2531

Szczegóły
Tytuł 2531
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2531 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2531 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2531 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FRANK HERBERT B�G IMPERATOR DIUNY Prze�o�y� Marek Mastalerz Wyj�tek z wyst�pienia Hadii Benotto, donosz�cego o odkryciach w Dar-es-Balat na planecie Rakis Jest dla mnie nie tylko przyjemno�ci� oznajmi� dzi� pa�stwu o odkryciu tego wspania�ego magazynu, zawieraj�cego po�r�d innych znalezisk monumentaln� kolekcj� manuskrypt�w sporz�dzonych na rydulia�skim papierze krystalicznym, ale poczytuj� sobie tak�e za zaszczyt mo�liwo�� przedstawienia dowod�w potwierdzaj�cych autentyczno�� naszych odkry�. Mamy powody wierzy� w to, �e odnale�li�my orygina�y dziennik�w Leto II, Boga Imperatora. Po pierwsze, prosz� pozwoli� mi przypomnie�, czym jest historyczny przekaz, znany nam wszystkim pod nazw� "Wykradzionych dziennik�w", owych bez w�tpienia staro�ytnych tom�w, przez stulecia tak pomocnych dla zrozumienia naszych przodk�w. Jak pa�stwu wiadomo, "Wykradzione dzienniki" zosta�y odczytane przez Gildi� Planetarn�. Klucz Gildii zosta� zastosowany r�wnie� do odszyfrowania niedawno odnalezionych tom�w. Nikt nie zaprzecza staro�ytno�ci Klucza Gildii, jak i temu, �e jedynie on pozwala odczyta� owe tomy. Po drugie, ksi�gi te zosta�y wydrukowane przy pomocy ixia�skiego dyktatelu o autentycznie pradawnym pochodzeniu. "Wykradzione dzienniki" nie pozostawiaj� w�tpliwo�ci, �e takiej w�a�nie metody u�y� Leto H do zapisywania swych historycznych obserwacji. Po trzecie, bardzo wa�na jest kwestia samego magazynu, kt�ry, jak s�dzimy, ma podobne znaczenie dla naszego znaleziska, co fakty wymienione w poprzednich punktach. Miejsce, w kt�rym przechowywano te dzienniki, jest bez w�tpienia wytworem Ixian i posiada tak prymitywn� a zarazem tak wspania�� konstrukcj�, �e z pewno�ci� rzuci nowe �wiat�o na epok� historyczn� zwan� Rozproszeniem. Jak nale�a�o si� tego spodziewa�, miejsce ukrycia jest z zewn�trz niewidoczne. Magazyn zosta� zagrzebany g��biej, ni� pozwala�y nam tego oczekiwa� Przekazy Ustne i mit, a poprzez emisj� i poch�anianie promieniowania symulowa� naturalne cechy otoczenia. Taki mechaniczny mimetyzm sam w sobie nie jest zaskakuj�cy, tym jednak�e, co zdumia�o naszych in�ynier�w, jest spos�b, w jaki dokonano tego przy pomocy najbardziej podstawowych i naprawd� prymitywnych technologii. Widz�, �e niekt�rzy z pa�stwa s� tym podekscytowani podobnie jak my. S�dzimy, �e dotarli�my do najwcze�niej skonstruowanej Kuli Ixia�skiej, pozaprzestrzeni, od kt�rej wzi�y pocz�tek wszystkie podobne urz�dzenia. Je�eli nawet nie jest rzeczywi�cie pierwsza, to musi by� jedn� z pierwszych, powieleniem zasady, na kt�rej oparto prototyp. Pragn� zapewni� pa�stwa, �e wasza oczywista ciekawo�� zostanie zaspokojona podczas kr�tkiej wycieczki na miejsce znaleziska, kt�ra odb�dzie si� w najbli�szym czasie. Prosiliby�my tylko o ostro�ne zachowanie si� wewn�trz obiektu, poniewa� nasi specjali�ci i in�ynierowie wci�� pracuj� nad rozwi�zaniem zagadek tego miejsca. Tu w�a�nie chcia�abym przej�� do czwartego punktu mojego wyst�pienia, w kt�rym pragn� powiedzie� o czym�, co z du�� doz� pewno�ci mo�e sta� si� uwie�czeniem naszych odkry�. Trudno mi wyrazi� swe odczucia w chwili, gdy mog� pa�stwu oznajmi� o jeszcze jednym odkryciu poczynionym w owym miejscu - o zapisach oznakowanych jako dokonane przez Leto II g�osem jego ojca, Paula Muad'Diba. Poniewa� w archiwum Bene Gesserit znajduj� si� potwierdzone jako autentyczne nagrania g�osu Boga Imperatora, przes�ali�my zakonowi pr�bki naszych zapis�w - wszystkie wykonane w staro�ytnym systemie mikrop�cherzykowym - z oficjaln� pro�b� o test por�wnawczy. Nie mamy prawie �adnych w�tpliwo�ci, �e autentyczno�� r�wnie� tych zapis�w zostanie potwierdzona. Prosz� teraz pa�stwa o zwr�cenie uwagi na przet�umaczone wyj�tki, kt�re zosta�y wam wr�czone przy wej�ciu. Pozw�lcie mi skorzysta� ze sposobno�ci i przeprosi� za to, �e s� tak ci�kie. S�ysza�am, jak niekt�rzy z pa�stwa �artowali na ten temat. Papieru u�yli�my z powod�w praktycznych, z oszcz�dno�ci. Oryginalne tomy wydrukowane s� tak drobnym drukiem, �e musia� zosta� znacznie powi�kszony, by uczyni� go mo�liwym do czytania. W rzeczywisto�ci do przedrukowania zawarto�ci orygina��w z rydulia�skiego papieru potrzeba ponad czterdziestu tom�w rozmiar�w tego, kt�ry w�a�nie trzymacie. Czy projektor...? Tak. Na ekranie po waszej lewej stronie zosta�a wy�wietlona cz�� oryginalnego manuskryptu. Jest to pierwsza strona tomu pierwszego. Nasze t�umaczenie znajduje si� na ekranie po prawej. Prosz� zwr�ci� r�wnie baczn� uwag� na klarowno�� my�li, na poetyck� lekko�� s��w, co na znaczenie tekstu - kt�rych to cech uda�o si� nie zagubi� w przek�adzie. Styl �wiadczy o wyra�nie zarysowanej, sp�jnej osobowo�ci. Wierzymy, �e te s�owa mog�y zosta� zapisane tylko przez kogo�, kto bezpo�rednio doznawa� wspomnie� przodk�w, przez kogo� ci�ko trudz�cego si� nad przekazaniem owego nadzwyczajnego do�wiadczenia obcowania z poprzednimi istnieniami w spos�b mo�liwy do poj�cia przez kogo�, kto tego daru nie posiada. Prosz�, wniknijcie teraz w rzeczywist� zawarto�� znaczeniow� dzie�a. Wszystkie odniesienia zgodne s� z tym, co historia przekazuje nam o osobie, kt�ra, jak wierzymy, by�a jedyn� istot� zdoln� do napisania takiej relacji. Mamy dla pa�stwa teraz jeszcze jedn� niespodziank�. Pozwoli�am sobie zaprosi� na dzisiejsze spotkanie znanego poet� Rebetha Vreeba, by odczyta� z tej�e pierwszej strony kr�tki fragment naszego t�umaczenia. Stwierdzili�my, �e nawet w przek�adzie s�owa te, odczytane na g�os, nabieraj� odmiennego charakteru. Pragniemy podzieli� si� z pa�stwem prawdziwie nadzwyczajn� warto�ci�, jak� odkryli�my w tych dziennikach. Panie i panowie, przed wami Rebeth Vreeb. Z wyst�pu Rebetha Vreeba: Za�wiadczam wam, �em jest ksi�g� losu. Pytania s� moimi wrogami. Albowiem me pytania wybuchaj�! Odpowiedzi rw� si� jak przel�k�e stada ptactwa, mrocz�c niebo wspomnie�, od kt�rych nie ma ucieczki. Ni jednej odpowiedzi, ni jednego zaspokojenia. C� za pryzmaty b�yskaj�ce, gdy zawitam na upiornym polu mej przesz�o�ci? Jestem odrobin� zmielonego kamienia, zamkni�t� w szkatule. Szkatu�a trz�sie si� i wiruje. Wtr�ca mnie w burz� tajemnic. A gdy si� otwiera, wracam do swej obecno�ci jak obcy w pierwotnej krainie. Powoli (powoli, m�wi�!) od nowa dowiaduj� si� swego imienia. Ale to nie jest poznawanie samego siebie! Ta osoba o moim nazwisku, �w Leto, kt�ry jako drugi nosi to imi�, odnajduje w swym umy�le inne g�osy, inne imiona, inne miejsca. Och, obiecuj� wam (jak i mnie obiecano), �e odpowiada� b�d� na jedno tylko imi�. Je�li rzekniecie "Leto" - zareaguj�. Cierpienie nadaje temu walor prawdy; cierpienie i co� jeszcze. To ja dzier�� wszystkie nici! Wszystkie s� moj� dziedzin�. Dajcie mi tylko pomy�le�! - powiedzmy... m�czy�ni, kt�rzy padli od miecza - i widz� ich wszystkich we krwi, s�ysz� ka�dy j�k, widz� ka�dy grymas, ka�dy wyraz twarzy. Rado�� macierzy�stwa - my�l� i �o�a porodowe nale�� do mnie. Serie niemowl�cych u�miech�w i s�odkie kwilenie nowych pokole�. Pierwsze kroki dzieci i pierwsze zwyci�stwa m�odzie�c�w - zaniesione przede mnie, bym je podziela�. Potykaj� si� jedni o drugich, dop�ki przed moimi oczami nie pozostanie jedynie jednakowo�� i powt�rzenie. Nie ruszaj tego - ostrzegam sam siebie. Kt� zaprzeczy warto�ci tych dozna�, warto�ci nauki, przez kt�ra widz� ka�d� now� chwil�? Aaach, ale to przesz�o��. Nie rozumiecie? To tylko przesz�o��! Tego ranka urodzi�em si� w jurcie, na skraju zamieszka�ej przez konie r�wniny - na planecie, kt�ra ju� nie istnieje. Jutro urodz� si� kim� innym gdzie indziej. Jeszcze o tym nie zdecydowa�em. Tego ranka jednak�e - aaach, co za �ycie! Gdy moje oczy nauczy�y skupia� si� na przedmiotach, wyjrza�em tam, sk�d dochodzi�o �wiat�o s�o�ca, i spostrzeg�em rze�kich ludzi, krz�taj�cych si� wok� sielskich powinno�ci ich �ycia. Gdzie�... och, gdzie� podzia�a si� tamta rze�ko��?! "Wykradzione dzienniki" Tr�jka ludzi biegn�cych ku p�nocy w tworzonym przez ksi�yc cieniu Zakazanego Lasu rozci�gni�ta by�a w lini� o d�ugo�ci prawie p� kilometra. Ostatni biegacz znajdowa� si� mniej ni� sto metr�w przed �cigaj�cymi ich wilkami-D. S�ysza�, jak bestie warcz� i dysz� w swej ��dzy, tak jak zwyk�y to by�y czyni�, gdy ofiara znajdowa�a si� ju� w ich polu widzenia. Pierwszy Ksi�yc pozostawa� prawie w zenicie i w lesie by�o zupe�nie jasno. Mimo i� znajdowali si� na dalekiej p�nocy Arrakis, nie czuli zimna - wci�� by�o ciep�o od upa�u letniego dnia. Powietrze nap�ywaj�ce z Seriru, Ostatniej Pustyni, nios�o przesi�kni�te zapachem �ywicy wilgotne wyziewy le�nego poszycia. Co jaki� czas bryza od Morza Kynesa za Serirem przywiewa�a s�ab� wo� soli i ryb. Zrz�dzeniem losu ostatni z biegaczy nazywa� si� Ulot, co w j�zyku freme�skim znaczy�o Ukochany Maruder. Ulot by� m�czyzn� o kr�pej posturze, ze sk�onno�ci� do tycia, co podczas treningu do tej wyprawy na�o�y�o na� obowi�zek �cis�ej diety. Nawet gdy zeszczupla� - specjalnie z my�l� o tym desperackim biegu - jego twarz pozosta�a okr�g�a. Z wielkich br�zowych oczu wyziera� szczery �al z powodu tego, �e ich posiadacz ma wci�� za du�o cia�a. Dla Ulota by�o oczywiste, �e nie b�dzie w stanie zbyt d�ugo biec. Ju� teraz ci�ko dysza�. Co jaki� czas potyka� si�, ale nie przywo�ywa� towarzyszy. Wiedzia�, �e nie mog� mu pom�c. Wszyscy z�o�yli t� sam� przysi�g�, wiedz�c, �e poza dawnymi cnotami i freme�sk� lojalno�ci� nie ma dla nich innej obrony. Pozostawa�o to wci�� prawd�, mimo i� wszystko, co dotyczy�o starych zwyczaj�w Fremen�w, sta�o si� warto�ci� zabytkow� - roty przysi�gi nauczyli si� od Muzealnych Fremen�w. To w�a�nie freme�ska lojalno�� nakazywa�a Ulotowi zachowa� milczenie, cho� mia� pe�n� �wiadomo�� rych�ej zguby. By�a to pi�kna lekcja dawnych warto�ci, chocia� raczej �a�osna, skoro �adne z uciekinier�w nie posiada�o innego �r�d�a wiedzy o cnotach, kt�re na�ladowali, poza ksi��kami i legendami pochodz�cymi z Przekaz�w Ustnych. Wilki-D gna�y tu� za Ulotem - gigantyczne szare bestie wielko�ci� niemal dor�wnuj�ce cz�owiekowi - z uniesionymi g�owami i oczami skupionymi na zdradzonej im przez �wiat�o ksi�yca sylwetce zdobyczy. Prawa stopa Ulota zawadzi�a o korze� i m�czyzna prawie upad�. Paradoksalnie, doda�o mu to troch� energii. Gwa�townie przyspieszy�, zyskuj�c nad swoimi prze�ladowcami par� metr�w przewagi. Silnie pracowa� ramionami i dysza� g�o�no przez otwarte usta. Wilki-D nie zmieni�y tempa. By�y srebrnymi cieniami b�yskaj�cymi w�r�d ciemnych pni. Wiedzia�y, �e wygra�y. Zna�y ju� to uczucie. Ulot zn�w si� potkn��. Odzyska� r�wnowag�, chwytaj�c si� m�odego drzewka, i pobieg� dalej na nogach dr��cych w buncie przeciw temu, do czego je zmusza�. Na kolejny zryw nie starczy�o mu si�y. Jeden z wilk�w-D, wielka samica, od��czy� si� od stada i podbieg� z lewej strony. Nagle skr�ci� do �rodka i skoczy�, by przeci�� mu drog�. Ostre pazury rozdar�y kark Ulota. Biegn�cy zachwia� si�, ale nie upad�. Do zapachu lasu do��czy�a wo� krwi. Mniejszy samiec trafi� �ap� w prawe biodro m�czyzny i wreszcie Ulot upad� krzycz�c. Zgraja zbi�a si� w kup� i krzyk konaj�cego urwa� si� z okrutn� ostateczno�ci�. Nie zatrzymuj�c si�, by si� po�ywi�, wilki-D podj�y dalszy po�cig. Ich nozdrza bada�y le�ne pod�o�e i wonne wiry w powietrzu, wyczuwaj�c obecno�� jeszcze dw�ch ludzkich istot. Nast�pny uciekinier nosi� imi� Kwuteg, stare i godne szacunku imi� na Arrakis, imi� z czas�w Diuny. Jego przodek s�u�y� siczy Tabr jako Mistrz Zgonsuszni, ale fakt �w gin�� w mrokach si�gaj�cej ponad trzy tysi�clecia wstecz historii, w kt�r� wielu mu wsp�czesnych ju� zreszt� nie wierzy�o. Wysoki i smuk�y Kwuteg pokonywa� dystans imponuj�cymi susami. Jego cia�o zdawa�o si� by� wr�cz stworzone do takiego wysi�ku. D�ugie czarne w�osy, spadaj�ce lu�no na plecy, falowa�y rytmicznie w takt biegu. Tak jak jego towarzysze, mia� na sobie czarny kombinezon biegacza, uszyty z g�stej bawe�nianej tkaniny, doskonale podkre�laj�cy prac� jego po�ladk�w i umi�nionych ud oraz g��boki i spokojny rytm jego oddechu. Tylko jego krok, nieco zbyt wolny jak na Kwutega, zdradza�, �e m�odzieniec uszkodzi� sobie prawe kolano, schodz�c z wykonanych ludzk� r�k� przepa�ci otaczaj�cych Twierdz� Boga Imperatora w Serirze. Kwuteg s�ysza� wo�anie Ulota, nag�� i brzemienn� cisz� oraz podj�ty na nowo skowyt po�cigu wilk�w-D. Stara� si� nie pozwoli� swemu umys�owi tworzy� obrazu kolejnego przyjaciela zabitego przez potwornych stra�nik�w Leto, ale wyobra�nia pomimo to dokonywa�a na nim swoich czar�w. Kwuteg przekl�� w my�li tyrana, ale nie marnowa� oddechu, by wyrzec inwektyw�. Wci�� pozostawa�a szansa, �e uda mu si� osi�gn�� azyl rzeki Idaho. Kwuteg wiedzia�, co o nim my�l� jego przyjaciele - nawet Siona. Zawsze znany by� ze swojej zachowawczej postawy. Nawet jako dziecko oszcz�dza� si�y, dop�ki nie by�y niezb�dnie potrzebne - jak sk�piec wydzielaj�cy sobie uciu�ane rezerwy. Mimo zranionego kolana, Kwuteg podkr�ci� tempo. Wiedzia�, �e rzeka jest blisko. Kontuzja przekroczy�a punkt, przed kt�rym by�a b�lem, by teraz sta� si� ogniem gorej�cym w ca�ej nodze i boku. Kwuteg zna� granice swojej wytrzyma�o�ci, wiedzia� te�, �e Siona prawie ju� dotar�a do wody. By�a biegaczk� najszybsz� z nich i to ona nios�a uszczelniony pakunek oraz to, co wykradli z fortecy w Serirze. Biegn�c Kwuteg skupi� my�li na tym pakiecie. "Ocal go, Siono! Wykorzystaj to, by go zniszczy�!" ��dne krwi wycie wilk�w-D przenikn�o do �wiadomo�ci Kwutega. Bestie by�y zbyt blisko. Wiedzia� ju�, �e nie zdo�a im si� wymkn��. "Ale Siona musi uciec!" Zaryzykowa� spojrzenie za siebie i dostrzeg�, �e jeden z wilk�w zbli�a si�, by zaj�� go od flanki. �wiadomo�� m�odzie�ca bezb��dnie zidentyfikowa�a schemat ataku. Gdy okr��aj�cy go wilk skoczy�, Kwuteg skoczy� r�wnie�. Min�� najbli�sze drzewo tak, by zas�oni�o go przed reszt� zgrai, zanurkowa� pod wilka, chwyci� obur�cz jedn� z jego tylnych �ap i bez zatrzymywania si� zakr�ci� schwytanym drapie�nikiem jak cepem. Atakuj�ce stado rozpierzch�o si�. Stwierdzaj�c, �e zwierz� nie jest tak ci�kie, jak si� tego spodziewa�, i �e prawie z rado�ci� wita odmian� w tym nadludzkim wysi�ku, Kwuteg zamachn�� si� sw� �yw� maczug�, powalaj�c z chrz�stem mia�d�onych czaszek dwa z rozw�cieczonych wilk�w. Ale nie m�g� strzec si� od ka�dej strony. Smuk�y samiec skoczy� mu na plecy, rzucaj�c nim na drzewo, przez co m�odzieniec straci� maczug�. - Biegnij! - wrzasn��. Zgraja ponownie zbli�y�a si�, a Kwuteg wgryz� si� w gard�o siedz�cego mu na plecach samca. Zacisn�� z�by, wk�adaj�c w to ca�� si�� ostatecznej desperacji. Wilcza krew trysn�a mu na twarz, o�lepiaj�c go. Obr�ci� si� i nie maj�c poj�cia, w kt�r� stron� si� posuwa, zdo�a� pochwyci� nast�pnego wilka. Cz�� zgrai rozpierzch�a si�, za� kilka bestii zwr�ci�o si� przeciw zranionemu osobnikowi. Jednak�e wi�kszo�� wci�� skupiona by�a na w�a�ciwej ofierze. Z�by z dw�ch stron rozdar�y gard�o Kwutega. Siona tak�e s�ysza�a krzyk Ulota, po kt�rym zapad�a absolutna cisza, i ponowne wycie wilk�w, gdy bestie na nowo podj�y sw�j po�cig. Przepe�nia� j� taki gniew, �e czu�a, i� mo�e od niego niemal wybuchn��. Ulota w��czono do tego przedsi�wzi�cia ze wzgl�du na jego zdolno�ci analityczne i spos�b, w jaki z kilku szczeg��w sk�ada� ca�o��. To w�a�nie Ulot, wyjmuj�c ze swego pakietu tak oto niespodziewanie przydatny powi�kszacz, zbada� dwa dziwne tomy, kt�re znale�li po�r�d plan�w Twierdzy. "My�l�, �e to szyfr" - powiedzia� Ulot. A Radi, biedny Radi, kt�ry mia� zgin�� jako pierwszy z ich dru�yny... Radi odpar�: "Nie mo�emy sobie pozwoli� na dodatkowe obci��enie. Wyrzu� je." " W ten spos�b nie chowa si� niewa�nych rzeczy" - sprzeciwi� si� Ulot. Kwuteg przy��czy� si� do Radiego: "Naszym celem by�o zdobycie plan�w Twierdzy i ju� je mamy. Te tomy s� za ci�kie." "Ponios� je" - Siona niespodziewanie zgodzi�a si� z Ulotem. To zako�czy�o dyskusj�. "Biedny Ulot." Wszyscy wiedzieli, �e jest najgorszym biegaczem po�r�d nich. Ulot by� powolny w wi�kszo�ci sytuacji, ale nie spos�b by�o zaprzeczy� mu klarowno�ci my�lenia. "Mo�na mu ufa�." Ulotowi mo�na by�o ufa�. Siona opanowa�a gniew i wykorzysta�a jego si��, by przyspieszy� kroku. Wok� niej w �wietle ksi�yca umyka�y w ty� drzewa. Dotar�a do tej bezczasowej pustki w trakcie wysi�ku, gdy nie istnieje ju� nic pr�cz w�asnych ruch�w, cia�a wykonuj�cego to, do czego je zmusi�a. M�czy�ni zawsze dostrzegali pi�kno jej biegu. Siona wiedzia�a o tym. D�ugie ciemne w�osy mia�a ciasno upi�te, aby nie rozwiewa� ich p�d powietrza wywo�any przez szybko��. Oskar�y�a Kwutega o g�upot�, gdy nie zgodzi� si� p�j�� w jej �lady. "Gdzie jest Kwuteg?" Jej w�osy by�y inne ni� Kwutega. Mia�y ten g��boki odcie� br�zu, kt�ry cz�sto myli si� z czerni�, jest jednak zupe�nie od czerni odmienny. W og�le nie przypomina�y jego w�os�w. Tak jak to cz�sto sprawiaj� geny, jej rysy by�y kopi� cech dawno zmar�ego przodka: �agodny owal twarzy, usta wyra�aj�ce wielkoduszno��, czujne, �wiadome oczy nad ma�ym nosem. Jej cia�o sta�o si� wr�cz chude w wyniku kilku lat intensywnego biegania, ale s�a�o silne seksualne sygna�y do napotykaj�cych j� m�czyzn. "Gdzie jest Kwuteg?" Wilcza zgraja zamilk�a. To zaalarmowa�o dziewczyn�. Raz ju� tak zrobi�y - przed pochwyceniem Radiego. By�o tak samo, gdy dosta�y Setuse. Powiedzia�a sobie, �e ta cisza mo�e oznacza� co� innego. Kwuteg te� by� milcz�cy... i silny. Nie wygl�da�o na to, aby rana dokucza�a mu zbytnio. Siona zacz�a odczuwa� b�l w piersi - zapowied� zadyszki, kt�r� tak dobrze zna�a z trening�w. Pot wci�� zalewa� jej cia�o pod cienkim czarnym strojem. Pakunek wraz z cenn� zawarto�ci�, dok�adnie uszczelnion�, tak aby nie uleg�a zniszczeniu w trakcie przeprawy przez rzek�, mia�a przytroczony wysoko na plecach. Pomy�la�a o planach Twierdzy znajduj�cych si� w pakiecie. "Gdzie Leto ukry� sw�j zapas przyprawy?" To musia�o by� gdzie� wewn�trz Twierdzy. Musia�o. W tych planach na pewno b�dzie �lad. Melan� - przyprawa, na kt�rej g��d cierpia�y Bene Gesserit, Gildia i wszyscy inni... To by�a nagroda warta ryzyka. I te dwa zaszyfrowane tomy. Kwuteg w jednym mia� racj� - rydulia�ski papier krystaliczny by� ci�ki, lecz ona podziela�a podniecenie Ulota. W linijkach szyfru kry�o si� co� wa�nego. Raz jeszcze po��dliwy skowyt wilk�w rozleg� si� w lesie za jej plecami. "Biegnij, Kwuteg, biegnij!" Na wprost siebie mi�dzy drzewami widzia�a ju� szeroki, rzadziej poro�ni�ty obszar przylegaj�cy do rzeki Idaho. Dojrza�a refleksy ksi�ycowej po�wiaty odbijaj�ce si� od tafli wody. "Biegnij, Kwuteg!" T�skni�a za jakim� d�wi�kiem wydanym przez Kwutega, jakimkolwiek odg�osem. Zosta�a ich tylko dw�jka z jedenastki, kt�ra rozpocz�a bieg. Dziewi�cioro zap�aci�o �yciem za to przedsi�wzi�cie: Radi, Ulot, Setuse, Inineg, Aline, Onemao, Hutye, Memar i Oala. Siona powt�rzy�a ich imiona, przy ka�dym zanosz�c milcz�c� modlitw� do dawnych bog�w - nie do tyrana Leto. Modli�a si� zw�aszcza do Szej-huluda. "Sk�adam swe mod�y Szej-huludowi, kt�ry mieszka w piachu." Nagle las sko�czy� si� i Siona wybieg�a na o�wietlony przez ksi�yc pas skoszonej trawy, ci�gn�cy si� wzd�u� rzeki. Woda i w�ska pla�a przywo�ywa�y j� do siebie. Na tle ciemnego nurtu rzeki pla�a wydawa�a si� by� srebrna. G�o�ny skowyt dochodz�cy z g�stwiny sprawi�, �e Siona zmyli�a krok. Rozpozna�a wybijaj�cy si� ponad dzikie odg�osy wilk�w g�os Kwutega. Kwuteg wo�a� do niej - nie w�tpi�a w to, cho� nie s�ysza�a swego imienia. Jego krzyk wyra�a� to, czego nie mo�na by�o pomyli� z niczym innym. - Biegnij! Odg�osy stada przesz�y w potworny zgie�k rozszala�ych skowyt�w. Kwuteg wi�cej si� nie odzywa�. Wiedzia�a ju�, na co jej przyjaciel zu�ywa reszt� si�. "Zatrzymuje je, by pom�c mi w ucieczce." Pos�uszna rozkazowi Kwutega, rzuci�a si� ku brzegowi rzeki i skoczy�a g�ow� naprz�d. Dla rozgrzanej biegiem Siony zetkni�cie z lodowat� wod� by�o gwa�townym wstrz�sem. Przez moment ot�pia�a, zacz�a niezgrabnie p�yn�� na drugi brzeg, walcz�c z brakiem oddechu i odr�twieniem mi�ni. Cenny plecak unosi� si� na wodzie i obija� o ty� jej g�owy. Rzeka Idaho nie by�a w tym miejscu zbyt szeroka - nie mia�a wi�cej ni� pi��dziesi�t metr�w - p�yn�a spokojnym �ukiem, pe�na piaszczystych �ach z wystaj�cymi korzeniami. Uk�adaj�cy si� tarasami brzeg poro�ni�ty by� bujn� traw� i trzcin� tam, gdzie woda nie zgodzi�a si� pozosta� wewn�trz regularnie ukszta�towanych koryt wytyczonych przez in�ynier�w Leto. Sion� pokrzepi�a �wiadomo�� tego, �e wilki-D by�y uwarunkowane na unikanie kontaktu z wod�. Ich granice terytorialne zosta�y jasno nakre�lone: po tej stronie rzeka, po drugiej - �ciana pustyni. Mimo to przep�yn�a ostatnie kilka metr�w pod wod� i wynurzy�a si� w cieniu stromo podmytego brzegu, zanim odwr�ci�a si� i spojrza�a wstecz. Wataha wilk�w sta�a rozci�gni�ta wzd�u� brzegu, wszystkie pr�cz jednego, kt�ry zszed� nad wod�. Pochyli� si� naprz�d, prawie zanurzaj�c jedn� �ap�. S�ysza�a, jak skamla�. Siona wiedzia�a, �e wilk j� widzi. Nie by�o co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Wilki-D znane by�y z doskona�ego wzroku. W�r�d przodk�w le�nych stra�nik�w Leto by�y charty-wzrokowce, w�a�nie dla tych niezwyk�ych predyspozycji skrzy�owane przez niego z wilkami. Dziewczyna zastanawia�a si�, czy te ulepszone wilki s� zdolne prze�ama� swoje uwarunkowanie. Zasadniczo by�y drapie�nikami opieraj�cymi dzia�anie na zmy�le wzroku. Gdyby wilk na brzegu rzeki wszed� do wody, ca�a reszta mog�aby pod��y� za nim. Siona wstrzyma�a oddech. Czu�a si� �miertelnie wyczerpana. Pokonali prawie trzydzie�ci kilometr�w, z czego po�ow� z wilkami-D dysz�cymi im za plecami. Zwierz� na skraju rzeki zawy�o raz jeszcze i odskoczy�o do swoich towarzyszy. Na jaki� bezg�o�ny sygna� wilki odwr�ci�y si� i pomkn�y w las. Siona wiedzia�a, dok�d pod���. Wilkom-D wolno by�o po�era� wszystko, cokolwiek pochwyci�y w Zakazanym Lesie. Wszyscy o tym wiedzieli. To dlatego swobodnie przemierza�y las - by�y stra�nikami Seriru. - Zap�acisz mi za to, Leto - szepn�a. Jej glos by� cichym szmerem, prawie zlewaj�cym si� z szelestem trzciny za jej plecami. - Zap�acisz za Ulota, Kwutega i wszystkich innych. Zap�acisz. Odepchn�a si� delikatnie r�koma i zacz�a dryfowa� z pr�dem, dop�ki jej stopy nie dotkn�y piaszczystego dna przy w�skiej pla�y. Powoli wysz�a z wody i przystan�a, by sprawdzi�, czy opiecz�towana zawarto�� jej plecaka pozosta�a sucha. Piecz�� by�a nienaruszona. Siona przyjrza�a si� jej przez chwil� w �wietle ksi�yca, nast�pnie podnios�a wzrok na �cian� lasu za rzek�. "Cena, jak� za to zap�acili�my: dziesi�ciu bliskich przyjaci�." �zy zaszkli�y si� w jej oczach. By�a jednak z tej samej gliny co dawni Fremeni - nie pop�yn�o ich zbyt wiele. Przeprawa przez rzek�, a wcze�niej przez las, kt�rego p�nocne obrze�a patrolowa�y wilki, potem przez Serir, Ostatni� Pustyni� i wa�y Twierdzy - wszystko to nabiera�o ju� w jej umy�le cech sennego marzenia... nawet ucieczka przed wilkami, kt�r� wszak przewidzieli, bo pewne by�o, �e stado krwio�erczych stra�nik�w przetnie szlak intruz�w i rozpocznie si�... wszystko to by�o jak sen. To by�a przesz�o��. "Uciek�am." W�o�y�a do plecaka zapiecz�towany pakunek i zarzuci�a go raz jeszcze na plecy. "Przedar�am si� przez tw�j system obronny, Leto." Siona pomy�la�a o zaszyfrowanych ksi�gach. By�a niemal pewna, �e co� ukrytego w wierszach szyfru otworzy drog� jej zem�cie. "Zniszcz� ci�, Leto!" Nie: "zniszczymy ci�, Leto!" To nie by�oby do niej podobne. Zrobi to sama. Odwr�ci�a si� i zacz�a i�� w stron� sad�w za �wie�o skoszon� ��k� na nabrze�u. Id�c, powt�rzy�a na g�os swoj� przysi�g�, dodaj�c do niej dawn� freme�sk� formu�� obejmuj�c� pe�ne jej imi�: - Ja, Siona Ibn Fuad al-Sejefa Atryda, przeklinam ci�, Leto. Zap�acisz za wszystko! Tekst poni�szy pochodzi z ksi�g odkrytych w Dar-es-Balat w t�umaczeniu Hadii Benotto Urodzi�em si� jako Leto Atryda II ponad trzy tysi�ce standardowych lat temu, licz�c od chwili, kiedy przyczyni�em si� do wydrukowania tych s��w. Moim ojcem by� Paul Muad'Dib, moj� matk� jego freme�sk� ma��onka, Chani. Moj� babk� ze strony matki by�a Faroula, znana w�r�d Fremen�w zielarka. Babk� ze strony ojca - Jessika, produkt planu eugenicznego Bene Gesserit, poszukuj�ca m�czyzny, kt�ry posiada�by moce Matek Wielebnych zakonu �e�skiego. Moim dziadkiem ze strony matki by� Liet-Kynes, planetolog, kt�ry zorganizowa� ekologiczne przekszta�cenie Arrakis. Dziadkiem ze strony ojca by� Atryda, spadkobierca rodu Atreusza, kt�rego przodkowie wywodzili si� ze staro�ytnej Grecji. Do�� genealogii! M�j dziadek ze strony ojca zgin�� tak, jak przysta�o na dobrego Greka - usi�uj�c zabi� swego �miertelnego wroga, starego barona Vladimira Harkonnena. Obaj oni spoczywaj� teraz niespokojnie w mych wspomnieniach, kt�re odziedziczy�em po przodkach. Nawet m�j ojciec nie jest z tego zadowolony. Uczyni�em to, czego si� obawia�, i teraz jego cie� musi uczestniczy� w konsekwencjach mojego czynu. Wymaga tego Z�ota Droga. "A czym�e jest Z�ota Droga?" - zapytacie. To przetrwanie gatunku ludzkiego - ni mniej, ni wi�cej. My, kt�rzy posiadamy zdolno�� przysz�owidzenia, my, kt�rzy znamy pu�apki przysz�o�ci, zawsze brali�my na siebie odpowiedzialno�� za ludzko��. Przetrwanie. Jak wam si� to podoba? Wasze marne rado�ci i smutki, nawet wasze m�czarnie i nieszcz�cia - nas rzadko to dotyczy. M�j ojciec mia� t� moc. Ja posiadam j� w wi�kszym stopniu. Obaj mo�emy zagl�da� za zas�on� Czasu. Ta planeta, Arrakis, sk�d zarz�dzam pangalaktycznym imperium, nie jest ju� taka, jak� by�a, gdy znano j� jako Diun�. W owych czasach ca�a by�a pustyni�. Teraz z pustyni pozosta� ju� tylko skrawek - m�j Serir. Gigantyczne czerwie ju� po niej nie w�druj�, nie tworz� melan�u-przyprawy. Przyprawa! Diuna by�a godna uwagi tylko jako �r�d�o melan�u. Jedyne jego �r�d�o. C� to za nadzwyczajna substancja! W �adnym laboratorium nigdy nie zdo�ano jej zsyntetyzowa�. Jest najwarto�ciowsz� substancj�, na jak� kiedykolwiek natkn�� si� rodzaj ludzki. Bez melan�u, kt�ry pobudza linearne przysz�owidzenie Nawigator�w Gildii, ludzie przemierzaliby parseki kosmicznej przestrzeni w �limaczym tempie. Bez melan�u Bene Gesserit nie by�yby obdarzone prawdopoznaniem, nie by�oby te� Matek Wielebnych. Bez geriatrycznych w�a�ciwo�ci melan�u ludzie �yliby wedle pradawnej miary - nie wi�cej ni� oko�o sto lat. Obecnie ca�a przyprawa znajduje si� w gestii Gildii i Bene Gesserit, troch� zapasu posiadaj� istniej�ce jeszcze wysokie rody, ja za� posiadam ogromn� jej ilo��. Wszyscy tak bardzo po��daj� melan�u, �e najch�tniej wyprawiliby si� razem przeciwko mnie! Ale nie o�miel� si�. Wiedz�, �e nim bym si� podda�, zniszczy�bym sw�j skarb. Nie. Przychodz� ze spuszczonymi g�owami i �l� do mnie petycje o przypraw�. Wydzielam j� jako nagrod� i wstrzymuj� za kar�. Jak�e tego nienawidz�! To moja w�adza, m�wi� im. To m�j dar. Z jego pomoc� tworz� Pok�j. Ponad trzy tysi�ce lat �yj� w Pokoju Leto. To wymuszony spok�j, kt�rego przed obj�ciem przeze mnie w�adzy rodzaj ludzki zaznawa� tylko przez bardzo kr�tkie okresy. Aby�cie nie zapomnieli - studiujcie jeszcze raz Pok�j Leto w tych oto dziennikach. Zacz��em to sprawozdanie w pierwszym roku swoich rz�d�w, w pierwszych b�lach mej przemiany, gdy wci�� jeszcze by�em cz�owiekiem - nawet z wygl�du. Sk�ra z piaskop�ywak�w, kt�r� przyj��em (a kt�r� odrzuci� m�j ojciec), da�a mi wielokrotnie wzmocnion� si�� i rzeczywist� odporno�� na konwencjonalne ataki oraz starzenie si� - ta sk�ra wci�� pokrywa�a posta� wyra�nie ludzk�: o dw�ch r�kach, nogach, twarzy cz�owieczej obramowanej w zwini�te fa�dy cia� piaskop�ywak�w. Ach, ta twarz! Wci�� j� mam - jedyny skrawek ludzkiej sk�ry, kt�ry mi pozosta� i kt�ry wystawiam na widok wszech�wiata. Ca�a reszta mojego cia�a pozostaje okryta po��czonymi cia�ami tych drobnych piaskowych form, kt�re pewnego dnia mog� sta� si� wielkimi czerwiami pustyni. I stan� si�... kiedy�. Cz�sto my�l� o mojej ostatecznej przemianie, o tej mimikrze �mierci. Znam spos�b, w jaki mo�e to zaj��, ale nie wiem, kiedy nast�pi ta chwila ani nie znam jej oznak. To jedyne, czego wiedzie� nie mog�. Wiem tylko, czy Z�ota Droga trwa, czy si� ko�czy. Je�eli sprawiam, �e te s�owa s� nagrywane, to Z�ota Droga trwa - i przynajmniej z tego jestem zadowolony. Nie czuj� ju� teraz w ciele rz�sek piaskop�ywak�w, zamykaj�cych moj� wod�, wewn�trz podobnych do b�on p�odowych barier. Jeste�my teraz naprawd� jednym cia�em: one moj� sk�r�, ja - si�� poruszaj�c� ca�o��... przez wi�kszo�� czasu. Gdy to pisz�, owa ca�o�� wygl�da raczej paskudnie. Jestem tym, co mo�na by nazwa� pre-czerwiem. Moje cia�o ma oko�o siedmiu metr�w d�ugo�ci i nieco ponad dwa metry �rednicy, atrydzka twarz umieszczona jest na jednym ko�cu, w miejscu, gdzie zwykle maj� j� ludzie, ramiona i d�onie (wci�� zupe�nie rozpoznawalne jako ludzkie) znajduj� si� tu� poni�ej. Moje nogi i stopy? C�, uleg�y prawie zupe�nej atrofii. To tylko p�etwy, naprawd�, i przew�drowa�y na ty� cia�a. W sumie wa�� w przybli�eniu pi�� dawnych ton. Za��czam te dane, bo wiem, �e b�d� one interesowa� historyk�w. Jak poruszam tym ci�arem? Przewa�nie wo�� go na moim Wozie Kr�lewskim, b�d�cym wytworem Ixian. Jeste�cie zaszokowani? Ludzie niezmiennie nienawidzili i bali si� Ixian, bardziej ni� nienawidzili i bali si� mnie. Lepszy diabe�, kt�rego si� zna. A kto wie, co Ixianie mog� wyprodukowa� b�d� wynale��? Kto to wie? Na pewno nie ja. Nie do ko�ca. Niemniej jednak �ywi� do Ixian pewn� sympati�. Wierz� tak mocno w swoj� technologi�, w swoje maszyny, w swoj� nauk�. Poniewa� wierzymy (niewa�ne w co), rozumiemy si� nawzajem - Ixianie i ja. Wytwarzaj� dla mnie wiele urz�dze� i my�l�, �e w ten spos�b zaskarbi� sobie moj� wdzi�czno��. Te w�a�nie s�owa, kt�re teraz czytacie, drukowane s� przez ixia�ski przyrz�d, kt�ry nazywa si� dyktatel. Je�eli zaczn� my�le� w pewien szczeg�lny spos�b, dyktatel si� uruchamia. Gdy tylko my�l� tym sposobem, s�owa drukuj� si� dla mnie na krystalicznych arkuszach rydulia�skich o grubo�ci jednej moleku�y. Czasami zarz�dzam sporz�dzenie kopii na materiale o mniejszej trwa�o�ci. Dwa tomy tego ostatniego typu zosta�y mi w�a�nie wykradzione przez Sion�. Czy� nie jest ona fascynuj�ca, ta moja Siona? Skoro zaczynacie pojmowa�, ile dla mnie znaczy, mo�ecie nawet zada� pytanie, czy naprawd� pozwoli�bym jej zgin�� tam, w lesie. Nie w�tpcie w to. �mier� to bardzo osobista sprawa. Rzadko si� w ni� wtr�cam. Nigdy w przypadku kogo�, kto musi zosta� poddany pr�bie, tak jak ma si� to sta� z Sion�. Pozwoli�bym jej umrze� na ka�dym etapie. Mimo wszystko zdoby�bym nowego kandydata w bardzo kr�tkim czasie - oczywi�cie wed�ug mojej miary czasu. Jak�e ona fascynuje nawet mnie. Obserwowa�em j� w lesie. Obserwowa�em j� przez moje ixia�skie urz�dzenia, zastanawiaj�c si�, dlaczego nie przewidzia�em tej wyprawy. Ale Siona jest... Sion�. Dlatego nie uczyni�em nic, by powstrzyma� wilki. To nie by�oby s�uszne. Wilki-D s� tylko jednym z element�w prowadz�cych do osi�gni�cia mojego celu, a jest nim bycie najwi�kszym z kiedykolwiek znanych drapie�nik�w. Dzienniki Leto II Przytoczony poni�ej kr�tki dialog pochodzi z manuskryptu zwanego "Skr�tem z Welbeck". Mniema si�, ze jego autork� jest Siona Atryda. Uczestnikami rozmowy s� Siona i jej ojciec, Moneo, kt�ry by� (jak przekazuj� wszystkie historie) majordomem i g��wnym adiutantem Leto II. Datuje si� j� na okres, gdy Siona nie uko�czy�a jeszcze dwudziestu lat i by�a odwiedzana przez ojca w jej kwaterze w szkole M�wi�cych-do-Ryb w Onn, Mie�cie �wi�tecznym, najwi�kszym skupisku ludno�ci na planecie znanej teraz jako Rakis. Zgodnie z opisuj�cymi manuskrypt dokumentami, Moneo odwiedzi� c�rk�, by ostrzec j� przed zgub�, na kt�r� si� nara�a�a. SIONA: Jak uda�o ci si� prze�y� tak d�ugo, ojcze? On przecie� zabija tych, kt�rzy s� blisko niego. Wszyscy o tym wiedz�. MONEO: Nie! Nie masz racji! On nikogo nie zabija! SIONA: Nie musisz k�ama�. MONEO: Naprawd� tak jest. On nikogo nie zabija. SIONA: Co w takim razie powiesz o tych, o kt�rych wiadomo, �e ich zabi�? MONEO: To Czerw zabija. Czerw jest Bogiem. Leto �yje na jego piersi, ale nikogo nie zabija. SIONA: Zatem jak ty prze�y�e�? MONEO: Potrafi� rozpozna� Czerwia. Widz� go w jego twarzy i jego ruchach. Wiem, kiedy nadchodzi Szej-hulud! SIONA: On nie jest Szej-huludem! MONEO: C�, tak nazywano czerwie w czasach Fremen�w. SIONA: Czyta�am o tym, ale on nie jest Bogiem pustyni. MONEO: Cicho b�d�, g�upia dziewczyno! Nic nie wiesz na ten temat. SIONA: Wiem, �e jeste� tch�rzem. MONEO: Jak�e ty ma�o wiesz! Nigdy nie sta�a� tam gdzie ja i nie widzia�a� tego w jego oczach, w ruchach jego r�k. SIONA: Co robisz, kiedy Czerw si� zjawia? MONEO: Wychodz�. SIONA: To rozs�dne. Wiemy na pewno o dziewi�ciu Duncanach Idaho, kt�rych zabi�. MONEO: M�wi� ci, �e nie zabi� nikogo! SIONA: Co to za r�nica? Leto czy Czerw, s� teraz jednym cia�em. MONEO: Ale dwoma oddzielnymi istotami - Imperatorem Leto i Czerwiem, kt�ry jest Bogiem. SIONA: Jeste� szalony! MONEO: By� mo�e, ale s�u�� Bogu. Jestem naj�arliwszym z �yj�cych kiedykolwiek obserwator�w ludzi. Obserwuj� ich wewn�trz siebie i na zewn�trz. Przesz�o�� i tera�niejszo�� mieszaj� si� we mnie, daj�c dziwne rezultaty. I gdy w moim ciele trwa metamorfoza, w moich zmys�ach zachodz� niezwyk�e procesy. Wygl�da to tak, jak gdybym wszystko widzia� w ogromnym zbli�eniu. Mam wyj�tkowo ostry wzrok i s�uch oraz nadzwyczaj precyzyjny zmys� w�chu. Potrafi� wykry� i zidentyfikowa� feromony przy trzech cz�steczkach na milion. Wiem. Pr�bowa�em tego. Niewiele mo�na ukry� przed moimi zmys�ami. My�l�, �e przerazi�oby was, co mog� wykry� samym tylko w�chem. Wasze feromony m�wi� mi, co robicie albo co planujecie zrobi�. A gesty i postawa? Kiedy� przez p� dnia przypatrywa�em si� starcowi siedz�cemu na �awce w Arrakin. By� w pi�tym pokoleniu potomkiem naiba Stilgara, a nawet o tym nie wiedzia�. Studiowa�em k�t, pod jakim zgina� szyj�, fa�dy sk�ry pod jego podbr�dkiem, pop�kane usta i wilgo� wok� nozdrzy, pory za uszami, kosmyki siwych w�os�w wymykaj�ce si� spod kaptura jego antycznego filtrfraka. Ani razu nie wyczu�, �e jest obserwowany. Ha! Stilgar wiedzia�by o tym po sekundzie czy dw�ch. Ale ten starzec czeka� tylko na kogo�, kto si� nie zjawia�. Podni�s� si� wreszcie i powl�k� dalej. By� bardzo zesztywnia�y po tak d�ugim siedzeniu. Wiedzia�em, �e nigdy nie ujrz� go ju� za �ycia. By� bliski �mierci i jego woda na pewno si� zmarnowa�a. C�, to wtedy nie mia�o ju� znaczenia. "Wykradzione dzienniki" Leto uwa�a� miejsce, w kt�rym czeka� na przybycie swego obecnego Duncana Idaho, za najbardziej interesuj�ce w ca�ym wszech�wiecie. Wed�ug ludzkich norm by�a to gigantyczna przestrze�, centrum wyr�banego pod jego Twierdz� �a�cucha katakumb. Jak szprychy z piasty, z pomieszczenia, w kt�rym teraz oczekiwa�, rozchodzi�y si� promieni�cie sale wysokie na trzydzie�ci metr�w i maj�ce dwadzie�cia metr�w szeroko�ci. Jego W�z znajdowa� si� w �rodku tej piasty w okr�g�ej, sklepionej kopu�� komnacie o �rednicy czterystu metr�w i maj�cej w najwy�szym punkcie sto metr�w wysoko�ci. Czu�, �e rozmiary pomieszczenia dzia�aj� na niego uspokajaj�co. W Twierdzy by�o wczesne popo�udnie, ale jedyne �wiat�o w tej hali pochodzi�o z dryfuj�cych w rozproszeniu ku� �wi�toja�skich, nastawionych na emisj� niezbyt intensywnej pomara�czowej po�wiaty. �wiat�o nie przenika�o w g��b pobliskich pomieszcze�, ale pami�� podpowiada�a Leto dok�adne umiejscowienie wszystkiego, co si� tam znajdowa�o - wody, ko�ci i proch�w jego przodk�w oraz Atryd�w, kt�rzy �yli i zmarli od czas�w Diuny. Oni wszyscy byli tam, oni oraz kilka zbiornik�w z melan�em, kt�re mia�y stworzy� iluzj�, �e to ca�o�� jego zapasu - na wypadek, gdyby kiedykolwiek zasz�a tak wyj�tkowa potrzeba. Leto wiedzia�, dlaczego Duncan ma tu przyj��. Idaho dowiedzia� si�, �e Tleilaxanie tworz� nast�pnego Duncana, jeszcze jednego ghol�, by spe�ni� wymagania stawiane przez Boga Imperatora. Kolejny Duncan obawia si�, �e zostanie zast�piony po prawie sze��dziesi�ciu latach s�u�by. Zawsze tego rodzaju wydarzenie rozpoczyna�o bunty Duncan�w. Wcze�niej na Leto oczekiwa� pose� Gildii, by ostrzec, �e Ixianie dostarczyli temu Duncanowi rusznic� laserow�. Leto za�mia� si�. Gildia by�a wyj�tkowo wra�liwa na wszystko, co mog�oby zagrozi� sk�pej dostawie przyprawy. Przera�a�a ich my�l, �e Leto by� ostatnim ��cznikiem z czerwiami pustyni, kt�re wytworzy�y oryginalne zapasy melan�u. "Je�li umr� od wody, ju� nigdy nie b�dzie wi�cej melan�u." Tego w�a�nie obawia�a si� Gildia. A ich historycy-kronikarze zapewniali, �e Leto siedzi na najwi�kszej ilo�ci melan�u we wszech�wiecie. Ta wiedza sprawia�a, �e na Gildii mo�na by�o polega� prawie jak na sprzymierze�cach. Czekaj�c Leto wykonywa� d�o�mi i palcami �wiczenia, kt�rych nauczy�y go b�d�ce w�r�d jego przodk�w cz�onkinie Bene Gesserit. R�ce by�y jego dum�. M�g� u�ywa� swoich d�ugich palc�w i przeciwstawnych kciuk�w jak normalnych ludzkich d�oni - pomimo b�ony z piaskop�ywak�w. Prawie bezu�yteczne p�etwy - niegdy� jego stopy i nogi - by�y bardziej niedogodno�ci� ni� powodem do wstydu. M�g� pe�za�, toczy� si� i rzuca� swym cia�em ze zdumiewaj�c� szybko�ci�, ale czasami upada� na p�etwy i to wywo�ywa�o b�l. "Co op�nia Duncana?" Leto wyobrazi� go sobie, jak waha si�, wygl�da przez okno na faluj�cy horyzont Seriru. Powietrze by�o dzi� a� �ywe od upa�u. Przed zej�ciem do krypty Leto widzia� mira� na po�udniowym wschodzie. Lustro �aru chwia�o si� i b�yska�o widokiem na tle piasku, ukazuj�c mu grup� Muzealnych Fremen�w wlok�cych si� przez Sicz Pokazow� dla uciechy turyst�w. W krypcie by�o ch�odno jak zawsze, a o�wietlenie jak zwykle s�abe. Tunele "szprych" zbiega�y si� w g�r� lub w d� pod �agodnymi k�tami, by bez nadmiernych wstrz�s�w przyj�� W�z Kr�lewski. Niekt�re z nich mia�y fa�szywe �ciany, za kt�rymi ci�gn�y si� dalej ca�ymi kilometrami, tworz�c przej�cia wykonane przez Leto przy pomocy ixia�skich urz�dze�. W miar� jak Leto rozwa�a� zbli�aj�c� si� rozmow�, zacz�o w nim narasta� uczucie nerwowo�ci. Stwierdzi�, �e to interesuj�ce wra�enie, jedyne, o kt�rym wiedzia�, �e sprawia mu przyjemno��. Zdawa� sobie spraw�, �e nie bez powodu by� tak przywi�zany do obecnego Duncana Idaho. Kry�a si� w nim nadzieja, �e ten cz�owiek prze�yje nadchodz�c� rozmow�. Czasami to im si� udawa�o. Istnia�o ma�e prawdopodobie�stwo, �e Duncan stanowi dla niego �miertelne zagro�enie, ale ow� mo�liwo�� nale�a�o pozostawi� tak� w�a�nie, jak� by�a. Leto pr�bowa� to wyja�ni� jednemu z poprzednich Duncan�w... dok�adnie w tym samym miejscu. "Pomy�lisz, �e to dziwne, i� ja, ze swoimi mocami, mog� m�wi� o przypadku, szcz�ciu" - powiedzia� wtedy Leto. Duncan by� pe�en gniewu: "Nic nie pozostawiasz przypadkowi! Znam ci�!" "Jaki� ty naiwny! Przypadek jest natur� wszech�wiata." "Nie przypadek, a kaprys. Tw�j kaprys." "Wspaniale, Duncanie. Kaprys to najg��bsza przyjemno��. Spos�b, w jaki radzimy sobie z kaprysami, jest identyczny z tym, dzi�ki kt�remu wyostrzamy swe tw�rcze zdolno�ci." "Nie jeste� ju� nawet cz�owiekiem!" Och, jak�e gniewny by� tamten Duncan! Leto stwierdzi�, �e to oskar�enie rozdra�ni�o go jak ziarnko piasku w oku. Trzyma� si� resztek swojej ludzkiej niegdy� ja�ni z surowo�ci�, kt�rej nie mo�na by�o zaprzeczy�, chocia� irytacja by�a najbardziej zbli�onym do gniewu uczuciem, jakiego by� w stanie dozna�. "Twoje �ycie staje si� klisz�" - oskar�y� Duncana, na co ten wydoby� z fa�d�w swej szaty-munduru ma�y �adunek wybuchowy. Jaka� niespodzianka! Leto kocha� niespodzianki, nawet niemi�e. "To co�, czego nie przewidzia�em." Tyle w�a�nie powiedzia� tamtemu Duncanowi, kt�ry sta� przed nim dziwnie niezdecydowany, podczas gdy podj�cie decyzji by�o absolutn� konieczno�ci�. "To mog�oby ci� zabi�" - powiedzia� Duncan. "Przykro mi, Duncanie. Dozna�bym niegro�nego zranienia, niczego wi�cej." "Ale powiedzia�e�, �e tego nie przewidzia�e�!" - g�os Duncana sta� si� piskliwy. "Duncan, Duncan - absolutne przewidywanie r�wna si� dla mnie �mierci. Jak�e niesamowicie nudna jest dla mnie �mier�!" W ostatniej chwili tamten Duncan spr�bowa� odrzuci� �adunek, ale materia� eksplodowa� zbyt szybko. Duncan zgina�. Ach, trudno - Tleilaxanie zawsze mieli nast�pnego w swoich aksolotlowych zbiornikach. Jedna z unosz�cych si� nad Leto kul �wi�toja�skich zacz�a migota�. Ogarn�o go podniecenie. Sygna� Monea! Wierny Moneo ostrzega� swojego Boga Imperatora, �e do krypty schodzi Duncan. Drzwi windy znajduj�cej si� mi�dzy dwoma korytarzami w p�nocno-zachodniej cz�ci pomieszczenia otworzy�y si�. Wyszed� z nich Duncan - z tej odleg�o�ci drobna figurka - ale Leto mimo to dostrzeg� najdrobniejsze nawet szczeg�y, cho�by za�amanie munduru na �okciu, kt�re m�wi�o, �e m�czyzna przed chwil� sta� oparty o jaki� sprz�t. Tak, na jego podbr�dku wci�� widoczny by� odcisk r�ki. Duncana wyprzedza� zapach: poziom adrenaliny w jego krwi musia� by� zaiste olbrzymi. Leto wci�� milcza�, obserwuj�c zbli�aj�cego si� Duncana. Ten Duncan mimo wielu lat s�u�by wci�� st�pa� z m�odzie�cz� spr�ysto�ci�. M�g� za to podzi�kowa� minimalnej domieszce melan�u w swoim po�ywieniu. M�czyzna mia� na sobie stary atrydzki mundur czarnego koloru ze z�otym jastrz�biem wyszytym na lewej piersi. By� to interesuj�cy znak-o�wiadczenie: S�u�� honorowi dawnych Atryd�w! Idaho wci�� mia� czarn� czupryn�, rysy ostre, znieruchomia�e, jakby wykute z kamienia, podkre�laj�ce surowy wyraz twarzy o wystaj�cych ko�ciach policzkowych. "Tleilaxanie dobrze robi� swoje ghole" - pomy�la� Leto. Duncan mia� ze sob� cienk� teczk�, uszyt� z tkaniny utkanej z ciemnobr�zowego w��kna - t�, kt�r� nosi� od wielu lat. Zazwyczaj zawiera�a materia�y, na kt�rych mentat opiera� swe sprawozdania, ale dzi� wybrzusza�a si� pod wp�ywem czego� o wiele wi�kszego. Ixia�ska rusznica laserowa. Kiedy Idaho szed�, ca�� uwag� skupi� na twarzy Leto. Oblicze Boga Imperatora pozostawa�o niepokoj�co atrydzkie, o smuk�ych rysach, z kompletnie b��kitnymi oczami, kt�rych spojrzenie co bardziej nerwowi ludzie odczuwali niemal jak fizyczn� agresj�. Twarz ukryta by�a g��boko w szarym kapturze ze sk�ry piaskop�ywaka, o kt�rej Idaho wiedzia�, �e mo�e b�yskawicznie zwin�� si� w odruchu obronnym, os�aniaj�c jedyn� cz�� cia�a, jaka pozosta�a z dawnego Leto. Jego prawdziwa sk�ra wydawa�a si� by� zdumiewaj�co r�owa na tle swej szarej ramy. Trudno by�o unikn�� my�li, �e twarz Leto jest czym� nieprzyzwoitym, zagubionym okruchem cz�owiecze�stwa schwytanym w pu�apk� czego� obcego. Duncan zatrzyma� si� zaledwie sze�� krok�w od Wozu Kr�lewskiego. Nawet nie stara� si� ukry� swej gniewnej determinacji. W og�le nie my�la� o tym, czy Leto wie o rusznicy. To imperium zbyt daleko oddali�o si� od dawnej moralno�ci Atryd�w, sta�o si� bezosobowym molochem niszcz�cym niewinnych. To musi si� sko�czy�! - Przyszed�em, by porozmawia� o Sionie i kilku innych sprawach - powiedzia� Idaho. U�o�y� teczk� tak, by �atwo m�c z niej wydoby� rusznic�. - Bardzo dobrze - g�os Leto by� pe�en znudzenia - Siona jest jedyn�, kt�rej uda�o si� uciec, ale wci�� ma oparcie w swoich towarzyszach buntownikach. - My�lisz, �e o tym nie wiem? - Znam twoj� niebezpieczn� tolerancj� dla buntownik�w! Czego nie wiem, to co zawiera� pakunek, kt�ry ukrad�a. - Ach, to... Ma kompletne plany Twierdzy. Idaho momentalnie sta� si� na powr�t Dow�dc� Stra�y Leto, g��boko wstrz��ni�ty takim naruszeniem bezpiecze�stwa: - Pozwoli�e� jej z tym uciec? - Nie, to ty pozwoli�e�. Idaho cofn�� si�, us�yszawszy takie oskar�enie. Znowu bra� w nim g�r� zdecydowany na wszystko zab�jca. - To wszystko, co dosta�a? - zapyta�. - Razem z planami by�y dwa tomy, kopie moich dziennik�w. Ukrad�a je. Idaho bada� nieruchom� twarz Leto. - Co jest w tych dziennikach? Czasami twierdzisz, �e to pami�tniki, czasami �e historia. - I to, i to - po trochu. M�g�by� je nawet nazwa� podr�cznikiem. - Czy martwi ci� to, �e zabra�a te tomy? Leto pozwoli� sobie na �agodny u�miech, kt�ry Idaho przyj�� za odpowied� przecz�c�. Moment p�niej przez cia�o Leto przebieg� dreszcz, gdy Duncan si�gn�� do swojej teczki. Raporty czy bro�? Chocia� wi�ksza cz�� cia�a Leto posiada�a niebywa�� odporno�� na temperatur�, Leto wiedzia�, �e niekt�re partie wci�� nie s� odporne na strza� z rusznicy laserowej - zw�aszcza twarz. Idaho wyj�� z teczki raport, lecz nawet zanim zd��y� zacz�� czyta�, dla Leto wszystko by�o ju� jasne. Idaho szuka� usprawiedliwienia dla ju� obranego kursu dzia�ania. - Wykryli�my kult Alii na Giedi Prime - rzek� Idaho. Leto zachowa� milczenie, podczas gdy ghola podawa� szczeg�y. Jakie to nudne! Leto pozwoli� swoim my�lom oderwa� si� od przemowy Idaho. W obecnych czasach czciciele dawno nie�yj�cej siostry jego ojca s�u�yli tylko jako �r�d�o sporadycznej rozrywki. Duncanowie prawdopodobnie postrzegali ich aktywno�� jako rodzaj potencjalnego zagro�enia. Idaho sko�czy� czyta�. Jego agenci byli dok�adni - temu nie mo�na by�o zaprzeczy�. Dok�adni do znudzenia. - To nic wi�cej, jak tylko wskrzeszony kult Izydy - rzek� Leto. -Moi kap�ani i kap�anki b�d� mieli troch� zabawy, likwiduj�c go wraz z jego wyznawcami. Idaho potrz�sn�� g�ow�, jak gdyby reaguj�c na jaki� glos wewn�trz niej. - Bene Gesserit wiedz� o tym kulcie - powiedzia�. Dopiero to zainteresowa�o Leto. - Zakon �e�ski nigdy nie wybaczy� mi, �e odebra�em im ich program eugeniczny - powiedzia�. - To nie ma z tym nic wsp�lnego. Leto ukry� rozbawienie. Duncanowie zawsze byli niezwykle wra�liwi na punkcie programu chowu, chocia� niekt�rzy z nich co jaki� czas mieli w nim do spe�nienia jak�� rol�. - Rozumiem - rzek� Leto. - C�, wszystkie Bene Gesserit s� nieco wi�cej ni� troch� zwariowane, ale przecie� szale�stwo to chaotyczny zbi�r niespodzianek. Niekt�re z nich mog� by� warto�ciowe. - Niestety, nie dostrzegam w tym �adnych zalet. - My�lisz, �e za tym kultem stoi zakon �e�ski? - zapyta� Leto. - Tak. - Wyja�nij to. - Maj� �wi�tyni�. Nazywaj� j� "�wi�tyni� Krysno�a". - Rzeczywi�cie? No wi�c? - A ich g��wna kap�anka zwie si� "Stra�niczk� �wiat�a Jessiki". Czy to nic nie sugeruje? - Urocze! - Leto nie stara� si� ju� ukry� swojego rozbawienia. - Co w tym uroczego? - ��cz� moj� babk� i ciotk� w pojedyncz� bogini�. Idaho powoli pokr�ci� g�ow� z boku na bok, nic nie rozumiej�c. Leto pozwoli� sobie na ma�a wewn�trzn� pauz�, trwaj�c� mniej ni� mgnienie oka. Wewn�trz-babka nie przywi�zywa�a szczeg�lnej wagi do kultu z Giedi Prime. Zmusi� si� do oddalenia jej wspomnie� i to�samo�ci. - Jak s�dzisz, co jest celem tego kultu? - zapyta� Leto. - To oczywiste. Konkurencja religijna dla podminowania twego autorytetu. - To zbyt proste. Czymkolwiek jeszcze mog� by�, Bene Gesserit to nie prostaczki. Idaho czeka� na wyja�nienie. - Chc� wi�cej przyprawy! - powiedzia� Leto. - Wi�cej Matek Wielebnych. - Zatem b�d� ci� n�ka�, dop�ki si� nie wykupisz? - Rozczarowujesz mnie, Duncanie. Idaho spojrza� na Leto, kt�ry wydoby� z siebie westchnienie. Skomplikowany gest, nie przystaj�cy ju� do jego postaci. Duncanowie zazwyczaj byli bystrzejsi, ale Leto przypuszcza�, �e czujno�� tego w�a�nie Duncana jest przy�miona planowanym spiskiem. - Wybra�y Giedi Prime na swoj� siedzib� - powiedzia� Leto. - Co to sugeruje? - Tam by�a twierdza Harkonnen�w, ale to stara historia. - Twoja siostra umar�a na Giedi Prime jako ich ofiara. S�usznie, �e w my�lach identyfikujesz t� planet� z Harkonnenami. Dlaczego nie wspomnia�e� o tym wcze�niej? - Nie sadzi�em, �e to istotne. Leto �ci�gn�� usta w w�sk� lini�. Nawi�zanie do siostry zak�opota�o Duncana. Ten cz�owiek wiedzia� - rozumowo - �e by� jedynie ostatnim z d�ugiego szeregu cielesnych inkarnacji, wszystkich b�d�cych wytworami aksolotlowych zbiornik�w Tleilaxan, wywiedzionych na dodatek z oryginalnych kom�rek prawdziwego Idaho. Duncanowie nie mogli uciec od swoich wskrzeszonych wspomnie�. Ten te� wiedzia�, �e Atrydzi uratowali go z harkonne�skiej niewoli. "A czy ja niby jestem kim� innym? - pomy�la� Leto. - Ca�y czas pozostaj� Atryd�." - Co chcesz w�a�ciwie powiedzie�? - zapyta� z naciskiem Idaho. Leto zadecydowa�, �e sytuacja wymaga krzyku. Pozwoli� sobie, by by� g�o�ny: - Harkonnenowie �upili Diun� z przyprawy! Idaho cofn�� si� o krok. Leto kontynuowa� ju� nieco cichszym g�osem: - Na Giedi Prime jest ukryty sk�ad melan�u. Zakon stara si� go wyszpera� - dzia�aj�c pod przykrywk� tych swoich religijnych sztuczek. Idaho speszy� si�. To wyja�nienie wydawa�o si� by� oczywiste. "A ja si� omyli�em" - pomy�la�. Krzyk Leto wstrz�sn�� nim tak, �e powr�ci� do roli Dow�dcy Stra�y Kr�lewskiej. Idaho zna� ekonomi� Imperium, uproszczon� do maksimum: niedozwolone by�o jakiekolwiek oprocentowanie; zawsze pos�ugiwano si� got�wk�. Jedyna moneta nosi�a podobizn� zakapturzonej twarzy Leto - Boga Imperatora. Niemniej jednak wszystko oparte by�o na przyprawie, kt�rej warto��, ju� obecnie niebotycznie wysoka, wci�� wzrasta�a. W r�cznym baga�u mo�na by�o pomie�ci� r�wnowarto�� ceny ca�ej planety. "Trzymajcie w r�ku mennice i pa�ace - niech t�uszcza bierze reszt�" - pomy�la� Leto. Tak m�wi� stary Jacob Broom i Leto us�ysza� w sobie jego rechotanie. "Rzeczy nie zmieni�y si� wiele, Jacobie." Idaho zaczerpn�� g��boko powietrza. - Nale�a�oby natychmiast powiadomi� Urz�d Wiary. Leto nie odpowiedzia�. Przyjmuj�c to za wskaz�wk�, by kontynuowa�, Idaho podj�� sk�adanie raportu, ale Leto s�ucha� go tylko cz�stk� �wiadomo�ci, jak gdyby obwodem kontrolowanym - rejestruj�cym jedynie s�owa i gesty Idaho. A teraz ghola chcia� m�wi� o Tleilaxanach. "To niebezpieczne dla ciebie, Duncanie." Ale dla my�li Leto otwar�o to now� drog�. "Przebiegli Tleilaxanie wci�� produkuj� moich Duncan�w z oryginalnych kom�rek. Dokonuj� czego�, czego zabrania religia, i wszyscy o tym wiemy - i ja, i oni. Nie pozwalam na sztuczn� manipulacj� ludzkimi genami, ale Tleilaxanie dowiedzieli si�, jak ceni� sobie Duncan�w jako kapitan�w mojej stra�y. Nie s�dz�, by podejrzewali, ile jest w tym z zabawy. Bawi mnie to, �e tam, gdzie kiedy� by�a g�ra, p�ynie teraz rzeka nios�ca materia� na wysokie mury opasuj�ce m�j Serir." "Oczywi�cie, Tleilaxanie wiedz�, �e ja co jaki� czas wykorzystuj� Duncan�w we w�asnym programie eugenicznym. Duncanowie s� miesza�cami... i czym� wi�cej. Ka�dy ogie� musi mie� co�, co go gasi." "Moim zamiarem by�o po��czy� go z Sion�, ale teraz to mo�e sta� si� niemo�liwe." "Ha! M�wi, �e