5139
Szczegóły |
Tytuł |
5139 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5139 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5139 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5139 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Biblioteka Ludowa
Selma Lagerlof
Gusta Berling
prze�o�y� Franciszek Mirandola
zweryfikowa�a Maria Olsza�ska
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza
wyd. VI, Warszawa 1987
Wst�p
1. Proboszcz
W ko�cu proboszcz stan�� na kazalnicy, a parafianie pod
nie�li g�owy. By� tu nareszcie, wi�c nie zbraknie kazania tej
niedzieli jak zesz�ej i wielu, wielu poprzednich.
Proboszcz by� m�odzie�cem ros�ym, smuk�ym i ol�niewaj�co
pi�knym. Gdyby mu w�o�y� he�m na g�ow�, da� miecz i zbroj�,
m�g�by �mia�o stanowi� model pos�gu marmurowego, nazwa
nego imieniem najpi�kniejszego z Ate�czyk�w.
Mia� g��bokie oczy poety, silnie zarysowany a kr�g�y pod
br�dek wodza. Wszystko w nim by�o pi�kne, wytworne, wyra-
ziste, przesycone �arem genialno�ci i �ycia duszy.
Parafianie doznali na jego widok dziwn#go wzruszenia. Na-
wykli patrzy�, jak chwiejnie wychodzi z szynkowni wraz
z towarzyszami zabaw, pu�kownikiem Beerencreutzem o siwych
sumiastych w�sach i mocarnym kapitanem Chrystianem Berg-
hem.
Rozpi� si� tak bardzo, �e przez ca�e tygodnie nie m�g�
pe�ni� swego urz�du, tote� gmina wnios�a skarg�, zrazu do
dziekana, potem za� do biskupa i kapitu�y. Biskup ze z�otym
krzy�em na piersi przyby� w�a�nie na wizytacj� i rozpraw�;
zasiad� w prezbiterium otoczony prefektami, pra�atami z Karl-
stadu i proboszczami z okolicznych wsi.
Zachowanie proboszcza przekroczy�o wszelkie dozwolone gra-
nice. To pewna. W czasie onym, to znaczy w Iatach dwudzies-
tych zesz�ego wieku, nie s�dzono zbyt surowo pija�stwa, atoli
proboszcz zaniedba� skutkiem na�ogu sw�j urz�d i zapewne go
teraz utraci.
Sta� na kazalnicy czekaj�c, a� przebrzmi ostatni wiersz
psalmu.
Stoj�c tak u�wiadomi� sobie, �e w ca�ym ko�ciele na wszystkich
�awach ma samych jeno wrog�w. W�a�ciciele ziemscy na galerii,
ch�opi na dole, konfirmanci na ch�rze, wszystko to byli nie-
przyjaciele. Wr�g gra� na organach, wr�g kalikowa�, nienawi-
dzili go wszyscy, pocz�wszy od dzieci, przynoszonych na r�-
__
5
kach do ko�cio�a, a� do ko�cielnego, starego, sztywnego
�o�nierza, kt�ry bra� udzia� w bitwie pod Lipskiem.
Proboszcz rad by rzuci� si� na kolana i b�aga� ludzi o zmi-
�owanie.
Nagle jednak zawrza� g�uchym gniewem. Pami�ta� dobrze,
jakim by� rok temu, gdy wst�powa� po raz pierwszy na kazal-
nic�. Wtedy by� bez skazy, teraz za� stoi tu w obliczu cz�o-
wieka ze z�otym krzy�em, kt�ry ma na� wyda� wyrok.
Podczas odmawiania modlitwy fala krwi raz po raz barwi�a
mu policzki gniewnym rumie�cem.
Pi� w istocie, kt� mia� atoli prawo go pot�pia�? Kto zna�
plebani�, gdzie mu �y� wypad�o? Ciemny b�r sosnowy otacza�
j� z wszystkich stron, zagl�daj�c w okna, wilgo� s�czy�a si�
ze sczernia�ego dachu i ciek�a po zaple�nia�ych �cianach. W�dka
podtrzymywa�a go na duchu w czasie ulewy czy zadymki �nie�nej,
kiedy wichura wdziera�a si� przez rozbite szyby, a licho
uprawne, ja�owe pole nie dawa�o do�� chleba dla zaspokoje-
nia g�odu.
Jego zdaniem, by� w sam raz takim proboszczem, na jakiego
zas�ugiwali parafianie. Pili zreszt� wszyscy. Czemu� by on jeden
tylko mia� sobie gwa�t zadawa�? Wdowiec upija� si� na stypie
�ony, ojciec po chrzcie dziecka. Parafianie pili wracaj�c z ko�-
cio�a, tak �e cz�sto przybywali do domu nieprzytomni. Dla nich
wi�c w sam raz nadawa� si� proboszcz pijaczyna.
Polubi� w�dk� podczas swych podr�y urz�dowych, gdy
w cienki p�aszcz odziany p�dzi� milami po zamarz�ych jezio-
rach, a wichry d�y z wszystkich stron; podczas �eglugi po tych
jeziorach w otwartej, chybotliwej �odzi w�r�d burzy czy ulewy;
w czasie jazdy saniami przez wysokie zaspy �nie�ne, gdy musia�
schodzi� i kopa� koniowi drog�, przez zaspy wysokie jak domy,
a w ko�cu podczas d�ugiego brodzenia po le�nych moczarach.
Dzie� za dniem wl�k� si� leniwie i ponuro. Ch�op czy
szlachcic, wszyscy przykuci my�lami do ziemi, dopiero wie-
czorem wyzwolone przez w�dk� dusze zrzuca�y kajdany. Budzi�a
si� wyobra�nia, serce przepaja� �ar, �ycie promienia�o, roz-
brzmiewa� �piew i pachnia�y r�e. W�wczas szynk przemienia�
mu si� w czarowny ogr�d pod niebem po�udnia, nad g�ow� zwi-
sa�y winogrona i oliwki, pos�gi marmurowe b�yska�y po�r�d
ciemnej zieleni, a filozofowie i poeci spacerowali pod palma-
mi i platanami.
Widzia�, zaiste, stoj�c tu na kazalnicy, �e w tych stronach
6
__
__
�y� bez w�dki nie spos�b. Wiedzieli te� o tym s�uchacze, a mi-
mo to chcieli go pot�pi�.
Umy�lili zedrze� ze� szat� duchown� dlatego, �e pijany wszed�
do domu bo�ego? Ha! Czy� wszyscy ci ludzie mieli... czy wy-
obra�ali sobie, �e maj� innego Boga poza w�dk�?
Sko�czywszy modlitw� wst�pn� o#m�wi�, pochylony, ojcze-
nasz.
W ko��iele panowa�a g��boka cisza. Nagle proboszcz chwyci�
siln� d�orti� wst�gi przytrzymuj�ce szat�. Wyda�o mu si�,
�e ca�a gmina z biskupem na czele skrada si� na kazalnic�, by
zedrze� z niego szat� duchown�. Kl�cza� nie odwracaj�c g�owy,
ale czu�, jak szarpi� za wst��ki, i widzia� dok�ad ;ie dziekan�w,
proboszcz�w, cz�onk�w rady ko�cielnej, ko�cielnego i ca��
gmin�. Du�o, du�o ludzi szarpa�o, chc�c zedrze� ze� szat�. Wy-
obrazi� sobie, jak wszyscy zlec� na d� po schodach, gdy
wst��ki si� zerw�, jak pospadaj� na wznak tak�e i ci, kt�rzy
nie mog� szarpa� sami, ci�gn� pierwszych za po�y... tak si� sta-
nie niezawodnie.
Widzia� t� scen� tak dok�adnie, �e omal nie roze�mia� si�
kl�cz�c, jednocze�nie za� zimny pot obla� mu skronie. By�o
to wprost straszne.
Mia� zosta� wyrzutkiem z powodu w�dki!. Czy� istnieje na
�wiecie stworzenie �a�o�niejsze od wyp�dzonego ksi�dza?
B�dzie �ebrakiem, legnie pijany nad rowem, ca�y w �achma-
nach przystanie do w��cz�g�w...
Sko�czy� modlitw� i mia� rozpocz�� kazanie. Nag�a my�l za-
trzyma�a mu s�owa na ustach. Oto po raz ostatni sta� na
ambonie, po raz ostatni wolno mu by�o g�osi� s�owo bo�e
i wie�ci� bosk� chwa��.
Po raz ostatni. Wstrz�sn�a nim ta �wiadomo��. Zapomnia�
o w�dce i o biskupie. Czu� jeno, �e musi skorzysta� z tej
sposobno�ci i da� �wiadectwo chwale bo�ej. Posadzka ko�cio�a
zapad�a si� gdzie� g��boko, dach znik�, proboszcz patrzy� prosto
w niebo. Sta� na kazalnicy sam jeden, duch jego ulecia� na
skrzyd�ach do tronu Boga, a g�os, spot�nia�y, j�� g�osi�
chwa�� pa�sk�.
Ponios�a go wyobra�nia. Zapomnia� s��w przysposobionego
kazania, my�li zlatywa�y mu z g�ry niby oswojone go��bie.
Wydawa�o mu si�, �e kto� za� m�wi, a jednocze�nie czu�, �e jest
to rzecz najwy�sza na ziemi i �e nikt nie mo�e si�gn�� dalej ni�
on, kiedy tak stoj�c g�osi s�aw� bo��.
__
7
__
M�wi� jak cz�owiek natchniony. Poniecha� tego, co mia� na-
pisane, my�li opad�y go jak stado oswojonych go��bi; czu�,
�e to wcale nie on sam przemawia, a jednocze�nie pojmowa�,
�e wy�ej na tej ziemi si�gn�� nie mo�na, �e nikt w �wietno�ci
i wspania�o�ci prze�cign�� go nie zdo�a - tak oto g�osz�cego
ch wa�� Bo��.
P�ki gorza� w nim p�omie� natchnienia, m�wi� bez przestanku,
gdy za� zagas�, gdy dach zapad� na nowo nad ko�cio�em, a pod
�oga wynurzy�a si� z przepa�ci, j�� p�aka� kl�cz�c, wiedzia�
ju� bowiem, �e prze�y� najpi�kniejsz� chwil� �ycia i �e chwila
ta nie wr�ci.
Po nabo�e�stwie odby�o si� zebranie rady ko�cielnej. Biskup
spyta�, czy gmina zanosi skarg� na proboszcza.
Proboszcz nie by�ju� z�y i zuchwa�yjak przed kazaniem. Wsty-
dzi� si� i chyli� czo�o. "Ach - my�la� - teraz wyjd� na jaw
wszystkie szkaradne awantury pijackie!"
Ale �adna nie wysz�a na jaw. U wielkiego sto�u w izbie
gminnej panowa�a cisza.
Proboszcz spojrza� doko�a - naprz�d na ko�cielnego... Nic,
ten milcza�, potem na cz�onk�w rady ko�cielnej, potem na ch�o-
p�w, na w�a�cicieli hut �elaza... milczeli wszyscy. Pozaciska-
li usta i patrzyli z zak�opotaniem na st�.
"Czekaj�, by kto� zacz��!" - pomy�la� proboszcz.
Nagle jeden z cz�onk�w rady odchrz�kn�� i rzek�:
- Ja uwa�am, �e nasz proboszcz jest dobry.
- Ksi�dz biskup s�ysza� sam, jak umie m�wi� - dorzuci�
ko�cielny.
Biskup wspomnia� co� o cz�stym zaniedbywaniu kaza�.
- I proboszczowi zdarza si� czasem chorowa�, jak ka�demu
innemu cz�owiekowi - zauwa�y� jeden z ch�op�w.
Biskup napomkn��, �e gmina gorszy si� zachowaniem pro-
boszcza.
J�li go wszyscy broni� jednog�o�nie. Proboszcz, m�wili, jest
jeszcze bardzo m�ody, tedy nic dziwnego. Gdyby tylko co nie-
dziela m�wi� jak dzi�, nie zamieniliby go nawet na samego
biskupa.
Skoro nie by�o oskar�yciela, nie by�o i s�dziego.
Proboszcz czu�, jak mu serce ro�nie, a krew szybko kr��y
w �y�ach. Nie znajdowa� si� tedy po�r�d wrog�w, pozyska� ich
sobie, i to w chwili, kiedy si� tego najmniej spodziewa�.
Mia� nadal pozosta� na urz�dzie!
Po wizytacji zasiedli do posi�ku na plebanii: biskup, dzie-
kani, proboszczowie i najszanowniejsi gospodarze. Jedna z s�-
siadek obj�a funkcje gospodyni, gdy� proboszcz nie mia� �ony.
Zarz�dzi�a wszystko doskonale, tote� po raz pierwszy spo-
strzeg�, �e plebania nie by�a wcale tak niemi�a. D�ugi st�
biesiadny, ustawiony pod sosnami, nakryty �nie�nym obrusem,
na nim I�ni�ca bia�a i niebieska porcelana, szklanki i kunsztow-
nie z�o�one serwety. U wej�cia zatkni�to w ziemi� dwie brz�zki,
pod�og� zas�ano ga��zkami ja�owca, z belki sufitu zwisa� wieniec,
we wszystkich izbach ustawiono kwiaty, wyp�dzono zapach zgni-
iizny, a zielonawe szyby b�yszcza�y weso�o w promieniach s�o�ca.
Proboszczowi serce wezbra�o rado�ci� i poprzysi�g� sobie
nie pi� ju� nigdy.
Przy stole biesiadnym wszyscy byli pogodni i weseli. Ludzie
cieszyli si�, �e okazali wspania�omy�lno�� i wyrozumia�o��,
proboszczowie za� i dziekani czuli zadowolenie, �e unikni�to
skandalu.
Zacny biskup wzni�s� kielich i o�wiadczy�, �e wyruszy� w drog�
wielce zmartwiony niekorzystnymi wie�ciami, jakie do� dosz�y.
Jad�c, s�dzi�, �e zastanie Szaw�a, ale oto ten�e przemieni� si�
ju� w Paw�a, kt�ry wi�kszych ni� inni dokona rzeczy. Dostojny
go�� wspomnia� potem o mnogich darachjakie otrzyma� m�odszy
brat jego, i s�awi� je, dodaj�c, by nie da� si� unie�� dumie,
ale wyt�y� wszystkie si�y i czuwa� nad sob�, jak przystoi temu,
kto d�wiga na barkach brzemi� ci�kie bardzo, a cenne.
Tego dnia proboszcz nie pi� wiele, a mimo to by� pijany, gdy�
uderzy�o mu do g�owy wielkie, nieoczekiwane szcz�cie. Niebo
zapali�o nad nim p�omie� natchnienia, a ludzie obdarowali go
mi�o�ci� swoj�. Krew wrza�a w nim jeszcze i t�tni�a mocno w �y-
�ach, gdy wiecz�r nadszed� i go�cie odjechali. Do p�nej nocy
siedzia� w swym pokoju, a przez otwarte okno p�yn�o rze�we
powietrze nocne ch�odz�c gor�czk� szcz�liwo�ci i koj�c radosny
niepok�j, kt�ry mu spa� nie dawa�.
Nagle pos�ysza� g�os:
- Czuwasz jeszcze, proboszczu?
M�czyzna jaki� szed� ku plebanii przez trawnik. Proboszcz
wyjrza� i pozna� kapitana Chrystiana Bergha, wiernego towa-
rzysza pohulanek. Kapitan Chrystian Bergh by� to bezdomny
w��cz�ga, olbrzymiego wzrostu i si�y, wielki jak turnia strze-
lista, a g�upi jak duch g�r.
- Czuwam, oczywi�cie, kapitanie! - odpar� proboszcz.-
Czy� mo�na spa� w tak� noc?
Pos�uchajmy�, co mu opowiedzia� kapitan. Olbrzyma strach
ogarn�� na my�l, �e proboszcz zacznie teraz stroni� od w�dki.
"Nie za#na on ju� nigdy spokoju - my�la� kapitan. - Panowie
z Karlstadu, skoro raz przyjechali, mog� zjawi� si� w ka�dej
ehwili i pozbawi� go urz�du, gdyby popad� w dawny na��g".
Ale kapitan uj�� rzecz siln� d�oni� i sprawdzi�, �e nie wr�ci
tu ju� �aden proboszcz, dziekan czy biskup. W przysz�o�ci
proboszcz i jego przyjaeiele b�d� mogli popija� do woli na ple-
banii. Pos�uchajcie, jakiego to czynu bohaterskiego dokona�
mocny kapitan Chrystian Bergh!
Gdy biskup i obaj pra�aci wsiedli do karety i drzwiczki
zamkni�to za nimi, kapitan siad� na ko�le i wi�z� ich mil�
czy dwie jasn� letni� noc�. Da� tym czcigodnym do zrozumie-
nia, jak �atwo wytrz��� �ycie z cz�owieczego cia�a. P�dzi� sza-
le�ezym galopem za kar�, �e wzbraniali porz�dnemu cz�owieko-
wi popi� sobie czasem do woli.
Nie s�d�my�, �e si� trzyma� go�ci�ca! Przetrz�s� ich po-
rz�dnie! P�dzi� przez rowy, �cierniska, sun�� galopem z pag�r-
k�w, zajecha� w jezioro, a� woda pryska�a wysoko, i toczy�a
kolas� tu� nad przepa�ciami, tak �e konie �lizga�y si� na
przednich, sztywno rozstawionych nogach. Przez ca�y czas
biskup i pra�aci siedzieli za sk�rzanymi firankami bladzi,
mrucz�c pacierze. Gorszej jazdy nie zaznali w �yciu.
Mo�na sobie wyobrazi�, jak wygl�dali dotar�szy do gospody
w Rissater. �ywi byli, ale wytrz�sieni niby ziarna �rutu w worku
sk�rzanym.
- C� to ma znaczy�, kapitanie Chrystianie? - spyta� biskup,
gdy Bergh otwar� drzwiczki kolasy.
- To znaczy, �e ksi�dz biskup namy�li si� dobrze, zanim po
raz drugi z�o�y wizyt� G#�cie Berlingowi! - odpar� kapitan,
kt�ry z g�ry sobie to zdanie u�o�y�, �eby si� nie zaj�kn��.
- Prosz� tedy pozdrowi� Gost� Berlinga - rzek� biskup-
i zapewni� go, �e ani mnie, ani innego biskupa ju� u siebie nie
zobaczy.
O tym bohaterskim czynie swoim opowiedzia� proboszczowi
pot�ny kapitan stoj�c w jasn�, letni� noc u jego okna. Przed
chwil� w�a�nie odda� konie w gospodzie i ruszy� z nowin� na
plebani�.
- Teraz mo�esz by� spokojny, bratku! - zako�czy� olbrzym.
Ach kapitanie Chrystianie! Ksi�a byli co prawda bladzi,
siedz�c w powozie, ale siedz�cy tu u okna proboszcz, zapatrzo-
ny w jasn� noc letni�, mia�, zaiste, du�o bledsz� twarz! Ach,
kapitanie Chrystianie!
Proboszcz podni�s� pi�� chc�c paln�� olbrzyma w g�upi�
prostack� g�b�, ale rozmy�li� si�. Zatrzasn�� z hukiem okno
stan�� po�rodku pokoju i podni�s� pi�� ku niebu.
O, czym�e by� �w p�omyk natchnienia b�yszcz�cy nad g�osi
cielem chwa�y bo�ej! Wszak�e B�g zadrwi� sobie ze�!
Biskup pewny by� oczywi�cie, �e to on sam wys�a� kapitan;
; Bergha. Pewny by� te�, �e przez ca�y dzie� k�ama� ob�udnie
Teraz we�mie si� do� ostro, zawiesi go w urz�dowaniu, a poten
' wyp�dzi.
Gdy nasta� ranek, nie by�o ju� proboszcza na plebanii. Ni#
chcia� czeka� i broni� si�. B�g ze� zadrwi�, nie u�yczy� mu swe
pomocy. Wiedzia� dobrze, �e go wyp�dz�. B�g sam chcia� tegi
w�a�nie. M�g� tedy od razu i�� precz.
Zdarzy�o si� to w Szwecji, w Iatach dwudziestych dziewi�t
nastego wieku, w zapad�ej gminie zachodniej Varmlandii.
Pierwsze to nieszcz�cie G�sty Berlinga nie pozosta�o ostat
n,m.
Trudne jest �ycie koni nie znosz�cych ostr�g ni bicza. Pi
ka�dym uderzeniu batem rzucaj� si� wertepami ku przepa�ciom
Natrafiwszy na skalisty grunt obalaj� po prostu w�z i zerwawsz:
uprz�� p�dz� na z�amanie karku w szalonym galopie.
2. �ebrak
Pewnego zimowego dnia, w grudniu, na wzg�rza brobijski
z mozo�em wspina� si� �ebrak. Odziany by� w n�dzne �achmany
a przez dziurawe trzewiki wciska� si� �nieg.
Jezioro L#ven w Varmlandii jest to w�ski pas wody, w kilku
miejscach zacie�niony w sund. Si�ga od strony p�nocnej a� d,
las�w fi�skich, za� od po�udnia do jeziora Wener. Na brzegacl
le�y kilka gmin, przede wszystkim za� gmina broe�ska, najwi�
ksza i najbogatsza z wszystkich. Zajmuje ona znaczn� cz��
wschoclniego i zachodniego wybrze�a. Tu w�a�nie, po stronie za
chodniej, rozci�gaj� si� najwi�ksze posiad�o�ci, jak dobra ry
cerskie Ekeby i Bjorne, s�ynne z bogactw i pi�kno�ci, ora
du�a wie� Broby z gospod�, ratuszem, siedzib� naczelnik
okr�gu, plebani� i placem targowym.
Broby le�y na stromym stoku wzg�rza.
�ebrak min�� gospod� znajduj�c� si� w dole i maszerowa
z trudem w g�r�, ku plebanii na samvm szczycie.
10 1 I
Przed nim sz�a ma�a dziewczynka, ci�gn�c na sznurze sanki
ob�adowane workiem m�ki.
�ebrak do�cign�� dziewczynk� i wszcz�� rozmow�.
- Za ma�y to konik na taki ci�ar! - powiedzia�.
Dziewczynka obr�ci�a si� i spojrza�a na�. By�a ma�ego wzrostu,
mia�a oko�o dwunastu lat, badawcze, bystre oczy i zaci�ni�te
usta.
- Da�by B�g, by konik by� jeszcze mniejszy, a ci�ar jeszcze
wi�kszy, bo starczy�oby na d�u�ej! - odpar�a.
- Czy wieziesz mo�e w�asne po�ywienie?
- Tak, niestety. Chocia� ma�a, sama musz� si� stara� o chleb
dla siebie.
�ebrak j�� popycha� sanki z ty�u, a dziewczynka obr�ci�a si�
i rzek�a:
- Nie my�l, �e co� za to dostaniesz.
�ebrak roze�mia� si� w g�os.
- Jeste� pewnie c�rk� proboszcza z Broby! Zaraz to wida�...
- Tak, jestem jego c�rk�. Niejedno dziecko ma ojca biedniej-
szego, ale �adne chyba gorszego. To szczera prawda, cho� wstyd
dziecku tak m�wi�.
- Zapewne sk�py i z�y?
- Tak, sk�py, a ponadto z�y! Ale c�rka jego, je�li po�yje,
b�dzie, jak powiadaj�, jeszcze gorsza.
- Mo�e to i prawda. Rad bym wiedzie�, sk�d wzi�a� ten
worek m�ki?
- Mog� ci powiedzie�, gdy� wcale mi na tajemnicy nie za-
le�y. Zabra�am zbo�e ojcu ze spichrza dzi� rano i zawioz�am
do m�yna.
- Zobaczy niezawodnie, gdy si� z tym zjawisz w domu.
- O, jaki� ty m�dry! Ojciec pojecha� w sprawach urz�dowych.
Powiniene� si� by� domy�li�.
- Kto� jedzie za nami pod g�r�. S�ycha� skrzyp �niegu pod
p�ozami sa�. A je�li to on?
Dziewczynka j�a nas�uchiwa� i patrze� bacznie, potem
wybuchn�a p�aczem:
- To ojciec, tak, ojciec! - wo�a�a. - Zabijcie mnie!
- Dobra rada i szybka pomoc wi�cej warte w tej chwili ni�
z�oto i 9rebro! - zauwa�y� �ebrak.
- Wiesz co - rzek�a dziewczynka - mo�esz mi dopom�c.
Przepasz si� sznurem przez plecy i ci�gnij sanki, a ojciec po-
my�li, �e m�ka jest twoja.
- C� z tym poczn�? - spyta� zarzucaj�c sznur na rami�.
12
__
- Id�, gdzie chcesz, ale o zmroku wr�� na plebani�. B�d� ci#
wygl�da�a. Masz wr�ci� z sankami i workiem, s�yszysz?
- Ano, spr�buj�.
- B�g ci� skarze, je�li nie wr�cisz! - zawo�a�a i pobieg�;
co si�, by znale�� si� w domu przed przybyciem ojca.
Z ci�kim sercem �ebrak zawr�ci� sanki i zawl�k� je na d�
do gospody. Biedak snu� marzenia brodz�c na wp� boso po
�niegu. Marzy� o wielkich lasach na p�noc od L#ve�skiegc
Jeziora, o nieprzejrzanych borach fi�skich.
Tu, na nizinach gminy broe�skiej, k�dy w�drowa� w�a�nie
wzd�u� w�skiego sundu, ��cz�cego g�rn� i doln� cz�� jeziora
w okolicy weso�ej i bogatej, gdzie sta� pa�ac przy pa�acu i jedn#
huta �elaza przy drugiej, ka�da droga zdawa�a mu si� zbyt uci��
liwa, ka�da izba za ciasna, ka�de ��ko za twarde. T�skni� bo
le�nie do spokoju wielkich, niezg��bionych bor�w.
Tutaj t�tni�y cepy po klepiskach, jakby m�ocka nie mia�a sit
nigdy sko�czy�, a �adunki drzewa i w�gla wci�� p�yn�y z nie
wyczerpanych las�w. D�ugie szeregi nape�nionych rud� woz�#
dr��y�y g��bokie �lady po drogach wy��obionych ju� przez setki
poprzednich. Od osiedla do osiedla p�dzi�y sanki, zdawa�o si�
�e powozi rado��, za� pi�kno i mi�o�� stoj� z ty�u na p�ozach
Ach, jak�e t�skni� biedny, samotny w�drowiec do ciszy prze-
pastnych ost�p�w.
Tam, gdzie wysokie pnie strzelaj� z ziemi niby smuk�e
kolumny, gdzie �nieg le�y grub� warstw� na nieruchomych ga��-
ziach, gdzie wiatr straciwszy si�� szepce jeno z cicha, igraj�c
w szpilkach koron, tam chcia� si� zanurzy� w puszcz� i i�� a� do
upadku si�, lec jednego dnia pod wysokimi drzewami i umrze�
z zimna i g�odu.
T�skni� za t� wielk�, szumi�c� mogi�� nad L#ve�skim Jezio-
rem, gdzie go zaskocz� niwecz�ce pot�gi i gdzie nareszcie g��d.
zimno, znu�enie i w�dka zmog� n�dzne cia�o, dot�d odporne na
wszystko.
Dotar� do gospody i postanowi� tu czeka� do wieczora. Wszed�
do izby i usiad�szy przy drzwiach zapad� w t�pe marzenia o wiel-
kich lasach.
Szynkarka ulitowa�a si� nad nim i da�a mu kieliszek mocnej
w�dki, potem za� drugi, gdy� bardzo usilnie prosi�.
Wi�cej da� nie chcia�a, a �ebrak popad� w straszn� rozpacz.
Musia� koniecznie dosta� wi�cej tej doskona�ej, s�odkiej, mocnej
w�dki, musia� raz jeszcze uczu�, jak serce skacze w piersiach,
a my�li b�yskaj� w upojeniu. W w�dce pali�o si� wszak letnie
13
��o�ce, przepoi� j� �piew ptak�w, wo� i pi�kno lata. Raz jeszcze
bodaj, zanim zapadnie noc i ciemno��, chce napi� si� s�o�ca
i szcz�cia.
Powoli zamieni� m�k� potem worek, a w ko�cu sanki na
w�dk�, upi� si� t�go i przespa� cz�� popo�udnia na �awie
w szynkowni.
Zbudziwszy si� u�wiadomi� sobie, �e mu jedno jeszcze tylko
pozosta�o na �wiecie. N�dzne cia�o wzi�o znowu g�r� nad dusz�,
o�mieli� si� przepi� to, co mu powierzy�o biedne dziecko, by�
zaka�� �wiata, postanowi� zrzuci� brzemi� tej ohydy. Chcia�
uwolni� dusz� i pozwoli� jej odej�� do Boga.
Le��c na �awie w szynkowni s�dzi� si� sam: "Gosta Berling,
wygnany pastor, obwiniony o to, �e skrad� w�asno�� g�odnego
dziecka, zostaje niniejszym skazany na �mier�. Na jak� �mier�?
�mier� w �niegu!"
Si�gn�� po czapk� i wyszed� chwiejnie. Niezupe�nie jeszcze
przytomny i trze�wy, zap�aka� ze wsp�czucia nad sob� i nad
sw� biedn�, upodlon� dusz�, kt�rej musi da� wolno��. Nie odda-
la� si� zbytnio i nie schodzi� z drogi. Nad rowem by�a wielka
zaspa �nie�na, leg� w niej, by umrze�. Zamkn�� oczy usi�uj�c
zasn��.
Nie wiadomo, jak d�ugo le�a�, ale tli�o w nim jeszcze �ycie,
gdy c�rka brobijskiego pastora podbieg�a z latarni� w r�ku i zna-
laz�a go w g��bokim �niegu. Czeka�a d�ugie godziny, teraz atoli
po�pieszy�a go�ci�cem na zwiady, co si� z nim sta� mog�o.
Pozna�a go zaraz i j�a nim z ca�ej si�y trz��� i krzycze�,
by zbudzi� �pi�cego. Musia�a go przywr�ci� do �ycia na tak
d�ugo przynajmniej, by jej powiedzia�, gdzie podzia� worek
i sanki. Ojciec zat�uk�by j� na �mier�, gdyby sanki zagin�y.
Ugryz�a �ebraka w palec, podrapa�a mu twarz i wrzeszcza�a jak
op�tana.
Nagle zjawi�y si� na go�ci�cu jakie� sanie.
- Kt� si� tam tak drze, do diab�a? - spyta� szorstki g�os.
- Chc� si� dowiedzie�, co zrobi� z moim workiem i san-
kami! - za�ka�a dziewczynka i uderzy�a �ebraka pi�ci� w pier�.
- Czy� nie wstyd ci drapa� zamarz�ego cz�owieka? Id� precz,
dzika kocico!
Barczysta, ros�a kobieta wysiad�a z sa� i podesz�a do zaspy.
Chwyciwszy dziewczynk� za kark, cisn�a j� na �rodek go�ci�ca.
Potem schyli�a si�, podsun�a rami� pod plecy �ebraka i d�wig-
n�a go. Zanios�a do sa� i z�o�y�a w nich.
14
__
- Chod� ze mn� do szynku, dziki kocie! - powiedzia�a pro-
boszc��wnie. - Zobaczymy, co wiesz o tym wszystkim!
W godzin� potem �ebrak siedzia� w paradnej izbie gospody na
krze�le ko�o drzwi, przed nim za� sta�a w�adcza pani, kt�ra go
uratowa�a od �mierci w �niegu.
Gosta Berling patrzy� na ni�. Wraca�a z objazdu w�glarni
le�nych, mia�a usmolone r�ce, glinian� fajk� w ustach, kr�tkie,
nie pokryte futro z owczych sk�rek, sp�dnic� z pasiastego sa-
modzia�u, podkute trzewiki, a za paskiem n� w pochwie. Pi�kn�
jej, star� twarz okala�y szpakowate, g�adko w g�r� zaczesane
w�osy. Gosta s�ysza� tysi�ce razy opis tej postaci i zrozu-
mia�, �e ma przed sob� s�ynn� w ca�ej okolicy majorow� z Ekeby.
By�a to najpot�niejsza kobieta Varmlandii, w�a�cicielka
siedmiu hut �elaza, nawyk�a rozkazywa� i w�ada�. On za� by�
n�dznym, na �mier� skazanym �ebrakiem, nie posiadaj�cym nic,
ka�da droga by�a mu zbyt uci��liwa, ka�da izba za ciasna.
Dr�a� na ca�ym ciele pod si�� jej spojrzenia. Sta�a patrz�c na
t� kupk� ludzkiej niedoli, na czerwone, napuch�e r�ce, zniszczo-
ne cia�o i wspania�� g�ow�, kt�ra mimo zaniedbania i upadku
ja�nia�a dzik� pi�kno�ci�.
- Czy acan jeste� Gosta Berling, szalony proboszcz? - spy-
ta�a.
�ebrak milcza�.
- Ja jestem majorowa z Ekeby.
�ebrak drgn��. Z�o�y� r�ce i spojrza� na ni� b�agalnie. Czeg�
chcia�a? Czy zmusi� go, by �y�? Ba� si� jej mocy. Ju� tak bliski
by� spokoju wieczystych las�w!
Zacz�a walk� o�wiadczaj�c, �e c�rka proboszcza brobijskiego
dosta�a z powrotem swe sanki i worek z m�k� i �e ona, majorowa,
ma dla�, jak dla wielu innych biednych i bezdomnych, pomiesz-
czenie w skrzydle pa�acu ekebijskiego, gdzie mieszkaj� rezydenci.
Zaofiarowa�a mu �ycie wygodne i weso�e.
On za� odpar�, �e musi umrze�.
Paln�a pi�ci� w st� i otwarcie wyrazi�a sw�j pogl�d na spra-
w�.
- Wi�c acan chcesz umrze�? Ha... nie dziwi�oby mnie to,
gdyby� acan w og�le jeszcze �y�! Sp�jrz jednak, prosz�,
na swe wyn�dznia�e cia�o, martwe cz�onki, m�tne oczy... czy
s�dzisz, �e du�o tu jeszcze zosta�o do umierania? Czy s�dzisz,
�e umar�y musi koniecznie le�e� w zabitej gwo�dziami trumnie?
S�dzisz pan, Gosto Berlingu, �e nie widz�, i� ju� umar�e�? Na
15
karku twym tkwi szczerz�ca z�by trupia czaszka, robaki wchodz�
i wychodz� oczodo�ami. Wszak�e czujesz acan w ustach smak
ziemi? Ko�ci twe chrz�szcz� za ka�dym ruchem. Uton�� w w�dce
i umar� Gosta Berling. To, co si� w nim jeszcze porusza, to
szkielet sam i temu nie chcesz acan pozwoli� �y�, je�li to
w og�le zwa� mo�na �yciem? Tak jak gdyby� chcia� zabroni� nie-
boszczykowi pota�cowa� na grobach w noc ksi�ycow�. Czy
acanu wstyd, �e go z�o�yli z probostwa, i dlatego chcesz koniecz-
nie umiera�? Zaprawd�, lepiej by by�o zu�ytkowa� zdolno�ci swe
do czyn�w dobrych na tej ziemi bo�ej! Czemu�e� acan zaraz nie
zwr�ci� si� do mnie? Wszystko bym za�atwi�a za acana! Pewnie si�
acanu zachciewa tego zaszczytu, by w ca�un zawini�ty i wystrojo-
ny le�e� na wi�rach i uchodzi� za pi�knego nieboszczyka... co?
�ebrak siedzia� cichy, u�miecha� si� nawet z lekka i s�ucha�
t�tni�cych gromko s��w. "Nie trzeba - my�la� - nie trzeba,
wieczyste lasy czekaj�, ona za� nie ma si�y odwr�ci� od nich
mej duszy".
Majorowa zamilk�a, przesz�a si� par� razy po izbie, potem
usiad�a przy kominie opieraj�c stopy o ruszt, a �okcie o kolana.
- Do kro�set tysi�cy diab��w! - zawo�a�a po chwili ze �mie-
chem. - To, com powiedzia�a, jest prawdziwsze, ni� si� wydaje!
Wszak�e� sam musia� zauwa�y�, �e wi�kszo�� ludzi to trupy lub
p�trupy. Czy s�dzisz pan, �e ja �yj�? Ach... nie, nie! Sp�jrz
no tylko na mnie. Jestem majorowa z Ekeby, najmocniejsza chyba
baba w Varmlandii. Gdy rusz� palcem, leci landrat, gdy skin�
dwoma, galopuje biskup, gdy kiwn� trzema, ca�a kapitu�a i pa-
nowie rada, i wszyscy obszarnicy Varmlandii ta�cz� polk� na
rynku karlstadzkim. O�wiadczam jednak acanu, m�j proboszczu,
�e jestem �ywym trupem! B�g jeden wie, jak ma�o jest we mnie
�ycia!
�ebrak s�ucha�, pochylony, z wielk� uwag� i napi�ciem. Majo-
rowa siedz�c przed ogniem chwia�a si� to w prawo, to w lewo.
I wcale na� nie patrzy�a.
- Wszak�e, gdybym by�a cz�owiekiem �ywym - podj�a na
nowo - to widz�c ci� w smutku i niedoli i znaj�c samob�jcze
my�li acana, jednym tchnieniem wyp�oszy�abym je z pa�skiej
duszy. Zdoby�abym si� na �zy, na modlitwy wzruszaj�ce do g��bi
i zbawi�abym pa�sk� grzeszn� dusz�. Ale ja umar�am.
S�ysza�e� pan pewnie, �e by�am niegdy� pi�kn� Ma�gorzat�
Celsing! Dawne to dzieje, ale do dzi� wyp�akuj� stare oczy po
jej zgonie. Czemu� mia�a umrze� Ma�gorzata Celsing, a Ma�go-
rzata Samzelius �yje? C� po �yciu majorowej z Ekeby? Czy
16
__
mo�esz mi to wyja�ni�, Gosto Berlingu? Czy wiesz acan, jaka
by�a Ma�gorzata Celsing? Smuk�a, wykwintna, skromna, nie-
winna... tak, Gosto! By�a jedn� z tych istot, po kt�rych anio-
�owie na grobach p�acz�. Nie wiedzia�a o z�em, nikt jej nie
sprawi� zmartwienia, by�a dobra dla wszystkich. I cudownie
pi�kna.
Zjawi� si� pewien urodziwy m�czyzna, a zwa� si� Altringer,
B�g jeden wie, czemu si� zjawi� w dzikim pustkowiu alvdalskim,
gdzie le�a�y dobra rodzic�w Ma�gorzaty. By� to pi�kny, wspa-
nia�y cz�owiek. Poznali si� i pokochali. Ale nie mia� maj�tku,
tote� uradzili, �e b�d�, jak w bajce, czeka� na siebie pi�� lat.
Po trzech latach zjawi� si� inny konkurent, brzydki co prawda,
ale rodzice Ma�gorzaty m�wili, �e jest bogaty, i zmusili j� do
ma��e�stwa perswazj�, obietnicami, biciem, pogr�k�. Tego� to
dnia zmar�a Ma�gorzata Celsing.
Odt�d nie by�o Ma�gorzaty Celsing, a tylko majorowa Samze-
lius, osoba zgo�a niedobra, nieskromna, wierzy�a w r�ne z�e
rzeczy, a nie troszczy�a si� wcale o dobre.
Wiesz pan zapewne, co si� potem dzia�o. Zamieszkali�my tu
blisko, w Sj#, nad Jeziorem L#ve�skim, to znaczy ja z majo-
rem. Ale nie by� on wcale bogaty, jak g�oszono.
Przesz�am ci�kie czasy.
Nagle wr�ci� Altringer jako cz�owiek maj�tny, zosta� w�a�-
cicielem Ekeby, s�siadem naszym. Niebawem zakupi� jeszcze
sze�� innych posiad�o�ci nad Jeziorem L#ve�skim.
W og�le cz�owiek przedsi�biorczy, cz�owiek zachwycaj�cy.
Dopomaga� nam w biedzieje�dzili�myjego powozami, przysy�a�
nam zapasy kuchenne i wino do piwnicy. Wype�nia� mi �ycie ra-
dosnym upojeniem. Po wybuchu wojny wyjecha� major, ale nas to
nie obesz�o wcale! Bywa�am u niego w Ekeby, a on wzajem co
drugi dzie� u mnie, w Sj#. �ycie nam p�yn�o niby taniec
wzd�u� wybrze�y jeziora.
Ale wkr�tce ludzie zacz�li plotkowa� o mnie i Altringerze.
Gdyby Ma�gorzata Celsing �y�a, zmartwi�obyj� to zapewneja na
to jednak nie zwraca�am zgo�a uwagi. Nie wiedzia�am jeszcze, �e
b�d�c umar�� wyzby�am si� te� wszelkich uczu�.
Plotki dotar�y do rodzic�w moich, �yj�cych w g�rach, po�r�d
mielerzy w�glowych w alvdalskich lasach. Matka, nie namy�laj�c
si� d�ugo, przyby�a do Sj#, by ze mn� pogada�.
Zjawi�a si� w�a�nie po wyje�dzi#e majora, w chwili gdym
siedzia�a przy stole z Altingerem i kilku go��mi. Widzia�am,
jak wchodzi do jadalni; ale nie odczu�am, �e to moja matka...
17
Tak... Gosto Berlingu! Jak obc� zaprosi�am j� do swego sto�u
i podsun�am p�miski. Chcia�a ze mn� pom�wi� jak z c�rk�, ale
o�wiadczy�am, �e si� myli, rodzic�w nie mam, albowiem zmarli
w dniu mego �lubu.
Przysta�a na t� rol�. Mia�a siedemdziesi�t lat i przeby�a
w ci�gu trzech dni dwadzie�cia mil ko�mi. Bez ceremonii usia-
d�a do sto�u i spo�y�a z nami obiad. By�a to niezwykle silna
staruszka. Z�o�y�a mi wyrazy wsp�czucia z powodu straty obojga
rodzic�w w sam dzie� �lubu.
"Najbardziej mnie smuci - odpar�am - �e rodzice moi nie
zmarli w przeddzie� �lubu, gdy� nie by�oby dosz�o do ma�-
�e�stwa".
"Pani majorowa nie czuje si� tedy szcz�liwa w ma��e�-
stwie?" - spyta�a.
"O tak! - odpar�am. - Teraz czuj� si� szcz�liwa. Zawsze
te� b�d� z rado�ci� pe�ni�a wol� rodzic�w".
Spyta�a, czy mo�e by� wol� rodzic�w, bym na nich i na siebie
�ci�ga�a ha�b� i oszukiwa�a m�a? Jaki� to zaszczyt przyno-
sz� rodzicom wydaj�c ich na j�zyki ludzkie?
� "Niech�e �pi�, jak sobie pos�ali" - odpar�am i poprosi�am obc�
dam�, by przyj�a do wiadomo�ci, �e nie chc� s�ucha� s��w
przykrych o c�rce rodzic�w moich.
Jad�y�my my dwie tylko. M�czy�ni siedzieli milcz�c, �aden nie
kwapi� si� do widelca i no�a.
Stara dama zosta�a przez dzie� i noc dla wypoczynku. Ale p�ki
j� widzia�am, poj�� nie mog�am, by to by�a matka moja. Wiedzia-
�am, i� matka dla mnie umar�a.
Gdy mia�a odje�d�a�, Gosto, sta�am obok niej na schodach;
a kiedy pow�z zajecha�, powiedzia�a mi: "By�am tu przez dzie�
i noc, a nie chcia�a� mnie ni na chwil� uzna� za matk�. W ci�gu
trzech dni przejecha�am przez pustkowie dwadzie�cia mil. Ze
wstydu za ciebie dr�y stare cia�o moje jakby ch�ostane r�zgami.
Niech�e si� ciebie wypr�, jako� si� mnie wypar�a, niech odepchn�,
jako� ty mnie odepchn�a! Niech ci b�dzie domem go�ciniec,
gr�b le�em, a mielerz w�glowy ogniskiem. Niech ci nagrod�
b�dzie wstyd i pot�pienie i niechaj ci� inni bij�, jako ja ci�
bij�!"
To rzek�szy wymierzy�a mi t�gi policzek.
Ja za� wzi�am j� na r�ce, znios�am po schodach i posadzi�am
w powozie.
"Jakim�e prawem z�orzeczysz mi? - spyta�am. - Jakim
prawem bijesz mnie? Tego nie znios� od nikogo".
18
__
To rzek�szy odda�am jej policzek. W tej chwili pow�z ruszy�
i w tej�e ehwili przekona�am si� te�, G�sto, �e Ma�gorzata
Celsing naprawd� zmar�a. By�a tak niewinna i dobra. Nie wiedzia-
�a, co znaczy z�o. Anio�owie p�akaliby na jej grobie. Gdyby �y�a,
nigdy nie o�mieli�aby si� uderzy� matki swojej.
�ebrak przy drzwiach s�ucha� bacznie, a s�owa te przyg�uszy-
�y na chwil� kusz�cy szmer las�w wieczystych. Oto ta bogata
pani zst�pi�a ku niemu w grzechach swoich, zosta�a mu siostr�
w niedoli, a uczyni�a to, by mu doda� odwagi do �ycia. By zro-
zumia�, �e na g�owach innych ludzi ci�y r�wnie� trosk� i wina.
Wsta� i podszed� do majorowej.
- Czy godzisz si� teraz �y�, G�sto? - spyta�a g�osem zd�a-
wionym przez �zy. - Na c� ci umiera�? Mog�e� by� zapewne
dzielnym proboszczem, ale Gosta Berling, utopiony przez ciebie
w w�dce, nigdy nie by� tak promiennie czysty jak Ma�gorzata
Celsing, kt�r� utopi�am w nienawi�ci! Czy chcesz �y�, Gosto?
Gosta pad� przed majorow� na kolana i rzek�:
- Przebacz mi, nie mog�!
- Jestem star� kobiet� - odpar�a - ot�pia�� w troskach
i zgorzknia��, a oto siedz� i wydaj� si� na �up �ebraka, kt�rego
znalaz�am na po�y zamarz�ego w zaspie. Dobrze mi tak. Id��e
sobie acan i pope�nij samob�jstwo... ale nie opowiadaj przynaj-
mniej nikomu o mojej g�upocie!
- Nie jestem samob�jc� - b�aga� - jestem skazany na
�mier�. Nie utrudniaj mi walki! �y� nie mog�! Cia�o moje wzi�o
g�r� nad dusz�, przeto musz� j� wyzwoli� i pu�ci� do Boga.
- S�dzisz wi�c acan, �e p�jdzie do Boga?
- �egnaj mi, majorowo, i przyjm dzi�ki moje!
- �egnam ci�, Gosto Berlingu!
�ebrak wsta� i pow��cz�c nogami, ze zwieszon� g�ow� podszed�
do drzwi. Ta kobieta utrudnia�a mu wielce podr� ku wieku-
istym lasom.
Pod drzwiami obejrza� si� bezwiednie. Napotka� spojrzenie
majorowej, kt�ra siedzia�a bez ruchu, patrz�c za nim. Nie
zauwa�y� dot�d nigdy takiej zmiany w ludzkiej twarzy, stan��
tedy i patrzy� zdumiony. Przed chwil� jeszcze zapami�ta�a i sroga,
siedzia�a jakby w zaehwyceniu, a oczy jej wyra�a�y bezbrze�n�,
litosn� mi�o��. Stopnia�o jego zdzicza�e serce od tego spojrze-
nia, opar� czo�o o ram� drzwi i podnosz�c nad g�ow� ramiona
zap�aka�, jakby mu mia�o p�kn�� serce.
Majorowa rzuci�a fajk� w ogie� i podesz�a do�, a ruchy jej
sta�y si� nagle �agodne, jakby macierzy�skie.
19
- No... no... ch�opcze drogi!... - powiedzia�a.
Poci�gn�a go na �awk� przy drzwiach, usiad�a obok i wzi�a
g�ow� jego na �ono, by m�g� swobodnie p�aka�.
- Czy jeszcze chcesz umiera�? - spyta�a po chwili.
Porwa� si�, tak �e musia�a go przytrzyma� przemoc�.
- Po raz ostatni m�wi� panu, �e mo�esz to uczyni�, je�li
chcesz. Je�li atoli zgodzisz si� �y�, obiecuj� wzi�� do siebie
c�rk� brobijskiego proboszcza i wychowa� na dzielnego cz�o-
wieka. Mo�esz acan podzi�kowa� Bogu za to, �e� jej skrad� m�k�.
No c�... chcesz?
Podni�s� na ni� spojrzenie i popatrzy� jej w oczy.
- Czy pani m�wi serio? - spyta�.
- Oczywi�cie, G�sto Berlingu.
Za�amz� d�onie w strasznej udr�ce. Ujrza� przed sob� trwo�ne
oczy, zaci�ni�te usta i wychud�e r�ce. Biedna ma�a istota mia�a
znale�� schron i opiek�, znikn�� mia�o z jej cia�a pi�tno poni-
�enia, a z�o z duszy. Uczu�, �e zamkn�a si� przed nim droga
do wiekuistych las�w.
- Nie pozbawi� si� �yciajak d�ugo ta ma�a pozostanie w opie-
ce pani! - powiedzia�. - Wiedzia�em, �e pani majorowa jest
ode mnie silniejsza i �e mnie zmusi do �ycia.
- Gosto - powiedzia�a uroczy�cie - walczy�am o ciebie jak
o w�asne zbawienie. Powiedzia�am Bogu: "Je�li jest we mnie
jeszcze �lad Ma�gorzaty Celsing, to spraw, Bo�e, by si� zjawi�a
i nie da�a temu cz�owiekowi odebra� sobie �ycia". I B�g wys�ucha�
mej pro�by, ujrza�e� j� i dlatego nie mia�e� si�y odej��. Podszep-
n�a mi, �e mo�e ze wzgl�du na to biedne dziecko porzucisz my�l
o samob�jstwie. Ach, jak�e zuchwale fruwacie wy, dzikie ptaki,
ale B�g wie, jaka sie� was schwyta� mo�e.
- B�g jest wielki i przedziwny! - rzek� Gosta. - Zadrwi�
sobie ze mnie i odepchn��, a jednak nie pozwala mi umrze�.
Niech si� stanie wola jego.
Od tego dnia Gosta Berling zosta� rezydentem w Ekeby. Dwa
razy pr�bowa� si� wyrwa� i �y� z w�asnej pracy. Za pierwszym
razem majorowa podarowa�a mu dzia�k� w pobli�u Ekeby. Prze-
ni�s� si� tam i zamierza� �y� jak wyrobnik. Przez czas pewien
sz�o dobrze, ale nie mog�c znie�� samotno�ci i codziennej ci�-
kie pracy wr�ci� na stanowisko rezydenta. Za drugim razem przy-
j�� w Borgu miejsce nauczyciela m�odego hrabiego Henryka
Dohny. Zakocha� si� tam w siostrze hrabiego, Ebbie Dohnie, gdy
jednak zmar�a, w czasie kiedy mia� ju� nadziej� pozyska� jej
20
__
wzajemno��, wyrzek� si� wszelkiej my�li, i� m�g�by zosta�
czym� wi�cej ni� rezydentem Ekeby. Nabra� przekonania, �ejako
wyrzucony proboszcz ma zamkni�te wszystkie drogi powrotu
i oczyszczenia swego honoru.
Krajobraz
Pragn� teraz opisa� wyd�u�one jezioro, bujn� r�wnin� i b��kit-
ne g�ry, tu bowiem mie�ci si� w�a�nie widownia weso�ego �ycia
G�sty Berlinga i innych rezydent�w.
�r�d�a jeziora le�� daleko, na p�nocy, a jest to pi�kna dla
jeziora ojczyzna. Las i g�ry gromadz� mu nieustannie wod�,
siklawy za� i potoki wlewaj� si� we� przez ca�y rok. Mo�e si�
rozci�gn�� na drobnym, bia�ym piasku, przegl�daj� si� w nim
przyl�dki i wyspy, a wodniki i syreny harcuj� weso�o. Niebawem
te� jezioro ro�nie i pot�nieje. Tam, na p�nocy, jest ono rze�we
i radosne. Trzeba wiedzie�, jak weso�e jest letnim rankiem. gdy
zaledwie obudzone l�ni spod przys�ony mgie�. Kryje si� zrazu na
chwil�, potem wype�za pomale�ku z jasnej os�ony tak czarowne,
�e je rozpozna� trudno. Nagle odrzuca ca�e nakrycie i oto le�y
nagie, czyste, r�owe i b�yszczy w porannych promieniach.
Jezioro nie poprzestaje jednak na weso�ej igraszce. Toruje
sobie drog� przez piaszczyste wzg�rza ku po�udniowi, zw�a si�
w w�sk� cie�nin� i szuka sobie nowego kr�lestwa. Znalaz�szy je
roztacza si� zaraz i olbrzymieje, to wype�niaj�c jak�� przepastn�
g��b, to zdobi�c rodzajn� okolic�. Ale woda jest tu ciemniejsza,
brzegi mniej urozmaicone, wiatry wiej� ostrzej, jezioro nabiera
surowszego charakteru, staje si� wielkie i wspania�e. Kr��� po
nim liczne statki i tratwy, i p�no dopiero, przewa�nie ko�o
Bo�ego Narodzenia, ma czas u�o�y� si� pod lodem i �niegiem do
snu zimowego. Cz�sto wpada w z�y humor, miota pian� i wywraca
�odzie �aglowe, czasem atoli le�y w cichym rozmarzeniu
i pozwala przegl�da� si� niebu.
Jezioro zmierza jeszcze dalej w �wiat, chocia� je strome g�ry
�ciskaj� coraz bardziej i im dalej na po�udnie, tym coraz mniej
ma miejsca, tak �e w ko�cu mo�ejeno pe�zn��jako w�ski sund po-
mi�dzy wysokimi brzegami. Potem rozszerza si� po raz trzeci, ale
nie z tak� ju� okaza�o�ci� i pot�g�.
Brzegi tu jednostajne i p�askie, wiatry wiej� �agodniejsze,
jezioro zasypia wcze�niej pod pokryw� lodu. Jest jeszcze pi�kne,
cho� utraci�o dziko�� m�odzie�cz� i si�� wieku m�skiego. Sta�o
22
__
si� takim samym jeziorem jak wiele innych. Z rozpostartymi
ramionami sunie omackiem ku Jezioru Wenerskiemu, a dotar�szy
rzuca si� w nie po stromym stoku ostatkiem starczych si� i w�r�d
po�egnalnego grzmi�cego huku znajduje spoczynek.
R�wnina jest tak d�uga, jak jezioro, ale z trudem przedziera si�
naprz�d z powodu g�r i zatok; przeszkody jawi� si� teraz, po-
cz�wszy od w�wozu na p�nocnym kra�cu jeziora, gdzie dolina
po raz pierwszy nieco �mielej si� rozpo�ciera, i dalej, a� si� wy-
godnie roz�o�y na spoczynek u brzeg�w Jeziora Wenerskiego.
R�wnina bieg�aby oczywi�cie najch�tniej wzd�u� jeziora, od po-
cz�tku do ko�ca, ale nie pozwalaj� na to g�ry. Pot�ne skalne
�ciany, poros�e lasem, pe�ne rozpadlin utrudniaj�cych w�dr�wk�,
a tak bogate w mech i porosty, �e od zamierzeh�ych czas�w by�y
ojczyzn� dzikiego zwierza. Cz�sto trafia si� na r�zleg�ych
up�azach g�rskich bagnisko z grz�skim dnem lub moczar o czar-
nej wodzie, a tu i �wdzie widnieje te� mielerz w�glarza,
por�ba lub p�ache� spalonego wrzosowiska. �wiadczy to, �e
i g�ry podda� si� musia�y pracy cz�owieka, zazwyczaj jednak �ni�
one w beztroskim spokoju, igraj�c jeno wieczystymi odblaskami
�wiat�a po zboczach i za�omach.
R�wnina potulna, urodzajna i mi�uj�ca prac� toczy ci�g�y b�j
z g�rami, przy ca�ej zreszt� �yczliwo�ci.
- Poprzesta�cie� na tym, �e�cie mnie murem otoczy�y!-
powiada r�wnina. - Zadowol� si� tak� ochron�!
Ale g�ry nie bacz� na te s�owa i wysy�aj� d�ugie szeregi wzg�rz
i �ysych p�askowy�y a� do samegojeziora. Buduj� po przyl�dkach
wspania�e wie�e, z kt�rych mo�na podziwia� krajobraz, i tak
rzadko cofaj� si� z wybrze�a, �e r�wnina miejscami tylko mo�e
stoczy� si� w mi�kki piasek. Pr�ne s� atoli jej �ale.
- Rada b�d�, �e tu stoimy! - powiadaj� g�ry. - Wspomnij
czas przed Bo�ym Narodzeniem, kiedy to dzie� po dniu mg�y
lodowate tocz� si� po jeziorze. Wielkie, zaiste, oddajemy ci
przys�ugi !
R�wnina skar�y si�, �e jej brak miejsca i ma z�y widok.
- G�upia jeste�! - Nie wiesz, jak tu wieje nad wod�. Trzeba
mie� grzbiet granitowy i futro sosnowe, by wytrzyma�. Zreszt�,
b�d� zadowolona, �e ci wolno patrze� na nas.
R�wnin� raduje to w istocie. Zna dobrze przedziwn� gr� cienia
i �wiat�a przemykaj�cego po ska�ach. Podziwia nieraz g�ry w go-
dzinach popo�udniowych, gdy, jasnob��kitne, zdaj� si� opada�
nisko, a wznosz� si� zn�w do gro�nej wysoko�ci rankiem i o wie-
czorze, szafirowe jak niebo w zenicie. �wiat�o pada czasem na
23
ska�y tak ostro, �� staj� si� zielone, to zn�w ciemnograna-
towe, a w�wczas wida� na wielk� odleg�o�� ka�d� sosn�, ka�d�
drog�, ka�dy w�w�z.
Zdarza si� te�, gdy g�ry odchodz� miejscami troch� w bok
i pozwalaj� r�wninie zerkn�� na jezioro. Kiedy atoli zobaczy, jak
si� ono gniewa, pieni i parska niby dziki kot lub te� przywdzie-
wa opo�cz� zimnych mgie� - co oznacza, �e wodniki na dnie
piek� lub gotuj� straw� - natenczas przyznaje r�wnina g�rom
s�uszno�� i wraca spokojnie w ciasne wi�zienie swoje.-
Ludzie z dawien dawna uprawiaj� t� pi�kn� p�aszczyzn� i jest
ona g�sto zaludniona. Gdzie tylko szumi�cy, bia�opienisty potok
rzuca si� z brzegu, stoi tartak lub m�yn. W miejscach jasnych,
otwartych, gdzie r�wnina dotyka jeziora, pobudowano ko�cio�y
i plebanie, za� na jej kraw�dzi, przez p� jeszcze na zboczach
g�r, gdzie pole zas�ane g�azami nie rodzi zbo�a, le�� osiedla
ch�opskie, stoj� domy oficer�w, a tu i �wdzie dw�r pa�ski.
Trzeba pami�ta�, �e w latach dwudziestych dziewi�tnastego
wieku daleko mniej by�o upraw w tej okolicy. Wielkie obszary,
b�d�ce teraz �yznymi polami zalega�y lasy, jeziora lub bagna.
Ludno�ci te� by�o znacznie mniej, a g��wne zarobki dawa�a
furmanka oraz praca po tartakach i hutach, cz�sto w odleg�ych
stronach kraju. Z roli wy�y� si� nie da�o. W tych czasach nosili
mieszka�cy odzie� z samodzia�u, jadali placki owsiane i zado-
walali si� p�ac� dwunastu miedziak�w dziennie. U wielu pano-
wa�a bieda, ale �agodzi�o j� skromne i weso�e usposobienie,
zaradno�� i wrodzona zr�czno�� w robocie.
Pod�u�ne jezioro, bogata r�wnina i b��kitne g�ry tworzy�y
i tworz� dot�d jeszcze przepi�kny krajobraz, a ludno�� jest jak
dawniej silna, odwa�na i zdolna. W czasach obecnych wzm�g� si�
te� znacznie dostatek i wzros�a o�wiata.
�ycz� powodzenia tym, co mieszkaj� hen, nad pod�u�nym je-
ziorem w�r�d b��kitnych g�r! Historie za�, kt�re zamierzam
opowiedzie�, sk�adaj� si� z gar�ci ich w�asnych wspomnie�.
2. Wigilia
Sintram, z�o�liwy w�a�ciciel Forsu, to cz�owiek o niezdarnym
cielsku, d�ugich, ma�pich r�kach, �ysej g�owie, szkaradnej
i wykrzywionej twarzy; najwi�ksz�jego przyjemno�ci�jestjudzi�
i straszy� bli�nich.
Sintram najmuje samych jeno zabijak�w i szubrawc�w na pa-
robk�w oraz bierze do s�u�by k��tliwe, ob�udne dziewki. Dr�czy
psy, wbijaj�c im szpilki w nozdrza, a najlepiej si� czuje w�r�d
z�ych ludzi i roze�lonych zwierz�t.
Ulubion� rozrywk� Sintrama jest przebiera� si� za diab�a
z rogami, z ogonem, ko�skim kopytem i w�ochatym cielskiem,
potem za� wypada� nagle z ciemnego k�ta, z piekarskiego pieca
czy spoza drewutni i straszy� boja�liwe dzieci lub zabobonne
kobiety. Sintram raduje si�, gdy mo�e przemieni� star� przy-
ja�� we w�ciek�� nienawi��, a serce zatru� k�amstwem.
Ten�e Sintram przyby� pewnego dnia do Ekeby.
Wci�gnijcie� wielkie sanie do ku�ni i postawcie na �rodku,
po��cie na nich taczki dnem do g�ry i oto mamy st�. Hura, st�
jest got�w!
Dawa� teraz sto�ki i wszystko, na czym si� da usi���! Tr�j-
nogie zydle szewskie i puste paki s� te� mile widziane! Dawa�
roztrz�siony fotel bez oparcia, sanki jednokonne bez p�oz�w
i star� karet�... cha, cha... cha... pyszna ta kareta! B�dzie z niej
trybuna dla m�wcy. Ale patrzcie�, brak jej ko�a, co wi�cej,
brak ca�ego pud�a!... Zosta� sam jeno kozio�! Poduszki poszar-
pane, wy�ci�ka wy�azi ze �rodka, a sk�ra zrudzia�a od staro�ci!
Grat to wysoki niby dom, podeprzyjcie� go, bo si� wywr�ci!
Hura! Dzi� Wigilia w Ekeby!
Major i majorowa �pi� w wielkim �o�u za jedwabnymi kota-
rami i s�dz�, �e w skrzydle rezydent�w tak�e wszystko �pi. Mog�
sobie spa� parobcy i dziewki, nasyceni �wi�teczn� kasz� i cierp-
kim, mocnym piwem �wi�tecznym... Kt� atoli �udzi�by si�, �e
�pi� rezydenci !
25
__
__
Dzi� nie pobrz�kuj� �elaziwem bosonodzy kowale, usmoleni
ch�opcy nie popychaj� taczek z w�glem, a wielki m�ot zwisa
z dachu niby rami� z zaci�ni�t� pi�ci�. Kowad�o puste, piece
nie rozdziawiaj� p�omiennych paszczy swoich, by ch�on�� w�giel,
a miechy nie skrzypi�. Nadesz�o Bo�e Narodzenie. Ku�nia �pi.
Ku�nia �pi, zaprawd�, ale czuwaj� rezydenci! D�ugie c�gi stoj�
sztywno na ziemi trzymaj�c �wiece w szcz�kach. Z dziesi�cio-
garncowego miedzianego kot�a bije a� pod czarny dach b��kitna
�una p�on�cego ponczu.
Na d�ugiej sztabie m�ota wisi rogowa latarnia Beerencreutza,
a ��ty poncz �yska w czaszy niby s�o�ce. Tu mamy st�, a tu
krzes�a. Rezydenci obchodz� noc wigilijn� w ku�ni!
Wre tutaj, kipi rado��, brzmi muzyka i �piew. AIe tego
ha�asu o p�nocy nikt nie s�yszy. Rozgwar tonie w p�t�nym szu-
mie wodospadu. . .
Ale� wrzask, ale� weso�o��! Ha... gdyby to pos�ysza�a ma-
jorowa !
No i c�? Na pewno siad�aby przy nich i wychyli�a kubek.
To dzielna niewiasta, nie ucieka przed swawoln�, gromk�
piosenk� pijack�, nie mierzi jej te� gra w karty. To najbogatsza
kobieta Varmlandii, szorstka niby ch�op, dumna jak kr�lowa.
Lubi rozg�o�ny �piew, wrzaski tr�bek i pisk skrzypek. Lubi wino,
gr� i huczne, weso�e biesiady. Mi�o jej, gdy topniej� zapasy
spi�arni, gdy sala dudni od ta�ca, a skrzyd�o rezydenckie roi
si� od kawaler�w.
Patrzcie! Siedz� woko�o wazy ponczu, jeden przy drugim! Jest
ich dwunastu, tuzin ch�op�w co si� zowie! Nie s� to j�tki jedno-
dniowe ni modnisie, ale m�e na schwa�, kt�rych s�aw� d�ugo
b�dzie t�tni�a Varmlandia. Ludzie m�ni, silne ch�opy!
Nie przypominaj� zesch�ych pergamin�w ni zasznurowanych
work�w z�ota, biedni s�, lecz beztroscy - kawalerowie w ka�dym
calu.
Nie maminsynkowie, ni ospali domatorzy, ale m�e z rozma-
chem, �wiatowcy, rycerze tysi�cznych przyg�d.
Skrzyd�o rezydenckie od lat ju� stoi pustk�. Ekeby przesta�o
by� schronem bezdomnych kawaler�w. Pensjonowani oficero-
wie i zubo�ali szlachcice nie je�d�� chwiejnymi jednokonka-
mi po drogach Varmlandii... tu jednak zmartwychpowstan�,
weseli, beztroscy, wieczy�cie m�odzi!
Wszyscy ci s�ynni m�owie umiej� te� gra� na jednym czy na
kilku instrumentach. Ka�dy ma swoist� cech�, w�asny j�zyk,
pomys�y, przypowie�ci, pie�ni. Przypominaj� mrowisko pe�ne
26
__
mr�wek, ka�dy jednak posiada co� oryginalnego, co go od innych
odr�nia.
Spo�r�d siedz�cych nad bowl� ponczu wymieni� naprz�d
Beerencreutza, pu�kownika z wielkim siwym w�sem, s�ynnego
mistrza w kartach, �piewaka pie�ni Bellmanowskich*, potem
przyjaciela jego i towarzysza broni, ma�om�wnego majora, �owc�
nied�wiedzi, Andersa Fuchsa, wreszcie za�, jako trzeciego
z przyjaci�, ma�ego Rustera, dobosza, kt�ry by� d�ugo forysiem
u pu�kownika, ale otrzyma� rang� oficersk� z uwagi na sw�j
kunszt przyprawiania ponczu i �piewania basem. Nast�pnie
wspomnie� trzeba starego chor��ego, Rutgera von Orneclou, zdo-
bywc� serc, w peruce i sztywnej kryzie z �abotem, umalowa-
nego jak kobieta. By� on jednym z najwybitniejszych rezydent�w
wesp� z silnym kapitanem Chrystianem Berghem, s�ynnym bo-
haterem, kt�rego r�wnie �atwo by�o wodzi� za nos jak olbrzyma
z bajki. W ich towarzystwie przebywa� cz�sto ma�y, kr�g�y
poczciwiec Juliusz, weso�y, �wawy, bystry m�wca, malarz, pio-
senkarz i facecjonista. Zazwyczaj oblewa� potokiem drwin reuma-
tycznego chor��ego i g�upiego olbrzyma.
Napotyka�o si� tu r�wnie� olbrzymiego Niemca, Kevenhullera.
wynalazc� samoczynnego wozu i maszyny lataj�cej, kt�regc
s�aw� dzi� jeszcze rozbrzmiewaj� szumi�ce lasy. Z rodu i postaci
by� to rycerz o kr�tych w�sach, spiczastej brodzie, orlim nosie
oraz ma�ych, sko�nych oczach, osnutych sieci� zmarszczek. Sie-
dzia� tu wielki wojownik, Kristofer, wychylaj�cy si� z czterech
�cian skrzyd�a rezydenckiego jedynie w�wczas, gdy sz�o o polo-
wanie czy inn� �mia�� awantur�, obok niego za� wuj Eberhard
filozof, kt�ry nie przyby� do Ekeby dla �arcik�w czy uciechy
ale po to, by w spokoju, bez troski o byt, dokona� wielkiego
dzie�a z zakresu filozofii - kr�lowej nauk.
Na ko�cu wymieniam najlepszych spo�r�d czeredy, �agodnego
L#wenborga, cz�owieka pobo�nego, co zbyt by� dobry, by rozu�
mie� sprawy tego �wiata, oraz wielkiego muzyka, Liljecron�
kt�ry posiada� wprawdzie dom dostatni i t�skni� do� ci�gle, alt
przebywa� w Ekeby, gdy� duch jego potrzebowa� przyg�c
i urozmaicenia, by m�c znie�� �ycie na ziemi.
Wszyscy ci dudzie w liczbie jedenastu mieli ju� za sob� m�o
do��, a wielu przekroczy�o pr�g staro�ci. Jeden tylko, dwunasty
liczy� lat trzydzie�ci i by� fizycznie oraz duchowo nie z�a
* Carl Michael Bellm:cn II74l1-1785l - poeta szwccliki. acctor pc,pularn#ch pie�r
c, mi�o�ci i uinic.
27
many. Mam na my�li Gost� Berlinga, kawalera nad kawalerami,
wi�kszego w jednej osobie m�wc�, �piewaka, muzyka, my�liwca
i bohatera pijatyki i gry, ani�eli wszyscy inni wzi�ci razem.
Takim to m�em zrobi�a go pani majorowa!
Oto stoi w�a�nie na m�wnicy! Ciemno�� sp�ywa na� z zakop-
conego dachu jak ci�kie girlandy. Jasna g�owa wyb�yska z tej
ciemni podobna g�owom m�odych bog�w, �wiat�odawc�w, kt�rzy
ongi� �ad zaprowadzili w chaosie. Stoi smuk�y, pi�kny, ��dny
przyg�d.
Ale przemawia z wielk�, g��bok� powag�.
- Rezydenci i bracia! Zbli�a si� p�noc, �wi�tujemy ju�
d�ugo, pora wznie�� toast trzynastego u sto�u!
- Drogi bracie Gosto! - wo�a Juliusz. - Nie ma trzynastego
w naszym gronie! Jest nas dwunastu!
- W Ekeby co roku umiera cz�owiek! - ci�gnie dalej, coraz
to pos�pniej,