2042

Szczegóły
Tytuł 2042
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2042 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2042 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2042 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ewa Przybylska Dotyk motyla. M�czyzna, kt�ry siedzia� obok mnie, okaza� si� bardziej prymitywny, ni� przypuszcza�am. Prezentowa� si� nie�le nawet z bliska, pod warunkiem jednak�e, �e milcza�. Gdy si� odzywa�, tembr g�osu, a przede wszystkim akcent, zdradza�, kim jest. Czekali�my na skrzy�owaniu na zmian� �wiate�. Patrzy�am k�tem oka na jego zgrubia�y profil. Zdecydowa�am si� wysi���. Ju� si�ga�am do klamki, gdy powiedzia�, �e ma c�rk� w moim wieku. To w�a�nie najbardziej mnie podbechtuje, ma�a, wyzna�. Dok�adnie tak. Podbechtuje. - A pana c�rka ile ma lat? - spyta�am. - Dwadzie�cia - odrzek�. - Wyros�a na nielych�... - urwa�. Zab�ys�o zielone. Zdecydowa�am si� zosta�. To mo�e by� dosy� interesuj�ce, taki prymityw obok na poduszce. Takie gadaj�ce zero, kt�re nie pojmuje, �e w�a�nie si� obna�a. Nie wjecha� na parking hotelowy. Okr��y� rondo na Marsza�kowskiej i zatrzyma� si� po drugiej stronie Alei Jerozolimskich. Chropawym g�osem podyktowa� mi taktyk�. - Wejdziesz osobno, ma�a. - Do mnie m�wi si� per pani - przerwa�am grzecznie. Straci� w�tek. Powt�rzy� pierwszy cz�on nakazu i znowu utkn��. - Zgrywus z ciebie - powiedzia�. - No dobrze, wejdzie pani pierwsza, zaczeka w holu, potem zapyta tego byka za lad�, czy pan prezes Szukalski jest u siebie w pokoju. Przeczytasz moje nazwisko z kartki - tu wepchn�� mi zapisany karteluszek - i powiesz, �e skierowa�a ci� tutaj Prywatna Agencja Zatrudnienia. Pan prezes szuka sekretarki, to akurat jest prawd�. Zrozumia�a�? - Pani zrozumia�a - odrzek�am. Nabra� powietrza, ale zmilcza�. Wysiad�am. Obejrza� mnie en face, potem z boku, potem biodra, wreszcie zatrzyma� wzrok na nogach. Nie odchodzi�am, pozwoli�am mu ogl�da� siebie do woli. - Nie mam pi��dziesi�ciu - oznajmi�. - Naprawd�? - zdziwi�am si�. - Przekonasz si�! - B�dzie mi mi�o ze wzgl�du na pana - odrzek�am i zostawi�am go w �rodku tej jego blaszanej zielono�ci. By�am ju� po drugiej stronie ulicy, gdy wyprowadzi� swoj� luksusow� trawk� na jezdni�. Zapewne objedzie najpierw ze dwie przecznice, dopiero potem zajmie miejsce na parkingu. Na koniec ruszy do hotelu, przejdzie obok mnie, jakbym by�a niewidoczna. Wreszcie nieprzesadnie zaciekawiony obejrzy si� na ow� m�od� dam�, o kt�rej szepnie mu recepcjonista. Nie dam�, tak nie m�wi� w Polsce. Dziewczyn�. Wesz�am do �rodka. Recepcjonista, rzeczywi�cie bykowaty, wychyli� si� i obejrza� mnie dok�adnie. Mia�am nienaganny makija�, bardzo dyskretny, w�osy upi�te wysoko, paznokcie lekko posrebrzone, �adnej bi�uterii, �adnej zalotno�ci, wygl�da�am dok�adnie, jak powinnam. Jak dziewczyna poluj�ca na dobr� posadk�. Wyszuka�am karteluszek z torebki i poda�am bez s�owa. Przeczyta� dok�adnie, po czym obejrza� si� na tablic�. - Pana prezesa jeszcze nie ma. - Mia�am by� o pi�tnastej - odrzek�am strapiona. - Skoro tak, to prosz� zaczeka�. Znowu popatrzy� na mnie. G�os mia� uprzejmy z cieniutk� nut� porozumienia. Czeka�am, a� mrugnie do mnie. Nie zrobi� tego. Usiad�am skromnie na kanapce, pod palm�. Hol by� prawie pusty, kilku pan�w obejrza�o si� na mnie, jeden siad� vis-a-vis. Popatrzy�am na niego jak z wielkiej odleg�o�ci. - Haben Sie etwas Zeit, junge Dame? - zagadn��. - Zeit habe ich genug, aber es fehlt mir an Lust mit Ihnen zu sprechen - odrzek�am szkoln� niemczyzn�. Wycofa� si� czym pr�dzej. Recepcjonista obserwowa� nas z uwag� zza swojej lady, wci�� niepewny co do mojej profesji. Przez wysok� szyb� dostrzeg�am mego Adonisa: Zbli�a� si� wielkimi krokami, sam wielki i troch� zwalisty. Tak, raczej by� tym, za kogo si� podawa�. Byznesmenem. Nowym produktem nowego �wiata interesu, cz�owiekiem bez handlowego rodowodu, ot, onegdajszy komiwoja�er, i to z bardzo �wie�� metk�. Wszed� do holu. Zachowa� si� dok�adnie tak, jak przewidzia� m�j scenariusz. Kroczy�, jakby by� na planie filmowym, z okiem kamery na sobie, rejestruj�cej ka�dy jego ruch. Nie opanowa� jednak tej nowej roli zbyt dobrze. Wys�ucha� recepcjonist�, przesun�� po mnie oboj�tne spojrzenie, po czym przyj�� klucz. Poszed� cicho u�miechni�ty, ale oczy dawa�y mi znaki. - Pani do mnie? - Je�eli jest pan panem Szukalskim. Poszli�my ku windzie. Pok�j mia� numer 213. Korytarz by� pusty. Pan prezes rozejrza� si� szybko, po czym wypad� z roli. Jedn� r�k� manipulowa� kluczem w zamku, drug� usi�owa� mnie obj��. Usun�am si�. - Dopiero za progiem b�d� pana - powiedzia�am grzecznie. - Na dwie godziny. Oniemia�. Ju� mia� przekroczy� pr�g, gdy przytrzyma�am go za marynark�. Wesz�am pierwsza. Apartament by� elegancki. W pierwszej cz�ci sta�o biurko, na nim maszyna do pisania i sterta papier�w. W drugim, przylegaj�cym pokoju najwi�cej miejsca zajmowa� tapczan. - Mamy tutaj sekretariat - poinformowa� mnie. - Nasze biuro dopiero si� buduje - wskaza� stert� reklamowych pism. - To du�a sp�ka - doda� che�pliwie. - Z obcym kapita�em... Zapali�am �wiat�o. Rzuci� si� ku oknu i zas�oni� je szczelnie. - W ten spos�b w�a�nie zwraca si� uwag� - zauwa�y�am. - Masz do�wiadczenie? Nie odpowiedzia�am. Przygl�da�am si� po�piechowi, gestom, jakie uwa�a� za niezb�dne. Dla siebie, rzecz jasna, m�j nastr�j bowiem si� nie liczy�, m�j nastr�j zosta� op�acony z g�ry. I s�usznie, dla mnie tak�e nie by� istotny. �w potajemny strumyczek, kt�ry stale czeka� gdzie� we mnie, daleko w g��bi, znowu si� wyzwala�, ju� zaczyna� p�yn�� powoli, jakby ze znu�eniem, albo mo�e nawet nud�, przecie� wszystko ju� by�o, Zuzanno, podobne gesty, podobne k�amstwa, r�ni�ce si� od siebie tylko sposobem wymowy, co nowego chcesz odkry� z facetem, kt�ry rafineri� myli z wyrafinowaniem... Odsun�am go niecierpliwie. Wtedy mnie uderzy�. I to by�a w�a�ciwie jedyna nowo�� w powtarzaj�cych si� przypadkach. - Interesuj�ce - powiedzia�am spokojnie. Zg�upia�. Obr�ci� si�, popatrzy� na mnie. U�miechn�am si� miluchno. Ci�ki wazon z wod� i kwiatami trafi� go prosto w �o��dek. A� si� zgi��. - Remis - powiedzia�am. - Ciesz si�, �e nie trafi�am ni�ej. Za takie kalectwo nie otrzyma�by� renty nawet w mi�osiernej Polsce. Nie rzek� s�owa. W ma�ych oczach dostrzeg�am odrobin� szacunku, m�j Bo�e, nast�pna �a�osna prawid�owo��. Zamkn�� za sob� drzwi �azienki. Le�a�am w poprzek ��ka, kotary by�y szczelnie zas�oni�te, zza drzwi dochodzi� szum wody, na dywanie iskrzy�y si� szklane odpryski wazonu, mam nadziej�, kryszta�owego, woda ju� zd��y�a wsi�kn�� w krwist� czerwie�, zostawiaj�c czarne plamy. Czu�am w sobie lekki niepok�j. Nigdy jeszcze w �adnej sprawie nie usatysfakcjonowa� mnie remis. Nigdy. Podesz�am do biurka. Kilka wizyt�wek le�a�o w szufladzie. Owszem, mia� firm�. Owszem, mieszka� w Warszawie, na Pradze, przy ulicy Zamoyskiego. W domu r�wnie� mia� telefon. Wykr�ci�am numer. Nie od razu podniesiono s�uchawk�. Wreszcie odezwa� si� g�os kobiecy, szorstki, pewien siebie, zatem raczej si� dobrali. - Poprosz� pana Teosia - zaszczebiota�am. Chwila milczenia. - Nie ma go - pad�a osch�a odpowied�. - A chce pani wiedzie�, gdzie jest? - zagrucha�am. Zawiesi�am g�os. Czu�am, jak ona na moment wstrzyma�a oddech. - W hotelu "Forum", kochaniutka. Pok�j 213. Ze mn�. S�uchawka trzasn�a. Nacisn�am guzik baru. Zam�wi�am kaw�, winogrona i butelk� szampana, tylko �eby by� dobrze sch�odzony, doda�am. Owin�am si� prze�cierad�em i usiad�am w fotelu. Za moment wyszed� z �azienki, p� ubrany, p� rozlu�niony, nie pami�taj�cy, co by�o. Nie ja mu o tym przypomn�. - Rozmawia�a�? - spyta� wycieraj�c twarz r�cznikiem. - M�wi�em, �eby� nie podnosi�a s�uchawki. - Pytali, co poda� - odrzek�am. - Zam�wi�am szampana. - Zwariowa�a�?! - �achn�� si�. - A to po co?! - �eby� mnie m�g� przeprosi� - odrzek�am. Zgarn�am odzie� z por�czy krzes�a, zabra�am torb�, uchyli�am si� spod jego r�k i zatrzasn�am drzwi �azienki. Lustro powiedzia�o mi p� prawdy. Naturalny rumieniec przebija� si� spod rozmazanego makija�u, ale nadal by�am starsza ni� w rzeczywisto�ci. Popatrzy�am uwa�nie na siebie, on za� dobija� si� do drzwi. - Otw�rz! - nalega�. - Zap�aci� pan za dwie godziny - odrzek�am. - W�a�nie min�y. - To si� pospiesz i id� do diab�a - krzykn��. Sama wiedzia�am, �e musz� si� spieszy�. Zabra�am si� ostro do siebie. Zmy�am nawet henn� z oczu. W�osy zaplot�am w warkocz. Lakier pu�ci� pod wp�ywem wilgoci i moja czarna szopa poskr�ca�a si� w niezliczone loczki. Odgarn�am je z czo�a. Wygl�da�am teraz na mniej, ni� sobie liczy�am. Najwy�ej na pi�tna�cie. Po namy�le wyj�am z torby granatow� wst��k� i zawi�za�am pod szyj� wok� zapi�tego ko�nierzyka. Os�upia� na m�j widok. Pozwoli�am mu poogl�da� ka�dy detal, i to najdok�adniej. - Zgad�e�! - powiedzia�am do oniemia�ego. - Uwiod�e� nieletni�. Nie mam szesnastu. Milcza�. Nie pojmowa�. U�miechn�am si� do niego promiennie. Po czym zamkn�am drzwi, zostawiaj�c za nimi rozgrzebany tapczan, i Adonisa w niekompletnym stroju. Z windy wyje�d�a� akurat boy. Na w�zku mia� szampana, kieliszki, co� do zjedzenia i aparat z kaw�. Zza za�omu korytarza wypad�a kobieta oko�o czterdziestki. - Pod 213? - zaatakowa�a boya. Odruchowo potwierdzi�. Wyszarpn�a mu uchwyty w�zka z r�k. Popchn�a barek w stron� pokoju. Jej ruchy m�wi�y dok�adnie, co za chwil� nast�pi. Boy wskoczy� do windy, kt�r� przytrzymywa�am. - Dzi�ki - rzek�. - Nie ma za co - odrzek�am uprzejmie. Obejrza� mnie. - Z rodzicami przyjecha�a�? - Z babci�. - Jak ci na imi�? - Irenka. - Na kt�rym mieszkacie? Nie widzia�em ci� tutaj. - Dopiero przyjecha�y�my - odrzek�am. - �adna jeste�, wiesz? - Niech pan takich rzeczy nie m�wi - odrzek�am. - Babcia m�wi, �e to nie wypada. Opu�ci�am wind�. Recepcjonista obrzuci� mnie nieuwa�nym spojrzeniem. Hol wype�nia�a gromada kobiet. Zewsz�d dobiega� mnie niemiecki szwargot. Z ca�� pewno�ci� wzi�� mnie za jedn� z nich. Zadzwoni�am. Us�ysza�am szybkie kroki, potem mign�o �wiat�o w oku judasza, wreszcie drzwi si� otwar�y. - Nareszcie! - rzek�a babcia. - Twoja matka dzwoni�a, �e jedziesz. My�la�am, �e tym wcze�niejszym. - Uciek� mi sprzed nosa - wyja�ni�am. Sun�a przede mn� lekko, jakby nie mia�a siedemdziesi�tki, do kt�rej si� od pewnego czasu przyznawa�a. By�a szczup�a i zawsze tak starannie ubrana, jakby ka�dego dnia odwiedza� j� korpus dyplomatyczny. Nazywa�a to "nadawaniem si� do u�ytku" w ka�dym momencie �ycia. By�a jedyn� znan� mi kobiet�, kt�ra postanowi�a gra� do ko�ca, jakby si� ani wko�o, ani w niej nic nie zmieni�o. Oczy jej rozb�ys�y na widok kilkunastu pakuneczk�w, kt�re po�o�y�am na stole. - Jezu Chryste! - zawo�a�a cicho i zabra�a si� do rozpakowywania. - Sk�d to i za co? A� tyle p�ac� za korepetycje? Przecie� to nie domowe, to od Bliklego, poznaj�! - Owszem, lekcje s� coraz dro�sze - odrzek�am. - Chcesz mnie przekupi�, widz� - powiedzia�a z pe�nymi ustami. - Nie jestem w stanie. Za du�o bierzesz, babciu. - Zawsze by�am interesowna - przyzna�a z dum�. - Dlatego wygl�dam, jak wygl�dam. Ty te� zreszt� zapowiadasz si� nie�le. - Dzi�ki - odrzek�am. - Tylko nie b�d� zbyt ofiarna, moja ma�a. To nie wady szpec� ludzi, ale ich zalety. Anio�y starzej� si� zawsze szybciej. - Anio�y nie s� dzisiaj w modzie. Modny jest seks. W moim pokoleniu. - Ten zawsze by� modny - odrzek�a nie przestaj�c je��. - Mo�esz mi wierzy�. Jeszcze rok, jeszcze dwa, ale nie p�niej, bo za �adna jeste�, przekonasz si� o tym sama. Uznasz, �e nie jest to znowu najg�upsza moda. �ycie cz�owieka ma wtedy pewien sens. - Chyba taki, �e przed�u�a gatunek. - Kto ci takich g�upstw nawk�ada� do g�owy? Szko�a? Ko�ci�? Mo�e twoja pruderyjna matka? Bo�e, jaka ja jestem �akoma. - W�a�nie na t� s�abo�� licz� - powiedzia�am �artobliwie. - Co chcesz w zamian? - Na razie nic. My�l� o przysz�o�ci. Staniesz w razie czego po mojej stronie? - Je�eli sama nie b�d� stron� - odrzek�a. Co� jej w tej chwili przysz�o do g�owy. Co�, o czym dot�d nie pomy�la�a. Pozna�am to natychmiast po niej. Jej �adna, ani troch� pomarszczona twarz mia�a teraz w sobie co� z ruchliwego ptaka. Oczy wcale nie sp�owia�e, ponad norm� bystre, przypomina�y oczy my�liwego. Wpatrywa�a si� we mnie, ju� oswojona z nag�� my�l�, ju� snuj�ca jej dalszy ci�g. - M�j Piotr jak si� u was sprawuje? - spyta�a lekko. - Tata jest w porz�dku. - Naprawd�? Jeste� zbyt �adna, aby mie� m�odego ojczyma. - Ma ju� czterdzie�ci - rzek�am tonem uczennicy. - Plus cztery - uzupe�ni�a. - Najdalej za rok b�dzie si� stawa� coraz m�odszy. B�d� czujna. - Tata nie jest taki - odrzek�am. - Jaki? - podchwyci�a. - Jak ci wszyscy starsi panowie - wyja�ni�am. Nadal wpatrywa�a si� we mnie. Mog�a dostrzec tylko niewinno�� w moich oczach. - Chyba nie s�dzisz, �e chcia�am ci co� podpowiedzie�? - powiedzia�a. - A niby co takiego mia�aby� mi podpowiedzie�? - zdziwi�am si�. Zw�tpi�a. - Chyba nie jestem tak ca�kiem dobr� babci� - powiedzia�a. - A ty tak bystr� wnuczk�, za jak� ci� mia�am. - Udajesz skruch�, czy odczuwasz naprawd�? - spyta�am. Zachichota�a. - Fifty fifty. Ob�uda to jedyna bro� starego cz�owieka. A pomawianie - ostatnia przyjemno��. Roze�mia�y�my si� w g�os. W jej �miechu wychwyci�am sporo fa�szu, moje ucho nie myli�o si� nigdy. Zapewne �al jej by�o tak pi�knego scenariusza, wymy�lonego w u�amku chwili, z nami trojgiem w roli g��wnej. Szczerze m�wi�c, nie by� to tak ca�kiem absurdalny pomys�, sama powinnam na to wpa��. Uruchomi�am pralk�. Pracowa�am szybko i precyzyjnie w oparach proszk�w i myde�, podczas gdy m�j strumyczek s�czy� si� we mnie powoli i do�� natr�tnie. Kim jest tak naprawd� m�czyzna, kt�ry dziesi�� lat temu wszed� do naszego domu, aby pozosta� w nim na zawsze, je�eli owo na zawsze w og�le jest mo�liwe. Kim jest Piotr, idol mojej matki, facetem utkanym z zasad, doskona�o�ci� pe�n� ob�udy? Czy te�, jak chce ta stara dama, siedz�ca za parawanem mokrych p��cien w�a�nie przeze mnie rozwieszonych, zwyk�ym facetem o nieu�wiadomionych potrzebach? Wci�� pracuj�c, s�ucha�am jej �artobliwego g�osu, pe�nego dwuznaczno�ci, jako �e nie potrafi�a inaczej m�wi� o m�czyznach. - Kiedy� pisa�am dramaty, Zuzo. Ale nikt nie chcia� ich drukowa�. Dzisiaj wiem, dlaczego. - Dlaczego? - Jurorami byli m�czy�ni. Odbiera�am im z�udzenia. Cho�bym si� nie wiem jak stara�a, nigdy mi si� nie uda�o potraktowa� m�skiego dramatu serio. Zawsze by� fars�. - Bujasz, babciu. - Tylko troch�. Wtedy czasy by�y nie te. Dla m�drych kobiet. - Dla nich zawsze s� nie te. �wiat jest pe�en dinozaur�w, babciu. W ka�dej epoce g��wnie oni s� przy g�osie. - Zgadza si�. Chocia� akurat nie o g�osie by�a mowa - za�mia�a si�. - Pewnego razu odwiedzi� mnie ankieter. Nie wiem, o co mu chodzi�o, bo to ja go przepyta�am. Na �adne pytanie nie umia� odpowiedzie� tak albo nie, a przecie� tylko takie rubryki mia� w ankiecie. - Nawet gdyby mia� doskona�e rubryki i umia� na wszystko odpowiedzie�, by�oby to i tak fa�szem - odrzek�am. - To jest jak otwarcie pierwszych drzwi. Za nimi s� nast�pne pokoje, wszystkie w amfiladzie i ca�e w p�mroku - spojrza�am na ni� i urwa�am. - Nad��am - zapewni�a. - By�a� ankieterk�? - Czasami bywam - odrzek�am. - Dostrzeg�a� jakie� b�yski w tym p�mroku? - Niekiedy. - Czego twoje pytania tyczy�y? - Powiedzmy psychiki. Zachowa� w okre�lonych sytuacjach. Popatrzy�a zdziwiona. - Co za bzdury! Kto ci prawd� powie! Z mi�o�ci� jest tak jak z polityk�. Liczy si� g��wnie taktyka i dalekowzroczno��. Chwilowe zwyci�stwo to tylko migawka. Pami�taj o tym, Zuza. - Nigdy o tym nie zapominam. �aden m�j chwilowy sukces nie otrzyma� imienia wiktoria - odrzek�am. - Zawsze by� tylko informacj� o czym�. Tylko g�upi upaja si� sukcesami. - Sk�d to wiesz? - Ze szko�y, babciu. Dlatego jestem przez dziesi�� lat prymusk�. Popatrzy�a na mnie bystro. Lecz moje oczy by�y oczyma rozbawionej dziewczynki, kt�ra nie si�ga g��biej poza powierzchni� s��w. U�miechn�am si� do niej. W�tpi�, czy da�a si� zwie��. Krz�tanina za drzwiami trwa�a od kilkunastu minut. Budzik tyka�. Zna�am kolejno�� wszystkiego. Za moment Piotr opu�ci �azienk�, a Danuta sko�czy krajanie kanapek. Niski, m�ski g�os zawo�a pod moimi drzwiami, �azienka wolna, Zuzo. Piotr postoi tam chwil�, a� upewni si�, �e wsta�am. Potem ruszy do siebie. Lecz gdybym nawet nie da�a znaku �ycia, nie wszed�by do pokoju bez kilkakrotnego pukania. Sta�by tam w pi�amie, z r�cznikiem przewieszonym przez rami�, wysoki, zgrabny, nie my�l�cy, �e w takim stroju obcy b�d� co b�d� m�czyzna nie pokazuje si� swojej szesnastoletniej pasierbicy. Rzecz rozstrzygn�� budzik. Kroki oddali�y si� spod drzwi. Danuta spyta�a srebrnym sopranem, jaki mia�a zawsze rano, zanim zm�czenie doda�o jej g�osowi chrypki, Zuza ju� wsta�a, Piotrusiu? Wsta�a. Znikn�� w ich pokoju z dwoma du�ymi oknami na po�udnie, za co mnie stale przepraszali. Moje p�nocne okna, podobnie jak kuchni, wychodzi�y na podw�rko, na rozbebeszony �mietnik, po�amane krzewy i �mieci przegarniane wiatrem. Patrzy�am chwil� w d� na psy oblewaj�ce po��k�e iglaki, posadzone przez maniaka zieleni. Ten z parteru my� samoch�d, wychlustuj�c wod� przed siebie, a jaki� bachor rozmawia� z matk�, wywieszon� z okna na czwartym pi�trze. Obrazek jak co dnia, monotonnie obrzydliwy. Sta�am na �rodku pokoju i ziewa�am bez potrzeby ziewania. Nagle za szyb� co� b�ysn�o, jak promie� s�o�ca. Lecz s�o�ca jeszcze nie by�o, jeszcze nie mia�o prawa wej�� ukosem mi�dzy oficyny, nie, w �adnym wypadku to nie by�o s�o�ce. Znowu co� b�ysn�o, to szyba naprzeciwko w oficynie. Rudy p�omie� wystrzeli� na balkon, poszala� mi�dzy zeschni�tymi pelargoniami, podczas gdy czyja� d�o�, jakby odci�ta, ponagla�a go gestami do powrotu. Si�gn�am po lornetk�. Rudy arogant zwr�cony by� pyszczkiem ku mnie. Widzia�am wyra�nie wielkie zielone tafle zapatrzone gdzie� tam, mo�e w wolno��, kt�rej nie pami�ta�. Obci�ta d�o� powiewa�a coraz gwa�towniej i najzupe�niej bezskutecznie, on za� balansowa�, arogancki i niezale�ny, na kraw�dzi balkonowej skrzynki, ka�dej chwili got�w do skoku w bezpieczne miejsce, nie wiedzia� bowiem, g�upi rudzielec, �e nie ma bezpiecznych miejsc dla rudych kot�w, one s� zawsze podejrzane i z daleka widoczne, jak dysonans w soczystej zieleni. Znowu wlepi� we mnie zielone tafle. Dobrze, �e zielone, nie mia� prawa mie� ��tych, nie mia� prawa do bursztyn�w wprawionych w ma�� m�dr� g�ow�. Serce pika�o mi nieco szybciej, co odnotowa�am ze zdumieniem. Od�o�y�am lornetk�, odwr�ci�am si� plecami do okna, aby nie widzie� spadania, tej wolno�ci odzyskanej na kr�tko, na mgnienie, a� do rozbicia si� na asfalcie podw�rka. W drzwi zapukano. - Zasn�a� ponownie? - spyta� sopran Danuty. - Ju� id� - odrzek�am spokojnie. Sta�a w progu ju� ubrana. Przesun�a po mnie szybkie spojrzenie, lecz nie spyta�a, dlaczego nie wci�gn�a� poranniczka. Usun�a si� do kuchni bez s�owa. Piotr sta� w progu ich pokoju, tak�e ju� ubrany, z oczyma na �ciennym zegarze. Dzie� dobry, powiedzia�, nawet na mnie nie patrz�c. Koszul� mia�am do samych kostek, ale zaczyna�a si� milimetr nad piersiami, co przy odrobinie dobrej woli m�g� zauwa�y�. Dot�d nie zdradzi� jednak�e ani cienia tej woli, Danuta czyni�a to za oboje. Zatrzyma�am si� przy nim. - Podrzucisz mnie do szko�y, tato? - zapyta�am grzecznie. - Przykro mi - odrzek� z autentyczn� przykro�ci�, wci�� na mnie nie patrz�c, nadal z oczyma na zegarze - ale mam, niestety, s�u�bowy wyjazd nie w twoim kierunku. Nie gniewaj si�, c�reczko. - Postaram si� - odrzek�am �artobliwie. Wreszcie spojrza� na mnie, nadal roztargniony. U�miechn�� si�, powiedzia� co� zupe�nie nie na temat, podczas gdy jego oczy pobieg�y za Danut�, w�a�nie przechodz�c�. Do diab�a, zna�am go co nieco, nie umia�by tak dobrze udawa� oboj�tno�ci, na pewno nie. Zatrzasn�am drzwi �azienki, po czym zaraz otworzy�am je, aby przeprosi� za ha�as. W domu tym stale kogo� przepraszano albo proszono najuprzejmiej jak si� tylko da�o. Podniesiony g�os by�by tutaj czym� nienaturalnym. Tworzyli�my idealny tr�jk�t rodzinny, nie ulega�o �adnej w�tpliwo�ci, przynajmniej do dzi�. Obejrza�am swoje cia�o przed wielkim lustrem. Je�liby wierzy� naszemu katechecie, wyst�pek powinien by� odebra� ju� dawno mojej sk�rze nieco blasku. Lecz nie odebra�, nadal by�a bia�or�owa, policzki jak odlane z masy per�owej, oczy b�yszcz�ce. Usiad�am na brzegu wanny. By�o to doskona�e miejsce do rozmy�la�, w miar� wygodne i w miar� niebezpieczne, najmniejsze zachwianie r�wnowagi grozi�o bowiem stoczeniem si� na dno emaliowanego wn�trza. Siedzia�am wi�c czujnie, po�wi�caj�c rozmy�laniom tylko cz�stk� mej osoby. A wi�c mia�am za sob� p�tora dnia ta�ca na linie. Zapewne kt�rego� dnia kto� mnie rozpozna. Nie jest to my�l podniecaj�ca, ale te� nie wzbudzaj�ca l�ku, bo niby czego mia�abym si� obawia�? Zemsty ankietowanych? Najwy�ej aidsu. Tak, to jest co� z pogranicza horroru, zastanowi�am si� nad tym coraz bardziej zaciekawiona. Owszem, aids jest zawsze mo�liwy. Musia�abym wtedy po�egna� si� z oknami na p�noc, z �azienk� ca�� w pi�knych kafelkach, z luksusowym b�d� co b�d� �yciem, a potem z �yciem w og�le. By� mo�e nie zdradzi�abym si� przed tymi za �cian�. Chocia� nie, na pewno bym im powiedzia�a z samej ciekawo�ci. By�oby bardzo pouczaj�ce sprawdzi�, jak by si� zachowali ci uprzejmi, umiarkowani ludzie, gdyby ten najgorszy ze strach�w zapuka� nagle do drzwi. Ciekawe, czy tolerowaliby mnie tu� za swoj� �cian�, jedz�c� w tej samej kuchni, u�ywaj�c� tej samej �azienki. Z ca�� pewno�ci� parali�owa�by ich l�k, �e pewnego dnia, z m�ciwo�ci cz�owieka skazanego, u�yj� potajemnie ich myd�a, ich przybor�w toaletowych. Tak, nie nale�a�oby raczej liczy� na Danut� i jej idola. Nawet nasz wstydliwy robaczek w sutannie przestrzega� nas na lekcjach wiele razy, �e sumienie ludzkie nie zawsze bywa mi�osierne, czym zaskoczy� mnie niepomiernie, dot�d bowiem manifestowa� niezachwian� wiar� w dobro� ludzk�. - �niadanie czeka - poinformowa� mnie przez drzwi sopran Danuty. - Dobrze, mamo. Siedzieli przy stole w kuchni. Owsianki nie by�o ju� na talerzach. S�czyli powoli kaw�. Zegar tyka� na �cianie, to w niego wpatrywali si� ca�y czas, on z uwag�, ona nieco nerwowo. Oboje mieli pi�kne oczy, oboje jasne i oboje wiedzieli, jak si� t� pi�kn� prze�roczysto�ci� pos�ugiwa�. Moje oczy by�y ciemne, podobne do oczu nieobecnego, kt�rego imienia nikt w tym domu nie wymawia�, ��cznie ze mn�. A je�eli ju�, to m�wi�o si� o nim "tamten cz�owiek". - Wypocz�a� po podr�y? - Tak, tato - odpowiedzia�am grzecznie. - To b�d� co b�d� trzysta kilometr�w jazdy - ci�gn�� z nutk� zak�opotania i wdzi�czno�ci. - To ja powinienem do niej je�dzi�. To moja matka. - Drobiazg, tato - odrzek�am. - Lubi� je�dzi� do babci. Poza tym mam zni�k� kolejow�. Podzi�kowa� serdecznie. Przeprosi� mnie, lecz nie zauwa�y�am, za co. Pami�tam, jak wszed� przed laty do tego domu, ma�om�wny i bardzo niepewny. Jak patrzy� na mnie ze swojej wysoko�ci, nie wiedz�c jak zagadn�� milcz�ce dziecko. To by�o nawet �adne wspomnienie, owo d�ugie obop�lne milczenie, chyba w�a�nie ono zbli�y�o nas nieco do siebie ju� wtedy. - Ile masz dzisiaj lekcji, Zuzanno? - spyta�a Danuta. - Siedem, mamo. Zmartwili si� oboje. Us�ysza�am, �e dzisiaj kupuj� nowy samoch�d. �e chcieliby zrobi� to we troje, lecz niestety, nie mog� sprawy od�o�y�, bo s� um�wieni na trzynast�, no i dlatego, �e z�ot�wka wci�� leci w d�. - Prze�yj� to - odrzek�am. - Wybierzcie bia�y. - Dobrze - przyrzekli. - Co zrobisz ze starym, tato? Sprzedasz? - Chyba na z�om - roze�mia� si�. - Nie, nawet nie na z�om. Najpierw mama wprawi si� na nim, zanim oddam jej nowy. Ty ju� dobrze je�dzisz. - Po�yczysz czasem gruchota? - Nie masz szesnastu - odrzek�. - Ale prowadz� jak ci z formu�y jeden, sam to przyzna�e�. - Owszem - znowu si� roze�mia�. - Nie zrobimy g�osowania, bo jestem w mniejszo�ci. - O, nie! - powiedzia�am. - ��czy was zmowa! Roze�mia� si� po raz trzeci. Poszed� ku drzwiom, szczup�y, spr�ysty, ot pi�kny towar, kt�ry si� tak �wietnie sprzedaje na ma��e�skim rynku. Parskn�am �miechem. Ju� w drzwiach odwr�ci� si�. - Przysz�y mi na my�l s�owa babci - wyja�ni�am. - Powiedzia�a, �e jeste� m�czyzn�, kt�ry by �wietnie schodzi� z lady. Nie rozbawi�o go to. Spojrza� szybko na Danut�. - Moja matka mia�a zawsze do�� osobliwe poczucie humoru - powiedzia� i wyszed�. - Nie lubi mnie - odezwa�a si� po chwili Danuta. - No c�, sprz�tn�a� jej kart� �ywno�ciow� sprzed nosa - odrzek�am weso�o. A� unios�a si� nad krzes�em. - Zawsze, gdy od niej wracasz, jeste� jakby nie ta sama. - Ale�, mamo, czy nie lepiej m�wi� wprost? - Otwarto�� bywa na og� niedelikatna - odrzek�a niech�tnie. Wsta�a. Posz�a ku drzwiom zgrabna, elegancka, teraz nieco poirytowana, a mo�e nawet niespokojna. Mia�a racj� ta moja przystojna matka, dopiero nazwane dok�adnie po imieniu zaczyna funkcjonowa� w naszej �wiadomo�ci, wydobyte stamt�d zaczyna �y� w�asnym �yciem, obrastaj�c z dnia na dzie� w przypuszczenia pe�ne manowc�w. Ten jej idealny m�czyzna, zapuszczaj�cy teraz zdezelowany silnik pod naszymi oknami, zosta� jej podarowany tylko na chwil�, by� mo�e, nawet nie na t� najd�u�sz�. Tak musia�a pomy�le�, cho�by w najkr�tszym b�ysku, zna�am j� przecie�. To on by� nadal wolny i takim pozostanie, cho�by wzi�li ze sob� dziesi�� �lub�w. Ona za� nigdy nie przestanie by� samotn� kobiet� z dzieckiem, kt�rych tyle na ma��e�skim targowisku. By�a ambitna, przesadnie ambitna i cho�by z tej przyczyny, z tego przyro�ni�cia do siebie, nie mog�a mnie lubi� tak naprawd�, przynajmniej nie w ka�dej chwili. Podesz�am do okna. Odczeka�am a� blond g�owa wynurzy si� z bramy. Piotr sta� przy samochodzie. Gdyby by� ju� w �rodku, wysiad�by czym pr�dzej na jej widok i otworzy� przed ni� drzwi. Zawsze tak, nigdy inaczej. Z ca�� uwag� i niezmiern� czu�o�ci�. Patrzy�am na t� idyll� celebrowan� od dziesi�ciu lat z desperacj� maniak�w, kt�rym ju� raz mocno popl�tano �cie�ki. I kt�rzy nigdy nie zapomn�, co maj� za sob�. Sama r�wnie� zapami�ta�am, bez emocji wszak�e, bia�e pokoje, zbiela�e twarze i g�o�ny krzyk rozjuszonego g�upca, kt�ry ju� nas obie skonsumowa�. Ale kt�ry nie potrafi� spokojnie odej��. Nie pami�tam l�ku, ale wtedy chyba by� we mnie. Musia� by�, wtedy jeszcze rz�dzi�y mn� emocje, co� z tamtego zagro�enia powinno by�o przetrwa� we mnie do dzi�, jak inne obrazy. Ale nie przetrwa�o. Pokiwa�am Danucie. Jej d�o� jeszcze raz wynurzy�a si� z okna samochodu w ostatnim pozdrowieniu. Pojechali. Zosta�a po nich smuga spalin i bia�a kartka na kuchennym stole, z kilkoma pro�bami do �askawego wype�nienia. Wr�ci�am do pokoju, spojrza�am machinalnie na balkon naprzeciwko. Rudzielca ju� nie by�o, pelargonie poruszane wiatrem chwia�y si� w skrzynkach, i to ju� wszystko. Zabra�y go, stare zach�anne baby, kupi�y sobie zwierz� my�l�c, i� razem z nim kupuj� i jego my�li, jego ch�ci, jego wolno�� i jego �ycie. Si�gn�am po lornetk�, ale zaraz zatrzasn�am szuflad�. Do�� i jeszcze raz do��. Wystarczy, �e obraz zepchni�ty przed laty dalej ni� na dno, powr�ci� nagle, nachalny i nieproszony. Ruda plama przemyka�a po zielonym dywanie, trawa zamyka�a si� nad ni� mi�kko jak nietkni�ta, a� nagle wszystko znieruchomia�o w oczekiwaniu, i ziele�, i rudo��, i dziecko le��ce na le�aku, wpatrzone z napi�ciem. Czekaj�ce a� do b�lu ka�dego popo�udnia, od tamtego pierwszego pocz�wszy, w�a�nie na ten rudy b�ysk prze�lizguj�cy si� w zieleni. Na ��te tafle bursztynu wpatrzone w kogo�, kogo wybra�o si� bez przymusu. Jest m�ody, a wi�c bardzo ciekawy, wyja�ni�a wtedy Danuta. Myli�a si�, to nie by�a ciekawo��, przynajmniej nie tylko ciekawo��, najpewniej w �wiecie by� to �wiadomy wyb�r, bo po c� by zatrzymywa� si� w swoim locie z drzewa na drzewo. W polowaniu na ptaki i myszy, kt�re by�y jego przetrwaniem. Po c� by le�a� ca�ymi godzinami w g�szczu, niby to senny, roztargniony, lecz stale podpatruj�cy, a potem zapatrzony, skracaj�cy ka�dego dnia odleg�o�� mi�dzy sob� a le�akiem. Wsta�am raptownie. Okazuje si�, nie by�am jeszcze osob�, za kt�r� si� mia�am. Zatrzasn�am drzwi, zostawiaj�c za sob� ziele� dywanu, kt�ra nie by�a traw�. Miejsce, kt�re wtedy dziesi�cioletniej dziewczynce wydawa�o si� podobne do raju, chocia� z trudem wierzy�a w istnienie jakiegokolwiek, z tym na g�rze w��cznie. Wkroczy�am na targowisko pr�no�ci. Najmodniejsze bluzki, najkr�tsze sp�dnice, najbardziej obcis�e spodnie, koniecznie z lycry, aby ka�dy mi�sie� po�ladk�w by� widoczny. Do tego bi�uteria dzwoni�ca w uszach i na palcach, w�osy trefione na r�ne sposoby, zawsze na czyj� wz�r, ostatnio Cher by�a idea�em urody, ze swoj� wielk� rud� czy czarn� peruk�. Przeci�am targowisko po przek�tnej. W rogach, za drzewami czaili si� palacze, taktownie nie dostrzegani przez dy�uruj�cych nauczycieli. Przed budynkiem sta�a polonistka, zwana Morale, albo Piotrowa Ta Od Skargi. Jej platynowe w�osy, zjedzone przez perhydrol, utrefione by�y raczej niemodnie. Nie dostrzeg�abym tego, gdyby si� tak nie stara�a o m�ody wygl�d. Kiedy� otacza�a j� s�awa opozycjonistki, a teraz bardzo chcia�a odcina� kupony za swoj� by�� waleczno��. Lecz pokolenie, dla kt�rego z�ama�a kodeks nauczyciela, namawiaj�c do strajku, zestarza�o si� i diametralnie zmieni�o przekonania. Poszuka�a wi�c czym pr�dzej innego hobby. Moralno�ci. Oczywi�cie, szukanej w kim�, w sobie by jej pewnie nie znalaz�a. Kiedy� by�a pono� bardzo inteligentna, teraz �apa�a tylko powierzchni� wydarze�, fanatyzm prze�ar� ongi� jej m�zg i oto mia�am przed sob� kogo�, kto nie rozumia�, �e tolerancja w prywatnej szkole, w kt�rej czesne wynosi po�ow� �redniej miesi�cznej pensji, jest zwyk�ym nast�pstwem rachunku ekonomicznego, a nie wy�szej idei. Przechodz�c, powiedzia�am jej dzie� dobry. Zatrzyma�a mnie. - S�ysza�am, �e popisujesz si� na lekcji religii - rzek�a surowo. - Nigdy si� nie popisuj� - odrzek�am grzecznie. - �e �miesz� ci� g��boko religijne kole�anki. - Prawdziwa wiara nigdy mnie nie �mieszy�a - odrzek�am. Zamilk�a. - Nie chc� si� wtr�ca� - rzek�a po chwili. - Zast�puj� tylko wasz� chor� wychowawczyni�. Chc� ci tylko u�wiadomi�, �e to bardzo niemoralne naigrywa� si� z cudzych przekona�. - Na pewno - zgodzi�am si�. W g�osie mia�am sam� uprzejmo��. Ona jednak�e wychwyci�a co� jeszcze. Przyjrza�a si� mi badawczo. - Poza tym katecheta... - powiedzia�a zni�aj�c g�os - dyskutujesz z nim. - Nie wiedzia�am, �e nie wolno - powiedzia�am grzecznie. Znowu spojrza�a na mnie. Oczy mia�am r�wnie oboj�tne jak g�os. - Jest bardzo m�ody - powiedzia�a. - To jego pierwsza praca. Wype�nia tylko swoje powo�anie, musisz to zrozumie�, Zuzo. - To oczywiste - przyzna�am. Chcia�am odej��. Lecz ledwo pochyli�am g�ow� w uk�onie, przytrzyma�a mnie. - Chcia�abym ciebie wci�gn�� do wsp�pracy - powiedzia�a u�miechaj�c si� mile, podczas gdy jej dosy� �adne oczy pe�ne by�y w�tpliwo�ci. Odczeka�a, ale ja nie odezwa�am si�. - Jeste� rozumna - podj�a - musz� przyzna�, najrozumniejsza z dziewczyn. Jeste� tak�e pow�ci�gliwa w post�powaniu, je�eli zapomnie� o ironii, kt�r� masz niekiedy na twarzy. Ale to si� zdarza w�a�nie bardzo inteligentnym dziewczynom - znowu odczeka�a, a ja znowu nawet oczyma nie wyrazi�am zaciekawienia. - Wiem, co klas� tak ostatnio wzburzy�o. Aborcja. Nie mo�na mie� katechecie za z�e, on nie ma prawa do prywatnego zdania w tak powa�nej sprawie. On musi by� zgodny ze swymi zwierzchnikami, ze swoj� moralno�ci� zawodow�. - Rozumiem to - odrzek�am grzecznie, patrz�c jej prosto w twarz. - I dla mnie wkleszczanie w�asnej ideologii w podporz�dkowane umys�y jest wielkim wykroczeniem moralnym, niezgodnym r�wnie� z kodeksem zawodowym. Znieruchomia�a. Co� zamigota�o jej w oczach. - Nie m�w �argonem. Nie m�wi si� "wkleszcza�". R�wnie dobrze mo�na to s�owo zast�pi� literackim. - Przepraszam. Nie przysz�o mi w pierwszej chwili nic lepszego do g�owy. Wiem, �e nazywa si� to zatruwaniem m�zg�w - u�miechn�am si� przepraszaj�co, a by� to u�miech perfekcyjnie wyuczony, niezbyt szeroki, nieco nie�mia�y i szczerze przepraszaj�cy. Nie kupi�a go. - Tak a propos - powiedzia�a - niekiedy trzeba by� w niezgodzie z kodeksem zawodowym. Bywaj� takie sytuacje, �e wybiera si� mniejsze z�o. - Oczywi�cie, pani profesor - powiedzia�am i uk�oni�am si� po raz trzeci. - Z tym tylko, �e z ma�ych kodeks�w zawodowych wywodzi si� potem ca�a postawa... Podobno wystarczy raz go pogwa�ci� i ju� mamy ten pr�g za sob�. Widz� to codziennie, w telewizorze... Tym razem nie zatrzyma�a mnie. Podw�rko opustosza�o, gawied� przenios�a si� bli�ej klas. Maszerowa�am korytarzem, nie patrz�c na koleg�w obsiaduj�cych parapety okien. Za to oni lustrowali mnie bacznie. To ja w swojej przyd�ugiej sp�dnicy intrygowa�am ich przemo�nie, nie tamte z biodrami na wierzchu. To we mnie wlepiali oczy pe�ne biologicznej ciekawo�ci, usi�uj�c przebi� zapi�t� pod szyj� bluzk�, pod kt�r� wyobra�ali sobie du�o wi�cej ni� to, co mieli do obejrzenia ka�dego dnia w d�ugich dekoltach kole�anek. - Ty, klaryska, sprawdzian z matmy! - krzykn�� kt�ry�. Nawet si� nie obejrza�am. Ruszy� wi�c za mn�. M�wi� do moich plec�w swoim po�amanym g�osem r�wnie po�amane dowcipy o politykach, a ju� najbardziej spodoba� mu si� pami�tnik panny Anastazji. - No, chocia� raz przeczyta�e� co� do ko�ca - odrzuci�am nie ogl�daj�c si�. - Klaryska! - powiedzia� tonem obelgi. Zatrzasn�am mu drzwi klasy przed nosem. Dochodzi�a �sma. W klasie szumia�o. Jana siedzia�a ju� na swoim miejscu. Zwr�ci�a ku mnie swoj� du�� �agodn� twarz. - Pos�uchaj, Zuza!... Urwa�a. Kula wtoczy�a si� do klasy, ma�a, gruba, zdecydowana i bezzw�ocznie przyst�pi�a do rzeczy. Bez wyczytywania, jednym rzutem oka ustali�a, kto nieobecny. W drugim rzucie - ju� wiedzia�a, kto nie przygotowany. Za moment ten najt�pszy w�drowa� do tablicy. �ledzi�am bez rozbawienia wci�� to samo przedstawienie obliczone dla przyg�up�w, bo, zdaniem dyrekcji, oni te� p�acili. Gapili si� teraz na tablic�, na cyfry pi�trz�ce si� w wysokie piramidy, na wzory jak chi�ski alfabet i s�uchali apodyktycznego g�osu Kuli, parali�uj�cego ich male�kie m�zgi. Obiektywnie patrz�c, despotyzm Kuli lepszy by� od ob�udy. Ma�o, by� na dodatek ujmuj�co prosty. Bogiem jest matematyka, a porz�dek �wiata winien u�o�y� si� wed�ug porz�dku liczb, innych wsp�zale�no�ci po prostu nie ma. By�a jak Archimedes, kt�ry ofukn�� �o�dak�w rzymskich, i� �le potraktowali jego cenne wykresy, i zap�aci� za wym�wk� �yciem. By�a to doprawdy pi�kna historyjka, �atwa do uwierzenia, bo dop�ki Kula chodzi po ziemi, bis jest zawsze mo�liwy. Ta druga, z w�osami zjedzonymi przez perhydrol, z ideologi� daj�c� jej teraz wymierne korzy�ci, przetrwa ka�dy kataklizm. Co zrobi jednak anachroniczna Kula, skoro na tym �wiecie od dawna przesta�y si� liczy� czyste i logiczne uk�ady i niebawem tylko gdzie� w wysokich �niegach Himalaj�w przetrwa m�zg, w kt�rym nie przemiesza�y si� rangi rzeczy. - Zuza! - zaszepta�a Jana. Poczu�am czyj�� g�ow� blisko swoich plec�w. Obr�ci�am si�. Twarz Irka nie wyra�a�a �adnego zainteresowania. Lecz by�a to tylko gra, czu�am to. By� to jedyny kolega, kt�ry wypierzy� si�, zanim przyszed� do naszej szko�y, p� roku temu, w marcu. Zaj�� od razu pozycj� zimnego faceta, a umocni� j� bez opowiadania t�ustych dowcip�w, bez brania kole�anek na kolana i bez opowiadania film�w porno, obejrzanych noc�. Nawet g�os mia� kulturalny, co ju� doprawdy by�o wr�cz podejrzane. - Musz� ci co� powiedzie� - zaszepta�a znowu Jana. Obejrza�am si�. Irek cofn�� szybko g�ow�, schyli� si� po d�ugopis. Tymczasem r�ka naszego klasowego Apolla, r�wnie zadufanego jak jego boski imiennik, utkn�a na dobre przy tablicy. Kula wytoczy�a si� na �rodek klasy. Przelecia�a wzrokiem po opuszczonych g�owach. Tu i �wdzie jaki� kujon przek�uwa� palcem powietrze, ale Kula nie uwierzy�a jego umiej�tno�ciom. - Zuza! - warkn�a. Nie drgn�am. - Wiem, �e umiesz, klasa te� wie. Wsta�am bez po�piechu. Kiedy nie mia�am co robi�, rozwi�zywa�am zadania, i tak przelecia�am p� podr�cznika. Us�ysza�am sw�j oboj�tny g�os obja�niaj�cy kolejno�� zada�. Uporz�dkowa�am znaki i niezrozumia�y be�kot cyfr w logiczny ci�g, a oni, z oczyma wlepionymi w moj� r�k�, oddychali z ulg�, katastrofa zosta�a za�egnana, biedne, wype�nione pr�ni� m�d�ki, kt�re tak �atwo og�upi�. Wracaj�c spojrza�am na Irka. Pisa� wolno w zeszycie. Za wolno. By� to bowiem geniusz matematyczny i tylko ja sta�am mu na drodze do najwy�szego trofeum, do zwolnienia z op�at. B�d� pierwszy we wszystkim, powiedzia� kiedy� do moich plec�w. Dlatego w�a�nie na zawsze pozostanie drugi, da�am sobie na to s�owo. Usiad�am. Jana nie patrzy�a na tablic�. Wpatrywa�a si� w zeszyt. By� mokry od �ez. Spojrza�am kr�tko do ty�u, zauwa�y� jej �zy, to pewne. - Co jest, Jana? - spyta�am szeptem. - Nie mam prawa ciebie wci�ga� - odszepn�a. - Co jest?! - warkn�a Kula. - Wyja�niam Janie - odrzek�am grzecznie. Czekaj na mnie w parku - napisa�a Jana skosem przez ca�� kartk�. Nie spyta�am, w kt�rym. Tylko jeden by� w pobli�u. Park Wilsona, ongi� jeden z najpi�kniejszych, dzisiaj, jak one wszystkie, biedny, zadeptany skrawek zieleni z Palmiarni� po�rodku, tak�e nie maj�c� szans. Komu bowiem potrzebna ziele�, kt�rej nie mo�na po�re� albo przerobi� na z�ot�wki. Jana siedzia�a na �awce ukrytej w krzewach. Puszki po piwie wala�y si� wok� przepe�nionego kosza, tu i �wdzie tli�y si� niedopa�ki papieros�w, porzuconych przez przechodni�w. Usiad�am ko�o niej. Natychmiast zacz�a szlocha�. Czeka�am cierpliwie. Cisn�am puszk� w ch�opc�w, kt�rzy zap�dzili si� w krzewy za pi�k�. Wykopa�am w dal gumow� zabawk�, a Jana wci�� p�aka�a. - Nie powinnam ciebie w to wci�ga� - powiedzia�a jak w klasie. - Jeste� taka... taka daleka od tych spraw... Ale nie mam nikogo. - M�w. - Wybacz, Zuza. Jeste� taka spokojna, a ja... - To ju� s�ysza�am - przerwa�am jej. Umilk�a. Spojrza�a na mnie, jej �adne krowie oczy pe�ne by�y przera�enia. Nabra�a powietrza, lecz nie mia�a odwagi zacz�� spowiedzi. Przyjrza�am si� jej uwa�nie. - Spodziewasz si� dziecka? - spyta�am. Znieruchomia�a. Strach w oczach przemieni� si� w panik�. - Wida�? - spyta�a bez tchu. - Z kim? - spyta�am. W odpowiedzi zas�oni�a twarz gazet� i rozszlocha�a si� w g�os, ca�a dygocz�c. - Z jakim� smarkaczem z klasy? - spyta�am. Nie odpowiedzia�a. Odsun�am papierowy parawan sprzed jej twarzy. Ju� nie p�aka�a. Br�zowe oczy wpatrywa�y si� we mnie nieruchomo. Wyj�a z kieszeni papierosa, zapali�a, ale zaraz odrzuci�a. - Od tygodnia pal� - rzek�a. - Z kim?! - powt�rzy�am. - Z �onatym - odrzek�a z oporem. - Z koleg� ojca. Czeka�a na reakcj�. Nie doczeka�a si�. A wi�c tak przebiega�y dni niewinnych szesnastoletnich panienek, trzymanych kr�tko. Tylko jaki� stary dra� m�g� prze�ama� jej skromno�� i wyt�umaczy�, �e wcale nie pope�nia grzechu. A mo�e nawet nie pofatygowa� si�, aby cokolwiek wyja�nia�, �agodno�� wzi�� po prostu za zgod�. - Powiedzia�a� mu? - spyta�am spokojnie. Nie odpowiedzia�a od razu. - Najpierw krzykn��, �ebym nie zawraca�a mu g�owy, bo to jest niemo�liwe. Potem, �e pewnie posz�am do ��ka z jakim� smarkaczem. Wreszcie, �e by� mo�e da mi pieni�dze. - By� mo�e? Co to znaczy, by� mo�e? - Jest �onaty - przypomnia�a mi i znowu zacz�a p�aka�. Da�am jej troch� czasu. - Kto jeszcze wie? - spyta�am. - Ksi�dz - wyszlocha�a. Przyjrza�am si� jej uwa�nie. Zapami�ta�a a� nadto dobrze t� rozmow� z ksi�dzem, przy konfesjonale czy bez. Odcisn�y si� na niej jego s�owa nowym straszniejszym l�kiem. - Pewnie doradzi� ci �wi�te macierzy�stwo - odezwa�am si�. Potakn�a. - Po czym zagrozi� ogniem piekielnym. Znowu potakn�a, oczy zm�ci�y si� jej jeszcze bardziej. - Zna ciebie? Zamar�a. Szybko zaprzeczy�a. - Posz�am do fary - rzek�a rozdygotana. - By�am tam pierwszy raz. - M�drze. - Nie wierzysz w tajemnic� spowiedzi? - wyszepta�a ze zgroz�. - Ty tak�e zw�tpi�a� - odrzek�am. - W przeciwnym razie nie polecia�aby� na drugi koniec miasta, a� do fary. To po pierwsze. A po drugie, w takiej sytuacji �adna dziewczyna nie powinna komukolwiek ufa�. A to dlatego, �e najgorsze jeszcze si� nie sta�o. Wyb�r, co dalej. - M�wisz z gniewem - zauwa�y�a Jana. Po raz pierwszy w jej oczach pojawi� si� inny wyraz, jakby raptem przesta�a czu� si� odizolowana. - To ty mnie irytujesz - rzek�am szorstko. - Przepraszam - powiedzia�a znowu pokorna. - Nie mam nikogo. Ciebie znam od dziesi�ciu lat. Nie pozwoli�am jej rozp�aka� si�. Zapyta�am wprost. - Chcesz tego dziecka? - Czuj� si� jak szczur w pu�apce - odrzek�a dygocz�c. - To on jest szczurem, ten wspania�y kolega twego ojca. Tylko tak o nim my�l! Zawsze z pogard�. To pomaga. Jana wpatrywa�a si� we mnie znieruchomia�ymi oczami. Nie ponagla�am. Porcelanowa cera blondynki by�a zaczerwieniona. Jeszcze troch�, a pokryje si� brzydkimi plamami, to si� przecie� zdarza. A sylwetka zgrabna, chocia� nieco zbyt pe�na, stanie si� bezkszta�tna. Wszyscy b�d� spogl�da� na ni� z lito�ci� i tajon� pogard�, bo zawsze gardzi si� z�apanymi w pu�apk�. Czeka�am cierpliwie. Znowu si�gn�a do kieszeni. Zapali�a papierosa i znowu zaraz zgasi�a. - M�wi�, �e to uspokaja - rzek�a. - Ale mnie dusi... - popatrzy�a na mnie. - Zreszt� nie powinnam teraz pali�, to szkodzi. - Czyli chcesz je urodzi�. A� unios�a si�. Opad�a z powrotem na �awk�, cisn�a paczk� papieros�w w krzewy, ale zaraz wsta�a, podnios�a j� i wrzuci�a do kosza. Czeka�am, �e jeszcze raz podejdzie i rozdepcze paczk�, ale nie zrobi�a tego. Rozszlocha�a si�, i to ju� by�a ca�a reakcja. - To nie jest odpowied� - rzek�am. - W tej materii natura nie pozostawia kobiecie zbyt wiele czasu do namys�u. Musisz si� zdecydowa�, i to najdalej za kilka dni. Kt�ry to miesi�c? - My�l�, �e drugi. - My�lisz?! Nie jeste� pewna?! - P�jd� do lekarza - odrzek�a pokornie. - Jezu! - powiedzia�am i zamilk�am. - Masz pieni�dze? - spyta�am po chwili. Zaprzeczy�a. - Po�ycz� ci. Najlepiej p�jd� z tob� i zaczekam na ulicy. Nie zareagowa�a. Z�apa�am j� za d�o� i �cisn�am bole�nie. - Obud� si�! Gra na zw�ok� ci nie pomo�e. I jak, do cholery, nazywa si� ten dra�?! Milcza�a uparcie. Wsta�am. - Jak chcesz! Przytrzyma�a mnie za r�k�. - Ma warsztat samochodowy w Suchym Lesie - wyszepta�a. - No to pi��dziesi�t milion�w nic dla niego nie znaczy! - Zuza, prosz� ci�! Z�apa�am j� za nadgarstki. - Nie jestem biurem porad. Mimo to da�am ci rad�. Nie stoi te� za mn� �adna opieku�cza mafia, mimo to p�jd� tam i obejrz� drania. Ale nie zrobi� tego bez twojej zgody. Decyduj si�, tak czy nie?! Nie odpowiedzia�a. Wobec tego milczenie uzna�am za zgod�. Nowy bia�y polonez sta� na ulicy pod oknami. Obesz�am go. Na siedzeniu le�a�a kurtka Piotra, a wi�c to nasz wehiku�. Na pierwszym pi�trze, za firankami, mign�a czyja� twarz, pewnie Danuty. Sta�a tam i wmawia�a sobie, �e w�a�nie ta biel jest biel� bezkonkurencyjn�. �e w niczym nie ust�puje tym wszystkim, pe�nym blasku karoseriom, kt�rymi obstawiono nasz dom. To by�a jej dewiza �yciowa, ciesz si� tym, co masz, i nie dopuszczaj do siebie my�li, �e ciebie w czym� upo�ledzono. Nie rozumia�a, �e powtarza �arliw� modlitw� upokorzonych przez los. Nie odbije si� od swego dna nigdy, tamten kwadratowy facet, o kt�rym m�wi�a "ten cz�owiek", wypali� w niej na sta�e owo poczucie ni�szej warto�ci. Tego ju� nie odmieni �aden Piotr. - Dobry wybra�em? Obejrza�am si�. Stan�� przy mnie rozpromieniony jak ma�y ch�opiec, kt�ry odzyska� zabawk�. Zademonstrowa� wszystkie po kolei ulepszenia wozu, wszystkie bajery, jak okre�li� �artobliwie, kt�rych nie mia� nasz stary w�z. Opowiada�, nie przestaj�c si� cieszy�. S�ucha�am go, my�l�c swoje. Skoro zwyk�a blacha wprowadzi�a go w taki trans, by�oby niezwykle ciekawe, jakby te� zareagowa� na ma�e sam na sam z jak�� �wie�� niewinno�ci� o krowich oczach, porcelanowej cerze, z kim� podatnym na k�amstwa i fizyczne doznania dot�d obce. No, co by te� zrobi� ten zawsze umiarkowany m�czyzna, kt�ry teraz tak �miesznie wyszed� ze swoich ram na widok bia�ego poloneza. - Dlaczego si� tak przygl�dasz? - spyta�. - Kole�anki zazdroszcz� mi ojca - odrzek�am u�miechaj�c si� miluchno. - Podejrzewam, �e nie wysz�y z lat, w kt�rych najpi�kniejszym m�czyzn� �wiata jest ojciec. Niekiedy cudzy. Roze�mia� si�. - A ty w jakich jeste� latach? - W nijakich. A propos, dasz mi kluczyki od grata? W�a�nie sko�czy�am szesna�cie. - Szesna�cie? Ju� szesna�cie? - powiedzia� zaskoczony i szybko przeliczy� w my�lach. Doliczy� si�. By� teraz zmartwiony. - Nie mam dla ciebie prezentu! - Masz. Kluczyki. - A prawo jazdy? - Zrobi�am na wszelki wypadek. Urodzi�am si� w nim dwa lata wcze�niej. - Musisz sprostowa�. - Po czterdziestce - powiedzia�am kr�tko. - Wtedy dwa lata maj� znaczenie. - Wyci�gn�am r�k�. Zawaha� si�. Obejrza� si� na dom, twarz Danuty nadal biela�a za firank�. - No dobrze - rzek� wreszcie z oporem. - Ale jeden bezwzgl�dny warunek: �adnych zbiorowych wycieczek, �adnych koleg�w szalej�cych na tylnym siedzeniu. - Czy to do mnie podobne, tato? - I drugi warunek, najpierw zjesz obiad. - Nawet dwa - odrzek�am - wybieram si� na przeja�d�k� dopiero jutro po po�udniu. - Dok�d i z kim? - zapyta�. - Sama i tak sobie - odrzek�am weso�o. - Przecie� r�wnie� lubisz gna� przed siebie. - Tylko nie gna�, to w �adnym razie - przypomnia�. Popatrzy� na mnie. - Masz wygl�d spiskowca - rzek�. - Nawet sobie nie wyobra�asz, jak mnie to satysfakcjonuje - powiedzia�am i wybuchn�am �miechem. Zawt�rowa�. Ale niepok�j mia� nadal na twarzy. Zak�ad naprawczy nie wygl�da� nowocze�nie. Ale w�a�nie w takich dziurach robi si� najwi�cej grosza. Wjecha�am ostro na plac wysypany �wirem. Zakurzy�o si�. Zatrzyma�am si� o grubo�� lakieru przed usmolonym mechanikiem. Odskoczy�. - Co jest?! - zawrzasn��. I zaraz zamilk�. Przyjrza� si� mojej twarzy i jeszcze bardziej spotulnia�. Wygl�da�am ca�kiem nie�le. Umalowa�am si� dyskretnie, co doda�o mi dok�adnie tyle lat, ile trzeba. Ze trzy. Dwudziestoletnie mog�yby by� dla takiego ��oba za stare. Wyskoczy�am z samochodu, mini sp�dniczka podci�gn�a si� wysoko. Mechanik sta� bez s�owa i wgapia� si� nachalnie w moje kolana. - Pani se �yczy - zagadn�� wreszcie. Nie odpowiedzia�am od razu. Rozejrza�am si� po placu. W�a�nie z�ama�am pierwsz� z �elaznych zasad, nie dzia�a� nigdy na w�asnym terenie. Nie mia�am jednak wyboru. Sta�am wi�c obok swego grata i zastanawia�am si�, jak rozegra� parti� o cudze pieni�dze. - No, co jest do roboty? - powt�rzy� mechanik. - Du�o - odrzek�am. - Sprz�g�o �le wchodzi, zap�on ledwie dyszy i par� innych rzeczy. Potrafi pan co� zrobi� z tym z�omem? - trykn�am pantoflem w opony. Przyjrza� si� im. - Protektory te� wytarte - zauwa�y�. - Na kiedy by�oby gotowe? - Co? - oderwa� wzrok od moich �ydek. - Ach, w�z... Mamy d�ug� kolejk�. - O co chodzi?! Obr�ci�am si�. Dono�ny g�os dobiega� od kantoru, zwyk�ej ceglanej budy, nawet nie otynkowanej. Trzasn�o okno, potem drzwi. Wreszcie ukaza� si� wysoki m�czyzna z pewn� siebie twarz�, szorstki w ruchach, ot, jeszcze jeden kwadratowiec. Zagrzmia�. - Kto mi tego grata wprowadzi�? Blach�wa si� sypie, nie widzisz, durniu? Wysz�am z cienia. U�miechn�am si� u�miechem bardzo zatroskanej dziewczyny. - Ja wprowadzi�am tego grata. Zamilk�. Obejrza� mnie dok�adnie. - Z takim wygl�dem miewa si� lepsze wozy. U mnie mia�aby pani golfa. - Tylko golfa? - rzek�am �artobliwie. Zrobi� ruch r�k�. Pracownik oddali� si� niech�tnie. - O co chodzi, ma�a? - spyta� protekcjonalnie, ju� pewien, �e stoi na dobrze znanym gruncie. - Od kilku lat jestem doros�a - odrzek�am ch�odno. Zw�tpi�. Przyjrza� mi si� znowu. Im d�u�ej patrzy�, tym wi�cej mia� w�tpliwo�ci. Razem z nim ros�a w nim ciekawo��. - Tak naprawd� o co chodzi? - spyta� szorstko. - Tak naprawd� o samoch�d - odrzek�am. - Musi po�y� jeszcze ca�y rok. - Tak d�ugo? - Narzeczony wraca za rok ze Stan�w - wyja�ni�am. - Nie za wcze�nie na narzeczonego? - spyta�. - Ile pani ma lat? - A pan ile? Czy pana wygl�d zgodny jest z metryk�? Troch� si� pogubi�. Bo�e m�j, by� bardziej kwadratowy, ni� my�la�am. Autentycznie nie nad��a�. - Nie mam czasu - poinformowa� mnie gburowato, bo w�a�nie w taki spos�b plebs wychodzi z zak�opotania. - Przyst�pmy wi�c do rzeczy. Mog� na pana liczy�? - u�miechn�am si� uroczo, do�o�y�am do g�osu kilka uwodzicielskich nutek, a moje oczy wpatrywa�y si� w niego z wyczekiwaniem. - My�l�, �e mog�, prawda? Natychmiast z�apa� grunt. - Na mnie zawsze. Jestem dobrym fachowcem. We wszystkim. - Na to w�a�nie licz� - powiedzia�am s�odko. Poprowadzi� mnie do kantorku. Pozwoli�am trzyma� si� za �okie�. Potem, aby obj�� mnie przez plecy, gdy tak oboje naraz przeciskali�my si� mi�dzy skrzyniami zawalaj�cymi przej�cie. Ca�y czas prowadzi� monolog o fiacie i o kosztach, kt�re nie powinny przekroczy� granicy rozs�dku, i to u obu stron. To w�a�nie nazywa si� rachunkiem ekonomicznym, zako�czy�. Wys�ucha�am wyk�adu miluchno u�miechni�ta. Niekt�re por�wnania skwitowa�am s�owem podziwu. Ju� mnie zaszeregowa�. Ju� si� rozkr�ci�. Mia� tylko jedn� sfer� odniesie�, jedn� jedyn� warstw�. Seks. Tutaj s�owa nie musia�y by� zgodne z intencj�, ca�a jego prymitywna dwuznaczno�� zmierza�a konsekwentnie tylko w jednym kierunku. Chryste, mia� na sobie tak cieniutk� warstw� poloru, �e nawet najnaiwniejsza musia�a si� zorientowa�, kim jest w istocie. Lecz Jana nie zorientowa�a si�. Nie da� jej zapewne czasu. Zacz�� z przyzwyczajenia przy pierwszej okazji, i to nie od s��w. Odkry� przed ni� jej w�asne cia�o, da� jej pozna� to, czego w sobie nie podejrzewa�a, tak, tak to chyba by�o, nie mog�o by� inaczej. Tylko w tak prowadzonej grze wy��cza si� u dziewczyn typu Jany ich wrodzona wstydliwo��. - Dobrze - powiedzia�am wreszcie wstaj�c z krzese�ka. - Zg�osz� si� za dwa dni. Podyktowa�am nazwisko i adres, zapami�tane ze spisu lokator�w w kamienicy Jany. Znieruchomia�. - Matejki sto sze��? - Matejki sto sze�� - powiedzia�am. - Mam tam znajomych - rzek�, patrz�c badawczo. - Kogo? - spyta�am oboj�tnie. Poda� nazwisko rodzic�w Jany. - Nie znam - rzek�am po namy�le. - Jak to? - zdziwi� si�, wci�� si� przygl�daj�c. - Mieszkaj� tam od lat. Maj� dwie c�rki. Blondynki. Znowu pogrzeba�am w pami�ci. - Mo�e i co� takiego spotykam na schodach - odrzek�am. - Ale nie znam. Wprowadzi�am si� niedawno do stryja. Tylko na czas studi�w. Uspokoi� si�. Odprowadzi� mnie do drzwi. R�ka jego sprawnie lawirowa�a ko�o mego ramienia, potem ko�o talii, podczas gdy tubalny, teraz z rozs�dku t�umiony, g�os zapewnia�, i� dla tak pi�knej dziewczyny got�w jest zrobi� wszystko. - Pan te� nie ma si� czego wstydzi� - odrzek�am miluchno. Przyj�� to z ca�kowitym zaufaniem. Zaproponowa�, �e odwiezie mnie do rogatek Poznania, co przyj�am z ogromn� wdzi�czno�ci�. Ale zaraz przypomnia�am sobie, �e, niestety, tu� ko�o rogatek um�wi�am si� z koleg�. - A narzeczony co na to? - spyta�. - Z Ameryki nie dojrzy - odrzek�am lekko i zostawi�am go znow