1934

Szczegóły
Tytuł 1934
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

1934 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 1934 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1934 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

1934 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Albert Camus "Obcy" Dzisiaj umar�a mama. Albo wczoraj, nie wiem. Dosta�em depesz� z przytu�ku: "Matka zmar�a. Pogrzeb jutro. Wyrazy wsp�czucia." Niewiele z tego wynika. To sta�o si� by� mo�e wczoraj. Przytu�ek dla starc�w jest w Marengo, osiemdziesi�t kilometr�w od Algieru. Wsi�d� w autobus o drugiej godzinie i przyjad� po po�udniu. W ten spos�b b�d� m�g� noc� czuwa� przy zw�okach i wr�ci� jutro wieczorem. Poprosi�em szefa o dwa dni zwolnienia, w takich okoliczno�ciach nie m�g� mi odm�wi�. Ale nie wygl�da� na zadowolonego. Nawet mu powiedzia�em: "To nie moja wina." Nie odpowiedzia�. Pomy�la�em wi�c, �e nie powinienem by� mu tego m�wi�. Zreszt� nie mia�em si� z czego t�umaczy�. To raczej jemu wypada�o z�o�y� mi kondolencje. Ale zapewne zrobi to pojutrze, gdy mnie zobaczy w �a�obie. Na razie jest troch� tak, jakby mama wcale nie umar�a. Po pogrzebie, przeciwnie, sprawa b�dzie za�atwiona i wszystko przybierze formy bardziej oficjalne. Pojecha�em autobusem o drugiej. By�o bardzo gor�co. Zjad�em, jak zwykle, w restauracji u Celestyna. Wszyscy mi wsp�czuli, a Celestyn powiedzia�: "Ma si� tylko jedn� matk�." Kiedy wychodzi�em, odprowadzili mnie do drzwi. By�em nieco roztargniony, poniewa� musia�em jeszcze wst�pi� do Emanuela, �eby po�yczy� czarny krawat i opask� z krepy. Straci� wuja przed kilku miesi�cami. Bieg�em, �eby si� nie sp�ni� na autobus. Ten po�piech i bieganina, a ponadto ko�ysanie, zapach paliwa, odblask szosy i nieba, zapewne wszystko razem, wprawi�y mnie w drzemk�. Spa�em przez prawie ca�� drog�. Obudzi�em si� wsparty o jakiego� oficera, kt�ry u�miecha� si� do mnie i spyta�, czy jad� z daleka. Powiedzia�em: "Tak", �eby przeci�� rozmow�. Przytu�ek le�y o dwa kilometry od miasta. Zrobi�em t� drog� piechot�. Chcia�em zaraz zobaczy� mam�. Ale dozorca powiedzia�, �e powinienem odwiedzi� dyrektora. Poniewa� by� zaj�ty, czeka�em troch�. Dozorca przez ca�y czas co� do mnie m�wi�; wreszcie zobaczy�em dyrektora: przyj�� mnie w swoim gabinecie. Jest to ma�y staruszek z Legi� Honorow�. Przyjrza� mi si� swymi jasnymi oczkami. Potem u�cisn�� mi d�o�, kt�r� przytrzyma� tak d�ugo, �e nie bardzo wiedzia�em, jak j� wycofa�. Zajrza� do kartoteki i powiedzia�: "Pani Meursault przyby�a tu trzy lata temu. Pan by� jej jedyn� podpor�." S�dzi�em, �e stawia mi jakie� zarzuty, i zacz��em wyja�nia�. Ale przerwa� mi: "Pan nie musi si� usprawiedliwia�, moje drogie dziecko. Czyta�em kartotek� pa�skiej matki. Pan nie m�g� da� jej tego, czego potrzebowa�a. Musia�a mie� piel�gniark�. Pana pobory s� skromne. Zwa�ywszy to wszystko, tutaj by�o jej lepiej." Powiedzia�em: "Tak, panie dyrektorze." Doda�: "Wie pan, mia�a tu przyjaci�, ludzi w jej wieku. Mog�a dzieli� z nimi zainteresowania dla spraw z dawnych lat. Pan jest m�ody, nudno by jej by�o z panem." To prawda. Kiedy mama by�a w domu, sp�dza�a czas w milczeniu, wodz�c za mn� oczami. W pierwszych dniach pobytu w przytu�ku cz�sto p�aka�a. Ale to by�a sprawa przyzwyczaje�. Po paru miesi�cach p�aka�aby, gdyby j� odebra� z przytu�ku. Te� z racji przyzwyczaje�. Troch� dlatego w ostatnim roku prawie tu nie przyje�d�a�em. A r�wnie� ze wzgl�du na strat� niedzieli, nie licz�c trud�w zwi�zanych z doj�ciem do autobusu, kupnem bilet�w i dwoma godzinami jazdy. Dyrektor jeszcze co� m�wi�. Ale ju� go prawie nie s�ucha�em. Potem powiedzia�: "S�dz�, �e chce pan zobaczy� matk�." Podnios�em si� bez s�owa, a on pierwszy skierowa� si� ku drzwiom. Na schodach wyja�ni�: "Przenie�li�my j� do ma�ej kostnicy. �eby oszcz�dzi� innych. Za ka�dym razem, kiedy kt�ry� z pensjonariuszy umiera, reszta jest przez dwa, trzy dni bardzo zdenerwowana. To utrudnia prac�." Przechodzili�my przez dziedziniec, gdzie wielu starc�w rozmawia�o w ma�ych grupkach. Gdy mijali�my ich - milkli. Ale za naszymi plecami rozmowy rozpoczyna�y si� na nowo. Mo�na by rzecst�umione skrzeczenie papug. Przed drzwiami ma�ego budynku dyrektor opu�ci� mnie: "Zostawiam pana, panie Meursault. Jestem do pana dyspozycji u siebie w biurze. Pogrzeb zosta� ustalony na dziesi�t� godzin� rano. S�dzili�my, �e umo�liwi to panu czuwanie w nocy przy zmar�ej. Jeszcze s�owo: zdaje si�, �e pa�ska matka cz�sto m�wi�a do swoich wsp�towarzyszy, �e pragnie mie� pogrzeb religijny. Bior� na siebie za�atwienie wszystkiego, co trzeba. Ale chcia�em pana o tym powiadomi�." Podzi�kowa�em mu. Mama, nie b�d�c ateistk�, nigdy za �ycia nie my�la�a o religii. Wszed�em. Salka by�a bardzo jasna, pobielona wapnem, pokryta szklanym dachem. Umeblowanie sk�ada�o si� z krzese� i koz��w. Dwa z nich, po�rodku, podpiera�y trumn� z zamkni�tym wiekiem. Wida� by�o tylko b�yszcz�ce �ruby, do po�owy wkr�cone, odstaj�ce od desek zaci�gni�tych na kolor orzecha. Obok trumny siedzia�a piel�gniarka, Arabka, w bia�ym kitlu i jaskrawej ehustce na g�owie. W tym momencie zjawi� si� za moimi plecami dozorca. Musia� biec. Zacina� si� troch�: "Trumna zosta�a zamkni�ta, ale ja od�rubuj� wieko, �eby pan m�g� j� zobaczy�." Zbli�a� si� ju� do trumny, kiedy go zatrzyma�em. Powiedzia�: "Nie chce pan?" Odpowiedzia�em: "Nie." Umilk�, a ja zmiesza�em si�, poniewa� czu�em, �e nie powinienem by� tego powiedzie�. Po chwili spojrza� na mnie i spyta�: "Dlaczego?", ale bez wyrzutu, jakby si� tylko informowa�. Odrzek�em: "Nie wiem." Wtedy kr�c�c swe bia�e w�sy o�wiadczy� nie patrz�c na mnie: "Rozumiem." Mia� �adne, jasnoniebieskie oczy i r�ow� cer�. Poda� mi krzes�o i sam usiad� za mn�, nieco w tyle. Piel�gniarka wsta�a i skierowa�a si� ku wyj�ciu. Dozorca powiedzia�: "Ma szankra." Poniewa� nie zrozumia�em, spojrza�em na piel�gniark� i zobaczy�em, �e jej twarz poni�ej oczu owija� banda�, kt�ry bieg� wok� g�owy. Na wysoko�ci nosa banda� le�a� p�asko. Wjej twarzy wida� by�o tylko biel tego banda�a. Kiedy wysz�a, dozorca odezwa� si�: "Zostawi� pana samego." Nie wiem, jaki gest wykona�em, ale nie wyszed� i sta� za mn�. Jego obecno�� za moimi plecami kr�powa�a mnie. Izb� wype�nia�o pi�kne �wiat�o p�nego popo�udnia. Dwa szerszenie brz�cza�y, obijaj�c si� o szklany dach. Czu�em, jak ogarnia mnie senno��. Nie odwracaj�c si�, powiedzia�em do dozorcy: "Od dawna pan tu jest?" Odpowiedzia� natychmiast: "Pi�� lat", jak gdyby od pocz�tku czeka� na moje pytanie. Potem rozgada� si� na dobre. Zdziwi�by si� bardzo, gdyby mu kiedy� powiedziano, �e sko�czy jako dozorca przytu�ku w Marengo. Mia� sze��dziesi�t cztery lata i by� pary�aninem. W tym momencie przerwa�em: "Ach, pan nie jest st�d?" Potem przypomnia�em sobie, �e nim mnie zaprowadzi� do dyrektora, opowiada� mi o mamie. Powiedzia�, �e trzeba j� pochowa� bardzo szybko, gdy� na r�wninie jest gor�co, zw�aszcza w tej okolicy. Wyzna� mi wtedy, �e mieszka� w Pary�u i �e trudno mu o tym zapomnie�. W Pary�u zostaje si� przy zmar�ym przez trzy, a nawet cztery dni. Tu nie ma czasu, cz�owiek nie u�wiadomi� sobie jeszcze, co si� sta�o, a ju� trzeba biec za karawanem. Jego �ona odezwa�a si� w�wczas: "Przesta�, to nie s� tematy dla pana." Stary poczerwienia� i zacz�� si� usprawiedliwia�. Przerwa�em mu m�wi�c: "Ale� nie, ale� nie." Uwa�a�em, �e to, co powiedzia�, by�o s�uszne i interesuj�ce. W kostnicy powiadomi� mnie, �e do przytu�ku przyj�to go jako n�dzarza. Poniewa� jednak czu� si� w pe�ni si�, zaproponowa�, �e b�dzie dozorc�. Zwr�ci�em mu uwag�, �e w ko�cu jest jednak pensjonariuszem. Powiedzia�, �e nie. Ju� przedtem zastanowi� mnie ton, jakim m�wi� "oni", "tamci", rzadziej "starzy', opowiadaj�c o pensjonariuszach, z kt�rych wielu nie mia�o wi�cej lat ni� on. Ale, oczywi�cie, zachodzi�a r�nica: on by� dozorc� i mia� w pewnym sensie w�adz� nad nimi. W tym momencie wesz�a piel�gniarka. Zmiexzch zapad� gwa�townie. Noc szybko g�stnia�a nad szklanym dachem. Dozorca przekr�ci� kontakt, nag�y wybuch �wiat�a o�lepi� mnie. Zaprosi� mnie do refektarza na obiad. Ale nie by�em g�odny. Zaofiarowa� si� wi�c, �e przyniesie fili�ank� kawy z mlekiem. Poniewa� bardzo lubi� kaw� z mlekiem, zgodzi�em si�, powr�ei� po chwili z tac�. Wypi�em. Potem mia�em ochot� zapali�. Zawaha�em si� jednak, gdy� nie wiedzia�em, czy mog� to zrobi� pr Ly mamie. Zastanowi�em si�: to nie mia�o najmniejszego znaczenia. Pocz�stowa�em dozorc� papierosem i zapalili�my. W pewnej chwili powiedzia� mi: "Wie pan, przyjaciele pa�skiej matki przyjd� tak�e czuwa� przy niej. Taki jest zwyczaj. B�d� musia� przygotowa� dla nich krzes�a i czarn� kaw�." Spyta�em, czy mo�na zgasi� jedn� z lamp. Odblask �wiat�a na bia�ych �cianach m�czy� mnie. Powiedzia�, �e to niemo�liwe. Instalacja jest skonstruowana w ten spos�b: wszystkie albo �adna. Przesta�em zwraca� na niego uwag�. Wychodzi�, wraea�, rozmieszcza� krzes�a. Na jednym z nich ustawi� wok� dzbanka do kawy stos tli�anek. Potem usiad� naprzeciw mnie, po drugiej stronie mamy. Piel�gniarka znajdowa�a si� tu r�wnie�, w g��bi, odwr�cona plecami. Nie widzia�em, co robi. Ale po ruchu ramion mog�em przypuszcza�, �e robi na drutach. Panowa� �agodny spok�j, kawa rozgrza�a mnie, przez otwarte drzwi wchodzi� zapach nocy i kwiat�w. Przypuszczam, �e si� troch� zdrzemn��em. Obudzi� mnie szelest. Gdy otworzy�em oczy, izba wyda�a mi si� jeszcze bardziej I�ni�ca bia�o�ci�. Wok� mnie nie by�o ani skrawka cienia i ka�dy przedmiot, ka�de za�amanie rysowa�o si� z ostro�ci�, kt�ra rani�a wzrok. W�a�nie w tym momencie weszli przyjaciele mamy. By�o ich z dziesi�cioro, sun�li milcz�c, w o�lepiaj�cym �wietle. Usiedli, ani jedno krzes�o nie skrzypn�o. Widzia�em ich tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie uda�o mi si� zobaczy�, nie umkn�� mi �aden szczeg� ich twarzy czy ubrania. A przecie� nie s�ysza�em ich i z trudem przysz�o mi uwierzy� w ich realno��. Prawie wszystkie kobiety nosi�y fartuchy, troki opasuj�ce talie jeszcze bardziej wypycha�y do przodu ich wzd�te brzuchy. Nie zauwa�y�em nigdy dot�d, do jakiego stopnia stare kobiety mog� by� brzuchate. M�czy�ni, prawie wszyscy, byli bardzo chudzi i trzymali laski. Uderzy�o mnie, �e w ich twarzach nie widzia�em oczu, jedynie matowe l�nienie w zag��bieniu zmarszczek. Kiedy usiedli, wi�kszo�� z nich zacz�a mi si� przygl�da� i potrz�sa� z zak�opotaniem g�owami; ich wargi zosta�y ca�kowicie wch�oni�te przez bezz�bne usta, tote� nie wiedzia�em, czy mnie pozdrawiaj�, czy tylko wstrz�sa nimi starcze dr�enie. S�dz�, �e raczej pozdrawiali mnie. I w�a�nie wtedy spostrzeg�em, �e wszyscy oni, kiwaj�c g�owami, siedz� naprzeciw mnie, wok� dozorcy. Przez chwil� dozna�em zabawnego uczucia, �e byli tu, aby mnie s�dzi�. Nieco p�niej jedna z kobiet zacz�a p�aka�. Siedzia�a w drugim rz�dzie, zas�oni�ta przez kt�r�� ze swych towarzy 10 11 szek, nie widzia�em jej dobrze. P�aka�a wydaj�c kr�tkie, miarowe okrzyki; my�la�em, �e nigdy nie sko�czy. Reszta jakby tego w og�le nie s�ysza�a. Siedzieli pochyleni, ponurzy i milcz�cy. Patrzyli na trumn� lub na swe laski, na cokolwiek b�dt zreszt� i zdawali si� niczego poza tym nie dostrzega�. Kobieta ci�gle p�aka�a. Bardzo mnie to dziwi�o, poniewa� wcale jej nie zna�em. Wola�bym tego nie s�ucha�. Ale nie �mia�em nic powiedzie�. Dozorca pochyli� si� ku niej, co� szepn��, a ona potrz�sn�a g�ow�, wybe�kota�a jakie� s�owa i zawodzi�a dalej, tak samo monotonnie. Dozorca przeni�s� si� wi�c na moj� stron�. Usiad� obok. Po d�u�szej chwili o�wiadczy� nie patrz�c na mnie: "By�a bardzo przywi�zana do pa�skiej matki. Powiedzia�a, �e matka by�a tutaj jej jedyn� przyjaci�k� i �e teraz nie ma ju� nikogo." Siedzieli�my tak przez d�u�sz� chwil�. Westchnienia i szlochy kobiety stawa�y si� coraz rzadsze. Raz po raz poci�ga�a nosem. Wreszcie ucich�a. Nie chcia�o mi si� ju� spa�, ale by�em bardzo zm�czony i bola� mnie krzy�. Teraz z kolei sprawia�o mi przykro�� milczenie tych ludzi. Od czasu do czasu s�ysza�em tylko dziwny odg�os i nie mog�em zrozumie�, sk�d on pochodzi. W ko�cu odgad�em: to niekt�rzy ze starc�w ssali wn�trze swych policzk�w wydaj�c przy tym dziwaczne mlaskanie. Byli tak dalece pogr��eni w my�lach, �e robili to bezwiednie. Odnios�em nawet wra�enie, �e ta zmar�a, le��ca pomi�dzy nimi, nic w ich oczach nie znaczy. Ale teraz s�dz�, �e to by�o fa�szywe wra�enie. Wypili�my wszyscy kaw� podan� przez dozorc�. Potem ju� nic nie pami�tam. Noc min�a. Przypominam sobie, �e kiedy na chwil� otworzy�em oczy, starcy spali wsparci o siebie i tylko jeden, z brod� na d�oniach wpitych w lask�, wpatrywa� si� we mnie, jak gdyby czekaj�c na moje przebudzenie. Potem znowu usn��em. Obudzi�em si�, poniewa� coraz bardziej bola� mnie krzy�. Dzie� snu� si� po szybach dachu. P�niej jeden ze starc�w zbudzi� si� i zacz�� kaszle�. Plu� do du�ej kraciastej chustki, ka�de spluni�cie wyrywa� z siebie z trudem. Obudzi� innych i dozorca powiedzia�, �e powinni ju� p�j��. Wstali. Po pe�nym niewyg�d czuwaniu mieli twarze jak z popiohx. Wychodz�c, ku memu wielkiemu zdziwieniu, ka�dy u�cisn�� mi r�k� - jak gdyby ta noc, w czasie kt�rej nie zamienili�my s�owa, nawi�za�a mi�dzy nami za�y�o��. By�em zm�czony. Dozorca zaprowadzi� mnie do siebie, gdzie rnog�em si� troch� od�wie�y�. Wypi�em znowu kaw� z mlekiem, by�a bardzo dobra. Kiedy wyszed�em, dzie� by� ju� w pe�ni. Nad wzg�rzami, dziel�cymi Marengo od morza, czerwieni�o si� niebo. Wiatr przelatuj�c nad nami przynosi� zapach soli. Zapowiada� si� pi�kny dzie�. Od dawna nie wyje�d�a�em na wie� i czu�em, jak� przyjemno�� sprawi�by mi spacer, gdyby nie ta sprawa z mam�. Czeka�em na dziedzi�cu, pod platanem. Wdycha�em zapach �wie�ej ziemi i ju� nie by�em senny. Pomy�la�em o kolegach z biura. O tej godzinie wstawali, by i�� do pracy; dla mnie to by�a zawsze najtrudniejsza godzina. Zastanawia�em si� jeszcze troch� nad tymi sprawami, ale przerwa� mi dzwonek, kt�ry zad�wi�cza� wewn�trz budynku. Za oknami powsta� jaki� rumor, potem wszystko ucich�o. S�o�ce na niebie wspi�o si� ju� nieco wy�ej, zacz�o ogrzewa� mi stopy. Dozorca przeszed� przez podw�rze i powiedzia�, �e dyrektor mnie wzywa. Poszed�em do jego gabinetu. Da� mi do podpisu szereg dokument�w. Spostrzeg�em, �e by� ubrany na czarno i mia� spodnie w pr��ki. Wzi�� s�uchawk� do r�ki i zwr�ci� si� do mnie: "Funkcjonariusze pogrzebowi s� ju� na miejscu. Ka�� im zamkn�� trumn�. Czy chce pan przedtem zobaczy� matk� po raz ostatni?" Powiedzia�em: "Nie." Zleci� do telefonu �ciszaj�c g�os: "Figeac, powiedz ludziom, �e mog�ju� i��." Nast�pnie powiedzia�, �e we�mie udzia� w pogrzebie; podzi�kowa�em mu. Usiad� za biurkiem, skrzy�owawszy kr�tkie n�ki. Oznajmi� mi, �e b�dziemy tylko ja, on oraz jedna z piel�gniarek. Pensjonariuszom z zasady zabrania: si� chodzi� na pogrzeby. Pozwala im si� tylko czuwa� przy zw�okach. "Ze wzgl�d�w humanitarnych" - zauwa�y�. Ale w tym wypadku udzieli� zezwolenia na udzia� w pogrzebie staremu przyjacielowi mamy, Tomaszowi Perez. Tu dyrektor u�miechn�� si�. Powiedzia�: "Pan rozumie - to by�o uczucie nieco dziecinne. Ale on i pa�ska matka nigdy si� nie rozstawali. W przytu�ku �artowano z nich, m�wiono do Pereza: To twoja narzeczona. Perez �mia� si�. Sprawia�o im to przyjemno��. Faktem 12 13 jest, �e �mier� pani Meursault bardzo nim wstrz�sn�a. Nie s�dz�, i� powinienem by� odm�wi� mu pozwolenia. Ale za porad� naszego lekarza zabroni�em mu czuwa� wczoraj." Siedzieli�my do�� d�ugo w milczeniu. Dyrektor wsta� i patrzy� przez okno. W pewnym momencie powiedzia�: "Oto i proboszcz z Marengo. Po�pieszy� si�." Uprzedzi� mnie, �e do ko�cio�a, kt�ry znajduje si� w samym miasteczku, jest oko�o trzech kwadrans�w drogi. Wyszli�my. Przed kostnic� sta� proboszcz i dw�ch ministrant�w. Jeden z nich trzyma� kadzielnic�, ksi�dz pochyli� si� ku niemu, by wyregulowa� d�ugo�� srebrnego �a�cuszka. Kiedy podeszli�my, ksi�dz wyprostowa� si�. Zwr�ci� si� do mnie m�wi�c: "M�j synu", i doda� par� s��w. Wszed� do wn�trza, ja za nim. Spostrzeg�em od pierwszego rzutu oka, �e �ruby zosta�y wkr�cone w trumn� i �e w kostnicy znajduje si� czterech czarno ubranych m�czyzn. Us�ysza�em jednocze�nie, �e dyrektor m�wi do mnie, i� karawan czeka na drodze i �e ksi�dz rozpocz�� swe mod�y. Od tego momentu wszystko posz�o bardzo szybko. M�czy�ni zbli�yli si� z sukienn� p�acht� do trumny. Ksi�dz, jego asysta, dyrektor i ja wyszli�my. Przed drzwiami sta�a pani, kt�rej nie zna�em. "Pan Meursault" - powiedzia� dyrektor. Nie dos�ysza�em nazwiska tej pani, domy�li�em si� jednak �e jest to wydelegowana piel�gniarka. Sk�oni�a w u�miechu swoj� d�ug�, ko�cist� twarz. Potem ustawili�my si� w szeregu, aby przepu�ci� cia�o. Id�c za grabarzami wyszli�my z przytu�ku. Przed bram� czeka� karawan. Lakierowany, pod�u�ny i l�ni�cy - przywodzi� na my�l pi�rnik. Obok niego sta� "mistrz ceremonii", ma�y cz�owieczek w �miesznym stroju, oraz jaki� staruszek w nienaturalnej pozie. Domy�li�em si�, �e to pan Prezes. Nosi� garnitur, kt�rego spodnie fa�dowa�y si� nad butami w harmonijk�, mi�kki kapelusz o okr�g�ej g��wce i szerokim rondzie (zdj�� go, gdy trumna min�a drzwi) i czarn� muszk�, zbyt ma�� do koszuli o du�ym, bia�ym ko�nierzu. Pod nosem, naszpikowanym w�grami, dr�a�y mu wargi. Spomi�dzy jego bia�ych, do�� rzadkich w�os�w wystawa�y dziwne uszy, odstaj�ce i postrz�pione na brzegach, kt�rych krwawoczerwony kolor przy bladej twarzy zwr�ci� moj� uwag�. "Mistrz ceremonu" wskaza� nam miejsca. Na przedzie szed� proboszcz, potem karawan. Wok� niego czterech ludzi. Z ty�u dyrektor i ja; wydelegowana piel�gniarka i pan Perez zamykali poch�d. Niebo by�o ju� bardzo s�oneczne. Zaczyna�o ci��y� nad ziemi� i upa� wzmaga� si� gwahowmie. Nie wiem dlaczego, czekali�my do�� d�ugo, zanim kondukt ruszy� w drog�. W ciemnym ubraniu by�o mi gor�co. Staruszek, kt�ry nakry� g�ow�, znowu zdj�� kapelusz. Przypatrywa�em mu si�, zwr�cony nieco w jego stron�, podczas gdy dyrektor opowiada� mi o nim. M�wi�, �e mama i pan Perez chodzili cz�sto wieczorem w towarzystwie piel�gniarki na spacer a� do miasteczka. Spojrza�em na pola ci�gn�ce si� wok�. Patrz�c poprzez rz�dy cyprys�w, kt�re wiod�y ku wzg�rzom bliskim nieba, na t� ziemi� rud� i zielon�, na domki rzadkie i wyra�nie narysowanezrozumia�em mam�. Wieczory w tej okolicy musia�y by� melancholijnym wytchnieniem. Dzisiaj przelewaj�ce si� s�o�ce wprawi�o ten pejza� w dr�enie, czyni�c go nieludzkim i przygn�biaj�cym. Ruszyli�my. W�wczas zauwa�y�em, �e Perez lekko utyka. Karawan powoli nabiera� szybko�ci i stary zacz�� zostawa� w tyle. Jeden z ludzi otaczaj�cych karawan r�wnie� da� si� wyprzedzi� i szed� teraz w jednym rz�dzie ze mn�. By�em zdumiony szybko�ci�, z jak� s�o�ce pi�o si� po niebie. U�wiadomi�em sobie, �e ju� od dawna pola rozbrzmiewaj� brz�czeniem owad�w i szelestem traw. Pot �cieka� mi po policzkach. Poniewa� nie mia�em kapelusza, wachlowa�em si� chusteczk�. Grabarz powiedzia� co�, czego nie dos�ysza�em. Jednocze�nie wyciera� czaszk� chustk�, kt�r� trzyma� w lewej r�ce, praw� uchylaj�c czapk�. Spyta�em go: "Co?" Powt�rzy� wskazuj�c na niebo: "Pra�y." Powiedzia�em: "Tak." Nieco p�niej spyta�: "Przed nami to pa�ska matka?" Znowu powiedzia�em: "Tak." - "By�a ju� stara?" Odpowiedzia�em: "Tak sobie", poniewa� nie zna�em dok�adnie jej wieku. Umilk� wreszcie. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em starego Pereza jakie� pi��dziesi�t metr�w za nami. �pieszy� si� bardzo, wymachiwa� kapeluszem, kt�ry trzyma� w r�ku. Spojrza�em tak�e na dyrektora. Szed� z du�� godno�ci�, bez jednego niepotrzebnego gestu, na czole perli�o mu si� kilka kropli potu, ale ich nie �ciera�. 14 15 Wyda�o mi si�, �e kondukt idzie nieco szybciej. Wok� ci�gle te same �wiec�ce, zalane s�o�cem pola. Blask nieba by� nie do zniesienia. W pewnej chwili weszli�my na odcinek drogi, kt�ry niedawno naprawiono. Asfalt pop�ka� w s�o�cu. Stopy zag��bia�y si� w nim ods�aniaj�c po�yskliwy mi��sz. Sk�rzany kapelus� wo�nicy, widoczny ponad karawanem, zdawa� si� by� ulepiony z tej czarnej mazi. Czu�em si� zagubiony mi�dzy bladob��kitnym niebem i monotoni� tych barw: lepk� czerni� rozdeptanej smo�y, matow� czerni� ubra�, po�yskliw� czerni� karawanu. Zapach sk�ry i �ajna ko�skiego, kt�ry szed� od karawanu, lakieru i kadzid�a, zm�czenie po nieprzespanej nocy - wszystko razem - zm�ci�o mi wzrok i my�li. Odwr�ci�em si� raz jeszcze: wyda�o mi si�, �e Perez zosta� bardzo daleko, zagubiony w k��bach �aru, potem znik� mi zupe�nie. Poszuka�em go wzrokiem i zobaczy�em, �e zboczy� z drogi i idzie na prze�aj polami. Zauwa�y�em tak�e, �e szosa zakr�ca przede mn�. Zrozumia�em wi�c, �e Perez, kt�ry zna� okolic�, skraca sobie drog�, by nas dogoni�. Na zakr�cie zr�wna� si� z nami. Potem zgubili�my go. Znowu poszed� na prze�aj polami, powtarza�o si� to kilkakrotnie. Czu�em, jak krew wali mi w skroniach. Wszystko odby�o si� nast�pnie tak po�piesznie, pewnie i po prostu, �e nic prawie nie zapami�ta�em. Jedno tylko: kiedy wchodzili�my do miasteczka, wydelegowana piel�gniarka odezwa�a si� do mnie. Mia�a dziwny g�os, kt�ry nie pasowa� do jej twarzy, g�os melodyjny i wibruj�cy. Powiedzia�a: "Id�c powoli ryzykuje si� udar. Ale id�c zbyt szybko, cz�owiek si� poci i w ko�ciele chwytaj� dreszcze." Mia�a racj�. Nie by�o wyj�cia. Zachowa�em jeszcze par� obraz�w z tego dnia: na przyk�ad twarz Pereza, gdy po raz ostatni spotka� si� z nami ko�o wsi. Wielkie �zy zdenerwowania i zm�czenia zalewa�y mu policzki. Ale z powodu zmarszczek nie sp�ywa�y. Rozlewa�y si�, ��czy�y ze sob� tworz�c na zniszczonej twarzy l�ni�ce szkliwo. I jeszcze ko�ci�, wie�niaey na chodnikach, czerwone geranium na grobach cmentarza, omdlenie Pereza (powiedzia�by�: po�amany pajaeyk), ziemia koloru krwi spadaj�ca na trumn� mamy, bia�y mi��sz korzeni, kt�re si� z ziemi� miesza�y, znowu ludzie, g�osy, wie�, czekanie przed kawiarni�, bezustanny warkot motoru i rado��, gdy autobus wjecha� w pl�tanin� �wiate� Algieru i kiedy pomy�la�em, �e nied�ugo si� po�o�� i b�d� spa� przez dwana�cie godzin. II Obudziwszy si� zrozumia�em, dlaczego m�j szef mia� niezadowolon� min�, gdy zwr�ci�em si� do niego o dwa dni zwolnienia: dzi� jest sobota. Zapomnia�em o niej, �e tak powiem, ale wstaj�c u�wiadomi�em to sobie. M�j szef pomy�la� oczywi�cie, �e dzi�ki temu, wraz z niedziel� b�d� mia� cztery dni urlopu i nie mog�o mu to sprawi� przyjemno�ci. Lecz po pierwsze to nie moja wina, �e mam� grzebano wczoraj, a nie dzisiaj, a po drugie woln� sobot� i niedziel� mia�bym w ka�dym wypadku. Mimo to rozumia�em oczywi�cie mego szefa. Wsta�em z trudem, poniewa� by�em zm�czony wczorajszym dniem. Przy goleniu zastanawia�em si�, co b�d� robi�, i zdecydowa�em p�j�� si� wyk�pa�. Pojecha�em tramwajem do k�pieliska ko�o portu. Tam zanurzy�em si� w basenie portowym. By�o du�o m�odzie�y. W wodzie natrafi�em na dawn� maszynistk� z mojego biura, Mari� Cardana, na kt�r� mia�em kiedy� ochot�. My�l�, �e ona na mnie tak�e. Ale nied�ugo potem zmieni�a posad� i zabrak�o nam czasu. Pomog�em jej wej�� na boj�, dotkn��em przy tym lekko jej piersi. By�em jeszcze w wodzie, kiedy ona le�a�a ju� p�asko na boi. Odwr�ci�a si� do mnie. W�osy spada�yjej na oczy, �mia�a si�. Podci�gn��em si� obok niej na boj�. By�o przyjemnie, odchyli�em g�ow� do ty�u i niby �artem po�o�y�em na jej brzuchu. Nic nie powiedzia�a, zosta�em wi�c w tej pozycji. Przed oczami mia�em niebo, by�o b��kitne i z�ote. Pod karkiem czu�em �agodnie t�tni�cy brzuch Marii. Le�eli�my d�ugo na boi, na p� u�pieni. Kiedy s�o�ce sta�o si� zbyt silne, zsun�a si� do wody, ja za ni�. Dogoni�em j�, obj��em wp� ramieniem i pop�yn�li�my razem. Ci�gle si� �mia�a. Gdy�my si� wycierali na brzegu, powiedzia�a: "Jestem 16 bardziej br�zowa ni� ty." Spyta�em, czy chcia�aby p�j�� dzi� wieczorem do kina. Znowu si� za�mia�a i odrzek�a, �e ma ochot� obejrze� film z Fernandelem. Kiedy ju� byli�my ubrani, zrobi�a bardzo zdziwion� min� na widok mego czarnego krawatu i spyta�a, czy jestem w �a�obie. Wyja�ni�em jej, �e mama umar�a. Poniewa� chcia�a wiedzie�, kiedy to si� sta�o, odpowiedzia�em: "Wczoraj." Cofn�a si� o krok, ale nie uczyni�a �adnej uwagi. Mia�em ochot� powiedzie� jej, �e to nie moja wina, lecz powstrzyma�a mnie my�l, �e m�wi�em to ju� mojemu szefowi. To nic nie znaczy�o. Tak czy inaczej - jest si� zawsze troch� winnym. Wieczorem Maria o wszystkim zapomnia�a. Film by� miejscami komiczny, ale doprawdy zbyt g�upi. Jej udo styka�o si� z moim. Pie�ci�em jej piersi. Pod koniec seansu poca�owa�em j�, ale jako� niezr�cznie. Po kinie przysz�a do mnie. Kiedy si� obudzi�em, Maria ju� wysz�a. M�wi�a, �e musi i�� do ciotki. Pomy�la�em, �e jest niedziela, i zrobi�o mi si� smutno: nie lubi� niedzieli. Odwr�ci�em si� na drugi bok. Poczu�em na poduszce zapach soli, pozostawi�y go w�osy Marii, i spa�em do dziesi�tej. Potem do po�udnia pali�em.papierosy ci�gle le��c. Nie chcia�em zje�� obiadu jak zwykle u Celestyna, poniewa� z pewno�ci� wypytywaliby mnie, a ja tego nie lubi�. Usma�y�em jajka i zjad�em wprost z patelni, bez chleba, bo mi go zabrak�o, a nie mia�em ochoty schodzi� i kupowa�. Po �niadaniu nudzi�em si� troch�, �a��c po mieszkaniu. By�o wygodne, kiedy by�a tu mama. Teraz jest dla mnie za du�e. Musia�em przenie�� do mego pokoju st� z jadalni. Mieszkam tylko w tej izbie mi�dzy krzes�ami wyplatanymi s�om� i troch� ju� zapad�ymi, szaf� z po��k�ym lustrem, toaletk� i mosi�nym ��kiem. Reszta pozostaje w zaniedbaniu. Nieco p�niej, �eby zaj�� si� czymkolwiek, zacz��em czyta� jak�� star� gazet�. Wyci��em z niej reklam� soli Kruszena i wklei�em do starego zeszytu, gdzie zbieram rzeczy, kt�re mnie w prasie ubawi�y. Umy�em r�ce i w ko�cu usadowi�em si� na balkonie. M�j pok�j wychodzi na g��wn� ulic� przedmie�cia. By�o pi�kne popo�udnie. Jednak jezdnia by�a jeszcze lepka, a nieliczni przechodnie �pieszyli si�. Najpierw wysz�a na spacer rodzina, dw�ch ch�opc�w w marynarskich ubrankach, spodenki poni�ej kolan, nieco skr�powani w tych sztywnych strojach, oraz dziewczynka z du��, r�ow� kokard� i w czarnych lakierkach. Za nimi matka, ogromna w sukni z br�zowego jedwabiu, i ojciec, ma�y, w�t�y cz�owieczek, kt�rego zna�em z widzenia. Mia� s�omkowy kapelusz, muszk�, w r�ku ni�s� lask�. Widz�c go obok �ony zrozumia�em, dlaczego w dzielnicy m�wi� o nim, �e jest wytwomy. Nieco p�niej szli m�odzi ludzie z przedmie�cia, w�osy wypomadowane, czerwone krawaty, zbyt wci�te marynarki, haftowana chusteczka w kieszonce, p�buciki z kwadratowymi nosami. My�l�, �e szli do kin vr �r�dmie�ciu. Dlatego wyszli tak wcze�nie, �pieszyli si� do tramwaju, �miej�c si� bardzo g�o�no. Po nich ulica powoli opustosza�a. S�dz�, �e seanse ju� si� rozpocz�y. Na ulicy zostali tylko sklepikarze i koty. Niebo, ponad fikusami obrze�aj�cymi ulice, by�o jasne, ale bez blasku. Na chodniku na wprost mnie handlarz tytoniem wyni�s� krzes�o, ustawi� je przed swymi drzwiami, usiad� okrakiem i po�o�y� obie r�ce na oparciu. Tramwaje, przed chwil� przepe�nione, by�y ju� prawie puste. W ma�ej kawiarni "Pod Pierrotem", obok sklepu z tytoniem, kelner zamiata� trociny w pustej sali. By�a naprawd� niedziela. Odwr�ci�em moje krzes�o i ustawi�em je podobnie jak handlarz tytoniu, poniewa� uzna�em, �e tak jest wygodniej. Wypali�em dwa papierosy, wszed�em na powr�t, �eby wzi�� kawa�ek czekolady, wr�ci�em i zjad�em go przy oknie. W chwil� potem niebo pociemnia�o, s�dzi�em, �e b�dziemy mieli letni� burz�. Tymczasem zacz�o si� powoli rozja�nia�. Ale przep�ywaj�ce chmury zostawi�y na ulicy jak gdyby obietnic� deszczu, czyni�c j� bardziej mroczn�. D�ugo przygl�da�em si� niebu. O pi�tej z ha�asem nadjecha�y tramwaje. Przywozi�y ze stadion�w podmiejskich gromady widz�w, uczepionych stopni i bufor�w. Nast�pne tramwaje przywioz�y zawodnik�w, kt�rych poznawa�em po ma�ych walizeczkach. Ryczeli i �piewali co si� w p�ucach, �e ich klub jest nie do pobicia. Wielu dawa�o mi znaki. A jeden nawet krzykn��: "Dali�my im." Potwierdzi�em "tak" skinieniem g�owy. Pocz�wszy od tej chwili zacz�y nap�ywa� auta. 18 19 Dzie� przesun�� si� znowu troch�. Niebo, ponad dachami, sta�o si� czerwone i z nadchodz�cym wieczorem ulice o�ywi�y si�. Spacerowicze powracali po trochu. Po�r�d innych rozpozna�em wytwomego pana. Dzieci p�aka�y albo dawa�y si� ci�gn��. Prawie natychmiast dzielnicowe kina wyrzuci�y na ulice fal� widz�w. W�rod nich m�odzi ludzie mieli ruchy bardziej ni� zwykle zdecydowane, pomy�la�em, �e musieli ogl�daE film awanturniczy. Ci, kt�rzy wracali z kin w �r�dmie�ciu, przybyli nieco p�niej. Byli bardziej skupieni. Ich �miech brzmia� teraz rzadziej, robili wra�enie zm�czonych i zamy�lonych. Zostawali na ulicy, przechadzaj�c si� po przeciwleg�ym chodniku. M�ode dziewcz�ta z dzielnicy, z odkrytymi g�owami, trzyma�y si� pod r�ce. Ch�opcy tak si� ustawiali, �eby przeci�� im drog�, rzucali �arciki, a one �mia�y si� i odwraea�y g�owy. Te, kt�re zna�em, kiwaly do mnie. Lampy uliczne zapali�y si� nagle i od razu zblad�y pierwsze gwiazdy, kt�re wyst�pi�y z nadej�ciem nocy. Poczu�em, �e od tego przygl�dania si� chodnikom nabitym ludtmi i �wiat�ami zm�czy�y mi si� oczy. Mokry bruk zal�ni� w �wietle lamp, tramwaje w regularnych odst�pach rzuca�y odblask na po�yskliwe w�osy, u�miech, srebrn� bransoletk�. Nied�ugo potem, gdy tramwaje je�dzi�y ju� rzadziej, a noc, ponad drzewami i lampami, sta�a si� zupe�nie czarna, dzielnica zacz�a niepostrze�enie pustosze� i wreszcie pierwszy kot przeszed� powoli przez znowu bezludn� ulic�. Pomy�la�em wtedy, �e trzeba zje�� obiad. Bola�a mnie troch� szyja od d�ugiego opierania si� o krzes�o. Zszed�em kupi� chleb i makaron, przyzz�dzi�em wszystko i zjad�em stoj�c. Chcia�em wypali� papierosa w oknie, ale powietrze och�odzi�o si� i by�o mi troch� zimno. Zamkn��em okno i wracaj�c zobaczy�em w lustrze skrawek sto�u, na kt�rym spirytusowa lampa s�siadowa�a z kawa�kami chleba. Pomy�la�em, �e min�a niedziela, jeszcze jedna z rz�du, �e mama jest ju� pochowana, �e wr�c� do pracy i �e w gruncie rzeczy nic si� nie zmieni�o. III Dzisiaj w biurze du�o pracowa�em. Szef by� mi�y. Spyta�, czy nie zm�czy�em si� zbytnio, on te� by� ciekaw wieku mamy. Powiedzia�em, �eby si� nie pomyliE: "oko�o sze��dziesi�tki", nie wiem dlaczego, przyj�� to z ulg� i uzna� spraw� za sko�czon�. Na moim stole nagromadzi� si� stos cedu�, musia�em je wszystkie sprawdzi�. Nim wyszed�em z biura na obiad, umy�em r�ce. W po�udnie bardzo lubi� te chwil�. Wieczorem sprawia mi to mniejsz� przyjemno��, gdy� r�cznik, kt�rego si� u�ywa, jest ca�kiem wilgomy: s�u�y� ca�y dzie�. Pewnego dnia zwr�ci�em na to uwag� szefowi. Powiedzia�, �e to oczywi�cie przykre, ale �e przecie� jest to szczeg� bez znaczenia. Wyszed�em z Emanuelem, kt�ry pracuje w ekspedycji, nieco p�niej ni� zwykle, o wp� do pierwszej. Z biura widaE morze, stali�my chwil� patrz�c na statki w jarz�cym si� od s�o�ca porcie. W tym momeneie z hukiem motoru i �a�cuch�w nadjecha�a ci�ar�wka. Emanuel spyta�: "Pojedziemy?"; pu�ci�em si� biegiem. Ci�ar�wka min�a nas, rzucili�my si� w pogo�. Pogr��y�em si� w ha�asie i kurzu. Nic ju� nie widzia�em, czu�em tylko niepohamowany p�d po�r�d d�wig�w i maszyn, na horyzoncie wirowa�y maszty, a bli�ej kad�uby okr�t�w, wzd�u� kt�rych biegli�my. Pierwszy schwyci�em za klap� i wskoczy�em w biegu. Potem pomog�em usadowi� si� Emanuelowi. Z trudem �apali�my powietrze, ci�ar�wka skaka�a w kurzu i s�o�cu na nier�wnym bruku wybrze�a. Emanuel �mia� si� do utraty tchu. Zajechali�my do Celestyna zlani potem. By� tam jak zwykle - gruby, z bia�ymi w�sami i w fanuchu. Spyta� mnie: "No co, jako� sobie radzisz?" Powiedzia�em, �e tak i �e jestem bardzo g�odny. Szybko zjad�em i wypi�em kaw�. Potem wr�ci�em do 20 21 siebie i zdrzemn��em si� troch�, poniewa� przy obiedzie wypi�em za du�o wina. Po przebudzeniu chcia�o mi si� pali�. By�o ju� p�no, bieg�em, �eby z�apa� tramwaj. Pracowa�em ca�e popo�udnie. W biurze panowa� wielki upa�. Wyszed�szy wieczorem by�em szcz�liwy, �e wracam powoli id�c bulwarem. Niebo byto zielone, czu�em si� zadowolony. Mimo to wr�ci�em prosto do domu, bo chcia�em sobie ugotowa� kartotli. Wchodz�c potr�ci�em na ciemnych schodach starego Salamano, mego s�siada z tego samego pi�tra. By� ze swym psem. Od o�miu lat widuje si� ich razem. Spaniel ma jak�� chorob� sk�ry, r��, jak s�dz�, straci� prawie ca�� sier�� i pokryty jest plamami i brunatnymi strupami. Na skutek d�ugiego wsp�ycia, sami we dw�ch w ma�ym pokoiku, stary Salamano upodobni� si� w ko�cu do niego. Ma czerwonawe strupy na twarzy, w�osy ��te i rzadkie. Pies natomiast przej�� od pana zgarbion� postaw�, pysk podany do przodu, wyci�gni�t� szyj�. Wygl�daj� na istoty jednej rasy, a przecie� nienawidz� si�. Dwa razy dziennie, o jedenastej i o sz�stej, stary wyprowadza psa na spacer. Od o�miu lat nie zmienili marszruty. Mo�na ich zobaczy� id�cych ulic� Lyon, pies ci�gnie cz�owieka, dop�ki stary Salamano nie potknie si�. W�wczas zaczyna bi� psa i �aja� go. Pies czo�ga si� ze strachu i pozwala si� wlec. Teraz stary go ci�gnie. Potem pies zapomina, znowu zaczyna wlec swego pana i znowu jest bity i l�ony. Wreszcie staj� obaj na chodniku i patrz� na siebie - pies ze strachem, cz�owiek z nienawi�ci�. Tak jest ka�dego dnia. Kiedy pies chce si� wysiusia�, stary nie daje mu na to czasu, ci�gnie go, a spaniel zostawia za sob� stru�k� drobnych kropelek. Je�li pies zrobi przypadkiem w pokoju, znowu jest bity. Trwa to od o�miu lat. Celestyn m�wi zawsze, �e to,jest �a�osne", ale w gruncie rzeczy nikt nie mo�e tego wiedzie� na pewno. Kiedy go spotka�em na schodach, Salamano by� akurat w trakcie �ajania psa. M�wi�: "Lajdaku! �ciexwo!", pies skowycza�. Powiedzia�em: "Dobry wiecz�r', ale stary kl�� dalej. W�wczas zapyta�em, co mu pies zrobi�. Nie odpowiedzia�. M�wi� wci��: "Lajdaku! �cierwo!" Domy�la�em si�, �e stoi pochylony nad psem poprawiaj�c co� przy obro�y. Odezwa�em si� g�o�niej. Wtedy nie odwracaj�c si� powiedzia� z t�umion� w�ciek�o�ci�: "Jeszcze tu sterczy." Potem wyszed� ci�gn�c zwierz�, kt�re skowycza�o sun�c na czterech �apach. Akurat w tym momencie wszed� m�j drugi s�siad z klatki schodowej. W dzielnicy m�wi si�, �e �yje z kobiet. Jednak�e zapytany o zaw�d - jest "magazynierem". Na og� nie lubiano go. Ale on cz�sto zagaduje do mnie i czasem wst�puje na chwil�, poniewa� s�ucham go uwa�nie. S�dz�, �e to, co m�wi, jest interesuj�ce. Zreszt� nie mam �adnego powodu, �eby z nim nie rozmawia�. Nazywa si� Rajmund Sintes. Jest niewysoki, barczysty, z nosem boksera. Ubrany zawsze bardzo starannie. On tak�e, m�wi�c o Salamano, powiedzia�: "Czy� to nie jest �a�osne!" Spyta�, czy to nie budzi we mnie obrzydzenia, odpowiedzia�em, �e nie. Weszli�my na g�r� i ju� mia�em go po�egna�, kiedy powiedzia�: "Mam u siebie krwaw� kiszk� i wino. Mo�e przek�si pan ze mn�." Pomy�la�em, �e uwolni mnie to od gotowania, i zgodzi�em si�. On tak�e ma tylko jeden pok�j i kuchni� bez okna. Nad ��kiem wisia� bia�or�owy stiukowy anio�, obok zdj�cia s�awnych sportsmen�w oraz dwie czy trzy fotografie nagich kobiet. Pok�j by� brudny, ��ko rozgrzebane. Najpierw zapali� naftow� lamp�, a potem wyj�� z kieszeni w�tpliwej czysto�ci opatrunek i owin�� nim praw� r�k�. Spyta�em, co mu si� przydarzy�o. Powiedzia�, �e pobi� si� z jednym typem, kt�ry si� go czepia�. "Pan rozumie, panie Meursault, to nie to, �ebym ja by� z�y, ja jestem pr�dki. Tamten mi powiedzia�: "Wysi�d� z tramwaju, je�li jeste� m�czyzn�." Powiedzia�ern mu: "Milcz, odczep si�." Odpowiedzia�, �e nie jestem m�czyzn�. Wi�c wysiad�em i powiedzia�em: "Do��. Najlepiej b�dzie, jak ci� naucz� rozumu." Odpowiedzia�: "Jak?" Wtedy za�adowa�em mu cios. Upad�. Zacz��em go podnosi�. Ale on kopn�� mnie z ziemi par� razy, wi�c przygniot�em go kolanem i wymierzy�em mu dwa sierpowe. Krew zala�a mu twarz. Spyta�em, czy ma do��. Powiedzia�: "Tak." Przez ca�y czas Sintes zak�ada� opatrunek. Siedzia�em na ��ku. Powiedzia�: "Sarn pan widzi, �e nie ja go szuka�em. To on mi uchybi�." Tak by�o, przyzna�em mu racj�. Wtedy o�wiadczy�, �e w�a�nie chcia� mnie prosi� o rad� w tej sprawie, poniewa� jestem m�czyzn�, znam �ycie i mog� mu 22 23 pom�c, i �e potem on zostanie moim kumplem. Nic nie odpowiedzia�em, a on znowu spyta�, czy chc� byE jego kumplem. Powiedzia�em, �e jest mi wszystko jedno; zrobi� zadowolon� min�. Wyci�gn�� krwaw� kiszk�, odgrza� na patelni, postawi� szklanki, talerze, nakrycia i dwie butelki wina. Robi� to wszystko w milczeniu. Potem usiedli�my. Jedz�c zacz�� mi opowiada� swoj� histori�. Na pocz�tku troch� si� oci�ga�. "Zna�em pewn� pani�... to by�a, jak by tu powiedzie�... moja kochanka." Cz�owiek, z kt�rym si� pobi�, by� bratem tej kobiety. Rajmund powiedzia� mi, �e j� utrzymywa�. Nie odezwa�em si� s�owem, a jednak dorzuci� natychmiast, �e wie, co o nim m�wi� w dzielnicy, ale �e ma swoj� w�asn� moralno�� i jest magazynierem. "Ale wracaj�c do mojej historii - powiedzia� - zauwa�y�em, �e kry�o si� w tym jakie� oszuka�stwo." Dawa� jej na utrzymanie �ci�le tyle, ile trzeba. Sam p�aci� komorne za pok�j i dawa� jej dwadzie�cia frank�w dziennie na jedzenie. "Trzysta frank�w pok�j, sze��set jedzenie, od czasu do czasu para po�czoch - razem tysi�c frank�w. I damulka nie pracowa�a. Ale ona m�wi�a, �e to, co jej daj�, starcza zaledwie, by zwi�za� koniec z ko�cem. M�wi�em jej na to: "Dlaczego nie wetmiesz pracy na p� dnia? Odci��y�aby� mnie w ten spos�b od wielu drobiazg�w. Kupi�em ci w tym miesi�cu komplet bielizny, p�ac� ci dwadzie�cia frank�w dziennie, p�ac� komorne, a ty co - pijesz po po�udniu kaw� z przyjaci�kami. Dajesz im kaw� i cukier. A ja daj� ci pieni�dze. Dobrze ci� traktuj�, a ty �le mi si� odwdzi�czasz." Ale ona nie pracowa�a, ci�gle m�wi�a, �e jej nie starcza, i w ten spos�b spostrzeg�em, �e jest w tym oszuka�stwo." Opowiedzia� mi, �e znalaz� w jej torebce los na loteri�, nie potrafi�a wyja�ni�, za co go kupi�a. Nied�ugo potem znalaz� u niej kwit z lombardu, co stanowi�o dow�d, �e zastawi�a dwie bransoletki. Do tego momentu nic nie wiedzia� o istnieniu tych bransoletek. "Zobaczy�em wyratnie, �e jest w tym jakie� oszuka�stwo. Wi�c rzuci�em j�. Ale przedtem j� spra�em. A potem powiedzia�em par� s��w prawdy. Powiedzia�em, �e chodzi jej tylko o to, �eby sobie dogadzaE w tych rzeczach. Powiedzia�em jej tak, pan mnie rozumie, panie Meursault: KNie widzisz, �e �wiat zazdro�ci ci szcz�cia, kt�re masz ode mnie. P�niej zrozumiesz, jaka by�a� szcz�liwa.n" Zbi� j� do krwi. Przedtem nie bi� jej nigdy. "Czasem j� trzepn��em, ale, �e tak powiem, z czu�o�ci�. Krzycza�a troch�. Zamyka�em okiennice i wszystko ko�czy�o si� tak jak zawsze. Lecz tym razem - to ju� by�o na serio. Ale, moim zdaniem, nie zosta�a dostatecznie ukarana." I wyja�ni�, �e w�a�nie w zwi�zku z tym chcia� si� poradziE. Przerwa�, �eby wyregulowa� knot od lampy, kt�ra kopci�a. Przez ca�y czas s�ucha�em go. Wypi�em prawie litr wina, czu�em gor�co w skroniach. Pali�em papierosy Rajmunda, bo moje ju� si� sko�czy�y. Przejecha�y ostatnie tramwaje, unosz�c ze sob� daleki ju� teraz gwar przedmie�cia. Rajmund ci�gn�� dalej. M�czy�o go, �e mia� jeszcze s�abo�E do niej. Lecz chcia� j� ukara�. Z pocz�tku my�la�, �eby j� sprowadzi� do hotelu, wywo�aE skandal i wezwaE "obyczaj�wk�", �eby jej dali ksi��eczk�. W zwi�zku z tym zwr�ci� si� do przyjaci�, kt�rych mia� w tej bran�y. Nic nie wyw�szyli. Zawsze tak jest, jak si� do tego bior� zawodowcy. Powiedzia� im to, a oni zaproponowali mu, �e j� "naznacz�". Ale nie o to mu chodzi�o. Musia� si� zastanowiE. Przedtem chcia� mnie o co� zapytaE. Lecz nim mnie o to zapyta, ciekaw jest, co s�dz� o tej historii. Odpowiedzia�em, �e nic nie s�dz�, ale �e to jest ciekawa historia. Spyta�, czy my�l�, �e kzyje si� w tym jakie� oszuka�stwo; tak, my�la�em, �e kry�o si� w tym jakie� oszuka�stwo; czy s�dz�, �e nale�y j� ukara� i co bym zrobi� na jego miejscu? Powiedzia�em, �e tego nigdy nie mo�na przewidzie�, ale rozumiem, �e chce j� ukaraE. Wypi�em jeszcze troch� wina, a on zapali� papierosa i odkry� mi sw�j plan: chcia� do niej napisaE list, kt�ry by "da� jej kopniaka, a jednocze�nie po kt�rym zacz�aby �a�owaE". Potem, kiedy ona wr�ci, pr2e�pi si� z ni�, a "w ko�cowym momencie" napluje jej w twarz i wyrzuci za drzwi. Zauwa�y�em, �e w ten spos�b zostanie naprawd� ukarana. Ale Rajmund powiedzia�, �e nie potrafi napisa� tak, jak trzeba, wi�c pomy�la� o mnie, czyja bym tego nie zredagowa�. Poniewa� nie odezwa�em si� s�owem, spyta�, czy nie sprawi�oby mi k�opotu napisa� ten list zaraz. Odpowiedzia�em, �e nie. 24 25 Znowu wypi� szklank� wina i wsta�. Odsun�� talerze i resztki krwawej kiszki. Wytar� starannie le��c� na stole cerat�. Z szufladki nocnego stolika wyj�� kartk� kratkowanego papieru, ��h� kopert�, niewielk� obsadk� z czerwonego drzewa oraz kwadratowy ka�amarz z fioletowym atramentem. Kiedy powiedzia� mi nazwisko tej kobiety, zrozumia�em, �e jest Mauretank�. Napisa�em list. Robi�em to troch� na chybi� trafi�, ale pilnie stara�em si�, �eby Rajmund by� zadowolony, poniewa� nie mia�em �adnego powodu, �eby mu nie sprawi� satysfakcji. Potem odczyta�em list na g�os. S�ucha� pal�c i kiwaj�c g�ow�. Po czym poprosi�, �ebym przeczyta� raz jeszcze. By� bardzo zadowolony. Powiedzia�: "Wiedzia�em, �e znasz �ycie." Zrazu nie zauwa�y�em, �e m�wi mi ty. Uderzy�o mnie to dopiero, kiedy o�wiadczy�: "Teraz jeste� prawdziwym kumplem." Powt�rzy� to zdanie, a ja powiedzia�em: "Tak." By�o mi zupe�nie wszystko jedno, czy b�d� jego kumplem, czy nie, ale on sprawia� wra�enie, jakby mu rzeczywi�cie na tym zale�a�o. Zaklei� kopert� i wypili�my reszt� wina. Potem przez jaki� czas palili�my w milczeniu. Na dworze panowa�a cisza - us�yszeli�my, jak sunie przeje�d�aj�ce auto. Powiedzia�em: "Jest ju� p�no". Rajmund by� tego samego zdania. Powiedzia�, �e czas mija szybko, i w pewnym sensie to by�a prawda. By�em senny, ale nie chcia�o mi si� wsta�. Musia�em wygl�da� na zm�czonego, bo Rajmund powiedzia�, �e nie trzeba si� poddawa�. Z pocz�tku nie zrozumia�em go. Wyja�ni� wi�c, �e wie o �mierci mamy, ale �e taka rzecz musi si� zdarzy�, nie dzi�, to jutro. Ja r�wnie� tak s�dzi�em. Podnios�em si�. Rajmund u�cisn�� mi r�k� bardzo mocno i powiedzia�, �e m�czy�ni zawsze si� z sob� porozumiej�. Wyszed�szy od niego zamkn��em za sob� drzwi i sta�em przez chwil� w ciemno�ciach, na korytarzu. Dom by� cichy, z g��bi klatki schodowej unosi� si� ku g�rze wilgotny, mroczny podmuch. S�ysza�em tylko uderzenia w�asnej krwi, kt�ra t�tni�a mi w uszach. Sta�em bez ruchu. Lecz pies w pokoju starego Salamano zaskowycza� g�ucho. Du�o pracowa�em przez ca�y tydzie�. Rajmund zaszed� do mnie i powiedzia�, �e wys�a� list. By�em dwa razy w kinie z Emanuelem, kt�ry nie zawsze rozumie, co si� dzieje na ekranie. Trzeba mu wi�c t�umaczy�. Wczoraj by�a sobota, przysz�a Maria, tak jak um�wili�my si�. Bardzo jej pragn��em, poniewa� by�a w pi�knej sukience w bia�o-czerwone paski i w sanda�kach ze sk�ry. Czu�o si� jej twarde piersi, a opalona twarz by�a jak kwiat. Pojechali�my autobusem kilka kilometr�w za Algier, na w�sk� pla�� wci�ni�t� mi�dzy ska�y i obrze�on� trzcin� od strony l�du. Popo�udniowe s�o�ce ju� nie przypieka�o, ale woda by�a ciep�a, a niewielkie fale d�ugie i leniwe. Maria nauczy�a mnie pewnej zabawy. P�yn�c trzeba by�o zaczerpn�� wody z grzebienia fali, zatrzyma� w ustach, odwr�ci� si� na plecy i wydmucha� do g�ry. Powsta�a w�wczas jak gdyby musuj�ca koronka, kt�ra nik�a w powietrzu lub spada�a na twarz ciep�ym deszczem. Po jakim� czasie poczu�em jednak, �e mam usta spalone sol�. W�wczas Maria przyp�yn�a i przytuli�a si� do mnie w wodzie. Przycisn�a swoje usta do moich. Jej j�zyk ch�odzi� mi wargi, przez chwil� dali�my si� unosi� falom. Kiedy ubierali�my si� na pla�y, Maria patrzy�a na mnie roziskrzonymi oczami. Poca�owa�em j�. Od tego : momentu nie odezwali�my si� ju� do siebie ani s�owem. Obj��em j� i przycisn��em do siebie, �pieszyli�my si�, by jak najpr�dzej wsi��� do autobusu, wr�ci� do miasta, p�j�� do mnie i rzuci� si� na ��ko. Zostawi�em otwarte okno, przyjemnie by�o czu�, jak letnia noc sp�ywa po naszych brunatnych cia�ach. Tego ranka Maria zosta�a u mnie, powiedzia�em, �e razem zjemy obiad. Zszed�em na d�, �eby kupi� mi�so. Wchodz�c z powrotem po schodach us�ysza�em kobiecy g�os w pokoju 26 27 Rajmunda. Nieco p�niej stary Salamano beszta� psa, us�yszeli�m szuranie podeszew i pazur�w po drewnianych stopniach schod�w, a potem: "�cierwo, �ajdaku"; wyszli na ulic�. Opowiedzia�em Marii histori� starego, �mia�a si�. Mia�a na sobie jedn� z moich pid�am, podwin�a nieco jej r�kawy. Kiedy si� �mia�a, zn�w jej zapragn��em. W chwil� potem spyta�a, czy j� kocham. Odpowiedzia�em, �e to nie ma �adnego znaczenia, ale s�dz�, �e nie. Zrobi�a smutn� min�. Jednak przygotowujac obiad zacz�a znowu, bez �adnego powodu, �miaE si� w taki spos�b, �e j� u�ciska�em. W�a�nie w tym momencie w pokoju Rajmunda wybuch�a g�o�na sprzeczka. Us�yszeli�my najpierw krzykliwy g�os kobiety, a potem Rajmunda, kt�ry m�wi�: "Obrazi�a� mnie, obrazi�a� mnie, ja ci� naucz� mnie obra�aE " Kilka g�uchych uderze� i kobieta zacz�a wy� tak okropnie, �e schody natychmiast zape�ni�y si� ludtmi. Kobieta ci�gle krzycza�a, a Rajmund ci�gle wali�. Maria powiedzia�a, �e to jest straszne, nic nie odpowiedzia�em. Poprosi�a, �ebym poszed� po policjanta, powiedzia�em, �e nie lubi� policjant�w. Jednak przyszed� jeden z nich, sprowadzony przez lokatora z drugiego pi�tra, kt�ry by� hydraulikiem. Zastuka� do drzwi i wszystko ucich�o. Zastuka� mocniej, po chwili kobieta zacz�a p�akaE, Rajmund otworzy�. Mia� w ustach papierosa, zrobi� niewinn� min�. Dziewczyna rzuci�a si� do drzwi i o�wiadczy�a policjantowi, �e Rajmund j� pobi�. "Twoje nazwisko?" - spyta� policjant. Rajmund powiedzia�. "Wyjmij papierosa z ust, jak do mnie m�wisz" - zawo�a� policjant. Rajmund zawaha� si�, spojrza� na mnie i zaci�gn�� si� papierosem. W tym momencie policjant z ca�ych si� uderzy� go w twarz mocno i ci�ko. Papieros upad� par� metr�w dalej. Rajmund zmieni� si� na twarzy, ale na razie nie odpowiedzia�, a po chwili spyta� pokomym g�osem, czy mo�e podnie�E niedopa�ek. Policjant o�wiadczy�, �e mo�e, i dorzuci�: "A na drugi raz b�dziesz wiedzia�, �e policjant nie jest malowan� lal�. Dziewczyna p�aka�a przez ca�y czas i powtarza�a w k�ko: "Pobi� mnie, to alfons." - "Prosz� pana - zapyta� Rajmundczy to jest zgodne z prawem nazywa� cz�owieka alfonsem?" Ale policjant kaza� mu "zamkn�E mord�". Wtedy Rajmund odwr�ci� si� do dziewczyny i powiedzia�: "Poezekaj ma�a, jeszcze si� spotkamy." Policjant poradzi� mu, �eby ju� z tym sko�czy�, dziewczyna mo�e odej�E, a on niech zostanie w pokoju i czeka, a� go wezw� do komisariatu. Doda� jeszcze, �e Rajmund powinien si� wstydziE - upi� si� do tego stopnia, �e a� ca�y dygoce. W tym momencie Rajmund wyja�ni�: "Nie jestem pijany, panie policjancie. Ale poniewa� stoj� przed panem, wi�c dygoc�, to jest silniejsze ode mnie." Zamkn�� drzwi i wszyscy si� rozeszli. Maria i ja sko�czyli�my przygotowywa� obiad. Nie mia�a apetytu, zjad�em prawie wszystko sam. Wysz�a o pierwszej, a ja zdrzemn��em si� troch�. O trzeciej kto� zapuka� do drzwi i wszed� Rajmund. Le�a�em nadal. Usiad� na brzegu ��ka. Chwil� milcza�, spyta�em, jak potoczy�a si� jego sprawa. Opowiedzia�, �e zrobi� to, co chcia�, ale �e ona da�a mu w twarz, wi�c wtedy j� zbi�. Reszt� sam widzia�em. Odrzek�em, �e prawdopodobnie zosta�a ju� teraz ukarana, powinien wi�c by� zadowolony. On r�wnie� by� tego zdania i zauwa�y�, �e mimo interweneji policjanta nic nie zmieni faktu, �e dosta�a za swoje. Doda�, �e dobrze zna policjant�w i wie, jak si� do nich zabiera�. Po czym spyta�, czy spodziewa�em si�, �e on odpowie na policzek wymierzony mu przez policjanta. Odpar�em, �e nie spodziewa�em si� niczego, a poza tym nie lubi� policjant�w. Rajmund mia� bardzo zadowolon� min�. Spyta�, czy chcia�bym z nim wyj��. Wsta�em i zacz��em si� czesa�. Powiedzia�, �e trzeba, �ebym by� jego �wiadkiem. Dla mnie to nie mia�o znaczenia, nie wiedzia�em tylko, co powinienem powiedzieE. Zdaniem Rajmunda, wystarczy�o stwierdzi�, �e dziewczyna go obrazi�a. Zgodzi�em si� zostaE jego �wiadkiem. Wyszli�my i Rajmund postawi� mi koniak. Potem chcia� zagraE parti� bilardu, przegra�em zas�u�enie. Nast�pnie mia� ochot� p�j�� do burdelu, ale ja sprzeciwi�em si�, poniewa� nie lubi� tego. Wr�cili�my wi�c powoli do domu, m�wi� mi, jak bardzo jest zadowolony z tego, �e ukara� sw� kochank�. By� dla mnie bardzo mi�y i pomy�la�em, �e sp�dzili�my pr Lyjemne chwile. Z daleka dostrzeg�em na progu sieni starego Salamano, wygl�da� jako� niespokojnie. Kiedy�my si� zbli�yli, zobaczy�em, �e nie by�o przy nim psa. Rozgl�da� si� na wszystkie 28 29 strony, obraca� wko�o, wpatrywa� si� w sie�, staraj�c si� przenikn�� jej ciemno��, mamrota� s�owa bez zwi�zku i od nowa przeszukiwa� ulice swymi matymi czerwonymi oczkami. Kiedy Rajmund spyta� go, co si� sta�o, nie od razu odpowiedzia�. Pos�ysza�em, jak szepta�: "Lajdak, �cierwo", i znowu zacz�� si� miota�. Spyta�em, gdzie jest pies. Odpowiedzia� szorstko, �e uciek�. A potem nagle zacz�� m�wi� p�ynnie i szybko: "Zaprowadzi�em go, jak zawsze, na Pole �wicze�. Wok� bud jarmarcznych by�o du�o ludzi. Zatrzyma�em si�, �eby obejzze� Le Roi de I'cnsron. A kiedy mia�em wraca�, ju� go nie by�o. Oczywi�cie, od dawna chcia�em mu kupi� mniejsz� obro��. Ale nigdy bym nie uwierzy�, �e to �cierwo mo�e uciec w ten spos�b." Wtedy Rajmund zacz�� mu t�umaczy�, �e pies m�g� si� po prostu zab��ka� i wr�ci. Zacz�� przytacza� historie o psach, kt�re przebiega�y tysi�ce kilometr�w, by odnale�� swego pana. Mimo to stary robi� wra�enie coraz bardziej zdenerwowane

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!