336
Szczegóły |
Tytuł |
336 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
336 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 336 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
336 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Wybra�cy Bog�w"
autor: Rafa� A. Ziemkiewicz
Wydawnictwo Przed�wit, Warszawa 1991
Copyright by Wydawnictwo Przed�wit
Na ok�adce wykorzystano ilustracj� Jamesa Warhola
Redakcja: Tomasz Ko�odziejczak
ISBN 83-85081-20-8
Wydanie pierwsze, Warszawa 1991
Wydawnictwo Przed�wit 00-478 Warszawa Al. Ujazdowskie 16 m. 49 tel. 21-67-64 Druk: Zak�. Graf. W. N. ul. �wirki 2
* * *
Rozdzia� 1
"Trwa usuwanie ostatnich skutk�w za�egnanej niedawno plagi szkodnik�w na plantacjach w p�nocnej cz�ci III strefy Terei. Jak donosz� tamtejsze agencje, ju� w najbli�szych dniach produkcja powr�ci w tych regionach do normalnych rozmiar�w. Wed�ug ostatecznych ustale� komisji specjalnej, straty spowodowane przez szkodniki s� minimalne i z pewno�ci� nie odbij� si� na zaopatrzeniu ludno�ci w �ywno��. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Specjalist�w postanowiono wspom�c rynek �ywno�ciowy poprzez specjalne transporty nadwy�ek produkcyjnych z plantacji innych stref, dla z�agodzenia chwilowych niedobor�w w bie��cym zaopatrzeniu rynku".
(serwis informacyjny TTI)
Klub "Karoma" mie�ci� si� w niewielkim, parterowym budynku wci�ni�tym pod pl�tanin� estakad pomi�dzy wie�owcami czternastej dzielnicy. Ma�a, obskurna buda z tanim piwem i ha�a�liw� muzyk�, zawsze pe�na roz-wrzeszczanych g�wniarzy bez grosza przy duszy. Cholera wie, jakim cudem Kronb w og�le potrafi� wyci�gn�� z takiej klienteli pieni�dze. Tonkai przylecia� na samym ko�cu. Kiedy pancerka sp�ywa�a ze �wistem na betonowy podjazd przed klubem, teren by� ju� wyczyszczony. Obs�uga i w�a�ciciel czekali przy drzwiach pod opiek� kilku mundurowych. Sp�oszenie, panika, nerwowo palone papierosy. Tak w�a�nie pracownicy Instytutu zwykli rozpoczyna� prac�: najpierw da� mundurowych, niech zrobi� kipisz, zgarn� kogo trzeba, otocz� miejsce akcji i sp�osz� wszystkich zb�dnych �wiadk�w. Nie ma si� co �pieszy�. Przez te p� godzinki zatrzymanym z regu�y puszczaj� nerwy, sypi� si� ze wszystkiego, czasem nawet ze spraw, o kt�re nikt ich nie podejrzewa�. Po ka�dej akcji Tonkai mia� kilku frajer�w dla pospolitniak�w. Wystarczy�o ich tylko odpowiednio d�ugo potrzyma� w niepewno�ci. Wyszed� z pancerki, ledwie zd��y�a dotkn�� betonu. Po obu stronach podjazdu tkwi�y szpalery znudzonych policjant�w. Dreptali w miejscu, wyginaj�c w r�kach gumowe pa�ki lub postukuj�c nimi o cholewy but�w. Niekt�rzy skracali sobie czas komentowaniem paniki, jak� wywo�a�a w�r�d zatrzymanych wy�adowuj�ca si� z dw�ch pojazd�w ekipa Tonkaia. Kieruj�cy akcj� przodownik policji zasalutowa� niedbale do uniesionej znad twarzy tafli plexiglasu. - Wszystko zgodnie z rozkazem - m�wi� znudzonym g�osem rutynowanego �apsa. - Dwudziestu trzech obecnych na terenie przeszukania wypuszczono po skontrolowaniu. Obs�uga i w�a�ciciel zatrzymani do wyja�nienia. Wn�trze wyczyszczone, swoim ludziom te� ju� kaza�em stamt�d wyj��. - Dobrze - Tonkai skin�� g�ow� do Drauna. Po chwili jego ch�opcy zacz�li wyci�ga� z pancerki kontenery ze sprz�tem tempaxu i wnosi� je do klubu. - Dajcie tu tego Kronba. - Te, t�usty! Daje tu! - sier�ant skin�� r�k� na zapoconego, galaretowatego �ysielca stoj�cego w grupie zatrzymanych, pomi�dzy szpalerami. - No, ju�! Facet nie wymaga� dodatkowej obr�bki. Starczy�o na niego spojrze�. - No, to jak? - spyta� spokojnie Tonkai, opieraj�c si� o amortyzator pancerki. - Ja... naprawd� nie rozumiem... - zabe�kota� grubas roztrz�sionym g�osem, przecieraj�c nerwowo pokryt� kropelkami potu �ysin�. Tak, �ledczemu trudno - ot, tak sobie - pogada� z go�ciem z ulicy. Ka�dy od razu si� trz�sie na sam jego widok. Smutne. - Kiedy ostatni raz widzieli�cie Sayena Meta? Z kim by�, dok�d szed�, o czym m�wi�, co ni�s�, dla kogo? - Tonkai wyci�gn�� papierosa. Kronb te� si�gn�� dr��cymi palcami do kieszeni. - Nie pali�! - hukn�� znienacka Tonkai i uderzeniem d�oni, ko�cami palc�w, jakby od niechcenia wytr�-ci� mu papierosa z ust. - No wi�c? - wr�ci� do spokojnego tonu, wydmuchuj�c w jego stron� dym. Grubas zdoby� si� na heroiczny wysi�ek, wydobywaj�c z siebie g�os co prawda nieco piskliwy, ale wyra�niejszy i nie tak rozedrgany, jak przedtem. - Ja nie znam... nie przypominam sobie �adnego o takim nazwisku. - Sayen Met. Na pewno go nie znacie? Bywa� tu. - Tu r�ni bywaj�, panie oficerze, �eby �ykn�� sobie kielicha. Takie typy spod ciemnej gwiazdy. Przecie� po g�bie nie poznam, czy kt�ry nie jest jaki� �obuz! Kto by ich pami�ta� po nazwiskach? P�ac�, nie awanturuj� si�, to w porz�dku. Tonkai odprawi� go ruchem g�owy i podszed� do siedz�cego w pancerce Wondena. - M�wi prawd� - mrukn�� telepata, pocieraj�c palcami czo�o. - Boi si� jak cholera, ale nie k�amie. Mam wra�enie, �e co� ukrywa, ale nie by�o o tym mowy. - Sugestia? - Nie, absolutnie. Pruje si� jak koronka.
- Daj mu zdj�cie - powiedzia� Tonkai do Drauna - i przepytaj jego ludzi. A potem sprawdzi� go u pospolitniak�w. Draun wyci�gn�� ze schowka wydruk. - Handel prochami - powiedzia�, - Detal. Brak przes�anek do zatrzymania, pospolitniacy trzymaj� na tym �ap�. Postraszy�? Wonden z u�miechem zrozumienia skin�� g�ow�. - Po wa�a? - rzuci� Tpnkai - Je�li nic nie wie? Zreszt�, jak b�dzie trzeba, to sam postrasz�. A ty co tu jeszcze robisz? - odwr�ci� si� do Wondena. - Kto siedzi na tempaxie? - Harte. Jest w szczycie, a to si� ci�ko zapowiada. Przegl�daj�c wydruk, Tonkai powoli skierowa� si� ku
drzwiom klubu. Automat chwilowo zablokowany by�
przez mundurowych. Normalnie ka�dy, kto chcia� tu wej��, musia� wetkn�� w szczelin� czytnika sw�j �eton. W ten w�a�nie spos�b zarejestrowano w pi�tek Sayena Meta. By�o to ostatnie miejsce jego rejestracji. Tonkai skin�� na sier�anta i wszed� do klubu. Skini�cie mia�o przypomnie�, �e od tego momentu absolutnie nikt nie ma prawa otworzy� drzwi. Poza, rzecz jasna, pracownikami Instytutu. W �rodku technicy ko�czyli rozstawianie tempaxu. Wpakowali ca�y sprz�t na niewielk�, cofni�t� w g��b estrad�. Cztery wielkie bloki emiter�w rozstawione by�y wok� wzmacniacza jak kolumny g�o�nikowe. Na pulpicie le�a�a metalowa obr�cz, wy�o�ona od wewn�trz mi�kk� sk�r�, po��czona ze wzmacniaczem d�ugim, skr�conym przewodem. Technicy krz�tali si� wok�, pod��czaj�c przystawki i testuj�c poszczeg�lne bloki. Tonkai stan�� z boku, obserwuj�c ich spod przymru�onych powiek. Nie odzywa� si�. �mierdz�ca sprawa. Facet z kursu szperaczy, ledwie par� dni przed zatrudnieniem w specjalnym, po prostu znika. Znika z kursu i znika z systemu ochronnego. Ostatnia rejestracja sprzed czterech dni, w klubie "Ka-roma". Dok�adnie przeszkolony telepata z klas� A, wprowadzony w tajniki funkcjonowania Instytutu. A te gnojki ze szkolenia, zamiast narobi� od razu wrzasku na ca�� stref�, pr�buj� spraw� zatuszowa�. Gdyby nie fakt, �e jaki� osio� po przyj�ciu Sayena na kurs zapomnia� go zdj�� z rejestru os�b obdarzonych zdolno�ciami specjalnymi, cholera wie, kiedy by do tego doszli. Sprawa wylaz�a przy rutynowej kontroli "uzdolnionych". A jeszcze ten drugi szczeniak, jak mu tam... Hornen Ast. Co prawda tylko z klasa B i bez �adnego przeszkolenia, ale za to �yciorys - pogratulowa�. Stary fajter Roty, p� roku w garze. Od amnestii do wynaj�cia. Niez�a parka. O ile maj� ze sob� co� wsp�lnego, ale z rejestracji wida� wyra�nie, �e tak. Na co ci idioci ze szkolenia liczyli? My�leli pewnie, �e kadet przed ostatecznym wcieleniem do s�u�by robi sobie ma�� wycieczk� po knajpach i burdelach, poszaleje i wr�ci. Zdaje si�, �e mieli na kursie taki zwyczaj. No, teraz im si� dobior� do dupy. Mokarahn, gdy zleca� mu t� spraw�, nie posiada� si� ze szcz�cia. Narobi teraz Faetnerowi smrodu, nie ma co. Szef technik�w sprawdza� przystawk� do robienia odbitek - nowa nowo��, od paru miesi�cy w linii - potem jeszcze raz przejecha� rutynowo po wszystkich po��czeniach. - W porz�dku - skin�� na Hartego, kt�ry siedzia� z boku z twarz� ukryt� w d�oniach, przygotowuj�c si� do wej�cia w tempax. - Mo�na zaczyna�. Telepata podni�s� si� jak zahipnotyzowany. Sztywnym krokiem podszed� do pulpitu. Usiad� w fotelu, zak�adaj�c obr�cz na g�ow� i zamkn�� oczy. Przez chwil� siedzia� nieruchomo, z wyrazem skupienia na twarzy. - Got�w - powiedzia� w ko�cu. - Pami�tasz jego twarz? - zapyta� Tonkai, podchodz�c. - Charakterystyk� pola? - Tak, wszystko pami�tam. Zaczynajmy. Technicy rozpocz�li sw�j taniec wok� aparatury. Jeden z nich przebiega� palcami po pulpicie, dwaj inni obiegali go dooko�a, stroili emitery. - Daj wi�cej wysokich - powiedzia� Harte. - Drugi emiter nie stroi... jeszcze ze trzy... dobrze. Wi�cej wzmocnienia... nie, za du�o. Zejd� na �semk�. W porz�dku. Zaczekajcie chwil�... Otacza�a go mg�a. G�sta, b��kitna zas�ona, kt�rej nie potrafi� przebi� wzrokiem. Skupi� si� i skoncentrowa� maksymalnie - na nic. Chcia� ju� powiedzie�, �eby pod-kr�cili wzmocnienie, gdy mg�a ust�pi�a wreszcie, ods�aniaj�c nieco zamazany, ale do�� wyra�ny obraz. - Mam. Podci�gnij troch�... dobrze. Obraz wyostrzy� si�. Sal� klubu wype�nia� faluj�cy t�um. Wi�kszo�� go�ci otacza�a estrad�, niekt�rzy, skupieni pod �cianami i wok� baru, zaj�ci byli szklankami i sob�. Z trudem dawa�o si� co� dostrzec. Barwne smugi reflektor�w nakierowano na estrad�, reszta sali ton�a w p�mroku. Po chwili uderzy�a Hartego fala d�wi�k�w. Podgl�d by� pe�ny. Ponad kawiarniany gwar i pojedyncze okrzyki wybija� si� ostry, wysoki j�k gitary, b��dz�cej gdzie� po najwy�szych regestrach na tle powolnego pulsu basu i perkusji, w�r�d rozci�gni�tych, p�yn�cych leniwie akord�w. Pr�bowa� zmieni� punkt, z kt�rego obserwowa� klub. Odp�ywaj�c pod sufit, ku �rodkowi sali, obr�ci� si� powoli. Na estradzie sta�o czterech dirtas�w. Uwag� Hartego przyku� jeden z nich, kl�cz�cy tu� przy kraw�dzi estrady, z gryfem gitary wyci�gni�tym jak tylko by�o to mo�liwe w stron� publiczno�ci. Twarz zas�ania�y mu str�ki d�ugich, ciemnych w�os�w. Palce ch�opaka szybko przebiega�y po strunach, by w ko�cu zatrzyma� si� na jednym z najwy�szych prog�w, w d�ugim, wyci�gni�tym gdzie� spod serca d�wi�ku. Druga r�ka sprawnie manipulowa�a prze��cznikami przystawek, moduluj�c przeci�g�y, zawodz�cy ton. Gitarzysta odrzuci� g�ow� do ty�u, przymykaj�c oczy, pot sp�ywa� mu strumieniami po szyi; sp�owia�a, trykotowa koszulka by�a ca�a przesi�kni�ta. Zreszt� wszyscy muzycy wygl�dali na zm�czonych, chyba ko�czyli ju� koncert. Ciemnow�osy ch�opak wytrzyma� ten przejmuj�cy j�k przez par�, mo�e par�na�cie sekund i nagle, kaskad� twardych, chropawych ton�w, zjecha� na sam d� gryfu. - Czas - za��da� Harte. 10
Przed oczami z�ote cyfry wybi�y mu wsp�rz�dne czasu, w kt�rym teraz przebywa�. Kilka sekund wcze�niej Sayen znajdowa� si� w drzwiach klubu. Pop�yn�� w tamt� stron�. W p�mroku trudno by�o rozr�ni� twarze, tym bardziej, �e ko�o przej�cia k��bi�o si� wci�� sporo ludzi. Parametry fali Meta r�wnie� nie na wiele mog�y mu si� przyda�. Odbiera�, zw�aszcza spod estrady, ca�� gam� bardzo silnych emocji. Ludzie chyba prze�ywali t� muzyk�, tak, przynajmniej wielu z nich prze�ywa�o j� bardzo mocno, tworz�c �w atakuj�cy jego m�zg szum. Fala, zbyt s�aba, �eby go po pokona�, ale wystarczaj�ca, by og�uszy�, utrudnia�a skupienie. Obraz niekiedy rozmazywa� si�. D�u�sz� chwil� obserwowa� wej�cie, przy kt�rym wci�� k��bi� si� t�um. W ko�cu zrozumia�, �e to nie ma sensu. Nie znajdzie faceta w ciemno�ciach i w �cisku. - Nie znajd� go. Jest ciemno i t�um. - Pr�buj - dobieg� go z bardzo daleka g�os Ton-kaia. - Musisz go znale��. Musisz. Harte skoncentrowa� uwag� na barze. Wok� by�o do�� t�oczno, ale przy samym szynkwasie siedzia�o zaledwie par� os�b, a czerwony poblask pod�wietlaczy pozwala� rozr�ni� ich twarze. Muzyka umilk�a, przez sal� przetoczy�a si� fala oklask�w. Wn�trze klubu rozja�nia�o si� powoli, w miar� jak gas�y reflektory, o�wietlaj�ce scen�. "Dzi�kujemy, bardzo dzi�kujemy. To ju� naprawd� koniec. Dajcie nam odpocz��..." T�umek na �rodki sali zrzed�, za to przy barze zrobi� si� nagle �cisk. Brz�cza�y wrzucane do automat�w monety, budz�c elektroniczny �wiergot i syk dystrybutor�w. W chwil� potem Harte wreszcie zobaczy� Sayena Meta. Siedzia� pod jedn� ze �cian, w miejscu gdzie by�o do�� lu�no. Nie potrafi� ukrywa� si� w t�umie, pomy�la� Harte z pewn� satysfakcj�. Nie pr�bowa� nawet zmieni� 11 wygl�du. Harte pozna� go od razu - proste, kr�tko przyci�te w�osy, ostry nos i silnie zarysowana �uchwa. Wygl�da� jak zadowolony z siebie i z �ycia �o�nierz na przepustce. Przed nim sta�y na stoliku dwa kieliszki. Czeka� na kogo�. Harte op�yn�� go delikatnym ruchem, usi�uj�c wej�� w jego pole. Nic z tego, odleg�o�� w czasie by�a zbyt du�a, zreszt� facet te� by� mocny. Mark m�g� tylko sprawdzi� po parametrach fali, �e by� to cz�owiek, o kt�rego chodzi�o. - Mam go! - wymaca� przed sob� przycisk kopiarki. Daleki szum �wiadczy�, �e aparatura zacz�a wyrzuca� z siebie zdj�cia tego, co w�a�nie ogl�da�. D�u�sz� chwil� Harte czeka�. By� ju� zm�czony i chcia� mie� nareszcie co� konkretnego, �eby zako�czy� seans. - To ty chcia�e� ze mn� rozmawia�? - do stolika podszed� wysoki, chudy ch�opak. Ten sam, kt�ry przed chwil� gra� na gitarze. Na przepocon� koszulk� zarzuci� drelichow� bluz�. Usiad�, opieraj�c si� o por�cz krzes�a. Met podsun�� mu kieliszek i wyci�gn�� r�k� do powitania. - Sayen. Nic nie m�w - uciszy� go ruchem d�oni, zanim zd��y� odpowiedzie�. - Znam ci�. Lepiej nie gada�, na pewno s�uchaj�. - Tutaj? - g�os gitarzysty by� o kilka ton�w wy�szy od chropowatego tenoru Sayena. - Nie s�dz�. Bezpieczniki tu nie przychodz�. Je�eli, to ci, kt�rych znamy na pami��. - S� metody. Niewa�ne, napij si�. - Nie pij� - ch�opak zamilk� na chwil�. - S�ysza�e�, jak grali�my? - Troch�. Nie b�dziemy m�wi� o muzyce. - A o czym?
- Jestem z Roty. No, powiedzmy, z czego� podobnego. Mam dla ciebie propozycj�. 12 Twarz ch�opaka �ci�gn�a si�, st�a�a.
- Tak? - spyta� po chwili, nie swoim g�osem.
- S�uchaj uwa�nie i zapami�taj - Sayen podni�s� le��c� obok krzes�a torb�, po�o�y� j� przed gitarzyst�. - We�miesz to. Na razie nie zagl�daj do �rodka. Otworzysz j� gdzie� na otwartej przestrzeni, tylko pami�taj: nikogo w promieniu dziesi�ciu metr�w. Rozumiesz? - Tak. - W �rodku jest instrukcja, kt�ra wyja�ni ci, co to za rzeczy i jak ich u�ywa�. Musisz si� do niej �ci�le zastosowa�. Nie nawal, bo mo�esz zgubi� i siebie, i jeszcze paru innych ludzi. Spotkamy si� jutro, o dziesi�tej wieczorem. - Zaczeka']. Ty si� musia�e� pomyli�. Na pewno tak. To nie mo�e chodzi� o mnie, ja... Sayen przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Ja si� nigdy nie myl�. Wszystko potem zrozumiesz. Spotkamy si� jutro, o dziesi�tej wieczorem, w Hirenen. Dojedziesz kolejk�. Jakie� pi��set metr�w od stacji Boltin jest tam taki wielki, opuszczony budynek. Spytasz o Trumn�, to ka�dy Ci poka�e. Ulubiona noclegownia wszystkich pijaczk�w w okolicy. W podziemiach, na lewo od wej�cia, jest du�a, pusta sala, w kt�rej b�dziemy mogli spokojnie pogada�. Tam si� wszystkiego dowiesz. - No, a je�eli ja... nie mog�? Sayen przygl�da� mu si� przez chwil�. - A kto ci pisze te teksty, kt�re �piewasz? Podni�s� si�. - No, wi�c na razie. I nikomu ani s�owa. Absolutnie nikomu. W og�le si� nie widzieli�my. Pusty, nic nie rozumiej�cy wzrok gitarzysty odprowadzi� go a� do drzwi. - Dobra - powiedzia� Harte. - To koniec. Wychodz�. 13
Wr�ci� zn�w na estrad�, �eby nie powi�ksza� szoku wyj�cia. Obraz powoli rozp�ywa� si�, nikn�� za mg��. Po chwili mg�a r�wnie� si� rozp�yn�a. Harte otworzy� oczy i �ci�gn�� z g�owy obr�cz. Niemrawo podni�s� si� z fotela. Przewr�ci�by si�, jeden z technik�w podtrzyma� go w ostatniej chwili. - Dobrze, Harte - powiedzia� Tonkai, wys�uchawszy zwi�z�ej relacji. Poklepa� go po ramieniu. - Na razie odpocznij. Trzeba b�dzie podskoczy� do tej Trumny. - Dzisiaj? Dzi�kuj� bardzo, kapitanie, postoj�. Teraz kolejka Wondena. - W porz�dku, zwijajcie sprz�t. - Tonkai wybra� z le��cego ko�o tempaxu stosu kilka zdj�� i skierowa� si� do wyj�cia. Na jego widok Kronb poderwa� si� i wyprostowa� prawie na baczno��. Zapomnia� tylko domkn�� g�b�. Nie by�o po co grubasa straszy�. Tonkai podsun�� mu zdj�cie. - Znacie go? - Tego z lewej, tak - sapa� Kronb. - On jest z tego zespo�u, co u nas gra� ostatnio. Do pi�tku u nas grali, byli drug� kapel� wieczoru... - Jak si� nazywa? - Jako� tak... "Spideren", tak? - odwr�ci� si� do siedz�cego na murku faceta. - Tak, "Spideren" - potwierdzi� niech�tnie facet. - To jest Olt Naren, konserwator... Olt Naren patrzy� spode �ba na Tonkaia, z mieszanin� strachu i nienawi�ci w oczach. - Pyta�em jak si� nazywa ten cz�owiek, a nie zesp�. - Zaraz, zaraz... Olt, cholera, jak on si� nazywa?
- Kensicz - powiedzia� Maren, kontempluj�c czubki swych but�w. - Get Kensicz. - Gdzie mieszka? 14
- Nie wiem. Nic wi�cej o nim nie wiem.
- Sprawd� go - rzuci� Tonkai do Drauna, podchodz�c do pancerki. Draun skin�� g�ow�, przysiadaj�c si� do ko�c�wki komputera. Jego palce b��dzi�y chwil� po klawiaturze, wybieraj�c kody wej�cia na rejestry systemu ochronnego. Tonkai zapali� papierosa. Po��czy� si� przez radio z central� Instytutu, zapowiadaj�c przybycie ekipy do Hirenen. Nie by�o na co czeka�, zaczyna�a si� porz�dna praca. Teraz ju� to wiedzia�. Kiedy wr�ci�, Draun siedzia� nieruchomo przy ko�c�wce, wpatruj�c si� w szeregi cyfr i liter wybitych na b��kicie ekranu. - Nie ma go - powiedzia� spokojnie, podnosz�c wzrok. - Znikn�� w sobot�, �adnego �ladu. Tak samo, jak z tamtymi dwoma. Tonkai rzuci� ledwo zapalonego papierosa na beton i przez chwil� wolno w zamy�leniu rozgniata� go obcasem.
Rozdzia� 2
"Dzieci chorego czasu
dzieci n�dzy i g�odu
dzieci paranoi dzieci ci�kiej wody
dzieci bez rodzic�w dzieci bez tradycji
dzieci przes�ucha� i mord�w dzieci nienawi�ci"
Dcrmot Kar/Get Kensicz, wyk. zesp. "Spi-deren" (Archiwum HTT; fragment koncertu zarajestrowanego 4.13.49 dla programu 3 HTT. Materia� odrzucony przez komisj� kwalifikacyjn� rady programowej z uwagi na brak warto�ci artystycznych.)
Trudno by by�o powiedzie� o Szregim, �e jest kim� szczeg�lnym. Ot, taka sobie robota w zak�adach mechanicznych Hynien - ty udajesz, �e robisz, oni udaj�, �e p�ac�. Od czasu do czasu dawa�o si� zarobi� par� gulden�w na lewo i wtedy trafia� si� lepszy dzie�. Dzi� w�a�nie trafi� si� lepszy dzie�. Obok talerza z resztk� niedojedzonego obiadu pi�trzy�a si� kupka banknot�w o drobnych nomina�ach. Dwie st�wy. Naprawia� roller jakiemu� aparatczykowi z centrum. Musia� do tego �ci�gn�� par� cz�ci z ta�my, ale op�aci�o si�. Cholera, musia�o si� op�aci�. Po to przecie�, na mocy nie pisanej umowy, zostawia si� na ta�mie niedor�bki, �eby mo�na by�o po godzinach troch� zarobi�. Wyci�gn�� si� na wyrku, opieraj�c plecy o �cian� i pali� papierosa, wpatruj�c si� w zaciek naprzeciwko. Gdyby to by�o jego mieszkanie, zamalowa�by go ju� dawno. Cholera, przynajmniej by czym� zaklei�, cho�by gazet�. Ale nie nale�a� do tych szcz�liwc�w, kt�rzy mieli w�asn� chat�. Dokwaterowali go do jakiej� starej, wrzaskliwej j�dzy. Przed paru laty obaj jej synowie zap�-tali si�, gdzie nie by�o trzeba, i zrobi� si� nadmetra�. Zrz�dzenie tej baby przyprawia�o go o b�l g�owy. Ani kogo zaprosi�, ani si� napi�. Wyliczy� kiedy� - chcia�o 16 mu si� - ile lat musia� by pooszcz�dza� na mieszkanie. A na przydzia� raczej nie m�g� liczy�. Przeni�s� wzrok ze �ciany na r�wny stos czarnych, plastikowych kartonik�w podziurkowanych w komputerowe wzorki. Trzeba si� nacieszy� widokiem tych dw�ch setek, zanim zrobi z nimi to, co zawsze robi� z pieni�dzmi. A ju� czu�, �e ur�nie si� dzisiaj na amen, do zerwania filmu. Kiedy, jak kiedy, ale dzisiaj musia�. Wr�ci�o do niego to jakie� dziwne przeczucie i m�czy�o jak zgaga. Wraca�o co jaki� czas, ale nigdy nie tak silne. A razem z nim wraca�y wspomnienia - bo wtedy, przed czterema laty, te� mia� od rana jakie� dziwne przeczucie. Bo�e kochany, to ju� cztery lata? Cztery, jak w pysk. Cztery lata takiego �ycia. Wyjecha� z Arpanu, tam co krok grozi�o mu spotkanie z kt�rym� ze starych kumpli. Zaszy� si� tu, w Hynien, na ostatnim zadupiu, prawie na granicy zamieszkanych stref, �eby zacz�� od nowa i jako� sobie wszystko pouk�ada�. Ale nie sz�o. Podni�s� si�, hartuj�c peta o pod�og�. Popielniczka sta�a tu� obok, ale nic tej j�dzy tak nie w�cieka�o, jak rozdeptane niedopa�ki. Odliczy� sobie cztery dziesi�tki - na jeden raz a� nadto. Reszt� schowa� w szafce. Wieczorem na ulicy zawsze �atwo spotka� nieprzyjemnych ludzi. Wtedy lepiej wywr�ci� kieszenie - nie ma sprawy, co si� b�dziemy k��ci�. Id�cie w swoj� stron�. Zreszt�, zna� siebie. Nigdy jeszcze po pijaku nie przyni�s� forsy z powrotem. Porozk�ada� pieni�dze po kieszeniach i dopi�� kurtk�. Nie ma co, robi si� p�no. Lepiej wyssa�, ile si� da, w knajpie, na mecie zawsze dro�ej. Gorza�a pocieszy-cielka, bracie, usrasz si� i nie poradzisz, a jak ju� nie mo�esz - to do niej. Zafunduje ci par� godzin zapomnienia, z g�b� wtulon� w opakowanie syntetyk�w. Powiesz jej, co chcesz, wys�ucha, po policzku pog�adzi. Tylko o jednym pami�taj - prosto do �r�de�ka i w gard�o. Bo�e bro� si� nie rozgl�daj, zanim nie �ykniesz. 17 J�dza sta�a w przedpokoju, grzebi�c w szafie. Odprowadzi�a go do drzwi z�ym wzrokiem. - Posprz�ta�by po sobie, cholera ci�ka...! - zacz�a. Trzasn�� z ca�ej si�y drzwiami. Zbieg� na d�, omijaj�c dwa wykruszone stopnie. W dzie� schody by�y normalne, tylko na noc czego� si� robi�y strome. Nad ranem trudno czasem wle�� na pi�tro. Dla wracaj�cych z baru pomy�lano kiedy� o windzie, ale odk�d tu mieszka�, czynna by�a wszystkiego dwa, mo�e trzy tygodnie. Ko�c�wki w kasecie steruj�cej dawa�o si� wymieni� na gorza��, i zawsze kto� si� w ko�cu skusi�. Dlatego od dawna nie naprawiano rozprutych skrzynek. "Za�o�ymy co� nowego, jak tylko przyjdzie". Ale nie przychodzi�o. Ludeczkowie przyzwyczaili si�, wyrobili sobie kondych�. Bo�e kochany, o tylu wa�niejszych sprawach umieli zapomnie�, co tam winda. Po chwili szed� ju� ulic� w kierunku baru. �ciemnia�o si�. Z g�ry dobiega� go od czasu do czasu szum nielicznych, przeje�d�aj�cych szos� roller�w. Ech, mie� taki w�zek dla siebie... Kiedy� mu tak odwali�o, kupi� jaki� stary wrak i g�aska� go prawie przez rok. Mo�e by w ko�cu i wyg�aska�, ale przy generatorze straci� cierpliwo��. U nich, w Hynien, nie robiono takich, przychodzi�y z Mineken i brygadzi�ci trz�li si� nad ka�d� sztuk�. Magazynier za�piewa� mu cztery ko�a. Po trzech miesi�cach da� spok�j. Z powrotem rozebra� roller na cz�ci, sprzeda�, ile si� da�o i przepi� sumiennie, co do grosza. Od tego czasu przesta�o mu si� ju� merda� po g�owie, �eby zajecha� w�asnym roi�em do Roni� i gdzie� j� zabra�. Nie bardzo wiedzia�, jak taka dziewczyna potrafi�a wytrzyma� na tym zadupiu. Przyjecha�a, bo odziedziczy�a tu mieszkanie po jakiej� ciotce czy babce. Mieszkanie, cholera, ciasna klitka, ale przynajmniej bez �adnej staruchy. Roni zna� jeszcze troch� z Arpanu, ale wyjecha�a stamt�d na du�o wcze�niej, zanim go zwin�li. Pami�ta�a 18 go. Nie z�o�y�o si� jej powiedzie�, jak to si� wszystko potem pouk�ada�o. Nieraz zwala� si� do niej nar�bany jak bombowiec, w przyp�ywie pijackiej czu�o�ci - i, dziwna sprawa, nawet wtedy nie zdarza�o mu si� pu�ci� pary z g�by, cho� zdawa�oby si�, �e w takim stanie cz�owiek powie wszystko, co mu le�y na w�trobie. Dla niej nadal by� taki, jak dawniej. Teatr jednego widza. Marnowa� talent, odgrywaj�c przed ni� starego fajtera, twardziela bez pud�a kt�ry popija tylko dlatego, �e mu ci�ko wytrzyma� w bezczynno�ci. Powinien gra� w holofilmach. Zarobi�by na chleb i na w�dk�. No, ostatecznie, pieprzy� chleb. Dotar� wreszcie do wtulonej pomi�dzy bloki budy i prosto od drzwi ruszy� do poid�a. Zala� chandr� jak najszybciej, zapi� to przeczucie czego�, co si� mo�e sta�. G�wno, nic si� nie stanie, nawet kac zawsze ten sam. Zala� t� my�l gryz�c� i cierpk�, jak mog�o by by�, jaki on m�g�by by�, gdyby wytrzyma�. �eby co� si� zdarzy�o, �eby co� si� zmieni�o. Przeczucia go nigdy nie zawodzi�y - �mieszne, nikomu tego nie m�wi�, ale tak by�o. Teraz nawet przeczucia go opu�ci�y. Wcisn�� banknot w szczelin� dystrybutora, wpychaj�c palec w otw�r identyfikacyjny. Automat za�wiergota�, zabrz�cza� i otworzy� plastikow� przegr�dk�, za kt�r� sta� nape�niony kieliszek. Jednocze�nie posz�a gdzie� w drug� stron�, w choler� ma�, informacja, �e niejaki Szregi Odd, numer ewidencyjny 30987949995, pracownik zak�ad�w mechanicznych Hynien II, wypi� 100 gram w�dki standard w plac�wce gastronomicznej numer 749. Szregi wiedzia�, �e gdzie� tam w rejestrach systemu ochronnego zosta�o to zapisane i je�li przypadkiem zainteresuje jakiego� bezpiecznika, zostanie wyci�gni�te na ekran czytnika. Inni te� wiedzieli, ale chrzanili to. Przyzwyczaili si�, �e tak dzia�o si� od zawsze. On te� ju� si� powoli do wszystkiego przyzwyczaja�. A kiedy� mia� z tym takie trudno�ci. 19 �adne kiedy�. �apczywie wla� standardowe w gard�o i zawinszowa� nast�pn�, rozkoszuj�c si� wype�niaj�cym go powoli ciep�em. - Ej, m�ody, odpierdol si� od �r�de�ka - us�ysza� za sob�. - We� se to do stolika i nie blokuj, sam jeste�, czy co? Co� tam odpyskn��, zabra� jeszcze dwie standardowy, wybra� ze zwrotu bilon i podszed� do automatu z meduzami, bo by�y najta�sze. Z kieliszkami w jednej, a galaretkami w drugiej r�ce skierowa� si� w k�t sali i przysiad� w p�mroku, �mi�c papierosa. Ale go dzisiaj nasz�o. Chryste Panie, to ju� cztery lata. I kto ty jeste�, Szregi? Nie dasz sobie sam po ryju? To tak wraca�o, tak jak odbijaj�ca od brzegu fala. Sk�d mu przysz�a do g�owy ta fala? Morze widzia� tylko raz w �yciu. Za to �ni�o mu si� cz�sto. Przez granice strefy nie przejdziesz, zreszt� mr�z i pustynia, �mier� na miejscu. A na morzu by�y podobno pozastrefowe wyspy. Znale�� tak�, zaszy� si� i... i w choler� ma�, na zdrowie. Powoli wysuszy� obie sety. Standardowa to jednak paskudztwo, trzeba j� czymkolwiek zagry��. Cho�by t� parszyw� galaretk�, z czort znajet czego. Inaczej nie sz�a. Odstawi� puste kieliszki, poszed� po nast�pne. Bar nape�nia� si� powoli, jak zwykle o tej porze. Diabli wiedz�, dlaczego dziadka przynios�o akurat tutaj. W�a�nie teraz, kiedy chcia� by� sam i kiedy standardowa zaczyna�a dzia�a�. Dziadek rozsiad� si� przy nim bezceremonialnie i wyci�gn�� sw�j kieliszek.. - Zdrowie, m�ody - zabulgota�. Szregi stukn�� si� z nim od niechcenia, mrucz�c "uhm", co dziadek uzna� za zaproszenie do rozmowy. - Widzisz, kurwa - zaszele�ci�, zwieszaj�c ci�ki �eb nad blatem. - Za�atwili nas skurwysyny. Bez pud�a nas za�atwili. Do czego to, kurwa, dojdzie, jak ju� nawet 20 �ar�a ma�o... A ty co, siedzisz i chlasz, nie wpierdolisz im? A mo�e ty ich lubisz, co? - Odwal si�, dziadek. Dziadek u�miechn�� si� nagle i poklepa� go pieszczotliwie po plecach. - S�usznie, m�ody. A mo�e ja jestem prowokator? Bardzo s�usznie, m�ody. Nie reaguj... Pochyli� si� zn�w nad sto�em, wyra�nie zabieraj�c si� do opowiadania swojej historii. Wszyscy mieli jej ju� po uszy. Chcia� by� za m�dry, wi�c wsadzili go kiedy� w takie miejsce, sk�d wychodzili tylko najwi�ksi twardziele. Wi�c wyrobi� si� na twardziela. Po jakim� czasie okaza�o si�, �e to nie wystarczy. �e stamt�d wychodz� tylko najcwa�si spo�r�d twardzieli. No, wi�c wycwani� si�. B�g jeden wie, ilu innych posz�o do piachu, a ilu sam tam wys�a�, �eby si� jako� wykr�ci�. Wi�c go w ko�cu pu�cili. Wycwaniony twardziel ju� im nie szkodzi�. M�g� si� szwenda� po Rynien, przesiadywa� przy poidle i gada�. Kto tam s�ucha gadania pijaka, opr�cz innych pijak�w. - Patrz - dziadek szarpn�� nagle koszul�, ods�aniaj�c d�ug�, bia�� blizn�. Postuka� w ni� palcem. - Widzisz? I ja ju� nic wi�cej nie powiem... Dobrze by by�o. Albo �eby przynajmniej gada� to samo, co zwykle. Ale nic z tego. Mo�e dziadek mia� gorszy dzie�, a mo�e standardowa trzyma�a przypadkiem przepisowy procent, w ka�dym razie ni st�d, ni zow�d, w po�owie nawijki, dziadek z�apa� Szregiego za koszul� i trz�s�c nim jak workiem, rycza�: - A ty, kurwo, dlaczego chlasz? No, dlaczego ty chlasz? Ty nie chlej, ty m�ody jeste�! Ty id�, kurwa, zr�b co� ze sob�! - Spok�j, kurwa, dziadek! - poderwali si�, co trze�wiejsi, od innych stolik�w. - Chcesz, kurwa, zadym� zrobi�? Spok�j, bo wylecisz! 21 Oderwali go od milcz�cego Szregiego i usadzili na powr�t przy stole. Dziadek opar� �eb na splecionych r�kach. - Funkcjonariusze - zabulgota�o w nim, po czym na chwil� zamilk�. Szregi rejestrowa� to wszystko k�tem oka, ale my�lami by� gdzie indziej. - Trzeba go wynie�� - upiera� si� Serdel. - Ma ju� do��. Chod� no tu kt�ry. - Daj mu spok�j, b�dzie spa�. - Takiego wa�a. Ur�n�� si� na smutno, zrobi zadym�, jak nie teraz, to p�niej. Ja go znam. Ty, m�ody - z�apa� Szregiego za r�k�. Fakt, zadyma to nic przyjemnego. Widzia� to nieraz - jak tylko robi�a si� awantura, albo jak tylko towarzystwo zaczyna�o �piewa� nieodpowiednie piosenki czy co� w tym stylu, automat blokowa� znienacka drzwi i otwiera� je dopiero mundurowym. Wpadali i pa�owali r�wno, jak lecia�o. Czasem, kiedy im si� nudzi�o, zabierali co trze�wiejszych do siebie. Ale rzadko. Zreszt� nie to by�o najgorsze. Te sukinsyny wcale nie musia�y si� �pieszy�, przecie� i tak nikt im nie m�g� uciec. Siedzia�o si� wi�c godzinami przy zakr�conym kraniku i czeka�o, a� racz� przyjecha� i da� po mordzie. Czasem ca�� noc. Od tego czekania o suchym pysku mo�na by�o dosta� sza�u. Chwycili zw�oki dziadka pod pachy i wynie�li na trawnik przed lokalem. - Funkcjonariusze, kurwa wasza... - be�kota� z krzak�w, kiedy wracali. Jaki� zdesperowany cz�owiek walczy� ci�ko z dystrybutorem, rozpaczliwie usi�uj�c trafi� palcem we w�a�ciwy otw�r. Szregi, panuj�c z trudem nad gwa�townymi przechy�ami, posterowa� do poid�a i w niezrozumia�ym przyp�ywie mi�osierdzia postawi� mu set�. Facet przyssa� si� do niej natychmiast. Nawet nie podzi�kowa�. 22 - Siadaj tu, m�ody - us�ysza� od stolika. - Co si� tam czaisz po k�tach? - Odwalcie si�! - zrobi�o mu si� smutno, �e tamten mu nie podzi�kowa�. A wraz ze smutkiem wr�ci�a do niego chandra, kt�r� chcia� zapi�. By�y dwa sposoby zapijania chandry. Pierwszy kaza� przysi��� si� do najg�stszego sto�u i gada�. Zawsze, pr�dzej czy p�niej, schodzi�o na ten sam temat, a wtedy Szregi si�ga� pami�ci� do lepszych lat i opowiada�, opowiada�, wzrok mu si� rozp�omienia�, radosne uniesienie wype�nia�o go nie mniej ni� gorza�a, towarzystwo kiwa�o sennie �bami i wyra�a�o pomrukami aprobat�. Powraca� z przesz�o�ci dopiero rano. Spos�b ten mia� swoje minusy - towarzystwo czasem ucisza�o go, bo wiadomo, �e obs�uga filuje zza �cian i s�ucha, wi�c mo�e zrobi� si� z tego zadyma. Poza tym trzeba by�o najpierw samemu prze�ama� ogarniaj�cy cz�owieka nastr�j, �eby zmusi� si� do rozmowy. Dlatego te� tym razem Szregi wybra� drugi spos�b. Usiad� w najdalszym k�cie, plecami do sali i wpatruj�c si� t�po w szar�, cementow� �cian�, milcz�co la� w siebie gorza��, po prostu �eby si� zg�uszy�. O czym tu gada�? Wszystko ju� zosta�o powiedziane. Nie mia� ochoty na nic, tylko na gorza��, na to kilkugodzinne zg�uszenie. Cztery lata, Chryste, i nic nie pomaga, tylko z dnia na dzie� coraz gorzej. Bo�e, dlaczego on tak p�k�? Szmata jeste�, Szregi. Odrzut. Wybrakowany �mie�. Kto� na ko�cu ta�my we�mie ten rozchrzaniony detal w dwa palce i pieprznie go do fajansu. R�b, co chcesz, a wielki brakarz tam stoi i czeka, a� do niego podjedziesz. Chryste, gdyby to si� da�o cofn��, spr�bowa� jeszcze raz. Ju� wszystko wie. Dok�adnie wie, co by zrobi�, co by powiedzia�, wtedy wszystko by�o zbyt nagle, ale przecie� rozgrywa� to w my�lach setki razy, ca�� t� nieszcz�sn� rozmow�, ko�owa� bezpiecznik�w tak, �e musieli si� odwali�. 23 Teraz mo�na wali� w cementow� �cian� kieliszkiem albo pi�ci�, mo�na i �bem. Przejdzie, popu�ci na jaki� czas, a potem znowu wr�ci, i daj Bo�e, �eby by�o wtedy za co pi�. Trzykrotny, wysoki d�wi�k rozleg� si� jak zwykle w chwili, gdy poczu�, �e trzeba koniecznie zarepetowa�, cho�by raz. �r�de�ko wysch�o, do jutra. Kiedy ten czas min��? Towarzystwo pos�usznie zacz�o si� zbiera�, nios�c do wyj�cia swoich poleg�ych. Nie chcieli zostawia� ich na �up obs�ugi. Ka�demu zdarzy�o si� kiedy� przespa� zamkni�cie, i zawsze budzi� si� wyczesany co do grosza. - P�jd� sam - szarpn�� si�, gdy kto� chcia� mu pom�c. Podni�s� si� ci�ko. We �bie szumia�o, ale pion trzyma�. Musia� si� jeszcze czego� napi�. Wylaz� z baru i �apczywie wci�ga� w pier� zimne, nocne powietrze. - Chod�, m�ody - kto� ci�gn�� go za rami�, ale on wyrwa� si�, poszed� w swoj� stron�. Chcia� by� sam. Mozolnie zacz�� przedziera� si� przez trawniki w kierunku meliny Brabeca. Trudno by mu by�o powiedzie�, dlaczego akurat tam. Tak to jako� przysz�o do g�owy. Nagle, wysoko nad nim, przewali� si� ryk id�cego na pe�nych obrotach flajtera. Szregiego a� posadzi�o na ziemi. �oskot przetoczy� si� nad dachami, zadudni� w wysokich kanionach pomi�dzy blokami. Zada� do g�ry g�ow�. Znowu. Ponad dachami i rozpi�t� nad nimi paj�czyn� przelotowych dr�g przesun�� si� wojskowy flajter, tym razem cicho, na wolnych obrotach. �wiat�a pozycyjne jarzy�y si� na nocnym niebie. O, tam dalej jeszcze jeden. Sta�, przygl�daj�c si� d�ugo. Powariowali? Wojna, czy co? Raz, dwa... nie, to chyba ten pierwszy wraca. A mo�e nie. Jaka znowu wojna, Szregi. Zg�upia�e� od holo, tylko tam w k�ko to pokazuj�. Do diab�a z nimi, niech sobie 24 lataj�, jak im si� chce. Idziemy, psiakrew. Prosto, potem skr�ci� w drug� ulic� i pod przelotow� w prawo. Trafi. Szed�, wyci�gaj�c nogi i staraj�c si� zignorowa� przelatuj�ce co i raz flajtery. My�la� ci�ko. Mo�e by� wp� do, g�ra jedenasta. Bary zamykali o dziesi�tej, �eby si�a robocza zd��y�a si� wyspa�. O tej porze miasto stawa�o si� ciche, u�pione, przynajmniej tu, z dala od centrum. Sk�d ten nag�y ruch? Dalej, w grupie wie�owc�w wybijaj�cych si� ponad bloki dzielnic mieszkalnych, dostrzega� �wiat�a w oknach. Z trudem przypomnia� sobie, �e to bloki garnizonu.. Niech ich szlag. Co by si� nie dzia�o, on musi si� jeszcze napi�. Trzeba si� spieszy�. Idzie wojna, flajtery lataj�, na metach znowu podskocz� ceny. Dotar� wreszcie do najbli�szej bramy i ruszy� po schodach na g�r�, kurczowo trzymaj�c si� por�czy. Ksi�ycowa Brabeca by�a chyba jeszcze gorsza od standardowy, ale gradus trzyma�a jak cholera. Zdziera� z nich, stary skurwiel, ale walili do niego drzwiami i oknami. Wiedzia�, �e mu klient�w nie zabraknie. Za�atwi� sobie, pierdziel, chat� prawie na samym parterze. Jako inwalida, ze specjalnego przydzia�u. Cholera wie, jak to zrobi�, pewno wybuli� niez�y gulden, ale ju� dawno odbi� to sobie z nawi�zk�. Na wy�szych metach by�o taniej, tylko �e po paru g��bszych trudno tam doj��. Zatrzyma� si� na p�pi�trze. Zza brudnego okna dobiega� syk silnik�w l�duj�cego pod bram� flajtera, ale nie zwr�ci� na to uwagi. Wpatrywa� si� w drzwi Brabeca, dostrzegalne w �wietle ocala�ych jakim� cudem �ar�wek. U�miechn�� si� do siebie i pe�en b�ogo�ci mia� ju� wyj�� z p�mroku, kiedy nagle rozleg� si� zgrzyt rygli, a drzwi otworzy�y si�. Wysoki, barczysty facet przebieg� ko�o niego i znik�, wal�c w schody podkutymi buciorami. Szregi zastyg� w bezruchu. Dziwny facet, dziwnie ubrany - ten p�aszcz z postawionym ko�nierzem oraz ci�kie 25 buciory. W dodatku trze�wiutki. Ju� samo to by�o podejrzane. Znowu, z nag�� si��, tkn�o go jakie� tajemnicze, dziwne przeczucie. Przez moment mia� ochot� zawr�ci� i wyj��. Ale, oczywi�cie, opanowa� si� po chwili. Co tam kombinowa�, ka�de stworzenie bo�e ma prawo sobie �ykn��. No, jeszcze kilka schodk�w... Zanim si� jednak poruszy�, drzwi Barbeca otworzy�y si� po raz drugi.
Rozdzia� 3
"Niew�tpliwie najbardziej rzucaj�cym si� w oczy objawem post�puj�cej dezorganizacji spo�ecze�stwa Terei jest wszechogarniaj�ca apatia. Przeci�tny obywatel, kt�ry otrzyma� tak wiele praw w por�wnaniu z okresem dominowania Federacji, paradoksalnie, nie czuje si� u siebie i nie stara si� z tych praw korzysta�. Taka jest cena b��d�w pope�nionych przez ekip� Ouentina. B��d�w, kt�re �atwo by�o by naprawi�, ale trzeba si� najpierw do nich przyzna�, a jest to ostatnia rzecz, do kt�rej przedstawiciele Rady Specjalist�w byliby sk�onni..."
Ivan Horthy, "Stagnacja i post�p" (Archiwum wydzia�u prewencji Centralnego Instytutu Rozwoju Spo�ecze�stwa, komisja d/s badania dzia�alno�ci tzw. "opozycji moralnej")
Dom rzeczywi�cie przypomina� kszta�tem trumn�. Rozbite g�rne pi�tra, cz�ciowo zerwany dach, ani jednej szyby w oknach. Na �cianach wida� by�o jeszcze �lady ognia. Po�ar nadw�tli� konstrukcj�, kt�ra od dwudziestu lat grozi�a zawaleniem, a mimo wszystko nadal si� trzyma�a. Po zamieszkach, w kt�rych zniszczono gmach, biura miejscowego oddzia�u Instytutu przeniesiono do jednego z wie�owc�w w centrum miasta. Zrujnowany, nadpalony budynek przeznaczono do rozbi�rki. Odk�adano j� jednak z roku na rok w nadziei, �e mo�e wreszcie sam si� zawali. Tonkai siedzia� jeszcze w pancerce, pracuj�c przy terminalu i zostawiaj�c swoim ludziom czas na przygotowanie terenu. Wysma�y� pierwszy meldunek o post�pach �ledztwa, na razie jeszcze bardzo ostro�ny i wywa�ony, wystuka� has�o wej�cia i numer sprawy. Raport znikn�� gdzie� w przepastnych lochach centralnej pami�ci Instytutu. Pie�ci� go prawie przez p� godziny - mia� jak w banku, �e b�d� to sprawozdanie potem wyci�ga� wielokrotnie i medytowa� nad ka�d� literk�. Z Mokarah-nem m�g� rozmawia� swobodniej. Prosi� go o nas�uch na 27 fali Sayena Meta, kt�rej parametry mieli zapisane w archiwach. W�tpliwe, �eby mieli amtex, ale... Przed numerem sprawy pojawi� si� ju� w zapisach kod S-4 - dzia�anie na szkod� og�u. Od dawna nic takiego si� nie zdarzy�o, wi�c lepiej na wszelki wypadek niczego nie zaniedba�. Zawsze znajdzie si� jaka� swo�ocz, kt�ra na rozprawie habilitacyjnej wyci�gnie mu ka�d� najdrobniejsz� nieprawid�owo�� lub przeoczenie z pierwszych godzin �ledztwa. �eby tylko sprawa okaza�a si� warta rozpocz�cia stara� o habilitacj�... Szans� na to wyra�nie wzrasta�y, co wprawia�o Ton-kaia w stan radosnego podniecenia. Sam Sayen wygl�da� wprawdzie z pocz�tku niezbyt obiecuj�co, ale po raporcie Hartego jego posta� nabra�a kolor�w. Trzech ju� znalaz�o si� na celowniku, a po tempaxie w Trumnie mo�na sobie by�o wiele obiecywa�. Obecno�� Kensicza w�r�d podejrzanych pozwala�a liczy� na stopniowe dokopanie si� do jakiej� wi�kszej siatki. Gdyby chodzi�o o w�sk� grup�, niewielki zasi�g i ograniczone cele, w�wczas zetkn��by si� z lud�mi, kt�rzy �wietnie znaj� regu�y wywrotowej dzia�alno�ci. Fajterzy, jak Hornen, odst�pcy... Kensicz nie mia� �adnych uk�ad�w z notowanymi, nie mia� nawet �adnych umiej�tno�ci, kt�re mog�yby si� liczy�. Skoro Sayen zbiera� a� takich p�tak�w, nale�y spodziewa� si� po nim szeroko rozga��zionych powi�za�. Mo�e jaka� nowa pr�ba niedobitk�w Roty, mo�e nielegalna struktura przyklejona do moralist�w albo religiant�w... Przeciwko tej drugiej ewentualno�ci przemawia� fakt, i� morali�ci programowo stronili od dzia�a�, kt�re mog�yby zainteresowa� facet�w pokroju Hornena. �ci�gali ich wprawdzie do siebie, lecz - o ile by�o Tonkaiowi wiadomo - nie stosowali rotowskich numer�w z omijaniem ochrony. Borden wprawdzie zmniejszy� do minimum sankcje za wprowadzanie systemu w b��d, ale praktyka sz�a swoj� drog�. Wiadomo, �e 28 r
facet, kt�ry kantuje automaty i zaciera �lady swojej obecno�ci, nie ma czystego sumienia. Przeciwko pierwszej ewentualno�ci przemawia� natomiast ra��cy brak profesjonalizmu, do czego �aden faj-ter nigdy by nie dopu�ci�. Najpierw - kiedy dw�ch ludzi, w dodatku obaj z rejestru uzdolnionych (fakt, o tym mogli nie wiedzie�) zaczyna si� ukrywa� niemal jednocze�nie, nawet najg�upszy �ledczy musi ich ze sob� natychmiast skojarzy�. Po drugie, werbowanie Kensicza w zamkni�tym, cho� zat�oczonym pomieszczeniu zakrawa�o na ostatni� amatorszczyzn�. I to jeszcze w miejscu ostatniej rejestracji, gdzie tempaxowanie by�o czynno�ci� rutynow�. M�g� z nim gada� na ulicy, wtedy to co innego. A przynajmniej nie podawa� na g�os miejsca i terminu spotkania, napisa� mu wszystko na kartce i wsadzi� do torby. Czego ich teraz ucz� na tych kursach? Szar�owa�, wystawia� im na przyn�t� Kensicza, �eby odci�gn�� uwag� od Hornena? - m�g� nie wiedzie� o jego zdolno�ciach i liczy�, �e si� o nim nie dowiedz�. A mo�e naprawd� by� g�upi? Je�eli tak, nie daj Bo�e, to koniec. Ca�a robota starczy ledwie na wzmiank� w biuletynie. Rozwa�enie pyta� zostawi� sobie Tonkai na p�niej. Teraz najwa�niejsze by�o, �eby o niczym nie zapomnie�. Kiedy indziej zwali�by robot� na Boleya i Drauna. Zw�aszcza na Drauna - facet zjad� na tym z�by i nie trzeba by�o mu nic m�wi�. Ale przy S-4 wola� zaj�� si� robot� sam. Po odes�aniu raportu przyst�pi� do puszczania w ruch kolejnych tryb�w �ledczej maszynerii. Rutynowe sprawdzenie wszystkich kontakt�w ca�ej tr�jki poszukiwanych podczas ostatnich miesi�cy. Wertowanie rejestracji wszystkich notowanych, z obu kluczy. Sprawdzenie facet�w robi�cych nak�adki i lewe �etony - zostawili ich nienaruszonych w�a�nie po to, �eby nast�pne spiski mia�y si� do kogo zwr�ci�. Kaza� te� Boleyowi uruchomi� pospolitniak�w, �eby sprawdzili wszystkie 29 ostatnie przelewy, lewe transakcje i diller�w. I tak dalej - po ka�dej komendzie, wprowadzonej przez Tonkaia na terminal, maszyna nabiera�a rozp�du, wci�gaj�c do roboty coraz to nowe agendy Instytutu. Czeka� jeszcze na wyci�g z danych Sayena. Chcia� wiedzie�, sk�d si� wzi��, co robi� przed kursem - to czasem bardzo si� przydaje. I jak na z�o��, okaza�o si�, �e na kurs przyszed� z innej strefy. Cholera by nada�a, zezwolenia na sta�� zmian� stref dawano bardzo rzadko, nigdy wi�cej ni� raz - i akurat jemu musia� si� taki pacjent trafi�. W obr�bie strefy �ci�gn�o si� wszystkie dane w kilka minut, sprz�enie z innym systemem ochronnym mog�o potrwa� nawet par� godzin. Przetar� d�oni� twarz i oczy. �adny dzie�, nie ma co. A ranek by� taki przyjemny. Mokarahn go m�czy, co druga sprawa - Tonkai. I bardzo dobrze, o to w�a�nie chodzi. �e nie nawali, by� spokojny. W�a�ciwie to robota nie wygl�da�a na skomplikowan�. Wydawa�a si� tak prosta, �e a� to niepokoi�o. Par�dziesi�t minut tempaxowania i po wszystkim. Wierzy� si� nie chce, �eby jakakolwiek sprawa mog�a by� tak �atwa. Do pancerki podszed� Draun z informacj�, �e tempax jest gotowy. Tonkai ruszy� za nim przez korytarze opuszczonego gmaszyska. Tak, ktokolwiek wymy�li� t� nazw�, trafi� doskonale. Trumienny nastr�j. Zeszli do piwnic. Brn�c po kolana w �mieciach dotarli do sali, kt�r� Say-en wyznaczy� Kensiczowi na miejsce spotkania. Ma�y, wybetonowany pokoik bez okien, o�wietlony teraz kilkoma lampami na stojakach. Tonkai wzdrygn�� si�, zamykaj�c za sob� pot�ne, stalowe drzwi. Zdziwi�o go troch�, �e w salce by�o stosunkowo czysto. Wszystkie piwnice trumny zalega�y szmaty i papiery, cuchn�o w nich przera�liwie odchodami. Tu w��cz�dzy chyba nie zagl�dali. Tonkai te� poczu�, �e nie potrafi�by w tym miejscu zasn��, cho�by by� na nie wiedzie� jakiej bani. 30 Wondenowi r�wnie� to pomieszczenie najwyra�niej nie s�u�y�o. Czo�o pokrywa� mu perlisty pot, usta wykrzywia� jaki� dziwny niepok�j. - Co jest? - Tonkai stukn�� go w rami�. - Nic, kapitanie. Nic konkretnego - Wonden zdoby� si� na wymuszony u�miech. Rozpi�� ko�nierzyk koszuli. - Straszny tu zaduch. Gor�co. - Wentylacja nie dzia�a od dwudziestu lat - rzuci� z boku kt�ry� z technik�w. - Mo�e po�l� po kogo� innego? Nie wygl�dasz najlepiej. - Poradz� sobie, kapitanie. To chyba nic trudnego, byli tu pewnie sami. Nie powinno by� zak��ce�. Wola�by mie� na tempaxie Hartego. Wondenowi nie m�g� w zasadzie nic zarzuci�, poza tym, �e nie mia� do�wiadczenia. Facet �wie�o z kursu. No, ale gdzie� przecie� musia� to do�wiadczenie zdobywa�. W razie czego zawsze b�dzie mo�na powt�rzy� tempaxowanie z innym telepat�. - Dobrze. Postaraj si�, �eby to wysz�o porz�dnie. Wonden lekko skin�� g�ow� i zastyg� w bezruchu, z czo�em opartym na r�kach i twarz� zas�oni�t� d�o�mi. - Gotowe - zameldowa� szef technik�w. Wonden zaj�� swoje miejsce. Rozpocz�o si� strojenie tempaxu. Tonkai odszed� w k�t pomieszczenia, zapalaj�c papierosa. Lubi� asystowa� przy tempaxowaniu. Bawi�o go wyci�ganie przesz�o�ci z mur�w, z jakich� jej szcz�tk�w, kt�re zostawa�y w przedmiotach. Nic nie gin�o, ani jedno s�owo czy u�miech. Co prawda tempaxy, kt�rych obecnie u�ywali, si�ga�y najdalej do g��boko�ci siedmiu, o�miu dni. Ale przecie� nied�ugo dostan� jeszcze lepsze. Cztery lata temu, kiedy je wprowadzono, si�ga�y na dystans siedemdziesi�ciu pi�ciu godzin. I wystarczy�o. B�yskawiczne rozbicie Rewolucyjnej Organizacji Terei by�o w du�ej mierze zas�ug� konstruktor�w tego sprz�tu. Sta-31 rymi metodami trwa�oby to o wiele, wiele d�u�ej. I zawsze zosta�yby jakie� niedobitki, z kt�rych struktury organizacji odrasta�yby na nowo. W�a�ciwie szkoda - dzi�ki Rocie za�apa� si� na stopie� kapitana, teraz przyjdzie mu jeszcze poczeka�. Chyba �e ta sprawa... za dobrze by by�o. Lepiej sobie nie robi� nadziei. - Trzeci na sz�stk�. Albo nie, dwa ni�ej. Zaczekaj... trzeci i pierwszy na pi�tk�, pozosta�e na siedem... Wonden dostraja� si� znacznie d�u�ej od Hartego, chocia� zadanie mia� prostsze. �eby dosta� wreszcie jego raport, wiedzie�, co jest grane. Ciekawe, co czuje cz�owiek pod��czony do tej maszyny. Gdyby zdecydowa� si� na szkolenie, zamiast na operacyjny, m�g�by siedzie� teraz na miejscu Wondena. Zdolno�ci specjalne, klasa B. Odwr�ci� si� gwa�townie, zaniepokojony cisz�. Wonden przesta� wydawa� komendy w p� s�owa, nie informuj�c, czy namierzy� odpowiedni czas. Siedzia� sztywno, z nabrzmia�� twarz� i wysadzonymi �y�ami na skroniach. Nagle jego usta wykrzywi� potworny grymas, oczy wysz�y mu z orbit. - Wy��czcie to! - rykn�� Tonkai i w dw�ch susach znalaz� si� przy telepacie. - Do cholery, nie st�jcie jak s�upy! Z otwartych ust Wondena wydoby� si� charkot, by po chwili przerodzi� si� w ob��dny krzyk. Zwin�� si�, wal�c g�ow� o pulpit sterowniczy. Tonaki chcia� mu zerwa� z g�owy obr�cz ��cznikow� z tempaxem. Jeden z technik�w chwyci� go za r�k�. - Nie! To go mo�e zabi�! Wonden wy� z b�lu. Tonkaia, kt�ry nieraz asystowa� przy ostrych przes�uchaniach, przeszed� od tego krzyku dreszcz. Nigdy nie s�ysza� niczego podobnego. Usi�owa� chwyci� i unieruchomi� rzucaj�cego si� w fotelu telepat�. - Trzymajcie go! - wrzeszcza�, nie s�ysz�c w�asnego g�osu. - Wy��czcie to, do kurwy n�dzy! 32 Szef ekipy zwija� si� w przera�eniu wok�. Zrywa� pokrywy i d�uba� pod nimi wywo�uj�c kr�tkie, ostre spi�cia. Tonkai zrozumia�. Tamten musia� pood��cza� emitery. Musia� to zrobi� jak najdelikatniej, �eby nie zabi� po��czonego z tempaxem cz�owieka. Trzech technik�w rzuci�o mu si� do pomocy. Dw�ch pozosta�ych usi�owa�o wraz z Tonkaiem utrzyma� szarpi�cego si� i zwijaj�cego Wodena. Mija�y sekundy, Wonden os�ab�, jego krzyk znowu zmieni� si� w charkot. - Teraz! - krzykn�� szef technik�w. - Dwa, jeden, ju�! Cia�o telepaty zmi�k�o nagle i bezw�adnie osun�o si� na fotel. - Ambulans! Natychmiast! Zgrzyt drzwi, szybkie kroki w korytarzu, krzyk, przekazywane z ust do ust komendy. Tonkai zerwa� z g�owy Wondena obr�cz i pochyli� si� nad wykrzywion�, obrzmia�� twarz�. - �yje - wy dysza� z ulg� jeden z technik�w.
Rozdzia� 4
"Jest faktem, �e mimo wyt�onych dzia�a� socjonicznych i szeroko zakrojonej akcji o�wiatowej, ilo�� religiant�w wzros�a, osi�gaj�c liczb�, kt�ra sk�ania do rekapitulacji do�wiadcze� i opracowania nowego, nie obci��onego przes�dami badawczymi, paradygmatu dzia�a�"
Kai Jeremiash - praca habilitacyjna na stopie� majora. (Archiwum g��wne Centralnego Instytutu Rozwoju Spo�ecze�stwa)
- Napij si� pan. Dobrze zrobi - Brabec podsun�� Hornenowi szklank�, od kt�rej na kilometr jecha�o fuzlem. - Najlepsza ksi�ycowa w mie�cie. Od dwudziestu lat j� p�dz� i jeszcze nikomu nie zaszkodzi�a. Co ja m�wi�, od trzydziestu... Hornen machinalnie skin�� g�ow�, ale nie si�gn�� po szklank�. Wszystkie te przepite, za�miard�e miasteczka Terei niezbyt si� od siebie r�ni�y i Hynien nie stanowi�o w�r�d nich wyj�tku. Mo�e tylko by�o troch� wi�ksze. Przed secesj�, wygl�da�o pewnie inaczej, do dzi� nawet mo�na by�o tu i �wdzie dostrzec jakie� �lady dawnej �wietno�ci. W pobli�u roi�o si� od kopal� i fabryk, pi�ta cz�� eksportu Terei sz�a przez tutejszy kosmodrom. Potem wszystko to przesta�o by� potrzebne. Kosmodrom w��czono do rozbudowywanej bazy wojskowej, najwi�kszej w strefie. Chyba nawet najwi�kszej na ca�ej planecie. To, co zosta�o z miasta, skupi�o si� wok� garnizonu. Panienki, gorza�a, prochy. Ca�y pieprzony przemys�. W��cz�c si� przez par� godzin po mie�cie, Hornen bawi� si� w zgadywanie czym zajmuj� si� mijani na ulicy przechodnie. Potem sprawdza�. Przewa�nie trafia�. Cz�� tyra�a w niepozamykanych jeszcze fabrykach - odczyt ujawnia� przewag� zm�czenia i apatii. Cz�� w biurach i urz�dach, kt�rych na ca�ej Terei by�o pe�no. Ale wi�kszo�� utrzymywa�a si� pewnie z tego - jak oni 34 to nazywali? Us�ugi dla ludno�ci, o! Zakazane mordy, wyg�adzone m�zgi. Kiedy� im na sw�j spos�b sprzyja�. Ka�dy, kto rozbija� ten przekl�ty system wydawa� si� sprzymierze�cem. A potem, kiedy Instytut zacz�� si� na ostro dobiera� do fajter�w, ci wszarze sypali na wy�cigi, pomagali bezpieczniakom jak mogli, byle tylko ochroni� w�asne ty�ki. Pokazywali si� w holo, recytuj�c wkute na pami�� kajania, jak to uczciwych kanciarzy zmuszano do wywrotowej dzia�alno�ci. Mo�e zreszt� kapowali od pocz�tku, bardzo mo�liwe. Powystrzela�by tych skurwieli. Mo�e przez te p� roku w garze zm�drza� troch�, a mo�e tylko zgorzknia�. Do diab�a z tym byd�em, potrafi� sobie poradzi� bez niego. Potrafi� sobie poradzi� bez kogokolwiek. Meliniarz kr�ci� si� po zdemolowanym pokoju, nie spuszczaj�c go z oka. - Co si� pan tak przygl�dasz? Okradn� pana, czy co? - nie wytrzyma� wreszcie Hornen. - A bo to w takich czasach mo�na komu� ufa�? - odrzek� Brabec z rozbrajaj�c� szczero�ci�. - Tak sobie my�l�, m�ody pan jeste�, niedo�wiadczony, rypnie si� wam co�, a potem k�opoty. Tu by� kiedy� taki jeden, te� ci�gle r�ne interesy robi�. Forsy mia� jak lodu, a mu ci�gle by�o ma�o. P� bloku wtedy na s�siedniej ulicy wygruzili. Par� lat temu. Inwentarz mu ca�y rozp�dzili, wojaki to wtedy w�ciek�e byli, bo on najlepsze dziwki w mie�cie mia�, ju� si� do nich zd��yli poprzyzwyczaj�c. No, ma�o mu by�o, handlowa� z wojakami zacz��. Ale oni to za dobrze pilnowane, tylko si� nieszcz�cie na �eb �ci�ga. Ja tam sw�j interes mam ju� od tylu lat i bez kaszany si� obesz�o. I sw�j rozum mam, w te prochy to mnie chcieli wrobi�, ale si� nie da�em. To bebechy od tego gnij�, niech tym inni handluj�. Co innego gorza-�eczka, dobrze zrob