6743

Szczegóły
Tytuł 6743
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6743 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6743 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6743 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edmund Oses BLI�EJ NIEBA KSI�GARNIA �W. WOJCIECHA Autorzy zdj��: Henryk Albert, Jerzy Majewski, Tadeusz Nowaczyk, Edmund Oses, Tadeusz Piszczek, archiwum O�rodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Owi�skach Opracowanie redakcyjne: El�bieta Adamiak Prawa autorskie zastrze�one Utw�r ani w ca�o�ci, ani we fragmentach nie mo�e by� po- wielany ani rozpowszechniany za pomoc� urz�dze� elek- tronicznych, mechanicznych, kopiuj�cych, nagrywaj�cych i innych bez pisemnej zgody posiadacza praw autorskich ISBN 83-7015-382-8 KSI�GARNIA �W. WOJCIECHA - POZNA� 1997 Wydanie pierwsze. Nak�ad 2.000 + 60 egz. Pami�ci nieod�a�owanej �ony Krystyny oraz moim wychowankom O�rodka dla Dzieci Niewidomych w Owi�skach po�wi�cam Spis tre�ci Wprowadzenie Od autora ...... NAUCZYCIEL Trudnykwarta� ............. Tarzan....................... P�omienie rado�ci i strachu �zy ........................... Bli�ej nieba ................. Raz a dobrze................ Niebezpieczne nurkowanie. Remisowy pojedynek....... Anio�ki...................... G�ow� w d�............. ... Piek�o........................ Hartowanie duszy i cia�a ... Dlaczego tu?................ Zw�tpienie.................. NAUCZYCIEL -INSTRUKTOR �NIEPRZETARTEGO SZLAKU" Brajlacy .......... Naprawd� pierwsi Rozta�czeni ...... Pi�mowiec ........ Trudne zadania .. Ziele� lasu ....... NAUCZYCIEL - DYREKTOR O�RODKA Woda Dzieci pragn� pokoju ............................ Droga s�u�bowa ................................. Zr�bmy przyjacielskie ko�o ...................... Oddech �ycia .................................... Kleryka! ......................................... Gard�owa sprawa ............................... Walka o �wiat�o ................................. G�ow� o �cian� ................................. �wi�ski interes .................................. Strychowy zapach ............................... Dotykowa geografia ............................. Panowie i ch�opcy mundurowcy ................ Bocian .......................................... Awans .......................................... Widz� swoj� d�o� ............................... Nadesz�o z�o .................................... Tresura ......................................... P�k r� .......................................... W gronie �s�onecznych" ......................... NAUCZYCIEL - EMERYT Bajkowe opowie�ci . Kaskader ........... Jedynak ............ Za�amane monologi Iwonka ............ Samotny ............ Spis ilustracji ...... Wprowadzenie Gdy staje przed nami niewidome dziecko - czujemy si� zak�opotani. Nie wiemy jakich u�y� s��w, jakich gest�w, jak pom�c - �eby nie urazi�. Jeste�my bardziej skupieni na tym, �e ono nie widzi, ni� na tym, �e jest dzieckiem. Takim, jak wszystkie inne. Z t� r�nic�, �e otacza je ciemno��. Jednak ciemno�� nie jest pustk�. Jest wype�niona d�wi�kami, szmerami, kszta�tami wyczuwanymi dotykiem, ma sw�j zapach i smak. O codziennym �yciu dzieci otoczonych ciemno�ci� opowiada ksi��ka �Bli�ej nieba". Jest ona zbiorem wspomnie� nauczyciela, a p�niej dyrektora O�rodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Owi�skach ko�o Poznania. Zawartych w tej ksi��ce informacji nie znajdziemy w �adnym podr�czniku. Trzeba bowiem �y� razem z dzie�mi, cieszy� si� ich sukcesami, razem prze�ywa� zagro�enia i kl�ski, uczestniczy� w trudzie pokonywania przeciwie�stw - aby je rozumie�. Autor nie upi�ksza swoich prze�y�. Pisze o przera- �eniu, o w�asnej bezradno�ci, o nie zawsze popraw- nym rozwi�zywaniu wychowawczych problem�w. Na tle kolejnych etap�w pracy zawodowej opisuje swoje oraz dzieci sukcesy i kl�ski, swoje oraz ich rado�ci i niepokoje. Praca z dzie�mi niewidomymi i na ich rzecz by�a i jest pasj� �yciow� Autora. Splata si� ona z najbardziej osobistym uczuciem do �ony, kt�rej p�omie� �ycia przedwcze�nie zgas�. Ten Kawaler Orderu U�miechu, autor kilkunastu artyku��w po- �wi�conych problemom niewidomych dzieci, daje si� pozna� jako mi�o�nik przyrody, kt�ra s�u�y mu jako wspania�y teren rehabilitacji. Zawsze otwarty na sy- gna�y pochodz�ce od dzieci nieustannie uczy� si� od nich, pozosta� te� wdzi�czny losowi, �e obdarzy� go tak po�yteczn�, a zarazem interesuj�c� prac�. Ksi��ka napisana jest j�zykiem prostym, a zarazem emocjonalnym. Czytelnik zapewne nie zapomni niekt�rych jej fragment�w, np. pi�knego opisu do- zna� niewidomych dzieci przy ognisku oraz opisu �ez wyp�ywaj�cych z pustych oczodo��w ma�ego ch�opca. W ksi��ce znajdujemy te� �lady goryczy. Trudno �eby ich nie by�o w d�ugim zawodowym �yciu. Przewa�a jednak pasja dzia�ania, poszukiwanie sposob�w usprawniania dzieci, budzenie w nich wiary we w�asne mo�liwo�ci. Dzieci niewidome nie stanowi� grupy jednorodnej, gdy� stopie� uszkodzenia zmys�u wzroku mo�e by� r�ny. Praktycznie zaliczamy do niewidomych takie dzieci, kt�re nie potrafi� wizualnie odbiera� informacji nap�ywaj�cych z otoczenia i dlatego musz� nauczy� si� zast�pczego pos�ugiwania si� pozosta�ymi zmys�ami. U wielu dzieci wyst�puj� dodatkowo inne jeszcze odchylenia zdrowotne, co niezwykle utrudnia ich spo�eczny i psychiczny rozw�j. W Polsce mamy oko�o 1800 inwalid�w wzroku w wieku szkolnym. U wi�kszo�ci niewidomych dzieci zaobserwowa� mo�na bardzo dobr� koncentracj� uwagi oraz wy- trwa�o�� w uczeniu si�. Ich pami�� bywa niezwykle sprawna, a zdolno�� do abstrakcyjnego my�lenia jest zazwyczaj bardzo wysoka. Pomimo takich cennych w�a�ciwo�ci, kt�re dzieci te zawdzi�czaj� przede wszystkim w�asnemu wysi�kowi, cz�sto stroni� one od kontakt�w z dzie�mi widz�cymi. Mo�na przypuszcza�, �e wp�ywa na to w du�ej mierze ich utrudniona motoryka, pewna niezr�czno�� ruchowa, spowodowana nie tylko konieczn� ostro�no�ci� przy poruszaniu si�, ale te� znaczn� nadopieku�-czo�ci� rodzic�w w pierwszych latach �ycia dziecka. Dlatego tak bardzo wa�na jest nie tylko praca rehabilitacyjna z dzieckiem, ale z ca�� jego rodzin�. Bo jakkolwiek dzieci niewidome zazwyczaj od wieku przedszkolnego przebywaj� w specjalistycznym o�rodku, to jednak ich wi�zi rodzinne s� na og� silne, a wzajemna mi�o�� mi�dzy nimi i rodzicami jest dla nich najwi�kszym wsparciem. Mo�na te� mie� nadziej�, �e rozwijaj�ca si� - pomimo obiektywnych trudno�ci - integracja nauczania i wychowania dzieci niewidomych i widz�cych przyczyni si� w najbardziej naturalny spos�b do zniesienia r�nych barier we wzajemnych kontaktach. Autora ksi��ki pozna�am pod koniec lat 60-tych, gdy do Owi�sk je�dzi�am ze studentami. W mojej pami�ci emocjonalnej utkwi�o ze szczeg�ln� moc� jedno zdarzenie: ma�a dziewczynka wtuli�a we mnie twarz i otwarte d�onie, a odsuwaj�c si� po chwili, powiedzia�a:�My�la�am, �e masz aksamitn� sukien- k�". Zawstydzona jej rozczarowaniem usi�owa�am co� t�umaczy�, a wtedy dziewczynka zapyta�a:�Czyona jest niebieska?" Zgodnie z prawd� zaprzeczy- �am. Dziewczynka odchodz�c ode mnie, powiedzia- �a:�My�la�am, �e jest aksamitna. Albo chocia� nie- bieska..." Ksi��k� �Bli�ej nieba" polecam wszystkim Czytel` nikom, kt�rym bliskie s� problemy dzieci niewidomych. A tak�e tym, kt�rych wra�liwo�� otwarta jest na r�ne trudy ludzkiego �ycia. Irena Obuchowska aaa Od autora Ludzk� potrzeb� jest prze�ywanie. Jedni uwielbiaj� ksi��ki, inni filmy, sportowe zmagania, muzyk�, pi�kno g�r... Unikaj� jednak ludzie prze�y� nega- tywnych. �le si� czuj� w obliczu ludzkiego cierpienia i niedoli, nie wiedz� jak si� zachowa�. Ich pragnieniem jest jak najszybszy powr�t z roli �wolontariusza" do prze�y� radosnych, do w�asnej wygody, do w�asnego dobra. Najcz�ciej ich styczno�ci i byciu z lud�mi po- krzywdzonymi, kalekimi towarzyszy wsp�czucie - najgorszy dla pokrzywdzonego objaw prze�ywania. Owszem, bywaj� wra�liwi. Organizuj� raz w roku bale dobroczynne i akcje. Niesie si� przez kraj radosny okrzyk. Nazajutrz cisza. M�ody organizator akcji pcha si� na si�� do tramwaju, nie podejdzie do niewidomej osoby, nie pomo�e, jest w transie radosnych prze�y�! Podj��em z potrzeby serca prac� nauczyciela dzieci niewidomych. Moim pragnieniem by�o niesienie im pomocy, dostarczenie rado�ci i prze�y�. Przebywa�em z nimi wiele lat, b�d�c �wiadkiem ich tragedii przej�cia ze �wiata widzenia do �wiata ciemno�ci, ich smutku, t�sknoty, a tak�e prze�ywania przez nich rado�ci i przyg�d. O�rodek dla Dzieci Niewidomych w Owi�skach ob- chodzi� w 1996 roku jubileusz 50-lecia istnienia. Okazja ta zmobilizowa�a mnie do napisania wspo- mnie�. Kilka powsta�o ju� wcze�niej i by�o publiko- wanych. Mieszcz� si� w niniejszym opracowaniu wspomnienia tragiczne, smutne i weso�e, bowiem takie karty pisa�a historia Owi�sk i mojej pracy z dzie�mi niewidomymi w charakterze nauczyciela, instruktora harcerskiego, dyrektora i emeryta. Zawsze stara�em si� by� z moimi wychowankami. Kontakty osobiste, zw�aszcza w czasie o�miu lat dy- rektorowania pozwala�y mi na poznawanie ich po- trzeb, wyzwala�y nowe inicjatywy, wzajemnie zbli�a�y. Mo�e dzi�ki temu wyst�pili o nadanie mi Orderu U�miechu? Wielu z nich odnajdzie si� na dalszych kartach ksi��ki, innym zmieni�em imiona, niekt�re niestety zapomnia�em. Gdybym mia� zaczyna� �ycie od pocz�tku, znala- z�bym si� ponownie w Owi�skach, ale w charakterze nauczyciela lub wychowawcy. Nigdy nie zosta�bym dyrektorem O�rodka, co najwy�ej zast�pc� do spraw pedagogicznych. Ja uwielbia�em dzieci, nienawidzi�em biurka i stosu papier�w. Przyjmijcie prosz� - Kole�anki i Koledzy z O�rodka w Owi�skach - s�owa podzi�kowania za wsp�lne lata po�wi�cone potrzebuj�cym serca i dobroci wycho- wankom. Wspomnie� tu mog� w�drowanie z dzie�mi na szlakach turystycznych, niezwykle ciekawe orga- nizowanie harcerskich zaj��, imprez, zabaw wp�ywa- j�cych przecie� na rehabilitacj� i rewalidacj� dzieci niewidomych, wywo�uj�cych tak�e tak potrzebne im u�miech i rado��. Dzi�kuj� r�wnie� za Wasz dodat- kowy trud w opracowanie i przetestowanie uni- katowego - nie tylko w kraju - programu rewalidacji dzieci niewidomych w internacie, za Wasz pedago- giczny niepok�j i ci�g�e zmierzanie ku dobru dziecka. Pami�tam tak�e dobro� pozosta�ych wsp�pracow- nik�w - zatroskanych piel�gniarek, u�miechni�tych kucharek, zapracowanych sprz�taczek oddaj�cych zagubione przez dzieci pieni�dze... Te dzia�ania i za- chowania by�y niezwykle potrzebne, owocuj�ce do- brem. Pragn� wyrazi� sw� wdzi�czno�� Profesorom Uni- wersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu - Pa�stwu Irenie i Kazimierzowi Obuchowskim za �yczliwe i ciep�e s�owa wyra�one po przeczytaniu moich wspomnie�. Dzi�kuj� tak�e Panu Markowi Jakubowskiemu za pomoc w uzyskaniu zdj��. Rado�� nape�ni me serce, je�eli przeczytaj� �Bli�ej nieba" moi dawni wychowankowie, a wdzi�czny b�d� za napisanie - tak�e w brajlu - kilku zda� na adres O�rodka w Owi�skach (61-205 Owi�ska). Edmund Oses NAUCZYCIEL aaa Trudny kwarta� W 1958 roku uko�czy�em Wy�sz� Szko�� Wycho- wania Fizycznego w Poznaniu ze specjalno�ci� gim- nastyki leczniczej. Pozna�ska szko�a rehabilitacji prof. Wiktora Degi znana by�a nie tylko w kraju, wi�c pierwsi absolwenci rehabilitacji mieli du�e mo�liwo�ci wyboru ofert pracy. By�y to szpitale i sanatoria na terenie ca�ego kraju. Mnie jednak interesowa�a praca z dzie�mi, w kt�rej m�g�bym wykaza� si� inicjatyw�, poszukiwa� nowych rozwi�za� pedagogicznych, by� potrzebny dzieciom i przekaza� im jak najwi�cej z siebie. Poszed�em do Kuratorium. Powoli czyta�em list� ofert. Na jej ko�cu znalaz�em adres: Pa�stwowy Za- k�ad Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych w Owi�skach. Przyj��em ofert� natychmiast. Przed oczami stan�� mi obraz ojca. Ojciec - powstaniec wielkopolski, patriota, wi�ziony za dzia�alno�� konspiracyjn�, gestapo w czasie �ledztwa wybi�o mu jedno oko, zmasakrowa�o twarz. Wieczorem s�abiej widzia�, chodzi� po podw�rzu, wodzi� r�koma. Kiedy� rowerem wjecha� do rowu i po- turbowa� si�. By�o mi go �al. Nie doczeka� si� mojego absolutorium, zmar� w tym samym dniu. W uczelni panowa�a powszechna rado��, a ja nie zd��y�em si� nawet po�egna� z kole�ankami i kolegami ze stu- di�w. 1 wrze�nia dyrektor zak�adu wita mnie i przedstawia dzieciom jako nowego �pana nauczyciela". Nazajutrz mam mie� pierwsz� w �yciu lekcj� z dzie�mi niewidomymi. Wieczorem uk�adam plan lekcji. Mam zamiar przeprowadzi� zabawy. Z przera�eniem stwierdzam, �e moja wiedza z uczelni staje si� niczym. Lekcji nie mog� absolutnie przygotowa�. Siedz� kilka godzin i my�l�. Zabawy bie�ne? - absolutnie nie, skoczne? - te� nie, rzutne... na czworakach... ze �piewem... Stwierdzam, �e jestem niczym, jestem zdenerwowany i zrezygnowany. W nocy budz� si� cz�sto. Czas jednak ucieka. Oto stoj� przed klas�. Kilkana�cioro dzieci. J�zyk mi si� �amie, nie mog� znale�� s��w. Polecam zrobi� k�eczko z zamiarem przeprowadzenia jakiej� zabawy. Dzieci bezradnie wyci�gaj� r�czki w prz�d, w bok, szukaj� s�siad�w. Dwoje stoi i nie reaguje na moj� pro�b�. Podchodz�, aby im pom�c. Dopiero teraz zauwa�am, �e u jednego ch�opca wisi pusty r�kaw marynarki, u drugiego brak d�oni - wystaje kikut. Buzie naszpikowane niebieskimi c�tkami prochu, ga�ki oczne wyrwane, twarze martwe i smutne. Wojna! Jej pozosta�o�ci! Przykro mi. Przypomina mi si� ojciec. Zabawy nie jestem w stanie przeprowa- dzi�. Na nast�pnych lekcjach stwierdzam, �e bez r�ki, bez d�oni s� jeszcze inni. Nie mog� oswoi� si� z czar- nymi plamami zamiast oczu lub na odwr�t - ga�ka- mi ocznymi bia�ymi jak mleko, du�ymi i wytrzesz- czonymi. Z przera�eniem stwierdzam, �e du�o dzieci wykonuje jakie� niesamowite, bezwiedne ruchy r�k, kr�ci g�owami, kiwa si� w r�ne strony lub kr�ci do- oko�a siebie. Obserwuj� tak�e, �e dzieci jako� ina- czej chodz� lub nie potrafi� chodzi�. Podsumowuj� obserwacje i wnioski nasuwaj� si� same. Matka tak mnie prosi�a, bym nie szed� �do tych niewidomych", czynili to te� inni. Tylko ojciec nie do�y�, mia�bym zapewne cho� jednego obro�c�. Na nast�pnych lekcjach sytuacja si� powtarza�a. By�em cz�sto bezradny, smutny i ci�gle zamy�lony. Chcia�em co� zrobi�, chcia�em du�o robi�, ale nic z tego nie wychodzi�o. Gdy przeprowadza�em �atw� zabaw� orientacyjn� na dziedzi�cu szkolnym, ch�opiec uderzy� si� bole- �nie w czo�o o drzewo. Nie p�aka�, ale ja czu�em si� strasznie: by�em przecie� winowajc�. Ch�opcy z si�dmej klasy chcieli skaka� w dal. Ch�tnie si� zgodzi�em. Mierne mia�em poj�cie o tym, jak niewi- domi potrafi� skaka� w dal. Dziwi�em si� strasznie, �e si� nie boj�. W czasie tej w�a�nie lekcji jeden z ch�opc�w odbi� si� kilka metr�w przed piaskownic�, pokaleczy� nogi. By�em zn�w winowajc�, bezradnym winowajc�. Po tej nieudanej lekcji zamkn��em si� w moim skromnym pokoiku i my�la�em, szuka�em drogi wyj�cia. Zapomnia�em zupe�nie, �e po obiedzie mia- �em p�j�� na zaj�cia SKS. Nazajutrz dosta�em pismo - nagan� - za niewywi�zywanie si� z �powierzonych obowi�zk�w". Punkt�w tam by�o du�o. Jeden z nich wyznacza� termin ostateczny wpisania rozk�adu zaj�� na SKS. Niestety nie wiedzia�em co wpisa�. Min�� listopad, a zarazem trzymiesi�czny okres mojej pracy. By� to okres otrz��ni�cia si� i przy- zwyczajenia. Ju� nie reagowa�em na wygl�d dzieci. Ciemne oczodo�y, do kt�rych natr�tnie pcha�y palce, chc�c przez ucisk nerw�w wywo�a� �b�ysk", ga�ki oczne du�e, �wylatuj�ce" na zewn�trz, protezy oczne - spod kt�rych ci�gle ciek�a ropa, g�owy du�e lub spiczaste, brak r�k - to wszystko by�o ju� dla mnie normalne. Przywyk�em do kr�cenia g�owami, kiwania, �miechu lub wrzasku dzieci upo�ledzonych umys�owo. Po raz pierwszy w �yciu pozna�em - nie z ksi��ek i wyk�ad�w - ataki epileptyczne. Ten trzymiesi�czny okres by� dla mnie bardzo trudny. Reagowa�em emocjonalnie, parali�owa�a mnie zbiorowo�� dzieci�cej niedoli, szlochanie maluch�w po nocach i t�skni�ce wo�anie: �Ja chc� do mamy". Ba�em si� o bezpiecze�stwo moich wychowank�w. Wychowanie fizyczne stwarza wiele okazji do wypadk�w. Prowadzenie zaj�� z dzie�mi niewidomymi wymaga zachowania szczeg�lnych �rodk�w ostro�no�ci. Potrzebowa�em a� trzech miesi�cy na adaptacj�. To d�ugo. Gdy po latach pyta�em niekt�rych nauczy- cieli i wychowawc�w o ich �start", okaza�o si�, �e wielu podobnie jak ja potrzebowa�o d�u�szego okresu. Byli tak�e i tacy, dla kt�rych od pierwszych dni specyfika inwalidztwa by�a oboj�tna - podejmowali prac� jak ka�d� inn�. Mo�e mieli inne �wn�trze"? Po tym trudnym dla mnie okresie nie mia�em ju� �adnych problem�w z prowadzeniem zaj��. Stara�em si� je urozmaica� i szuka� nowych metod. aaa Tarzan By�em pasjonatem przyrody, �wie�ego powietrza i przestrzeni. Lekcje wychowania fizycznego prowa- dzi�em na sali gimnastycznej tylko wtedy, gdy by�y z�e warunki atmosferyczne. Uwa�a�em, �e zamiast tradycyjnych wymach�w, podskok�w i innych �wi- cze� korzystniej b�dzie rozrusza� moich podopiecz- nych poza terenem Zak�adu. Warunki w Owi�skach s� �wietne. Wielkie, p�askie przestrzenie, blisko las, Warta, wzniesienia, rowy, do�y, dzika kopalnia pia- sku, stawy, powalone drzewa. Przekona�em si�, �e sam marsz przez takie natu- ralne przeszkody daje dzieciom wi�cej korzy�ci od zaj�� na sali gimnastycznej. One zreszt� uwielbia�y te zaj�cia. Na d�u�sze wypady mog�em sobie pozwoli� w czasie zaj�� SKS lub z moimi harcerzami. W czasie w�dr�wek i przemarsz�w zawsze stara�em si� dzieciom opowiada�, co jest w pobli�u. Cz�sto same prosi�y o pokazanie czego�, o czym m�wi�em - kwiat�w, fio�k�w, kacze�c�w, konwalii, kamienia, okaza�ego drzewa, chorego drzewa (bez kory), dziupli, powalonego konaru, stosu pniak�w usta- wionych przez drwali itp. Przechodz�c obok starego koryta Warty, mijali�my (kl. V-13 dzieci, w tym 5 niewidomych) w�w�z ca�y poro�ni�ty krzewami i drzewami. Wyja�ni�em ch�opcom, �e sprawny cz�owiek przeszed�by po tych konarach i grubych ga��ziach na drug� stron�. - Ja jestem sprawny - zaskoczy� mnie nagle jeden z ch�opc�w. - Ja te�! Ja te�! - wt�rowali niekt�rzy. - Ta przeszkoda jest dla was za trudna i niebez- pieczna. Opr�cz tej g�stwiny jest na dole woda, nie- g��boka, ale jest - doda�em. - A pan przejdzie? - Dla mnie to nie jest trudne - wyja�ni�em. - To niech pan przejdzie i krzyknie z drugiego brzegu - prosili. Pokona�em wi�c przeszkod� pierwszy w obie strony i podzieli�em si� wra�eniami, przy czym zaintereso- wanie dzieci by�o bardzo du�e. Spo�r�d trzynastu uczni�w o�miu wyrazi�o ochot� przej�cia, a pi�ciu -w tym jeden niewidomy - nie by�o zdecydowanych. Twierdzili: �Je�li nikt nie wpadnie do wody, to i my przejdziemy na drug� stron�". Odm�wi�em stanow- czo. Dzieci jednak, widz�c mo�liwo�� prze�ycia przy- gody, dor�wnania widz�cym, usilnie prosi�y mnie o wyra�enie zgody. W rezultacie zmieni�em decyzj�. Wiedzia�em, �e bior� na siebie powa�n� odpowiedzialno�� (g��boko�� wody wynosi�a oko�o 60 cm). Wierzy�em jednak w ch�opc�w. Obja�ni�em spos�b przej�cia, zwracaj�c uwag�, �e w ka�dej chwili konieczne s� trzy punkty oparcia, tzn. dwie stopy i jedna r�ka lub odwrotnie; moment dw�ch punkt�w oparcia jest niebezpieczny i zabroniony. Ku zadowoleniu wszystkich dzieci, czterech ch�opc�w z resztkami wzroku pokona�o przeszkod� bardzo szybko. Fakt ten umocni� na duchu reszt�. Do przeszkody zbli�y� si� 12-letni, zupe�nie niewidomy Zygmunt M. Zacz��em przecho- dzi� obok niego na s�siednich konarach. Stanowczo odm�wi�, twierdz�c, �e chce j� pokona� sam, bez pomocy. Zgodzi�em si�, bowiem Zygu� by� bardzo odwa�ny i mia� rozwini�ty zmys� orientacji. Gdyby nie to, �e r�k� wymachiwa� lekko przed siebie, szu- kaj�c ga��zi (podobnie stop�), trudno by�oby zorien- towa� si�, �e dziecko nie widzi. Pokona� kilkana�cie metr�w i kaza�em mu zawr�ci�, aby nie schodzi� na brzeg, wtedy m�g�by mie� problemy z odnalezieniem w�a�ciwego konaru do powrotu. - Jestem z ciebie dumny - pochwali�em go. Ch�opcy teraz nie mogli doczeka� si� swojej kolejki. Zosta� tylko jeden 12-letni niewidomy, najmniej sprawny w klasie - Wies�aw G. Zauwa�y�em, �e Wiesio si� boi. Zach�ta dzieci i moja sprawi�y, �e i on zacz�� pokonywa� przeszkod�. By�em bardzo blisko niego i w ka�dej chwili s�u�y�em mu pomoc�. W momentach trudnych chwyta�em jego nadgarstek i kierowa�em d�o� w kierunku bezpiecznego konara. Kilkakrotnie by�em zmuszony chwyta� ch�opca nawet za stop�. Po przebyciu przeszkody przez Wiesia rado�� wszystkich by�a bardzo du�a. Dzieci prosi�y gremialnie o wymy�lanie trudniej -szych przeszk�d. - Przesadzacie, ja ju� trudniejszych nie znam. Ka�dy z was jest Tarzanem. - Co to znaczy: Tarzan? Ruszyli�my szybko do internatu. Przez t� przepraw� sp�nili�my si� na obiad. Nikomu nie m�wi�em o naszej przygodzie, wi�kszo�� by nie uwierzy�a. Kto to jest Tarzan, wyja�ni�em im przy najbli�szej okazji. aaa P�omienie rado�ci i strachu Od pokole� ludzie kochaj� ogie�, a dzieci w szcze- g�lno�ci. Jako m�ody nauczyciel ciekaw by�em, jak dzieci niewidome zareaguj� na p�on�cy �ywio�. Okaza�o si�, �e maj� z ogniska wi�cej wra�e� ni� widz�cy r�wie�nicy, dla kt�rych jest to tylko ogie�, im wi�kszy, tym lepszy. Niewidome dzieci okre�la�y ciep�o ogniska, jego kierunek i nat�enie, uwielbia�y posta� chwil� w dymie, a poznawa�y go nie tylko po zapachu, ale tak�e dotykiem, d�o�mi. Okre�la�y r�wnie� fale ciep�a przez podmuchy wiatru, s�ysza�y ogie� - syczenie mokrych ga��zi, trzaski suchych. Kompensacja zmys��w sprawi�a, �e maj� tak bogate wra�enia. Ogie� oczywi�cie uwielbia�y i namawia�y mnie - zw�aszcza maluchy - na cz�ste jego rozpalanie. Mieli�my wi�c w�asny piec wykopany w skarpie przy rowie. By�o palenisko, p�yta, na kt�rej czasem co� gotowali�my, a z ziemi wychodzi� ogrodzony komin ze starej rury. Mieli�my metalowe pr�ty, na kt�re dzieci nawleka�y skibki chleba i opieka�y je. Bywa�y i kie�baski, ziemniaki oraz pra�ona kukurydza. Stale nie mo�na jednak organizowa� zaj�� przy terenowym piecu. Wraca�em kiedy� wczesn� wiosn� z zaj�� nad Wart�. Bawili�my si� w chowanego. Dzieci ca�� drog� namawia�y mnie na rozpalenie ogniska. Odmawia�em ze wzgl�du na such� traw�. T�umaczy�em dzieciom, �e trawa jest bardzo wysuszona i ogie� m�g�by si� rozprzestrzeni�. - Bardzo pana prosimy! - nalega�y. - Taki ma�y ogie�! - prosi�y. - Tylko ma�y i tylko na chwil�! - uleg�em, chc�c im zrobi� przyjemno��. Na przestrzeni jednego metra pozrywa�em such� traw� i rozpali�em tylko jej cz�� - wi�ksz� gar��. Ogie� by� ma�y, do�o�y�em nast�pn�. Dzieci si� ciesz� i prosz� o wi�kszy p�omie�. Nie ulegam. Tak trwa przystanek przy ma�ym ognisku. Nagle na go�ej od suchej trawy przestrzeni zauwa- �am b�yskawiczny w�ykowaty j�zyk ognia. Zadep- tuj� go, ale ju� pokona� metrow� przestrze� i dopad� wysokiej trawy, kt�ra oczywi�cie natychmiast si� za- pali�a. P�omienie buchn�y na metr wysoko�ci. - Ale ogie�! Jaki du�y! - krzycz� niedowidz�cy. - Jak gor�co! Nareszcie prawdziwe ognisko! - wt�- ruj� im niewidomi. Odsuwam dzieci na bezpieczn� odleg�o��. Nie sta�y one zreszt� na linii ognia. On si� rozprze- strzenia bardzo szybko, na wprost, na boki. P�o- mienie si�gaj� wysoko�ci cz�owieka. Na chwil� ogarnia mnie l�k, nie o dzieci, kt�re by�y bezpieczne, lecz przed mo�liwymi konsekwencjami. Nie panikuj�, to pogarsza ka�d� niebezpieczn� sytuacj�. Zadeptuj� z prawej strony spalon� traw�. Pomaga. Ogie� si� na razie nie rozszerza. Musz� jednak stale biega� i depta�, bo pokazuj� si� nowe j�zyki. Gdy na granicy mojego deptania trawa si� wypali�a - co nast�pi�o szybko - ogie� z tej strony przesta� si� rozszerza�. T� sam� czynno�� podj��em z drugiej strony, w odleg�o�ci oko�o 20 metr�w. W �rodku szala�o strasznie. Stercza�y tam k�py wysokich badyli. Gdy one si� zaj�y, ogie� bucha� na 3 metry w g�r�. Tam by�o piek�o. Depta�em skraj po�ogi, spocony, a gor�c czu�em w butach i przez ubranie. Uda�o si� po kilku minutach zagasi� �ywio�. Na ko�cu p�on�cego korytarza by�o pole, a z przodu prawie si� nie pali�o - trawa by�a niska i zacz�� wia� wiatr. Tam, gdzie ogie�, tam zawsze jest wiatr. Na szcz�cie nikt tego nie zauwa�y�. Mia�bym na g�owie stra� po�arn�, MO i prokuratora, i inne do- chodzenia. - Ju� po ogniu! - m�wi� wracaj�c do oddalonych dzieci. �mia�y si�, chwal�c moje �stra�ackie" umiej�tno�ci. Tylko Maciu� rzek�: - Mia�em stracha, jak by� ten wielki ogie�. - Ja te� - odpowiedzia�em. aaa �zy Jest kr�tkie kilka minut mojego prawie 40-letnie-go �ycia pedagoga, kt�rych zapomnie� si� nie da. Dziesi�tki razy po tym prze�yciu, kiedy o tym pomy- �la�em, a nawet gdy opowiada�em komu� - mia�em �zy w oczach. Kiedy przed oczyma stawiam sobie obraz dzieci�cej tragedii, ogarnia mnie smutek. W O�rodku by� ch�opiec spod Szczecina. Mia� wtedy siedem lat i chodzi� do pierwszej klasy. Jego tragedi� by�o niewidzenie. Kataklizmem jego m�odzie�czego �ycia by�o to, �e w wyniku zabiegu chirurgicznego am- putowano mu obie ga�ki oczne. Nie m�g� jeszcze nosi� protez ocznych, poniewa� rany by�y zbyt �wie�e. Smutna to by�a buzia, wykuta w kamieniu lub odlana w br�zie. Wida� niewiele min�o czasu od momentu, gdy dosta� si� do �wiata �Hadesu". Ma�o kontaktowa� si� z r�wie�nikami, by� niezaradny i zagubiony w nowej sytuacji nieodwracalnej na zawsze; wyrok bez prawa �aski. Jego ojciec by� kierowc�. Kt�rego� jesiennego dnia odes�any zosta� na kraniec kraju po odbi�r nowego samochodu ci�arowego. Jad�c t� now� ci�ar�wk� wst�pi� do Owi�sk odwiedzi� syna. Przyszed� do mnie do grupy w internacie, przywita� si� z dzieckiem i oznajmi�, z jakiej to okazji z�o�y� nam niespodziewan� wizyt�. Da� mu do r�k kupione s�odycze i owoce. Zaskoczy�a mnie reakcja dziecka. Dziesi�tki razy widzia�em, jak obdarowane maluchy natychmiast w takiej sytuacji otwiera�y paczk� i zajada�y si� s�o- dyczami. M�j wychowanek od�o�y� paczk�, chwyci� ojca za r�k� i powtarza�: - Tata! Ja chc� do samochodu! Chc� zobaczy� ten nowy samoch�d! Chod� tata! Chod�! Ojciec spojrza� na mnie nieco zdziwiony i odpo- wiedzia� synowi: - Za chwil� p�jdziemy! Co ci si� tak spieszy? - Ja chc� od razu! - dopomina� si�. Rad nierad tata chwyci� synka za r�czk� i wyszli. Ciekaw co b�dzie dalej, podszed�em do okna i ob- serwuj�. Maluch ogl�da samoch�d. Najpierw r�cz- kami prz�d - zderzak, lampy, migacze, potem bok - ko�a, karoseri�, ty�, wreszcie ojciec wsadza go do szoferki. Doznaj� ol�nienia i nie poznaj� mojej ka- miennej postaci. Podskakuje na siedzeniu, g�o�no si� �mieje, kr�ci kierownic�, za ka�dym razem, gdy uruchamia klakson, s�ycha� jeszcze echo jego dzie- cinnego szczebiotu i �miechu. Rado�� mi dusz� roz- piera, napawa nadziej�, �e jeszcze kilka chwil, mo�e kilka dni i m�j smutny i zas�piony - mimo okropno�ci, jakie go dosi�g�y, stanie si� normalnym, rozmownym ch�opcem, jak wielu jego niewidomych r�wie�nik�w. Trwa�a jeszcze zabawa dziecka. Nie mog�em d�u�ej jej obserwowa�, zbli�a�a si� bowiem pora obiadu i musia�em reszt� grupy zaprowadzi� do �azienki, by umyli r�ce, a nast�pnie na obiad. Siedz� w sto��wce. Moi ch�opcy jedz� zup�. Po chwili w drzwiach widz� posta� ojca z synkiem. Oj- ciec m�wi do niego: - Tak, jak ci obieca�em. Jak b�d� mia� tras� do Poznania albo gdzie� blisko, to ci� odwiedz�. - Na pewno? - cicho szepce maluch. - Na pewno! - odpowiada ojciec. Widz�, �e jego oczy szkl� si�, zachodz� �zami. Troch� jest zmieszany, �e jestem �wiadkiem jego prze�ycia. Ca�uje synka i wychodzi nic nie m�wi�c. Zdawa�em sobie spraw� z tego, jak rozdarte mia� serce. Nalewam zup� dziecku, kt�re siedzi naprzeciwko mnie. Chwyta do r�czki �y�k� i zaczyna je��. Przy- patruj� mu si� i doznaj� szoku. Z jego oczodo��w na przemian sp�ywaj� po policzkach �zy. Po chwili pod- ni�s� r�czk� z �y�k� i w po�owie drogi do buzi za- styg�, znieruchomia�. �zy ju� nie pojedynczo, ale strugami pop�yn�y po policzkach i wpada�y do ta- lerza. Ja tak�e zastyg�em. Patrzy�em w te dwa �r�d�a wyp�ywaj�ce, nic nie s�ysza�em, nic nie widzia�em, czy obok w sali s� dzieci z innych grup i ich wychowawcy. Nie jestem w stanie sobie przypo- mnie�, czy o czym� wtedy my�la�em. I trwa�o to, trwa�o... - Ja nie chc� zupy! - powiedzia� nagle maluch. - Dobrze! - odpowiedzia�em. Dopiero teraz, gdy ci�nienie moich prze�y� spad�o, zauwa�y�em, �e i ja mam mokre policzki, mokre oczy. Z oddali s�ycha� warkot silnika i dwukrotny klak- son. Ojciec zapewne musia� odczeka� chwil�, a� oczy wyschn�, serce ostygnie i wzi�� kurs na Szczecin. To tragiczne w wymowie i cudowne prze�ycie mia�o i na mnie wp�yw. - Ja was wszystkich bardzo kocham! - pomy�la- �em. - Ale musz� was kocha� jeszcze bardziej. aaa Bli�ej nieba Jako m�ody nauczyciel O�rodka dorabia�em w czasie ferii je�d��c z dzie�mi na kolonie i zimowiska. Polski Zwi�zek Niewidomych organizowa� corocznie zimowiska w swoim o�rodku w Muszynie ko�o Kry- nicy. W czasie tych oboz�w zawsze prosi�em o naj- starsz� grup� ch�opc�w, abym m�g� proponowa� dalsze i �wy�sze" wycieczki. Zdaj�c sobie spraw� z od- powiedzialno�ci, stosowa�em przesadne czasem formy ostro�no�ci. Przebywaj�c z moimi podopiecznymi, zawsze im du�o opowiada�em, na trasie, na postojach, wsz�dzie. Kt�rego� dnia w czasie odpoczynku poobiedniego wzi��em map� i obja�niam im o ca�ej najbli�szej okolicy. M�wi�c o g�rach wyja�niam, �e w s�- siedztwie najwy�szym szczytem jest Pusta 1071 m npm o r�nicy wzniesienia od Muszyny 550 m. - Mo�e by�my tam poszli - przerywa moj� opo- wie�� jeden z ch�opak�w. - Zim�? - omal nie krzykn��em. - Czy zdajecie sobie spraw�, jakie tam panuj� warunki? Jaki tam jest �nieg? - �nieg jest do pokonania - odpowiada ten sam ch�opak. Rozwin�a si� dyskusja i wszyscy zgodnie stwier- dzili, �e chcieliby raz w �yciu prze�y� tak� przygod�. Zapewniali o sprawno�ci i wytrzyma�o�ci. - Musz� si� bardzo g��boko nad tym zastanowi� - odrzek�em ch�opakom. Wieczorem d�ugo rozwa�am wszelkie argumenty za i przeciw. Decyduj� si� jednak i��, bior�c pod uwag� s�owa matki szkolnictwa specjalnego w Pol- sce, prof. Marii Grzegorzewskiej, m�wi�ce o tym, �e nale�y zawsze zaspokaja� ciekawo�� i ch�� poznania dzieci, zw�aszcza niewidomych. Nazajutrz id� budzi� moj� grup�. Nie �pi�. - I co? Podj�� pan decyzj�? Idziemy? - pytaj�. - Podj��em. Jak my�licie, jak�? - Oczywi�cie, �e pozytywn� - odpowiadaj�. - Tak, pozytywn� - odpowiadam z u�miechem. - Jak fajnie! Jak fajnie! W dech�! - i dziarsko pod- nosz� si� z ��ek. Przyj��em limit wieku, sko�czone 15 lat. W mojej grupie tylko sze�ciu si� kwalifikowa�o. Ch�tnych by�o jednak wielu. W sumie wyprawa liczy�a o�miu ch�opc�w i jedn� dziewczyn�. Do pomocy wzi��em tak�e wychowawc�. Ca�y dzie� trwa�y przygotowania, dob�r w�a�ci- wych but�w, ubioru dla ka�dego uczestnika oraz sprawdzenie tego. Ka�dy w�o�y� str�j i wyruszyli- �my po obiedzie na dwugodzinny marsz na s�siednie wzniesienia. Prowadzi�em ich celowo w miejsca trudne, w du�y �nieg, a tak�e na strome podej�cia. Pr�ba upewni�a mnie, �e moi �taternicy" wytrzymuj� bez problem�w trudy, pokonuj� przeszkody i -co bardzo wa�ne - znosili to wszystko z rado�ci�. Ubi�r na wypraw� by� w�a�ciwie dobrany. Szczeg�lnie interesowa�o mnie to, jak dw�ch niewidomych ch�opc�w i jedna dziewczynka znios� forsown� pr�b�. Niewidomi zawsze chodz� obok przewodnika. Taki spos�b prowadzenia by� bez sensu, bowiem przy pokonywaniu g��bokiego �niegu niewidomy ca�y czas musia�by i�� w�asn� tras�, a nie po prze- tartej przez poprzednik�w. Spr�bowa�em wi�c u�ycia metrowej linki. Niewidomy id�cy z ty�u trzyma� lekko naci�gni�t� link� i w ten spos�b pod��a� za przewodnikiem. W trudnym terenie nie idzie si� r�wnym tempem, st�d przy zatrzymaniach mia�y miejsce nadeptywania i wchodzenia na widz�cego koleg�. Wprowadzi�em wi�c kij, kt�ry to uniemo�li- wia�, i cho� nie jest to wygodna metoda, w pr�bie generalnej zda�a egzamin. Wieczorem wszystkie uwagi by�y om�wione, tak�e z kierowniczk� zimowiska, kt�ra wyrazi�a zgod� na nasz� g�rsk� eskapad�. Oczywi�cie warunkiem by�a bezwietrzna pogoda i brak opad�w. Nazajutrz budz� si� i spogl�dam przez okno. Po- goda jest idealna. Wyruszamy o godzinie �smej. Gdy wychodzimy za budynek, s�o�ce farbuje miodowym odcieniem szczyty o�nie�onych pag�rk�w, by za chwil� rozja�ni� swym blaskiem s�siednie doliny. Kilkukilometrowa trasa do podn�a g�ry min�a bez przeszk�d. Przechodzimy po kamieniach kilku- metrowy g�rski potok i zarz�dzam przerw�. Nie b�d� opisywa� metody pokonywania potoku przez niedo- widz�cych, a zw�aszcza niewidomych. Przeszkod� tak� pokonywali�my wielokrotnie i nie stanowi ona wi�kszego problemu, cho� przej�cie trwa o wiele d�u�ej ni� u widz�cych r�wie�nik�w. Warunkiem jednak jest, aby odleg�o�� u�o�enia kamieni w potoku by�a taka, by z jednego g�azu na drugi przechodzi� krokiem, a nie przeskakiwa�. Kije, kt�re mieli niewi- domi, u�atwia�y znacznie pokonanie przeszkody. W czasie przerwy zdejmujemy plecaki i posilamy si� czekolad�. Wyja�niam grupie wygl�d stoku: przypuszczam, �e nie jest skalisty, pokrywa �nie�na 60 - 80 cm, poro�ni�ty drzewami, nie ma na nim g�- stwiny. Podejmujemy decyzj�, �e stromizna pozwala na marsz na wprost. W czasie moich wyja�nie� za- skakuje mnie pytaniem niewidomy W�adek: - Prosz� pana, jak to jest wysoko? - Z tego miejsca oko�o 500 m powy�ej nas - odpo- wiadam. - To rozumiem, ale do czego to mo�na por�wna�? Zorientowa�em si�, �e dla niewidomego poj�cie wysoko�ci jest abstrakcj�. Natychmiast przypomnia�o mi si� pewne zdarzenie, gdy dw�ch ch�opc�w w Owi�skach za�o�y�o si�, �e jeden z nich zejdzie przez okno na d� z pierwszego pi�tra. Spad� i cudem unikn�� pokalecze�. - Czy jecha� kto� z was wind�? - pytam. - Tak, ja jecha�em na dziesi�te pi�tro - odpowiada kt�ry� z ch�opc�w. Szybko przeliczam i t�umacz�, �e to jest tak wysoko, jakby dwadzie�cia wie�owc�w ustawi� jeden na drugim. Zdaj� sobie spraw� z tego, �e to cho� w wy- obra�ni wyja�nia poj�cie tej wysoko�ci. - Zaraz] Zarazi Jedno pi�tro ma szesna�cie stopni, dziesi�� pi�ter ma sto sze��dziesi�t - to b�dzie 3200 stopni! - podaje dok�adne wyliczenie bystry matematyczny umys�. - O kurcz�, ale to wysoko! - stwierdza W�adek. Ko�czy si� przerwa i zaczynamy marsz pod g�r�. Stok jest �agodny, �nieg jednak po kolana. Ja przecieram szlak. Nie jest to �atwe. Po pewnym czasie ch�opcy sami proponuj� p�j�cie na czele, na co wyra�am zgod�. Z niema�ym trudem pokonujemy tras�. Gdy stok nabiera coraz wi�kszego nachylenia, wyprzedzam grup� i prowadz� zygzakami. Stosuj� tak�e kr�tkie odpoczynki. Drugi wychowawca jest stale w tyle. Mi- n�a ju� chyba godzina wspinania, gdy W�adek nagle proponuje przecieranie szlaku. Zaskakuje mnie zupe�nie. W mojej kilkuletniej pracy z niewidomymi nigdy nie by�em �wiadkiem takiej sytuacji. Wyra�am oczywi�cie zgod�. Bierze lask� i m�wi: - Teraz ja was przeprowadz� do nieba. Wzbudza tym weso�y u�miech u wszystkich uczestnik�w. - Tylko nie nadziej si� na drzewo! - Nie ma obawy! Obserwujemy z ciekawo�ci�, jak on to b�dzie czy- ni�. Daje dwa kroki, nast�pnie robi zamaszysty ruch lask� przed sob� i powtarza czynno��. Zachwyca mnie jego uparto��. Dla mnie jest to widok niezwyk�y. Las g�stnieje. Drzewa coraz ni�sze. Zarz�dzam d�u�sz� przerw�. Posilamy si� czekolad�. Wyja�niam, �e obok jest g��boki r�w, kt�ry przez setki lat wy��obi�a woda spadaj�ca w d�, oraz to, �e jest on ca�y zasypany �niegiem. - Jaki g��boki? - My�l�, �e oko�o dw�ch metr�w. Dw�ch ch�opc�w chce wej��. Nie wyra�am zgody. Upieraj� si� jednak i prosz�. Ust�puj�. Przywi�zuj� lin� do drzewa na skraju rowu i pierwszy trzymaj�c si� jej osuwa si� ty�em powoli w o�nie�on� to�. Zbyt wolno popuszcza lin� i zje�d�a po brzuchu do samego dna. Jest ca�y zasypany. T�umacz� niewidomym co si� sta�o, reszta gruchn�a bowiem salw� �miechu. Trzymaj�c si� liny po kolanach wydostaje si� na brzeg, dziel�c si� wra�eniami. Wszyscy wykazali ochot� wej�cia do rowu. W�adek odczeka�, a� jeszcze dw�ch koleg�w wejdzie i poprosi� o kolejk�. Gdy znalaz� si� na dnie rowu, zacz�� r�kami szuka� dru- giego brzegu. Gdy zorientowa� si�, �e nie ma go na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki, zacz�� odgarnia� na boki �nieg i torowa� sobie drog�. Ucieszy�a mnie jego cie- kawo�� poznawcza i odwaga. Na ko�cu wychodzi... Nie ma czasu na dalszy odpoczynek. Zaczynamy marsz. �niegu jest ju� mniej, wiatr przeni�s� go w doliny. Po kilkudziesi�ciu minutach widz�, �e nied�ugo sko�czy si� las. Zdobycie celu coraz bli�sze. Wychodz� pierwszy z lasu. Mimo absolutnej ciszy odczuwa si� lekki zimny wiaterek. �nieg tak zbity, �e po kilkunastu metrach buty nie zapadaj� si�. Idziemy jak po asfalcie, m�wi� ch�opcy. Jeszcze kilkadziesi�t metr�w wspinaczki i jeste�my na szczycie. Ciekaw jestem, ich reakcji i nie odzywam si�. Wszyscy okazuj� wielk� rado�� z dotarcia. W�adek zadaje sam sobie pytanie: - Ciekaw jestem, czy jaki� brajlak by� tak wysoko - o 1071 m bli�ej nieba? - Na pewno! Ale zim� przy wej�ciu pieszym przy- puszczam, �e nie - odpowiadam. Rozpiera ich duma, mnie te�. Bardzo cz�sto w�druj�c z moimi wychowankami zarz�dza�em minut� ciszy, w czasie kt�rej ka�dy musia� wy�owi� wszelkie us�yszane g�osy. Zarz�dzam cisz� i tu ciekaw jestem, czy dojdzie jaki� g�os z do�u. Po up�ywie czasu z rado�ci� zg�aszaj� mi: pianie koguta, klakson samochodowy i gdzie� w dali turkot poci�gu. Wymieniamy jeszcze uwagi. Opisuj� ca�� okolic� od podn�a szczytu po horyzont. Czas si� zabra� do obiadu. Schodzimy do najbli�- szych drzew na�ama� chrustu na rozpalenie ogni- ska. Trwa to mo�e p� godziny. Poni�ej szczytu jest ska�a i za ni� rozpalamy ogie�. Wieszamy na ga��zi nasz obozowy garnek i sypiemy do niego �nieg. Gdy jest wystarczaj�ca ilo�� wody, wsypuj� herbat� i k�ad� ga��zk� sosnow�. Daje ona swoisty le�ny zapach i smak �ywicowej goryczki. Woda zaczyna wrze�. Wsypuj� do gara cukier. Zaj�ty tymi czynno�ciami i otoczony grup� nie zauwa�am, �e zbli�a si� trzech m�czyzn z nartami na ramionach. - Dzie� dobry! - Dzie� dobry! - odpowiadamy ch�rem. - Druhowie sk�d tu przybyli? - Z Muszyny. - To daleko st�d, ale dla prawdziwych turyst�w odleg�o�� nie stanowi problemu. - Oczywi�cie! Oni bardzo lubi� dalekie wyprawy, nawet brni�cie w g��bokim �niegu ich nie powstrzyma�o. Zorientowa�em si�, �e dopiero teraz zauwa�yli, �e maj� do czynienia z niewidomymi. Nie szcz�dz� s��w zachwytu i pochwa�. Nalewam wszystkim herbaty. Go- �cie tak�e pij�, chwal�c jej zapach i smak. W mi�ej po- gaw�dce dowiaduj� si�, �e panowie s� z Uniwersytetu Jagiello�skiego i przyje�d�aj� do�� cz�sto w te okolice. Je�eli jest pogoda, wchodz� na szczyt, z kt�rego mo�na wiele kilometr�w zje�d�a� na nartach. Wiele wypytuj� o specyfik� pracy z dzie�mi niewidomymi. Ognisko si� dopala. Czas wraca�! Przed zej�ciem pytam o wra�enia. - To jest cudowne! Pokazali�my, �e brajlacy mog� dokona� tego, czego widz�cy nie potrafi�. S�o�ce ciemnieje, a wraz z nim zmieniaj� si� barwy �nie�nych pod nami pag�rk�w. Do schroniska docieramy w po�wiacie ksi�yca aaa Raz a dobrze U dzieci niewidomych, zw�aszcza przed laty, wy- st�powa�y do�� cz�sto r�ne tiki i ruchy mimowolne. Usiad�o dziecko gdzie� samotnie i kiwa�o si� w prz�d i w ty� tak d�ugo, a� nauczyciel lub wychowawca nie zareagowa�. Po przerwie, gdy zorientowa�o si�, �e nie s�ycha� g�osu opiekuna, powtarza�o czynno�� kiwania. Innym bezwiednym nawykiem by�o kiwanie si� w bok, w lewo w prawo, jeszcze innym kiwanie g�ow� na boki. Ma�y Karol robi� to nawet podczas snu. Kiedy� w czasie dy�uru nocnego p� godziny czeka�em z nadziej�, �e mu si� to znudzi. Niestety Karol kr�ci� nadal g�ow� r�wnomiernie w lewo i w prawo. Obszed�em internat. Wracam do sypialni Karolka a on ci�gle �lokomotywa" - jak m�wi�y dzieci. Likwidacja takich, a tak�e innych form nawyk�w by�a niezwykle trudna i trwa�a bardzo d�ugo. Micha� mia� inny nawyk. Stawa� oboj�tnie w jakim miejscu, wysuwa� lew� nog� do przodu i zaczyna� ko�ysanie w prz�d i wprost, w prz�d - wprost. Czyni� to w ka�dej wolnej chwili: na korytarzu na przerwach, w sypialni, na boisku... Gdy by� starszy, mo�e trzynastoletni, mia� ju� �sw�j rozum" i zdawa� sobie spraw�, �e si� wr�cz o�miesza. Nawet m�wi�, �e chcia�by si� tego odzwy- czai�, ale to jest od niego silniejsze. Zajmowa�em pok�j na terenie m�skiego internatu i wielokrotnie by�em �wiadkiem jego kiwania, dziesi�tki razy zwraca�em mu uwag�, czynili to oczywi�cie wszyscy. Pr�bo- wano r�nych metod, do o�mieszania Micha�a w��cznie. Kiedy� wieczorem razem z wychowawc� Bronkiem Gruszkiewiczem rozmawiali�my z Micha�em. - Poddam si� ka�dej metodzie, z biciem w��cznie - �artowa�. - Bi� my ciebie nie b�dziemy, ale spr�bujemy co� wymy�le�, aby� sko�czy� z tym. Po d�u�szej dyskusji wpadli�my na pomys� naszym zdaniem radykalny. Na korytarzu by�a d�uga wn�ka, wzd�u� kt�rej ustawiono szafy. Zaproponowali�my Micha�owi, aby ustawi� si� plecami do �ciany i p� metra przed od- stawion� szaf�. W pierwszy wiecz�r mia� sta� minut� w tej pozycji i wytrzyma� bez kiwania, ka�dy nast�pny dzie� o minut� d�u�ej. W czasie pr�by nie ma innych �wiadk�w, a my si� nie b�dziemy odzywali. Micha� z wielk� ochot� przysta� na nasz� propozycj�. Nadszed� p�ny wiecz�r i czas pr�by. Ustawili�my ch�opca plecami przy �cianie. D�o�mi sprawdzi� od- leg�o�� do szafy. - Start! - powiedzia�em patrz�c na sekundnik. Stoi na baczno��! Uwidacznia si� napi�cie, z�by �ci�ni�te. Mija kilkana�cie sekund, stoi. Mo�e po up�ywie p� minuty nagle wysuwa mu si� lewa stopa, ale natychmiast j� cofa i nieruchomieje. M�zg dzia�a prawid�owo - my�l�. Jeszcze kilka sekund i rozleg� si� huk. Micha� b�yskawicznie wysun�� lew� nog� i tak samo nagle nast�pi�o kiwni�cie i r�bni�cie czo�em w ty� szafy. Chwyci� si� r�kami za g�ow�, znieruchomia� i w takiej pozycji sta�. Spojrza�em, czy pomi�dzy palcami nie wyp�ywa krew, ale na szcz�cie �uki brwiowe by�y ca�e. - O kurcz�, ale r�bn��em - sykn�� po chwili. - Nic ci nie jest? - Nie, nic. - Mocno ci� boli g�owa? - Ju� przechodzi. Ale r�bn��em! - powt�rzy� i Opu�ci� d�onie. Podczerwienione mia� cal�e czo�o i czubek nosa, sk�ra by�a nienaruszona. - Ta minuta trwa�a okropnie d�ugo - m�wi� ci�gle zbola�ym g�osem. - Czy panowie nie przed�u�yli�cie czasu? - Absolutnie! - To znaczy, �e przegra�em. - A mo�e wygra�e�? - sko�czyli�my. Chcieli�my mu zrobi� jaki� kompres, ale Micha� stwierdzi�, �e nie potrzeba, nic mu nie jest. W^yrazili- �my �al z propozycji, ale ch�opak stwierdzi�, �e sam na to przysta� i nie ma do nas absolutnie pr-"etensji. Poszed� spa�. Oko�o godziny jedenastej id� do ' sypialni odwiedzi� Micha�a. - Jak si� czujesz? - szepc�. - W porz�dku, nic mnie ju� nie boli. - �pij spokojnie. - Dobranoc panu. Rano natychmiast szukam Micha�a. Wy^chodzi z �azienki. Pytam o samopoczucie i dowiaduj�?: si�, �e bardzo dobre. Nie ma �lad�w r�bni�cia w ty� szafy. Nast�pnie spotykam Micha�a dopiero po obiedzie. - Chyba nie sta� ci� b�dzie dzisiaj na pr�b� - za- pytuj�. - Ju� nie ma potrzeby - odpowiada. - Kiedy tylko wysun�a mi si� dzisiaj noga do przodu i zrobi�em ruch g�owy, od razu si� cofa�em - triumfuje. � - Tak sobie pomy�la�em, �e dobre buduj� szafy - z dykty. Gdyby ty� by� z desek, to by mi chyba g�owa p�k�a. Micha� ju� nigdy si� nie kiwa�, a my postawili�my mu du�e lody. Nie wiem, kto wymy�li� powiedzenie: raz a dobrze. Mo�e Micha�? Aha! �Lokomotyw�" te� zahamowa�em, cho� nie tak drastyczn� metod� i trwa�o to chyba trzy miesi�ce. Dzisiaj prawie nie ma takich nawyk�w. Dzieci nie- widome maj� ju� od przedszkola opiek�. Rodzice je�d�� z nimi na obozy rehabilitacyjne, gdzie zdobywaj� wiedz� o metodach wychowania, post�powania i rewalidacji w warunkach domowych. Nie ma ju� dzieci niewidomych siedz�cych w k�cie i kiwaj�cych si� z braku ruchu. aaa Niebezpieczne nurkowanie Zak�ad w Owi�skach ju� w 1956 roku rozpocz�� nauk� p�ywania dzieci niewidomych. Prekursorem by� Jan Dziedzic, �wczesny nauczyciel wychowania fizycznego. Po�wi�ci� si� pracy naukowej, zosta� pro- fesorem AWF w Poznaniu, gdzie utworzy� bodaj pierwsz� w Europie specjalizacj� przygotowuj�c� nauczycieli wf. dla potrzeb szkolnictwa specjalnego. Poznawa�em u niego tajniki tej odpowiedzialnej s�u�by. Nauka p�ywania dzieci niewidomych by�a w tym okresie trudnym i odpowiedzialnym zaj�ciem. U wielu dzieci wyst�powa�y sprz�enia, w tym do�� liczna by�a grupa ch�opc�w z amputacjami, przewa�nie prawej d�oni. By�y to ofiary zabaw z niewypa�ami. Profesor Jan Dziedzic udzieli� mi wielu rad doty cz�cych nauki p�ywania w naszej specyfice inwalidz twa. Szczeg�lnie zwraca� uwag� na bezpiecze�stwo wspominaj�c, �e jeden z zak�ad�w dla niewidomych w kraju rozpocz�� nauk� p�ywania i na pierwszej lekcji uton�� ch�opiec. By�em zatem bardzo ostro�ny. Do basenu wpusz- cza�em maksymalnie 8-10 dzieci. Po�owa mia�a czepki np. ��te, a druga po�owa - czerwone, bowiem wzrokowo obejmuje sieje bez liczenia. Oczywi�cie, je�li grupa ta pobiera�a lekcje nauki - by�em ca�y czas z nimi w wodzie. Do pomocy byli tak�e wychowawcy z internatu. Basen by� przedzie- lony w poprzek lin�. Cz�� g��boka basenu by�a przeznaczona dla dobrze p�ywaj�cych, a cz�� p�ytka dla dzieci ucz�cych si� p�ywa�. Czternastoletni niewidomy Tomek utrzymywa� si� swobodnie na wodzie i p�ywa� �abk�. Przed zaj�ciami prosi� mnie, abym wyrazi� zgod� na p�ywanie w g��bokiej cz�ci basenu. Nie wyrazi�em zgody. P�ywa� wi�c Tomek w pobli�u liny odgradzaj�cej basen, unika� - s�ysz�c gwar i plusk wody - p�ytkiego terenu. Prowadz�c zaj�cia z moj� grupk�, bacznie ob- serwowa�em Tomka, je�li w takiej sytuacji mo�na u�y� tych s��w - nie spuszcza�em go z oczu. Pod koniec zaj�� Tomek nagle znikn�� pod wod�. Wyskoczy�em b�yskawicznie na brzeg, krzycz�c na ratownika. Podbiegam do miejsca, gdzie przed chwil� by� Tomek. Widz� go na g��binie, stale ma- chaj�cego r�kami ruchem �abki i nurkuj�cego w kie- runku dna. Nabra�em powietrza, odbi�em si� i za moment jestem przy nim od strony plec�w. Czuj�c, �e znalaz�em si� przy nim, instynktownie, nim zd�- �y�em go schwyci�, odwr�ci� si� i wykona� tak silny chwyt w p�, �e my�la�em, �e nie wykonam �adnego ruchu. Uderzy�em go pod nos, chwyt ust�pi�. Trwa�o to mo�e pi�� sekund. Patrz�, obok ju� jest ratownik. Wyp�yn�li�my z nim bardzo szybko. Gdy poczu� po- wietrze, zacz�� kaszle�, dusi� si�, nabieraj�c przy tym zbawczego powietrza. By� w szoku i nie mia� nawet si�y chwyci� si� rynienki przy �cianie. Wynie�li�my go na brzeg, gdzie na tyle doszed� do siebie, �e nie by�a potrzebna pomoc lekarska. Rozmy�la�em p�niej nad tym i doszed�em do wniosku, �e cz�owiek niewidomy, kt�ry znajdzie si� pod wod�, mo�e si� pogubi� w kierunkach. Rezul- tatem tego mo�e by� to, �e zamiast wyp�yn�� na powierzchni� wody, nurkuje, b�d�c pewnym, �e zmierza ku powierzchni. Upewni�o mnie w tym kilka przypadk�w utoni�� niewidomych (na przestrzeni wielu lat) w naszym kraju. Wieczorem odwiedzi�em Tomka i pr�bowa�em bez emocji dowiedzie� si� czego� od ch�opca. On jednak twierdzi�, �e nic nie pami�ta. Za tydzie�, na dzie� przed wyjazdem na basen przychodzi Tomek do mnie i nie�mia�o pyta: - Prosz� pana, czy ja jutro mog� jecha� na basen? - Nie mo�esz Tomku, musisz mie� troch� przerwy. - Prosz� pana, aleja si� naprawd� nie boj�. - Ale ja si� boj�, Tomku, i nie mniej do mnie �alu - odpowiadam. Spu�ci� g�ow� i nie powiedzia� nic. Szkoda mi go by�o, ale nie mog�em sobie pozwoli� na ci�g�y niepok�j w czasie zaj��. Podziwia�em go. Ja jako m�ody ch�opak znalaz�em si� na g��bokiej wodzie jeziora w sytuacji zagro�enia �ycia i by�em ratowany. Pa- mi�ta�em to kilka lat. Tomek po kilku tygodniach poczu� silny b�l g�owy. By� leczony. Z wakacji letnich ju� nie wr�ci�. Znalaz� si� w otch�ani wieczno�ci. Okaza�o si�, �e mia� guza m�zgu, kt�ry b�yskawicznie zniszczy� jego cia�o. Wyt�umaczy�em sobie w�wczas przyczyn� jego zachowania na basenie. W wodzie nast�pi� nag�y kr�tkotrwa�y ucisk, w czasie kt�rego na moment utraci� �wiadomo�� i znalaz� si� pod wod�, w kt�rej by� ostatni raz. Prze�y�em nie pierwsz� i nie ostatni� tragedi� wy- chowanka Owi�sk. aaa Remisowy pojedynek G�o�ny to by� wypadek. Pisa�y o nim wszystkie krajowe dzienniki, informowa�y telewizja i radio. W rzece We�nie k�pali si� ch�opcy i wyci�gn�li min�. W wyniku detonacji zgin�o czterech z nich a kilku by�o rannych. Po raz kolejny ostrzegano rodzic�w i szko�y, aby rozmawiali z dzie�mi na temat niewy- pa��w. Ciekawo�� ch�opc�w by�a silniejsza od ostrze�e�. Jeszcze wielu przyje�d�a�o do Owi�sk przyp�acaj�c p�d poznawczy kalectwem. Po wypadku w Pilskiem, po kilku miesi�cach re- habilitacji przyby� do O�rodka 14-letni Rysiu. By� niedowidz�cym. Trudno przechodzi� okres adopto- wania si� w nowej sytuacji. By� opryskliwy, z�o�liwy i zaczepny. Nikogo jednak nie bi�. Pierwszym obiektem u�ycia si�y sta�em si� ja. Prowadz� wf. na sali gimnastycznej. Gdy ch�opcy wyszli z szatni, da�em polecenie zbi�rki w szeregu. Wszyscy si� ustawili. Rysiu za� sta� z boku. Powta- rzam polecenie - nadaremnie drugi, trzeci raz - Rysiu stoi. Zbli�am si� do niego. - Nie stan�! - wykrzykn��. - Dlaczego?