5139

Szczegóły
Tytuł 5139
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5139 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5139 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5139 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Biblioteka Ludowa Selma Lagerlof Gusta Berling prze�o�y� Franciszek Mirandola zweryfikowa�a Maria Olsza�ska Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza wyd. VI, Warszawa 1987 Wst�p 1. Proboszcz W ko�cu proboszcz stan�� na kazalnicy, a parafianie pod nie�li g�owy. By� tu nareszcie, wi�c nie zbraknie kazania tej niedzieli jak zesz�ej i wielu, wielu poprzednich. Proboszcz by� m�odzie�cem ros�ym, smuk�ym i ol�niewaj�co pi�knym. Gdyby mu w�o�y� he�m na g�ow�, da� miecz i zbroj�, m�g�by �mia�o stanowi� model pos�gu marmurowego, nazwa nego imieniem najpi�kniejszego z Ate�czyk�w. Mia� g��bokie oczy poety, silnie zarysowany a kr�g�y pod br�dek wodza. Wszystko w nim by�o pi�kne, wytworne, wyra- ziste, przesycone �arem genialno�ci i �ycia duszy. Parafianie doznali na jego widok dziwn#go wzruszenia. Na- wykli patrzy�, jak chwiejnie wychodzi z szynkowni wraz z towarzyszami zabaw, pu�kownikiem Beerencreutzem o siwych sumiastych w�sach i mocarnym kapitanem Chrystianem Berg- hem. Rozpi� si� tak bardzo, �e przez ca�e tygodnie nie m�g� pe�ni� swego urz�du, tote� gmina wnios�a skarg�, zrazu do dziekana, potem za� do biskupa i kapitu�y. Biskup ze z�otym krzy�em na piersi przyby� w�a�nie na wizytacj� i rozpraw�; zasiad� w prezbiterium otoczony prefektami, pra�atami z Karl- stadu i proboszczami z okolicznych wsi. Zachowanie proboszcza przekroczy�o wszelkie dozwolone gra- nice. To pewna. W czasie onym, to znaczy w Iatach dwudzies- tych zesz�ego wieku, nie s�dzono zbyt surowo pija�stwa, atoli proboszcz zaniedba� skutkiem na�ogu sw�j urz�d i zapewne go teraz utraci. Sta� na kazalnicy czekaj�c, a� przebrzmi ostatni wiersz psalmu. Stoj�c tak u�wiadomi� sobie, �e w ca�ym ko�ciele na wszystkich �awach ma samych jeno wrog�w. W�a�ciciele ziemscy na galerii, ch�opi na dole, konfirmanci na ch�rze, wszystko to byli nie- przyjaciele. Wr�g gra� na organach, wr�g kalikowa�, nienawi- dzili go wszyscy, pocz�wszy od dzieci, przynoszonych na r�- __ 5 kach do ko�cio�a, a� do ko�cielnego, starego, sztywnego �o�nierza, kt�ry bra� udzia� w bitwie pod Lipskiem. Proboszcz rad by rzuci� si� na kolana i b�aga� ludzi o zmi- �owanie. Nagle jednak zawrza� g�uchym gniewem. Pami�ta� dobrze, jakim by� rok temu, gdy wst�powa� po raz pierwszy na kazal- nic�. Wtedy by� bez skazy, teraz za� stoi tu w obliczu cz�o- wieka ze z�otym krzy�em, kt�ry ma na� wyda� wyrok. Podczas odmawiania modlitwy fala krwi raz po raz barwi�a mu policzki gniewnym rumie�cem. Pi� w istocie, kt� mia� atoli prawo go pot�pia�? Kto zna� plebani�, gdzie mu �y� wypad�o? Ciemny b�r sosnowy otacza� j� z wszystkich stron, zagl�daj�c w okna, wilgo� s�czy�a si� ze sczernia�ego dachu i ciek�a po zaple�nia�ych �cianach. W�dka podtrzymywa�a go na duchu w czasie ulewy czy zadymki �nie�nej, kiedy wichura wdziera�a si� przez rozbite szyby, a licho uprawne, ja�owe pole nie dawa�o do�� chleba dla zaspokoje- nia g�odu. Jego zdaniem, by� w sam raz takim proboszczem, na jakiego zas�ugiwali parafianie. Pili zreszt� wszyscy. Czemu� by on jeden tylko mia� sobie gwa�t zadawa�? Wdowiec upija� si� na stypie �ony, ojciec po chrzcie dziecka. Parafianie pili wracaj�c z ko�- cio�a, tak �e cz�sto przybywali do domu nieprzytomni. Dla nich wi�c w sam raz nadawa� si� proboszcz pijaczyna. Polubi� w�dk� podczas swych podr�y urz�dowych, gdy w cienki p�aszcz odziany p�dzi� milami po zamarz�ych jezio- rach, a wichry d�y z wszystkich stron; podczas �eglugi po tych jeziorach w otwartej, chybotliwej �odzi w�r�d burzy czy ulewy; w czasie jazdy saniami przez wysokie zaspy �nie�ne, gdy musia� schodzi� i kopa� koniowi drog�, przez zaspy wysokie jak domy, a w ko�cu podczas d�ugiego brodzenia po le�nych moczarach. Dzie� za dniem wl�k� si� leniwie i ponuro. Ch�op czy szlachcic, wszyscy przykuci my�lami do ziemi, dopiero wie- czorem wyzwolone przez w�dk� dusze zrzuca�y kajdany. Budzi�a si� wyobra�nia, serce przepaja� �ar, �ycie promienia�o, roz- brzmiewa� �piew i pachnia�y r�e. W�wczas szynk przemienia� mu si� w czarowny ogr�d pod niebem po�udnia, nad g�ow� zwi- sa�y winogrona i oliwki, pos�gi marmurowe b�yska�y po�r�d ciemnej zieleni, a filozofowie i poeci spacerowali pod palma- mi i platanami. Widzia�, zaiste, stoj�c tu na kazalnicy, �e w tych stronach 6 __ __ �y� bez w�dki nie spos�b. Wiedzieli te� o tym s�uchacze, a mi- mo to chcieli go pot�pi�. Umy�lili zedrze� ze� szat� duchown� dlatego, �e pijany wszed� do domu bo�ego? Ha! Czy� wszyscy ci ludzie mieli... czy wy- obra�ali sobie, �e maj� innego Boga poza w�dk�? Sko�czywszy modlitw� wst�pn� o#m�wi�, pochylony, ojcze- nasz. W ko��iele panowa�a g��boka cisza. Nagle proboszcz chwyci� siln� d�orti� wst�gi przytrzymuj�ce szat�. Wyda�o mu si�, �e ca�a gmina z biskupem na czele skrada si� na kazalnic�, by zedrze� z niego szat� duchown�. Kl�cza� nie odwracaj�c g�owy, ale czu�, jak szarpi� za wst��ki, i widzia� dok�ad ;ie dziekan�w, proboszcz�w, cz�onk�w rady ko�cielnej, ko�cielnego i ca�� gmin�. Du�o, du�o ludzi szarpa�o, chc�c zedrze� ze� szat�. Wy- obrazi� sobie, jak wszyscy zlec� na d� po schodach, gdy wst��ki si� zerw�, jak pospadaj� na wznak tak�e i ci, kt�rzy nie mog� szarpa� sami, ci�gn� pierwszych za po�y... tak si� sta- nie niezawodnie. Widzia� t� scen� tak dok�adnie, �e omal nie roze�mia� si� kl�cz�c, jednocze�nie za� zimny pot obla� mu skronie. By�o to wprost straszne. Mia� zosta� wyrzutkiem z powodu w�dki!. Czy� istnieje na �wiecie stworzenie �a�o�niejsze od wyp�dzonego ksi�dza? B�dzie �ebrakiem, legnie pijany nad rowem, ca�y w �achma- nach przystanie do w��cz�g�w... Sko�czy� modlitw� i mia� rozpocz�� kazanie. Nag�a my�l za- trzyma�a mu s�owa na ustach. Oto po raz ostatni sta� na ambonie, po raz ostatni wolno mu by�o g�osi� s�owo bo�e i wie�ci� bosk� chwa��. Po raz ostatni. Wstrz�sn�a nim ta �wiadomo��. Zapomnia� o w�dce i o biskupie. Czu� jeno, �e musi skorzysta� z tej sposobno�ci i da� �wiadectwo chwale bo�ej. Posadzka ko�cio�a zapad�a si� gdzie� g��boko, dach znik�, proboszcz patrzy� prosto w niebo. Sta� na kazalnicy sam jeden, duch jego ulecia� na skrzyd�ach do tronu Boga, a g�os, spot�nia�y, j�� g�osi� chwa�� pa�sk�. Ponios�a go wyobra�nia. Zapomnia� s��w przysposobionego kazania, my�li zlatywa�y mu z g�ry niby oswojone go��bie. Wydawa�o mu si�, �e kto� za� m�wi, a jednocze�nie czu�, �e jest to rzecz najwy�sza na ziemi i �e nikt nie mo�e si�gn�� dalej ni� on, kiedy tak stoj�c g�osi s�aw� bo��. __ 7 __ M�wi� jak cz�owiek natchniony. Poniecha� tego, co mia� na- pisane, my�li opad�y go jak stado oswojonych go��bi; czu�, �e to wcale nie on sam przemawia, a jednocze�nie pojmowa�, �e wy�ej na tej ziemi si�gn�� nie mo�na, �e nikt w �wietno�ci i wspania�o�ci prze�cign�� go nie zdo�a - tak oto g�osz�cego ch wa�� Bo��. P�ki gorza� w nim p�omie� natchnienia, m�wi� bez przestanku, gdy za� zagas�, gdy dach zapad� na nowo nad ko�cio�em, a pod �oga wynurzy�a si� z przepa�ci, j�� p�aka� kl�cz�c, wiedzia� ju� bowiem, �e prze�y� najpi�kniejsz� chwil� �ycia i �e chwila ta nie wr�ci. Po nabo�e�stwie odby�o si� zebranie rady ko�cielnej. Biskup spyta�, czy gmina zanosi skarg� na proboszcza. Proboszcz nie by�ju� z�y i zuchwa�yjak przed kazaniem. Wsty- dzi� si� i chyli� czo�o. "Ach - my�la� - teraz wyjd� na jaw wszystkie szkaradne awantury pijackie!" Ale �adna nie wysz�a na jaw. U wielkiego sto�u w izbie gminnej panowa�a cisza. Proboszcz spojrza� doko�a - naprz�d na ko�cielnego... Nic, ten milcza�, potem na cz�onk�w rady ko�cielnej, potem na ch�o- p�w, na w�a�cicieli hut �elaza... milczeli wszyscy. Pozaciska- li usta i patrzyli z zak�opotaniem na st�. "Czekaj�, by kto� zacz��!" - pomy�la� proboszcz. Nagle jeden z cz�onk�w rady odchrz�kn�� i rzek�: - Ja uwa�am, �e nasz proboszcz jest dobry. - Ksi�dz biskup s�ysza� sam, jak umie m�wi� - dorzuci� ko�cielny. Biskup wspomnia� co� o cz�stym zaniedbywaniu kaza�. - I proboszczowi zdarza si� czasem chorowa�, jak ka�demu innemu cz�owiekowi - zauwa�y� jeden z ch�op�w. Biskup napomkn��, �e gmina gorszy si� zachowaniem pro- boszcza. J�li go wszyscy broni� jednog�o�nie. Proboszcz, m�wili, jest jeszcze bardzo m�ody, tedy nic dziwnego. Gdyby tylko co nie- dziela m�wi� jak dzi�, nie zamieniliby go nawet na samego biskupa. Skoro nie by�o oskar�yciela, nie by�o i s�dziego. Proboszcz czu�, jak mu serce ro�nie, a krew szybko kr��y w �y�ach. Nie znajdowa� si� tedy po�r�d wrog�w, pozyska� ich sobie, i to w chwili, kiedy si� tego najmniej spodziewa�. Mia� nadal pozosta� na urz�dzie! Po wizytacji zasiedli do posi�ku na plebanii: biskup, dzie- kani, proboszczowie i najszanowniejsi gospodarze. Jedna z s�- siadek obj�a funkcje gospodyni, gdy� proboszcz nie mia� �ony. Zarz�dzi�a wszystko doskonale, tote� po raz pierwszy spo- strzeg�, �e plebania nie by�a wcale tak niemi�a. D�ugi st� biesiadny, ustawiony pod sosnami, nakryty �nie�nym obrusem, na nim I�ni�ca bia�a i niebieska porcelana, szklanki i kunsztow- nie z�o�one serwety. U wej�cia zatkni�to w ziemi� dwie brz�zki, pod�og� zas�ano ga��zkami ja�owca, z belki sufitu zwisa� wieniec, we wszystkich izbach ustawiono kwiaty, wyp�dzono zapach zgni- iizny, a zielonawe szyby b�yszcza�y weso�o w promieniach s�o�ca. Proboszczowi serce wezbra�o rado�ci� i poprzysi�g� sobie nie pi� ju� nigdy. Przy stole biesiadnym wszyscy byli pogodni i weseli. Ludzie cieszyli si�, �e okazali wspania�omy�lno�� i wyrozumia�o��, proboszczowie za� i dziekani czuli zadowolenie, �e unikni�to skandalu. Zacny biskup wzni�s� kielich i o�wiadczy�, �e wyruszy� w drog� wielce zmartwiony niekorzystnymi wie�ciami, jakie do� dosz�y. Jad�c, s�dzi�, �e zastanie Szaw�a, ale oto ten�e przemieni� si� ju� w Paw�a, kt�ry wi�kszych ni� inni dokona rzeczy. Dostojny go�� wspomnia� potem o mnogich darachjakie otrzyma� m�odszy brat jego, i s�awi� je, dodaj�c, by nie da� si� unie�� dumie, ale wyt�y� wszystkie si�y i czuwa� nad sob�, jak przystoi temu, kto d�wiga na barkach brzemi� ci�kie bardzo, a cenne. Tego dnia proboszcz nie pi� wiele, a mimo to by� pijany, gdy� uderzy�o mu do g�owy wielkie, nieoczekiwane szcz�cie. Niebo zapali�o nad nim p�omie� natchnienia, a ludzie obdarowali go mi�o�ci� swoj�. Krew wrza�a w nim jeszcze i t�tni�a mocno w �y- �ach, gdy wiecz�r nadszed� i go�cie odjechali. Do p�nej nocy siedzia� w swym pokoju, a przez otwarte okno p�yn�o rze�we powietrze nocne ch�odz�c gor�czk� szcz�liwo�ci i koj�c radosny niepok�j, kt�ry mu spa� nie dawa�. Nagle pos�ysza� g�os: - Czuwasz jeszcze, proboszczu? M�czyzna jaki� szed� ku plebanii przez trawnik. Proboszcz wyjrza� i pozna� kapitana Chrystiana Bergha, wiernego towa- rzysza pohulanek. Kapitan Chrystian Bergh by� to bezdomny w��cz�ga, olbrzymiego wzrostu i si�y, wielki jak turnia strze- lista, a g�upi jak duch g�r. - Czuwam, oczywi�cie, kapitanie! - odpar� proboszcz.- Czy� mo�na spa� w tak� noc? Pos�uchajmy�, co mu opowiedzia� kapitan. Olbrzyma strach ogarn�� na my�l, �e proboszcz zacznie teraz stroni� od w�dki. "Nie za#na on ju� nigdy spokoju - my�la� kapitan. - Panowie z Karlstadu, skoro raz przyjechali, mog� zjawi� si� w ka�dej ehwili i pozbawi� go urz�du, gdyby popad� w dawny na��g". Ale kapitan uj�� rzecz siln� d�oni� i sprawdzi�, �e nie wr�ci tu ju� �aden proboszcz, dziekan czy biskup. W przysz�o�ci proboszcz i jego przyjaeiele b�d� mogli popija� do woli na ple- banii. Pos�uchajcie, jakiego to czynu bohaterskiego dokona� mocny kapitan Chrystian Bergh! Gdy biskup i obaj pra�aci wsiedli do karety i drzwiczki zamkni�to za nimi, kapitan siad� na ko�le i wi�z� ich mil� czy dwie jasn� letni� noc�. Da� tym czcigodnym do zrozumie- nia, jak �atwo wytrz��� �ycie z cz�owieczego cia�a. P�dzi� sza- le�ezym galopem za kar�, �e wzbraniali porz�dnemu cz�owieko- wi popi� sobie czasem do woli. Nie s�d�my�, �e si� trzyma� go�ci�ca! Przetrz�s� ich po- rz�dnie! P�dzi� przez rowy, �cierniska, sun�� galopem z pag�r- k�w, zajecha� w jezioro, a� woda pryska�a wysoko, i toczy�a kolas� tu� nad przepa�ciami, tak �e konie �lizga�y si� na przednich, sztywno rozstawionych nogach. Przez ca�y czas biskup i pra�aci siedzieli za sk�rzanymi firankami bladzi, mrucz�c pacierze. Gorszej jazdy nie zaznali w �yciu. Mo�na sobie wyobrazi�, jak wygl�dali dotar�szy do gospody w Rissater. �ywi byli, ale wytrz�sieni niby ziarna �rutu w worku sk�rzanym. - C� to ma znaczy�, kapitanie Chrystianie? - spyta� biskup, gdy Bergh otwar� drzwiczki kolasy. - To znaczy, �e ksi�dz biskup namy�li si� dobrze, zanim po raz drugi z�o�y wizyt� G#�cie Berlingowi! - odpar� kapitan, kt�ry z g�ry sobie to zdanie u�o�y�, �eby si� nie zaj�kn��. - Prosz� tedy pozdrowi� Gost� Berlinga - rzek� biskup- i zapewni� go, �e ani mnie, ani innego biskupa ju� u siebie nie zobaczy. O tym bohaterskim czynie swoim opowiedzia� proboszczowi pot�ny kapitan stoj�c w jasn�, letni� noc u jego okna. Przed chwil� w�a�nie odda� konie w gospodzie i ruszy� z nowin� na plebani�. - Teraz mo�esz by� spokojny, bratku! - zako�czy� olbrzym. Ach kapitanie Chrystianie! Ksi�a byli co prawda bladzi, siedz�c w powozie, ale siedz�cy tu u okna proboszcz, zapatrzo- ny w jasn� noc letni�, mia�, zaiste, du�o bledsz� twarz! Ach, kapitanie Chrystianie! Proboszcz podni�s� pi�� chc�c paln�� olbrzyma w g�upi� prostack� g�b�, ale rozmy�li� si�. Zatrzasn�� z hukiem okno stan�� po�rodku pokoju i podni�s� pi�� ku niebu. O, czym�e by� �w p�omyk natchnienia b�yszcz�cy nad g�osi cielem chwa�y bo�ej! Wszak�e B�g zadrwi� sobie ze�! Biskup pewny by� oczywi�cie, �e to on sam wys�a� kapitan; ; Bergha. Pewny by� te�, �e przez ca�y dzie� k�ama� ob�udnie Teraz we�mie si� do� ostro, zawiesi go w urz�dowaniu, a poten ' wyp�dzi. Gdy nasta� ranek, nie by�o ju� proboszcza na plebanii. Ni# chcia� czeka� i broni� si�. B�g ze� zadrwi�, nie u�yczy� mu swe pomocy. Wiedzia� dobrze, �e go wyp�dz�. B�g sam chcia� tegi w�a�nie. M�g� tedy od razu i�� precz. Zdarzy�o si� to w Szwecji, w Iatach dwudziestych dziewi�t nastego wieku, w zapad�ej gminie zachodniej Varmlandii. Pierwsze to nieszcz�cie G�sty Berlinga nie pozosta�o ostat n,m. Trudne jest �ycie koni nie znosz�cych ostr�g ni bicza. Pi ka�dym uderzeniu batem rzucaj� si� wertepami ku przepa�ciom Natrafiwszy na skalisty grunt obalaj� po prostu w�z i zerwawsz: uprz�� p�dz� na z�amanie karku w szalonym galopie. 2. �ebrak Pewnego zimowego dnia, w grudniu, na wzg�rza brobijski z mozo�em wspina� si� �ebrak. Odziany by� w n�dzne �achmany a przez dziurawe trzewiki wciska� si� �nieg. Jezioro L#ven w Varmlandii jest to w�ski pas wody, w kilku miejscach zacie�niony w sund. Si�ga od strony p�nocnej a� d, las�w fi�skich, za� od po�udnia do jeziora Wener. Na brzegacl le�y kilka gmin, przede wszystkim za� gmina broe�ska, najwi� ksza i najbogatsza z wszystkich. Zajmuje ona znaczn� cz�� wschoclniego i zachodniego wybrze�a. Tu w�a�nie, po stronie za chodniej, rozci�gaj� si� najwi�ksze posiad�o�ci, jak dobra ry cerskie Ekeby i Bjorne, s�ynne z bogactw i pi�kno�ci, ora du�a wie� Broby z gospod�, ratuszem, siedzib� naczelnik okr�gu, plebani� i placem targowym. Broby le�y na stromym stoku wzg�rza. �ebrak min�� gospod� znajduj�c� si� w dole i maszerowa z trudem w g�r�, ku plebanii na samvm szczycie. 10 1 I Przed nim sz�a ma�a dziewczynka, ci�gn�c na sznurze sanki ob�adowane workiem m�ki. �ebrak do�cign�� dziewczynk� i wszcz�� rozmow�. - Za ma�y to konik na taki ci�ar! - powiedzia�. Dziewczynka obr�ci�a si� i spojrza�a na�. By�a ma�ego wzrostu, mia�a oko�o dwunastu lat, badawcze, bystre oczy i zaci�ni�te usta. - Da�by B�g, by konik by� jeszcze mniejszy, a ci�ar jeszcze wi�kszy, bo starczy�oby na d�u�ej! - odpar�a. - Czy wieziesz mo�e w�asne po�ywienie? - Tak, niestety. Chocia� ma�a, sama musz� si� stara� o chleb dla siebie. �ebrak j�� popycha� sanki z ty�u, a dziewczynka obr�ci�a si� i rzek�a: - Nie my�l, �e co� za to dostaniesz. �ebrak roze�mia� si� w g�os. - Jeste� pewnie c�rk� proboszcza z Broby! Zaraz to wida�... - Tak, jestem jego c�rk�. Niejedno dziecko ma ojca biedniej- szego, ale �adne chyba gorszego. To szczera prawda, cho� wstyd dziecku tak m�wi�. - Zapewne sk�py i z�y? - Tak, sk�py, a ponadto z�y! Ale c�rka jego, je�li po�yje, b�dzie, jak powiadaj�, jeszcze gorsza. - Mo�e to i prawda. Rad bym wiedzie�, sk�d wzi�a� ten worek m�ki? - Mog� ci powiedzie�, gdy� wcale mi na tajemnicy nie za- le�y. Zabra�am zbo�e ojcu ze spichrza dzi� rano i zawioz�am do m�yna. - Zobaczy niezawodnie, gdy si� z tym zjawisz w domu. - O, jaki� ty m�dry! Ojciec pojecha� w sprawach urz�dowych. Powiniene� si� by� domy�li�. - Kto� jedzie za nami pod g�r�. S�ycha� skrzyp �niegu pod p�ozami sa�. A je�li to on? Dziewczynka j�a nas�uchiwa� i patrze� bacznie, potem wybuchn�a p�aczem: - To ojciec, tak, ojciec! - wo�a�a. - Zabijcie mnie! - Dobra rada i szybka pomoc wi�cej warte w tej chwili ni� z�oto i 9rebro! - zauwa�y� �ebrak. - Wiesz co - rzek�a dziewczynka - mo�esz mi dopom�c. Przepasz si� sznurem przez plecy i ci�gnij sanki, a ojciec po- my�li, �e m�ka jest twoja. - C� z tym poczn�? - spyta� zarzucaj�c sznur na rami�. 12 __ - Id�, gdzie chcesz, ale o zmroku wr�� na plebani�. B�d� ci# wygl�da�a. Masz wr�ci� z sankami i workiem, s�yszysz? - Ano, spr�buj�. - B�g ci� skarze, je�li nie wr�cisz! - zawo�a�a i pobieg�; co si�, by znale�� si� w domu przed przybyciem ojca. Z ci�kim sercem �ebrak zawr�ci� sanki i zawl�k� je na d� do gospody. Biedak snu� marzenia brodz�c na wp� boso po �niegu. Marzy� o wielkich lasach na p�noc od L#ve�skiegc Jeziora, o nieprzejrzanych borach fi�skich. Tu, na nizinach gminy broe�skiej, k�dy w�drowa� w�a�nie wzd�u� w�skiego sundu, ��cz�cego g�rn� i doln� cz�� jeziora w okolicy weso�ej i bogatej, gdzie sta� pa�ac przy pa�acu i jedn# huta �elaza przy drugiej, ka�da droga zdawa�a mu si� zbyt uci�� liwa, ka�da izba za ciasna, ka�de ��ko za twarde. T�skni� bo le�nie do spokoju wielkich, niezg��bionych bor�w. Tutaj t�tni�y cepy po klepiskach, jakby m�ocka nie mia�a sit nigdy sko�czy�, a �adunki drzewa i w�gla wci�� p�yn�y z nie wyczerpanych las�w. D�ugie szeregi nape�nionych rud� woz�# dr��y�y g��bokie �lady po drogach wy��obionych ju� przez setki poprzednich. Od osiedla do osiedla p�dzi�y sanki, zdawa�o si� �e powozi rado��, za� pi�kno i mi�o�� stoj� z ty�u na p�ozach Ach, jak�e t�skni� biedny, samotny w�drowiec do ciszy prze- pastnych ost�p�w. Tam, gdzie wysokie pnie strzelaj� z ziemi niby smuk�e kolumny, gdzie �nieg le�y grub� warstw� na nieruchomych ga��- ziach, gdzie wiatr straciwszy si�� szepce jeno z cicha, igraj�c w szpilkach koron, tam chcia� si� zanurzy� w puszcz� i i�� a� do upadku si�, lec jednego dnia pod wysokimi drzewami i umrze� z zimna i g�odu. T�skni� za t� wielk�, szumi�c� mogi�� nad L#ve�skim Jezio- rem, gdzie go zaskocz� niwecz�ce pot�gi i gdzie nareszcie g��d. zimno, znu�enie i w�dka zmog� n�dzne cia�o, dot�d odporne na wszystko. Dotar� do gospody i postanowi� tu czeka� do wieczora. Wszed� do izby i usiad�szy przy drzwiach zapad� w t�pe marzenia o wiel- kich lasach. Szynkarka ulitowa�a si� nad nim i da�a mu kieliszek mocnej w�dki, potem za� drugi, gdy� bardzo usilnie prosi�. Wi�cej da� nie chcia�a, a �ebrak popad� w straszn� rozpacz. Musia� koniecznie dosta� wi�cej tej doskona�ej, s�odkiej, mocnej w�dki, musia� raz jeszcze uczu�, jak serce skacze w piersiach, a my�li b�yskaj� w upojeniu. W w�dce pali�o si� wszak letnie 13 ��o�ce, przepoi� j� �piew ptak�w, wo� i pi�kno lata. Raz jeszcze bodaj, zanim zapadnie noc i ciemno��, chce napi� si� s�o�ca i szcz�cia. Powoli zamieni� m�k� potem worek, a w ko�cu sanki na w�dk�, upi� si� t�go i przespa� cz�� popo�udnia na �awie w szynkowni. Zbudziwszy si� u�wiadomi� sobie, �e mu jedno jeszcze tylko pozosta�o na �wiecie. N�dzne cia�o wzi�o znowu g�r� nad dusz�, o�mieli� si� przepi� to, co mu powierzy�o biedne dziecko, by� zaka�� �wiata, postanowi� zrzuci� brzemi� tej ohydy. Chcia� uwolni� dusz� i pozwoli� jej odej�� do Boga. Le��c na �awie w szynkowni s�dzi� si� sam: "Gosta Berling, wygnany pastor, obwiniony o to, �e skrad� w�asno�� g�odnego dziecka, zostaje niniejszym skazany na �mier�. Na jak� �mier�? �mier� w �niegu!" Si�gn�� po czapk� i wyszed� chwiejnie. Niezupe�nie jeszcze przytomny i trze�wy, zap�aka� ze wsp�czucia nad sob� i nad sw� biedn�, upodlon� dusz�, kt�rej musi da� wolno��. Nie odda- la� si� zbytnio i nie schodzi� z drogi. Nad rowem by�a wielka zaspa �nie�na, leg� w niej, by umrze�. Zamkn�� oczy usi�uj�c zasn��. Nie wiadomo, jak d�ugo le�a�, ale tli�o w nim jeszcze �ycie, gdy c�rka brobijskiego pastora podbieg�a z latarni� w r�ku i zna- laz�a go w g��bokim �niegu. Czeka�a d�ugie godziny, teraz atoli po�pieszy�a go�ci�cem na zwiady, co si� z nim sta� mog�o. Pozna�a go zaraz i j�a nim z ca�ej si�y trz��� i krzycze�, by zbudzi� �pi�cego. Musia�a go przywr�ci� do �ycia na tak d�ugo przynajmniej, by jej powiedzia�, gdzie podzia� worek i sanki. Ojciec zat�uk�by j� na �mier�, gdyby sanki zagin�y. Ugryz�a �ebraka w palec, podrapa�a mu twarz i wrzeszcza�a jak op�tana. Nagle zjawi�y si� na go�ci�cu jakie� sanie. - Kt� si� tam tak drze, do diab�a? - spyta� szorstki g�os. - Chc� si� dowiedzie�, co zrobi� z moim workiem i san- kami! - za�ka�a dziewczynka i uderzy�a �ebraka pi�ci� w pier�. - Czy� nie wstyd ci drapa� zamarz�ego cz�owieka? Id� precz, dzika kocico! Barczysta, ros�a kobieta wysiad�a z sa� i podesz�a do zaspy. Chwyciwszy dziewczynk� za kark, cisn�a j� na �rodek go�ci�ca. Potem schyli�a si�, podsun�a rami� pod plecy �ebraka i d�wig- n�a go. Zanios�a do sa� i z�o�y�a w nich. 14 __ - Chod� ze mn� do szynku, dziki kocie! - powiedzia�a pro- boszc��wnie. - Zobaczymy, co wiesz o tym wszystkim! W godzin� potem �ebrak siedzia� w paradnej izbie gospody na krze�le ko�o drzwi, przed nim za� sta�a w�adcza pani, kt�ra go uratowa�a od �mierci w �niegu. Gosta Berling patrzy� na ni�. Wraca�a z objazdu w�glarni le�nych, mia�a usmolone r�ce, glinian� fajk� w ustach, kr�tkie, nie pokryte futro z owczych sk�rek, sp�dnic� z pasiastego sa- modzia�u, podkute trzewiki, a za paskiem n� w pochwie. Pi�kn� jej, star� twarz okala�y szpakowate, g�adko w g�r� zaczesane w�osy. Gosta s�ysza� tysi�ce razy opis tej postaci i zrozu- mia�, �e ma przed sob� s�ynn� w ca�ej okolicy majorow� z Ekeby. By�a to najpot�niejsza kobieta Varmlandii, w�a�cicielka siedmiu hut �elaza, nawyk�a rozkazywa� i w�ada�. On za� by� n�dznym, na �mier� skazanym �ebrakiem, nie posiadaj�cym nic, ka�da droga by�a mu zbyt uci��liwa, ka�da izba za ciasna. Dr�a� na ca�ym ciele pod si�� jej spojrzenia. Sta�a patrz�c na t� kupk� ludzkiej niedoli, na czerwone, napuch�e r�ce, zniszczo- ne cia�o i wspania�� g�ow�, kt�ra mimo zaniedbania i upadku ja�nia�a dzik� pi�kno�ci�. - Czy acan jeste� Gosta Berling, szalony proboszcz? - spy- ta�a. �ebrak milcza�. - Ja jestem majorowa z Ekeby. �ebrak drgn��. Z�o�y� r�ce i spojrza� na ni� b�agalnie. Czeg� chcia�a? Czy zmusi� go, by �y�? Ba� si� jej mocy. Ju� tak bliski by� spokoju wieczystych las�w! Zacz�a walk� o�wiadczaj�c, �e c�rka proboszcza brobijskiego dosta�a z powrotem swe sanki i worek z m�k� i �e ona, majorowa, ma dla�, jak dla wielu innych biednych i bezdomnych, pomiesz- czenie w skrzydle pa�acu ekebijskiego, gdzie mieszkaj� rezydenci. Zaofiarowa�a mu �ycie wygodne i weso�e. On za� odpar�, �e musi umrze�. Paln�a pi�ci� w st� i otwarcie wyrazi�a sw�j pogl�d na spra- w�. - Wi�c acan chcesz umrze�? Ha... nie dziwi�oby mnie to, gdyby� acan w og�le jeszcze �y�! Sp�jrz jednak, prosz�, na swe wyn�dznia�e cia�o, martwe cz�onki, m�tne oczy... czy s�dzisz, �e du�o tu jeszcze zosta�o do umierania? Czy s�dzisz, �e umar�y musi koniecznie le�e� w zabitej gwo�dziami trumnie? S�dzisz pan, Gosto Berlingu, �e nie widz�, i� ju� umar�e�? Na 15 karku twym tkwi szczerz�ca z�by trupia czaszka, robaki wchodz� i wychodz� oczodo�ami. Wszak�e czujesz acan w ustach smak ziemi? Ko�ci twe chrz�szcz� za ka�dym ruchem. Uton�� w w�dce i umar� Gosta Berling. To, co si� w nim jeszcze porusza, to szkielet sam i temu nie chcesz acan pozwoli� �y�, je�li to w og�le zwa� mo�na �yciem? Tak jak gdyby� chcia� zabroni� nie- boszczykowi pota�cowa� na grobach w noc ksi�ycow�. Czy acanu wstyd, �e go z�o�yli z probostwa, i dlatego chcesz koniecz- nie umiera�? Zaprawd�, lepiej by by�o zu�ytkowa� zdolno�ci swe do czyn�w dobrych na tej ziemi bo�ej! Czemu�e� acan zaraz nie zwr�ci� si� do mnie? Wszystko bym za�atwi�a za acana! Pewnie si� acanu zachciewa tego zaszczytu, by w ca�un zawini�ty i wystrojo- ny le�e� na wi�rach i uchodzi� za pi�knego nieboszczyka... co? �ebrak siedzia� cichy, u�miecha� si� nawet z lekka i s�ucha� t�tni�cych gromko s��w. "Nie trzeba - my�la� - nie trzeba, wieczyste lasy czekaj�, ona za� nie ma si�y odwr�ci� od nich mej duszy". Majorowa zamilk�a, przesz�a si� par� razy po izbie, potem usiad�a przy kominie opieraj�c stopy o ruszt, a �okcie o kolana. - Do kro�set tysi�cy diab��w! - zawo�a�a po chwili ze �mie- chem. - To, com powiedzia�a, jest prawdziwsze, ni� si� wydaje! Wszak�e� sam musia� zauwa�y�, �e wi�kszo�� ludzi to trupy lub p�trupy. Czy s�dzisz pan, �e ja �yj�? Ach... nie, nie! Sp�jrz no tylko na mnie. Jestem majorowa z Ekeby, najmocniejsza chyba baba w Varmlandii. Gdy rusz� palcem, leci landrat, gdy skin� dwoma, galopuje biskup, gdy kiwn� trzema, ca�a kapitu�a i pa- nowie rada, i wszyscy obszarnicy Varmlandii ta�cz� polk� na rynku karlstadzkim. O�wiadczam jednak acanu, m�j proboszczu, �e jestem �ywym trupem! B�g jeden wie, jak ma�o jest we mnie �ycia! �ebrak s�ucha�, pochylony, z wielk� uwag� i napi�ciem. Majo- rowa siedz�c przed ogniem chwia�a si� to w prawo, to w lewo. I wcale na� nie patrzy�a. - Wszak�e, gdybym by�a cz�owiekiem �ywym - podj�a na nowo - to widz�c ci� w smutku i niedoli i znaj�c samob�jcze my�li acana, jednym tchnieniem wyp�oszy�abym je z pa�skiej duszy. Zdoby�abym si� na �zy, na modlitwy wzruszaj�ce do g��bi i zbawi�abym pa�sk� grzeszn� dusz�. Ale ja umar�am. S�ysza�e� pan pewnie, �e by�am niegdy� pi�kn� Ma�gorzat� Celsing! Dawne to dzieje, ale do dzi� wyp�akuj� stare oczy po jej zgonie. Czemu� mia�a umrze� Ma�gorzata Celsing, a Ma�go- rzata Samzelius �yje? C� po �yciu majorowej z Ekeby? Czy 16 __ mo�esz mi to wyja�ni�, Gosto Berlingu? Czy wiesz acan, jaka by�a Ma�gorzata Celsing? Smuk�a, wykwintna, skromna, nie- winna... tak, Gosto! By�a jedn� z tych istot, po kt�rych anio- �owie na grobach p�acz�. Nie wiedzia�a o z�em, nikt jej nie sprawi� zmartwienia, by�a dobra dla wszystkich. I cudownie pi�kna. Zjawi� si� pewien urodziwy m�czyzna, a zwa� si� Altringer, B�g jeden wie, czemu si� zjawi� w dzikim pustkowiu alvdalskim, gdzie le�a�y dobra rodzic�w Ma�gorzaty. By� to pi�kny, wspa- nia�y cz�owiek. Poznali si� i pokochali. Ale nie mia� maj�tku, tote� uradzili, �e b�d�, jak w bajce, czeka� na siebie pi�� lat. Po trzech latach zjawi� si� inny konkurent, brzydki co prawda, ale rodzice Ma�gorzaty m�wili, �e jest bogaty, i zmusili j� do ma��e�stwa perswazj�, obietnicami, biciem, pogr�k�. Tego� to dnia zmar�a Ma�gorzata Celsing. Odt�d nie by�o Ma�gorzaty Celsing, a tylko majorowa Samze- lius, osoba zgo�a niedobra, nieskromna, wierzy�a w r�ne z�e rzeczy, a nie troszczy�a si� wcale o dobre. Wiesz pan zapewne, co si� potem dzia�o. Zamieszkali�my tu blisko, w Sj#, nad Jeziorem L#ve�skim, to znaczy ja z majo- rem. Ale nie by� on wcale bogaty, jak g�oszono. Przesz�am ci�kie czasy. Nagle wr�ci� Altringer jako cz�owiek maj�tny, zosta� w�a�- cicielem Ekeby, s�siadem naszym. Niebawem zakupi� jeszcze sze�� innych posiad�o�ci nad Jeziorem L#ve�skim. W og�le cz�owiek przedsi�biorczy, cz�owiek zachwycaj�cy. Dopomaga� nam w biedzieje�dzili�myjego powozami, przysy�a� nam zapasy kuchenne i wino do piwnicy. Wype�nia� mi �ycie ra- dosnym upojeniem. Po wybuchu wojny wyjecha� major, ale nas to nie obesz�o wcale! Bywa�am u niego w Ekeby, a on wzajem co drugi dzie� u mnie, w Sj#. �ycie nam p�yn�o niby taniec wzd�u� wybrze�y jeziora. Ale wkr�tce ludzie zacz�li plotkowa� o mnie i Altringerze. Gdyby Ma�gorzata Celsing �y�a, zmartwi�obyj� to zapewneja na to jednak nie zwraca�am zgo�a uwagi. Nie wiedzia�am jeszcze, �e b�d�c umar�� wyzby�am si� te� wszelkich uczu�. Plotki dotar�y do rodzic�w moich, �yj�cych w g�rach, po�r�d mielerzy w�glowych w alvdalskich lasach. Matka, nie namy�laj�c si� d�ugo, przyby�a do Sj#, by ze mn� pogada�. Zjawi�a si� w�a�nie po wyje�dzi#e majora, w chwili gdym siedzia�a przy stole z Altingerem i kilku go��mi. Widzia�am, jak wchodzi do jadalni; ale nie odczu�am, �e to moja matka... 17 Tak... Gosto Berlingu! Jak obc� zaprosi�am j� do swego sto�u i podsun�am p�miski. Chcia�a ze mn� pom�wi� jak z c�rk�, ale o�wiadczy�am, �e si� myli, rodzic�w nie mam, albowiem zmarli w dniu mego �lubu. Przysta�a na t� rol�. Mia�a siedemdziesi�t lat i przeby�a w ci�gu trzech dni dwadzie�cia mil ko�mi. Bez ceremonii usia- d�a do sto�u i spo�y�a z nami obiad. By�a to niezwykle silna staruszka. Z�o�y�a mi wyrazy wsp�czucia z powodu straty obojga rodzic�w w sam dzie� �lubu. "Najbardziej mnie smuci - odpar�am - �e rodzice moi nie zmarli w przeddzie� �lubu, gdy� nie by�oby dosz�o do ma�- �e�stwa". "Pani majorowa nie czuje si� tedy szcz�liwa w ma��e�- stwie?" - spyta�a. "O tak! - odpar�am. - Teraz czuj� si� szcz�liwa. Zawsze te� b�d� z rado�ci� pe�ni�a wol� rodzic�w". Spyta�a, czy mo�e by� wol� rodzic�w, bym na nich i na siebie �ci�ga�a ha�b� i oszukiwa�a m�a? Jaki� to zaszczyt przyno- sz� rodzicom wydaj�c ich na j�zyki ludzkie? � "Niech�e �pi�, jak sobie pos�ali" - odpar�am i poprosi�am obc� dam�, by przyj�a do wiadomo�ci, �e nie chc� s�ucha� s��w przykrych o c�rce rodzic�w moich. Jad�y�my my dwie tylko. M�czy�ni siedzieli milcz�c, �aden nie kwapi� si� do widelca i no�a. Stara dama zosta�a przez dzie� i noc dla wypoczynku. Ale p�ki j� widzia�am, poj�� nie mog�am, by to by�a matka moja. Wiedzia- �am, i� matka dla mnie umar�a. Gdy mia�a odje�d�a�, Gosto, sta�am obok niej na schodach; a kiedy pow�z zajecha�, powiedzia�a mi: "By�am tu przez dzie� i noc, a nie chcia�a� mnie ni na chwil� uzna� za matk�. W ci�gu trzech dni przejecha�am przez pustkowie dwadzie�cia mil. Ze wstydu za ciebie dr�y stare cia�o moje jakby ch�ostane r�zgami. Niech�e si� ciebie wypr�, jako� si� mnie wypar�a, niech odepchn�, jako� ty mnie odepchn�a! Niech ci b�dzie domem go�ciniec, gr�b le�em, a mielerz w�glowy ogniskiem. Niech ci nagrod� b�dzie wstyd i pot�pienie i niechaj ci� inni bij�, jako ja ci� bij�!" To rzek�szy wymierzy�a mi t�gi policzek. Ja za� wzi�am j� na r�ce, znios�am po schodach i posadzi�am w powozie. "Jakim�e prawem z�orzeczysz mi? - spyta�am. - Jakim prawem bijesz mnie? Tego nie znios� od nikogo". 18 __ To rzek�szy odda�am jej policzek. W tej chwili pow�z ruszy� i w tej�e ehwili przekona�am si� te�, G�sto, �e Ma�gorzata Celsing naprawd� zmar�a. By�a tak niewinna i dobra. Nie wiedzia- �a, co znaczy z�o. Anio�owie p�akaliby na jej grobie. Gdyby �y�a, nigdy nie o�mieli�aby si� uderzy� matki swojej. �ebrak przy drzwiach s�ucha� bacznie, a s�owa te przyg�uszy- �y na chwil� kusz�cy szmer las�w wieczystych. Oto ta bogata pani zst�pi�a ku niemu w grzechach swoich, zosta�a mu siostr� w niedoli, a uczyni�a to, by mu doda� odwagi do �ycia. By zro- zumia�, �e na g�owach innych ludzi ci�y r�wnie� trosk� i wina. Wsta� i podszed� do majorowej. - Czy godzisz si� teraz �y�, G�sto? - spyta�a g�osem zd�a- wionym przez �zy. - Na c� ci umiera�? Mog�e� by� zapewne dzielnym proboszczem, ale Gosta Berling, utopiony przez ciebie w w�dce, nigdy nie by� tak promiennie czysty jak Ma�gorzata Celsing, kt�r� utopi�am w nienawi�ci! Czy chcesz �y�, Gosto? Gosta pad� przed majorow� na kolana i rzek�: - Przebacz mi, nie mog�! - Jestem star� kobiet� - odpar�a - ot�pia�� w troskach i zgorzknia��, a oto siedz� i wydaj� si� na �up �ebraka, kt�rego znalaz�am na po�y zamarz�ego w zaspie. Dobrze mi tak. Id��e sobie acan i pope�nij samob�jstwo... ale nie opowiadaj przynaj- mniej nikomu o mojej g�upocie! - Nie jestem samob�jc� - b�aga� - jestem skazany na �mier�. Nie utrudniaj mi walki! �y� nie mog�! Cia�o moje wzi�o g�r� nad dusz�, przeto musz� j� wyzwoli� i pu�ci� do Boga. - S�dzisz wi�c acan, �e p�jdzie do Boga? - �egnaj mi, majorowo, i przyjm dzi�ki moje! - �egnam ci�, Gosto Berlingu! �ebrak wsta� i pow��cz�c nogami, ze zwieszon� g�ow� podszed� do drzwi. Ta kobieta utrudnia�a mu wielce podr� ku wieku- istym lasom. Pod drzwiami obejrza� si� bezwiednie. Napotka� spojrzenie majorowej, kt�ra siedzia�a bez ruchu, patrz�c za nim. Nie zauwa�y� dot�d nigdy takiej zmiany w ludzkiej twarzy, stan�� tedy i patrzy� zdumiony. Przed chwil� jeszcze zapami�ta�a i sroga, siedzia�a jakby w zaehwyceniu, a oczy jej wyra�a�y bezbrze�n�, litosn� mi�o��. Stopnia�o jego zdzicza�e serce od tego spojrze- nia, opar� czo�o o ram� drzwi i podnosz�c nad g�ow� ramiona zap�aka�, jakby mu mia�o p�kn�� serce. Majorowa rzuci�a fajk� w ogie� i podesz�a do�, a ruchy jej sta�y si� nagle �agodne, jakby macierzy�skie. 19 - No... no... ch�opcze drogi!... - powiedzia�a. Poci�gn�a go na �awk� przy drzwiach, usiad�a obok i wzi�a g�ow� jego na �ono, by m�g� swobodnie p�aka�. - Czy jeszcze chcesz umiera�? - spyta�a po chwili. Porwa� si�, tak �e musia�a go przytrzyma� przemoc�. - Po raz ostatni m�wi� panu, �e mo�esz to uczyni�, je�li chcesz. Je�li atoli zgodzisz si� �y�, obiecuj� wzi�� do siebie c�rk� brobijskiego proboszcza i wychowa� na dzielnego cz�o- wieka. Mo�esz acan podzi�kowa� Bogu za to, �e� jej skrad� m�k�. No c�... chcesz? Podni�s� na ni� spojrzenie i popatrzy� jej w oczy. - Czy pani m�wi serio? - spyta�. - Oczywi�cie, G�sto Berlingu. Za�amz� d�onie w strasznej udr�ce. Ujrza� przed sob� trwo�ne oczy, zaci�ni�te usta i wychud�e r�ce. Biedna ma�a istota mia�a znale�� schron i opiek�, znikn�� mia�o z jej cia�a pi�tno poni- �enia, a z�o z duszy. Uczu�, �e zamkn�a si� przed nim droga do wiekuistych las�w. - Nie pozbawi� si� �yciajak d�ugo ta ma�a pozostanie w opie- ce pani! - powiedzia�. - Wiedzia�em, �e pani majorowa jest ode mnie silniejsza i �e mnie zmusi do �ycia. - Gosto - powiedzia�a uroczy�cie - walczy�am o ciebie jak o w�asne zbawienie. Powiedzia�am Bogu: "Je�li jest we mnie jeszcze �lad Ma�gorzaty Celsing, to spraw, Bo�e, by si� zjawi�a i nie da�a temu cz�owiekowi odebra� sobie �ycia". I B�g wys�ucha� mej pro�by, ujrza�e� j� i dlatego nie mia�e� si�y odej��. Podszep- n�a mi, �e mo�e ze wzgl�du na to biedne dziecko porzucisz my�l o samob�jstwie. Ach, jak�e zuchwale fruwacie wy, dzikie ptaki, ale B�g wie, jaka sie� was schwyta� mo�e. - B�g jest wielki i przedziwny! - rzek� Gosta. - Zadrwi� sobie ze mnie i odepchn��, a jednak nie pozwala mi umrze�. Niech si� stanie wola jego. Od tego dnia Gosta Berling zosta� rezydentem w Ekeby. Dwa razy pr�bowa� si� wyrwa� i �y� z w�asnej pracy. Za pierwszym razem majorowa podarowa�a mu dzia�k� w pobli�u Ekeby. Prze- ni�s� si� tam i zamierza� �y� jak wyrobnik. Przez czas pewien sz�o dobrze, ale nie mog�c znie�� samotno�ci i codziennej ci�- kie pracy wr�ci� na stanowisko rezydenta. Za drugim razem przy- j�� w Borgu miejsce nauczyciela m�odego hrabiego Henryka Dohny. Zakocha� si� tam w siostrze hrabiego, Ebbie Dohnie, gdy jednak zmar�a, w czasie kiedy mia� ju� nadziej� pozyska� jej 20 __ wzajemno��, wyrzek� si� wszelkiej my�li, i� m�g�by zosta� czym� wi�cej ni� rezydentem Ekeby. Nabra� przekonania, �ejako wyrzucony proboszcz ma zamkni�te wszystkie drogi powrotu i oczyszczenia swego honoru. Krajobraz Pragn� teraz opisa� wyd�u�one jezioro, bujn� r�wnin� i b��kit- ne g�ry, tu bowiem mie�ci si� w�a�nie widownia weso�ego �ycia G�sty Berlinga i innych rezydent�w. �r�d�a jeziora le�� daleko, na p�nocy, a jest to pi�kna dla jeziora ojczyzna. Las i g�ry gromadz� mu nieustannie wod�, siklawy za� i potoki wlewaj� si� we� przez ca�y rok. Mo�e si� rozci�gn�� na drobnym, bia�ym piasku, przegl�daj� si� w nim przyl�dki i wyspy, a wodniki i syreny harcuj� weso�o. Niebawem te� jezioro ro�nie i pot�nieje. Tam, na p�nocy, jest ono rze�we i radosne. Trzeba wiedzie�, jak weso�e jest letnim rankiem. gdy zaledwie obudzone l�ni spod przys�ony mgie�. Kryje si� zrazu na chwil�, potem wype�za pomale�ku z jasnej os�ony tak czarowne, �e je rozpozna� trudno. Nagle odrzuca ca�e nakrycie i oto le�y nagie, czyste, r�owe i b�yszczy w porannych promieniach. Jezioro nie poprzestaje jednak na weso�ej igraszce. Toruje sobie drog� przez piaszczyste wzg�rza ku po�udniowi, zw�a si� w w�sk� cie�nin� i szuka sobie nowego kr�lestwa. Znalaz�szy je roztacza si� zaraz i olbrzymieje, to wype�niaj�c jak�� przepastn� g��b, to zdobi�c rodzajn� okolic�. Ale woda jest tu ciemniejsza, brzegi mniej urozmaicone, wiatry wiej� ostrzej, jezioro nabiera surowszego charakteru, staje si� wielkie i wspania�e. Kr��� po nim liczne statki i tratwy, i p�no dopiero, przewa�nie ko�o Bo�ego Narodzenia, ma czas u�o�y� si� pod lodem i �niegiem do snu zimowego. Cz�sto wpada w z�y humor, miota pian� i wywraca �odzie �aglowe, czasem atoli le�y w cichym rozmarzeniu i pozwala przegl�da� si� niebu. Jezioro zmierza jeszcze dalej w �wiat, chocia� je strome g�ry �ciskaj� coraz bardziej i im dalej na po�udnie, tym coraz mniej ma miejsca, tak �e w ko�cu mo�ejeno pe�zn��jako w�ski sund po- mi�dzy wysokimi brzegami. Potem rozszerza si� po raz trzeci, ale nie z tak� ju� okaza�o�ci� i pot�g�. Brzegi tu jednostajne i p�askie, wiatry wiej� �agodniejsze, jezioro zasypia wcze�niej pod pokryw� lodu. Jest jeszcze pi�kne, cho� utraci�o dziko�� m�odzie�cz� i si�� wieku m�skiego. Sta�o 22 __ si� takim samym jeziorem jak wiele innych. Z rozpostartymi ramionami sunie omackiem ku Jezioru Wenerskiemu, a dotar�szy rzuca si� w nie po stromym stoku ostatkiem starczych si� i w�r�d po�egnalnego grzmi�cego huku znajduje spoczynek. R�wnina jest tak d�uga, jak jezioro, ale z trudem przedziera si� naprz�d z powodu g�r i zatok; przeszkody jawi� si� teraz, po- cz�wszy od w�wozu na p�nocnym kra�cu jeziora, gdzie dolina po raz pierwszy nieco �mielej si� rozpo�ciera, i dalej, a� si� wy- godnie roz�o�y na spoczynek u brzeg�w Jeziora Wenerskiego. R�wnina bieg�aby oczywi�cie najch�tniej wzd�u� jeziora, od po- cz�tku do ko�ca, ale nie pozwalaj� na to g�ry. Pot�ne skalne �ciany, poros�e lasem, pe�ne rozpadlin utrudniaj�cych w�dr�wk�, a tak bogate w mech i porosty, �e od zamierzeh�ych czas�w by�y ojczyzn� dzikiego zwierza. Cz�sto trafia si� na r�zleg�ych up�azach g�rskich bagnisko z grz�skim dnem lub moczar o czar- nej wodzie, a tu i �wdzie widnieje te� mielerz w�glarza, por�ba lub p�ache� spalonego wrzosowiska. �wiadczy to, �e i g�ry podda� si� musia�y pracy cz�owieka, zazwyczaj jednak �ni� one w beztroskim spokoju, igraj�c jeno wieczystymi odblaskami �wiat�a po zboczach i za�omach. R�wnina potulna, urodzajna i mi�uj�ca prac� toczy ci�g�y b�j z g�rami, przy ca�ej zreszt� �yczliwo�ci. - Poprzesta�cie� na tym, �e�cie mnie murem otoczy�y!- powiada r�wnina. - Zadowol� si� tak� ochron�! Ale g�ry nie bacz� na te s�owa i wysy�aj� d�ugie szeregi wzg�rz i �ysych p�askowy�y a� do samegojeziora. Buduj� po przyl�dkach wspania�e wie�e, z kt�rych mo�na podziwia� krajobraz, i tak rzadko cofaj� si� z wybrze�a, �e r�wnina miejscami tylko mo�e stoczy� si� w mi�kki piasek. Pr�ne s� atoli jej �ale. - Rada b�d�, �e tu stoimy! - powiadaj� g�ry. - Wspomnij czas przed Bo�ym Narodzeniem, kiedy to dzie� po dniu mg�y lodowate tocz� si� po jeziorze. Wielkie, zaiste, oddajemy ci przys�ugi ! R�wnina skar�y si�, �e jej brak miejsca i ma z�y widok. - G�upia jeste�! - Nie wiesz, jak tu wieje nad wod�. Trzeba mie� grzbiet granitowy i futro sosnowe, by wytrzyma�. Zreszt�, b�d� zadowolona, �e ci wolno patrze� na nas. R�wnin� raduje to w istocie. Zna dobrze przedziwn� gr� cienia i �wiat�a przemykaj�cego po ska�ach. Podziwia nieraz g�ry w go- dzinach popo�udniowych, gdy, jasnob��kitne, zdaj� si� opada� nisko, a wznosz� si� zn�w do gro�nej wysoko�ci rankiem i o wie- czorze, szafirowe jak niebo w zenicie. �wiat�o pada czasem na 23 ska�y tak ostro, �� staj� si� zielone, to zn�w ciemnograna- towe, a w�wczas wida� na wielk� odleg�o�� ka�d� sosn�, ka�d� drog�, ka�dy w�w�z. Zdarza si� te�, gdy g�ry odchodz� miejscami troch� w bok i pozwalaj� r�wninie zerkn�� na jezioro. Kiedy atoli zobaczy, jak si� ono gniewa, pieni i parska niby dziki kot lub te� przywdzie- wa opo�cz� zimnych mgie� - co oznacza, �e wodniki na dnie piek� lub gotuj� straw� - natenczas przyznaje r�wnina g�rom s�uszno�� i wraca spokojnie w ciasne wi�zienie swoje.- Ludzie z dawien dawna uprawiaj� t� pi�kn� p�aszczyzn� i jest ona g�sto zaludniona. Gdzie tylko szumi�cy, bia�opienisty potok rzuca si� z brzegu, stoi tartak lub m�yn. W miejscach jasnych, otwartych, gdzie r�wnina dotyka jeziora, pobudowano ko�cio�y i plebanie, za� na jej kraw�dzi, przez p� jeszcze na zboczach g�r, gdzie pole zas�ane g�azami nie rodzi zbo�a, le�� osiedla ch�opskie, stoj� domy oficer�w, a tu i �wdzie dw�r pa�ski. Trzeba pami�ta�, �e w latach dwudziestych dziewi�tnastego wieku daleko mniej by�o upraw w tej okolicy. Wielkie obszary, b�d�ce teraz �yznymi polami zalega�y lasy, jeziora lub bagna. Ludno�ci te� by�o znacznie mniej, a g��wne zarobki dawa�a furmanka oraz praca po tartakach i hutach, cz�sto w odleg�ych stronach kraju. Z roli wy�y� si� nie da�o. W tych czasach nosili mieszka�cy odzie� z samodzia�u, jadali placki owsiane i zado- walali si� p�ac� dwunastu miedziak�w dziennie. U wielu pano- wa�a bieda, ale �agodzi�o j� skromne i weso�e usposobienie, zaradno�� i wrodzona zr�czno�� w robocie. Pod�u�ne jezioro, bogata r�wnina i b��kitne g�ry tworzy�y i tworz� dot�d jeszcze przepi�kny krajobraz, a ludno�� jest jak dawniej silna, odwa�na i zdolna. W czasach obecnych wzm�g� si� te� znacznie dostatek i wzros�a o�wiata. �ycz� powodzenia tym, co mieszkaj� hen, nad pod�u�nym je- ziorem w�r�d b��kitnych g�r! Historie za�, kt�re zamierzam opowiedzie�, sk�adaj� si� z gar�ci ich w�asnych wspomnie�. 2. Wigilia Sintram, z�o�liwy w�a�ciciel Forsu, to cz�owiek o niezdarnym cielsku, d�ugich, ma�pich r�kach, �ysej g�owie, szkaradnej i wykrzywionej twarzy; najwi�ksz�jego przyjemno�ci�jestjudzi� i straszy� bli�nich. Sintram najmuje samych jeno zabijak�w i szubrawc�w na pa- robk�w oraz bierze do s�u�by k��tliwe, ob�udne dziewki. Dr�czy psy, wbijaj�c im szpilki w nozdrza, a najlepiej si� czuje w�r�d z�ych ludzi i roze�lonych zwierz�t. Ulubion� rozrywk� Sintrama jest przebiera� si� za diab�a z rogami, z ogonem, ko�skim kopytem i w�ochatym cielskiem, potem za� wypada� nagle z ciemnego k�ta, z piekarskiego pieca czy spoza drewutni i straszy� boja�liwe dzieci lub zabobonne kobiety. Sintram raduje si�, gdy mo�e przemieni� star� przy- ja�� we w�ciek�� nienawi��, a serce zatru� k�amstwem. Ten�e Sintram przyby� pewnego dnia do Ekeby. Wci�gnijcie� wielkie sanie do ku�ni i postawcie na �rodku, po��cie na nich taczki dnem do g�ry i oto mamy st�. Hura, st� jest got�w! Dawa� teraz sto�ki i wszystko, na czym si� da usi���! Tr�j- nogie zydle szewskie i puste paki s� te� mile widziane! Dawa� roztrz�siony fotel bez oparcia, sanki jednokonne bez p�oz�w i star� karet�... cha, cha... cha... pyszna ta kareta! B�dzie z niej trybuna dla m�wcy. Ale patrzcie�, brak jej ko�a, co wi�cej, brak ca�ego pud�a!... Zosta� sam jeno kozio�! Poduszki poszar- pane, wy�ci�ka wy�azi ze �rodka, a sk�ra zrudzia�a od staro�ci! Grat to wysoki niby dom, podeprzyjcie� go, bo si� wywr�ci! Hura! Dzi� Wigilia w Ekeby! Major i majorowa �pi� w wielkim �o�u za jedwabnymi kota- rami i s�dz�, �e w skrzydle rezydent�w tak�e wszystko �pi. Mog� sobie spa� parobcy i dziewki, nasyceni �wi�teczn� kasz� i cierp- kim, mocnym piwem �wi�tecznym... Kt� atoli �udzi�by si�, �e �pi� rezydenci ! 25 __ __ Dzi� nie pobrz�kuj� �elaziwem bosonodzy kowale, usmoleni ch�opcy nie popychaj� taczek z w�glem, a wielki m�ot zwisa z dachu niby rami� z zaci�ni�t� pi�ci�. Kowad�o puste, piece nie rozdziawiaj� p�omiennych paszczy swoich, by ch�on�� w�giel, a miechy nie skrzypi�. Nadesz�o Bo�e Narodzenie. Ku�nia �pi. Ku�nia �pi, zaprawd�, ale czuwaj� rezydenci! D�ugie c�gi stoj� sztywno na ziemi trzymaj�c �wiece w szcz�kach. Z dziesi�cio- garncowego miedzianego kot�a bije a� pod czarny dach b��kitna �una p�on�cego ponczu. Na d�ugiej sztabie m�ota wisi rogowa latarnia Beerencreutza, a ��ty poncz �yska w czaszy niby s�o�ce. Tu mamy st�, a tu krzes�a. Rezydenci obchodz� noc wigilijn� w ku�ni! Wre tutaj, kipi rado��, brzmi muzyka i �piew. AIe tego ha�asu o p�nocy nikt nie s�yszy. Rozgwar tonie w p�t�nym szu- mie wodospadu. . . Ale� wrzask, ale� weso�o��! Ha... gdyby to pos�ysza�a ma- jorowa ! No i c�? Na pewno siad�aby przy nich i wychyli�a kubek. To dzielna niewiasta, nie ucieka przed swawoln�, gromk� piosenk� pijack�, nie mierzi jej te� gra w karty. To najbogatsza kobieta Varmlandii, szorstka niby ch�op, dumna jak kr�lowa. Lubi rozg�o�ny �piew, wrzaski tr�bek i pisk skrzypek. Lubi wino, gr� i huczne, weso�e biesiady. Mi�o jej, gdy topniej� zapasy spi�arni, gdy sala dudni od ta�ca, a skrzyd�o rezydenckie roi si� od kawaler�w. Patrzcie! Siedz� woko�o wazy ponczu, jeden przy drugim! Jest ich dwunastu, tuzin ch�op�w co si� zowie! Nie s� to j�tki jedno- dniowe ni modnisie, ale m�e na schwa�, kt�rych s�aw� d�ugo b�dzie t�tni�a Varmlandia. Ludzie m�ni, silne ch�opy! Nie przypominaj� zesch�ych pergamin�w ni zasznurowanych work�w z�ota, biedni s�, lecz beztroscy - kawalerowie w ka�dym calu. Nie maminsynkowie, ni ospali domatorzy, ale m�e z rozma- chem, �wiatowcy, rycerze tysi�cznych przyg�d. Skrzyd�o rezydenckie od lat ju� stoi pustk�. Ekeby przesta�o by� schronem bezdomnych kawaler�w. Pensjonowani oficero- wie i zubo�ali szlachcice nie je�d�� chwiejnymi jednokonka- mi po drogach Varmlandii... tu jednak zmartwychpowstan�, weseli, beztroscy, wieczy�cie m�odzi! Wszyscy ci s�ynni m�owie umiej� te� gra� na jednym czy na kilku instrumentach. Ka�dy ma swoist� cech�, w�asny j�zyk, pomys�y, przypowie�ci, pie�ni. Przypominaj� mrowisko pe�ne 26 __ mr�wek, ka�dy jednak posiada co� oryginalnego, co go od innych odr�nia. Spo�r�d siedz�cych nad bowl� ponczu wymieni� naprz�d Beerencreutza, pu�kownika z wielkim siwym w�sem, s�ynnego mistrza w kartach, �piewaka pie�ni Bellmanowskich*, potem przyjaciela jego i towarzysza broni, ma�om�wnego majora, �owc� nied�wiedzi, Andersa Fuchsa, wreszcie za�, jako trzeciego z przyjaci�, ma�ego Rustera, dobosza, kt�ry by� d�ugo forysiem u pu�kownika, ale otrzyma� rang� oficersk� z uwagi na sw�j kunszt przyprawiania ponczu i �piewania basem. Nast�pnie wspomnie� trzeba starego chor��ego, Rutgera von Orneclou, zdo- bywc� serc, w peruce i sztywnej kryzie z �abotem, umalowa- nego jak kobieta. By� on jednym z najwybitniejszych rezydent�w wesp� z silnym kapitanem Chrystianem Berghem, s�ynnym bo- haterem, kt�rego r�wnie �atwo by�o wodzi� za nos jak olbrzyma z bajki. W ich towarzystwie przebywa� cz�sto ma�y, kr�g�y poczciwiec Juliusz, weso�y, �wawy, bystry m�wca, malarz, pio- senkarz i facecjonista. Zazwyczaj oblewa� potokiem drwin reuma- tycznego chor��ego i g�upiego olbrzyma. Napotyka�o si� tu r�wnie� olbrzymiego Niemca, Kevenhullera. wynalazc� samoczynnego wozu i maszyny lataj�cej, kt�regc s�aw� dzi� jeszcze rozbrzmiewaj� szumi�ce lasy. Z rodu i postaci by� to rycerz o kr�tych w�sach, spiczastej brodzie, orlim nosie oraz ma�ych, sko�nych oczach, osnutych sieci� zmarszczek. Sie- dzia� tu wielki wojownik, Kristofer, wychylaj�cy si� z czterech �cian skrzyd�a rezydenckiego jedynie w�wczas, gdy sz�o o polo- wanie czy inn� �mia�� awantur�, obok niego za� wuj Eberhard filozof, kt�ry nie przyby� do Ekeby dla �arcik�w czy uciechy ale po to, by w spokoju, bez troski o byt, dokona� wielkiego dzie�a z zakresu filozofii - kr�lowej nauk. Na ko�cu wymieniam najlepszych spo�r�d czeredy, �agodnego L#wenborga, cz�owieka pobo�nego, co zbyt by� dobry, by rozu� mie� sprawy tego �wiata, oraz wielkiego muzyka, Liljecron� kt�ry posiada� wprawdzie dom dostatni i t�skni� do� ci�gle, alt przebywa� w Ekeby, gdy� duch jego potrzebowa� przyg�c i urozmaicenia, by m�c znie�� �ycie na ziemi. Wszyscy ci dudzie w liczbie jedenastu mieli ju� za sob� m�o do��, a wielu przekroczy�o pr�g staro�ci. Jeden tylko, dwunasty liczy� lat trzydzie�ci i by� fizycznie oraz duchowo nie z�a * Carl Michael Bellm:cn II74l1-1785l - poeta szwccliki. acctor pc,pularn#ch pie�r c, mi�o�ci i uinic. 27 many. Mam na my�li Gost� Berlinga, kawalera nad kawalerami, wi�kszego w jednej osobie m�wc�, �piewaka, muzyka, my�liwca i bohatera pijatyki i gry, ani�eli wszyscy inni wzi�ci razem. Takim to m�em zrobi�a go pani majorowa! Oto stoi w�a�nie na m�wnicy! Ciemno�� sp�ywa na� z zakop- conego dachu jak ci�kie girlandy. Jasna g�owa wyb�yska z tej ciemni podobna g�owom m�odych bog�w, �wiat�odawc�w, kt�rzy ongi� �ad zaprowadzili w chaosie. Stoi smuk�y, pi�kny, ��dny przyg�d. Ale przemawia z wielk�, g��bok� powag�. - Rezydenci i bracia! Zbli�a si� p�noc, �wi�tujemy ju� d�ugo, pora wznie�� toast trzynastego u sto�u! - Drogi bracie Gosto! - wo�a Juliusz. - Nie ma trzynastego w naszym gronie! Jest nas dwunastu! - W Ekeby co roku umiera cz�owiek! - ci�gnie dalej, coraz to pos�pniej,