2523
Szczegóły |
Tytuł |
2523 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2523 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2523 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2523 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HARRY HARRISON
BILL, BOHATER GALAKTYKI: PLANETA ROBOT�W, tom 1
(Prze�o�y�: Cezary Ostrowski)
Specjalne podzi�kowania
sk�adam: Natowi Sobelowi,
Michaelowi Kazeinowi,
Johnowi Douglasowi,
Davidowi Kellerowi,
Mary Higgins
Prawdziwa historia Billa
Nazywali go Bill. Prosty syn farmera wys�any ku gwiazdom, pozbawiony zielonych p�l, srebrnego traktora, smutnej matuli (mia�a problemy z kr��eniem), i wcielony podst�pem do Si� Zbrojnych Imperatora.
Historia tego, jak Bill sta� si� bohaterem Galaktyki, zosta�a w�a�nie opowiedziana. Jest to historia prawdziwa, a karty jej zroszone s� �zami (sztucznymi �zami, wylewanymi przez drukark�). My�l�, �e roz�mieszy�a Ci�, ale i zasmuci�a. Przekona�e� si�, jak ci�ko pracowali military�ci, by zniszczy� Billa, jak kurczy� si� i cofa�, a potem jak rozrasta� si� i dojrzewa� pod wp�ywem takiego traktowania. Wzorem wszystkich dobrych �o�nierzy uczy� si� kl�� (ze 354 razy dziennie, naprawd�), pi� bez umiaru, lata� za panienkami z oczyma pe�nymi spermy. Ka�da kobieta by�aby dumna, mog�c by� jego matk�. Cho� nie wiem, dlaczego.
Po nafaszerowaniu go narkotykami i oszuka�czym wcieleniu do Oddzia��w Kosmicznych, Bill zosta� wys�any na szkolenie w Obozie Leona Trotsky'ego. Tam, pod sadystycznym przewodem Deathwisha Dranga, instruktora musztry o trzycalowych k�ach, zosta�o skruszone jego morale, zniszczona wolna wola, zmniejszony iloraz inteligencji, z�amany duch. Bill sta� si� wzorowym �o�dakiem. Jedynie jego znakomita kondycja, efekt lat nudnej pracy na farmie, zapobieg�a fizycznemu zgnieceniu go jak robaka. Jeszcze zanim sko�czy� si� jego trening i zanim zdo�a� wyj�� z szeregu kot�w, on i jego kompani zostali wyprawieni na wojn� na pok�adzie kosmicznego okr�tu, poczciwej weteranki floty Fanny Hill.
By�a wojna. Ludzie wyruszyli ku gwiazdom. Bo tam, w gwiezdnym pyle, pomi�dzy s�o�cami i planetami, kometami i innym kosmicznym �mieciem, istnia�a obca, inteligentna rasa: Chingery. By�y to mi�uj�ce pok�j zielone jaszczurki, o czterech ko�czynach, z �uskami i ogonami jak wi�kszo�� jaszczurek. A wi�c to oczywiste, �e nale�a�o je zniszczy�. W przysz�o�ci mog�yby sta� si� gro�ne. W ka�dym razie do czeg� s� armia i flota, jak nie do prowadzenia wojny?
Nuda kosmicznej s�u�by zel�a�a nieco, gdy Bill odkry�, �e jego dobry przyjaciel, Cager Beager, jest chingerskim szpiegiem. Pocz�tkowo Billowi ci�ko by�o to zrozumie�, zw�aszcza, �e wojsko obni�y�o jego inteligencj�, bo przecie� wszyscy wiedz�, i� Chingerzy wygl�daj� jak czteror�kie aligatory o siedmiu stopach wzrostu. Poj�� to o wiele lepiej, gdy odkry�, �e Beager jest specjalnym rodzajem szpiega. Tak naprawd� to nawet nie szpiegiem, ale robotem sterowanym przez siedmio-calowego Chingera z pomieszczenia kontrolnego w czaszce Beagera. Siedem st�p, siedem cali, no c�, wojskowi maj� propagandow� sk�onno�� do przesady.
W ka�dym razie szpieg umkn��, a powr�ci�y nuda i g��d, zanim Bill nie wyruszy� w pole jako lonciarz od szczeg�lnie d�ugich lont�w. Bitwa by�a okrutna, zabito wszystkich jego przyjaci�, a sam Bill zosta� lekko ranny, gdy odstrzelono mu r�k�. Pomimo to i zupe�nie przypadkowo odda� strza�, kt�ry zniszczy� statek wroga. Zosta� bohaterem, z mocnym, czarnym prawym ramieniem, przyszytym w miejsce zw�glonej lewej r�ki (posiadanie dw�ch prawych r�k pozwala�o mu �ciska� je sobie samemu, co by�o niez�� zabaw�), dosta� te� medal i nagrod� pieni�n�. Uzyska� r�wnie� PZPR, to znaczy Przepustk� Z Pewnym Ryzykiem, kt�ra polega�a na czasowym uwolnieniu od prze�ladowa� przez innych �o�dak�w.
W ramach swych przyg�d na planecie Helior sam sta� si� szpiegiem zamieszanym w wyw�zk� �mieci i inne interesuj�ce rzeczy. Tak interesuj�ce, �e zako�czy�, walcz�c na skazanej na zag�ad� planecie bez powrotu, gdzie �o�dacy maszerowali tylko w jednym kierunku, lecz badania zwi�zane z alkoholem ujawni�y, �e nie wszyscy ranni wracali na pole bitwy z w�a�ciwymi ko�czynami wszytymi we w�a�ciwe miejsca, ze wzgl�du na brak st�p. Beznogich �o�nierzy odsy�ano z planety na reperacje, by w swoim czasie zn�w mogli gdzie� walczy�. Nieszcz�ciem Billa by�o posiadanie obu st�p, co skazywa�o go na �mier� w boju. Ale, jak zwykle pomys�owy, odstrzeli� sobie praw� stop�, co by�o lepsze od odstrzelenia wszystkiego innego.
No i mamy go. Z zast�pcz� stop�, rosn�cym na�ogiem alkoholowym, wszczepionymi chirurgicznie k�ami Deathwisha Dranga i marsk� w�trob�, gotowego na wszystko. Bill, �o�dak wierny Imperatorowi, do�ywotnio skazany na gwiezdn� wojaczk�, poniewa� jego zaci�g odnawiany jest automatycznie, czy chce tego, czy nie. Jedyn� rzecz� pracuj�c� na jego korzy�� jest, o dziwo, zast�pcza stopka.
Oto on, mimowolny bohater Galaktyki, zn�w wkraczaj�cy do akcji.
Harry Harrison
ROZDZIA� PIERWSZY
Bill nie by� zadowolony ze swojej pracy. Z drugiej strony powinien by�, gdy� jak wszystko zwi�zane z wojskowo�ci� nie wymaga�a ona zbyt wiele, je�li nie wcale, inteligencji. Jedynie dobrze rozwini�tych odruch�w. W�a�nie one dawa�y mu zna�, i� monotonne kroki rekrut�w oddalaj� si�. Uni�s� wzrok, by stwierdzi�, �e nieomal�e znikn�li mu z oczu. Prawd� powiedziawszy, zupe�nie znikn�li mu z oczu, bo przes�ania�a ich chmura py�u wzbitego przez rozdeptane buty. Jak si� nad tym zastanowi�, to nogi mieli nie mniej rozdeptane. Bill wzi�� g��boki oddech i wrzasn�� jednym tchem:
- W tyyy� zwrot!
Jaki� ma�y ptaszek spad� na ziemi� og�uszony w locie grzmotem rozkazu. To lekko podbudowa�o Billa, gdy� oznacza�o ci�g�� zwy�k� formy w prowadzeniu musztry. Rekruci r�wnie� si� ucieszyli, jako �e mieli wmaszerowa� do g��bokiej, naje�onej ska�ami przepa�ci parowu. Pierwszy szereg ca�y trz�s� si� ze strachu, stan�wszy twarz� w twarz z konieczno�ci� wyboru mi�dzy �miertelnym upadkiem a �mierteln� niesubordynacj� wobec instruktora. Zawr�cili niezbyt elegancko, gdy� s�aniali si� ju� na nogach z wyczerpania, i kaszl�c ponownie wmaszerowali w chmur� py�u.
Gdy podeszli bli�ej, usta Billa wykrzywi� grymas gniewu, wzmocniony dodatkowo wyszczerzeniem d�ugiego k�a, kt�ry spocz�� na dolnej wardze si�gaj�c swym ��tym ko�cem praktycznie a� do brody. Bill brz�kn�� w niego paznokciem i wyszczerzy� jeszcze bardziej z�by. Dwa k�y wygl�da�y gro�nie. Jeden sprawia�, �e Bill wygl�da� jak buldog, kt�ry w�a�nie przegra� walk�. Trzeba by�o z tym co� zrobi�. Jego uwag� przyku� g�o�ny tupot st�p; k�tem oka dojrza�, i� maszeruj�cy rekruci s� tylko o krok od niego, a najbli�szy dyszy ze strachu na my�l o wpadni�ciu za sekund� na instruktora.
- Kompania - ST�J! - krzykn��.
Tupanie nagle ucich�o, a rekrut nieomal wpad� na Billa. Sta� dr��cy o w�os od budz�cego w nim przera�enie instruktora, a jego pokryta kurzem ga�ka oczna nieomal dotyka�a przekrwionego oka Billa.
- Na co si� gapicie? - warkn�� Bill jak w�ciek�y pies.
- Na nic, wasza wysoko��, sir, wielebny...
- Nie k�amcie - gapicie si� na moj� twarz.
- Nie, to znaczy tak. Nic na to nie poradz�, bo prawie dotykam jej okiem.
- W gruncie rzeczy nie gapicie si� na twarz, lecz na m�j kie�. I my�licie - dlaczego on ma tylko jeden kie�? - Bill cofn�� si� o krok i rykn�� w kierunku wszystkich chwiej�cych si�, przera�onych, wyprutych i bliskich �mierci rekrut�w.
- Wszyscy tak my�licie, prawda? Przyzna� si�!
- Tak! - westchn�li i zacharczeli unisono, lecz wi�kszo�� z nich by�a tak zmaltretowana, �e w gruncie rzeczy nie wiedzieli o co chodzi.
- Wiedzia�em o tym - �achn�� si� Bill i ponuro wyszczerzy� pojedynczy kie�. - Nie winie was jednak. Instruktor z dwoma k�ami by�by strasznym i okropnym widokiem. Ale z jednym k�em, musz� przyzna�, jest widokiem �a�osnym.
Si�kn�� nosem z �alu nad sob� i wierzchem d�oni otar� sp�ywaj�c� z niego kropl�.
- Nie oczekuj� wcale wsp�czucia od nierozgarni�tych nieudacznik�w takich jak wy, ani lojalno�ci czy czego� takiego, bo i tak dostaniecie w dup�. Oczekuj� jedynie zwyk�ego przekupstwa i wyrachowania. B�dziemy �wiczy� dop�ki nie zapadnie zmrok albo padniecie zale�nie od tego co stanie si� wcze�niej. - Odczeka� chwil�, a� przez oddzia� przewali si� j�k b�lu.
- Istnieje jednak mo�liwo��, aby�cie przeznaczyli dobrowolnie, rozumiej�c m�j problem, po jednym dolarze ze swego �o�du na fundacj� rzeczonego k�a. W�wczas w swej nieokie�znanej wdzi�czno�ci przerw� musztr� ju� teraz.
Poborowi w s�u�bie Imperium - �wiadomi chwa�y, jaka na nich sp�ywa - zd��yli ju� sobie przyswoi� par� sposob�w na przetrwanie. Zrozumieli jego propozycj� dok�adnie i jasno.
Gdy Bill szed� przed ich szeregiem, sypa�y si� monety dla "Udobruchania" szefa.
- Rozej�� si� - mrukn��, przeliczaj�c �up. Wystarczy, tak, zupe�nie wystarczy. U�miechn�� si� i spojrza� na swe stopy. U�miech natychmiast znikn��. Kie� by� jedynie po�ow� jego problemu. Obecnie przygl�da� si� drugiej.
Lewa noga wygl�da�a zupe�nie normalnie w wyczyszczonym do lustrzanego po�ysku wojskowym bucie. Prawy but by� jednak nieco inny. Mo�e nawet bardziej ni� nieco. Po pierwsze, by� dwukrotnie wi�kszy ni� lewy. Jeszcze wi�ksze zainteresowanie wzbudza� d�ugi paluch wystaj�cy z dziury nad obcasem. ��ty paluch robi� wra�enie, poniewa� zako�czony by� l�ni�cym szponem. Bill popatrzy� na� z pe�nym frustracji gniewem i kopn�� nieszcz�sn� nog� w grunt, tworz�c w nim g��bok� wyrw�. Z tym r�wnie� musia� co� zrobi�.
Gdy Bill ruszy� przez plac do musztry w kierunku barak�w, po niebie za g�rami przetoczy� si� grzmot. Podejrzliwie spojrza� w g�r� na k��bi�ce si� czarne chmury. Zacz�� wia� mocny wiatr, a py� wywo�a� u niego atak kaszlu, ale nie na d�ugo. Py� zosta� st�amszony przez potok deszczu, kt�ry natychmiast zamieni� plac w morze b�ota. Deszcz usta� w momencie, gdy zdo�a� go ju� zupe�nie przemoczy�, a w jego miejsce olbrzymi grad zacz�� wybija� dziury w b�ocie i b�bni� w he�m. Zanim Bill dotar� do barak�w, chmury rozwia�y si� i tropikalne s�o�ce zacz�o odparowywa� blade ob�oczki z jego uniformu. Ta planeta - Grundgy, mia�a naprawd� interesuj�cy klimat.
I to chyba by�a jedyna interesuj�ca rzecz na niej. Poza tym by�a zupe�nie beznadziejna i mia�a jedynie dwie pory roku: ostr� zim� i tropikalne lato. Nie by�o na niej wartych wydobycia minera��w, �yznej ziemi, ani bogatych z��. Innymi s�owy, idealna planeta na baz� wojskow�. I sta�a si� ni� przy wielkich i przesadnych kosztach; jeden wielki kontynent - wyspa we wrz�cym, naje�onym g�rami lodowymi morzu - zosta� ca�kowicie zmilitaryzowany. Nazwano go Fort Grundgy na cze�� znanego w ca�ej galaktyce Komandora Merdy Grundgy'ego. By� on s�awny absolutnie bez powodu, poza jednym cierpia� na chroniczne hemoroidy z przejedzenia.
Lecz, jako �e by� ciotecznym dziadkiem Imperatora, jego imi� pozostanie wiecznie �ywe.
Te i podobne mroczne my�li ko�ata�y si� w umy�le Billa, gdy gmera� w woreczku z pieni�dzmi znajduj�cym si� w jego zdezelowanej stalowej szafce na buty. W sam raz, by�o ich wystarczaj�co. Sze��set dwana�cie Imperialnych Dutk�w. Oto nadszed� czas.
Rozwi�za� buty i zrzuci� je z n�g. Trzy ��te paluchy prawej stopy by�y tak st�amszone i zmaltretowane, �e wypr�y� je z rozkosz�. Potem zdj�� uniform i wrzuci� go do rozdrabniacza, gdzie nadwer�ony papierowy materia� zmieni� si� natychmiast w chmar� w��kien. Zerwa� nowy uniform z roli w latrynie i wbi� si� we�. Mia� problemy z powt�rnym umieszczeniem ��tych paluch�w w prawym bucie, wi�c przy okazji wyrzuci� z siebie stek przekle�stw.
Gdy otworzy� drzwi baraku, z nieba la� si� �ar. Mrucz�c pod nosem, zatrzasn�� je, odliczy� do dziesi�ciu, po czym otworzy� ponownie, wyszed� na pal�ce s�o�ce i pospieszy� ulic� kompanijn� do szpitala bazy.
- Doktor jest zaj�ty czym� innym i nie mo�e was teraz przyj�� - stwierdzi�a kapral w rejestracji, zajmuj�c si� mani-kiurem swego krwistoczerwonego paznokcia. - Prosz� z�o�y� tu sw�j podpis na karcie chorobowej i zg�osi� si� za trzy tygodnie o czwartej rano - eeep!
Czkn�a, poniewa� warkn�� okrutnie i kopn�� w jej biurko sw� szponiast� nog�, zostawiaj�c g��bok� szram� na metalu.
- Nie wciskajcie mi �adnego kitu, kapralu. Zbyt d�ugo jestem w armii, by sobie na to pozwoli�.
- Z tego, co zdo�a�am zauwa�y�, nie jeste�cie w niej wystarczaj�co d�ugo, by nauczy� si� odrobiny gramatyki. Won, zanim zawo�am policj� wojskow� i rozstrzelaj� ci� za niszczenie w�asno�ci rz�dowej, eeep!
Jej przera�liwe krzyki odbija�y si� echem wraz z trzaskiem - powt�rnie rozrywanego pazurem metalu biurka.
- Zawo�ajcie Doka. Powiedzcie mu, �e chodzi o fors�, a nie o leki.
- Dlaczego�cie od tego nie zacz�li. - Poci�gn�a nosem, gdy waln�� w interkom. - Jaki� klient z got�wk� chce was widzie�, admirale. - Zrobi�a to z niezwyk�� skwapliwo�ci� i umiej�tnie, poniewa� admira�-doktor obdarza� j� procentem oraz swym wdzi�kiem r�wnie ochoczo, gdy tylko zdo�a� oderwa� si� od prowadzonych przez siebie nielegalnych eksperyment�w.
Drzwi za ni� otwar�y si� i wyjrza�a zza nich �ysina admira�a-doktora Mela Praktisa oraz jego jedno �ypi�ce oko. Drugie skryte by�o za czarnym monoklem. Ten monokl ukrywa� fakt, i� oko zosta�o usuni�te w zbyt obrzydliwy do ujawnienia spos�b. Od tamtego czasu zast�pi� je elektroniczny teleskop-mikroskop. b�d�cy bardzo po�ytecznym drobiazgiem. Nielegalne eksperymenty medyczne zabrn�y tak daleko i sta�y si� tak obrzydliwe, �e gdy je odkryto, doktor zosta� skazany na �mier�. Ewentualnie mo�na by�o wyrok �mierci zamieni� na karne obj�cie stanowiska lekarza marynarki. Nie by�a to �atwa decyzja. W ko�cu jednak wybra� s�usznie, bo dow�dca bazy - alkoholik z przymru�eniem oka patrzy� na jego eksperymenty. Praktis sam dostarczaj�c mu niewyczerpanych zapas�w ska�onego alkoholu, m�g� spokojnie kontynuowa� sw� brudn� robot�.
- Czy jeste�cie tym od lobotomii? - spyta� Praktis.
- Niezupe�nie. Chodzi o kie�, doktorku, pami�tacie? Poprzednio starczy�o mi dutk�w tylko na pojedyncz� implantacj�, ale teraz mam ju� reszt�.
- Nie ma dutk�w, nie ma k��w. Zobaczymy, co tam macie.
Bill potrz�sn�� woreczkiem, a� ten zagrzechota�.
- Wchod�cie, nie b�dziemy tu stercze� ca�y dzie�.
Praktis wytrz�sn�� monety do zlewu, wrzuci� pusty woreczek do dezintegratora, po czym przed przeliczeniem obla� pieni�dze �rodkiem antyseptycznym.
- Nigdy nie wiadomo, jakie paskudne infekcje mog� mie� �o�dacy. Brakuje wam dziesi�ciu dutk�w.
Powinno by� wiadomo, bo sami zainfekowali�cie wi�kszo�� z nich. Bez kitu, doktorku, to um�wiona cena. Sze��set i dwana�cie.
Tak by�o w zesz�ym tygodniu. Wliczam koszty inflacji.
To wszystko co mam - wymamrota� Bill.
- Wiec podpiszcie weksel pod zastaw nast�pnej wyp�aty.
- Nie macie duszy - zamrucza� Bill podpisuj�c.
- Zwr�ci�em j� ko�cio�owi, wst�puj�c do wojska. Jak si� nazywacie? Musze sprawdzi�, gdzie umie�ci�em wasz kie� w komputerze.
- Bill. Przez dwa "l".
- Dwa "l" przys�uguj� wy��cznie oficerom. - Postuka� w klawiatur�. - No i mamy, pod Bil, tak jak powinno by�. Lod�wka dwunasta, w ciek�ym azocie.
Chwyci� metalowe c�gi i natychmiast wyszed�. Powr�ci� z plastikowym cylindrem dymi�cym g�sto w ciep�ym powietrzu. Wrzuci� cylinder do kuchenki mikrofalowej i wcisn�� guziki.
- Sze��dziesi�t sekund powinno wystarczy�. Odrobina wi�cej, a si� zagotuje.
- Bez �art�w, doktorku. To powa�na sprawa.
- Tylko dla was, �o�nierzu. Dla mnie to tylko par� dutk�w wi�cej potrzebnych do wykupienia sobie odwo�ania. - Kuchenka mikrofalowa pstrykn�a i doktor wskaza� palcem na st� operacyjny. - �ci�gnijcie spodnie i k�ad�cie si�.
- Spodnie? Chodzi o moj� szcz�k�, doktorku, gdzie wy zamierzacie to umie�ci�?
Jedyn� odpowiedzi� Praktisa by� diabelski �miech i podtoczenie na miejsce elektronicznego chirurga.
Bill zagulgota�, gdy gumowe klamry rozwar�y mu usta. Praktis zamrucza� i wprowadzi� komendy do urz�dzenia. Bill krzykn�� chrapliwie przez klamry, gdy laserowy skalpel rozci�� mu dzi�s�o i szczypce zakr�ci�y z�bem.
- Och, przepraszam, zapomnia�em - sk�ama� sadystyczny Praktis, wstrzykuj�c znieczulenie miejscowe przed dalszymi operacjami.
W kilka sekund z�b by� wyrwany, dziura w szcz�ce rozwiercona do wi�kszych rozmiar�w, korzenie k�a implantowane, szczeliny wype�nione i ca�o�� utrwalona specjalnym klejem.
- A teraz splu�cie i wyno�cie si� st�d - rozkaza� Praktis niepewnie wstaj�cemu na nogi Billowi.
- Tak jest lepiej - stwierdzi� Bill, przegl�daj�c si� w lustrze. Brz�kn�� kolejno w ka�dy kie� a potem u�miechn�� si� krzywo. Wygl�da� naprawd� bardzo imponuj�co.
Deathwish Drang by�by ze mnie dumny, gdyby nadal �y�.
- Won!
- Jeszcze nie, doktorku. - Zrzuci� olbrzymie bucisko z prawej nogi i wyprostowa� drugie paluchy. Potem uczyni� trzy d�ugie bruzdy w plastikowej pod�odze. - A co z tym, ha? Co z tym?
- Naprawd�, bardzo �liczne, je�li mog� tak powiedzie�. Wydaje mi si�, �e szpony wymagaj� przyci�cia.
- To noga wymaga wymiany! Czy mam do ko�ca �ycia paradowa� z olbrzymi� kurz� stop� doczepion� do kostki?
- Dlaczego by nie? Z pewno�ci� lepsze to ni� drewniana proteza.
- Ale ja chc� prawdziw� stop�!
- Macie prawdziw� stop�, prawdziw� gigantyczn� zmutowan� kurz� stop�. I pozw�lcie, �e wam powiem, nie chc� oczywi�cie si� chwali�, �e w ca�ym wszech�wiecie nie ma innego chirurga, kt�ry by�by w stanie to zrobi�. A tak narzekaj� na moje, wed�ug nich, nielegalne eksperymenty! Zwal� si� tu ca�ym t�umem, gdy b�d� mieli problemy ze stopami, poczekajcie a zobaczycie.
- Nie chc� na nic czeka� ani patrze�. Chyba, �e by�aby to uniesiona ludzka stopa.
- Znacie przepisy, �o�nierzu, wi�c nie zawracajcie mi g�owy b�ahostkami. Trwa wojna, �o�nierzu, nie s�yszeli�cie o tym? Mamy braki. A ju� szczeg�lne braki w dostawach zapasowych st�p.
- Czy nie mogliby�cie czego� zrobi�?
- M�g�bym zaproponowa� wam w zamian n�k� kr�licz�. M�wi si�, �e przynosi ona szcz�cie.
Bill wrzasn��:
- Chc� prawdziw� stop�!
Jego wrzask zosta� jednak niedos�yszany ze wzgl�du na g�o�n� eksplozj�, kt�ra w tym samym czasie zerwa�a wi�ksz� cz�� dachu szpitala.
ROZDZIA� DRUGI
Podczas gdy doktor Praktis dr�a� ze strachu, wpatruj�c si� nieobecnym wzrokiem w zion�c� z sufitu dziur� ze zwisaj�cymi fragmentami gruzu, Bill zanurkowa� pod metalowy st�. Gdy tylko jego w�asny ty�ek znalaz� si� w bezpiecznym miejscu, m�g� pomy�le� o przysz�o�ci i o swej kurzej n�ce, wi�c z czystego samolubstwa wychyli� si� i wci�gn�� doktora do swej bezpiecznej kryj�wki. Olbrzymi fragment stropu spad� dok�adnie w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� sta� Praktis i ten a� zagulgota� z przera�enia. P�niej obrzuci� Billa pe�nym psiej wdzi�czno�ci wzrokiem.
- Ocalili�cie mi �ycie - wyszepta�.
- Byle by�cie o tym nie zapomnieli, gdy przyjdzie nast�pna dostawa zamro�onych st�p. Chc� co� w pierwszym gatunku.
- B�dzie wasza! A je�li si� spieszycie to mam bardzo zgrabn� stopk�, jaka zosta�a po piel�gniarce zjedzonej przez psy stra�nicze.
- Nie, dzi�ki. Poczekam. Ta, kt�r� mam teraz, posiada wspania�e w�asno�ci bojowe i wystarczy mi, p�ki nie b�dziecie mieli m�skiej prawej stopy.
- Dlaczego m�wicie o boju? - zaskrzecza� Praktis.
- Poniewa� w�a�nie znajdujemy si� w jego centrum. Czy� te bomby, pociski i krzyki umieraj�cych nic dla was nie znacz�?
�miertelny j�k Praktisa zosta� natychmiast zag�uszony przez g�o�ne jak grzmot trzepotanie towarzysz�ce cieniowi, kt�ry przep�yn�� nad ich g�owami.
Bill zdoby� si� na odwag�, by zerkn�� poza kraw�d� sto�u i zobaczy� powy�ej kr���cego wielkimi ko�ami smoka. Smok dostrzeg� jego poruszenie swym bystrym okiem, rozwar� paszcz� i zion�� j�zykami ognia. Bill natychmiast cofn�� g�ow� i p�omienie osmali�y jedynie pod�og� wok� nich. Praktis j�kn�� i zadr�a�. Bill czu� jedynie gniew.
- Nie tak prowadzi si� bazy militarne. Gdzie jest obrona? Gdzie dzia�a przeciwsmocze? Mam zamiar zabra� si� za t� kreatur�, zanim ona zabierze si� za mnie!
Gdy tylko smok troch� si� oddali�, wyczo�ga� si� spod sto�u i zanurkowa� w wyrw�, gdzie kiedy� by�a �ciana. Zmarnowa� tylko jedn� sekund� na podziwianie wspania�ych zniszcze� poczynionych przez smoka w tak kr�tkim czasie, po czym zn�w znikn�� w kryj�wce, gdy nad g�ow� pojawi� si� kolejny smok i wyrzuci� seri� bomb ze swej kloaki. Kiedy opad�y ostatnie resztki gruzu, pospieszy� w kierunku najbli�szego schowka na bro� i wywali� drzwi sw� szponiast� nog�.
- Wspaniale, naprawd� wspaniale! - krzykn�� i chwyci� znajduj�c� si� wewn�trz czarn� tub� z bia�ymi literami PZP.
- PZP - powiedzia�, umieszczaj�c sprz�t na ramieniu.
- Pocisk ziemia-powietrze.
Dotkn�� spustu palcem wskazuj�cym i wycelowa� w pi�kny okr�g�y brzuch najbli�szego smoka.
- Masz tu co� ode mnie! - krzykn��, naciskaj�c na cyngiel.
PZP skrzypn�o i pstrykn�o, a z metalowej rury wy�oni� si� pr�t z powiewaj�c� na ko�cu chor�giewk�.
- To cholerstwo, to tylko g�upia treningowa zabawka! - zawy� Bill i szybko si� cofn��.
Lecz smok dostrzeg� �opotanie flagi i zawr�ci�. Zanurkowa�. Z jego rozwartych nozdrzy buchn�� dym, a z szerokiej paszczy pot�ny ogie�, kt�ry m�g�by usma�y� Billa jak szasz�yk.
- I o to chodzi - zamrucza� dzielnie Bill. - Umrze� z dala od domu, do tego z kurz� stopk�.
Ogie� zbli�a� si� coraz bardziej. Nagle smok wybuchn��, trafiony prosto w brzuch pociskiem.
- W ko�cu komu� uda�o si� znale�� dzia�aj�cy PZP - skomentowa� Bill, patrz�c jak szcz�tki spadaj� i roztrzaskuj� nie opodal dach latryny. Narobi�y przy tym mn�stwo zgrzytliwego ha�asu, gdy on oczekiwa� raczej pla�ni�cia. Wszystko sta�o si� jasne, kiedy na ziemi� spad�a oderwana g�owa smoka. Z rozdartej szyi wystawa�y jakie� rurki i przewody, spomi�dzy kt�rych wyp�ywa� p�yn hydrauliczny zamiast krwi.
- Powinienem by� to przewidzie� - stwierdzi�. - Jaka� maszyna. Smoki z krwi i ko�ci bardziej przypominaj� ptaki. S� aerodynamiczne i bezg�o�ne. Te mia�y dziwnie ma�e skrzyd�a.
Gdy tak zastanawia� si� nad wielkimi tajemnicami istnienia, ujrza� ze zdziwieniem, �e g�rna cz�� g�owy smoka otwiera si� jak wieko puszki. To by�o bardzo znajome. Zw�aszcza, gdy na zewn�trz wy�oni�a si� siedmiocalowa, cz�ekopodobna, zielona kreatura i spojrza�a na niego wymownie.
- Jeste� Chingerem! - wykrztusi� Bill.
- No c�, bez w�tpienia nie jestem m�d�kiem smoka, je�li o tym my�la�e� - warkn�� Chinger.
Bill chwyci� solidny kawa� betonu, by rozwali� zielonego gnojka, lecz zrobi� to zbyt p�no. Wr�g rozwar� kopni�ciem skrytk� w szyi smoka i wyci�gn�� z niej pas z nap�dem rakietowym, kt�ry natychmiast za�o�y�.
- Chingerzy g�r�! - zaskrzecza�, odpalaj�c ma�e rakietki i wzlatuj�c w niebo. Bill odrzuci� beton i zajrza� do pomieszczenia kontrolnego w czaszce smoka. Wygl�da�o identycznie jak to w g�owie Eager Beagera; mia�o konsol� steruj�c� i ma�� ch�odnic� wodn�. Znajdowa�a si� tam r�wnie� metalowa plakietka z numerem serii. Bill pochyli� si� i zerkn�� na ni� dok�adnie.
- MADE IN USA, tak tu jest napisane. Ciekawe co to znaczy?
Nie by� jedynym zainteresowanym. Teraz, gdy atak naprawd� si� ju� sko�czy�, z ruin wyczo�ga� si� doktor Praktis. Jego przera�enie gdzie� znikn�o i zosta�o zast�pione przez naukow� ciekawo��.
- Co to jest, u diab�a? - zapyta�.
- To nic diabelskiego. To jedynie szcz�tki zrzucaj�cego bomby i pluj�cego ogniem chingerskiego mechanicznego smoka.
- A co znaczy MADE IN USA?
- To samo pytanie zadawa�em sobie, doktorku.
Bill rozejrza� si� wok�, po czym pochyli� si� ku szcz�tkom.
- Prosz�, pom�cie mi to za�adowa� na w�zek i zabra� do dow�dcy, by powiedzia�, co o tym my�li.
Wykonanie zadania okaza�o si� trudne, gdy� budynki kwatery g��wnej zosta�y zr�wnane z ziemi�. Jaki� admira� z dystynkcjami oficera technicznego sta�, patrz�c smutno na dymi�ce szcz�tki. Podeszli bli�ej. Uni�s� wzrok i skin�� w kierunku Praktisa.
- Nie uda�o im si� z tob� ani ze mn� Mel, ale dopadli wszystkich oficer�w. Co do jednego. W�a�nie mieli tu orgi� dobroczynn� na Czerwony Krzy�.
- Przynajmniej umarli, pe�ni�c obowi�zki.
- Tak, to godna �mier�. - Oficer techniczny westchn�� g��boko, po czym spojrza� podejrzliwie na Praktisa. - Od jak dawna jeste�cie admira�em, doktorze Mel Praktis?
- A po co wam ta informacja, profesorze �ubianka?
- Chc� ustali�, kto tu jest czyim prze�o�onym. Bo ja jestem admira�em od dw�ch lat, sze�ciu miesi�cy i trzech dni od godziny dziewi�tej dzi� wieczorem.
- Niewiele mnie to obchodzi - warkn�� Praktis.
- To znaczy, �e jeste�cie ��todziobem, rze�nicki sukinsynu.
- Ograniczony elektryczny m�d�ek!
- �o�nierzu, zabijcie tego dezertera.
- Czy to rozkaz, sir?
- Tak.
Bill z�apa� Praktisa za szyj� i zacz�� dusi�.
- Nie!... Wuju! - wycharcza� Praktis i nowy dow�dca skin��, by go uwolni�. - Przynie�cie g�ow� tego smoka. Musimy powiadomi� Dow�dztwo Floty, co si� sta�o. Dowiedzcie si� te�, sk�d nadszed� atak. Ten sektor powinien by� ju� dawno spacyfikowany.
Ze wzgl�du na sw� lokalizacj� za oczyszczalni� �ciek�w i odleg�o�� od budynk�w Kwatery G��wnej, laboratorium elektroniczne pozosta�o nietkni�te. In�ynierowie admira�a �ubianki pospieszyli na wezwanie mistrza i zabrali ze sob� szcz�tki smoka. Praktis i Bill, pozostawieni na moment w spokoju, kieruj�c si� �o�nierskim instynktem, znikn�li z pola widzenia.
- A mo�e zaprosiliby�cie mnie do Klubu Oficerskiego na narad�, sir? - zasugerowa� delikatnie Bill.
- Dlaczego? - spyta� podejrzliwie Praktis.
- Na drinka - brzmia�a natychmiastowa odpowied�. Gdy odnalaz� ich pos�aniec, byli ju� do�� zaawansowani w osuszaniu drugiej butelki Olde Paint Dissolver.
- Admira� wzywa was obu natychmiast do swego biura.
- Bez kitu! - warkn�� doktor Praktis. Pos�aniec si�gn�� po bro�.
- Rozkazano mi rozstrzela� was obu, gdyby�cie sprawiali jakie� k�opoty.
Podw�jna kolejka os�abi�a ich nieco, wi�c zjawili si� przed biurkiem �ubianki zdyszani i na chwiejnych nogach. Podtrzymywali si� wzajemnie. Dow�dca warcza� i mrucza� co� pod nosem, przek�adaj�c le��ce przed nim raporty. Podni�s� wzrok i wzdrygn�� ramionami.
- Siadajcie, zanim padniecie - rozkaza�, a potem zamacha� przed nimi odczytem.
- SNWDK - wysycza� przez zaci�ni�te z�by. - Sytuacja normalna - wszystko do kitu. Nasze stacje satelitarne zdo�a�y namierzy� statek, kt�ry zrzuci� nam te smoki. Oddali� si� on w kierunku Alfa Canis Major, sektora, kt�ry jak dotychczas by� neutralny. Musimy wiedzie�, co si� dzieje... i gdzie jest ta planeta Usa.
- No c�, to wy jeste�cie geniuszem elektronicznym, nie ja - westchn�� Praktis. - Nie widz� tu �adnej roboty dla starych, zm�czonych konowa��w.
- Ale ja widz�. Mianuj� was dow�dc� statku po�cigowego.
- Dlaczego mnie?
- Poniewa� jeste�cie jedynym oficerem, jaki mi pozosta�, a ranga niesie ze sob� pewne obowi�zki. Ten g�upek uda si� razem z wami, bo brak nam zaprawionych w boju �o�nierzy. Zbior� wam jak�� za�og�... ale nie mog� wiele obiecywa�.
- Och, wielkie dzi�ki! Jeszcze jakie� z�e wiadomo�ci?
- Tak. Atak zniszczy� wszystkie statki, jakie mieli�my. Z wyj�tkiem tego do wyw�zki �mieci.
- Pracowa�em kiedy� przy wyw�zce �mieci - oznajmi� b�yskotliwie Bill.
- No to poczujecie si� jak w domu. Spakujcie swoje walizki i wracajcie tutaj najp�niej o 0315. Potem wy�l� po was pluton egzekucyjny. Do tego czasu za�adujemy wam na pok�ad sprz�t tropi�cy.
- Nie mogliby�my si� z tego jako� wywin��? - spyta� smutno Praktis, gdy ruszyli przez za�miecon� szcz�tkami baz�.
- Nie da rady. Sprawdzi�em to w pierwszym dniu po przybyciu tutaj. Z bazy �atwo si� wydosta�..., ale nie ma gdzie si� uda� dalej. Lokalna ro�linno�� jest niejadalna. Wsz�dzie wok� ocean. Nie ma gdzie si� ukry�.
- Kurcze. No to chod�cie ze mn� i zabierzcie moje walizki.
- Nie b�dziecie mnie potrzebowa�, sir - powiedzia� Bill, wskazuj�c za plecy doktora. - Tych trzech medyk�w jest w stanie wam pom�c.
Praktis odwr�ci� si� i nic nie zobaczy�. Potem odwr�ci� si� ponownie i ujrza� to samo. Zawy� z gniewu, ale Billa ju� nie by�o w pobli�u.
Bill tymczasem z desperacj� ruszy� w kierunku barak�w. W porz�dku, by� mo�e ta planeta by�a dla strace�c�w, ale przynajmniej on pragn�� pozosta� �ywym. Je�li wzi�� to pod uwag�, snucie si� po kosmosie mi�dzygwiezdn� �mieciark� z szalonym doktorem dawa�o bardzo z�e rokowania. Poszpera� w zakamarkach kom�rek m�zgowych, nie znajduj�c jednak �adnego sensownego planu ucieczki. Odstrzeli� sobie drug� stop�? Nie, w ten spos�b sko�czy�by z dwoma kurzymi n�kami i pi�rami w ty�ku, znaj�c Praktisa. Wygl�da na to, �e nadszed� czas na wycieczk�.
Zas�aniaj�c zamek cyfrowy przy swojej szafce, woln� d�oni� wystuka� numer. Potem przy�o�y� kciuk do detektora linii papilarnych, zanim jeszcze u�y� klucza. Ostro�no�ci nigdy nie by�o zbyt wiele, zw�aszcza w�r�d �o�dak�w. Poszpera� d�oni� w �rodku zastanawiaj�c si�, co powinien ze sob� zabra� na statek. W�tpi�, czy przyda mu si� paczka kondom�w. N� z zatrutymi strza�kami m�g� si� natomiast przyda�. Co� do czytania? Przerzuci� szybko strony Komiks�w Bojowych: z papieru rozleg�y si� s�abe eksplozje i krzyki mizernych g�osik�w. Istnia�o jak zwykle wielkie prawdopodobie�stwo, �e ju� nigdy wi�cej nie zobaczy bazy. Nie t�skni� za ni� wcale. A zatem lepiej zabra� wszystko.
Bill wydoby� worek spod swojej pryczy i spakowa� go dok�adnie, wrzucaj�c do� wszystko z szafki. Zosta�o mu jeszcze wiele czasu do odlotu. Dotkn�� d�wi�kowego zegarka, kt�ry wyszepta� cicho:
- Senator McGurk, przyjaciel �o�nierzy, ma przyjemno�� powiadomi� was, �e mamy obecnie godzin� dwa tysi�ce trzechsetn�. - By� to tani zegarek, podarunek od matki.
Pozosta�o mu kilka godzin na utopienie smutk�w przed wyjazdem. Ale nie mia� zupe�nie nic. Bill rozejrza� si� wok� po pustym baraku zastanawiaj�c si�, kto ma jaki� towar. Z pewno�ci� nie rekruci. Pokoik sier�anta znajdowa� si� w rogu. Podszed� do niego i zastuka� do drzwi.
- Jeste�cie tam, sier�ancie?
Odpowiedzi� by�a jedynie cisza, co go ucieszy�o.
Wyrwa� kawa�ek �elastwa z najbli�szego ��ka i wywa�y� nim drzwi. W �rodku by� istny chlew, ale mieszkaj�ca tu �winia lubi�a sobie pochla�. Bill wybra� dwie butelki z najmocniejszym trunkiem. Jedn� ukry� w worku, a drug� otworzy� na miejscu. Gdy tylko wylecia� z niej dym, poci�gn�� solidnego �yka i westchn�� szcz�liwie. Zanim si� ulula�, ustawi� zegarek na budzenie.
Gdy pan McGurk, przyjaciel �o�nierzy, powiedzia� mu, �e ju� czas ko�czy� lulanie, Bill w�a�nie dopija� butelk�. Zwl�k� si� na nogi i zarzuci� na plecy worek. A raczej uczyni� nieudoln� pr�b� zarzucenia worka, bo w rezultacie to worek zwali� go z n�g.
- Co jest - powiedzia�, widz�c wiruj�ce wok� �wiat�a i opar� si� na worku, by nie upa��.
- Podoba si� wam tam na dole, sir? - spyta� jaki� g�os. Mrugn�wszy kilka razy oczami, Bill dostrzeg� wreszcie stoj�cego nad nim rekruta o wy�upiastych oczach i silnym ramieniu. Po kilku nieudanych pr�bach przem�wienia, Bill zdo�a� wreszcie wydoby� z siebie jakie� w miar� sp�jne zdanie.
- Nie podoba mi si� tutaj.
Mrucz�c wsp�czuj�co, rekrut pom�g� Billowi wsta� na chwiejne nogi i ustawi� go w pozycji pionowej.
- Nazwisko... - powiedzia� Bill z wystudiowan� precyzj�.
- Nazywam si� Wurber, sir. Dopiero przyby�em...
- Zamknijcie si�. Podnie�cie ten worek. Przytrzymajcie mnie. Ruszajcie.
W ten spos�b dotarli do l�dowiska. Bill wzdrygn�� si� na widok pogruchotanego statku, a potem zgodzi� si�, by Wurber podtrzyma� go przy wchodzeniu na pok�ad.
Przys�uga rekruta zosta�a dobrze wynagrodzona: pozwolono mu za�adowa� zapasy i przy��czy� si� do za�ogi. Zgodnie z prawem wojskowym, tak post�puje si� z tymi, kt�rzy �ami� pierwsz� jego zasad�: "Trzymaj g�b� na k��dk� i nie zg�aszaj si� na ochotnika".
ROZDZIA� TRZECI
Trzeba przyzna�, �e wielka stara dama floty �mieciarskiej, "Imelda Marcos", by�a dobrym koniem poci�gowym, oj by�a. Mo�e by�a grubsza ni� szersza, pokiereszowana i pordzewia�a, powalana na czarno fusami od kawy, rado�nie przystrojona papierem toaletowym, umajona obierkami od ziemniak�w - mo�e by�a tym wszystkim razem. Ale mog�a zdoby� si� na niejedno, by wykona� sw� prac�. Nigdy nie zrobiono takiego kontenera na �mieci, kt�rego nie unios�aby w przestrze�. Nie istnia�o takie szambo, kt�rego nie wyrzuci�aby na orbit�. Prawdziwy w� roboczy.
Jej dow�dca - wprost przeciwnie. Kapitan Bly by� kiedy� prymusem w Akademii Kosmicznej i pok�adano w nim wielkie nadzieje. Ale wszystko to zaprzepa�ci� jednym drobnym b��dem, przez moment zwlekaj�c tam, gdzie nie powinien zwleka�, przez moment poddaj�c si� ��dzom. Pech chcia�, �e jego prze�o�ony wr�ci� tego dnia du�o za wcze�nie do kwatery. Znalaz� m�odego Bly w ��ku ze sw� �on� i swym siostrze�cem. Nie wspominaj�c ju� o owcy i ulubionym psie my�liwskim. Dow�dca naprawd� kocha� tego psa.
Nie trzeba dodawa�, �e potem wszystko potoczy�o si� dla Bly'a paskudnie. Bo pewnych rzeczy po prostu si� nie robi. Nawet w marynarce. To wiele t�umaczy. Przez moment niedyskrecji jego kariera zosta�a zrujnowana. �y� aby tego �a�owa�. Gdyby chocia� nie wci�gn�� w to psa! Ale by�o ju� za p�no, o wiele za p�no na lanie �ez z �alu. D�entelmen zrobi�by w�wczas "w�a�ciw� rzecz". Ale on nie by� ju� d�entelmenem. Dopilnowali tego oficerowie floty. Przerzucano go ze statku na statek, na coraz ni�sze stanowiska; by� w ci�g�ym ruchu. A� wreszcie sko�czy� tutaj jako dow�dca "Imeldy Marcos".
By�a dobrym, starym z�omem i efektywnie wykonywa�a sw� robot�. Nawet pomimo tego, �e jej kapitan by� przez wi�kszo�� czasu na�pany albo pijany, albo jedno i drugie. Ale teraz, po raz pierwszy, jak daleko si�ga�a pami�� kogokolwiek z za�ogi, by� trze�wy. Nie ogolony, z trz�s�cymi si� r�kami i przekrwionymi oczami sta� na swym posterunku na mostku i gapi� si� na admira�a Praktisa.
- Nie macie prawa wdziera� si� na m�j statek bez s�owa wyja�nienia, przymocowywa� tej wielkiej ohydnej maszyny do pulpitu sterowniczego i przejmowa� dowodzenia tam, gdzie was nie chc�...
- Zamknijcie si� - nakaza� Praktis. - B�dziecie robi� to, co wam ka��.
Admira� �ubianka warkn�� potakuj�co, wychylaj�c g�ow� ze wspomnianej maszyny.
- I nie zapomnijcie o tym, Bly. Otrzymujecie rozkazy od niego. Mo�ecie lata� tym gratem, ale Praktis dowodzi. Elektroniczne urz�dzenie b�dzie �ledzi�, a oto chodzi w tej ca�ej cholernej operacji. M�j technik, Megahertz Mate 2nd Class, Cy BerPunk, pod��y za uciekaj�cym statkiem. On wam poda kurs. Waszym zadaniem, je�li si� na nie zdecydujecie, a nie macie innego wyj�cia, jest �ledzi� te przekl�te smoki a� do ich gniazda, a potem przes�a� mi tutaj jego wsp�rz�dne. Got�w, BerPunk?
Technik umocni� ostatnie po��czenie i skin�� g�ow�. Jego d�ugie w�osy opada�y w nie�adzie na bia�e czo�o, ocieraj�c si� o ciemne szk�a os�aniaj�ce oczy.
- Pod��czone. Systemy ruszaj� - powiedzia� ochryple - RAM ramuje, elektrony �wiszcz�. Wszystkie systemy ruszaj�, albo ju� posz�y.
- No i najwy�szy czas, aby rusza� - warkn�� �ubianka, a potem d�gn�� Praktisa w piersi ostrym paluchem. - Wykonajcie t� robot�, Praktis, i wykonajcie j� dobrze, albo dobior� wam si� do dupy.
- Ju� si� dobrali�cie, wi�c nie mam nic do stracenia. Opu��cie pok�ad, �ubianka, albo wylecicie z nami na wielkie wysypisko �mieci na niebie. Czy statek gotowy do startu, kapitanie Bly?
Bly spojrza� na niego ze zrozumieniem i strzeli� palcami.
- Dobrze - stwierdzi� Praktis. - My�l�, �e b�dziemy si� rozumie�.
Bill musia� odsun�� si� nieco na bok, a raczej odtoczy� na bok, bo nie by� jeszcze ca�kiem trze�wy, gdy admira� �ubianka wychodzi�. Kapitan Bly obserwowa� wszystko dop�ki czujnik przy w�azie wej�ciowym nie zmieni� barwy z czerwonej na zielon�, a potem wdusi� przycisk ostrze�enia przed startem. Sygna� alarmu rozni�s� si� po statku jak grzmienie tr�b jerycho�skich i za�oga zacz�a si� sadowi� na miejscach. Bill opad� na wolne siedzenie i zapi�� pasy w tym samym momencie, gdy kapitan Bly w��czy� pe�n� moc. Jedenastokrotne przeci��enie grawitacyjne siad�o im wszystkim na piersiach. Wszystkim poza Billem, kt�remu opr�cz tego siad� na piersiach szczur, bo odrzut wymi�t� go spomi�dzy rur pod sufitem. Gapi� si� na Billa swymi b�yszcz�cymi czerwonymi oczkami, a �ci�gni�te si�� odrzutu wargi ods�oni�y d�ugie, ��te z�biska. Bill odwzajemni� to spojrzenie r�wnie czerwonymi oczkami i r�wnie ods�oni�tymi, ��tymi k�ami. �aden nie m�g� si� poruszy�, wi�c tylko patrzyli na siebie z nienawi�ci�, dop�ki nie wy��czono silnik�w. Bill si�gn�� d�oni� w kierunku szczura, lecz ten odskoczy� na bezpieczn� odleg�o�� i wybieg� przez drzwi.
- Jeste�my na orbicie - stwierdzi� kapitan Bly. - Jaki bierzemy kurs?
- Ju� si� robi, cz�owieku, robi si�... - zamrucza� Cy, pukaj�c w klawisze i ustawiaj�c prze��czniki. Zrobi� min� w kierunku VDU1, kt�re wype�ni�o si� po�yskuj�cym konfetti, a potem pukn�� w ekran d�ugim i brudnym paznokciem. Obraz zrobi� si� przejrzysty i ich trasa r�wnie�.
- Trzeba czasu. Rozpracuj� to. To male�kie stare CPU 80286 jest po��czone z koprocesorem matematycznym, wi�c dokona oblicze� - jak szalone...
- Zamknijcie si� - warkn�� Praktis i rozejrza� si� po kabinie. Wurber zaczyna� w�a�nie schodzi� z drabiny.
- Hej, wy, zatrzymajcie si�! - rozkaza� admira�.
- Musz� wyj�� do toalety - wyj�ka� tamten.
- Wasz interes po moim interesie, a m�j interes to zimne piwo. Przynie��.
- Mam to! - triumfowa� Cy. - Kurs wynosi siedemdziesi�t jeden stopni, sze�� minut i siedemna�cie sekund, deklinacja dok�adnie dwana�cie stopni. Zrobione.
�yroskopy zawirowa�y i �mieciarka znalaz�a si� na nowym kursie. �wiate�ka zamigota�y i zmieni�y si� na konsoli pod wprawnymi cho� roztrz�sionymi palcami dow�dcy.
- Nie rozpina� jeszcze pas�w - ostrzeg�. - Dopalacz FTL, zainstalowany ostatnio, to model eksperymentalny. A ten lot to pierwszy eksperyment.
- Wracamy do bazy! - wrzasn�� Praktis. - Chc� st�d wyj��!
- Za p�no! - oznajmi� w odpowiedzi kapitan Bly, wciskaj�c guzik. - O wiele za p�no. Wszyscy w tym siedzimy, a ja nie mam nic do stracenia, poniewa� straci�em ju� wszystko, wszystko...
Nag�e �zy politowania nad sob� o�lepi�y go. Ale nie na tyle, by nie dostrzec Praktisa skradaj�cego si� w jego kierunku. Zaraz w d�oni kapitana znalaz� si� stary blaster.
- Siada� - rozkaza�. - I uspokoi� si�. Do tej pory podr�e nad�wietlne odbywa�y si� przy pomocy dopalacza Bloatera. Teraz, po raz pierwszy w dziejach, o czym wiem na pewno, b�dziemy wypr�bowywa� dopalacz Spritzera. Zosta� zainstalowany przez tego palanta admira�a �ubiank�. Powiedzia� mi, �e je�li go wypr�buj�, oczy�ci me nazwisko z ha�by.
Za p�no! - odpar�em mu. �yj� z ha�b� i z ha�b� umr�, je�li to konieczne. A teraz, jazda!
Brudnym kciukiem nacisn�� du�y czerwony guzik i dr�enie przebieg�o przez statek, jakby �cisn�� go kto� pot�nymi kleszczami.
- To jest... faza pierwsza. Przed statkiem zosta�a otwarta w przestrzeni kosmicznej czarna dziura. Teraz... jeste�my �ciskani... by przecisn�� si� przez dziur� z pr�dko�ci� nad�wietln�. Dlatego to urz�dzenie nazywa si� dopalaczem Spritzera? Jeste�my pompowani ci�nieniem �wiat�a i przeciskani przez prze-e-estrze�...
Bill uzna�, �e to cholernie nieprzyjemna i ma�o wygodna forma podr�owania i z rozrzewnieniem wspomnia� stary dopalacz Bloatera. Ale przynajmniej do tej pory jako� �yli, a to ju� by�o co�. Gdy si� rozpr�yli, przestrze� na zewn�trz tak�e wr�ci�a do normalno�ci. Cy powr�ci� do swego �ledzika i zab�bni� w klawisze.
- Nie�le, dziecinko. Nadal jeste�my na tropie, teraz ju� du�o wyra�niejszym. Prowadzi on w kierunku planety, kt�r� tam widzicie. Tej z koncentrycznymi pier�cieniami, sp�aszczonym ksi�ycem i czarn� czap� na biegunie p�nocnym. Widzicie j�?
- Trudno nie zauwa�y� - warkn�� Praktis - skoro to jedyna planeta w pobli�u. Zapisz jej pozycj� i wynosimy si� st�d, zanim nas zauwa��.
- I takie oto by�y jego ostatnie s�owa - wymamrota� kapitan Bly, gapi�c si� na ekran pe�en lec�cych smok�w.
- Wrzucajmy dopalacz Spritzera i wyciskajmy si� st�d! - krzykn�� Praktis.
Lecz jeszcze zanim s�owa przebrzmia�y w jego ustach by�o za p�no. Na d�ugo przedtem nim fale d�wi�kowe dotar�y do uszu kapitana Bly, by�o za p�no. Pasy �wietlistej energii dobywaj�cej si� z paszcz smok�w otoczy�y statek.
Wszystkie bezpieczniki strzeli�y i zgas�y wszystkie �wiat�a. Spadali.
- Cholernie szybko zbli�amy si� do tej planety - zauwa�y� Bill, po czym skuli� si� przed potokiem przekle�stw.
- Spoko, spoko - stwierdzi�. - Czy kto� wie, jak si� z tego wykaraska�?
- M�dlcie si� - oznajmi� Cy, zwracaj�c oczy ku niebu lub gdzie indziej, co na jedno wychodzi�o. - M�dlcie si� o zbawienie i przyj�cie waszej ofiary.
Kapitan Bly wyszczerzy� z�by.
- Jeste� jedyn� ofiar� tutaj je�li my�lisz, �e to co� pomo�e. Mamy jednak jedn� jedyn� szans�. Sko�czy�o si� paliwo i wysiad�a elektryczno��...
- No to ju� po nas! - Praktis rwa� sobie w�osy z g�owy.
- Niezupe�nie. Powiedzia�em, �e mamy szans�. Przednia �adownia jest wype�niona gotowymi do odstrzelenia �mieciami. Robi to gigantyczna spr�yna napi�ta ci�arem upakowanych �mieci. W ostatniej chwili przed rozbiciem odstrzel� �adunek. Zgodnie z newtonowsk� zasad� o akcji i reakcji, nasza pr�dko�� zostanie zneutralizowana i ocalejemy.
- Dopalacz �mieciowy - mrukn�� Bill. - Czy to ju� koniec? Co za spos�b umierania...
Lecz nikt nie s�ysza� tych narzeka�, bo znale�li si� ju� w atmosferze planety i cz�steczki powietrza zacz�y okrutnie b�bni� w okrywy statku. Wdziera�y si� te� w zewn�trzn� pow�ok� i rozgrzewa�y j� do granic wytrzyma�o�ci, w miar� jak �mieciarka wali�a na �eb na szyj� w d�. Poprzez coraz g�stsze powietrze, przez wysokie chmury. W kierunku gruntu, kt�ry zbli�a� si� w zawrotnym tempie.
- Odpalcie �mieci! - b�aga� Praktis, ale bez �adnego odzewu. Kapitan Bly sta� nieruchomo. Inni do��czyli swe okrzyki, b�agali i szlochali, lecz gruby palec nadal si� nie opuszcza�.
Byli coraz ni�ej, ju� dostrzegali pojedyncze ziarenka piasku na gruncie przed sob�...
W ostatniej nanosekundzie ostatniej mikrosekundy palec opad�.
Je - budu! - strzeli�a spr�yna, uwalniaj�c nagromadzony potencja�.
�u - budu! - polecia�y �mieci, wal�c w powierzchni� planety.
Chlup - dup! - plasn�� statek kosmiczny, osiadaj�c �agodnie na stercie starych gazet, puszek po rybach, obierkach od grejpfrut�w, pobitych �ar�wkach, zw�okach szczur�w, zaparzonych torebkach z herbat� i podartych papierach.
- Nie�le, je�li mog� tak powiedzie� - promienia� kapitan Bly. - Zupe�nie nie�le. To si� nadaje do ksi�gi rekord�w.
Kabina zabrzmia�a echem rozpinanych pas�w bezpiecze�stwa i niepewnego st�pania but�w po zardzewia�ym pok�adzie.
- Grawitacja zdaje si� by� dobra - zaopiniowa� Bill. - Mo�e zbyt ma�a, ale dobra...
- Zamknijcie si�! - wrzasn�� Praktis. - Mam jedno jedyne pytanie do was, Cy. Czy zdo�ali�cie... - g�os mu zamar�, wi�c odkaszln��. - Czy zdo�ali�cie przes�a� pozycj� tej planety?
- Pr�bowa�em, admirale. Lecz elektryczno�� wysiad�a, zanim zd��y�em wys�a� sygna�.
- Wi�c zr�bcie to teraz! W bateriach musi by� jeszcze jaka� moc. Spr�bujcie!
Cy wprowadzi� komendy, po czym nacisn�� guzik. Ekran zaja�nia�, a potem poczernia� i wszystkie �wiate�ka zgas�y. Wurber przestraszy� si� nag�ej ciemno�ci i wrzasn��, a nast�pnie zaszlocha� z ulgi, gdy zaja�nia�o przy�mione �wiat�o �ar�wki awaryjnej.
- Zadzia�a�o! - triumfowa� Praktis. - Zadzia�a�o! Sygna� wyszed�!
- Jasne, �e tak, admirale. Przy tej mocy musia� polecie� co najmniej z pi�� st�p.
- No to utkn�li�my... - zmartwi� si� Bill. - Zagubieni w kosmosie. Na wrogiej planecie. Otoczeni przez lataj�ce smoki. Miliony parsek�w od domu. Na martwym statku kosmicznym zagrzebanym w stercie �mieci.
- Dobrze powiedziane, kole� - przyzna� Cy. - To wygl�da mniej wi�cej tak.
ROZDZIA� CZWARTY
- Oto pa�skie piwo, sir. Czy mog� si� odmeldowa�? - zapyta� Wurber, podaj�c butelk�, kt�ra niedawno jeszcze ciep�a, teraz by�a wr�cz gor�ca od u�cisku jego d�oni.
Praktis wymamrota� jak�� niezrozumia�� odpowied�, �api�c butelk� i opr�niaj�c j� do po�owy jednym �ykiem. Kapitan Bly przeszuka� kieszenie swego pogniecionego uniformu, a� znalaz� niedopa�ek jointa, kt�rego zaraz zapali�. Bill wdycha� dym z lubo�ci�, lecz zdecydowa� si� nie upomina� o narkotyk. Zamiast tego poszed� popatrze� przez iluminator na nowo odkryt� planet�. Zobaczy� jedynie �mieci.
Praktis skrzywi� twarz, wypiwszy ciep�e piwo z butelki, a potem zagwizda�. Gdy Bill odwr�ci� si� w jego kierunku, rzuci� mu butelk�.
- Wyrzu�cie to na zewn�trz do reszty �mieci, kurzostopy. A jak ju� tam b�dziecie, to rozejrzyjcie si� nieco, by mi opowiedzie�, jak tam wygl�da.
- Czy �yczycie sobie, bym dokona� rekonesansu, a potem zda� raport?
- Tak, je�li tak w�a�nie to nazywacie w swej paskudnej gwarze �o�dackiej. Jestem przede wszystkim lekarzem, a przez przypadek admira�em. Wi�c za�atwcie to czym pr�dzej.
Przymglone �wiat�o awaryjne nie dociera�o do drabinki wyj�ciowej. Bill trzasn�� obcasami i zapali� lampk� no�n�, a potem zszed� w d� przy �wietle swego jarz�cego si� buta. Jako �e brakowa�o napi�cia, drzwi pr�niowe nie chcia�y si� otworzy�, gdy nacisn�� na guzik. Obr�ci� lepkie r�czne ko�o i zaj�cza� z wysi�ku. Gdy wewn�trzne drzwi uchyli�y si� na oko�o stop�, przecisn�� si� przez szczelin� do komory pr�niowej. Jasny promie� s�o�ca wpada� przez pancern� szyb� w zewn�trznych drzwiach. Przycisn�� do niej oko, chc�c dojrze� cho�by fragment obcego �wiata. Zobaczy� za� jedynie wysypisko �mieci.
- Wspaniale - wyszepta� i po�o�y� d�onie na kole do r�cznego otwierania. Jednak zawaha� si�.
C� mog�o si� czai� za zewn�trznymi drzwiami? Jakie obce przera�aj�ce fakty kry�a dla niego w zanadrzu przysz�o��? Jaka atmosfera panowa�a tam na zewn�trz, je�li w og�le istnia�a tam jaka� atmosfera? Otworzywszy drzwi m�g� sta� si� martwy w ka�dej sekundzie. A jednak wcze�niej czy p�niej trzeba b�dzie to zrobi�. Nie by�o przysz�o�ci dla kogo�, kto nic nie robi, kto jest zamkni�ty w tej pogi�tej puszce na �mieci, z wstr�tnym kapitanem i stukni�tym admira�em.
- Zr�b to Bill, zr�b to - zamrucza� do siebie. - Umiera si� tylko raz.
Westchn�wszy, przekr�ci� ko�o.
Zamar�, gdy drzwi rozwar�y si� i rozleg� si� g�o�ny syk.
Ale to by�o tylko wyr�wnywanie ci�nie�. Zda� sobie z tego spraw�, a jego serce bi�o jak pneumatyczny m�ot. Ocieraj�c strugi potu z czo�a, nachyli� si� i wci�gn�� powietrze owiewaj�ce mu twarz. By�o gor�ce, suche i �mierdzia�o �mieciami nieco wi�cej ni� troch�, ale nadal �y�. Czuj�c si� teraz bardzo z siebie dumny i zapominaj�c o zwierz�cej panice, obraca� ko�em, a� drzwi otworzy�y si� ca�kowicie. Do �rodka wla�y si� promienie s�oneczne i rozleg� si� skrzypliwy d�wi�k. Wychyli� si�, by spojrze� i cofn�� szybko g�ow� w g��b statku. Praktis zerkn�� na niego z drabiny, gdy si� w�a�nie cofa�.
- Gdzie si� wybieracie?
- Zabra� sw�j worek.
- Po co? Co jest na zewn�trz?
- Pustynia. Jedynie mn�stwo �mieci i piachu. Nic innego nie wida�. �adnych smok�w, �adnego... niczego.
Praktis zamruga� szybko oczami.
- A wi�c po co wracacie po sw�j worek, �o�nierzu?
- Zabieram si� st�d. �mieci si� pal�.
Za Billem, gdy ze swym workiem wybiega� przez rozwarte drzwi, rozlega�y si� okrzyki w�ciek�o�ci Praktisa i wydawane przez niego komendy. Nie zatrzyma� si� nawet, by spojrze� za siebie. Najbardziej warto�ciow� lekcj�, jakiej nauczy� si� przez lata s�u�by, by�o proste przes�anie: troszcz si� o w�asn� dup�. Przystan�� dopiero z dala od statku, rzuci� worek na ziemi� i sapi�c mocno, usiad� na piaszczystej wydmie. Kiwaj�c g�ow� ze zrozumieniem, obserwowa� ciekawie ewakuacj� statku.
Okrzyki b�lu, przekle�stwa i stuki dobieg�y jego uszu zza otwartego w�azu. Po kilku chwilach run�a w piasek skrzynia z zapasami, a za ni� kolejne kontenery i skrzynki. Ruszy� na pomoc, poniewa� chodzi�o r�wnie� o jego w�asne przetrwanie. Odci�ga� poszczeg�lne rzeczy na bok i wraca� po nast�pne. P�omienie trzaska�y i zbli�a�y si� coraz bardziej. Zaci�gn�� kolejn� skrzynk� w bezpieczne miejsce z dala od ognia i krzykn�� w g��b statku:
- Wszyscy, kt�rzy chc� si� wydosta�, niech lepiej zrobi� to natychmiast!
Potem odskoczy� na bok, gdy� w�a�nie szczury opuszcza�y p�on�cy wrak. Po nich przysz�a kolej na za�og�, kaszl�c� i gramol�c� si� w bezpieczne miejsce z dala od p�omieni.
Praktis wyszed� oczywi�cie pierwszy, poniewa� dow�dca zawsze dowodzi z pierwszych szereg�w. Szczeg�lnie podczas odwrotu. Nast�pny by� Cy, uginaj�cy si� pod ci�arem jakiego� elektronicznego z�omu, a za nim zaraz Wurber i kapitan Bly. Z kolei pojawi�a si� jaka� nieznajoma posta�. Nie tylko nieznajoma, ale i kobieca, co jeszcze bardziej zdziwi�o Billa. Osoba p�ci �e�skiej z dystynkcjami na ramionach.
- Kto... kto... wy? - zapyta� Bill. Obejrza�a go od st�p do g�owy.
- Nie silcie si� na �aden kit i u�ywajcie tytu�u madame, gdy zwracacie si� do wy�szego rang� oficera. Raport. Nazwisko, stopie� i stan og�lny.
- Tak, sir, madame. �o�nierz Bill, madame, sier�ant na kacu, zm�czony.
- Wygl�dacie na takiego. Jestem Engine Mate First Class Tarsil. Od��cie moj� walizk� do reszty rzeczy.
- Wedle rozkazu, Engine Mate First Class Tarsil.
- Nale�ymy do jednej za�ogi, wi�c mo�ecie nazywa� mnie po imieniu. Meta. - Wyci�gn�a r�k� i �cisn�a jego d�o�. - Macie dobre bicepsy, Bill.
Bill u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci� i podni�s� jej walizk�. Warto mie� zawsze dobre uk�ady z prze�o�onymi; zw�aszcza z prze�o�onymi p�ci odmiennej. Chocia� nie my�la�, by w gruncie rzeczy by�a w jego typie. Lubi� du�e kobitki, lecz nie o g�ow� wy�sze od siebie. A jej bicepsy, musia� przyzna�, by�y naprawd� o wiele wi�ksze od jego w�asnych.
- Bill - zabrzmia� dobrze znany mu g�os. - Przesta�cie si� spoufala� i chod�cie tutaj.
Bill do��czy� do admira�a Praktisa stoj�cego na szczycie piaskowej wydmy i wpatrzonego w z�oty majestat zachodz�cego s�o�ca. S�o�ce by�o jedyn� rzecz� godn� uwagi. Poza pustym niebem z jedn� ma�� chmurk�, kt�ra znikn�a po chwili, nie by�o nic innego.
- Piach, i to w cholernie du�ych ilo�ciach - stwierdzi� Praktis z ponurym wyrazem twarzy.
- Takie ju� s� pustynie, sir - powiedzia� Bill b�yskotliwie. Praktis spojrza� na niego gro�nie i warkn��:
- Je�li b�d� potrzebowa� takiego kitu, sam o to poprosz�. Czy zdajecie sobie spraw�, w jakiej jeste�my dziurze? Ja jestem i jeste�cie wy, co nie stanowi zbyt wielkiego potencja�u. I co jeszcze mamy? Ten rekrut, jeszcze wczoraj by� g�upim cywilem, kapitan jest na�pany do granic przytomno�ci, technik elektroniczny pozbawiony zosta� elektroniki, a ta przesadnie seksowna cz�onkini za�ogi z nadwag� niew�tpliwie �ci�gnie na nas k�opoty. Mamy troch� jedzenia, troch� wody i niewiele ponadto. I dziwne uczucie, �e jeste�my mi�sem armatnim.
- Mam pewn� sugesti�, sir.
- Czy�by? Wspaniale! M�w szybko.
- Pan tu dowodzi i znajdujemy si� w stanie wojny, pragn� wi�c awansu na polu walki.
- Pragniecie "czego"