5688

Szczegóły
Tytuł 5688
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5688 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5688 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5688 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARCIN WOLSKI AGENT DO�U I . Okolica wygl�da�a nienadzwyczajnie. A w�a�ciwie nawet zwyczajnie, je�li zwyczajno�ci� mo�na nazwa� zalesione wzg�rza z �ysinami poletek, czyrakami ubogich zagr�d czy liszajami dr�g, utyt�ane w jakiej� ni to mgle, ni oparze, nie mog�cym si� zdecydowa�, czy z nieba si� bierze, czy z ziemi, czy te� sam ze siebie. Poci�g pogwizdywa�, zapewne by doda� sobie odwagi, bo w tak� por� �al w tras� psa wygoni�, a co dopiero tabor kolejowy. Ostatni pasa�erowie powysiadali na zaplutych, ewentualnie pozabijanych deskami stacyjkach, kt�rych nazwy nie wym�wi�oby gard�o �wiatowca ani �adna inna cz�� cia�a brzuchom�wcy. Meff siedzia� i pali� papierosa. Ostatniego z paczki nabytej w automacie na lotnisku Or�y. Poprzedniego wy�ebra�a od niego kobiecina, a w�a�ciwie kawa�ek czego� sczernia�ego i zmi�tego jak stara foka. - Pan do ko�ca? - zapyta�a w tutejszym narzeczu, kt�re, cho� poliglota, z trudem odr�ni� od wycia wichru, �oskotu k� i sapania lokomotywy. Skin�� g�ow�. Kobieta prze�egna�a si�. A w�a�ciwie p�prze�egna�a, gdy� jej r�ka, wykonawszy namiastk� pobo�nego gestu, zastyg�a na widok bladej twarzy konduktora, kt�ra na mgnienie oka wype�ni�a szpar� w drzwiach. �o��dkowiec - oceni� go kr�tko Meff. Kobieta wysiad�a na kolejnej stacji, zabieraj�c ze sob� zapach tutejszej ziemi, trawy, nie dogotowanej zupy i wody brzozowej. Teraz podr�ny by� sam. Nawet konduktor znikn��. Niewykluczone, �e r�wnie� wysiad�. Jedynie sporadyczny gwizd z przodu dowodzi�, �e maszynista mimo wszystko nie poszed� w jego �lady. Meff po raz tysi�czny obejrza� sobie ilustracje na przeciwleg�ej �cianie przedzia�u - padalec miejscowy, Opera Sto�eczna od ty�u oraz morza brzeg. Potem zgasi� papierosa i niespokojnie pomaca� bro�, kt�rej przyjazny ci�ar pod pach� dodawa� mu poczucia bezpiecze�stwa. Gdyby tydzie� temu kto� powiedzia� mu, �e opu�ci swe ulubione biuro, domek, samoch�d, klub, aby t�uc si� ciuchci�, starsz� ni� niejeden z kawa��w opowiadanych w telewizji, poprzez g�ry, kt�rych nie zamie�ci�by �aden szanuj�cy si� atlas, wybuchn��by �miechem. Dzi� jednak nie by�o mu wcale do �miechu. Jak powinien zachowa� si� m�czyzna trzydziestopi�cioletni, kawaler z umiarkowanymi na�ogami, pracuj�cy w Sekcji Reklamy Du�ego Mi�dzynarodowego Konsorcjum Obrotu Materia�ami R�nymi, na widok czeku wystawionego na jego nazwisko, a opiewaj�cego na milion dolar�w? Pr�no by szuka� recepty w k�cikach porad czy staro�wieckich kodeksach honorowych. - Czy jest pan przekonany, �e to do mnie? - Meff, cokolwiek zdezorientowany, zwr�ci� si� do dor�czyciela, s�dz�c po twarzy, Portoryka�czyka, kt�rego u�miech przylepi� si� cokolwiek na odwr�t, to znaczy zagi�tymi k�cikami ust do do�u. - Pan si� zgadza, adres si� zgadza, termin si� zgadza, napiwek te� si� musi zgodzi� - powiedzia� Latynos z akcentem charakterystycznym dla wiadomych region�w Morza Karaibskiego, i wyszed�. Obok czeku znajdowa�a si� kartka. Na niej widnia�a data i adres owej dziwacznej miejscowo�ci w kraju, kt�ry, jak poda�a informacja telefoniczna, le�y gdzie� w Europie albo w Azji, przy czym nie wiadomo na pewno, czy jest to Sarmacja, Bohemia czy Transylwania. Biuro podr�y za�atwi�o przelot i pozosta�e po��czenia, przy czym zastrzeg�o, �e ko�cowy etap Meff winien przeby� na w�asne ryzyko. Tak daleko bowiem nie si�ga�y macki Cooka czy Panamerican. Rzeczoznawca stwierdzi� autentyczno�� czeku, wystawionego zreszt� anonimowo, za po�rednictwem jakiego� szwajcarskiego banku. - Ja si� boj�! - powiedzia�a Marion. - Po co ci to? (Marion by�a dziewczyn� Meffa. Dziewczyn� z zasadami, kt�ra nigdy by nie odwiedzi�a w domu samotnego m�czyzny. Dlatego wsp�yli zazwyczaj na biurku m�odego pracownika Sekcji Reklamy, w ci�gu kr�tkiego kwadransa, kiedy ca�e biuro p�dem wybiega�o na przerw� rekreacyjn�). - Po co? Dobre sobie! - �achn�� si� odbiorca czeku. - Stan��bym nareszcie na nogach! - A ile ci tych n�g jeszcze potrzeba? Pi��, sze��? Chcesz by� stonog�? Szybciej, ko�cz! S�ysz� ju� dzwonek windy! Meff nie powiedzia� Marion ca�ej prawdy. W�a�ciwie w og�le nie powiedzia� jej prawdy, bior�c pod uwag�, �e jak zauwa�aj� autorytety, prawda jest albo ca�a, albo jej nie ma. Poza wszystkim sprawa zacz�a go ciekawi�. Podnieca�, niczym dziewczyna przypadkowo zauwa�ona w t�umie, najlepszy obiekt do rutynowego przetestowania swojej niew�tpliwej m�sko�ci, i naprawd� nie by�o wa�ne, �e dziewczyna okazywa�a si� po paru godzinach albo g�upi� g�si�, albo m�od�, ��dn� przygody m�atk�, albo te� ��da�a honorarium, kt�re Meff wr�cza� jej zawsze z delikatnym odruchem obrzydzenia. Dreszczyk emocji zakie�kowa� w nim ju� na pierwszy widok czerniawego dor�czyciela. Ba, jeszcze dor�czyciel znajdowa� si� za drzwiami, a ju� w d�wi�ku dzwonka brzmia�o co� niepokoj�cego. Meff lubi� ryzyko, cho� szcz�cia nie mia�. Ze swojej sz�stej walki wyszed� z przetr�conym nosem i chusteczk� pe�n� z�b�w, co u�wiadomi�o mu, �e boks jest sportem cokolwiek brutalnym i pozbawionym wdzi�ku. Z ci�got my�liwskich wyleczy� go pewien baw� w Kenii, za kt�rym najpierw sam szed� p� dnia, a potem r�wnie� sam ucieka� przez p� nocy. Wojn� (owszem, zg�osi� si� patriotycznie na ochotnika) przesiedzia� w toalecie, bowiem od pierwszego dnia pobytu w Azji po ostatni prze�ladowa�a go z�o�liwa biegunka, kt�ra nasila�a si� r�wnie regularnie jak ofensywy ��tych. Kr�tka praca w charakterze naganiacza w domu gry wyleczy�a go z inklinacji do hazardu. Sko�czy�a si� katastrofalnym mordobiciem, utrat� p�rocznych oszcz�dno�ci i konieczno�ci� ucieczki na drugi koniec kontynentu. Nie pozostawa�o nic innego, jak zosta� inteligentem. Meff mia� dryg do rysunku, fotografii nauczyli go w wojsku - tote� wybiwszy si� �mia�ym pomys�em opakowania do opakowa�, rych�o zaczepi� si� w reklamie. A poza tym do owej odleg�ej miejscowo�ci gna�a go bezwzgl�dna konieczno��. W otrzymanej kopercie mimo dok�adnego przetrz�sania znajdowa�a si� jedynie oddarta po�owa milionowego czeku. Z zamy�lenia wyrwa� go zdecydowany pisk k�. Jednoznaczno�� pisku wskazywa�a na koniec jazdy. Meff wsta� i si�gn�� po torb� podr�n�. Przez chwil� d�o� jego b��dzi�a po zakurzonych p�kach, ale nie znalaz�a niczego poza jakim� dziesi�ciodniowym ogryzkiem. Zakl��. Walizka znikn�a. Zlustrowa� ca�y przedzia�, zajrza� pod �awki - wsz�dzie wia�o pustk� i smrodem. Przez ca�� drog� by�o ch�odno, a teraz zaczynali grza�. Uw�dz� mnie, je�li zostan� - pomy�la�. Sprawdzi� portfel. Znajdowa� si� na miejscu. Czek r�wnie�. Chocia� to. Niemniej brak koszuli, baterii dezodorant�w odczu� bole�nie. Okolica nie wygl�da�a na tak�, w kt�rej mo�na by otrzyma� cokolwiek, nawet za waluty wymienialne. Stacja, a w�a�ciwie rozwalaj�ca si� szopa, robi�a wra�enie wyludnionej. Maszynista pospiesznie manewrowa� lokomotyw�, sam przestawiaj�c zwrotnic�, jakby chcia� mo�liwie pr�dko powr�ci� na szlak. W poczekalni, czy raczej jej resztkach, buszowa�y dzikie koty. Mo�e zreszt� by�y to szczury? Tak szybko wyprys�y spod n�g podr�nego, �e nie zd��y� przypomnie� sobie wiadomo�ci z zoologii. Na okienku kasy wisia� napis: "Wracam w czwartek". Biuro zawiadowcy by�o nieczynne, toaleta r�wnie�. Nigdzie nie by�o wida� �ladu �ywej duszy, a na por�czach �awek r�s� mech. Maszynista sko�czy� swe manewry i zadowolony my� r�ce w ka�u�y. - Co� ma�o pasa�er�w? - zagada� przyja�nie Meff. Odpowiedzi� by�o milczenie. - O kt�rej odjazd? Gest wsiadaj�cego maszynisty, starego cz�owieka o twarzy wilgotnej jak schn�cy ser, dowodzi�, �e ju�. Teraz podr�ny zauwa�y�, �e tory, zaro�ni�te traw�, pokryte s� r�wnie� grub� warstw� rdzy. - Musicie rzadko tu przyje�d�a�? Zn�w gest jednoznacznie wskazuj�cy, �e nie przyje�d�a si� tu nigdy. - To dlaczego dzi� zrobili�cie wyj�tek? - Kazali, to pojecha�em - przem�wi� dotychczasowy niemowa - a panu radzi�bym... Dalsze s�owa zag�uszy� gwizd pary. Poci�g ruszy� i jeden jedyny wagonik merdaj�cy za archaiczn� lokomotyw� pr�dko znikn�� w g��bi doliny. Trudno by�o okre�li� godzin�. Szaro�� mog�a by� r�wnie dobrze d�d�ystym rankiem, ponurym po�udniem czy paskudnym wieczorem. Jak okiem si�gn��, �ciany lasu, nigdzie cz�owieka, kt�rego mo�na by spyta� o drog� lub chocia� godzin�. Zegarek podr�nego - najnowszy seiko z kalkulatorem, radiem i telewizorkiem, gwarancja 250 lat - par� godzin temu stan�� i ani drgn��, g�uchy na pro�by i walenie o kant �awki. Na kartce z adresem widnia�a nazwa stacyjki, zgodna z wyp�owia�ym szyldem, i kr�tka uwaga: "Dalej prosto!" Ruszy� wi�c przed siebie, tym bardziej �e od stacji odchodzi�a tylko jedna droga, a w�a�ciwie �cie�ka, kiedy� asfaltowa, a obecnie poro�ni�ta k�pkami rzadkiej trawy. Drogi najwyra�niej u�ywano niecz�sto. Mostek nad potokiem zarwa� si� pod brzemieniem lat. Sam trakt wi� si� mozolnie, wspinaj�c si� ku g�rze. Na jakim� garbie przecina�a go inna �cie�ka. Meff stan�� zdezorientowany. Niby w zaproszeniu by�o napisane - prosto, ale kto wie, co autor mia� na my�li? Zamy�lenie przerwa� szelest i na bocznej przesiece ukaza� si� m�czyzna na rowerze damce, z fuzj� przewieszon� przez plecy i zaj�cem dyndaj�cym u pasa. Na widok podr�nego zwolni� i uk�oni� si�, a w oczach pojawi�y si� iskierki niepoj�tego zdziwienia. Potem pochyli� g�ow� i popeda�owa� dalej. Za panem, kt�rego okoliczno�ci nakazywa�y uzna� za k�usownika, pojawi� si� pies, weso�y wielorasowiec. Meff lubi� zwierz�ta, wyci�gn�� wi�c r�k�. i sta�o si� co� zaskakuj�cego - brytan skuli� si�, jakby smagni�ty niewidzialnym pejczem, i g�ucho wyj�c pop�dzi� w krzaki. Nagle zapad� zmierzch. Nagle, bo na kr�tko przed zmrokiem niebo przetar�o si� chyba tylko po to, by ciemno�� sp�yn�a intensywniej. Meff tylko westchn��. Prawie nie widzia� �cie�ki. Latarka zosta�a w zagubionej walizce. Gdzie� odezwa� si� puchacz. Szlak dawa� si� rozpoznawa� wy��cznie po ja�niejszym pasemku nieba nad g�ow�. Naraz ciemno�� sta�a si� jeszcze g��bsza. Co� uderzy�o Meffa w twarz, co� dyndaj�cego, nieprzyjemnie wilgotnego i pachn�cego sk�r�. To co� wisia�o na sznurze zwisaj�cym z ga��zi. - Moja torba! Poczu� si� ra�niej. Tak ra�nie, �e nie zada� sobie pytania, w jaki spos�b jego baga�, kt�ry znikn�� musia� na kt�rej� z wcze�niejszych stacji, zdo�a� wyprzedzi� go w tych zalesionych g�rach, W �rodku wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu. Teraz, w �wietle odzyskanej latarki, odczyta� ko�lawy napis na kartce papieru, kt�r� kto� przypi�� do uchwytu: "Jeszcze jest czas, zawr��!" Podr�ny wzruszy� ramionami. Post�pi� krok naprz�d i naraz zala�y go potoki �wiat�a i przygwo�dzi�y kr�tkie, acz tre�ciwe s�owa: - Sta�! Nie rusza� si�! R�ce do g�ry! Szpakowaty z trudem tai� zdenerwowanie. Wi�kszo�� wsp�pracownik�w nigdy nie widzia�a szefa w r�wnie z�ym humorze. Zreszt� prawd� powiedziawszy, ostatnimi czasy widywali go rzadko. Ich kontakty ogranicza�y si� do wsp�lnego sp�dzania �wi�t i akademii. - Sta�o si� �le, �e dowiedzieli�my si� o fakcie z op�nieniem. Co gorsza, jak dot�d, nie uda�o nam si� go zatrzyma�. A przecie� nie powinien opu�ci� w og�le kontynentu. Albinos siedz�cy na rogu sto�u poruszy� si� niespokojnie. - Mamy sp�tane r�ce - rzek� - obowi�zuje przecie� ten nieszcz�sny zakaz stosowania przemocy bezpo�redniej! Inaczej str�ci�bym jego samolot albo... - Wiesz, �e to s� zasady, kt�re nie zale�� ode mnie - Szpakowaty roz�o�y� bezradnie r�ce i nogi - kto m�g� si� spodziewa�. A co ty o tym s�dzisz? Wezwany do odpowiedzi pulchny cherubinek w drucianych okularach poderwa� si� z miejsca jak za uk�uciem pinezki. - Nie ma co ukrywa�! Od lat zajmowali�my si� bardziej sprawozdawczo�ci� ni� interwencj�. Oczywi�cie, mieli�my okre�lone sektory pod obserwacj�, ale nic si� nie dzia�o. Niekt�rym kolegom zacz�o si� wydawa�, �e tak ju� b�dzie zawsze, i praktycznie nie brali�my pod uwag� mo�liwo�ci, �e nagle rusz� do dzia�ania... - Przesta�my biadoli�! - przerwa� szef. - M�wmy o faktach. Wezwanie dotar�o do adresata trzy dni temu. Wiemy, kto go wezwa�, dok�d, nie mamy poj�cia natomiast, w jakim celu. Istnieje du�e prawdopodobie�stwo, �e szykuj� co� paskudnego. Ze wst�pnej analizy akt wynika, �e nie jest to cz�owiek przypadkowy, a ca�a akcja mo�e by� najpowa�niejsz� pr�b�, na jak� nas wystawiono od wielu lat. - Kryptonim "Trzy sz�stki"? - spyta� Albinos. - Mo�e nawet "Sze�� sz�stek". Kabali�ci m�wi� o niekorzystnych koniunkcjach cia� niebieskich, pola przewidywa� pesymistycznych pokrywaj� si�... Oczywi�cie, to tylko najgro�niejsza hipoteza, ale nie mo�emy jej wykluczy�. Zapad�a cisza. Kilkunastu m�odych pracownik�w, zgromadzonych wok� sto�u, utkwi�o oczy w szefie. Niekt�rzy zreszt� pospiesznie przywo�ywani z odleg�ych plac�wek, widzieli go po raz pierwszy. Ten spojrza� na zegarek. - Aktualnie powinien znajdowa� si� ju� w pobli�u celu. Jakie mamy mo�liwo�ci wariantu C - 67? - Praktycznie �adnych - odpowiedzia� Albinos. - Lini� interwencyjn� uruchomili�my p� godziny za p�no. - Zatem pozostaje ewentualno�� P - 94. Op�ni� przynajmniej cz�ciowo dzia�ania przeciwnik�w, dop�ki nie zorientujemy si� w ich zamiarach. - A gdyby tak D - 8? - zapyta�a nagle milcz�ca dot�d blondynka. Szpakowaty tylko pokiwa� g�ow�. - Min�y czasy, kiedy byli�my wszechmocni. Nasze mo�liwo�ci skurczy�y si�. Ponadto obowi�zuje dyrektywa nr 5 zabraniaj�ca ujawniania si� bezpo�redniego. Mo�emy dzia�a� wy��cznie poprzez po�rednik�w, a na kim mo�na dzi� polega�? - Czy mogliby�my przynajmniej dowiedzie� si�, jak wygl�da ten cz�owiek? - odezwa�a si� szczup�a rudawa. - Prosz� bardzo - powiedzia� szef. W owalnym pokoju przygas�o �wiat�o, na obraz przedstawiaj�cy S�d Ostateczny (Szpakowaty bardzo go lubi�) opu�ci�o si� p��tno ekranu. - Projekcja, prosz�! Zdj�cia robiono zapewne z ukrytej kamery. Par� uj�� z ulicy, z dworca lotniczego, z biura. W sekwencji biurowej obok m�czyzny wyst�powa�a kobieta. M�czyzna po trzydziestce, ciemny blondyn w okularach, rozlu�ni� krawat. Kobieta, oparta o biurko, unosi�a sp�dniczk�... - Starczy! Wstrzyma� projekcj� - zadecydowa� Szpakowaty. Trzymanie r�k wysoko ponad g�ow� nie jest ani mi�e, ani wygodne, zw�aszcza je�li w oczy bije �wiat�o reflektora, a obcy g�os brzmi rozkazuj�co i stanowczo. G�upia sytuacja! Meff upu�ci� �wie�o odzyskany neseser i zmru�y� oczy. W kr�g �wiat�a wszed� m�czyzna, kt�ry mimo tubylczej fufajki i gumiak�w wyda� si� podr�nemu dziwnie znajomy. Ale� tak! Portoryka�czyk, dor�czyciel koperty. Tu, w tej g�rskiej, �rodkowoeuropejskiej g�uszy? Po�udniowiec sprawnie obmaca� Amerykanina, wy�uska� mu spod pachy bro� i pchn�wszy go energicznie w plecy, zakomenderowa�: - Idziemy! Reflektory pogas�y. Mimo to nie zapad� kompletny mrok, par� metr�w dalej zamajaczy�a furtka, a za ni� niski, brzydki dom z siporeksu, kt�rego pretensjonalne schody (lastriko) o�wietla�a jedna �ar�wka na drucie. Na schodach sta�o jeszcze dw�ch smag�olicych, chyba bli�niak�w rzekomego Portoryka�czyka, przy czym, mimo identyczno�ci rys�w, jeden by� odrobin� bardziej ��ty, a drugi dwa tony czarniejszy. Weszli. Ju� od progu uderzy� przybysza zaduch dawno nie wietrzonego wn�trza. Bukiet woni wzbogaca� dodatkowo od�r medykament�w oraz lekko odczuwalny, acz wszechobecny zapach siarki. Ca�y budynek wype�nia�a jedna obszerna izba z rozwalonym wyrem, na kt�rym Meff dostrzeg� �pi�cego psa. Kuchnia musia�a mie�ci� si� w przybud�wce. Na g�os krok�w wychyn�a z niej baba w halce, rozczochrana, w wieku nieokre�lonym, ale p�ci intensywnej. - Niech siada - rzek�a �aman� angielszczyzn�, podaj�c przyby�emu szklank� pe�n� przejrzystej cieczy. - Dzi�kuj�! Wypi� duszkiem, a oczy wysz�y mu z orbit, poniewa�, zamiast spodziewanej wody, wysch�e emocj� gard�o wesz�o w kontakt z wysokoprocentowym alkoholem. - Zagryziemy? - spyta�a gospodyni, wypijaj�c swoj� dzia�k� bez zmru�enia krwistego oka. - Mo�e grzybka? �api�c powietrze skin�� g�ow�. Baba (wzdragam si� przed u�yciem okre�lenia - kobieta) podesz�a do �ciany, urwa�a t�gi kawa� rozpanoszonego na niej grzyba i cisn�a podr�nemu. - Ja... w zwi�zku... z tym czekiem przyby�em... - be�kota�. - Powt�rzymy? - krwistooka nala�a ju� nast�pny staka�czyk. Co kraj, to obyczaj - pomy�la� Meff, u�wiadamiaj�c sobie, �e od chwili przekroczenia granicy zauwa�a� coraz mniej os�b trze�wych. Wypili. Od �ciany dolecia� cichy skowyt kt�rego� z czarnych. - Posz�y! - warkn�a gospodyni. Ciep�o rozla�o si� po ca�ym ciele przybysza. Umys� poja�nia� jak przy w��czeniu d�ugich �wiate�, natomiast wzrok zm�tnia�. Siad� na zydlu, kt�ry zamiast trzech n�g mia� dwie i trzyma� si� wbrew elementarnym prawom fizyki. Mo�e po prostu wro�ni�ty by� w klepisko. Trzecia kolejka zrobi�a ju� mniejsze wra�enie na Meffie, wywo�a�a jednak wzmo�one b�agania kolorowych. Zn�w rozleg� si� ni to j�k, ni skomlenie. - Posz�y won! - wrzasn�a baba i cisn�a szklank�. Sta�o si� co� zadziwiaj�cego. Szklanka poszybowa�a lini� sinusoidy, stukn�a w �eb ka�dego z fagas�w, po czym, zatoczywszy �uk, jaki nie �ni� si� najstarszym australijskim mistrzom bumerang�w, wr�ci�a do r�ki gospodyni. Meff nie zd��y� jeszcze wyj�� ze zdumienia, a� tu trzej bli�niacy skoczyli ku sobie, zbili, si� w kup� i niepoj�tym sposobem, utworzywszy jednego nalanego ch�opa, o twarzy pokrytej trzydniow� szczecin�, ty�em wycofali si� za drzwi. - Upi�em si� - przemkn�o podr�nemu. - Wstyd! - D�uga droga, ci�ka droga - powiedzia�a baba, przecieraj�c usta wierzchem kostropatej d�oni. - Czekajta chwil�, ogarn� si�! - To m�wi�c da�a nurka w ciemnaw� jam� przybud�wki. Filar Du�ego Mi�dzynarodowego Konsorcjum Obrotu Materia�ami R�nymi pozosta� sam, je�li nie liczy� kosmatego psa, czy mo�e koz�a, dysz�cego sennie w�r�d pierzyn, na piar�ystym wyrku. Z dworu, dok�d uda� si� zadziwiaj�cy "Samotrze�", nie dolatywa� �aden odg�os. Meff rozejrza� si� po izbie. Ub�stwo walczy�o w niej o prymat z zapuszczeniem. �ar�wka, najwy�ej dwudziestka, kry�a si� w girlandach wieloletnich lep�w na muchy, w k�cie dostrzeg� obfito�� gumiak�w i innych nie zidentyfikowanych cz�ci garderoby, na stole, po�r�d s�oik�w i butelek, pi�trzy�o si� kilkana�cie ksi��ek i periodyk�w. Jedynym okazalszym przedmiotem by�a stoj�ca w k�cie skomplikowana aparatura, przypominaj�ca nowoczesn� rze�b�, sporz�dzon� ze s�oj�w, szklanych i gumowych rurek. Ca�o�� bulgota�a jak�� nierytmiczn� pie�� bez s��w, kt�r� Meff uzna� za typowego bluesa tej cz�ci Europy. Nic nie wskazywa�o, �eby mieszka�cy domu na pustkowiu mogli by� posiadaczami drugiej po��wki czeku. - Ju� jestem! Meff zerwa�by si� na r�wne nogi, gdyby nie to, �e jego wytworny sztruks zd��y� przyklei� si� do zydla, a ten, jak pami�tamy, by� mocno zintegrowany z polep�. Pe�ne zaskoczenie. G�os by� niski, cho� o przyjemnym brzmieniu - alt dojrza�ej, ale ci�gle poci�gaj�cej kobiety. Zrobi�o si� ja�niej. Gospodyni uby�o ze czterdzie�ci lat. By�a teraz wiotka, ciemnow�osa, w�osy o metalicznym po�ysku zdo�a�a upi�� w jak�� kunsztown� fryzur�, oczy emanowa�y si�� i witalno�ci�, a usta, ozdoba brzoskwiniowej twarzy, l�ni�y naturalnym niemakija�owym karminem, co najniezwyklejsze - by�a to ta sama, co przed chwil�, osoba. Przez g�ow� podr�nego przebieg�o ulubione powiedzonko Teddy'ego, zawodowego szulera z Las Yegas: "Nie ma brzydkich kobiet, jest co najwy�ej za ma�o w�dki". Najwyra�niej s�owo sta�o si� cia�em! - Beta - przedstawi�a si� niewiasta, podaj�c tutejszym zwyczajem do uca�owania delikatn� r�czk�, pachn�c� "Soir de Paris". - Meff. - Prosz� wybaczy� to mo�e niezbyt mi�e powitanie, ale wzgl�dy ostro�no�ci... Stary, m�g�by� si� wreszcie obudzi�! Piernaty zafalowa�y, to, co pocz�tkowo mo�na by�o wzi�� za zwierza, okaza�o si� m�czyzn� w ko�uchu i czapce wywr�conej w�osem na wierzch. Ali�ci dwa ruchy starczy�y i, jak jedwabnik z kokona, z przebrania wy�oni� si� osobnik w czarnym welurowym garniturze, o siwej br�dce, ozdabiaj�cej wychud�� twarz, jakby �ywcem po�yczon� od zag�odzonych bohater�w el Greca. - Witaj, ch�opcze! Wybacz, �e tak nieoch�do�nie przedstawi�o ci si� nasze obej�cie, ale �yjemy w trudnych czasach. Rozmaite komisje po domach kr���, z dochod�w wylicza� si� ka��, srebrne �y�ki licz�, dostatek opodatkowuj�... No, ale skoro�my sami swoi... Tu w r�ce klasn��! Otworzy�a si� jaka� klapka w stropie i ju� paj�k z�ocisty tysi�cwatowy zadynda� u powa�y, z delikatnym szmerem osun�y si� ukryte dot�d w schowkach pod sufitem kilimy wzorzyste, przykrywaj�c go�e �ciany z pustak�w. Zaszemra�a klimatyzacja, zamiast smrodu t�ocz�c zapach lawendy i "Old Spice'a". Wyro z�o�y�o si� w kanap� pokryt� z�ocisto - purpurowym obiciem, ka�da decha pod�ogi obr�ci�a si� na grzbiet, zmieniaj�c w intarsjowan� posadzk�, sam za� ko�lawy zydel przeistoczy� si� w niejasnych okoliczno�ciach w wygodny fotel - leniwiec. Jeszcze chwila, a na okienka opu�ci�y si� z�otoramne zwierciad�a, aparatura w�dop�dna obr�ci�a si� wraz z ca�� �cian�, ukazuj�c barek zaopatrzony nie gorzej ni� jego dalecy krewni w Las Yegas, rzekomi za� Portoryka�czycy przeobrazili si� w orkiestr� cyga�sk�, kt�ra pocz�a r�n�� od ucha, zad�ierzy�cie i folklorystycznie. Do diab�a! Welurowy siwobrodacz serdecznie u�ciska� podr�nego. - Wykapany dziadek, wykapany... Poza tym, �e blondyn, niski, nos prosty i oczy niebieskie. Wybacz mi drobne formalno�ci, ale czy masz, kochasiu, zaproszenie? Meff poda� gospodarzowi czek, kopert� i kartk� adresem. Ten przez chwil� milcz�co wpatrywa� si� w papiery. - Tw�j ojciec nazywa� si� Leon, a matka Abigeil? Przybysz skin�� g�ow�. - Dziadka zna�? - Nie. Podobno pochodzi� z Europy, ale przyznam si�, dok�adnie... Co pan robi?! Cz�owiek z weluru systematycznie podar� podane mu papiery, nie wy��czaj�c po��wki czeku. - Wszystko to furda. M�w mi stryju! Je�li kto� s�dzi, �e by� to koniec niespodzianek czekaj�cych Meffa, pope�nia g��boki b��d. Prawdziwe niespodzianki dopiero si� zaczyna�y. Beta poda�a "skromny posi�ek". Krewetki, pol�dwica a la Chateaubriand, kawior astracha�ski, koniaki, sery, owoce... Podr�ny mia� na ko�cu j�zyka pytanie: sk�d stryj zdobywa podobne frykasy na takim zadupiu, ale �ycie nauczy�o go, aby zadawa� jak najmniej pyta�. Sam, jeszcze zanim przesiad� si� w ciuchci�, usi�owa� naby� w miejscowym ekspresie cokolwiek do zjedzenia - po d�u�szych b�aganiach dosta� bigos, ale kiedy spr�bowa� zap�aci� walut�, uprzejmy bufetowy odradzi� mu konsumpcj� ze wzgl�du na panuj�c� dyzenteri� i podzieli� si� w�asn� kanapk�. Koniak wywo�a� chorobliwe rumie�ce na el grecowskich policzkach gospodarza. Stryj cz�stowa� go�cia, wypytywa� o najrozmaitsze sprawy, o ojca, matk� - zmartwi� si� bardzo wiadomo�ci�, �e nie �yj�. Interesowa�o go �ycie w dalekim, postindustrialnym spo�ecze�stwie. Meff rozpr�y� si� do tego stopnia, �e i sam odwa�y� si� zada� pytanie: - Stryj i m�j ojciec byli rodzonymi bra�mi? - Sk�d�e, Meffku, jestem bratem twego dziadka... Ale� to by� urwis, pami�tam do dzi� jego kawa�y, chocia� to tyle lat. - To ile stryj ma lat? - wyrwa�o si� bratankowi. - Sto czterdzie�ci dwa! Ale tylko do twojej wiadomo�ci. W papierach mam zapisane osiemdziesi�t jeden, �eby nikt si� nie czepia�. Jeszcze by telewizj� nas�ali, jakie� odznaczenie przypi�li, a ja rozg�osu nie lubi�. A ty co znowu ta�czysz? Uwaga zosta�a skierowana do ciemnow�osej, kt�ra, poniechawszy przynoszenia i rozlewania, sta�a po�rodku izby (pardon: komnaty) ko�ysz�c si� zmys�owo w takt t�sknej i rozlewnej muzyki tutejszych jar�w, poroh�w i pa�stwowych gospodarstw hodowlanych. Podr�ny obj�� j� kr�tkim spojrzeniem. Jego uwag� przyci�gn�� pasek go�ego cia�a mi�dzy sukni� a bolerkiem, nadzwyczaj po�yskliwy, kusz�cy... - Czy to c�rka? - szeptem spyta� stryja, a gdy ten pokr�ci� g�ow�, rzuci� jeszcze ciszej - mo�e �ona?! - �ona, h�, h�! S�yszysz, Beto? Meffek my�li, �e� moja �ona. A ja tu w celibacie �yj�, jak, nie przymierzaj�c, ksi�dz. Gospodyni to moja, i tyle! Cyganie (zreszt�, kto wie, czy tam za �cian� nie zd��yli przepoczwarzy� si� w Pigmej�w) przyspieszyli rytm. W�osy Bety rozsypa�y si� na ramiona. - A mo�e by szampana? - zapyta� staruszek. Meff nie mia� si�y protestowa�. Wpatrywa� si� w ta�cz�c�, a mi�dzy oczami obojga pocz�o tworzy� si� co� na kszta�t �uku elektrycznego. - Zd��ysz, zd��ysz - stryj tr�ci� go w rami�. - Ja nie jestem pies ogrodnika. Ale mamy sporo rzeczy do obgadania. A propos, w co ty w�a�ciwie wierzysz? Znienacka spytany Meff zamruga� oczami. O co temu staremu mog�o chodzi�? Ankieta personalna czy przes�uchanie? - No, m�w, w co wierzysz? Jeste� katolikiem, luteraninem, adwentyst�, �wiadkiem Jehowy, buddyst�, wyznawc� Konfucjusza, muzu�maninem?... - napiera� gospodarz. - W�a�ciwie, to ja w og�le nie wierz�. Chyba... - wyb�ka� Spec od Reklamy. - Nigdy zreszt� si� nad tym nie zastanawia�em. Nawet Beta wstrzyma�a tan, a Cyganie chyba za �cian� oddech, bo zapad�a cisza. - Jak to? Nie wierzysz w Boga! Meff pokr�ci� g�ow�. - A w szatana? Roze�mia� si�. - W szatana dzi� nawet dziecko nie uwierzy. Mamy wiek dwudziesty, stryju. Ludzie lataj� w kosmos. Czasami nawet z powrotem. Mamy bomb� atomow�, cybernetyk�, woln� mi�o�� i ONZ. Wyzwolili�my si� z przes�d�w i zabobon�w. Nauka, nauka to wszystko. - S�yszysz tego ancymona, Beto? - za�mia� si� starzec. - Nie wierzy w szatana. W nic nie wierzy! Kobieta zawt�rowa�a swym pi�knym altem. Podr�nemu zrobi�o si� g�upio. Mo�e nie wypada�o przyznawa� si� do ateizmu? Gospodarze wyrechotali si� wreszcie, orkiestra wznowi�a koncert. Strzeli� korek szampana. Meff mia� nadziej�, �e przejd� wreszcie do spraw finansowych, ale stryj powraca� wci�� do tego samego tematu. - Wnioskuj� zatem, �e kwestie religii s� ci ca�kowicie nie znane? - Nie a� tak ca�kowicie. Jak stryj zapewne wie, u nas w ka�dym hotelu znajduje si� Biblia. Bywa�o, cierpia�em na bezsenno��, wi�c czyta�em... Co� tam wiem. - A co wiesz o manicheizmie? - pad�o konkretne pytanie. - Mani... co? - Nic nie wie - starzec zacz�� mrucze� bardziej do siebie ni� do kogokolwiek - co zreszt� mo�e wiedzie� wsp�czesny m�ody cz�owiek, dziecko Marksa i coca - coli?... Czy czyta� Orygenesa, �w. Augustyna? �eby cho� Zoroastra, gdzie tam... �wie�o upieczony bratanek ponownie wlepi� oczy w Bet�. Par� haftek bolerka pu�ci�o, ujawniaj�c zaciszn� grot� mi�dzy stromymi i j�drnymi piersiami. Obroty wzbija�y sukni� coraz wy�ej i wy�ej, ukazuj�c pe�n� gotycko�� n�g, ali�ci sklepienie budowli pozostawa�o nadal w g��bokim cieniu. - Co oni teraz zrobili z t� edukacj�? - narzeka� gospodarz. - Jak ja by�em w twoim wieku, zna�em �acin�, grek�, hebrajski, aramejski... Ty pewno nie wiesz nawet, kto to s� Ormuzd i Aryman? Meff usi�owa� uspokoi� wiruj�ce obrazy i uporz�dkowa� my�li. - Chyba jacy� faceci z Iranu... Mo�e ministrowie Chomeiniego? - zaryzykowa�. Starzec tylko j�kn��. - B�g Dobra i B�g Z�a, synku! Odpowiednikiem w semickiej tradycji m�g�by by� B�g i Szatan, gdyby przyj��, �e ich si�y s� r�wne... - A mo�e nawet co� o tym s�ysza�em. By�a taka koncepcja �wiata, w kt�rym Dobro i Z�o maj� prawie jednakowe udzia�y i tocz� ze sob� nieustanny b�j, przy czym poligonem w skali makro jest wszech�wiat, a w skali mikro ka�dy pojedynczy cz�owiek. - Ciekawie powiedziane, cho� nieprecyzyjnie - skomentowa� stryj - inteligentny mo�e i jeste�, ale brak ci wiedzy. Wr��my jednak do manicheizmu. Uznano t� koncepcj� nie bez powodu za najgorsz� herezj�. Fakt. Podwa�a�a ona monopol jedynego Boga, sprowadza�a hieratyczny porz�dek do wolnej gry si�, jednym s�owem, zamiast feudalnej koncepcji Najwy�szej Idei, proponowa�a �wiatu nadprzyrodzonemu system zgo�a kapitalistyczny. To nie by� ju� sp�r o to, czy Syn jest r�wny Ojcu, czy jedynie podobny, nie utarczka o dwie natury Chrystusa czy k�opotliwy paradoks Niepokalanego Pocz�cia - tu dochodzi�o do podwa�ania zasady. Nic dziwnego, �e szli na stos masowo wszyscy cho� cz�ciowo spaczeni manichejskim spojrzeniem na �wiat - katarzy, albigensi, waldensi... Lecz wszystko na pr�no, bo, niestety, heretycy mieli racj�. Przynajmniej cz�ciow�. Nie ma bowiem absolutnego Dobra i Z�a. �wiat stworzy�o, znaczy, pr�bowa�o stworzy�, dw�ch bog�w, jeden troch� lepszy, drugi gorszy, ale obaj nie pozbawieni - wed�ug ludzkich kryteri�w - wad. Z tym, �e tylko jednemu si� powiod�o, skutkiem czego ten drugi zosta� skazany na wielowiekow� opozycj�. - Bajki - mrukn�� Meff, kt�ry s�ucha� filozoficznej gaw�dy zaledwie jednym uchem. Wszystkie pozosta�e zmys�y kierowa�y si� ku Becie, a �ci�lej m�wi�c, jej nogom, teraz bosym - srebrzyste pantofelki odrzuci�a w k�t pokoju... - Jeszcze chwil� - powiedzia� mocniej starzec. - Cicho, grajki! Wezwa�em ci�, bo jeste� mi potrzebny. Jestem stary... - Ale� stryju! - westchn�� bratanek, widz�c jak gospodyni budzi si� z transu i doprowadza do �adu swoj� garderob�. - Potrzebuj� spadkobiercy. Nast�pcy. Ty jeste� ostatni z naszego rodu. Przejmiesz wszystko... - Dzi�kuj�! - zawo�a� Meff. kt�ry lubi� konkretne spraw. Nie wiem tylko, jak si� odwdzi�cz�? - Drobiazg, doprowadzisz moje dzie�o do ko�ca. - Zrobi� wszystko, czego tylko stryj sobie �yczy... Starszy pan, wyra�nie ucieszony deklaracj�, zamieni� na powr�t kanap� na wyrko, po czym wygrzeba� z siennika jakie� papiery i kilka poka�nych paczek og�lnie wymienialnych banknot�w. - Tu masz sze�� kopert, z kt�rych pierwsz� otworzysz pojutrze. B�dziesz stosowa� si� �ci�le do zawartych tam polece�. Styl mo�e jest troch� starodawny, ale ca�o�� posiada niepomiern� wag�. Co zrobisz z nadwy�k� pieni�dzy, twoja sprawa... Aha, trzeba jeszcze rzecz po�wiadczy� prawnie. - Jak to zrobi� mo�liwie szybko? - w g�osie m�odego cz�owieka zadrga�o szczere zainteresowanie. - Ju�! Beto, daj pi�ro. Wystarczy tw�j podpis. Wesz�a gospodyni, zd��y�a si� zn�w przebra�. Mia�a na sobie bia�y i, prawd� powiedziawszy, p�prze�roczysty cha�acik piel�gniarki. W r�ku trzyma�a wieczne pi�ro. Ale zamiast poda�, rozkr�ci�a je. Zbiorniczek by� pusty. Szybko podesz�a do Meffa i z ca�ej si�y wbi�a mu w�sk� stal�wk� w rami�, musn�wszy je przedtem watk� umoczon� w koniaku. - Auuu! Co pani robi?! Gestem zawodowej piel�gniarki poci�gn�a lewarek. Zbiorniczek wype�ni� si� ciemnoczerwon� ciecz�. Rozleg� si� g�uchy grzmot. - Tu podpisz! - pad�o polecenie. - Ale�... Ja ju� nic z tego nie rozumiem... - Pisz! Machinalnie nabazgra� imi� i nazwisko. Drugi grzmot! �wiat�o w �yrandolu przygas�o, ziemia za� wyda�a odg�os przypominaj�cy g�uche st�kni�cie przeci�gaj�cego si� olbrzyma. Trz�sienie ziemi? T�pn�o nie�le. Meff wykona� w powietrzu koz�a i wyl�dowa� na kanapie. Tu Beta wcisn�a mu na palec pier�cie� z czarnej laki. Zn�w grzmot. Meff m�g�by przysi�c, �e na nieskazitelne tafle luster wyst�pi�y kropelki krwi. - Co to ma znaczy�, stryjku?! - wybe�kota�. - Nie udawaj zagubionego kacz�tka - hukn�� gospodarz. W tym momencie przej��e� moj� rol�, dy�urnego Szatana �wiata! - Szatana? - Ach, prawda, ty nie wierzysz - zarechota� stryj. - No to patrz! W mgnieniu oka jego posta� spowi�a fioletowa po�wiata, welur przywar� mocniej do sk�ry zmieniaj�c si� w szorstk�, zmierzwion� sier��. Paznokcie j�y si� wyd�u�a� do rozmiar�w spotykanych u balijskich tancerek i urz�dniczek na poczcie. Spad�y lakierki, ujawniaj�c parzystokopytne raciczki. - Ratunku! - wrzasn�� Meff. Jak na has�o, w dziwacznych pl�sach wpadli do izby Cyganie nie - Cyganie, przypominaj�cy teraz raczej greckich satyr�w, z r�kami i l�d�wiami pokrytymi g�stym futrem. Otoczyli Meffa, bij�c mu pok�ony i na r�ne sposoby oddaj�c cze��. - O �wi�ta niefrasobliwo�ci! O m�odzie�cza g�upoto! - �mia� si� stryj. - Czemu rodzice nie podali ci prawdy? - Jakiej prawdy? - �e jeste� dwunastym z kolei potomkiem szatana, owocem przypadkowej przygody pi�knej Ma�gorzaty i Mefista, kt�re to dziecko doktor Faust wychowa� w�asnym kosztem! - Ja?... - Prawdziwe diab�y z czasem wymar�y lub wycofa�y si� w g��b ziemi (coraz g��biej ludzie dr���, cholera jasna!). Na stra�y interes�w pozosta� tylko nasz r�d. P�diab��w, ambasador�w nadzwyczajnych i pe�nomocnych Wielkiego Do�u na tej biednej ziemi. Byli�my kiedy� znacznie liczniejsi, poczytasz o tym we w�a�ciwym czasie. Dzi� pami�taj o najwa�niejszym. W twoim r�ku jest honor rodu... Wielkiego rodu! We� pod uwag� jeszcze fakt, �e twoja matka, Abigeil, by�a w prostej linii potomkini� jednej z czarownic spalonych w Salem w XVII wieku... Wysoko nie� nasz herb - Rogi na Polu Niczyim. Wysoko! Chyba teraz ju� wiesz, sk�d twe imi� Meff? Mefisto! Mefisto XIII! Nogi ugi�y si� pod m�odym cz�owiekiem. Wiadomo�� i koktajl wielosmakowy zrobi�y swoje. Ale pl�saj�ce fauny czy raczej satyry nie da�y mu upa��. Zbi�y si� wok� niego ciasnym kosmatym kr�giem. Tymczasem rechot wuja przeszed� w kaszel, miotany spazmem upad� na kanap�, a fioletowa mgie�ka wok� niego pocz�a s�abn�� i przygasa�. - Chod�my ju� - Beta kopniakami rozgania�a futrzastych muzykant�w i poci�gn�a Meffa w stron� alkowy. - i tak nie masz �adnego wyj�cia - t�umaczy�a jak nauczycielka. Rzuci� si� na ni�, do niej, w ni�! Zach�annie. Brutalnie. Rozpaczliwie. I kiedy wchodzi� w rozedrgan� czelu��, poczu� pod sob� spocon� bry�� o fakturze sparcia�ej opony, z nadnaturalnymi piersiami gubi�cymi si� gdzie� pod pachami, natrafi� na bezz�bne usta i zetkn�� si� ze s�omianymi w�osami pachn�cymi trupem, groz�, �mierci�... II . Przebudzenie by�o r�wnie paskudne jak za�ni�cie. Podr�ny ockn�� si� mokry od rosy, z drewnianym j�zykiem, wyschni�tym gard�em, spuchni�t� w�trob� i obola�ym karkiem. S�oneczko sta�o wysoko na pogodnym niebie. G�ry l�ni�y wilgotn� zieleni�, w wy�szych partiach rozpo�ciera�y si� ��ki czy hale, na kt�rych, nie mia� lornetki, ale m�g�by przysi�c - pas�y si� stada owiec. Sytuacja wygl�da�a cokolwiek upokarzaj�co. On, przedstawiciel b�d� co b�d� kultury �r�dziemnomorskiej (w wydaniu ameryka�skim), le�a� z go�ym ty�kiem, spodniami zwini�tymi w obwarzanek na jednej nodze, wtulony w omsza�y pie� starego buka. - Rany koguta, wsp�y�em z drzewem?! Dooko�a nie u�wiadczy�by� �ywej duszy. Kawa�ki gruzu, par� dzikich jab�oni, krzaki malin wskazywa�y, �e bardzo dawno temu znajdowa�o si� tu jakie� gospodarstwo. - Co za koszmarny sen? Gdzie si� podzia� ten dom? Nad �cie�k�, dziesi�� metr�w za nim, dynda� sznur, i kt�rego osobi�cie zdejmowa� torb�. Sama torba, nie wypatroszona, le�a�a w krzakach. Bro� spoczywa�a, spocona jak ruda mysz, pod pach�. Nic nie rozumia�. Zajrza� do portfela: wszystko w porz�dku, tylko ani �ladu kartki, koperty i po��wki czeku. - Ach. prawda, stryj podar�! - rzek� do siebie. A potem zacz�� prawie wo�a�. - Co to wszystko by�o? Jaki stryj, kim ja w�a�ciwie jestem?! - Jeszcze raz wywr�ci� wszystkie kieszenie, nigdzie jednak nie znalaz� ani otrzymanych paczek banknot�w (szkoda), ani siedmiu kopert (mo�e i lepiej). Sytuacja przedstawia�a si� idiotycznie. Sen, nie sen? Co naprawd� znaczy�a diabelska ceremonia, co mia� na celu dziwaczny wyk�ad o manicheizmie czy i�cie kameleonowe przemiany wyuzdanej gospodyni? Nie, stanowczo zbyt du�o jak na jedn� noc! Meff wr�ci� na gruzowisko. Szuka� �lad�w wczorajszej libacji. Nie upi� si� przecie� powietrzem. Po dobrym kwadransie znalaz� nie dopit� butelk� samogonu. Na samo wspomnienie chwyci�y go md�o�ci. Kiedy zwraca� matce naturze jej hojne dary, zreszt� bez �ladu krewetek i kawioru, na polank� przydrepta�a koza. Popatrzy�a na niego du�ymi smutnymi oczami nierozumianego filozofa, osadzonymi ponad d�ugim wychud�ym pyskiem, przypominaj�cym, co za durne skojarzenie, bohater�w el Greca... - Meee! Zerkn�� na jej kopytka. Na jednym by�o co�, co z bied� mog�oby uchodzi� za stary lakierek. - Stryjek! - wrzasn�� Meff i rzuci� si� w stron� zaro�li. Tam ju� na niego czekali. By�o ich dw�ch w mundurach stra�y granicznej. - K�amiecie bardzo nieudolnie, obywatelu - powiedzia�, w swoim mniemaniu po niemiecku, zezowaty m�czyzna z dystynkcjami sier�anta - nie my b�dziemy si� wami zajmowa�, ju� wkr�tce zjawi� si� osoby bardziej powo�ane, ale z czystej �yczliwo�ci m�wimy wam: wasze opowie�ci nie trzymaj� si� kupy. Absolutnie! Rozmowa mia�a miejsce w male�kim, go�cinnie zakratowanym pokoiku r�wnie niewielkiej stra�nicy na skraju wsi. Dotarli tam w godzin� po wyci�gni�ciu Meffa z krzak�w. Teren okaza� si� znacznie bardziej zaludniony, ni� Meff m�g� przypuszcza� poprzedniego dnia. Tubylcy kr�cili si� to tu, to tam, mo�e niezbyt celowo i wydajnie, ale w ka�dym razie sprawiali wra�enie zapracowanych. Kr�tka rozmowa zapoznawcza nie nale�a�a do przyjemnych. Niezgodno�� w dokumentach, �amany akcent i zdenerwowanie podr�nego przes�dzi�y o jego zatrzymaniu. Stra�nicy uprzejmie, cho� zdecydowanie, wyprowadzili go z zaro�li na �cie�k�, kt�ra po paruset metrach przemieni�a si� w le�n�, s�dz�c po koleinach, cz�sto ucz�szczan� drog�, ta za� wyprowadzi�a ich na skraj wsi. W osadzie pierwsz� rzecz�, na jak� zwr�ci� uwag� zatrzymany, by� d�ugi i smutny szereg tubylc�w, stoj�cych pod zamkni�tymi drzwiami niewielkiego pawilonu. - Co ci ludzie robi�? - zapyta� Meff. - Stoj� - lakonicznie odpowiedzia� m�odszy z mundurowych. - Ale po co? - Mo�e otworz� - stwierdzi� sier�ant. - A co jest tam w �rodku? - Nic - powiedzia� m�odszy i lekko westchn��. - Jak to, przecie� napisane jest: "Towary r�ne i mieszane". - A co ma pisa�? - mrukn�� podoficer. - Zreszt�, mo�e dzi� co� rzuc�. - W takim razie, po co ci ludzie stoj� ju� teraz? - w glosie podr�nego brzmia�o coraz wi�ksze zdziwienie. - Bo wolno - o�ywi� si� m�odszy - tam wolno sta�, grupowa� si�, a nawet gromadzi�... - Umilk� zgaszony wymownym spojrzeniem starszego. Dalsza droga do stra�nicy przebieg�a w regulaminowym milczeniu. Budyneczek na pierwszy rzut oka robi� wra�enie schludne i solidne. Na drugi rzut nie bardzo starcza�o czasu, zw�aszcza �e uwag� zatrzymanego przyku� du�y napis: "Ogl�danie obiektu wzbronione pod kar�". Nie by�a to jedyna wywieszka. Obok drzwi wietrzy� si� spory transparent: ,,Ta granica nie dzieli, lecz ��czy ludzi". Kto� dopisa� poni�ej "parami", zosta�o to zamazane, ale z�o�liwy wyraz wyziera� spod farby. Obok wisia� plakat: "Przemytnicy wysiadka", co jaki� �artowni� przerobi� na "odsiadka". Jak wida�, okolica nale�a�a do stron wysoko rozwini�tych pod wzgl�dem poczucia humoru. Meff zachowywa� si� biernie. Jeszcze w g�rach rozwa�y� r�ne wersje post�powania. Po pierwszych indagacjach zorientowa� si�, �e logiczne wyt�umaczenie swego pobytu w strefie przygranicznej jest niewykonalne - m�g� co najwy�ej liczy� na wsparcie swojej ambasady. Z kolei ewentualna pr�ba rozbrojenia �o�nierzy i ucieczki zawiera�a zbyt wiele ryzyka. Inna sprawa, �e sama obecno�� mundurowych po niesamowitych prze�yciach nocy dawa�a mu poczucie dwuznacznego wprawdzie, ale jednak bezpiecze�stwa. Ju� we wsi min�� ich, pokiwawszy d�oni�, m�czyzna na rowerze. Tym razem bez zaj�ca. Pies biegn�cy za nim obrzuci� Meffa wzrokiem pe�nym jadowitej satysfakcji. Doni�s� pewnie kt�ry� z tych dw�ch - pomy�la� podr�ny. W stra�nicy dano mu wiadro wielofunkcyjnej wody do mycia i picia. Chciano te� zabra� sznurowad�a, ale, ku zaskoczeniu podoficera, buty cudzoziemca nie mia�y sznurowade� i zapina�y si� na dziwaczne przyssawki. Zadowolono si� odebraniem torby i dokument�w. Z broni� Meff po�egna� si� znacznie wcze�niej. S�dz�c po odg�osach docieraj�cych przez �cian�, d�ugo naradzano si�, telefonowano, zn�w naradzano. Najwyra�niej dziwny aresztant nie pasowa� do istniej�cych schemat�w i regulamin�w. - Powtarzam, wasza opowie�� nie trzyma si� kupy. Twierdzicie, �e nazywacie si� Meff Fawson, i to si� jeszcze zgadza z dokumentem, podobnie jak narodowo�� i miejsce zamieszkania. Ale na tym koniec. W waszym paszporcie brak nawet stempla stwierdzaj�cego przekroczenie granicy... - ci�gn�� sier�ant. - Kto� musia� zapomnie� przystawi�... - Ma�o prawdopodobne. Twierdzicie te�, �e przybyli�cie do swego stryja. Konkretnie, dok�d? - Stryj mieszka tam w lesie w takim domu z pustak�w... - W tym s�k, obywatelu, �e w ca�ej okolicy nie ma nikogo o nazwisku cho�by zbli�onym do waszego, na terenie za�, w kt�rym przebywali�cie, znajduje si� od lat rezerwat �cis�y i nie ma �adnych zabudowa�. A jak wygl�da ten wasz stryj? - No, starszy szczup�y jegomo�� w wieku stu czterdziestu dwu lat. Ale w papierach ma osiemdziesi�t jeden - o�ywi� si� Meff. - �yje, chyba bez �lubu, z kobiet� o imieniu Beta. Brunetka, w zale�no�ci od ubioru wygl�da na trzydzie�ci b�d� na sze��dziesi�t lat... Sier�ant i ten m�odszy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Dalej upieracie si� przy zeznaniu, �e nie przywi�z� was autobus? - Nie, przyjecha�em poci�giem. �mieszn� archaiczn� ciuchci�. Tego dnia maszynista pojecha� dalej ni� zwykle. Miejscowo��, w kt�rej stan�li�my, nazywa�a si� chyba tak. - Napisa� nazw� na kartce papieru. - I chcecie, �eby�my w to uwierzyli? - Tak by�o. - Obywatelu, czy raczej, panie Fawson. W naszym regionie nawet k�ama� trzeba umie�. Kolejka, o kt�rej m�wicie, ko�czy sw�j bieg dziesi�� kilometr�w wcze�niej. - Ale tym razem pojecha�a dalej! - To niemo�liwe. - Dlaczego? - Pozw�lcie ze mn�. - Sier�ant przeprowadzi� Meffa do tylnego okna stra�nicy. Rozci�ga� si� z niego widok pi�kny, cho� bez przesady. Teren ostro opada� w d�, przechodz�c w zagajnik, kt�ry ko�czy� si� nad brzegiem rozleg�ego, chyba sztucznego jeziora. - Stacja, na kt�rej rzekomo pan wysiad�, znajduje si� mniej wi�cej pod wschodni� zatok� zbiornika. Tam� postawiono dwadzie�cia lat temu. Zam�t w g�owie Meffa narasta� zamiast male�. Czy�by tam, w poci�gu, dozna� udaru, amnezji, mo�e kto� rzuci� na niego urok? Fakty �wiadczy�y, �e ca�� dob� musia� by� nieprzytomny i pogr��ony w halucynacjach. - Jeszcze wczoraj zg�osi�a si� do nas pasa�erka poci�gu, obywatelka Hortensja G. Zezna�a, �e jaki� cudzoziemiec, tu poda�a pa�ski rysopis, indagowa� j� o drog� do granicy... - Mo�e taka czerniawa, w chu�cie, z baga�em owini�tym w koc? Doskonale j� pami�tam. Wysiad�a na przedostatniej stacji. - Zn�w wyra�acie si� nieprecyzyjnie. Wysiad�a razem z panem na ostatniej stacji... A wi�c sen. Jednak sen i Dzi�ki Bogu! Pal sze�� idiotyczny czek, pieni�dze, wszystkich diab��w. Trzeba jak najszybciej wypl�ta� si� z tych nieporozumie�, wr�ci� do domu i p�j�� do dobrego psychiatry. Cudzoziemiec przymkn�� oczy. Ale kiedy je otworzy�, jego wzrok, przemierzywszy �cian� stra�nicy, zatrzyma� si� na jednej z wisz�cych tam fotografii. - To! To! - wrzasn�� niemal bezwiednie. - Zgadza si�. To jedna z ostatnich fotografii zatopionej stacji. A ten ma�y szkrab w koszuli to ja - rzek� z u�miechem sier�ant. - Ale zaraz! Sk�d pan, jako cudzoziemiec, kt�ry nigdy nie bawi� w naszych stronach, mo�e wiedzie�, jak wygl�da�a stacja? Znowu zrobi�o mu si� gor�co. Od czasu kiedy przez pomy�k� zakrad� si� w nocy do sypialni matki swej sympatii, w czym zorientowa� si� dopiero rano, nigdy nie znalaz� si� w wi�kszych tarapatach. Tymczasem podoficer wywl�k� ponownie spraw� broni znalezionej przy podr�nym. Kto mu j� da�, a w jakim celu, czy zamierza� jej u�y�? - Pistolet mia�em ca�y czas ze sob� od chwili wyjazdu z domu. Sier�ant nieomal wybuchn�� �miechem: - Nie symulujcie zidiocenia, mister Fawson. Pa�skie zeznanie stawia krop� nad ,,�" w naszym �ledztwie. Mamy najlepszy dow�d nielegalnego przekroczenia przez was granicy, ww�z broni jest do nas surowo zakazany, i niemo�liwy! - Ale daj� s�owo!... Przecie� gdybym k�ama�, poda�bym jakie� inteligentniejsze wykr�ty. A poza tym, co ja bym tu robi�? - Mogliby�cie chcie� nielegalnie przekroczy� granic� - zauwa�y� m�odszy, w sumie bardziej dla Meffa �yczliwy, ca�y czas zerkaj�cy z nie tajonym �akomstwem na sztruksowy garnitur cudzoziemca. - Po co mia�bym nielegalnie przekracza� granic�, skoro mam wa�ny paszport na wszystkie kraje �wiata? - Kto was tam wie. Mo�e szpiegowali�cie? - A co tu jest do szpiegowania? - Wi�c jednak wiecie, �e nic... - podskoczy� sier�ant. - Wiem, �e nic nie wiem! Tak jak Sokrates. - Kto? - zainteresowa� si� m�odszy funkcjonariusz i szybko zapisa� nazwisko. - Sokrates! Taki Grek! - A wi�c mieli�cie jeszcze wsp�lnika. Te� cudzoziemca. Sami widzicie, im dalej w las, tym wi�cej dowod�w obci��aj�cych. - Ale� on dawno nie �yje! - z rozpacz� wykrzykn�� Meff. �o�nierze wymienili zn�w porozumiewawcze spojrzenia, i zamilkli. Skoro w spraw� zamieszany by� trup, musia�a by� ona jeszcze powa�niejsza. Od strony drogi ozwa� si� st�umiony warkot. - Nareszcie jad� - ucieszy� si� m�odszy przes�uchuj�cy. Warkot ucich� przed stra�nic�, ozwa�y si� jakie� g�osy. Kto� zameldowa�: "Jest tu obok, panie majorze", i do pokoju wszed� zwalisty m�czyzna w mundurze. - Gdzie szpieg? - rzuci� kr�tko, bez powita�, do wypr�onych �o�nierzy. - Tu jest, panie majorze! - odpowiedzieli ch�rem. - Zabieram go ze sob� - powiedzia� oficer zbli�aj�c si� do Meffa. Mundur ledwo m�g� pomie�ci� przysadziste cielsko, a nalana �niada twarz wyda�a si� Fawsonowi dziwnie znajoma. - Tylko dlaczego przyjecha� pan major, skoro uprzedzali o przyje�dzie kapitana? - spyta� nagle sier�ant. Tajfun "Iwan", kt�ry w i995 roku spustoszy� zachodnie wybrze�a Kalifornii, mia� znacznie mniej dynamizmu ni� rozsypuj�cy si� oficer. Meff zd��y� pozna� mechanizm syntezy diabelskich pomocnik�w, teraz by� �wiadkiem analizy czy, jak kto woli, rozmna�ania przez podzia�. Przezornie usun�� si� na bok. Nie min�o p� sekundy, a trzej czarni funkcjonariusze piekie� przyst�pili do dzia�ania. ��ciejszy obali� za pomoc� karate sier�anta, czarniejszy znokautowa� �o�nierza, a najbielszy porwa� za r�kaw Fawsona, wydaj�c przy tym najbardziej zrozumia�� komend� �wiata: "W nogi!" Wypadli ze stra�nicy, zanim ktokolwiek zd��y� zareagowa�. Wartownik pad� ra�ony bykiem. Motor z przyczep� czeka� o par� krok�w. Niestety. Od strony centrum wsi wida� by�o unosz�cy si� tuman kurzu. Widocznie nadje�d�a� autentyczny kapitan. - W las! - wrzasn�� czarny. W tr�jk� wpadli mi�dzy m�ode �wierczki. ��ty, zostawszy nieco z ty�u, wydoby� nie wiedzie� sk�d automatyczny pistolet i omi�t� seri� drog�. Dwie pas�ce si� na niej g�si podnios�y skrzyd�a do g�ry, ale nie uchroni�o to ich przed egzekucj�. Meff bieg�, nie zadaj�c �adnych pyta�. Widzia�, jak czarniawy wymachuje jego jakim� cudem odzyskanym neseserem. Bia�y, gdy przystan�li na chwil� par�set metr�w dalej, wetkn�� Fawsonowi plik papier�w. - Uwa�aj, tam s� wszystkie listy. A potem zn�w pop�dzili w d�. Do trzasku ga��zi za nimi i okrzyk�w goni�cych �o�nierzy, kt�rych musia�o by� wi�cej, ni� mo�na by si� spodziewa�, dosz�o nieprzyjemne ujadanie. Kto� spu�ci� psy. Meff lubi� zwierz�ta, ale bez przesady. Oszo�omiony, og�upia�y nat�okiem wydarze�, bieg� dysz�c przera�liwe za tym najczarniejszym, toruj�cym drog� przez zaro�la. - Co ze stryjem? - zapyta� podczas kolejnego postoju. - Nie �yje? - Wykona� zadanie i zosta� na w�asn� pro�b� odwo�any na D� - rzek� bia�awy. - Teraz wszystko jest na pa�skiej g�owie. - A Beta? Czerniawy roze�mia� si�, ukazuj�c r�wne ciemne z�by. - Wpad�a mu w oko, filut... - Pospieszcie si� - wrzasn�� ��tek - okr��aj� nas! - Nie jestem dobry na d�ugie dystanse - zwierzy� si� Meff. - To ju� niedaleko. Raptownie �ciana krzak�w rozdar�a si� i Fawson zahamowa�, �api�c powietrze jak odcedzona z wody ryba. Byli na brzegu retencyjnego zbiornika. Lustrzan� powierzchni� marszczy� lekki wietrzyk. Jak okiem si�gn�� - ani ��dki, pontonu czy cho�by kawa�ka drewna. - Nie najlepiej p�ywam! - zawo�a� podr�ny. - Drobiazg - skomentowa� ��ty, kt�ry wygl�da� na najbardziej przedsi�biorczego z ca�ej tr�jki. - Chod�cie, ch�opaki! Kolejny trick przypomnia� Meffowi jego ulubion� zabawk�, klocki "Lego". Okaza�o si�, �e piekielni aktywi�ci mog� ��czy� si� r�wnie� wzd�u�. W mgnieniu oka czarny wskoczy� na bia�ego, na czarnym uplasowa� si� ��ty, cia�a ich zros�y si� b�yskawicznie, tworz�c co� w rodzaju w�a morskiego z ludzk� g�ow�. - Siadaj na nasz kark! - pad�o polecenie. Pos�ucha�. "Samotrze� pod�u�ny" b�yskawicznie wsun�� si� do wody i bystro j�� pru� ch�odn� to�. Kiedy znajdowali si� po�rodku akwenu, �cigaj�cy wypadli na brzeg i bezradnie kr�cili si� po ��ce. Kto� strzeli�, lecz chybi� paskudnie. Pierwszy cz�on w�a uni�s� na po�egnanie r�k�, uk�adaj�c palce w kszta�t, kt�ry jednym przywodzi na my�l playboyowskiego kr�liczka, dla innych za� jest symbolem zwyci�stwa. Albinos spotka� Puco�owatego w sto��wce. Cherubinek, zaczytany w lekturze najnowszej publikacji Tofflera, nawet nie zauwa�y�, �e jego �y�ka od pi�ciu minut omija talerz, wykonuje ja�ow� ewolucj� w powietrzu i przenosi pustk� do ust. Inna sprawa, �e r�nica z punktu widzenia gastronomicznego by�a niewielka - dzi� na obiad zaaplikowano pracownikom zup� "nic". - I co o tym my�lisz? - rzuci� bia�ow�osy, kt�rego w�skie wargi nadawa�y twarzy pewien wyraz bezwzgl�dno�ci. - S�dz�, �e o losie ludzko�ci w ostatecznym rozrachunku zadecyduje psychologia, a nie ekologia - odrzek� zapytany, nie zaprzestaj�c bezp�odnego wios�owania. - My�l� o tej paskudnej aferze z mister Fawsonem - Albinos bezceremonialnie wyj�� ksi��k� z r�k zajad�ego czytelnika. - Czyta�e� raporty? - Czyta�em. Manewr 94 pod tytu�em "Ostrze�enie" poni�s� kl�sk�. Dosz�o do spotkania. - Nie znasz jeszcze iskr�wki na temat korekt. Pr�ba nadania ca�ej sprawy miejscowym organom spali�a na panewce. Wymkn�� si�. - Po raz kolejny nie docenili�my faceta! Zreszt�, pracuj�c takimi metodami... - O to to to! - ucieszy� si� Albinos i przysun�� bli�ej kolegi. - Powiem szczerze, metody naszego staruszka s�, lekko m�wi�c, anachroniczne. �wiat poszed�