalić do szczętu! Po coś stamtąd wrócił? Na rozkurz całą Samarę! Jedźmy tam. Zaraz zbuduję takie same tratwy i puszczę po wodzie przed tamtymi - Stiepan rzucił się w stronę strugu. Matwiej milczał. Patrzył na tratwy. Łar'ka również nie ruszył się z miejsca. - Jedziemy brać Samarę! - krzyknął Stiepan. - I zatrzymał się. - Z kim ją będziesz brał? - zapytał Łar'ka. - Brać! Tam się wszystko wywróciło do góry nogami. Naszych pobili... 351 Samara! Niech tam! Na razie zostawimy. Potem wrócimy l * * * Już tylko dwie sotnie Kozaków pędziły nadwołżańskim szlakiem. Jechali w milczeniu. Na czele Razin, Łar'ka Timofiejew, Dziad Lubim, kilku setników. Półtorej setki Kozaków na dziarskich tatarskich koniach. Stiepan posłał do Astrachania, chciał poderwać na wyprawę wszystkich, którzy tam zostali. W razie potrzeby - jeżeli się tam wszyscy rozpili i zapomnieli o wojnie - karać surowo i pędzić siłą. A nocą zniknęło z postoju pół sotni strzelców konnych - uciekli. Nie próbowano ich nawet ścigać - stracona sprawa. Wszyscy rozumieli, że to klęska. Klęska malowała się w ich oczach. I na nic już nie liczyli, choć jeszcze trzymali się razem, ramię przy ramieniu... Nie, jużniewszyscysiętrzymali: strzelcy uciekali nocami. A pozostali Kozacy, z atamanem na czele, galopowali, galopowali, jakby gnała ich ostatnia nadzieja - uciec przed kieską. ...Jeszcze jedno miasto po drodze: Saratow. Stiepan znów posłał Łar'kę. I znów czekał. Łar'ka wrócił, powiedział: ' - Zamknęli się. - Do Carycyna - rozkazał Stiepan. - Tam jest Prońka. Saratow później spalimy. I Samarę! I Symbirsk!... Wszystko obrócimy w popiół! - osadził konia, z trudem chwytał ustami powietrze. - Wszystkich rzucę sobie pod nogi! Krew cedzić będę! Nie dam się! _ zerwał czapkę, cisnął nią z rozmachem o ziemię. - Nie moją krew będą żmije ssały! Sam będę żmiją, sto lat ich krew będę ssał! Przysięgam! Oto przysięgę składam! - Stiepan zeskoczył z konia, padł na kolana, drżącymi palcami próbował chwycić garść ziemi. Łar'ka i Matwiej dźwignęli go, trzymając pod ręce. Głowa Stiepana opadła na piersi, długo tak stał nieporuszony. Odetchnął głęboko, spojrzał na swoich druhów, w oczach zalśniły łzy. Zawstydził się tych łez. Powiedział cicho: - Do Carycyna. - Źle się czujesz, bafka. Może trochę odpoczniemy - powiedział serdecznie Matwiej. 352 - q Stiepanit'-Tam h^iG tak samo-Nie PocieszaJ S1C- - Sk d oni wledza- ° naszeJ Me-sce? ~ niemal z przerażeniem * łcł- r,™ - Przecież tak szybko jedziemy. zapytał Stiepan. - ' . , . - Eee... Wrony Uraczą. Smierc czują. Już tylko półtoreJ s°i-m mknęło suchym* jesiennym stepem. Stiepan rzeczywiście czuł siS coraz gorzej- Wi eczorem po^czas zmiany koni, zakręciło mu się w głowie, stracił przytomność,'sp;*dł z konia- A w chwili ti^y sPadał z konia, znów usłyszał znajomy huk dzwonów A gdV mu -iuz zupełnie w głowie pociemniało, zobaczy! nagle Moskwę Jasn.y> Jasny> słoneczny dzień - stolica świąteczna. Cóż to za święto: Biia huczą dzłów- A za nim całe ^° woJsko- Ze Stiepanerr1 jedzie Siergiej Kriwy, Iwan Czarnojariec, Styr, Lubim Łar'ka 'Timofiejew, Miszka Jarosławów, brat Froł, Fiodor Suknin Fiodor Szełudiak, Wasyl Us, mały synek Afońka, Pron Szumliwy - wsz^scy> wszyscy. Wystrojeni, szczęśliwi. Lud rnoskiew^^ wita batiuszkę atamana, kłania mu się. Stiepan też się kłania z l^onia> uśmiecha. Ludzie się tyle nacierpieli... Tak wyraźnie; widział Stiepan krzywe uliczki Moskwy... Takie znajome! Wjecłvali na Plac Czerwony. Minęli Łobne Miejsce, kierują sie do Spasskiei Bramy. Stiepan zsiadł z konia i wszedł do Kremla. Oto Kreml Kre/1^ iak Kreml... A oto i carskie komnaty. W carskich komnatach- ca r i bojarzy, Stiepan wsze^*' tak ^ak wcnodził kiedyś do kaplicy metropolity astrachańskiego5' z cał^ watahą, krokiem gospodarza. - Na kolana! ~ rozkazał bojarom. - Wszyscy! Razem! 353 lżej na sercu. Nie zatrzymując się podszedł do tronu, na którym siedział car, chwycił go za brodę i ściągnął z tronu. Długo włóczył go po białych, kamiennych płytach, przygadując: — : A masz, wszechwładny! A my go tak, wszechwładnego! Taki jest dla nas, wszechwładny! Gdzie jest jego wszechwładza? Szpunty do beczek robić z takich wszechwładnych! Nasza głupota wszechwładna tu siedziała, rozsiedziała się - Stiepan na koniec kopnął cara, wyprostował się, spojrzał na niego z góry: -\ Oto cała twoja wszechwładza... Tfu! Potem przymierzył się do tronu... Posiedział chwilę. Nie, nie podobało mu się, nie miał co tu robić. — Styr! — zawołał swego ulubionego staruszka. — Jestem; bafka! — Siadaj tu. Grywałeś rolę cara, więc siadaj. Teraz ty będziesz ponad wszystkimi. — A co ja tam będę robił? Nie wypada sokołowi siadać na wronim gnieździe. — Idź, nie upieraj się, stary! — po co ja tam? Carem być to dla mnie tyle co gówno. Nigdy nie chciałem....Tak sobie... wygłupiałem się. Nie mam chęci... I co tam będę robił? — Będziesz siedział! I nie bój się, miękko tam, wygodnie. Styr podszedł, również kopnął leżącego cara, wdrapał się na tron. ~ Kwartę siwuchy! - rozkazał. - A co zrobimy z bojarami, bafka? — Wszystkich powiesimy! I w dół, po Wołdze. Wszystkich! krzyczał Stiepan. : 9 Ocknął się Stiepan w nieznajomej chacie. Leży na szerokim łożu, głowę ma obandażowaną. Nie ma przy nim nikogo. Chciał się rozejrzeć, odwrócić głowę - boli. Chciał zawołać kogokolwiek... a tylko jęknął. Podszedł do niego Matwiej Iwanów. — No, chwała Bogu! Jak z tamtego świata... 354 '"* - Na Donie Twoim ukochanym. - Matwiej przysiadł na posianiu. -' Ależ sił w tobie! Na trzy konie starczy. Boże, Boże, wróciłeś człowieka... Dzięki ci, Panie Boże! - Czy ja tak... długo? - zapytał Stiepan patrząc rozkazująco na Mątwi ej a. - Ha! Chyba osiwieć zdążyłem. Długo. — Matwiej zerknął w kierunku drzwi i zaczął mówić zniżonym głosem, jakby się kogoś obawiał: - A Wołga, Stiopuszka, płonie! Płonie najdroższa! Powiadają, że tam już nie trzydzieści, ale trzysta tysięcy luda powstało! Tak stoją sprawy! Ty, atamanuszka, tu bez wojska, a oni 1 am, kochani, bez atamana. Znów Boga pokochałem. Błagałem go, żeby ciebie przywrócił. I wysłuchał. Ach, jak to dobrze, Stiopuszka! Pięknie! Bo namnożyło się tam atamanów - szeroka to fala, lecz płytka. - A czemu ty tak jakbyś mi sekret powierzał? - Będą cię ciągnęli na Don... - Matwiej znów spojrzał na drzwi. -Jest tu twoja żona i Lubim, i brat z Łar'ką przyjeżdżają... - Gdzie oni są? - W Kahalniku siedzą. Chcieli cię tam zabrać w takim stanie, ale ja i Lubim nie pozwoliliśmy. Odstąpił od ciebie Don i pluń na niego. Jeszcze cię wydadzą. Na Wołgę, bafka! Zbierzesz tam wszystkich do kupy, Moskwa się zachwieje. Mówiłem ci, że tam ratunek. Nie wierzyłeś chłopu, a ot, popatrz, jak powstał! Ech, teraz niełatwo go pokonać. I długo się nie powstrzyma, skoro już ruszył. - A po na Donie? - Twój Korniej panuje. Chcieli wziąć Kahalnik szturmem - nie udało się. Zabieraj teraz wszystkich stamtąd i... - Dużo ich w Kahalniku? - dopytywał się Stiepan. - Ze trzy sotnie. - A w Astrachaniu? - Was^ra umarł, Panie, świeć nad jego duszą. Metropolitę ubili, wiesz. Niepotrzebnie. I ty się niepotrzebnie z Cerkwią wadziłeś. Wyklną cię, grożą. To twój błąd. Ten cały Don napuszył się - i tyle... Z góry wiedziałem. Ale chłopi... Posłuchaj, co powiem, póki ci czego innego nie nagadają: chłop to teraz siła. To nic, że go tłuką, on się już rozwścieczył... Wszedł Dziad Lubim. - Matko Przenajświętsza! 355 śliwióriy Matwiej. -Tak tobywa .Już" nawet nie marzyliśmy... - Co na Donie, Dziadku? - zapytał Stiepan Lubima. - Źle, atamanie. Korniej i Miszka Samarienin górą. Nawet ci, co byli przeciw nim, przycichli. A w dodatku rozpuścili wieści, to ten Korniej, że ciebie zabili... - Stiopuszka - Matwiej wciąż nie posiadał się z radości - teraz ci powiem. Już jakeśmy z Symbirska uciekali, pomyślałem o czymś, patrząc na ciebie, ale że kiepsko z tobą było, nie powiedziałem. Historię Pana Jezusa znasz? - No, jak to? Znam. - I jak zginął, wiesz? Pop ci chyba opowiadał? Jezus dobrze wiedział, że go w Jerozolimie zguba czeka, a mimo to szedł. Do dziś dnia nie mogę pojąć, po co tam szedł, skoro wszystko z góry wiedział. Czy tak można? Ale gdym patrzał na ciebie, myślałem — widać można. Czy wy w śmierć nie wierzycie, czy co? No, tamten, Syn Boży, wiedział, że zmartwychwstanie... A ty? Może myślałeś — kochają mnie, to i nic mnie nie spotka złego. Czy tak? Widzi wyraźnie, że zginie, ale idzie. A może ci życie zbrzydło? Przychodzi taki czas. Pcha się do zguby, nie zatrzymasz go. Chciałbym to zrozumieć, ale nie mogę. Pomyśl nad tym teraz, dobrze pomyśl... Nie bez powodu ci to opowiedziałem - o Chrystusie Panu. Stiepan próbował uchwycić sens słów Matwieja, ale było to zbyt zawiłe, za trudne teraz. W całym ciele czuł jeszcze wielką słabość. Ręki nawet nie mógł w pięść zacisnąć — taki był słaby. Przymknął oczy i leżał długo, usiłując sobie przypomnieć, co się z nim właściwie stałe. Rąbnęli go w jakiejś potyczce czy jak? - A co Kozacy? — zapytał znowu Lubima. - Co Kozacy? Mówię ci przecież. Ciebie nie ma, to każdy w swoją stronę. Korniej rządzi... - A niech idą do diabła! — powiedział twardo Matwiej. Dziad Lubim popatrzył na niego pobłażliwie, a do Stiepana poskarżył się: - Ten całkiem mnie tu zbałamucił. Już się zacząłem wstydzić, że jestem Kozakiem. Stiepan spróbował wstać z posłania, ale zachwiał się, siadł znowu, dotknął głowy. - Lepiej leż! Dokąd się spieszysz? - powiedział Matwiej. 356 ¦powoli. — Kiedy przyjadą Łar'ka i Froł? - zapytał. — Pokażą się dzisiaj— odpowiedział Lubim. — Alona jest z nimi? — Alona już jest. Zaraz ją zawołam - Matwiej wyszedł z chaty. — Czy to prawda o Wołdze? — zapytał Stiepan starego. - Czy też Matwiej owi się ubzdurało? Dziad Lubim zamyślił się. — Nie wiem, jak ci powiedzieć. Powstało bardzo wiele luda. Ci, co z Osipowem, z Waśką Fiodorowem, Charitonowem, trzymają się jak ¦wojsko, a reszta - jedni ciągną, gdzie mogą, inni, gdzie się da... Szeroko się rozlało, ale płytko, on dobrze mówi. Namawia cię, żebyś tam jech_ał? Stiepam podniósł się znowu, podniecony. I tym razem utrzymał się na nogach. — BęćLzie głęboko. Kornieja i Miszkę trzeba zabić. To mój błąd, że ich przy życiu zostawiłem. Jutro... Gdzie my jesteśmy? — W Kaczalińsku. — Jutr~o pojedziemy do Kahalnika. Mówicie, że koniec! -wykrzyknął zwracając się nie wiadomo do kogo. — To dopiero początek, a wy myślicie., że koniec! Siły nnu wracały, a wraz z siłami i wiara. Czy może być koniec, skoro siĘg podniósł?! Zawroty głowy i osłabienie miną, krew zatętniła żywą radością, na dobre wracały mu słuch i czucie. • — Wzmocnij się najpierw. Nie śpiesz się - poradził Lubim. — Natoiorę sił. — Ocz;ywiście. Jeżeli teraz zjawisz się na Wołdze... — Tam trzeba zjawić się z Kozakami. — Ale Kozacy... Wbiegała Alona. ^- Ukochany mój! Stiopuszka! — rzuciła się mężowi na szyję. — Matko Przenajświętsza, Królowo Niebios! — No, no, tylko bez lamentów! - powstrzymał ją Stiepan.' Dziad Lubim podniósł się, powiedział sam do siebie: — Pójćię, siwuchą na zdrowiu się pokrzepię. Przynieść kwaterkę? — Nie trzeba - odmówił Stiepan. Lubirm wyszedł. Poszedł szukać Matwieja, żeby się z nim napić. 357 choroby atamana, czuwając nad nim stary Kozak zaprzyjaźnił się z mądrym Matwiejem, polubił jego przypowieści. Stiepan już się nagadał z żoną, rozpytał ją o wszystko. Została tylko najważniejsza sprawa: co robić dalej? Alona ¦wiedziała—podpowiedział jej Korniej Jakowlew. Widywała się z nim potajemnie. — Stiopuszka miły, pogódź się z nim. Dlaczego nazywasz go wrogiem? On tak się martwi o ciebie... — Szalona! - Stiepan wstał z łóżka, zaczął chodzić po chacie. - Ach, szalona! Przyhołubili ją. Korniej to lis, dobrze go znam. Co mówi? — Pojedziemy, mówi, razem, on się ukorzy przed carem, car go ułaskawi. Zdarzało się tak... Korzyli się... — Czemu więc Kahalnik atakował? — Znów będą cię podburzać, mąciwody! Chciał ich przekabacić, tych twoich... — Tfu! — Stiepan chodził tam i z powrotem, coraz bardziej rozdrażniony. — I ty mi to mówisz? — Któż ci to powie? Twoje zabijaki? Oni się doczekać nie mogą, kiedy staniesz na nogi. Znów ich ponosi, pięty ich swędzą, chcą zacząć czym prędzej wojować, niech ich diabli wezmą! Zgódź się, Stiopuszka! Pojedź do cara, ukorz się, już wystarczy chyba tego, coś narobił. Chwała Bogu, żeś z życiem uszedł. Damy na mszę świętą do Królowej Niebios i zaczniemy żyć jak wszyscy inni porządni ludzie. Czego ci jeszcze brak? Całej hołoty nie przygarniesz, za dużo jej na Rusi. — Sam jeździł do cara? Po Miszce? — Iwana Awierkijewa posłał z Kozakami. Dwunastu chłopa. Acar, jak słychać, zesłał ich do Chołmogorów. Nie wierzy. Raz - mówi - już przysyłaliście i nic z tego... — Bydlę! - powiedział Stiepan, pogrążony w myślach. - Zbałamucił Don. Żywcem go spalę! I całą starszyznę, wszystkich opasłych bogaczy. Nie mów mi więcej takich rzeczy, nie złość mnie, jestem, jeszcze słaby. Przyjadę ja do Kornieja w odwiedziny, oj, przyjadę! Niech zawczasu do Moskwy ucieka. Alona rozpłakała się. — On cię nie oszukuje, Stiopuszka! Uwierz mu. Nie tylko ze mną rozmawiał, z Matrioną też, z Frołem. — Wie, z kim gadać. . — Mówił: car-usłaskawił Jermaka, to i ciebie też ułaskawi. Opo- 358 pojeclzie. Złe cimezy czy^olwój chrzestny.77 •'•¦ - Dosyć! Wytrzyj łzy. Jak Afońka? - Dobrze. Został z babką Matrioną... Choruje stara. Ukorz się, Stiopuszka, najdroższy mój... - Czy są tu konie? - zapytał Stiepan. - Są. - Zawołaj Dziada Lubima i Matwieja. Sama też się zbieraj. - Słabyś jeszcze. Dokąd chcesz? - Idź, zawołaj. Nie gniewaj się na mnie, ale odczep się raz na zawsze z takim gadaniem. - Boże, Boże! - wykrzyknęła żałośnie Alona. - Widać sądzone mi nigdy szczęścia nie zaznać, o, ja przeklęta... - rozpłakała się znowu. - Przestań wyć! Powinnaś się cieszyć, że wstałem, a ty ryczysz i ryczysz. - Radowałabym się, gdybyś się teraz opamiętał. Bo mi znów serce ze strachu zamiera. Opamiętaj się, Stiepanie. Korniej dobrze ci życzy. - Opamiętam się, gdy już ani jednego bojara na Rusi nie będzie. Troszkę cierpliwości. Idź, zawołaj Lubima. I nie rycz... Przyszli Lubim i Matwiej. Dziadowi nos poczerwieniał. - Stiepan, posłuchaj historii Chrystusa Pana - zaczął Lubim, ale Stiepan mu przerwał. - Jutro pojedziemy do Kahalnika - powiedział. - Zbierajcie się. Ale do Kahalnika pojechali dopiero po tygodniu. Stiepan nie mógł wstać jeszcze przez pięć dni. 10 Do Kahalnika przyjechali, gdy dzień zaczął już gasnąć. Kozacy - trzystu najwierniejszych, zawsze na wszystko gotowych ~ powitali atamana z wielką, niekłamaną radością. - Bafka! Obyś nam zdrów był! - krzyczeli. - Podniósł się! Myśmy się tutaj do Zosimy modlili... - Witaj, batiuszka! Wysypali się z ziemianek, otoczyli atamana, wiwatowali. Stiepan uśmiechał się, rozglądał... Wydawało mu się, że może wszystko za- 359 śniło. Matwiej, Matwiej... Nie znasz ty Kozaków... - myślał. - Chłop może się i zbuntował i macha hołoblami gdzieś tam na Wołdze, ale gdzie znajdziesz takich sokołów wspaniałych, takich zuchów sprawnych, takich łebskich chłopaków? Stiepan każdemu rękę podawał, niektórych, chwytał w objęcia. — Witajcie, bracia! Jak wy tutaj? — Nie mogliśmy się doczekać! — No, dobra, rad jestem, że was wszystkich widzę. Chwała Bogu! Wszystko będzie dobrze. Na spotkanie atamana wyszedł Łar'ka, brat Froł, setnicy... — Słyszałeś? Korniej z Miszką i wojskiem na nas napadli! — z daleka jeszcze powiadomił wesoło Łar'ka. — Czego się cieszysz? - zapytał Stiepan, przekazując konia w czyjeś ręce. - Smucić się trzeba... No nie? - mówił witając się z esaułami, z setnikami, z bratem. — A mamy ich w dupie! Co? Jeszcze się smucić?! - odkrzyknął Łar'ka. Stiepana zmęczyła droga. Weszli do ziemianki. Matriona, osłabiona, ale uradowana, uniosła się na posłaniu. — Przyleciałeś, sokole... Doleciały moje modlitwy. Stiepan niezgrabnie przytulił staruszkę. — I cóż ty tak? Zległaś? — Ano zległam, głupia stara. Afońka dawno już czekał, kiedy ojczym zwróci na niego uwagę. — Afońka! Ale wyrosłeś! Witaj! - podniósł chłopca,.uściskał. — Podarków tym razem nie mam, nie gniewaj się. Mnie samego, jak "widzisz, obdarowali. Ledwo się wylizałem. Stiepan chciał natychmiast zacząć rozmowę o najważniejszych sprawach. — Mów, Łar'ka, jak sprawy stoją. Jak przyjęliście Kornieja? — A dobrze. Widać zrezygnował, więcej nie próbuje. — Dużo z nim było? — Cztery sotnie. Do cara posłali Iwana Awierkijewa... — To już koniec tego starego. Oszczędzałem go jak głupi... A on już doszedł do tego, że bojarów na Don wzywa. Coście wy tu w tym czasie beze mnie zdziałali? 360 gajów... - Jak Kozacy? - W rozsypce. Korniej Koła zwołuje, płacze, że zawiniliśmy wobec cara... - Za trzy dni pójdziemy do Czerkieska. Tylko trochę odpocznę. - Bracia moi, ludzie kochani - odezwał się Matwiej, składając ręce jak do modlitwy - znów się mylicie! Znów was Don wciągnął! Przecież wojna się toczy! Przecież Wołga płonie! Przecież tam jest nasz wróg - na Wołdze! A wy znów o Kornieju: posłał do cara czy nie posłał... Po co jechać do Czerkieska? - Ot i zaśpiewał! - z nie ukrywaną złością powiedział Łar'ka. - Po co się wtrącasz w nie swoje sprawy? - Jak to w nie swoje? Chłopi na tratwach to cudze sprawy? Chłopi na tratwach to było ciężkie wspomnienie. Bolesne i trudne. Kozacy ucichli. - Zamilcz, Matwieju! - powiedział gniewnie Stiepan. - Nie zapomniałem o tych chłopach. Ale trzeba się zastanowić, jak najlepiej przystąpić do dzieła. Co my tam zdziałamy w trzy sotnie? Ani sobie, ani ludziom... - Więc jak myślisz? - Don musi powstać. Myślisz, że Kozacy naprawdę ostygli? Nie było nikogo, żeby ich rozgrzać. Więc my ich rozgrzejemy. I wtedy ruszymy na Wołgę. Ale nie w trzystu ludzi! Matwiej naprawdę nie mógł zrozumieć atamana i Kozaków. Co za siła trzyma ich tutaj, gdy na Wołdze toczy się wojna? Nie mógł zrozumieć i to go bolało. - Trzysta tysięcy, Stiepanie! Matwiej był naprawdę w rozpaczy - Kozacy to widzieli. - Znam ich, te trzysta tysięcy! Dzisiaj trzysta jutro ani jednego — łagodnie, niemal serdecznie, starając się, żeby Matwiej uświadomił sobie prawdę, powiedział Stiepan. -1 jak twoi chłopi walczą, też już widzieliśmy... • - Znowu to samo! - zawołał Matwiej. - Jak ślepcy! A wy co? Tacy biegli w sztuce wojennej jesteście, a jednak to wy uciekaliście, nie oni. - Wyjdź z chaty! - powiedział Łar'ka, patrząc na Matwieja z wściekłością. / 361 Znalazł się ataman! Śtiepanie, czy ty nie rozumiesz, dokąd leraz powinieneś się skierować? Jak to ma być? Ty jesteś bez wojska, a wojsko bez ciebie. Spróbuj tylko tam się pokazać - zobaczysz, co się będzie działo! Wszyscy Dołgorucy i Boriatyńscy będą uciekać. Opamiętaj się, Śtiepanie! — Nie mam się co opamiętywać! — również ze złością odgryzł się Stiepan. - Po co mi jak małemu dziecku tłumaczysz? Nie ma wojska bez Kozaków! Idź sam, spróbuj wojować tylko z chłopami! — Ech!-westchnąłbezradnieMatwiej. — Wszyscy mają konie? — Stiepan powrócił do przerwanej rozmowy. — Można uważać, że wszyscy. — Trzy dni na przygotowania. Pojedziemy do Kornieja z wizytą. Matwieju, jak ci to wytłumaczyć... U chłopów trzeba się zjawić... Trzeba ich natchnąć otuchą. Co innego ja sam, a co innego ja z Kozakami. Całe ich wojsko bez Kozaków to nie jest wojsko. Sam pomyśl! A ja muszę tutaj jedną wredną głowę ściąć-pewniejszy będę o swoją. To był mój błąd, teraz go naprawię. Nocą do ziemianki Matwiej a przyszedł Łar'ka. - Śpisz? - zapytał cicho. - Nie - odparł Matwiej i usiadł na posłaniu. - Nie mogę spać... Serce mi chyba pęknie. Boli mnie, Łazar', strasznie boli. Nie rozumiecie, ani rusz, nie możecie zrozumieć, gdzie powinniście teraz być. Boże, natchnij ich! Przecież od dziecka wojny prowadzicie, jak tego nie możecie zrozumieć? - Ubieraj się, idziemy, bafka wzywa - powiedział Łar'ka. Matwiej zdziwił się i zaniepokoił. - Znów się źle poczuł? - Nie, chce pogadać. Idziemy. - Co się stało? Dlaczego w nocy? - Nie wiem - Matwiej wyczuł zdenerwowanie Łar'ki. Skrzesał ogień i w świetle małego płomyczka popatrzył uważnie na esauła. I wstrząsnęło nim straszne przeczucie. Ale jeszcze nie wierzył, jeszcze myśl i serce nie pozwalały uwierzyć. 362 idziemy! - Na co mu jestem w nocy potrzebny? - Nie wiem - Łar'ka unikał wzroku Matwieja, wpatrywał się uporczywie w płomyczek łuczywa. - Nie rób tego, Łazar'! Bierzesz ciężki grzech na swoją duszę. Już lepiej sam odejdę... - Ubieraj się! — krzyknął Łar'ka. - Nie hałasuj. Przygotuję się po ludzku. Ech... Matwiej wstał, ze swym maleńkim łuczywem skierował się w kąt, w milczeniu pochylił się nad kuferkiem, który wszędzie ze sobą woził. Wyjął z niego czystą płócienną koszulę, włożył... Znów pochylił się nad kuferkiem. Miał tam swój skromny dobytek: zmiana czystej płóciennej bielizny, ikonka, hebel, dłuto, młotek - wszak był cieślą. To było wszystko, co zostawiał na tej ziemi. Grzebał bezradnie w swych rzeczach, nie dźwigając się z kolan. - No! - zawołał Łar'ka. Matwiej zdawał się nie słyszeć, wciąż przekładał swoje ciesielskie narzędzia. Zadrgały mu ramiona. Płakał. - No to chodźmy - otarł łzy, podniósł się z klęczek. - Niech wam Bóg wybaczy! - powiedział ze wzruszeniem. - Oszukaliście ludzi... Może tego nie chcieliście... Ale ciąży na was wiele krwi niewinnych ludzi... -zwrócił się w stronę Łar'ki, ale ten z całą siłą popchnął go ku wyjściu. - Ruszaj! Rankiem Łar'ka powiedział Stiepanowi: - Tej nocy... Matwiej uciekł. - Jak to? - zdumiał się Stiepan. - Dokąd uciekł? - Uciekł. Szukaliśmy go, nigdzie nie ma. Widać na Wołgę, do swoich chłopów. Gdzie się pchał, tam i trafił. Stiepan popatrzył badawczo na wiernego esauła... I zrozumiał. Ogarnął go ból, tak okrutny ból, jakiego doznaje się tylko w obliczu utraty największej, nieodwracalnej - utraty kogoś najdroższego. - Ależ z ciebie podstępny gad - powiedział cicho po chwili milczenia. -Och, cóż za gad... Przeszkadzał ci? 363 wiek żróBisź,"wśżystl:o nie taK, Wszystko Me pejegoihyśli..:""/' — A ty i ja? - krzyknął Stiepan blednąc. - Zawsze jesteśmy mądrzy? — No i cóż... w takim... razie niech to wszystko diabli, wszystko na świecie! - Łarka patrzył atamanowi prosto w oczy, z pasją. — Wykończ i mnie, skoro ci tamten milszy od nas wszystkich. Ewa mnie nie było z nim miejsca na świecie. Trzęsło mną zawsze, gdy/tylko na mnie spojrzał. Że znów nie tak. Jak tu można żyć, ciągle czekając, co on powie?! / — Patrzcie, trzęsło nim! — Stiepan milczał długo, ponuro, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Potem rzekł ze smutkiem: - Nie mam esaułów... Jeden pozostał, i to zbrodniarz. A wyjścia... też nie ma. Parszywiec! Zejdź mi z oczu! Łar'ka odszedł. 11 W trzy dni później trochę ponad trzystu Kozaków z Razinem na czele galopowało prawym brzegiem Donu - w dół, do Czerkieska. „W odwiedziny" do Kornieja. Znów - pęd, konie, Kozacy, broń... Ostry, pełen woni powiew wolnego stepu. Ustąpiły zawroty głowy. I ręka odzyskała krzepę. I wróg w pobliżu - swój, znany, wiadomy. I bliska już chwila, gdy ten wróg spojrzy w oczy z nienawiścią i błaganiem przedśmiertnym... Cóż to jest, jeżeli nie początek? Ale w sercu niepokój. Skąd się bierze, pojąć trudno. Czyżby jeszcze po chorobie? Przecież wszystko jest w porządku. Wszystko. A tu coś dręczy duszę, niepokoi, bez ustanku tkwi w środku. Co spojrzy Stiepan na Koz-aków, czuje w piersi niepokój, niemal strach. Nie sposób pozbyć się tego strachu - nie umkniesz przed nim na koniu, nie zostawisz za sobą. Dlaczego? Czerkiesk zamknął bramy warowne. Zatańczyli na koniach pod murami. - Niech to wszyscy diabli! - zaklął Stiepan. Ale nic nie można był® poradzić, mieli zbyt małe siły, aby próbować wziąć szturmem dobrze teraz umocniony grodek. 364 - ffowiedz im, : Łar'ka, że nic złego nie zamierzamy. Chcemy się tylko a. nimi zobac;-Zyć! Czy powariowali? Swoich nie puszczają? Łar'ka podjeżdżaał pod sam mur, pertraktował. I przywoził odpowiedź: nie. *- Powiedz - roz^palał się Stiepan - że jeżeli będą się sprzeciwiać, to cały grodek puścimy z dymem! Wszystkich wrzucę do Donu! A Kornieja za żebro na Hiaku powieszę. Żywcem zakopię! Niech przestaną go słuchać, edrad^ził Kozaków, sprzedaje ich bojarom. Czy wszyscy tam tak zgłiipieli, że tego nie rozumieją?! Łar'ka znów podjeżdżał pod mur i znów spierał się z Kozakami. I przywoził odpo\viedź: nie. - Grożą, że iacrzną strzelać. Korniej nimi rządzi. - Powiedz ii^i - rozkazał po raz ostatni Stiepan - że jeszcze wrócimy. Wrócirrtyi A wtedy będzie z nimi źle! Krwawymi łzami zapłaczą, że uwierzyli w oszukańcze słowa Kornieja. Powiedz, że ich wszystkich już spr-zedał jak kury na bazarze. Jeżeli choć jeden z nich, sukinsynów, ośmieli się nazwać Kozakiem, to mu oczy wyłupimy. Niech się później małe dzieci z nich śmieją. - Stiepan zmęczył się. -I dzieci ich też zostały sprzedane. Powiedz, że na nich wszystkich, z Korniejem na czele, rzucamy naszą klątwę. Jeżeli przyjdą ich dusić, nie staniemy w obronie. Przestaliśmy być pobratymcami. Jechali z powrotem. Nie cieszył już step rodzony, nie budził radości znany od dziecka przestwór szeroki. Tak, to chyba jednak koniec. Już nie niepokój, lecz rozpacz śmiertelna. 12 Astrachań nie przysyłał posłańców. Sierik milczał. Aloszka Protokin zagubił się gdzieś w stepach Małego Nogaju. Stiepan rzucił się do położonych w górze rzeki stanic, żeby poderwać Kozaków, miotał się jak ranny wilk w obławie. Przenosili się 365 Stanica za stanicą, chutor po chutorze... Zazwyczaj Stiepan kazał zwoływać Kozaków na majdan i/Wygłaszał krótkie przemówienie: - Zuchy atamany! Wolny Don, za który ojcowie nasi krew przelewali i w tej oto ziemi leżą, dziś zdradziła starszyzna naszą/z Komie-jem Jakowlewem i Miszką Samarieninem na czele. Wzywają tutaj bojarów. A więc godzą się, by wyzuto nas z przywilejów, zdobytych przez ojców naszych i dziadów. Nie wolno do takiej hańby dopuścić! Powstańmy jak jeden mąż! N-ie wolno nam stracić chwały kozaczej! Pomóżmy naszym rosyjskim i innym braciom, którycn biją na Wołdze. A kto nie chce do nas przystać, niech jawnie to powie, a potem niech żal ma tylko do siebie! Nie było takich, którzy by jawnie przyznali się, że nie chcą poprzeć razinowców i pomóc „rosyjskim i innym braciom" na Wołdze, lecz do rana wielu Kozaków znikało ze stanicy. Stiepan wpadał w furię. - Gdzie reszta?! - ryczał na tych dziesięciu, piętnastu, którzy zjawiali się rankiem na majdanie. - Gdzie wasze konie? Gdzie broń? Odpowiadało mu ponure milczenie. Odwracali oczy. - Hej, Kozacy, Kozacy! Jeszcze popłaczecie! Gorzko popłaczecie! — przepowiadał im Stiepan. ...A znów gdzie indziej kusił otwarcie: - Zuchy atamany! Wolni ochotnicy! Kto chce swobody użyć, hulać po ątepie szerokim, pięknie się nosić, popić dobrze, na wspaniałych koniach pojeździć, niech przystanie do mnie! Siły za mną idą nieprzebrane, są na Wołdze, tam na nas czekają! No, zuchy! Nie zapomnieliście jeszcze chyba, jak żyją wolni Kozacy? Ruszcie się! Rankiem to samo: dziesięciu, dwunastu młodych Kozaków, dwóch, trzech dziadów, którzy słyszeli o atamanie „dużo dobrego". I to wszystko. A ataman mówił tak dużo jak nigdy, tak kwieciście, aż go samego wstręt brał. Ale mimo wszystko nie potrafił już rozkołysać tej martwej wody — przerażała go jej gładzizna, bezruch. Ogarnęła go rozpacz. Nie umiał jej już ukrywać. Pewnego razu rozmawiał z Łar'ką. Byli sami w chacie. Stiepan napił się wina, splunął, powiedział szczerze, po prostu: 366 udawfeł, że się dziwi. Nawet to było dla Stiepana obrzydliwe, ze riie mógł być pewny, czy łżą wszyscy, czy nie. - To koniec. Śmierć czuję. - PrzWań! Machnijmy się do Astrachania... Poskromimy tam ich samowole. A może by tak znów na Persję?... - wydawało się, że Łar'ka mówi szczerze. - Nie, tarn mamy drogę zamkniętą. Tam nas od razu dwaj psiarze za gardło ufapią - car i szach. Teraz się zwąchali. - No to ruszajmy na Wołgę! Nie, Łar'ksi jeszcze jest wierny. Ale to nie cieszy, to przygnębia, bo gdzież inni, którzy byliby wierni tak samo. - Z kim? Ih\nas jest? - Ilu jest, tylu jest. W chłopów obrośniemy. Przecież się tam mrowią. - Chłopi to kamień u szyi. Prędzej czy później na dno pociągną. Cała nadzieja była w Donie... I masz go, Don! - Stiepan zamilkł na długo. Potem z całej siły huknął pięścią w stół. - Po diabła oszczędziłem Korniej a? Gdzie miałem głowę? Czy go mało znałem? Znałem, wiedziałem, że nie będzie tu próżnował: wszystkim pęta nałożył, a końce... Moskwa trzyma. Nie dziś, to jutro zjawią się tu bojarzy z wojskiem. Łar'ka wypił. Powiedział po chwili milczenia: - Widać Iwanowi się nie udało. Przepadł gdzieś. - O kim mówisz? - nie zrozumiał Stiepan. - Wańka Tomilin... Posłałem go do Czerkieska, żeby Kornieja wykończył. Widocznie przepadł Kozak. A może zdradził... - Kiedy to było? - Jeszcze zanim na Czerkiesk ruszyliśmy. Ani słychu, ani dychu... Miałem takie ziele. Jeden Mordwin mi dał. Szczyptę tylko nasypać do kielicha... A może Mordwin mnie nabrał? - Przepadł. Kto Kornieja chce przechytrzyć, sam długo nie po- żyje. - Przepadł. Może nie umiał? Ale co tu trzeba umieć? - Może zdradził. Za kogo teraz można ręczyć? Powinniśmy byli wcześniej pomyśleć, Łar'ka. Co ja zrobiłem? Gdzie miałem głowę? - Nie. Wańkę znam. Coś mu się widać nie udało. 367 ¦r.....¦ Stiepan znów umilkł na długo. weL.n_iuiąi Ka. W pewnej stanicy, w chacie bogatego Kozaka, taka toczyła się rozmowa: / - Stracona twoja sprawa, Stiepanie Timofieiczu — powiedział gospodarz bez ogródek. - Już za tobą nie pójdą. - Dlaczego? - zapytał Stiepan. - Stracona sprawa... Już nie pójdą. / - Dlaczego tak mówisz? — Stiepan chciał konieczniepoznać prawdę. — Co to znaczy? Ja wam mówię, że nic nie jest stracone, a wy mi, że stracone. Kto lepiej wie, ja czy wy? , / - Widzimy... Nie jesteśmy ślepi. Kto za tobą szedł? Nasza biedota i Moskale, których tu przygnał głód. Chwała Bogu, że ich stąd zabrałeś, rozsiałeś po miastach, wielu wyginęło... Teraz koniec, nie gniewaj się, ale już za tobą nie pójdą. Nie kuś, nie obiecuj złotych gór... Śmiech bierze, gdy się tego słucha. Nie namawiaj nikogo i sam się opamiętaj. Starczy już. - A ty, na przykład, dlaczego nie chcesz ze mną iść? - Z kim? - Kozak drwiąco przymrużył oczy. - Dzięki Bogu, na rozbój nie chodziłem, z carem nie mam powodu się wadzić, jestem tej samej, co on, wiary. Car mnie żywi, poi, ubiera... - A chłopów... - Stiepan badawczo wpatrywał się w Kozaka. -Braci twoich, rosyjskich, tej samej wiary, co ty, biją... Czy cię serce nie boli? - Nie. Sami na siebie bicz ukręcili. I tobie, Stiepanie, śmierć pisana. Nie ma już życia dla ciebie. Stiepan i Łar'ka patrzyli na Kozaka z osłupieniem. - Śmiercią od ciebie pachnie - ciągnął Kozak. - Jak zbutwiałym sianem. Czuję, jak od człowieka tak niesie. Znaczy, że mu śmierć pisana. - A od ciebie śmiercią nie pachnie? - zapytał Stiepan. - Własnej śmierci się nie czuje. A jak u nas w stanicy ktoś ma umrzeć, to zawczasu o tym wiem. Gdy się do takiego zbliżę, aż dreszcz przechodzi, tak wyraźnie cuchnie. Powiesz to człowiekowi, nie wie- 368 zginie, albo swoją śmiercią" urnf że. Już taki jestem; Mnie' Się nawet -boja A od ciebie, Stiepanie, mocno teraz niesie. Usieką cię w boju, Stiepanie. To nawet lepiej, wszystkim w głowach poprzewracałeś... Na caica szczekasz, a car się przecież o nas troszczy. A teraz, z twojej łaski, bez chleba siedzimy. Ty nabroiłeś, a my odpowiadamy. Po diabła ryam jesteś potrzebny? Jesteśmy z carem jednej wiary, jeszcze raz ci mówię. StiepaAbez zmrużenia oka wpatrywał się w Kozaka posiadającego dziwny dar - przeczuwania cudzej śmierci. Łar!ka podniósł się i wyszedł z chaty, żeby na to nie patrzeć. Usłyszał jeszcze, jak Stiepan powiedział do Kozaka: - Wstrętna wasza wiara, jeżeli taka jest... Więcej Łarka nie słyszał. Po pewnym|czasie Stiepan wyszedł na podwórze, wytarł szablę pękiem pakułóy. Siadając na konia, rozkazał Kozakom: - Spalić. \ -- Nie trzeba, torzecież swoi... - niepewnie powiedział Łar'ka. — W ten sposób nikogo nie przyciągniemy. - Spalić! - krzyknął Stiepan. Smagnął konia i pogalopował przed siebie. Łar'ka dopędził atamana, gdy wyjeżdżał ze stanicy, zrównał krok konia z krokiem jego ogiera, trzymał się jednak nieco z tyłu. - Spaliliście? - zapytał Razin nie oglądając się. - Nie - krótko odpowiedział Łar'ka. Stiepan obejrzał się... Bardziej zainteresowało go, niż zdziwiło takie nieposłuszeństwo. Bunt czy co? - Przecież kazałem. - W złości kazałeś. Później żałowałbyś... Jeżeli to nawet nie bunt, to również nie dawne zauroczenie wiernej watahy, kiedy każde słowo atamana porywało i jak iskrę niosło z wichrem, a gdzie iskra padała, wszystko stawało płomieniem. Nie, to nie pożar bojowego rozhulania, to chmurne niebo poranka po przepiciu - gorzkie, puste i wstrętne. To koniec. Koniec. Stiepan już wiedział. Pędził w milczeniu. I usiłował zrozumieć, co czuje: strach? złość? ból? żal? Nie, nic takiego, tylko piekącą niecierpliwość - żeby już prędzej, żeby prędzej nastąpił ten koniec. Jakikolwiek! Wszystko mu 369 powstania, ftację miai matwiej iwanów, .ranie, świec uau jegu u na ochwaconym koniu daleko nie zajedziesz. Jestem pobity^ o.t i wszystko. Jaki dureń za mną pójdzie! Sam bym nie poszedł Łar'ka jak gdyby podsłuchał jego myśli. — Stiepan! - odezwał się. — No? - ataman nie odwrócił głowy. — Zwolnij! Pogadamy. Stiepan zmienił jazdę na stępa, ale nie oglądał się w dalszym ciągu. — Don nie powstanie, Stiepan... - zaczął Łar'ka. Obejrzał się na Kozaków, byli daleko. — Wiesz, co robimy, tak miotając się po stanicach? Pokazujemy wszystkim naszą słabość. Gdy wilk jest ranny, to jak głupi, zamiast schować się za strumykiem, zapaść w jakiś zakątek, wylizać rany, stara się uciec jak najdalej, traci krew i ślad za sobą zostawia. I my tak samo... — My przecież nie uciekamy - Stiepan zaciekawiony słuchał, co esauł myśli o całej sprawie. — My nawet gorzej. Pchamy się wszystkim przed oczy... . — Wszyscy tak mysią czy ty tylko sam z siebie... taki mądrala? — Wszyscy. Tylko się boją przyznać. Każdy kiep to rozumie, nie trzeba być mądralą. Zdaje ci się, że ty jeden masz głowę, a my co, głąby kapuściane? Stiepan wreszcie spojrzał na esauła: — Więc co byś radził? - ściągnął mocniej cugle, przyhamował ogiera. - Nie, spytam inaczej, powiedz, czemu Don nie powstanie? — Stiopa, przecież obaj jesteśmy Kozakami. Co tu ukrywać — ty wiesz i ja wiem: za szczęśliwym atamanem wszyscy z wielką radością, choćby na skraj świata... chadzaliśmy! I szliśmy za tobą. A teraz tyś się potknął. Tedy już, daruj, batiuszka, i ja poczekam. Na razie sobie w domu posiedzę. Wiem, że to wstrętne, nienawidzę, że tacy jesteśmy, ale i ja taki jestem... Nic na to nie poradzę. Taka jest moja odpowiedź. Brzydka odpowiedź, ale... jaka jest, taka jest. — Niepotrzebnie mi to wszystko opowiadasz. Pytałem tylko, co radzisz. — Co radzę? Pozwól mi pomyśleć - Lar'ka umilkł. I Stiepan milczał. — No, skoro pytasz - odezwał się Łar'ka - to powiem. Chodźmy na 370 JT.'Ani do 'JliS^^&iAnl^Ań\y.!^am^^z^e^^^mzvi nas. I na Wołdze nic po nas. Tam już mają swoich atamanów. I ich wojna tera2 się tWzy. - tfobici pójdziemy na Zaporoże? - A\oni nigdy nie byli pobici? Też im się zdarzało. - Łar'ka! - ze zdumieniem i smutkiem wykrzyknął ataman. -Gdybyś Wm siebie słyszał, bezwstydniku! Braci naszych, towarzyszy wiernycny w ziemi zostawimy,*a sami w krzaki? Ech, esauł... Płacze moja kula\ dla ciebie za taką radę, ale... nie jestem waszym sędzią. Powiem tylko, co powinniśmy zrobić: podzielić los naszych braci. A jeżeli ci się łydki na taką myśl trzęsą, odczep się. Teraz milAzał Łar'ka. - Czemu milczysz? - Nie marń nic do powiedzenia, więc milczę. Jak mi radzisz odczepić się? Nocą? Po kryjomu? - Widziałeś, jak inni to robią. Po kryjomu. - Do tego jeszcze nie doszedłem. - Jeżeli nie doszedłeś, to nie doradzaj wszelakich głupot. Pewien czas jechali nic nie mówiąc. Wypoczęte konie z własnej woli przeszły w kłus. Kozacy ich nie powstrzymywali. Dzień był chłodny. Step nie wypalony jeszcze żarem słońca, roztaczał się przed nimi zielony pod łagodnymi promieniami i konie chętnie ubijały go mocnymi nogami. - Wiesz, czego chcę? - zapytał Stiepan po długiej przerwie. Łar'ka, urażony i upokorzony, chciał uniknąć dalszej rozmowy. Mruknął na odczepnego: - Wiem. - .Nie, nie wiesz. Chcę spoftoju. Rzucić się na trawę... i patrzeć w niebo. Przez całe życie marzyłem jak głupi: leżeć na trawie przez cały dzień, o nic się nie troszczyć... Ukrywałem to... I ani razu tak nie poleżałem. Łar'ka spojrzał na Stiepana ze zdziwieniem. Nigdy mu na myśl nie przyszło, że nieposkromiony ataman, który podczas wypraw potrafił siebie i innych doprowadzać do szaleństwa, najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnął leżeć na trawie i patrzeć w niebo. Nie uwierzył. Na swój sposób wytłumaczył sobie to pragnienie. - Wkrótce będziemy mieli spokój.'Tylko że nasze głowy... będą 371 Łar'ka zaśmiał się gorźłco. Stiepan uśmiechnął się również. - Sępy...-powiedział. - Co? - Sępy, powiadam... oczy wykłują. Nie popatrzymy, nie/będzie czym. Wtedy właśnie dopędził ich jakiś konny. - Uganiam się za wami jak głupi. To tu, powiadają, v/idzieli, to tam... - Mów, o co chodzi! - przerwał niecierpliwie Stiepan/ Kozak niby przypadkiem zerknął na wojsko atamanaj tak śmiesznie małe... Chodziły różne słuchy: jedni powiadali, że za/Stieńką idzie dużo, inni, że mało. Teraz widać: kiepsko stoją sprawy atamana, gorzej być nie może. I Kozak nie potrafił ukryć zdumienia: przez jego wąsatą twarz przemknął cień drwiącego uśmiechu. - O co chodzi? - zapytał Łar'ka zaniepokojony ociąganiem się Kozaka i jego badawczym spojrzeniem. Drwiący uśmiech również nie uszedł jego uwagi. - Korniej wtargnął do Kahalnika - Kozak spokojnie patrzył Stie-panowi w oczy. Stiepan, Łar'ka, setnicy w milczeniu czekali, co powie dalej. Nikt nie znał tego Kozaka. - No? - nie wytrzymał Stiepan. - Z wojskiem? - Z wojskiem. - Ile? Gadaj! Co, urodzić nie możesz?! - zaklął Stiepan. - Kleszczami z ciebie mam wyciągać czy co? - Siedmiuset, może ośmiuset... Powiedział, że przywiózł dla ciebie gramotę carską. - Jaką gramotę? - Nie mówił, kazał tylko powiedzieć, że miłościwa gramota. Stiepan długo się nie namyślał: - Do Kahalnika! - Stiepan... ja nie pojadę - oznajmił Łar'ka. - Co? - Stiepan obrócił się w siodle, wpił wzrok w twarz esauła. -Co powiedziałeś? - To podstęp. Skąd może być miłościwa gramota? Coś ty? Stiepan pokręcił głową ze zdziwieniem. 372 Uwhżaśż m*hi'e juz za zupełnegoSurnia? Gramota"pewnie fest, ale nie' z aktem łaski. Z jakiej racji car mi ma łaskę okazywać? Syberii dla nięgo^ie zdobyliśmy... •> TeraV Łar'ka się zdziwił. - Wi&c po co chcesz tam jechać? - Pójdziemy tam i wszystko się od razu rozstrzygnie. Skoro sami chcą, nie rnożemy się uchylać. Nie można dłużej... Sam widzisz, że się miotamy..A że miotamy się bez sensu. Pojedziemy,-wszystko się skończy, przestaniemy się miotać. - W trzyś\u na ośmiuset! Nie, Stiepan, dobrym jesteś wojakiem, ale tam też nie Turcy, a tacy sami Kozacy jak my. Nic im nie zrobimy. Co się ma rozstrzygnąć? - Umrzemy po ludzku. - Dla mnie jeszcze za wcześnie. Łar'ka był przygotowany na to, co go może spotkać ze strony Stiepana, udało mu się jednak opanować strach, tyle że mówił teraz głośniej, żeby wszyscy słyszeli. - To taak? - zapytał przeciągle Stiepan. - Tego się nie spodziewałem. - A co? Z tobą mam iść na pewną śmierć? - zapytał Łar'ka. -Po co? - Ostatni raz pytam: jedziesz? - w głosie Stiepana nie było groźby, lecz nikt nie zaręczyłby, że za chwilę nie strzeli Łar'ce prosto w łeb. Zapadła cisza. - Nie. Po co? Nie rozumiem, po co. - Łar'ka obejrzał się na Kozaków. I znów do Stiepana: - Po co, bat?ka? Stiepan długo patrzył w oczy wiernemu esaułowi. Łar'ka wytrzymał to spojrzenie. Stiepan odwrócił się, milczał jeszcze chwilę. Potem zwrócił się do Kozaków: - Kozacy! Słyszeliście? Korniej Jakowlew wtargnął z wojskiem do Kahalnika. Jest ich więcej niż nas. Jest ich dużo. Kto chce iść ze mną, niech idzie, kto chce zostać z Łar'ką, nie przymuszam. Nie będę miał za złe. Byliście mi wiernymi druhami, za to wam się kłaniam -i pokłonił się nisko. - Rozdzielcie się i pożegnajcie. Da Bóg, zobaczymy się, a nie, nie wspominajcie mnie źle. Stiepan podjechał do Łar'ki, objął go, ucałowali się. 373 Nie wiem. Może masz jakiś pomysł".!. Niewiem'*''"r""' :'""" """'t ""' - Nie martw się. Wypij za mnie. Widać prawdę powiedział tamten Kozak... moja śmierć blisko. / Łar'ka już nie panował nad sobą, zapłakał, skrzywił się b/oleśnie i gniewnie przetarł oczy dłonią. / - Przebacz, bafka, nie potępiaj. / - Dobra... I wy mi przebaczcie. / Stiepan zawrócił konia i nie odwracając się pogalopował w step. Słyszał za sobą tętent, ale nie obejrzał się, wytrzymał. W końcu jednak spojrzał za siebie... Pędziło za nim nie więcej niż pół sotni. Smagnął konia i więcej się już nie odwracał. I nie dawał koniom wypoczynku. Spieszył się. Półsotnia ledwo za nim nadążała, nie wszyscy mieli dobre konie. Raz nawet krzyknęli z tyłu, żeby trochę zwolnił.'Nie obejrzał się i nie zwolnił. 13 Trudno powiedzieć, jakie uczucia ogarnęły Stiepana na wieść, że w Kahalniku siedzi Korniej Jakowlew. Ruszył po prostu ku swej zgubie. Nie mógł o tym nie wiedzieć, ale ku niej szedł. Przypomniały mu się słowa Matwieja o Chrystusie... Ale nie zastanawiał się nad nimi. Wtedy nawet nie rozumiał, co ma do tego Chrystus. A teraz nie potrafił analizować uczuć, przeczuć i plątaniny myśli... Z każdym skokiem konia był.coraz bliżej, coraz bliżej tych, których już dawno chciał zobaczyć. Już niedługo wszystko stanie się jasne, proste. Niedługo, niedługo już będzie zupełnie lekko na sercu. Denerwował się, ściskał palcami rzemień lejców... O, Boże, jakże pragnął czym prędzej zajrzeć w znienawidzone, głębokie, mądre oczy Kornieja, Froła Minajewa, Miszki Samarienina... Pozbyć się ich na zawsze -smagnąć po tych oczach batem, żeby wyciekły jak brudny gnój. Ale musiał, czuł, że musi, raz jeszcze spojrzeć, w te oczy. Po co? Sam nie mógł pojąć... Może chciał zobaczyć w nich triumf? Może był ciekaw, jak będą na niegd patrzały? 374 Pozostawił pięćdziesięciu ludzi na brzegu Donu (zgodnie z żądaniem tych, którzy siedzieli teraz w Kahalniku) i z trzema setnikami, stojąc na koniach, przepłynął na wyspę. Skierował się do swojej ziemianki, w której znajdowali się obecnie Korniej i starszyzna -wyrodki, plugastwo dońskie. Niczego wokół nie widział, niczego nie słyszał/ Spieszył się, chociaż z całych sił próbował nie zdradzić się z tym, nie ruszyć biegiem. Przed wejściem do ziemianki próbowano rozbroić jego setników. Stiepan wyciągnął szablę - tak jakby zamierzał ją oddać - i nagle z rozmachem zaatakował nią wartowników. Odskoczyli. I Stiepan wszedł - zdecydowany, dumny, drwiący. Oto oczekiwana chwila spokoju. Wrogowie - zebrani razem - czekają. Teraz kolej na jego słowa. Och, ty słodka, słodka, najdroższa chwilo zapłaty. Będzie słowo. Będzie słowo i sprawa. Zmęczona dusza atamana wzbiła się w górę - nie chciała przyjąć ani lęku, ani niepokoju. Korniej i starszyzna siedzieli za stołem. Było ich razem około dwunastu, piętnastu. Usłyszeli jakiś hałas przy wejściu i wielu z nich chwyciło pod stołem za pistolety. Nie zdecydowali się jednak wybiec. Wstydzili się swoich, a ponadto wiedzieli, że Stieńce towarzyszy tylko trzech Kozaków, na pewno więc nie rozpocznie walki na dworze -* wejdzie do środka. W ziemiance była też Alona. Nie było Matriony, brata Froła ani Afońki. Stiepan nie wiedział, że Alona tu jest. - Witaj, chrzestny! - powitał Stiepan Kornieja. - Witaj, synku! - przyjaźnie, łagodnie odpowiedział Korniej. - Cóż tak za pustym stołem siedzicie? Alona! Czy nie masz czym poczęstować? - Stiepan aż ręce rozłożył, taki był zdziwiony. - Mam, Stiepanie, jakżebym nie miała! -zakrzątnęła się Alona, do łez wzruszona tym zgodnym powitaniem. - To podawaj! - Stiepan odpiął szablę, rzucił ją na łóżko. Pistolet zostawił przy sobie. Jego setnicy nie odpięli szabli. Siedzący przy stole zerknęli na nich, ale milczeli. Stiepan przeszedł wzdłuż stołu, usiadł na honorowym miejscu gospodarza. Przyjrzał się obecnym, jakby raz jeszcze chciał sprawdzić, czy przyszli wszyscy, któiych się spodziewał. Nikt nie pojął, co to ma znaczyć. Nawet Korniej był zaskoczony, ale się z tym nie zdradził. 375 Froł, czemuś taki nadąsany? - A co ciebie tak rozweseliło? - odezwał się Jemielian Awierkijew, ojciec Iwana Awierkijewa, tego samego, który jeszcze z Moskwy nie powrócił: donosił tam carowi i bojarom na Stieńkę. - Jak to co? Sytuacja jest wesoła, więc się cieszę. - Widać, że wesoła. - Nie za wcześnie się cieszysz, Stiepanie? - A gdzież twoje wojsko, chrześniaku? - zapytał Korniej. - Stoi na brzegu - Stiepan wciąż utrzymywał wesoły, błazeński ton. I spoglądał na starszyznę, jakby go szczególnie cieszył jej widok. Naprawdę się tym rozkoszował. Widział teraz oczy ich wszystkich -Froła Minajewa, Kornieja, Miszki Samarienina. A w tych oczach nie było triumfu, tylko trochę strachu - to zabawne. - Tam jest tylko pół sotni. To wszystko? A słyszałem, że masz wielkie tysiące. Bujali? - rozumny Korniej szybko dostosował się, podjął beztroską grę. - Ech, ludzie, zawsze lubią coś zmyślać. A przecież dobrze życzą atamanowi, nie chcą mu szkodzić. I nie zdają sobie sprawy, głuptaski, że takie pogłoski tylko przykrość atamanowi mogą sprawić. I tak mu nie za słodko, a tu... - A ilu ty masz? - niecierpliwie przerwał Stiepan. - Słyszałem, że siedmiuset. Więc siedmiuset twoich i pół setki moich to siedemset pięćdziesiąt. I to jest na razie całe nasze wojsko. Na razie... Wkrótce będą tysiące. A nie lekceważ, chrzestny, tego, co mówią, bo nie wszystko jest bez racji. O was za to inne rzeczy mówią. Że już całkiem się bojarom zaprzedaliście, zbiegłych wydajecie, ze wszystkich przywilejów rezygnujecie, nawet bojarów z wojskiem chcecie sprowadzić... Nie bardzo w to wierzę, ale chciałbym zapytać, czy to prawda. Co? - Stiepan roześmiał się. - Też pewnie bujają. Korniej starannie przygładził wąsy, nie odpowiedział. Alona postawiła na stole wino. Spośród wszystkich obecnych tylko ona jedna nie rozumiała, nie domyślała się, czym skończy się ta biesiada. - Nalewaj, wujku Jemielianie! - Stiepan klepnął po ramieniu siedzącego obok podstarzałego, ale krzepkiego Jemieliana Awierkijewa. - Wyjmij rękę spod stołu. Co ty tak? Czy może zapomniałeś na starość, jak się trzeba przeżegnać? Czoło trzeba przeżegnać, a ty... To grzech przecież! Tfu! 376 dział drwiąco: - Przecież ty, Stieńka... słodkimi słowami częstujesz, a nóż za pazuchą trzymasz. - Co ty! Bóg z tobą! - wykrzyknął Stiepan. - Przyjechałem wysłuchać gramotki carskiej, gramotki. Po coście mnie tu wezwali? Zawiadomiono mnie, że macie carską gramotę. Korniej wszystkich wyręczył. Wziął dzbanek, rozlał wino do kielichów. Ale tu znów powstało zamieszanie - jak wziąć kielich? Lewą ręką, grzeszną, nie po chrześcijańsku. Nie wiedzieli zatem, co zrobić, siedzieli bez ruchu, jednych śmieszyła ta sytuacja, inni marszczyli brwi... Niebezpiecznie spuścić Stieńkę z oczu choć na chwilę, mieć obie ręce zajęte - nie wiadomo, kogo pierwszego trafi między oczy jego kula, a za plecami stoi trzech z szablami i pistoletami. Stiepan wziął swój kielich, podniósł: - Za spotkanie, Kozacy! Starszyzna siedziała niezdecydowana. Stiepan położył swój pistolet na stole. - Oto kładę. Połóżcie i wy, nie bójcie się. Czy już zupełnie zgnuś-nieliście w tym Czerkiesku? Przecież nas tylko czterech! Kozacy wyłożyli pistolety na stół, w zasięgu ręki, wzięli kielichy. - Rad jestem, że przyszliście do mnie - powiedział Stiepan. -Dawno trzeba było to zrobić. Wybaczam wam, że nie wpuściliście mnie do Czerkieska. To tylko przez waszą głupotę, brak rozumu. Wypijmy teraz za wolny Don, żeby stał niezachwianie! Żeby nigdy nie znał podłych zdrajców! Wymienili spojrzenia... Podnieśli kielichy do ust... Gdy pili, Korniej nieznacznie mrugnął do jednego z Kozaków, ten podniósł się i skierował do wyjścia. Setnik Razina zatrzymał go. - Siadaj! - Po co przyjechałeś, Stiepan? - zapytał wprost Korniej. - Ukarać zdrajców! - Stiepan kopnął stół. Trzech setników z szablami rzuciło się na starszyznę. Rozległy się strzały... Do ziemianki wpadli Kozacy. Stiepan zastrzelił jednego i rzucił się ku swojej szabli, torując sobie drogę przez kłębowisko pistoletem zaciśniętym w pięści. - Stiepan! - krzyknęła Alona. - Oni przecież przyjechali w do- 377 Natychmiast wykorzystali ten moment, uderzyli go w głowę czymś ciężkim. Cios trafił w świeżą jeszcze bliznę po ranie. Stiepan upadł. I znów usłyszał w głowie huk dzwonów. I zamknęła się noc, czarna, nieprzejrzana -, Stiepan runął w nią. Nie czuł, nie słyszał, jak bili go, kopali, deptali jego bezwładne ciało. Nie na śmierć, dzieci kochane! - opętańczo krzyczał Korniej. — Żywy nam jest potrzebny! ...I znów tak jak wtedy, gdy stracił przytomność, Stiepan zobaczył step... Ciszę i ciepło świata poruszały z góry, z nieba srebrzyste trele. Spokój. I on, Stiepan, młody jeszcze, gołowąsy Kozak jedzie do klasztoru sołowieckiego pomodlić się do świętego Zosimy. Daleko jedziesz, Kozaku? - zapytał go spotkany na drodze stary chłop. Na Sołowki. Pomodlić się do świętego Zosimy, ojcze. Godna rzecz, synku. Masz, postaw i ode mnie świeczkę chłop wyciągnął zza pazuchy szmatkę, rozwinął ją, dobył pieniążek i podał Kozakowi. • Mam pieniądze, ojcze, postawię. Nie, synku. Ty od siebie postawisz, a to ode mnie. Weź. Ty postaw Zosimie, a ode mnie Mikołajowi Błogosławionemu. On jest nasz. Stiepan wziął pieniążek. - A o co mam dla ciebie poprosić? -^ O to samo, co i dla siebie. Oni wiedzą, czego nam potrzeba. - Oni wiedzą, ale ja nie wiem roześmiał się Stiepan. Chłop też się roześmiał. - Wiesz! Na pewno wiesz. I my wiemy, i oni wiedzą. Zniknął staruszek, a w głowie znów się wszystko zmieszało i boleśnie splątało. Zostało tylko jedno dręczące pragnienie-jak najprędzej dojechać do jakiejś rzeczki i napić się wody do syta... Ale i to pragnienie zniknęło pozostał tylko ból. Boże, jaki ból! A serce zamierało. I znów - poprzez ból przypomniał sobie, czy może dalej majaczył o przybyciu do klasztoru sołowieckiego. Wszedł do cerkwi. - Który to Zosima? - zapytał mnicha. A ten! Cóż ty, modlić się idziesz i nie wiesz, do kogo? Kozak jesteś? • Kozak. 378 Stiepan padł na kolana przed ikoną świętego. Przeżegnał się... I nagle święty zagrzmiał na niego ze ściany: - Łotrze i zdrajco, i krzywoprzysiężco. i morderco! Zapomniałeś o świętej Cerkwi soborowej i prawosławnej wierze chrześcijańskiej! Boli! Serce się ściska ¦-- sprzeciwia się okrutnemu wyrokowi, nie chce go przyjąć. Zgrozę budzi taki wyrok, zgrozę i osłupienie. Lepiej już umrzeć, lepiej nie żyć. Ale śmierci jeszcze nie ma. Śmierć jest łaskawa dla słabego. Silny musi zaznać wszystkiego: hańby i męki, i sądu nad sobą. i radości wrogów. 14 To już nie majaczenie i zjawy, to rzeczywistość -- na Rusi obłożono Stiepana klątwą. Wszystko złe. mściwe, małe podniosło się i odżegnało od Stieńki Razina - łotra, zdrajcy, mordercy. „Wielkiego Gosudara zdradził i wiele bezeceństw i zbrodni uczynił, krew przelewał w grodzie Astrachaniu i w innych miastach niżowych, i.wszystkich prawosławnych, którzy do jego bezeceństw nie przystali, pobił. Ze wszystkimi stronnikami swymi niech będzie przeklęty!" Tak pisali. Oto on - zwykły papier! Boże. Boże! Kogo wyklinają imieniem Twoim, tutaj, na ziemi! Wystąp z niebios potęgą swoją szlachetną, wystąp z siłą straszliwą, ukarz kłamców. Bo grzech i podłość czynią. Nieczystością zatruwają piękną ziemię Twoją... A niech kto spróbuje tylko odezwać się, rękę podnieść w obronie słabych i pokrzywdzonych - już suną z przekleństwami! Z papierami... W Twoim imieniu... A ci klątwami rzucający jedną tylko troskę, jedną wiarę mają - dobrze zjeść, miękko spać. .....Bojaźnią bożą wzgardził, o godzinie śmierci i sądu ostatecznego zapomniał, zbawienie wieczne złoczyńca za nic miał. Cerkiew świętą zgorszył i zbezcześcił..." Słuchali ludzie... Od wieków wiecznych tego słuchają, słuchają, słuchają... .....Przysięgę złożoną na krzyż święty Wielkiemu Gosudarowi Ca.- 379 złamał, }ego prawa ocłrzucił..." A to dopiero! Jak wyniośle łżą i jak pospiesznie dławią każdy żywy odruch duszy, a wszystko po to, żeby sobie brzuchy napchać. Tfu! Już, zdawałoby się, starczy. Niechby już sobie pochrząkali nad pełnym korytem, ale oni chcą, żeby ich jeszcze w pięty łaskotać, życie im umilać. Tego już znieść nie można, Panie Boże. Dusza się wzdryga, mdło się robi. „...Nowy łotr i zdrajca, Kozak doński Stieńka Razin, złoczyńca, wróg i świętokradca, zbój i morderca, zbrodniarz, krwiopijca..." No, cóż... Nie ma widać na to żadnej rady. - Kłamstwo! - dźwięczy przejmujący głos kobiety. Gdybyż wszyscy mogli ją usłyszeć. To krzyczy Alona, mniszka. Płonie na stosie. A dzieje się to tam, gdzie bunt górze jeszcze, chociaż już przygasa, rozpościerając jedynie czad śmiertelny i kałuże krwi. — Kłamiecie, okrutnicy! Dręczyciele! To was, to was przeklinam-krzyczy Alona w twarz strzelcom i wojewodom, którzy obstąpili stos ze wszystkich stron. To my rzucamy na was klątwę! Ja, Alona, mniszka, przeklinam was za całą Ruś, za wszystkich Rosjan! Po trzykroć bądźcie przeklęci! - zatchnęła się dymem. I zapadła w ciszę. 15 Jaka cisza może być na ziemi! Niepojęta. Płaski brzeg Donu. Woda jeszcze wiosną zatopiła dolinę i tak pozostała, tworząc niewielkie zalewisko. Jasnej jak lazur nieba powierzchni wody nie marszczy ciepły powiew znad rzeki, nie porusza opadły z drzewa lekki listek; wierzby stoją po kolana w wodzie i patrzą w nią pogodne i czyste. Stanica złożona z dwóch sotni Kozaków zatrzymała się nad wodą na popas. Wiozą do Moskwy Stiepana Razina i jego brata Froła. Obaj ubrani są w kosztowne szaty; Stiepan ma ręce i nogi skute ciężkimi łańcuchami. Łańcuchy Froła mniej dzwonią, są lżejsze. - Doigrałeś się. Jeszcze nigdy na żadnego Kozaka nie rzucano klątwy powiedział z goryczą Korniej. - Przyjemnie ci? 380 - Ża cóż to? Ręki na Cerkiew nie podnosiłem, ludzi bez potrzeby nie mordowałem - mówił Korniej starając się zachować spokój. -Carowi służę, przysięgałem mu na krzyż święty. I ojciec mój służył. I twój też. - Ech, Korniej, chrzestny - westchnął Stiepan. - Ręce i nogi mam w łańcuchy zakute i nie na ucztę mnie wieziesz, a jednak to ciebie jest mi żal. - Coś takiego! - zdumiał się Korniej. ' - Żal mi. Przeżyłeś życie jak robak. A gdy będziesz umierał, wspomnisz mnie. Wspomnisz... Wcześniej też do ciebie przyjdę -martwy. Siedzieli nieco na uboczu, bliżej wody. Stiepan oparł się plecami o niegruby, skrzywiony pień młodej wierzby, przytrzymywał ręce nogami, żeby stłumić brzęk łańcuchów7 - gnębił go ten dźwięk. - Zgoda - odpowiedział Korniej. - Ja żyłem jak robak, a ty sobie pohulałeś... - Nie na hulankę chodziłem - przerwał Stiepan atamanowi Wojska Dońskiego. - Myślisz, że nie mogłem hulać gdzie indziej? - O co ci więc chodziło? - zapytał Korniej. - Ech, i tak nic nie zrozumiesz. - Jakżebym mógł! Gdzie nam do ciebie! My ludzie mali... - Jesteś gad pełzający i wredny przy tym - powiedział cicho Stiepan. - Pomyśl, czy ty jesteś człowiekiem? Czy człowiek może tak żyć, żeby tylko jemu było dobrze? Handlujesz Donem... Naszymi przywilejami. Przyjdą inni po tobie, też będą mieli chętkę na tłusty kąsek, też się będą przed carem płaszczyć... Czy umielibyście się inaczej obłowić? - Stiepan mówił spokojnie, bez złości. - Lizusy... Wszystko byście oddali. W tym cała bieda. Że też cię w porę nie rąbnąłem! Może inny miałby więcej wstydu wobec Wolnego Donu... Gady jesteście! Bóg ci rozum dał, a tyś go zmarnował, po kątach poupychał, całe życie jak pies patrzyłeś w oczy swemu panu. A gdybyś się do tego pana dobrał, sam zacząłbyś wyć jak pies. - Co by było, to by było. Uważaj, żebyś sam nie zawył. Uch! Tam potrafią sok wycisnąć. - Nie zawyję. Nie uraduję cara. Niedoczekanie wasze. - Stieńka... Powiedz mi na ostatek, dlaczego ńie chciałeś zostać 381 prawdę mówiłem. Pamiętasz? W cerkwi. - Pamiętam. - Więc dlaczego? - Człowiek ma duszę, a cóż to dla niej być atamanem Wojska Dońskiego czy jakimś tam innym? Dla duszy zapewne nic nie znaczą takie słowa. Byle był towarzyszem wiernym i miał... I był wolny. To wszystko. Mogę być zatem spokojny. - Spokojny? Tyle ludzi zgubiłeś! - Nie za siebie gubiłem, za pokrzywdzonych. - Patrzcie, jaki obrońca się znalazł! - A któż w ich obronie stanie? Ty? Ty chcesz tylko do żłobu się dopchać... Ech, powinienem był cię zatłuc! Żal mi się zrobiło. To mój błąd, ojcze chrzestny. W piersi się biję. - Korniej Jakowlicz! Możemy ruszać! — zawołali Kozacy, którzy popasali w pewnym oddaleniu. Niektórzy już siodłali konie, dociągali popręgi. - Z Bogiem! - Korniej wstał i skierował się do swego konia. Tej rozmowie przysłuchiwał się nieznacznie Froł Minajew. Przez ten czas, gdy Stiepana trzymali w Czerkiesku, a potem wieźli jak jeńca, Froł Minajew trzymał się na uboczu, przyglądał mu się jedynie, ale nie zbliżał. A Stiepan nie zwracał na niego uwagi. Od chwili gdy odzyskał przytomność, siedział stale spokojny i zamyślony. Czasem tylko dodawał otuchy zrozpaczonemu bratu, uśmiechał się do nieg( i próbował żartować. Na wszystkich pozostałych patrzył z głęboką pogardą. Teraz, gdy Kozacy chwytali i siodłali konie, Froł Minajew podszedł do Stiepana i usiadł przy nim. Tak samo jak kiedyś, gdy ataman nie dogoniwszy swego przyjaciela-wroga spadł z konia, siedzieli razem, tylko że teraz Stiepan był skuty. Obaj widocznie przypomnieli sobie tamtą chwilę, spojrzeli na siebie w milczeniu. W pobliżu nie było nikogo. Froł odezwał się: - Stiepan... - No? -Stiepan zmrużył oczy, patrzył na Froła... Patrzył długo, uważnie. — Czemu ani razu nie przyszedłeś pogadać? - A o czym tu gadać? - Froł zaczął niby beztrosko, ale sposępniał. -Wszystko jest jasne bez gadania. O czym gadać? Chciałem tylko zapytać... 382 Teraz przypomnij to, a nie pytaj. A nawet śmiej sjL ze? mnie. Korniej mi robi wyrzuty... - Ja się nie raduję, Stiepan - szczerze powiedział Froł. - Nie. Zal mi ciebie. - Tak? - zdziwił się Stiepan. - A kto mnie ugodził z tyłu, tam, w ziemiance? Nie ty? - Nie. - A kto? - Nie wszystko ci jedno, kto? - Nie, jednak nie. - Miszka Samarienin. - O! A ja ciebie posądziłem. Bo to do ciebie podobne. - Stiepan... - w zamyśleniu, z głęboką powagą powtórzył Froł. -Głupio teraz pytać, ale po coś to wszystko rozpętał? - Tak, głupio pytasz - przytaknął Stiepan. - Mam tego dosyć. Zbrzydło mi to gadanie. Przecież ci mówiłem. - Dobrze, nie będę już pytał. Powiedz tylko, dlaczego taK łatwo dałeś się wziąć. Przecież sam wlazłeś... Musiałeś wiedzieć, że to pewna zguba, po co zatem przyszedłeś? - E, to nie takie proste, jak ci się wydaje, Froł. Zguba... Gdybyśmy was wy tłukli w tej ziemiance... Nie wiem. Nie wiem, jak by dzisiaj wyglądała nasza rozmowa. - We czterech na dwunastu?! Coś ty?! - Nie wiem, nie wiem. Jedno tylko wiem. W samą porę Miszka dał mi w łeb, bo nie wiadomo, co zrobiłoby tych siedmiuset waszych Kozaków. Gdybym wyszedł z ziemianki, cały, nietknięty, c^y ktoś podniósłby na mnie rękę? Jak myślisz? - Nie wiem - przyznał Froł. - Jakoś nie przyszło iVii to do jałowy. - A ja wiem. I ty wiesz: nie podnieśliby na mnie* ręki. Znów się wykręcasz. Zawsze starasz się wykręcić, Froł... Dobr^g wjesz, ze oni są z wami, póki wy jesteście nad nimi. ZabierZ ^tąd terL*z ca*3 starszyznę... - Stiepan roześmiał się. - Wstanę i k1^ hę, jak bywa*0"-„Bracia!" i I Stiepan rzeczywiście krzyknął. Kozacy obróci'.;,.. Jjakjede^nmąz. Ten, który zdążył już wsunąć nogę w strzemię, o''' ał się stć>J3c na jednej nodze, ten, co siodłał konia, odwróć^ siS' >>dłem w ręce... Korniej Jakowlew, który zmierzał do swego *.n_ll A mnich Nikon na rozkaz Wielkiego Gosudara, z wyroku świątobliwych patriarchów ekumenicznych i całego Świątobliwego Soboru, zesłany został nad Jezioro Białe, do klasztoru Świętego Feraponta i do dziś w tym klasztorze przebywa. A dziś, z obowiązku względem Wielkiego Gosudara i Wielkiego* Księcia Aleksego Michajłowicza, dzięki wiernej służbie i staraniom atamana Wojska Dońskiego Kornieja Jakowlewa i całego Wojska Dońskiego, ty sam i twój brat Frołka zostaliście schwytani i przywiezieni do Wielkiego Gosudara, do Moskwy. I za takie wasze zło i ohydne wobec Boga i Wielkiego Gosudara i Wielkiego Księcia Aleksego Michajłowicza czyny, za zdradę i całego państwa moskiewskiego zrujnowanie, z woli Wielkiego Gosudara bojarzy orzekli, iż straceni"zostaniecie przez poćwiartowanie". , Stiepan wciąż stał spokojnie i z godnością. Kat wziął go za rękę... Stiepan odtrącił go, zwrócił się w stronę cerkwi Wasyla Błogosławionego, przeżegnał się krzyżem świętym. Potem pokłonił się ludowi w trzy strony (omijając Kreml i cara) i po-trzykroć powiedział, jak mógł najgłośniej: - Przebaczcie! Znów do niego przystąpili... Stiepan chciał sam się położyć, ale dwóch oprawców zdecydowało, nie wiadomo czemu, że należy go-powalić. Stiepan zebrał resztki sił i, rozgniewany, stawiał opór. Ale szarpanina była krótka, pośpieszna, w milczeniu. Rzucili Stiepana siłą na dwie belki, jedna z belek znalazła się pod głową, druga pod nogami... W ciszy tępo i głucho zadźwięczał topór - odpadła prawa ręka po łokieć. Stiepan nawet nie jęknął, ze zdziwieniem spojrzał na odrąbane ramię. Kat znowu wzniósł topór - żelazne ostrze chciwie błysnęło w gorącym słońcu białym światłem; smakowite, z chrzęstem stuknięcie - odpadła lewa noga po kolana. I znów - ani jęku, ani głośnego westchnienia... Stiepan zacisnął zęby i patrzył w niebo. Był blady, na czole drobną rosą perlił się pot. Froł, stojący w odległości trzech kroków od brata, nagle ruszył na skraj pomostu i krzyknął w stronę cara: -Słowo i spr a w a , Gosudarze... - Milcz, psie! — powiedział Stiepan twardo, mocno, jak w niedawnych czasach, gdy trzeba było złamać czyjś upór. Przełknął ślinę 396 j ny... Już niedługo. Kat wzniósł topór po raz trzeci. Głucho, przeciągle zajęczał dzwon. Zadrżał lud moskiewski. Jakaś kobieta głośno krzyknęła. Kat zamachnął się jeszcze dwa razy. -, Wielki dzwon wciąż bił. I jego dźwięk - mocny, ciężki - płynął nisko nad głowami ludzi... Spis rzeczy Część pierwsza Wolni Kozacy.............. 5 Część druga Mścijcie się, bracia!........... 185 Część trzecia Kazań.................. 309 ri Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch" Warszawa, sierpień 1987 r. Wyd. II. Nakład 29 650+350 egz. Obj. ark. wyd. 22.7. Obj. ark. druk. 25 Skład i łamanie wykonano w systemie SKiT w ,,KiW" Druk z diapozytywów Wydawnictwa „Książka i Wiedza" wykonały Zakłady Graficzne w Toruniu, ul. Katarzyny 4 Druk ukończono w sierpniu 1987 r. Cena zł 480,— P-46 Dwanaście tysięcy czterysta osiemdziesiąta druga publikacja „KiW"