6987

Szczegóły
Tytuł 6987
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6987 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6987 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6987 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jos� Carlos Somoza Jaskinia filozof�w La caverna de las ideas Prze�o�y�a: Agnieszka Rurarz Wydanie oryginalne: 2000 Wydanie polskie: 2003 Istnieje bowiem rozumowanie oparte na prawdziwych przes�ankach zwalczaj�ce ka�dego, kto by si� wa�y� porusza� w pi�mie cho�by najdrobniejsze zagadnienie z zakresu tych spraw. Rozumowanie to ju� i poprzednio niejednokrotnie przeze mnie by�o wy�o�one, niemniej jednak trzeba, jak si� zdaje, przed�o�y� je teraz na nowo. Ka�dy poszczeg�lny przedmiot posiada trzy przedstawienia, na kt�rych wiedza o nim bezwarunkowo opiera� si� musi; czwartym jest w�a�nie ona � owa wiedza o przedmiocie. Jako co� pi�tego nale�y przyj�� to, co jest samym przedmiotem poznania i rzeczywist� oczywisto�ci�. Pierwszym wi�c jest nazwa, drugim okre�lenie, trzecim obraz... Platon, List si�dmy (Platon Listy, prze�o�y�a Maria Maykowska) Rozdzia� I* *Brak pierwszych pi�ciu linijek. Montalo w swoim wydaniu tekstu oryginalnego stwierdza, �e papirus by� w tym miejscu urwany. Zaczynam m�j przek�ad Jaskini filozof�w od pierwszego zdania z tekstu Montala, kt�ry to tekst jest jedynym, jakim dysponujemy. (Przypis T�umacza). Cia�o po�o�ono na kruchych brzozowych noszach. Klatka piersiowa i brzuch by�y jedn� miazg�, pobrudzone piachem rany i g��bokie zadrapania zia�y zakrzep�� krwi�; g�owa i ramiona wygl�da�y nieco lepiej. Jeden z �o�nierzy zdj�� okrywaj�c� cia�o p�acht�, �eby Aschylos m�g� dokona� ogl�dzin, a wtedy gapie zacz�li podchodzi� bli�ej, najpierw nie�mia�o, potem t�ocz�c si�, by z bliska obejrze� makabryczne szcz�tki. Ch��d je�y� granatow� sk�r� nocy, boreasz rozwiewa� z�ote czupryny pochodni, ciemne fa�dy chlamid i g�ste kity na he�mach �o�nierzy. Cisza mia�a oczy szeroko otwarte: spojrzenia skupi�y si� na straszliwej obdukcji; przy �wietle lampy, kt�r� niewolnik trzyma� w bliskiej odleg�o�ci, os�aniaj�c j� przed porywistym wiatrem, Aschylos ruchami akuszerki rozdziela� brzegi ran b�d� zag��bia� palce w potwornych jamach z tak� sam� uwag�, z jak� czytelnik przesuwa palcem wskazuj�cym po znakach na papirusie. Jedynie Chandalos Starszy co� ci�gle m�wi�; wcze�niej, gdy �o�nierze zjawili si� z cia�em, obchodzi� ulice, budz�c wszystkich s�siad�w; jeszcze nie przebrzmia�o w nim echo w�asnego krzyku. Ch��d zdawa� si� mu nie dokucza�, mimo �e by� prawie nagi; ku�tykaj�c, obchodzi� kr�g m�czyzn, ci�gn�c za sob� bezw�adn� lew� stop�, zako�czon� jednym, poczernia�ym paznokciem satyra, wyci�ga� chude jak szczapy ramiona i wspieraj�c si� na s�siadach, wo�a�: � To b�g... Sp�jrzcie tylko na niego! Tak schodz� z Olimpu bogowie... Nie wa�cie si� go tkn��! Czy� wam nie m�wi�em? To b�g... Przysi�gnij, Kalimachu! Przysi�gnij, Euforbosie! Pot�n� bia�� czupryn� starca, sp�ywaj�c� w nie�adzie z kanciastej g�owy niczym przed�u�enie jego szale�stwa, rozwiewa� wiatr, zas�aniaj�c mu w po�owie twarz. Nikt jednak nie zwraca� na niego zbytniej uwagi; ludzie woleli patrze� na nieboszczyka ni� na szale�ca. Kapitan stra�y granicznej, kt�ry wyszed� z najbli�szego domostwa w towarzystwie dw�ch �o�nierzy, kilkakrotnie poprawi� sobie he�m z d�ug� kit�, uwa�a� bowiem, �e gawiedzi nale�y demonstrowa� wojskowe insygnia. Spod ciemnej przy�bicy przyjrza� si� wszystkim obecnym, po czym, ledwo rzuciwszy okiem na Chandalosa, wskaza� na� z oboj�tno�ci� r�wn� tej, z jak� przegania�by much�. � Ka�cie mu zamilkn��, na Zeusa! � powiedzia�, nie zwracaj�c si� w�a�ciwie do �adnego z dw�ch �o�nierzy. Jeden z nich podszed� do starca, uni�s� dzid�, po czym jednym poziomym ruchem uderzy� w pomarszczony papirus podbrzusza. Chandalos zach�ysn�� si� w p� s�owa i zgi�� si�, nie wydawszy g�osu, niczym k�os na wietrze. Le�a� skulony na ziemi, poj�kuj�c. Ludzie przyj�li z ulg� nasta�� nagle cisz�. � Twoja opinia, medyku? Medyk Aschylos zwleka� z odpowiedzi�, nie podni�s� nawet wzroku na kapitana. Nie znosi�, gdy zwracano si� do niego tak w�a�nie: �medyku�, a ju� tym bardziej tym tonem, w kt�rym kry�a si� pogarda dla wszystkich opr�cz samego siebie. Aschylos nie by� wojskowym, wywodzi� si� jednak z dawnego arystokratycznego rodu i otrzyma� staranne wykszta�cenie: zna� doskonale Aforyzmy, stosowa� w pe�nym zakresie Przysi�g� i po�wi�ci� wiele czasu studiom na wyspie Kos, ucz�c si� �wi�tej sztuki Asklepiad�w oraz uczni�w i spadkobierc�w Hipokratesa. Nie by� zatem kim�, kogo kapitan stra�y granicznej m�g� �atwo upokorzy�. Poza tym czu� si� ura�ony: �o�nierze przebudzili go wszak o �wicie, o nie wiadomo kt�rej dok�adnie godzinie, a�eby w ciemno�ciach, na �rodku ulicy, obejrza� zw�oki tego m�odzie�ca zniesionego na noszach ze wzg�rza Likawitu zapewne tylko po to, �eby mogli sporz�dzi� stosowny raport. Tylko �e on, Aschylos, jak wszyscy doskonale wiedz�, nie jest lekarzem zmar�ych, lecz �ywych, zatem w jego opinii to niegodne zadanie dyskredytuje jego zaw�d. Oderwa� r�ce od poszarpanych bok�w nieboszczyka, poci�gaj�c grzyw� krwawej cieczy; s�u��cy spiesznie wytar� je p��tnem zwil�onym �wie�� �r�dlan� wod�. Dwukrotnie przep�uka� gard�o, zanim odezwa� si� w te s�owa: � Wilki. Prawdopodobnie zaatakowa�o go g�odne stado. �lady z�b�w i pazur�w... Nie ma serca. Wyszarpa�y je. Zosta�a po nim pusta, jeszcze ciep�a jama. Zmierzwiony groz� pomruk przebieg� przez wargi zebranych. � Sam s�ysza�e�, Hemodorze � szepn�� kto�. � Wilki. � Nale�a�oby co� zrobi� � odpar� zagadni�ty. � Om�wimy spraw� w Zgromadzeniu. � Matk� ju� poinformowano � oznajmi� kapitan, zdecydowanym tonem ucinaj�c komentarze. � Nie chcia�em podawa� jej szczeg��w, wie jedynie, �e syn zgin��. I nie zobaczy jego cia�a, p�ki nie przyb�dzie Daminos z Chalkobionu: to obecnie jedyny m�czyzna w rodzinie i to on powie, co nale�y uczyni� � ci�gn�� mocnym g�osem cz�owieka nawyk�ego do pos�uchu, stoj�c w rozkroku, z r�kami w fa�dach tuniki. Zachowywa� si�, jakby przemawia� do �o�nierzy, cho� by�o jasne, �e s�ucha go tylko gawied�. � Co do nas � sko�czyli�my! A zwracaj�c si� do grupy cywili, doda�: � Obywatele, rozejd�cie si� do dom�w! Nie ma nic wi�cej do ogl�dania. Postarajcie si� zasn��, je�li zdo�acie... Jeszcze p� nocy przed wami. Tak jak pod wp�ywem kapry�nego wiatru rozwichrza si� g�sta czupryna, w kt�rej ka�dy w�os sterczy wtedy w innym kierunku, tak rozchodzi� si� �w skromny t�um, przy czym jedni szli pojedynczo, inni w grupach, jedni rozprawiaj�c o strasznym zdarzeniu, inni w milczeniu. � To jasne, Hemodorze, od wilk�w roi si� na Likawicie. S�ysza�em, �e zaatakowa�y ju� wielu wie�niak�w. � A teraz... tego biednego m�odzie�ca! Musimy poruszy� t� spraw� w Zgromadzeniu... Jaki� m�czyzna, niski i bardzo t�gi, nie pod��y� za innymi. Sta� przy stopach nieboszczyka, wpatruj�c si� w niego spokojnie spod wp�przymkni�tych powiek; jego okr�g�a, cho� niebrzydka twarz by�a zupe�nie oboj�tna. Wygl�da�, jakby spa� na stoj�co. Rozchodz�cy si� ludzie mijali go, potr�cali i nie zwracali na� uwagi, jakby chodzi�o o kolumn� czy kamie�. Podszed� w ko�cu jeden z �o�nierzy: � Id�cie do domu, obywatelu. S�yszeli�cie rozkaz kapitana. M�czyzna nawet na niego nie spojrza� i nadal wpatrywa� si� w ten sam punkt, g�adz�c jednocze�nie grubymi palcami ko�ce szpakowatej, starannie przyci�tej brody. My�l�c, �e ma do czynienia z g�uchym, �o�nierz szturchn�� go silnie, podnosz�c g�os: � Do ciebie m�wi�! Nie s�ysza�e�, co kaza� nasz kapitan? Id� do domu! � Przepraszam � odezwa� si� m�czyzna tonem, z kt�rego nader jasno wynika�o, �e interwencja �o�nierza w og�le go nie obesz�a. � Ju� id�. � Na co tak patrzysz? M�czyzna dwukrotnie zamruga� powiekami i oderwa� wzrok od cia�a, kt�re drugi �o�nierz w�a�nie zakrywa� p�acht�. � Na nic. Zastanawia�em si� � odpar�. � Wi�c zastanawiaj si� we w�asnym ��ku. � Masz racj� � przyzna� m�czyzna. Wygl�da�, jakby zbudzi� si� z kr�tkotrwa�ej drzemki. Rozejrza� si� wok� i powoli ruszy� przed siebie. Wszyscy ciekawscy ju� si� rozeszli, tak�e Aschylos, kt�ry wymienia� jakie� opinie z kapitanem stra�y, wydawa� si� zdecydowany znikn�� natychmiast, gdy tylko rozm�wca da mu szans�. Nawet stary Chandalos, jeszcze zgi�ty z b�lu i poj�kuj�cy, poganiany kopniakami �o�nierzy, oddala� si� na czworakach w poszukiwaniu jakiego� ciemnego k�ta, w kt�rym m�g�by sp�dzi� reszt� nocy, �ni�c o w�asnym szale�stwie; jego bia�a d�uga grzywa nabiera�a �ycia w podmuchach wiatru, je�y�a si� na plecach, podnosi�a si� nast�pnie w bez�adnym splocie �nie�nobia�ych w�os�w na g�owie i w bia�ej kicie rozwiewanej na wszystkie strony. Ciemna, lamowana z�otem czupryna Nocy wi�a si� leniwie nad wyra�nymi zarysami Partenonu, niczym ci�kie sploty w�os�w m�odej dziewczyny.* * Zwraca uwag� nadu�ywanie w tek�cie metafor zwi�zanych z �czupryn�� albo �grzyw� w�os�w�; mo�liwe, �e maj� one wskazywa� na obecno�� eidesis, ale to jeszcze nie jest pewne. Montalo chyba nie zwr�ci� na to uwagi, bo o niczym nie wspomina w swoich notatkach. (Przypis T�umacza). T�gi m�czyzna, kt�ry zdawa� si� wyrwany przez �o�nierza ze snu, nie zag��bi� si�, jak pozostali, w g�szcz ulic dolnej dzielnicy miasta, tylko z wahaniem, jakby zastanawiaj�c si� nad czym�, powoli okr��y� skwerek, po czym skierowa� kroki ku domowi, z kt�rego chwil� wcze�niej wyszed� kapitan stra�y, a z kt�rego teraz dochodzi�y � s�ycha� je by�o wyra�nie � �a�obne lamenty. Nawet w mrokach powoli ju� ust�puj�cej nocy dom zdradza� mieszka�c�w o niez�ej sytuacji finansowej: by� du�y, dwupi�trowy, otoczony rozleg�ym ogrodem i niewysokim ogrodzeniem. Dwuskrzyd�owe, obramowane doryckimi kolumnami drzwi wej�ciowe, do kt�rych wiod�y niskie schodki, by�y otwarte. Na stopniach, pod wisz�c� na �cianie pochodni�, siedzia� ma�y ch�opiec. Kiedy m�czyzna podszed� do wej�cia, w drzwiach stan�� starzec odziany w szar� tunik� niewolnik�w. Chwia� si� na nogach i przybysz s�dzi� pocz�tkowo, �e cz�owiek ten jest albo pijany, albo sparali�owany: dopiero p�niej spostrzeg�, �e gorzko p�acze. Starzec nawet na niego nie spojrza�; kryj�c twarz w brudnych d�oniach, zmierza� ogrodow� alejk� ku opieku�czemu pos��kowi Hermesa i be�kota� niewyra�nie zdania bez zwi�zku. Czasem da�o si� dos�ysze�: �Moja pani!� albo �Co za nieszcz�cie!�. M�czyzna patrzy� na niego chwil�, a potem zwr�ci� si� do ch�opca, kt�ry obserwowa� go, nie okazuj�c cienia nie�mia�o�ci; siedzia� wci�� na stopniach, obejmuj�c kolana szczup�ymi ramionami. � S�u�ysz w tym domu? � zapyta�, pokazuj�c mu zardzewia�y kr��ek obola. � Tak, ale r�wnie dobrze m�g�bym s�u�y� w twoim. M�czyzn� zdumia�a ta szybka odpowied� i wyzywaj�ca pewno�� siebie w g�osie. Oceni� wiek ch�opca na nie wi�cej ni� dziesi�� lat. Czo�o mia� przewi�zane kawa�kiem materia�u, co jako tako u�adza�o wymykaj�ce si�, rozczochrane jasne pukle; no, mo�e niezupe�nie jasne, raczej barwy miodu, zreszt� z trudem da�o si� okre�li� w�a�ciwy kolor tej czupryny w �wietle pochodni. Twarz, drobna i blada, nie wskazywa�a na pochodzenie lidyjskie czy fenickie, przywodzi�a raczej na my�l przodk�w p�nocnych b�d� trackich; �mia�e spojrzenie spod przymru�onych powiek i asymetryczny u�miech zdradza�y inteligencj�. Mia� na sobie jedynie szar� tunik� niewolnik�w, ale mimo go�ych n�g i ramion nie sprawia� wra�enia, �e marznie. Zr�cznie z�apa� obola i ukry� go w fa�dach tuniki. Nie podnosi� si� jednak, wywijaj�c nagimi stopami. � Teraz potrzebuj� tylko jednej przys�ugi � odezwa� si� m�czyzna � �eby� powiadomi� twoj� pani�, �e jestem. � Moja pani nikogo nie przyjmuje. Jaki� wysoki �o�nierz, kapitan stra�y, by� u niej z wiadomo�ci�, �e jej syn nie �yje. Teraz rwie w�osy z g�owy i wykrzykuje imiona bog�w, �eby ich przeklina�. I jak gdyby na poparcie jego s��w z g��bi domu doszed� nagle d�ugi, ch�ralny lament. � To jej niewolnice � wyja�ni� niespeszony ch�opiec. � Pos�uchaj � odezwa� si� m�czyzna. � Zna�em m�a twojej pani... � By� zdrajc� � przerwa� mu ch�opiec. � Zgin�� dawno temu, skazany na �mier�. � Tak, dlatego w�a�nie zgin��: bo skazano go na �mier�. Ale mnie twoja pani dobrze zna, a skoro ju� przyszed�em, chcia�bym jej z�o�y� kondolencje � doby� spo�r�d fa�d tuniki drugiego obola, kt�ry przeszed� z r�k do r�k r�wnie szybko jak pierwszy. � Id� i powiedz jej, �e przyby� Herakles Pontor. Je�li nie �yczy sobie mnie widzie�, odejd�. Ale id� i powiedz jej to. � P�jd�. Ale jak ci� nie przyjmie, mam ci zwr�ci� obole? � Nie, s� ju� twoje. A dostaniesz jeszcze jednego, je�li zostan� przyj�ty. Ch�opiec podni�s� si� natychmiast. � Na Apollina, umiesz robi� interesy! � i znikn�� w ciemnej sieni. Rozwichrzona czupryna chmur na nocnym niebie prawie nie zmieni�a kszta�tu w czasie, gdy Herakles czeka� na odpowied�. Miodowe w�osy ch�opca szybko wynurzy�y si� z ciemno�ci. � Daj trzeciego obola � za�mia� si�. Korytarze wewn�trz domu ��czy�y si� ze sob� kamiennymi �ukami, kt�re wygl�da�y jak olbrzymie, otwarte gardziele, tworz�ce mroczny labirynt. Ch�opiec przystan�� w ciemno�ciach po�rodku jednego z nich, by umie�ci� na �cianie pochodni�, kt�r� dot�d o�wietla� drog�. Uchwyt znajdowa� si� jednak zbyt wysoko i chocia� ma�y niewolnik nie prosi� o pomoc, i sam, staj�c na palcach, stara� si� go dosi�gn��, Herakles wzi�� od niego pochodni� i �agodnym ruchem umie�ci� j� w �elaznej obr�czy. � Dzi�kuj� � powiedzia� ch�opiec. � Nie jestem jeszcze do�� du�y. � Nied�ugo b�dziesz. Zza �cian dobiega� p�acz i j�ki, echa b�lu p�yn�cego z niewidzialnych ust. Brzmia�o to tak, jakby wszyscy mieszka�cy domu op�akiwali si� nawzajem w jednej chwili. Ch�opiec � kt�rego twarzy Herakles nie m�g� dojrze�, bo szed� on przed nim, drobny i bezbronny niczym owieczka zmierzaj�ca prosto ku otwartej paszczy pot�nej czarnej bestii � te� nagle okaza� wzruszenie. � Wszyscy kochali�my m�odego pana � powiedzia�, nie odwracaj�c si� i nie zatrzymuj�c. � By� bardzo dobry � poci�gn�� nosem, a mo�e westchn��, czy te� g�os mu si� za�ama�, i Herakles przez chwil� zastanawia� si�, czy p�acze. � Kaza� nas bi� tylko wtedy, gdy zrobili�my co� naprawd� z�ego, a starego Ifimacha ani mnie nigdy nie ukara�... Widzia�e� tego niewolnika, kt�ry wychodzi� z domu, jak przyszed�e�? � Niezupe�nie. � To by� w�a�nie Ifimach. By� wychowawc� naszego m�odego pana i wiadomo�� bardzo nim wstrz�sn�a. A po chwili, zni�aj�c g�os, doda�: � Ifimach to dobry cz�owiek, chocia� troch� niem�dry. Dobrze z nim �yj�, cho� w�a�ciwie dobrze �yj� z ka�dym. � Nie dziwi� si�. Doszli do jednego z pokoi. � Zaczekaj tutaj. Pani zaraz przyjdzie. By� to wieczernik bez okien, niezbyt du�y, o�wietlony nieregularnym blaskiem skromnych lamp rozmieszczonych na niewielkich kamiennych wspornikach. Zdobi�y go amfory o szerokich wylewach. Dwie stare sofy raczej nie zaprasza�y do odpoczynku. Zostawszy sam, Herakles poczu� si� nagle przyt�oczony panuj�c� w owej jaskini ciemno�ci�, nieko�cz�cym si� lamentem, a nawet st�ch�ym powietrzem, kt�re wydobywa�o si� sk�d� niczym oddech z ust chorego. Pomy�la�, �e ca�y dom wydaje si� pasowa� do �mierci, tak jak gdyby nie przestano w nim odprawia� codziennych, przed�u�aj�cych si� ceremonii pogrzebowych. Czym tu pachnie? � zastanawia� si�. Rozpacz� kobiety. Pok�j wype�nia� wilgotny zapach smutnych kobiet. � Heraklesie Pontor, to ty? Jaki� cie� stan�� na progu wieczernika. S�abe �wiat�o lamp nie wydobywa�o z mroku twarzy, jedynie � dziwnym przypadkiem � okolice ust. Pierwsze wi�c, co zobaczy� Herakles u Etis, to wargi, kt�re otwar�y si�, by wypu�ci� s�owa; nast�pnie ukaza�o si� czarne wrzeciono, puste oko, kt�re � jak �renica namalowanej figury � zdawa�o si� go obserwowa� z pewnej odleg�o�ci. � Od dawna nie przekracza�e� progu mojego skromnego domu � odezwa�y si� usta i nie czekaj�c na odpowied�, doda�y: � Witaj. � Dzi�kuj� ci. � Tw�j g�os... Wci�� go pami�tam. I twoj� twarz. Ale zapomnienie przychodzi szybko. Nawet gdyby�my widywali si� cz�sto... � Nie widujemy si� cz�sto � przerwa� Herakles. � Rzeczywi�cie: tw�j dom stoi wprawdzie niedaleko mojego, ale ty jeste� m�czyzn�, a ja kobiet�. Jestem despoina, zajmuj� nale�ne mi miejsce samotnej pani domu, a ty przemawiasz na Agorze i wypowiadasz si� w Zgromadzeniu. Ja jestem tylko wdow�. Ty jeste� wdowcem! Oboje jeste�my dobrymi Ate�czykami. Usta zamkn�y si�, a blade wargi zacisn�y, tworz�c delikatn�, krzyw�, ledwie widoczn� lini�. U�miech? Heraklesowi nie�atwo by�o si� domy�li�. Za cieniem Etis pojawi�y si� dwie podtrzymuj�ce j� niewolnice; obie p�aka�y, j�cza�y, a mo�e tylko razem wydawa�y z siebie jaki� dziwny d�wi�k, jakby gra�y na aulosie. Musz� znosi� jej okrucie�stwo, pomy�la�, bo przecie� w�a�nie straci�a jedynego syna. � Sk�adam ci moje kondolencje � zacz��. � Przyjmuj�. � I oferuj� pomoc. W czym tylko potrzebujesz. Od razu zorientowa� si�, �e nie powinien by� tego m�wi�: przekracza� oto ramy swej wizyty, wiedziony pragnieniem, by skr�ci� �w nieko�cz�cy si� dystans, wyrazi� wszystkie lata milczenia w dw�ch s�owach. Usta otworzy�y si�, jakby ma�e, lecz niebezpieczne zwierz�tko, czatuj�ce czy te� drzemi�ce, nagle wyczu�o ofiar�. � Potwierdzasz w ten spos�b swoj� przyja�� z Meragrem � odpar�a sucho � nie musisz nic wi�cej m�wi�. � Nie chodzi o moj� przyja�� z Meragrem... Uwa�am to za sw�j obowi�zek. � C�, obowi�zek � usta zarysowa�y si� (teraz naprawd�) w niewyra�nym u�miechu � �wi�ty obowi�zek, oczywi�cie. M�wisz tak jak zawsze, Heraklesie Pontor. Post�pi�a krok do przodu: �wiat�o odkry�o piramid� jej nosa, policzki � po��obione �wie�ymi zadrapaniami � i czarne w�gle jej oczu. Nie postarza�a si� tak, jak s�dzi� Herakles: zachowa�a, przynajmniej on tak uwa�a�, charakterystyczny styl artysty, kt�ry j� stworzy�. Fa�dy ciemnego peplosu sp�ywa�y �agodnymi falami z jej ramion; jedna r�ka, lewa, gin�a pod szalem; prawa przytrzymywa�a go. I na tej w�a�nie r�ce Herakles dojrza� oznaki wieku, zupe�nie jak gdyby lata sp�yn�y po ramionach kobiety, zabarwiaj�c na ciemno ich ko�ce. W tym, i tylko w tym, szczeg�le, w owych uwidaczniaj�cych si� w�ze�kach i nienaturalnym uk�adzie palc�w, Etis zestarza�a si�. � Dzi�kuj� ci � szepn�a, a w jej g�osie po raz pierwszy da�a si� wyczu� g��boka szczero��, co zaskoczy�o m�czyzn�. � Sk�d tak szybko si� dowiedzia�e�? � Zebra� si� t�um na ulicy, gdy przyniesiono cia�o. Pobudzili si� wszyscy s�siedzi. Rozleg� si� krzyk. Potem drugi. Przez jak�� absurdaln� chwil� Herakles my�la�, �e wydobywa si� on z zamkni�tych ust Etis, jak gdyby j�cza�a do wewn�trz i ca�e jej szczup�e cia�o dr�a�o i dygota�o od tego, co zrodzi�o si� w jej gardle. Ale nagle og�uszaj�cy krzyk spowity w czarne szaty wpad� do pokoju, odepchn�� niewolnice, zgi�ty wp� potoczy� si� od �ciany do �ciany i pad� w k�cie, zwijaj�c si� niczym w ataku �wi�tej choroby. Na koniec przeszed� w nieutulony szloch. � Elea prze�ywa to du�o gorzej � pospieszy�a z wyja�nieniami Etis, jakby chcia�a przeprosi� Heraklesa za zachowanie c�rki. � Tramach by� nie tylko jej bratem, by� te� jej kyrios, jej prawnym obro�c�. Jedynym m�czyzn�, jakiego Elea zna�a i kocha�a... Etis podesz�a do c�rki, kt�ra le�a�a skulona w ciemnym k�cie, jak gdyby pragn�a zaj�� jak najmniej miejsca albo chcia�a znale�� si� w cieniu niczym czarna paj�czyna; twarz ukry�a w d�oniach, oczy i usta mia�a szeroko otwarte, a jej cia�em wstrz�sa� gwa�towny szloch. Etis odezwa�a si�: � Do��, Eleo. Nie powinna� wychodzi� z gynaikeion, wiesz o tym dobrze, zw�aszcza w takim stanie. Okazywa� b�l w ten spos�b przed obcym... jak�e� mo�na? To nie przystoi dobrze urodzonej kobiecie. Wracaj do siebie! � a gdy dziewczyna nie przestawa�a p�aka�, Etis krzykn�a, podnosz�c r�k�: � Nie b�d� ci drugi raz powtarza�! � Niech mi pani pozwoli � poprosi�a jedna z niewolnic i szybko ukl�kn�wszy przy Elei, zacz�a do niej przemawia� czu�ymi s�owami, kt�rych Herakles nie dos�ysza�. Niebawem szloch przeszed� w niezrozumia�y be�kot. Spojrzawszy ponownie na Etis, Herakles zorientowa� si�, �e nie spuszcza ona z niego wzroku. � Co si� w�a�ciwie sta�o? � zapyta�a. � Kapitan stra�y powiedzia� mi tylko, �e pasterz znalaz� cia�o Tramacha u st�p Likawitu... � Medyk Aschylos stwierdzi�, �e to wilki. � Niema�o by trzeba wilk�w, by zagry�� mojego syna! I wiele, by zagry�� ciebie, szlachetna kobieto, pomy�la�. � Bez w�tpienia musia�o ich by� du�o � przyzna�. Etis zacz�a m�wi� z dziwn� delikatno�ci�, nie zwracaj�c si� do Heraklesa, tak jakby modli�a si� w samotno�ci. �wie�e, czerwonawe zadrapania na jej bladej, kanciastej twarzy zn�w nabieg�y krwi�. � Wyszed� dwa dni temu. Po�egna�am si� z nim jak zawsze, jak wcze�niej, nie martwi�c si� o niego; by� ju� przecie� m�czyzn� i potrafi� uwa�a� na siebie. �B�d� polowa� ca�y dzie�, mamo � powiedzia� � przynios� ci pe�n� torb� przepi�rek i drozd�w. Zastawi� sid�a na zaj�ce�. Zamierza� wr�ci� tego samego wieczoru. Nie wr�ci�. Mia�am go za to obsztorcowa�, ale... Usta Etis otworzy�y si� raptownie, gotowe wypowiedzie� jakie� istotne s�owo. Sta�a tak przez moment ze znieruchomia�� szcz�k� i ciemn� elips� gard�a zastyg�� w milczeniu.* Dopiero po chwili przymkn�a delikatnie usta do szeptu: * Metafory i obrazy zwi�zane z �ustami� albo �gard�em�, podobnie jak �krzyki� i j�ki�, zajmuj� (jak uwa�ny czytelnik zapewne ju� dostrzeg�) ca�� drug� po�ow� tego rozdzia�u. Wydaje mi si� oczywiste, �e mamy do czynienia z tekstem eidetycznym. (Przypis T�umacza). � Ale teraz nie mog� sprzeciwia� si� �mierci i gdera� na ni�... bo nie wr�ci po mnie z twarz� mojego syna, �eby mnie prosi� o wybaczenie... O m�j synku kochany! Najl�ejsza czu�o�� jest u niej silniejsza ni� ryk u bohaterskiego Stentora � pomy�la� Herakles z podziwem. � Bogowie s� czasami niesprawiedliwi � powiedzia� mimowolnie, bo tak te� w duchu uwa�a�. � Nie m�w o nich, Heraklesie... Och, nie wymawiaj s�owa: bogowie! � usta Etis dr�a�y z gniewu � To w�a�nie bogowie wpili swe k�y w cia�o mojego syna i u�miechali si�, wyrywaj�c i zjadaj�c jego serce, wdychaj�c z rozkosz� ciep�y zapach krwi! Och, nie, nie m�w o bogach w mojej obecno�ci! Heraklesowi wyda�o si�, �e Etis na pr�no pr�buje uspokoi� sw�j g�os, kt�ry teraz przeszed� w dono�ny krzyk, t�umi�c wszelkie inne odg�osy. Niewolnice odwr�ci�y si� i patrzy�y na swoj� pani�; nawet Elea zamilk�a i s�ucha�a matki z nabo�nym szacunkiem. � Zeus Kronida z�ama� ostatni d�b tego domu, d�b jeszcze zielony! Przeklinam bog�w i ich nie�mierteln� kast�! Jej rozwarte ramiona unios�y si� w ge�cie �mia�ym, bezpo�rednim, niemal dos�ownym. Po chwili opu�ci�a r�ce i zni�aj�c powoli g�os, doda�a z nag�� pogard�: � Najlepsza pochwa�a, jakiej bogowie mog� oczekiwa�, to nasze milczenie! I to w�a�nie s�owo � �milczenie�, zag�uszy� potr�jny lament. Zapad� on w uszy Heraklesa i towarzyszy� mu, gdy opuszcza� nieszcz�sny dom: rytualny lament tria z�o�onego z niewolnic i Elei; przez ich szeroko otwarte usta zdawa� si� wydobywa� jeden g�os, jakby z jednego gard�a, rozbity na trzy r�ne nuty, przejmuj�ce i og�uszaj�ce, i wyrzuca�y z siebie w trzech kierunkach dobyty z trzech garde� �a�obny lament.* * Zdumiewaj�ce, �e Montalo w swej mieni�cej si� erudycj� edycji tekstu oryginalnego nawet nie wspomina o silnej eidesis, kt�r� odznacza si� tekst, przynajmniej w pierwszym rozdziale. Mo�liwe jest jednak r�wnie�, �e nie zna� tego osobliwego zabiegu literackiego. Aby da� zaciekawionemu czytelnikowi przyk�ad i �eby szczerze wyzna�, jak uda�o mi si� odkry� obraz ukryty w tym rozdziale (wszak t�umacz musi by� w przypisach szczery, k�amstwo to przywilej autora), zreferuj� kr�tk� rozmow�, jak� mia�em wczoraj z moj� przyjaci�k� Helen�, kt�r� uwa�am za osob� m�dr� i obdarzon� du�ym do�wiadczeniem. Rozmowa zesz�a nam na ten temat i podniecony opowiedzia�em jej, �e Jaskinia filozof�w, dzie�o, jakie w�a�nie zacz��em t�umaczy�, jest tekstem eidetycznym. Zastyg�a, wpatrzona we mnie, w lewej r�ce trzymaj�c za ogonek czere�ni� z salaterki stoj�cej obok. � Tekstem jakim? � zapyta�a. � Eidesis � wyja�ni�em � to technika literacka wymy�lona przez staro�ytnych pisarzy greckich po to, by umie�ci� w utworze jaki� klucz, tajne, ukryte przes�anie. Polega ona na tym, �e w tek�cie powtarzaj� si� metafory albo s�owa, kt�re, wyizolowane przez uwa�nego czytelnika, utworz� ide� albo obraz niezale�ny od tekstu oryginalnego. Arginus z Koryntu na przyk�ad, uciek�szy si� do eidesis, ukry� ca�kowicie kompletny opis dziewczyny, kt�r� kocha�, w d�ugim wierszu z pozoru po�wi�conym polnym kwiatom. A Epaf z Macedonii... � Szalenie ciekawe � u�miechn�a si�, znudzona � a mo�na wiedzie�, co kryje tw�j anonimowy tekst pod tytu�em Jaskinia filozof�w! � Dowiem si�, jak go przet�umacz� do ko�ca. W pierwszym rozdziale najcz�ciej powtarzaj� si� s�owa: �czupryna�, �grzywa� i �usta� albo �gard�a�, kt�re krzycz� albo rycz�, ale... � �Czupryny� i �gard�a, kt�re rycz��? � przerwa�a Helena � mowa chyba o lwie, prawda? To m�wi�c, zjad�a czere�ni�. Zawsze nienawidzi�em tej kobiecej umiej�tno�ci, by dochodzi� do prawdy bez wysi�ku, najkr�tsz� drog�. Teraz ja zastyg�em, wpatruj�c si� w Helen�. � Lew, to oczywiste... � wyszepta�em. � Ale nie rozumiem � ci�gn�a Helena, nie przejmuj�c si� zbytnio ca�� spraw� � czemu autor uwa�a� ide� lwa za tak tajn�, �e musia� ukry� j� pod postaci�... jak powiedzia�e�? � Eidesis. Dowiemy si�, jak sko�cz� przek�ad. Tekst eidetyczny mo�na poj�� jedynie wtedy, gdy si� go przeczyta od deski do deski � m�wi�c to, my�la�em: �Lew, to oczywiste... Jakim cudem sam na to wcze�niej nie wpad�em?�. � No dobrze � Helena uzna�a rozmow� za zako�czon�, zgi�a d�ugie nogi, kt�re dot�d trzyma�a wyci�gni�te na krze�le, odstawi�a talerz z czere�niami na st� i wsta�a � t�umacz dalej, to zobaczymy. � Co najdziwniejsze, Montalo niczego nie zauwa�y� w oryginalnym r�kopisie... � doda�em. � No to napisz do niego � podsun�a � poczujesz si� lepiej i mo�e co� zyskasz. I chocia� z pocz�tku uda�em, �e nie mam na to ochoty (�eby nie zauwa�y�a, �e oto jednym zdaniem rozwi�za�a wszystkie moje problemy), to w�a�nie uczyni�em. (Przypis T�umacza). Rozdzia� II* *�Osnowa jest nabrzmia�a; przesuwaj�ce si� po powierzchni palce wydaj� mi si� przesi�kni�te olejem; w �rodkowej cz�ci wyczuwalna niejaka mi�kko�� w��kien� � stwierdza Montalo odno�nie skrawk�w papirusu r�kopisu na pocz�tku rozdzia�u drugiego. Czy�by przy jego sporz�dzaniu wykorzystano li�cie pochodz�ce z r�nych ro�lin? (Przypis T�umacza). Niewolnice przygotowa�y do poch�wku cia�o Tramacha, syna wdowy Etis, wedle obowi�zuj�cej ceremonii: odpowiednimi ma�ciami zamaskowano potworne rany, zr�czne palce przesuwa�y si� po poranionej sk�rze, wcieraj�c w ni� esencje i wonno�ci; nast�pnie cia�o zawini�to w mi�kki ca�un i przyobleczono w �wie�e szaty; oblicze pozosta�o odkryte, a szcz�k� podwi�zano mocn� p�acht�, by zapobiec przera�aj�cemu ziewaniu �mierci; pod obrzmia�ym j�zykiem umieszczono obola, by zmar�y mia� czym zap�aci� Charonowi za us�ug�. Potem udekorowano �o�e mirtem i ja�minem i na nim z�o�ono cia�o, stopami do drzwi, by czuwa� przy nim przez ca�y dzie�; czuwa� te� przy zw�okach szary pos��ek Hermesa. U wej�cia do ogrodu sta�o ardanion, naczynie z wod�, kt�re mia�o powiadamia� o tragedii i oczyszcza� przyby�ych po kontakcie z Nieznanym. Z nadej�ciem po�udnia, kiedy okazywanie wsp�czucia przybra�o na sile, naj�te p�aczki zaintonowa�y faluj�c� pie��. Wieczorem zygzakowaty rz�d m�czyzn ustawi� si� wzd�u� ogrodzenia ogrodu; ka�dy z nich czeka� w milczeniu w wilgotnym, ch�odnym cieniu drzew na sw� kolej, by wej�� do domu, przystan�� przy zw�okach i z�o�y� rodzinie kondolencje. Rol� gospodarza pe�ni� Daminos z demu Chalkobion, wuj Tramacha. Mia� niewielki maj�tek w statkach i w kopalniach srebra w Laurionie, a jego obecno�� przyci�gn�a wiele os�b. Jednak niekt�rzy przybyli przez pami�� dla ojca Tramacha, Meragra, kt�rego skazano i ukarano �mierci� za zdrad� demokracji wiele lat wcze�niej, b�d� te� kierowani wsp�czuciem dla wdowy Etis, na kt�r� spad�a nies�awa m�a. Herakles Pontor przyby� wieczorem, postanowi� bowiem wzi�� tak�e udzia� w ekphora, obrz�dku eksportacji, odprawianym zawsze przed wschodem s�o�ca. Powoli i uroczy�cie wkroczy� w ciemny korytarz, wilgotny i ch�odny, przesi�kni�ty powietrzem nabrzmia�ym woni� ma�ci, obszed� cia�o dooko�a, id�c krok w krok za kr�tym szeregiem go�ci, i w milczeniu uca�owa� Daminosa i Etis, kt�ra przyj�a go spowita w czarny peplos i szal z ogromnym kapturem. Oboje milczeli. Jego poca�unek by� jednym z wielu. Posuwaj�c si� powoli, spostrzega� m�czyzn, kt�rych zna�, i takich, kt�rych nie zna�; byli tam: szlachetny Praksynoe z synem, szalenie przystojnym Antysem, o kt�rym wiedziano, �e zalicza� si� do najlepszych przyjaci� Tramacha, Isifenes i Elialtes, dwaj ciesz�cy si� szacunkiem kupcy, kt�rzy bez w�tpienia przybyli tu dla Daminosa, a tak�e Menechmos, kt�rego obecno�� by�a pewnym zaskoczeniem; tego poet�-rze�biarza, ubranego z charakterystyczn� dla niego niedba�o�ci�, bawi�o, �e �amie protok�, szepc�c co� do Etis. Tu� przed wyj�ciem Heraklesowi wyda�o si�, �e w wilgotnym ch�odzie ogrodu, w t�umie m�czyzn czekaj�cych jeszcze na wej�cie, dostrzega kr�p� posta� filozofa Platona; domy�li� si�, �e przyby� on przez pami�� na sw� dawn� przyja�� z Meragrem. Jakim� pot�nym, spiralnym stworem wydawa�a si� grupa, kt�ra wyruszy�a na cmentarz Drog� Panatenajsk�: jego g�ow� stanowi�o ko�ysz�ce si� cia�o niesione przez czterech niewolnik�w; z ty�u kroczy�a najbli�sza rodzina � Daminos, Etis i Elea, pogr��eni w b�lu i milczeniu � oraz odziani w czarne tuniki m�odzie�cy z aulosami, kt�rzy czekali na pocz�tek obrz�du, by zacz�� gra�; na ko�cu sz�y cztery p�aczki w bia�ych peplosach. Korpus stanowili przyjaciele i znajomi id�cy w dw�ch rz�dach. Orszak wyszed� z Miasta przez bram� Dipylon i wkroczy� na �wi�t� Drog�, oddalon� od �wiate� domostw, posuwaj�c si� wolno w wilgotnej i ch�odnej wieczornej mgle. Kamienie z Keramejkos zdawa�y si� chwia� w �wietle pochodni: co rusz ukazywa�y si� pos�gi bog�w i bohater�w pokryte delikatnym olejkiem nocnej rosy, wysokie stele z inskrypcjami, zdobne w wizerunki zmar�ych i urny o grubych konturach, w�r�d kt�rych p�o�y� si� bluszcz. Niewolnicy ostro�nie z�o�yli cia�o na stosie pogrzebowym. Aulosy przeszy�y powietrze faluj�c� nut�. P�aczki jak na komend� rozdar�y szaty w chwili, gdy ch�odno zaintonowa�y rozko�ysan� pie��. Zacz�a si� uczta na cze�� bog�w Podziemi. Ludzie rozeszli si�, by m�c lepiej obserwowa� obrz�dy: Herakles wybra� towarzystwo olbrzymiego pos�gu Perseusza; odci�ta g�owa Meduzy, kt�r� heros trzyma� za w�owe sploty, znajdowa�a si� na wysoko�ci jego twarzy i zdawa�a si� patrze� na� pustymi oczami. Przebrzmia�y pie�ni, wypowiedziano ostatnie s�owa i z�ote g�owy czterech pochodni pochyli�y si� ku brzegom stosu: wielotwarzowy P�omie� wzni�s� si� w g�r�, zgi��, a jego liczne j�zyki falowa�y w ch�odnym i wilgotnym powietrzu Nocy.* * �Ch��d� i �wilgo�, podobnie jak �faluj�cy�, �zygzakowaty� ruch wraz ze wszystkimi synonimami wyra�nie tworz� eidesis w tym rozdziale. Mog�oby chodzi� po prostu o obraz morza (rzecz bardzo charakterystyczna dla Grek�w). Ale co z tak powtarzaj�c� si� cech� jak �obrzmia�y�? Id�my dalej. (Przypis T�umacza). M�czyzna kilkakrotnie zastuka� w drzwi. Nikt nie otwiera�, wi�c zastuka� ponownie. Na ciemnym ate�skim niebie zacz�y si� burzy� wielog�owe chmury. W ko�cu drzwi si� otwar�y i ukaza�a si� w nich pozbawiona rys�w bia�a twarz, spowita w d�ugi, czarny ca�un. Zaskoczony, niemal przera�ony m�czyzna zawaha� si�, nim powiedzia�: � Pragn� si� widzie� z Heraklesem Pontor, zwanym Tropicielem Tajemnic. Posta� w milczeniu umkn�a w cie�, wi�c m�czyzna, wci�� niepewny, wszed� do domu. Na zewn�trz s�ycha� by�o nadal nieregularny pomruk grzmot�w. Herakles Pontor siedzia� przy stole w swym niewielkim pokoju; sko�czy� czyta� i z roztargnieniem wpatrywa� si� w kr�t� trajektori� szczeliny biegn�cej od sufitu ku �rodkowi �ciany frontowej, gdy nagle drzwi otwar�y si� z wolna i w progu stan�a Ponsyka. � Mamy go�cia � rzek� Herakles, odgaduj�c harmonijne, faluj�ce ruchy szczup�ych r�k i zr�cznych palc�w ukrytej pod mask� niewolnicy. � M�czyzna. Chce mnie widzie� � obydwie r�ce porusza�y si� teraz razem; dziesi�� opuszk�w palc�w rozmawia�o w powietrzu. � Tak, wpu�� go. Przybysz by� wysoki i szczup�y, otulony w skromny we�niany p�aszcz, usiany nabrzmia�ymi �uskami nocnej rosy. Jego pi�knie sklepiona g�owa ostentacyjnie �wieci�a �ysin�, a starannie przyci�ta siwa broda zdobi�a doln� cz�� twarzy. Z oczu bi�a jasno��, ale zmarszczki wok� nich zdradza�y wiek i zm�czenie. M�czyzna nie m�g� oderwa� wzroku od wci�� milcz�cej Ponsyki, po jej odej�ciu zwr�ci� si� do Heraklesa: � Czy twoja s�awa jest zas�u�ona? � A co o mnie m�wi�? � �e Tropiciele Tajemnic umiej� czyta� w ludzkich twarzach i w wygl�dzie rzeczy, tak jakby to by�y zapisane stronice. �e znaj� j�zyk pozor�w i potrafi� to t�umaczy�. To dlatego twoja s�u��ca zas�ania twarz mask� pozbawion� rys�w? Herakles, kt�ry podni�s� si�, by wzi�� pater� z owocami i puchar wina, u�miechn�� si� lekko i rzek�: � Na Zeusa, nie ja zaprzecz� tej opinii, ale moja s�u��ca zas�ania twarz bardziej ze wzgl�du na m�j spok�j ni� na w�asny; kiedy by�a niemowl�ciem, zosta�a porwana przez lidyjskich rozb�jnik�w, kt�rzy w jak�� noc zbiorowego pija�stwa zabawiali si� przypalaniem jej twarzy i wyrywaniem j�zyka... Pocz�stuj si� owocami, je�li masz ochot�... Zdaje si�, �e jeden ze zb�jc�w ulitowa� si� nad ni�, albo mo�e wyczu� jaki� interes, i zaopiekowa� si� ni�. Potem sprzeda� jako niewolnic� do pos�ug domowych. Sam kupi�em j� na targu dwa lata temu. Podoba mi si�, bo jest milcz�ca jak kot, a po�yteczna jak pies, ale nie mog� patrze� na jej zeszpecon� twarz... � Rozumiem � odezwa� si� go�� � �al ci jej. � Nie, nie o to chodzi � zaoponowa� Herakles � po prostu rozprasza moj� uwag�. Bywa, �e moje oczy zbyt cz�sto ulegaj� pokusie, by patrze� na wszystko, co widz�: zanim przyszed�e�, na przyk�ad, wpatrywa�em si� w zamy�leniu w zarys tej ciekawej szczeliny w �cianie, w jej bieg i dop�ywy, w jej �r�d�o... A �e oblicze mojej s�u��cej jest takim spiralnym, niesko�czonym w�z�em szczelin, nieustann� zagadk� dla mego nienasyconego wzroku, postanowi�em wi�c je zas�oni� i zmusi�em j�, by stale nosi�a t� pozbawion� rys�w mask�. Lubi�, gdy otaczaj� mnie rzeczy proste: prostok�t sto�u, kr�g�o�� kielich�w... regularne geometrie. Moja praca to co� dok�adnie przeciwnego: rozszyfrowywanie rzeczy skomplikowanych. Ale si�d�, prosz�, wygodnie na sofie... W tej paterze masz �wie�e owoce, �wietne s� zw�aszcza s�odkie figi. Uwielbiam figi, ty nie? Mog� ci� tak�e pocz�stowa� kieliszkiem czystego wina... M�czyzna, kt�ry s�ucha� spokojnej przemowy Heraklesa z narastaj�cym zdumieniem, rozpar� si� na sofie. Cie� jego �ysej g�owy w �wietle stoj�cej na stole oliwnej lampki rysowa� si� na �cianie tu� nad nim niczym idealna kula. Cie� g�owy Heraklesa � gruby, sto�kowaty pie� poro�ni�ty u szczytu kr�tkim, szarawym mchem w�os�w � si�ga� sufitu. � Dzi�kuj�. Na razie wystarczy mi sofa � stwierdzi�. Herakles wzruszy� ramionami, odsun�� le��cy na stole stos papirus�w, podsun�� pater� z owocami, sam tak�e usiad� i si�gn�� po fig�. � W czym mog� ci pom�c? � zapyta� uprzejmie. Z oddali dobieg� chrapliwy grzmot. Po kr�tkiej chwili milczenia m�czyzna odezwa� si�: � Tak naprawd� nie wiem. S�ysza�em, �e rozwi�zujesz tajemnicze sprawy. Mam w�a�nie tak�. � Poka� mi j� � odpar� Herakles. � Co? � Poka� mi tajemnic�. Rozwi�zuj� tylko takie tajemnice, kt�rym mog� si� przyjrze�. To jaki� tekst? A mo�e przedmiot? Na twarzy m�czyzny ponownie odmalowa�o si� zdumienie � uni�s� brwi i otworzy� usta � Herakles tymczasem wytwornym ruchem szcz�k odgryza� g��wk� figi.* * T�umacz� dos�ownie: �g��wk� figi�, cho� nie wiem, co ma na my�li tajemniczy autor. Mo�liwe, �e chodzi o t� najgrubsz� i najbardziej mi�sist� cz�� owocu, ale r�wnie dobrze mo�e to by� cz�� tu� przy ogonku. Mo�liwe te�, �e jest to jedynie literacki zabieg, aby wyeksponowa� s�owo �g��wka�, kt�re zdaje si� powoli dominowa� jako kolejne eidesis. (Przypis T�umacza). � Nie, nic z tych rzeczy � odpar� po chwili milczenia. � Tajemnicza sprawa, z jak� przychodz�, to co�, co by�o, ale czego ju� nie ma. Wspomnienie. Albo raczej idea wspomnienia. � Jak mam co� takiego rozwi�za�? � roze�mia� si� Herakles. � Rozwi�zuj� jedynie to, co mog� zobaczy� na w�asne oczy. Nie wychodz� poza s�owa... M�czyzna spojrza� na niego uwa�nie, jakby z niedowierzaniem. � Za s�owami zawsze kryj� si� Idee, cho�by i niewidzialne* � powiedzia�. � I tylko one si� licz� � kulisty cie� zni�y� si�, gdy m�czyzna pochyli� g�ow�. � My przynajmniej wierzymy w niezale�ne istnienie Idei. Ale mo�e si� przedstawi�: jestem Diagoras z demu Medont, nauczam filozofii i geometrii w szkole w gaju Akademosa. Wiesz, tej, kt�r� zw� �Akademi��. W szkole kierowanej przez Platona. * Niezale�nie od znaczenia, jakie maj� w ca�o�ci wypowiedzi, te ostatnie zdania: �Za s�owami zawsze kryj� si� Idee... I tylko one si� licz�� � wydaj� mi si� przes�aniem autora, podkre�laj�cym obecno�� eidesis. Montalo, jak zwykle, wydaje si� niczego nie zauwa�a�. (Przypis T�umacza). Herakles skin�� g�ow�. � S�ysza�em o Akademii i troch� znam Platona � rzek� � cho� musz� przyzna�, �e ostatnio niecz�sto go widuj�... � Nie dziwi mnie to � odpar� Diagoras � jest nies�ychanie zaj�ty tworzeniem nowej ksi��ki, dialogu o idealnym rz�dzie. Ale nie przyszed�em rozmawia� z tob� o nim, tylko o... o jednym z moich uczni�w. O Tramachu, synu wdowy Etis, o tym m�odzie�cu, kt�rego kilka dni temu zagryz�y wilki... Wiesz, o kim m�wi�? Mi�sista twarz Heraklesa, cz�ciowo o�wietlona �wiat�em lampki, nie wyra�a�a �adnych uczu�. Ach, Tramach by� uczniem w Akademii, pomy�la�, to dlatego Platon przyszed� z�o�y� Etis kondolencje. Ponownie skin�� twierdz�co g�ow�. � Znam jego rodzin�, nie wiedzia�em jednak, �e Tramach by� uczniem w Akademii. � By� � odpar� Diagoras � i to w dodatku dobrym. Stykaj�c opuszki swoich grubych palc�w, Herakles powiedzia�: � A czy ta tajemnicza sprawa, z jak� przychodzisz, wi��e si� z Tramachem? � W rzeczy samej � przyzna� filozof. Herakles przez chwil� trwa� w zamy�leniu. Potem wykona� niepewny ruch r�k�. � Dobrze. Opowiedz mi wszystko najdok�adniej, jak potrafisz, a potem zobaczymy. Spojrzenie Diagorasa z Medontu zatrzyma�o si� na ostrym czubku p�omienia, kt�ry wznosi� si� spiczasto nad knotem lampy; powoli cedzi� s�owa: � By�em jego g��wnym mentorem. I by�em z niego dumny. Tramach posiada� wszystkie szlachetne zalety, jakich Platon wymaga od tych, kt�rzy pragn�liby sta� si� m�drymi stra�nikami miasta: by� pi�kny, jak mo�e by� tylko kto�, kto zosta� pob�ogos�awiony przez bog�w; umia� m�drze dyskutowa�; jego pytania zawsze by�y trafne; zachowanie � przyk�adne; jego duch wibrowa� w harmonii z muzyk�, a smuk�e cia�o ukszta�towa�a gimnastyka. Mia� w�a�nie uzyska� pe�noletno�� i p�on�� z niecierpliwo�ci, by s�u�y� Atenom w armii. Cho� martwi�em si� my�l�, �e szybko opu�ci Akademi�, jako �e wr�y�em mu pewn� karier�, moje serce radowa�o si�, kiedy widzia�em, �e umie ju� wszystko, czego by�em w stanie go nauczy�, i jest a� nadto przygotowany do doros�ego �ycia... Diagoras przerwa�. Po chwili, nie odrywaj�c wzroku od spokojnie ko�ysz�cego si� p�omienia, ci�gn�� dalej zm�czonym g�osem: � I w�wczas, mniej wi�cej miesi�c temu, zacz��em nagle dostrzega�, �e dzieje si� z nim co� dziwnego. Wydawa� si� czym� zmartwiony. Nie by� skupiony w czasie zaj�� jak przedtem, zdawa� si� izolowa� od reszty koleg�w, sta� oparty o �cian� najdalej od tablicy, oboj�tny na las ramion, uniesionych jak g�owy wyrastaj�ce z d�ugich szyj, gdy zadawa�em jakie� pytanie, jak gdyby wiedza przesta�a go interesowa�. Pocz�tkowo nie zwraca�em zbytniej uwagi na takie zachowanie: sam wiesz, �e w tym wieku ma si� rozliczne problemy, �e pojawiaj� si� one i znikaj� do�� szybko. Ale stan ten trwa� nadal. Nawet si� pog��bi�. Cz�sto opuszcza� lekcje, nie przychodzi� te� na gimnastyk�. Niekt�rzy koledzy zauwa�yli t� zmian�, ale tak�e nie wiedzieli, czemu j� przypisywa�. Mo�e by� chory. Postanowi�em porozmawia� z nim sam na sam... bo jeszcze s�dzi�em, �e mo�e ma k�opoty z gatunku tych najpospolitszych, mo�e jest zakochany, wiesz... w tym wieku to cz�ste... � Herakles zdziwi� si�, widz�c, �e na twarz Diagorasa wyp�ywa rumieniec jak u nastolatka; zanim znowu przem�wi�, prze�kn�� �lin�. � Kt�rego� popo�udnia, na przerwie, zasta�em go samego w ogrodzie, przy pos�gu Sfinksa... Ch�opak sta� dziwnie spokojny w�r�d drzew. Zdawa�o si�, �e przygl�da si� kamiennemu stworowi z g�ow� kobiety, z cia�em lwa i orlimi skrzyd�ami, ale jego przed�u�aj�cy si� bezruch � podobny do nieruchomo�ci pos�gu � kaza� s�dzi�, �e my�lami b��dzi gdzie� daleko. Sta� z opuszczonymi wzd�u� cia�a r�kami, z nieco przechylon� g�ow� i z��czonymi kostkami st�p. M�czyzna zaskoczy� go w takiej pozie. By� ch�odny wiecz�r, ale Tramach mia� na sobie jedynie lekk�, kr�tk� jak sparta�skie chitony tunik�, kt�r� rozwiewa� wiatr, obna�aj�c bia�e uda i ramiona. Kasztanowe pukle przewi�zane by�y rzemykiem. Na nogach mia� pi�kne sk�rzane sanda�y. Zaintrygowany m�czyzna podszed� bli�ej; w�wczas ch�opak dostrzeg� go i odwr�ci� si� ku niemu: � Ach, mistrz Diagoras. Byli�cie tutaj... I pocz�� si� oddala�. Ale m�czyzna powiedzia�: � Poczekaj, Tramachu. Chcia�em w�a�nie porozmawia� z tob� sam na sam. Tramach zatrzyma� si�, wci�� odwr�cony ty�em (bia�e nagie �opatki) i z wolna zacz�� si� odwraca�. M�czyzna, kt�ry chcia� okaza� mu swoj� serdeczno��, zorientowa� si�, �e ch�opiec ca�y zesztywnia�, u�miechn�� si� zatem, by go uspokoi�. � Nie masz okrycia? � spyta�. � Troch� za ch�odno na tak lekki str�j. � Nie czuj� ch�odu, mistrzu Diagorasie. M�czyzna czule pog�aska� g�adk� wypuk�o�� mi�ni na lewym ramieniu swego ucznia. � Na pewno? Sk�r� masz lodowat�, m�j biedny ch�opcze... i chyba dr�ysz. Zbli�y� si� bardziej, przepe�niony ufno�ci� p�yn�c� z uczu�, jakie �ywi� wobec ch�opaka, i delikatnym ruchem, niemal matczynym mu�ni�ciem palc�w, odsun�� mu z czo�a kasztanowe loki. Po raz kolejny zachwyci� si� urod� tej nieskazitelnej twarzy, pi�knem oczu miodowej barwy, kt�re obserwowa�y go, mrugaj�c. � Pos�uchaj, synu � rzek�. � Twoi koledzy i ja zauwa�yli�my, �e co� ci dolega. Ostatnio jeste� jaki� inny... � Nie, mistrzu, ja... � Pos�uchaj � powt�rzy� m�czyzna �agodnie, g�aszcz�c g�adk� owaln� twarz ch�opca, ujmuj�c delikatnie jego podbr�dek, tak jak bierze si� w r�ce puchar z czystego z�ota. � Jeste� moim najlepszym uczniem, a mistrz dobrze zna swego najlepszego ucznia. Od niemal miesi�ca wydaje mi si�, �e nic ci� nie interesuje, nie uczestniczysz w naszych dialogach... Poczekaj, nie przerywaj mi... Oddali�e� si� od koleg�w, Tramachu... Co� ci jest, synu, to oczywiste. Powiedz mi tylko co, a przysi�gam na bog�w, �e postaram ci si� pom�c, bo si� mi jeszcze nie brak. Je�li nie chcesz, nic nikomu nie powiem. Masz na to moje s�owo. Zaufaj mi tylko... Br�zowe oczy ch�opca szeroko otwarte � mo�e zbyt szeroko otwarte � wpatrywa�y si� uwa�nie w �renice mistrza. Przez chwil� panowa�a cisza i spok�j. Potem Tramach poruszy� wolno wilgotnymi i ch�odnymi r�owymi wargami, jakby zamierza� co� rzec, ale nic nie powiedzia�. Jego oczy wci�� by�y szeroko otwarte, pa�aj�ce, �renice rozszerzone; wygl�da�y niczym kawa�ki ko�ci s�oniowej z ogromnymi, czarnymi punktami. M�czyzna odkry� co� dziwnego w tych oczach i obserwowanie ich tak go poch�on�o, �e prawie nie zauwa�y�, i� ch�opak cofn�� si� par� krok�w, nie odrywaj�c od niego wzroku, wci�� zesztywnia�y, z zaci�ni�tymi wargami... Po ucieczce ch�opca m�czyzna d�ugo nie rusza� si� z miejsca. � Umiera� ze strachu � odezwa� si� Diagoras po chwili g�uchej ciszy. Herakles wzi�� z misy kolejn� fig�. W oddali b�ysn�o, jakby zygzakiem przebieg� grzechotnik. � Sk�d wiesz? Sam ci to powiedzia�? � Nie. M�wi�em, �e uciek�, zanim zdo�a�em powiedzie� co� wi�cej, tak bardzo by�em zaskoczony. Ale cho� nie mam twojej przenikliwo�ci, by czyta� w ludzkich twarzach, zbyt cz�sto widzia�em strach i my�l�, �e umiem go rozpozna�. U Tramacha by� to strach najbardziej przera�aj�cy, jaki kiedykolwiek widzia�em. Wyziera� wprost z jego oczu. Odkrywszy to, nie wiedzia�em, co robi�. Jakby te oczy zmrozi�y mnie jego strachem. Kiedy si� rozejrza�em wok�, ju� go nie by�o i nie zobaczy�em go wi�cej. Nast�pnego dnia kt�ry� z jego koleg�w powiedzia� mi, �e uda� si� na polowanie. Troch� mnie to zdziwi�o, bo w tym stanie ducha, w jakim go widzia�em poprzedniego wieczoru, nie bardzo si� nadawa� na tego rodzaju wypraw�, ale... � Kto ci powiedzia�, �e poszed� na polowanie? � przerwa� Herakles, wy�awiaj�c g�ow� kolejnej figi spo�r�d t�umu owoc�w, wype�niaj�cych mis� po brzegi. � Eunios, jeden z jego najlepszych przyjaci�. Drugim by� Antys, syn Praksynoego... � Te� ucz�szczali do Akademii? � Tak. � Dobrze. M�w dalej. Diagoras przejecha� d�oni� po g�owie (cie� na �cianie przesun�� si� po obrzmia�ej powierzchni kuli). � Owego dnia chcia�em porozmawia� z Antysem i Euniosem. Zasta�em ich w sali gimnastycznej... R�ce unosz� si�, wij�, bawi� si� deszczem drobnych �usek; smuk�e, wilgotne ramiona; �miechy i �arty t�umione przez szum wody, zaci�ni�te powieki, uniesione g�owy; kto� kogo� popchnie i zn�w echem rozlega si� �miech. Widok z g�ry przypomina kwiat z�o�ony z dojrzewaj�cych cia� b�d� jedno cia�o o wielu g�owach; ramiona jak ko�ysz�ce si� p�ki, para pieszcz�ca obrzmia��, zwielokrotnion� nago��; wilgotny j�zyk wody prze�lizguje si� przez usta rzygacza; ruchy... zygzakowate ruchy kwiatu cia�a... Nagle para swoim g�stym oddechem spowija widok mg��.* * Ten kuriozalny fragment, kt�ry zdaje si� w poetycki spos�b opisywa� k�piel m�odych ch�opc�w pod natryskiem w sali gimnastycznej, zawiera �ci�le syntetyczne, ale �wietnie podkre�lone prawie wszystkie elementy eidetyczne drugiego rozdzia�u; w�r�d nich: �wilgo�, �g�owa� i �ko�ysanie�. Wyra�nie wida� r�wnie� powt�rzenia wyraz�w �wielokrotny� i ��uski�, kt�re pojawi�y si� ju� wcze�niej. Obraz �kwiatu cia�a� wydaje mi si� metafor� zwyk��, nie eidetyczn�. (Przypis T�umacza). Mg�a si� rozrzedza; ukazuje si� niewielkie pomieszczenie, szatnia, s�dz�c z liczby tunik i p�aszczy wisz�cych na bielonych wapnem �cianach � i liczne dojrzewaj�ce cia�a w r�nym stadium nago�ci; jedno z nich le�y na sofie na brzuchu, bez �ladu odzienia: przebiegaj� po nim chciwie smag�e r�ce, prze�lizguj� si� powoli, masuj�c wszystkie mi�nie. S�ycha� �miechy: m�odzi ch�opcy �artuj� po k�pieli. Syk pary w kadziach z wrz�c� wod� cichnie powoli, wreszcie zupe�nie zanika. Zas�ona u wej�cia podnosi si� i milkn� liczne �miechy. Wysoki, ko�cisty m�czyzna z b�yszcz�c� �ysin� i starannie przyci�t� brod� wita ch�opc�w, a oni spiesz� z odpowiedzi�. M�czyzna przemawia, ch�opcy uwa�nie s�uchaj� jego s��w, cho� staraj� si� nie przerywa� swoich zaj��: ko�cz� si� ubiera� b�d� rozbiera�, wycieraj� d�ugimi r�cznikami �wietnie zbudowane cia�a lub nacieraj� oleistymi ma�ciami faluj�ce mi�nie. M�czyzna podchodzi do dw�ch m�odych ludzi: jeden z nich ma g�st� czarn� czupryn� i ci�gle zarumienione policzki; pochylony wi��e sanda�y: drugi, nagi efeb poddany w�a�nie masa�owi, ukazuje � dopiero teraz to wida� � przecudown� twarz. Pomieszczenie emanuje ciep�em niczym ch�opi�ce cia�a. I wtedy k��b mg�y opada na nasze oczy, kryj�c wszystko. � Pyta�em ich o Tramacha � wyja�nia� Diagoras � z pocz�tku nie rozumieli dobrze, czego od nich chc�, ale obaj przyznali, �e ich przyjaciel si� zmieni�, cho� nie potrafili wyja�ni� dlaczego. W�wczas Lizylos, inny ucze�, kt�ry przypadkiem tam by�, wyjawi� mi rzecz niezwyk��: ot� Tramach od kilku miesi�cy potajemnie bywa� u nierz�dnicy z Pireusu imieniem Yasintra. �Mo�e to ona sprawi�a, �e si� zmieni�, mistrzu� � doda� przebiegle. Antys i Eunios nie�mia�o potwierdzili, �e tak si� rzeczy maj�. Zdumia�em si�, w pewien spos�b mnie to zabola�o, ale zarazem poczu�em znaczn� ulg�: to, �e m�j ucze� ukrywa przede mn� haniebne wizyty u portowej prostytutki, by�o oczywi�cie powodem do niepokoju, zwa�ywszy godne wychowanie, jakie odebra�, je�eli jednak ca�y problem ogranicza� si� do tego, s�dzi�em, �e nie ma si� czego obawia�. Obieca�em sobie porozmawia� z nim ponownie, przy bardziej sprzyjaj�cej okazji, i om�wi� z nim rozs�dnie to zboczenie jego ducha... Diagoras umilk�. Herakles Pontor zapali� nast�pn� umieszczon� na �cianie lamp� i cienie g��w rozmno�y�y si�: sto�kowate � Heraklesa � porusza�y si� bli�niaczo po �cianie z niewypalonej ceg�y; kuliste � Diagorasa � by�y zamy�lone, spokojne, zak��cane symetri� w�os�w sp�ywaj�cych na kark i starannie przyci�t� brod�. Kiedy Diagoras ponownie zacz�� opowiada�, jego g�os wydawa� si� dotkni�ty chroniczn� chrypk�: � Ale wtedy... jeszcze tej samej nocy, o �wicie, �o�nierze ze stra�y granicznej zastukali do moich drzwi... Jaki� pasterz znalaz� jego cia�o w lesie w pobli�u Likawitu i powiadomi� stra�e... Kiedy go zidentyfikowali, wiedz�c, �e w jego domu nie ma m�czyzn, kt�rym mo�na przekaza� t� wiadomo��, i �e jego wuja Daminosa nie ma w mie�cie, przyszli do mnie... Umilk� ponownie. Z oddali doszed� odg�os burzy, a z bliska � dekapitacji kolejnej figi. Twarz Diagorasa by�a skurczona, jak gdyby ka�de s�owo kosztowa�o go wiele wysi�ku. � Bez wzgl�du na to, jak dziwne ci si� to wydaje � rzek� po chwili � czu�em si� winny. Gdyby obdarzy� mnie swoim zaufaniem owego popo�udnia, gdyby uda�o mi si� wyci�gn�� z niego, co mu dolega... mo�e nie poszed�by na polowanie... i wci�� by �y� � podni�s� oczy na swego za�ywn