5333

Szczegóły
Tytuł 5333
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5333 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5333 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5333 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANTONI FERDYNAND OSSENDOWSKI PRZEZ KRAJ LUDZI, ZWIERZ�T I BOG�W (KONNO PRZEZ AZJ� CENTRALN�) 10�13 TYSI�CE WYDAWNICTWO TOWER PRESS GDA�SK 2002 Tej, kt�r� spotka�em niegdy� na brzegu �wielkiej, lazurowej, s�onej wody� u st�p pi�trz�cych si� czerwonych ska�, a dla kt�rej przechowa�em wiern� mi�o�� do dnia, gdy sta�a si� moj� Eleer-Ba�asyr, owian� legendami prastarego Erdeni-Dzu, po�wi�cam t� opowie�� o swojej m�cze�skiej w��cz�dze przez serce tajemniczej, obudzonej Azji. Ant. Ossendowski. Warszawa, 1923 r. CZʌ� P1ERWSZA PRZEZ KRAJ KRWI I PRZEZ KRAJ WIECZNEGO POKOJU PRZYCZYNY MOJEJ PODRӯY. Przed nawa�nic� bolszewick� musia�em uchodzi� z Petersburga na Syberj� jeszcze w r. 1918. Do stycznia r. 1920 przebywa�em na Syberji, gdzie rz�dy bolszewickie zast�pi� rz�d adm. Kolczaka, zgubionego przez wp�ywy monarchist�w i przez nieudolnych ministr�w. Po katastrofie syberyjskiej, gdy Ko�czak zosta� stracony w Irkucku, gdy 5-ta polska dywizja syberyjska by�a ju� w zdradzieckich r�kach bolszewik�w, kt�rzy szybko zalewali kraj ca�y, bez boju posuwaj�c si� na wsch�d za resztkami zdemoralizowanej armji rz�du syberyjskiego, na Syberji zacz�y si� prze�ladowania Polak�w. Wystarcza�o mie� nazwisko o brzmieniu polskiem, �eby by� skazanym na �mier�. Musia�em wi�c my�le� o dalszej ucieczce. Na pocz�tku r. 1920 los rzuci� mi� do Krasnojarska, miasta po�o�onego u brzegu wielkiej i pi�knej rzeki Jenisej, kt�rej �r�d�a rodz� si� w g�rach Urianchaju, a uj�cie ginie w Oceanie Lodowatym. Z kilku Polakami uk�adali�my plan ucieczki do Urianchaju i dalej � do Mongolji, Chin, Europy... lecz wypadki zmieni�y nasze zamiary. Znajomi moi zostali aresztowani i umarli na tyfus plamisty w wi�zieniu, a grupa kat�w bolszewickich przyby�a po mnie i, wypadkowo nie zastawszy mnie w domu, uczyni�a na mnie zasadzk�. Uprzedzono mi� w por�. Przebrawszy si� w ubranie wie�niacze, wyszed�em pieszo za miasto, wynaj��em pierwszego lepszego Sybiraka, powracaj�cego na wie� do domu, i po kilku godzinach by�em ju� o 40 kilometr�w od Krasnojarska, w ma�ej wsi, otoczonej ze wszystkich stron g�stym lasem syberyjskim, czyli, jak go nazywaj� ch�opi miejscowi � �tajg��. Tu przyjaciele przys�ali mi karabin, 300 naboi, siekier�, n�, ko�uch, herbat�, suchary, s�l i kocio�ek. Po kilku dniach ten sam ch�op odwi�z� mi� w g��b lasu, gdzie sta�a porzucona przez w�a�ciciela chata, na wp� spalona, lecz u�ywana jeszcze na nocleg przez miejscowych my�liwych. Od onego dnia sta�em si� pierwotnym cz�owiekiem, lecz nie przypuszcza�em wtedy, �e to mo�e potrwa� tak d�ugo. Nazajutrz po przybyciu do tajgi, wyszed�em na polowanie i o kilkadziesi�t krok�w od chaty zabi�em dwa olbrzymie g�uszce. Dalej spostrzeg�em �lady jeleni i przyszed�em do przekonania, �e braku po�ywienia odczuwa� nie b�d�. Jednak pobyt m�j w tem miejscu zosta� raptownie przerwany. TAJEMNICZY PRZYJACIEL. Powracaj�c po kilku dniach z polowania do schroniska, spostrzeg�em dym, wychodz�cy z komina, chaty. Z wielk� ostro�no�ci� skradaj�c si� do domu, zauwa�y�em dwa osiod�ane konie, a przy siod�ach �o�nierskie karabiny. Zorjentowa�em si� odrazu, �e dwaj nieuzbrojeni ludzie nie mog� dla mnie stanowi� powa�nego niebezpiecze�stwa, gdy� posiada�em doskona�y Manlicher. Niepostrze�ony obszed�em chat� od strony tej �ciany, kt�ra nie mia�a okien, i nieoczekiwanie wszed�em do izby. Z �awki z przera�eniem porwa�o si� dw�ch �o�nierzy. Byli to bolszewicy, gdy� na barankowych ko�pakach mieli umocowane czerwone gwiazdy, a na piersiach ko�uch�w � czerwone, brudne kokardy. Po powitaniu usiedli�my. �o�nierze zd��yli ju� przyrz�dzi� herbat� i, popijaj�c j�, wszcz�li�my rozmow�. �eby odwr�ci� od siebie ich uwag� i podejrzenie, opowiedzia�em, �e jestem my�liwym z pewnej dalekiej wioski i �em tu zamieszka�, gdy� od dawna ju� wytropi�em kilka gniazd soboli. Od bolszewik�w za� dowiedzia�em si�, �e z miasta pos�ano do tajgi wielki oddzia� jazdy, kt�ry zatrzyma� si� st�d o 15 kilometr�w, ich za� wys�ano na wywiad, aby sprawdzili, czy nie w��cz� si� po lasach jakie� podejrzane osobisto�ci. � Pojmujesz, towarzyszu, � rzek� jeden z �o�nierzy � �e szukamy kontrrewolucjonist�w i �e b�dziemy ich rozstrzeliwali... Lecz ja domy�li�em si� tego ju� od dawna i nie potrzebowa�em bynajmniej jego wyja�nie�. My�li moje by�y skierowane ku temu, aby przekona� nieproszonych go�ci, �e jestem zwyk�ym my�liwym syberyjskim, nie maj�cym nic wsp�lnego z kontrrewolucj�. Jednocze�nie my�la�em o konieczno�ci natychmiastowego przeniesienia si� po odje�dzie bolszewik�w w inne, bardziej bezpieczne miejsce. Zapada� wieczorny zmrok. Twarze moich go�ci sta�y si� jeszcze mniej poci�gaj�ce. �o�nierze wyj�li z torby butelk� spirytusu i zacz�li pi�, zak�suj�c chlebem i popijaj�c gor�c� herbat�. Alkohol szybko dzia�a�, i bolszewicy, wymachuj�c r�koma i uderzaj�c pi�ciami w st�, zacz�li g�o�no rozmawia�, przechwalaj�c si� ilo�ci� zabitych �bur�uj�w�. �miej�c si� ohydnie, opowiadali sobie wzajemnie o weso�ych dniach w Krasnojarsku, gdy wy�apywali znienawidzonych kozak�w i spuszczali ich pod l�d Jeniseju. W ko�cu �o�nierze zacz�li si� o co� spiera�, lecz pr�dko ich to znu�y�o i powoli zabierali si� do snu. � P�jd� ju� konie rozkulbaczy� i przynios� karabiny � rzek� m�odszy i, przeci�gaj�c si�, podni�s� si� z �awki. W tej chwili drzwi, prowadz�ce na dw�r, szeroko si� rozwar�y; do izby wpad�y g�ste ob�oki mro�nej pary, i pr�d zimnego powietrza wion�� na nas. Gdy mg�a opad�a, zobaczyli�my w izbie wysokiego barczystego ch�opa w kosmatej barankowej czapie i w szerokim ko�uchu. W r�ku trzyma� karabin, a z poza pasa wygl�da�a ostra siekiera, z kt�r� Sybirak � my�liwy nigdy si� nie rozstaje. Bystre, przenikliwe, po�yskuj�ce, prawie zwierz�ce oczy nieznajomego badawczo zatrzyma�y si� na ka�dym z obecnych. Po chwili zdj�� czapk�, prze�egna� si� i cicho zapyta�: � Kto tu gospodarz? � Ja! � odezwa�em si�. � Czy mog� przenocowa�? � spyta�. � Prosz�, miejsca do�� � powiedzia�em. � Napijcie si� herbaty, jeszcze gor�ca. Nieznajomy tymczasem zacz�� powoli zdejmowa� ko�uch, nie przestaj�c obserwowa� ludzi i przedmioty. Rzuci� ko�uch w k�t izby, przykrywaj�c nim karabin, i pozosta� w wynoszonych sk�rzanych kurcie i spodniach wsuni�tych w d�ugie woj�okowe buty. Twarz mia� zupe�nie m�od�, drwi�c� i pi�kn�. Po�yskiwa�y bia�e z�by i badawcze, przenikliwe oczy. Powichrzona, mocno przypr�szona siwizn� czupryna i g��bokie zmarszczki doko�a ust �wiadczy�y o burzliwem �yciu. Nieznajomy, wci�� si� rozgl�daj�c, usiad� na �awce i z jak�� szczeg�ln� pieczo�owito�ci� po�o�y� obok siebie siekier�. � Czy to �ona twoja � ta siekiera? � pijanym g�osem zapyta� go jeden z �o�nierzy. Ch�op powolnie podni�s� na pytaj�cego nagle zab�ys�e oczy i cichym, jakim� skradaj�cym si� g�osem odpowiedzia�: � R�ni ludziska b��kaj� si� teraz po lasach, wi�c z siekier� bezpieczniej... Zamilk� i zacz�� nami�tnie pi� gor�c� herbat�. Jednak�e zauwa�y�em, �e kilka razy ostro�nie mi si� przygl�da�, a oczy jego ustawicznie biega�y po izbie, jak gdyby szukaj�c odpowiedzi na jakie� w�tpliwo�ci. Na pytania �o�nierzy nieznajomy odpowiada� ogl�dnie i powolnie, a potem postawi� sw�j kubek, wywr�ciwszy go dnem do g�ry na znak zadowolenia, podni�s� si� i rzek�: � P�jd� na chwil� do swego konia, a zarazem i wasze rozkulbacz�... � Oj, dzi�kuj� � zawo�a� m�odszy �o�nierz, prawie ju� �pi�cy. � Nie zapomnij tylko przynie�� do izby nasze karabiny... � Dobrze! � odezwa� si� ch�op. Bolszewicy pok�adli si� na �awce, zostawiaj�c dla nas tylko pod�og�, i ju� nie s�yszeli, gdy powr�ci� nieznajomy, kt�ry, rzuciwszy terlic� woj�okow� na ziemi�, po�o�y� si� natychmiast. �o�nierze i ch�op ju� dawno spali, gdy ja wci�� jeszcze planowa�em, co mam dalej czyni�. Zasn��em nad samym rankiem, a gdym si� obudzi�, ch�opa ju� w izbie nie by�o. Wyszed�em z chaty i zobaczy�em, �e kulbaczy dobrego gniadego �rebca. � Odje�d�acie? � zapyta�em. � Tak, lecz pojad� razem z tymi... �towarzyszami�� szepn�� � przed wieczorem powr�c�. Czekajcie na mnie!... Nie rozpytywa�em go o nic, tylko odpowiedzia�em, �e b�d� na niego czeka�. On za� tymczasem odwi�za� od swego siod�a dwa ci�kie wory, rzuci� je przy �cianie w spalonej cz�ci chaty, uwa�nie zbada� uzd� i strzemiona, i rzek� z u�miechem: � Gotowe! Teraz p�jd� obudzi� �towarzyszy�. Po godzinie, napiwszy si� herbaty, �o�nierze i ch�op odjechali. Pozosta�em na dziedzi�cu i zaj��em si� r�baniem drzewa. Nagle sk�d� z daleka dobieg� mi� strza� karabinowy, a po chwili drugi. Potem zapanowa�a cisza. Od strony strza��w, wysoko ponad lasem, przeci�gn�o stadko sp�oszonych cietrzewi. Krzykn�a s�jka z wierzcho�ka wysokiej sosny. D�ugo przys�uchiwa�em si�, czy nie zbli�a si� kto� do mego schroniska, lecz naoko�o by�o zupe�nie cicho. Zmrok szybko zapada w zimie na �rodkowym Jeniseju. Rozpali�em w piecu i zacz��em przyrz�dza� zup� z g�uszca, nie przestaj�c ws�uchiwa� si� w najmniejszy szmer, dolatuj�cy od strony lasu. Wszak�e ci�gle wyra�nie czu�em i rozumia�em, �e �mier� jest stale tu�, gdzie� obok mnie, i �e ostatecznie mo�e zjawi� si� w postaci cz�owieka, zwierza, mrozu, nieszcz�liwego wypadku lub choroby. Wiedzia�em dobrze, �e w pobli�u niema nikogo, kto m�g�by przyj�� mi z pomoc�, i �e ca�a moja nadzieja polega na opiece Boskiej, na sile r�k i n�g, na celno�ci oka i pomys�owo�ci. Mimo ca�ej baczno�ci nie spostrzeg�em powrotu nieznajomego my�liwca. Tak samo, jak poprzedniego dnia, zjawi� si� w izbie niespodziewanie. Przez mg�� pary zobaczy�em jego jarz�ce i �miej�ce si� oczy i pi�kn� twarz. Post�pi� w stron� �awki i cisn�� trzy karabiny. � Dwa konie, dwa karabiny, dwie kulbaki, dwa worki suchar�w, p� ceg�y herbaty, woreczek z cukrem, 50 naboj�w, dwa ko�uchy, dwie pary but�w! � ze �miechem wylicza� Sybirak. � Doprawdy, bardzo udatne mia�em dzi� polowanie! Ze zdumieniem patrzy�em na swego go�cia. � Czego si� gapicie? � za�mia� si� na nowo. � Wjechali�my do lasu na w�sk� �cie�k�. Tam ich zastrzeli�em. Ani drgn�li! Na co komu tacy �towarzysze�? Ale pijmy herbat�, a p�niej spa�! Jutro musicie przenie�� si� na nowe mieszkanie. Ja wam poka�� ustronne i przyjemne miejsce, a sam rusz� dalej... TAJEMNICA MEGO GO�CIA. Nazajutrz o �wicie ruszyli�my w drog�, porzucaj�c moje pierwsze schronisko. Na jednego z koni w�adowali�my ca�y nasz dobytek, z�o�ony w workach, przerzuconych przez siod�o. � Musimy zrobi� 400 � 500 wiorst � spokojnie oznajmi� m�j nowy towarzysz niedoli, kt�ry nazywa� si� wcale nie przemawiaj�cem do serca i rozumu imieniem Iwana. � No, to d�ugo b�dziemy jecha�! � zawo�a�em. � Nie d�u�ej, ni� tydzie�, a mo�e i pr�dzej b�dziemy na miejscu � odpar� Iwan. Pierwsz� noc sp�dzili�my w lesie pod ga��ziami wysokiego, roz�o�ystego �wierka. By�a to dla mnie pierwsza noc bez dachu nad g�ow�. A ile� takich nocy p�niej sp�dzi�em w ci�gu p�torarocznej mojej w��cz�gi! Dzie� by� bardzo mro�ny, by�o pewno nie mniej ni� 35� R. Pod kopytami koni skrzypia� �nieg. Ze szkliw d�wi�kiem toczy�y si�, wyrywane podkowami, kawa�ki skrzep�ego �niegu. Leniwie zrywa�y si� z drzew cietrzewie i g�uszce; nie �piesz�c si�, bieg�y z legowisk do krzak�w zaj�ce. Przed wieczorem podni�s� si� wiatr, hucza� i szumia�, naginaj�c wierzcho�ki drzew. Na dole jednak, w miejscach zakrytych od podmuch�w wiatru, by�o cicho i spokojnie. Zatrzymali�my si� w g��bokim w�wozie, g�sto poro�ni�tym drzewami i krzakami. Znale�li�my dawno z�aman� such� jod��, nar�bali�my drzewa i, przyrz�dziwszy przy ognisku herbat�, pokrzepili�my si�. Po kolacji Iwan przywl�k� z lasu dwa d�ugie, suche sosnowe kloce, �ciosa� je z jednej strony i po�o�y� jeden na drugi p�ask� stron�. Wbiwszy klin pomi�dzy kloce, w�o�y� w otw�r troch� roz�arzonych w�gli. Ogie� natychmiast zacz�� szybko posuwa� si� wzd�u� kana�u pomi�dzy klocami. � Teraz b�dzie si� to pali�o a� do �witu! � zawo�a� Iwan. � Jest to nasza syberyjska �najda�. My, poszukiwacze z�ota, w��cz�c si� przez zim� i lato w tajdze, zawsze �pimy przy �najdach�. Wspaniale! Ale sami przekonacie si�! Szybko nar�ba� ga��zi �wierku i z pomoc� trzech dr�g�w zrobi� pochylon� pod k�tem �cian�, przed kt�r�, o kilka krok�w, pali�a si� ma�ym ogniem, wypalaj�c si� wewn�trz, �najda�. Nad t� �cian� i nad �najd�� rozpo�ciera� si� namiot z szerokich ga��zi pot�nego �wierka. Nak�adli�my na �nieg ga��zi i, nakrywszy si� terlicami, zacz�li�my zabiera� si� do snu. Ku memu wielkiemu zdziwieniu Iwan rozebra� si� do koszuli, zauwa�y�em, �e si� spoci� i zacz�� wyciera� czo�o i szyj� r�kawem koszuli. � Dobrze! ciep�o! � wychwala� Iwan nasze schronisko. Wkr�tce i ja by�em zmuszony zdj�� ubranie i zasn��em, nie nakrywaj�c si� ko�uchem. Chocia� przez ga��zie �wierka i �ciany �wieci�y gwiazdy, a przede mn� by�a otwarta przestrze�, gdzie szala�y mr�z i wicher � lecz ta przestrze� by�a odgrodzona od nas ciep�em, id�cem od pal�cej si� �najdy�. Dopiero przed �witem, gdy ognisko nasze dopali�o si� prawie do ko�ca, przykry�em si� ko�uchem. Od tej nocy przesta�em obawia� si� mroz�w. Przemarz�szy w ci�gu dziennego marszu, ogrzewa�em si� znakomicie oko�o �najdy�, zrzuciwszy z siebie ci�ki ko�uch i siedz�c tylko w koszuli przy kubku gor�cej herbaty z sucharami. Podczas wsp�lnej podr�y Iwan opowiada� mi o swojej dawnej w��cz�dze po g�rach i lasach Zabajkalja w poszukiwaniu z�ota. Opowiadania �wiecznego w��cz�gi odznacza�y si� wielk� �ywo�ci� i porywa�y obfito�ci� i obrazowo�ci� niebezpiecznych przej�� i ci�kiej walki z natur� i lud�mi. Iwan by� jednym z tych typ�w �prospektor�w�, kt�rzy po ca�ym �wiecie wyszukiwali najbogatsze pok�ady z�ota, pozostaj�c bezdomnymi i ubogimi w��cz�gami. Zauwa�y�em, �e unika� opowiadania o tem, w jaki spos�b z g�r Zabajkalskich dosta� si� do tajgi jenisejskiej, i zrozumia�em odrazu, �e tu w�a�nie kryje si� jaka� tajemnica mego towarzysza, nie pyta�em go wi�c o to. Jednak�e tajemnica ta wykry�a si� pewnego dnia zupe�nie niespodzianie w ca�ej swej surowej i strasznej rzeczywisto�ci. Zbli�ali�my si� ju� do celu naszej podr�y. Przez dzie� ca�y przedzierali�my si� przez g�ste zaro�la na brzegu wschodniego dop�ywu Jeniseju � rzeki Many. Wsz�dzie mo�na by�o zauwa�y� liczne �cie�ki, wydeptane przez zaj�ce, gnie�d��ce si� w krzakach. Te bia�e zwierz�tka �miga�y wsz�dzie, uciekaj�c przed nami. Czasem widzieli�my rudy ogon lisa, czaj�cego si� za kamieniami, czyhaj�cego na zaj�ca. � Powiem wam co� � rzek� ponurym g�osem Iwan. � Tam niedaleko wpada do Many ma�a rzeczka Niegnie�; przy jej uj�ciu stoi ma�y domek. Jak my�licie: tam zanocujemy, czy te� znowu przy ognisku sp�dzimy noc? � Pojedziemy do tego domku! � zawo�a�em z rado�ci�. � Potrzebuj� nareszcie umy� si�. Przecie� czarni jeste�my od dymu �najdy�, jak murzyni! Zreszt�, mie� dach nad g�ow� jest rzecz� bardzo przyjemn�! Iwan ponuro spojrza� na mnie, lecz zgodzi� si�. Ju� mrok zapada�, gdy zbli�yli�my si� do niewielkiej cha�upy, stoj�cej tu� przy uj�ciu ma�ej rzeczki Niegnie� do bystrej i zimnej Many. Domek ten sk�ada� si� z jednego ma�ego pokoju o dw�ch okienkach i o wielkim piecu. Obok domku sta�y spalona szopa i zburzona lodownia. Kloce i deski by�y powyrywane i rozrzucone w nie�adzie; wsz�dzie mo�na by�o zauwa�y� stosy wykopanej ziemi i kamieni. Zapalili�my w piecu i zacz�li�my przyrz�dza� straw�. Podczas kolacji Iwan napi� si� spirytusu z flaszki, �po�yczonej� od jednego z czerwonych �o�nierzy, kt�r� by� upolowa�, i wkr�tce sta� si� bardzo rozmownym. Z jarz�cemi si� oczyma i po�yskuj�cemi z�bami, wichrz�c sw� g�st�, siw� czupryn�, Iwan zacz�� opowiada� mi o jakim� wypadku w Zabajkalju, lecz raptownie zamilk�, z przera�eniem utkwi� wzrok w ciemny k�t chaty, i szeptem zapyta�: � Co to? � szczur? � Nic nie widzia�em! � odpowiedzia�em mu. Zamilk� i ponuro spu�ci� sw� pi�kn�, drapie�n� g�ow�. Poniewa� nieraz w milczeniu sp�dzali�my d�ugie godziny, nie zdziwi�em si� wcale, �e nie odzywa si�. Lecz on raptownie pochyli� si� do mnie i gor�cym szeptem zacz�� m�wi�: � Chc� wam opowiedzie� pewn� historj�! Mia�em ja w Zabajkalju przyjaciela serdecznego. By� on zes�a�cem kryminalnym. Nazywa� si� Gawro�ski. Du�o z nim razem las�w i g�r zwiedzi�em w pogoni za z�otem. Mieli�my umow�, �e wszystko dzielimy na r�wne cz�ci pomi�dzy sob�. Lecz nagle Gawro�ski znik�, i dopiero po kilku latach dowiedzia�em si�, �e jest w jenisejskiej tajdze, �e znalaz� tam bogate pok�ady z�otego piasku, zbogaci� si�, i �e mieszka� w lesie samotnie, maj�c przy sobie tylko �on�. P�niej dowiedzia�em si�, �e Gawro�skich zabito... Iwan znowu zamilk�, lecz wkr�tce z ci�kiem westchnieniem ci�gn�� dalej: � To w�a�nie jest chata Gawro�skich. Tu mieszka� m�j niewierny przyjaciel z �on� i gdzie� tu, w �o�ysku tej rzeczki �wymywa�� z�oto z piasku i �wiru, lecz nikomu tego miejsca nie pokaza�. Wszyscy ch�opi okoliczni wiedzieli, �e Gawro�ski posiada kapita�y w banku i �e ci�gle sprzedaje z�oto rz�dowi. Tam w tej izbie Gawro�scy zostali zamordowani. Ch�op wsta�, wyci�gn�� z pieca wielki kawa� pal�cego si� drzewa i, pochyliwszy si�, zacz�� o�wietla� grube, ledwie ociosane deski pod�ogi. � Widzicie te plamy na deskach i tu na �cianie? � zapyta� dr��cym od wzruszenia g�osem. � Widzicie? To krew Gawro�skich... Umarli, lecz nie wydali swojej tajemnicy. A z�oto by�o w szachcie i w lodowni zakopane w ziemi, w wielkich glinianych garnkach. Lecz Gawro�scy nic nie powiedzieli, nic, a przecie� torturowali�my ich, ogniem palili�my, palce wykr�cali�my, oczy wyd�ubywali�my... A oni milcz�c, umarli. Cisn�� pal�ce si� drzewo w czerwony otw�r pieca, rzuci� si� nawznak na �aw� i zd�awionym g�osem mrukn��: � To opowiadali mi ch�opi z tych okolic... Ale... czas ju� spa�! P�no w nocy s�ysza�em ci�kie westchnienia Iwana, cichy szept i niewyra�ne s�owa. Widocznie wi� si� na twardej �awie i pali� fajk� po fajce. Si�dmego dnia wjechali�my do g�stego, cedrowego lasu, rosn�cego na zboczach g�rskich. � St�d � obja�ni� Iwan � do najbli�szej siedziby ludzkiej 80 wiorst przez b�ota i g�st� tajg�. Zrzadka tylko zabrnie tu jaki� zbieracz orzech�w cedrowych, ale to mo�e si� zdarzy� tylko na jesieni. Do tego czasu nie zobaczycie tu �ywej duszy. Tu �zwierza� du�o, du�o ptactwa, du�o orzech�w � tu mo�na �atwo przetrwa� zim�. Widzicie t� rzeczk�? Je�eli zechcecie zobaczy� ludzi, id�cie z jej pr�dem, ona was doprowadzi do wsi... M�j tajemniczy towarzysz pom�g� mi urz�dzi� nor� w ziemi. Wynalaz� dla mnie obalony przez burz� olbrzymi cedr. Korzenie drzewa wyrwa�y ziemi�, czyni�c g��boki i obszerny d�. Jedn� �cian� i dach tworzy� pie� cedru, a �ciany boczne � poprzeplatane w siatk� korzenie. Uszczelnili�my je ga��ziami, umocowali kamieniami i przysypali grub� warstw� �niegu. Od przodu �dom� m�j by� zupe�nie otwarty, lecz przed nim pali�a si� zbawienna �najda�. W tej to norze prze�y�em dwa najsurowsze zimowe miesi�ce bez ludzi, bez ��czno�ci z ca�ym �wiatem, gdzie w tym czasie zachodzi�y donios�e wypadki. W tej mogile, pod korzeniami obalonego drzewa, w dziewiczym lesie, �y�em w obliczu natury ze swoj� trwog� o bliskich mi ludzi, ze swoj� m�k�, �y�em w ustawicznej walce o byt, o prawo prze�ycia jeszcze jednego dnia. Iwan odjecha� nazajutrz, pozostawiwszy dla mnie worek z sucharami i kilka kawa�k�w cukru. Ju� nigdy wi�cej nie spotka�em tego cz�owieka. Pozostawi� mi po sobie wspomnienia jak najlepsze i jak najcieplejsze. Dozna�em od tego �zab�jcy i kata Gawro�skich� du�o dowod�w wielkiej dobroci, zrozumienia cudzej duszy i wra�liwo�ci nadzwyczajnej. WALKA O �YCIE. A wi�c jestem samotny... Naoko�o tylko las zielonych cedr�w, zasypanych do po�owy pnia g��bokim �niegiem, go�e krzaki, zamarzni�ta rzeczka i � jak okiem si�gn�� przez ga��zie cedr�w � ocean las�w i �niegu. Tajga syberyjska... Jak d�ugo b�d� zmuszony przetrwa� w samotno�ci? Czy znajd� mi� tu, czy nie znajd� bolszewicy? Czy moi przyjaciele dowiedz� si�, gdzie jestem? Te pytania, jak gor�ce ognie, bez przerwy, bez wytchnienia trapi�y mi�. Bardzo pr�dko zrozumia�em, dlaczego Iwan prowadzi� mi� a� tak daleko. Wsz�dzie po drodze spotykali�my du�o g�uchych, niezaludnionych miejscowo�ci, lecz on prowadzi� mi� coraz dalej, powtarzaj�c: � Ja was doprowadz� do dobrego miejsca, gdzie �y� b�dzie �atwiej! I by�o tak rzeczywi�cie. Pi�kno�� tej okolicy zawiera�a si� w lesie cedrowym i w g�rze, poro�ni�tej cedrami. Cedr � wspania�e, pot�ne, szeroko rozga��zione drzewo, wiecznie zielony namiot, poci�gaj�cy do siebie wszystko, co �yje. W lesie stale wrza�o �ycie. �r�d ga��zi skaka�y wiewi�rki, wyprawiaj�c zabawne susy; przelatywa�y powietrzne eskadry gil�w lub szczyg��w, gwizda�y, zagl�da�y do wszystkich szczelin i k�t�w lasu, nape�niaj�c go ruchem i �ywym gwarem; przemyka� si� zaj�c, a za nim ledwie dostrzegalnym na �niegu cieniem, pe�zn�� cienki, jak w��, gronostaj z czarnym ko�cem drapie�nie drgaj�cego ogonka; r�wnie� nieraz podchodzi� olbrzymi, szlachetny jele� � �mora�� czyli �izubr�. Wreszcie zszed� z wierzcho�k�w g�r i z�o�y� wizyt� brunatny w�adca tajgi � nied�wied�. Wszystko to rozrywa�o, odp�dza�o ogarniaj�ce m�zg ponure my�li, �wiadczy�o o �yciu i dodawa�o otuchy. Dobrze, chocia� bardzo ci�ko, by�o czasem wej�� na szczyt �mojej� g�ry. Wznosi�a si� ona wysoko ponad lasem i z jej szczytu ods�ania�a si� szeroka, bezgraniczna panorama tajgi z �a�cuchem czerwonych g�r na horyzoncie. Tam daleko by� brzeg Jeniseju, tam by�y siedziby ludzkie, tam byli wrogowie i przyjaciele, tam... dalej na zach�d, by�a ta, do kt�rej od d�ugiego szeregu lat sz�y moje my�li... Dlatego to w�a�nie przyprowadzi� mi� Iwan do cedrowego lasu. Sam on nieraz sp�dza� zim� w samotno�ci, tylko ze swemi my�lami, oko w oko z natur�, powiedzia�bym � �przed obliczem Boga�. Do�wiadczy� rozpaczy samotno�ci i szuka� ukojenia. Wiele razy my�la�am nad tem, �e je�eli s�dzono mi jest umrze� tu, to umieraj�c, ostatnim wysi�kiem podnios� si� na szczyt i umr�, patrz�c w stron� niesko�czonych g�r i las�w, poza kt�remi znajduje si� najdro�sza dla mnie istota, oderwana ode mnie zrz�dzeniem losu. Lecz �ycie w takich warunkach dostarcza�o du�o materja�u dla my�li, a jeszcze wi�cej dla pracy fizycznej gdy� by�o ono � ustawiczn� walk� o byt, walk� ci�k� i bezwzgl�dn�. Najci�sz� prac� by�o przygotowanie zapasu drzewa na �najd� i ma�ego ogniska dla przyrz�dzenia strawy. Le��ce drzewa by�y przywalone �niegiem i przymarzni�te do ziemi i kamieni. Musia�em odgrzebywa� �nieg, a potem zapomoc� d�ugich dr�g�w odrywa� pnie od ziemi i przesuwa� do swej nory. Wybra�em sobie dla zbierania drzew stromy spadek g�ry. Tam by�o trudniej wej��, lecz zato �atwiej by�o stacza� w stron� mego schroniska oderwane pnie. Po kilku dniach zrobi�em bardzo wa�ny wynalazek. Znalaz�em niedaleko swej nory du�� ilo�� pni modrzewi, po�amanych przez wichry. Gdym zacz�� je r�ba�, siekiera pogr��a�a si� w co� mi�kkiego i lepkiego. Okaza�o si�. �e pnie by�y przesi�kni�te smo��. Do�� by�o iskry, aby taka drzazga wybucha�a gor�cym, mocno dymi�cym p�omieniem. Od tej chwili w mojem mieszkaniu zawsze le�a�y zapasy tych smolnych kawa�k�w modrzewi do rozpalania �najdy� lub ogniska dla gotowania strawy i herbaty. Najwi�ksz� cz�� dnia poch�ania�o polowanie. Bardzo pr�dko zrozumia�em, �e musz� t� czynno�� wykonywa� codziennie, �eby broni� si� od przygniataj�cych mi� nieweso�ych my�li. Zwykle po herbacie porannej, szed�em ze strzelb� do lasu szuka� cietrzewi lub g�uszc�w. Zabiwszy jednego lub dwa ptaki, powraca�em do domu i zaczyna�em przyrz�dza� sobie obiad, nieodznaczaj�cy si� zbytnim wyborem da�. By�a wi�c nieodwo�alnie zupa z zabitego ptaka, przyprawiona sucharami, a nast�pnie niezliczona ilo�� du�ych kubk�w gor�cej herbaty � napoju niezb�dnego dla �ycia w lesie. Pewnego razu, podczas wycieczki po cietrzewie, us�ysza�em trzask w krzakach i, uwa�nie zbadawszy miejscowo��, spostrzeg�em ko�ce rog�w jelenia. Zacz��em pe�zn�� w jego stron�, lecz chocia� �nieg prawie nie skrzypia� pod memi kolanami, zwierz� pos�ysza�o czy poczu�o niebezpiecze�stwo. Z �oskotem wyrwa� si� jele� z g�stych zaro�li, i zobaczy�em go dopiero wtedy, gdy przebieg�szy oko�o 300 krok�w, zatrzyma� si� na stromym spadku g�ry. By� to olbrzymi okaz o ciemnoszarej sier�ci i prawie czarnym grzbiecie. Na pi�knej g�owie dumnie ni�s� pot�ne rogi. Przede mn� by� krzak o grubych ga��ziach; po�o�ywszy karabin na jednej z tych ga��zi, starannie wymierzy�em i da�em ognia. Zwierz� uczyni�o olbrzymi skok, przebieg�o kilka krok�w i upad�o. Przez g��boki �nieg i przez krzaki pobieg�em ku niemu, lecz jele�, spostrzeg�szy mi�, podni�s� si� i, skacz�c lub chwilami z trudem przebieraj�c nogami, zacz�� wspina� si� na g�r�. Druga kula zatrzyma�a, go na zawsze. Zdoby�em w ten spos�b wielk� ilo�� mi�sa i doskona�y kobierzec do swojej nory. Rogi umocowa�em w�r�d korzeni, stanowi�cych �ciany mego schroniska, i odt�d s�u�y�y one jako wygodne wieszad�o na karabin i ubranie. Nie mog� zapomnie� pewnego bardzo porywaj�cego chocia� dzikiego obrazu, kt�ry widzia�em o kilka kilometr�w od mego �domu�. By�o tam niewielkie b�oto, poro�ni�te �urawin�. Tutaj zwykle zlatywa�y si� na jagody stadka g�uszc�w, cietrzewi i jarz�bk�w. Pewnego razu, skrada�em si� do tego b�otka, kryj�c si� za niewysokiemi zaro�lami m�odych cedr�w. Zobaczy�em du�e stado cietrzewi, energicznie rozgrzebuj�cych �nieg i zjadaj�cych jagody. Kilka minut obserwowa�em t� scen�, nie zdradzaj�c �adnym ruchem lub drgni�ciem, swojej obecno�ci. Jednak�e jeden cietrzew, stary, czarny kogut, nagle gwa�townie podskoczy� do g�ry i podfrun�� g�o�no bij�c skrzyd�ami. Przestraszone stado natychmiast odlecia�o. Ku wielkiemu memu zdziwieniu zobaczy�em, �e stary kogut, przeleciawszy par�set krok�w, zacz�� szybko, prawie pionowo podnosi� si� do g�ry; po chwili, robi�c kozio�ki w powietrzu i bezsilnie bij�c skrzyd�ami, upad� na �nieg i pozosta� nieruchomy. Pobieg�em w t� stron�, gdy wtem od cia�a cietrzewia odskoczy� krwio�erczy gronostaj i, wywijaj�c ogonkiem i sycz�c, skry� si� pomi�dzy kamieniami. Cietrzew mia� przegryzione gard�o. Zrozumia�em, �e ma�y drapie�nik rzuci� si� na ptaka i wraz z nim uni�s� si� w powietrze, gdzie zd��y� przegry�� mu gard�o i wyssa� krew. Osobi�cie by�em wdzi�czny jego aeronautycznym zdolno�ciom, gdy� zaoszcz�dzi� mi naboju. W ten spos�b �y�em, borykaj�c si� z natur� o dzie� jutrzejszy, coraz bardziej i g��biej truj�c si� jadem ci�kich i beznadziejnych my�li. P�yn�y dni, tygodnie, a� nareszcie poczu�em powiew cieplejszego wiatru. Na otwartych polanach zacz�� potrochu topnie� �nieg; to tu, to tam, bieg�y ju� ma�e strumyki wody, i od czasu do czasu widzia�em much�, lub paj�ka, kt�re przetrwa�y surow� zim� syberyjsk�. Zbli�a�a si� wiosna. Wiedzia�em, �e wiosn� niema drogi przez las. Bardzo pr�dko wyst�pi�y z brzeg�w wszystkie rzeczki i strumyki tajgi, a le�ne bagna i topieliska sta�y si� niemo�liwe do przebycia. Wszystkie �cie�ki ludzi i zwierz�t zamienia�y si� od topniej�cego �niegu w burzliwe potoki, p�dz�ce z g�r z szumem i ha�asem. Wiedzia�em, �e a� do lata jestem skazany na samotno��. Wiosna nast�powa�a szybko, a chocia� nocami i o �wicie bywa�y ostre mrozy, jednak promienie s�o�ca wci�gu dnia toczy�y zwyci�sk� walk� ze �niegiem. Wkr�tce moja g�ra by�a ju� wolna od �niegu i sta�a ca�a szara, pokryta tylko kamieniami, nagiemi jeszcze konarami brz�z i osin, i wysokiemi sto�kowatemi mrowiskami. Rzeka w kilku miejscach zerwa�a ju� sw�j lodowy pokrowiec i p�dzi�a ha�a�liwie, odrywaj�c coraz to nowe i coraz wi�ksze bry�y lodu. MOJE RYBO��WSTWO. Pewnego poranku, wyszed�szy po zdobycz, zbli�y�em si� do brzegu rzeki i spostrzeg�em du�e ryby o czerwonych, jakgdyby nalanych krwi� grzbietach i ogonach. Ryby p�ywa�y, wystawiaj�c nad wod� grzbiety, widocznie rozkoszuj�c si� ciep�em s�onecznem. Od tej chwili my�l o mo�liwo�ci z�apania tych wspania�ych ryb i urozmaiceniu mego jednostajnego po�ywienia nie porzuca�a mi�, lecz nie posiada�em nic dla normalnego rybo��wstwa i by�em zmuszony uciec si� do innych sposob�w. W miar� jak rzeka oczyszcza�a si� z lodu, ryby nap�ywa�y w coraz to wi�kszych ilo�ciach. Przekona�em si�, �e p�yn� przeciwko pr�dowi, przenosz�c si� dla sk�adania ikry z Jeniseju do �r�de� mniejszych dop�yw�w tej rzeki. Postanowi�em u�y� barbarzy�skiego sposobu po�owu ryb, chocia� wiedzia�em, �e prawodawstwo wszystkich pa�stw surowo karze ten system. My�la�em jednak, �e prawodawcy i morali�ci nie b�d� zbyt surowi dla mieszka�ca nory pod korzeniami obalonego drzewa w tajdze syberyjskiej, samotnika, kt�ry o�mieli� si� przekroczy� ich racjonalne zarz�dzenia, a zreszt�, wtedy ryba o czerwonym grzbiecie by�a dla mnie wa�niejsza od prawnik�w w togach, beretach lub frakach. Wi�c zacz��em dzia�a�. Najpierw zr�ba�em wi�ksz� ilo�� cienkich brz�z i osin i zacz��em budowa� p�ot poprzez rzek�, wbijaj�c zaostrzone dr�gi w dno lub umocowuj�c je po�r�d kamieni �o�yska i, przeplataj�c cienkiemi ga��ziami. Po dw�ch dniach uci��liwej pracy w lodowatej wodzie p�ot m�j by� uko�czony. Widzia�em, �e oko�o tej nieoczekiwanej przeszkody gromadzi�y si� wielkie ryby i coraz to wi�cej ich przybywa�o. Okazywa�y oznaki �ywego zak�opotania, dotyka�y g�owami p�otu, odp�ywa�y i zn�w zawraca�y. Nareszcie zacz�y czyni� usi�owania, by przeskoczy� t� przeszkod�. Wtedy widzia�em cz�sto olbrzymie srebrne ryby o czerwonych grzbietach i ogonach, d�ugo�ci metra i wi�cej, wyskakuj�ce z rozp�dem z wody, uderzaj�ce spr�ystemi cia�ami o �cian� z ga��zi i bezsilnie opadaj�ce zpowrotem do rzeki. Czasami dwie lub trzy ryby naraz dokonywa�y tego manewru. Musia�em dzia�a�. Umocowawszy n� na d�ugim dr�gu, stara�em si� przebi� ryb�, lecz wszystkie pr�by by�y nieudane. W ten spos�b ryzykowa�em z�amanie lub zgubienie no�a. Nie mniej bezowocne by�y moje usi�owania, aby zaczepi� ryby s�katym dr�giem i wyrzuci� je na brzeg. Wtedy postanowi�em wyzyska� d��enie ryb do przej�cia przez p�ot. Uczyni�em to w nast�puj�cy spos�b: O kilka krok�w od brzegu wyr�ba�em, nawp� pod wod�, okno w moim p�ocie, a po drugiej jego stronie umie�ci�em wysoko wystaj�cy nad wod� kosz, kt�ry splot�em by� z cienkich pr�t�w wikliny. Uzbrojony kr�tkim i ci�kim kijem, czeka�em na zdobycz. Pokilku minutach do zdradzieckiego otworu w p�ocie zacz�y podp�ywa� dwie wspania�e ryby. Bardzo ostro�nie, jakgdyby namacuj�c ka�dy cal, wesz�y do kosza, gdzie zacz�y skaka�, bij�c pot�nemi ogonami. Niebawem m�j kij uspokoi� ich zapa�y. W ten spos�b sta�em si� rybakiem. Ka�dy okaz wa�y� co najmniej 30 funt�w, zdarza�y si� za� okazy i po 80 funt�w. By�y to ryby z gatunku �taj mie�, z rodziny �ososi. Po tygodniu mia�em zakopanych w �niegu w zacienionym w�wozie w pobli�u mojej nory oko�o 70 ryb. Porzuci�em polowanie i, siedz�c oko�o mojej zasadzki, bi�em kijem ryby i wyrzuca�em je na brzeg. Lecz s�o�ce przypieka�o coraz bardziej. Powr�ciwszy pewnego razu do domu, poczu�em zapach gnij�cych ryb. By�em zmuszony z �alem wyrzuci� do rzeki ca�y ten zapas i ograniczy� si� codzienn� zdobycz�. Lecz wkr�tce ryby przesz�y i m�j kosz-pu�apka przesta� dostarcza� po�ywienia. Znowu powr�ci�em do karabina. NIEBEZPIECZNY S�SIAD. Polowanie tymczasem sta�o si� milsze i weselsze. Wiosna wszystko o�ywi�a. Wczesnym rankiem, prawie o �wicie, las nape�nia� si� g�osami i d�wi�kami dziwnemi i niezrozumia�emi dla mieszka�c�w wielkich kulturalnych miast. W g�stych ga��ziach cedr�w g�uszec �piewa swoj� kr�tk� i nami�tn� pie�� mi�o�ci i pie�ni� t� zachwyca szare kury, biegaj�ce pod konarami. Do tego ptasiego Garusa �atwo si� wtedy podkra�� na odleg�o�� wystrza�u. Je�li kula karabinowa ominie go, on nigdy nie s�yszy podczas �piewu huku wystrza�u i ci�gnie dalej sw� arj�, trwaj�c� zaledwie kilka sekund. Na du�ej polanie le�nej walcz� zaci�cie cietrzewie-koguty, rozpu�ciwszy czarne wachlarze ogon�w o dw�ch bia�ych zagi�tych pi�rkach, a damy, kr�c�c g�owami i z o�ywieniem plotkuj�c, przygl�daj� si� zapasom i wybieraj� najdzielniejszych bojownik�w. Zdaleka echo przynosi g�uchy i gro�ny, lecz zarazem pe�ny dziwnie nami�tnego wo�ania ryk jelenia, t�skni�cego do towarzyszki. W g�rach rozlegaj� si� kr�tkie beczenia dzikich koz��w. Pomi�dzy krzakami i na polanach skacz� i zabawiaj� si� gonitw� zaj�ce, a tu� zaraz przyczajony, zda si� wci�ni�ty do ziemi, czyha na nie rudy lis. Tylko wilk�w nie s�ycha�, gdy� w tych le�nych i g�rzystych miejscowo�ciach nie maj� te drapie�niki nic do roboty. Ale by� niedaleko ode mnie inny s�siad. Ponury, samotny i dziki. Byli�my wzajemnie dla siebie niebezpieczni i odrazu zrozumieli�my, �e jeden z nas musi ust�pi� i odej�� na zawsze. Kiedy�, powracaj�c do domu z wielkim g�uszcem na plecach, spostrzeg�em w krzakach czarn�, powoli ruszaj�c� si� mas�. Zatrzyma�em si� i, przypatrzywszy si� uwa�nie, zobaczy�em nied�wiedzia, kt�ry rozrywa� �apami mrowisko i �apczywie zjada� jajka i poczwarki mr�wek. Zw�szywszy cz�owieka, nied�wied�, g�o�no i gniewnie sapi�c, szybko si� oddali�, zadziwiwszy mi� swoim biegiem. Nazajutrz, gdym jeszcze le�a� na swem pos�aniu, obudzi� mnie jaki� szmer za tyln� �cian� domu. Ostro�nie wyjrza�em i zobaczy�em swego brunatnego s�siada. Sta� na tylnych �apach i ze �wistem wci�ga� powietrze, ciekawie i bacznie rozgl�daj�c si� doko�a; widocznie zastanawia� si� nad kwestj�, jaka to istota przej�a obyczaje nied�wiedzie i zamieszka�a przez zim� w bar�ogu pod korzeniami drzewa. Krzykn��em i uderzy�em siekier� w dno mego kot�a. M�j wizytator ze wszystkich si� rzuci� si� do ucieczki i w mgnieniu oka znik� po�r�d ska� i krzak�w. Jednak ta wizyta nie podoba�a mi si�. By�a to jeszcze zbyt wczesna wiosna dla przebudzenia si� nied�wiedzia. St�d wywnioskowa�em, �e m�j s�siad nale�a� do chorobliwego, bardzo z�o�liwego typu �mr�wczak�w�, typu nienormalnego, nadu�ywaj�cego wszelkich przepis�w nied�wiedziej etykiety. Wiedzia�em, �e taki samotnik jest zawsze z�y i zuchwa�y, postanowi�em wi�c nale�ycie przygotowa� si� do nast�pnego spotkania. Te przygotowania zreszt� trwa�y bardzo kr�tko. U pi�ciu kul mego karabina �ci��em wierzcho�ki niklowe i sfabrykowa�em tak zwane �dum-dum� � dostatecznie przekonywaj�cy argument dla intruza. Po herbacie poszed�em na miejsce, gdzie po raz pierwszy spotka�em nied�wiedzia, i gdzie by�o du�o mrowisk. Obszed�em ca�� g�r�, zagl�daj�c do wszystkich w�woz�w, lecz nigdzie nie spotka�em misia. Rozczarowany i zm�czony powraca�em do domu i tu nieoczekiwanie spostrzeg�em niebezpiecznego s�siada. W�a�nie wychodzi� z mojej nory, zawzi�cie w�szy� przy ziemi i ci�gn�� m�j ko�uch. Wystrzeli�em. Kula trafi�a zwierz� w bok. Ze w�ciek�ym rykiem podni�s� si� na tylne �apy i ruszy� ku mnie. Druga kula strzaska�a mu biodro. Nied�wied� usiad�, lecz natychmiast, ci�gn�c za sob� �ap� i pr�buj�c wsta�, znowu ruszy� na mnie. Za trzecim wystrza�em pad�, ugodzony w serce. M�j s�siad wa�y� oko�o 200�250 funt�w, a by� bardzo... smaczny. �ywi�c si� jego mi�sem, doczeka�em czasu, gdy ziemia wysch�a, rzeki sta�y si� mo�liwe do przebycia i gdy nareszcie mog�em ruszy� w stron� siedzib ludzkich drog�, kt�r� wskaza� mi Iwan. Z wielk� ostro�no�ci� przyszed�em do ma�ej, zaginionej w lesie wsi, Siwkowej, i zatrzyma�em si� u syberyjskiego ch�opa Tropowa. Gdy teraz robi� obrachunek ze wszystkiego, co zasz�o ze mn� podczas mego samotnego �ycia w syberyjskiej tajdze, dochodz� do takich wniosk�w. W ka�dym kulturalnym cz�owieku, w�wczas gdy zachodzi konieczno�� surowej walki o byt, mo�e odrodzi� si� pierwotny cz�owiek � my�liwy i wojownik, kt�ry dopomaga mu w walce z natur�. W tem jest przewaga cz�owieka kulturalnego nad niekulturalnym, kt�ry nie posiada dostatecznej wiedzy i si�y woli do prowadzenia zwyci�skiej walki. Lecz zarazem przyszed�em do przekonania, �e niema nic potworniejszego dla cz�owieka kulturalnego, nad ca�kowite osamotnienie i przekonanie, �e jest zupe�nie odci�ty od �wiata, ludzi i warunk�w kulturalnego, w znaczeniu moralnem �ycia. Jeden krok, jedna chwila bezsilno�ci woli � a nast�pi ponury sza�, kt�ry opanuje m�zg i wol� i doprowadzi cz�owieka do nieuniknionej zguby. Prze�y�em straszliwe dni walki z ch�odem i g�odem, lecz stokrotnie straszniejsza by�a walka z zabijaj�cemi moj� wol� my�lami! Wspomnienia o tych dniach wstrz�saj� mem sercem i m�zgiem. ZUCHWA�Y PLAN. Pobyt m�j we wsi Siwkowej nie trwa� d�ugo, jednak zd��y�em wyzyska� go jak najlepiej. Najpierw uda�o mi si� pos�a� godnego zaufania cz�owieka do miasta, sk�d znajomi przys�ali mi pieni�dzy, bielizn�, buty, troch� niezb�dnych lekarstw, ubranie, a co najwa�niejsze, fa�szywy paszport na inne nazwisko, kt�re pozwoli�o mi osobi�cie umrze� dla bolszewik�w; powt�re zd��y�em, w mniej lub wi�cej spokojnej atmosferze, w go�cinnym domu Tropowa, u�o�y� plan mojej dalszej w��cz�gi. Do Siwkowej dosz�y wiadomo�ci, �e wkr�tce po sp�yni�ciu lodu na Jeniseju, maj� tu zjecha� bolszewiccy urz�dnicy w celu rekwizycji byd�a u w�o�cian dla czerwonej armji. Zostawa� tu by�o niepodobie�stwem, i oczekiwa�em tylko chwili, gdy Jenisej po�amie i zaniesie do Oceanu swoje kajdany z loda i gdy mo�na b�dzie pop�yn�� cz�nem. Wyleczy�em z tyfusu plamistego jednego z miejscowych ch�op�w i ten podj�� si� odwie�� mi� o 90 kilometr�w na po�udnie do jakiej�, porzuconej oddawna, kopalni z�ota. W r�nych miejscach Jeniseju l�d ju� pop�ka�, lecz wog�le rzeka by�a jeszcze prawie ca�a pod pot�n� kor� lodow�. Pewnego poranka us�ysza�em og�uszaj�cy huk lodu i szum wyrywaj�cej si� z uwi�zi wody. Wybieg�em na brzeg Jeniseju i ujrza�em gro�ny, lecz wspania�y obraz walki �ywio��w. Jenisej pod parciem dawno ju� p�yn�cego od po�udnia lodu, poczyni� z niego w kilku miejscach olbrzymie tamy, kt�re podnios�y poziom wody w �o�ysku po�r�d ska�. Teraz woda zrywa�a te tamy z hukiem i trzaskiem i nios�a ca�e pola lodowe na p�noc, ku Oceanowi Lodowatemu. Jenisej, �ojciec Jenisej�, jest jedn� z najwi�kszych i najd�u�szych rzek Azji, bardzo g��bok�, lecz �ci�ni�t� w ca�ej �rodkowej cz�ci �o�yska wysokiemi, skalistemi brzegami. Olbrzymi potok wody unosi� teraz ca�e mile p�l lodowych, krusz�c je na wystaj�cych z wody ska�ach, lub oko�o przyl�dk�w wrzynaj�cych si� daleko w rzek�, kr�c�c z gniewnym szumem i pluskiem wielkie kry; p�yn�y czarne drogi, kt�re ci�gn�y si� wzd�u� zamarzni�tej rzeki, wybudowane na lodzie sza�asy dla podr�nik�w, jad�cych z towarami z Minusi�ska do Krasnojarska. Czasami rzeka stawa�a, i wtedy gromadzi�y si� stosy kry, tworz�c wa�y i �ciany, co chwila opadaj�ce i znowu wznosz�ce si� do g�ry. Woda wzbiera�a coraz wy�ej i wy�ej, znosz�c ca�e warstwy ziemi wraz z drzewami i krzakami, zrzucaj�c do rzeki wielkie od�amy ska� i pozostawiaj�c na brzegu olbrzymie tafle niebieskiego lodu. Pod parciem wody te tamy pada�y z �oskotem, a kra mkn�a z podw�jn� szybko�ci�, krusz�c si� i rozbijaj�c z brz�kiem t�uczonego szk�a. Na zakr�tach rzeki i oko�o ska� panowa� chaos, przejmuj�cy groz�. Grube tafle i od�amy lodu, wyrzucane w powietrze, wali�y o ska�y, odrywa�y kamienie i drzewa, tworzy�y pasma g�r lodowych ci�gn�ce si� na dziesi�tki kilometr�w. Trwa�y one do lata, p�ki ich s�o�ce nie roztopi�o. Obserwuj�c ruch lod�w, nie mog�em bez przera�enia i wstr�tu patrze� na ofiary, kt�re ni�s� gro�ny Jenisej. By�y to cia�a ludzi, straconych przez minusi�sk� �czeka�: oficer�w, �o�nierzy i kozak�w rozproszonej armji nieszcz�liwego adm. Ko�czaka. Setki tych trup�w, mo�e tysi�ce, z odr�banemi g�owami i r�kami, z oszpeconemi twarzami i cia�ami, nap� spalone, z wyci�temi na piersiach i nogach kawa�ami sk�ry, z wyk�utemi oczami i zdruzgotanemi g�owami � p�yn�y na kawa�ach kry, szukaj�c dla siebie mogi�y, lub obracaj�c si� w szalonych wirach pomi�dzy lodowemi bry�ami. Kra miota�a niemi, druzgota�a je, rozciera�a na miazg�, rozrywa�a na kawa�y i wyrzuca�a na p�askie wyspy rzeczne i na mielizny oko�o brzeg�w. Kieruj�c si� wzd�u� Jeniseju, ci�gle spotyka�em gnij�ce trupy ludzkie i ko�skie, rozrywane przez drapie�ne ptaki i zdzicza�e psy. W jednem miejscu widzia�em na brzegu 300 trap�w ko�skich, wyrzuconych przez rzek�, a dalej w krzakach wikliny znalaz�em 70 ludzkich cia�, czyli raczej cz�ci cia�. Okropny, s�odka wy od�r gnij�cego mi�sa p�yn�� z wiatrem, a nad t� ponur� miejscowo�ci� unosi�y si� s�py i kruki, p�oszone przeze mnie i przera�liwie kracz�ce. Nareszcie Jenisej zerwa� lodowe wi�zy, i przede mn� mkn�� wezbrany potworny potok m�tnej, wiruj�cej wody, unosz�c na p�noc do oceanu resztki kry, porwane drzewa i trupy... trupy. Wynaj�ty przeze mnie ch�op z pomoc� swego syna wsadzi� mi� do cz�enka, wypalonego z pnia osiny, w�o�y� tam m�j skromny maj�tek, i, odpychaj�c si� d�ugiemi dr�gami, pop�yn�li�my przeciw pr�dowi, trzymaj�c si� brzegu. Ci�ka to by�a praca! Trzeba by�o wios�owa� oko�o wystaj�cych ska�, walcz�c z szalenie wartkim pr�dem. Przy samych ska�ach wszyscy trzej czepiali�my si� kamieni r�kami i, wyt�aj�c si�y, pchali�my cz�no naprz�d. Lecz dla przep�yni�cia kilku metr�w tracili�my bardzo du�o czasu, walcz�c o ka�dy centymetr mkn�cego na nas i porywaj�cego nas za sob� pr�du. Tak p�yn�li�my trzy dni, lecz nareszcie dotarli�my do celu naszej podr�y, do oddawna porzuconej kopalni z�ota. Tam przemieszka�em kilka dni u rodziny str�a, kt�ra �y�a o g�odzie, a wi�c w niczem nie mog�a by� mi pomocna. Karabin jeszcze raz sta� si� moim opiekunem, dostarczaj�c �ywno�ci i dla mnie, i dla moich gospodarzy. Pewnego razu przyjecha� jaki� technik. Ja ju� si� nie ukrywa�em, gdy� �ycie le�ne nada�o mi taki wygl�d, �e nikt pozna� mi� nie m�g�. �atwo mog�em uchodzi� za zwyk�ego my�liwego sybirskiego, za jakiego si� te� podawa�em. Jednak�e nasz go�� by� cz�owiekiem badawczym i przenikliwym. Odrazu odgad� moje incognito, kt�re zreszt� nie bardzo stara�em si� zachowa�, gdy� zrozumia�em, �e nie jest bolszewikiem. Tak te� by�o. Mieli�my wsp�lnych znajomych i jednakowe pogl�dy na sprawy. Przytem pokaza�o si�, �e jest to Polak, agronom z zawodu. Mieszka� w jakiej� ustronnej wsi, kieruj�c robotami g�rniczemi, unika� podr�y do miasta, staraj�c si�, �eby o nim zapomnia�y w�adze. Postanowi�em razem z nim ucieka� z Rosji. Dawno ju� obmy�li�em by� plan ucieczki. Znaj�c po�o�enie i geografj� Syberji, po kt�rej du�o podr�owa�em, przyszed�em do wniosku, �e mamy jedyn� drog� ratunku � przez p�zale�ny od Rosji i Chin kraj Urianchajski, a wi�c przez �r�d�a rzeki Jenisej do Mongolji i dalej na wsch�d do Pacyfiku. Podczas rz�d�w Ko�czaka projektowa�em wypraw� naukow� do Mongolji, wi�c starannie wystudjowa�em literatur� i mapy tego kraju, do kt�rego nale�y i Urianchaj. Postanowili�my obecnie urzeczywistni� ten zuchwa�y plan i przedosta� si� przez sowieck� Syberj�. PRZEZ PO�UDNIOW� SYBERJ�. Po kilku dniach jechali�my ju� konno przez lasy lewego brzegu Jeniseju na po�udnie, staraj�c si� omija� wsie i osady i nie pozostawiaj�c za sob� �adnych �lad�w. Zreszt� nale�y zaznaczy�, �e gdy wypada�o nam zatrzyma� si� u ch�op�w, ci przyjmowali nas bardzo go�cinnie i, chocia� nie znali nas, otwarcie wypowiadali sw� nienawi�� do bolszewik�w � komunist�w, og�adzaj�cych w�o�cian. W jednej wsi powiedzieli nam, �e od strony Minusi�ska d��y do Krasnojarska znaczny oddzia� �czerwonych�, wys�anych dla wy�apywania �bia�ych�. Odjechali�my dalej od brzegu Jeniseju i tak zwanej Aczy�skiej drogi i zapadali�my w lasy, gdzie przesiedzieli�my do sierpnia, poniewa� przez ca�e lato bolszewickie oddzia�y karne wa��sa�y si� po borach, tropi�c i zabijaj�c bezbronnych, prawie nieodzianych oficer�w i kozak�w by�ej armji Ko�czaka, kt�rzy ukrywali si� w lasach od niechybnej �mierci z r�k sowieckich kat�w. P�niej, na jesieni, przechodz�c przez te miejsca, natrafili�my na niewielk� polan�, gdzie na otaczaj�cych j� drzewach wisia�o 28 oficer�w z wyci�temi gwiazdami na piersiach. Wiedzieli�my dobrze, �e taki sam los spotka�by i nas, gdyby�my wpadli w r�ce tej �najbardziej post�powej� demokracji na �wiecie. Przysi�gli�my wi�c sobie, �e �ywymi nas bolszewicy nie wezm�. Posuwaj�c si� na po�udnie, spotykali�my ludno�� coraz bardziej wrog� dla bolszewik�w, gdy� by� to kraj starych syberyjskich osadnik�w i kozak�w. Wreszcie z las�w wynurzyli�my si� na bezgraniczn� p�aszczyzn� Czu�ym- Minusi�skich step�w, przeci�tych czerwonemi grzbietami Kizy�-Kaja i wielkiemi s�onemi jeziorami: Szyro, Szunet, Forpost i innemi. Jest to kraina mogi�, jedno olbrzymie, historyczne cmentarzysko. Narody, plemiona, szczepy, ci�gn�y temi stepami, zatrzymuj�c si� tutaj na czas d�u�szy lub przemijaj�c jak widma nocne, i pozostawiaj�c za sob� mogi�y, kurhany, monolity. Tysi�ce wielkich i ma�ych �dolmen�w� � mogi� dawnych w�a�cicieli tych step�w, majestatyczne kurhany z kamieni i czaszek ludzkich, wykute ze ska� znaki, kt�re stawia� niegdy� Wielki Mongo� D�engiz, a po nim Tamerlan Chromy, straszliwy bicz Bo�y, ci�gn�y si� z po�udnia na p�noc niesko�czonym szlakiem. Teraz tu panami byli Tatarzy szczepu abaka�skiego, bogaci, go�cinni i kulturalni. Obecnie przed nawa�nic� bolszewick� wynie�li si� do Urianchaju, Mongolji, nawet do Tybetu, a w pozosta�ych tkwi�a g��boka nienawi�� do zn�caj�cych si� nad nimi komunist�w. Przytem zmartwychwsta�a w nich, zdawa�o si�, przed wiekami zgas�a, idea D�engischana o zwalczenia kultury Zachodu i o utwierdzeniu nowego prawa, kierowanego i ustalonego przez nauk� m�drca Buddhy, prawa szlachetnego i wznios�ego ducha ludzkiego. Nieraz pastuchy tatarscy, siedz�c przy ognisku, nap� �piewali, nap� opowiadali legendy o Wielkim Mongole, o synu jego Kub�aj-Chanie, o krwawym Tamerlanie, o szlachetnym, promiennym Baber- Su�tanie i o nieszcz�liwym Amursan-Chanie. Czu�ym-Minusi�skie stepy sta�y si� takiem miejscem ci�g�ych potyczek, mniejszych i wi�kszych walk pomi�dzy Tatarami i �oswobodzonymi� Rosjanami, jakiem niegdy� w Rzeczypospolitej Polskiej by�y s�ynne �Dzikie Pola�, tylko rol� �dziczy krwawej� wzi�li na siebie �obro�cy rewolucji i wolno�ci� � rosyjskie bandy bolszewickie. Tatarzy przyjmowali nas uprzejmie, karmili i dawali nam przewodnik�w, przedsi�bior�c dla nas wywiady, aby�my nie trafili na jaki czerwony patrol. Otwarcie m�wili�my, �e uciekamy z Rosji do naszej ojczyzny, kt�ra jest te� ojczyzn� dla wielu Tatar�w, obywateli wolnej Polski. Poniewa� mieli�my od Tatar�w adresy pewnych os�b i listy ochronne, nasza podr� przez stepy odby�a si� bardzo szcz�liwie. Po kilku dniach z wysokiego brzegu Jeniseju zobaczyli�my p�yn�cy z Krasnojarska do Minusi�ska statek �Orze��, wioz�cy czerwonych �o�nierzy, a w kilka godzin p�niej � uj�cie rzeki Tuby, przeciw pr�dowi kt�rej musieli�my si� posuwa�, d���c ku g�rom Saja�skim, stanowi�cym granic� p�nocnej prowincji Mongolji � naszej �ziemi obiecanej� � Urianchaju. Uwa�ali�my cz�� drogi, biegn�c� brzegami Tuby, a dalej � wzd�u� dop�ywu rzeki Amy�, za najniebezpieczniejsz�, gdy� doliny tych rzek s� bardzo zaludnione, s�siedztwo za� z komunistycznym Minusi�skiem zdeprawowa�o do szcz�tu ludno�� miejscow�, kt�ra ch�tnie wst�powa�a do czerwonych partyzanckich oddzia��w bandyt�w: Szczecinkina i Krawczenki. Tatarzy wp�aw przeprowadzili noc� nasze konie na przeciwleg�y brzeg Jeniseju, a potem przys�ali po nas kozaka, kt�ry cz�nem przewi�z� nas i nasze rzeczy. O �wicie byli�my ju� w g�stych zaro�lach na ma�ej wysepce w uj�ciu Tuby i rozkoszowali�my si� s�odkiemi i aromatycznemi jagodami czeremchy i czarnych porzeczek, rosn�cych tam w wielkich ilo�ciach. TRZY DNI NAD PRZEPA�CI�. Zaopatrzeni w fa�szywe dokumenty, posuwali�my si� brzegiem Tuby. Co 15�20 kilometr�w natrafiali�my na du�e, po 100�400 dom�w licz�ce sio�a, rz�dzone przez miejscowe sowiety, kierowane rozkazami sowietu i czeki z Minusi�ska. Wsz�dzie spotykali�my sowieckich wywiadowc�w i szpieg�w, lecz ratowa�y nas dotychczas nasze dobrze sfabrykowane pasporty technik�w, delegowanych do rob�t budowlanych. Omin�� tych si� niepodobna by�o z dw�ch przyczyn. Najpierw nasze usi�owania, by omin�� siedziby ludzkie, przy ci�g�ych spotkaniach z ch�opami w drodze, wzbudzi�yby ca�kiem zrozumia�e podejrzenia, i niezawodnie bardzo pr�dko aresztowa�by nas jaki� najbli�szy �sowiet� i odstawi� do minusi�skiej �czeki�, kt�raby naturalnie znalaz�a dla nas miejsce w Jeniseju; powt�re � dokument mego towarzysza dawa� prawo do wozu i do dw�ch rz�dowych kopi dla cel�w s�u�bowych. Wobec tego musieli�my odwiedza� miejscowe sowiety i zmienia� konie. Swoje konie oddali�my kozakowi, kt�ry przewi�z� nas przez Jenisej, a p�niej odstawi� do najbli�szego sio�a, gdzie dostali�my pierwsze rz�dowe konie pocztowe. Wspominaj�c drog� po Tubie, musz� zaznaczy�, �e z ma�emi wyj�tkami wszyscy ch�opi byli