4927

Szczegóły
Tytuł 4927
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4927 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4927 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4927 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIES�AW GWIAZDOWSKI MUSLIM Jedenastego ludzie, kt�rych nie zna�em, og�osili wojn�. Niewierni wyst�pili przeciw barbarzy�com. Trzysta os�b z�o�ono w ofierze po raz pierwszy. Trzy �elazne ptaki spad�y na ziemi�. S�siad z przeciwka powiesi� si� na strychu. Zostawi� nieatrakcyjn� �on�, dw�jk� dzieci i d�ugi d�u�sze od wyobra�e� o przyzwoito�ci. Ja straci�em prac�. Gdy przed kilkoma laty nasta�o staro-nowe, wszyscy wierzyli w lepszy �wiat. Nie potrafili przewidzie�, �e a� tak bardzo wolno�� podzieli ludzi. Wraz z kumplami znalaz�em si� w gorszej cz�ci spo�ecze�stwa - z nud�w zacz�li�my niszczy� cmentarze, pomniki nie oddawa�y cios�w. Sta�y zimne, oboj�tne. Nieme ofiary gier i zabaw dzieci. Bel w�cieka� si�, bo rodzice zaj�ci polityk� przestali go zauwa�a�. Sam, bo zauwa�ali go zbyt cz�sto. Mol, bo ojciec wy�ywa� si� na rodzinie za to, �e zamiast dotrze� do celu poci�giem na roboty, uciek� z transportu. Dzi� pi�, bi� matk� i przeklina� s�siada, kt�ry dosta� odszkodowanie. Pot�piali�my przemoc, a zarazem sami j� tworzyli�my. My�leli�my inaczej, robili�my inaczej. Gdy przychodzi�o opami�tanie, pili�my tanie wina. Wsp�lnota w grupie, �wiadomo�� si�y i bezkarno�ci kaza�y nam stan�� po drugiej stronie prawa. Margines by� sposobem na dzieci�stwo. Demokracja odp�aci�a si� b�lem g�owy i marazmem. Politycy chcieli zmieni� �wiat - poprzez zjednoczenie wrogich pa�stw. Wyci�gali umazane wazelin� r�ce i mocno zaciskali palce na d�oniach nieprzyjaci� czerwonych od krwi naszych przodk�w. Przytulali si� do swych o�liz�ych cia� i przyjacielsko klepali po plecach, ca�owali w usta jak Judasz, gdy zdradza�. By� mo�e by� to rzeczywi�cie akt zdrady. By� mo�e pod delikatnymi u�miechami i deklarowan� ch�ci� wsp�pracy kry� si� inny, znacz�cy pow�d? Os�dzali�my po tym, co widzia�y nasze oczy i og�aszali�my werdykt: winni. Albowiem nie przynie�li mi�o�ci, lecz zawi��. A zamiast dobrobytu bied�. C�, ka�dy mo�e zapomnie� o uczuciach. Dlatego i my o nich zapomnieli�my. Wsp�czucie zamieni�o si� w szczucie, delikatno�� sta�a si� sadyzmem, a zmys�y zacz�y reagowa� wy��cznie na dewiacje. Patrzy�em w ekran telewizora i nie wierzy�em. Wyci�te z komiksu obrazki przesuwa�y si� przed oczami, g�os spikera szele�ci� jak kartki gazety. Siedzia�em na ��ku i przerzuca�em strony. Bezsilno�� patrzy�a z przeciwka. Czasami wchodzili�my na dachy wie�owc�w, by gapi� si� przez lunety na szaro�� i p�asko�� �wiata. Najpierw byli�my obserwatorami, p�niej uczestnikami zdarze�. Wczoraj wieczorem Bel zauwa�y� gwa�t w mieszkaniu na si�dmym pi�trze. - Zajrzyjmy tam - zaproponowa�em. Weszli�my razem z drzwiami. - Policja! - wrzasn�� Sam wpadaj�c do sypialni. Zatrzymali�my si� tu� za jego plecami �wiadomi wagi ka�dej minuty. - Co jest? - wyduka� zboczeniec. Sam kopniakiem zrzuci� pedofila z ofiary, chwyci� go z jednej strony, ja z�apa�em z drugiej. Na oczach starszej kobiety i dw�jki nieletnich ch�opc�w wywlekli�my skurwiela z mieszkania i wrzucili�my do windy, Sam za�o�y� mu kajdanki. - Jakim prawem!? - krzykn�� bezczelnie. Bel uciszy� go obcasem. Pod blokiem czeka� Mol. Za�adowali�my balast do baga�nika. Rzeka powita�a nas szmerem trzcin i zimnem, md�ym zapachem mokrade�. Wysiedli�my i przez kilka minut napawali�my si� ciemn� niesko�czono�ci� wody. Potem Mol wyci�gn�� pasa�era i przy�o�y� mu dziewi�tk� do czo�a. - Panowie? Panowie? - zaskomla� tylko. Podszed�em i z marszu. Zawsze �yli�my sprzeczno�ciami w istocie nie wiedzieli�my sami, czego chcemy. �ycie chwil� by�o najprostsz� z mo�liwo�ci. Ziemia kr�ci�a si� wok� s�o�ca, my kr�cili�my si� wok� siebie, panienki kr�ci�y si� wok� nas. Poprzez mroczne czelu�cie zapomnienia nie�li�my �wiat�o. Do dzi�. Obudzi�em si� i w��czy�em telewizor. Nastawi�em wod� na herbat�. Wr�ci�em do ��ka. Spikerka przewraca�a strony komiksu, dodawa�a nowe, z innego uj�cia. Kamera naje�d�a�a na przera�one twarze ludzi wzywaj�cych pomocy. U g�ry k��bi� si� dym. Patrzy�em, nie wierzy�em. Wym�wienie przewala�o si� po pod�odze. Przeci�g otwartego okna przegania� je z k�ta w k�t. Jak niepotrzebn� rzecz. Nag�e pukanie, kr�tka przerwa w seansie zdziwienia, wyjrza�em za drzwi. S�siad przywita� si� u�ci�ni�ciem d�oni. - Cze��. S�ysza�e�? - Tak. Chyba szykuje si� wojna. - Co s�siad radzi? - Wykopa� schron i kupi� konserwy. - Tak zrobi�. Cze��. I tyle go widzia�em. Wieczorem wybra�em si� do baru pogada� z kumplami o niespe�nionej mi�o�ci i problemach pocz�tkuj�cego poety. - Napisz o zamachu - poradzi� Sat. - Wszyscy o tym pisz�. - Napisz prawd�. - Prawd�? Przecie� jej nie znam. - Wi�c j� wymy�l. - I kto mi uwierzy? Terrory�ci zaatakowali w�asny kraj? Tak? - Przecie� nikt si� nie przyzna�. Przedstaw swoj� wersj�. - A potem nie wychod� z domu przez najbli�szych dziesi�� lat? - Tylko do ataku - przypomnia� Mol. - Mo�e tydzie� albo dwa. Mia�em w�tpliwo�ci, najprawdzopodobniej, uzasadnione. Dopi�em piwo. - Zastanowi� si�. Przecie� nie musia�o by� tak, jak m�wi� Sat. Zgin�o kilka tysi�cy ludzi. Po co? By wzbudzi� strach? Zatrzyma� recesj�? Zjednoczy� �wiat? - Poradzi�em s�siadowi wykopanie bunkra - mrukn��em.- Ju� zacz��. - Prawid�owo. Przypilnuj tylko, �eby nie zapomnia� o tobie. - Przypilnuj�. Min�� tydzie�. Nie sta�o si� nic. Tylko w telewizji wci�� sceny z zamachu, a wa�ni ludzie namawiaj� do ukr�cenia �ba terroryzmowi. Coraz wi�cej demonstracji przeciwko zbrojnej odpowiedzi. Wiadomo - ojczyzna terroryst�w to pustynia. Ich domy to lepianki i ziemianki, o cywilizacji wiedz� st�d, �e czasami niebem przelatuj� �elazne ptaki. Czasami co� us�ysz� od ludzi z karawan albo zagranicznych dziennikarzy. Co atakowa�? Kogo obwinia� za �mier� tysi�cy? Analfabet�w? Nawet je�li jest to pozorny analfabetyzm. A nomadzi to fanatycy, kt�rym jedno �ycie i �mier�. S�ucha�em, nie wierzy�em. S�siad kopa� zawzi�cie, czasami odwiedza�em go pogada�, popatrze�, wypi� sch�odzon� wod� mineraln�. Zdarza�o si�, �e przerywa� rycie. - Jak s�siad my�li, d�ugo to potrwa? - Do miesi�ca. - To zd���. Same kamienie, ci�ko kopa�. Przyda�aby si� jeszcze para r�k. Przytakn��em. Od siedzenia przy komputerze nabawi�em si� odle�yn, a on mi tu... - �wie�e powietrze dobrze s�siadowi zrobi - zauwa�y�em. - Byle wiatr nie wia� od ulicy. Wieczorem pojecha�em do baru zapi� marazm. Zagada� nud� bezrobocia. Kumple tworzyli nierealne historie o tym, jak si� wzbogaci� siedz�c przed telewizorem z r�kami w kieszeni. Kto� gdzie� us�ysza�, kto� co� przeczyta�. K��cili si� i przekrzykiwali. Patrzy�em na nich, nie chcia�o mi si� wierzy�, �e by� mo�e ju� wkr�tce rozejdziemy si� na zawsze. Cienie kry�y si� po k�tach wy�apuj�c ka�de s�owo. - Widzia�e� demonstracje? - Bel by� go�ciem, z kt�rym zawsze by�o mo�na porozmawia�. - Jeszcze si� nic nie zacz�o, a ci ju� wrzeszcz�, �eby za�atwi� rzecz pokojowo. A co tu da pok�j? Jutro b�dzie jeszcze gorzej. Ja bym wszystkich pod n�. - Wszystkich nie mo�na. - Ogl�da�e� wczoraj wiadomo�ci? Pokazywali go�cia, jak la� bab� za to, �e w miejscu publicznym pokaza�a twarz. Tych, co tak demonstruj�, powinno si� wys�a� na pustyni�, laskom na�o�y� czadory i zakaza� chodzenia do szk�. Zagna� do lepianek bez pr�du i bie��cej wody i bi� za byle co. Odechcia�oby si� wtedy wiec�w i slogan�w. Skurwia�y �wiat, g�upi ludzie. Nikt nie rozumie, �e barbarzy�ca nie dogada si� z niewiernym. A kto jest temu winien? Religia. Gdyby nie by�o bog�w, �yliby�my jak w Raju. Wszystkie wiary z za�o�enia ucz� nienawi�ci do innych nacji. Jest przecie� napisane: nie b�dziesz mia� bog�w cudzych przede mn�, wi�c gnata za pasek i naprz�d. - Powiedz to ksi�dzu. - Bezsens, bezmy�lno��, bezm�zgowie. I tak w k�ko. Ponarzeka�, zrzuci� z siebie ci�ar tera�niejszo�ci, wymieni� uwagi, dopi� piwo grzej�ce si� w palcach. Ka�dego wieczoru. Moja przysz�o��, moja rzeczywisto��. - Ogl�da�e� wczorajsze wiadomo�ci? Najpierw pokazali czarny marsz. Potem reporta� o tym, ile kosztuje utrzymanie wi�nia. Moja s�siadka dorobi�a si� pi�ciorga dzieciak�w i nie ma co do ust w�o�y�. Gdyby wys�a�a je do wi�zienia, mogliby troszk� od�y�. M�wi� jej, zabijcie kt�rego� bachora, to kto� was zauwa�y. Albo jak stary b�dzie spa�, siekier� przez �eb. Dobry z niego ch�op, ale i tak nie pracuje. Nikt nie chce przyj�� starego. T�umacz� jak dziecku, ubezpiecz si�, ch�opie, przejd� si� na jak� budow�, a nu� co� na �eb ci zleci. Wiadomo, jak jest na budowach, wi�cej majstr�w i pijak�w ni� murarzy. Znajomy je�dzi bemk�, kupi� u Niemca za marny grosz, ale ubezpieczy� jak nale�y. W tym tygodniu mia� trzeci� st�uczk� w tym roku, nie narzeka na koszty napraw. Pi�em z nim wczoraj, na rzecz przysz�ego odszkodowania. Go�� ma gest i kas�, pracuje u brata, a brat trzeci rok na bezrobociu. Kto by sprawdza�. Urz�dnicy lubi� gnoi� maluczkich, od pan�w wara, wiadomo, mog� pom�c w potrzebie. I tak ci�gle, dzie� za dniem. Nikt si� nie u�miecha, chyba �e p�g�bkiem albo ukradkiem. Czasami wydawa� si� mo�e, �e kto� skrzywi� usta, a potem si� okazuje, �e go kaszel z�apa�. Gdzie tu sens, gdzie logika? Grze� dorobi� si� garbu na plecach, podobno ma tak od urodzenia. Lepiej powiedzie�, �e od ci�kiej pracy. Utrzymuje si� z emerytury ojca i babki. Starej nie trzeba wiele do prze�ycia, daje wnukowi. Rozumie potrzeby m�odego. - Wiesz, ostatnio spotykam rud�, wiesz, t�, z kt�r� ostatnio chodzi�em. Patrz� na ni� i �al mnie ogarnia. Ten obok to jej nowa sympatia, miejscowy �ul, s�siad. Niedawno mia� dwudzieste trzecie urodziny, nigdzie nie pracuje, o samochodzie zapomnij. A taki burak, �e w mord�. Jej si� podoba. Pojad� na dyskotek�, zadyma gotowa. Klient ma pi�� jak kartofel, od p�uga oderwany. Dziewczynie imponuje. Zapomnia�a, �e jej siostra wysz�a za podobnego, a teraz z tr�jk� dzieci bied� klepie. Baby s� g�upie. Czador na g�ow� i na pustyni� wys�a� - podsumowuje i dopija piwo, bezalkoholowe. Samoch�d czeka pod barem, nigdy nie pije, gdy prowadzi. - Napisz co� dla doros�ych - doradza. - Mo�e jaki� dziennik? - Pomy�l� - odpowiadam, cho� nie mam na drugie Brygida i daleko mi do takiego pomys�u. Kumple graj� na automatach. Po zamkni�ciu baru wybieramy si� do Chin, wioski za zakr�tem. Odreagowa�, popatrze� na inno��, pogada�. Nie ma nigdzie r�wnie pokr�conych rolnik�w - ich baby chodz� w czarczafach, c�rki unikaj� dyskotek, m�odzie� nie pije i nie pali. Prawdziwy wybryk natury, pod bokiem, na wyci�gniecie r�k. �yj� spokojnie, dostatnio. Modl� si� w remizie. Ze dwa lata temu Sam chcia� si� do nich przeprowadzi�, czasami gdy wypije, nachodzi go ochota. Uciszamy go kopniakami, waleniem pi�ci� w durny �eb. Z ciemno�ci wy�aniaj� si� pierwsze cha�upy, wje�d�amy na klaksonie, budz�c psy, zapalaj�c �wiat�a w oknach. Mol rzuca butelk� w przystanek. Z g�o�nik�w leje si� adrenalina zatopiona w metalu. Ogl�dam si� na kumpli. W pijanych oczach tli si� mord, tysi�cletnia wendetta, sen alkoholika patrioty. Jestem z nimi, tu i teraz. Niewyra�ny kszta�t wy�ania si� z mroku, staje na drodze. Bel hamuje o w�os od cz�owieka, wysiadamy tabunem, zgraj�. - Jak tam, staruszku? Dobrze si� �yje? - Dobrze, ch�opcy. Tylko spa� przez was nie mo�na. - Przyjechali�my pogada�. O zamachu z jedenastego. M�wi�, �e to wasi ziomkowie zaatakowali, a teraz zas�aniaj� si� mi�o�ci� do �wiata. - A co mnie o tym wiedzie�? Sami widzicie, jak tu �yjemy. Czy �le by�o mi�dzy nami? - �le nie, ale c�rek na dyskoteki nie puszczacie, a to podejrzane. - Zaraz tam, podejrzane. Dzisiaj czasy takie, �e dzieci trzeba pilnowa�. Z wolnej woli same nieszcz�cia. W mie�cie wieczorem z domu wyj�� nie mo�na, bo m�odzie� z siekierami czai si� po bramach. Czy nie tak, Abra? Abra skrzywi� si� na wspomnienie gonitwy mi�dzy blokowiskami. By�a noc, dobrze po dziesi�tej. Polecia�a siekiera, nie dostrzeg�, sk�d. Potem ucieka� chyba z godzin�, nim zmyli� po�cig. Wpad� do mnie, wyrwa� ze snu. Kaza� siada� za kierownic�. Zmarudzili�my ca�� noc, nikogo�my nie z�apali, nie znale�li. Tylko porzucon� pod latarni� siekier�, co si� min�a z Abr�. Dow�d w rzeczywisto�ci nieprzydatny do niczego. Na pami�tk� zawis�a na �cianie w pokoju kumpla. - Dziesi�� tysi�cy g�owy da�o! - rozdar� si� Sam. - Nie mnie - odpar� rolnik. - Ja ich nie wzi��em. A kto, tego nie wiem. Ka�dego dnia modlimy si� za zmar�ych, ka�dego dnia. - Ale c�rek na dyskoteki nie puszczacie! - Nie puszczamy. Remiza to dom publiczny, �atwo o zamach. Patrzymy na siebie jak og�upiali. Jest w tych s�owach troch� racji. W ka�dej wsi remiza to g��wny o�rodek kultury. Na zabawy �ci�ga t�um ludzi, od niemowl�t po truch�a chodz�ce o lasce, swo�ocz r�nej ma�ci. Powoli pakujemy si� do samochodu. Jakie� przygn�bienie siad�o na piersiach, w gardle sucho�� i gorzko��. Bel �cisza radio. Kto wie, czy tam gdzie� w g�rze nad nami obcy satelita nie cyka nam zdj��, nagrywa rozmowy, przesy�a do tajnych baz terroryst�w, o kt�rych wiemy przecie� tyle tylko, �e s�. A jutro ma by� jeszcze gorzej. Coraz cz�stsze demonstracje - nad zgliszczami dym i mor. W�adcy zaatakowanego pa�stwa czekaj�, prosz� o poparcie innych pa�stw, hamuj� zap�dy admira��w i ministr�w wojny. Godzinami przygl�dam si� morderczej pracy s�siada. Kopie, znosi szalunki, wzmacnia �ciany bunkra, wyrzuca ziemi�, ociera pot. Jedno wiem na pewno - ma zaj�cie. Nie bije �ony, nie gania dzieciak�w. Jak za du�o wypije, k�adzie si� do rowu i trze�wieje. Oto szcz�liwy cz�owiek. Jedenastego wieczorem pokazali w telewizji grzyb nad pustyni�. Wielk� chmur� py�u i dymu. Kopi� z pokaz�w pr�b atomowych. Powiedzieli: sprawca ataku nieznany. S�siad jeszcze kopa�. Zszed�em, �eby mu pom�c. Od jutra zamieszkamy pewnie razem. W telewizji transmisje - przemowy, wyja�nienia. To nie my, to oni. Tak samo jak do pierwszego zamachu, do tego r�wnie� nikt si� nie przyznaje. Podobno zn�w uderzyli terrory�ci. Sk�d? Po co? Kt�rzy? Nikt nie wie. Najwi�ksi z najwi�kszych od�egnuj� si� od zdarzenia. Maj� media, maj� w�adz� Czy mo�na im nie wierzy�? Kto� pr�buje wywo�a� trzeci� wojn� �wiatow�. Kto? Ma�a bomba atomowa mie�ci si� w walizce, psychopat�w i samob�jc�w nie brak. Krzyki o pok�j na ziemi coraz dono�niejsze. Demonstracje coraz liczniejsze. Kumpli ogarn�a psychoza. Biegaj� jak dzicy i zarzucaj� na kobiety czarczafy, bij�, gdy kt�ra� pozb�dzie si� okrycia. Naszym przyw�dc� jest so�tys Chin, s�uchamy si� go we wszystkim, k�aniamy nisko, nisko. Pacyfi�ci okrywaj� si� sloganami, wznosz� patriotyczne has�a, drepcz� przed siedzibami rz�d�w, przed koszarami, wok� ko�cio��w. Psychoza narasta. W telewizji wci�� to samo - to nie my, to oni. To terrory�ci. Jednoczmy si� w jedynie s�usznej walce o pok�j na ziemi. Wytrzebmy szale�c�w, kt�rzy nastaj� na �ycie i zdrowie spokojnych obywateli. - Zamknijmy kasy chorych! - drze si� Abra znad kufla piwa. - Wy��cz to, kurwa, wy��cz! - wrzeszczy Bel. Ma do��, tak samo jak wszyscy. I tyle samo mo�e. Siedzie� w barze, s�ucha� wiadomo�ci, kl�� i snu� domys�y. Barmanka w czadorze koloru granatowego nalewa piwo. P�yn pieni si� w szklance. Podbite oczy gin� pod zas�on�. - S�siad wr�ci� do �ony - mruczy Sam. - Po tym jak zacz�a nosi� czarczaf, pokocha� j� od nowa. Zaprasza na chrzciny, za par� miesi�cy. Pozmienia�o si�. I jeszcze si� pozmienia. �wiat�a nadje�d�aj�cego samochodu przemykaj� po oknach. Po chwili drzwi baru otwieraj� si� do �rodka. Wchodzi dw�ch gostk�w z panienkami. Sam podrywa si� od stolika. - Gdzie wasze czadory?! Obcych zatka�o, popatrzyli na siebie, popatrzyli na zawoalowan� barmank�. - Kiepski �art - mrukn�� wy�szy. Sam kropn�� go pi�ci� w twarz. Abra by� ju� przy drugim, jak w kleszczach zamkn�� go mi�dzy ramionami. Bel skoczy� do dziewcz�t, zablokowa� drzwi. Podnie�li�my si�, Sat otworzy� ksi�g� na dowolnie wybranej stronie. Niezrozumia�e s�owa sp�yn�y z jego ust. Dwudziesta sura - przypomnia�em sobie znajomy be�kot. Jest tylko jeden b�g, jeden prorok - tak nam t�umaczy� wszechwiedz�cy so�tys Chin, jego trzy niezwyk�ej urody c�ry siedzia�y obok, przypatrywa�y si� zza woalek. Mimo szat widzieli�my ostro�� m�odych piersi, kszta�tno�� bioder i ud. D�ugie w�osy falami wysypywa�y si� na ramiona, prawdziwe wodospady spienionej wody, przepa�cie bez dna. Jeszcze nam broni� widywa� si� z nimi. Z ka�dym dniem mi�k� jednak, widzieli�my to dobrze. Czekali�my cierpliwie. Kumple na�o�yli dziewczynom czadory, pogrozili gostkom. - Pami�tajcie - przestrzeg� Sat. - Jest tylko jedna wiara, jeden prorok. Odprowadzili�my ich do samochodu, po�egnali�my pi�ciami. �eby zapami�tali. - Jestem dusz� nie�mierteln� - rzek�em w ciszy. - Milion dusz za moj� jedn�. Gdy wracam do domu i zamykam drzwi na klucz, gdy wchodz� pod prysznic, gdy k�aniam si� Bogu jedynemu, gdy k�ad� si� w czystej po�cieli - jest we mnie odwieczny spok�j ptaszka zamkni�tego w klatce. Nie b�dzie ju� gorzej, �mier� albo wolno��, r�wne sobie. Grzyby rosn� jak po deszczu. Wies�aw Gwiazdowski WIES�AW GWIAZDOWSKI Urodzi� si� 7 maja 1973 roku w Suwa�kach, mieszka w Sobolewie. Zadebiutowa� u nas "Saloninem" ("NF" 11/1995), mroczn�, heroiczn� fantasy z psychologicznymi podtekstami, i parokrotnie wraca� do tej konwencji; ale pisa� te� gorzkie socjologiczne przypowiastki z najbli�szej przysz�o�ci. "Muslim" nale�y do tego drugiego rodzaju i kojarzy si� jednoznacznie z wydarzeniami po 11 wrze�nia, cho� przyznajmy, w identycznym tonie by�y ju� utrzymane inne opowiadania Gwiazdowskiego - "Sprawiedliwi inaczej" ("NF" 2/1998) i "My�liwi" ("NF" 2/2001). (mp) 1 WIES�AW GWIAZDOWSKI my�liwi Powiedzieli nam, �e zbrodnia jest czym� z�ym i nieludzkim, a p�niej nauczyli nas zabija�. "Luna" - otoczony fioletem neon�w bar na rogu ulicy. Automatycznie rozsuwaj�ce si� kraty, antyw�amaniowe tafle w oknach. Naklejki firmy ochroniarskiej - KATANA sp. z o.o. umieszczone w widocznych miejscach. Ju� dwukrotnie eksplodowa�y w pobli�u �adunki wybuchowe, lecz w�a�ciciel nie wni�s� skargi. Policjanci spisali protok�, a ubezpieczenie pokry�o koszty zakupu nowych neon�w. W�a�ciciel lokalu jest bratem prezydenta. Zatrzymali�my si� naszym audi na parkingu po drugiej stronie ulicy. Wysiedli�my, rozprostowali�my ko�ci i granatowe garnitury, po czym poprawiwszy okulary przeciws�oneczne weszli�my do baru. Mimo przedpo�udniowej pory ledwie jeden stolik by� wolny. Przewa�a�a m�odzie�, ch�tna nowych wra�e� i niebezpiecze�stwa. Eksplozje uczyni�y z "Luny" najatrakcyjniejszy obiekt w mie�cie. Warto si� pokaza� tam, gdzie co� si� dzieje. My�leli�my podobnie. Zatrzymali�my si� tu� za drzwiami, daj�c obecnym wewn�trz czas na przyjrzenie si� naszym eleganckim postaciom. Z takim wygl�dem nietrudno zrobi� odpowiednie wra�enie. Na to liczyli�my. Zapad�a cisza, w kt�r� wdar�o si� nerwowe brz�czenie muchy. Sam chwyci� j� w palce i po�o�y� na ladzie. Barman g�o�no prze�kn�� �lin�. By� postawnym m�czyzn� po trzydziestce i wida� by�o, �e mia� ju� styczno�� z podobnymi do nas go��mi, czyli z najgorszym. - Nie wie pan, czy zacz�� si� ju� sezon �owiecki? - zapyta� Abra. M�czyzna otworzy� usta, lecz nie wyrzek� s�owa. - Jeste�my my�liwymi - rzuci� Abra. - Je�eli to pana przekona, mo�emy pokaza� nasze legitymacje - w�o�y� d�o� pod marynark�. - Nie. Nie - wykrztusi� barman. Wyczuli�my dr�enie w jego g�osie. Cholera, nie ma to jak dobre wej�cie. I odpowiedni tekst na pocz�tek. - Wi�c wie pan, czy nie? - Niestety, nie. - Polujemy na jelenie - wyja�ni� grzecznie Sam. - S�yszeli�my, �e widziano je w tym rejonie. - Nie przypominam sobie. Ale to mo�liwe. - Wi�c jednak - u�miechn�li�my si� z Samem prawdziwie uszcz�liwieni. - Jeste� mi krewny piwo - przypomnia�em Melowi. - Ano - przytakn�� z kwa�n� min�. - Na razie - kiwn�li�my barmanowi i wyszli�my z lokalu. - Cholerny �wiat - zakl�� Mel, niecz�sto przegrywa� zak�ady. Ceni� w�asne s�owa i martwi� si� ka�d� pora�k�. - Za godzin� jeste�my um�wieni - rzek� Abra. - Nie zamierzacie chyba sta� tu do ko�ca �wiata. - Nie - przytakn�li�my, wchodz�c na jezdni�. Wsiedli�my do samochodu. - Z kim si� um�wi�e�? - zagadn�� Mel. - Na imi� ma Leila. Pozna�em j� w War Zone. Jest kurewsko pi�kna, kurewsko inteligentna i r�wnie bezwstydna. Trzeba by�o zobaczy�, jak ta�czy, jak si� porusza... - Zakocha�e� si�? - Leila jest niesamowita. Wyje�d�aj�c z parkingu, odruchowo zerkn�li�my na bar. Z okien i drzwi wygl�da�y ku nam zaciekawione twarze. Czyje� usta literowa�y numer rejestracyjny naszego wozu. Sam docisn�� peda� gazu. Z piskiem wszed� w zakr�t i przyhamowa�, ratuj�c si� przed st�uczk�. W��czyli�my si� do ruchu. - Wcze�nie si� um�wi�a - zauwa�y�em. - Bywa. Mo�e p�jdziemy do kina albo do parku. Jeszcze nie zdecydowa�em. Co by�cie proponowali? - Hotel - podrzuci� Mel. Sam skr�ci� na parking. Zdj�li�my okulary i marynarki, szybko wysiedli�my i zmieniwszy rejestracje wskoczyli�my do zaparkowanego obok samochodu. Bel u�miechn�� si� zza kierownicy. Nie ma co, zgrana z nas paczka. Powiedzieli nam, �e gwa�t rodzi gwa�t, a dotkni�te nim umys�y wypaczaj� si� bezpowrotnie. Potem uczynili z nas jego fizyczn� posta�. Obudzi�em si� i popatrzy�em na zegar. Dochodzi�a dziesi�ta. W��czy�em odbiornik i ze wzrokiem w suficie wys�ucha�em reklam. Siad�em, gdy zacz�y si� wiadomo�ci. - ...zaostrzenie konfliktu na Wschodzie..., Delhi w ogniu..., rozporz�dzenia ONZ, NATO... �wiatowa wycinka las�w... W ko�cu najwa�niejsze. - Tablice z napisem "Sezon polowa� rozpocz�ty" pojawi�y si� dzisiejszego ranka i gdyby nie fakt, �e zdobi� s�upy w pobli�u baru Zenona J. zwanego Jeleniem, zdarzenie to nie mia�oby znaczenia. �wiadkowie wi��� je z maj�c� miejsce przed dwoma dniami wizyt� czterech charakterystycznie ubranych m�czyzn. Czy byli to przedstawiciele mafii, nie wiadomo. Policja zas�ania si� dobrem �ledztwa i nie udziela �adnych informacji. Przypomnijmy, �e przed lokalem Zenona J. ju� dwukrotnie eksplodowa�y bomby. Na szcz�cie, nikt nie odni�s� obra�e�... Wsta�em, op�uka�em si�, wyszorowa�em z�by. P�niej zjad�em ma�e co nieco i zaparzy�em herbat�. O kt�rej by�em um�wiony? O dwunastej. Siad�em na pod�odze i zamkn��em oczy. Wr�ci�em my�lami do czas�w dzieci�stwa. Wyobrazi�em sobie Urszul�, naj�adniejsz� kole�ank� z podstaw�wki i rozebra�em j� wzrokiem. Profesor i uczniowie przygl�dali mi si� z lekkimi u�miechami na twarzach. Czu�em, �e nie wierz�, i� przeprowadz� praktyczny test z wychowania seksualnego. Rzeczywi�cie, pogubi�em si� i nie zda�em. Po dzi� dzie� nie wybaczy�em sobie tamtej s�abo�ci. Wiem, �e to przez ni� boj� si� �adnych kobiet. Dlaczego jednak nie mam �adnych mi�ych wspomnie�? Za pi�� dwunasta zszed�em przed blok. Uprzejmie u�miechn��em si� do kilku podstarza�ych s�siadek, odk�oni�em si� s�siadowi. �ycie w spo�ecze�stwie wymaga wyrzecze�, trzeba si� dostosowa�. Po dziesi�ciu minutach zjawi� si� Bel. - Korki - mrukn��, ruszaj�c. Po dw�ch kwadransach byli�my na miejscu. Sam, Mel i Abra czekali ju� w lancii. - Nareszcie - us�yszeli�my zamiast powitania. - Wskakuj. Przesiad�em si� bez po�piechu. - Zd��ymy - powiedzia�em. - Jasne - odrzuci� Sam i doda�. - Opowiadaj, Abra. Jak by�o? Abra u�miechn�� si�. - Doskonale. - I co? To wszystko? - Tak. By�o doskonale. Domy�li�em si�, �e mia� im opowiedzie� o wieczorze z Leil�. Jako� trudno mi by�o uwierzy�, �e jest cudowna i w og�le. Przyznawa�em jednak, �e mog�a by� tak� w oczach Abry. - Przedstawisz j� nam? - zapyta�em. - Mo�e. Auto skr�ci�o w boczn� uliczk�. - Przebieramy si� - zarz�dzi� Sam. Wyskoczyli�my szybko i wyci�gn�li�my z baga�nika garnitury. Byli�my gotowi w trzy minuty. Potem jeszcze dwadzie�cia zaj�� nam dojazd. - To ona - rzuci� Mel. Wyprzedzili�my g�wniar� i Sam zatrzyma� w�z. Abra i ja wysiedli�my. - Przys�a� nas tw�j ojciec - Abra pokaza� dziewczynie urz�dow� legitymacj�. - Masz pojecha� z nami. - Nie znam was. - Nie musisz, panienko. To dla twego bezpiecze�stwa. - Zadzwoni� do ojca - odpar�a, si�gaj�c po kom�rk�. - W porz�dku. Ma�a Alicja by�a blondynk� o pulchnej twarzy i ma�ym nosku upodabniaj�cym j� do �winki Piggy. W tym roku ko�czy�a podstaw�wk�. - Halo? - milczenie i gniewne fukni�cie. - Nie odbiera. - Zadzwonisz p�niej z samochodu - zaproponowali�my. - Zgoda? Przygl�da�a si� nam chwil�. - Tak - kiwn�a g�ow�. - Ca�kiem mo�liwe, �e jeste�cie sztywniakami. A jak nie... - nie ko�cz�c wgramoli�a si� na tylne siedzenie. Wsiedli�my za ni�. Po dziesi�ciu minutach milczenia ma�olata zaproponowa�a przeja�d�k� po mie�cie w poszukiwaniu - jak to si� wyrazi�a - rzeczy ulotnych i dziwnych. Ostrzegli�my, �e nie spodoba si� to jej staremu, lecz byli�my zadowoleni, �e inicjatywa wysz�a od niej. Smarkatej imponowa�o nasze towarzystwo. R�wnie� to, �e mo�e nam rozkazywa�, cho� nie byli�my tymi, za kt�rych si� podawali�my. Po p� godzinie jazdy wy�mia�a nasze legitymacje. A po kolejnych dw�ch godzinach zapyta�a, czy mo�e zadzwoni� do domu. - Dzwo� - odparli�my. Nie kry�a zdziwienia. - Mog�? - Oczywi�cie. Rodzice powinni wiedzie�, gdzie jeste�. - Nie boicie si�, �e powiem o was? - Nie. Dzwo�. Wystuka�a numer i przed dobrych pi�� minut trajkota�a jak jaki� ludzki budzik. W ko�cu Mel nie wytrzyma� i zabrawszy jej telefon rzuci� kr�tko: - Mamy j� - i przerwa� po��czenie. Milcza�a przez d�u�sz� chwil�. - Co chcecie ze mn� zrobi�? - zapyta�a dr��cym g�osem. - Nic - odpar� Abra. - Jeste� przecie� c�rk� prezydenta. Nagle wybuch�a p�aczem. Pomy�la�em, �e nie chcia�bym mie� takiego dziecka i jeszcze, �e to chyba dobrze, �e troch� boj� si� kobiet. Kilka minut po dziewi�tnastej odstawili�my j� pod pa�ac. Nie wiedzia�a, co si� dzieje i nie chcia�a wysi���, musia�em wyrzuci� j� na si��. Odjechali�my z piskiem opon. - Jest troch� podobna do Leili - zauwa�y� sentymentalnie Abra i pomy�la�em, �e nikt nie zna dnia ani godziny. - Z puszyst� mo�esz wszystko - za�mia� si� Mel, powtarzaj�c slogan reklamowy m�ki. - Babilon, my�liwi - szepn�� Sam. Powiedzieli, �e B�g jest tylko jeden i pokazali nam tysi�ce jego postaci. Codzienno�� to pobudka, �niadanie i wymarsz na bagna. Nurzanie si� w b�ocie i potyczki, po kt�rych wielu krwawi. Bieg do utraty tchu, nago, z ostrym jak brzytwa no�em przymocowanym do �ydki. Zabawa w �owc�w i zwierzyn� - uciekasz, wypluwaj�c p�uca. Twoje zaanga�owanie zostanie ocenione i znajdzie si� w karcie osobowej - oddanie ojczy�nie jest wa�niejsze ni� twe marne �ycie. Codzienno�� to zm�czenie i g��d, w�ciek�o�� mg�� zasnuwaj�ca oczy, szale�stwo i koszmary sn�w na jawie. Zastrzyki, na kt�re nie reagujesz. Wykonujesz polecenia i zatracasz si� w dok�adnym wykonywaniu obowi�zk�w. Czekasz na koniec tygodnia - co sobot� jest k�piel i zmiana bielizny. W co drug� nadzorcy przyprowadzaj� kobiet�. Gdy j� gwa�cisz, wiesz, �e mog�e� trafi� gorzej. Oto codzienno��, kt�r� kochasz. I nienawidzisz. A p�niej nie mo�esz o niej zapomnie� i budzisz si�, tak jak ja, ka�dej nocy i krzyczysz, krzyczysz, krzyczysz. A� p�kaj� szyby w oknach i sypie si� tynk ze �cian. Wspomnienie dzieci�stwa wbija si� cierniem w umys�, pobudza z�o��. I przynosi opami�tanie. Bo nie jeste� ju� ofiar�, zwierzyn�, jeste� my�liwym. Obudzi�em si� i popatrzy�em na zegar. Dochodzi�a dziewi�ta. Wsta�em, op�uka�em si�, wyszorowa�em z�by. P�niej zjad�em ma�e co nieco i zaparzy�em herbat�. Pomy�la�em o Urszuli, ale nie podj��em kolejnej pr�by zmiany przesz�o�ci. Ostatni raz widzia�em j� ponad dziesi�� lat temu, musia�a ju� �y� w�asnym �yciem. Kto wie, mo�e nawet za�o�y�a rodzin�? O dziesi�tej w��czy�em telewizor. S�owa pop�yn�y z g�o�nik�w. - Zaginiona wczorajszego dnia c�rka prezydenta Alicja wieczorem szcz�liwie wr�ci�a do domu. Nie wiadomo jeszcze, kto i dlaczego uprowadzi� dziewczynk� i czy by�a to pr�ba porwania. Z relacji �wiadk�w wynika, �e Alicja zosta�a zabrana sprzed szko�y przez kilku m�czyzn wygl�daj�cych na urz�dnik�w pa�stwowych. Dowiedzieli�my si� jednak, �e nie byli to przedstawiciele rz�du. Specjalna komisja rozpocz�a �ledztwo w tej bulwersuj�cej sprawie. Wiedzia�em, �e dochodzenie utknie w martwym punkcie. O kt�rej by�em um�wiony? O dziewi�tnastej. O pi�tnastej kto� zadzwoni� do drzwi. Wyjrza�em przez wizjer i odryglowa�em zamki. - Dzie� dobry, s�siedzie - kobieta w �rednim wieku, dobrze zakonserwowana, u�miechn�a si� rz�dem bia�ych z�b�w. - Dzie� dobry - odpar�em grzecznie. - W czym mog� pom�c? - Moje nazwisko Lipska, mieszkamy nad panem. - Wiem. - No w�a�nie. Taka g�upia sprawa. Pan mieszka tu sam, wi�c pomy�leli�my, z m�em i c�rk�, �e mo�e m�g�by wpa�� pan do nas na kolacj�. Tak� skromn�, rodzinn�. - Dzisiaj nie mog�. - To mo�e jutro? B�dzie nam bardzo mi�o. - Je�eli tylko b�d� m�g�, to bardzo ch�tnie. - Doskonale. To jeste�my um�wieni? Nie przeszkadzam. Na razie, panie Wies�awie. - Do widzenia. Zamkn��em i zaryglowa�em drzwi. Lipscy - rodzina o robotniczej przesz�o�ci. On - na rencie inwalidzkiej, dorabiaj�cy jako str� na parkingu. Ona - niepracuj�ca, dawniej zatrudniona w sklepie mi�snym. C�rka Anna - dwudziestotrzyletnia panna, fryzjerka w salonie urody Wioletta, �redniej urody i figury. W sam raz dla takiego kawalera jak ja. Tylko �e nie by�em ni� zainteresowany. Ogl�daj�c telewizj�, doczeka�em um�wionego terminu i zszed�em przed blok. Tym razem Sam zjawi� si� punktualnie. - Jak min�� dzie�? - zapyta�. - Tak samo. - To tak jak u mnie. Ciekawe, jak Abra? W dwa kwadranse p�niej zabrali�my go i Mela, a po kolejnych dw�ch byli�my na miejscu. Jakie� dwie, trzy godziny przed czasem, lecz zgodnie z zaleceniami. By zabi� czas, m�wili�my o niczym. O dziewi�tej zadzwoni� telefon. - Jedzie - rzuci� Sam. Zaczekali�my jeszcze dwadzie�cia minut i ja z Abr� wysiedli�my. By�o ciemno, do�� ch�odno i wietrznie; mkn�ce niebem chmury co chwil� przes�ania�y ksi�yc. Samoch�d pojawi� si� zgodnie z planem, kiwn�li�my Melowi i zacz�li�my i�� chodnikiem. Na szcz�cie, pora by�a do�� p�na, wi�c nikt nie w��czy� si� po blokowiskach. Wszystko trwa�o mo�e minut�. Mel podszed� do m�czyzny wysiadaj�cego z auta i po chwili ujrzeli�my, jak tamtem upada. Mel oddali� si� b�yskawicznie. My r�wnie�. Cicha by�a noc. Powiedzieli, �e zbrodnia zawsze zostanie os�dzona i ukarana. By� mo�e kiedy�. Kt�rego� dnia przyby� cz�owiek, kt�rego nazywali�my Bogiem. Padli�my na twarze i zacz�li�my si� modli�, nie chc�c go rozgniewa�. Wygl�da� gro�nie i wydawa� si� by� uciele�nieniem z�a. Jego oczy ciska�y b�yskawice, a twarz emanowa�a zimnem. Trz�li�my si� ze strachu, s�uchaj�c tego, co mia� do powiedzenia. A m�wi� o pos�usze�stwie i nagrodzie za karno��, wyniesieniu ponad �ycie i prawo, dor�wnaniu idea�om. - Najlepsi z was posi�d� nie�miertelno��! - krzycza�. Poprzez cierpienia wasze i krew staniecie si� bogom r�wni. Nie rozumieli�my w�wczas, co chcia� przez to powiedzie�. S�owa te jednak na zawsze wry�y si� nam w pami��. Obudzi�em si� i spojrza�em na zegar. Dochodzi�a dziesi�ta. W��czy�em telewizor i z zamkni�tymi oczami wys�ucha�em reklam. Pomy�la�em o Urszuli i nagle zn�w us�ysza�em jej krzyk. Siad�em gwa�townie, tak jak wtedy, gdy przerwa�a mi sen - nie zasn��em ju� w�wczas, a rankiem dowiedzia�em si�, �e od tego wrzasku w gabinecie profesora pop�ka�y szyby, a on sam ugodzony w szyj� od�amkiem szk�a wykrwawi� si� na �mier�. - Wczoraj w nocy, oko�o godziny dwudziestej drugiej, z r�k nieznanego sprawcy zosta� postrzelony �miertelnie komendant g��wny policji, Pawe� S�ucki. Policja prosi o pomoc �wiadk�w zdarzenia... Pomy�la�em, �e na kolacji u Lipskich zab�jstwo b�dzie tematem numer jeden i b�d� musia� si� wykaza� inwencj�. Nic nie robi takiego wra�enia jak b�yskotliwa bajeczka o niczym. Bo S�ucki wiedzia� o naszym istnieniu, tylko pewnie przez g�ow� mu nie przesz�o, �e tak sko�czy. A przecie� nie raz wykonywali�my wyroki. Metoda z tzw. mafi� kontrolowan� sprawdzi�a si� w obu Amerykach i Azji, dlaczego mia�aby zawie�� u nas? Odpowiedzialno�� zawsze mo�na na kogo� zwali�. A my? C�. Byli�my niezawodni. Implanty dba�y o nasz� dyscyplin�. Zastrzyki uzale�ni�y. Wiedza i mo�liwo�ci... dawa�y do my�lenia. Zreszt� stali�my ponad prawem i opr�cz wolno�ci mieli�my wszystko. Nawet nie�miertelno��. U�miechn��em si� do lustra i siad�em na pod�odze. Zamkn��em oczy, a implant odizolowa� mnie od rzeczywisto�ci. O osiemnastej poszed�em do Lipskich. Gospodyni przywita�a mnie rz�dem bia�ych z�b�w, gospodarz energicznym potrz��ni�ciem d�oni, c�rka nie�mia�o�ci� troch� niepowa�n� w jej wieku. Po kr�tkiej rozmowie wst�pnej zaprosili mnie do sto�u. Jedli�my, rozmawiaj�c o zab�jstwie i przest�pczo�ci. Po kolacji Lipski zaproponowa� w�dk�. Zgodzi�em si� na jeden kieliszek, lecz stanowczo odm�wi�em dalszych, co spotka�o si� z nieskrywan� aprobat� ca�ej rodziny. Nawet milcz�ca Anna nabra�a odwagi. - Chcia�bym zapyta�, panie Wies�awie, czy nie uzna pan tego za nietakt, je�eli w��cz� telewizor? - zapyta� Lipski po toa�cie. - Oczywi�cie, �e nie - odpar�em, sam ciekaw wiadomo�ci. Tematem dnia by�o oczywi�cie zab�jstwo, co� innego jednak przyku�o uwag� moj� i gospodarzy. - Plac Zbawiciela sta� si� aren� niecodziennego zjawiska - s�czy� si� z g�o�nik�w monotonny g�os spikera. - Oko�o godziny czternastej pojawi�a si� tam kobieta, kt�ra og�osi�a si� now� zbawicielk� ludzko�ci. T�um przez pi�� godzin blokowa� ulice, a interwencja policji spotka�a si� z jego gwa�town� reakcj�. Kilku funkcjonariuszy odnios�o niegro�ne obra�enia. Nie wiadomo, kim jest kobieta-mesjasz. Hipnotyzerk�, iluzjonistk� czy mo�e zbieg�� z zak�adu chor� psychicznie. Poproszony o wypowied� rzecznik Ko�cio�a odm�wi� komentarza. Anonimowy duchowny wyrazi� jednak przypuszczenie, �e by� mo�e, w �wietle pogarszaj�cej si� moralno�ci spo�ecze�stwa, nadszed� ju� czas ponownego przyj�cia Mesjasza... - Powariowali - stwierdzi�a pani Lipska. Milcza�em. Powiedzieli, �e �ycie ludzkie nie jest nic warte, a p�niej obdarowali nas nie�miertelno�ci�. Obudzi�em si�, siad�em i przez chwil� gapi�em bezmy�lnie, staraj�c si� przypomnie�, gdzie jestem. Po dobrej minucie rozpozna�em sw�j pok�j. Wsta�em i podszed�em do lustra. Ostro�nie dotkn��em goj�cych si� ran. Zarobi�em je wczoraj, gdy ochroniarz z "Luny" wygarn�� do nas ze scorpiona. Uderzy�, gdy odje�d�ali�my. Wypstryka� ca�y magazynek i my�la�, �e ju� koniec. Wtedy Mel odczepi� n� od �ydki i cho� dosta� sze�� kul, podszed� do palanta i wbi� mu ostrze w serce. - Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - za�mia� si�, wsiad� do auta i straci� przytomno��. Nim dojechali�my do Bela, Mel skona�. B�dzie go nam brakowa�. Przeci�gn��em si� ostro�nie. Troch� bola�o, nie by� to jednak nieprzyjemny b�l. Zrobione przez Bela zastrzyki niemal ca�kowicie go u�mierzy�y. Niestety, zmiany, kt�rych bogowie dokonali w dzieci�stwie w naszych organizmach, nie zawsze by�y skuteczne. Jednak dawa�y z�udzenie wieczno�ci. Pi�� dni p�niej zadzwoni� Bel. Zapyta�, czy s�ysza�em o zbawczyni ludzko�ci i przefaksowa� instrukcje. Zapozna�em si� z nimi i wr�ci�em do snu. Przeckn��em si� nast�pnego dnia przed dziewi�t�. Op�uka�em si�, wyszorowa�em z�by i zjad�em ma�e co nieco. Za pi�� dziesi�ta zszed�em przed blok. Sam zjawi� si� punktualnie. Po godzinie dotarli�my na miejsce. - Cholera - Abra kr�tko skwitowa� sytuacj�. - Co� w tym musi by�. T�um ci�gn�� si� jak okiem si�gn��, samochody blokowa�y ulice i parkingi. Skr�cili�my w boczn� uliczk� i zaparkowali�my po jakich� trzystu metrach. Wysiedli�my, a Sam wyci�gn�� z baga�nika dwa nesesery. Blok znale�li�my po dwu kwadransach. Wind� dojechali�my na si�dme pi�tro. Drzwi by�y ju� otwarte. - Za dziesi�� dwunasta - mrukn�� Abra. Roz�o�yli�my sprz�t i usadowili�my si� w oknach. - Pog�upieli ci ludzie - rzuci� Sam. - Dzi�ki tej g�upocie jeste�my tutaj - u�wiadomi�em mu, przyk�adaj�c lunet� do oka. Rzeczywi�cie by�o jednak co� dziwnego w zachowaniu ludzi. Z ka�d� chwil� t�um g�stnia�, a wszyscy zachowywali si� jak w transie. Pierwszy raz widzia�em co� podobnego. - Lud �aknie nowych bog�w - zauwa�y� Abra. - I pewnie zmian. Od tysi�cleci bogiem jest m�czyzna, mo�e gdyby zast�pi�a go kobieta, wszystko potoczy�oby si� inaczej. Spojrzeli�my na niego jak na wariata. - Chcia�by� odda� w�adz� w r�ce kobiet? - Lubi� dominy - uci�� kr�tko. No tak, Leila musi by� naprawd� niesamowita. Przy�o�y�em oko do lunety i przesun��em j� nad ci�b�. Mog�a ju� liczy� sto lub nawet dwie�cie tysi�cy g��w, a wci�� przybywa�y nowe. - Jest - szepn�� Sam. Odnalaz�em Zbawczyni� i zatrzyma�em na niej wzrok. Na g�owie nosi�a kask z przyciemnion� szyb� od czo�a po brod� zas�aniaj�c� twarz, z ramion sp�ywa�a jej bia�a peleryna. Mog�a mie� ponad metr siedemdziesi�t wzrostu i stanowi�a dobry cel. - Jest chyba cyklistk� - stwierdzi� Abra i doda�. - Na trzy. - Na trzy - potwierdzili�my. Zbawczyni unios�a r�ce i nagle... us�yszeli�my jej g�os. - Mia�am trzyna�cie lat, gdy m�j nauczyciel zaprosi� mnie do swego gabinetu i tam zgwa�ci�. Zabi�am go! - Cholera - zakl�� Sam. Wpatrywali�my si� z palcami na spustach. - Kara nigdy nie r�wna si� winie - m�wi�a Zbawczyni. - Gwa�t gwa�towi nier�wny! S� nas miliardy i ka�dy ma w�asne ja, ka�dy ma swego boga! My umrzemy, �w b�g za� pozostanie! - Raz - mrukn�� Abra. - Nie jestem bogiem! Nie jestem nawet c�rk� jego czy synem. Przyjrzyjcie si� mi i odpowiedzcie sobie sami, kim jestem. Albowiem dla ka�dej i dla ka�dego z was jestem kim� innym. - Cholera - mrukn�� Sam. - Dwa - rzuci� Abra. Obliza�em wargi. - Dlaczego wi�c chcecie mnie zabi�?! - Trzy... Zbawczyni� rzuci�o w ty�. Odskoczyli�my od okien i zacz�li�my rozk�ada� bro�. Pomy�la�em, �e g�upota ludu nie ma granic. - Zaczekajcie - ton g�osu Sama zmusi� nas, by�my wyjrzeli oknem. - Ona nie... - zacz�� Abra, lecz nie sko�czy�. Sta�a twarz� zwr�con� ku nam, z oskar�ycielsko wyci�gni�t� r�k�. - Kamizelka - szepn��em, lecz nie by�o w tym przekonania. Patrzy�em, nie mog�c oderwa� wzroku. - Dlaczego chcecie mnie zabi�? - jej niesamowity g�os zawibrowa� gdzie� wewn�trz mego m�zgu. - C� wam uczyni�am? Czy nie widzicie? Czy nie s�yszycie? Czy nie czujecie? - urwa�a tylko na chwil�. - Chod� do mnie. Czekam!!! Zostawili�my bro� i zjechali�my na d�, a p�niej przeszli�my alej� utworzon� nam przez t�um i stan�li�my przed Zbawczyni�. Czu�em jej zapach i majestat, dziwny spok�j, by� mo�e rado��, �e mog�em by� tak blisko. - Witam was, bracia moi - powiedzia�a i ukaza�a nam sw� twarz. - Urszula? - szepn��em. - Tak, to ja - odpar�a. - A ty kim jeste�? - Tym, kt�ry nie zda� testu. Jej twarz roz�wietli�a si� u�miechem. - Pami�tam. Przy��czysz si� do nas? - Implant - przypomnia�em jej. - I zastrzyki - doda�a. - Sp�jrzcie na mnie. Jestem wolna. Mam w�adz�, kt�rej nikt i nic nie mo�e si� przeciwstawi�. Z ka�dym dniem staj� si� silniejsza. - Chcieli�my ci� zabi�. - Lecz �yj�, prawda? I wy wci�� �yjecie. Rzeczywi�cie, implanty powinny si� ju� uaktywni�. Popatrzy�em na Sama i Abr�. - Je�eli zechcesz, b�dziemy �y� wiecznie - powiedzia�a Zbawczyni i nagle poczu�em, �e je�eli zechc�, stanie si� tak w istocie. Dzi� ju� nie jestem my�liwym. Dzi� jestem �owc� ludzkich serc. I wiem, �e uczyni�em dobrze, albowiem ta z postaci Boga, kt�rej s�u��, jest t� najpi�kniejsz�. WIES�AW GWIAZDOWSKI przez mi�o��, przez nienawi�� Agnieszce Emilian przebudzi� si�, podszed� do zwierciad�a. Odgarn�� do ty�u zmierzwione, l�ni�ce czerni� w�osy i u�miechn�� si�. Nie mia� na sobie �adnych ozd�b, a mimo to emanowa� majestatem. By� przecie� namiestnikiem bog�w, w�a�ciwie jednym z nich. Lud miasta, kt�rym w�ada�, widzia� w nim osob� godn� mod��w. Czy� nie ukaza� mu swej mocy? Nie czyni� cud�w i nie rozstrzyga� spor�w? Czy� nie przep�dzi� kap�an�w ze �wi�ty�, a tym samym uwolni� mot�och od ci�aru obowi�zkowych danin? Wr�ci� na �o�e i musn�� wargami hebanow� sk�r� kobiety. Przebieg� palcami wzd�u� jej plec�w. Da�a mu rozkosz, cho� by�a tylko niewolnic�, a zatem py�em u st�p wielko�ci. Bior�c j�, widzia�, jak zagryza wargi z b�lu i s�ysza�, jak krzyczy zatracaj�c si� w tym, co jej przynosi�. A� zacz�� si� zastanawia�, kt�re z nich odczuwa wi�ksz� przyjemno�� i czy on, Emilian, robi to dla siebie, czy dla niej. Dawniej zabi�by za podobne podejrzenie - przecie� by� panem. Dzi� jednak nazywa� siebie dawc� rozkoszy i �akn�� widoku i smaku krwi tak jak dawniej. Ucisza� besti�. Samka poruszy�a si�, przekr�ci�a na bok, z g��bi czarnych oczu popatrzy�a na w�adc�. - Witaj, panie - rzek�a. - Czy spokojne sny mia�e�? - Tak - Emilian pog�aska� j� po twarzy. - Dzi�ki tobie, Judyto. Kochanka u�miechn�a si�. - Gdybym by� dzieckiem - powiedzia� - chcia�bym, by� by�a m� matk�. Gdybym by� niewolnikiem, by� by�a m� pani�. - Jeste� bogiem, m�j panie. - No w�a�nie. Emilian raptownie wsta� z �o�a. Judyta zsun�a si� na posadzk� i przywar�a do n�g monarchy. - Czy urazi�am ci� czym�, panie? Oto najpos�uszniejsze ze zwierz�t - pomy�la� Emilian. - Cz�owiek. - Nie - rzek� g�o�no. - Wsta�, dziecko. Nie ogl�daj�c si�, podszed� do okna. Znajdowali si� na jednej z pa�acowych wie�, mia� wi�c doskona�y widok na miasto i wzg�rza za murami. Od setek lat nic si� tu nie zmieni�o. A on podobnie jak przodkowie nie �akn�� cywilizacji. Z post�pem przychodzili nowi bogowie, nowe prawa i przykazania. Czyli to, co m�ci�o w g�owach prostemu ludowi. Nie ba� si� - by� przecie� bogiem. Lecz nawet najmniejszy b�g musi mie� wyznawc�w, gdy� inaczej traci znaczenie i z biegiem lat odchodzi. Otrz�sn�� si� z nieprzyjemnych my�li. Dop�ki b�dzie mia� moc, dop�ty nic nie zm�ci ciszy. Wr�ci� na �o�e i przyci�gn�� do siebie niewolnic�. - W�r�d koczownik�w - powiedzia� - istnieje zwyczaj, �e ten z wojownik�w, kt�ry jednej nocy posi�dzie najwi�cej owiec, zostaje wybrany wodzem szczepu. Jest to oznaka si�y i jurno�ci. Czy nie my�lisz, Judyto, �e takie spoufalanie si� ze zwierz�tami jest obrzydliwe? - Tak, panie. To obrzydliwe. - Jednak koczownicy si� z tym nie kryj�, a i owce s� bardziej kotne. Obie strony maj� z tego korzy��. - I tak jest to obrzydliwe. - Moi przodkowie, chc�c pozyska� wojownik�w odbierali im stada. Dzi�ki temu podbili wszystkie s�siednie obszary. Cho� mo�liwe, �e nomadzi szli na s�u�b�, by unikn�� g�odu. Jak s�dzisz, Judyto? - Nie pami�tam tamtych czas�w, m�j panie - szepn�a kobieta, pod naciskiem w�adcy opadaj�c na czworaka. - Tak, wiem - namiestnik odsun�� si� od kochanki i wyci�gn�� na �o�u. - Pami�� ludzka jest zawodna - rzek� w zamy�leniu, cho� wiedzia�, �e nikt przy zdrowych zmys�ach nie zni�s�by brzemienia wspomnie�. Zarania dziej�w gin�y w pomrokach, by mog�y powstawa� legendy. I on kiedy� znajdzie si� w kt�rej�. Jako cz�owiek? Czy mo�e b�g? - Marno�� nad marno�ciami - szepn��, rozumiej�c dobrze, �e pustka, w kt�rej �y�, pozwala�a mu na g�oszenie si� bogiem, lecz r�wnocze�nie zamyka�a drzwi do historii. Wraz ze �mierci� tych, kt�rzy w niego wierzyli, on r�wnie� przestanie istnie�. Tak jak poprzednicy, o kt�rych sam nakaza� zapomnie�. - Czemu� smutny, panie? - Judyta z trosk� przytuli�a twarz do d�oni monarchy. Emilian pog�aska� jej w�osy, dotkn�� ust. - I bogowie bywaj� smutni - odpar�. - Dlaczego? - Bo s� podobni ludziom, Judyto. Gdyby byli inni, nie poj�liby mod��w i nie potrafiliby na nie odpowiedzie�. Wielu w s�o�cu dopatruje si� pierwszego z bog�w, lecz czy s�ysza�a�, Judyto, by s�o�ce odpowiedzia�o wiernym? - Nie, m�j panie. - Dlatego tylko cz�owiek mo�e by� bogiem innego cz�owieka. A im bardziej b�dzie ludzki, tym d�u�ej pami�� o nim przetrwa. Ja tymczasem zabi�em setki, na obszarach o�ciennych widz� we mnie tyrana i szale�ca. Gdy odejd�, nic po mnie nie pozostanie. W oczach kobiety zal�ni�y �zy. - Nie m�w tak, panie. - Tak si� stanie, Judyto. Kiedy�. �zy sp�yn�y po policzkach. - Nie p�acz - Emilian siad� i podni�s� kochank�, posadzi� j� sobie na kolanach, otar� jej twarz. - Nie p�acz - powt�rzy�. - Wiele dni up�ynie, nim odejd�. Nie potrafi� jednak przewidzie� w�asnej �mierci. Mimo i� prze�y� ju� jedn� i spotka� si� z niszczycielk� �wiat�w. Koniec m�g� nadej�� w ka�dej chwili. Dlatego kocha� i nienawidzi� zarazem posiadan� w�adz�. I siebie samego. - Dop�ki �y� b�d�, nic nie zm�ci ciszy - zapewni� i wtedy, jakby na przek�r s�owom, pustka przynios�a odg�os krok�w. Oderwa� oczy od oczu niewolnicy i spojrza� ku schodom. Nikogo nie wzywa�, kt� wi�c i dlaczego �mia� go niepokoi�? - Panie? - s�u�ka sk�oni�a si�, pokonawszy ostatni stopie�. - M�w, Ariadno. - Przyby�o poselstwo z Illoni, panie. Prosz� o pos�uchanie. - Wyjawili, czego chc�? - Nie. Od lat nie przyj�� �adnych pos��w - b�d�c m�odszym mia� zwyczaj odsy�a� ich od razu do loch�w, wizyta by�a wi�c intryguj�ca. - Chod�my - rzek�, okrywaj�c cia�o. Czeg� mogli chcie� ci, z kt�rymi �y� w nieprzyja�ni? Ujrza� pi�cioro bogato przystrojonych starc�w i kobiet� o twarzy zas�oni�tej chust�. Stali pokornie u drzwi, albowiem �aden samiec nie m�g� wkroczy� do komnat bez pozwolenia. - Niech wejd� - rozkaza� Emilian. Z wysoko�ci tronu przygl�da� si� przyby�ym. Okazywali dum�, pod kt�r� kryli niepewno�� i strach, widoczne jednak w oczach. Szli z podniesionymi g�owami tak pewni swego, jak skazaniec wst�puj�cy na szafot. Wiedzieli, �e cz�owiek-b�g mo�e by� ich katem. Przywykli do tej my�li, lecz z pewno�ci� si� nie pogodzili. O, tak. Czuli zimny dotyk �mierci i dlatego mogli przynajmniej pr�bowa� nie okaza� l�ku. Mieli do�� czasu, by nauczy� si� swych r�l. Kim jednak by�a towarzysz�ca im samka? Jedyna, kt�rej wzrok b��dzi� po posadzce, jedyna, kt�ra nie sz�a z podniesion� g�ow�, a wi�c ba�a si� jawnie lub mo�e pr�bowa�a okaza� szacunek. - Czekam - rzek� monarcha, przerywaj�c milczenie. Najstarszy z m�czyzn wyst�pi� o krok i sk�oni� si�. - Przybywamy w imieniu Nanniego, w�adcy Illoni, z pro�b�, by� wys�ucha�, panie, tego, co rzek� nam i da� odpowied�. - Wys�ucham was. M�czyzna sk�oni� si� raz jeszcze. - Rzek� pan nasz Nanni: Pok�o�cie si� namiestnikowi bog�w, Emilianowi z miasta Uruk, i przeka�cie mu s�owa naszego szacunku. Niech �yje wiecznie i w�ada m�drze na chwa�� swoj� i s�o�ca. - Dalej! - Zwyczajowe grzeczno�ci, najcz�ciej k�amliwe, �echta�y s�uch g�upc�w i tylko im by�y przeznaczone. Wa�ne by�o jedynie to, co poprzedza�y. Pose� umilk� i sk�oni� si�, kryj�c zmieszanie i niepok�j. - Pan nasz Nanni - podj�� lekko dr��cym g�osem - w�adca Il, prosi ci�, panie, o rad� i �ask�. - Co? - monarcha pochyli� si� w tronie. - Pierworodny, a zarazem dziedzic i jedyny syn pana naszego, Mufgar, zapad� na nieznan� dolegliwo�� i jest konaj�cy - jednym tchem wyjawi� m�czyzna. - Medycy i kap�ani okazali si� bezradni wobec post�puj�cej choroby i nie dali nadziei na wyzdrowienie. Pan nasz Nanni zwraca si� do ciebie, panie, z pro�b� o ratunek. Emilian wyprostowa� si� i u�miechn��. Zaprawd� �ycie pe�ne by�o niespodzianek i sprzeczno�ci. Dawni wrogowie... Rzecz godna pie�ni, zaiste. - Dlaczego mia�bym go przyj��? - zapyta�. - Uczynisz jak uwa�asz, panie. By� jednak mia� pewno��, �e pan nasz nie kryje wobec ciebie z�ych zamiar�w, w dow�d prawdy posy�a ci, panie, sw� c�rk�. - Starzec wskaza� kobiet�, kt�ra sk�oni�a si� pokornie. - Podejd� - nakaza� w�adca. Samka post�pi�a kilka krok�w. - Chc� ci� ujrze�. Kobieta zdj�a zas�on� i podnios�a g�ow�, kr�cone jasne w�osy u�o�y�y si� wok� twarzy, b��kit oczu znieruchomia� w zaciekawionych oczach w�adcy. By�a m�oda i pi�kna, a przez barw� swych w�os�w niezwyk�a. Nanni wiedzia�, kogo pos�a�. Emilian zszed� z piedesta�u i obejrza� dar z uwag�. Jak wiele z�otow�osych samek widzia�? Dwie, trzy. Nie wi�cej. - �ycie za �ycie? - zapyta�. - Tak, panie. Nasz w�adca ufa, �e nie odm�wisz jego pro�bie. - A je�eli Mufgar umrze? - Nikt nie dopuszcza do siebie tej my�li. - Mo�e to b��d? - Emilian u�miechn�� si�, br�z jego oczu zal�ni� fioletem mocy. Pos�owie drgn�li w przestrachu. - Dziewi�� dni dzieli Uruk od Il - rzek� w�adca. - Sk�d pewno��, �e Mufgar jeszcze �yje? - Nasz pan Nanni zatrzyma� si� o dwa dni drogi st�d. - Dlaczego wi�c nie przyby� osobi�cie? Przecie� ka�dy dzie� mo�e zdecydowa� o �yciu i �mierci. - Czeka na tw� odpowied�, panie. Nie chcia� zak��ca� twego spokoju, przybywszy pod mury ze zbrojnym orszakiem. - Jak liczna �wita mu towarzyszy? - Dziewi�ciu wojownik�w, panie, czterech medyk�w i niewolnicy. - Kap�ani? - Nie, panie. Zatem Nanniemu nie by� obcy stosunek jego, Emiliana, do kap�an�w. I dobrze. Nigdy nie widzia� w�adcy Il, albowiem nie z�o�yli sobie s�siedzkich odwiedzin ani nie weszli w zbrojny sp�r. S�ysza� o nim od kupc�w, a ci mieli go za w�adc� surowego acz sprawiedliwego. - Jak ci� zw�? - zapyta� samk�. - Ismena, panie. - I godzisz si� zosta� m� niewolnic�? W oczach pojawi�a si� niepewno��. - Jak rozka�esz, panie. - A je�li wtr�c� ci� do loch�w i oddam bestiom, by mog�y zaspokoi� swe po��danie? Przera�ony b��kit znikn�� pod powiekami. - Nie wolno ci uczyni� tego, panie - zaprotestowa� pose�-m�wca. - Nie godzi si� mie� c�rk� w�adcy za r�wn� zwierz�tom! - Do��! - Emilian podni�s� g�os. - Czy nie powiedzieli�cie: �ycie za �ycie? Kt�re z nich dwojga zas�uguje na �mier�? Mufgar bardziej jest jej godzien, czy ta oto samka? Skoro ona, oddajcie j� swemu panu i niech idzie precz, albowiem mam za nic jego i szczeni�ta, kt�re sp�odzi�. Odwr�ci� si�, by odej��, lecz czyje� r�ce obj�y go poni�ej kolan i zatrzyma�y w miejscu. - Nie czy� tego, panie! - rozleg� si� dziewcz�cy g�os. - Ocal, prosz�, mego brata, a stanie si�, jak rozka�esz! W�adca popatrzy� na samk� i przyczajony w jej twarzy strach. Czy mog�a �ycie Mufgara przedk�ada� nad �ycie swoje? - Kto obejmie tron, je�li tw�j brat umrze? - zapyta�. - M�j ojciec, panie. - A po nim? - Ten, kt�rego wynios� wojownicy i kap�ani. - Co stanie si� z pomiotem Nanniego? Samka