5770

Szczegóły
Tytuł 5770
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5770 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5770 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5770 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Wi�niewski Dobrzy, �li 1. Szum w uszach by� pierwsz� rzecz�, kt�ra dotar�a do ot�pia�ego umys�u Keitha Galvina. Po chwili szum przemieni� si� w bolesne t�tnienie, pulsuj�ce wewn�trz g�owy w takt wiruj�cych pod powiekami t�czowych kr�g�w. Prawa d�o� Galvina odpi�a rzepy he�mu, a lewa zdj�a go, pozwalaj�c opa�� g�owie na muraw�. Nozdrza zaatakowa�y intensywne zapachy lasu: pni, ga��zi, gleby, porz�dkuj�c chaos my�li i przywracaj�c sprawno�� umys�owi. Powoli, starannie szukaj�c d�o�mi oparcia, Galvin podni�s� si� na kl�czki, ostro�nie kr�c�c bol�c� g�ow�. Mr�wki b�lu rozpe�z�y si� te� po karku. Otworzy� oczy. Pulsowanie w okolicach obu skroni sta�o si� nieprzyjemnie wyra�ne, zupe�nie jakby t�tnice skroniowe t�oczy�y ciecz o konsystencji b�ota. Przejecha� d�oni� po kr�tkich w�osach i natrafi� na �r�d�o najwi�kszego b�lu - praw� stron� czo�a, gdzie pojawi� si� guz, pokryty zakrzep�� krwi�. Mia� wielko�� orzecha paso, ale bola�, jakby by� z dziesi�� razy taki. Galvin unikn�� wstrz�su m�zgu, ale mia� k�opoty z utrzymaniem r�wnowagi. Zaaplikowa� sobie z wisz�cego przy pasie zasobnika �rodek przeciwb�lowy. Pulsowanie w g�owie natychmiast os�ab�o, a i ucho �rodkowe zacz�o wraca� do r�wnowagi. Pierwsz� rzecz�, kt�rej przyjrza� si� dok�adniej by� he�m, �ci�gni�ty przed chwil� z g�owy. Bia��, polinanomidow� konstrukcj� z jakby owadzio zaprojektowanymi wizjerami szpeci�o wgniecenie i siatka p�kni��. Mia� szcz�cie. Ostatnim, co pami�ta�, by�o nag�e uderzenie w pier�, kt�re zmiot�o go zza ster�w prowadzonego gravskutera wprost na drzewo. Przy pr�dko�ci, z jak� lecia� powinno oznacza� �mier�. W tym samym momencie, kiedy to sobie u�wiadomi�, odskoczy�a ostatnia zapadka w przyblokowanej szokiem pami�ci. Przypomnia� sobie, kim jest i co robi w tej le�nej g�uszy rozci�gaj�cej si� we wszystkie strony. Jako sier�ant 6 karnego Legionu Oddzia��w Szturmowych bra� udzia� w pu�apce zastawionej na grup� buntownik�w, kt�rzy mieli zamiar opanowa� i zniszczy� generatory p�l deflekcyjnych, chroni�cych imperialn� Gwiazd� �mierci przed atakiem. To mia�a by� kolejna rutynowa potyczka w trwaj�cej od kilkunastu lat wojnie podjazdowej, kolejna �atwa akcja, po kt�rej og�upiali rebelianci sami bezradnie rzucaliby bro�. Zakl�� gniewnie w my�lach, ostro�nie siadaj�c na le��cym obok pniaku. Z pocz�tku wszystko sz�o �wietnie. Dzi�ki danym wywiadu Galvin i dwa tuziny innych zwiadowc�w z 1 plutonu nie mieli najmniejszych problem�w z wykryciem i namierzeniem przeciwnika. Rebeliant�w by�o niewielu, nie mieli dok�adnego rozpoznania i dzia�ali nerwowo. Zaatakowali zgodnie z przewidywaniami, w momencie kiedy ich flota wysz�a z hiperprzestrzeni i w szyku Pika/Ekran ruszy�a do ataku na Gwiazd� �mierci. Przygwo�d�ono ich bez trudu. Ale kiedy wyprowadzono t� s�ab�, rozbrojon� grupk� z bunkra kontrolnego wszystko zacz�o si� nagle psu�. Skraje polany niespodziewanie zaroi�y si� od owych niewielkich, nied�wiedziowatych stworze� �yj�cych w tutejszych lasach, a kt�re zdaniem Sztabu by�y ca�kowicie niegro�ne. Nim ktokolwiek z oficer�w zd��y� zareagowa�, na ustawionych po bunkrem szturmowc�w run�� grad strza�, oszczep�w i kamieni. Bro� ta nie by�a wprawdzie szczeg�lnie gro�na dla pancerzy szturmowych, ale jej nap�r ilo�ciowy cz�ciowo r�wnowa�y� brak skuteczno�ci. W eterze zapanowa� chaos i zacz�to wydawa� wzajemnie sprzeczne rozkazy. Trzeci pluton, stoj�cy na lewo od wyj�cia z bunkra, rzuci� si� do lasu w �lad za umykaj�cymi stworzeniami. �o�nierze Floty stoj�cy obok natychmiast run�li do bunkra, zasuwaj�c za sob� wrota ochronne, jakby zaatakowa� ich ca�y pu�k przeciwnik�w. Pozostali szturmowcy rozproszyli si� po drugiej stronie polany pozwalaj�c grupie rebeliant�w odzyska� bro� i, co najgorsze, inicjatyw�. Kto�, Galvin nie pami�ta� kto, wezwa� zaczajonych za wzg�rzem zwiadowc�w na gravskuterach i pos�a� ich w g�stwin� po zachodniej stronie lasu, w wyniku czego wi�kszo�� z nich si� rozbi�a. Galvinowi jako jednemu z nielicznych uda�o si� unikn�� zderzenia z drzewem, ale to, �e zwolni�, uczyni�o go �wietnym celem dla przeciwnika. Chwil� p�niej co� str�ci�o go z maszyny wprost na drzewo. Ponownie zakl��. Przysi�g� sobie odnale�� oficera, kt�ry by� odpowiedzialny za skierowanie tylu ludzi wprost w ramiona �mierci. Rozejrza� si� wok�, usi�uj�c ustali�, gdzie jest. Sta� w niewielkim zag��bieniu, poro�ni�tym szczelnie bujnymi paprociami. Paprocie te cz�ciowo zamortyzowa�y jego upadek. �ledz�c ich po�amane �odygi mo�na by�o wywnioskowa�, z jakim impetem si� po nich przetoczy�. Podni�s� wzrok nieco wy�ej, wprost na widoczn� w prze�wicie zielonego stropu tarcz� s�o�ca. By� ranek nast�pnego dnia po owej fatalnej potyczce. Zastanowi� si� nad jej wynikiem. Ile czasu mog�o zabra� batalionowi szturmowc�w wyposa�onemu w krocz�ce, szturmowe AT-ST i os�anianemu przez zwiadowc�w na gravskuterach rozgromienie grupki buntownik�w i uzbrojonych w archaiczn� bro� tubylc�w? Z pewno�ci� niewiele. W takim razie, dlaczego nikt go jeszcze nie odnalaz�? Zdezorientowany si�gn�� do pasa po sygnalizator i pokr�ci� g�ow� ze z�o�ci�. Sygnalizator znikn��, musia� zsun�� si� z zaczepu podczas upadku. Bez sygnalizatora odnalezienie kogo� le��cego bez przytomno�ci w dywanie paproci by�oby cudem, a Galvin sw�j limit cud�w wyczerpa� ju� wcze�niej. Wla� do gard�a par� �yk�w z manierki, reszt� wody sp�ukuj�c twarz. Poczu� si� nieco lepiej. Ustali� w�a�ciwy kierunek marszu, sprawdzaj�c namiernik orbitalny na przegubie. Zrobi� kilka krok�w naprz�d, zataczaj�c si�. Nadal nie czu� si� zbyt pewnie. Polu�ni� zapi�cia munduru przy szyi i g��biej odetchn��. T�tent pod czaszk� nie usta� wprawdzie ca�kowicie, ale os�ab� wystarczaj�co. Ponaglaj�c samego siebie w my�lach wspi�� si� po �agodnym zboczu zag��bienia, ruszaj�c w kierunku bazy. Wybiera� najprostsz� drog�, a gdzie musia� - przedziera� si� przez krzaki. Omija� grube jak domy pnie drzew oraz otwieraj�ce si� niekiedy w ziemi wyrwy. Kiedy wdrapa� si� na do�� stromy pag�rek i spojrza� na znajduj�c� si� za nim polan�, zatrzyma� si� zdumiony. Polana by�a w�a�ciwie p�ytk� kotlin� w kszta�cie nieco nieforemnej elipsy, rozpo�cieraj�c� si� w kierunku zachodnim. Na jej dnie trwa�o rozrzuconych kilkana�cie wrak�w. Cz�� z nich by�a rozpoznawalna jako AT-ST, przechylone pod dziwacznymi k�tami lub le��ce na bokach strzaskanych wie�yczek. Wiele dymi�o jeszcze, podobnie jak osmalone strz�py gravskuter�w powbijanych w niekt�re drzewa, znacz�cych ich pnie ciemnymi plamami. Widok poniszczonych maszyn by� jednak niczym wobec za�cie�aj�cego przestrze� kotliny dywanu cia�, jakby uzupe�nienia po�amanego le�nego poszycia. Galvin ogarn�� zdezorientowanym wzrokiem otoczenie i u�wiadomi� sobie nagle, �e wi�kszo�� zabitych ma na sobie bia�e pancerze szturmowe. Gdzieniegdzie miga�y te� szare mundury oficer�w, le��cych rami� w rami� ze swoimi podkomendnymi. Niewielkie podwy�szenie mniej wi�cej w �rodku kotliny by�o ca�e poorane wybuchami, a sylwetki szturmowc�w le�a�y rozmiecione wok� jak p�atki bia�ego kwiatu. Wygl�da�o to na ostatni posterunek. Bitwa musia�a by� zajad�a, s�dz�c po pniach okolicznych drzew, podziurawionych, popalonych, a niekiedy nawet rozszczepionych trafieniami z plazmowych dzia� i karabin�w. Sko�czy�a si� dawno, pi�� albo i sze�� godzin wcze�niej, bowiem wszystkie p�omienie, jakie musia�y zosta� wzniecone, teraz co najwy�ej si� tli�y. Galvin ostro�nie, tak, aby nie naruszy� ciszy, spowijaj�cej kotlin� niczym ca�un, zsun�� si� na jej dno i ruszy� przez pobojowisko. W mijaniu coraz to nowych cia� i strzaskanych metalowych konstrukcji kry�o si� co� bardzo dostojnego, niczym w odwiedzaniu galerii sztuki, lecz Keithowi nie przyszed� do g�owy taki punkt widzenia. Opanowa�a go nag�a obawa, bardzo nie sprecyzowana, �e sytuacja wygl�da gorzej, ni� przypuszcza�. B��kaj�c si� w g�szczu cia� i wrak�w szuka� odpowiedzi, kt�re mog�yby go upewni� o czym� przeciwnym, jednak wnioski, jakie wyci�gn�� do tej pory, nie napawa�y go optymizmem. Zauwa�y� cztery r�ne totemy kompanijne widoczne na mundurach zabitych szturmowc�w, dok�adnie tyle, ile oddzia��w bra�o udzia� w akcji przechwycenia rebelianckiego rajdu. S�dz�c po rozproszeniu poszczeg�lnych pluton�w jednostki nie zachowa�y podczas walki dyscypliny i szyku, a jedynymi powodami takiego zachowania mog�a by� utrata ��czno�ci z dow�dztwem lub, co bardziej prawdopodobne, panika. Nast�pi�a katastrofa, sytuacja wymkn�a si� spod kontroli i nie znalaz� si� nikt kompetentny, kto zdo�a�by j� opanowa�. Bitwa, kt�ra rozegra�a si� w kotlinie, Galvin a� si� zatrzyma� o�wiecony t� my�l�, wcale nie mia�a na celu odepchni�cia atakuj�cych stworze� i garstki rebeliant�w z powrotem do lasu. Mia�a ocali� ca�� grup� operacyjn� Imperium przed zag�ad�, pozwoli� batalionowi szturmowc�w przedrze� si� do bazy i dotrze� na kosmodrom. Nie powiod�o si� to jednak i oddzia� skona� w starciu. Co� by�o jednak nie w porz�dku. Tej masakry nie mogli dokona� uzbrojeni w kamienn� bro� tubylcy, nawet wspierani przez tuzin rebeliant�w, tak jak uda�o im si� to z trzema plutonami pilnuj�cymi bunkra. Aby tego dokona�, potrzeba by�o powa�niejszych si�, co najmniej pu�ku. Sk�d one si� wzi�y? Co zatem sta�o si� z bunkrem kontrolnym i Gwiazd� �mierci? Galvin zerkn�� w g�r�, usi�uj�c przebi� wzrokiem baldachim li�ci, ale nie m�g� dostrzec stacji bojowej. Jego pewno�� co do faktu, �e Gwiazda �mierci nadal tam jest, zosta�a nagle zachwiana. Zakl�� i ruszy� naprz�d, zerkaj�c na kompas, aby uchwyci� w�a�ciwy kierunek. Otumanienie i pewna beztroska, kt�re towarzyszy�y mu od momentu ockni�cia si�, teraz znikn�y bez �ladu. Pozosta�a tylko niepewno��. Zawsze uwa�a� si� za urodzonego �o�nierza, chocia� nikt z jego najbli�szych nie mia� wi�kszej styczno�ci z wojskiem. Kiedy po roku nauki rzuci� studia medyczne, aby zaci�gn�� si� do jednego z Legion�w imperialnych, rodzina odci�a si� od niego jak od tr�dowatego. Kiedy by� m�odszy, pogardza� ich niemal fetyszystycznym kultem wiedzy, a decyzj� o zaci�gu podj�� pod wp�ywem impulsu. Teraz, po paru latach, zrozumia� ich punkt widzenia, ale i on mia� swoje racje. Robi� to, co lubi�. Owszem, zdarza�y si� zgrzyty i to do�� cz�sto, gdy nadchodzi�y rozkazy pacyfikacji osiedli i kolonii niezbyt uleg�ych wzgl�dem Imperium. A wiadomo, rozkaz to rozkaz. Galvin nie by� jednak sadyst� i nie lubi� sadyst�w. Wiadomo�� o spacyfikowaniu przez 12 Legion Oddzia��w Szturmowych miast na planecie Sylidon wywo�a�a w nim g��boki niesmak. Przede wszystkim dlatego, �e z tego powodu do Rebelii przy��czy�o si� nast�pne pi�� system�w. Imperium wydawa�o si� pope�nia� b��d za b��dem. Dos�u�y� si� stopnia porucznika, ale poniewa� razi�y go wzajemne animozje w dow�dztwie Legionu, przeniesiono go do 6 Karnego Legionu Oddzia��w Szturmowych i zdegradowano. Stanowisko dow�dcy plutonu dla cz�owieka o jego umiej�tno�ciach taktycznych by�o jak policzek. W dodatku 6 Legion by� jednostk� ws�awion� r�nymi brudnymi i brutalnymi akcjami na obszarze ca�ej Galaktyki. Jego autorstwa by�a mi�dzy innymi masakra tatooi�skiego osiedla Anchor Heat oraz atak na dyplomatyczn� korwet� senack� na orbicie tej planety. Kiedy fakty te dodano do wcze�niejszych zbrodni pope�nionych przez t� jednostk� - 6 Legion sta� si� najbardziej znienawidzonym spo�r�d wszystkich, jakie Imperium posiada�o. Teraz, na poro�ni�tych paprociami polanach tej planety, nadszed� czas zap�aty. Rozmy�lania przerwa� Galvinowi nag�y szelest gdzie� z boku. M�g� go spowodowa� jaki� przedstawiciel licznej tutaj fauny, ale Keith wola� nie ryzykowa�. Uskoczy� za najbli�sze drzewo wydobywaj�c z kabury przy kolanie ma�y miotacz laserowy, by chwil� potem wyjrze� ostro�nie z broni� gotow� do strza�u. Jego uwag� przyci�gn�� stercz�cy opodal wrak krocz�cego AT-ST. Maszyna mia�a ca�kowicie skruszone lewoburtowe systemy hydrauliczne i p�kni�ty wspornik. By� to rezultat zderzenia z pniem �ci�tego drzewa zepchni�tym z prawej strony kotliny. Opr�cz tego salwy z ci�szej broni wybi�y w pancerzu kilka otwor�w, kt�rych poszarpane, popalone brzegi przypomina�y otwarte do krzyku usta. Szczeliny obserwacyjne w g�rnej cz�ci kad�uba by�y martwe, ale Galvin by� prze�wiadczony, �e to w�a�nie stamt�d dosz�y go szelesty. Postanowi� zaczeka� chwil�. Nie czeka� d�ugo. Z w�azu umieszczonego na g�rze kad�uba wraku nagle wychyli�a si� jaka� sylwetka i zr�cznie ze�lizgn�a si� po boku maszyny. Keith bez trudu rozpozna� mundur tamtego, g��boka czer� charakteryzowa�a operator�w-pilot�w Korpusu Zmechanizowanego. Postaci brakowa�o tylko zdobi�cego g�ow� roz�o�ystego he�mu. Opuszczaj�c miotacz wyszed� zza drzewa. - Hej - zawo�a� w kierunku �o�nierza. - Co tu si� ...? W po�owie wypowiedzi g�os uwi�z� mu w gardle. Tamten bowiem niespodziewanie rzuci� na ziemi� trzymany pod pach� pakunek, doby� broni i dwukrotnie nacisn�� spust rzucaj�c si� desperackim szczupakiem za os�on�. Galvin wykona� rozpaczliwy unik i obie czerwone, opalizuj�ce ig�y przemkn�y obok niego osmalaj�c pobliskie drzewo. Kln�c na czym �wiat stoi, wczo�ga� si� za stert� spr�chnia�ych ga��zi. - Zwariowa�e�? - rykn��. - Omal mnie nie zabi�e�! Operator-pilot musia� tak�e prze�y� chwil� konsternacji, bo odezwa� si� dopiero po chwili. - Kim jeste�? - Sier�ant Keith Galvin, 2 kompania 6 Legionu - odpar� nieco spokojniej Keith wodz�c luf� miotacza po okolicach schronienia przeciwnika. - A ty� co za jeden? Zn�w nast�pi� moment ciszy. - Varini. Hesser Varini, kapral, 1 sekcja wsparcia. Podejd� tu, to pogadamy. - A dlaczego sam nie podejdziesz? - Bo ci nie ufam. - To mi�o z twojej strony. Od strony Variniego nic nie nadbieg�o w odpowiedzi. Zapad�a cisza, wr�ca impas w rozmowie. Galvin postanowi� jednak za wszelk� cen� czego� si� dowiedzie�. - Hej, jeste� tam jeszcze? - Tak - mrukn�� Varini czujnie. - Kr�ci�e� si� troch� po tym pobojowisku, wi�c mo�e mi powiesz co si� tutaj sta�o? - zapyta� Keith rozgl�daj�c si�. - Najpierw ty mi co� powiedz - energicznie nakaza� Varini nie wychylaj�c si� nawet o cal zza os�ony. - Podaj has�o specjalne z akcji na Andal Andara. Galvin zastanowi� si� chwil�. - Andal Andara? Szko�a oficerska Floty? Oddzia�y Szturmowe nie mia�y nic wsp�lnego z t� pacyfikacj�. Flota zrobi�a to na w�asn� r�k� - odpowiedzia� spokojnie - Czy o to ci chodzi�o? Po drugiej stronie znad po�amanych paproci ostro�nie wychyn�a posta� przyciskaj�ca do ramienia miotacz i, zataczaj�c �uki jego luf�, post�pi�a kilka krok�w naprz�d. Galvin uczyni� podobnie, ale wstaj�c zdecydowa� si� schowa� miotacz do kabury. To czyni�o go wprawdzie bezbronnym, ale pomog�o prze�ama� nieufno�� tamtego. - Jeszcze chwila, a odstrzeli�bym ci �eb - mrukn�� Varini opuszczaj�c bro�. - Ale powiedzmy, �e na razie ci wierz�. Zrobi� kilka krok�w wstecz i podni�s� upuszczon� wcze�niej paczk�. Galvin zasalutowa� mu pobie�nie, mimo, �e Varini w zasadzie powinien zrobi� to pierwszy i spr�bowa� nada� swojemu g�osowi besztaj�cy ton. - Co pan do cholery wyprawia, kapralu? - powiedzia� dobitnie. - M�g� mnie pan zabi�. Od kiedy to przesta�a obowi�zywa� na polu walki procedura rozpoznania ? Varini spojrza� na niego z mieszanin� zaskoczenia i z�o�ci. - Do diab�a, sier�ancie - wycedzi� - to lepsze ni� da� si� ustrzeli� lub z�apa� patrolom rebeliant�w. - Co takiego? - wykrztusi� Galvin natychmiast pojmuj�c sens wypowiedzianych przez operatora s��w. - Opowiadaj cz�owieku, opowiadaj! - O czym? - Varini podejrzliwie zmru�y� oczy. - O tym, co si� sta�o! - doda� Keith zataczaj�c r�k� �uk w kierunku zamar�ych wok� nich wrak�w i cia�. - Dosta�em czym� w �eb na samym pocz�tku i nie mam poj�cia, w jakim �wiecie si� obudzi�em. - Nie ma co opowiada� - mrukn�� Varini z trudn� do zdefiniowania min�. - To koniec. Wszystko szlag trafi�. - Wszystko? W jaki spos�b? - Chcesz szczeg��w? Prosz� bardzo. Pami�tasz jak zwia�a ochrona bunkra? - Nie. M�wi�em, �e ... - Dobra, s�ysza�em. Jak tylko zaatakowa�y te podobno niegro�ne mi�ki, zapanowa� chaos - totalny chaos. Plutony przy bunkrze rozbieg�y si� w choler� po lesie, a jedyny, kt�ry zosta� na miejscu, zaskoczony rozproszy� si� i rebelianci umkn�li. Okopali si� przy wej�ciu do bunkra i odpierali wszystkie ataki, jakie uda�o si� zorganizowa�. Jaki� debil odwo�a� wszystkie AT-ST do po�cigu, ale poniewa� ruszy�y w jednym kierunku - przeszkadza�y sobie wzajemnie, zderza�y si�, grz�z�y w prymitywnych pu�apkach. Naszych w lesie wkr�tce wyr�ni�to. Mo�e siedzia�o tam wi�cej rebeliant�w? Potem w jaki� spos�b jeden AT-ST przeszed� w r�ce wroga i dobi� resztki naszych szturmuj�cych pozycje rebeliant�w pod bunkrem kontrolnym. Wtedy rebelianci wdarli si� do bunkra i wysadzili emiter pola. Wtedy flota Rebelii rozprawi�a si� z Gwiazd� �mierci, gdzie� oko�o dwudziestej czasu uniwersalnego. Ale to nie by� koniec. W�wczas nadlecia�y transportowce pe�ne wojska. Rebelianci odbili l�dowisko i budynki koszar, a potem zepchn�li do tej kotliny resztk� garnizonu i zmia�d�yli. Wystarczy? Keith wpatrzy� si� z zastanowieniem w Variniego. W ci�gu dnia zaledwie dumne Imperium otrzyma�o najci�szy chyba cios w ca�ej swojej historii. A przecie� na Gwie�dzie �mierci by� podobno sam... - Czy Imperator si� uratowa�? - zapyta� Galvin spogl�daj�c mimowolnie w g�r�, w miejsce, gdzie kiedy� unosi�a si� stacja bojowa. - Nie mam poj�cia - Varini zaduma� si� nieco. - Meldunki nic o tym nie wspomina�y, przynajmniej do chwili, kiedy mog�em je jeszcze odbiera�. Kiedy zobaczy�em l�duj�ce transportowce rebeliant�w, rzuci�em w krzaki sw�j komunikacyjny z�om i zwia�em w las. Wola�em nie ryzykowa� �mierci lub niewoli. Nie wiadomo, co gorsze... Keith milcza�. Wci�� trawi� wiadomo�� o zniszczeniu Gwiazdy i prawdopodobnej �mierci Imperatora. Nie, �eby czu� jaki� sentyment do Imperium, owego megatotalitarnego tworu wielkiego samow�adcy - senatora Palpatine. Wiedzia� jednak, �e upadek starego porz�dku spowoduje wiele zmian. Niekoniecznie na korzy��. Jako �o�nierz by�ych Oddzia��w Szturmowych nie mia� czego szuka� w armii rebelianckiej. A nawet gdyby mia� - nie by� pewien, czy skorzysta�by z szansy. To oznacza�o weryfikacj�, zdrad� przysi�g, skaz� na honorze, a by� mo�e po�cigi za dawnymi przyjaci�mi, s�dy w imi� nowo pojmowanej sprawiedliwo�ci i w odwecie. Czu� wstr�t do tego rodzaju podchod�w. Kocha� walk�, bo w niej wszystko by�o proste, czarno-bia�e. Zabijasz lub giniesz. Nie wymagano podejmowania skomplikowanych decyzji, zw�aszcza moralnych. W takim punkcie widzenia by�o co� szczeniackiego, wiedzia� to, ale nie potrafi� i nie chcia� go zmieni�. Wcze�niej cz�sto bywa� �wiadkiem perfidii os�b uznawanych za dojrza�e i powa�ne, w por�wnaniu z kt�r� walka na bagnety, no�e czy chocia�by ordynarna strzelanina by�a kwintesencj� szczero�ci. �mier� w walce wydawa�a mu si� o niebo czystsza od powolnego konania w otoczeniu os�b perfekcyjnie udaj�cych wsp�czucie. - A co z tob�? - zapyta� nagle Variniego. - Co zamierzasz zrobi�? Operator-pilot spojrza� na niego przenikliwie i odpowiedzia� spokojnym g�osem: - Mam zamiar przeczeka�. Miesi�c, mo�e dwa. Tak d�ugo, dop�ki rebelianci b�d� utrzymywali tu stan wysokiego pogotowia. Potem spr�buj� przekra�� si� na jaki� statek i zwia� dok�dkolwiek. Mo�e mi pomo�esz? We dw�ch b�dzie nam �atwiej. I zd��ymy zebra� wi�cej racji �ywno�ciowych. Tu niedaleko mam niez�� kryj�wk�, wystarczy dla nas obu. - Uwa�asz, �e to dobry pomys�? - Keith spojrza� na niego z namys�em. - Dlaczego nie? - wzruszy� ramionami Varini. - Rebelianci przetrz�saj� las jak w�ciekli. Jednocze�nie przez radio i wzmacniacze nadaj� gwarancje bezpiecze�stwa, a mimo to co jaki� czas wybucha strzelanina. Patrole to pewnie sami nowi rekruci, takich zawsze rzucaj� do piechoty planetarnej. Maj� bardzo nerwowe palce na spustach. Galvin potakn��, spogl�daj�c na najbli�szy wrak, poczu� nagle wewn�trzn� pustk�, jakby sytuacja, w kt�rej si� znalaz�, nie mia�a wyj�cia. A mo�e nie mia�a ? - Jeste� ze mn�? - ponowi� propozycj� Varini. Keith obr�ci� si� w jego kierunku. - Jasne - rzuci� nieco bez przekonania. - Jeste�my obaj w takim po�o�eniu, �e musimy sobie pomaga�. Byleby�my zdo�ali wydosta� si� z tej planety. I to jak najszybciej. - Racja - przytakn�� energicznie operator-pilot i rozejrza� si� wok�. - Musimy zgromadzi� jak najwi�cej �arcia w jak najkr�tszym czasie. Nie wiadomo, ile czasu b�dziemy czeka�. Proponuj�, �eby�my si� rozdzielili. Spr�buj tam i tam - wskaza� na p�nocny kraniec kotliny - spotkamy si� za kwadrans przy tym du�ym, czarnym drzewie. Nie trac�c czasu ruszy� naprz�d, chowaj�c bro� do kabury. W tym momencie wydarzenia potoczy�y si� lawinowo. Najpierw do ich uszu dotar� ostry szum, wyprzedzaj�c nieco dwa gravskutery, kt�re przemkn�y przez przeciwleg�y kraniec kotliny. Chwil� p�niej pojawi�y si� jeszcze dwa, eskortuj�c du�y transporter wojskowy i szerokimi �ukami penetruj�c teren. Varini i Galvin w u�amku sekundy padli na ziemi� i wczo�gali si� za os�on� paproci i powalonych pni. Keith pokaza� odleg�emu od niego o kilka metr�w Variniemu, �eby odczo�ga� si� wstecz, do p�ytkiego, zaro�ni�tego krzakami wykrotu. Z niepokojem zauwa�y� u tamtego oznaki paniki. Operator-pilot by� przera�ony i wydawa� si� nie reagowa� na energiczne gesty Keitha. Galvin skl�� go w my�lach i zacz�� samemu ostro�nie si� cofa� nie spuszczaj�c wzroku z kr���cych opodal gravskuter�w. Kiedy mia� ju� tylko jakie� dwa, trzy metry do upragnionej kryj�wki wydarzy�a si� katastrofa. Jeden ze skuter�w skr�ci� ostro w ich kierunku, zdecydowany jeszcze raz przeczesa� pobojowisko i przelatuj�c w pobli�u kryj�wki Variniego zwolni� nieco, co dla Galvina by�o zupe�nie przypadkowe. Wiedzia�, �e trudno by�oby ich zidentyfikowa� wobec mrowia cia� w takich samych mundurach le��cych wsz�dzie wok�. Wystarczy�o pozosta� w bezruchu. Ale nie okaza�o si� to dostatecznie jasne dla Variniego. W pewnej chwili nie zdo�a� utrzyma� nerw�w na wodzy i zerwa� si� na nogi otwieraj�c ogie� do nadlatuj�cego rebelianta. Tamten dokona� p�ynnego skr�tu swoj� maszyn�, ale najwyra�niej z powodu zaskoczenia nie zdo�a� go dok�adnie wymierzy� i wer�n�� si� wprost w kad�ub zamar�ego, zniszczonego AT-ST. Eksplozja i s�up ognia natychmiast zwr�ci� uwag� pozosta�ych rebeliant�w. Kiedy Varini obr�ci� si� ruszaj�c biegiem w kierunku zwartej �ciany krzew�w i poszycia na p�nocnej stronie kotliny, z prawej wyprysn�y jeszcze trzy gravskutery szukaj�c cel�w. Mogli strzeli� mu w plecy nawet nie trudz�c si� zbytnim celowaniem, pomy�la� Galvin. Nie zastanawiaj�c si� d�u�ej wydoby� sw�j miotacz i wygarn�� w kierunku nadlatuj�cych. Zaskoczeni ostrza�em z boku przemkn�li tylko nad uciekaj�cym operatorem-pilotem i znikn�li w lesie. Keith nie czeka� na ich powr�t, rzuci� si� w stron� najbli�szych krzak�w na skraju kotliny. Biegn�c kl�� Variniego, rebeliant�w i swoj� w�asn� g�upot�, kt�ra kaza�a mu strzela�. Nim zdo�a� dotrze� do zbawczej os�ony, dostrzeg�, jak z niewielkiego przesmyku mi�dzy drzewami wy�ania si� tyraliera postaci w mundurach koloru khaki, unosz�c do ramion karabiny laserowe. - Varini, na ziemi�! - krzykn�� ostrzegawczo i wyl�dowa� szczupakiem na ziemi, oddaj�c kilka strza��w na �lepo w kierunku przeciwnika. Kiedy si� obejrza�, spostrzeg� daremno�� swoich wysi�k�w. Nadal biegn�cy mimo ostrze�enia, zapewne totalnie przera�ony operator-pilot nagle za�ama� si� po trafieniu w plecy, przetoczy� kilka st�p po darni i znieruchomia�. Bezsensowno�� tego zab�jstwa rozczarowa�a Keitha. Tak nie post�powali zawodowcy, tak post�powa� og�upia�y t�um opanowany bez reszty ch�ci� zemsty. Szturmowcy rzadko czynili rzeczy zb�dne, jak na przyk�ad dorzynanie niedobitk�w po zako�czeniu walki. Gdy dysponowali przewag� liczebn� i techniczn�, zwykle poprzestawali na og�uszaniu wroga fal� szokow� i odstawianiu go do najbli�szej plac�wki wywiadu. Galvin zdawa� sobie spraw�, �e przes�uchania tam prowadzone bywa�y cz�stokro� gorsze od �mierci, ale fakt pozostawa� faktem. Rebelianci jednak woleli, aby jeszcze jedno cia�o by�ego �o�nierza by�ego Imperium do��czy�o do dziesi�tk�w innych, za�cielaj�cych pobojowisko. W pag�rek obok jego g�owy ugodzi�a czerwona smuga wzbijaj�c chmur� py�u, chwil� potem dwie identyczne trafi�y w drzewo tu� za nim. Keith wytkn�� pistolet zza os�ony wysy�aj�c kilka strza��w w kierunku domniemanych stanowisk rebeliant�w i zr�cznie odczo�ga� si� wstecz lawiruj�c po drodze mi�dzy k�pami ciernistych krzew�w. Pod os�on� grubego jak dom pnia powsta� i rzuci� si� w kierunku pobliskiego skraju kotliny l�duj�c przewrotem w ca�kowicie os�oni�tym zag��bieniu. Nie trac�c czasu zanurkowa� naprz�d w �cian� zielonych li�ci maj�c nadziej� ca�kowicie zgubi� prze�ladowc�w. Po kilku sekundach zmagania z gi�tkimi ga��zkami przedar� si� na niewielk� polank� wpadaj�c wprost w ramiona biegn�cych w przeciwn� stron� dw�ch rebeliant�w. Tamci musieli w�a�nie zeskoczy� z zaparkowanego obok gravskutera i �ci�gali z plec�w karabiny laserowe odblokowuj�c bezpieczniki. Galvin zwar� si� z pierwszym, chwytaj�c jego bro� za luf� i wyprowadzaj�c cios kolanem w podbrzusze. Przeciwnik sapn��, rozlu�niaj�c mimowolnie mi�nie, co pozwoli�o Keithowi na zaskakuj�cy p�obr�t zako�czony silnym skr�tem r�k. Rebeliant przewin�� si� Galvinowi przez biodro, pozostawiaj�c mu karabin w d�oniach i padaj�c niezgrabnie na plecy. Nie gubi�c rytmu, Keith zatoczy� broni� kr�tki �uk i ugodzi� drugiego rebelianta kolb� w mostek, poprawiaj�c ciosem lufy w szyj�. Kiedy tamten bezw�adnie osuwa� si� na ziemi�, Keith odblokowa� ju� karabin i, obracaj�c si�, unosi� go do ramienia z zamiarem przybicia poprzedniego wroga seri� do poszycia. Mimo jednak, �e ca�a akcja zaj�a mu mo�e z sekund�, by� zbyt wolny. Pierwszy z przeciwnik�w zdo�a� ju� si� odwr�ci� le��c i wydoby� paralizator. W chwili, gdy Keith wycelowa� w niego, tamten nacisn�� spust. Galvin poczu�, jakby niewidzialna �ciana p�dz�ca z du�� pr�dko�ci� wyr�n�a go w czo�o. Gwa�townie wygi�� si� wstecz i pad� na plecy z takim impetem, �e z ust wyrwa� mu si� mimowolny j�k, a przed oczami zata�czy�y r�nokolorowe kr�gi. Przez d�u�sz� chwil� nie m�g� zrozumie�, co si� z nim dzieje. Kiedy wr�ci�o czucie w ramionach, zatoczy� nimi szerokie �uki usi�uj�c odnale�� wypuszczony przy upadku karabin, nie powiod�o mu si� jednak. Przewr�ci� si� na bok i spr�bowa� podnie�� na nogi, przypominaj�c sobie jednocze�nie o kaburze przy kolanie. Si�gn�� tam na �lepo zaciskaj�c d�o� na pistolecie. W tej samej sekundzie odebra� jakie� pod�wiadome ostrze�enie od swoich zmys��w. Poderwa� si� do skoku, ale za p�no. Kto� wymierzy� mu z lewej silnego kopniaka w �ebra ponownie zwalaj�c na ziemi�. Pistolet wy�lizn�� si� ze zdr�twia�ej d�oni. Galvin wyci�gn�� r�k� w kierunku, w kt�rym bro� mog�a upa��, ale grad nast�pnych cios�w przekona� go do rezygnacji z zamiaru jej odzyskania. Spr�bowa� chwyci� napastnika za nog� otrzymuj�c w zamian energiczne kopni�cie w szyj�, kt�re wygi�o go w �uk z b�lu. Otworzy� za�zawione oczy spogl�daj�c w g�r�, na stoj�cego nad nim rebelianta i koniec lufy karabinu tu� przy swojej twarzy. - Nawet nie drgnij, �cierwo - wycedzi� tamten lodowato. - Albo jeste� trupem. 2. �o�nierz by� m�ody, m�g� mie� najwy�ej dwadzie�cia par� lat, ale jego twarz, zwie�czona he�mem w maskuj�cych kolorach, wydawa�a si� jaka� postarza�a. Postarza�a wojn�, postarza�a do�wiadczeniem, postarza�a widokiem rzeczy, kt�re �miertelnie przerazi�yby zwyk�ego cz�owieka. Zrobi� krok w ty�, nakazuj�c gestem Galvinowi wsta�. Porusza� si� zgarbiony, jedn� r�k� masuj�c sobie podbrzusze, podczas kiedy druga sztywno trzyma�a karabin wymierzony wprost w g�ow� przeciwnika. Keith wolno podni�s� si� na nogi, rozcieraj�c sobie szyj�. Czu�, jak z nosa s�czy si� krew. Rebeliant zerkn�� na koleg�, kt�ry zd��y� ju� usi��� i usi�owa� otrz�sn�� si� z szoku. - Jens - zawo�a� do niego - co z tob�? Odpowied� nadesz�a po d�u�szej chwili. - W porz�dku. Masz go? - Spoko, zawiadom baz� i wezwij z powrotem transporter. Mam dla nich kolejnego pasa�era. Zrobi� krok w prawo i podni�s� pistolet Galvina, podczas kiedy Jens ruszy� do gravskutera zmaga� si� z radiem. Keith obr�ci� si� bokiem do nich, przymykaj�c oczy. Mia� do��. W gruncie rzeczy nawet cieszy� si�, �e to wszystko nareszcie si� sko�czy. Otar� wierzchem d�oni krew ciekn�c� z nosa u�wiadamiaj�c sobie jednocze�nie, �e rebeliant z karabinem gapi si� na niego. W�a�ciwie nie tyle na niego, co na jego rami�. Na tkwi�cy tam holograficzny totem z wyra�nie widocznymi symbolami S�pa i W�a. Tamten przez chwil� wygl�da� na zdumionego. Tylko otwiera� i zamyka� usta usi�uj�c co� powiedzie�. Jego oczy rozszerzy�y si�, koncentruj�c na totemie. - 6 Legion. Jeste� z 6 Legionu - wykrztusi� w ko�cu przestaj�c si� garbi�. Chwyci� mocniej karabin i podchodz�c zdecydowanym krokiem do Galvina uderzeniem w g�ow� �ci�� go z n�g. - To za Liqur Tanay, skurwielu! Pami�tasz Liqur Tanay!? - wrzasn�� uderzaj�c ponownie. I jeszcze raz. I zn�w. Przez g�ow� Galvina przemkn�y sceny z krwawej, brutalnej masakry kolonii handlowej na Liqur Tanay, gdzie na rozkaz Imperatora trzy kompanie Oddzia��w Szturmowych spacyfikowa�y du�e miasto, zabijaj�c niemal wszystkich jego mieszka�c�w. Zrobiono to w odwecie za przemycenie do rebelianckich system�w kilku transport�w broni, czego dopu�ci�o si� konsorcjum z tej planety. Keith nie mia� poj�cia, ile razy rebeliant uderzy� go kolb�, pi��, mo�e dziesi�� - straci� rachub� po pierwszych trzech. Skuli� si� po prostu, chowaj�c g�ow� pod ochraniacze na r�kach. Co chwil� czu� t�pni�cia b�lu, po kt�rych ca�e cia�o przebiega�y dreszcze. Kiedy ciosy usta�y, Galvin przez chwil� nie reagowa�. Dopiero gdy do jego uszu dosz�y odg�osy szamotaniny, odwa�y� si� opu�ci� blok. Kilka krok�w od niego trwa�a szarpanina, obaj rebelianci byli pogr��eni w b�jce. Najwyra�niej Jens stan�� w obronie maltretowanego Galvina. Keith nie traci� czasu na przecenianie tego faktu. Pod�wign�� si� na kolana i trzymaj�c d�o� przy rozci�tej skroni wystartowa�, a w�a�ciwie spr�bowa� wystartowa�, do biegu. - Pu�� mnie, Jens! - dobieg� go krzyk. - Ten dra� ucieka! - Nie ucieknie daleko, ma do�� - odpowiedzia� drugi rebeliant. - Ale masz przesta� zn�ca� si� nad nim. Chcesz, �ebym zg�osi� raport? Andy, to by�by tw�j czwarty taki numer. P�jdziesz pod mur! Galvin przesta� si� zatacza�, ruszy� w kierunku najbli�szych drzew. Nie dostrzeg�, jak za jego plecami Andy silnym ciosem powali� swojego towarzysza na ziemi� i dobywaj�c z futera�u d�ugi, w�ski bagnet rzuci� si� w pogo�. Dopad� uciekiniera po paru skokach i obaj upadli na muraw�. Keith na �lepo zdo�a� jako� wychwyci� zadane przez rebelianta uderzenie unieruchamiaj�c po�yskuj�ce ostrze kilka zaledwie centymetr�w od swojej twarzy. Przeciwnik jednak zacz�� napiera� przeginaj�c jego blok, tak, �e po chwili klinga skaleczy�a Keitha w gard�o. - Id� do piek�a, psie - wycedzi� rebeliant z nienawi�ci�, a Galvin z rezygnacj� skoncentrowa� wzrok na ostrzu. - Gerter! - krzyk nadbieg� od strony skraju kotliny, kt�ry nagle zaludni� si� grup� �o�nierzy w mundurach khaki. - Rzu� ten n�, skurwysynu! Ryzykuj�c rozci�cie aorty Galvin zerkn�� w lewo. Na czele grupy rebeliant�w pojawi� si� wysoki, rudobrody m�czyzna ze szlifami sier�anta na ramionach. Marsowym wzrokiem mierzy� kl�cz�cego na piersi Keitha �o�nierza. - Rzu� ten n� i wsta�, gnido - doda� sier�ant i Galvin zrozumia�, �e to on krzykn�� poprzednio. - Tym razem z�apa�em ci� na gor�cym uczynku, nie wywiniesz si� od trybuna�u. Podnie� dup�, jak m�wi do ciebie starszy stopniem! Gerter powoli wsta�. W jego oczach wrza� t�umiony gniew. - W porz�dku, sier�ancie Baness - powiedzia� kto� mi�kko zza jego plec�w. - Ju� wystarczy. Niech si� pan opanuje. Galvin otar� przedramieniem skro�, znacz�c ochraniacz smug� jasnej krwi i spojrza� w tamtym kierunku. Nienagannie skrojony, czysty mundur koloru khaki ze starannie odprasowanymi kantami wydawa� si� czym� niemal niestosownym w tej g�uszy, ale le�a� na niej doskonale. Nale�a�a zreszt� do tej nielicznej grupy kobiet, kt�ra potrafi�aby nosi� z wdzi�kiem nawet porwan� szmat� zszyt� konopnym sznurkiem. By�a ni�sza od barczystego sier�anta i porusza�a si� z niezaprzeczaln� gracj�. Kiedy podesz�a bli�ej, ona i Keith skrzy�owali spojrzenia. Mia�a ciemne, kr�tko �ci�te nad czo�em, a na karku spi�te w du�y pukiel w�osy, kt�re okala�y twarz o wielkich, piwnych oczach, drobnym nosku i w�skich, wyra�nie zarysowanych ustach, wydaj�cych samorzutnie sk�ada� si� do u�miechu. Jej rami� zdobi�a kolorowa, oficerska baretka porucznika, k��c�c si� z przypuszczalnym wiekiem jej w�a�cicielki. Dziewczyna odwr�ci�a wzrok na stoj�cego obok �o�nierza, tego, kt�ry wcze�niej pr�bowa� zabi� Keitha. - Kapralu Gerter - wycedzi�a - Zosta� pan ostrze�ony na odprawie przed praktykami tego rodzaju. Nie widz� innego wyj�cia jak oskar�y� pana o pr�b� zab�jstwa z premedytacj�. Po powrocie do bazy zg�osi si� pan do dow�dcy swojej kompanii. To wszystko. Mo�e pan ... - Akurat! - krzykn�� Gerter ostro i zrobi� krok wstecz opuszczaj�c r�ce. Galvin dostrzeg�, jak sier�ant �cisn�� mocniej kolb� swojego karabinu. - Wy potraficie tylko dyskutowa� i dyskutowa�, w k�ko o tym samym! Gdzie byli�cie dwa lata temu, kiedy on i jego kumple zabili moj� rodzin� na Liqur Tanay? Kto ma dochodzi� sprawiedliwo�ci?! - Je�eli bra� udzia� w masakrze, zostanie wszcz�te �ledztwo - dziewczyna zachowa�a zimn� krew. - Odpowie za to, b�d� pewien. - Ja to za�atwi� tu i teraz - wskaza� na le��cego Keitha. - Nie - stwierdzi�a jakby ze zm�czeniem porucznik. W tej samej sekundzie na Gertera rzuci�o si� z ty�u dw�ch innych koleg�w i obezw�adni�o. - Zabierzcie mu bro� i skujcie - nakaza�a dziewczyna, a Galvin nareszcie zidentyfikowa� jej akcent. Co kto� taki jak ty robi na wojnie?, mrukn�� do siebie u�miechaj�c si� kwa�no w my�lach. Spotka� go zaszczyt bycia schwytanym przez prawdziw� galaktyczn� arystokratk�. Cz�onkini� jednego z wysokich rod�w, nast�pczyni� d�ugiej linii przodk�w, kt�rej krew by�a zapewne r�wnie b��kitna co przyprawa z Kessel. W pocz�tkowej fazie wojny domowej, kiedy Zwi�zek Rebeliant�w by� s�ab� i praktycznie pozbawion� szerszego wsparcia organizacj�, szlachetnie urodzonych wst�puj�cych w jego szeregi uznawano za parias�w, a oni sami kierowali si� raczej ��dz� przygody ni� pragnieniem walki o wolno��. Imperator zdo�a� ug�aska� wysokie rody nadaj�c im traktatem z Inseh immunitety rodowe i swobody polityczne. Dopiero kiedy wybudowano Gwiazd� �mierci okaza�o si�, co te obietnice s� warte, niczym sta�o si� uznanie opinii publicznej wobec militarnej pot�gi Imperium. To zmusi�o senior�w rod�w do dzia�ania. Zwyci�stwo w bitwie o Yavin i zniszczenie pierwszej Gwiazdy �mierci podnios�o presti� Rebelii, spowodowa�o te� wzrost zaufania do niej. Tu i �wdzie zacz�to nawo�ywa� do wst�powania w szeregi powstania, obdarowywano organizacj� sprz�tem wojskowym i du�ymi sumami kredyt�w. Nagle okaza�o si�, �e wysokie rody te� maj� w Rebelii sw�j w�asny interes. Z uwagi na t� wydatn� pomoc szlachetnie urodzeni ochotnicy otrzymywali zwykle honorowe stopnie oficerskie i w miar� mo�liwo�ci bezpieczne dla nich stanowiska ty�owe. Na przyk�ad oficera �ledczego, tak jak dziewczyna stoj�ca obok Keitha. Spojrza�a na niego ponownie. Musn�a oczami totem na jego ramieniu, ale nie da�a po sobie pozna�, �e wie co on oznacza. - Podnie�cie go i opatrzcie - powiedzia�a spokojnie. - Potem niech do��czy do pozosta�ych. - Dzi�kuj� - odpar� Keith wolno si� podnosz�c. - Jestem pani d�u�nikiem. Ci�a go w twarz wzrokiem niby kling� lodowego miecza. - Mo�e pan sobie zatrzyma� t� wdzi�czno�� - wycedzi�a ch�odno. - Nie potrzebuj� jej i nie s�dz�, abym kiedykolwiek potrzebowa�a. - Jasne - skwitowa� spokojnie. - Zawsze mo�na tak powiedzie�. - A czego pan oczekiwa�? - doda�a ze zm�czeniem - �e oddam honory? Wznios� okrzyk tryumfu? Pozwol� nosi� w niewoli szabl� u boku? Nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� tylko w jej oczy. Rebelianci wok� znieruchomieli przys�uchuj�c si� tej wymianie zda�. - To jest wojna, cz�owieku - mrukn�a gorzko - Ciesz si�, �e �yjesz. - Prze�ycie to nie wszystko - stwierdzi� cierpko - Czasem mo�e by� kar� za grzechy, kt�rych si� nie pope�ni�o. U�miechn�a si� okrutnie. - Sp�jrz na swoje rami�, �o�nierzu - powiedzia�a lodowato. - Na sw�j totem. Jak mo�esz m�wi� o grzechach, kt�rych si� nie pope�ni�o? Czy znasz w og�le znaczenie s�owa grzech? Galvin wyprostowa� si� nagle, jakby z dum�. - Nigdy nie strzeli�em nikomu w plecy. Jeden z rebeliant�w nie wytrzyma�. - Opr�cz setki niewinnych ludzi na Liqur Tanay, Daen'khaan i w Podw�jnym Systemie Irtrian nikomu! - krzykn�� nieopanowanie. - Ty psie, jak mo�esz �ga� tak w �ywe oczy? Wzrok Galvina spocz�� na nim. - By�e� tam i widzia�e� - zauwa�y� Keith spokojnie. - Pewnie wiesz najlepiej. - Jeste� z 6 Legionu, facet - odpar� tamten t�umi�c furi�. - Lepiej si� zamknij, bo. - Spok�j ! - krzykn�a dziewczyna czuj�c, �e sytuacja zaczyna wymyka� si� spod kontroli. - Nie b�dziemy bawi� si� w dyskusje. W og�le ca�a ta rozmowa jest zb�dna. Wyno�my si� st�d. Dalej! Sanitariusz spryska� ran� na czole Galvina opatrunkiem w sprayu i dw�ch �o�nierzy chwyci�o go pod r�ce. - P�jd� sam - zaprotestowa�, ale i tak zawlekli go pod sam transporter. To by�a du�a, stara maszyna ze �ladami brutalnego usuwania cesarskich gode�. Wewn�trz by�o duszno, w k�cie siedzia�o trzech innych �o�nierzy Imperium. Rebelianci wepchn�li Galvina do �rodka i sami tak�e wsiedli, zajmuj�c pozycje tu� przy rufowych drzwiach. Przez umieszczone w burtach pojazdu okna mo�na by�o zobaczy�, co dzieje si� na zewn�trz. Keith usi�owa� odnale�� miejsce, gdzie le�a� Varini, ale transporter niemal natychmiast po zamkni�ciu drzwi uni�s� si� i ruszy� naprz�d. 3. Wn�trze maszyny wype�nia� szum powietrza omywaj�cego kad�ub, niekiedy s�yszalny by� te� wysoki pisk generator�w. Obok burt co chwil� miga�y rozmyte, szare p�achty pni mijanych drzew, a niekiedy przez li�ciast� kopu�� lasy przenika�y promienie s�o�ca, zmuszaj�c Galvina do zmru�enia oczu. Natychmiast zauwa�y�, kiedy min�li lini� sensor�w wartowniczych i wlecieli w pobli�e bazy. Droga po�udniowa wiod�a korytem niewielkiego potoku o g�adkich, pozbawionych drzew brzegach, wprost ku koszarom i kosmoportowi. Widok, jaki otworzy�a ona oczom Keitha by� niemal dok�adnie taki, jak jego najgorsze przewidywania. Teren wok� koszar�w zamieni� si� w pobojowisko. Trzy z czterech hangar�w by�y wysadzone i p�on�y jasnym ogniem, podsycanym poszarpanymi instalacjami gazowymi. Budynki koszar�w podziurawiono salwami dzia� plazmowych jak sito, w zachodnie skrzyd�o tkwi� wbity kad�ub desantowca planetarnego z herbem Republiki na burcie. Keith naliczy� co najmniej dziesi�� spalonych AT-ST i cztery roztrzaskane Walkery. Przedpole usiane by�o mn�stwem cia�, przewa�nie w bia�ych uniformach szturmowc�w. Grupki obdartus�w, zapewne je�c�w, zajmowa�y si� ich usuwaniem. P�yty l�dowiska nie mo�na by�o dostrzec, ale prawdopodobnie wszystkie stoj�ce tam maszyny zosta�y zniszczone w momencie ataku. Nad ca�ym tym obszarem niczym ponury duch zag�ady wisia�a chmura dymu z p�on�cego lasu, po�ar wznieci�o zapewne wysadzenie emitera pola deflekcyjnego. Transporter p�ynnie skr�ci�, zwolni� i �agodnie osiad� obok wybetonowanej pochylni wiod�cej do podziemnych gara�y. Drzwi z�o�y�y si� z cichym sykiem i obaj stra�nicy wyskoczyli na zewn�trz, gestami ponaglaj�c Keitha i pozosta�ych. - Niech pan ich zabierze na poziom Dwa, sier�ancie - rozkaza�a dziewczyna, wyskakuj�c z przedzia�u bojowego maszyny. - Tam poczekaj� na przes�uchanie. - Przes�uchanie? Jakie przes�uchanie? - zapyta� Galvin, patrz�c na ni�, - Imperator nie �yje. Vader nie �yje. Floty Imperium ju� nie ma. Po co wam zeznania grupy szarak�w? Zn�w poczu� na sobie jej lodowaty wzrok. - Dosta� pan rozkaz, sier�ancie - powt�rzy�a, nie odrywaj�c wzroku od Galvina. - Prosz� go wykona�. Ponaglani szturchni�ciami karabinowych luf szturmowcy weszli do budynku i dotarli korytarzem do stacji wind, nadzorowani przez sier�anta. W kabinie windy by� t�ok, ale �aden ze schwytanych nie pr�bowa� przej�� inicjatywy. Wszyscy byli zbyt przygn�bieni lub zm�czeni. Na poziomie Dwa mie�ci�y si� dawniej oddzia�y szpitalne i ambulatoria, ale rebelianci zlokalizowali tu kwatery swojego sztabu. Zapewne dlatego, �e tu by�o najmniej zniszcze�, domy�li� si� Keith. Kiedy drzwi windy rozsun�y si�, oczom Galvina ukaza�o si� mrowie oficer�w spaceruj�cych korytarzem. Ma�y konw�j je�c�w ruszy� naprz�d, wzd�u� szeregu wielkich okien ci�gn�cych si� na zachodniej �cianie. Sier�ant Baness i trzej jego podw�adni salutowali co chwil� mijaj�cym ich rebeliantom. Galvin dostrzega� na ramionach tamtych dystynkcje pu�kownik�w i major�w. W dalekiej perspektywie korytarza nagle zapanowa�o poruszenie, pr�ce naprz�d grupy major�w i pu�kownik�w zatrzyma�y si� salutuj�c, a warta przy szerokich drzwiach wypr�y�a, prezentuj�c bro�. Wynurzy�a si� stamt�d dziwna para: wysoki ciemnow�osy m�czyzna w sk�rzanej kamizelce, niezbyt wygl�daj�cej na mundur, i niska, zgrabna kobieta z w�osami splecionymi w dziwne warkocze po bokach g�owy. Oboje rozmawiali z o�ywieniem, najwyra�niej doskonale si� znali, i do�� oboj�tnie odnosili si� do salutuj�cych oficer�w. Genera�, pomy�la� kwa�no Keith, genera� i jego ksi�niczka. Baness nakaza� im skr�ci� w klatk� schodow� i zej�� na p�poziom. Min�li kilka sal szpitalnych wype�nionych, jak dostrzeg� Keith, rannymi rebeliantami. Potem napotkali kilka podobnych konwoj�w, zmierzaj�cych w przeciwnym kierunku. Dawni �o�nierze Imperium wygl�dali na za�amanych i spos�pnia�ych, kiedy wy�aniali si� z bok�w korytarza, z gabinet�w zamienionych teraz zapewne na pokoje przes�ucha� lub nawet sale s�dowe. Jeszcze jedna klatka schodowa. Tym razem zeszli poziom ni�ej, aby stan�� pod du�ymi drzwiami, w kt�rych Keith z trudem rozpozna� wej�cie do hali rozrywkowej. - Nowi je�cy - powiedzia� Baness do grupy siedz�cych pod �cian� �o�nierzy. - Patrol porucznik Martine Dian Daarenis. Jeden z tamtych wsta�, wysoki, czarnosk�ry cz�owiek w rozpi�tym mundurze i z czapk� oficera Imperium za�o�on� daszkiem do ty�u. - Jestem porucznik Kharrane, dowodz� tu - mrukn�� spokojnie, nie odpowiadaj�c na salut sier�anta. - Zostawcie ich i mo�ecie spada�. Ju� nikomu nie zaszkodz�. Baness spojrza� na niego nieco krzywo, po czym d�oni� da� znak swoim ludziom. Szturmowc�w pchni�to pod �cian� z r�kami na karkach, nast�pnie eskorta znikn�a za zakr�tem korytarza pozostawiaj�c ich w r�kach grupy porucznika. Kharrane stan�� przed nimi i kaza� im si� odwr�ci�, przebiegaj�c wzrokiem od jednego do drugiego. - Nie chc� �adnych wyg�up�w, b�jek czy innego zamieszania - oznajmi� spokojnym, jakby zm�czonym, g�osem - Jeste�cie teraz je�cami, b�dziecie czeka� na przes�uchanie i rozpraw�. To potrwa kilka dni. Nie musicie si� martwi� tym, co b�dzie potem. Teraz ... - Czy mo�emy pozby� si� tych niewygodnych mundur�w i zosta� opatrzeni? - zapyta� szturmowiec stoj�cy obok Galvina wskazuj�c koleg� �ciskaj�cego ran� na przedramieniu. Kharrane wygl�da� na zdumionego. Lekkim krokiem podszed� do m�wi�cego i na odlew uderzy� go w twarz. Jeniec zachwia� si� i z�apa� za szcz�k�. - Nie odzywaj si�, gdy nie jeste� pytany - wycedzi� kapitan wskazuj�c go palcem. Tamten przesta� si� chwia� i zaatakowa� bykiem krzycz�c z w�ciek�o�ci. Ostrze�ony tym krzykiem Kharrane zdo�a� si� uchyli� i zwi�za� z nim w zawzi�tej walce. Szanse na zwyci�stwo mia� w niej tylko ten mniej zm�czony. Galvin ruszy� na pomoc, ale w tym momencie wkroczyli pozostali rebelianci wal�c kolbami karabin�w i spychaj�c je�c�w z powrotem na �cian�. Kiedy wreszcie Kharrane zm�czy� si� kopaniem nieprzytomnego szturmowca, wyprostowa� si� i rzuci� chrapliwie - Do �rodka z nimi! Drzwi od hali rozrywkowej otworzy�y si� ods�aniaj�c t�um postaci, w kt�ry po kolei wpychano je�c�w za pomoc� kopniak�w i brutalnych pchni��. Na progu Galvin straci� r�wnowag� i wy�o�y� jak d�ugi zderzaj�c si� z kim� le��cym na pod�odze. Tamten nieomal zawy� i skr�ci� si� z b�lu obejmuj�c d�o�mi grubo zabanda�owane udo. - Uwa�aj troch� - wycedzi� s�abym g�osem nie otwieraj�c nawet oczu, �eby spojrze� na Keitha. Le�a� na warstwie kilku kocy, a pod g�ow� jaka� pomocna d�o� pod�o�y�a mu kurtk� mundurow�. Opatrunek na nodze wygl�da� na od dawna nie zmieniany. Galvin ogarn�� wzrokiem otoczenie. Na pod�odze le�a�o jeszcze wielu podobnych poszkodowanych z poszarpanymi lub amputowanymi ko�czynami, a pod �cianami siedzieli te� inni, z banda�ami na oczach, badaj�cy pod�og� wok� dotykiem d�oni. Nie by�o wida� �adnych kropl�wek, �wie�ych opatrunk�w, stymulator�w czy chocia�by �lad�w jakiej� bardziej zaawansowanej pomocy lekarskiej. Wygl�da�o na to, �e umieszczono tutaj wszystkich je�c�w, niezale�nie od ich stanu. W powietrzu czu�o si� atmosfer� rezygnacji i kra�cowej apatii. Sala by�a do�� d�uga i szeroka, ale niska i przez to bardzo duszna. Usuni�to z niej wszystkie meble i automaty pozostawiaj�c opr�cz go�ych �cian jedynie ozdobione ro�linnymi motywami puste coko�y po popiersiach Cesarza oraz dwa zestawy polowych latryn, od kt�rych dolatywa� zapach biologicznego �rodka dezynfekcyjnego. W tej chwili k��bi�o si� tutaj grubo ponad stu ludzi, a by� mo�e i wi�cej. Co najmniej po�owa z nich by�a ranna, w tym wi�kszo�� do�� powa�nie, co przy zerowej sterylno�ci otoczenia oznacza�o dla nich �mier� lub kalectwo. Niekt�rzy zapewne ju� konali. Zapomniani i niepotrzebni. Koniec sali gin�� w p�mroku, bo wi�ksza cz�� lamp na suficie by�a pot�uczona, �wieci�o mo�e z pi��, a okna zosta�y na sta�e zas�oni�te grubymi, ochronnymi okiennicami. W�r�d je�c�w wyr�nia�y si� dwie skupione grupy ludzi, oddalone od siebie o kilka metr�w - Galvin domy�li� si�, �e to w�a�nie tam znajduj� si� wyloty szyb�w wentylacyjnych. Z niesmakiem przedar� si� przez zaduch i podszed� do �ciany bez skrupu��w pozbawiaj�c najbli�szego le��cego rannego nakrywaj�cego go koca. Roz�cieli� go na pod�odze i usiad� wyci�gaj�c nogi. Rozlu�ni� mi�nie, dopiero teraz zdaj�c sobie spraw� jak jest zm�czony. Odpi�� sprz�czki munduru i �ci�gn�� ochraniacz torsu przez g�ow� odrzucaj�c go z niech�ci� w bok. Przymkn�� oczy i kilkakrotnie pokr�ci� g�ow�, czuj�c jak wewn�trz od�ywa b�l, nie tak silny jak poprzednio jednak bardzo nieprzyjemny. Na szcz�cie sen zbli�a� si� milowymi krokami. - Dlaczego zabra�e� temu rannemu koc? Opu�ci� g�ow� otwieraj�c oczy. Przed nim sta� m�ody, dobrze zbudowany m�czyzna w nieco podartym mundurze oficerskim. Na ramionach mia� �lady po zerwanych szlifach. - Co? - wykrztusi� Keith dopiero teraz przytomniej�c. - Pyta�em dlaczego zabra�e� temu rannemu koc? - powt�rzy� oficer, a Galvin zmierzy� go wzrokiem. Twarz tamtego wyda�a mu si� znajoma. Sk�d? - Jemu i tak nie jest potrzebny - odpowiedzia� wskazuj�c zabanda�owan� g�ow� le��cego. Poci�gn�� nosem - Czujesz? To gangrena. Zaka�enie zabije go w ci�gu dnia, najwy�ej dw�ch. - Skoro wytrzyma� dot�d, to musi by� bardzo odporny - rzuci� zimno tamten, nie odrywaj�c wzroku od oczu Keitha. - Da�em mu wczoraj surowic�, kt�r� przemyci� jeden z naszych. Wytrzyma, je�li tylko b�dzie mia� spok�j i ciep�o. Ale ty zabra�e� mu koc. - Wok� masz mn�stwo takich, kt�rym i tak jest wszystko jedno - zauwa�y� Galvin, robi�c zamaszysty ruch r�k�. - Niewielu z tych rannych wyjdzie st�d z �yciem, po�owa i tak jest przez ca�y czas nieprzytomna, mo�e nie �yj�. Wystarczy si�gn��. Przez chwil� mierzyli si� wzrokiem w milczeniu. potem oficer zrobi� ruch, jakby chcia� si� odwr�ci�, ale nie zrobi� tego. - Przemawia przez ciebie prawdziwy skurwysyn - odezwa� si� wreszcie - Po prostu podda�e� si�. Ca�y nasz �wiat le�y w gruzach, ale czy to pow�d, aby przemieni� si� w zwierz�? Czy nie lepiej pokaza� tamtym draniom po drugiej stronie, �e wiemy, co to jest honor? I �e honor szturmowc�w te� jest co� wart? Galvinowi szcz�ka opad�a. Przez chwil� nic nie m�wi�, tamuj�c wzbieraj�c� fal� furii. Furii i deszczu obraz�w, kt�re od�y�y w pami�ci. - Pan si� nazywa Dillich, komandor Kerry Dillich - wycedzi� lodowato. - Pan mnie nie zna, ale ja pana tak. S�u�y�em w Drugiej Kompanii Dalekiego Zwiadu, w Diab�ach, podczas ofensywy na Daen'khaan. Pami�ta pan za�og� najwi�kszego bunkra chroni�cego kosmoport? Kaza� pan ich rozstrzela� z dzia�ek, kiedy si� poddali. Tak samo post�pili pana ludzie z mieszka�cami tego ma�ego miasteczka, gdzie znaleziono par� sztuk broni. S�ysza�em, �e by� pan te� na Liqur Tanay i na Tatooine. Je�eli tyle jest wart ten pa�ski honor, to niech si� pan nim wypcha. Twarz oficera zszarza�a. Galvin my�la�, �e zacznie na niego krzycze�, ale w oczach Dillicha b�ysn�a tylko gorycz. - Ma pan racj�. Zrobi�em to - odezwa� si� spokojnie - I bez w�tpienia kiedy� b�d� musia� za to odpowiedzie�, ale. - Dzie� zap�aty jest tu�, tu� - przerwa� mu Keith. - Oni maj� zamiar przeprowadzi� osobne �ledztwo dla ka�dego z nas. Ale pewnie i bez tego przygwo�dziliby wszystkich. Nikt z nas i tak si� st�d nie wydostanie. - Mo�e tak, mo�e nie - mrukn�� Dillich, a jego twarz wr�ci�a do normalnych kolor�w. - Chcia�bym jednak oszcz�dzi� zb�dnych cierpie� tym ludziom. - Nie ma pan referencji na zbawiciela. - Teraz i tak nie ma to �adnego znaczenia. Odda pan koc? Galvin spojrza� na niego przeci�gle, po czym wyszarpn�� materi