515
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 515 |
Rozszerzenie: |
515 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 515 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 515 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
515 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
URSULA K. LE GUIN
PLANETA WYGNANIA
Rozdzia� 1
Gar�� mroku
W ostatnich dniach ostatniego cyklu ksi�yca Jesieni nad
gin�cymi lasami Askatewaru wia� zimny wiatr z p�nocnych kres�w,
przesycony zapachem dymu i �niegu. M�oda Rolery, podobna do
dzikiego zwierz�tka w swym jasnym futrzanym okryciu, przemyka�a
zwinnie i niemal niepostrze�enie mi�dzy drzewami, przez kurhany
zesch�ych li�ci, zostawiaj�c za sob� wznoszone kamie� po kamieniu
mury na stokach Tewaru i krz�tanie przy ostatnich zbiorach na
polach. Nikt za ni� nie wo�a�. Sz�a samotnie na zach�d ledwie
przetart� �cie�k�, pooran� niezliczonymi bruzdami przez ci�gn�ce
na po�udnie ryjce, tu i tam zatarasowan� pniami powalonych
drzew i wielkimi zaspami opad�ych li�ci.
Na rozstajach, tam gdzie �cie�ka rozwidla�a si� u podn�a
Wzg�rz Granicznych, posz�a prosto, ale nie zd��y�a zrobi� nawet
dziesi�ciu krok�w, kiedy nadci�gaj�cy z ty�u rytmiczny szelest
kaza� jej si� szybko obejrze�.
Szlakiem z p�nocy p�dzi� biegacz, ubija� nagimi stopami
przyb�j li�ci, powiewaj�c za sob� d�ug� przepask� zwi�zuj�c� mu
w�osy. Bieg� z p�nocy r�wnym, wytrwa�ym, rozrywaj�cym p�uca
krokiem; nie spojrzawszy nawet na Rolery, przemkn�� ze st�umionym
tupotem obok niej i tyle go by�o. Wiatr poni�s� go do Tewaru,
jego i wie�ci, z jakimi spieszy�: o burzy, o katastrofie, o
Zimie, o wojnie... Rolery bez zaciekawienia odwr�ci�a si� i ruszy�a
w swoj� stron� ledwie widoczn� �cie�k�, pn�c� si� zakosami po�r�d
wielkich, martwych, poj�kuj�cych pni, a� wreszcie ze szczytu
wzg�rza ujrza�a w oddali skrawek czystego nieba, a pod nim morze.
Zachodni stok Wzg�rz oczyszczono z martwego lasu. Przycupn�wszy
pod os�on� pot�nego pnia, mog�a si�gn�� wzrokiem a� po najdalszy
opromieniony zach�d, bezkresne po�acie r�wniny przyp�ywowej i -
nieco poni�ej miejsca, w kt�rym siedzia�a, i odrobin� w prawo -
otoczone murami, przykryte czerwonymi dachami, roz�o�one na
nadmorskim urwisku, miasto farborn�w.
Wysokie, barwnie pomalowane domy z kamienia sia�y zam�t w
g�owie mnogo�ci� wyrastaj�cych, jedne ponad drugimi, okien i
dach�w, opadaj�cych wzd�u� pochy�o�ci szczytu urwiska po sam jego
brzeg. Na zewn�trz mur�w i u st�p klifu, tam gdzie na po�udnie od
miasta by� on znacznie ni�szy, ci�gn�y si� milami pastwiska i
pola, wszystkie otoczone groblami, wszystkie poci�te w tarasy,
schludne jak wzorzyste kobierce. Od mur�w miasta na kraw�dzi
urwiska, nad groblami i wydmami, prosto ponad brzegiem morza i
po�yskliw� g�adzi� piask�w zalewowych bieg�a na przestrzeni p�
mili wsparta na gigantycznych, kamiennych, �ukowych prz�s�ach
droga ��cz�ca miasto z dziwaczn� czarn� wysp� po�r�d piask�w -
ogromn�, niedost�pn� morsk� ska��. Stercza�a spo�r�d l�ni�cych
r�wnin i b�yszcz�cych p�achci piasku smolista i k�ad�ca smolisty
cie�, sroga i nieub�agana, o szczycie wyrze�bionym w arkady i
wie�yce bardziej fantastyczne ni� jakiekolwiek dzie�o wiatru i
morza. Czym by�a - domem, fortem, pomnikiem, kurhanem? Jaka
mroczna si�a wydr��y�a t� ska�� i zbudowa�a ten niesamowity most,
dawno w przedczasie, gdy farborni byli pot�ni i toczyli wojny.
Rolery nigdy nie bra�a sobie do serca pos�dze� o czary, kt�re
nieod��cznie towarzyszy�y ka�dej opowie�ci o farbornach. Teraz,
patrz�c na t� czarn� wysp� po�r�d piask�w, poj�a, �e jest to co�
rzeczywi�cie dziwnego - pierwsza naprawd� dziwna rzecz, jak�
widzia�a w swoim �yciu: zbudowana w zamierzch�ym przedczasie,
kt�ry by� jej zupe�nie obcy, r�kami istot z obcej krwi i cia�a,
wymy�lona przez obce umys�y. By�o w niej co� z�owieszczo
tajemniczego, co� co bardzo j� poci�ga�o. Z fascynacj� zacz�a
obserwowa� male�k� posta� id�c� tym podniebnym wiaduktem,
karze�ka w zestawieniu z jego ogromn� d�ugo�ci� i szeroko�ci�;
kropeczk�, ciemn� plamk� pe�zn�c� ku czarnym wie�ycom bij�cym w
niebo spo�r�d rozmigotanych piask�w.
Z tej strony Wzg�rz wiatr nie by� tak przejmuj�co zimny.
S�o�ce, �wiec�ce z bezkresnego zachodu przez szczelin� w grubej
warstwie chmur, z�oci�o ulice i dachy dom�w u jej st�p; miasto
wabi�o j� nieznanym. Ulegaj�c nag�emu impulsowi, bez chwili
wahania, zbieg�a lekko i szybko po zboczu g�ry, przekroczy�a
wielk� bram�.
Znalaz�szy si� w murach miasta, sz�a dalej - lekko jak
przedtem, dziarsko-niedbale, bo tak nakazywa�a jej duma - ale
kiedy pod stopami poczu�a szare, idealnie g�adkie kamienie bruku
ulicy obcych, serce zacz�o jej wali� w piersi. Zerka�a ukradkiem
na lewo i prawo, na wysokie domy ze spiczastymi dachami i oknami
z przezroczystego kamienia - wi�c jednak ta opowie�� okaza�a si�
prawd�! - ca�e zbudowane nad powierzchni� ziemi, i w�ziutkie
poletka przed niekt�rymi z nich, gdzie jaskrawopurpurowe i
pomara�czowe li�cie kellem i hadun pi�y si� w g�r� po malowanych
na niebiesko i zielono �cianach, tryskaj�c barwami po�r�d szarej
monotonii jesiennego krajobrazu. W pobli�u wschodniej bramy wiele
dom�w sta�o pustych, nie mia�y b�yszcz�cych okien, a farba na ich
kamiennych �cianach �uszczy�a si� i odpada�a. Ale to tylko kilka
ulic i ci�g�w schod�w; dalej domy by�y ju� zamieszkane. Zacz�a
mija� pierwszych farborn�w.
Patrzyli na ni� zupe�nie otwarcie. Rolery s�ysza�a, �e
farbornowie potrafi� spojrze� cz�owiekowi prosto w oczy, ale nie
zdecydowa�a si� tego teraz sprawdzi�. Najwa�niejsze, �e nikt jej
nie zatrzymywa�. Ubraniem niewiele si� od niej r�nili, a
niekt�rzy z nich - co wypatrzy�a swymi ukradkowymi zerkni�ciami -
nie mieli wcale sk�ry wiele ciemniejszej ni� ludzie. Ale w
twarzach, na kt�re nie podnosi�a wzroku, wyczuwa�a nieziemsk�
ciemno�� oczu.
Nagle ulica zako�czy�a si� szerokim otwartym placem,
przestronnym i p�askim, poci�tym przez chyl�ce si� ku zachodowi
s�o�ce w pasy cienia i z�ota. Z czterech stron sta�y cztery domy
wielko�ci ma�ych pag�rk�w ozdobione od przodu ci�gami wielkich
arkad, a powy�ej - p�ytami na przemian szarego i przezroczystego
kamienia. Prowadzi�y tu tylko cztery ulice i wszystkie cztery
mo�na by�o zamkn�� bramami, kt�rych skrzyd�a wisia�y wkute w
�ciany czterech wielkich dom�w. W ten spos�b plac tworzy� co� w
rodzaju fortu w forcie czy te� miasta w mie�cie. Ponad tym
wszystkim strzela�a prosto w niebo cz�� jednego z budynk�w i
g�rowa�a nad ca�ym placem ja�niej�c w promieniach s�o�ca.
By�o to warowne miejsce, lecz niemal zupe�nie pozbawione
mieszka�c�w.
W jednym z rog�w placu, wysypanym piaskiem, wielkim jak pole,
bawi�o si� kilku ma�ych farborn�w. Dw�ch najstarszych toczy�o z
zaci�to�ci� i wielk� wpraw� walk� zapa�nicz�, a grupka m�odszych
ch�opc�w w ochronnych watowanych kurtkach i czapkach zawzi�cie
trenowa�a pchni�cia i ci�cia drewnianymi mieczami. Zapa�nicy
przedstawiali sob� cudowny widok, gdy tak obchodzili si� nawzajem
w powolnym, gro�nym ta�cu, po czym z zaskakuj�c� zwinno�ci� i
wdzi�kiem przechodzili do zwarcia. Nie mog�c oderwa� od nich
wzroku, Rolery przystan�a obok jakiej� pary wysokich i
milcz�cych farborn�w w futrach. Kiedy nagle wi�kszy z zapa�nik�w
przekozio�kowa� w powietrzu i wyl�dowa� p�asko na obu
muskularnych �opatkach, zapar�o jej dech w piersi, niemal tak
samo jak jemu i natychmiast roze�mia�a si� ze zdumienia i
podziwu.
- �wietny rzut, Jonkendy! - zawo�a� stoj�cy obok niej farborn, a
kobieta po przeciwnej stronie areny zaklaska�a w r�ce. M�odsi
ch�opcy, poch�oni�ci sw� walk�, nie widz�cy poza ni� �wiata, ani
na chwil� nie przestawali m�ynkowa�, ci�� i parowa�.
Nie wiedzia�a, �e magowie wychowuj� swoich syn�w na wojownik�w
ani �e ceni� sobie zr�czno�� i si��. Co prawda s�ysza�a o tych
ich zapasach, ale zawsze wyobra�a�a ich sobie mgli�cie jako
paj�kowatych garbus�w, przesiaduj�cych w mrocznych piwnicach nad
ko�ami garncarskimi i wyrabiaj�cych te delikatne naczynka z
bia�ego i przezroczystego kamienia, kt�re trafia�y do namiot�w
ludzi. Poza tym kr��y�y o nich bajdy, pog�oski i strz�py poda�.
My�liwy miewa� "szcz�cie jak farborn", pewien rodzaj rudy
nazywano rud� mag�w, bo czarownicy bardzo j� sobie cenili i
ch�tnie si� na ni� wymieniali. Ale te strz�py to by�o wszystko,
co wiedzia�a. Na d�ugo przed jej przyj�ciem na �wiat M�owie
Askatewaru przew�drowali we wschodnie i p�nocne rejony swojej
dziedziny. Nigdy nie posy�ano jej ze zbiorami do spichrz�w pod
Tewarem, tote� w og�le nigdy nie by�a na tym zachodnim pograniczu,
a� do tego cyklu ksi�yca, kiedy to M�owie Dziedziny Askatewaru
przeci�gn�li ze swymi stadami i rodzinami, by nad ukrytymi w ziemi
zapasami zbudowa� Zimowe Miasto. Prawd� m�wi�c, nie wiedzia�a o
obcych zupe�nie nic. Kiedy u�wiadomi�a sobie, �e zapa�nik, kt�ry
wygra� walk�, szczuplejszy od swego przeciwnika ch�opiec, nazwany
przez farborna Jonkendym, patrzy jej prosto w twarz, szarpn�a
g�ow� w bok i odskoczy�a do ty�u ze strachu i zgorszenia.
Podszed� do niej, nagi, czarny i l�ni�cy od potu.
- Jeste� z Tewaru, prawda? - spyta� w j�zyku ludzi, ale
przekr�caj�c po�ow� s��w. Szcz�liwy z odniesionego zwyci�stwa,
otrzepa� piasek ze swych gibkich ramion i u�miechn�� si� do niej.
- Tak.
- Co mo�emy dla ciebie zrobi�? Czy masz do nas jak�� spraw�?
Oczywi�cie nie mog�a spojrze� na niego z tak bliska, ale ton
jego g�osu by� jednocze�nie przyjazny i �artobliwy. By� to g�os
m�odego ch�opca. Pomy�la�a, �e jest pewnie m�odszy od niej. Nie
mog�a pozwoli�, �eby sobie z niej �artowa�.
- Tak - odpar�a ch�odno. - Chc� obejrze� t� czarn� ska�� na
piaskach.
- Prosz� bardzo, mo�esz i��. Wiadukt jest otwarty.
Odnios�a wra�enie, �e ch�opiec pr�buje jej zajrze� w spuszczon�
twarz. Odwr�ci�a j� jeszcze bardziej.
- Gdyby kto� pr�bowa� ci� zatrzyma�, powiedz, �e przysy�a ci�
Jonkendy Li. Czy te� mo�e mam tam i�� z tob�?
Na to w og�le nie godzi�o si� odpowiada�. Z podniesion� wysoko
g�ow� i wzrokiem wbitym w ziemi� pod nogami ruszy�a w stron�
ulicy prowadz�cej do wiaduktu. �aden z tych u�miechaj�cych si�
pod nosem, czarnych niby-ludzi nie b�dzie sobie my�la�, �e si�
boi...
Nikt za ni� nie szed�. Tych kilku farborn�w, kt�rych min�a na
kr�tkiej ulicy, chyba w og�le nie zwr�ci�o na ni� uwagi. Dotar�a
do ogromnych filar�w wiaduktu, zerkn�a z ukosa przez rami�, po
czym spojrza�a z powrotem przed siebie i zastyg�a w bezruchu.
Most by� ogromny - ogromny! To by�a droga dla olbrzym�w! Ze
wzg�rza wygl�da� zwiewnie, sadzi� ponad polami, wydmami i
piaskami, lekkimi, miarowymi susami swych prz�se�. Z tego miejsca
zobaczy�a, �e jest do�� szeroki, by mog�o nim przej�� pier� w
pier� dwudziestu ludzi i �e prowadzi wprost do majacz�cych w
oddali czarnych wr�t ska�y-wie�y. �adna por�cz nie oddziela�a tej
gigantycznej drogi od powietrznej otch�ani po obu jej stronach.
Pomys�, �eby wej�� na ten most, by� zupe�nie niedorzeczny. Po
prostu nie mog�a tego zrobi�; to nie by�a droga dla ludzkich
st�p.
Jaka� boczna uliczka zaprowadzi�a j� do jednej z zachodnich
bram miasta. Przesz�a spiesznie obok d�ugich, pustych zagr�d i
ob�r i wymkn�a si� przez bram� z zamiarem obej�cia wok� mur�w
miasta i powrotu do domu.
W tym miejscu urwisko by�o znacznie ni�sze; wyci�to w nim wiele
schod�w wiod�cych na sam d�, gdzie w popo�udniowym s�o�cu
��ci�y si� tchn�ce spokojem, wzorzyste pola. A dalej, tylko
jeden krok przez wydmy i pojawia si� szeroka pla�a, gdzie mo�na
znale�� wiecznie zielone morskie kwiaty, kt�re kobiety Askatewaru
trzyma�y w swoich komodach i wplata�y sobie we w�osy w dni �wi�t.
Poczu�a w powietrzu nieznany zapach morza. Jeszcze nigdy w �yciu
nie chodzi�a po pla�y. S�o�ce wci�� sta�o do�� wysoko. Zesz�a
d�ugimi, kamiennymi schodami wykutymi w �cianie klifu, pu�ci�a si�
p�dem przez pola, przez groble i wydmy i na koniec wybieg�a na
idealnie p�ask� r�wnin� rozmigotanych piask�w, ci�gn�c� si� jak
daleko si�gn�� wzrokiem na po�udnie, p�noc i zach�d.
Wia� wiatr, �wieci�o s�abe s�o�ce. Gdzie� z ogromnej dali na
zachodzie dobiega� nieustannie jaki� odg�os - pot�ny, ko�ysz�cy,
koj�cy pomruk. Pod stopami mia�a twardy, g�adki, bezkresny
piasek. Zacz�a biec dla samej rado�ci p�dzenia przed siebie. Po
chwili przystan�a, roze�mia�a si� upojona biegiem i spojrza�a na
ogromne prz�s�a wiaduktu krocz�ce z powag� tu� obok cieniutkiej,
nier�wnej kreseczki odcisk�w jej st�p. Zn�w pobieg�a i zn�w si�
zatrzyma�a, �eby nazbiera� srebrzystych muszli na wp� zakopanych
w piasku. Barwne niczym gar�� kolorowych kamyk�w miasto farborn�w
rozsiad�o si� za jej plecami na brzegu urwiska jak ptak na
grz�dzie. Nim sprzykrzy� si� jej s�ony wiatr, bezmiar przestrzeni
i samotno��, dotar�a a� do wielkiej ska�y, kt�ra teraz wyros�a
czarn� �cian� mi�dzy ni� a s�o�cem.
W jej d�ugim cieniu czai� si� ch��d. Wzdrygn�a si� i by
wydosta� si� z tego cienia, zn�w zacz�a biec, trzymaj�c si�
jak najdalej od czarnej bry�y ska�y. Chcia�a sprawdzi�, czy
s�o�ce stoi ju� bardzo nisko i ile jeszcze musia�aby biec, �eby
zobaczy� pierwsze fale morza.
Nagle z poszumu wiatru wy�owi�a uchem jakie� s�abe i niskie
wo�anie, wo�anie tak dziwne i natarczywe, �e stan�a jak wryta,
obejrza�a si� ze strachem na wielk� czarn� wysp� wyrastaj�c�
spo�r�d piask�w. Czy to gniazdo czarownik�w przyzywa�o j� do
siebie?
Z pozbawionego por�czy wiaduktu, sponad jednego z filar�w,
kt�ry wspiera� si� ju� na samej skale wyspy, hen, z daleka i
wysoka wo�a�a do niej jaka� male�ka, czarna posta�.
Okr�ci�a si� na pi�cie i rzuci�a do ucieczki, gdy nagle co�
kaza�o jej si� zatrzyma� i odwr�ci�. Ow�adn�� ni� paniczny
strach. Chcia�a ucieka�, ale nie mog�a zrobi� ani kroku. By�a
�miertelnie przera�ona. Sta�a dr��c na ca�ym ciele, s�ysz�c w
uszach narastaj�cy ryk. Czarownik z czarnej ska�y omotywa� j�
paj�czyn� uroku. Z wyci�gni�tymi r�kami powtarza� raz po raz
coraz bardziej nagl�ce, niezrozumia�e s�owa, z trudem
przebijaj�ce si� przez szum wiatru, s�owa jak krzyk morskich
ptak�w: "ska, ska, ska!" Ryk rozbrzmiewaj�cy jej w uszach
przybra� na sile tak bardzo, �e przypad�a ze strachu do ziemi.
I raptem, zupe�nie jasno i wyra�nie, w samym �rodku g�owy
us�ysza�a: "Biegnij ! Wsta� i biegnij ! Do wyspy - szybko!" I nim
si� spostrzeg�a, sta�a ju� na nogach i bieg�a przed siebie.
Wyra�ny g�os odezwa� si� znowu, �eby wskaza� jej drog�. Nie
widz�c nic na oczy, chwytaj�c �apczywie powietrze, dopad�a
czarnych schod�w wyr�banych w skale i ostatkiem si� zacz�a si�
po nich wspina�. Na pierwszym pode�cie ujrza�a biegn�c� ku niej
czarn� posta�. Wyci�gn�a r�k�, posta� chwyci�a j� za ni� i na
wp� prowadz�c, na wp� nios�c, pomog�a jej pokona� jeszcze jedne
schody i tam j� pu�ci�a. Rolery zatoczy�a si� pod �cian�, bo nogi
odm�wi�y jej pos�usze�stwa. Czarna posta� podtrzyma�a j�, pomog�a
wsta� i powiedzia�a tym samym g�osem, kt�ry przemawia� przedtem
wewn�trz jej g�owy: - Patrz! Nadci�ga!
Spieniona woda run�a na ska�� pod nimi z rykiem, od kt�rego
zatrz�s�a si� ca�a wyspa. Zmuszone do rozst�pienia si� na boki
fale zwar�y si� za ni� z w�ciek�ym sykiem i bulgoc�c pop�dzi�y
dalej, by rozbi� si� na d�ugiej �awie wydm i tam dopiero uspokoi�
si� i rozla� w bezmiar l�ni�cych, rozko�ysanych fal.
Rolery sta�a dr��ca, przytrzymuj�c si� kurczowo kamiennej
�ciany. W �aden spos�b nie mog�a opanowa� tego dr�enia.
- Przyp�yw nadci�ga tutaj akurat troch� szybciej ni� biegn�cy
cz�owiek - us�ysza�a za plecami �agodny g�os. - A kiedy si�
uspokoi, woda przy Skale ma oko�o dwudziestu st�p g��boko�ci...
Chod�my t�dy... Dlatego w�a�nie w dawnych czasach tu
mieszkali�my. Na p� dnia i nocy ta Ska�a zmienia si� w wysp�.
Wywabiali�my wrog�w na te piaski tu� przed przyp�ywem i...
Oczywi�cie tych, kt�rzy nie bardzo wiedzieli, co to przyp�yw...
Wszystko w porz�dku?
Rolery wzruszy�a lekko ramionami, a poniewa� obcy wydawa� si�
nie pojmowa� tego gestu, doda�a: - Tak. - Rozumia�a, co m�wi�,
ale u�ywa� wielu s��w, kt�rych nigdy przedtem nie s�ysza�a, a
prawie wszystkie pozosta�e �le wymawia�.
- Jeste� z Tewaru?
Ponownie wzruszy�a ramionami. Mdli�o j� i chcia�o jej si�
p�aka�, ale nie pozwoli�a sobie na to. Wchodz�c na kolejne
schody, zagarn�a sobie w�osy na czo�o i spod ich zas�ony
zerkn�a na jedno mgnienie oka z ukosa w g�r� na twarz farborna.
By�a to silna, szorstka twarz o ciemnych, gro�nych, roziskrzonych
oczach, mrocznych oczach obcych.
- Co� ty robi�a na tych piaskach? Czy nikt ci� nie ostrzeg�
przed przyp�ywem?
- Nic nie wiedzia�am - szepn�a.
- Przecie� wasi Starsi wiedz�. Albo przynajmniej wiedzieli
ostatniej Wiosny, kiedy wasz szczep mieszka� u tego wybrze�a.
Macie jednak piekielnie kr�tk� pami��. - To, co m�wi�, nie by�o
przyjemne, ale ani na chwil� nie podni�s� g�osu, kt�ry wcale nie
by� taki nieprzyjemny. - Teraz t�dy. Nic si� nie b�j - tu nie ma
�ywego ducha. Ju� bardzo dawno noga �adnego z was nie posta�a na
Skale...
Przeszli jakimi� drzwiami, potem ciemnym tunelem i znale�li si�
w sali, kt�ra wydawa�a jej si� ogromna, dop�ki nie ujrza�a
nast�pnej. Mijali bramy i dziedzi�ce pod go�ym niebem, d�ugie,
zdobione arkadami galerie wysuni�te daleko nad powierzchni�
morza, pokoje i �ukowato sklepione hole. Wszystkie by�y zupe�nie
puste i ciche - prawdziwa siedziba morskich wiatr�w. Pomarszczone
srebro powierzchni morza ko�ysa�o si� teraz daleko w dole pod
nimi. Rolery poczu�a si� oszo�omiona i tak male�ka, jakby
zupe�nie przesta�a istnie�.
- Czy tu kto� mieszka? - spyta�a cichutko.
- Teraz nie.
- To jest wasze Zimowe Miasto?
- Nie, my Zim� mieszkamy tam gdzie teraz. To zosta�o zbudowane
jako fort. W dawnych czasach mieli�my wielu wrog�w... Co robi�a�
na piaskach?
- Chcia�am zobaczy�...
- Co zobaczy�?
- Piaski. Ocean. Najpierw by�am w waszym mie�cie... Ja tylko
chcia�am zobaczy�...
- Dobrze, ju� dobrze! Nic w tym z�ego. - Poprowadzi� j� galeri�
tak wysok�, �e zakr�ci�o jej si� w g�owie. Pod strzelistymi,
spiczastymi arkadami przefruwa�y morskie ptaki. Potem jeszcze
jeden w�ski korytarz i znalaz�szy si� wreszcie za bram� wyszli po
dzwoni�cym mo�cie z metalu, z jakiego robi si� miecze, na
wiadukt.
Szli w milczeniu, od wie�y ku miastu, zawieszeni mi�dzy niebem
a ziemi�, wychyleni pod wiatr, kt�ry spycha� ich nieustannie w
prawo. Rolery by�o zimno, czu�a si� onie�mielona wysoko�ci� i
dziwno�ci� tej drogi i obecno�ci� ciemnego niby-cz�owieka id�cego
krok w krok tu� obok niej.
- Nie b�d� ju� wi�cej do ciebie przemawia� - powiedzia� nagle,
kiedy weszli do miasta. - Wtedy nie mia�em innego wyj�cia.
- Kiedy kaza�e� mi biec... - zacz�a i urwa�a, nie bardzo
wiedz�c, o czym on m�wi ani co takiego w�a�ciwie wydarzy�o si�
tam, na piaskach.
- My�la�em, �e jeste� jedn� z nas - powiedzia� jakby z gniewem,
ale natychmiast si� opanowa�. - Nie mog�em sta� z za�o�onymi
r�kami i przygl�da� si�, jak toniesz. Nawet je�li sobie na to
zas�u�y�a�. Ale nie masz si� czego martwi�. Wi�cej tego nie
zrobi�. I nie da�o mi to �adnej w�adzy nad tob� - bez wzgl�du na
to, co ci powiedz� twoi Starsi. Mo�esz ju� i��, wolna jak wiatr i
ciemna jak przedtem.
Szorstko�� w jego g�osie nie by�a udawana i wystraszy�a Rolery.
Zirytowana w�asnym strachem, g�osem dr��cym, ale i zuchwa�ym,
spyta�a:
- A czy wr�ci� tak�e mog�?
Na to pytanie farborn przyjrza� jej si� uwa�niej. Wyczu�a, bo
oczywi�cie nie mog�a na niego spojrze�, �e wyraz jego twarzy
uleg� zmianie.
- Oczywi�cie, mo�esz. Czy wolno mi pozna� twoje imi�, c�rko
Askatewaru?
- Rolery z rodu Wolda.
- To Wold jeszcze �yje? Jeste� jego wnuczk�? C�rk�?
- Wold zamyka Kamienny Kr�g - odpar�a dumnie chc�c utrze� mu
nosa. Jak jaki� farborn, niby-cz�owiek, kto� nie nale��cy do
�adnego rodu i stoj�cy poza prawem m�g� j� traktowa� tak ostro i
wynio�le?
- Przeka� mu pozdrowienia od Jacoba Agata Alterry. Powiedz mu,
�e przyjd� jutro do Tewaru, �eby z nim porozmawia�. Bywaj,
Rolery. - I wyci�gn�� r�k� w ge�cie po�egnania r�wnych sobie, a
ona bez chwili namys�u zrobi�a to samo, przyk�adaj�c otwart� d�o�
do jego d�oni.
Potem odwr�ci�a si� i odesz�a spiesznie stromymi ulicami i
schodami, naci�gaj�c futrzany kaptur na oczy i odwracaj�c twarz,
gdy mija�a nielicznych farborn�w. Dlaczego oni tak si� na
cz�owieka gapi�? Jak jakie� ryby albo trupy. Ciep�okrwiste
zwierz�ta i ludzie nie wyba�uszaj� tak na siebie oczu. Kiedy
wreszcie znalaz�a si� za bram� od strony l�du, dozna�a wielkiej
ulgi. W ostatnich czerwonawych promieniach s�o�ca wdrapa�a si�
szybko pod g�r�, potem zbieg�a przez umieraj�cy las i wysz�a na
�cie�k� do Tewaru. Gdy zmrok zacz�� stapia� si� z noc�, po
drugiej stronie �ciernisk dojrza�a male�kie gwiazdy ognisk przed
namiotami wok� nie uko�czonego jeszcze Zimowego Miasta na
wzg�rzu. Wyd�u�y�a krok, bo spieszno jej by�o do ciep�a, obiadu i
towarzystwa ludzi. Ale nawet wtedy, gdy znalaz�a si� ju� w
wielkim kobiecym namiocie swego rodu, gdy kl�cz�c przy ognisku
w�r�d reszty kobiet i dzieci zajada�a duszone mi�so, nie mog�a
zapomnie� tamtego dziwnego uczucia. W zwini�tej prawej r�ce
zaciska�a gar�� mroku, tam gdzie czu�a na niej dotyk jego d�oni.
Rozdzia� 2
W czerwonym namiocie
- Ta breja jest zimna - warkn�� i odsun�� misk�, po czym,
napotkawszy cierpliwe spojrzenie, z jakim stara Kerly zabra�a
jedzenie do odgrzania, zwymy�la� si� w duchu od zrz�d i starych
durni�w. �adna z jego wielu �on - dzi� pozosta�a mu ju� tylko ta
jedna - �adna z jego c�rek, �adna ze wszystkich jego kobiet nie
umia�a ugotowa� miski bhanu tak jak Shakatany. C� to by�a za
kucharka! I taka m�oda - jego ostatnia m�oda �ona. Ale umar�a,
tam, na wschodzie dziedziny, umar�a bardzo m�odo, a on �y� i �y�
i czeka� na nadej�cie srogiej zimy.
Do namiotu podesz�a jaka� dziewczyna w sk�rzanej tunice z
tr�jlistnym znakiem jego klanu, pewnie kt�ra� z wnuczek. Troch�
podobna do Shakatany. Odezwa� si� do niej, cho� nie m�g� sobie
przypomnie� jej imienia.
- Czy to ty sp�ni�a� si� wczoraj wieczorem, kobieto z mego
rodu'?
Rozpozna� to pochylenie g�owy i ten u�miech. To ta, z kt�r� tak
si� przekomarza�, ta krn�brna i bezczelna, taka mi�a i taka
samotna. Dziecko urodzone nie w por�. Jak�e ona, u licha, ma na
imi�?
- Przynosz� wiadomo��, Najstarszy.
- Od kogo?
- Nazwa� siebie wielkim imieniem - Jakat-abat-bolter-ra? Nie
zapami�ta�am tego wszystkiego.
- Alterra? Farbornowie nazywaj� tak swoich wodz�w. Gdzie
spotka�a� tego cz�owieka?
- To nie by� cz�owiek, Najstarszy, tylko farborn. Przesy�a
pozdrowienia i wiadomo��, �e przyjdzie dzisiaj do Tewaru
porozmawia� z Najstarszym.
- Co ty powiesz... - mrukn�� i skin�� leciutko g�ow� z podziwu
dla jej zuchwalstwa. - I to ciebie uczyni� swoim pos�a�cem?
- Tak si� przypadkiem z�o�y�o, �e rozmawiali�my ze sob� i...
- Tak, tak. Czy wiesz, kobieto z mego rodu, �e u M��w Dziedziny
Pernmek niezam�na kobieta, kt�ra by rozmawia�a z farbornem,
zostaje... ukarana?
- Jak?
- Mniejsza z tym.
- M�owie Pernmek to kloobo�ercy i gol� sobie g�owy. Co oni w
og�le mog� wiedzie� o farbornach? Nigdy nie przenosz� si� na
wybrze�e... S�ysza�am kiedy� w kt�rym� z namiot�w, �e Najstarszy
mego rodu mia� za �on� farbornk�. W dawnych dniach.
- To prawda... w dawnych dniach. - Dziewczyna sta�a czekaj�c, a
Wold cofn�� si� daleko wstecz, g��boko w inny czas. W przedczas,
a� do Wiosny. Dawno wyblak�e barwy i zapachy, kwiaty, kt�re nie
kwit�y ju� od czterdziestu cykli ksi�yca, niemal zapomniane
brzmienie g�osu... - By�a m�oda - mrukn�� w ko�cu. - M�odo
umar�a. Jeszcze przed nastaniem Lata. - A po chwili doda�: - A
poza tym to zupe�nie co innego ni� kiedy niezam�na kobieta
rozmawia z farbornem. To jest r�nica, kobieto z mego rodu.
- Niby jaka?
Cho� taka bezczelna, zas�ugiwa�a na odpowied�. - Mo�na by to
wyja�nia� na wiele sposob�w, lepiej albo gorzej. G��wnie taka, �e
farborn bierze sobie tylko jedn� �on�, wi�c gdyby prawdziwa
kobieta wysz�a za niego za m��, nie mog�aby mie� syn�w.
- Dlaczego by nie mog�a, Najstarszy?
- Czy w kobiecym namiocie ju� si� zupe�nie o niczym nie
rozmawia? Czy wszystkie jeste�cie a� tak ciemne?! Dlatego, �e
ludzie nie mog� mie� dzieci z farbornami! Nigdy o tym nie
s�ysza�a�? To zwi�zek albo zupe�nie ja�owy, albo s� z tego
tylko same przedwczesne po�ogi, niedonoszone, zdeformowane
potworki. Moja �ona, Arilia, kt�ra by�a farbornk�, umar�a w
przedwczesnym po�ogu. Jej rasa nie zna �adnych zasad - kobiety s�
u nich jak m�czy�ni, wychodz� za m�� za kogo chc�. Ale ludzie
maj� swoje prawa: nasze kobiety pok�adaj� si� z lud�mi, wychodz�
za m�� za ludzi, rodz� ludzkie dzieci!
Wydawa�a si� przybita tym, co us�ysza�a, i zasmucona.
Przesun�a spojrzeniem po rozgardiaszu i krz�taninie przy murach
Zimowego Miasta i po d�u�szej chwili powiedzia�a: - To dobre
prawo dla kobiet, kt�re maj� si� z kim pok�ada�...
Wygl�da�a na jakie� dwana�cie cykli ksi�yca, co znaczy�o, �e
to w�a�nie ona by�a t�, kt�ra przysz�a na �wiat po czasie, w
samym �rodku Letniego Od�ogu, kiedy nikt nie rodzi ju� dzieci.
Synowie Wiosny byli ju� dwa albo i trzy razy starsi od niej,
mieli �ony, mo�e nawet po kilka, i wiele potomstwa. Wszyscy
urodzeni Jesieni�, to wci�� jeszcze dzieci. Ale przecie� jaki�
wiosenniak we�mie j� jeszcze za trzeci� czy czwart� �on�; nie
mia�a si� na co skar�y�. Mo�e nawet m�g�by co� w tej sprawie
zrobi�, ale to zale�a�o od jej koligacji rodzinnych.
- Kto jest twoj� matk�, kobieto mego rodu?
Spojrza�a mu prosto w klamr� u pasa i powiedzia�a:
- Moj� matk� by�a Shakatany. Czy Najstarszy ju� o niej
zapomnia�?
- Nie, Rolery - odpar� po chwili. - Nie zapomnia�em... S�uchaj,
moja c�rko, gdzie rozmawia�a� z tym Alterr�? Czy on mia� na imi�
Agat?
- Taka by�a cz�� jego imienia.
- To znaczy, �e zna�em jego ojca i ojca jego ojca. On pochodzi z
rodu tej kobiety... tej farbornki, o kt�rej rozmawiali�my. Jest
pewnie synem jej siostry albo synem jej brata.
- A zatem twoim siostrze�cem. I moim kuzynem - powiedzia�a
dziewczyna i zupe�nie niespodziewanie roze�mia�a si�. Wold tak�e
si� u�miechn�� rozbawiony groteskow� logik� tego wywodu
pokrewie�stwa.
- Spotka�am go, kiedy posz�am zobaczy� ocean - wyja�ni�a. - Tam,
na tych piaskach. A przedtem widzia�am biegacza z p�nocy. �adna
kobieta nic o tym nie wie. Czy by�y jakie� wie�ci? Czy trek na
po�udnie zaraz si� zacznie?
- Mo�e, mo�e... - mrukn�� Wold. Zn�w ulecia�o mu z pami�ci, jak
ona ma na imi�. - Biegnij, dziecko, pom� siostrom w polu -
powiedzia� i zapomniawszy zar�wno o niej, jak i o misce bhanu, na
kt�r� czeka�, podni�s� si� ci�ko i obszed� sw�j wielki czerwony
namiot, by rzuci� okiem na mrowie robotnik�w kopi�cych ziemne
domy i wznosz�cych mury Zimowego Miasta i popatrze� ponad
ich g�owami na p�noc. Niebo nad nagimi wzg�rzami by�o tego ranka
wyj�tkowo b��kitne, czyste i mro�ne.
Przed oczami od�y� mu nagle obraz �ycia w tych ziemiankach o
spiczastych dachach: skulone cia�a setki �pi�cych, czuwaj�ce
stare kobiety, rozniecanie ognia, kt�rego ciep�o i dym wciska�y
si� we wszystkie pory sk�ry, zapach gotowanej zimowej trawy,
ha�as, smr�d, duszne ciep�o Zimy sp�dzanej w tych norach pod
zamarzni�t� ziemi�. I mro�ny, lodowaty spok�j �wiata ponad nimi,
ch�ostanego wiatrem lub pokrytego �niegiem, kiedy wraz z reszt�
m�odych my�liwych wyprawia� si� daleko od Tewaru, by zapolowa�
na �nie�ne ptaki, korio i t�uste wespry ci�gn�ce wzd�u�
zamarzni�tych rzek z najdalszej p�nocy. A tam, dok�adnie po
przeciwnej stronie doliny, wyr�s� nagle tu� przed nim zza jakiej�
wielkiej zaspy przekrzywiony na bok �eb �niego�aka... A przedtem,
przed nastaniem �nieg�w i lodu, i bia�ych bestii Zimy, by�a ju�
raz taka pi�kna pogoda - jasny dzie� z�ocistego wiatru i
b��kitnego nieba, niebieszcz�cego si� ponad wzg�rzami zapowiedzi�
ch�odu. I tamtego dnia on, nie m�czyzna, ale berbe� po�r�d
innych berbeci i kobiet zadziera� wzrok na p�askie bia�e twarze,
czerwone pi�ra i derki z dziwnego, pierzastego, szarawego futra.
S�ysza� niezrozumia�e s�owa rzucane warkliwym g�osem le�nych
bestii i stanowcze odpowiedzi Starszych Askatewaru i m�czyzn z
jego rodu nakazuj�ce p�askog�bym odej��. A jeszcze przedtem
zjawi� si� biegacz z p�nocy z osmalon� i zakrwawion� twarz�
wo�aj�c: "Ghale, ghale! Przeszli przez nasz ob�z w Peknie!"
Przez ca�e �ycie, przez te wszystkie sze��dziesi�t cykli
ksi�yca dziel�ce go od tamtego berbecia patrz�cego z zapartym
tchem na p�askog�bych i s�uchaj�cego ich szczekni��, dziel�ce
tamten pi�kny dzie� od tego pi�knego dnia, to chrapliwe wo�anie
d�wi�cza�o mu w uszach wyra�niej ni� jakikolwiek g�os, kt�ry
s�ysza� w tej chwili. Gdzie si� podzia�a Pekna? Znikn�a pod
�niegami, rozmy�y j� deszcze; a wiosenne roztopy star�y z
powierzchni ziemi ko�ci zmasakrowanych, szcz�tki zbutwia�ych
namiot�w, pami��, nazw�.
Tym razem, kiedy ghalowie przeci�gn� na po�udnie przez
Dziedzin� Askatewaru, nie b�dzie �adnych rzezi i masakry.
Dopilnowa� tego. To, �e przetrwa� ponad sw�j czas i pami�ta�
minione zagro�enia, mia�o pewne dobre strony. Ani jeden klan, ani
jedna rodzina nie zosta�a na terenach letnich, by da� si�
zaskoczy� ghalom albo pierwszej �nie�nej zamieci. Wszyscy
�ci�gn�li tutaj. Dwadzie�cia setek doros�ych z ma�ymi
jesienniakami t�u�ciutkimi jak li�cie, pl�cz�cymi si� wsz�dzie
pod nogami: kobiety plotkuj�ce na polach jak stado w�drownych
ptak�w i m�czy�ni krz�taj�cy si� przy budowie dom�w i mur�w
Zimowego Miasta ze starych kamieni i na starych fundamentach,
poluj�cy na ostatni� w�drown� zwierzyn�, wycinaj�cy bez ko�ca
drewno w lasach i bry�y torfu z Suchego Bagniska, sp�dzaj�cy
haynny do wielkich ob�r, gdzie b�dzie si� je karmi�, dop�ki nie
wzejdzie zimowa trawa. I przy tej pracy, kt�ra trwa�a ju� p�
cyklu ksi�yca, wszyscy byli mu pos�uszni, tak jak on by�
pos�uszny prastarym Zwyczajom Cz�owieka. Kiedy nadci�gn� ghale,
zamknie si� bramy Miasta; kiedy nastan� zawieje, zamknie si�
drzwi ziemnych dom�w. I przetrwaj� do Wiosny. Przetrwaj�.
Usiad� powoli za namiotem, osuwaj�c si� ci�ko na ziemi�, i
wystawi� do s�o�ca poskr�cane, pokryte bliznami nogi. Male�kie i
blade wydawa�o si� to s�o�ce, chocia� niebo by�o nieskazitelnie
czyste - jak p� wielkiego s�o�ca Lata mniejsze nawet od
ksi�yca. "S�o�ce skurczy�o si� do ksi�yca, wkr�tce nadejdzie
zimnica..." Ziemia podsi�k�a wod� od d�ugich deszczy, kt�re
n�ka�y ich przez ca�y ten cykl, tu i tam poora�y j� bruzdami
ci�gn�ce na po�udnie ryjce. O co to pyta�a go ta dziewczyna? Aha,
o farborn�w i biegacza. Zjawi� si� wczoraj - czy to aby na pewno
by�o wczoraj? - z wie�ci�, �e ghalowie zaatakowali Zimowe Miasto
Tlokna, le��ce dalej na p�nocy, ko�o G�r Zielonych. Ale ta jego
powiastka to bujda albo zwyk�e panikarstwo. Ghalowie nigdy nie
porywali si� na mury z kamienia. Ci barbarzy�cy o p�askich
nosach, brudni i wystrojeni w te swoje pi�ropusze, pierzchaj�cy
na po�udnie przed nadchodz�c� Zim� jak bezdomne zwierz�ta, nie
potrafili zdobywa� miast. Pekna by�a tylko ma�ym obozem
my�liwskim, a nie otoczonym murami miastem. Biegacz k�ama�.
Wszystko jest jak by� powinno. Prze�yj�. Gdzie ta g�upia baba ze
�niadaniem? Tu, w s�o�cu by�o teraz tak ciep�o...
�sma �ona Wolda podesz�a do niego z misk� paruj�cego bhanu,
zobaczy�a, �e �pi, westchn�a gderliwie i odnios�a j� cicho z
powrotem na ognisko do warzenia strawy.
Po po�udniu, kiedy w asy�cie gro�nie wygl�daj�cej eskorty i
przy akompaniamencie wrzask�w, szyderstw i drwin ci�gn�cej za
nimi dzieciarni w jego namiocie zjawi� si� ten farborn, Wold
przypomnia� sobie wypowiedziane ze �miechem s�owa tej dziewczyny:
"Tw�j siostrzeniec, m�j kuzyn". Tote� d�wign�� si� oci�ale i
wsta� na jego powitanie odwracaj�c twarz i wyci�gaj�c przed
siebie r�k� w ge�cie powitania r�wnych sobie.
I jak r�wny z r�wnym przywita� si� z nim ten obcy, nawet si�
nie zawahawszy. Zawsze mieli w sobie t� but�, ten demonstracyjny
spos�b okazywania, �e uwa�aj� si� za nie gorszych od ludzi, bez
wzgl�du na to, czy rzeczywi�cie w to wierzyli, czy nie. Ten by�
wysoki, dobrze zbudowany, wci�� jeszcze m�ody; trzyma� si� jak
w�dz. Gdyby nie ciemna sk�ra i czarne, nieziemskie oczy, mo�na
by�oby go wzi�� za cz�owieka.
- Jestem Jacob Agat, Najstarszy.
- Witaj w moim namiocie i namiotach mego rodu, Alterro.
- S�ucham ci� ca�ym sercem - odpar� farborn, wywo�uj�c lekki
u�miech na twarzy Wolda. Od czas�w jego ojca nikt ju� tak nie
m�wi�. Dziwne, jak ci farborni zawsze pami�taj� stare zwyczaje,
odkopuj� rzeczy pogrzebane w zamierzch�ym przedczasie. Sk�d taki
m�ody m�czyzna mo�e zna� zwrot, kt�rego poza Woldem i mo�e
jeszcze kilkoma najstarszymi mieszka�cami Tewaru nikt ju� nie
pami�ta? To by�a w�a�nie jedna z tych niepoj�tych cech farborn�w,
przypisywanych czarom i nape�niaj�cych ludzi strachem przed
Ciemnymi. Ale Wold nigdy si� ich nie ba�.
- Kobieta z twego szlachetnego rodu mieszka�a w moich namiotach,
a Wiosn� ja sam wiele razy chodzi�em ulicami waszego miasta. Do
dzi� to pami�tam. I dlatego powiadam, �e p�ki mego �ycia �aden
mieszkaniec Tewaru nie z�amie pokoju mi�dzy nami.
- A p�ki ja �yj�, nie z�amie go tak�e �aden mieszkaniec Landinu.
Stary w�dz wzruszy� si� ma�� mow�, kt�r� sam przed chwil�
wyg�osi�; �zy zakr�ci�y mu si� w oczach, a siadaj�c na wielkiej
skrzyni z malowanej sk�ry, odchrz�kn�� i zamruga� oczami. Agat
sta� sztywno wyprostowany, odziany ca�y na czarno, z czarnymi
oczami w ciemnej twarzy. M�odzi my�liwi z jego eskorty
przest�powali nerwowo z nogi na nog�, dzieci strzela�y z ukosa
oczami, szepc�c i przepychaj�c si� pod uniesion� p�acht� z boku
namiotu. Na jeden gest Wolda znikn�y, jakby je wymiot�o.
Opuszczono bok namiotu, stara Kerly roznieci�a wewn�trz ogie� i
natychmiast wymkn�a si� z powrotem, zostawiaj�c go sam na sam z
obcym.
- Siadaj - powiedzia� do swego go�cia. Farborn nie usiad�.
- Ja ciebie s�ucham - odpar�, nie ruszaj�c si� z miejsca. Skoro
Wold nie zaproponowa� mu tego w obecno�ci innych ludzi, to nie
mia� zamiaru siada�, kiedy nikt tego nie widzia�. Wold nie m�g�
oczywi�cie o tym wiedzie�, nie by� to te� �aden jasno wysnuty
wniosek - po prostu wyczu� to intuicyjnie przez sk�r�
uwra�liwion� wieloma latami przewodzenia i rz�dzenia lud�mi.
Westchn�� i tym samym �ami�cym si� ze staro�ci basem zawo�a�:
- �ono!
Stara Kerly zjawi�a si� ponownie w wej�ciu do namiotu ze
wzrokiem wbitym nieruchomo przed siebie.
- Siadaj - powt�rzy� do Agata, kt�ry tym razem us�ucha� i usiad�
ze skrzy�owanymi nogami przy ognisku. - Odejd� - warkn�� na �on�,
kt�ra natychmiast znikn�a.
Milczenie. Mozolnie i z namaszczeniem rozsup�a� ma�y sk�rzany
mieszek, kt�ry nosi� u pasa tuniki, wydoby� z niego grudk�
zakrzep�ego olejku gezinowego, od�ama� z niej jeszcze mniejszy
kawa�ek, schowa� bry�k� z powrotem do mieszka i po�o�y� male�ki
okruszek �ywicy na roz�arzonych w�glach na brzegu ogniska. W
powietrze wzbi�a si� wiruj�ca smu�ka cierpkiego zielonkawego
dymu. Wold i obcy przymkn�li oczy i zaci�gn�li si� g��boko dymem.
Stary w�dz wyprostowa� si�, opar� plecami o wielki smo�owany kosz
na uryn� i powiedzia�:
- Ja ciebie s�ucham.
- Otrzymali�my wie�ci z p�nocy, Najstarszy.
- My te�. Wczoraj przyby� biegacz. - Czy to aby na pewno by�o
wczoraj?
- Czy m�wi� wam o Zimowym Mie�cie Tlokna?
Wold zapatrzy� si� w ogie�, wdychaj�c g��boko powietrze, jakby
nie chcia� uroni� ani odrobiny ostatnich smu�ek gezinowego dymu i
�uj�c wargi, z twarz� - doskonale zdawa� sobie z tego spraw� -
jak kloc drewna, pozbawion� wszelkiego wyrazu, starcz�,
zgrzybia��.
- Nie chcia�bym by� zwiastunem z�ych nowin - doda� po chwili
obcy tym swoim spokojnym, powa�nym g�osem.
- Nie jeste�. Ju� je znamy. Widzisz, Alterro, w wie�ciach z
dalekich stron, od innych plemion zamieszkuj�cych odleg�e
dziedziny, bardzo trudno odr�ni�, co jest prawd�, a co nie. Z
Tlokny do Tewaru jest osiem dni drogi nawet dla biegacza, a z
namiotami i haynnami dwa razy tyle. Kto wie, jak tam by�o
naprawd�? Kiedy wielki jesienny trek na po�udnie dotrze tu do
nas, bramy Tewaru b�d� gotowe do zamkni�cia. A w tym waszym
mie�cie, mie�cie, kt�rego nigdy nie opuszczacie, nie trzeba chyba
niczego naprawia�?
- Najstarszy, tym razem b�d� wam potrzebne bardzo pot�ne bramy.
Tlokna mia�a mury, bramy i wojownik�w. Teraz nie ma tam ju� nic.
To nie plotka. M�owie z Landinu byli tam dziesi�� dni temu;
wypatrywali na granicach pojawienia si� pierwszych plemion
ghal�w. Ale ghalowie nadci�gn�li nagle wszyscy razem...
- Alterro, ja ciebie s�ysza�em... teraz ty pos�uchaj mnie.
Ludzie popadaj� czasami w panik� i uciekaj�, zanim jeszcze wr�g w
og�le si� pojawi. S�yszeli�my i jego opowie��, i twoj�. Ale ja
jestem ju� stary, prze�y�em dwie Jesienie i widzia�em, jak
ghalowie ci�gn� na po�udnie. Powiem ci, jak to wygl�da naprawd�.
- Ja ciebie s�ucham - odpar� obcy.
- Ghalowie zamieszkuj� na p�nocy, poza najdalszymi dziedzinami
ludzi m�wi�cych naszym j�zykiem. Jak g�osz� podania, maj� tam
wielkie trawiaste tereny letnie u podn�a g�r, z kt�rych szczyt�w
sp�ywaj� rzeki lodu. W po�owie Jesieni z najdalszej p�nocy,
gdzie zawsze panuje Zima, zaczyna na ich ziemie nadci�ga� mr�z, a
z nim �nie�ne bestie, i tak jak nasza zwierzyna ghalowie ruszaj�
na po�udnie. Zabieraj� ze sob� namioty, ale nie buduj� miast i
nie robi� zapas�w ziarna. Przeci�gaj� przez Dziedzin� Tewaru na
prze�omie Jesieni i Zimy, gdy gwiazdozbi�r Drzewa wschodzi r�wno
z zachodem s�o�ca, ale zanim po raz pierwszy pojawi si� na niebie
Gwiazda �niegu. Je�li natkn� si� po drodze na rodziny w�druj�ce
bez ochrony, na obozy my�liwych, nie strze�one stada lub pola -
morduj� i kradn�. Ale kiedy widz� wzniesione z kamienia Zimowe
Miasto i wojownik�w na jego murach, omijaj� je, wymachuj�c tylko
dzidami i wrzeszcz�c wniebog�osy, a my posy�amy za nimi kilka
strza�, w zadki ostatnim maruderom... Ci�gn� dalej i dalej na
po�udnie i zatrzymuj� si� dopiero hen, daleko st�d; niekt�rzy
powiadaj�, �e tam, gdzie zimuj� ghalowie, jest cieplej ni� tu,
ale kto to mo�e wiedzie�. Tak w�a�nie wygl�da wielki jesienny
trek, Alterro. Ja to wiem, bo widzia�em ich na w�asne oczy. I
widzia�em, jak z pierwszymi roztopami przeci�gali t�dy z powrotem
na p�noc, w porze wschodzenia las�w. Ghalowie nie napadaj� na
miasta z kamienia. S� jak woda co rwie z ha�asem przed siebie,
ale rozbija si� o g�az, kt�ry ani drgnie. Tewar jest w�a�nie
takim g�azem.
M�ody farborn siedzia� z pochylon� g�ow�, rozmy�laj�c nad tym,
co us�ysza�, tak d�ugo, �e Wold zdecydowa� si� spojrze� mu na
jedn� chwil� prosto w twarz.
- Wszystko, co m�wisz, Najstarszy, to prawda, szczera prawda,
prawda wszystkich minionych Lat. Ale teraz... Czasy si�
zmieni�y... Jestem w swoim mie�cie jednym z wodz�w, tak jak ty
jeste� wodzem w swoim. Przychodz� do ciebie jak w�dz do wodza.
Przychodz� po pomoc. Uwierz mi, wys�uchaj mnie - tym razem musimy
si� nawzajem wesprze�. W�r�d ghal�w pojawi� si� wielki m��,
wielki w�dz; zw� go Kubban czy te� Kobban. Zjednoczy� wszystkie
ich plemiona i utworzy� z nich wielk� armi�. Ghalowie nie kradn�
ju� zb��kanych haynn, na kt�re przypadkiem natkn� si� po drodze.
Oblegaj� i zdobywaj� Zimowe Miasta we wszystkich dziedzinach
wzd�u� ca�ego wybrze�a; m�czyzn wycinaj� w pie�, kobiety bior� w
niewol� i w ka�dym mie�cie zostawiaj� swoich wojownik�w, �eby je
utrzymali przez Zim�. Kiedy nadejdzie Wiosna i ghalowie poci�gn�
z powrotem na p�noc, nie pow�druj� ju� dalej, lecz zostan� tutaj.
Te ziemie stan� si� ich ziemiami, te lasy, pola, tereny letnie i
wszyscy ludzie - ci, kt�rzy prze�yj� - b�d� nale�e� do nich...
Starzec patrzy� przez chwil� w bok, po czym odpar� ponuro, ze
z�o�ci�:
- Ty m�wisz, ja ciebie nie s�ucham. M�wisz, �e zostaniemy
pobici, wymordowani, �e p�jdziemy w niewol�. Ale ludzie to
ludzie, a ty jeste� farbornem. Zachowaj sobie swoj� czarn� mow�,
�eby swoim przepowiada� ten czarny los!
- Je�li ludziom grozi niebezpiecze�stwo, to nam tym bardziej ono
grozi. Czy wiesz, Najstarszy, ilu nas w Landinie zosta�o? Mniej
ni� dwa tysi�ce.
- Tak ma�o? A co z innymi miastami? Za mojej m�odo�ci wasze
plemi� mieszka�o wzd�u� ca�ego wybrze�a a� na p�noc.
- Tych miast ju� nie ma. Resztki ich mieszka�c�w przenios�y si�
do nas.
- Wojna? Choroba? Przecie� was choroby si� nie imaj� - jeste�cie
farbornami.
- Trudno �y� na �wiecie, do kt�rego nie jest si� stworzonym -
odpar� Agat, lakonicznie i ponuro. - Tak czy inaczej, zosta�o nas
niewielu i stajemy si� coraz mniej liczni. Prosimy Tewar, aby
zechcia� by� naszym sprzymierze�cem, kiedy nadci�gn� ghalowie. A
nadci�gn� nie p�niej ni� za trzydzie�ci dni.
- Je�li s� ju� w Tloknie, to nawet szybciej. I tak si�
sp�niaj�. �nieg spadnie teraz ju� lada dzie�. Musz� si�
spieszy�.
- Oni si� nie spiesz�, Najstarszy. Ci�gn� powoli, bo zebrali si�
wszyscy razem - jest ich pi��dziesi�t, sze��dziesi�t,
siedemdziesi�t tysi�cy!
Nagle z przera�aj�c� wyrazisto�ci� Wold ujrza� to, o czym m�wi�
farborn - nie ko�cz�c� si� hord� naje�d�c�w, p�yn�c� szereg za
szeregiem przez g�rskie prze��cze, prowadzon� przez wysokiego
p�askonosego wodza; ujrza� trupy mieszka�c�w Tlokny - czy te�
mo�e by� to Tewar? - za�cie�aj�ce pola wok� zburzonych mur�w
miasta, i ka�u�e krwi �cinane igie�kami lodu... Potrz�sn�� g�ow�,
�eby uwolni� si� od tych obraz�w. Co si� z nim dzieje? Nie
odpowiada� d�u�sz� chwil�, �uj�c w milczeniu wargi.
- Wys�ucha�em ci�, Alterro.
- Nie do ko�ca, Najstarszy. - To by�o barbarzy�skie grubia�stwo,
ale farborn to nie cz�owiek, a do tego ten tutaj by� w ko�cu
po�r�d swoich wodzem. Wold pozwoli� mu CI�gn�� dalej. - Mamy
czas, �eby si� przygotowa�. Je�li m�owie Askatewaru, Allakskatu
i Pernmeku zawr� przymierze i przyjm� nasz� pomoc, mo�emy
stworzy� w�asn� armi�. Je�li w pe�nej sile, gotowi na przyj�cie
ghal�w, staniemy na p�nocnej granicy waszych trzech Dziedzin, to
mo�e, zamiast stawia� czo�o takiej pot�dze, ghalowie b�d� woleli
skr�ci� w bok i zej�� z g�r szlakami na wsch�d. Nasze archiwa
powiadaj�, �e w poprzednich latach dwa razy wybrali t� w�a�nie
drog�. Jest ju� p�no, robi si� coraz zimniej i zosta�o bardzo
niewiele zwierzyny, wi�c je�li napotkaj� na swej drodze gotowych
do walki wojownik�w, mog� skr�ci� i ruszy� spiesznie dalej. Moim
zdaniem, jedyna taktyka, jak� stosuje Kubban, to zaskoczenie i
przygniataj�ca przewaga. Mo�emy go zmusi�, �eby nas omin��.
- M�owie Pernmeku i Allakskatu przenie�li si� ju� do swoich
Zimowych Miast, tak jak my. Czy do tej pory nie poznali�cie
jeszcze Zwyczaj�w Ludzi? Zim� nie toczy si� wojen!
- Powiedz to ghalom, Najstarszy! Zrobisz, co uwa�asz, ale uwierz
moim s�owom! - Farborn zerwa� si� na r�wne nogi, daj�c si�
ponie�� nami�tno�ci swej pro�by i swego ostrze�enia. Wold poczu�
dla niego lito��, jaka cz�sto go ogarnia�a w obecno�ci m�odych,
kt�rzy nie widzieli jeszcze, jak wszelkie nami�tno�ci i plany bez
ko�ca obracaj� si� w niwecz, nie rozumieli, �e marnotrawi� �ycie
i czyny szarpani z jednej strony ��dz�, a z drugiej strachem.
- Ja ciebie wys�ucha�em - odpar� z niezm�con� uprzejmo�ci�. -
Starsi mego plemienia us�ysz�, co powiedzia�e�.
- Czy w takim razie mog� przyj�� jutro, �eby si� dowiedzie�...
- Jutro, pojutrze...
- Trzydzie�ci dni, Najstarszy! Co najwy�ej trzydzie�ci dni!
- Alterro, ghalowie przyjd� i odejd�, a Zima nadci�gnie i ju�
pozostanie. Co by da�o zwyci�stwo w bitwie, gdyby wojownik mia� z
niej wr�ci� do nie uko�czonego domu, a tym czasem ziemi� sku�
l�d? Jak b�dziemy gotowi na nadej�cie Zimy, pomartwimy si� o
ghal�w... A teraz usi�d�. - Jeszcze raz si�gn�� do swego mieszka
po kawa�ek geziny na zako�czenie rozmowy. - Czy tw�j ojciec te�
mia� na imi� Agat? Zna�em go jako m�odzie�ca. A jedna z tych
niecnot, moich c�rek, m�wi�a mi, �e spotka�a ci�, kiedy posz�a na
piaski.
Farborn jakby nieco zbyt spiesznie podni�s� wzrok.
- Tak, tam si� poznali�my - powiedzia�. - Na piaskach mi�dzy
przyp�ywami.
Rozdzia� 3
Prawdziwe imi� s�o�ca
Co wywo�ywa�o te przyp�ywy wzd�u� wybrze�a, to pot�ne
wdzieranie si� i wycofywanie od pi�tnastu do pi��dziesi�ciu st�p
wody? �aden ze starszych Miasta Tewaru nie umia� odpowiedzie� na
to pytanie. W Landinie umia�o na nie odpowiedzie� ka�de dziecko -
to ksi�yc wywo�ywa� przyp�ywy, przyci�ganie ksi�yca...
Ksi�yc i ziemia okr��a�y si� nawzajem, a jeden ich pe�ny,
stateczny obr�t wok� siebie trwa� ca�e czterysta dni - jeden
cykl ksi�yca. Wsp�lnie, jako podw�jna planeta, obiega�y s�o�ce,
w wielkim, powa�nym wirowym ta�cu po�r�d bezmiernej pustki.
Sze��dziesi�t cykli ksi�yca trwa� ten taniec dwadzie�cia cztery
tysi�ce dni, ca�e jedno ludzkie �ycie - Rok. A �rodek tego ta�ca
- s�o�ce nazywa�o si� Eltatin, gamma Smoka.
Przed zapuszczeniem si� pod szar� kopu�� ga��zi lasu Jacob Agat
podni�s� wzrok na rozjarzon� kul� pogr��aj�c� si� w mgie�ce nad
�a�cuchem g�r na zachodzie i nazwa� j� w my�lach prawdziwym
imieniem. Imi� to znaczy�o, �e nie by�a ona po prostu S�o�cem, a
tylko jednym ze s�o�c - gwiazd� po�r�d innych gwiazd.
Z ty�u, ze zboczy Tewaru dobieg� go d�wi�czny g�os rozbawionego
dziecka. Zn�w przypomnia�y mu si� drwi�ce, ukradkowe spojrzenia,
szydercze, podszyte strachem szepty i okrzyki za plecami:
"Farborn, patrzcie, farborn! Chod�cie zobaczy�!" Mi�dzy drzewami
lasu, nareszcie sam, wyd�u�y� krok, by jak najszybciej zostawi�
za sob� wspomnienie poni�enia. Bo mi�dzy namiotami Tewaru dozna�
poni�enia i uczucia bolesnego osamotnienia. Od urodzenia �y�
wy��cznie w�r�d swoich, w ma�ej spo�eczno�ci, gdzie ka�dy zna�
ka�dego z imienia, twarzy i serca, i zupe�nie nie potrafi�
znale�� si� w�r�d obcych. Zw�aszcza w�r�d wrogo nastawionych
obcych innej rasy, w t�umie, na ich w�asnym terenie. Strach i
uczucie poni�enia ow�adn�y nim nagle z tak� moc�, �e a�
przystan�� w p� kroku. "Niech mnie szlag trafi, je�li tam
jeszcze wr�c�! - pomy�la�. - Niech ten stary dure� robi, co mu
si� podoba, niech siedzi i w�dzi si� w tym swoim �mierdz�cym
namiocie, a� nadci�gn� ghalowie. T�pe, uprzedzone, k��tliwe wify!
Mam po dziurki w nosie tych ich bia�ych g�b i ��tych �lepi�w!
Niech ich wszystkich szlag trafi!"
- Alterro...
Przysz�a za nim z Tewaru. Sta�a na �cie�ce kilka jard�w w tyle,
oparta r�k� o rowkowany, bia�y pie� basuki. ��te oczy w
jednolicie bia�ej twarzy sypa�y iskierkami podniecenia i kpiny.
Agat nie ruszy� si� z miejsca.
- Alterro? - powt�rzy�a d�wi�cznie i �piewnie, patrz�c w bok.
- Czego chcesz?
To j� troch� speszy�o. - Ja jestem Rolery - powiedzia�a. - Tam
na piaskach...
- Wiem, kim jeste�. Ale czy ty wiesz, kim ja jestem?
Niby-cz�owiekiem, farbornem. Je�li twoi wsp�plemie�cy zobacz�
nas razem, to jedno z dwojga: albo wykastruj� mnie, albo
ceremonialnie zgwa�c� ciebie - nie wiem, kt�re rozwi�zanie
stosujecie. Wi�c lepiej wracaj do domu!
- U nas tak si� nie robi. A poza tym ty i ja jeste�my ze sob�
spokrewnieni - odpar�a z uporem, ale ju� nie tak pewna siebie.
Odwr�ci� si�, �eby odej��.
- Siostra twojej matki umar�a w naszych namiotach...
- Na wieczn� nasz� ha�b� - przerwa� jej i ruszy� dalej.
Nie posz�a za nim.
Skr�caj�c w lewo na rozwidleniu u podn�a g�r, na �cie�k�
wiod�c� na szczyt grzbietu, obejrza� si� za siebie. Nic nie
m�ci�o spokoju gin�cego lasu, poza jednym zap�nionym ryjcem,
kt�ry teraz dopiero pe�z� na po�udnie, mozolnie, z pierwotnym
uporem ni�szej ro�liny, znacz�c przebyt� drog� cienk� lini�
bruzdy.
Honor rasy zag�uszy� w nim poczucie wstydu z powodu tego, w
jaki spos�b potraktowa� t� dziewczyn�; szczerze m�wi�c, dozna�
raczej ulgi i odzyska� pewno�� siebie. B�dzie musia� przywykn��
do zniewag ze strony wif�w i przesta� zwraca� uwag� na ich rasowe
uprzedzenia. To by�o silniejsze od nich; taki rodzaj w�asnego
pierwotnego uporu, p�yn�cy z samej ich natury. Ten stary w�dz
okaza� mu, na sw�j w�asny spos�b, naprawd� ogromn� uprzejmo�� i
wyrozumia�o��. On, Jacob Agat, musi by� r�wnie wyrozumia�y
i r�wnie uparty. Albowiem los jego rasy, los przedstawicieli
ludzko�ci na tym �wiecie zale�a� od tego, co te plemiona wif�w
zrobi�, a czego nie zrobi� w ci�gu najbli�szych trzydziestu dni.
Przed nast�pnym nowiem ksi�yca historia jego rasy, historia
licz�ca sze��set cykli ksi�yca, dziesi�� Lat, dwadzie�cia
pokole�, historia nieustaj�cej walki i zmaga� mo�e dobiec ko�ca.
Je�li nie b�dzie mia� szcz�cia, je�li zabraknie mu cierpliwo�ci.
Uschni�te, pozbawione li�ci, pr�chniej�ce od ga��zi ogromne
drzewa t�oczy�y si� d�ugimi na mile nawami wok� tych wzg�rz,
wczepione jeszcze butwiej�cymi korzeniami w ziemi�. Ale pierwszy
silniejszy podmuch p�nocnego wiatru i run� wszystkie, by
przele�e� pod lodem i �niegiem tysi�ce dni i nocy, zgni� w czasie
d�ugich, bardzo d�ugich wiosennych roztop�w i u�y�ni� ogromem
swej �mierci po�acie tej ziemi dla nasion, kt�re spoczywa�y ju�
pod jej powierzchni�, pogr��one w g��bokim �nie. Cierpliwo�ci,
cierpliwo�ci...
W podmuchach wiatru zszed� brukowanymi jasnym kamieniem ulicami
Landinu na Rynek, min�� dzieci ze szko�y �wicz�ce si� w zapasach
na arenie, i wszed� do wysokiego, zwie�czonego wie�� budynku
nosz�cego nadal prastar� nazw� Gmachu Ligi.
Tak jak pozosta�e budynki wok� Rynku, zbudowano go przed
pi�ciu Laty, kiedy Landin by� stolic� silnego i kwitn�cego
pa�stewka - w czasach pot�gi. Ca�y parter zajmowa�a przestronna
sala spotka�. Wok� jej szarych �cian bieg�y szerokie pasy
delikatnych z�otych ornament�w. Stylizowanemu s�o�cu w otoczeniu
dziewi�ciu planet, zdobi�cemu wschodni� �cian�, odpowiada� na
�cianie zachodniej rysunek siedmiu planet, kr���cych wok� swego
s�o�ca po silnie wyd�u�onych elipsach. Trzecia planeta w obu
uk�adach by�a podw�jna i wysadzono j� kryszta�ami. Nad drzwiami i
na przeciwleg�ej �cianie sali okr�g�e cyferblaty z delikatnymi i
misternie rze�bionymi wskaz�wkami obwieszcza�y, �e ten dzie� jest
trzysta dziewi��dziesi�tym pierwszym dniem czterdziestego pi�tego
cyklu ksi�yca dziesi�tego lokalnego Roku Kolonii Gamma Smoka
III. Wskazywa�y tak�e, �e jest to dwie�cie drugi dzie� roku 1405
Ligi Wszystkich �wiat�w; i. �e w domu jest dwunasty sierpnia.
Wielu w�tpi�o, by Liga Wszystkich �wiat�w jeszcze istnia�a, a
kilku paradoksykalist�w lubi�o podawa� w w�tpliwo��, czy w og�le
kiedykolwiek istnia� jaki� dom. Ale zegary pracuj�ce bez chwili
przerwy od sze�ciuset ligowych lat tu - w Sali Zgromadzenia i w
Sali Archiw�w w podziemiach - swym pochodzeniem i niezawodno�ci�
zdawa�y si� potwierdza�, �e jaka� Liga musia�a istnie� i �e mimo
wszystko musia� tak�e istnie� jaki� dom, miejsce narodzin rasy
istot ludzkich. Cierpliwie i wytrwale odmierza�y czas p�yn�cy na
planecie zagubionej w otch�ani ciemno�ci i lat. Cierpliwo�ci,
cierpliwo�ci...
Pozostali Alterrowie czekali ju� na niego w bibliotece na
pi�trze lub nadeszli wkr�tce po nim. Zebrali si� wok� kominka,
na kt�rym p�on�o drewno wyrzucone na brzeg przez fale; razem
by