6971

Szczegóły
Tytuł 6971
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6971 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6971 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6971 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C C MacCapp �wiat bez s�o�ca 1 Major Vince Cullow zachowa� si� prawie niegrzecznie, sta- nowczym ruchem odsun�� wyci�gni�t� ku niemu r�k� pie- l�gniarki. - Dzi�kuj� pani - mrukn��. - Nie jestem jeszcze na tyle �lepy, �ebym nie m�g� bez pomocy zej�� po schodach. Ani na tyle stary, pomy�la� z irytacj�, �eby �adna m�oda dziewczyna musia�a mnie traktowa� jak niedo��nego dziadka. Jednak�e pokonanie kamiennych stopni okaza�o si� dla� zadaniem naprawd� trudnym. Uzna�, �e odr�twienie st�p mo�e by� kolejnym skutkiem dzia�ania owego wirusa pozaziem- skiego. Zeszli na ni�sze pi�tro i skr�cili w d�ugi korytarz, przesy- cony woni� eteru, izopropanolu i jakich� innych, bardziej wy- szukanych medykament�w. Wstydz�c si�, �e przed chwil� by� tak szorstki wobec piel�gniarki, Cullow powiedzia� do niej: - My�la�em, �e w tym szpitalu przestrzega si� bardziej rygorystycznie godzin wizyt. - To genera�, prosz� pana - odpar�a konspiracyjnym to- nem. - Nakazali mi, �ebym nie wspomina�a o tym nikomu opr�cz pana. - Aha - mrukn�� Cullow. Zacz�� si� zastanawia�. Czy czekaj� mnie teraz odwiedziny innych wysokich rang� woj- skowych, kt�rzy b�d� chcieli mi si� przyjrze�, zanim zostan� odes�any do kt�rego� z po�o�onych na peryferiach szpitali, abym tam wyzion�� ducha? Domy�la� si�, �e stanowi cenny swojego rodzaju eksponat - by� pierwszym Ziemianinem, kt�- ry zarazi� si� pozaziemsk� chorob�. - Tutaj, prosz� pana. - Piel�gniarka otworzy�a jakie� drzwi i usun�a si� na bok, �eby zrobi� przej�cie, po czym bezsze- lestnie zamkn�a drzwi za jego plecami. Cullow spojrza� na m�czyzn� siedz�cego na krze�le obok starannie za�cielonego pustego ��ka. - Tom! - wykrzykn��. - My�la�em, �e jeste� na Plutonie! Tom Fieser wsta� z krzes�a, wyci�gn�� r�k� i podszed� do Cullowa. - Jeszcze niedawno by�em - przyzna� - ale Nessanie po- mogli mi wr�ci� na Ziemi� na pok�adzie jednego ze swoich statk�w. Drog� z Plutona na Ziemi� przeby�em w ci�gu zale- dwie dwudziestu minut! Vince zamruga� mimo woli. Poczu� uk�ucie zazdro�ci. -A wi�c w ko�cu wpu�cili na pok�ad jakiego� Ziemiani- na - powiedzia�. - Dowiedzia�e� si� czego� ciekawego? Czy nie zamierzaj�... Fieser pokr�ci� g�ow�. - Byli bardzo uprzejmi, ale zadbali o to, �ebym nie zoba- czy� niczego, co ma istotne znaczenie - odpar�. - Nie s�dz�, by w najbli�szej przysz�o�ci zechcieli nam zdradzi� tajemni- ce nap�du nad�wietlnego. - Przygl�da� si� Cullowowi z dziw- nym wyrazem twarzy. - Czy twoja katarakta si� pogarsza? - Tak. - Vince przes�oni� r�k� prawe oko i popatrzy� na przyjaciela. - Z trudem ci� rozpoznaj�, a drugie oko pogor- szy�o si� z 20/40 na 20/60. Ale nie to doprowadza mnie do sza�u. Lekarze nie chc� nawet rozmawia� o ewentualnej ope- racji! - A twoja sk�ra? Pojawi�o si� na niej co� nowego? Vince utkwi� wzrok w twarzy Fiesera. - S�dzi�em, �e to mia�a by� �cis�a tajemnica - odezwa� si� w ko�cu. - Ale skoro ju� wiesz... Tak. Czuj�, jak sk�ra uciska moj� twarz i szyj�. A poza tym pods�ucha�em, co m�wili w laboratorium medycznym dwaj technicy. Podob- no w b��kitnym �wietle zaczynaj� by� widoczne pierwsze plamy. - Z czasem stan� si� coraz wi�ksze i wyra�niejsze - po- wiedzia� Fieser. Vince uwa�nie przygl�da� si� genera�owi przez jak�� mi- nut�, a potem powoli podszed� do ��ka i usiad� na nim. - Rozumiem - mrukn��. - Twoja wizyta ma jaki� zwi�- zek z moj� chorob�? Czy�by zarazi� si� jeszcze kto� inny? - Nie - odpar� Fieser. - Nikt spo�r�d ludzi poza tob�. - Przeszed� powoli przed siedz�cym przyjacielem. - A zreszt�, Nessanie nie chcieli m�wi� o niczym innym opr�cz twojej kuracji. M�j dy�urny lekarz na Plutonie wys�ucha� doniesie� o stanie twojego zdrowia, o gor�czce i nudno�ciach, o po- cz�tkach katarakt i o tym, co dzieje si� z paznokciami... Vince odruchowo wyci�gn�� r�ce i zacz�� si� im przygl�- da�. Jego paznokcie by�y nieprzezroczyste i mia�y mleczno- bia�� barw�. -Nessanie znaj�t� chorob� - ci�gn�� Fieser. - Wywo�uje j�wirus, kt�ry atakuje wi�kszo�� �ywych bia�ek. Stan twoich oczu b�dzie si� stopniowo pogarsza�, a� w ko�cu zupe�nie o�lepniesz. Twoja sk�ra straci elastyczno�� i przybierze bia�� barw�. Je�eli wirus si� zadomowi w czyim� organizmie, szu- ka �wiat�a. W�a�nie dlatego skupia si� przede wszystkim w so- czewkach oczu. Cierpisz na co�, co nie jest zwyczajn� kata- rakt�, lecz tylko wygl�da tak samo. - Przerwa� i przez chwil� wpatrywa� si� w twarz Vince'a. - Je�eli pozwolimy chorobie si� rozwija�, doprowadzi do twojej �mierci. W ci�gu roku twoje organy wewn�trzne przestan� pracowa�. Nessanie uprzedzaj�, �e ostatnie stadia choroby s� najgorsze. Cullow siedzia� nieruchomo i milcza�. Nie us�ysza� ni- czego, co by go zdziwi�o. Od dawna to przeczuwa�, by� tego niemal pewien. A jednak, tak zupe�nie o�lepn��... Raptem co� sobie skojarzy� i w nag�ym przyp�ywie nadziei poderwa� si� na nogi. Podbieg� do Fiesera i chwyci� go za rami�. - Powiedzia�e�: Je�eli"! - wykrzykn��. - Czy Nessanie mog� mnie wyleczy�? Czy zechc�? Tom zwleka� do�� d�ugo z odpowiedzi�. -Nie, Vinsie - odezwa� si� w ko�cu. -Nessanie nie umiej� ci� wyleczy�. Znaj� jednak kogo�, kto mo�e to potrafi. - Uwolni� rami�, podszed� do jedynego okna w pomieszczeniu i przez blisko minut� wpatrywa� si� we wr�cz zbyt starannie utrzymane trawniki i �ywop�oty, po czym odwr�ci� si� w stron� Cullowa. - Nie wiem, jak� podejmiesz decyzj�, ale gdybym si� znalaz� na twoim miejscu, nie waha�bym si� nawet przez u�amek sekundy. Nessanie mog� na pewien czas powstrzy- ma� rozw�j twojej choroby. Co wi�cej, z�o�yli mi pewn� pro- pozycj�. Oberw� za to, �e pomin��em Najwy�sze Dow�dz- two i przyszed�em z ni� od razu do ciebie, ale mam nadziej�, �e jako� sobie z tym poradz�. Ta propozycja brzmi nast�puj�- co: je�eli si� zgodzisz wykona� dla nich pewne zadanie, prze- wioz� ci� do miejsca, gdzie mo�esz zosta� wyleczony. Obie- cali, �e wszystko zorganizuj� i pokryj� wszelkie koszty. Oszo�omiony Vince wpatrywa� si� w Fiesera, jakby nie m�g� uwierzy� w�asnym uszom. , - To znaczy... gdzie�, uhm, gdzie�... Tam? - wyj�ka� w ko�cu. Tom Fieser wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu. - Zgadza si�. Tam! - Uderzy� Vince'a d�oni� po ramie- niu. - Co za ironia, nie uwa�asz? Ciebie, mnie i wszystkich pozosta�ych poddano tylu testom i starannie wybrano spo�r�d tysi�cy kandydat�w, a teraz si� okazuje, �e to w�a�nie ty - poniewa� jeste� chory- staniesz si� pierwszym Ziemianinem, kt�ry opu�ci nasz system s�oneczny! Vince poczu�, �e kr�ci mu si� w g�owie. Kilka sekund si� zastanawia�, czy nie jest znowu w swoim pokoju i nie �ni. �eby to sprawdzi�, z�o�y� d�o� w pi�� i trzepn�� si� w udo. - Do diab�a! - wykrzykn��. - Oczywi�cie, �e si� zga- dzam... Co to znaczy, i� nie wiesz, jak� podejm� decyzj�? To jasne, �e zrobi� wszystko, czego Nessanie ode mnie za��daj�. Cokolwiek... - Urwa� nagle, odetchn�� g��boko i zn�w usiad� na szpitalnym ��ku. -No, tak, je�eli si� nad tym g��biej za- stanowi�, jest jednak kilka rzeczy, kt�rych by�my dla nich nie zrobili, prawda? Je�li si� spodziewaj�... Tom przerwa� mu, energicznie kr�c�c g�ow�. -Nessanie nie maj� �adnych plan�w dotycz�cych nasze- go systemu s�onecznego lub ludzko�ci. Mog� si� za�o�y� o ca�� emerytur�. Tak naprawd� nie liczymy si� dla nich, to nie ta skala. Co wi�cej, zapewnili mnie, �e nie zamierzaj� sk�ania� ci� do �adnych krok�w, kt�re by�yby w najmniejszym cho�- by stopniu czym� nielojalnym wobec rasy ludzkiej. To, czego chc� od ciebie, nie wi��e si� w og�le z nami. Po prostu tak si� sk�ada, �e jeste�my obdarzeni odpowiednimi fizycznymi i umys�owymi cechami, a do tego nie zna nas nikt opr�cz nich. - Przerwa� na moment. - Przyznaj�, �e interesuje ich tak�e medyczny aspekt ca�ej sprawy, ale nie on jest dla nich naj- wa�niejszy. - Zacz�� przechadza� si� po pokoju. - Mo�liwe jednak, Vinsie, �e nawet je�li odzyskasz zdrowie, nie zoba- czysz ju� nigdy Ziemi. Nessanie oznajmili mi to wprost, bez ogr�dek. Powiedzieli, �e je�eli zdob�dziesz wiedz� o pew- nych istotnych sprawach, mo�e nie b�d� chcieli odwie�� ci� z powrotem do domu. Mo�e tak�e przydarzy� ci si� co� inne- go. Nessanie nie ukrywali, �e zagra�a ci wiele niebezpie- cze�stw. - Spojrza� Cullowowi prosto w oczy. - Ile czasu po- trzebujesz, �eby sobie przemy�le� to wszystko? - Przemy�le�? - Vince wybuchn�� chrapliwym �miechem. -Nie b�d� durniem, Tomie! Kiedy mog� wystartowa�? 2 Leoor, kapitan nessa�skiego statku, by� wysoki jak na istot� swojej rasy; niemal tak wysoki jak Vince, kt�ry mia� pra- wie metr osiemdziesi�t wzrostu. Trudno jednak by�oby okre- �li� jego wiek, poniewa� wszyscy Nessanie mieli bia�e w�osy. Na widok tych w�os�w - zobaczy� je po raz pierwszy - Vince' dozna� czego� w rodzaju lekkiego szoku. By�y kr�tkie, mo�e nale�a�oby je w�a�ciwie nazwa� sier�ci�, i tak poskr�cane, �e wygl�da�y jak plecionka albo dzianina. Porasta�y g�ow�, twarz Leoora i wszystkie inne ods�oni�te cz�ci cia�a, jakie Cullow zdo�a� dostrzec. Kr�cone w�oski wyrasta�y nawet z niewiel- kich zaokr�glonych uszu. Te na twarzy, chocia� g�ste, spra- wia�y wra�enie niezwykle delikatnych. Nessanin mia� bardzo blade jasnoniebieskie oczy, Vince'a zaskoczy�o jednak przede wszystkim to, �e by�y o wiele d�u�sze ni� oczy ludzkie - za- czyna�y si� tu� obok w�skiej nasady nosa (d�ugiego i cienkie- go), a ko�czy�y przy brzegach szerokich policzk�w. Usta mia� ma�e i gdyby nie te policzki, jego twarz sprawia�aby wra�enie delikatnej. Czo�o by�o chyba wysokie, cho� porastaj�ce je w�osy uniemo�liwia�y okre�lenie, gdzie przebiega jego gra- nica. Nessanie nie zaliczali si� do istot pot�nie zbudowanych. W por�wnaniu z Vince'em (kt�ry, pomimo swojej choroby, wci�� jeszcze wa�y� tyle, co w czasach kiedy studiowa� w Aka- demii i grywa� w studenckiej dru�ynie pi�karskiej na pozycji pomocnika) Leoor sprawia� wra�enie drobnego i w�t�ego. Pod bia�� sier�ci� rysowa�y si� jednak wyra�nie �ci�gna i mi�nie, a szczup�e palce sprawia�y wra�enie silnych i chwytnych. W sumie, kiedy ju� Vince przyzwyczai� si� do jego wido- ku, wr�cz polubi� nessa�skiego kapitana. Leoor mia� bezpretensjonalny spos�b bycia; bezpreten- sjonalny by� r�wnie� jego jednocz�ciowy, zapinany na b�y- skawiczny zamek, elastyczny bia�y kombinezon. Do�� cz�sto wykrzywia� lekko usta i mruga� d�ugimi oczami - Vince do- my�li� si� szybko, �e jest to odpowiednik ludzkiego u�mie- chu. M�wi� po ziemsku ca�kiem nie�le, prawie bez obcego akcentu, i tylko ton g�osu zdradza�, �e nie jest Ziemianinem. - Opu�cimy wasz system s�oneczny mniej wi�cej za dwie godziny - odezwa� si� w pewnej chwili. - Musz� ci� popro- si�, �eby� do tego czasu nie odwiedza� niekt�rych cz�ci stat- ku. P�niej b�dziesz m�g� chodzi�, gdzie tylko zechcesz. - Naturalnie - b�kn�� Vince. Teraz, kiedy m�g� przesta� udawa�, �e wpatruje si� tylko w Nessanina, zacz�� si� z zainteresowaniem rozgl�da� po przy- dzielonym pomieszczeniu. Sta�y w nim dwa fotele, ��ko, nie- wielka szafa z szufladami i ma�ym lustrem i jaki� sprz�t - w tej chwili zamkni�ty - prawdopodobnie magnetofon lub magnetowid, a mo�e i oba urz�dzenia. Dwoje drzwi w �cia- nie naprzeciwko wej�cia mog�o prowadzi� do niewielkiej kuchni i �azienki. - Uhm, nie wyczuwam �adnej r�nicy w sk�adzie powie- trza - doda� po chwili. -Nessa musi by� bardzo podobna do Ziemi. Usta Leoora wykrzywi�y si� w lekkim u�miechu. -Nasze powietrze jest troch� g�ciejsze ni� wasze i za- wiera nieco wi�cej tlenu - odezwa�a si� obca istota. - Jednak�e my, kt�rzy odwiedzamy wasz system s�oneczny i cieszymy si� przywilejem l�dowania na powierzchni waszej planety, przy- stosowali�my si� do waszego. Regulatory temperatury powie- trza i wilgotno�ci w tym pokoju znajdziesz w kuchence. Mo- �esz je ustawia� tak, jak chcesz. Mo�esz te� zmienia� intensywno�� i barw� o�wietlenia. Cullow zd��y� ju� wcze�niej zwr�ci� uwag� na �wiec�cy sufit. Czu� si� teraz troch� niezr�cznie, przez jaki� czas sta� w milczeniu; potem jednak, widz�c �e jego gospodarz wcale nie spieszy si� z odej�ciem, po prostu usiad� na jednym z fo- teli. - Chyba powinienem teraz poprosi� ci�, �eby� spocz�� - zacz�� niepewnie. - Ja, uhm, obawiam si�, �e niepr�dko na- ucz� si� waszych zwyczaj�w. Leoor usiad� na drugim fotelu. - S�dz�, �e niewiele naszych zwyczaj�w wyda ci si� dziw- nymi - powiedzia�. - Wasze obyczaje, pogl�dy i wra�enia s� bardzo podobne do naszych. Tym w�a�nie r�nicie si� od wi�k- szo�ci innych ras zamieszkuj�cych t� kom�rk� galaktyki, i to tak�e mi�dzy innymi by�o powodem, dla kt�rego postanowi- li�my nawi�za� z wami kontakt. Vince usi�owa� si� domy�li�, co w tym wypadku oznacza- �o s�owo: �kom�rka", ale nie zapyta� o to Leoora. - Tak - odezwa� si� w ko�cu. - Tom Fieser wyja�ni� mi, �e nasze rasy maj� ze sob� wiele wsp�lnego. Powiedzia� mi te�, �e w�a�nie ten fakt zdecydowa� o tym, i� postanowili�cie wynaj�� mnie do tego... co chcecie, bym zrobi�... Leoor dwukrotnie zamruga�, co chyba stanowi�o odpo- wiednik potwierdzaj�cego kiwni�cia g�ow�. - W pewnym stopniu tak - powiedzia�. - Jednak�e, je�li chodzi konkretnie o ciebie, wzi�li�my pod uwag� jeszcze co� innego. Gdy ju� przedyskutowali�my pomys� wynaj�cia isto- ty ludzkiej i podj�li�my decyzj�, zacz�li�my si� zastanawia�, co mog�oby stanowi� odpowiedni� zap�at�. Kiedy us�yszeli- �my o twojej chorobie, doszli�my do przekonania, �e mo�e- my zaproponowa� ci co�, co b�dzie mia�o dla ciebie wielk� warto��, a czego zapewnienie nie sprawi nam wi�kszych k�o- pot�w. - Ma�e usta istoty zn�w wykrzywi�y si� w u�miechu. -Jak widzisz, podobnie jak wy, ludzie, umiemy i lubimy ko- rzysta� z nadarzaj�cych si� okazji. Vince u�miechn�� si� tak�e. Zanim pozna� Leoora, nie potrafi� poj��, jak Tom Fieser mo�e tak bardzo ufa� Nessa- nom. Ten Nessanin nie sprawia� jednak wra�enia istoty fa�- szywej czy podst�pnej. - Chcemy ci� prosi�, �eby� nam pom�g� w bardzo deli- katnej sprawie zwi�zanej z osob� pewnego przest�pcy, nale- ��cego do naszej rasy... - podj�� Leoor - a tak�e istotami innych ras, kt�re zamieszkuj�t� kom�rk� galaktyki. Nie zna- j� one ludzi, co w znacznym stopniu u�atwia nasze zadanie. Leoor przerwa� na chwil�. Vince, wykorzystuj�c ten mo- ment, zapyta�: - Przepraszam, ale co masz na my�li, m�wi�c �kom�rka" galaktyki? Nessanin wykona� dziwny gest przypominaj�cy pstryk- ni�cie palcami. - To problem natury fizycznej - odpar�. - Om�wimy to podczas podr�y. Nie da si� tej kwestii wyja�ni� w prosty spos�b od razu, ale z grubsza chodzi o to, �e wszystkie obsza- ry galaktyki, a tak�e ca�ego wszech�wiata s� oddzielone od siebie czym� w rodzaju przegr�d. Kom�rka, w kt�rej znajdu- j� si� s�o�ca wasze i nasze jest, generalnie bior�c, dosy� do- brze zbadana i poznana, ale nikt nie wie, jak przedosta� si� do innych kom�rek. Przepraszam, ale nie mog� po�wi�ci� teraz wi�cej czasu na dodatkowe wyja�nienia. - Oczywi�cie - powiedzia� Vince, ale ton jego g�osu zdra- dza�, �e nie zosta� do ko�ca przekonany. - Poniewa� istoty waszej rasy w tak ma�ym stopniu r�- ni� si� od nas - ci�gn�� Leoor - doszli�my do wniosku, ze- chciej wybaczy� nam to przypuszczenie, �e wasze nastawie- nie wobec nas b�dzie do�� przyjazne, bardziej przyjazne ni� to, jakim by by�o, gdyby obie rasy dzieli�y wi�ksze r�nice. Vince kiwn�� g�ow�. - To chyba rozs�dne przypuszczenie - oceni�. Leoor zn�w lekko si� u�miechn��. - Dzi�kuj� - powiedzia�. - Mieli�my nadziej� pozyska� twoj� przychylno�� z jeszcze jednego powodu. Wasze S�o�ce znajduje si� w tej cz�ci kom�rki galaktyki, gdzie, i to ju� wkr�tce, mog� si� pojawi� istoty pewnej rasy o zaborczych zamiarach. Istoty te nie s�cz�ekopodobne i nie dysponuj�tech- nik� bardziej zaawansowan� ni� nasza, ale ich imperium jest na tyle pot�ne, �e mo�e si� sta� i dla nas, i dla was powa�- nym zagro�eniem. Te istoty to Chullwejowie. Kiedy si� na- tkn� na wasz system, z pewno�ci� zechc� go opanowa�, sku- szeni dogodnym po�o�eniem i zasobami rud cennych minera��w. - Leoor jeszcze raz si� u�miechn��. - Widzisz wi�c, majorze Cullow, �e usi�uj�c ci� zwerbowa�, odwo�ujemy si� zar�wno do argument�w osobistych, jak i uczu� patriotycz- nych. Je�eli zgodzisz si� nam pom�c, pomo�esz jednocze- �nie udaremni� pr�b� opanowania twojego systemu przez na- je�d�c�w. Spogl�daj�c na obc� istot�, Vince poczu�, �e si� rumieni. - Doceniam twoj� szczero��, ale ju� wcze�niej si� zgo- dzi�em uczyni� wszystko, czego ode mnie za��dacie - powie- dzia�. - Rzecz jasna, s� pewne oczywiste granice. W tej chwi- li interesuje mnie najbardziej, czy pozostan� przy �yciu wystarczaj�co d�ugo, by m�c wywi�za� si� z naszej umowy. I czy zachowam wzrok, bez tego bowiem trudno mi b�dzie to zrobi�. Leoor uni�s� r�k� i wykona� w powietrzu nieokre�lony gest. - Gdybym ci m�g� da� pe�n� gwarancj� w tej sprawie, uczyni�bym to bez wahania. Mog� ci tylko powiedzie�, �e na chorob�, kt�r� si� zarazi�e�, cierpia�y tak�e istoty mojej rasy i udawa�o si� j� ca�kowicie uleczy�. Niestety, nasi lekarze tego nie potrafi�. Mog� na pewien czas spowolni� tempo jej roz- woju i powiedzieli mi - zastrzegaj�c si�, jak to czyni� zwy- kle, i� nie maj� co do tego stuprocentowej pewno�ci - �e two- ja przemiana materii w�a�ciwie nie r�ni si� od naszej. Powiem ci wi�c, co mo�emy zrobi�. Obierzemy bardzo nietypowy kurs i przewieziemy ci� w pewne miejsce, gdzie kto� b�dzie umia� dokona� operacji twoich oczu i przywr�ci� ci zdrowie. To nie przypadek, �e w tym samym miejscu b�dziesz m�g� wykona� dla nas to zadanie. A przynajmniej b�dziesz m�g� tam za- cz��. - Westchn�� zupe�nie jak cz�owiek. - Nie jest to z pew- no�ci� przyjemne miejsce, chocia� mieszka�cy dysponuj� zaawansowan� technik�. Prawd� m�wi�c, stanowi ono baz� zaopatrzeniow� wszelkiego rodzaju przest�pc�w i banit�w, a tak�e teren, na kt�rym agenci pewnych mocarstw prowadz� nielegalne albo podejrzane interesy, a od czasu do czasu to- cz� mi�dzy sob� zaciek�e walki. - Znowu si� u�miechn�� po swojemu. - Tak, tak, majorze Cullow, we wszech�wiecie, a przynajmniej w naszej kom�rce galaktyki, pe�no jest prze- r�nych intryg i knowa�. S� imperia, rywalizacje i zdrady, a czasami nawet toczone na niewielk� skal� wojny, kt�rych zasi�g staramy si� ogranicza�. S� tak�e przest�pcy, piraci i przemytnicy. S� istoty dziwnych ras o zdumiewaj�cych oby- czajach i dysponuj�ce trudnymi do zrozumienia technologia- mi. I w�a�nie w takim miejscu chcemy ci� zostawi�. Przez jaki� czas Vince milcza� oszo�omiony. - Wspaniale - powiedzia� w ko�cu nieco kwa�nym to- nem. - Tajny agent. Jak d�ugo musz� tam siedzie�, zanim za- czn� walczy� z innymi tajnymi agentami? Leoor zn�w si� u�miechn��. - Mamy nadziej�, �e do tego nie dojdzie. Nie wkroczysz zreszt� do akcji, dop�ki nie poznasz wszystkich szczeg��w. Dotarcie na miejsce zajmie nam co najmniej kilka ziemskich miesi�cy, wi�c b�dzie na to sporo czasu. Na razie przedstawi� ci tylko kilka najwa�niejszych fakt�w. Skradziono nam pe- wien przedmiot, wytw�r wspania�ej, od dawna ju� nieistnie- j�cej cywilizacji. Przedmiot ten mo�e stanowi� klucz do osi�g- ni�cia zdumiewaj�cej wiedzy i ogromnej w�adzy. Porwano tak�e jedn� z najbardziej utalentowanych i cenionych nes- sa�skich badaczek, specjalizuj�c� si� w archeologii okresu najwi�kszej �wietno�ci tamtego imperium. Dowiedzieli�my si�, �e porwania tego dokona� pewien osobnik nale��cy do naszej rasy, kt�ry ju� dawno temu zosta� wyj�ty spod prawa. W przesz�o�ci ten przest�pca ju� nieraz wsp�pracowa� z Chullwejami, tote� obawiamy si�, �e i teraz zechce zawrze� z nimi porozumienie. Oczywi�cie, do spotkania dojdzie w miejscu, do kt�rego pod��amy. Vince westchn��. - A gdzie si� w�a�ciwie ono znajduje? - zapyta� ponurym tonem. - Czy mog� si� tego dowiedzie�? - C�, prawda jest taka, �e ja sam tego nie wiem - odpar� Leoor. - To miejsce nosi nazw� Port Shanny. Shanna jest pla- net� pozbawion� s�o�ca, wytwarza jednak w�asne ciep�o. Jej usytuowanie we wszech�wiecie stanowi pieczo�owicie strze- �on� tajemnic�. W�adaj�ni�, cho� nie s�jej rodowitymi miesz- ka�cami, Vredanie. Nie nale�� oni do istot cz�ekopodobnych. -Nessanin raz jeszcze wykrzywi� usta w dziwacznym u�mie- chu. - Poszukiwany przez nas przest�pca nazywa si� Zarpi, a porwana nessa�ska badaczka - Akorra. Na Shann� pomo�e ci si� dosta� inny osobnik wyj�ty spod prawa, niejaki Gon- dal. Istoty jego rasy z ca�� pewno�ci� nie s� cz�ekopodobne, a zw� si� Onsjanami. -Leoor umilk� i przez chwil� nie spusz- cza� swoich d�ugich oczu z twarzy Cullowa. - A te istoty, kt�re stworzy�y ow� wspania��, prastar� cywilizacj�, to Lenia- nie - podj�� w ko�cu. - Jak wa�ne znaczenie mia�a ta cywiliza- cja, zrozumiesz dopiero wtedy, kiedy poznasz wszystkie istot- ne fakty. J�zyk Lenian, lenia�ski, kt�rym porozumiewaj� si� istoty mojej rasy, a kt�rego i ty si� nauczysz, jest w�a�ciwie powszechnie u�ywany w naszej kom�rce galaktyki. Nessanin podni�s� si� z fotela. - Pozwol� ci teraz odpocz�� - powiedzia�. - Wkr�tce zja- wi si� tu lekarz, aby zbada�, na ile uda mu si� spowolni� roz- w�j twojej choroby. 3 Vince przygotowa� i zjad� obiad w niedu�ej kuchni, wr�ci� do �swego" pomieszczenia i z prawdziwym obrzydzeniem spojrza� na fotel, w kt�rym przesiedzia� do tej pory co naj- mniej czterysta kilkadziesi�t godzin. Usiad� ostro�nie, mru- cz�c co� pod nosem, bo jego biodro po ostatnim zastrzyku by�o wci�� jeszcze zupe�nie odr�twia�e. Musia� jednak przy- zna�, �e choroba przesta�a czyni� tak szybkie post�py, jak dotychczas. Nauczy� si� ju� j�zyka swoich gospodarzy (powiedzieli mu, �e to czysty lenia�ski) na tyle dobrze, �e m�g� zacz�� korzysta� z zarejestrowanych na ta�mach wyk�ad�w. Dzi� zamierza� wys�ucha� wyk�adu z archeologii. Przycisn�� gu- zik umieszczony pod praw� por�cz� fotela i urz�dzenie, kt�re dot�d uwa�a� za magnetowid, wyda�o cichy stek. Otwar�y si� drzwiczki, sprz�t powoli potoczy� si� ku niemu po pod�odze i znieruchomia� na wprost fotela. Po sekundzie pojawi� si� obraz. Z ekranu spogl�da� na niego do�� niem�ody nessa�ski naukowiec. Vince pomy�la� z rozbawieniem, ze wygl�dem bardzo przypomina typowego ziemsieigo 2 �wiat bez s�o�ca uczonego. Brakowa�o mu tylko charakterystycznej brody, kt�rej - b�d�c Nessani- nem mie� nie m�g�. G�os dobiegaj�cy z urz�dzenia mia� wyra�nie mentor- skie brzmienie, ale wyczuwa�o si� w nim nutk� sztucznego humoru. - Niekt�rzy z was zapewne wiedz�, �e jestem profesorem i nazywam si� Nookore. Wyk�ad, kt�ry zamierzam wyg�osi� - mam nadziej�, i� nie b�dzie dla was tak nudny, jak dla mnie; wyg�osi�em go ju� co najmniej dwie�cie razy - jest wyk�a- dem obowi�zkowym dla student�w trzeciego semestru wszyst- kich wy�szych uczelni. Nie musicie jednak sporz�dza� nota- tek. Mo�ecie skorzysta� z wydrukowanego streszczenia. Profesor Nookore przerwa� i przymkn�� d�ugie oczy, da- j�c w ten spos�b s�uchaczom do zrozumienia, �e to by� �art, a potem uda�, �e przek�ada jakie� kartki. - Lenianie... -Na ekranie pojawi�a si� w zbli�eniu po- marszczona twarz naukowca. - Wszyscy znamy to s�owo od dzieci�stwa, s�yszeli�my je wielokrotnie, oswoili�my si� z nim jak z dobrym znajomym, nie mo�emy jednak pozwoli�, �eby to �oswojenie" przyt�pi�o nasz� �wiadomo�� tego, jak wa�n� rol� w dziejach odegra�y owe istoty. - Prelegent uni�s� ostrze- gawczym gestem wskazuj�cy palec prawej r�ki. - Faktem jest, �e �adna z obecnie istniej�cych rozwini�tych cywilizacji nie mo�e si� wyprze� dziedzictwa Lenian. Najlepszy tego dow�d stanowi cho�by j�zyk. Ile� tysi�cy lat by up�yn�o, zanim stwo- rzyliby�my w�asn� mow�, tak bogat� i precyzyjn� jednocze- �nie, jak lenia�ski. Bardzo cz�sto, moi drodzy, nie docenia si� tego spadku. J�zyk m�wiony i pisany jest czym� o wiele wa�niejszym ni� wytwory lenia�skiej techniki, kt�re udaje si� nam od czasu do czasu wykopywa�! Wyk�adowca przerwa� i przez d�u�sz� chwil� mierzy� swych potencjalnych s�uchaczy surowym spojrzeniem. Vince zacz�� si� nerwowo wierci� w fotelu. Z niecierpli- wo�ci� czeka�, a� stary pajac zako�czy ten pompatyczny wst�p < i przejdzie do konkret�w. Naukowiec z ekranu westchn�� znacz�co. - Jak�e szczodrze obdarzyli nas Lenianie, zostawiaj�c tu i �wdzie wytwory swojej technologii! Jak�e starannie zadba- li o to, �eby ich j�zyk przetrwa� w niezmienionej postaci, z za- chowan� prawid�ow� wymow�, jakby kiedy�, w nieokre�lo- nej przysz�o�ci, zamierzali powr�ci�! Zwr��cie tak�e uwag�, jak skrupulatnie wybrali owe �prezenty technologiczne", zu- pe�nie jakby im bardzo zale�a�o, �eby�my nie dowiedzieli si� czego�, czego si� dowiedzie� nie powinni�my. Tak, z ca�� pewno�ci� by� to w pe�ni �wiadomy wyb�r. Wiemy, �e opu�cili nas w po�piechu, poniewa� zdo�ali- �my odnale�� wiele rzeczy, kt�rych na pewno nie zamierzali nam zostawi�. Wiemy, �e stoczyli zaci�te bitwy - czy� nie s�yszeli�cie o Prastarych Wrogach niemal r�wnie wiele, jak 0 samych Lenianach? Z pewno�ci� gdzie� bardzo g��boko pod powierzchni� naszej planety i innych planet kryj� si� dot�d nieodkopane wraki. A jednak, chocia� si� tak spieszyli, po�wi�cili du�o cza- su, �eby pozosta�y tajemnic� dwie sprawy: dok�d odlecieli 1 jakim sposobem zdo�ali opu�ci� nasz� kom�rk� galaktyki. Chocia� Prastarzy Wrogowie znikn�li w r�wnie tajemniczych okoliczno�ciach jak oni, wydaje si� niemal pewne, �e Lenia- nie obawiali si� po�cigu. Wielu spo�r�d was widzia�o zapewne cho� jeden ze stan- dardowych odtwarzaczy d�wi�k�w, jakie Lenianie pozosta- wili w wielu miejscach na planetach znajduj�cych si� w�w- czas na bardzo niskim szczeblu rozwoju. Poniewa� jednak s� by� mo�e i tacy, kt�rzy nie widzieli nigdy �adnego, poka��, jak wygl�da takie urz�dzenie. Profesor Nookore wyci�gn�� r�k� i na ekranie ukaza� si� niewielki cylindryczny przedmiot, kt�ry skojarzy� si� Vin- ce'owi z pojemnikiem zawieraj�cym piank� do golenia. - Je�eli chce si� je uruchomi� - ci�gn�� naukowiec - na- le�y obr�ci� denko, o tak, a wtedy rozlega si� g�os. Te odtwa- rzacze wykonano z takich materia��w i skonstruowano w taki spos�b, �e przetrwa�y wiele tysi�cleci mimo powodzi, trz�- sie� gruntu i wybuch�w wulkan�w, jakie zdarzaj� si� cz�sto na wi�kszo�ci planet. Za chwil� us�yszycie g�os Lenianina, kt�ry umar�, jak szacujemy, jakie� jedena�cie tysi�cy nessa�- skich lat temu. Wyk�adowca obr�ci� denko pojemnika. Rozleg� si� d�wi�czny niski g�os, znacznie silniejszy i pewniejszy ni� troch� dr��cy g�os profesora. Lenianin od- czyta� tabliczk� mno�enia i wymieni� kierunki stron �wiata- zapewne chodzi�o nie tylko o przekazanie porcji elementar- nej wiedzy, ale i o ma�� lekcj� wymowy lenia�skiego. Nookore od�o�y� cylinder na bok. - Oczywi�cie, wszyscy wiemy, �e Lenianie nie byli rdzennymi mieszka�cami naszej kom�rki galaktyki. Wiele przemawia za tym, �e nie byli nimi tak�e ich wrogowie, nie znaleziono �adnych �lad�w, kt�re wskazywa�yby na to, �e mieszkali d�ugo w tej kom�rce. Jak wiecie, Lenianie �yli tu przez wiele pokole�, dostatecznie d�ugo, by m�c stworzy� pot�ne imperium. Wiemy przy tym, �e obca im by�a tyra- nia i przemoc, nie dokonywali podboj�w. Nauczali, handlo- wali i pomagali. A teraz zastan�wmy si� nad odpowiedzi� na pytanie, kt�- re wielu ju� sobie zadawa�o i zadaje: czy kiedykolwiek po- wr�c�? Powa�ni badacze ich cywilizacji s� zgodni w opinii- ich odpowied� jest negatywna. Up�yn�o przecie� tyle cza- su... Wydaje si� niemal pewne, �e od dawna nie ma ich w tej galaktyce. Zag�ady ich dokonali mo�e wrogowie, a mo�e spo- wodowa� j�jaki� kataklizm? �adna rasa �miertelnik�w nie mo�e istnie� niesko�czenie d�ugo, a Lenianie byli przecie� �miertelnikami, a nie istotami nadprzyrodzonymi. Istnieje zbyt wiele przes�anek, pozwala- j�cych �ywi� pewno��, �e nie byli nie�miertelni. We�my cho�- by, na przyk�ad, spraw� mitologii. Chocia� Lenianie byli wy- bitnymi naukowcami, wierzyli w mity i przes�dy. Najlepszym dowodem jest jeden z odkrytych ostatnio fragment�w lenia�- skiej mitologii. Czytamy w nim: �Wolamia wygrzewa si� le- niwie pod swoj� lamp�. Kiedy lampa zostanie zgaszona, Wo- lamia przypasze bro� i przysposobi si� do walki". Imi� tej legendarnej bogini albo wojowniczki wymienia si� tak�e, chocia� przelotnie, w innych dokumentach. Nie- mniej, Nessanie... Zirytowany Vince burkn�� co� pod nosem, wcisn�� guzik pod por�cz� fotela i przerwa� wyk�ad. Nie znosi� siedzie� nie- ruchomo i wys�uchiwa� jakichkolwiek wyk�ad�w, a kiedy w dodatku profesor Nookore zacz�� si� rozwodzi� nad zawi- �o�ciami lenia�skiej mitologii... Wsta� i przekl�� odr�twia�e biodro. Postanowi�, �e przespaceruje si� troch� po pomiesz- czeniach nessa�skiego statku. Mo�e p�niej spr�buje pos�u- cha� innego zarejestrowanego na ta�mie wyk�adu. - Kom�rkowa natura wszech�wiata. Ten wyk�adowca by� m�odszy, m�wi� beznami�tnym, spo- kojnym tonem i wcale nie stara� si� rozbawi� s�uchaczy. Vince pochyli� si� w stron� ekranu. Tym razem zamierza� wys�ucha� wyk�adu do ko�ca, nawet gdyby okaza� si� koszmarnie nudny. -Nie nale�y s�dzi� - ci�gn�� monotonnym g�osem prele- gent - �e kom�rkowa natura przestworzy wywiera jakikol- wiek wp�yw na zwyczajny ruch, kt�rego pr�dko�� jest mniej- sza od pr�dko�ci �wiat�a, lub na sam� pr�dko�� �wiat�a. Tak wi�c �wiat�o nawet najbardziej odleg�ych gwiazd naszej ga- laktyki i innych galaktyk dociera do naszego oka po linii pro- stej, a Droga Mleczna bez jakichkolwiek zak��ce� wiruje po- woli wok� �rodka ci�ko�ci galaktyki. Kom�rkowa natura przestworzy uwidacznia si� dopiero w�wczas, kiedy podr�- �ujemy z pr�dko�ciami wi�kszymi ni� pr�dko�� �wiat�a. Naukowiec przerwa� na chwil�, by dostarczy� p�ucom now� porcj� powietrza. - Istnieje teoria, zgodnie z kt�r� to zjawisko wi��e si� z nie do ko�ca wyja�nion� istot� przemieszczania si� z jednego punktu przestworzy do innego z pr�dko�ciami nad�wietlny- mi, a nie z jakimi� w�a�ciwo�ciami samej przestrzeni kosmicz- nej. Jak chyba wszyscy dobrze wiecie, podr�owanie z pr�d- ko�ciami nad�wietlnymi oznacza konieczno�� rozwi�zywania wyj�tkowo skomplikowanych problem�w natury nawigacyj- nej i jest technik� powoli i z wielkim mozo�em opracowywa- n� od nowa przez Nessan, a tak�e przez istoty kilku innych ras. Nie wiemy, czy Lenianie �yczyli sobie, by�my j� opano- wali, czy tego nie chcieli, ale nie uczynili nic, �eby u�atwi� nasze zadanie. Nie otrzymali�my tak�e z ich strony �adnej zach�ty ani pomocy, kt�re u�atwi�yby nam odkrycie znanej im tajemnicy podr�owania mi�dzy kom�rkami. Wielokrotnie i w spos�b dramatyczny uwidacznia�y si� r�ne ograniczenia zwi�zane ze zwyk�ym przemieszczaniem si� z pr�dko�ciami nad�wietlnymi. Zdarza�o si�, �e kapitano- wie gwiezdnych statk�w, kt�rzy ugrz�li w nieznanym miej- scu, pr�bowali stosowa� nowe, czasami bardzo wymy�lne teo- rie nawigacji. Niekt�rzy, dokonawszy wielu niezrozumia�ych zmian kursu, powracali do kt�rego� z dobrze znanych rejo- n�w naszej kom�rki galaktyki. Po niekt�rych natomiast wszel- ki �wiat zagin��. Mo�liwe, �e przydarzy�a si� im jaka� kata- strofa w naszej kom�rce. Niewykluczone, �e kilka statk�w zdo�a�o opu�ci� t� kom�rk� i przes�a�o za pomoc� radia lub � fal elektromagnetycznych innego rodzaju wiadomo��, kt�ra dotrze do nas po up�ywie wielu stuleci! Wydaje si�, �e jedy- t nym sposobem, aby taka wiadomo�� mog�a szybko dotrze� { do nas, jest zawr�cenie statku do punktu startowego albo prze- s�anie jej na pok�adzie zdalnie sterowanej bezza�ogowej kap- su�y informacyjnej, kt�ra pokona t� sam� tras� tak�e z pr�d- ko�ci� nad�wietln�, ale w przeciwnym kierunku. Staraj�c si� s�ucha� wyk�adu, Vince przy�apa� si� w pew- nej chwili na tym, �e zaczyna rozmy�la� o swojej przysz�o�ci. Gdyby podczas pobytu na Shannie odzyska� zdrowie na tyle, �e m�g�by kontynuowa� powierzone zadanie, mia� poinfor- mowa� o tym Leoora, kt�rego zwolniono tymczasowo ze s�u�- by w Wojskach Obrony Systemu S�onecznego i przydzielono do wsp�pracy z Vince'em. Je�liby na Shannie pojawili si� banita Zarpi albo badaczka Akorra, mia� o tym tak�e powia- domi� Nessanina. Nie bardzo jednak wiedzia�, w jaki spos�b prze�le taki meldunek. Zdalnie sterowana bezza�ogowa kap- su�a by�a miniaturowym statkiem wyposa�onym we w�asn� jednostk� nap�du nad�wietlnego i pe�en zestaw nawigacyj- nych komputer�w. Kapsu�y, kt�re Vince kiedy� widzia�, mia- �y co najmniej metr dwadzie�cia d�ugo�ci ka�da. Z pewno- �ci� nie zdo�a�by przemyci� �adnej na powierzchni� Shanny w saszetce z przyborami do golenia! Postanowi�, �e kiedy wyk�ad dobiegnie ko�ca, zagadnie o to Leoora. Nessa�ski kapitan u�miechn�� si�, to znaczy zamruga� i wykrzywi� usta. - Czeka�em na to pytanie � powiedzia�. - Widzisz, Vin- sie, od czasu do czasu udaje si� nam odnale�� dziwne wytwo- ry lenia�skiej techniki. Znalezienie niekt�rych staramy si� trzyma� w tajemnicy. Poro�ni�ta bia�� sier�ci� obca istota wsta�a od biurka i po- desz�a do czego�, co wygl�da�o jak najzwyczajniejszy sejf w �cianie. Wyci�gn�a obie r�ce, zacz�a kr�ci� tarcz� i po chwili z cichym szcz�kiem okr�g�e drzwi si� otworzy�y. Leoor wr�ci� do biurka, nios�c kilka przedmiot�w. Po�o�y� je tak, �eby Vince m�g� si� im przyjrze�. Otworzy� nawet szuflad� biurka i wyj�� spor� lup�. - My�l�, �e b�dzie ci potrzebna - powiedzia�. Vince spojrza� przez lup� na �ci�ty z jednej strony kr��ek wielko�ci monety dolarowej. -Jest to jedna z odmian lenia�skiego ogniwa energetycz- nego - wyja�ni� Nessanin. - Mamy wi�cej takich drobiazg�w. Nazywamy je lenia�skimi monetami. Zwr�� uwag� na cien- k� kraw�d� boczn� i wyra�ne wg��bienie po�rodku kr��ka. Gdybym mia� drugi taki sam i przy�o�y� do tego, zobaczy�by� co� fascynuj�cego. Musia�by� obie mocno �cisn��, bo inaczej by si� tak obr�ci�y, �e ich �ci�te kraw�dzie ustawi�yby si� pod k�tem dwudziestu stopni jedna wzgl�dem drugiej. Jest to szczeg�lna odmiana magnetyzmu; lenia�skie monety zacho- wuj� takie w�a�ciwo�ci nawet w�wczas, kiedy nie s� na�ado- wane. Leoor si�gn�� po monet� i z czu�o�ci� zwa�y� j� na d�oni. -�eby j� aktywowa�, musisz zanurzy� j� w wodorze o ci- �nieniu dw�ch atmosfer i trzyma� tam przez kilkaset godzin. Dopiero wtedy b�dziesz dysponowa� pot�nym �r�d�em ener- gii, pod warunkiem, �e po��czysz j�z inn� monet� albo nawet kilkoma naraz. Kr��ek zosta� wykonany ze stopu palladu z in- nymi metalami. Poch�ania du�e ilo�ci wodoru, �eby w jaki� spos�b przekszta�ci� wi�kszo�� w czynne izotopy - deuter i tryt. Je�eli przy�o�ysz tak� monet� do drugiej tak, �e �ci�te kraw�dzie b�d� si� dok�adnie pokrywa�y i �ci�niesz, masz wtedy niewielki stos j�drowy, ca�kiem niegro�ny. Je�eli jed- nak po��czysz i �ci�niesz szybko sze�� monet - na przyk�ad, wpychaj�c je w g��b tuby o odpowiednich rozmiarach, mo- �esz rozerwa� ten statek na atomy! Vince mimo woli odsun�� d�o� od kr��ka. Leoor si� u�miechn��. - W tej chwili nie zawiera wodoru - powiedzia�. Vince te� si� u�miechn��, ale z za�enowaniem. -No dobrze, a wi�c jest to co� w rodzaju niena�adowane- go akumulatora. W jaki spos�b umo�liwi mi komunikowanie si� z tob�, kiedy ju� wyl�duj� na Shannie? - Nie umo�liwi ci tego - odpar� Nessanin. - O komuniko- waniu si� pom�wimy za chwil�. Najpierw jeszcze kilka s��w o tych monetach. Zanim odlecisz, wr�cz� ci dziesi��. Spoty- ka si� je bardzo rzadko, ale nie na tyle rzadko, �eby wysta- wienie ich na sprzeda� wzbudzi�o na Shannie sensacj� albo podejrzenia. Prawd� m�wi�c, przez Port Shanny przep�ywaj� ogromne bogactwa albo te� pozostaj�tam. Spodziewamy si�, �e Zarpi zainteresuje si� tymi monetami z pewnego innego powodu i dzi�ki temu uda ci si� zawrze� z nim bli�sz� znajo- mo��. Vince wzruszy� ramionami i przeni�s� spojrzenie na inny, podobny do portfela przedmiot, kt�ry Leoor tak�e wyj�� z sejfu w �cianie. - A to, c� to jest? - zapyta�. - Paszport, czy co� w tym rodzaju? Leoor zn�w si� u�miechn��. - Zgad�e�. To paszport, identyfikator i karta kredytowa. Z pozoru. - Otworzy� przedmiot. - Oto twoje zdj�cie. Czy potrafisz przeczyta� napis pod nim? Vince spojrza� na dziwne litery i zmarszczy� brwi. - To po onsja�sku, a nie po lenia�sku. Vinz... Kul... Lo � odczyta� z trudem. - To moje imi� i nazwisko, a przynajmniej co� bardzo podobnego! - Masz racj�. Chcemy, �eby� udawa� pirata z pewnego ma�o znanego rejonu naszej kom�rki galaktyki. B�dziesz porozumie- wa� si� z nami za po�rednictwem Onsji, planety usytuowanej w odleg�ym zak�tku tej kom�rki. Ale ten przedmiot jest czym� wi�cej ni� dokumentem, to komunikator, o kt�ry zapyta�e�. -Uhm? Nessanin u�miechn�� si� i podwa�y� paznokciem kraw�d� zdj�cia. - Odrywa si�, widzisz? - zapyta�. - Utrzymuje je tylko s�abe pole p�magnetyczne. Prosz�. Oderwij t� fotografi� i ob- r�� j� o dziewi��dziesi�t stopni, a p�niej zn�w j� przy��, zamknij portfel i czym� go przyci�nij. Mo�esz na przyk�ad na nim usi���. Portfel ma w�asne �r�d�o zasilania, a ono prze�le wiadomo�� tym samym nad�wietlnym szlakiem, kt�rym prze- lecia�by zwyczajny statek albo informacyjna kapsu�a. Odbie- rzemy wiadomo�� i dowiemy si�, co chcia�e� nam powiedzie�. Je�eli obr�cisz zdj�cie o dziewi��dziesi�t stopni zgodnie z kie- runkiem ruchu wskaz�wek waszego zegara, b�dzie to ozna- cza�o: �Zdrowy i wolny". Je�eli je obr�cisz w tym samym kierunku o kolejne dziewi��dziesi�t stopni, wiadomo�� b�- dzie brzmia�a: �Zarpi jest tutaj". Trzeci taki sam obr�t b�dzie oznacza�: �Jest tu Akorra". Rozumiesz? Vince kiwn�� g�ow�. - Domy�lam si�, �e to jeden z tych okrytych tajemnic� wytwor�w lenia�skiej techniki, o kt�rych wspomina�e� - po- wiedzia�. - Oznacza to, �e nie b�dzie mi potrzebna informa- cyjna kapsu�a. - Nie b�dzie ci potrzebna, chyba �e zechcesz przes�a� bardziej szczeg�owe informacje. Ten problem rozwi��esz jednak we w�asnym zakresie, by� mo�e z pomoc� Gondala, je�li b�dzie on jeszcze wtedy na Shannie i je�eli znajdziesz jaki� spos�b ukrycia przed nim prawdziwego sensu przesy�a- nej informacji. Nie chcieliby�my i nie mo�emy mu zbytnio ufa�. Mimo wszystko to przecie� pirat. Vince wzruszy� ramionami. - My�l�, �e nie ma sensu, bym si� teraz martwi� t� spraw� - powiedzia�. - A to co? Si�gn�� po przedmiot wygl�daj�cy jak sze�ciokrotnie wi�kszy od orygina�u plastikowy model lenia�skiej monety. - To jest - odpar� Leoor z ledwo uchwytnym napi�ciem w g�osie - kopia przedmiotu, kt�ry ukrad� nam Zarpi. Jak wi- dzisz, ma identyczny kszta�t jak ma�a moneta, je�eli nie liczy� tej szczeliny w �ci�tej kraw�dzi. Mo�e si� tam zmie�ci� sama moneta. - Nessanin umie�ci� monet� w szczelinie. - Gdyby moneta by�a na�adowana, zasili�aby co�, co znajduje si� we- wn�trz tego przedmiotu. Niestety, nie wiemy, do czego s�u�y sam przedmiot. Jego w�a�ciciele nie przejawiali w og�le ch�ci do wsp�pracy, a m�j rz�d by� na tyle delikatny, �e nie zarekwi- rowa� go i nie zbada�. Podejrzewamy, �e to co� w rodzaju klu- cza; w starych traktatach wspomina si� o istnieniu takich rze- czy. Nie jest to jednak jaki� zwyczajny klucz do otwierania zwyczajnych zamk�w. Zapewne mo�e otwiera� albo zamyka� jakie� drzwi lub wrota, ale stanowi r�wnie� co� w rodzaju pro- gramatora lenia�skiego komputera czy skomputeryzowanego mechanizmu. Mo�emy najwy�ej domy�la� si� lub zgadywa�. Akorra jest znakomitym fizykiem, a zarazem specjalistk� w dziedzinie wytwor�w lenia�skiej techniki. Mo�e w�a�nie dla- tego Zarpi, kt�ry ukrad� ten przedmiot, porwa� j�. I oczywi�cie ca�a sprawa wi��e si� w jaki� spos�b z Shann�. Urwa� i spojrza� Vince'owi prosto w oczy. - Teraz ju� wiesz naprawd� wszystko - powiedzia� po- wa�nym tonem. - Podobnie jak my, mo�esz wyci�ga� w�asne wnioski. Czuj�c lekki ucisk w �o��dku, Vince przez chwil� porz�d- kowa� w my�lach wszystko, czego si� dowiedzia�. - Rozumiem - odezwa� si� w ko�cu. - Kiedy i gdzie mamy si� spotka� z tym Gondalem? - B�dziemy na miejscu spotkania za jakie� osiemdziesi�t godzin - odpar� Leoor. - Dotar�a do nas jego informacyjna kapsu�a. Zawiadamia, �e ju� tam przyby�. Czeka na nas. 4 Troch� poirytowany tym, �e odczuwa spore napi�cie, Vince wyci�gn�� d�onie i u�cisn�� obie d�onie Leoora, pami�ta- j�c, �e w�a�nie w ten spos�b witaj� si� i �egnaj� Nessanie. Podni�s� swoje dwa ma�e nesesery i ruszy� za pilotem do bur- towej �luzy. Pochyli� si�, wszed� do wahad�owca, wcisn�� ne- sesery pod �awk� i usiad� na niej. Wahad�owiec nie mia� ani kube�kowych foteli, ani nawet pas�w bezpiecze�stwa. Podob- nie jak we wszystkich nessa�skich gwiezdnych statkach, pa- nowa�o w nim kompensuj�ce wszelkie zmiany przyspiesze- nia sztuczne ci��enie. �wiat�a �ciemnia�y. Kiedy wahad�owiec od��cza� si� od burty nessa�skiego statku, Vince poczu� lekki wstrz�s. Potem nie dzia�o si� nic a� do chwili, kiedy przes�aniaj�ce dziobowy iluminator metalo- we �aluzje rozsun�y si�, aby ukaza� usiane punkcikami gwiazd przestworza. Vince spojrza� na widoczne po obu stronach g�owy pilota nieznane gwiazdozbiory. Uczestnicz�c w pierwszych wypra- wach, jakie zaczyna�y odbywa� istoty ludzkie w obr�bie w�as- nego systemu s�onecznego, utrwali� w pami�ci obraz kosmicz- nych przestworzy. Tych gwiazd, jakie widzia� teraz za ilumi- natorem, z ca�� pewno�ci� jednak nigdy dot�d nie ogl�da�. Kiedy u�wiadomi� sobie, jak daleko od domu si� znalaz�, po- czu� niepokoj�cy ucisk w �o��dku. Wydawa�o si�, �e wahad�owiec zawis� nieruchomo w pu- stce przestworzy. Min�o mniej wi�cej pi�tna�cie minut. Pi- lot mrukn�� co� do mikrofonu i natychmiast zabrzmia� cichy kurant. Pilot odwr�ci� si� do pasa�era i skinieniem g�owy pokaza� mu co�, co znajdowa�o si� przed nimi. Przeklinaj�c sw�j kiepski wzrok, Vince spojrza� w tamt� stron�. Z pocz�tku zobaczy� tylko skupisko �wietlistych punk- t�w, dopiero po chwili spostrzeg�, �e tworz� one co� w rodza- ju krzy�a - regularny kr�g, od kt�rego odchodzi�y na boki cztery promienie. �w krzy� szybko stawa� si� coraz wi�kszy, a zatem wahad�owiec zmierza� jednak ku jakiemu� celowi (lub, oczywi�cie, co� zmierza�o ku wahad�owcowi). W pewnej chwili pilot w��czy� reflektory i na zakrzywio- nej plastmetalowej powierzchni dziobowego iluminatora po- jawi�y si� �wietliste plamy. Kiedy pot�ny strumie� �wiat�a trysn�� w przestworza, Vince zorientowa� si�, �e dziwny obiekt przed nimi to gwiezdny statek. Wygl�da� inaczej ni� jednokad�ubowe statki Nessan. Ze �rodkowego cylindrycznego kad�uba przypominaj�cego gigan- tyczn� puszk� mleka stercza�y na boki cztery w�skie ramio- na. Na ko�cu ka�dego znajdowa� si� o wiele mniejszy ka- d�ub. W pewnej chwili Vince dostrzeg� pier�cie� odbijaj�cych �wiat�o wkl�ni��, kt�re bieg�y po obwodzie p�askiego ko�ca ogromnego cylindra. Zrozumia�, �e spogl�da na typowe pro- mienniki nap�du nad�wietlnego. S�uchaj�c wyk�ad�w na ten temat, dowiedzia� si�, jak wygl�daj�. Dopiero po chwili za- uwa�y�, �e w podobne promienniki wyposa�ono ka�dy z mniejszych kad�ub�w. Ka�dy zatem by� odr�bnym gwiezdnym statkiem, malut- kim w por�wnaniu z centralnie usytuowanym gwiazdolotem, a jednak o wiele wi�kszym ni� wszystko, co do tej pory zdo- �ali skonstruowa� Ziemianie. Pod jednym z mniejszych kad�ub�w osadzonych na ko�- cach d�ugich ramion (to by�y z pewno�ci� kolumny cumow- nicze) Vince zauwa�y� jeszcze mniejszy obiekt, kt�ry przy- pomina� niewielki konwencjonalny gwiezdny statek. By� d�ugi, smuk�y i mia� op�ywowe kszta�ty. Na kad�ubie tu i �w- dzie wida� by�o jakie� wypuk�o�ci i wybrzuszenia, a z jedne- go jego ko�ca wystawa�y trzy �apy �adownicze. Nagle, chocia� Vince tego nie poczu�, wahad�owiec za- cz�� wyra�nie zmniejsza� szybko�� i kiedy znalaz� si� w ko�- cu blisko smuk�ego statku, sun�� ju� bardzo powoli. Teraz Vince m�g� teraz oceni� wielko�� gwiazdolotu - mia� chyba jakie� sze��dziesi�t metr�w d�ugo�ci. Por�wnuj�c jego wy- miary ze �rodkowym kad�ubem, doszed� do przekonania, �e ogromny cylinder musi mie� co najmniej trzysta metr�w �red- nicy. W nast�pnym momencie zauwa�y� umieszczon� po�rod- ku smuk�ego walca klap� �luzy cumowniczej. Spos�b, w jaki by�a o�wietlona, wskazywa� jednoznacznie, �e w�a�nie tam ma si� skierowa� pilot wahad�owca. Kilka minut p�niej roz- leg� si� cichy zgrzyt i metalowe �aluzje ponownie przys�oni�y iluminator dziobowy. Kiedy oba statki si� po��czy�y, Vince poczu� lekki wstrz�s i us�ysza� st�umiony syk - wyr�wna�y si� ci�nienia powietrza. W ko�cu klapa �luzy wahad�owca zacz�a si� otwiera�. Vince spojrza� w g��b s�abo o�wietlonego korytarza, kt�ry prowadzi� chyba do samego �rodka nieznanego statku. Dostrze- g�szy rozbawione spojrzenie pilota, u�miechn�� si� do niego, po czym skin�� g�ow� na znak podzi�kowania i po�egnania. Wyci�gn�� nesesery spod �awki i ruszy� w stron� �luzy. - Uwa�aj na ci��enie! - us�ysza� nagle za plecami g�os pilota. Vince zrozumia� sens ostrze�enia i tytu�em pr�by popchn�� do przodu jeden z neseser�w. Gdy tylko wajizeczka przekro- czy�a granic� wahad�owca, frun�a w powietrze. Vince pu�ci� oba baga�e i przeszed� przez tunel cumowniczy, trzymaj�c si� przytwierdzonych do �cian metalowych uchwyt�w. Kiedy znalaz� si� wewn�trz obcego statku, klapy obu w�a- z�w si� zamkn�y. Z pocz�tku pomy�la�, �e jest tu sam, ale po kilkunastu sekundach us�ysza� czyj� �wiszcz�cy g�os, powoli wymawiaj�cy poszczeg�lne s�owa. Zrozumia� je bez trudu, bo witaj�ca go istota m�wi�a p�ynnie po lenia�sku. - Widz�, �e ca�kiem sprawnie si� poruszasz. Powiedzia- no mi, �e jeste� na wp� �lepy. - W nast�pnej chwili rozleg�a si� kr�tka seria nast�puj�cych szybko po sobie g�o�nych sy- k�w. - Obawia�em si�, �e mo�e jeste� s�aby albo �e tunel cu- mowniczy oka�e si� nieszczelny i nie zdo�asz si� przedosta� na pok�ad mojego statku. Nie chcia�bym na samym pocz�tku straci� tak cennego �adunku. Sss-sss-sss! - G�os umilk� na moment. - Skieruj si� do centralnego korytarza, a potem id� prosto. Siedz� w g��wnej sterowni, gdzie nastawi�em umiar- kowane ci��enie. Vince poczu�, �e lekki dreszcz przebieg� mu po plecach. - Kim jeste�? - zapyta�. Us�ysza� ponownie kr�tk� seri� urywanych syk�w i po- my�la�, �e by� mo�e stanowi� odpowiednik �miechu. - To chyba oczywiste. Jestem Gondal - zabrzmia�a odpo- wied�. - Nie s�dzisz chyba, �e powierzy�bym tak delikatn� spraw� kt�remu� z moich podw�adnych. Ka�dy z nich m�g�- by pr�bowa� ci� wykorzysta� jako narz�dzie w�asnych pla- n�w. Kiedy Vince przystan�� na progu g��wnej sterowni, zdr�- twia� z przera�enia. W pierwszej sekundzie wyda�o mu si�, �e z p�katego korpusu co najmniej p�torametrowej �rednicy wyrastaj� ogromne gi�tkie w�e. Dopiero po chwili, trzyma- j�c si� uchwytu w �cianie i wyt�ywszy oczy, kt�re jako� musia�y poradzi� sobie z brakiem ci��enia, zobaczy�, �e by�y to tylko dwie podobne do w�owych �b�w g�owy. Ujrza� tak- �e wyrastaj�ce z g�rnej cz�ci cielska cztery macki; ka�da z nich ko�czy�a si� par� spiczastych palc�w. Mniej wi�cej po- �rodku mi�dzy dwiema szyjami dostrzeg�jeszcze jedn� gi�tk� mack�. Mia�a dwa metry d�ugo�ci, ale tylko pi�� centyme- tr�w �rednicy. Wygl�da�a jak grubo�cienna rura, a na jej ko�- cu znajdowa�o si� co� w rodzaju ust, kt�re styka�y si� z meta*< lowym pojemnikiem, przypi�tym do pot�nych plec�w. < i Z dolnej cz�ci torsu wyrasta�y kolejne cztery macki, tS by�y grube i kr�tkie. Ka�da ko�czy�a si� dwoma silnymi i gi�t-j kimi palcami. Jedna z n�g-macek owin�a si� wok� kolum- ny fotela pilota, dzi�ki czemu istota nie odrywa�a si� od sie- dzenia. Pozosta�e trzy macki spoczywa�y swobodnie na pod�odze w r�nych miejscach. Z ka�d� chwil� Vince dostrzega� nowe szczeg�y. Zielona sk�ra istoty by�a pokryta wyra�nymi jasnymi i ciemnymi plamami, tu i �wdzie widnia�y na niej blizny i szra- my. Ka�da z w�owych g��w mia�a par� oczu, ale w �adnej nie by�o wiele miejsca na m�zg. Z�by przypomina�y bardziej k�y wilka ni� w�a. Vince zauwa�y�, �e miejsce pomi�dzy wyrastaj�cymi z g�rnej cz�ci cielska mackami powoli p�cznieje, i zda� so- bie spraw�, �e przez podobn� do rury d�ug� mack� istota za- sysa z cylindra porcje gazu. Przygl�da�a si� Cullowowi wszyst- kimi czterema oczami. Jedn� par� utkwi�a w jego twarzy, a drug� lustrowa�a go od st�p do g��w i z powrotem. Vince odnosi� jednak wra�enie, �e g��wny m�zg istoty musi znaj- dowa� si� gdzie� w �rodkowej cz�ci cia�a. Oddechowa macka oderwa�a si� od pojemnika z gazem, zwin�a i zwr�ci�a usta w stron� Ziemianina. Spomi�dzy pra- wie zaci�ni�tych warg wydoby�a si� seria syk�w. Vince by� ju� teraz ca�kiem pewien, �e jest to �miech. Zda� sobie naraz spraw�, �e w sterowni unosi si� ledwo wyczuwalna wo� amo- niaku. Potem ponownie us�ysza� powoli wypowiadane s�o- wa: -No c�, wejd� do �rodka! Nie po�eram tak cennych �a- dunk�w, przynajmniej dop�ki nie umieram z g�odu. A teraz nie umieram. Mimo protestu wszystkich zmys��w Vince przest�pi� jed- n� nog� pr�g �luzy. Poczu� szarpni�cie si�y ci��enia r�wnego mniej wi�cej po�owie ziemskiego. Postawi� na p�ytach pok�a- du drug� nog� i zamar�, uparcie pr�buj�c si� uwolni� od wra- �enia, �e to wszystko jest sennym koszmarem. Istota zasycza�a. - Musz� ci� jak najszybciej nauczy� lata� tym dziwnym statkiem i wr�ci� na pok�ad swojego kosmolotu. Mog� oddy- cha� twoim powietrzem, ale dra�ni moje p�uca, mam tak�e do�� oddychania t� mieszanin� z pojemnika, kt�rym, jak s�- dz� po zapachu, nieumiej�tnie pos�ugiwa� si� jeden z cz�on- k�w mojej przekl�tej za�ogi. Sss-sss! A zatem, jak si� nazy- wasz? - Uhm... Vince Cullow. - Vinz Kul Lo - powt�rzy�a istota. -Niezbyt dziwacznie. R�ka-macka rozwin�a si�, spiczaste palce nacisn�y ja- ki� prze��cznik umieszczony na naszpikowanym przyrz�da- mi pulpicie. Z g��bi statku zacz�y dobiega� pomruki i �wisty. - To w��cznik g��wnego nap�du - wyja�ni�a istota. Jej cztery nogi-macki porusza�y si� pewnie i p�ynnie. Ogromne cia�o obr�ci�o si� dooko�a, a potem spocz�o w fo- telu pilota. Palce wyrastaj�cych z g�rnej cz�ci torsu macek nie przestawa�y jednak ta�czy� po kontrolnym pulpicie. - To g��wny w��cznik nap�du grawitacyjnego, a to prze- ��czniki wszystkich trzech silnik�w w p�etwach. To prymi- tywny rodzaj nap