687
Szczegóły |
Tytuł |
687 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
687 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 687 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
687 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alistair MacLean
TABOR DO VACCARES
Wst�p
Przy pe�nej kurzu kr�tej �cie�ce w g�rach Prowansji zatrzymali si� na wieczorny posi�ek Cyganie. Przybyli z Transylwanii, z w�gierskiej puszty, z wysokich Tatr, a nawet z rumu�skich pla� omywanych przez wody Morza Czarnego. Ich tabor mia� za sob� d�ug� drog�. Przemierzyli monotonne, spalone s�o�cem r�wniny Europy �rodkowej oraz pe�ne trud�w i niebezpiecze�stw �a�cuchy g�rskie. By�a to, kr�tko m�wi�c, m�cz�ca podr�, nawet dla nich, kt�rzy mieli w��cz�g� we krwi.
Jednak twarze m�czyzn, kobiet, a nawet dzieci, siedz�cych p�kolem przy dw�ch koksownikach, nie zdradza�y wyczerpania. W swych tradycyjnych strojach przys�uchiwali si� �agodnym, melancholijnym d�wi�kom muzyki pochodz�cej z w�gierskich step�w. Nie by�o wida� po nich zm�czenia, poniewa� w przeciwie�stwie do swych przodk�w, w�druj�cych przez Europ� kolorowymi, niewygodnymi wozami zaprz�onymi w konie, wsp�cze�ni Cyganie poruszali si� nowoczesnymi i doskonale wyposa�onymi karawaningami turystycznymi, l�ni�cymi od chromu i lakieru. Teraz ich podr� zbli�a�a si� ku ko�cowi. Liczyli na to, �e uda im si� uzupe�ni� zasoby finansowe, powa�nie uszczuplone podczas d�ugiej drogi, dlatego te� zmienili swe codzienne ubrania na tradycyjne cyga�skie stroje. Cieszy�o ich tak�e, �e pielgrzymka ko�czy si� ju� za trzy dni. To wszystko sprawi�o, �e na twarzach Cygan�w malowa� si� spok�j i zadowolenie, zaprawione pewn� melancholi�.
W�r�d nich znajdowa� si� jeden m�czyzna, kt�ry nie s�ucha� muzyki. Siedzia� z nieprzeniknion� twarz� z dala od pozosta�ych Cygan�w na ostatnim stopniu schodk�w swojego pojazdu, na wp� pogr��ony w cieniu. Nazywa� si� Czerda i by� ich przyw�dc�. Pochodzi� z wioski po�o�onej gdzie� w delcie Dunaju, kt�rej nazwa by�a trudna do wym�wienia. Ten wysoki, proporcjonalnie zbudowany i dobrze umi�niony m�czyzna w sile wieku sprawia� wra�enie dziwnie odpr�onego, jednak czu�o si�, �e jest to pozorny spok�j, �e na zagro�enie odpowie b�yskawicznie. Zreszt� jego kruczoczarne w�osy, w�sy i oczy oraz czarne
ubranie, nieodparcie kojarzy�y si� z jastrz�biem. Na kolanie opar� r�k� z pal�cym si� cygarem, kt�rego dym spowija� mu twarz, ale tego nawet nie zauwa�a�.
Zdumiewa�y jego oczy, kt�re ani przez chwil� nie by�y nieruchome. Niewiele uwagi po�wi�ca� swym rodakom skupionym przy koksowych piecykach. Znacznie bardziej interesowa� go poszarpany �a�cuch g�rski, kt�rego wapienne ska�y biela�y w �wietle ksi�yca, a zdecydowanie najbardziej d�ugi rz�d cyga�skich karawaning�w. Tam jego spojrzenie bieg�o najcz�ciej. W ko�cu dostrzeg� co� ciekawego, wsta� i przydepn�� cygaro. Jego twarz nie zmieni�a wyrazu, gdy bezg�o�nie ruszy� w stron� parkuj�cych pojazd�w.
M�czyzna, kt�ry w cieniu ostatniego wozu czeka� na Czerd�, wygl�da� jak jego m�odsza, ale wierna pod ka�dym wzgl�dem kopia. By� nieco mniej barczysty i ni�szy, lecz zar�wno sylwetk�, jak i rysami twarzy przypomina� cyga�skiego przyw�dc� sprzed kilkunastu lat. Nawet niezbyt spostrzegawczy cz�owiek nie mia�by w�tpliwo�ci, �e to jest jego syn.
Czerda, kt�ry nigdy nie u�ywa� zb�dnych s��w czy gest�w, uni�s� jedynie brew. M�odzieniec skin�� g�ow�, wyprowadzi� go na drog� i wskaza� odleg�� o niespe�na pi��dziesi�t metr�w �cian� bia�ego wapienia.
Wznosi�a si� ona prawie pionowo, za� u podn�a przypomina�a plaster miodu gigantycznych pszcz�. Taki wygl�d nadawa�y jej prostok�tne otwory r�nej wielko�ci, rozmieszczone zupe�nie bez �adu i sk�adu, lecz niew�tpliwie b�d�ce dzie�em cz�owieka. Wej�cie, kt�re wskazywa� m�ody Cygan, tak na oko mia�o oko�o dwunastu metr�w wysoko�ci i tyle samo szeroko�ci.
Czerda skin�� g�ow�, po czym odwr�ci� si� i spojrza� w prawo. Z cienia wy�oni�a si� jaka� posta� i unios�a r�k�, Cygan w ten sam spos�b odpowiedzia� na to pozdrowienie i wskaza� na ska��. Cz�owiek bez s�owa znikn��, za� Czerda skierowa� si� w lew� stron�, gdzie zauwa�y� cie� drugiego m�czyzny i powt�rzy� te same gesty, nast�pnie wzi�� od syna latark� i razem pod��yli szybko ku czerniej�cemu w oddali wej�ciu. �wiat�o ksi�yca, kt�ry w�a�nie wyszed� zza chmur, zal�ni�o na no�ach o w�skich, d�ugich ostrzach, lekko zakrzywionych na ko�cach, kt�re Cyganie trzymali w d�oniach. Muzyka dochodz�ca z taboru zmieni�a tempo i nastr�j: skrzypce wzywa�y teraz do cyga�skiego ta�ca.
Od samego wej�cia �ciany jaskini rozsuwa�y si� na boki a sklepienie unosi�o w g�r�, tworz�c wn�trze przypominaj�ce gigantyczn� katedr�
lub staro�ytny grobowiec. Obaj m�czy�ni w��czyli latarki, ale strumienie �wiat�a, cho� silne, to jednak nie zdo�a�y dotrze� do przeciwleg�ej �ciany olbrzymiej pieczary, kt�r� wyku�y w skale dawno wymar�e generacje Prowansalczyk�w. Nie mog�o by� nawet cienia w�tpliwo�ci, �e jest ona dzie�em ludzkich r�k: na pionowych �cianach wida� by�o tysi�ce poziomych i pionowych naci�� w miejscach, gdzie oddzielono rozmaitej wielko�ci bloki wapienia.
Dno jaskini by�o podziurawione prostok�tnymi otworami, niekt�re z nich mog�y pomie�ci� samoch�d osobowy, inne za� nawet domek jednorodzinny. W k�tach le�a�y sterty kamieni, lecz poza tym wn�trze pieczary sprawia�o wra�enie, jakby przed chwil� kto� j� wysprz�ta�. Po obu stronach wej�cia znajdowa�y si� solidne otwory, za kt�rymi panowa�a absolutna, nieprzenikniona ciemno��. By�o to miejsce ponure, napi�tnowane przez los, nieub�aganie wrogie, gro�ne i naznaczone �mierci�, lecz na �adnym z Cygan�w nie wywar�o najmniejszego nawet wra�enia. Pewnym krokiem niemal r�wnocze�nie ruszyli w stron� wej�cia znajduj�cego si� z prawej strony.
G��boko, w samym sercu kamiennej pu�apki, sta�a przytulona plecami do �ciany drobna posta�, ledwie zauwa�alna w zimnym blasku ksi�yca, kt�ry przedostawa� si� przez p�kni�cia w suficie. Palce jej by�y kurczowo wbite w ska��, jakby chcia�a si� w ni� wtopi�, jakby w niej pr�bowa�a znale�� schronienie. Ch�opiec ten mia� nie wi�cej ni� dwadzie�cia lat. By� ubrany w ciemne spodnie i bia�� koszul�. Na jego szyi po�yskiwa� srebrny krzy�yk zawieszony na delikatnym, r�wnie� srebrnym �a�cuszku, kt�ry unosi� si� i opada� z regularno�ci� metronomu, poruszany szybkim oddechem, �wiadcz�cym o zupe�nym wyczerpaniu. W ciemno�ci b�yszcza�y bia�e z�by wyszczerzone w upiornym u�miechu przera�enia. Rozd�te nozdrza i wytrzeszczone oczy oraz twarz b�yszcz�ca od potu jak wysmarowana wazelin� dope�nia�y obrazu �miertelnie przestraszonego cz�owieka. Osi�gn�� on ju� niemal kres swych mo�liwo�ci fizycznych, maj�c jednocze�nie �wiadomo�� nieuchronnie zbli�aj�cej si� �mierci. Panika, jaka ogarn�a ch�opca, pozbawi�a go zdrowego rozs�dku i zepchn�a w otch�a� szale�stwa.
Uciekinier wstrzyma� oddech, gdy dostrzeg� dwa kr��ki �wiat�a ta�cz�ce przy lewym wej�ciu do jaskini. Przez chwil� sta� jak skamienia�y, obserwuj�c zbli�aj�ce si� �wiat�a, ale po kilku sekundach obudzi� si� w nim instynkt samozachowawczy i z cichym j�kiem rzuci� si� w praw� stron�. Buty na mi�kkiej podeszwie pozwala�y mu porusza� si� bezszelestnie. Min�� zakr�t i zwolni�, wyci�gaj�c przed siebie r�ce, bowiem za za�omem panowa�y absolutne ciemno�ci, nie rozja�nione nawet rozproszonym �wiat�em ksi�yca. Musia� poczeka�, a� oczy przyzwyczaj� si� do ciemno�ci. Powoli ruszy� ku nast�pnej jaskini, kieruj�c si� bardziej wyczuciem ni� wzrokiem. Przyspieszony oddech odbija� si� echem od niewidocznych �cian otaczaj�cych ch�opaka, wywo�uj�c dziwne szepty.
Tymczasem obaj Cyganie posuwali si� �wawo stale naprz�d, o�wietlaj�c drog� latarkami; co kilkana�cie sekund �wiat�a zatacza�y p�okr�g, omiataj�c wn�trze jaskini. Na znak Czerdy zatrzymali si� i dok�adnie sprawdzili najbardziej oddalon� od wej�cia cz�� pieczary. Okaza�a si� pusta, a Czerda z zadowoleniem kiwn�� g�ow�, po czym zagwizda� w szczeg�lny spos�b.
Ch�opak s�ysz�c ten dwutonowy d�wi�k znieruchomia�, skurczy� si� w swej kryj�wce, kt�ra oczywi�cie nie mog�a da� �adnego schronienia przed po�cigiem. Przera�ony, spojrza� w stron�, sk�d dobieg� gwizd i prawie natychmiast odwr�ci� si�, gdy� z lewej strony podziemnego labiryntu dobieg� do niego identyczny d�wi�k, a po kilku sekundach trzeci - z prawej. Ogarni�ty panik� pr�bowa� co� dostrzec lub us�ysze�, ale poza dalekim g�osem skrzypiec, przypominaj�cym odleg�� epok� wzgl�dnego bezpiecze�stwa, nic nie m�ci�o ciszy i nie rozprasza�o ciemno�ci. Wewn�trz jaskini panowa� z�owr�bny spok�j.
Przez kilka sekund sta� nieruchomo sparali�owany strachem. Wytr�ci�y go z tego stanu kolejne gwizdy dochodz�ce w tej samej kolejno�ci i z tych samych kierunk�w, ale ze znacznie bli�szej odleg�o�ci. Towarzyszy� im poblask latarek z kierunku, z kt�rego przyby�. Pobieg� na o�lep w stron�, z kt�rej nie by�o s�ycha� �adnych d�wi�k�w. Nie przysz�o mu do g�owy, �e mo�e to by� pu�apka. Ch�opak ju� nie by� zdolny trze�wo my�le�. Teraz kierowa� nim instynkt silniejszy ni� rozum, instynkt, kt�ry m�wi�, �e jak d�ugo cz�owiek si� nie poddaje, tak d�ugo �yje.
Przebieg� zaledwie kilka krok�w, gdy dziesi�� metr�w przed nim rozb�ys�o �wiat�o latarki. Zatrzyma� si� jak wryty. Wolno opu�ci� rami�, kt�rym odruchowo os�oni� oczy przed nag�ym blaskiem, i mru��c je rozejrza� si�, pr�buj�c ustali� rozmiar i odleg�o�� od tego nowego zagro�enia. jednak zdo�a� jedynie dostrzec masywn� posta�, trzymaj�c� w jednej r�ce latark�. Po chwili powoli wysun�a si� do przodu druga r�ka, dzier��ca mocno d�ugi, cienki o lekko zakrzywionym ostrzu n�, w kt�rym odbija�o si� �wiat�o. Nast�pnie latarka i n� zacz�y si� wolno zbli�a� do nieruchomej postaci.
Ch�opak odwr�ci� si�, zrobi� dwa kroki i ponownie stan�� jak wryty - przed nim r�wnie blisko rozb�ys�y dwie latarki tak�e o�wietlaj�ce d�onie z no�ami. Najbardziej przera�aj�ca by�a cisza, w jakiej si� to wszystko odbywa�o i powolne podchodzenie �cigaj�cych, kt�rzy coraz bardziej osaczali zbiega, jakby mieli pewno�� jego nieuchronnego ko�ca.
- No, Aleksandrze - nagle odezwa� si� �agodnym g�osem Czerda. - Jeste�my starymi przyjaci�mi, prawda? Nie chcesz nas ju� zna�? Dlaczego?
Zapytany z j�kiem rzuci� si� w prawo, gdzie by�o wida� wej�cie do kolejnej jaskini. Z trudem �api�c powietrze i potykaj�c si� co par� krok�w, wbieg� do jej wn�trza, nie zatrzymywany przez prze�ladowc�w, kt�rzy nawet za nim nie pod��yli. Bez po�piechu, jak dotychczas, zmienili po prostu kierunek marszu i z wolna ruszyli za nim.
Ch�opak stan�� i rozejrza� si� b��dnym wzrokiem - jaskinia by�a niewielka, a blask latarek z ty�u na tyle silny, by m�g� dostrzec, �e wszystkie �ciany s� solidn� ska�� bez �adnych otwor�w czy szczelin, kt�re umo�liwi�yby dalsz� ucieczk�. Jedynym wyj�ciem by�o to, przez kt�re wbieg�, co oznacza�o tylko jedno - koniec ucieczki.
Dopiero wtedy do jego ot�pia�ego umys�u dotar�o, �e ta jaskinia czym� si� r�ni od pozosta�ych. Wprawdzie �wiat�o latarek mog�o rozproszy� mrok, ale prze�ladowcy byli jeszcze zbyt daleko, by tak dobrze o�wietli� ca�e wn�trze, a przecie� widzia� wszystko wyra�nie. W por�wnaniu z poprzednimi pieczarami w tej panowa� p�mrok. Prawie u jego st�p zaczyna�o si� skalne usypisko, powsta�e najwyra�niej w wyniku jakiego� powa�nego kataklizmu w przesz�o�ci. Odruchowo uni�s� g�ow� i stwierdzi�, �e rumowisko wznosz�ce si� pod k�tem mniej wi�cej czterdziestu stopni nie mia�o szczytu; ci�gn�o si� w g�r� na jakie� kilkana�cie metr�w, a na jego szczycie by�o wida� otw�r, przez kt�ry przeb�yskiwa�o rozgwie�d�one niebo. St�d w�a�nie pochodzi�o �wiat�o rozpraszaj�ce mroki jaskini - z dawno zarwanego stropu.
Ch�opak by� nieludzko zm�czony, ale ten widok pobudzi� jego organizm do jeszcze wi�kszego wysi�ku; jego mi�nie dzia�a�y zupe�nie niezale�nie od ot�pia�ego umys�u. Spojrza� do ty�u, oceniaj�c, jak daleko jest po�cig, dopad� osypiska i zacz�� si� na nie wdziera�.
Rumowisko by�o miejscem niepewnym i niebezpiecznym nawet dla kogo�, kto pr�bowa�by je pokona� ostro�nie; na ka�de p� metra, kt�re
Aleksander pokona� pod g�r� zsuwa� si� trzydzie�ci centymetr�w w d�. Jednak strach dodawa� mu si�, pozwalaj�c przezwyci�y� nawet prawa ci��enia i tarcia. Uciekinier pi�� si� w g�r�, wbrew fizyce i zdrowemu rozs�dkowi, po osuwaj�cym si� rumowisku, na kt�re nikt przy zdrowych zmys�ach nawet by nie pr�bowa� wej��.
Po pokonaniu jednej trzeciej drogi ch�opiec zda� sobie spraw�, �e pod nim zrobi�o si� dziwnie jasno. Spojrza� w d� i zobaczy� stoj�ce nieruchomo trzy postacie. Uniesione g�owy �wiadczy�y, �e obserwuj� jego wysi�ki, ale latarki teraz zosta�y skierowane w d� na skaliste pod�o�e. By�o to tak dziwne, �e nawet otumaniony umys� zbiega to zauwa�y�, ale nie mia� czasu zastanawia� si� nad tym, gdy� ska�y pod jego nogami zacz�y si� osuwa� i musia� szybko posuwa� si� dalej.
Kolana bola�y go od pot�ucze�, ale pomimo otartych d�oni, po�amanych i ponadrywanych paznokci, d��y� wytrwale ku zbawczemu otworowi.
Mniej wi�cej w dw�ch trzecich drogi musia� zrobi� kolejny przystanek, gdy� pokrwawione r�ce i nogi odmawia�y pos�usze�stwa. Ponownie spojrza� w d� i ze zdumieniem stwierdzi�, �e tr�jka prze�ladowc�w znajduje si� dok�adnie w tym samym miejscu i w takich samych pozycjach jak poprzednio. Wygl�dali zupe�nie tak, jakby na co� czekali. W ot�pia�ym umy�le zbiega zacz�� wreszcie kie�kowa� niepok�j. Na co czekaj�? Uni�s� g�ow� ku niebu i ju� zna� odpowied�.
Na kraw�dzi otworu siedzia� m�czyzna, o�wietlony blaskiem ksi�yca. Cie� cz�ciowo skrywa� jego twarz, ale mo�na by�o dostrzec czarny, sumiasty w�s i b�ysk bia�ych z�b�w; wygl�da�o, �e cz�owiek ten si� u�miecha. W prawej d�oni trzyma� latark�, a w lewej n� o w�skim, zakrzywionym ostrzu. Widz�c uniesion� g�ow� ch�opaka, m�czyzna w��czy� latark� i zsun�� si� do wn�trza jaskini.
Na twarzy uciekiniera nie by�o �adnej reakcji z tego g��wnie powodu, �e w�a�ciwie nie odczuwa� ju� nic. Zatrzyma� si� na chwil�, obserwuj�c zbli�anie si� kolejnego prze�ladowcy, kt�rego poprzedza�y osuwaj�ce si� kamienie, po czym gwa�townie rzuci� si� w bok, aby unikn�� ciosu no�em. W�wczas jego nogi straci�y oparcie i wraz z obluzowanym kawa�kiem wapienia zjecha� w d�, rozpaczliwie kozio�kuj�c. Ten ruch spowodowa� osypywanie si� coraz wi�kszej masy skalnych od�am�w, kt�re utworzy�y istn� lawin�, tak �e schodz�cy z g�ry m�czyzna, by utrzyma� r�wnowag�, musia� robi� coraz szybsze i coraz d�u�sze kroki, a� w ko�cu wyprzedzi� tego, kogo �ciga�. Towarzyszy�o mu bombardowanie mniejszymi i wi�kszymi kamieniami sypi�cymi si� w d� z rumowiska. By�o ono tak silne, �e wszyscy prze�ladowcy cofn�li si� ku wyj�ciu o dobre dziesi�� krok�w. Aleksander z g�uchym �omotem wyl�dowa� na ziemi, instynktownie os�aniaj�c g�ow� ramieniem. Za nim jeszcze przez kilkana�cie sekund sypa�y si� wapienne okruchy, bole�nie go obt�ukuj�c. Gdy wreszcie kamienny deszcz usta�, ch�opiec przez d�u�sz� chwil� le�a� nieruchomo, oszo�omiony nag�o�ci� wydarze�. Wreszcie si� pozbiera� i stan�� niepewnie na nogach. Rozejrza� si� wok�. Otacza� go zacie�niaj�cy si� powoli kr�g z�o�ony z pi�ciu m�czyzn uzbrojonych w no�e. Ale Aleksander ju� nie przypomina� zaszczutego zwierz�cia; w ci�gu ostatnich minut przeszed� przez wszystkie rodzaje strachu i zd��y� pogodzi� si� ze swym losem. Ju� nie mia� si� czego ba�, m�g� spokojnie spojrze� �mierci w twarz. Spojrza� wi�c w twarze jej pi�ciu wys�annik�w. Sta� i czeka�, a� przyjd� po niego.
Czerda po�o�y� ostatni kawa�ek ska�y na szczycie kopca, kt�ry powsta� u podn�a osypiska, i wyprostowa� si�. Krytycznym wzrokiem obejrza� dzie�o i z zadowoleniem skin�� g�ow�. Nast�pnie wskaza� pozosta�ym wyj�cie, po raz ostatni rzuci� okiem na stert� kamieni i ruszy� w �lad za innymi.
Gdy znale�li si� przed skalnym labiryntem, w dziwnie ostrym �wietle ksi�yca, Czerda skin�� na syna. Ten zwolni� pozwalaj�c, by pozosta�a tr�jka znacznie ich wyprzedzi�a.
- My�lisz, Ferenc, �e s� jeszcze w�r�d nas jacy� niedoszli kapusie? - cicho spyta� Czerda.
- Nie wiem. Nie ufam Josefowi i Pauli, ale kto to mo�e mie� pewno��?
- No to b�dziesz ich obserwowa�, tak jak obserwowa�e� biednego Aleksandra, niech mu ziemia lekk� b�dzie. - Czerda prze�egna� si� bez �ladu weso�o�ci.
- B�d� - w g�osie Ferenca by�o s�ycha� zdziwienie, �e ojciec m�wi o rzeczach tak oczywistych. - Za godzin� b�dziemy w hotelu. Jak my�lisz, zarobimy co� dzisiejszej nocy?
- Kogo obchodz� grosze rzucane przez bogatych snob�w? - parskn�� pogardliwie Czerda. - Tego, kto nam p�aci, tam nie b�dzie. Jednak musimy odwiedzi� ten zasrany hotel, tak jak robili�my dotychczas i b�dziemy robi� w przysz�o�ci. Nie nale�y wzbudza� niepotrzebnych podejrze�, m�j synu. Pozory s� wygodne i bezpieczne. Nigdy nie wolno ci o tym zapomnie�.
- Tak, ojcze - przytakn�� Ferenc i pospiesznie schowa� n�. Cyganie wr�cili do obozowiska nie zauwa�eni przez nikogo i siedli
z dala od siebie, poza zasi�giem blasku rzucanego przez ogie�. Zgromadzeni przy ognisku nadal przys�uchiwali si� t�sknym melodiom granym na skrzypcach. Ognie przygas�y, ukazuj�c czerwone w�gle i muzyka niespodziewanie umilk�a. Skrzypkowie nisko si� sk�onili, a s�uchacze nagrodzili ich oklaskami. Najg�o�niej bi� brawo Czerda, zupe�nie jakby w�a�nie wys�ucha� gry Heifetza podczas koncertu w Carnegie Hall. Ca�y czas jednak jego oczy b��dzi�y po okolicy, najcz�ciej zatrzymuj�c si� na wapiennej �cianie kryj�cej jaskini�, kt�ra niedawno sta�a si� grobowcem.
Rozdzia� pierwszy
"Mury fortyfikacji Les Baux wygl�daj� niczym przer�bane toporem olbrzyma, a ponure szcz�tki fortecy s� najbardziej opuszczonymi ruinami w ca�ej Europie" - g�osi� przewodnik, ilustrowany kolorowymi zdj�ciami. Dalej mo�na by�o przeczyta�: "Cho� up�yn�y wieki, Les Baux nadal jest otwartym grobowcem i ponurym wspomnieniem �redniowiecznego miasta, kt�re �y�o gwa�townie i podobnie sko�czy�o. Ogl�da� Les Baux to jak spojrze� w wykut� w nieprzemijaj�cym kamieniu twarz �mierci".
Przewodniki turystyczne maj� tendencj� do ujmowania spraw grafoma�sko i g�rnolotnie, nale�y jednak przyzna�, �e przeci�tny czytelnik po obejrzeniu pozosta�o�ci Les Baux nie by�by szczeg�lnie uradowany, gdyby jaki� bogaty przodek zapisa� mu t� okolic� w testamencie. Bezsprzecznie by�o to najbardziej niego�cinne, opuszczone i zdecydowanie niezach�caj�ce gruzowisko w zachodniej Europie. Ca�kowite i wprawiaj�ce w os�upienie zniszczenie by�o dzie�em siedemnastowiecznych saper�w, kt�rzy stracili ca�y miesi�c i B�g jeden wie ile ton prochu, by doprowadzi� twierdz� do stanu ca�kowitego zniszczenia. Trzeba przyzna�, �e naprawd� si� starali - osi�gn�li efekty zbli�one do wybuchu bomby atomowej, gdy� stara forteca zosta�a niemal ca�kowicie unicestwiona. Nadal jednak w jej pobli�u ludzie �yli, pracowali i umierali.
U st�p zachodniego zbocza, na kt�rym sta�y mury Les Baux rozci�ga� si� obszar, doskonale pasuj�cy do ruin. Zosta� on s�usznie nazwany Piekieln� Dolin� - cz�ciowo dlatego, �e by� po�o�ony mi�dzy ruinami twierdzy a podn�em g�r, a cz�ciowo dlatego, �e w lecie ta g��boka, wychodz�ca na po�udnie kotlina by�a niewiarygodnie gor�ca i pozbawiona �ycia. Nazwa pasowa�a idealnie. Jednak�e w p�nocnej cz�ci tego "uroczego" zak�tka rozci�ga� si� zaskakuj�cy widok; le�a�a tam zielona, doskonale utrzymana, wr�cz luksusowa oaza, kt�ra wygl�da�a wprost ba�niowo. By� to hotel, otoczony wysadzanymi drzewami alejkami, egzotycznymi ogrodami i basenem z b��kitn� wod�. Ogrody rozci�ga�y si� na po�udnie, basen by� po�rodku, za� od strony p�nocnej , za du�ym podjazdem, kilka schodk�w prowadzi�o si� na prostok�tny parking, obro�ni�ty g�stym �ywop�otem i przykryty wiklinowym dachem, zapewniaj�cym cie�. Za basenem znajdowa�o si� ocienione patio, a dalej sta� hotel. Jego budynek stanowi� architektoniczn� krzy��wk� klasztoru braci trapist�w i hiszpa�skiej hacjendy. Prawd� powiedziawszy, by� to jeden z najlepszych, a wi�c i najdro�szych hoteli w Europie. Naturalnie, restauracja by�a na r�wnie wysokim poziomie.
Patio dyskretnie o�wietla�y niewidoczne lampy zawieszone na dw�ch najwy�szych drzewach, kt�rych ga��zie zwiesza�y si� nad pi�tnastoma stolikami. Sta�y one w sporej odleg�o�ci od siebie, l�ni�c od kryszta��w i sreber. Kuchnia z pewno�ci� by�a tu znakomita, a cisza, w jakiej go�cie spo�ywali posi�ki, kojarzy�a si� z pe�nym nabo�e�stwa spokojem panuj�cym zwykle w wielkich katedrach �wiata. Jednak�e nawet w tym gastronomicznym raju zazgrzyta�a fa�szywa nuta.
"Nuta" ta wa�y�a jakie� sto kilogram�w i gada�a bez chwili przerwy, niezale�nie od tego czy usta mia�a pe�ne, czy nie. Ten postawny m�czyzna bez w�tpienia zwraca� na siebie uwag� innych go�ci. Zreszt� zosta�by zauwa�ony nawet gdyby wszyscy razem spadli z p�nocnego zbocza Eigeru. Po pierwsze, m�wi� nadzwyczaj dono�nym g�osem, cho� nie by�a to poza nowobogackiego ani jakiego� zrujnowanego arystokraty, podkre�laj�cego w ten spos�b wy�szo�� swej sfery. W og�le nie interesowa�o go, czy kto� mu si� przys�uchuje, czy nie. Go�� by� wysokim, barczystym, pot�nym m�czyzn�, ubranym w dwurz�dowy smoking, tak dopasowany, �e guziki by�y chyba przyszyte strunami od fortepianu. Czarne w�osy, czarny w�s, taka� br�dka i monokl w czarnej oprawie dope�nia�y ca�o�ci obrazu. Monokl by� w�a�nie w u�yciu; przez niego m�czyzna uwa�nie studiowa� menu. Przy stoliku towarzyszy�a mu niezwykle pi�kna dwudziestokilkuletnia dziewczyna, ubrana w niebiesk� minisukienk�. W tej chwili spogl�da�a ze sporym zaskoczeniem na swego brodatego towarzysza, kt�rego g�o�ne kla�ni�cie sprowadzi�o natychmiast do ich stolika w�a�ciciela w ciemnym garniturze, szefa sali w jasnym ubraniu i dy�urnego kelnera w s�u�bowym uniformie.
- Encore - rzek� brodacz g�osem tak subtelnym, �e z pewno�ci� by� s�yszany nawet na zapleczu kuchni.
- Naturalnie - sk�oni� si� w�a�ciciel. - Nast�pny antrykot dla ksi�cia de Croytor. Natychmiast!
Obaj kelnerzy sk�onili si� jak przygi�ci podmuchem wiatru, wykonali zwrot niczym na placu defilad i dyskretnym truchtem ruszyli w kierunku kuchni.
Blondynka z rozbawieniem przygl�da�a si� swemu towarzyszowi.
- Ale� ksi���...
- Dla ciebie Charles - zdecydowanie przerwa� jej de Croytor. - Tytu�y nie robi� na mnie wra�enia, cho� forma wielki ksi��� ju� si� przyj�a, bez w�tpienia z powodu moich imponuj�cych rozmiar�w, imponuj�cego apetytu i wielkopa�skich manier wobec wszystkich gorzej urodzonych. Dla ciebie jednak, Lila, jestem po prostu Charles.
Dziewczyna, wyra�nie zmieszana, szepn�a mu co�, czego najwyra�niej nie us�ysza�. Naturalnie natychmiast to okaza� z w�a�ciw� sobie bezceremonialno�ci�:
- G�o�niej, je�li �aska! Wiesz, �e na to ucho jestem nieco przyg�uchy.
- Powiedzia�am, �e w�a�nie przed chwil� zjad�e� poka�ny antrykot.
- Cz�owiek nigdy nie wie, kiedy zapanuje g��d - stwierdzi� grobowym g�osem wielki ksi���. - Pomy�l cho�by o Egipcie! Nam na szcz�cie chwilowo to jeszcze nie grozi...
To ostatnie zdanie wypowiedzia� na widok szefa sali, kt�ry w otoczeniu trzech kelner�w zbli�a� si� do ich stolika. Z namaszczeniem godnym zaiste ceremonii prezentacji klejnot�w koronnych po�o�y� on przed ksi�ciem solidn� porcj� mi�sa. Towarzysz�cy mu kelnerzy kolejno stawiali na stole: p�misek ziemniak�w, p�misek warzyw i wiaderko z lodem, z kt�rego wychyla�y si� szyjki dw�ch butelek wina. Wiaderko stan�o na specjalnie w tym celu przyniesionym okr�g�ym stoliku. Wszystkie te czynno�ci by�y obserwowane przez znakomitego go�cia z pob�a�liw� akceptacj�.
- Wasza wysoko�� �yczy sobie chleba? - spyta� szef sali.
- Wiesz, �e jestem na diecie - fukn�� zapytany, po czym doda� po chwili zastanowienia: - Ale by� mo�e mademoiselle Delafont...
- Och, nie! - dziewczyna gwa�townie zaprotestowa�a.
Gdy kelnerzy odeszli, stwierdzi�a z podziwem, patrz�c na zastawiony st�:
- W dwadzie�cia sekund...
- Znaj� mnie tu, kotku - wymamrota� z trudem jej towarzysz, poniewa� mia� usta pe�ne jedzenia.
- A ja nie - Lila Delafont przyjrza�a mu si� podejrzliwie. - Nie wiem na przyk�ad, dlaczego mnie zaprosi�e�...
- Poza drobiazgiem takim jak zachcianka, kt�re z zasady realizuj� natychmiast, istniej� cztery powody.
- Kiedy jest si� ksi�ciem, to mo�na przerywa� rozm�wcy bez przeproszenia.
De Croytor wychyli� nast�pne p� litra wina i wyja�ni� znacznie wyra�niejszym g�osem:
- Jedzenie w samotno�ci nie jest nawet w po�owie tak przyjemne jak jedzenie w towarzystwie to po pierwsze, znam twojego ojca, hrabiego Delafont, to po drugie, a po trzecie nie ma pi�kniejszej dziewczyny w pobli�u. A do tego by�a� sama.
Lila, tym razem powa�nie zak�opotana, zni�y�a g�os, ale i tak nic jej z tego nie przysz�o. Woko�o zapanowa�a cisza, poniewa� inni go�cie stwierdzili, �e jakakolwiek wymiana zda� nie ma sensu, gdy� zostan� zag�uszeni przez ksi�cia, wi�c przys�uchiwali si� ich rozmowie.
- To nieprawda, przecie� jest tu moja przyjaci�ka, Cecile Dubois.
- M�wisz o dziewczynie, z kt�r� by�a� tu po po�udniu?
- Tak.
- Moi przodkowie, i ja zreszt� te�, zawsze woleli�my blondynki - oznajmi� tonem nie pozostawiaj�cym w�tpliwo�ci, �e brunetki nadawa�y si� jedynie dla plebsu, a istnienia rudych nikt w og�le nie zauwa�a�. Po namy�le jednak od�o�y� sztu�ce i spojrza� w bok. - Przyznaj�, niczego sobie - oznajmi� scenicznym szeptem, kt�ry nie by� s�yszany dalej ni� marne sze�� metr�w. - Twoja przyjaci�ka, powiadasz. Kim wi�c jest ten antypatycznie wygl�daj�cy nicpo�?
M�czyzna, siedz�cy przy oddalonym zaledwie o trzy metry stoliku, czyli w zasi�gu szeptu de Croytora, zdj�� okulary w rogowej oprawie i od�o�y� je gestem wyra�nie wskazuj�cym, �e ma do��. Jego ubranie by�o tradycyjne, ale kosztowne: szara gabardyna i jedwab. Ciemnow�osy, wysoki, muskularny, o szerokich ramionach, nie m�g� by� na pierwszy rzut oka uznany za przystojnego jedynie z powodu lekkiej nieregularno�ci rys�w opalonej twarzy. Siedz�ca z nim wysoka brunetka u�miechn�a si� wyra�nie rozbawiona i po�o�y�a mu d�o� na ramieniu.
- Prosz�, panie Bowman - powiedzia�a z b�yskiem zielonych oczu. - Naprawd� nie warto.
M�czyzna spojrza� w jej roze�miane oczy i podda� si�.
- Mo�e nie warto, ale mam wielk� ochot�. - Si�ga� po kieliszek, gdy dotar� do niego pe�en dezaprobaty g�os blondynki.
- Wygl�da na boksera wagi ci�kiej.
Bowman uj�� kielich i uni�s� go z u�miechem.
- W rzeczy samej - wielki ksi��� prze�kn�� kolejne p� litra wina - ale jakie� dwadzie�cia lat po szczycie formy.
Cz�owiek, o kt�rym by�a mowa, odstawi� kieliszek tak gwa�townie, �e omal go nie rozbi�, wylewaj�c przy tym wino na serwet� i poderwa� si� z miejsca. Jednak Cecile opr�cz innych zalet mia�a tak�e doskona�y refleks - zagrodzi�a mu drog� do s�siedniego stolika. Zanim zd��y�
zareagowa�, uj�a go delikatnie, lecz stanowczo pod rami� i poprowadzi�a w stron� basenu. Dla obserwuj�cych t� scen�, wygl�dali jak para, kt�ra w�a�nie sko�czy�a posi�ek i dbaj�c o swe zdrowie, uda�a si� na wieczorny spacer. Bowman podda� si� niech�tnie. Wygl�da�o, �e starcie z ksi�ciem sprawi�oby mu autentyczn� przyjemno��, ale zrezygnowa�, poniewa� nie mia� zwyczaju prowadzi� publicznie utarczek z kobietami.
- Przepraszam - szepn�a Cecile - ale Lila jest moj� przyjaci�k� i nie chc�, by musia�a si� wstydzi�.
- Nie chcesz, �eby musia�a si� wstydzi�. Doskonale! A to, �e ja si� wstydz�, nie ma znaczenia?
- Bez przesady, to tylko g�upie docinki. Wcale nie wygl�da pan antypatycznie, a przynajmniej nie dla mnie.
Bowman przyjrza� si� jej podejrzliwie, ale tym razem w zielonych oczach nie by�o z�o�liwo�ci, tylko przyjazna powaga.
- Rozumiem, �e mo�e si� panu nie podoba� okre�lenie "nicpo�" - doda�a dziewczyna. - A tak na marginesie, co pan w�a�ciwie robi? To na wypadek gdybym musia�a pana broni� przed ksi�ciem. S�ownie, ma si� rozumie�.
- Do diab�a z tym. Poza tym ju� m�wi�em, �e mam na imi� Neil.
- To nie jest odpowied� na moje pytanie.
- Za to pytanie jest z gatunku tych za pi�� punkt�w - mrukn��, przystaj�c i zdejmuj�c okulary. - Prawd� m�wi�c, nic nie robi�.
Byli ju� po drugiej stronie basenu, tote� Cecile pu�ci�a jego rami� bez obawy, �e dotr� tu w�cibskie spojrzenia, i popatrzy�a bez entuzjazmu, jak starannie czy�ci szk�a.
- Przepraszam, ale nie rozumiem pana.
- Ju� m�wi�em, Neil. Wszyscy przyjaciele tak do mnie m�wi�.
- �atwo nawi�zuje pan przyja�nie, prawda? - spyta�a z typowo kobiec� logik�.
- Taki ju� jestem.
Nie s�ucha�a go albo zignorowa�a.
- Chce pan powiedzie�, �e nigdy pan nie pracowa�? - spyta�a z niedowierzaniem.
- Nigdy.
- Nie ma pan pracy? Nie zosta� pan przygotowany do �adnego zawodu? Nie potrafi pan nic robi�?
- A dlaczego mia�bym si� m�czy� bez potrzeby? - spyta� ca�kiem rozs�dnie Bowman. - M�j tatu� by� uprzejmy ju� zarobi� miliony i nadal je zarabia. Ja natomiast uwa�am, �e co drugie pokolenie mo�e zajmowa� si� jedynie �adowaniem rodzinnych baterii biologicznych. Poza tym ja nie musz� pracowa�, a przecie� wok� szaleje bezrobocie. Dlaczego mam pozbawia� zaj�cia jakiego� biedaka, kt�ry naprawd� bardziej go potrzebuje ni� ja?
- To si� nazywa przewrotno��... Jak ja mog�am tak si� pomyli�?!
- Ludzie przewa�nie �le mnie oceniaj� - przyzna� Bowman ze smutkiem.
- Czyli ksi��� mia� racj�! A ja nie chcia�am zaufa� jego przenikliwo�ci - potrz�sn�a g�ow�, raczej bezradnie ni� z pot�pieniem. - Pan faktycznie jest leniwym nicponiem, panie Bowman.
- Neil.
- Och, jest pan niepoprawny - po raz pierwszy w jej g�osie pojawi�a si� irytacja.
- A poza tym zazdrosny i nieufny - doda�, bior�c j� pod r�k� i kieruj�c si� w stron� patio. - Zw�aszcza zazdrosny o ciebie. A nieufny raczej wobec twojego stylu �ycia. Jak dwie angielskie dziewczyny, z trudem wi���ce koniec z ko�cem, mog� przy pensjach sekretarek czy maszynistek p�aci� rachunek, kt�ry tutaj wynosi jakie� dwie�cie funt�w na g�ow� tygodniowo?
- Lila i ja zbieramy materia� do ksi��ki - zaprotestowa�a, ale nie wypad�o to przekonywaj�co.
- O czym? - spyta� uprzejmie. - O kuchni prowansalskiej? Wydawcy ksi��ek kucharskich nie p�ac� a� tak wysokich zaliczek. Kto wi�c zap�aci rachunki? UNESCO? British Council?
Przyjrza� si� jej uwa�nie, ale nie�atwo by�o wytr�ci� j� z r�wnowagi.
- My�l�, �e oboje powinni�my podzi�kowa� naszym starym, dobrym tatusiom, prawda? - Bowman poprawi� okulary.
- Proponuj� zawieszenie broni. Taka pi�kna noc, doskona�e jedzenie i czaruj�ca dziewczyna... Twoja przyjaci�ka te� jest niebrzydka. Kim jest ten Tomcio Paluszek, z kt�rym je kolacj�?
Cecile nie odpowiedzia�a w pierwszej chwili, gdy� jak zahipnotyzowana obserwowa�a spektakl, kt�rego g��wn� postaci� by� naturalnie de Croytor. Trzymaj�c w d�oni okaza�y puchar, dyrygowa� krz�tanin� dw�ch kelner�w przenosz�cych zawarto�� w�zka na k�kach na stoj�c� przed nim tac�. Oniemia�a Lila Delafont przygl�da�a si� temu z otwartymi ustami.
- Nie mam poj�cia. M�wi�, �e jest przyjacielem jej ojca - wykrztusi�a Cecile, z trudem odwracaj�c wzrok od stolika. - Kim jest gentleman siedz�cy z moj� przyjaci�k�? - spyta�a szefa sali, kt�ry znalaz� si� w pobli�u.
- Ksi��� de Croytor, prosz� pani. Bardzo znany producent win.
- Raczej spo�ywca win, jak widz� - poprawi� go Bowman, ignoruj�c milcz�c� nagan� Cecile. - Cz�sto tu przyje�d�a?
- Od trzech lat regularnie o tej porze roku - odpar� zapytany.
- Czy to sezon na jego ulubione potrawy, czy te� z innego powodu?
- Jedzenie jest tu znakomite o ka�dej porze roku, prosz� pana - odpowied� szefa sali by�a uprzejma, cho� w g�osie zabrzmia�a ura�ona duma. - Wielki ksi��� przybywa tu na coroczny festiwal cyga�ski w Saintes-Maries.
Bowman spojrza� z lekkim zdumieniem na de Croytora, kt�ry w�a�nie poch�ania� stoj�cy przed nim deser.
- Teraz wida�, po co mu wiaderko z lodem: do ch�odzenia sztu�c�w, by zbytnio si� nie rozgrza�y - mrukn��. - Jego wygl�d w og�le nie zdradza cyga�skiej krwi.
- Wielki ksi��� jest jednym z czo�owych folkloryst�w europejskich - wyja�ni� powa�nie szef sali. - Studiowanie starych zwyczaj�w to godne pochwa�y zaj�cie, panie Bowman, a Cyganie od wiek�w �ci�gaj� tu z ca�ej Europy, by w ko�cu maja odda� ho�d relikwiom Sary, ich �wi�tej patronki. Wielki ksi��� pisze o tym ksi��k�.
- Tu a� si� roi od pisarzy, kt�rych nikt by nawet w naj�mielszych marzeniach nie podejrzewa� o tak intelektualne zaj�cia!
- Nie rozumiem, panie Bowman.
- Za to ja doskonale rozumiem - Bowman zauwa�y�, �e spojrzenie zielonych oczu mo�e mie� temperatur� lodowca. - Nie ma potrzeby ... Co to takiego, na lito�� bosk�?!
Pytanie wywo�a� przyt�umiony ryk wielu silnik�w pracuj�cych na niskim biegu. Odg�os zbli�a� si� i do z�udzenia przypomina� przejazd oddzia�u czo�g�w. Brakowa�o jedynie zgrzytu g�sienic. Na podje�dzie prowadz�cym do hotelu wy�oni�a si� zza zakr�tu kolumna cyga�skich pojazd�w. Cz�� z nich wjecha�a na parking, cz�� ustawi�a si� w r�wnych rz�dach na podje�dzie. Ha�as silnik�w i spaliny wype�ni�y powietrze, zak��caj�c spokojny luksus tego zak�tka. Nawet ksi��� przesta� na chwil� je��. Bowman spojrza� na w�a�ciciela stoj�cego w pobli�u, kt�ry wpatrywa� si� w gwiazdy i chyba w my�lach liczy� do dziesi�ciu. To podobno pomaga w chwilach nag�ego zdenerwowania.
- Jak s�dz�, przyby� obiekt studi�w wielkiego ksi�cia? - spyta� niewinnie, gdy w�a�ciciel opu�ci� wzrok.
- W rzeczy samej.
- I co teraz? Cyga�ska muzyka? Uliczna loteria? Strzelnica? Wr�enie z r�ki i stragany jak na ko�cielnym odpu�cie?
- S�dz�, �e uj�� to pan do�� dok�adnie, panie Bowman.
- Dobry Bo�e!
- Snob! - parskn�a Cecile.
- Przyznaj�, madame, �e zgadzam si� w zupe�no�ci z opini� pana Bowmana - odpar� w�a�ciciel. - Niestety, to stary zwyczaj i nie chcemy obrazi� ani Cygan�w, ani okolicznych mieszka�c�w. Prosz� mi wybaczy�.
Ruszy� w stron� podjazdu, gdzie grupa Cygan�w zawzi�cie o czym� dyskutowa�a. Rozmowa toczy�a si� g��wnie mi�dzy masywnym Cyganem w �rednim wieku, o jastrz�biej twarzy i dumnej postawie, a nader elokwentn� Cygank� w tym samym wieku, kt�ra wygl�da�a, jakby za chwil� mia�a si� rozp�aka�.
- Idziesz? - spyta� Bowman dziewczyn�.
- Gdzie? Na d�?
- Snobka!
- Ale�...
- Mog� sobie by� leniwym nierobem czy innym nicponiem, ale jestem wnikliwym badaczem ludzkiej natury.
- W�a�ciwszym okre�leniem by�oby "w�cibskim".
- W�a�nie.
Uj�� j� pod rami� i ruszyli w stron� schod�w. Musieli jednak przystan��, by przepu�ci� spiesz�cego w tym samym kierunku de Croytora. Za ksi�ciem znacznie wolniej i ze znacznie mniejszym entuzjazmem pod��a�a Lila. Wielki ksi��� dzier�y� w d�oni notes, a w oku mia� b�ysk badacza odkrywaj�cego nieznany folklor. W pogoni za wiedz� nie zapomnia� o sprawach przyziemnych - w drugiej d�oni mia� soczyste , czerwone jab�ko, kt�re jad� ze smakiem. Wygl�da� na cz�owieka, kt�ry zawsze wie, co jest najwa�niejsze.
Bowman i Cecile pod��yli za nimi. Gdy byli w po�owie schod�w, do d�ipa, kt�ry zosta� odczepiony od pierwszego wozu, wsiad�o trzech m�czyzn i z piskiem opon ruszyli drog� w d�. Bowman zd��y� zej�� ze schod�w, kiedy od grupki usi�uj�cej uspokoi� p�acz�c� Cygank� oderwa� si� w�a�ciciel i pospieszy� w stron� hotelu.
- Co si� dzieje? - zainteresowa� si� Bowman, zast�puj�c mu drog�.
- Ta kobieta twierdzi, �e jej syn znikn��. Wys�ali ludzi na miejsce ostatniego postoju.
- Nikt tak po prostu nie znika - zauwa�y� Bowman, zdejmuj�c okulary.
- Ja te� tak twierdz�. Dlatego w�a�nie id� zadzwoni� na policj� - w�a�ciciel wymin�� ich i pospieszy� do hotelu.
Cecile, pod��aj�ca za nim bez entuzjazmu, spyta�a:
- Sk�d to ca�e zamieszanie?
- S�ysza�a�, jej syn znikn��.
- I co?
- To wszystko.
- Czyli nic mu si� nie sta�o?
- Tego nikt nie wie.
- Przecie� mog� by� dziesi�tki powod�w. Nie musi si� biedaczka a� tak tym przejmowa�.
- Cyganie s� bardzo uczuciowi - wyja�ni� Bowman - a do tego bardzo przywi�zani do dzieci. A propos, masz jakie�?
Nie by�a tak opanowana, jak mo�na by�o s�dzi�; nawet w p�mroku nietrudno by�o zauwa�y�, �e si� zaczerwieni�a.
- To nie by�o fair.
Bowman zamruga� gwa�townie, przyjrza� si� jej i powiedzia� cicho:
- Nie by�o. Przepraszam. Nie chcia�em by� brutalny. Ujmijmy rzecz inaczej: gdyby� mia�a dzieci i kt�re� z nich by zagin�o, czy zachowywa�aby� si� w ten spos�b?
- Nie wiem.
- Powiedzia�em, �e jest mi przykro.
- Naturalnie, �e bym si� martwi�a. - Nie by�a osob�, kt�ra potrafi si� d�ugo z�o�ci�. - Mo�e bym i p�aka�a, ale nie by�abym tak... tak przera�ona czy rozhisteryzowana..., chyba �e...
- �e co?
- Och, nie wiem. To znaczy chodzi mi o to, �e gdybym mia�a powody przypuszcza�, �e... �e...
- �e co? - powt�rzy� Bowman.
- Doskonale pan wie, o co mi chodzi.
- Nigdy nie wiem, o co chodzi kobietom - odpar� sm�tnie - ale tym razem mog� si� domy�li�.
Podeszli kilka krok�w i dos�ownie wpadli na de Croytora i Lil�. Dziewcz�ta dokona�y prezentacji i Bowman z niech�ci� u�cisn�� prawic� arystokraty.
- Ogromnie mi mi�o - rzek� ksi���.
Wida� by�o, �e to nie jest prawda, ale arystokracja wie, jak nale�y si� zachowa�. U�cisk jego r�ki nie by� mi�kki i s�aby, cho� mo�na by si� tego spodziewa�. By� mocny, lecz nie bolesny, �wiadczy� o tym, �e cz�owiek ten zdaje sobie spraw� z w�asnej si�y.
- Fascynuj�ce - oznajmi� jak zwykle dono�nie wielki ksi���, adresuj�c swoje s�owa wy��cznie do obu dziewcz�t. - Wiecie, �e ci wszyscy Cyganie przybyli tu zza �elaznej kurtyny? Wi�kszo�� to W�grzy i Rumuni, a ich przyw�dca nazywa si� Czerda. To ten uspokajaj�cy kobiet�; przyby� a� znad Morza Czarnego. Pozna�em go w zesz�ym roku.
- Jak pokonuj� granice? - spyta� Bowman. - Zw�aszcza mi�dzy NRD i RFN?
- Co? A...? Aha! - zapytany zwr�ci� wreszcie na niego uwag�. - Lekcewa�� granice, a celnicy zwykle ich nie dostrzegaj�, zw�aszcza przy okazji corocznej pielgrzymki. Wiem, �e to brzmi co najmniej dziwnie, ale taka jest prawda. Poza tym wszyscy si� ich boj�: uwa�aj�, �e mog� rzuci� z�y urok czy przekl�� tych, kt�rzy pr�buj� im przeszkodzi�. O ile wiem, komuni�ci s� r�wnie przes�dni jak kapitali�ci, a nawet, powiedzia�bym, bardziej. Jest to naturalnie piramidalna bzdura, ale istotne jest, w co ludzie wierz�, a nie czy to jest prawda. Chod�, Lila, mam przeczucie, �e dzi� b�d� ch�tni do wsp�pracy.
Po paru sekundach ksi��� stan�� i rozejrza� si�. Przez chwil� spogl�da� na Cecile i Bowmana i w ko�cu oznajmi�, jak przypuszcza� sotto voce:
- Naprawd� szkoda, �e ma takie ciemne w�osy.
Po czym oddali� si� z Lil�.
- Nie przejmuj si� - g�os Bowmana zabrzmia� dziwnie mi�kko. - Podobasz mi si� taka, jaka jeste�.
Zacisn�a usta, a po sekundzie wybuchn�a �miechem. Cecile Dubois najwyra�niej nie potrafi�a d�ugo �ywi� urazy i mia�a wrodzone poczucie humoru.
- On ma racj� w jednej sprawie - uj�a Bowmana pod r�k�, ale zanim zd��y� wyja�ni�, �e osobiste przekonanie ksi�cia o wy�szo�ci blondynek nad reszt� rodzaju �e�skiego nie jest r�wnoznaczne z wyrokiem Opatrzno�ci, doda�a: - To naprawd� fascynuj�ce widowisko.
- Je�li si� lubi atmosfer� cyrku czy weso�ego miasteczka - parskn�� pogardliwie. - A te miejsca od lat starannie omijam. Natomiast przyjemnie jest zobaczy� prawdziwych fachowc�w przy pracy.
A zgromadzeni Cyganie niew�tpliwie nimi byli. Stragany, strzelnice i ca�� reszt� swego sprz�tu roz�o�yli z godn� podziwu szybko�ci� i zr�czno�ci�. W ci�gu mniej wi�cej dziesi�ciu minut rozpocz�y sw� prac� ko�a fortuny, przeno�ne ruletki, strzelnice, co najmniej cztery namioty, w kt�rych przepowiadano przysz�o��, dwa stoiska z garderob�, p� tuzina ze s�odyczami i drugie tyle z �ywno�ci� oraz stragan, na kt�rym kr�lowa�a olbrzymia klatka z po�udniowoazjatyckimi szpakami.
Czterech Cygan�w przycupni�tych na stopniach jednego z woz�w zacz�o gra� na skrzypcach jak�� rzewn� melodi�, a podjazd i parking zape�ni�y si� t�umem ludzi. Byli to go�cie hotelowi, go�cie innych hoteli, mieszka�cy Les Baux i okolic oraz spora liczba Cygan�w. Pomimo mieszaniny typ�w, ras i narodowo�ci wszyscy, od ksi�cia poczynaj�c a na najubo�szym wie�niaku ko�cz�c, bawili si� doskonale. Jedyny wyj�tek stanowi� w�a�ciciel hotelu, spogl�daj�cy na jarmark ze stopni prowadz�cych do restauracji z rozpacz� i rezygnacj� m�czennika, podobn� tej, jak� odczuwa�by zagorza�y meloman obserwuj�c festiwal hipisowski w Metropolitan Opera.
Na podje�dzie pojawi� si� postawny policjant, kt�ry zwr�ci� uwag� Bowmana. By� czerwony i spocony, czemu trudno si� dziwi�, gdy� przyby� na raczej zabytkowym rowerze. Poza tym by� w nie najlepszym humorze, s�usznie uwa�aj�c, �e pchanie si� takim pojazdem pod g�r� nie jest najlepszym sposobem sp�dzenia spokojnego i ciep�ego majowego wieczoru. Z wyra�n� odraz� opar� rower o �cian� i odwr�ci� si� akurat w chwili, gdy Cyganka zakry�a twarz r�koma i pobieg�a do zielono-bia�ego wozu.
- Podejd�my bli�ej - zaproponowa� Bowman.
- Wola�abym nie. To nietaktowne, a poza tym Cyganie nie lubi� w�cibskich ludzi.
- W�cibskich? Od kiedy troska o zaginionego ch�opaka jest w�cibstwem? Ale skoro wolisz tu zosta�...
Bowman zd��y� zrobi� par� krok�w, gdy wr�ci� d�ip. Wyskoczy� z niego m�ody Cygan i podbieg� do Czerdy rozmawiaj�cego z policjantem. Bowman zd��y� ju� zbli�y� si� do nich, jednak zachowa� dyskretny dystans.
- Widz�, Ferenc, �e nie mieli�cie szcz�cia? - spyta� Czerda.
- Nigdzie go nie ma, ojcze. Przeszukali�my okolice obozu i drog�, ale nic nie znale�li�my, ani �ladu.
- Gdzie by� widziany ostatnio? - policjant wyj�� z kieszeni s�u�bowy notes.
- Mniej ni� kilometr st�d, jak twierdzi jego matka - wyja�ni� Czerda. - Zatrzymali�my si� na kolacj� w pobli�u jaski�.
- Przeszukali�cie je? - pytanie by�o skierowane do Ferenca, kt�ry prze�egna� si�, ale nic nie odpowiedzia�.
- To nie by�o w�a�ciwe pytanie i pan o tym wie - odezwa� si� przyw�dca. - �aden Cygan za nic na �wiecie nie wejdzie do tych jaski�. Aleksander, bo tak ma na imi� zaginiony, te� nigdy by tam nie wszed�.
- Sam bym tam nie wszed�, zw�aszcza w nocy - mrukn�� policjant, chowaj�c notes. - Tutejsi wiedz�, �e te jaskinie s� przekl�te i nawiedzone, a ja urodzi�em si� niedaleko st�d. Jutro za dnia...
- Ch�opak na pewno znajdzie si� wcze�niej - przerwa� mu Czerda pewnym siebie tonem. - Ot, du�o szumu bez potrzeby.
- Ta kobieta, kt�ra przed chwil� pobieg�a do wozu... to jego matka?
- Tak.
- Dlaczego tak rozpacza?
- To m�ody ch�opak, a wie pan, jakie potrafi� by� niekt�re matki - Czerda z rezygnacj� wzruszy� ramionami. - My�l�, �e lepiej p�jd� i spr�buj� j� uspokoi�.
Policjant tak�e si� oddali�. Bowman rozejrza� si� i pod��y� za Ferencem, kt�ry skierowa� si� na parking. Co� w zachowaniu m�odego Cygana zwr�ci�o jego uwag�, cho� nie by� w stanie powiedzie�, co to by�o. Zatrzyma� si� przy bramie prowadz�cej na parking i obserwowa� poczynania Ferenca.
Po prawej stronie od wej�cia sta�y cztery jaskrawo pomalowane namioty, w kt�rych przepowiadano przysz�o��. Pierwszy nale�a� zgodnie z wywieszk� do niejakiej Madame Marie-Antoinette, kt�ra zwraca�a pieni�dze, je�li nie zadowoli�a klienta. Bowman wszed� tam niezw�ocznie , bynajmniej nie dlatego, �e mia� s�abo�� do kr�lewskich nazwisk czy chcia� pozna� w�asn� przysz�o��, ale zauwa�y�, �e Ferenc przed wej�ciem do ostatniego namiotu rozejrza� si� uwa�nie. Nie m�g� nie zauwa�y� Bowmana, a s�dz�c z rys�w twarzy Ferenc nale�a� do osobnik�w chorobliwie wr�cz nieufnych. Bowman chwilowo wola� nie wzbudza� podejrze� u kogokolwiek, wi�c uda� si� po porad� w kwestii w�asnej przysz�o�ci.
Marie-Antoinette by�a star�, siw� j�dz� o oczach przypominaj�cych polerowany maho�. S�dz�c po oddechu, by�a te� zagorza�� amatork� ginu. Wpatruj�c si� w m�tn�, kryszta�ow� kul� (m�tn� g��wnie dlatego, bo brudn�) wyg�osi�a standardowy zestaw komuna��w o samotno�ci, mi�o�ci, zdrowiu, szcz�ciu i s�awie, kt�re go bez w�tpienia spotkaj�. Nast�pnie przyj�a pi�� frank�w i przymkn�a oczy, co Bowman uzna� za dyskretne danie do zrozumienia, �e seans si� sko�czy�.
Przy wej�ciu sta�a Cecile wymachuj�c torebk� i przygl�da�a mu si� z wyra�nym rozbawieniem.
- To si� nazywa studiowanie ludzkiej natury? - spyta�a s�odko.
- Nie powinienem tam wej��! - oznajmi�, zdejmuj�c okulary i rozgl�daj�c si� wok� niepewnie w typowy dla kr�tkowidza spos�b. Poniewa� w�a�ciciel stoj�cej naprzeciwko strzelnicy - kr�py jegomo�� z twarz� boksera, kt�remu niezbyt si� wiod�o na ringu, przygl�da� mu si� wr�cz nachalnie, Bowman na�o�y� okulary i spojrza� na Cecile.
- Z�e wie�ci na przysz�o��? - spyta�a niewinnie.
- Najgorsze. Ta baba twierdzi, �e za dwa miesi�ce b�d� �onaty. Z pewno�ci� si� myli.
- A pan nie jest stworzony do ma��e�stwa - stwierdzi�a wsp�czuj�co i wskaza�a g�ow� drugi namiot. - My�l�, �e nale�y zasi�gn�� opinii Madame Jak-Jej-Tam...
Bowman przyjrza� si� reklamie Madame Zetterling, po czym rzuci� okiem na drug� stron� parkingu. W�a�ciciel strzelnicy w dalszym ci�gu by� nim zafascynowany, tote� bez oci�gania pos�ucha� rady Cecile.
Madame Zetterling wygl�da�a na starsz� siostr� Marie-Antoinette, ale stosowa�a inn� technik�; jej narz�dziem pracy by�a talia zat�uszczonych kart. Pos�ugiwa�a si� nimi z tak� wpraw� i szybko�ci�, �e pierwsze rozdanie spowodowa�oby natychmiastowe wyproszenie z ka�dego kasyna w Europie. Tak�e i ona stwierdzi�a, �e czeka go �wietlana przysz�o��. Op�ata r�wnie� by�a taka sama.
Cecile nadal z u�miechem czeka�a przed namiotem, za� przy bramie stercza� Ferenc, najwyra�niej zaskoczony min� w�a�ciciela strzelnicy. Bowman ponownie zdj�� okulary i zabra� si� za ich staranne czyszczenie.
- Bo�e, miej nas w opiece - mrukn�� - to� to nic tylko agencja matrymonialna. Nadzwyczajne. Prawd� m�wi�c, to wr�cz niewiarygodne!
Za�o�y� okulary i przyjrza� si� nieco zaskoczonej dziewczynie.
- C� takiego?
- Twoje podobie�stwo do osoby, z kt�r� mam si� o�eni� - wyja�ni� �miertelnie powa�nie.
- No, no - roze�mia�a si� szczerze ubawiona. - Rzeczywi�cie ma pan wyobra�ni�, panie Bowman.
- Neil - poprawi� automatycznie i nie czekaj�c na ci�g dalszy, wszed� do trzeciego namiotu.
Nie zrobi� tego jednak a� tak szybko, by nie dostrzec, jak Ferenc wzrusza ramionami i wraca na podjazd. Trzecia wr�ka mog�aby wyst�powa� jako jedna z wied�m w "Makbecie". Pos�ugiwa�a si� kartami tarota i by�a nieco oryginalniejsza od pozosta�ych, gdy� przepowiedzia�a mu d�ug� podr� morsk�, w trakcie kt�rej spotka kruczow�os� pi�kno�� i si� z ni� o�eni. Na o�wiadczenie, �e za dwa tygodnie bierze �lub z blondynk�, tylko si� u�miechn�a i zainkasowa�a pi�� frank�w.
Cecile, najwyra�niej traktuj�ca go jako najlepsz� rozrywk� w okolicy, nie mog�a si� wprost doczeka�, co powie.
- I jakie� rewelacje tym razem? - spyta�a, nie pr�buj�c nawet ukry� z�o�liwego zadowolenia.
Bowman ponownie zdj�� okulary i potrz�sn�� g�ow� w os�upieniu. Zd��y� zauwa�y�, �e wreszcie nikt si� nim nie interesuje.
- Nic nie rozumiem - przyzna� zak�opotany. - Powiedzia�a tak: "Jej ojciec jest wielkim marynarzem, podobnie jak jego ojciec i jak ojciec jego ojca". To zupe�nie bez sensu!
Dla Cecile natomiast wr�ba ta najwyra�niej mia�a sens - jej u�miech zgas�, a w zielonych oczach pojawi�o si� zaskoczenie i niepewno��.
- M�j ojciec jest admira�em - powiedzia�a powoli. - Tak jak dziadek i pradziadek. Mog�e�... mog�e� si� tego sk�d� dowiedzie�...
- Pewnie, �e mog�em. Mam tak� fanaberi�, �e kompletuj� dane dotycz�ce ka�dej dziewczyny, jak� spotkam. Je�li si� pofatygujesz do mojego pokoju, to znajdziesz w walizce tak�e i swoj� teczk�. Poza tym ta stara j�dza powiedzia�a jeszcze, �e masz znami� w kszta�cie r�y w miejscu raczej niewidocznym.
- M�j Bo�e!
- �adnie powiedziane. Przygotuj si� moralnie na jeszcze gorsze nowiny - z pe�nymi otuchy s�owami wszed� do czwartego namiotu, jedynego, kt�ry naprawd� go interesowa�.
Zas�ona dymna by�a tak skuteczna, �e nie musia� si� ju� niczego obawia�; Cyganie uznali go za maniaka wr�biarstwa, a Cecile by�a tak wstrz��ni�ta, �e potraktowa�a jego zachowanie jako zupe�nie normalne.
Wn�trze namiotu by�o pogr��one w mroku, kt�ry rozprasza�a s�aba lampka z aba�urem, rzucaj�ca kr�g �wiat�a tylko na pokryty zielonym suknem st� i na spoczywaj�ce na nim d�onie kobiety. Twarzy jej nie mo�na by�o dostrzec, gdy� siedzia�a z pochylon� g�ow�, pogr��ona w mroku. Natomiast to, co by�o wida�, zdecydowanie wyklucza�o j� z grona wied�m z "Makbeta". By�a m�oda, tycjanowe w�osy opada�y jej na plecy, a r�ce nawet w sk�pym o�wietleniu by�y delikatne, smuk�e i kszta�tne; z pewno�ci� nale�a�y do m�odej osoby.
Bowman siad� na krze�le i spojrza� na ustawion� na stole wizyt�wk� wr�ki, na kt�rej by�o napisane: "Hrabina Maria le Hobenaut".
- Naprawd� jest pani hrabin�? - spyta� uprzejmie.
- Chce pan, bym powr�y�a panu z r�ki? - g�os by� �agodny i niski.
- Oczywi�cie.
Uj�a jego d�o� i pochyli�a si� tak nisko, �e bujne w�osy dotkn�y sto�u. Bowman znieruchomia�, gdy na d�oni poczu� krople �ez. Lew� r�k� przekr�ci� aba�ur lampy. Dziewczyna gwa�townie si� odsun�a ,
os�aniaj�c si� przed nag�ym blaskiem, jednak nie do�� szybko, by nie dostrzeg� jej urody i �ez w du�ych br�zowych oczach.
- Dlaczego hrabina Maria p�acze?
- Przed panem d�ugie �ycie...
- Dlaczego p�aczesz?
- Prosz�.
- Niech b�dzie: Prosz�, dlaczego p�aczesz?
- Przepraszam. Jestem... jestem nieco roztrz�siona...
- Masz na my�li, �e ka�da kobieta na m�j widok...
- M�j m�odszy brat zagin��.
- Tw�j brat? S�ysza�em, �e kto� zagin��, wszyscy s�yszeli, prawd� m�wi�c, �e zagin�� Aleksander, ale �e to tw�j brat... Nie znale�li go?
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�.
- Ta kobieta w zielono-bia�ym samochodzie to twoja matka?
Tym razem skin�a twierdz�co, nadal si� nie odzywaj�c i nie podnosz�c wzroku.
- To sk�d te �zy? Nie ma go ledwie kilka kwadrans�w. Znajdzie si�, zobaczysz.
Nadal nic nie m�wi�a, ale opar�a g�ow� na d�oniach i wybuchn�a bezg�o�nym, nie kontrolowanym p�aczem. Bowman niepewnie dotkn�� jej ramienia i wyszed�.
Gdy znalaz� si� na zewn�trz, na jego twarzy malowa�o si� oszo�omienie. Cecile spojrza�a na� z niejak� obaw�.
- Czworo dzieci - oznajmi� ze spokojem.
Nast�pnie uj�� j� pod rami� i wyprowadzi� na podjazd. Tutaj natkn�li si� na Lil� i wielkiego ksi�cia rozmawiaj�cego z pot�nie zbudowanym Cyganem o twarzy naznaczonej bliznami. Nie zwa�aj�c na pe�ne wYrzutu spojrzenie Cecile, Bowman zatrzyma� si� niedaleko tego osi�ka, ubranego w ciemne spodnie i bia�� koszul� z fr�dzlami.
- Tysi�czne dzi�ki, panie ICoscis - zadudni� wielki ksi��� niczym zadowolony dziedzic do ekonoma. - To nadzwyczaj interesuj�ce. Nadzwyczaj! Chod�, moja droga, dosy� tego dobrego. Jestem przekonany, �e zas�u�yli�my na drinka i ma�� przek�sk�.
Bowman obserwowa�, jak de Croytor majestatycznie oddala si� ku schodom, poczeka� a� dotar� na patio i z namys�em przyjrza� si� zielono-bia�emu pojazdowi.
- Lepiej nie - poradzi�a Cecile. Spojrza� na