6298
Szczegóły |
Tytuł |
6298 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6298 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6298 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6298 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gene Wolfe
Wyspa Doktora �mierci i Inne Opowiadania
Nadej�cie zimy wida� nie tylko na l�dzie, ale i na morzu, cho� tutaj
nie ma spadaj�cych z drzew li�ci. Fale, kt�re jeszcze wczoraj mia�y
barw� jasnob��kitn�, dzisiaj o zmierzchu s� ju� matowozielone i zimne.
Je�eli jeste� ch�opcem, kt�rego nikt w domu nie chce, w�drujesz
godzinami pla��, czuj�c podmuchy wiatru, kt�ry zerwa� si� tej nocy;
piasek zasypuje ci buty, a bryzgi piany mocz� nogawki twoich sztruks�w.
Odwracasz si� ty�em do morza i ko�cem wygrzebanego wcze�niej kijka
piszesz w mokrym piasku: Tackman Babcock.
Potem idziesz do domu wiedz�c, �e za tob� Atlantyk niszczy twoje
dzie�o. Tw�j dom stoi na Wyspie Osadnik�w, ale ta wyspa w rzeczywisto�ci
wcale nie jest wysp� i dlatego jako taka nie figuruje na mapach. Gdyby�
rozbi� kamieniem skorupk� ma��a barnakla, ujrza�by� w jej wn�trzu
kszta�t, kt�remu zawdzi�cza sw� nazw� gatunek pi�knej g�si, barnakli:
d�ugi, gi�tki syfon mi�czaka odpowiada g�siej szyi, a troch�
bezkszta�tna grudka cia�a - jej korpusowi o niewielkich skrzyd�ach. Tak
w�a�nie wygl�da Wyspa Osadnik�w.
G�sia szyja to w�ski pas l�du, po kt�rym biegnie lokalna droga.
Kartografowie przesadzaj� najcz�ciej, znacznie go poszerzaj�c i nie
uwzgl�dniaj�c zupe�nie faktu, �e w czasie przyp�ywu niewiele brakuje, by
znikn�� zupe�nie pod morskimi falami. Wyspa Osadnik�w wydaje si� wi�c
niewiele znacz�cym elementem linii brzegowej, nie zas�uguj�cym na to, by
mie� w�asn� nazw�, a �e znajduj�ca si� tutaj wioska z�o�ona z o�miu czy
dziesi�ciu dom�w r�wnie� jej nie posiada, wi�c na mapie wida� jedynie
ko�cz�c� si� niespodziewanie w morzu paj�cz� ni� drogi.
Wioska nie posiada nazwy, ale dom ma je a� dwie: na wyspie i w jej
najbli�szych okolicach nazywany jest Domem z Widokiem na Morze, bowiem
na pocz�tku stulecia pe�ni� przez jaki� czas funkcj� pensjonatu, mama
za� nazywa go Domem 31 Lutego; ta w�a�nie nazwa figuruje na jej papierze
listowym i tej w�a�nie nazwy u�ywaj� zapewne jej znajomi w Nowym Jorku i
Filadelfii, cho� mo�e by� i tak, �e m�wi� po prostu "dom pani Babcock".
Ma on miejscami cztery pi�tra, miejscami troch� mniej, dooko�a za�
otoczony jest werand�. Niegdy� by� pomalowany na ��to, ale teraz -
szczeg�lnie na zewn�trz - farba ju� zesz�a i Dom 31 Lutego jest po
prostu szary.
Otwieraj� si� frontowe drzwi i wychodzi z nich Jason. Wbi� kciuki za
pasek swoich Levis�w; kr�tkie, kr�cone w�osy na jego podbr�dku dr�� w
podmuchach wiatru.
- Wskakuj, pojedziesz ze mn� do miasta. Matka chce odpocz��.
- Hej, hop! - do Jaguara, czujesz zapach mi�kkiej, sk�rzanej
tapicerki; po chwili zasypiasz.
Budz� ci� odbijaj�ce si� w szybach samochodu �wiat�a miasta. fason
wysiad�, w samochodzie robi si� coraz ch�odniej. Czekasz, jak ci si�
wydaje, niesko�czenie d�ugo, gapi�c si� na wystawy, na wielki rewolwer
dyndaj�cy u pasa przechadzaj�cego si� policjanta, na psa, kt�ry si�
zgubi� i teraz boi si� wszystkiego i wszystkich, nawet ciebie, kiedy
stukasz w szyb� i pr�bujesz go przywo�a�.
Potem wraca fason, nios�c paczki, kt�re wk�ada za siedzenie.
- Jedziemy ju� do domu?
Nie patrz�c na ciebie kiwa g�ow�, poprawia jeszcze paczki, �eby si�
nie poprzewraca�y, zapina pas.
- Chc� wysi��� z samochodu. Spogl�da na ciebie.
- Chc� p�j�� do sklepu. Prosz� ci�, Jason. Jason wzdycha.
- Dobra, ale tylko do tego naprzeciwko. I na chwil�.
Sklep jest wielki jak supermarket, z d�ugimi, rz�si�cie o�wietlonymi
rz�dami towar�w. Jason kupuje gaz do zapalniczki, a ty pokazujesz mu
ksi��k�, kt�r� zdj��e� z obracaj�cego si� stojaka.
- Jason, prosz�...
Zabiera ci j� i odstawia na miejsce, z kt�rego j� wzi��e�, ale
potem, kiedy jeste�cie ju� w samochodzie, wyjmuje j� spod marynarki i
wr�cza ci.
To wspania�a ksi��ka, ci�ka i gruba, z kartkami o kraw�dziach
zabarwionych na ��to. Na twardej, b�yszcz�cej ok�adce namalowany jest
odziany w �achmany cz�owiek walcz�cy z czym� wygl�daj�cym jak
skrzy�owanie ludzkiej istoty z ma�p�, ale straszniejszym i okrutniejszym
ni� ka�de z tych stworze�. Obrazek jest kolorowy i na ma�poludzie
czerwieni si� najprawdziwsza krew. M�czyzna jest muskularny i
przystojny, ma w�osy ja�niejsze nawet od Jasona i jest bez brody.
- Podoba ci si�?
Jeste�cie ju� za miastem i bez �wiat�a latarni jest zbyt ciemno, by
widzie� obrazek. Kiwasz g�ow�. Jason si� �mieje.
- To zupe�ny ch�am, wiesz?
Wzruszasz ramionami, czuj�c pod palcami ksi��k�, my�l�c o tym, jak
b�dziesz j� czyta� wieczorem, zupe�nie sam w swoim pokoju.
- Powiesz mamie, �e by�em dla ciebie dobry?
- Uhm. Tak, oczywi�cie. Je�eli pan chce.
- Ale jutro, nie dzisiaj. Na pewno b�dzie ju� spa�a. Nie bud� jej.
Ton g�osu Jasona �wiadczy o tym, �e by�by z�y, gdyby� to zrobi�.
- Dobrze.
- Nie wchod� do jej pokoju.
- Dobrze.
Jaguar p�dzi drog�, a ty widzisz po�yskuj�ce w �wietle ksi�yca
grzywacze i kawa�ki drewna doniesione przez fale niemal na sam asfalt.
- Masz bardzo mi��, mi�kk� mamusi�, wiesz? Jak na ni� wchodz�, to
zupe�nie tak, jakbym le�a� na poduszce.
Potakujesz skinieniem g�owy, przypominaj�c sobie, jak kiedy�,
rozbudzony z koszmarnego snu, wpe�z�e� do jej ��ka i przytuli�e� si� do
jej mi�kkiego ciep�a, lecz jednocze�nie czujesz co� w rodzaju z�o�ci, bo
wydaje ci si�, �e fason drwi sobie z was obojga.
Dom jest ciemny i cichy, uciekasz fasonowi jak mo�esz najszybciej,
p�dz�c przed nim przez hall i po schodach na pi�tro, a potem po
nast�pnych, w�skich i kr�tych, do twego pokoju w naro�nej wie�yczce.
Us�ysza�em t� histori� od cz�owieka, kt�ry opowiadaj�c j� �ama� dane
wcze�niej s�owo. Czy i na ile ucierpia�a ona w jego r�kach - a raczej w
ustach - nie wiem. Og�lnie jednak rzecz bior�c jest prawdziwa, ja za�
przekazuj� j� wam w takiej postaci, w jakiej do mnie dotar�a. Oto, co
us�ysza�em:
Kapitan Philip Ransom dziewi�� dni ju� dryfowa� samotnie na swojej
tratwie unoszonej wodami oceanu, kiedy wreszcie zobaczy� wysp�. By�
p�ny wiecz�r, kiedy zamajaczy�a mu na horyzoncie, i przez ca�� noc
kapitan nie zmru�y� nawet oka. W jego czuwaniu nie by�o ani odrobiny
strachu czy niepewno�ci; zobaczy� i wiedzia�, co ma o tym my�le�, a jego
domys�y opiera�y si� na znanych mu �cis�ych faktach. Wiedzia�, �e z ca��
pewno�ci� znajduje si� gdzie� w pobli�u Nowej Gwinei, i stara� si�
odtworzy� w pami�ci wszystko, co wiedzia� o pr�dach morskich w tej
cz�ci oceanu, oraz dopasowa� to do zaobserwowanych przez te dziewi��
dni prawid�owo�ci w ruchu tratwy. Kiedy dotrze ju� do wyspy - nie
przesz�o mu nawet przez my�l, �eby u�y� s�owa "je�eli" - oka�e si� z
ca�� pewno�ci�, �e poro�ni�ta jest d�ungl� zaczynaj�c� si� kilka metr�w
od brzegu. Nie wiadomo, czy trafi na jakich� tubylc�w, ale na wszelki
wypadek zebra� w my�lach wszystko, co przez lata pracy w charakterze
pilota, plantatora, my�liwego i zabijaki do wynaj�cia przyswoi� sobie z
narzecza malajskiego i tagalogu.
Rano na horyzoncie ujrza� ten sam cie�, co wieczorem, tym razem
troszk� bli�ej i niemal dok�adnie tam, gdzie si� spodziewa�. W ci�gu
minionych dziewi�ciu dni nie by�o potrzeby u�ywa� ma�ych wiose�ek
znajduj�cych si� w wyposa�eniu tratwy, ale teraz sprawa przedstawia�a
si� zupe�nie inaczej. Wypi� resztk� wody, jaka mu zosta�a, i zacz��
wios�owa� miarowymi, silnymi poci�gni�ciami; przerwa� dopiero wtedy, gdy
gumowe dno tratwy zaszura�o po mi�kkim, czystym piasku.
Poranek. Budzisz si� z wolna. Piek� ci� oczy, lampka przy ��ku
ci�gle si� �wieci. Na dole nikogo nie ma, wi�c sam przyrz�dzasz sobie
p�atki na mleku, zapaliwszy uprzednio gaz w piekarniku, tak �e mo�esz
je�� i czyta� przy jego otwartych drzwiczkach. Zjad�szy p�atki wypijasz
z talerza reszt� mleka i stawiasz na kuchence dzbanek z kaw�, wiedz�c,
�e sprawisz tym przyjemno�� mamie. Schodzi Jason, ubrany, ale nic nie
m�wi; wypija kaw� i robi sobie cynamonowego tosta. S�yszysz, jak
odje�d�a, warkot samochodu milknie w oddali; idziesz do pokoju mamy.
Ju� nie �pi, patrzy w sufit szeroko otwartymi oczami, ale wiesz, �e
nie jest jeszcze gotowa do wstania z ��ka. Najuprzejmiej, jak
potrafisz, bo to zmniejsza niebezpiecze�stwo, �e zostaniesz skrzyczany,
pytasz:
- Jak si� dzi� czujesz, mamo?
Odwraca g�ow� w twoj� stron�.
- Okropnie. Kt�ra godzina, Tackie?
Spogl�dasz na zegar stoj�cy na toaletce.
- Siedemna�cie po �smej.
- Jason poszed�?
- Przed chwil�, mamo. Znowu patrzy w sufit.
- Wracaj na d�. Zrobi� ci co�, jak si� lepiej poczuj�.
Schodzisz na parter, zak�adasz ko�uszek i wychodzisz na werand�, by
popatrze� na morze. Mewy walcz� z lodowatym wiatrem, a daleko na morzu
co� pomara�czowego przeskakuje z fali na fal�, zbli�aj�c si� coraz
bardziej do brzegu.
Tratwa ratunkowa. P�dzisz na pla��, skaczesz jak oszala�y,
wymachujesz czapk�.
- Tutaj! Tutaj!
Cz�owiek na tratwie jest bez koszuli, ale zdaje si� nie odczuwa�
zimna. Wyci�ga r�k� i przedstawia si�:
- Kapitan Ransom.
Ujmujesz jego d�o� i nagle stajesz si� jakby wy�szy i starszy - co
prawda nie tak wysoki jak on i daleko ci jeszcze do jego wieku, ale na
pewno jeste� wy�szy i starszy ni� dotychczas.
- Tackman Babcock, kapitanie.
- Mi�o mi. Przed chwil� okaza�e� mi wielk� pomoc.
- Przecie� ja tylko czeka�em na pana na brzegu...
- Sterowa�em na d�wi�k twojego g�osu, bo oczy mia�em ca�y czas
zaj�te obserwowaniem grzywaczy. Teraz powiedz mi, gdzie wyl�dowa�em i
kim jeste�.
Idziecie razem do domu, a ty m�wisz kapitanowi o sobie i o mamie, i
o tym, �e mama nie chce ci� posy�a� tutaj do szko�y, bo stara si�
umie�ci� ci� w prywatnej, tej samej, do kt�rej chodzi� kiedy� tw�j
ojciec. Po pewnym czasie nie masz ju� o czym m�wi�. Prowadzisz Ransoma
do jednego z pustych pokoi na trzecim pi�trze, gdzie mo�e odpocz�� i
robi�, co zechce. Potem wracasz do swego pokoju i czytasz dalej.
- Czy chce pan powiedzie�, �e to pan stworzy� te potwory?
- Czy je s t w o r z y � e m ? - Doktor �mier� nachyli� si� do
przodu z ustami wykrzywionymi w okrutnym u�miechu. - A czy B�g stworzy�
Ew�, kapitanie, gdy przemieni� w ni� �ebro Adama? Czy te� mo�e to Adam
stworzy� t� ko��, B�g za� j� zmieni�, by otrzyma� to, co chcia�? Prosz�
to w ten spos�b uj��, kapitanie: ja jestem Bogiem, Natura za� - Adamem.
Ransom przyjrza� si� stworzeniu, kt�re obj�o jego prawe rami�
r�kami, co r�wnie �atwo mog�yby obj�� grubo ciosany pal.
- Chce pan powiedzie�, �e to jest zwierz�?
- Nie zwierz� - odezwa� si� potw�r wykr�caj�c mu bole�nie rami�. -
Cz�owiek.
Doktor �mier� u�miechn�� si� jeszcze szerzej.
- Tak, kapitanie, to cz�owiek. A kim pan jest? Przekonamy si� o tym,
gdy z panem sko�cz�. Przyt�pienie pa�skiego umys�u b�dzie znacznie
�atwiejszym zadaniem ni� podniesienie na wy�szy poziom umys��w tych
biednych zwierz�t. A mo�e tak by�my spr�bowali zwi�kszy� czu�o��
pa�skiego w�chu? Nie m�wi�c ju� o pozbawieniu pana umiej�tno�ci
chodzenia na dw�ch nogach.
- Nie chodzi� na czterech, nie chodzi� na czterech - wymrucza�a
�ciskaj�ca go za rami� bestia - takie jest prawo.
- Golo - zwr�ci� si� do pow��cz�cego nogami garbusa doktor �mier� -
dopilnuj, �eby kapitan Ransom znalaz� si� pod kluczem. Zaraz potem
przygotuj wszystko do operacji.
Samoch�d. Nie ha�a�liwy Jaguar Jasona, ale jaki� cichszy, jakby
wi�kszy. Wystawiaj�c g�ow� przez w�skie okienko wie�yczki na podmuchy
zimnego wiatru mo�esz go wreszcie zobaczy�: to du�y w�z doktora Blacka;
dach i maska l�ni� jeszcze po niedawnym woskowaniu.
Na dole dr Black zdejmuje w�a�nie p�aszcz z futrzanym ko�nierzem i
zanim jeszcze go zobaczysz, czujesz ju� zapach cygar, jakim
przesi�kni�te jest jego ubranie. W chwil� potem dopadaj� ci� ciotka May
i ciotka Julie, �eby zaj�� ci� czym�, by� si� nie kr�ci� ko�o niego
przypominaj�c swoj� obecno�ci�, �e �eni�c si� z mam� otrzymuje tak�e i
ciebie. Zagaduj� ci�:
- No i jak tam, Tackie? Co tu robisz ca�ymi dniami?
- Nic.
- Nic? A nigdy nie zbierasz muszelek na pla�y?
- Chyba nie.
- Jeste� �adnym ch�opcem, wiesz? - Ciotka May dotyka twego nosa
zako�czonym szkar�atnie palcem i trzyma go tak przez chwil�.
Ciotka May jest siostr� mamy, starsz� od niej i nie tak �adn�.
Ciotka Julie - wysoka, o poci�g�ej, nieszcz�liwej twarzy - jest siostr�
taty i kiedy patrzysz na ni�, zawsze o nim my�lisz, nawet je�li wiesz,
�e ciotka namawia mam� do ponownego zam��p�j�cia wy��cznie dlatego, �eby
tata nie musia� ju� wam przysy�a� pieni�dzy.
Mama, ubrana w now�, czyst� sukienk� z d�ugimi r�kawami, jest ju� na
dole. Trzymaj�c pod r�k� doktora Blacka �mieje si� z jego dowcip�w, a ty
my�lisz o tym, jak �adnie wygl�daj� jej w�osy i �e powiesz jej o tym,
kiedy tylko zostaniecie sami.
- I jak, Barbaro, czy mo�emy ju� urz�dzi� to przyj�cie? - pyta
doktor Black, a mama odpowiada:
- A sk�d�e! Widzisz, jak tu to wszystko wygl�da, wczoraj ca�y dzie�
sprz�ta�am, a dzisiaj nie ma po tym nawet �ladu. Ale Julie i Mary pomog�
mi.
- Po obiedzie - �mieje si� doktor Black.
Wsiadasz wraz z innymi do jego wielkiego samochodu i jedziecie do
restauracji, kt�rej przeszklona �ciana widokowa znajduje si� tu� nad
kraw�dzi� ska�y opadaj�cej stromo do oceanu. Doktor Black zamawia dla
ciebie potr�jn� kanapk� ~ indykiem i szynk�; ko�czysz j�, zanim doro�li
zd��yli na dobre zabra� si� do jedzenia, i chcesz porozmawia� z mam�.
Ciotka May posy�a ci� na taras ogrodzony siatk� niczym wybieg dla kur,
�eby� popatrzy� na morze.
Jeste� niewiele wy�ej ni� wtedy, gdy wygl�dasz z najwy�szego okna w
domu. Mo�e troch�. Wspinasz si� na siatk� i przewieszasz si� przez
por�cz, by spojrze� w d�, ale jaki� doros�y �ci�ga ci� z powrotem,
m�wi, �eby� tego nie robi�, po czym sobie idzie. Wspinasz si� powt�rnie
i widzisz pod sob� to chowaj�ce si�, to zn�w wynurzaj�ce spod fal ska�y.
Kto� dotyka delikatnie twego �okcia, ale ty przez d�u�sz� chwil� nie
zwracasz na to uwagi.
Potem schodzisz z siatki i widzisz, �e stoj�cym tu� przy tobie
cz�owiekiem jest doktor �mier�.
Ma bia�y szalik, czarne, sk�rzane r�kawiczki i r�wnie czarne,
b�yszcz�ce w�osy. Jego twarz nie jest opalona, jak kapitana Ransoma,
lecz bia�a i przystojna w zupe�nie odmienny spos�b, tak jak rze�ba,
kt�ra sta�a w gabinecie taty jeszcze wtedy, gdy ty i mama mieszkali�cie
z nim razem w mie�cie. "Kiedy od nas odszed�, mama zawsze m�wi�a, �e on
by� taki przystojny", przemyka ci przez my�l. U�miecha si� do ciebie,
ale ty wcale nie czujesz si� starszy.
- Hej. - C� innego mo�na powiedzie�?
- Dobry wiecz�r, panie Babcock. Obawiam si�, �e pana przestraszy�em.
Wzruszasz ramionami.
- Troch�. Po prostu nie spodziewa�em si� pana tutaj.
Doktor �mier� odwraca si� od wiatru, by zapali� papierosa, kt�rego
wyjmuje ze z�otej papiero�nicy. Papieros jest d�u�szy nawet od king
size, ma czerwony ustnik i narysowanego na bibu�ce smoka.
- Podczas gdy pan ogl�da� sobie widoki, uda�o mi si� wy�lizgn��
spomi�dzy stron tej znakomitej powie�ci, kt�r� ma pan w kieszeni p�aszcza.
- Nie wiedzia�em, �e potrafi pan to zrobi�.
- Och, tak. Od czasu do czasu b�d� si� tu pojawia�.
- Jest ju� tu kapitan Ransom. Zabije pana.
Doktor �mier� u�miecha si� i potrz�sa g�ow�.
- W�tpi�. Widzisz, Tackman, Ransom i ja jeste�my troch� jak
zapa�nicy: w r�nych przebraniach wci�� toczymy ze sob� walk� - ale
tylko w �wietle reflektor�w.
Strzepuje papierosa za balustrad� i przez moment twoje oczy �ledz�
spadaj�c� do morza iskr�. Kiedy chcesz znowu spojrze� na niego, ju� go
nie ma i czujesz ogarniaj�cy ci� ch��d. Wracasz do restauracji, z tacy
obok kasy bierzesz sobie mi�towego cukierka i siadasz przy ciotce May, w
sam� por�, jak si� okazuje, bo w�a�nie podaj� ciasto z kremem kokosowym
i gor�c� czekolad�.
Ciotka May przerywa konwersacj� tylko na tyle, by zapyta�:
- Kto to by� ten cz�owiek, z kt�rym rozmawia�e�, Tackie?
- Jaki� cz�owiek.
W samochodzie mama siada obok doktora Blacka, z ty�u ciotka Julie, a
ciotka May na kraw�dzi siedzenia, tak �e maj� g�owy blisko siebie i mog�
rozmawia�. Na zewn�trz jest szaro i zimno. Zastanawiasz si�, kiedy
wreszcie znajdziesz si� z powrotem w domu, i b�dziesz m�g� zaj�� si�
ksi��k�.
Ransom us�ysza� ich kroki i rozp�aszczy� si� na �cianie tu� ko�o
�elaznych drzwi stanowi�cych jedyne wej�cie do jego celi.
Przez ostatnie cztery godziny szukaj�c drogi ucieczki zbada� ka�dy,
najmniejszy nawet fragment zbudowanego z ogromnych g�az�w pomieszczenia,
ale nie natrafi� na nic, co by mog�o da� mu cho�by cie� nadziei; nawet
pot�ne metalowe drzwi zamyka�y si� tylko od zewn�trz.
Kroki by�y coraz bli�ej. Napi�� mi�nie i zacisn�� pi�ci.
Jeszcze bli�ej. Teraz si� zatrzyma�y. Zadzwoni�y klucze i po chwili
drzwi si� otworzy�y. Run�� w szczelin� niczym b�yskawica; zamajaczy�a
nad nim ohydna twarz i grzmotn�� w ni� z ca�ych si� pi�ci�, zwalaj�c
ma�poluda na kolana. Z ty�u obj�y go dwa w�ochate ramiona, ale wyrwa�
si� i drugi potw�r run�� pod jego ciosami. Na ko�cu rozci�gaj�cego si�
przed nim korytarza szarza�o dzienne �wiat�o. Pu�ci� si� p�dem w tamt�
stron� i w�a�nie wtedy spad�a na niego ciemno��.
Odzyskawszy przytomno�� przekona� si�, �e jest przywi�zany w pozycji
stoj�cej do �ciany jasno o�wietlonego pomieszczenia, b�d�cego, jak si�
wydawa�o, skrzy�owaniem sali operacyjnej z laboratorium chemicznym.
Naprzeciw niego sta� przedmiot, kt�ry Ransom zidentyfikowa� jako st�
operacyjny, na kt�rym, przykryte prze�cierad�em, spoczywa�o ludzkie cia�o.
Zanim zdo�a� w pe�ni zrozumie� sytuacj�, w kt�rej si� znalaz�, do
pomieszczenia wszed� doktor �mier�; zamiast eleganckiego stroju
wieczorowego, w kt�rym Ransom widzia� go poprzednio, mia� na sobie bia�y
fartuch. Za nim, nios�c tac� z narz�dziami, ku�tyka� szkaradny Golo.
- Ach! - Spostrzeg�szy, �e wi�zie� odzyska� przytomno��, doktor
�mier� przeszed� szybkim krokiem przez pok�j i uni�s� gwa�townie r�k�,
jakby chc�c go uderzy�. Gdy Ransom nawet nie zmru�y� oczu, opu�ci� j� z
u�miechem.
- Drogi kapitanie, widz�, �e znowu jest pan w�r�d nas!
- Przez chwil� mia�em nadziej�, �e znajduj� si� gdzie� indziej
odpar� spokojnie Ransom. - M�g�by mi pan powiedzie�, co to by�o?
- Rzucona celnie pa�ka, tak w ka�dym razie twierdz� moi niewolnicy.
Cz�owiek-pawian jest w tym zupe�nie niez�y. Ale czy nie chce pan zapyta�
o to, co pan widzi przed sob�, a co specjalnie dla pana przygotowa�em?
- Nie dam panu tej satysfakcji.
- Ale nie zaprzeczy pan, �e jest ciekaw. - Twarz doktora �mierci
wykrzywi�a si� w u�miechu. - Nie b�d� trzyma� pana w niepewno�ci. Pa�ska
kolej, kapitanie, jeszcze nie nadesz�a. Tymczasem postanowi�em
zademonstrowa� panu technik� i metody mojej pracy. Tak rzadko si�
zdarza, �ebym mia� autentycznie zainteresowan� widowni�... - Teatralnym
gestem �ci�gn�� przykrycie ze spoczywaj�cego na stole cia�a.
Ransom ledwie m�g� uwierzy� w�asnym oczom. Le�a�a przed nim pi�kna
dziewczyna o sk�rze bia�ej jak mleko i w�osach niczym przes�czaj�ce si�
przez mg�� promienie s�o�ca.
- Widz�, �e teraz jest pan ju� zaciekawiony - zauwa�y� sucho doktor
�mier� - i uwa�a j� pan za pi�kn�. Niech mi pan wierzy, �e gdy dokonam
tego, co zamierzam, ucieknie pan wrzeszcz�c z przera�enia, gdy cho�by
tylko zwr�ci w pa�sk� stron� to, czego ju� wtedy nie b�dzie nawet mo�na
nazwa� twarz�. Od chwili, kiedy przyby�em na t� wysp�, ta kobieta by�a
moim najzawzi�tszym wrogiem, a teraz nadszed� czas, bym... - urwa� w
po�owie zdania i spojrzawszy na Ransoma wzrokiem, w kt�rym okrucie�stwo
wymieszane by�o p� na p� z figlarno�ci�, doko�czy�: - ...bym, �e si�
tak wyra��, uchyli� panu r�bka tajemnicy dotycz�cej pa�skiego losu.
Tymczasem szkaradny asystent doktora �mierci przygotowa� zastrzyk.
Ransom obserwowa�, jak ig�a wbija si� w niemal przezroczyste cia�o
dziewczyny i jak znajduj�cy si� w strzykawce p�yn, samym kolorem daj�cy
wyobra�enie o perwersji techniki medycznej u�ytej do jego sfabrykowania,
wnika do krwioobiegu dziewczyny. Ta za�, cho� ci�gle nieprzytomna,
wyda�a delikatne westchnienie, a przez jej twarz przebieg� nag�y skurcz,
jakby pierwszy sygna� wyci�gaj�cego po ni� szpony koszmaru. Golo
przekr�ci� j� brutalnie na plecy i przywi�za� do sto�u takimi samymi
pasami jak te, kt�rymi by� skr�powany Ransom.
- Co czytasz, Tackie? - pyta ciotka May.
- Nic. - Zamkn�� pospiesznie ksi��k�.
- Nie powiniene� czyta� w samochodzie. To niezdrowo.
Doktor Black ogl�da si� na nich, a potem pyta mam�:
- Czy przygotowa�a� ju� kostium dla ma�ego?
- Dla Tackiego? - Mama potrz�sn�a g�ow� i jej pi�kne w�osy zal�ni�y
nawet w mrocznym wn�trzu samochodu. - Nie, nie ma potrzeby. B�dzie ju�
spa�.
- Ale powinna� pozwoli� mu cho�by popatrze� na go�ci, Barbaro. Dla
ch�opaka to wielka frajda.
Zaraz potem samoch�d wjecha� na drog� ��cz�c� Wysp� Osadnik�w z
l�dem sta�ym. I zaraz potem by�e� ju� w domu.
Ransom nie spuszcza� z oka zbli�aj�cego si� do niego obrzydliwego
stwora. Cho� nie by� tak wielki, jak pozosta�e, to i tak widok jego k��w
m�g� zmrozi� krew w �y�ach, a w dodatku potw�r �ciska� pot�nych
rozmiar�w n� o l�ni�cym ostrzu.
Przez chwil� my�la�, �e zabierze si� do nieprzytomnej dziewczyny,
ale nie, stw�r omin�� j� i stan�� tu� przed nim, patrz�c wsz�dzie, tylko
nie w jego oczy.
Potem, r�wnie nagle, co niespodziewanie, bestia zgi�a si� w p� i
dotkn�a sw� okropn� twarz� jego skr�powanej r�ki. Jej skurczonym cia�em
wstrz�sn�o g��bokie westchnienie.
Ransom czeka� w napi�ciu, co b�dzie dalej.
Znowu westchnienie, przypominaj�ce niemal szloch. Stw�r wyprostowa�
si�, patrz�c mu w twarz, ale ci�gle nie w oczy. Z gard�a istoty wydoby�
si� wysoki, dziwnie znajomy j�k.
- Odetnij mnie - rozkaza� Ransom.
- Tak. Po to przyszed�em. Tak, panie.
Wielka g�owa; szersza ni� wy�sza, zako�ysa�a si� w g�r� i w d�.
Ostrze no�a przeci�o kr�puj�ce Ransoma wi�zy. Kiedy tylko odzyska�
swobod� ruch�w, wyj�� n� z d�oni nie stawiaj�cej oporu bestii i rozci��
pasy, kt�rymi przywi�zana by�a do sto�u dziewczyna. Wa�y�a bardzo
niewiele i przez chwil� trzyma� j� w ramionach, przygl�daj�c si� jej
spokojnej twarzy.
- Chod�, panie - poci�gn�� go za r�kaw potw�r. - Bruno zna drog�.
Id� za Brunonem.
Ukryte schody prowadzi�y do d�ugiego, w�skiego korytarza, w kt�rym
panowa�a niemal zupe�na ciemno��. f
- Nikt t�dy nie chodzi - powiedzia� stw�r chrapliwym g�osem. - Nie
znajd� nas tutaj.
- Dlaczego mnie uwolni�e�? - zapyta� Ransom.
Przez chwil� panowa�a zupe�na cisza, po czym ohydne stworzenie
odpowiedzia�o niemal ze wstydem.
- Dobrze pachniesz. A Bruno nie lubi doktora �mierci.
Domys�y Ransoma si� potwierdzi�y.
- By�e� psem, zanim zaj�� si� tob� doktor �mier�, czy tak, Bruno? -
zapyta� �agodnie.
- Tak. - Tym razem w g�osie istoty mo�na by�o us�ysze� swego rodzaju
dum�. - Bernardynem. Widzia�em zdj�cia.
- Doktor �mier� powinien by� si� dobrze zastanowi�, zanim zabra� si�
do przeprowadzania swoich pod�ych eksperyment�w na tak szlachetnym
zwierz�ciu - zauwa�y� na g�os Ransom. - Psy z �atwo�ci� wyczuwaj�
charakter cz�owieka. No, ale �li ludzie bardzo cz�sto nie potrafi� si�
zdoby� na dosy� rozs�dku w swoich ocenach.
Niespodziewanie cz�owiek-pies zatrzyma� si� z g�uchym warkni�ciem,
zmuszaj�c Ransoma do przystani�cia.
- M�wisz, panie, �e potrafi� to wyczu�. Wi�c powiadam ci, �e Bruno
nie lubi tej kobiety, kt�r� doktor �mier� nazywa Talar o D�ugich Oczach.
K�adziesz ksi��k� grzbietem do g�ry na poduszce i wyskakujesz z
��ka, wierzgaj�c nogami w dzikim ta�cu doko�a pokoju. Wspania�e! Cudowne!
Ale na dzisiaj do�� lektury. Musisz zostawi� sobie co� na p�niej.
Wy��cz �wiat�o i w rozkosznej ciemno�ci od�� ksi��k� ostro�nie pod
��ko, odsuwaj�c na bok elementy z "Ma�ego konstruktora" i pude�ko z
kartami do Czarnego Piotrusia. Wr�cisz do niej jutro; chcia�by�, �eby
"jutro" by�o ju� teraz. Le�ysz na wznak z r�kami za�o�onymi pod g�ow� i
ko�dr� naci�gni�t� po szyj�, i gdy tylko zamkniesz oczy, widzisz to
wszystko przed sob�: wysp�, chwiej�ce si� w podmuchach wiatru drzewa i
zamek doktora �mierci, odcinaj�cy si� zimn� szaro�ci� od gor�cego nieba.
W domu jest zupe�nie cicho, s�ycha� tylko znajome odg�osy wiatru i
oceanu. Na dole Mama rozmawia zapewne z ciotkami. Zapadasz w sen.
Budzisz si�! Nas�uchujesz! Jest p�no, bardzo p�no, niemal
zapomnia�e�, �e mo�e w og�le by� tak p�no. S�uchaj!
Cisza a� boli. A jednak... jednak... S�uchaj!
Na schodach.
Wstajesz z ��ka i bierzesz latark�. Nie dlatego, �e jeste� jako�
szczeg�lnie odwa�ny, ale po prostu nie mo�esz tak czeka� w ciemno�ciach.
Strome, w�skie schody za twoimi drzwiami s� puste. Szeroki podest na
pi�trze jest pusty. Omiatasz go strumieniem �wiat�a. S�yszysz, jak
ciotka Julie oddycha g�o�no przez nos, ale w tym d�wi�ku nie ma nic
okropnego, znasz go: to po prostu ciotka Julie �pi i oddycha g�o�no
przez nos.
Nic nie wchodzi po stopniach.
Wracasz do pokoju, wy��czasz latark� i k�adziesz si� do ��ka. Kiedy
ju� prawie �pisz, rozlega si� odg�os twardych pazur�w skrobi�cych po
posadzce i czujesz na plecach li�ni�cie szorstkiego j�zyka.
- Nie b�j si�, panie, to tylko ja, Bruno.
Czujesz go, ciep�ego w�asnym ciep�em i pachn�cego w�asnym zapachem.
Bruno k�adzie si� ko�o twego ��ka.
Jest ju� rano. W pokoju jest zimno i nie ma w nim nikogo opr�cz
ciebie. Idziesz do �azienki, gdzie jest co� takiego jakby wiatrak, ale z
rozczapierzonymi, promieniuj�cymi ciep�em drutami; tam si� ubierasz.
Na dole jest ju� mama z jakim� kawa�kiem materia�u zwi�zanym dooko�a
g�owy i ciotki siedz�ce przy stole, na kt�rym stoj� dzbanki z mlekiem,
kaw� i talerze z wielkimi p�atami sma�onej szynki. Ciotka Julie m�wi: -
Cze��, Tackie! - a mama u�miecha si� do ciebie. Dostajesz talerz z
tostem i plastrem szynki.
Przez ca�y dzie� trzy kobiety sprz�taj� i stroj� dom - maskami z
czerwonego i z�otego papieru, kt�re ciotka Julie przyczepia na �cianach,
a tak�e obracaj�cymi si�, zmieniaj�cymi kolor lampkami - ty za� starasz
si� nie przeszkadza�, tylko przynosisz drewno do wielkiego, niemal nigdy
nie u�ywanego kominka. Zjawia si� Jason; wida�, �e ciotki go nie lubi�,
ale on tylko troch� pomaga, a potem jedzie swoim samochodem do miasta po
jakie� rzeczy, kt�rych zapomnia� kupi� wcze�niej. Tym razem nie bierze
ci� ze sob�. Wiatr huczy za oknem. Pozwalaj� ci p�j�� do twego pokoju, w
kt�rym jest nawet zupe�nie cicho, bo wszyscy s� na dole.
Ransom spojrza� z niedowierzaniem na tajemnicz� dziewczyn�.
- Nie wierzysz mi - powiedzia�a. By�o to zwyk�e stwierdzenie faktu,
bez �ladu gniewu czy z�o�ci.
- Musisz przyzna�, �e dosy� trudno w to uwierzy� - stara� si� zyska�
na czasie. - Ukryte w d�ungli na malutkiej wysepce miasto, starsze ni�
wszystkie znane nam cywilizacje...
- Kiedy ty wygl�da�e� jeszcze mniej wi�cej tak jak on - odpar�a
spokojnie Talar wskazuj�c na cz�owieka-psa - Lemuria by� kr�low� tego
oceanu. Teraz wszystko ju� zgin�o, z wyj�tkiem mojego miasta. Czy to
nie do��, �eby zadowoli� nawet sam Czas?
Bruno poci�gn�� Ransoma za r�kaw.
- Nie id�, panie! Czasem id� tam bestie, te, kt�rych nie chce doktor
�mier�. Ma�o wraca. To z�e miejsce.
- Widzisz? - Na peMych ustach Talar pojawi� si� lekki u�miech. -
Nawet tw�j niewolnik potwierdza moje s�owa. To miasto naprawd� istnieje.
- Jak daleko st�d? - zapyta� kr�tko Ransom.
- Jakie� p� dnia drogi przez d�ungl�. - Dziewczyna przerwa�a, jakby
boj�c si� powiedzie� wi�cej.
- O co chodzi?
- Poprowadzisz nas przeciwko doktorowi �mierci? Chcemy oczy�ci� t�
wysp�, kt�ra jest naszym domem.
- Oczywi�cie. Nienawidz� go tak samo jak twoi ludzie. Albo i bardziej.
- Czy poprowadzisz nas, nawet je�li ci si� nie spodobamy? - Je�eli
mnie przekonacie. Ale ty co� ukrywasz.
- W takiej postaci, w jakiej mnie widzisz, mog�abym uchodzi� za
jedn� z was, prawda? - Przedzierali si� przez d�ungl� w towarzystwie
id�cego niech�tnie za nimi cz�owieka-psa.
- Jest bardzo niewiele tak pi�knych dziewcz�t, jak ty. Ale tak, masz
racj�.
- Dlatego w�a�nie jestem w�r�d moich ludzi najwy�sz� kap�ank�. W
moich �y�ach p�ynie jeszcze czysta, staro�ytna krew. Ale inni... jej
g�os przeszed� w szept - inni nie wygl�daj� tak jak ja. Gdy drzewo
do�ywa bardzo podesz�ego wieku, niekt�re z jego ga��zi wykr�caj� si� w
przedziwny spos�b. Rozumiesz?
- Tackie? Tackie, jeste� tutaj?
- Uhm. - Chowasz ksi��k� pod sweter.
- No to otw�rz te drzwi. Mali ch�opcy nie powinni zamyka� si� sami w
pokoju. Nie chcesz zobaczy� ca�ego towarzystwa?
Otwierasz drzwi i widzisz ciotk� May w przebraniu Cyganki z d�ugimi
w�osami, kt�re wcale nie s� jej i w masce zakrywaj�cej jej tylko oczy.
Przed domem jeden za drugim zatrzymuj� si� samochody. W drzwiach
stoi mama ubrana w szaty z fosforyzuj�cej tkaniny, rozchylaj�cej si�
swobodnie na piersiach, ale za to okrywaj�ce szczelnie jej ramiona ai po
same palce. Rozmawia ze wszystkimi po kolei i widzisz, �e jej oczy maj�
�w dziwny po�ysk, jak wtedy, kiedy nieraz ta�czy sama ze sob� i m�wi do
siebie, gdy jest pewna, �e nikt tego nie s�yszy.
Kobieta z rybi� g�ow� w b�yszcz�cej, srebrnej sukni to ciotka Julie.
Lekarz w kitlu, ze s�uchawkami na szyi i czym� jakby talerzem z dziurk�
na czole to dr Black, a �o�nierz w czarnym mundurze, z pirackim
emblematem na kapeluszu i biczem u pasa to Jason. Na wielkim stole czeka
ju� waza z ponczem, kanapki i ciep�a przek�ska z fasoli. Cyganka zaczyna
z kim� rozmawia�, a ty �ci�gasz kilka ciastek, wchodzisz pod st� i
siadasz tam obserwuj�c przesuwaj�ce si� przed tob� nogi.
Gra muzyka i niekt�re z n�g ta�cz�. Siedzisz w swojej kryj�wce
bardzo d�ugo.
Tu� przy stole ta�cz� razem m�skie i kobiece nogi, a potem przed
tob� pojawia si� roze�miana twarz - kapitana Ransoma.
- Co robisz pod tym sto�em, Tackie? Chod�, baw si� z nami!
Kiedy wype�zasz spod sto�u, czujesz si� bardzo ma�y, ale w chwili,
gdy wstajesz, znowu wydajesz si� sobie du�o starszy ni� w
rzeczywisto�ci. Kapitan Ransom ubrany jest jak rozbitek, w poszarpan�
koszul� i udarte tu� poni�ej kolan spodnie, ale wszystko jest czyste i
a� sztywne od krochmalu. Na szyi ma �a�cuch z nasion i morskich muszli,
ramieniem za� obejmuje dziewczyn�, kt�ra nie ma na sobie nic opr�cz
klejnot�w.
- Tackie, to jest Talar o D�ugich Oczach.
U�miechasz si� ca�uj�c j� w r�k� i jeste� niemal tak wysoki, jak
ona. Doko�a ludzie ta�cz� lub rozmawiaj�, nie zwracaj�c na ciebie �adnej
uwagi. W tr�jk�, z kapitanem po jednej stronie dziewczyny, a z tob� po
drugiej, przedzieracie si� przez pok�j, staraj�c si� omija� ta�cz�ce
pary i grupki ludzi z drinkami. W pokoju, kt�ry gdy nie ma go�ci, pe�ni
rol� salonu, dwaj m�czy�ni i dwie dziewczyny kochaj� si� przy w��czonym
telewizorze. W nast�pnym pomieszczeniu na pod�odze, z plecami opartymi o
�cian�, siedzi jaka� dziewczyna.
- Witajcie - m�wi. - Witajcie ws�yscy.
Ona pierwsza ci� zauwa�a, wi�c si� zatrzymujesz. - Witaj.
- B�d� udawa�a, �e jeste� prawdziwy. Masz co� przeciwko temu?
- Nie.
Rozgl�dasz si� za Ransomem i Talar, ale nie widzisz ich nigdzie w
pobli�u i my�lisz, �e pewnie s� teraz w salonie, ca�uj�c si� tak jak inni.
- To m�j trzeci odjazd. Mo�e nie bardzo dobry, ale i nie z�y.
Powinnam by�a jednak zatroszczy� si� o jakiego� monitora - wiesz, kogo�,
kto by za mn� sta�. Kim s� ci ludzie?
Stoj�cy w k�tach m�czy�ni poruszaj� si�. Do twoich uszu dochodzi
szcz�k ich zbroi, oczy rejestruj� b�ysk broni. Odwracasz wzrok.
- My�l�, �e przyszli z Miasta. Pewnie s� tutaj, by pilnowa� Talar. I
nagle wiesz, �e to co m�wisz, jest prawd�.
- Chc� ich zobaczy�.
Zanim zd��ysz otworzy� usta, odzywa si� doktor �mier�: - Nie s�dz�,
by� naprawd� tego chcia�a.
Odwracasz si�. Ma na sobie p�aszcz, a pod nim str�j wieczorowy.
Bierze ci� za rami�.
- Chod�, Tackie, chcia�bym ci co� pokaza�.
Idziesz za nim po schodach, a potem korytarzem do pokoju mamy.
Mama le�y w ��ku, obok za� stoi dr Black, przygotowuj�c zastrzyk.
Podwija jej r�kaw, tak �e widzisz brzydkie, czerwone �lady po
poprzednich uk�uciach i nagle staje ci przed oczami obraz doktora
�mierci pochylaj�cego si� nad przywi�zan� do operacyjnego sto�u Talar.
P�dzisz na d� rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu Ransoma, ale nigdzie go
nie ma, na przyj�ciu za� s� ju� tylko prawdziwi ludzie i kryj�cy si� w
cieniu asystent doktora Smierci, Golo, ale on nic nie m�wi, tylko
wpatruje si� w ciebie b�yszcz�cymi w �wietle ksi�yca oczami.
Najbli�szy dom nale�y do kobiety, kt�r� nieraz widzia�e�, jak obcina
uschni�te li�cie swego asparagusa albo okopuje krzaki r�. �omoczesz do
jej drzwi, pr�bujesz wszystko wyt�umaczy�, a ona po chwili decyduje si�
wezwa� policj�.
...w niebo. P�omienie liza�y ju� grube, stropowe belki. Ransom
przy�o�y� d�onie do ust i krzykn��:
- Poddajcie si�! Zginiecie, je�eli si� nie poddacie! - ale jedyn�
odpowiedzi�, jak� otrzyma�, by� kolejny strza�. Nie by� nawet pewien,
czy go us�yszeli. Lemuryjscy �ucznicy oddali kolejn� salw� w okna.
Talar uwiesi�a si� ca�ym ci�arem na jego ramieniu.
- Wracaj, bo ci� zabij�!
Pos�ucha� jej; min�� pot�ne cia�o cz�owieka-byka, przeszyte co
najmniej dwudziestoma strza�ami.
Zaginasz r�g strony i odk�adasz ksi��k�. Poczekalnia jest zimna i
pusta, i chocia� przechodz�cy przez ni� ludzie u�miechaj� si� nieraz do
ciebie, czujesz si� bardzo samotny. Po d�u�szym czasie chce z tob�
rozmawia� wysoki, siwow�osy m�czyzna i kobieta w niebieskim mundurze.
Kobieta ma mi�y g�os, ale w ten szczeg�lny spos�b, w jaki czasem s�
mi�e g�osy nauczycieli.
- Na pewno jeste� �pi�cy, Tackman, ale czy m�g�by� chwilk� z nami
porozmawia�?
- Tak.
Teraz zabiera g�os siwow�osy m�czyzna:
- Czy wiesz, kto da� te �rodki twojej matce?
- Nie wiem. Dr Black chcia� jej co� zrobi�.
Pomija to machni�ciem r�ki.
- Nie o to mi chodzi. Twoja matka za�y�a bardzo du�o lek�w. Kto jej
to da�? Jason?
- Nie wiem.
- Twoja matka wyzdrowieje - m�wi kobieta. - Ale to troch� potrwa,
rozumiesz? Przez jaki� czas b�dziesz mieszka� w takim du�ym domu razem z
innymi ch�opcami.
- Dobrze.
Teraz m�czyzna:
- Amfetaminy. Wiesz, co to jest? S�ysza�e� kiedy� to s�owo?
Kr�cisz g�ow�.
Kobieta:
- Doktor Black chcia� pom�c twojej matce, Tackman. Wiem, �e tego nie
rozumiesz, ale ona za�y�a na raz wiele r�nych lekarstw, a to mo�e by�
bardzo niebezpieczne.
Id� sobie, a ty bierzesz do r�ki ksi��k� i przewracasz strony, ale
nie czytasz. Tu� przy tobie siada doktor �mier�.
- O co chodzi, Tackie?
Czu� od niego spalenizn�, na czole ma zakrzep�� stru�k� krwi, ale
u�miecha si� i zapala jeden ze swych papieros�w.
Zamykasz ksi��k�.
- Nie chc� jej czyta� do ko�ca. Zabij� pana.
- A ty tego nie chcesz? To mi�e.
- Zabij� pana, prawda? Zginie pan w p�omieniach, a kapitan Ransom
zostawi Talar i odp�ynie z wyspy.
Doktor �mier� u�miecha si�.
- Ale je�li zaczniesz czyta� od pocz�tku, to wszyscy znowu si�
pojawimy, nawet Golo i cz�owiek-byk.
- Naprawd�?
- Naprawd�. - Wstaje z miejsca i mierzwi ci d�oni� w�osy. - Z tob�
jest dok�adnie tak samo, Tackie. Jeste� jeszcze za m�ody, by to
zrozumie�, ale z tob� jest dok�adnie tak samo.