5151
Szczegóły |
Tytuł |
5151 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5151 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5151 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5151 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mary Soon Lee
LINIA MONTA�OWA
POUFNE
Do: Rada Nadzorcza Riotech
Data: 10 pa�dziernika 2019
Potwierdzono zak��cenia w cyklu produkcyjnym. Wydajno��
robot�w spad�a przeci�tnie o 12 procent.
Zalecenia: kontynuowa� dyskretne dochodzenie. W ci�gu
pi�ciu dni we wszystkich zak�adach zaanga�owa� konsultant�w d/s
oprogramowania.
Wa�ne: w celu utrzymania notowa� firmy zachowa� �cis��
tajemnic�.
Marianne czu�a jesie� nawet tutaj, w dzielnicy
przemys�owej, w�r�d ponurych fabryk wyrastaj�cych z betonowej
pustyni. Powietrze by�o wilgotne, a na chodniku le�a� pstrokaty
dywan li�ci samotnego klonu.
Schyli�a si�, wybra�a kilka li�ci, po czym starannie
zawin�a je w apaszk�. Dobry znak przed pierwszym dniem pracy.
Skr�ci�a w lewo, do wej�cia na teren fabryki Riotech; ze
stalowej bramy ob�azi�a farba, w szerszej od innych szczelinie
mi�dzy pr�tami zainstalowano czytnik kart identyfikacyjnych.
Wsun�a swoj�, komputer za�wiergota� i brama otworzy�a si�
przed ni�.
Wesz�a do w�skiego korytarza. Ceramiczne p�ytki na
pod�odze by�y ju� mocno wytarte, �ciany pokrywa�a paj�cza sie�
p�kni��, ale system wentylacyjny z cichym pomrukiem wci��
toczy� walk� z temperatur� i wilgotno�ci� powietrza. Za brudnymi
szklanymi drzwiami ujrza�a maszyny, z kt�rymi mia�a pracowa�.
Ogromne wielor�kie roboty, osadzone na solidnych fundamentach,
sta�y wzd�u� ta�moci�g�w. Niezliczone kamery - ich oczy -
porusza�y si� na elastycznych wysi�gnikach.
Marianne wstrzyma�a oddech, po czym g�o�no wypu�ci�a
powietrze; by�y pi�kne. Solidna, rzeczowa obecno�� maszyn
wywiera�a na niej wielkie wra�enie, troch� podobne do tego
(cho� zarazem ca�kowicie r�ne), jakie j� ogarnia�o, kiedy
obserwowa�a swego ma�ego robota domowego. Mechaniczne ramiona
porusza�y si� z niezr�wnan� gracj�, wierc�c, natryskuj�c,
przykr�caj�c i poleruj�c. W trakcie starannie zaprogramowanego
ta�ca na liniach monta�owych powstawa�y delikatne szklane �uki,
tarcze zegar�w, telewizory albo fujarki. Ka�da maszyna mog�a w
okamgnieniu przerzuci� si� na kolejne zadanie, zgodnie z rytmem
zam�wie� rynku.
- Marianne, prawda? Jestem Arthur.
Niemal podskoczy�a z zaskoczenia, ale pr�dko si�
opanowa�a. Czarnosk�ry m�czyzna o siwych, kr�tko ostrzy�onych
w�osach, si�ga� jej zaledwie do ramienia. By� chudy, ko�cisty i
mia� na sobie blado��ty sweter, tak powyci�gany, �e si�ga� mu
prawie do kolan. Zaprosi� j� gestem do niewielkiego, zawalonego
ksi��kami gabinetu. Nie by�o tam klimatyzacji, w zwi�zku z czym
w powietrzu, przesyconym intensywnym zapachem oprawionych w
sk�r� tom�w, wisia�a niemal namacalna wilgo�.
- Siadaj, prosz�. - Zgarn�� z krzes�a stos powie�ci Iana
Fleminga z ogni�cie czerwonymi tytu�ami na grzbietach. -
Napijesz si� kawy? Opr�cz niej mam tylko wod�.
- Dzi�kuj�, mo�e by� kawa. - Marianne zerkn�a na piramid�
kubk�w w zlewie. Zaschni�te plamy i smugi by�y koloru kawy. -
Czy ty te� pracujesz w dziale informatycznym?
Na pomarszczonej twarzy Arthura rozkwit� szeroki u�miech.
Opar� si� o zlew i spojrza� na ni� �agodnymi br�zowymi oczami.
- Przykro mi, ale tu nie ma dzia�u informatycznego. Jeste�
tylko ty.
- To niemo�liwe! Przecie� w tej fabryce pracuj� setki
robot�w, wi�c...
- Nie przejmuj si�. Zawsze doskonale dawa�y sobie rad�,
nawet bez tak zwanych specjalist�w... Bez urazy. Widocznie
jaki� znudzony cz�onek zarz�du doszed� do wniosku, �e
zatrudniaj�c konsultant�w do spraw oprogramowania poprawi
publiczny wizerunek firmy.
Marianne z trudem prze�kn�a �lin�. Jej profesor ostrzega�
j�, �e praca w przemy�le nie jest a� tak ekscytuj�ca, jak jej
si� wydaje, ale problem polega� na czym� innym: zg�osi�a si� do
pracy jako konsultant d/s oprogramowania, tymczasem dosta�a pod
opiek� gromad� robot�w przemys�owych, mimo �e jej do�wiadczenia
w tym zakresie ogranicza�y si� do uruchamiania i obs�ugi
uniwersyteckich symulacji.
Arthur postawi� przed ni� kubek z kaw�.
- Na pewno dasz sobie rad�. Riotech nie zatrudni�by ci�,
gdyby� nie mia�a odpowiednich albo nawet zbyt du�ych
kwalifikacji. Boli ich to samo, co wszystkich: zbyt wielu
ch�tnych do pracy, z kt�rymi nie wiadomo co zrobi�.
Wzi�a do r�ki ciep�y kubek. Arthur doda� do kawy �wie�ej
�mietanki. Prze�kn�a �yk aromatycznego p�ynu, my�l�c o
robotach za drzwiami, o ich niczym nie zak�oconej, eleganckiej
kompetencji. Mo�e rzeczywi�cie wszystko b�dzie dobrze.
Chocia� Arthur zaproponowa�, �e zrobi dla niej miejsce w
biurze, Marianne urz�dzi�a si� w hali produkcyjnej. Zdo�a�a
wcisn�� biurko na platform� przy �cianie, z kt�rej wida� by�o
ca�� lini� monta�ow�. Riotech nie dostarczy� jej �adnych
instrukcji, wi�c grzeba�a w danych niemal na o�lep. Najpierw
zaj�a si� specyfikacjami technicznymi maszyn, potem
skoncentrowa�a uwag� na programach steruj�cych poruszeniami
stalowych ramion, by wreszcie wzi�� si� za makropolecenia
zawiaduj�ce dzia�aniem ca�ej linii.
Podczas przerw przechadza�a si� po hali, przystawa�a co
kilka krok�w i przygl�da�a si� ka�dej maszynie. Wieczorem, ju�
w domu, wraca�y do niej reminiscencje tych spacer�w.
Wystarczy�o, �eby potr�ci�a lamp�, a ju� jej ko�ysanie
przywodzi�o na my�l powtarzaj�ce si� ruchy robot�w, chwil�
potem za� przypomina�a sobie swoje odbicie w l�ni�cym metalowym
kad�ubie albo rozmy�la�a o zaskakujacej delikatno�ci ci�kich
maszyn, z niezr�wnanym wyczuciem pos�uguj�cych si� pistoletami
natryskowymi.
Rankiem �smego dnia Marianne odkry�a, �e dziewi��dziesi�t
procent mocy obliczeniowej mikroprocesor�w jest nie
wykorzystane. Zmarszczy�a brwi. Ka�dy z tych robot�w by�by w
stanie dowodzi� eskadr� my�liwc�w. B�bni�c palcami w biurko, w
zamy�leniu spogl�da�a z g�ry na maszyny.
Zrewan�owa�y si� spojrzeniami licznych z�ocistych oczu.
Zanim zorientowa�a si�, �e to kamery, zrobi�o si� jej
gor�co, a na policzki wype�z�y jej piek�ce rumie�ce. Przypadkowa
koordynacja ruch�w kilkudziesi�ciu spo�r�d kilkuset ruchomych
kamer. Z trudem rozprostowa�a palce kurczowo zaci�ni�te na
kraw�dzi biurka. Chyba powinna troch� odpocz��.
Odchyli�a si� do ty�u razem z fotelem i wbi�a wzrok w
sufit. Przez zatyczki do uszu przedziera�y si� odleg�e,
st�umione odg�osy: po�wistywania, pomruki, �oskoty, skrzypienia
i zgrzyty tworzy�y razem niemal co� w rodzaju muzyki. Mia�a
wra�enie, �e ws�uchuje si� w szum fal rozbijaj�cych si� na
odleg�ej pla�y albo w szum wiatru targaj�cego ga��ziami drzew.
Nieco spokojniejsza, ponownie skoncentrowa�a uwag� na
komputerowym terminalu. Si�gaj�c do klawiatury, zawadzi�a r�k�
o kartk�; odruchowo odsun�a j� na bok, ale zaraz potem
znieruchomia�a ze wzrokiem wbitym w papier. To nie by�a jej
kartka. Na kremowym papierze znajdowa� si� delikatny rysunek
przedstawiaj�cy rdzawoczerwone li�cie. U do�u strony li�cie
by�y lekko ��tawe.
Marianne przenios�a spojrzenie z rysunku na li�cie, kt�re
zebra�a rankiem z ulicy i po�o�y�a na biurku, po czym odwr�ci�a
si� w stron� robot�w. Wok� podstawy najbli�szego, na posadzce
hali wala�o si� mn�stwo podobnych kartek. Wszystkie by�y
pokryte rysunkami przedstawiaj�cymi klonowe li�cie w r�nych
odcieniach szaro�ci, z�ota i czerwieni.
Jej nagie ramiona pokry�y si� g�si� sk�rk�. Maszyny trwa�y
w bezruchu: czterometrowe metalowe cielska z licznymi pot�nymi
ko�czynami. Nie ba�a si� ani troch�; odk�d si�ga�a pami�ci�,
marzy�a w�a�nie o takiej chwili, podczas d�ugich bezsennych
nocy, kiedy le�a�a w ��ku i rozmy�la�a o czym� innym ni� o
programach wprowadzanych rutynowo do elektronicznych uk�ad�w
pami�ci.
O czym� zupe�nie innym.
Ale przecie� teraz nikt ju� nie traktowa� powa�nie takich
pomys��w - mo�e z wyj�tkiem producent�w tandetnych horror�w.
Komputer, na kt�rym pracowa�a na uniwersytecie, dysponowa� nie
tylko wielokrotnie wi�ksz� moc�, ale tak�e najnowszym
procesorem mowy. Zaczerpn�a g��boko powietrza, po czym
pokr�ci�a g�ow�. Jedyny niespodziewany wybryk jej komputera -
pojawienie si� na monitorze prostych, ale niezrozumia�ych
piktogram�w - okaza� si� �artem jednego ze student�w ostatniego
roku. Tutaj te� z pewno�ci� ma do czynienia albo z czyim�
dowcipem, albo z b��dem w oprogramowaniu.
Przysun�a klawiatur�, wywo�a�a na monitor tekst programu
steruj�cego, po czym zacz�a sprawdza� go linia po linii.
Zadanie robota polega�o na nanoszeniu celtyckich wzork�w na
naczynia kuchenne; chocia� stara�a si� jak mog�a, nie by�a w
stanie znale�� �adnego, cho�by najmniejszego punktu
zaczepienia. Nie potrafi�a nawet wyt�umaczy�, w jaki spos�b
maszyna uzyska�a dost�p do papieru. Od miejsca, w kt�rym mo�na
by�o znale�� takie kartki, robota dzieli�o kilkana�cie metr�w.
Arthur wpad� na chwil� i zapyta�, kiedy Marianne wybiera
si� na lunch, ale ona nie mia�a czasu na takie g�upstwa.
W�a�nie stara�a si� prze�ledzi� drog� przep�ywu informacji
dostarczanych w��knami optycznymi, tylko cz�ciowo
zmodyfikowan� przez dzia�aj�cy obecnie program. W tle wci��
powstawa�y, przekszta�ca�y si� i znika�y zagadkowe kszta�ty,
generowane najprawdopodobniej przez niewykorzystywane obszary
mikroprocesora.
Od razu przysz�o jej do g�owy, �e powinna zawiadomi�
Riotech, ale przypuszczalnie sko�czy�oby si� to tym, �e to j�
obarczono by odpowiedzialno�ci� za wszystkie problemy, tym
bardziej, �e przecie� �wiadomie naruszy�a warunki umowy: mia�a
analizowa� programy przy terminalu w biurze, a nie tutaj,
niemal na linii monta�owej.
Kiedy b�l mi�ni grzbietu sta� si� nie do wytrzymania,
podnios�a si� z fotela i wyruszy�a w d�ug� w�dr�wk� mi�dzy
maszynami. W drodze powrotnej zebra�a z posadzki rysunki i
przynios�a je na biurko.
W�a�nie mia�a usi���, kiedy zobaczy�a zbli�aj�cego si�
m�czyzn�. Mia� d�ugie jasne w�osy zebrane z boku w kucyk,
ubrany za� by� w dopasowany zielony jednocz�ciowy garnitur.
Str�j od razu jej si� nie spodoba�, chocia�, s�dz�c ze sposobu,
w jaki m�czyzna go nosi�, zapewne stanowi� ostatni krzyk mody.
Przybysz zatrzyma� si� po drugiej stronie biurka, po czym
zapyta� podniesionym g�osem, niemal przekrzykuj�c odg�osy pracy
maszyn:
- Marianne Daley?
- Tak. A pan kim jest?
Nie odpowiedzia�, tylko b�yskawicznym ruchem odwr�ci�
monitor do siebie, przysun�� sobie klawiatur� i co� szybko
wystuka�. Roboty znieruchomia�y nagle i w hali zapanowa�a
niczym nie zm�cona cisza. M�czyzna u�miechn�� si� uprzejmie.
- Mark Raylin, starszy doradca techniczny Riotech. Jak
pani mo�e tu pracowa�? Nie przeszkadza pani ten potworny ha�as?
- Ani troch�. Nawet go lubi� - odpar�a z wymuszonym
u�miechem.
Co go tu przygna�o? Nawet je�li programy kontrolne
zaalarmowa�y central� o chwilowym zak��ceniu, by�o bardzo ma�o
prawdopodobne, �eby od razu przys�ali swojego cz�owieka, w
dodatku na tak wysokim stanowisku.
- Czas to pieni�dz, jak si� m�wi, wi�c od razu przejd� do
rzeczy. Czy ingerowa�a pani w oprogramowanie maszyn?
- Nie.
- A w setup? Koordynacj� etap�w procesu produkcyjnego?
System dostawy materia��w?
- Prze�ledzi�am tylko drog� sygna��w optycznych i
sprawdzi�am, jak wp�ywaj� na aktywno�� poszczeg�lnych urz�dze�.
W gruncie rzeczy by�a to prawda, lecz mimo to poczu�a w
�o��dku nieprzyjemny ci�ar. �a�owa�a, �e nie po�o�y�a rysunk�w
w jakim� mniej widocznym miejscu.
- Wi�c nie wie pani, jaki m�g� by� pow�d chwilowej zmiany
cyklu produkcyjnego?
- Nie mam poj�cia.
Raylin po�o�y� r�ce na jej d�oniach. Mia� bardzo ciep��,
prawie gor�c� sk�r�.
- Marianne, dlaczego nie chcesz z nami wsp�pracowa�?
U�atwi�aby� �ycie nie tylko nam, ale i sobie.
Gwa�townie cofn�a r�ce.
- Nie rozumiem, o czym pan m�wi.
- Nie udawaj. Przeka� temu, kogo reprezentujesz, �e
Riotech jest got�w przyst�pi� do rozm�w. - Rzuci� na biurko
kryszta� pami�ci. - Jeszcze nie wiemy, kto za tob� stoi, ale
zebrali�my wystarczaj�co du�o materia�u dowodowego, �eby
oskar�y� ci� o sabota�.
Marianne tak mocno zacisn�a z�by, �e przez chwil� nie
by�a w stanie odpowiedzie�. Nie mia�a poj�cia, do czego zmierza
Raylin, ale by�a pewna, �e chodzi mu o co� znacznie wi�cej ni�
o maszyn� rysuj�c� na papierze nie zaprogramowane wzorki.
- To chyba jaka� pomy�ka - wykrztusi�a, kiedy wreszcie
znowu mog�a m�wi�. - Nie zrobi�am nic z�ego.
- Czekam na tw�j telefon do jutra do po�udnia. Mam
nadziej�, �e zmienisz zdanie.
Odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�, nie ogl�daj�c si� za
siebie.
Marianne otworzy�a ju� usta, ale nie przychodzi�o jej do
g�owy nic m�drego, co mog�aby powiedzie�. Najpierw musi si�
zorientowa�, co si� tu w�a�ciwie dzieje. Dr��cymi palcami
wepchn�a kostk� pami�ci do czytnika i przez kilka sekund z
oszo�omieniem wpatrywa�a si� w biegn�ce przez monitor kolumny
liczb. Zwolni�a tempo; okaza�o si�, �e to raporty produkcyjne
ze wszystkich fabryk koncernu. Wynika�o z nich jednoznacznie,
�e w ci�gu minionych trzech tygodni wsz�dzie zanotowano
znacz�cy spadek wydajno�ci.
Wsz�dzie, tylko nie tutaj.
Ponownie sprawdzi�a liczby, ale nie znalaz�a b��du. Odk�d
podj�a prac� w tej fabryce, produkcja zacz�a szybko rosn��,
obecnie za� przewy�sza�a a� o siedem procent poziom sprzed
kilku miesi�cy. �eby by�o ciekawiej, wyra�ny wzrost wydajno�ci
nast�powa� za ka�dym razem, kiedy zjawia�a si� przy swoim
stanowisku pracy.
Tak wi�c, o ile Riotech nie sfa�szowa� danych, zachowanie
Raylina by�o w pe�ni uzasadnione. Uwa�a�, �e ona, Marianne,
wsp�pracuje z tajemniczymi sabota�ystami, kt�rzy odkryli
spos�b nie tylko na utrudnienie produkcji w wi�kszo�ci fabryk,
ale, co wa�niejsze, na znaczne jej zwi�kszenie w tej jednej,
jedynej. Rzeczywi�cie, trudno o silniejszy argument
przetargowy.
Parskn�aby �miechem, ubawiona niedorzeczno�ci� podejrze�,
gdyby nie to, �e po raz pierwszy w �yciu naprawd� si� ba�a. W
ci�gu minionych sze�ciu lat Riotech rozrasta� si� w
b�yskawicznym tempie; kiedy� by� nie rzucaj�c� si� w oczy
brazylijsk� firm�, teraz nale�a� do grona najwi�kszych
ponadnarodowych koncern�w. Nawet gdyby zdo�a�a ich przekona�,
�e nie ma z tym nic wsp�lnego, nie mog�a liczy� na przeprosiny.
Informacje zawarte w krysztale pami�ci by�y zbyt cenne, �eby
pozostawili j� przy �yciu.
Przemkn�a jej przez g�ow� my�l, �eby zadzwoni� do
przyjaci� z uniwersytetu, szybko jednak dosz�a do wniosku, �e
i tak nie zdo�aj� jej pom�c, na pewno za� narazi�aby ich na
powa�ne niebezpiecze�stwo. Mo�e wi�c wsi��� w samolot i uciec
za granic�? Nic z tego. Musia�aby zaszy� si� w jakim� zacofanym
kraju Trzeciego �wiata, gdzie ludzie wci�� jeszcze pos�uguj�
si� papierowymi pieni�dzmi, gdzie indziej bowiem natychmiast
zdemaskowa�aby j� karta kredytowa.
Jej cia�em wstrz�sn�� dreszcz. Siedzia�a za biurkiem i
gapi�a si� na nieruchome roboty. Sta�y przed ni� jak niesprawna
armia, martwe, pozbawione ca�ego wdzi�ku i gracji.
Tkni�ta nag�ym impulsem, zresetowa�a system. Roboty o�y�y,
wykonuj�c gwa�towne, rwane gesty, przez hal� przebieg�a fala
ma�ych przemys�owych katastrof - tutaj na posadzk� posypa� si�
grad nakr�tek, tam z suchym trzaskiem p�k�a napr�ona tkanina -
potem za� maszyny odzyska�y zgubiony rytm.
Marianne d�ugo siedzia�a bez ruchu i wodzi�a po nich
spojrzeniem, lecz wci�� nie mia�a poj�cia, co powinna zrobi�.
- Arthur!
Zapuka�a do drzwi jego gabinetu. Musia�a o tym z kim�
porozmawia�. Nie zamierza�a nagina� fakt�w do teorii o
sabota�u; dlaczego akurat t� fabryk� mia�by spotka� odmienny
los ni� pozosta�e? Dlaczego wzrost wydajno�ci nast�powa� zawsze
podczas jej godzin pracy?
Arthur, z ksi��k� Alice Walker w r�ce, otworzy� drzwi i
zaprosi� j� do �rodka.
- Co� si� sta�o?
- Tak, ale chyba mi nie uwierzysz. Powiedz, czy od chwili,
kiedy zacz��e� tu pracowa�, roboty zachowywa�y si� jako�...
dziwnie?
- Moim zdaniem robi� prawie same dziwne rzeczy. Co
konkretnie masz na my�li?
- Malowanie obrazk�w. - Roz�o�y�a rysunki na stole, pilnie
bacz�c, �eby nie spojrze� mu w oczy. - Dzi� rano, i teraz te�,
najwy�ej p� godziny temu, wydawa�o mi si�, �e mnie obserwuj�.
Arthur cierpliwie czeka� na ci�g dalszy, ale ona milcza�a.
- Wi�c? - zapyta� wreszcie, unosz�c brwi.
- Wi�c w�a�nie o to mi chodzi. Teraz powiedz mi, �e gadam
bzdury, a ja sobie p�jd� i wi�cej nie b�d� ci zawraca� g�owy.
- Nie wygl�dasz na osob�, kt�ra nie wie, co m�wi. - Wzi��
do r�ki jeden rysunek, potem drugi i trzeci. - A to z pewno�ci�
nie wygl�da na produkt, kt�ry powinien schodzi� z ta�my
monta�owej. Wiesz co? Lubi� proste wyt�umaczenia. Skoro
twierdzisz, �e maszyny ci� obserwuj�, to pewnie tak jest. Te
obrazki mog� stanowi� pr�b� nawi�zania kontaktu.
- Przeciez to nie ma sensu! Dlaczego w�a�nie tutaj?
Owszem, te roboty s� do�� skomplikowane, ale na �wiecie istniej�
dziesi�tki tysi�cy znacznie pot�niejszych i sprawniejszych
komputer�w! I dlaczego akurat teraz?
- Dlatego, i ju�. - Ujrzawszy jej min�, roz�o�y� r�ce w
uspokajaj�cym ge�cie. - �artowa�em. Oczywi�cie, nie wiem
dlaczego i w�tpi�, czy ty si� kiedykolwiek tego dowiesz. Jednak
fakt, �e nie potrafimy wyt�umaczy� jakiego� zjawiska, nie
oznacza jeszcze, �e ono nie istnieje.
Marianne bezradnie potrz�sn�a g�ow�. Przysz�a tu po to,
�eby pom�g� jej uporz�dkowa� my�li, a tymczasem on beztrosko
pu�ci� wodze fantazji.
- Jeste� zm�czona. Wracaj do domu, prze�pij si�,
odpocznij. Do rana mo�e wszystko ci si� pouk�ada.
- Nie mog� i�� do domu. Musz�... - Przerwa�a w p� zdania,
poniewa� nie chcia�a wpl�tywa� Arthura w histori� z Riotechem.
- Dzi�ki, �e zechcia�e� mnie wys�ucha�.
Marianne nie wr�ci�a na noc do domu. Nad ranem zasn�a
przy biurku z g�ow� opart� na ramionach, ws�uchana w odg�osy
pracy robot�w, kt�re wtopi�y si� w jej sen.
Obudzi�a si� z monstrualn� sztywno�ci� karku. Wymamrota�a
pod nosem jak�� nieprzychyln� uwag� pod swoim adresem, po czym
si�gn�a po kubek z zimn� kaw�, lecz jej r�ka trafi�a na co�
innego.
Zamruga�a raptownie, a kiedy wreszcie zdo�a�a
skoncentrowa� spojrzenie, ujrza�a szklank� z r�ni�tego
kryszta�u, z wtopionymi dwiema szklanymi kropelkami koloru jej
oczu. Wyprostowa�a si� raptownie i rozejrza�a doko�a; roboty
wpatrywa�y si� w ni� z�ocistymi punkcikami obiektyw�w.
Mia�a k�opoty z oddychaniem. Dopiero po minucie, mo�e
dw�ch, zdo�a�a wykrztusi� przez zaci�ni�te gard�o:
- Dzi�ki.
Nie odpowiedzia�y. Oczywi�cie, bo jak mia�yby
odpowiedzie�? Przecie� roboty przemys�owe nie s� wyposa�ane w
interfejsy g�osowe ani nawet w semantyczne bazy danych. Nawet
je�li my�l�, czyni� to w spos�b ca�kowicie odmienny ni� ludzie
czy jakiekolwiek rozumne istoty. Wci�� wpatrywa�y si� w ni�
z�ocistymi obiektywami kamer ko�ysz�cych si� na elastycznych,
przypominaj�cych szyje, wysi�gnikach.
Ba�a si� - nie tego, �e roboty uczyni� jej krzywd�, ale
tego, �e wykona zbyt gwa�towny ruch, albo �e do hali wejdzie
Arthur i niesamowity nastr�j pry�nie jak ba�ka mydlana. Po
g�owie ko�ata�a jej si� my�l, �e nikt w to nie uwierzy, wi�c w
ko�cu prze�ama�a wewn�trzny op�r i z poczuciem winy w��czy�a
monitoring, �eby zarejestrowa� niesamowit� scen�.
Roboty wci�� j� obserwowa�y. Nie mog�a ju� usiedzie� w
fotelu; poderwa�a si� z miejsca, zbieg�a z podestu na posadzk�
hali, po czym, jak ma�e dziecko, zacz�a biega� mi�dzy
maszynami. Kiedy zobaczy�a, �e roboty wodz� za ni� z�ocistymi
spojrzeniami, w jej sercu zabrzmia�a radosna, wzruszaj�ca
pie��.
Wreszcie zatrzyma�a si�, �eby z�apa� oddech, a wtedy
maszyny odwr�ci�y si� od niej i wr�ci�y do pracy.
- Zaczekajcie!
Ale by�o ju� za p�no. Roboty nie zwraca�y na ni� uwagi.
Powoli wr�ci�a za biurko, wzi�a do r�ki kryszta�ow� szklank� i
�cisn�a tak mocno, �e a� zabola�y j� palce. Co� si� wydarzy�o,
co� niezwyk�ego, subtelnego i niezwykle cennego. Powinna to za
wszelk� cen� zachowa�.
Mimo to ogarn�y j� w�tpliwo�ci. Nie �udzi�a si� ani
przez chwil�, �e Mark Raylin albo jego szefowie z Riotech oka��
jej jak�kolwiek pomoc. Pr�ba samodzielnego zg��bienia problemu
oznacza�a konieczno�� naruszenia umowy. Je�li Riotech dowie si�
o tym, grozi jej kara, w por�wnaniu z kt�r� ci�kie wi�zienie
b�dzie si� wydawa�o b�ahostk�.
Zerkn�wszy w g�r�, pochwyci�a spojrzenia dw�ch stoj�cych w
pobli�u robot�w. Ich elektroniczne oczy mruga�y miarowo - czy
mo�na to uzna� za pr�b� porozumienia? Marianne przysun�a
klawiatur� i przyst�pi�a do pospiesznego kopiowania plik�w.
Kiedy sko�czy�a, zbli�a�o si� po�udnie. Bola�y j� palce i
przeguby. Lada chwila m�g� si� zjawi� Raylin. Musia�a jak
najpr�dzej przekaza� dane na zewn�trz, bez wzgl�du na ryzyko.
Pos�uguj�c si� kodami z kryszta�u pami�ci pozostawionego przez
Raylina, prze�ama�a firmowe zabezpieczenia i wesz�a w sie�.
Zaraz potem wystuka�a na klawiaturze znajomy adres; odpr�y�a
si� nieco dopiero wtedy, kiedy uzyska�a po��czenie.
Na ekranie pojawi�a si� w�sata twarz jej profesora.
- Marianne! Jak mi�o ci� znowu widzie�...
- Potrzebuj� pa�skiej pomocy, i to natychmiast. Wysy�am
panu pewne dane. Prosz� rozpowszechni� je najpr�dzej, jak
b�dzie pan m�g�.
- Jakie dane? Je�li to co� wojskowego...
- Nie, wojsko nie ma z tym nic wsp�lnego. Chodzi o... o
dusz� maszyny. Nie mam teraz czasu. Wszystko wyja�ni� panu
p�niej. B�agam, niech mi pan pomo�e!
Przez chwil� zastanawia� si�, poruszaj�c w�sami, a�
wreszcie skin�� g�ow�.
- W porz�dku, ale je�li co� mi si� nie spodoba, osobi�cie
dopilnuj�, �eby odebrano ci doktorat.
Przerwa� po��czenie, ale przedtem u�miechn�� si�, wi�c
jego s�owa nie zabrzmia�y a� tak gro�nie.
Zrobi�a wszystko, co by�o w jej mocy. Wzi�a szklank� do
r�ki, �cisn�a j� mocno i zesz�a na d�, do robot�w.
Mechaniczne ramiona ko�ysa�y si� �agodnie nad dziewczyn�,
po czym nagle znieruchomia�y i w hali zapanowa�a martwa cisza.
Marianne odwr�ci�a si� gwa�townie; kilka metr�w od niej Raylin
pochyla� si� nad ta�moci�giem. Z wymuszonym u�miechem skin�a
mu g�ow�.
- Przygotowa�am panu wst�pny raport.
- Oszcz�d� sobie fatygi. Przechwycili�my dane, kt�re
przekaza�a� na uniwersytet. Niekt�re z twoich domys��w okaza�y
si� zaskakuj�co trafne.
Powiedzia� to takim tonem, �e Marianne poczu�a, jak je��
jej si� w�oski na karku.
- Co pan ma na my�li?
Podszed� do niej i stan�� tak blisko, �e poczu�a
intensywny zapach wody po goleniu oraz jego nie�wie�y oddech.
- Twoim zdaniem �wiat rzeczywisty bez przerwy wp�ywa na
wewn�trzn� logik� robot�w, powoduj�c szybko post�puj�ce zmiany.
Poniewa� roboty porozumiewaj� si� ze sob�, zaburzenia
rozprzestrzeniaj� si� w b�yskawicznym tempie. Czy o to w�a�nie
chodzi?
Marianne cofn�a si� o krok, ale stwierdzi�a, �e ma
odci�t� drog� ucieczki. Jeszcze mocniej �cisn�a szklank� w
d�oni, jednak kiedy odpowiedzia�a, okaza�o si�, �e jej g�os
wcale nie dr�y:
- Nie u�y�am s�owa "zaburzenia". Wed�ug mnie roboty ucz�
si� my�le� niezale�nie.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz. �eby powstrzyma� ten
proces, wystarczy co pewien czas wykasowywa� pami�� robot�w. Co
prawda, w skali roku oznacza to strat� co najmniej kilku dni,
kt�re trzeba b�dzie po�wi�ci� na ich ponowne szkolenie, ale w
sumie na pewno nam si� op�aci. Wyda�em ju� polecenie, �eby
zastosowa� t� metod� we wszystkich fabrykach.
Marianne wpatrywa�a si� w niego z niedowierzaniem.
- Chcecie... Chcecie je zabi�?!
- Nie przesadzaj. Przecie� to tylko maszyny. - Po�o�y� jej
r�k� na ramieniu i lekko zacisn�� palce. - Uspok�j si�. By�
mo�e uda mi si� przekona� Rad� Nadzorcz�, �eby zostawi�a ci� w
spokoju.
Przesun�� r�k� w d�, na jej pier�. Zaczerwieniona po uszy
Marianne odepchn�a go, a Raylin roze�mia� si� g�o�no.
- W porz�dku. Skoro chcesz, za�atwimy wszystko oficjalnie.
Odwr�ci�a si� i zobaczy�a zmierzaj�cego ku niej
policjanta. Trz�s�y si� jej r�ce, zbiera�o jej si� na wymioty,
ale szklanka, kt�r� �ciska�a w d�oni, by�a wci�� cudownie
ch�odna. Z ca�ej si�y r�bn�a ni� w twarz Raylina.
Podczas rozprawy prokurator przedstawi� ogromne odbitki
zdj�� przedstawiaj�cych twarz Raylina. Ostre kawa�ki szk�a
stercza�y z zakrwawionej sk�ry niczym fragmenty roztrzaskanej
mozaiki. Marianne mia�a wra�enie, �e, podobnie jak s�d, ogl�da
ten widok po raz pierwszy w �yciu. Nie pami�ta�a ani chwili
ataku, ani aresztowania, ani ci�aru kajdanek na przegubach.
Kiedy wraca�a my�lami do tej chwili, widzia�a tylko
roztrzaskuj�cy si� krzyszta� i ulew� od�amk�w spadaj�c� na
pod�og�. A potem cisz�. Otaczaj�ce j� roboty znieruchomia�y jak
pos�gi, ich oczy przybra�y barw� popio�u.
Arthur odwiedza� j� co tydzie� w wi�zieniu. Dowiedzia�a
si� od niego, �e niekt�rzy uczeni potraktowali powa�nie jej
rewelacje i prowadz� badania zmierzaj�ce do ich potwierdzenia.
Powsta�y nawet grupy nacisku ��daj�ce r�wnouprawnienia maszyn.
S�ucha�a go i we w�a�ciwych momentach kiwa�a g�ow�, ale
nie mog�a si� przem�c, �eby cokolwiek powiedzie�. Arthur
opowiada� o ksi��kach, kt�re ostatnio czyta�, o pogodzie, o
mn�stwie ma�o istotnych rzeczy. Zdarza�y si� chwile, kiedy samo
brzmienie jego znajomego, ciep�ego g�osu doprowadza�o j� do
p�aczu.
Kt�rego� razu nic nie powiedzia�, tylko poda� jej kartk�.
Marianne wzi�a j� do r�ki. By� to obraz wykonany na
kremowym papierze, barwny, o przedziwnej perspektywie, tak �e
w pierwszej chwili zobaczy�a tylko nieregularne kolorowe plamy.
�wiat�o zdawa�o si� wnika� do jego wn�trza, daj�c z�udzenie
tr�jwymiarowo�ci. Wreszcie ustawi�a go pod odpowiednim k�tem i
ujrza�a m�od� kobiet� - siebie - id�c� wzd�u� szpaleru robot�w.
Wszystkie wpatrywa�y si� w ni� z�ocistymi b�yszcz�cymi oczami.
- Gdzie...
Tylko tyle zdo�a�a wykrztusi� przez �ci�ni�te gard�o. Oczy
zasz�y jej �zami.
- Trzy dni temu znalaz�em go w fabryce. Nazajutrz
zadzwoni� tw�j profesor; podobno jego robot te� zacz�� rysowa�.
Do tej pory doniesiono o osiemdziesi�ciu takich przypadkach. W
prasie i telewizji a� huczy od plotek...
Jego cichy, ciep�y g�os s�czy� jej si� koj�co do uszu.
S�ucha�a w milczeniu, z ca�ej si�y �ciskaj�c obrazek.
- Marianne, czas min��. Musz� ju� i��.
- Dzi�kuj�. - Powinna by�a to powiedzie� wieki temu. -
Dzi�kuj�, �e to przynios�e�, �e mnie odwiedza�e�. Ja... Ja...
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia za tydzie�.
Rzeczywi�cie, nie by�o sprawy. Nagle wszystko zrobi�o si�
takie jak powinno. Za rok, na wiosn�, wyjdzie z wi�zienia. Na
drzewach b�d� p�ki, niebo przybierze barw� czystego b��kitu...
Mo�e maszyny zainteresuj� si� porami roku? - pomy�la�a z
u�miechem.