12137

Szczegóły
Tytuł 12137
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12137 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12137 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12137 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

przez gnom ZDĄŻYĆ NA CZAS Powoli gasły wszystkie światła. Korytarze stawały się ciemne i puste. Zapraszały do mrocznych głębi. Gdzieś, zapewne w jakimś korytarzu, zabrzęczały klucze. To Alex, dozorca Korporacji Taj-chi, starannie zamykał wszystkie pomieszczenia. Pozostało mu jeszcze jedno. Oświetlone i strzegące drogi do tajemnicy czasu. Do przeznaczenia. Od czasu do czasu o tej porze można było tam znaleźć Nathana. Po raz kolejny przekonał się o tym Alex, gdy już miał zamykać to ostatnie pomieszczenie. Przed duża maszyną, z której rozchodziły się czasami wyładowania elektryczne, siedział lekko przygarbiony Nathan. Czekał w ciszy i skupieniu, zaaferowany myślami i swoją przeszłością. - Jakim ciekawym człowiekiem musi on być. Jakie niesamowite historie mógłby opowiedzieć - przyszło do głowy skromnemu dozorcy. Nathan Cylver - były naukowiec, badacz czasu, człowiek, który nieomal zdążył na czas... - Czekasz na jego powrót? Myślisz, że tym razem może mu się udać? - zapytał jak zawsze Alex. - Nie wiem. Być może, być może dokona tego dzisiaj - odparł, wyrwany z rozmyślań. - Jest bardziej uparty i jeszcze bardziej zdeterminowany, niż ja kiedykolwiek byłem. - Nie przejmuj się. Obojętne, czy mu się uda, czy też nie i tak ciągle coś was będzie łączyło. - Nie jestem taki tego pewien Alexie... *** John Talisson rozejrzał się uważnie. Tak. Nic się nie zmieniło od ostatniego razu, od ostatniej próby. Rzeczywistość Ameryki z końca dwudziestego wieku ciągle go intrygowała i irytowała. Te stare modele samochodów, o których zapomnieli już nawet historycy. Ta ciągła pogoń za pieniędzmi, która owładnęła tymi ludźmi. Ten hałas, ten zapach... Ten industrializm epoki. A jednak to właśnie w tym czasie, w tej rzeczywistości jego misja miała największe szanse powodzenia. - W końcu musi mi się udać! - zmobilizował się wewnętrznie. Tym razem mi się powiedzie - z tym niezachwianym przeświadczeniem ruszył w głąb miasta. Już dawno przekonał się, że musi mieć trochę czasu na oswojenie się z tym światem. Zrozumiał, że próbie nie wolno poddawać się z marszu. Potrzebny był czas na aklimatyzację, na uspokojenie swoich nerwów, na odpowiednie przygotowanie się. Udał się więc do parku, który zawsze oferował mu trochę spokoju. Po drodze zauważył budkę z hot-dogami, relikt przeszłości, który dawno odszedł w zapomnienie. - Dwa hot-dogi - poprosił młodego sprzedawcę. - Z majonezem i surówką - dodał po krótkim namyśle. - Pięć dolarów i osiemdziesiąt centów. - Proszę. Bez reszty. - Dziękuję panu. Po chwili sprzedawca zaczął głośno zachwalać swój towar. Krzycząc coś o gorących parówkach i pustych żołądkach. Ale to już nie było ważne. Należało zapomnieć o tym wszystkim i przygotować się emocjonalnie do nadchodzącej próby. Zadowolony z gorącego posiłku John usiadł na pobliskiej ławce. Kontemplował głęboką i intensywną zieleń trawy oraz paletę kolorów, którą oferowały łagodnie szumiące liście. Te obserwacje przerywały głośne mlaśnięcia i okazjonalne wycieranie się chusteczką. Był bardzo głodny, zresztą jak przed każdą próbą. Jedzenie pozwalało mu się uspokoić i zrelaksować. Koiło nadszarpane nerwy. Spojrzał na ludzi, którzy przyszli do parku by odpocząć lub by czynnie spędzić czas. - Sport jest jeszcze popularny w tych czasach. Kult młodości i wspaniałego ciała ciągle obowiązuje. Zmieni się to radykalnie, za jakieś sto lat - pomyślał niezobowiązująco. Po porządnym posiłku siedział jeszcze chwilę, wiedząc, że czas się zbliża. Wstał z ławki, starannie otrzepał się z okruszków i ruszył ku przeznaczeniu... *** - Rozumiesz, Alexie, to było odkrycie na miarę Nobla. A przez blisko sto lat ludzkość nie miała o nim pojęcia. Gdy w 2346 roku Ludmiła Danilova zbudowała pierwszy wehikuł czasu, tylko garstka ludzi wiedziała, że jej się powiodło. Mogli się zobaczyć na własne oczy, że zakrzywienie czasoprzestrzeni jest wykonalne. Przekonali się, że nie istnieje coś takiego jak "paradoks czasu". Że zasada "brzytwy okhama" nie jest dominującą we wszechświecie. - Taaak. Teraz to jest dla nas oczywiste. Widzimy nawet przed sobą jeden z modeli LD. Który istnieje i który wciąż sprawnie funkcjonuje. A dlaczego ty zostałeś Poszukiwaczem Czasu? Co cię do tego skłoniło? Przecież twoje życie jest bliskie ideału. - Nie. To wcale nie chodzi o zbliżanie się do ideału. Po prostu brakowało mi... *** Zbliżał się do dzielnicy Mc Neala. Już niedługo jego oczom ukaże się ta szkoła. Z ciężkim sercem przełknął ślinę. Jego nogi stawał się coraz cięższe, a długość kroku malała z każdą chwilą. Przystanął na chwilę. Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł spoconą skroń. W końcu odetchnął kilka razy uspokajająco i wszedł na ulicę. Nagle wyjechał z bocznej ulicy rozpędzony kabriolet. Tuż za nim ukazał się policyjny radiowóz. Kierowca kabrioletu zobaczył Johna na ulicy i w desperacji próbował go ominąć. Nie udało się. Z hukiem wpadł na pobliski dom. Przerażony Talisson, leżąc na asfalcie, obserwował dalszy rozwój wypadków. Ze srebrnego kabrioletu wyskoczyło czterech mężczyzn. Z dredami na głowach i tatuażami z trupią czaszką na czarnych ramionach. Kiedy zamierzali uciec, w którąś z uliczek, zewsząd okrążyły ich wozy policyjne. Mężczyźni zorientowali się błyskawicznie w sytuacji i zrezygnowani unieśli ręce do góry. Kajdanki skuły ich ręce, zaś korowód samochodów odjechał z miejsca zdarzenia, jakby nigdy nic się nie stało. Oniemiały John Talisson przypomniał sobie w końcu o swojej misji. Wstał i zaczął biec w kierunku szkoły, z nadzieją że zdąży na czas. *** - ... i kiedy już mogłem go powstrzymać, uświadomiłem sobie, że wcale tego nie chcę. Zrozumiałem, iż właśnie to zdarzenie ukształtowało całe moje życie. Gdyby nie ono, byłbym zupełnie innym człowiekiem. Być może nie musiałbym przechodzić tych wszystkich operacji, ale w zamian straciłbym coś istotnego. Coś wartościowego i niepowtarzalnego, czego wtedy doświadczyłem. Rozumiesz co mam na myśli? - Myślę, że tak. Zrozumiałeś, że musisz się pogodzić ze wszystkimi aspektami swojego życia. Zarówno tymi pożądanymi jak i niechcianymi, nieprzewidzianymi. - Dokładnie tak. To była dla mnie chwila olśnienia. Pojąłem całokształt i zgodziłem się na niego. Dlatego też nie próbowałem już nigdy więcej zmienić mojej przeszłości. Wiesz, to zabawne. Dzięki maszynie czasu zrozumieliśmy, że człowiek co pewien okres czasu ponownie przychodzi na ten świat. Że jest to pewnego rodzaju wielki cykl życia. Uświadomiliśmy sobie, że dane nam jest multum żyć, które jednak nie odbiegają od pewnego wzorca. Dotarło do nas, że zmiana jednego cyklu życiowego, pociągnie za sobą zmiany w innych cyklach. - Stąd te próby? Ta ingerencja w czasie, by zmienić swoją przeszłość. - Tak. Inni teoretycy udowadniali nam, że jakakolwiek ingerencja nie jest możliwa. A my... My nie chcieliśmy im wierzyć. Jednak stopniowo do nas docierało, że chyba jednak mają rację. *** Zdyszany otworzył szkolną furtkę. Dzieciaki biegały po terenie szkolnym. Był ciepły i słoneczny dzień, więc nauczyciele z przyjemnością wygonili urwisy na dwór. By się trochę wyszalały, złapały świeżego powietrza. John wbiegł na jeden z placów szkolnych. Zobaczył zbiegowisko, tłum dzieciaków, który coś okrążył. Było już za późno... Zobaczył samego siebie w tej rzeczywistości. Był taki mały i tak bardzo przestraszony. Widział jak on-ja biegł w kierunku szkoły. Widział ten strach w jego oczach i to oddalenie... Talissonowi po raz kolejny nie udało się zapobiedz tej katastrofie. Od tego dnia młody on-ja coraz bardziej zacznie się zamykać w sobie. Zacznie się odseparowywać od innych. Będzie ich unikał, szukał samotności. John spojrzał na swoje nadgarstki. Dwie bliźniacze rany. Będzie próbował popełnić samobójstwo. W ostatniej chwili zostanie uratowany, lecz jego psychika nigdy nie wróci do normalności. Zawsze będzie na marginesie społeczeństwa. Na marginesie własnego życia, takiego jakie mógłby przeżyć. I które nigdy nie było mu dane... Ze łzami w oczach wyjął zza pazuchy małe urządzenie. Nie większe niż pięć centymetrów. Wpisał odpowiednią kombinację cyfr i liter i zniknął w głębinach czasu. *** - Zrozumienie przychodzi z czasem. Zrozumienie i akceptacja. Może i... Nathanowi Cylverowi nie dane było dokończyć myśli. Maszyna czasu zwiększyła swoje obroty, po czym rozmawiającym ukazał się John. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz i wszystko stało się jasne. Coś po raz kolejny pokrzyżowało jego plany. Znowu mu się nie udało. Przybyły spojrzał na nich półprzytomnym wzrokiem, po czym ze zdławionym głosem oznajmił. - Wezmę prysznic i niedługo dołączę do was. Spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Ileż razy widzieli go w takim stanie. Ile razy jego powroty kończyły się fiaskiem. Trzeba było dać mu odpocząć. Potrzebował kilku chwil samotności. - Dlaczego mu tego nie powiesz? - dopytywał się Alex po odejściu Johna. - Podziel się z nim swoimi przemyśleniami. Może skończy z tymi podróżami w czasie. Przestanie już siebie zadręczać. - Kiedyś nawet chciałem tak uczynić. Jednak zrozumienie mysi przyjść samo. Nie może być narzucone, ani zasugerowane. Nie w tej sprawie. Być może uświadomi sobie kiedyś, że życie trzeba zaakceptować takim jakie ono jest. A może zrozumienie tego nie będzie mu nigdy dane. Będzie próbował i próbował bez końca. - Taka postawa... Męczysz się razem z nim Nathanie. Dlaczego to robisz? - Tylko w taki sposób mogę mu pomóc... Jakiś czas później dołączył do nich Talisson. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. - Skoczymy na piwko? - Jasne. Właściwie to czekaliśmy na ciebie, aż do nas dołączysz - powiedział Nathan z błyskiem w oku. - He he he. Tak jasne. Nathanie ty to czasami powiesz coś takiego, że... A więc ruszajmy do Srebrnego półksiężyca. - W drogę! - przytaknęli Alex i Nathan równocześnie. Dozorca Korporacji Taj-chi gasił ostatnie światła. Zamykał pozostałe drzwi. Czekając na Alexa, John zwrócił się do swojego przyjaciela. - Wiesz Nathanie. Kiedyś mi się w końcu uda. Któregoś dnia zdążę na czas. - Oczywiście, że pewnego dnia ci się powiedzie gnom