Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Słyszę cię 02 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
IO TI SENTO
Copyright © 2013 RCS Libri S.p.A., Milano
Copyright © 2015 for the Polish edition by Wy-
dawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2015 for the Polish translation by
Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Dariusz Sikora
Zdjęcie autorki: © Giuli Barbieri
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-7999-164-8
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
Strona 4
4/440
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
Skład i łamanie:
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2015. Wydanie I
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Strona 5
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
Strona 6
6/440
12
13
Podziękowania
Przypisy
Strona 7
Tej autorki:
Widzę Cię
Słyszę Cię
Pragnę Cię
Strona 8
Moim przyjaciółkom
Strona 9
1.
Muska moje czoło delikatnym pocałunkiem,
a palcami sunie powoli po łuku mojego biodra
i błądzi pod koszulą. Jego koszulą. Otwieram oczy
i napotykam jasnozielone oczy, które od razu roz-
promieniają mój poranek. Dotykam dłonią jego
twarzy, gładkiej jak u dziecka. Na początku
myślałam, że wstaje w nocy i goli się po kryjomu,
potem się przekonałam, że taką ma skórę: jego
broda jest tak miękka i niewidoczna, że nawet za-
raz po przebudzeniu wydaje się ogolony.
Leżymy na boku, naprzeciwko siebie, dotyka-
jąc się stopami. Nasze ciała mają ten sam zapach.
Kochaliśmy się wczoraj wieczorem. Za każdym
razem jest coraz piękniej, odkrywamy smak
przyjemności, której nie sposób się oprzeć. Teraz
jego dłoń dotyka mnie mocniej i powoli mną
potrząsa.
Strona 10
10/440
– Bibi, obudź się… – jego głos jest jak delikat-
ny szmer.
Zamykam oczy, żeby uszczknąć dodatkowe
kilka minut snu, i pod drżącymi powiekami wyo-
brażam sobie ten dzień, i każdy następny, z nim.
Z Filippem.
– Tak, jedną chwilkę… – mruczę, przewraca-
jąc się na drugi bok.
Całuje mnie jeszcze w kark, wstaje i przymyka
drzwi do pokoju, dając mi czas, bym sama strząs-
nęła z siebie resztki snu. Jestem wciąż zaspana, ale
podejmuję ten ogromny wysiłek i opieram się ple-
cami o wezgłowie łóżka. Wpadające przez okno
promienie słońca pieszczą moją twarz. Jest piękny
majowy poranek, godzina ósma, zrobiło się już
ciepło, a światło na zewnątrz niemal oślepia.
To nowy dzień mojego nowego życia.
Po moim przyjeździe do Rzymu i wizycie na
budowie trzy miesiące temu stało się coś, o czym
nie śmiałam nawet marzyć: Filippo nie tylko mi
wybaczył, ale wysłuchał mnie, zrozumiał i sprawił,
Strona 11
11/440
że znów poczułam się kochana. W jego ramionach
nie miałam wątpliwości, że wróciłam do domu, że
po chwilowym zbłądzeniu odnalazłam siebie.
Wystarczyło jedno spojrzenie prosto w oczy i już
wiedzieliśmy, że wciąż chcemy być razem. I w ten
sposób zostawiłam Wenecję, by przenieść się tu,
do jego rzymskiego mieszkania, które teraz stało
się naszym mieszkaniem. To nastrojowe, pełne
światła poddasze z widokiem na sztuczne jeziorko
dzielnicy EUR. On je urządził. W naszym
gniazdku podoba mi się wszystko. W każdym
kącie widać coś naszego, coś z naszego sposobu
myślenia, z naszych pasji: zaprojektowana przez
Filippa biblioteczka z syntetycznej żywicy, lampy
z papieru ryżowego, który pomalowałam w ja-
pońskie ideogramy, plakaty z naszych kultowych
filmów. Lubię nasze okna bez zasłon, a nawet
klaustrofobiczną windę, w której zawsze się boję,
że utknę. Ale najbardziej mi się podoba, że to nasz
pierwszy wspólny dom.
Strona 12
12/440
Wstępuję do łazienki, pospiesznie poprawiam
rozczochrane włosy, odgarniając je z oczu i spina-
jąc na karku. Bob z minionej weneckiej jesieni jest
już tylko wspomnieniem, teraz moje nieposłuszne
czarne kędziory opadają miękko aż za ramiona,
choć nadal uparcie staram się je okiełznać za
pomocą splatanych naprędce warkoczy i innych
absurdalnych fryzur.
Wkładam spodnie od dresu i szurając
kapciami, dołączam do Filippa w kuchni.
– Dzień dobry, suśle – wita mnie, nalewając
sobie szklankę soku pomarańczowego.
Jest już gotowy do wyjścia, wyperfumowany,
ubrany w beżowe bawełniane spodnie, niebieską
koszulę i krawat w geometryczny wzór. Krawat to
znak, że dziś idzie do pracowni, a nie na budowę –
już się tego nauczyłam. Strasznie mu zazdroszczę
jego porannej skuteczności: w porównaniu z nim
przypominam snującego się po domu żółwia.
– Dzień dobry – odpowiadam. Przecieram
oczy i ziewam tak potężnie, że grozi mi
Strona 13
13/440
zwichnięcie szczęki. Siadam na stołku, opierając
się łokciami o betonową wyspę kuchenną. Sen
wciąż wydaje mi się nieodpartą pokusą. Podnoszę
wzrok w stronę kuchenki, gdzie w garnuszku
gotuje się już woda na moją herbatę. Filippo
rozpieszcza mnie tak od pierwszego poranka,
którego obudziliśmy się wspólnie. To drobny gest,
ale mówi o nim wszystko.
Wyłącza kuchenkę, zanim woda się wygotuje.
– Wsypiesz narkotyki sama? – pyta.
Uśmiecham się. Filippo utrzymuje, że jestem
uzależniona od zielonej herbaty i ziół. I może ma
rację: piję je litrami i uwielbiam kupować wciąż
nowe odmiany. Podchodzę do półki i biorę jeden
z wielu pojemniczków pełnych suszonych liści.
Dziś mam chęć na mieszankę ajurwedyjską:
zieloną herbatę o aromacie róży i wanilii. Pode-
jmuję próbę:
– Chcesz?
Filippo kręci głową, popijając swoją kawę.
Strona 14
14/440
– Spróbuj, jest naprawdę dobra! – podsuwam
mu puszkę pod nos.
– Pewnie… zostałaś też dilerką? – pyta, os-
trożnie zbliżając nos. – Pachnie zdechłym kotem –
wyrokuje, krzywiąc się.
Kręcę głową – w tej bitwie jestem skazana na
klęskę – i siadam z powrotem na stołku
z parującym kubkiem, uważając, by nie poparzyć
sobie rąk. Z tego miejsca przyglądam się Filip-
powi: zgrabny i umięśniony, blond włosy, lekko
przygładzone żelem. Podoba mi się coraz bardziej,
lubię dzielić z nim codzienne rytuały, znajomy
wszechświat naszych małych zwyczajów. Może
każda miłość powinna być taka. Im więcej mija
czasu, tym bardziej nabieram przekonania, że my
dwoje możemy być razem przez całe życie i nie
popadniemy w rutynę, która dopada tyle par.
– Czemu tak na mnie patrzysz? – pyta,
marszcząc brwi.
– Patrzę na ciebie, bo jesteś przystojny –
odpowiadam, popijając powoli herbatę.
Strona 15
15/440
– Co za lizuska! – podchodzi, by uszczypnąć
mnie w boki i pocałować w szyję.
Potem siada na stołku obok mojego, włącza
iPad i bierze się za przeglądanie dzienników, na
które ma abonament. Jego zwyczajowy poranny
przegląd prasy.
– Nie wiem, jak możesz czytać na tym czymś –
rzucam zdegustowana.
– To dużo wygodniejsze od gazety, nie za-
jmuje tyle miejsca i jest bardziej ekologiczne –
dotyka palcami ekranu, jakby grał na fortepianie.
– Ja wolę papier – oświadczam
z przekonaniem.
– Bo lubisz starocie – Filippo jednym łykiem
dopija swoją kawę i na jego ustach pojawia się
uśmiech zadowolenia. – W końcu jesteś
restauratorką…
– Nie odpowiadam na zaczepki – odcinam się,
demonstrując swoją wyższość.
Między nami trwa wciąż ożywiona dyskusja:
który z naszych zawodów jest ważniejszy
Strona 16
16/440
i bardziej potrzebny – ja konserwuję przeszłość,
a on projektuje przyszłość. To dwa przeciwległe
bieguny i nasza debata najprawdopodobniej nigdy
nie zostanie rozstrzygnięta.
– Co robimy wieczorem? – pytam, maczając
w herbacie ciasteczko ryżowe.
– Nie wiem, kochanie… Nie wiem nawet,
o której skończę w pracowni – odpowiada
roztargniony, nie odrywając nawet oczu od tabletu.
– Ech, ci architekci wizjonerzy, którzy projek-
tują przyszłość, a nie potrafią wybiec myślami do
siódmej wieczorem… – komentuję szeptem, nad-
gryzając ciasteczko i starając się ukryć sar-
kastyczny uśmieszek.
Nie odpowiadam na zaczepki, ale jeśli trafi się
okazja, nie rezygnuję z małych uszczypliwości.
Filippo podnosi w końcu wzrok znad ekranu.
Punkt dla mnie.
Targam go za włosy, wiedząc, że to
doprowadzi go do ostateczności. I rzeczywiście –
Strona 17
17/440
przechyla się w moją stronę, chwyta mnie za ramię
i unieruchamia mi je za plecami:
– Dobrze, Bibi, sama tego chciałaś.
Drugą ręką łaskocze mnie po żebrach i u pod-
stawy szyi, a ja zaczynam się śmiać i ciskać jak
węgorz. Nie wytrzymuję: natychmiast proszę
o litość. Nagle Filippo puszcza mnie i spogląda na
zegarek.
– Cholera, strasznie już późno! – w mgnieniu
oka wyłącza iPad i odkłada go do futerału, jakby to
była jakaś relikwia.
– Lecę się przebrać – mówię, uświadomiwszy
sobie, że jestem wciąż w piżamie. – Jeśli
poczekasz, wyjdziemy razem.
– Nie mogę, Bibi – wzdycha, rozkładając ręce.
– Za pół godziny muszę być w pracowni. Mam
spotkanie z klientem. Wyznaczył taką wczesną
porę, niech go diabli…
– OK – kiwam głową, starając się wzbudzić
jego litość smutną, zrezygnowaną minką, którą
robię, kiedy chcę go rozczulić. – Więc idź… a ja
Strona 18
18/440
będę musiała radzić sobie sama… – mówię płaczli-
wym głosem.
– Cóż, może już się nauczyłaś, jak działa metro
– kpi.
No właśnie, być może Filippo ma rację, brak
mi harcerskiego zmysłu orientacji – prawdę
mówiąc, zdradzam wyraźną skłonność do gubienia
się i wsiadania do niewłaściwych środków trans-
portu – ale przejście od kompaktowej Wenecji do
chaotycznego Rzymu jest chyba okolicznością ła-
godzącą, prawda?
– Głupek! – krzywię się i przyciągam go do
siebie. – Miłego dnia – szepczę, zbliżając do jego
ust swoje.
– Do zobaczenia wieczorem, Bibi. – Jego po-
całunek pozostawia mi w ustach przepyszny smak
kawy zmieszanej z pastą do zębów.
Dzień zaczął się dobrze, a teraz ruszam w kierunku
stacji metra zdecydowanym krokiem, jakbym mi-
ała wyzwać na pojedynek groźnego przeciwnika.
Strona 19
19/440
Ale dam radę, wiem to, choć słońce, teraz już
wysoko na niebie, mówi mi jasno, żebym zwolniła
i cieszyła się spacerem. EUR to nowoczesna dziel-
nica. Żywa zieleń skwerów przeplata się z asfaltem
chodników i betonem budynków, dając, wbrew
chaotycznemu ruchowi ulicznemu, poczucie rac-
jonalnego spokoju. Dla mnie, przyzwyczajonej do
zupełnie innego pejzażu miejskiego – pustych
placyków, tramwajów wodnych, które przyjeżdża-
ją, kiedy chcą, mostów, przez które przelewają się
tłumy turystów – wszystko jest nowe i nadal
w drodze z domu do pracy cały czas rozglądam się
dookoła. Schodzę do metra i bez wahania zagłę-
biam się w tunel prowadzący w kierunku Rebibbii.
Boję się zawsze, że coś mi się pomyli: tu pod
ziemią wszystko jest takie poplątane. Nieraz już
zdarzyło mi się zgubić, ale największą pomyłką
był telefon o pomoc do Filippa: po tym jedynym,
rozpaczliwym SOS pozostanę przedmiotem jego
żartów już (chyba) do końca życia.
Strona 20
20/440
Czekając na metro, siadam na jednej ze stoją-
cych na peronie metalowych ławek. Obserwuję
ludzi wokół siebie i staram się odgadnąć, dokąd
jadą i gdzie pracują. To gra, w którą grałyśmy
z Gaią jako małe dziewczynki, wracając vaporetto
ze szkoły. Ciekawe, co ona w tej chwili kom-
binuje. Wyobrażam sobie, jak mknie po ulicach
Wenecji w sukience i butach od Jimmiego Choo
z obcasem dwunastką, towarzysząc kolejnej ja-
pońskiej milionerce w wyczerpującej sesji poran-
nego shoppingu. Mimo że często się kontaktujemy,
bardzo mi jej brakuje: jej szczerego uśmiechu,
soczystych określeń, gwałtownych uścisków,
nawet jej tyranii w kwestii mody i stylu. Jej przy-
jaźń to chyba jedyny związany z Wenecją aspekt,
za którym naprawdę tęsknię. Od całej reszty – nie
licząc oczywiście rodziców – chcę się jak najszyb-
ciej uwolnić. Gdy myślę, że dokładnie za pięć dni
skończę trzydzieści lat, nie chce mi się w to wi-
erzyć. Zdmuchnę swoje trzydzieści świeczek
w Rzymie i na myśl o tym wpadam w euforię.