12120
Szczegóły |
Tytuł |
12120 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12120 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12120 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12120 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Kotlica
Zwierzyniec pani res
Wydawnictwo Tower Press
Porządek pierwszy
Media
Tam gdzie zawsze
Nawet jeśli spóźnisz się wiele długich chwil i nie dotrzesz na czas tam gdzie
zawsze (zapamiętaj to skrzyżowanie!) jeśli zgubisz wszelki ślad wszystkiego po
drodze: jeśli przestaniesz kochać i z nagła w przelotnej chorobie bez
uprzedzenia, bez racji, i bez znaczenia w samym środku życia nie pisząc w liście
nic poza zwykłą linijką o miłości kreśląc się – umrzesz i nawet jeśli nie
otrzymam tego listu ani wyjaśnienia z ust twych
– wyjdę ci na spotkanie – –
Werset nie do skreślenia
Giną bezimienni nie tknięci imieniem ani nazwiskiem ani słowem z księgi umarłych
i nie sposób tego pomieścić na żadnym cmentarzu świata
Oddają krew bezimienni nie narodzonym pozbawionym racji bytu i racji
najpoważniejszego stanu naczyniom szklanym w stacjach krwiodawstwa
Kiedyż śmierć was uspokoi? Ryby wielkiej melancholii?
Apollinaire, z księgi Le Bestiaire gdzie krew bezimienna płynie aortami,
szlakiem powietrznym a także koleją a także drogą wodną i rzeką bez ujścia od
morza do morza z kontynentu na kontynent z dnia na dzień – serdeczne naczynia
rozłączone bijące uderzająco zgodnym rytmem jak echo nie do usłyszenia wołające
do każdego po imieniu – krew w najpoważniejszym stanie skupienia
I ty – śmierci bezimienna wypadająca z dłoni bezszelestnie cicho i bez słowa jak
znikający werset księgi o jaskrawie nieczytelnych stronicach
I ty – śmierci nagła odjęta od ust jak strumień rozcieńczonego tlenu kropla
stężonego lekarstwa na uspokojenie tętna bijącego na alarm mknąca z szybkością
kuli o zawrotnym przyspieszeniu – – –
* Śmierć, która przemknęła obok mnie błądząc pomiędzy słowami nie do skreślenia
zraniła mnie boleśnie do krwi
Wprowadzam terror w to ogarnięte chaosem zdanie – ogłaszam stan wyjątkowy nie do
odwołania
O kurorcie, w którym zamieszkał Rafał Wojaczek
Cicho tu cicho jak makiem zasiał: stara budowla zapada w sen znika Powietrze
stoi na widocznym miejscu
I ani kropli wina: wnętrze jest puste i ani kropli krwi: nie ma wnętrza nie ma
ścian w pustym oknie przeźroczysta kopia obrazu
A w warowniach niebotycznych warzy się tlen do nagłych wypadków. Nagle ktoś
przestał oddychać stracił wzrok powiedział zdanie w zawiłej polszczyźnie
Wszechświata – zaciął się ostrzem języka Podali sterylną wodę w pustym naczyniu
niewidzialną gołym okiem
Więc przeciekł czas przez palce z otwartej żyły: zatęsknił do źródła jak rzeka o
utajonym nurcie pędząca na oślep gdzie poniesie wzrok A wzrok ponosi: zjawia się
objazdowe kino jest ekran a na nim poważna kobieta suszy bieliznę i nuci
zgrzebną piosenkę z dzieciństwa chłopcy uwijają się przy elektryczności
ustawiają obraz, poprawiają ostrość i coraz to wyskoczy im naga modelka i
przebija się sztucznym bagnetem – czerwonym językiem krwi przełyka go – krztusi
się – pada martwa zabija ją ta ograna sztuczka ta zbyt mała rola ten bagnet na
niby, ten niby-cios dobyty ze światła i z ciemności a nie z pochwy, nie z życia
–
który nie tkwi w tej kobiecie lecz obok, na białej pościeli – niewinnej jak
piosenka
Zachodzi poeta w głowę zachodzą inni poeci – by obejrzeć na własne oczy: kobieta
przebita pochwą!
–
kino, istne kino
A na fotografiach w poczekalni widok wody: zdjęcie lustra pod szkłem to uspokaja
i naprowadza wyobraźnię na właściwy cel: rację bytu wody przeźroczystej jak
śmierć duszno jest jednak pod spodem pod wodą za mało pod lustrem życia –
nieruchome wnętrze świata od lustra wieje tak przejmującym chłodem że się
powierzchnia zaraz obsunie i błonka rtęci zatrzeszczy – – –
Zaduszki
Chodzą tam i z powrotem zmarli nasi gryzą paznokcie drążą kulki w chlebie
poprawiają niewidzialne czapki łapią się za guziki z orzełkiem zdzierają
tekturowe buty z cholewami długo nie mogą przyjść do siebie
Bo za przepierzeniem z desek jakby w drugim pomieszczeniu ktoś jeszcze się nie
narodził a już słychać że powrzaskuje i drze prześcieradło wniebogłosy strach
odgadnąć: chłopiec czy dziewczynka czy starzec i czy do kogo nie podobny
Ojciec przycupnął u paleniska z niezgaszonym papierosem w zębach jakby z leśnego
pożaru z popiołu ogryzał zwierzęce mięso dwaj bracia nieotuleni kręcą się w
kółko szczękają zajęczą wargą majsterkują przy pociskach w same zaduszki
Matka z nóg padając ustawia w szczerym polu chybotliwe krzesło
Stara bajka
W pustym pokoju noc bezsenna czuwa u wygasłego ogniska
I nie ma wyjścia z tej izby
o czterech ścianach namacalnych dotykających czterech stron świata
W pokoju bezdomnego nie mieszka po prostu nikt
– ćma krąży wokół zgaszonej świecy
Ktoś wszedł na niby zatrzasnął drzwi od wewnątrz przywdział ubranie z owczej
wełny i ulotnił się bez śladu pod przybranym nazwiskiem
Ktoś inny budzi się nagle jak ze snu stwierdza własną nieobecność z lękiem
manipuluje zgaszoną latarką
–
czarny snop światła wywołał wilka z lasu bestię Pełza po pustych ścianach klisza
starej bajki strasznej – jak nieruchoma fotografia
Strach ma wielkie oczy krąży wokół z hałasem niczym opancerzona laska w ręku
niewidomego zagląda do kieliszka w samą duszę niewidzialną
–
aż opadnie na oczy powieka przekrwiona jak czerwony kapturek
Bestia staje się panem sytuacji dobiera słowa z najwyższą powagą
–
Spytajcie – mówi – wilka domokrążcę czemu ma taką poważną twarz i wyje po nocach
w coraz innym lesie a przekonacie się czy wam wilk czy wam las odpowie
Nikt nie ma odwagi sformułować pytania
–
pokój jest pusty
Noc w hotelu
Rozwiń skrzydła – niech zaszeleści ciemność noc jest narzędziem nie do
naprawienia budzę się w coraz ciemniejszym pokoju tu jest ciemno i tam gdzie
ciebie nie ma ciemno i wiem że daleko stąd w ciemności migoce jaskółka trafiona
wieścią w chore serce
– szamoce się na przewodach najwyższego napięcia spada w serce ogrodu
nierozkwitłe
Jesteś piękna mieszkasz w krainie piękna splątany żywopłot twoich skarg dotyka
mnie boleśnie
– jęczę na samą myśl o tobie sprowadzam cię nocą do hotelu w którym nic się nie
dzieje
Z okien na najwyższym piętrze ktoś strącił gwiazdę. Nikt jednak nie umarł – nikt
naprawdę nikt
A mimo to wezwano lekarza
Wyprawa po Złotego Cielca
dla B.F.
Dobył noża w ciemnym lesie dybiąc niczym strach gdy z zaświatów – błysk w
zwierzęcym oku przejrzał się grom z jasnego nieba i ciężar z serca i ciała spadł
na rękojeść – ręka boska – ręka boska ani drgnie a bestia cała jak z porcelany
jak figurka bez kropli krwi klękająca przed własnym obliczem na dwa kopytka i
tylko wzrok nie z tej ziemi
Już miał nożem przeżegnać się dźgnąć w ciemność na chybił trafił gdy wtem głos –
rany boskie koszula cała we krwi: czerwono przed oczami coś go za serce chap i
do piersi tuli niby nic – i został sam jeden w tym lesie – przytulony jak
niemowlę i do dwóch nie może zliczyć a zwierzę klęka to na jedno to na drugie
kopyto: cielec cały ze złota i wzrok pada nań nie z tej ziemi więc ryknął
wniebogłosy;
–
nic do tego nie mam – bierz złoto, życie daruj i dostał wreszcie sił w nogach
Wpadł do izby jak niewypał aż babie urwało wpół zdania
–
Co jest, co jest – zapytuje
Nic nie ma – odpalił włażąc pod pierzynę rozgorzałą do białej gorączki
Kolęda
To prawdziwi są królowie święci pańscy jaśniepańscy z gwiazdą losu pod kapotą
jeden trefi wąs z konopi jeden berłem w szybę stuka jeden sypie mirrę soli trzej
w prawdziwym majestacie w nicowanych baranicach w mące w sadzy w prześcieradle w
widłach krzepy gorzejącej
tajemnicę ucapili jak wchodziła w padłe zwierzę
– człek, człek – krzyczą urodził się król, figura kyrieelejson – –
a nad nimi łuna płonie w białych piecach skwierczą świerszcze ma granice
nieskończone nieskończone jak powietrze
a za nimi Baba Herod diabeł istny w kusych portkach i nad wyraz biała pani
święta – święta jak śmierć blada aż się zimno robi wkoło
a przed nimi wrota smolne pan gospodarz z białą głową (jakby rwał się w długą
podróż tak znienacka w siebie zerknął) wrót na oścież nie rozwiera w szparę jeno
twarz przykłada
nie na żarty się nastraszył wideł sadzy Herod Baby i czystego prześcieradła
Norwid
Wypada wiedzieć jak śmierć przyjmował ulubiony poeta przyciśnięty do muru
wielkiej ściany Lascaux-Ivry świętego zamczyska budowli z wapna z cegieł z
marmuru w który wpatrzeni zwykli dogorywać poeci w tej niezmierzonej komnacie
pełnej chłodu
o białych sklepieniach gotyckich gwiazdach ciemnej mozaice szlachetnych kamieni
jakie w zwyczaju jest ofiarowywać poetom J a k poeta czyta po dawnemu Emersona a
także Darwina a także poetów z Florencji z Andes z Chios i z pobliskiej Francji
i jak na oczach tłumu zasępia się i jak to tłumaczy w ciemną polszczyznę
wszechświata i jak wnika w mur odwrócony plecami dygocąc z nadmiaru i piękna i
chłodu i jak kona poeta tak właśnie niczym wchodzenie w marmur i j a k jeszcze
jak odwrócenie się plecami na ten jeden moment
Śmierć w lustrze wody
Krążą delfiny, rozumne zwierzęta nad kąpieliskiem i oglądają nasze okręty na
pochylniach i studiują wysokie trampoliny przynaglające akrobatów napowietrznych
i tropicieli głębin i zatapiają aparaty tlenowe wraz z ciałem i unoszą na
grzbietach tonących i śmieją się ludzkim głosem i skaczą przez kręgi wodne
A to tak do nich niepodobne tak niepodobne że załamujesz z przerażenia ręce nad
głową chwytasz tlen w dłonie słoną wodą przecierasz oczy i usta i napełniasz
serce i łykasz środki w końcu padasz twarzą w dół u bram portu u wrót czystej
jak łza wody gdzie kotwiczą papierowe okręty porannych gazet czekając na
informację o twej śmierci
I stajesz się nagle naczyniem podwodnym nie do odgadnięcia i nie do wypełnienia
Śmiertelnie poważna Pani Res doścignęła cię u źródła prowadzi po stopniach wody
wysoko wysoko na sam szczyt gwiezdnej góry pokrytej śniegiem i powraca z myślą o
tobie na dno morza głęboko jak kamień jak nagły kamienia dotyk Koncha twego snu
tonie wraz z tobą całym ciałem i rozumne zwierzęta zatrwożyły się i wstrzymały
oddech i spojrzały z nadzieją w niewidoczną stronę świata
–
aż człekokształtny nurek w żywym pancerzu zanurzył się powtórnie w twój sen
zszedł pod wodę głęboko jak kamień by dźwignąć oddech z głębin na drugi brzeg
kieszonkowego lusterka
–
i udźwignął i uniósł do góry ręce
Stara pozytywka
Rozwinęli antykwariusze kramy antyczne w murach starożytnych miast wysiadują
godziny w słońcu liczą papierowe pieniądze
–
Strach, strach zajrzeć do muzeum tak szybko mija czas
Na szczęście spóźnił się stary chronometr – pozytywka nastrojona realnie wchodzi
utykając do Sali z Dawnych Czasów przystaje przed postacią gladiatora unoszącego
tarczę i miecz wskazówek na godzinę dwunastą
–
bije serce z dokładnością do pół sekundy
Wtem zeskoczyła jakaś ważna sprężynka wszystko zamarło – cisza i słychać jak
pęka starożytny mechanizm w piersiach ginącego gladiatora ukazuje się jego oczom
zawiły krąg rzymskich cyfr
–
Jakiż to utykający mechanizm porusza tę bezbożną zabawkę myśli a jego pieśń
milknie w metalowych żyłach upadł pod ciężarem własnej śmierci
–
Już czas – mówi Pani Res – i mimochodem sprawdza zegarek
Media
To co unosi i ludzi i sprzęty niech i nas poniesie w las, w drogę. I oto
– wybijają mnie ze snu stoję w skleconym naprędce lesie pachnie ucztą drzewa
magiczne nakrywają się do stołu wino dojrzewa w owocach głogu u paleniska ogień
zajmuje się sobą a w nim zwierzęta skwierczą ofiarowane przydrożnemu bogu
Krążą wokół psy gończe – węszą smakują powietrze leśne śmiertelnie poważni
myśliwi palą wiśniowe fajki dorzucają cietrzewi do ogniska wecują finki
wydłubują z zębów dzikie mięso
I nagle – rożen błysnął solą w zwierzęcym oku zapalił się ogień – i doskwiera do
żywego bestia zrzuca comber wyskakuje z ogniska jak z gorącej kąpieli połyka nóż
i podrzyna nad wanną gardło swemu bogu
Porządek drugi
Res
Wszystko
Wszystko jest wszystko jest na właściwym miejscu
– powiedziała Pani Res klękając przed własnym obliczem – nas tam tylko nie ma
raz ciebie a raz mnie panie boże i jeszcze kilku wybranych tej jednej intymnej
rzeczy która jego jest
I rzuciła się w wir życia i zatrzymała się wpół zdania i znów się rzuciła i nie
było już ratunku
Uratowała się jedynie niewidoczna część jej ciała zbyt piękna by przejść obok
siebie niepostrzeżenie
Wszystko tu jest na właściwym miejscu nawet miejsce jest właściwe – jest
nieczytelne: siedzi w mroku człowiek imieniem Jesus rozwiązuje krzyżówkę usiłuje
wytropić człowieka o identycznym nazwisku z pięciu ran pisze do siebie list za
listem rozsyła ulotki i fotografie rysopisy i odciski palców
– szuka boga dostępnymi środkami ścigania i gubi się wśród tych czynności i
klnie na czym świat stoi a nie wie na czym
a tu się okazuje że świat stoi na naszej głowie przyszedł bowiem w odpowiedzi na
list urzędowy komunikat: Policja USA ujęła człowieka imieniem Jesus istnieje
podejrzenie iż jest on kanibalem i mordercą zamordował i zjadł swego
uniwersyteckiego kolegę studenta wydziału filozofii nie zaprzecza wstępnym
wynikom śledztwa
– Nie! nie! krzyknął do znikającej Pani Res i zmienił nazwisko zasypując rany
talkiem
Rytuał polowania
Celnie ten obraz się składa w sedno i w nic poza sednem jakby w samym środku
kuli był uwidoczniony
strzał z góry na dół padając trafia gdzie popadnie w zwierzę i w rybę i w ptaka
i w mózg do żywego poruszony
no i zaczyna gadać ta rytualna księga oprawna w skórę wołu pracowicie
szeleszczącą święci przygodni pochylają się nad zwierzęcą księgą zasiadają do
stołu dobywają noże i poruszają ten widok choć nie tu patrzą a za się gdzieś
ponad stołem w samo oblicze boże a może w śmierć samą
Martwy sezon
Wracamy nieustannie w te zaklęte kręgi i huczy knieja zielona i wabią nas
ruchome zwierzęta
przetacza się nad nami gwiazda jak dziecinny bączek
najtrudniej przyjdzie oddać pierwszy celny strzał: sowa zgaśnie w oczach jakby
ją poraził prąd rogi jelenia osypią się z kurzu w drzewcu pestką ołowianą
zaczerni się śrut szklane zwierzęta brzękną poruszone
teraz wystarczy zdjąć niedźwiedzią skórę czerwoną farbą zmierzwić sierść i
wybiec z domu głośno pokrzykując
Bestia
Oto zwierzę przed tobą dzikie
o krwistych powiekach wyłania się ogromne z ogromnego lasu całe w czerwieni w
zwierzęcym oku zagościł lęk jakby ktoś oniemiał
strach padł – zaczyna się polowanie
możesz
broń odrzuciwszy śledzić spokojnie ten szalony marsz ku tobie wykreślić z
wiersza widok żywej krwi
możesz jednakże przymierzyć się, złożyć broń odważnie do celnego strzału wyjść
zwierzęciu naprzeciw z obnażoną strzelbą celownik wpisać w tarczę jego żył
i gdy się zbliży celnie wejrzeć weń przeniknąć lufę przystawić do czoła lub
skroni i mrużąc oczy miękko zwolnić spust
Ptak nie do uchwycenia
Ten ptak z dziobem przybitym do powały płoszy się nieuchronnie stygnie lot jego
niedomkniętych skrzydeł szelest piór zawirował popłynęła krew
Do tego ptaka mierzy się zaledwie w przelocie uważnie wypatruj tej chwili w
napięciu śledź ruch kręgów krwi gdy padnie ostatnie słowo unieś broń
Strzelaj w gwiazdę na lotnej piersi tu pióra są delikatne jak gejzer dmuchawca
poruszony wiatrem czerwona plamka krwi naprowadzi wyobraźnię na właściwy cel
Gdy trafisz – krew zniknie zapadnie w przemyślny mechanizm stanowiący tajemnicę
ptasich strzelnic
– śmierć będzie symboliczna prawie niewidoczna spadnie z nieba jak anioł
o tajemniczej twarzy Pani Res przemienionej w ptaka z tysiąca i jednej nocy nie
do przespania
Będziesz miał wrażenie jakbyś ściągnął z wysoka przybył z dalekich poligonów
nadziemnych i opustoszałych lotnisk i krążył z bronią pośród ludzi zwierząt
domowych i ptaków jak śmiercionośny pocisk nie rozpoznany w locie
Komunikat o tajemnicy Poliszynela
Zwróćmy uwagę na fakty, front przesuwa się z północy na południe i z zachodu na
wschód od
tegotrzeba
wyjść nie ma punktu dojścia jest punkt wyjścia
No i pęka ten żelazny argument wyleciały z hukiem wszystkie okna w bańce
mydlanej na najwyższym piętrze zarysował się strop ustąpiły ściany szczęśliwi
uśmiechają się do szklanych zwierząt szklane zwierzęta tłuką ze śmiechu własne
figurki ktoś strzelił do tarczy z napisem „Samo sedno” i trafił ktoś inny
przełknął śrut przed snem
Wchodzi piękna Pani Res obnażona do połowy wślizguje się do łóżka niewidoczną
częścią ciała oddaje swe piękne ciało namiętnościom nazywając rzeczy po imieniu
Wreszcie uchyla bezwstydny rąbek tajemnicy – obraz kobiety ciężarnej
baraszkującej z żołnierzami
Gra na zwłokę
Ciało w stanie skupienia potyka się
o każdy piękny szczegół biust Pani Res biodra Pani Res owalne ramiona i uda
pięknej Pani Res drżą na myśl
o sobie
droga do intymnych tajemnic Pani Res zdąża urojonym bezdrożem kroki śpieszą tam
z dawien dawna jak ciemność w porywającym nurcie wody jak punkt dojścia
umykający spod naszych stóp a są to drogi nierozstajne idące ku sobie z dawien
dawna
spocznij więc całym ciałem piękna Pani Res jest właśnie w stanie grzechu czyli w
stanie skupienia uwidacznia się w szczegółach jej wdzięk jak magiczna kostka do
gry
o nieoznaczonych polach gra va banque jej ciało pięknieje na samą myśl
o grze
zagrajmy tedy o ten grzeszny szczegół oto kościany sześcian o nieoznaczonych
polach i oto fiński nóż o realnym ostrzu
– kto rzuca pierwszy?
traf chce że matka urodziła martwy płód i ginie śmiercią niewinną przed końcem
świata gra jest więc nierozegrana Piękna Pani Res obnaża się za niewidocznym
parawanem bezbronnym ruchem dłoni zdejmuje z siebie ten okrutny wyrok sądu który
nie jest jeszcze ostateczny
Pieśń sposobiąca
Wysoka gwiazdo oto widzę w ostrym świetle białe zwierzęta mojej schedy oszalałe
widokiem twego upadku gdy uciekają w wieczną krainę śniegu gubiąc ślad po sobie
i widzę swój przejrzysty horoskop ciemny paginał
o tajnych znakach wody księgę
o nieoznaczonych stronicach rozłamujących się w pył i popiół w zamieć
obrzędowych kamieni
i widzę oto bezbronny karczmarz wędruje chyłkiem po okręgu
karczemnego pola opasany skórą jagnięcia i tak blisko zagrody że można doń
strzelić z najprostszej broni rozpalając namiętności do krwi do odrobiny skrzepu
na jasnym ubraniu z owczej wełny
i słyszę jak noc pędzi wilki białymi stadami przez uśpione domostwa sypie się
światło sierści białej jak skroń starca otwierają się ściany domów na wszystkie
strony świata krew ścieka do naczyń domowych i stygnie jak rtęć w wysokiej
gorączce świecą grzbiety brzytew jak martwe karpie śmiga szczęk skrzypi śrut w
zębach skłębią się stado baranich strun trąbi róg smyczy pisk się brzęczy
karczmarz wyszczerbionym szkłem jak wilk
nabożna i piękna Pani Res przyjmuje w skupieniu monstrancję żyletki marki
Edenless wchodzi w mrok czuje śmierć na odległość ręki uzbrojonej w białą broń
słyszy rozumny skowyt zwierząt ociemniałych podążających w jej stronę świata i
chrzęst krwi pod stopami i wie że jest żywa kość niezgody między nimi między
nami i gaśnie w oczach
Włamanie do wnętrza świata
Ruina. Zmienili zamki. Nagle zostałem na lodzie. Mieszkam w małym domku pod
lasem, bez okien i drzwi, bez zapasowego wyjścia, jak w matczynej kołysce.
Zacięło się leśne echo i skrzypi jak błonka lodu w kruchym naczyniu do
przeistaczania krwi w wodę. Sprowadzam z okolicznych leśniczówek dwóch
naprawiaczy świata z siekierami. Włamują się do wnętrza. Wrzeszczą od progu:
–
Trzy razy byliśmy pod Troją. Dwóch nas tylko zostało. Jednego ukrzyżowali.
Zbawił pewną niezamężną kobietę, która urodziła martwy płód. Wyparł się i żyje
na drugiej półkuli pod przybranym nazwiskiem. Modli się po dawnemu. Jest
tonącym, któremu należy wyrwać spod ręki brzytew...
Piękna Pani Res składa mi wizytę w tym rozwiązłym wnętrzu świata. Zaskrzypiała
woda w wannie, ożywił się gaz, popłynęła elektryczność, krew przeniosła się z
miejsca na miejsce. Pani Res jest naga, kusi swym niewidocznym ciałem. Rozsuwa
zamek o gotyckim przeznaczeniu. Żąda grzechu.
–
Drzwi do tajemnic stoją otworem – wyszeptała wchodząc w posiadanie. – Należy
jedynie połknąć klucz...
Zwierzyniec Pani Res
Zarządzam chwilę ciszy w scenie polowania zwierzęta niech powrócą w poluźnione
knieje niech odnajdą na nowo nory, dziuple i ostępy niech przycupną w bezruchu
gładząc sierść
Oto jeleń dwunastopióry wbiega w gąszcz rogów uroczyście obnaża inkrustowany
pysk, ciemnię oczodołów jakby się słaniał od nadmiaru piękna
Orzeł z gór kryształowych porwał zbyt ciężki postument i runął z szelestem w
białą przepaść jak w śnieg papieru poruszony wiatrem
Sarna profil głowy zwraca w brzezin białość i unosi ponad wrzosowisko tapety
wzrok swój skórzaną powiekę opadł śnieg naftaliny i zaprószył oczy
Napełnia się zwierzyną knieja domu Pani Res wystarczy – gdy firankę marszcząc –
celnie wejrzy w las – gdy trąbką dłoni zaciśniętą poruszy zwierzęta
Więc sprawdź w międzyczasie kącik arsenału sztucer oczyść z prochu oścień z
żywej rdzy apteczną gliceryną przetrzyj fiński nóż i milcząc z całej siły
powtórz scenę od nowa ćwicz ćwicz ją dopóty aż wyjdzie
jak żywa aż zwierzęta wykoślawiając pyski chwycą w lot ów symbol