1947
Szczegóły |
Tytuł |
1947 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1947 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1947 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1947 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL IRZYKOWSKI
S�O� W sk�adzie PORCELANY.
STUDIA NAD NOWSZ�
MY�L� LITERACK�
W POLSCE
SPIS TRE�CI
MNIEJ CIERPLIWYM CZYTELNIKOM RADZI AUTOR ZACZ�� LEKTUR�
OD SZKIC�W NAST�PUJ�CYCH:
BZIKI TEATROLOG�W, FUTURYZM A SZACHY, TALENT JAKO
FETYSZ, IMPONDERABILIA, NURT UCZUCIA W "TRENACH",
GODNO�� KRYTYKI, TAJEMNICA NOCY LISTOPADOWEJ.
WST�P
�CI�CIE TRZECH GORGON
1. PROGRAMOFOBIA
2. PLAGIATOWY CHARAKTER PRZE�OM�W LITERACKICH W POLSCE
W OBLʯENIU
UZUPE�NIENIA PӏNIEJSZE. PRAWO REPRODUKCJI. ZRYWANIE
W�TK�W.
ADAMICI.. O SZACUNEK DLA PIERWSZEJ R�KI.
3. NIEZROZUMIALSTWO
INTER AUGURES. (S�ABA ODPOWIED� OSACZONEGO ZROZUMIALCA)
DWA F
FUTURYZM A SZACHY
UROKI NATURALIZMU
NA GIEWONCIE FORMIZMU (TEORIA P. CHWISTKA)
CZTERY RZECZYWISTO�CI. O TRE�CI ANEGDOTYCZNEJ. CZTERY
TYPY SZTUKI. OSCYLACJA. FORMIZM. "ODDAWANIE". KRYTYKA
OSCYLACJI I DEFORMACJI. STOPNIE PROBLEM�W FORMY. ANALIZA
PRZYK�AD�W.
DADANAIZM
LIKWIDACJA FUTURYZMU
BZIKI TEATROLOG�W
NIEISTOTNE EKSPERYMENTY
UWAGI O TZW. UPADKU TW�RCZO�CI DRAMATYCZNEJ W POLSCE
PRZES�DY I PRZESADY KRYTYKI
Z PRZES�D�W KRYTYKI LITERACKIEJ
O TRAGIZMIE. UST�P Z ARTYKU�U
Z POWODU "PO�UDNICY"
TABUTERIA
(Z ARTYKU�U PT. SPIRITUS FLAT UBI VULT ET QUOMODO VULT)
CHARAKTEROLOGIA. UST�P Z ROZPRAWY PROLEGOMENA DO
CHARAKTEROLOGII.
TALENT JAKO FETYSZ
GODNO�� KRYTYKI
PRO DOMO SUA
IMPONDERABILIA, CZYLI RZECZY "NIEPOTRZEBNE"
"WALKA O TRE��"
DWAJ TEORETYCY
DOPING, RAMIARSTWO I PERSPEKTYWIZM A MERYTORYZM
DOPING. PERSPEKTYWIZM I RAMIARSTWO. INDYWIDUALIZM.
SZTUKA I �YCIE. UNIWERSALIZM I PRACA. MERYTORYZM.
"BURMISTRZ MARZE� NIEZAMIESZKANYCH"
JEDNOSTKA NA �LEDZTWIE SPO�ECZNYM
PI�A MARKSISTYCZNA
PREKURSOR TZW. ESTETYKI PROLETARIACKIEJ
LITERATURA A SOCJALIZM
TAJEMNICA NOCY LISTOPADOWEJ
TWARDY DEBIUTANT. BOHATER PIENIACTWA. �WIADOMO��
"KLASOWA". SPOJRZENIE OD DO�U. ZDEMASKOWANIE
"KORDIAN�W". KRYTYKA KOMPROMITACJONIZMU. QUI PRO QUO.
BRAT ZABI� BRATA. REWIZJA WED�UG "GDYBY". MONTA� CZY
FABU�A?
PRAWO SERCA
NURT UCZUCIA W TRENACH
29 marca, 2000
POCZ�TEK SPISU TRE�CI
PRZYGOTOWANIE TEKSTU: HELENA DRAGANIK;
OPRACOWANIE: MAREK ADAMIEC, WSPӣPRACA H&M;
PRZYPISY AUTORA OZNACZONO W TEK�CIE
NAWIASAMI KWADRATOWYMI []
PODSTAWA TEKSTU:
KAROL IRZYKOWSKI, PISMA. POD RED. A. LAMA;
S�O� W�R�D PORCELANY, L�EJSZY KALIBER, KRAK�W 1976;
PORTRET AUTORA: WSPӣCZE�NI PISARZE POLSCY, SERIA I; WYDAWNICTWO
KOMITETU G��WNEGO TYGODNIA KSI��KI POLSKIEJ, 1933
BIBLIOTEKA LITERATURY POLSKIEJ
POWR�T
WST�P
W ostatnich czasach krytycy i my�liciele literaccy, id�c skromnie na
szarym ko�cu literatury, zbieraj� i wydaj� rozpr�szone plony swej pracy
od r. 1918. Korzystaj�c z tych do�ynek, wydaj� tom niniejszy, kt�ry
obejmuje moje lepsze lub wa�niejsze rozprawy dotycz�ce literatury
polskiej okresu powojennego.
Jednak nie przedk�adam publiczno�ci swoich recenzyj teatralnych, cho�
mam ich par� setek. Najprz�d dlatego, �e rynek ksi�garski jest ju�
zape�niony tym towarem, po wt�re wstydzi�bym si� w og�le og�asza� swoje
recenzje teatralne w chwili, gdy krytyka w�a�ciwej literatury polskiej -
wi�c przede wszystkim poezyj, powie�ci - jest okropnie zaniedbana,
wskutek niedorzecznej organizacji technicznej i finansowej dziennik�w.
Nie wydaj� jednak tak�e swoich recenzyj z dzia�u beletrystyki i poezji
�cis�ej, poniewa� s� dorywcze i nie stanowi� �adnej ca�o�ci. Pewn�
ca�o�� natomiast tworz� rozprawy z zakresu wsp�czesnej problematologii
literackiej i te w�a�nie wydaj� w wyborze.
Kiedy swego czasu - w latach dziewi��dziesi�tych - rozegra�a si�
rewolucja literacka M�odej Polski, skupiaj�ca si� w Krakowie ko�o
Przybyszewskiego, znajdowa�em si� poza jej obr�bem. Wcze�niej ju�,
wsp�lnie ze Stanis�awem Womel�, przeby�em kr�tkotrwa�y wstrz�s
rewolucyjny: manifest, troch� utwor�w i troch� krytyk - wszystko z
uroszczeniem do tego, �eby by� rewelacj� i epok�. Pr�no��, kt�ra si�
w�wczas nie wy�y�a dostatecznie, da�a mi w d�ugi czas p�niej wewn�trzne
prawo, ochot� i miar� do harc�w z ostatni� polsk� rewolucj� literack�, z
tzw. Najm�odsz� Polsk�. Jedyny ze starszego pokolenia podj��em si� wobec
nich roli oporu. Zazdro��? Oczywi�cie, wszak nowe pokolenie dzia�a�o w
atmosferze stokro� korzystniejszej. Lecz nie pobudki, tre�� czyn�w
rozstrzyga - gdy� ona jest najwi�ksz� pobudk�.
Towarzyskie zetkni�cie moje z reprezentantami najnowszej literatury by�o
do�� ciep�e, ale duchowe nie nast�pi�o - nie z mojej winy. Zawiedli si�
na mnie - a ja na nich. Wyobra�ali sobie, �e b�d� ich wujciem
literackim, spodziewali si� ode mnie us�ug, kadzide�, esej�w, portret�w
- spotkali si� z zastrze�eniami, z wymaganiami, kt�rych �r�d�o by�o
niewidoczne i dla nich ostatecznie oboj�tne. Ja za� spotka�em si� z
chaosem nowych i starych przes�d�w i "odkry�", kt�re mnie dra�ni�y tym
bardziej, z im wi�kszym tupetem wyst�powa�y. Wnet, w r. 1922,
zapowiedzia�em Walk� o tre�� i puszcza�em w �wiat r�ne jej rozdzia�y;
wyko�czy� j� jednak by�o mi dane dopiero w r. 1929. Inne rozprawy, tutaj
zawarte, s� w�a�ciwie odpryskami tego dzie�a.
Nie poucza�em - przeciwstawia�em, miesza�em szyki, stawia�em znaki
zapytania. Przyznaj� te� ch�tnie, �e sam si� przy tym wiele nauczy�em,
nie tyle od moich przeciwnik�w wprost, ile przez to, �e nowa sytuacja
dawa�a mi sposobno�� do sprawdzania i poprawiania swoich pogl�d�w.
Zreszt� drogi nasze sz�y nie tylko osobno; czasem splata�y si� lub
krzy�owa�y i wtedy notowa�em tak� zgodno�� z cich� satysfakcj�, nie
tylko dlatego, �e uzyskiwa�em niespodziewanie potwierdzenie swoich
pogl�d�w, kt�re si� dawniej wydawa�y heretyckie, lecz �e w og�le tylko
takie rzadkie chwile spotkania si� s� r�kojmi�, �e w �wiecie duchowym
jednak idzie si� naprz�d.
Co do temat�w to rozprawy moje tym tomem obj�te s� g��wnie wewn�trznym
porachunkiem - contra i pro - z futuryzmem (w najszerszym, a nie
historycznym znaczeniu tego s�owa). Oko�o r. 1925 jednak nasilenie
futuryzmu u nas usta�o; natomiast pod wp�ywem komunizmu na pierwszy plan
zainteresowania wysun�y si� ideologie, kt�re r�wnie�, z ci�kim sercem,
uzna�em za potrzebne zwalcza�, nie ze stanowiska spo�ecznego ani
politycznego, lecz jedynie dlatego, �e zw�a�y literatur�. W ko�cu
trzeci m�j temat stanowi� r�ne zastarza�o�ci i skostnienia, kt�re
przetrwa�y u Najm�odszej Polski jako wygodny parawan. Tych rzeczy
dotycz� moje rozprawy o programofobii, o fetyszyzmie talentu, o
przes�dach w krytyce.
Polemik� paroletni� w sprawie: Akademia czy Izba Literacka? oraz
polemik� z Wac�awem Grubi�skim o racj� rozpisywania konkursu
literackiego na temat narzucony ("konkurs na buty") - w tej ksi��ce
pomin��em.
�wiadomy jestem, �e zrobi�em bardzo ma�o. Usprawiedliwi� si� mog� tylko
szczup�o�ci� moich �rodk�w. Wci�� docendo discere - to los zwyk�ego
krytyka polskiego. U schy�ku kariery widz�, �e teraz dopiero m�g�bym
dobrze zacz��.
Ksi��ka ta wydaje si� i mnie samemu miejscami bardzo k��tliw�,
kauzyperdaln�, ilekro� j� przegl�dam w nastroju zwyk�ym, jak obcy
czytelnik. Ale przy podwy�szeniu temperatury wewn�trznej odnajduj� wci��
na nowo jej racj� bytu. Dlatego nie usuwam z niej ust�p�w dra�liwych i
wnikaj�cych w drobiazgi, jak np. polemika ze Sternem.
Ksi��ka ta wydaje mi si� gadulsk� - ale stara�em si� dostawa� nie tylko
do rzeczy, ale i do m�zg�w, na r�ne sposoby.
Ksi��ka ta wydaje mi si� te� za grub�. Ale to jest w�a�ciwie tylko
skrupu� handlowy: je�eli jest za du�a, to b�dzie wi�cej kosztowa� i
mniej si� rozejdzie. Przecie� czytelnik i tak nie b�dzie jej czyta� od
deski do deski, zajrzy na chybi� trafi� do �rodka, wychwyci jeden i
drugi ust�p, tym �ladem p�jdzie dalej naprz�d i wstecz i mo�e zostanie
wci�gni�ty w pr�dy, kt�re w niej nurtuj�. Poniewa� ona jest tylko
zbiorem r�nych artyku��w, wi�c gdyby czytelnik przeczyta� z niej tylko
trzeci� lub czwart� cz�� i odni�s� jak�� korzy��, ju� op�aci si� mnie -
wyda�, a jemu - kupi� albo po�yczy� tak� "kolubryn�" czy "pi��".
W takim razie czytelnik wybaczy tak�e, i� tu i owdzie na poz�r powt�rz�
si� te same my�li. Tego wymaga� spos�b powstawania tych artyku��w
pisanych wci�� dla ludzi obcych, a w wydaniu ksi��kowym nie wsz�dzie
mo�na by�o �lady tej genezy usun��.
Nast�pna moja ksi��ka pt. Mosty obejmie rozprawy
psychologiczno-spo�eczne.
P.p. w notatkach u do�u oznacza wsz�dzie przypisek p�niejszy.
Warszawa, w styczniu 1932
KAROL IRZYKOWSKI
SPIS TRE�CINAST�PNY ROZDZIA�
PROGRAMOFOBIA
JAK DO TEGO PRZYSZ�O? Gdy w r. 1920 najzdolniejsi poeci Najm�odszej Polski,
grupa "Pikadora", przyst�pili do wydawania w�asnego pisma pt. "Skamander",
zrobili mi ten zaszczyt, �e zaprosili mnie do sk�adu redakcji. Nie my�la�em,
�e to ma by� tylko zaszczyt i formalno�� i �e nie b�d� nic wiedzia� o tym,
co si� wewn�trz dzieje. Wyobra�a�em sobie, �e redakcja, zw�aszcza pisma
literackiego, zw�aszcza pisma awangardy, to grono jak gdyby spiskowc�w,
mistrz�w porozumiewania si� wzajemnego, kt�rzy starannie ka�dy wyst�p
publicystyczny razem u�o��. Jak�e� by�em rozczarowany, gdy zaraz w nrze I
pojawi�o si� S�owo wst�pne, kt�re sta�o w sprzeczno�ci zupe�nej z moimi -
g�oszonymi - zasadami i kt�rego nawet mi wpierw nie pokazano (uwa�ano to za
zbyteczne, bo dla nich by�a to - formalno��). Wobec tego musia�em rozlu�ni�
sw�j stosunek z redakcj� i stanowisko swoje wy�uszczy�em w artykule
Programofobia, kt�ry tu przytaczam.
Gdy �p. Tadeusz Pawlikowski swego czasu, ju� jako zdetronizowany dyrektor
teatr�w, redagowa� literacki dwutygodnik "Nasz Kraj", wprowadzi� w nim
nowo�� i�cie re�ysersk�: "Spojrzenie ku..." By�y to artyku�y, impresje,
wiersze, o utworach lub artyku�ach zamieszczonych w tym�e numerze pisma;
by�y to albo pochwa�y, albo polemiki, albo dalsze intryguj�ce rzuty w
dziedzinach nadpocz�tych przez autora g��wnego - fanfary (najcz�ciej) lub
szczutki reklamy, godz�ce w oboj�tno�� czytelnika, kolibry wtulone pod
skrzyd�a or��w albo zdradliwe jaja kuku�cze. Niestety, tradycja nie
utrzyma�a nadal tego wynalazku redaktorsko-re�yserskiego - dow�d, �e nie
do��, i�by si� sta� wynalazek, trzeba tak�e takich, kt�rzy by si� na nim
poznali i przynajmniej ukradli. Na to jednak trzeba mie� pewne poczucie
dramatyczno�ci �ycia literatury.
Gdyby "Skamander" zechcia� u siebie zastosowa� tak� pi�kn� rubryk�, na
pierwszy ogie� zg�osi�bym swoje spojrzenie ku s�owu wst�pnemu,
zamieszczonemu w pierwszym numerze "Skamandra", a zawieraj�cemu co� niby
program tego pisma. Ale to moje spojrzenie by�oby zaiste spojrzeniem
"hypodra", albowiem ca�y ten program bez programu mnie si� nie podoba. Nie
wywieram wp�ywu na redakcj� "Skamandra" i na jej poczynania, ale
parlamentarnie pozwolono mi za�o�y� swoje votum separatum.
Od kiedy �ledz� powstawanie pism literackich w Polsce, nie widzia�em ani
jednego, kt�re by si� o�mieli�o zdeklarowa� i wyzna� jaki� program.
Powstawa�y wprawdzie wskutek doboru wsp�pracownik�w z czasem pewne
odr�bno�ci i ekskluzywno�ci, ale by�y to nie programy, nie szko�y, lecz
kliki, chocia� kliki szlachetne. Zawsze zas�aniano si� tym, �e "�ycie",
szerokie i r�norodne �ycie, nie znosi "ram" narzuconych mu z g�ry, rozsadza
�ywio�owo "szufladki" - wi�c w imi� tego nieokie�znanego, nieobliczalnego
�ycia "otwieramy �amy wszelkiej szczerej tw�rczo�ci", a od�egnywamy si� od
wszelkich "izm�w", jako wymys�u zagranicznego. Kiedy raz prof. Ludwik
Skoczylas rozpisa� ankiet� na temat tera�niejszych i przysz�ych szk�
literackich w Polsce, zakrzyczano go, a najwi�cej przestraszy�a si�
"Krytyka" W. Feldmana, wychwalaj�c polsk� literatur� za to, �e nie ma w niej
i nie by�o �adnych szk�, s� tylko arcydzie�a i r�ne tw�rcze talenty [1].
Rzeczywi�cie w polskiej literaturze s� tylko arcydzie�a, ale nie ma
literatury w znaczeniu ruchu literackiego, kt�ry zuchwale pozwala sobie na
wytykanie w�asnych cel�w i przez to osi�ga w�asne ziszczenia lub dorabia si�
w�asnych b��dze�.
Niestawianie sobie program�w jest objawem ma�oduszno�ci. Zrozumia�e ono by�o
jeszcze u literat�w z pokolenia starszego, kt�rzy ju� mieli czas sta� si�
zblazowanymi sceptykami, lecz dziwne jest u pokolenia najm�odszego, kt�re
si� jeszcze nigdy nie sparzy�o, a ju� na zimne dmucha.
W rozumowaniu autor�w czy autora S�owa wst�pnego jest wiele pomy�ek.
Pisz�: "Nie wyst�pujemy z programem, gdy� programy s� zawsze spojrzeniem
wstecz, s� dzieleniem nieobliczalnego �ycia przez znane" [2].
Przeostro�ni autorzy wzoruj� si� tutaj nie�wiadomie na filozofii Bergsona.
"Program" to niby bergsonowski czas przestrzenny w przeciwstawieniu do
"�ycia", kt�re jest niby bergsonowskim czasem jako trwaniem, jako rozmachem
(duree). Bergson zdo�a� przeciwstawieniu obu tych rodzaj�w czasu nada�
znaczenie prawie mitologiczne. Dla niego czas-duree to pierwotny stan
niewinno�ci, raj przed grzechem pierworodnym, a czas przestrzenny to ju�
stadium grzechu, pokuty, t�sknoty do raju utraconego. Na t� sam� mod��
urobi� Bergson i inne przeciwstawie�stwo: tu �wi�ta intuicja i chaos, tam
za� przekl�ty mechanizm i... porz�dek! (Ewolucja tw�rcza, rozdzia� III).
Terror Bergsona przerazi� i zarazi� tak�e autor�w S�owa wst�pnego w
"Skamandrze" - st�d ich wstr�t do program�w.
Programy s� istotnie spojrzeniem wstecz i dzieleniem nieobliczalnego �ycia
przez znane. Naj�atwiej te� tworzy si� program, gdy przez chwil�, dzi�ki
jakiej� intuicji, nadpocz�o si� ju� jak� dzia�alno��, gdy si� pozna�o i
op�r materia�u, i si�y w�asne, na tej podstawie budzi si� apetyt na czyny
dalsze i szersze.
Lecz to jest tylko jedna strona kwestii programu. Bo kto chce nprz. leczy�
chorob�, musi mie� "program" oparty na dotychczasowym do�wiadczeniu, plus
jakie� przypuszczenia i przewidywania. Ujmuj� tu s�owo "program" w
cudzys��w, aby zaznaczy�, �e w tym umy�lnie zw�onym poj�ciu, w tej vox
mala, i autorzy S�owa wst�pnego, i ja za nimi umieszczamy tylko obrazy
planu, drogi, szko�y, metody, celu. Ale program, obejrzany wszechstronnie,
jest tak�e antycypacj� "�ycia nieobliczalnego", w materiale "obliczalnego",
tak jak doskona�o�� boska przecie� jako� okre�la si� s�owami ludzkimi.
Program jest skokiem oka naprz�d. Program jest pociskiem wystrzelonym w
Marsa - kto by ��da�, �eby taki pocisk robi� tylko z materia��w znajduj�cych
si� na Marsie, a nie z materia��w ziemskich, pope�ni�by praktyczn� petitio
principii. To jest druga strona kwestii.
Tak, ale stawiaj�c program mo�na si� pomyli�, mo�na zosta� zdezawuowanym
przez przysz�o��?
- A c� to Panom szkodzi? Zapewniam Pan�w, �e �wiadkowie albo nie do�yj�,
albo zapomn�.
"Kto powiedzie� potrafi, jaki by� program Kolumba, wiod�cego swe galeony
przy bladych gwiazdach, aby nadprogramowo odkry� Ameryk�; kto powie, �e tu
program by� najwa�niejszym?"
Owszem, to powiedzie� bardzo �atwo, bo to jest znany fakt historyczny.
Programem Kolumba by�o stwierdzi� praktycznie domys� co do okr�g�o�ci ziemi
przez dotarcie do Indyj Wschodnich. I to by�o najwa�niejsze i dla niego, i
dla ludzko�ci, a nie nadprogramowe odkrycie Ameryki - kt�re wa�ne by�o chyba
z tego wzgl�du, �eby p�niej by�o komu rozstrzygn�� wojn� �wiatow�.
Stwierdzenie okr�g�o�ci ziemi jest "przygod� i bajk�" o wiele
fantastyczniejsz� w swej rzeczywisto�ci ni� odkrycie Ameryki, kt�rej mog�o
wcale nie by�. Owszem, Ameryka by�a podobnym wypaczeniem idei z tamtej
chwili, jak p�niej pojawienie si� Napoleona po Wielkiej Rewolucji. Go
gorsza, nieszcz�liwy przyk�ad z Kolumbem dowodzi w�a�nie, jak bardzo op�aci
si� mie� program. Tylko bowiem gdy si� ma program, ma si� tak�e
niespodzianki nadprogramowe. Bezprogramowo�ci� nie ruszy nawet z miejsca.
Powiedz� jednak Panowie ust�pliwie: �e posiadanie programu jest momentem
mo�e niezb�dnym, lecz nie g��wnym - bo momentem g��wnym jest mg�awicowy
nastr�j: "�wiat przed nami". - Ale nie trzeba programu pojmowa� tak, jakoby
okre�lanie go ju� z g�ry wyklucza�o gr� z nieznanym. Owszem, ka�dy odkrywca
i wynalazca nie tylko liczy si� z niespodziankami, lecz tak�e liczy na
niespodzianki, w kt�rych �wiat wej�� i wkupi� si� mo�na jednak tylko przez
wytkni�cie sobie programu, metody, celu. Nb. nie mo�na jecha� na samych
tylko niespodziankach, traktowa� siebie jako wieczn� nowin� ("najwi�ksz�
nowin�... jeste�my my sami, kto dla siebie przesta� by� nowin�, ten jest
upiorem mi�dzy �ywymi"), zaskakiwa� siebie sob�. Ex post, po przebytej
drodze mo�na stwierdza� niespodziane ewolucje swego "ja", ale opiera� na tym
ca�ego planu dzia�alno�ci przysz�ej nie wolno i po prostu nie mo�na. Mnie
si� widzi, �e gdyby autor S�owa wst�pnego nale�a� do wyprawy Kolumba, by�by
mu radzi� wrzuci� do wody wszystkie busole, zamyka� oczy na gwiazdy
przewodnie, zboczy� z drogi dla szukania wyspy magnetycznej, albo nawet nie
wyje�d�a� z portu, lecz postawi� okr�t na piasku dziobem ku zachodowi, bo
skoro "wszystko jest w pe�nym chaosie stawania si�", mog� okr�towi nagle
skrzyd�a wyrosn��.
Do "chaosu stawania si�" nale�y si� tylko przez to, �e si� temu chaosowi
przeciwstawia, a nie przez to, �e si� chaos na�laduje. Tak�e do "dnia
dzisiejszego" nale�y si� tylko przez zape�nianie go czynno�ci� wymierzon� w
jutro.
Rozumiem bardzo dobrze, �e mo�na ju� czy jeszcze nie mie� swego programu
literackiego. To �aden grzech. Pocz�tkow� intencj� autor�w S�owa wst�pnego
by�o w�a�ciwie zapowiedzie� tylko tyle, �e b�d� pisali dobre utwory, bo
ceni� rzemios�o poetyckie. Taka neutralna zapowied� wyda�a im si� jednak
potem za skromna, zw�aszcza wobec krzykliwie licytuj�cego futuryzmu.
Polityka nakaza�a im tedy nie tylko wysun�� przeciw futuryzmowi co� jakby
prezensizm - st�d ustawiczne podkre�lanie "warto�ci dnia dzisiejszego"
("chcemy by� poetami dnia dzisiejszego") - lecz w og�le pot�pi� rzucanie
hase� i manifest�w, kt�re rzekomo jest g��wn� fors� futuryst�w. St�d
egzekucja dokonana przez p. Horzyc� na Jerzym Jankowskim (w tym�e samym
numerze) jako na has�owcu-ha�asowcu, st�d w uwagach p. Jaros�awa
Iwaszkiewicza o zbiorku Sterna rozr�nienie mi�dzy futuryzmem prawdziwym a
fa�szywym. "Chcemy by� banalni, nie zdradzimy serc dla nowinek" - o�wiadcza
dumnie S�owo wst�pne. Program zosta� wi�c pogromiony ze szcz�tem, nie ten
lub �w, lecz program w og�le, wyrwano nie jak�� ga��zk�, lecz sam korze�, i
oblano go witriolem filozoficznym, aby nigdy nie odrasta�. Nienawi�� do
program�w i nowinek wprowadzi�a redakcj� nawet w kolizj�: wypada�o bowiem
mimo wszystko powiedzie�, �e si� chce bry�� �wiata pchn�� nowymi torami, �e
nadesz�y czasy dla nowej tre�ci, �e si� wierzy w now� sztuk�, ale nie mogli
i nie chcieli powiedzie�, na czym ta nowo�� b�dzie polega�a. Poradzono wi�c
sobie po staropolsku: wiar�, �e jako� to b�dzie.
"Nie chcemy wielkich s��w - chcemy wielkiej poezji". A jednak si� na
wielkich s�owach sko�czy�o. Bo i tak by� musia�o. S�owo wst�pne jest w�a�nie
miejscem na s�owa, a nie na czyny; te nale�� do warsztatu poetyckiego, tam
jest miejsce na tajemnicze zetkni�cie si� znanego z nieznanym, na zaczynanie
za ka�dym razem na nowo. Programy literackie zwykle nie przes�dza�y te�
wcale z g�ry owych rozwoj�w i zdrad w swym �onie, szanowa�y mi�osny akt
tw�rczy, ich tre�ci� by�a nie dok�adna reglamentacja tw�rczo�ci, lecz
b�yskawicowa wizja pewnej jako�ci, pewnych stosunk�w w zakresie techniki
artystycznej, w zakresie doboru tre�ci, szczeg�lne uj�cie tzw.
rzeczywisto�ci; m�g� to by� nawet jaki� tylko aforyzm albo zagadka
s�owno-kulturalna (dotychczas nie wiadomo dobrze, czym by� romantyzm,
modernizm itd.). Przez te rzuty my�li miewa�y programy warto�� orientuj�c�
dla wszystkich, nie tylko dla wyznawc�w programu, miewa�y j� nawet, gdy by�y
zagadkowe, bo cz�owiek orientuje si� fikcj� w�r�d fikcyj. Ale opr�cz
warto�ci praktycznej tkwi w programach nieraz i warto�� artystyczna tak
wielka, tak ju� wro�ni�ta w kultur�, �e trzeba dopiero pewnego nastawienia
wzroku, by ten walor dojrze�. Nie dam si� przekona�, �eby sam "izm", jako
ko�c�wka etymologiczna, nie by� wielkim poematem, �eby poj�cia: romantyzm,
naturalizm, symbolizm, jako wizje dzie� potencjalnych, nie mia�y w sobie
owej zapieraj�cej dech perspektywiczno�ci, owego pars pro toto, kt�re s�
cechami wszelkiej sztuki [3]. - Z tych samych powod�w nie mog� si� zgodzi�
na takie np. powiedzenie: "Wielko�� sztuki ujawnia si� nie w tematach, lecz
w kszta�tach, jakimi si� wyra�a". Przecie� ju� i tematy mog� by� kszta�tem
[4]. Zwracam uwag� na ca�y tom temat�w Hebbla - kopalnia dla plagiator�w -
kt�ry daje wi�cej artystycznych emocyj ni� kilkana�cie tom�w niejednych
"ziszcze�" artystycznych. Albowiem stopnie tzw. ziszczenia s� rozmaite. Sam
temat, pomys� jest ju� kszta�tem, a dzie�o tzw. wykonane jest cz�sto
dowolnie urwanym ogniwem w rozwijaj�cym si� wci�� �a�cuchu pomys��w. W og�le
w atmosferze mi�dzyduchowej kr��y bardzo wiele element�w sztuki, nie
zg�szczonych w ksi��kach, obrazach, rze�bach, lecz stanowi�cych w�a�nie
ludzkie �ycie sztuk�, �ycie, kt�re gdzieniegdzie krystalizuje si� w dzie�o
gotowe [5]. Dzie�a gotowe maj� znaczenie ze wzgl�d�w spo�ecznych, poniewa�
u�atwiaj�, �e tak powiem, artystyczne spo�ycie, kontakt mi�dzy wytw�rc� a
konsumentem na wygodnej sta�ej platformie. Ale niszczenie owej
nieskrystalizowanej atmosfery przez wykl�cie np. program�w by�oby
wandalizmem. Do dumy przynajmniej nie ma tu �adnego powodu. Polska nie mia�a
w�asnych szk� literackich - ale czy� kto zaprzeczy, �e je za to importowa�a
z zagranicy, �e dopiero stamt�d otrzymywa�a rozstrzygaj�ce impulsy? A wi�c
program�w jednak unikn�� si� nie da, tylko �e zamiast w�asnych ma si� cudze,
ju� wch�oni�te albo cichaczem wch�aniane.
S�owo wst�pne "Skamandra" usi�uje zast�pi� program wyliczaniem cech poezji w
og�le. Nie o to jednak chodzi. Jak ju� zaznaczy�em, dawne programy nie
tyka�y psychologii samego aktu poetyckiego, uwa�a�y j� za wsp�ln� wszelkim
"izmom", obiecywa�y tylko pewn� now� jako��. Program bowiem czy prospekt
powinien wyszczeg�lnia� momenty odr�niaj�ce, a nie wsp�lne. - Na czym
polega Wasza nowa tre��, nowa sztuka, kt�ra ma by� "krzykiem tego
pokolenia", jak zapowiada redakcja? Oto jest pytanie, na kt�re odpowied�
mog�o da� S�owo wst�pne, gdyby nie zaprzeczy�o w�asnej naturze.
* * *
Gdy kto poprzewraca� i pogmatwa� wszystkie poj�cia, kosztuje to nieco trudu
i miejsca, by je na nowo ustawi� na swoim miejscu. Potem niejeden sk�onny
jest dziwi� si�, po co by�o tyle m�wi� o rzeczy oczywistej. Taka robota jest
przeto niewdzi�czna, stara�em si� jednak wykona� j� przez stwierdzanie
rzeczy dla mnie naturalnych, starych, lecz dzi� niemodnych. Niemodnych -
albowiem na koniec, aby wyp�yn�� na szerszy horyzont, nadmieni� mi wypada,
�e takie uj�cie kwestii programu, jakie mamy we wst�pnym s�owie "Skamandra",
jest - zapewne mimo woli - tylko jednym z mn�stwa objaw�w zakorzenionego i u
nas irracjonalizmu i witalizmu, kierunk�w my�lowych, kt�re siej� na r�nych
polach spustoszenia i wynaturzenia i np. odegra�y znaczn� rol� w ideologii
ostatniej wojny. Nale�� one do pewnego systemu perwersyj my�lowych, do
kt�rego lgnie zw�aszcza dusza polska. Tu podam jeszcze tylko dwa przyk�ady
dla najbli�szej analogii, jeden stary, drugi nowy.
Wspomn� o St. Lacku, stra�niku krytycznym "�ycia" Przybyszewskiego.
Stawianie program�w uwa�a� Lack za doktrynerstwo; doktrynerem [6] by�
zreszt� w jego oczach ka�dy, kto �mia� mniema�, �e b�dzie realizowa� jaki�
idea�, albowiem �aden idea� nigdy si� nie ziszcza, a je�eli si� na poz�r i
ziszcza, to tylko dzi�ki demonizmowi tkwi�cemu w niekt�rych ludziach. Mo�e
komu smakuje takie rozumowanie; w takim razie opowiem mu inny kawa� Lacka:
oto za szczyt ta�ca uwa�a� on - pozycj� stoj�c�.
Przyk�ad najnowszy. Gdy w listopadzie r. z. Paderewski stan�� przed Sejmem,
od�egnywa� si� od wy�uszczania programu, nie przymierzaj�c podobnie jak
redakcja "Skamandra". Pretensji, aby rz�d stworzy� program, by�y nasz
premier uzna� nie chcia�. Wprawdzie jako polityk nie m�g� wobec ludzi prosto
my�l�cych zaryzykowa� pow�tpiewania o warto�ci program�w w og�le, ale
ograniczy� ich mo�liwo�� do niemo�liwo�ci. "My�l polityczna - rzek� - tkwi w
m�zgu narodu. Program kr��y w ca�ym jego organizmie cz�sto nie�wiadomie, tak
jak sok �yciodajny kr��y w drzewie, w jego korzeniach, pniu, konarach,
ga��ziach i li�ciach (obraz zupe�nie witalistyczny). Nie mo�na (owszem,
powinno si� - patrz chirurgia) narzuca� programu bez zranienia narodu, tak
jak nie mo�na szczepi� nowych latoro�li bez okaleczenia drzewa (witalizm
daje zawsze dogodne analogie). Program mo�na odgadn��, odczu�, wy�o�y�,
uzupe�ni�, sformu�owa� - narzuci� go niepodobna" [7].
Ten ust�p pokazuje, �e Paderewski wie tak�e, jaka jest dzisiejsza moda
intelektualna (pomijam motywy polityczne). Zdaje mi si�, �e redakcja
"Skamandra" powinna by si� zupe�nie pisa� na argumentacj� by�ego premiera.
Ale nie mog� powiedzie�, �eby si� przezwyci�a�o przesz�o��, p�ki panuj�
takie formu�y krystalizacyjne w my�leniu naszych sfer najlepszych.
Irracjonalizmowi i witalizmowi na szczytach odpowiadaj� jako korelaty u do�u
w sferze praktycznej ciemnota, laissefaire'yzm i niedo��stwo, cynicznie
obwarowane wszelkiego rodzaju i kalibru "noli me tangere".
EPILOG
Redakcja uzna�a za stosowne odeprze� moje wywody w 3 numerze kpi�cym
artyku�em Program czy niespodzianki?, ja potem odpowiedzia�em w nrze 4 pt.
Po go�cinie u "Skamandra". Polemika ta nie zawiera ju� moment�w rzeczowych.
1 P.p. Niedawno p. Hulka-Laskowski, pisz�c w "Wiadomo�ciach Literackich" o
chlubnej przesz�o�ci "Skamandra", s�awi� jako czyn pionierski, �e on, tj.
"Skamander", pierwszy odwa�y� si� nie wystawia� programu i zerwa� pod tym
wzgl�dem z tradycj�. - Rzecz ma si� wr�cz odwrotnie; got�w jestem udowodni�
to p. Laskowskiemu rocznikami "�ycia", "Strumienia", "Krytyki", "Naszego
Kraju" i innych czasopism artystycznych przedwojennych. - I po c� pisa�
artyku�y i ksi��ki, je�eli po 10 latach przychodzi p. Laskowski i ni st�d,
ni zow�d, bez dowodu przeciwnego, wraca do starego przes�du.
2 P.p. Podobne niedowierzanie wobec my�li projektuj�cej spotykamy np. w tej
doktrynie o prawie, kt�ra wszelkie prawo uwa�a tylko za kodyfikowanie,
porz�dkowanie pewnych wynik�w gwa�tu spo�ecznego. Degraduje si� my�l do roli
sekretarza czy buchaltera.
3 P.p. Ta my�l nie jest tak absurdaln�, jak by wygl�da�a dla cz�owieka
widz�cego poezj� tylko w tasiemcowych wierszach. Poparcie dla siebie
znajduj� np. w Brzozowskiego Ideach (rozdzia� Etapy sentymentalizmu), gdzie
pisze, i� najog�lniejsze dzie�a Darwina nale�� do literatury i jako takie
"b�d� niew�tpliwie rozpatrywane z biegiem czasu, gdy powstanie skala
widzenia dostatecznie rozleg�a..." (podkre�lenie Brzozowskiego). A dalej:
"By� mo�e z biegiem czasu uznana zostanie 'filozofia', 'synteza naukowa' za
rodzaj tw�rczo�ci literackiej, w kt�rym nasz czas stworzy� rzeczy
najciekawsze i najcharakterystyczniejsze. Gdy si� wkracza do XIX wieku,
trzeba uzna� 'poj�cia' i 'metody naukowe' za jeden ze �rodk�w ekspresji
artystycznej. Kto nie zrozumie tego j�zyka, nie zrozumie wielu wzrusze� i
stan�w uczuciowych, kt�re si� za jego pomoc� wyrazi�y... ten �wiat jest
przecie� w�a�ciwie sum� my�lowych i emocjonalnych tre�ci utajonych w
mowie..."
4 P.p. Tu zasz�o nieporozumienie z mojej winy. Autor S�owa wst�pnego,
wymieniaj�c s�owo "tematy" mia� na my�li zupe�nie surowe materie, przedmioty
dla tw�rczo�ci: np. gdy kto chce napisa� powie�� o koliszczy�nie, poemat o
ksi�ycu, komedi� o sportowcach. Ja za� przez "temat" rozumia�em zal��ki w
pierwszym stadium kie�kowania, np. temat zadany na konkurs eksperymentalny
"Wiadomo�ci Literackich": kto� wie o jakim� fakcie, kompromituj�cym kogo�
drugiego. Ale oczywi�cie tak�e "temat" w znaczeniu pierwszym, a wi�c w
znaczeniu czego�, co jest jeszcze oboj�tne, pierwsze lepsze, mo�e zawiera� w
sobie moment tw�rczo�ci, a przynajmniej spostrzegawczo�ci, np. gdyby kto
dzi� chcia� napisa� komedi� o swoistym snobizmie, rozbudzonym przez Boya.
5 P.p. Tu streszczam ju� anticipando my�l Crocego, o kt�rej szeroko w Walce
o tre��.
6 W "Nowym S�owie" krakowskim w r. 1904 zamie�ci� Lack w tym duchu dwa
artyku�y o doktrynerach: jeden o mnie, drugi o Pr�chnie Berenta.
7 P.p. Dzi� Paderewski, czytaj�c ten ust�p swej mowy, m�g�by po�wiadczy�,
jak bardzo si� wtedy myli�, jak nie by�o w�wczas nic do odgadywania, a jak
wiele natomiast mo�na by�o p�niej narzuci�.
Programofobia w polityce Polski ma ju� tak�e osobn� kart�. Znane s�
zw�aszcza wyst�pienia prezesa ministr�w, Kazimierza Bartla, w tym duchu. W
r. 1927 wyg�aszaj�c expose w Sejmie uchyli� si� od okre�lenia swego programu
i da� na to taki argument, ju� nie z dziedziny botaniki, lecz z zakresu
wojskowo�ci:
"Poniewa� panowie lubi� historyczne przyk�ady, opowiem panom anegdotk�
nast�puj�c�: Gdy przed bitw� pod Waterloo oficer sztabowy zapyta�
Wellingtona, jakie s� jego dyspozycje, Wellington u�miechn�� si� i zapyta�:
'Kto atakuje jutro, ja czy Bonaparte?' 'Bonaparte' - brzmia�a odpowied�.
'Je�eli tak, to moje dyspozycje b�d� jutro'.
Podobno Wellington by� umys�em bardzo t�pym.
POPRZEDNI ROZDZIA�SPIS TRE�CINAST�PNY ROZDZIA�
PLAGIATOWY CHARAKTER PRZE�OM�W LITERACKICH W POLSCE
Ilekro� w Polsce m�wi si�, �e zasz�o "tylko nieporozumienie", a m�wi si� to
dosy� cz�sto, mo�na by� pewnym, �e owszem, "porozumienie" by�o ca�kowite, a
tylko co� umy�lnie nie zosta�o dopowiedziane mi�dzy spieraj�cymi si�
stronami, bo obydwie maj� korzy�� w tym, aby to co� omija�. Wi�c by�oby mo�e
brakiem taktu, gdyby kto� trzeci, mieszaj�c si� do sporu mi�dzy
,,wp�ywologami", czyli "pomniejszycielami olbrzym�w" [1] (cz�ciowo rozegra�
si� ten sp�r na �amach "Rzeczypospolitej"), a str�ami presti�u tych�e
olbrzym�w, stara� si� zepsu� to wygodne "nieporozumienie". Niech ten sp�r -
o ile chodzi o olbrzym�w - sko�czy si� na tym, co z wielk� erudycj� i
uk�onn� na wszystkie strony uprzejmo�ci� wypowiedzia� reprezentant
"pomniejszycieli", subtelny p. Wac�aw Borowy, w po�ytecznym dzie�ku O
wp�ywach i zale�no�ciach w literaturze (Krak�w 1921, nak�adem Krakowskiej
Sp�ki Wydawniczej). Wyja�ni� on natur� sprawy tak wszechstronnie i - z
przeproszeniem! - sumiennie, �e nawet przeciwnicy musz� si� zgodzi� na jego
konkluzje. W moich oczach ta ksi��eczka jest skandalem. Bo zaiste rumieni�
si� trzeba, �e w polskiej literaturze krytyka analityczna musi walczy� nie o
wyniki bada� swoich, lecz w og�le o racj� swego bytu, musi przysi�ga�, �e
nie narusza �adnych �wi�to�ci, lecz owszem sama jest r�wnie� lampk� przed
�wi�to�ciami. Gdzie indziej dzie�ko takie mo�e nie by�oby potrzebne, lecz u
nas krytyka tabutyczna [2], ta, kt�ra sobie stwarza r�ne tabu, w tym
wypadku niech�tnie stosuje staropolsk�, cho� dopiero przez Niemc�w
sformu�owan� zasad�: "leben und leben lassen" (�y� i pozwoli� �y�). A je�eli
pozwoli, to tylko dlatego, �e ostatecznie mi�dzy p. Borowym a tabutykami nie
ma sporu o sam� nienaruszalno�� tabu, a idzie tylko o to, �e on powiada, i�
wykazywanie wp�yw�w w dzie�ach S�owackiego, Mickiewicza, Fredry nic ich
s�awie nie szkodzi i nawet g��biej j� utrwala, oni za�, podejrzewaj�c mo�e
podst�p, wol� w og�le nie dopuszcza� do dyskusji o "wp�ywach".
Sp�r jest przez to aktualny, �e toczy si� w�a�nie w chwili, gdy rozpoczynamy
dba� o europejsko�� literatury polskiej i gdy na aren� wysz�o nowe pokolenie
literackie, wychowane na krytyce do cna tabutycznej i zabobonnej, a przeto
orientuj�cej si� w og�lnych kwestiach tw�rczo�ci zasad� dos�ownie wzi�tej
intuicji, czyli raczej bierno�ci. Powiada si� po prostu: mam talent albo go
nie mam, a je�eli go mam, to po�o�� si� pod nim jak pod grusz�, otworz� g�b�
i b�d� czeka�, a� dojrza�y owoc sam w usta mi wpadnie. A tera�niejsza
konstelacja literacka jest jeszcze przez to trudna, �e od zachodu przyszed�
do nas ekspresjonizm, kt�remu to nowe pokolenie nie umia�o i nie chcia�o si�
oprze�. Nie chcia�o - dlatego, �e (jak to opisa� Simmel w swojej rozprawie o
modzie) w takich okresach nadarza si� szczeg�lna sposobno�� b�yszczenia
nowo�ci� bez ponoszenia jej koszt�w, powstaje mieszanina oryginalno�ci i
na�ladownictwa, w kt�rej umys�y niesamodzielne, lecz ambitne najlepiej si�
czuj�.
Dzie�ko p. Borowego tyczy si� g��wnie epok i ludzi, kt�rych tw�rczo�� jest
ju� zamkni�ta i dosy� �ci�le otaksowana. Czy jednak amnestia dla autor�w
minionych ma przys�ugiwa� tak�e autorom wsp�czesnym? P. Borowy nagromadzi�
do�� s�awnych przyk�ad�w, kt�re by mog�y z plagiat�w rozgrzesza�, a nawet do
nich zach�ca�. W tym jego podr�czniku dla plagiator�w po rozdziale
Zale�no�ci w �wietle krytyki socjologicznej brak rozdzia�u Zale�no�ci w
�wietle kultury intelektualnej narodu. Czym si� to dzieje, �e wszelki rozw�j
literatury u nas miewa charakter - nie przyznanego plagiatu?
Uskar�ano si� na mnie nieraz, czemu nie pisuj� recenzyj z dzie� najnowszej
muzy polskiej. Powiem otwarcie, dlaczego. Dlatego, �e nie mam na to
dostatecznej kompetencji historycznoliterackiej, tj. odpowiedniego oczytania
w zagranicznej literaturze wsp�czesnej - takie za� oczytanie uwa�am za
niezb�dne i po to, aby sprawiedliwie oceni� i uzna� polsk� tw�rczo��
samorzutn� i a�eby plagiatorom nie da� si� wzi�� na kawa�. A to, co si� dzi�
u nas wyroi�o ze wszystkich stron jak chrz�szcze na wiosn�, czu� by�o z
daleka plagiatem. Stwory te przychodzi�y zbyt niespodziewanie, bez
uzasadnienia i bez rozwojowej potrzeby-znajdowa�y si� za� od razu na pewnym
stopniu wyrafinowania, jakiego si� nie da osi�gn�� bez d�u�szych pr�b i
poszukiwa� [3]. W czasie kiedy wskutek wypadk�w wojennych byli�my odci�ci od
�wiata, ten i �w szcz�liwiec dostawa� z Francji, z W�och, zw�aszcza za� z
Rosji, par� numer�w jakiego� czasopisma futurystycznego, jaki� almanach ze
zbiorem nowoczesnych utwor�w, rozpala� si� nimi w tajemnicy i wyst�powa�
potem przed zdumion� publiczno�ci� w glorii oryginalno�ci i m�cze�stwa, jaka
jednak nale�y si� tylko ca�ej falandze, a nie jednostkom. Og�lnikowe
pokwitowanie "wp�yw�w" zagranicznych, przyznawanie si� do kt�rego� z izm�w,
niewiele tu znaczy, jest tylko formalno�ci� i odwracaniem uwagi. Ludzie,
kt�rzy sami z siebie nie byliby wpadli ani na dadaizm, ani na futuryzm, nie
maj� prawa do na�ladownictwa i powinni by� raczej tylko t�umaczami i
wiernymi po�rednikami nowo�ci zagranicznych. Maj� oni wprawdzie mimowoln�
zas�ug� spo�eczn� tzw. drugiej - i trzeciej r�ki, jako po�rednicy, przez to
s� nawet w osobny spos�b ciekawi, lecz to nie s� pionierzy z krwi i ko�ci.
Insynuacje moje dotycz� wszystkich razem, a nikogo specjalnie. Nie mam
dowod�w i nie mog� wytacza� procesu, ale my�l�, �e gdyby pp. Sinko i Borowy
zechcieli korzysta� ze swoich zasob�w lektury, mogliby wielu z tych poet�w
zepsu� humor i interes, lecz za to przyczyni� si� do ustalenia pewnej wy�yny
wymaga� co do oryginalno�ci w Polsce.
Gdy w czasopi�mie "Nowa Sztuka", nr l, czytam tytu� wiersza Rosjanina
Majakowskiego Ob�ok w spodniach, przypominaj� mi si� Niebiosa na p�misku p.
Sterna i widz�, �e niew�tpliwa zas�uga p. Sterna polega na przerobieniu
spodni na p�misek. Gdy (w tym samym numerze) widz� i w wierszu p.
Jasie�skiego, i w wierszu p. Czy�ewskiego wzmiank� liryczn� o kieszeni od
kamizelki, my�l� sobie: czy to przypadek, czy... wsp�lne �r�d�o? Czytaj�c
przek�ad wiersza Jana Cocteau Bateria natrafiam na ust�p o Murzynie i
przychodzi mi na my�l: dlaczego w naszej poezji najnowszej m�wi si� tak
cz�sto o Murzynach (S�onimski: Palankiny w Czarnej wio�nie, Stern: M�j czyn
mi�osny w Paragwaju, a p. Wat oczernia siebie w swoim s�ynnym Piecyku
mopso�elaznym, �e gwa�ci� Afrykanki), a nie na przyk�ad o jaguarach,
jakkolwiek zapewne nie Cocteau jest wzorem tego kolonialnego bzika, lecz
dziesi�ciu innych futuryst�w z zagranicy. Gdy w "Krokwiach" przeczyta�em
przek�ad paru wierszy Siewierianina, musia�o to przecie� os�abi� moj�
sympati� dla poezyj Wierzy�skiego. Z na�ladownictwa zapewne bierze r�wnie�
pocz�tek ha�a�liwa reklama, jak� sobie i swoim kolegom robi� w swoich
poezjach futury�ci - nie jest to, jak si� wydaje na poz�r, arogancja, lecz
ma�powanie efektu literackiego [4]. Nie zarzucam rozmy�lnego plagiatu, lecz
ju� brak kontroli nad "wp�ywem" wydaje z�e �wiadectwo. Gdy widz� w poezji
naszej kult �w. Franciszka z Asy�u, gdy spotykam m�odych ludzi, kt�rzy marz�
o tym, by pogr��y� si� w religijne ekstazy, i przygotowuj� si� do wst�pienia
do klasztoru - a wiem, �e mistycyzm, je�li ma by� prawdziwy, mo�e by� ko�cem
my�licielskiej kariery, a nie pocz�tkiem - to albo ja mam mani�
prze�ladowcz�, albo ta kultura literacka jest drzewem, na kt�rym mieszkaj�
ma�py i papugi. Tego nie mo�na wytrzyma�, cho�by mi kto wykazywa�, �e to
wszystko wynika z "ducha czasu", �e "wisi w powietrzu" i �e od tego s�
"pr�dy", aby porywa�.
Krytycy, kt�rzy wiedz� o plagiatach, zakrywaj� ten stan, bo maj� w tym sw�j
interes: poniewa� i oni nie maj� w�asnego w�tku, wi�c witaj� plagiaty-utwory
plagiatem-oklaskiem i plagiatem-komentarzem (a i ci to ju� lepszy gatunek).
Wiem, wiem - plagiaty mog� by� niejako fizjologiczn� potrzeb� umys�u; co�, z
czym si� zros�o i na czym si� dalej buduje, nie mo�e by� ju� usuni�te. Sam
pope�ni�em kilka przymusowych plagiat�w - bo nie by�o jak ich wyzna� - i
znam wyp�ywaj�cy st�d stan upokorzenia. Nie chodzi mi te� tutaj o jeden, dwa
czy kilkana�cie po�yczek od bogatej zagranicy, lecz o ca�� ohydn� atmosfer�
tolerancji wobec plagiatu w Polsce, gdzie si� ten grzech przeciw Duchowi �w.
bagatelizuje, usprawiedliwia, a nawet popiera, podczas gdy to, co si� rodzi
u nas oryginalne, bez precedens�w, traktuje si� zimno, je�eli nie z
nienawi�ci�, i drwi�co m�wi si� o "gonieniu za oryginalno�ci�". Oby takich
gonitw by�o jak najwi�cej. Nie zaszkodzi, gdy si� kto zadyszy. Lecz o to nie
ma obawy...
To jest atmosfera paso�ytnictwa, rozleniwienia umys�owego, w kt�rej �adna
nowa my�l ani forma literacka zrodzi� si� nie mo�e. Jeste�my ciurami Zachodu
i nie mamy nic na eksport, pr�cz wysokich arcydzie�. Polska jest dywanem
zrobionym z b��dnych k�. Tolerancja dla plagiatu wi��e si� z tolerancj�
wobec paska, wobec partactwa, niesprawiedliwo�ci, brudu, kradzie�y itd.
Gdy na posiedzeniach Zwi�zku Literat�w Polskich podczas debaty nad projektem
prawa autorskiego domaga�em si� zdecydowanej ochrony przeciw plagiatom
(krajowym) i �ci�lejszego sprecyzowania tego poj�cia (w projekcie nawet tego
s�owa nie wymieniono), spotka�em si� jakby z niech�ci� i z niezrozumieniem
rzeczy. Jedni bali si�, �e z tego w przysz�o�ci wynika� b�d� r�ne "dzikie"
pretensje i ja�owe awantury, drudzy, lituj�c si� nad moim zacofaniem,
pouczali mnie, �e plagiat nie istnieje. Nie rozumiano towarzyskiej strony
plagiatu i ju� z g�ry niejako brano stron� plagiatora jako pokrzywdzonego.
Oczywi�cie, jak zwykle w takich wypadkach, wezwano na pomoc Szekspira,
Moliera, Fredr� jako g��wnych �wiadk�w dowodowych. Pomys�, tre��, fabu�a nic
nie znacz�, tylko forma! - m�wiono ze zdziwieniem, �e tak prostej sprawy nie
rozumiem. A jednak to, co by�o w Szekspirze plagiatem, nadal plagiatem
zosta�o i Szekspir dla m�odzie�y, jako zbi�r fantastycznych bajek i
powik�anych przyg�d, jest jednak skarbcem kradzionym. Ani "po�yczki" Fredry
u Goldoniego nie s� tak niewinne, jak tego chce dowie�� p. Kucharski.
Przekona�em si� jeszcze raz wtedy, jak dalece sam pomys� w Polsce nie bywa
ceniony. Dlatego nie kwit� u nas ani dramat, ani nowela, a tylko powie�� i
opowiadania, mylnie zwane nowel�, i dlatego w Polsce tylko formizm dawno ju�
by� przygotowany w duszach, czeka� na swoich mesjasz�w [5].
P. Borowy w swoim dzie�ku m�wi tylko o plagiatach jaskrawych, kt�re nadaj�
si� ju� przed forum s�dowe, a nie literacko-psychologiczne, i w�a�ciwie s�
najmniej szkodliwe. Zreszt� woli u�ywa� okre�le� �agodniejszych: wp�yw i
zale�no��. Ale faktem jest, �e plagiatorzy zacieraj� �lady za sob�, np.
gruntuj� tak� po�yczk� na wstecz, dorabiaj� do niej korzenie, to znaczy:
staraj� si� nada� jej taki poz�r i uzasadnienie, i�by si� wydawa�o, �e ona
na tej drugiej glebie, glebie plagiatora, sama wyros�a. Zdarza si� to
zw�aszcza mi�dzy autorami o pokrewnych aspiracjach albo tymi, kt�rzy si�
wzajemnie sobie zwierzaj� z pomys��w i plan�w. Pod wzgl�dem psychologicznym
ciekawe s� kradzie�e a la Cuvier, gdy domy�lny i sprytny plagiator z
napomknienia, z drobnego szczeg�u, odbudowuje sobie jak�� ca�o�� - psuje
rzecz, pozbawia j� uroku �wie�o�ci, lecz osi�ga cel g��wny: wyprzedza
okradzionego. Czy z�a wola? Bro� Bo�e; taki plagiator w swoim sumieniu jest
czystym, on to sam wynalaz�, got�w nawet poda� precedensy.
Przytaczam jeszcze plagiaty, dla kt�rych nale�a�oby stworzy� osobn� nazw�,
np. plagiaty z wdeptanego ziarna. Taki przytacza p. Borowy na s. 43 swego
dzie�ka (kto� wymy�li� niby samorzutnie jeszcze raz tytu� U�miechy godzin
ju� u�yte przez Staffa) i �agodnie przypisuje go tylko "nieuwadze
pocz�tkowej", brakowi pami�ci. Atoli s� ludzie na�ogowi pod tym wzgl�dem.
Znam jegomo�cia, kt�ry chodz�c po �wiecie z g�ow� niby to zas�uchan� w
muzyk� sfer, kilka razy na rok robi r�ne sensacyjne odkrycia i projekty, a
gdy mu si� wy�uszcza, �e to wszystko w�a�nie w ostatnich czasach ju� zosta�o
wynalezione i jest tematem powszechnych rozm�w, martwi si� za ka�dym razem z
powodu tak dziwnego zbiegu okoliczno�ci.
Walcz�c o tre��, kt�rej najwyra�niejszym, cho� nie najwa�niejszym
odpowiednikiem jest pomys�, musz� ostro walczy� tak�e z plagiatem i przyj��
jego granic� troch� wy�ej ni� p. Borowy. Hebbel okre�la plagiat jako
przyw�aszczenie sobie pomys�u ju� w jaki� spos�b zorganizowanego, cho�by to
by� pomys� na drobn� skal� - i to jest w�a�ciwa definicja. Ow� literat
powinien czu�, co znaczy to zorganizowanie, i je�eli kra��, to przynajmniej
�wiadomie i ku w�asnemu po�ytkowi, a nie gwoli b�yszczenia na zewn�trz.
Wyja�ni� to na przyk�adzie. Jeden z najm�odszych literat�w w recenzji u�y�
ni w pi��, ni w dziewi�� wyra�enia "sfa�szowanie wewn�trznego monologu" -
wzi�� je z mojej ksi��ki Czyn i s�owo (s. 343, jest to tytu� rozdzia�u), nie
zacytowawszy mnie nawet. Nie chodzi mi o nielojalno��, bo jestem do niej
przyzwyczajony, mo�e zapomnia�, sk�d mu si� to wynurzy�o w pami�ci. Ale
oburza mnie brak poszanowania dla owego wyra�enia jako dla wynalazku.
D�u�nik m�j widocznie nie wyczu�, jak ono wi�za�o si� z ca�� moj� ideologi�
krytyczn�, tam wy�uszczon�, i �e by�o owocem szcz�liwego natchnienia -
zapewne my�la�, �e ja po�yczy�em je sobie sk�dsi� tak samo jak on.
Rozumiem w�ciek�o�� tych, co nie mog� inaczej.
Rozumiem te�, �e kto� wypiera si� plagiatu jak najuroczy�ciej - to w ka�dym
razie �wiadczy o nim lepiej, ni� gdy m�wi z u�miechem: "Plagiat? Nic nie
szkodzi". Owszem, szkodzi. Pomijam mi�dzyludzk� i etyczn� stron� sprawy, a
dotkn� tylko strony intelektualnej. Tylko plagiat rodzi doktrynerstwo, ow�
zapami�ta�o��, pochodz�c� z niepewno�ci siebie, z nieznajomo�ci dr�g i wyj��
ubocznych, improwizowanych. Kto sam co� wymy�li�, nie jest wzgl�dem swego
tworu skr�powanym; si�gaj�c w swoje rezerwy, mo�e go zmieni�, rozwin�� lub
odwo�a� i przej�� na tory inne. (W tym sensie Marx m�wi�, �e nie jest
marksist�). Plagiat jest punktem barwnym, kt�ry, przeniesiony w szare
otoczenie, sam wnet ga�nie i szarzeje. P. Borowy s�dzi, �e w tym ju� tkwi
automatyczna kara dla plagiatora. Ale kara ta nie jest tak wielk�, jak
szkoda dla idei czy pomys�u, pod kt�ry si� plagiator podszywa. Plagiatorzy i
ich obro�cy lubi� si� zawsze zas�ania� argumentem: "Mniejsza o to, czy
kradzione, czy nie, patrzmy na wynik obiektywny, na dzie�o, i uznajmy je bez
wzgl�du na osob� autora; kto ��da �ledztwa co do pochodzenia, zabrnie w
jaki� regressus ad infinitum, bo zawsze kto� komu� co� 'ukrad�'; to s� tylko
wykr�ty ma�oduszno�ci, kt�ra nie chce uchyli� czo�a przed iskr� bo��". Ot�,
za pozwoleniem, plagiat nie tylko myli opini� publiczn� co do warto�ci
autora, fa�szuje on tak�e wynik obiektywny pewnych zamierze�, kompromituje
je i jest duchowym ojcem powrotu starych rzeczy w nowej przyprawie, czyli
Szko�y Szczekaj�cych Bocian�w.
Jest mianowicie anegdota �ydowska: A. "Co to jest? Stoi na jednej nodze, je
�aby i szczeka?" B. (po namy�le) "Gdyby nie to szczekanie, to by m�g� by�
bocian". A. "To jest bocian". B. "Po c� 'szczeka'?" A. "Aby trudniej by�o
zgadn��..."
Gdy czyta� niekt�re utwory poet�w najm�odszych, ma si� wra�enie, �e s� to
stare pami�tki np. z czas�w tak zw. dekadencji, tylko na nowo wystylizowane.
Wielu z tych m�odzie�c�w w�a�ciwie przerobi�o dopiero Przybyszewskiego, a
ju� musz� by� ekspresjonistami. O Szczekaj�cych Bocianach b�d� zreszt� m�wi�
jeszcze przy innych sposobno�ciach.
Plagiat jest dobry tylko wtedy, gdy si� staje szko�� oryginalno�ci, a nie
gdy si� na nim zak�ada obozowisko. Krytycy oficjalni, czerpi�cy utrzymanie
ze swego zawodu, nie powinni rozmy�lnie zakrywa� oczu na p