12120

Szczegóły
Tytuł 12120
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12120 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12120 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12120 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Kotlica Zwierzyniec pani res Wydawnictwo Tower Press Porządek pierwszy Media Tam gdzie zawsze Nawet jeśli spóźnisz się wiele długich chwil i nie dotrzesz na czas tam gdzie zawsze (zapamiętaj to skrzyżowanie!) jeśli zgubisz wszelki ślad wszystkiego po drodze: jeśli przestaniesz kochać i z nagła w przelotnej chorobie bez uprzedzenia, bez racji, i bez znaczenia w samym środku życia nie pisząc w liście nic poza zwykłą linijką o miłości kreśląc się – umrzesz i nawet jeśli nie otrzymam tego listu ani wyjaśnienia z ust twych – wyjdę ci na spotkanie – – Werset nie do skreślenia Giną bezimienni nie tknięci imieniem ani nazwiskiem ani słowem z księgi umarłych i nie sposób tego pomieścić na żadnym cmentarzu świata Oddają krew bezimienni nie narodzonym pozbawionym racji bytu i racji najpoważniejszego stanu naczyniom szklanym w stacjach krwiodawstwa Kiedyż śmierć was uspokoi? Ryby wielkiej melancholii? Apollinaire, z księgi Le Bestiaire gdzie krew bezimienna płynie aortami, szlakiem powietrznym a także koleją a także drogą wodną i rzeką bez ujścia od morza do morza z kontynentu na kontynent z dnia na dzień – serdeczne naczynia rozłączone bijące uderzająco zgodnym rytmem jak echo nie do usłyszenia wołające do każdego po imieniu – krew w najpoważniejszym stanie skupienia I ty – śmierci bezimienna wypadająca z dłoni bezszelestnie cicho i bez słowa jak znikający werset księgi o jaskrawie nieczytelnych stronicach I ty – śmierci nagła odjęta od ust jak strumień rozcieńczonego tlenu kropla stężonego lekarstwa na uspokojenie tętna bijącego na alarm mknąca z szybkością kuli o zawrotnym przyspieszeniu – – – * Śmierć, która przemknęła obok mnie błądząc pomiędzy słowami nie do skreślenia zraniła mnie boleśnie do krwi Wprowadzam terror w to ogarnięte chaosem zdanie – ogłaszam stan wyjątkowy nie do odwołania O kurorcie, w którym zamieszkał Rafał Wojaczek Cicho tu cicho jak makiem zasiał: stara budowla zapada w sen znika Powietrze stoi na widocznym miejscu I ani kropli wina: wnętrze jest puste i ani kropli krwi: nie ma wnętrza nie ma ścian w pustym oknie przeźroczysta kopia obrazu A w warowniach niebotycznych warzy się tlen do nagłych wypadków. Nagle ktoś przestał oddychać stracił wzrok powiedział zdanie w zawiłej polszczyźnie Wszechświata – zaciął się ostrzem języka Podali sterylną wodę w pustym naczyniu niewidzialną gołym okiem Więc przeciekł czas przez palce z otwartej żyły: zatęsknił do źródła jak rzeka o utajonym nurcie pędząca na oślep gdzie poniesie wzrok A wzrok ponosi: zjawia się objazdowe kino jest ekran a na nim poważna kobieta suszy bieliznę i nuci zgrzebną piosenkę z dzieciństwa chłopcy uwijają się przy elektryczności ustawiają obraz, poprawiają ostrość i coraz to wyskoczy im naga modelka i przebija się sztucznym bagnetem – czerwonym językiem krwi przełyka go – krztusi się – pada martwa zabija ją ta ograna sztuczka ta zbyt mała rola ten bagnet na niby, ten niby-cios dobyty ze światła i z ciemności a nie z pochwy, nie z życia – który nie tkwi w tej kobiecie lecz obok, na białej pościeli – niewinnej jak piosenka Zachodzi poeta w głowę zachodzą inni poeci – by obejrzeć na własne oczy: kobieta przebita pochwą! – kino, istne kino A na fotografiach w poczekalni widok wody: zdjęcie lustra pod szkłem to uspokaja i naprowadza wyobraźnię na właściwy cel: rację bytu wody przeźroczystej jak śmierć duszno jest jednak pod spodem pod wodą za mało pod lustrem życia – nieruchome wnętrze świata od lustra wieje tak przejmującym chłodem że się powierzchnia zaraz obsunie i błonka rtęci zatrzeszczy – – – Zaduszki Chodzą tam i z powrotem zmarli nasi gryzą paznokcie drążą kulki w chlebie poprawiają niewidzialne czapki łapią się za guziki z orzełkiem zdzierają tekturowe buty z cholewami długo nie mogą przyjść do siebie Bo za przepierzeniem z desek jakby w drugim pomieszczeniu ktoś jeszcze się nie narodził a już słychać że powrzaskuje i drze prześcieradło wniebogłosy strach odgadnąć: chłopiec czy dziewczynka czy starzec i czy do kogo nie podobny Ojciec przycupnął u paleniska z niezgaszonym papierosem w zębach jakby z leśnego pożaru z popiołu ogryzał zwierzęce mięso dwaj bracia nieotuleni kręcą się w kółko szczękają zajęczą wargą majsterkują przy pociskach w same zaduszki Matka z nóg padając ustawia w szczerym polu chybotliwe krzesło Stara bajka W pustym pokoju noc bezsenna czuwa u wygasłego ogniska I nie ma wyjścia z tej izby o czterech ścianach namacalnych dotykających czterech stron świata W pokoju bezdomnego nie mieszka po prostu nikt – ćma krąży wokół zgaszonej świecy Ktoś wszedł na niby zatrzasnął drzwi od wewnątrz przywdział ubranie z owczej wełny i ulotnił się bez śladu pod przybranym nazwiskiem Ktoś inny budzi się nagle jak ze snu stwierdza własną nieobecność z lękiem manipuluje zgaszoną latarką – czarny snop światła wywołał wilka z lasu bestię Pełza po pustych ścianach klisza starej bajki strasznej – jak nieruchoma fotografia Strach ma wielkie oczy krąży wokół z hałasem niczym opancerzona laska w ręku niewidomego zagląda do kieliszka w samą duszę niewidzialną – aż opadnie na oczy powieka przekrwiona jak czerwony kapturek Bestia staje się panem sytuacji dobiera słowa z najwyższą powagą – Spytajcie – mówi – wilka domokrążcę czemu ma taką poważną twarz i wyje po nocach w coraz innym lesie a przekonacie się czy wam wilk czy wam las odpowie Nikt nie ma odwagi sformułować pytania – pokój jest pusty Noc w hotelu Rozwiń skrzydła – niech zaszeleści ciemność noc jest narzędziem nie do naprawienia budzę się w coraz ciemniejszym pokoju tu jest ciemno i tam gdzie ciebie nie ma ciemno i wiem że daleko stąd w ciemności migoce jaskółka trafiona wieścią w chore serce – szamoce się na przewodach najwyższego napięcia spada w serce ogrodu nierozkwitłe Jesteś piękna mieszkasz w krainie piękna splątany żywopłot twoich skarg dotyka mnie boleśnie – jęczę na samą myśl o tobie sprowadzam cię nocą do hotelu w którym nic się nie dzieje Z okien na najwyższym piętrze ktoś strącił gwiazdę. Nikt jednak nie umarł – nikt naprawdę nikt A mimo to wezwano lekarza Wyprawa po Złotego Cielca dla B.F. Dobył noża w ciemnym lesie dybiąc niczym strach gdy z zaświatów – błysk w zwierzęcym oku przejrzał się grom z jasnego nieba i ciężar z serca i ciała spadł na rękojeść – ręka boska – ręka boska ani drgnie a bestia cała jak z porcelany jak figurka bez kropli krwi klękająca przed własnym obliczem na dwa kopytka i tylko wzrok nie z tej ziemi Już miał nożem przeżegnać się dźgnąć w ciemność na chybił trafił gdy wtem głos – rany boskie koszula cała we krwi: czerwono przed oczami coś go za serce chap i do piersi tuli niby nic – i został sam jeden w tym lesie – przytulony jak niemowlę i do dwóch nie może zliczyć a zwierzę klęka to na jedno to na drugie kopyto: cielec cały ze złota i wzrok pada nań nie z tej ziemi więc ryknął wniebogłosy; – nic do tego nie mam – bierz złoto, życie daruj i dostał wreszcie sił w nogach Wpadł do izby jak niewypał aż babie urwało wpół zdania – Co jest, co jest – zapytuje Nic nie ma – odpalił włażąc pod pierzynę rozgorzałą do białej gorączki Kolęda To prawdziwi są królowie święci pańscy jaśniepańscy z gwiazdą losu pod kapotą jeden trefi wąs z konopi jeden berłem w szybę stuka jeden sypie mirrę soli trzej w prawdziwym majestacie w nicowanych baranicach w mące w sadzy w prześcieradle w widłach krzepy gorzejącej tajemnicę ucapili jak wchodziła w padłe zwierzę – człek, człek – krzyczą urodził się król, figura kyrieelejson – – a nad nimi łuna płonie w białych piecach skwierczą świerszcze ma granice nieskończone nieskończone jak powietrze a za nimi Baba Herod diabeł istny w kusych portkach i nad wyraz biała pani święta – święta jak śmierć blada aż się zimno robi wkoło a przed nimi wrota smolne pan gospodarz z białą głową (jakby rwał się w długą podróż tak znienacka w siebie zerknął) wrót na oścież nie rozwiera w szparę jeno twarz przykłada nie na żarty się nastraszył wideł sadzy Herod Baby i czystego prześcieradła Norwid Wypada wiedzieć jak śmierć przyjmował ulubiony poeta przyciśnięty do muru wielkiej ściany Lascaux-Ivry świętego zamczyska budowli z wapna z cegieł z marmuru w który wpatrzeni zwykli dogorywać poeci w tej niezmierzonej komnacie pełnej chłodu o białych sklepieniach gotyckich gwiazdach ciemnej mozaice szlachetnych kamieni jakie w zwyczaju jest ofiarowywać poetom J a k poeta czyta po dawnemu Emersona a także Darwina a także poetów z Florencji z Andes z Chios i z pobliskiej Francji i jak na oczach tłumu zasępia się i jak to tłumaczy w ciemną polszczyznę wszechświata i jak wnika w mur odwrócony plecami dygocąc z nadmiaru i piękna i chłodu i jak kona poeta tak właśnie niczym wchodzenie w marmur i j a k jeszcze jak odwrócenie się plecami na ten jeden moment Śmierć w lustrze wody Krążą delfiny, rozumne zwierzęta nad kąpieliskiem i oglądają nasze okręty na pochylniach i studiują wysokie trampoliny przynaglające akrobatów napowietrznych i tropicieli głębin i zatapiają aparaty tlenowe wraz z ciałem i unoszą na grzbietach tonących i śmieją się ludzkim głosem i skaczą przez kręgi wodne A to tak do nich niepodobne tak niepodobne że załamujesz z przerażenia ręce nad głową chwytasz tlen w dłonie słoną wodą przecierasz oczy i usta i napełniasz serce i łykasz środki w końcu padasz twarzą w dół u bram portu u wrót czystej jak łza wody gdzie kotwiczą papierowe okręty porannych gazet czekając na informację o twej śmierci I stajesz się nagle naczyniem podwodnym nie do odgadnięcia i nie do wypełnienia Śmiertelnie poważna Pani Res doścignęła cię u źródła prowadzi po stopniach wody wysoko wysoko na sam szczyt gwiezdnej góry pokrytej śniegiem i powraca z myślą o tobie na dno morza głęboko jak kamień jak nagły kamienia dotyk Koncha twego snu tonie wraz z tobą całym ciałem i rozumne zwierzęta zatrwożyły się i wstrzymały oddech i spojrzały z nadzieją w niewidoczną stronę świata – aż człekokształtny nurek w żywym pancerzu zanurzył się powtórnie w twój sen zszedł pod wodę głęboko jak kamień by dźwignąć oddech z głębin na drugi brzeg kieszonkowego lusterka – i udźwignął i uniósł do góry ręce Stara pozytywka Rozwinęli antykwariusze kramy antyczne w murach starożytnych miast wysiadują godziny w słońcu liczą papierowe pieniądze – Strach, strach zajrzeć do muzeum tak szybko mija czas Na szczęście spóźnił się stary chronometr – pozytywka nastrojona realnie wchodzi utykając do Sali z Dawnych Czasów przystaje przed postacią gladiatora unoszącego tarczę i miecz wskazówek na godzinę dwunastą – bije serce z dokładnością do pół sekundy Wtem zeskoczyła jakaś ważna sprężynka wszystko zamarło – cisza i słychać jak pęka starożytny mechanizm w piersiach ginącego gladiatora ukazuje się jego oczom zawiły krąg rzymskich cyfr – Jakiż to utykający mechanizm porusza tę bezbożną zabawkę myśli a jego pieśń milknie w metalowych żyłach upadł pod ciężarem własnej śmierci – Już czas – mówi Pani Res – i mimochodem sprawdza zegarek Media To co unosi i ludzi i sprzęty niech i nas poniesie w las, w drogę. I oto – wybijają mnie ze snu stoję w skleconym naprędce lesie pachnie ucztą drzewa magiczne nakrywają się do stołu wino dojrzewa w owocach głogu u paleniska ogień zajmuje się sobą a w nim zwierzęta skwierczą ofiarowane przydrożnemu bogu Krążą wokół psy gończe – węszą smakują powietrze leśne śmiertelnie poważni myśliwi palą wiśniowe fajki dorzucają cietrzewi do ogniska wecują finki wydłubują z zębów dzikie mięso I nagle – rożen błysnął solą w zwierzęcym oku zapalił się ogień – i doskwiera do żywego bestia zrzuca comber wyskakuje z ogniska jak z gorącej kąpieli połyka nóż i podrzyna nad wanną gardło swemu bogu Porządek drugi Res Wszystko Wszystko jest wszystko jest na właściwym miejscu – powiedziała Pani Res klękając przed własnym obliczem – nas tam tylko nie ma raz ciebie a raz mnie panie boże i jeszcze kilku wybranych tej jednej intymnej rzeczy która jego jest I rzuciła się w wir życia i zatrzymała się wpół zdania i znów się rzuciła i nie było już ratunku Uratowała się jedynie niewidoczna część jej ciała zbyt piękna by przejść obok siebie niepostrzeżenie Wszystko tu jest na właściwym miejscu nawet miejsce jest właściwe – jest nieczytelne: siedzi w mroku człowiek imieniem Jesus rozwiązuje krzyżówkę usiłuje wytropić człowieka o identycznym nazwisku z pięciu ran pisze do siebie list za listem rozsyła ulotki i fotografie rysopisy i odciski palców – szuka boga dostępnymi środkami ścigania i gubi się wśród tych czynności i klnie na czym świat stoi a nie wie na czym a tu się okazuje że świat stoi na naszej głowie przyszedł bowiem w odpowiedzi na list urzędowy komunikat: Policja USA ujęła człowieka imieniem Jesus istnieje podejrzenie iż jest on kanibalem i mordercą zamordował i zjadł swego uniwersyteckiego kolegę studenta wydziału filozofii nie zaprzecza wstępnym wynikom śledztwa – Nie! nie! krzyknął do znikającej Pani Res i zmienił nazwisko zasypując rany talkiem Rytuał polowania Celnie ten obraz się składa w sedno i w nic poza sednem jakby w samym środku kuli był uwidoczniony strzał z góry na dół padając trafia gdzie popadnie w zwierzę i w rybę i w ptaka i w mózg do żywego poruszony no i zaczyna gadać ta rytualna księga oprawna w skórę wołu pracowicie szeleszczącą święci przygodni pochylają się nad zwierzęcą księgą zasiadają do stołu dobywają noże i poruszają ten widok choć nie tu patrzą a za się gdzieś ponad stołem w samo oblicze boże a może w śmierć samą Martwy sezon Wracamy nieustannie w te zaklęte kręgi i huczy knieja zielona i wabią nas ruchome zwierzęta przetacza się nad nami gwiazda jak dziecinny bączek najtrudniej przyjdzie oddać pierwszy celny strzał: sowa zgaśnie w oczach jakby ją poraził prąd rogi jelenia osypią się z kurzu w drzewcu pestką ołowianą zaczerni się śrut szklane zwierzęta brzękną poruszone teraz wystarczy zdjąć niedźwiedzią skórę czerwoną farbą zmierzwić sierść i wybiec z domu głośno pokrzykując Bestia Oto zwierzę przed tobą dzikie o krwistych powiekach wyłania się ogromne z ogromnego lasu całe w czerwieni w zwierzęcym oku zagościł lęk jakby ktoś oniemiał strach padł – zaczyna się polowanie możesz broń odrzuciwszy śledzić spokojnie ten szalony marsz ku tobie wykreślić z wiersza widok żywej krwi możesz jednakże przymierzyć się, złożyć broń odważnie do celnego strzału wyjść zwierzęciu naprzeciw z obnażoną strzelbą celownik wpisać w tarczę jego żył i gdy się zbliży celnie wejrzeć weń przeniknąć lufę przystawić do czoła lub skroni i mrużąc oczy miękko zwolnić spust Ptak nie do uchwycenia Ten ptak z dziobem przybitym do powały płoszy się nieuchronnie stygnie lot jego niedomkniętych skrzydeł szelest piór zawirował popłynęła krew Do tego ptaka mierzy się zaledwie w przelocie uważnie wypatruj tej chwili w napięciu śledź ruch kręgów krwi gdy padnie ostatnie słowo unieś broń Strzelaj w gwiazdę na lotnej piersi tu pióra są delikatne jak gejzer dmuchawca poruszony wiatrem czerwona plamka krwi naprowadzi wyobraźnię na właściwy cel Gdy trafisz – krew zniknie zapadnie w przemyślny mechanizm stanowiący tajemnicę ptasich strzelnic – śmierć będzie symboliczna prawie niewidoczna spadnie z nieba jak anioł o tajemniczej twarzy Pani Res przemienionej w ptaka z tysiąca i jednej nocy nie do przespania Będziesz miał wrażenie jakbyś ściągnął z wysoka przybył z dalekich poligonów nadziemnych i opustoszałych lotnisk i krążył z bronią pośród ludzi zwierząt domowych i ptaków jak śmiercionośny pocisk nie rozpoznany w locie Komunikat o tajemnicy Poliszynela Zwróćmy uwagę na fakty, front przesuwa się z północy na południe i z zachodu na wschód od tegotrzeba wyjść nie ma punktu dojścia jest punkt wyjścia No i pęka ten żelazny argument wyleciały z hukiem wszystkie okna w bańce mydlanej na najwyższym piętrze zarysował się strop ustąpiły ściany szczęśliwi uśmiechają się do szklanych zwierząt szklane zwierzęta tłuką ze śmiechu własne figurki ktoś strzelił do tarczy z napisem „Samo sedno” i trafił ktoś inny przełknął śrut przed snem Wchodzi piękna Pani Res obnażona do połowy wślizguje się do łóżka niewidoczną częścią ciała oddaje swe piękne ciało namiętnościom nazywając rzeczy po imieniu Wreszcie uchyla bezwstydny rąbek tajemnicy – obraz kobiety ciężarnej baraszkującej z żołnierzami Gra na zwłokę Ciało w stanie skupienia potyka się o każdy piękny szczegół biust Pani Res biodra Pani Res owalne ramiona i uda pięknej Pani Res drżą na myśl o sobie droga do intymnych tajemnic Pani Res zdąża urojonym bezdrożem kroki śpieszą tam z dawien dawna jak ciemność w porywającym nurcie wody jak punkt dojścia umykający spod naszych stóp a są to drogi nierozstajne idące ku sobie z dawien dawna spocznij więc całym ciałem piękna Pani Res jest właśnie w stanie grzechu czyli w stanie skupienia uwidacznia się w szczegółach jej wdzięk jak magiczna kostka do gry o nieoznaczonych polach gra va banque jej ciało pięknieje na samą myśl o grze zagrajmy tedy o ten grzeszny szczegół oto kościany sześcian o nieoznaczonych polach i oto fiński nóż o realnym ostrzu – kto rzuca pierwszy? traf chce że matka urodziła martwy płód i ginie śmiercią niewinną przed końcem świata gra jest więc nierozegrana Piękna Pani Res obnaża się za niewidocznym parawanem bezbronnym ruchem dłoni zdejmuje z siebie ten okrutny wyrok sądu który nie jest jeszcze ostateczny Pieśń sposobiąca Wysoka gwiazdo oto widzę w ostrym świetle białe zwierzęta mojej schedy oszalałe widokiem twego upadku gdy uciekają w wieczną krainę śniegu gubiąc ślad po sobie i widzę swój przejrzysty horoskop ciemny paginał o tajnych znakach wody księgę o nieoznaczonych stronicach rozłamujących się w pył i popiół w zamieć obrzędowych kamieni i widzę oto bezbronny karczmarz wędruje chyłkiem po okręgu karczemnego pola opasany skórą jagnięcia i tak blisko zagrody że można doń strzelić z najprostszej broni rozpalając namiętności do krwi do odrobiny skrzepu na jasnym ubraniu z owczej wełny i słyszę jak noc pędzi wilki białymi stadami przez uśpione domostwa sypie się światło sierści białej jak skroń starca otwierają się ściany domów na wszystkie strony świata krew ścieka do naczyń domowych i stygnie jak rtęć w wysokiej gorączce świecą grzbiety brzytew jak martwe karpie śmiga szczęk skrzypi śrut w zębach skłębią się stado baranich strun trąbi róg smyczy pisk się brzęczy karczmarz wyszczerbionym szkłem jak wilk nabożna i piękna Pani Res przyjmuje w skupieniu monstrancję żyletki marki Edenless wchodzi w mrok czuje śmierć na odległość ręki uzbrojonej w białą broń słyszy rozumny skowyt zwierząt ociemniałych podążających w jej stronę świata i chrzęst krwi pod stopami i wie że jest żywa kość niezgody między nimi między nami i gaśnie w oczach Włamanie do wnętrza świata Ruina. Zmienili zamki. Nagle zostałem na lodzie. Mieszkam w małym domku pod lasem, bez okien i drzwi, bez zapasowego wyjścia, jak w matczynej kołysce. Zacięło się leśne echo i skrzypi jak błonka lodu w kruchym naczyniu do przeistaczania krwi w wodę. Sprowadzam z okolicznych leśniczówek dwóch naprawiaczy świata z siekierami. Włamują się do wnętrza. Wrzeszczą od progu: – Trzy razy byliśmy pod Troją. Dwóch nas tylko zostało. Jednego ukrzyżowali. Zbawił pewną niezamężną kobietę, która urodziła martwy płód. Wyparł się i żyje na drugiej półkuli pod przybranym nazwiskiem. Modli się po dawnemu. Jest tonącym, któremu należy wyrwać spod ręki brzytew... Piękna Pani Res składa mi wizytę w tym rozwiązłym wnętrzu świata. Zaskrzypiała woda w wannie, ożywił się gaz, popłynęła elektryczność, krew przeniosła się z miejsca na miejsce. Pani Res jest naga, kusi swym niewidocznym ciałem. Rozsuwa zamek o gotyckim przeznaczeniu. Żąda grzechu. – Drzwi do tajemnic stoją otworem – wyszeptała wchodząc w posiadanie. – Należy jedynie połknąć klucz... Zwierzyniec Pani Res Zarządzam chwilę ciszy w scenie polowania zwierzęta niech powrócą w poluźnione knieje niech odnajdą na nowo nory, dziuple i ostępy niech przycupną w bezruchu gładząc sierść Oto jeleń dwunastopióry wbiega w gąszcz rogów uroczyście obnaża inkrustowany pysk, ciemnię oczodołów jakby się słaniał od nadmiaru piękna Orzeł z gór kryształowych porwał zbyt ciężki postument i runął z szelestem w białą przepaść jak w śnieg papieru poruszony wiatrem Sarna profil głowy zwraca w brzezin białość i unosi ponad wrzosowisko tapety wzrok swój skórzaną powiekę opadł śnieg naftaliny i zaprószył oczy Napełnia się zwierzyną knieja domu Pani Res wystarczy – gdy firankę marszcząc – celnie wejrzy w las – gdy trąbką dłoni zaciśniętą poruszy zwierzęta Więc sprawdź w międzyczasie kącik arsenału sztucer oczyść z prochu oścień z żywej rdzy apteczną gliceryną przetrzyj fiński nóż i milcząc z całej siły powtórz scenę od nowa ćwicz ćwicz ją dopóty aż wyjdzie jak żywa aż zwierzęta wykoślawiając pyski chwycą w lot ów symbol