4927
Szczegóły |
Tytuł |
4927 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4927 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4927 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4927 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIES�AW GWIAZDOWSKI
MUSLIM
Jedenastego ludzie, kt�rych nie zna�em, og�osili wojn�. Niewierni
wyst�pili przeciw barbarzy�com. Trzysta os�b z�o�ono w ofierze po raz
pierwszy. Trzy �elazne ptaki spad�y na ziemi�.
S�siad z przeciwka powiesi� si� na strychu. Zostawi� nieatrakcyjn� �on�,
dw�jk� dzieci i d�ugi d�u�sze od wyobra�e� o przyzwoito�ci.
Ja straci�em prac�.
Gdy przed kilkoma laty nasta�o staro-nowe, wszyscy wierzyli w lepszy
�wiat. Nie potrafili przewidzie�, �e a� tak bardzo wolno�� podzieli ludzi.
Wraz z kumplami znalaz�em si� w gorszej cz�ci spo�ecze�stwa - z nud�w
zacz�li�my niszczy� cmentarze, pomniki nie oddawa�y cios�w. Sta�y zimne,
oboj�tne. Nieme ofiary gier i zabaw dzieci.
Bel w�cieka� si�, bo rodzice zaj�ci polityk� przestali go zauwa�a�. Sam,
bo zauwa�ali go zbyt cz�sto. Mol, bo ojciec wy�ywa� si� na rodzinie za to,
�e zamiast dotrze� do celu poci�giem na roboty, uciek� z transportu. Dzi�
pi�, bi� matk� i przeklina� s�siada, kt�ry dosta� odszkodowanie.
Pot�piali�my przemoc, a zarazem sami j� tworzyli�my. My�leli�my inaczej,
robili�my inaczej. Gdy przychodzi�o opami�tanie, pili�my tanie wina.
Wsp�lnota w grupie, �wiadomo�� si�y i bezkarno�ci kaza�y nam stan�� po
drugiej stronie prawa. Margines by� sposobem na dzieci�stwo.
Demokracja odp�aci�a si� b�lem g�owy i marazmem.
Politycy chcieli zmieni� �wiat - poprzez zjednoczenie wrogich pa�stw.
Wyci�gali umazane wazelin� r�ce i mocno zaciskali palce na d�oniach
nieprzyjaci� czerwonych od krwi naszych przodk�w. Przytulali si� do swych
o�liz�ych cia� i przyjacielsko klepali po plecach, ca�owali w usta jak
Judasz, gdy zdradza�.
By� mo�e by� to rzeczywi�cie akt zdrady. By� mo�e pod delikatnymi
u�miechami i deklarowan� ch�ci� wsp�pracy kry� si� inny, znacz�cy pow�d?
Os�dzali�my po tym, co widzia�y nasze oczy i og�aszali�my werdykt: winni.
Albowiem nie przynie�li mi�o�ci, lecz zawi��. A zamiast dobrobytu bied�.
C�, ka�dy mo�e zapomnie� o uczuciach.
Dlatego i my o nich zapomnieli�my. Wsp�czucie zamieni�o si� w szczucie,
delikatno�� sta�a si� sadyzmem, a zmys�y zacz�y reagowa� wy��cznie na
dewiacje.
Patrzy�em w ekran telewizora i nie wierzy�em. Wyci�te z komiksu obrazki
przesuwa�y si� przed oczami, g�os spikera szele�ci� jak kartki gazety.
Siedzia�em na ��ku i przerzuca�em strony.
Bezsilno�� patrzy�a z przeciwka.
Czasami wchodzili�my na dachy wie�owc�w, by gapi� si� przez lunety na
szaro�� i p�asko�� �wiata. Najpierw byli�my obserwatorami, p�niej
uczestnikami zdarze�.
Wczoraj wieczorem Bel zauwa�y� gwa�t w mieszkaniu na si�dmym pi�trze.
- Zajrzyjmy tam - zaproponowa�em.
Weszli�my razem z drzwiami.
- Policja! - wrzasn�� Sam wpadaj�c do sypialni.
Zatrzymali�my si� tu� za jego plecami �wiadomi wagi ka�dej minuty.
- Co jest? - wyduka� zboczeniec.
Sam kopniakiem zrzuci� pedofila z ofiary, chwyci� go z jednej strony, ja
z�apa�em z drugiej. Na oczach starszej kobiety i dw�jki nieletnich
ch�opc�w wywlekli�my skurwiela z mieszkania i wrzucili�my do windy, Sam
za�o�y� mu kajdanki.
- Jakim prawem!? - krzykn�� bezczelnie.
Bel uciszy� go obcasem.
Pod blokiem czeka� Mol. Za�adowali�my balast do baga�nika.
Rzeka powita�a nas szmerem trzcin i zimnem, md�ym zapachem mokrade�.
Wysiedli�my i przez kilka minut napawali�my si� ciemn� niesko�czono�ci�
wody.
Potem Mol wyci�gn�� pasa�era i przy�o�y� mu dziewi�tk� do czo�a.
- Panowie? Panowie? - zaskomla� tylko.
Podszed�em i z marszu.
Zawsze �yli�my sprzeczno�ciami w istocie nie wiedzieli�my sami, czego
chcemy. �ycie chwil� by�o najprostsz� z mo�liwo�ci.
Ziemia kr�ci�a si� wok� s�o�ca, my kr�cili�my si� wok� siebie, panienki
kr�ci�y si� wok� nas. Poprzez mroczne czelu�cie zapomnienia nie�li�my
�wiat�o.
Do dzi�.
Obudzi�em si� i w��czy�em telewizor. Nastawi�em wod� na herbat�. Wr�ci�em
do ��ka. Spikerka przewraca�a strony komiksu, dodawa�a nowe, z innego
uj�cia. Kamera naje�d�a�a na przera�one twarze ludzi wzywaj�cych pomocy.
U g�ry k��bi� si� dym.
Patrzy�em, nie wierzy�em.
Wym�wienie przewala�o si� po pod�odze. Przeci�g otwartego okna przegania�
je z k�ta w k�t.
Jak niepotrzebn� rzecz.
Nag�e pukanie, kr�tka przerwa w seansie zdziwienia, wyjrza�em za drzwi.
S�siad przywita� si� u�ci�ni�ciem d�oni.
- Cze��. S�ysza�e�?
- Tak. Chyba szykuje si� wojna.
- Co s�siad radzi?
- Wykopa� schron i kupi� konserwy.
- Tak zrobi�. Cze��.
I tyle go widzia�em.
Wieczorem wybra�em si� do baru pogada� z kumplami o niespe�nionej mi�o�ci
i problemach pocz�tkuj�cego poety.
- Napisz o zamachu - poradzi� Sat.
- Wszyscy o tym pisz�.
- Napisz prawd�.
- Prawd�? Przecie� jej nie znam.
- Wi�c j� wymy�l.
- I kto mi uwierzy? Terrory�ci zaatakowali w�asny kraj? Tak?
- Przecie� nikt si� nie przyzna�. Przedstaw swoj� wersj�.
- A potem nie wychod� z domu przez najbli�szych dziesi�� lat?
- Tylko do ataku - przypomnia� Mol. - Mo�e tydzie� albo dwa.
Mia�em w�tpliwo�ci, najprawdzopodobniej, uzasadnione. Dopi�em piwo.
- Zastanowi� si�.
Przecie� nie musia�o by� tak, jak m�wi� Sat. Zgin�o kilka tysi�cy ludzi.
Po co?
By wzbudzi� strach? Zatrzyma� recesj�? Zjednoczy� �wiat?
- Poradzi�em s�siadowi wykopanie bunkra - mrukn��em.- Ju� zacz��.
- Prawid�owo. Przypilnuj tylko, �eby nie zapomnia� o tobie.
- Przypilnuj�.
Min�� tydzie�. Nie sta�o si� nic. Tylko w telewizji wci�� sceny z zamachu,
a wa�ni ludzie namawiaj� do ukr�cenia �ba terroryzmowi. Coraz wi�cej
demonstracji przeciwko zbrojnej odpowiedzi. Wiadomo - ojczyzna terroryst�w
to pustynia. Ich domy to lepianki i ziemianki, o cywilizacji wiedz� st�d,
�e czasami niebem przelatuj� �elazne ptaki. Czasami co� us�ysz� od ludzi z
karawan albo zagranicznych dziennikarzy. Co atakowa�? Kogo obwinia� za
�mier� tysi�cy? Analfabet�w? Nawet je�li jest to pozorny analfabetyzm. A
nomadzi to fanatycy, kt�rym jedno �ycie i �mier�.
S�ucha�em, nie wierzy�em. S�siad kopa� zawzi�cie, czasami odwiedza�em go
pogada�, popatrze�, wypi� sch�odzon� wod� mineraln�. Zdarza�o si�, �e
przerywa� rycie.
- Jak s�siad my�li, d�ugo to potrwa?
- Do miesi�ca.
- To zd���. Same kamienie, ci�ko kopa�. Przyda�aby si� jeszcze para r�k.
Przytakn��em. Od siedzenia przy komputerze nabawi�em si� odle�yn, a on mi
tu...
- �wie�e powietrze dobrze s�siadowi zrobi - zauwa�y�em. - Byle wiatr nie
wia� od ulicy.
Wieczorem pojecha�em do baru zapi� marazm. Zagada� nud� bezrobocia. Kumple
tworzyli nierealne historie o tym, jak si� wzbogaci� siedz�c przed
telewizorem z r�kami w kieszeni. Kto� gdzie� us�ysza�, kto� co�
przeczyta�. K��cili si� i przekrzykiwali. Patrzy�em na nich, nie chcia�o
mi si� wierzy�, �e by� mo�e ju� wkr�tce rozejdziemy si� na zawsze. Cienie
kry�y si� po k�tach wy�apuj�c ka�de s�owo.
- Widzia�e� demonstracje? - Bel by� go�ciem, z kt�rym zawsze by�o mo�na
porozmawia�. - Jeszcze si� nic nie zacz�o, a ci ju� wrzeszcz�, �eby
za�atwi� rzecz pokojowo. A co tu da pok�j? Jutro b�dzie jeszcze gorzej. Ja
bym wszystkich pod n�.
- Wszystkich nie mo�na.
- Ogl�da�e� wczoraj wiadomo�ci? Pokazywali go�cia, jak la� bab� za to, �e
w miejscu publicznym pokaza�a twarz. Tych, co tak demonstruj�, powinno si�
wys�a� na pustyni�, laskom na�o�y� czadory i zakaza� chodzenia do szk�.
Zagna� do lepianek bez pr�du i bie��cej wody i bi� za byle co.
Odechcia�oby si� wtedy wiec�w i slogan�w. Skurwia�y �wiat, g�upi ludzie.
Nikt nie rozumie, �e barbarzy�ca nie dogada si� z niewiernym. A kto jest
temu winien? Religia. Gdyby nie by�o bog�w, �yliby�my jak w Raju.
Wszystkie wiary z za�o�enia ucz� nienawi�ci do innych nacji. Jest przecie�
napisane: nie b�dziesz mia� bog�w cudzych przede mn�, wi�c gnata za pasek
i naprz�d.
- Powiedz to ksi�dzu.
- Bezsens, bezmy�lno��, bezm�zgowie.
I tak w k�ko. Ponarzeka�, zrzuci� z siebie ci�ar tera�niejszo�ci,
wymieni� uwagi, dopi� piwo grzej�ce si� w palcach. Ka�dego wieczoru.
Moja przysz�o��, moja rzeczywisto��.
- Ogl�da�e� wczorajsze wiadomo�ci? Najpierw pokazali czarny marsz. Potem
reporta� o tym, ile kosztuje utrzymanie wi�nia. Moja s�siadka dorobi�a
si� pi�ciorga dzieciak�w i nie ma co do ust w�o�y�. Gdyby wys�a�a je do
wi�zienia, mogliby troszk� od�y�. M�wi� jej, zabijcie kt�rego� bachora, to
kto� was zauwa�y. Albo jak stary b�dzie spa�, siekier� przez �eb. Dobry z
niego ch�op, ale i tak nie pracuje. Nikt nie chce przyj�� starego.
T�umacz� jak dziecku, ubezpiecz si�, ch�opie, przejd� si� na jak� budow�,
a nu� co� na �eb ci zleci. Wiadomo, jak jest na budowach, wi�cej majstr�w
i pijak�w ni� murarzy. Znajomy je�dzi bemk�, kupi� u Niemca za marny
grosz, ale ubezpieczy� jak nale�y. W tym tygodniu mia� trzeci� st�uczk� w
tym roku, nie narzeka na koszty napraw. Pi�em z nim wczoraj, na rzecz
przysz�ego odszkodowania. Go�� ma gest i kas�, pracuje u brata, a brat
trzeci rok na bezrobociu. Kto by sprawdza�. Urz�dnicy lubi� gnoi�
maluczkich, od pan�w wara, wiadomo, mog� pom�c w potrzebie.
I tak ci�gle, dzie� za dniem.
Nikt si� nie u�miecha, chyba �e p�g�bkiem albo ukradkiem. Czasami wydawa�
si� mo�e, �e kto� skrzywi� usta, a potem si� okazuje, �e go kaszel z�apa�.
Gdzie tu sens, gdzie logika?
Grze� dorobi� si� garbu na plecach, podobno ma tak od urodzenia. Lepiej
powiedzie�, �e od ci�kiej pracy. Utrzymuje si� z emerytury ojca i babki.
Starej nie trzeba wiele do prze�ycia, daje wnukowi. Rozumie potrzeby
m�odego.
- Wiesz, ostatnio spotykam rud�, wiesz, t�, z kt�r� ostatnio chodzi�em.
Patrz� na ni� i �al mnie ogarnia. Ten obok to jej nowa sympatia, miejscowy
�ul, s�siad. Niedawno mia� dwudzieste trzecie urodziny, nigdzie nie
pracuje, o samochodzie zapomnij. A taki burak, �e w mord�. Jej si� podoba.
Pojad� na dyskotek�, zadyma gotowa. Klient ma pi�� jak kartofel, od p�uga
oderwany. Dziewczynie imponuje. Zapomnia�a, �e jej siostra wysz�a za
podobnego, a teraz z tr�jk� dzieci bied� klepie. Baby s� g�upie. Czador na
g�ow� i na pustyni� wys�a� - podsumowuje i dopija piwo, bezalkoholowe.
Samoch�d czeka pod barem, nigdy nie pije, gdy prowadzi.
- Napisz co� dla doros�ych - doradza. - Mo�e jaki� dziennik?
- Pomy�l� - odpowiadam, cho� nie mam na drugie Brygida i daleko mi do
takiego pomys�u.
Kumple graj� na automatach.
Po zamkni�ciu baru wybieramy si� do Chin, wioski za zakr�tem. Odreagowa�,
popatrze� na inno��, pogada�. Nie ma nigdzie r�wnie pokr�conych rolnik�w -
ich baby chodz� w czarczafach, c�rki unikaj� dyskotek, m�odzie� nie pije i
nie pali. Prawdziwy wybryk natury, pod bokiem, na wyci�gniecie r�k.
�yj� spokojnie, dostatnio. Modl� si� w remizie.
Ze dwa lata temu Sam chcia� si� do nich przeprowadzi�, czasami gdy wypije,
nachodzi go ochota. Uciszamy go kopniakami, waleniem pi�ci� w durny �eb.
Z ciemno�ci wy�aniaj� si� pierwsze cha�upy, wje�d�amy na klaksonie, budz�c
psy, zapalaj�c �wiat�a w oknach. Mol rzuca butelk� w przystanek. Z
g�o�nik�w leje si� adrenalina zatopiona w metalu.
Ogl�dam si� na kumpli. W pijanych oczach tli si� mord, tysi�cletnia
wendetta, sen alkoholika patrioty. Jestem z nimi, tu i teraz.
Niewyra�ny kszta�t wy�ania si� z mroku, staje na drodze. Bel hamuje o w�os
od cz�owieka, wysiadamy tabunem, zgraj�.
- Jak tam, staruszku? Dobrze si� �yje?
- Dobrze, ch�opcy. Tylko spa� przez was nie mo�na.
- Przyjechali�my pogada�. O zamachu z jedenastego. M�wi�, �e to wasi
ziomkowie zaatakowali, a teraz zas�aniaj� si� mi�o�ci� do �wiata.
- A co mnie o tym wiedzie�? Sami widzicie, jak tu �yjemy. Czy �le by�o
mi�dzy nami?
- �le nie, ale c�rek na dyskoteki nie puszczacie, a to podejrzane.
- Zaraz tam, podejrzane. Dzisiaj czasy takie, �e dzieci trzeba pilnowa�. Z
wolnej woli same nieszcz�cia. W mie�cie wieczorem z domu wyj�� nie mo�na,
bo m�odzie� z siekierami czai si� po bramach. Czy nie tak, Abra?
Abra skrzywi� si� na wspomnienie gonitwy mi�dzy blokowiskami. By�a noc,
dobrze po dziesi�tej. Polecia�a siekiera, nie dostrzeg�, sk�d. Potem
ucieka� chyba z godzin�, nim zmyli� po�cig.
Wpad� do mnie, wyrwa� ze snu. Kaza� siada� za kierownic�. Zmarudzili�my
ca�� noc, nikogo�my nie z�apali, nie znale�li. Tylko porzucon� pod
latarni� siekier�, co si� min�a z Abr�. Dow�d w rzeczywisto�ci
nieprzydatny do niczego.
Na pami�tk� zawis�a na �cianie w pokoju kumpla.
- Dziesi�� tysi�cy g�owy da�o! - rozdar� si� Sam.
- Nie mnie - odpar� rolnik. - Ja ich nie wzi��em. A kto, tego nie wiem.
Ka�dego dnia modlimy si� za zmar�ych, ka�dego dnia.
- Ale c�rek na dyskoteki nie puszczacie!
- Nie puszczamy. Remiza to dom publiczny, �atwo o zamach.
Patrzymy na siebie jak og�upiali. Jest w tych s�owach troch� racji. W
ka�dej wsi remiza to g��wny o�rodek kultury. Na zabawy �ci�ga t�um ludzi,
od niemowl�t po truch�a chodz�ce o lasce, swo�ocz r�nej ma�ci.
Powoli pakujemy si� do samochodu. Jakie� przygn�bienie siad�o na
piersiach, w gardle sucho�� i gorzko��. Bel �cisza radio.
Kto wie, czy tam gdzie� w g�rze nad nami obcy satelita nie cyka nam zdj��,
nagrywa rozmowy, przesy�a do tajnych baz terroryst�w, o kt�rych wiemy
przecie� tyle tylko, �e s�.
A jutro ma by� jeszcze gorzej.
Coraz cz�stsze demonstracje - nad zgliszczami dym i mor. W�adcy
zaatakowanego pa�stwa czekaj�, prosz� o poparcie innych pa�stw, hamuj�
zap�dy admira��w i ministr�w wojny.
Godzinami przygl�dam si� morderczej pracy s�siada. Kopie, znosi szalunki,
wzmacnia �ciany bunkra, wyrzuca ziemi�, ociera pot.
Jedno wiem na pewno - ma zaj�cie. Nie bije �ony, nie gania dzieciak�w. Jak
za du�o wypije, k�adzie si� do rowu i trze�wieje.
Oto szcz�liwy cz�owiek.
Jedenastego wieczorem pokazali w telewizji grzyb nad pustyni�. Wielk�
chmur� py�u i dymu. Kopi� z pokaz�w pr�b atomowych. Powiedzieli: sprawca
ataku nieznany.
S�siad jeszcze kopa�. Zszed�em, �eby mu pom�c.
Od jutra zamieszkamy pewnie razem.
W telewizji transmisje - przemowy, wyja�nienia. To nie my, to oni. Tak
samo jak do pierwszego zamachu, do tego r�wnie� nikt si� nie przyznaje.
Podobno zn�w uderzyli terrory�ci. Sk�d? Po co? Kt�rzy?
Nikt nie wie. Najwi�ksi z najwi�kszych od�egnuj� si� od zdarzenia. Maj�
media, maj� w�adz�
Czy mo�na im nie wierzy�?
Kto� pr�buje wywo�a� trzeci� wojn� �wiatow�. Kto?
Ma�a bomba atomowa mie�ci si� w walizce, psychopat�w i samob�jc�w nie
brak.
Krzyki o pok�j na ziemi coraz dono�niejsze. Demonstracje coraz
liczniejsze.
Kumpli ogarn�a psychoza. Biegaj� jak dzicy i zarzucaj� na kobiety
czarczafy, bij�, gdy kt�ra� pozb�dzie si� okrycia. Naszym przyw�dc� jest
so�tys Chin, s�uchamy si� go we wszystkim, k�aniamy nisko, nisko.
Pacyfi�ci okrywaj� si� sloganami, wznosz� patriotyczne has�a, drepcz�
przed siedzibami rz�d�w, przed koszarami, wok� ko�cio��w.
Psychoza narasta.
W telewizji wci�� to samo - to nie my, to oni. To terrory�ci. Jednoczmy
si� w jedynie s�usznej walce o pok�j na ziemi. Wytrzebmy szale�c�w, kt�rzy
nastaj� na �ycie i zdrowie spokojnych obywateli.
- Zamknijmy kasy chorych! - drze si� Abra znad kufla piwa.
- Wy��cz to, kurwa, wy��cz! - wrzeszczy Bel.
Ma do��, tak samo jak wszyscy. I tyle samo mo�e. Siedzie� w barze, s�ucha�
wiadomo�ci, kl�� i snu� domys�y.
Barmanka w czadorze koloru granatowego nalewa piwo. P�yn pieni si� w
szklance. Podbite oczy gin� pod zas�on�.
- S�siad wr�ci� do �ony - mruczy Sam. - Po tym jak zacz�a nosi� czarczaf,
pokocha� j� od nowa. Zaprasza na chrzciny, za par� miesi�cy.
Pozmienia�o si�. I jeszcze si� pozmienia.
�wiat�a nadje�d�aj�cego samochodu przemykaj� po oknach. Po chwili drzwi
baru otwieraj� si� do �rodka. Wchodzi dw�ch gostk�w z panienkami.
Sam podrywa si� od stolika.
- Gdzie wasze czadory?!
Obcych zatka�o, popatrzyli na siebie, popatrzyli na zawoalowan� barmank�.
- Kiepski �art - mrukn�� wy�szy.
Sam kropn�� go pi�ci� w twarz. Abra by� ju� przy drugim, jak w kleszczach
zamkn�� go mi�dzy ramionami. Bel skoczy� do dziewcz�t, zablokowa� drzwi.
Podnie�li�my si�, Sat otworzy� ksi�g� na dowolnie wybranej stronie.
Niezrozumia�e s�owa sp�yn�y z jego ust. Dwudziesta sura - przypomnia�em
sobie znajomy be�kot.
Jest tylko jeden b�g, jeden prorok - tak nam t�umaczy� wszechwiedz�cy
so�tys Chin, jego trzy niezwyk�ej urody c�ry siedzia�y obok, przypatrywa�y
si� zza woalek. Mimo szat widzieli�my ostro�� m�odych piersi, kszta�tno��
bioder i ud. D�ugie w�osy falami wysypywa�y si� na ramiona, prawdziwe
wodospady spienionej wody, przepa�cie bez dna.
Jeszcze nam broni� widywa� si� z nimi. Z ka�dym dniem mi�k� jednak,
widzieli�my to dobrze. Czekali�my cierpliwie.
Kumple na�o�yli dziewczynom czadory, pogrozili gostkom.
- Pami�tajcie - przestrzeg� Sat. - Jest tylko jedna wiara, jeden prorok.
Odprowadzili�my ich do samochodu, po�egnali�my pi�ciami. �eby
zapami�tali.
- Jestem dusz� nie�mierteln� - rzek�em w ciszy. - Milion dusz za moj�
jedn�.
Gdy wracam do domu i zamykam drzwi na klucz, gdy wchodz� pod prysznic, gdy
k�aniam si� Bogu jedynemu, gdy k�ad� si� w czystej po�cieli - jest we mnie
odwieczny spok�j ptaszka zamkni�tego w klatce. Nie b�dzie ju� gorzej,
�mier� albo wolno��, r�wne sobie.
Grzyby rosn� jak po deszczu.
Wies�aw Gwiazdowski
WIES�AW GWIAZDOWSKI
Urodzi� si� 7 maja 1973 roku w Suwa�kach, mieszka w Sobolewie.
Zadebiutowa� u nas "Saloninem" ("NF" 11/1995), mroczn�, heroiczn� fantasy
z psychologicznymi podtekstami, i parokrotnie wraca� do tej konwencji; ale
pisa� te� gorzkie socjologiczne przypowiastki z najbli�szej przysz�o�ci.
"Muslim" nale�y do tego drugiego rodzaju i kojarzy si� jednoznacznie z
wydarzeniami po 11 wrze�nia, cho� przyznajmy, w identycznym tonie by�y ju�
utrzymane inne opowiadania Gwiazdowskiego - "Sprawiedliwi inaczej" ("NF"
2/1998) i "My�liwi" ("NF" 2/2001).
(mp)
1
WIES�AW GWIAZDOWSKI
my�liwi
Powiedzieli nam, �e zbrodnia jest czym� z�ym i nieludzkim, a p�niej nauczyli
nas zabija�.
"Luna" - otoczony fioletem neon�w bar na rogu ulicy. Automatycznie rozsuwaj�ce
si� kraty, antyw�amaniowe tafle w oknach. Naklejki firmy ochroniarskiej - KATANA
sp. z o.o. umieszczone w widocznych miejscach. Ju� dwukrotnie eksplodowa�y w
pobli�u �adunki wybuchowe, lecz w�a�ciciel nie wni�s� skargi. Policjanci spisali
protok�, a ubezpieczenie pokry�o koszty zakupu nowych neon�w.
W�a�ciciel lokalu jest bratem prezydenta.
Zatrzymali�my si� naszym audi na parkingu po drugiej stronie ulicy.
Wysiedli�my, rozprostowali�my ko�ci i granatowe garnitury, po czym poprawiwszy
okulary przeciws�oneczne weszli�my do baru.
Mimo przedpo�udniowej pory ledwie jeden stolik by� wolny. Przewa�a�a m�odzie�,
ch�tna nowych wra�e� i niebezpiecze�stwa. Eksplozje uczyni�y z "Luny"
najatrakcyjniejszy obiekt w mie�cie. Warto si� pokaza� tam, gdzie co� si�
dzieje.
My�leli�my podobnie.
Zatrzymali�my si� tu� za drzwiami, daj�c obecnym wewn�trz czas na przyjrzenie
si� naszym eleganckim postaciom. Z takim wygl�dem nietrudno zrobi� odpowiednie
wra�enie. Na to liczyli�my.
Zapad�a cisza, w kt�r� wdar�o si� nerwowe brz�czenie muchy. Sam chwyci� j� w
palce i po�o�y� na ladzie. Barman g�o�no prze�kn�� �lin�. By� postawnym
m�czyzn� po trzydziestce i wida� by�o, �e mia� ju� styczno�� z podobnymi do nas
go��mi, czyli z najgorszym.
- Nie wie pan, czy zacz�� si� ju� sezon �owiecki? - zapyta� Abra.
M�czyzna otworzy� usta, lecz nie wyrzek� s�owa.
- Jeste�my my�liwymi - rzuci� Abra. - Je�eli to pana przekona, mo�emy pokaza�
nasze legitymacje - w�o�y� d�o� pod marynark�.
- Nie. Nie - wykrztusi� barman.
Wyczuli�my dr�enie w jego g�osie. Cholera, nie ma to jak dobre wej�cie. I
odpowiedni tekst na pocz�tek.
- Wi�c wie pan, czy nie?
- Niestety, nie.
- Polujemy na jelenie - wyja�ni� grzecznie Sam. - S�yszeli�my, �e widziano je w
tym rejonie.
- Nie przypominam sobie. Ale to mo�liwe.
- Wi�c jednak - u�miechn�li�my si� z Samem prawdziwie uszcz�liwieni.
- Jeste� mi krewny piwo - przypomnia�em Melowi.
- Ano - przytakn�� z kwa�n� min�.
- Na razie - kiwn�li�my barmanowi i wyszli�my z lokalu.
- Cholerny �wiat - zakl�� Mel, niecz�sto przegrywa� zak�ady. Ceni� w�asne s�owa
i martwi� si� ka�d� pora�k�.
- Za godzin� jeste�my um�wieni - rzek� Abra. - Nie zamierzacie chyba sta� tu do
ko�ca �wiata.
- Nie - przytakn�li�my, wchodz�c na jezdni�.
Wsiedli�my do samochodu.
- Z kim si� um�wi�e�? - zagadn�� Mel.
- Na imi� ma Leila. Pozna�em j� w War Zone. Jest kurewsko pi�kna, kurewsko
inteligentna i r�wnie bezwstydna. Trzeba by�o zobaczy�, jak ta�czy, jak si�
porusza...
- Zakocha�e� si�?
- Leila jest niesamowita.
Wyje�d�aj�c z parkingu, odruchowo zerkn�li�my na bar. Z okien i drzwi wygl�da�y
ku nam zaciekawione twarze. Czyje� usta literowa�y numer rejestracyjny naszego
wozu.
Sam docisn�� peda� gazu. Z piskiem wszed� w zakr�t i przyhamowa�, ratuj�c si�
przed st�uczk�. W��czyli�my si� do ruchu.
- Wcze�nie si� um�wi�a - zauwa�y�em.
- Bywa. Mo�e p�jdziemy do kina albo do parku. Jeszcze nie zdecydowa�em. Co
by�cie proponowali?
- Hotel - podrzuci� Mel.
Sam skr�ci� na parking. Zdj�li�my okulary i marynarki, szybko wysiedli�my i
zmieniwszy rejestracje wskoczyli�my do zaparkowanego obok samochodu. Bel
u�miechn�� si� zza kierownicy.
Nie ma co, zgrana z nas paczka.
Powiedzieli nam, �e gwa�t rodzi gwa�t, a dotkni�te nim umys�y wypaczaj� si�
bezpowrotnie. Potem uczynili z nas jego fizyczn� posta�.
Obudzi�em si� i popatrzy�em na zegar. Dochodzi�a dziesi�ta. W��czy�em odbiornik
i ze wzrokiem w suficie wys�ucha�em reklam. Siad�em, gdy zacz�y si� wiadomo�ci.
- ...zaostrzenie konfliktu na Wschodzie..., Delhi w ogniu..., rozporz�dzenia
ONZ, NATO... �wiatowa wycinka las�w...
W ko�cu najwa�niejsze.
- Tablice z napisem "Sezon polowa� rozpocz�ty" pojawi�y si� dzisiejszego ranka i
gdyby nie fakt, �e zdobi� s�upy w pobli�u baru Zenona J. zwanego Jeleniem,
zdarzenie to nie mia�oby znaczenia. �wiadkowie wi��� je z maj�c� miejsce przed
dwoma dniami wizyt� czterech charakterystycznie ubranych m�czyzn. Czy byli to
przedstawiciele mafii, nie wiadomo. Policja zas�ania si� dobrem �ledztwa i nie
udziela �adnych informacji. Przypomnijmy, �e przed lokalem Zenona J. ju�
dwukrotnie eksplodowa�y bomby. Na szcz�cie, nikt nie odni�s� obra�e�...
Wsta�em, op�uka�em si�, wyszorowa�em z�by. P�niej zjad�em ma�e co nieco i
zaparzy�em herbat�.
O kt�rej by�em um�wiony? O dwunastej.
Siad�em na pod�odze i zamkn��em oczy. Wr�ci�em my�lami do czas�w dzieci�stwa.
Wyobrazi�em sobie Urszul�, naj�adniejsz� kole�ank� z podstaw�wki i rozebra�em j�
wzrokiem. Profesor i uczniowie przygl�dali mi si� z lekkimi u�miechami na
twarzach. Czu�em, �e nie wierz�, i� przeprowadz� praktyczny test z wychowania
seksualnego. Rzeczywi�cie, pogubi�em si� i nie zda�em.
Po dzi� dzie� nie wybaczy�em sobie tamtej s�abo�ci. Wiem, �e to przez ni� boj�
si� �adnych kobiet.
Dlaczego jednak nie mam �adnych mi�ych wspomnie�?
Za pi�� dwunasta zszed�em przed blok. Uprzejmie u�miechn��em si� do kilku
podstarza�ych s�siadek, odk�oni�em si� s�siadowi. �ycie w spo�ecze�stwie wymaga
wyrzecze�, trzeba si� dostosowa�.
Po dziesi�ciu minutach zjawi� si� Bel.
- Korki - mrukn��, ruszaj�c.
Po dw�ch kwadransach byli�my na miejscu. Sam, Mel i Abra czekali ju� w lancii.
- Nareszcie - us�yszeli�my zamiast powitania. - Wskakuj.
Przesiad�em si� bez po�piechu.
- Zd��ymy - powiedzia�em.
- Jasne - odrzuci� Sam i doda�. - Opowiadaj, Abra. Jak by�o?
Abra u�miechn�� si�.
- Doskonale.
- I co? To wszystko?
- Tak. By�o doskonale.
Domy�li�em si�, �e mia� im opowiedzie� o wieczorze z Leil�. Jako� trudno mi by�o
uwierzy�, �e jest cudowna i w og�le. Przyznawa�em jednak, �e mog�a by� tak� w
oczach Abry.
- Przedstawisz j� nam? - zapyta�em.
- Mo�e.
Auto skr�ci�o w boczn� uliczk�.
- Przebieramy si� - zarz�dzi� Sam.
Wyskoczyli�my szybko i wyci�gn�li�my z baga�nika garnitury. Byli�my gotowi w
trzy minuty.
Potem jeszcze dwadzie�cia zaj�� nam dojazd.
- To ona - rzuci� Mel.
Wyprzedzili�my g�wniar� i Sam zatrzyma� w�z. Abra i ja wysiedli�my.
- Przys�a� nas tw�j ojciec - Abra pokaza� dziewczynie urz�dow� legitymacj�. -
Masz pojecha� z nami.
- Nie znam was.
- Nie musisz, panienko. To dla twego bezpiecze�stwa.
- Zadzwoni� do ojca - odpar�a, si�gaj�c po kom�rk�.
- W porz�dku.
Ma�a Alicja by�a blondynk� o pulchnej twarzy i ma�ym nosku upodabniaj�cym j� do
�winki Piggy. W tym roku ko�czy�a podstaw�wk�.
- Halo? - milczenie i gniewne fukni�cie. - Nie odbiera.
- Zadzwonisz p�niej z samochodu - zaproponowali�my. - Zgoda?
Przygl�da�a si� nam chwil�.
- Tak - kiwn�a g�ow�. - Ca�kiem mo�liwe, �e jeste�cie sztywniakami. A jak
nie... - nie ko�cz�c wgramoli�a si� na tylne siedzenie.
Wsiedli�my za ni�.
Po dziesi�ciu minutach milczenia ma�olata zaproponowa�a przeja�d�k� po mie�cie w
poszukiwaniu - jak to si� wyrazi�a - rzeczy ulotnych i dziwnych. Ostrzegli�my,
�e nie spodoba si� to jej staremu, lecz byli�my zadowoleni, �e inicjatywa wysz�a
od niej. Smarkatej imponowa�o nasze towarzystwo. R�wnie� to, �e mo�e nam
rozkazywa�, cho� nie byli�my tymi, za kt�rych si� podawali�my. Po p� godzinie
jazdy wy�mia�a nasze legitymacje. A po kolejnych dw�ch godzinach zapyta�a, czy
mo�e zadzwoni� do domu.
- Dzwo� - odparli�my.
Nie kry�a zdziwienia.
- Mog�?
- Oczywi�cie. Rodzice powinni wiedzie�, gdzie jeste�.
- Nie boicie si�, �e powiem o was?
- Nie. Dzwo�.
Wystuka�a numer i przed dobrych pi�� minut trajkota�a jak jaki� ludzki budzik. W
ko�cu Mel nie wytrzyma� i zabrawszy jej telefon rzuci� kr�tko: - Mamy j� - i
przerwa� po��czenie.
Milcza�a przez d�u�sz� chwil�.
- Co chcecie ze mn� zrobi�? - zapyta�a dr��cym g�osem.
- Nic - odpar� Abra. - Jeste� przecie� c�rk� prezydenta.
Nagle wybuch�a p�aczem.
Pomy�la�em, �e nie chcia�bym mie� takiego dziecka i jeszcze, �e to chyba dobrze,
�e troch� boj� si� kobiet.
Kilka minut po dziewi�tnastej odstawili�my j� pod pa�ac. Nie wiedzia�a, co si�
dzieje i nie chcia�a wysi���, musia�em wyrzuci� j� na si��. Odjechali�my z
piskiem opon.
- Jest troch� podobna do Leili - zauwa�y� sentymentalnie Abra i pomy�la�em, �e
nikt nie zna dnia ani godziny.
- Z puszyst� mo�esz wszystko - za�mia� si� Mel, powtarzaj�c slogan reklamowy
m�ki.
- Babilon, my�liwi - szepn�� Sam.
Powiedzieli, �e B�g jest tylko jeden i pokazali nam tysi�ce jego postaci.
Codzienno�� to pobudka, �niadanie i wymarsz na bagna. Nurzanie si� w b�ocie i
potyczki, po kt�rych wielu krwawi. Bieg do utraty tchu, nago, z ostrym jak
brzytwa no�em przymocowanym do �ydki. Zabawa w �owc�w i zwierzyn� - uciekasz,
wypluwaj�c p�uca. Twoje zaanga�owanie zostanie ocenione i znajdzie si� w karcie
osobowej - oddanie ojczy�nie jest wa�niejsze ni� twe marne �ycie.
Codzienno�� to zm�czenie i g��d, w�ciek�o�� mg�� zasnuwaj�ca oczy, szale�stwo i
koszmary sn�w na jawie. Zastrzyki, na kt�re nie reagujesz. Wykonujesz polecenia
i zatracasz si� w dok�adnym wykonywaniu obowi�zk�w. Czekasz na koniec tygodnia -
co sobot� jest k�piel i zmiana bielizny. W co drug� nadzorcy przyprowadzaj�
kobiet�. Gdy j� gwa�cisz, wiesz, �e mog�e� trafi� gorzej.
Oto codzienno��, kt�r� kochasz. I nienawidzisz.
A p�niej nie mo�esz o niej zapomnie� i budzisz si�, tak jak ja, ka�dej nocy i
krzyczysz, krzyczysz, krzyczysz. A� p�kaj� szyby w oknach i sypie si� tynk ze
�cian. Wspomnienie dzieci�stwa wbija si� cierniem w umys�, pobudza z�o��. I
przynosi opami�tanie. Bo nie jeste� ju� ofiar�, zwierzyn�, jeste� my�liwym.
Obudzi�em si� i popatrzy�em na zegar. Dochodzi�a dziewi�ta. Wsta�em, op�uka�em
si�, wyszorowa�em z�by. P�niej zjad�em ma�e co nieco i zaparzy�em herbat�.
Pomy�la�em o Urszuli, ale nie podj��em kolejnej pr�by zmiany przesz�o�ci.
Ostatni raz widzia�em j� ponad dziesi�� lat temu, musia�a ju� �y� w�asnym
�yciem. Kto wie, mo�e nawet za�o�y�a rodzin�?
O dziesi�tej w��czy�em telewizor.
S�owa pop�yn�y z g�o�nik�w.
- Zaginiona wczorajszego dnia c�rka prezydenta Alicja wieczorem szcz�liwie
wr�ci�a do domu. Nie wiadomo jeszcze, kto i dlaczego uprowadzi� dziewczynk� i
czy by�a to pr�ba porwania. Z relacji �wiadk�w wynika, �e Alicja zosta�a zabrana
sprzed szko�y przez kilku m�czyzn wygl�daj�cych na urz�dnik�w pa�stwowych.
Dowiedzieli�my si� jednak, �e nie byli to przedstawiciele rz�du. Specjalna
komisja rozpocz�a �ledztwo w tej bulwersuj�cej sprawie.
Wiedzia�em, �e dochodzenie utknie w martwym punkcie.
O kt�rej by�em um�wiony? O dziewi�tnastej.
O pi�tnastej kto� zadzwoni� do drzwi. Wyjrza�em przez wizjer i odryglowa�em
zamki.
- Dzie� dobry, s�siedzie - kobieta w �rednim wieku, dobrze zakonserwowana,
u�miechn�a si� rz�dem bia�ych z�b�w.
- Dzie� dobry - odpar�em grzecznie. - W czym mog� pom�c?
- Moje nazwisko Lipska, mieszkamy nad panem.
- Wiem.
- No w�a�nie. Taka g�upia sprawa. Pan mieszka tu sam, wi�c pomy�leli�my, z m�em
i c�rk�, �e mo�e m�g�by wpa�� pan do nas na kolacj�. Tak� skromn�, rodzinn�.
- Dzisiaj nie mog�.
- To mo�e jutro? B�dzie nam bardzo mi�o.
- Je�eli tylko b�d� m�g�, to bardzo ch�tnie.
- Doskonale. To jeste�my um�wieni? Nie przeszkadzam. Na razie, panie Wies�awie.
- Do widzenia.
Zamkn��em i zaryglowa�em drzwi.
Lipscy - rodzina o robotniczej przesz�o�ci. On - na rencie inwalidzkiej,
dorabiaj�cy jako str� na parkingu. Ona - niepracuj�ca, dawniej zatrudniona w
sklepie mi�snym. C�rka Anna - dwudziestotrzyletnia panna, fryzjerka w salonie
urody Wioletta, �redniej urody i figury. W sam raz dla takiego kawalera jak ja.
Tylko �e nie by�em ni� zainteresowany.
Ogl�daj�c telewizj�, doczeka�em um�wionego terminu i zszed�em przed blok. Tym
razem Sam zjawi� si� punktualnie.
- Jak min�� dzie�? - zapyta�.
- Tak samo.
- To tak jak u mnie. Ciekawe, jak Abra?
W dwa kwadranse p�niej zabrali�my go i Mela, a po kolejnych dw�ch byli�my na
miejscu. Jakie� dwie, trzy godziny przed czasem, lecz zgodnie z zaleceniami. By
zabi� czas, m�wili�my o niczym.
O dziewi�tej zadzwoni� telefon.
- Jedzie - rzuci� Sam.
Zaczekali�my jeszcze dwadzie�cia minut i ja z Abr� wysiedli�my. By�o ciemno,
do�� ch�odno i wietrznie; mkn�ce niebem chmury co chwil� przes�ania�y ksi�yc.
Samoch�d pojawi� si� zgodnie z planem, kiwn�li�my Melowi i zacz�li�my i��
chodnikiem. Na szcz�cie, pora by�a do�� p�na, wi�c nikt nie w��czy� si� po
blokowiskach.
Wszystko trwa�o mo�e minut�. Mel podszed� do m�czyzny wysiadaj�cego z auta i po
chwili ujrzeli�my, jak tamtem upada. Mel oddali� si� b�yskawicznie. My r�wnie�.
Cicha by�a noc.
Powiedzieli, �e zbrodnia zawsze zostanie os�dzona i ukarana. By� mo�e kiedy�.
Kt�rego� dnia przyby� cz�owiek, kt�rego nazywali�my Bogiem. Padli�my na twarze i
zacz�li�my si� modli�, nie chc�c go rozgniewa�.
Wygl�da� gro�nie i wydawa� si� by� uciele�nieniem z�a. Jego oczy ciska�y
b�yskawice, a twarz emanowa�a zimnem. Trz�li�my si� ze strachu, s�uchaj�c tego,
co mia� do powiedzenia.
A m�wi� o pos�usze�stwie i nagrodzie za karno��, wyniesieniu ponad �ycie i
prawo, dor�wnaniu idea�om.
- Najlepsi z was posi�d� nie�miertelno��! - krzycza�. Poprzez cierpienia wasze i
krew staniecie si� bogom r�wni.
Nie rozumieli�my w�wczas, co chcia� przez to powiedzie�. S�owa te jednak na
zawsze wry�y si� nam w pami��.
Obudzi�em si� i spojrza�em na zegar. Dochodzi�a dziesi�ta. W��czy�em telewizor i
z zamkni�tymi oczami wys�ucha�em reklam. Pomy�la�em o Urszuli i nagle zn�w
us�ysza�em jej krzyk. Siad�em gwa�townie, tak jak wtedy, gdy przerwa�a mi sen -
nie zasn��em ju� w�wczas, a rankiem dowiedzia�em si�, �e od tego wrzasku w
gabinecie profesora pop�ka�y szyby, a on sam ugodzony w szyj� od�amkiem szk�a
wykrwawi� si� na �mier�.
- Wczoraj w nocy, oko�o godziny dwudziestej drugiej, z r�k nieznanego sprawcy
zosta� postrzelony �miertelnie komendant g��wny policji, Pawe� S�ucki. Policja
prosi o pomoc �wiadk�w zdarzenia...
Pomy�la�em, �e na kolacji u Lipskich zab�jstwo b�dzie tematem numer jeden i b�d�
musia� si� wykaza� inwencj�. Nic nie robi takiego wra�enia jak b�yskotliwa
bajeczka o niczym. Bo S�ucki wiedzia� o naszym istnieniu, tylko pewnie przez
g�ow� mu nie przesz�o, �e tak sko�czy. A przecie� nie raz wykonywali�my wyroki.
Metoda z tzw. mafi� kontrolowan� sprawdzi�a si� w obu Amerykach i Azji, dlaczego
mia�aby zawie�� u nas? Odpowiedzialno�� zawsze mo�na na kogo� zwali�.
A my? C�. Byli�my niezawodni. Implanty dba�y o nasz� dyscyplin�. Zastrzyki
uzale�ni�y. Wiedza i mo�liwo�ci... dawa�y do my�lenia.
Zreszt� stali�my ponad prawem i opr�cz wolno�ci mieli�my wszystko. Nawet
nie�miertelno��.
U�miechn��em si� do lustra i siad�em na pod�odze. Zamkn��em oczy, a implant
odizolowa� mnie od rzeczywisto�ci.
O osiemnastej poszed�em do Lipskich. Gospodyni przywita�a mnie rz�dem bia�ych
z�b�w, gospodarz energicznym potrz��ni�ciem d�oni, c�rka nie�mia�o�ci� troch�
niepowa�n� w jej wieku.
Po kr�tkiej rozmowie wst�pnej zaprosili mnie do sto�u. Jedli�my, rozmawiaj�c o
zab�jstwie i przest�pczo�ci. Po kolacji Lipski zaproponowa� w�dk�. Zgodzi�em si�
na jeden kieliszek, lecz stanowczo odm�wi�em dalszych, co spotka�o si� z
nieskrywan� aprobat� ca�ej rodziny. Nawet milcz�ca Anna nabra�a odwagi.
- Chcia�bym zapyta�, panie Wies�awie, czy nie uzna pan tego za nietakt, je�eli
w��cz� telewizor? - zapyta� Lipski po toa�cie.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar�em, sam ciekaw wiadomo�ci.
Tematem dnia by�o oczywi�cie zab�jstwo, co� innego jednak przyku�o uwag� moj� i
gospodarzy.
- Plac Zbawiciela sta� si� aren� niecodziennego zjawiska - s�czy� si� z
g�o�nik�w monotonny g�os spikera. - Oko�o godziny czternastej pojawi�a si� tam
kobieta, kt�ra og�osi�a si� now� zbawicielk� ludzko�ci. T�um przez pi�� godzin
blokowa� ulice, a interwencja policji spotka�a si� z jego gwa�town� reakcj�.
Kilku funkcjonariuszy odnios�o niegro�ne obra�enia. Nie wiadomo, kim jest
kobieta-mesjasz. Hipnotyzerk�, iluzjonistk� czy mo�e zbieg�� z zak�adu chor�
psychicznie. Poproszony o wypowied� rzecznik Ko�cio�a odm�wi� komentarza.
Anonimowy duchowny wyrazi� jednak przypuszczenie, �e by� mo�e, w �wietle
pogarszaj�cej si� moralno�ci spo�ecze�stwa, nadszed� ju� czas ponownego
przyj�cia Mesjasza...
- Powariowali - stwierdzi�a pani Lipska.
Milcza�em.
Powiedzieli, �e �ycie ludzkie nie jest nic warte, a p�niej obdarowali nas
nie�miertelno�ci�.
Obudzi�em si�, siad�em i przez chwil� gapi�em bezmy�lnie, staraj�c si�
przypomnie�, gdzie jestem. Po dobrej minucie rozpozna�em sw�j pok�j. Wsta�em i
podszed�em do lustra. Ostro�nie dotkn��em goj�cych si� ran.
Zarobi�em je wczoraj, gdy ochroniarz z "Luny" wygarn�� do nas ze scorpiona.
Uderzy�, gdy odje�d�ali�my. Wypstryka� ca�y magazynek i my�la�, �e ju� koniec.
Wtedy Mel odczepi� n� od �ydki i cho� dosta� sze�� kul, podszed� do palanta i
wbi� mu ostrze w serce.
- Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - za�mia� si�, wsiad� do auta i
straci� przytomno��.
Nim dojechali�my do Bela, Mel skona�. B�dzie go nam brakowa�.
Przeci�gn��em si� ostro�nie. Troch� bola�o, nie by� to jednak nieprzyjemny b�l.
Zrobione przez Bela zastrzyki niemal ca�kowicie go u�mierzy�y. Niestety, zmiany,
kt�rych bogowie dokonali w dzieci�stwie w naszych organizmach, nie zawsze by�y
skuteczne. Jednak dawa�y z�udzenie wieczno�ci.
Pi�� dni p�niej zadzwoni� Bel. Zapyta�, czy s�ysza�em o zbawczyni ludzko�ci i
przefaksowa� instrukcje. Zapozna�em si� z nimi i wr�ci�em do snu.
Przeckn��em si� nast�pnego dnia przed dziewi�t�. Op�uka�em si�, wyszorowa�em
z�by i zjad�em ma�e co nieco. Za pi�� dziesi�ta zszed�em przed blok. Sam zjawi�
si� punktualnie.
Po godzinie dotarli�my na miejsce.
- Cholera - Abra kr�tko skwitowa� sytuacj�. - Co� w tym musi by�.
T�um ci�gn�� si� jak okiem si�gn��, samochody blokowa�y ulice i parkingi.
Skr�cili�my w boczn� uliczk� i zaparkowali�my po jakich� trzystu metrach.
Wysiedli�my, a Sam wyci�gn�� z baga�nika dwa nesesery. Blok znale�li�my po dwu
kwadransach. Wind� dojechali�my na si�dme pi�tro. Drzwi by�y ju� otwarte.
- Za dziesi�� dwunasta - mrukn�� Abra.
Roz�o�yli�my sprz�t i usadowili�my si� w oknach.
- Pog�upieli ci ludzie - rzuci� Sam.
- Dzi�ki tej g�upocie jeste�my tutaj - u�wiadomi�em mu, przyk�adaj�c lunet� do
oka.
Rzeczywi�cie by�o jednak co� dziwnego w zachowaniu ludzi. Z ka�d� chwil� t�um
g�stnia�, a wszyscy zachowywali si� jak w transie. Pierwszy raz widzia�em co�
podobnego.
- Lud �aknie nowych bog�w - zauwa�y� Abra. - I pewnie zmian. Od tysi�cleci
bogiem jest m�czyzna, mo�e gdyby zast�pi�a go kobieta, wszystko potoczy�oby si�
inaczej.
Spojrzeli�my na niego jak na wariata.
- Chcia�by� odda� w�adz� w r�ce kobiet?
- Lubi� dominy - uci�� kr�tko.
No tak, Leila musi by� naprawd� niesamowita.
Przy�o�y�em oko do lunety i przesun��em j� nad ci�b�. Mog�a ju� liczy� sto lub
nawet dwie�cie tysi�cy g��w, a wci�� przybywa�y nowe.
- Jest - szepn�� Sam.
Odnalaz�em Zbawczyni� i zatrzyma�em na niej wzrok. Na g�owie nosi�a kask z
przyciemnion� szyb� od czo�a po brod� zas�aniaj�c� twarz, z ramion sp�ywa�a jej
bia�a peleryna. Mog�a mie� ponad metr siedemdziesi�t wzrostu i stanowi�a dobry
cel.
- Jest chyba cyklistk� - stwierdzi� Abra i doda�. - Na trzy.
- Na trzy - potwierdzili�my.
Zbawczyni unios�a r�ce i nagle... us�yszeli�my jej g�os.
- Mia�am trzyna�cie lat, gdy m�j nauczyciel zaprosi� mnie do swego gabinetu i
tam zgwa�ci�. Zabi�am go!
- Cholera - zakl�� Sam.
Wpatrywali�my si� z palcami na spustach.
- Kara nigdy nie r�wna si� winie - m�wi�a Zbawczyni. - Gwa�t gwa�towi nier�wny!
S� nas miliardy i ka�dy ma w�asne ja, ka�dy ma swego boga! My umrzemy, �w b�g
za� pozostanie!
- Raz - mrukn�� Abra.
- Nie jestem bogiem! Nie jestem nawet c�rk� jego czy synem. Przyjrzyjcie si� mi
i odpowiedzcie sobie sami, kim jestem. Albowiem dla ka�dej i dla ka�dego z was
jestem kim� innym.
- Cholera - mrukn�� Sam.
- Dwa - rzuci� Abra.
Obliza�em wargi.
- Dlaczego wi�c chcecie mnie zabi�?!
- Trzy...
Zbawczyni� rzuci�o w ty�. Odskoczyli�my od okien i zacz�li�my rozk�ada� bro�.
Pomy�la�em, �e g�upota ludu nie ma granic.
- Zaczekajcie - ton g�osu Sama zmusi� nas, by�my wyjrzeli oknem.
- Ona nie... - zacz�� Abra, lecz nie sko�czy�.
Sta�a twarz� zwr�con� ku nam, z oskar�ycielsko wyci�gni�t� r�k�.
- Kamizelka - szepn��em, lecz nie by�o w tym przekonania.
Patrzy�em, nie mog�c oderwa� wzroku.
- Dlaczego chcecie mnie zabi�? - jej niesamowity g�os zawibrowa� gdzie� wewn�trz
mego m�zgu. - C� wam uczyni�am? Czy nie widzicie? Czy nie s�yszycie? Czy nie
czujecie? - urwa�a tylko na chwil�. - Chod� do mnie. Czekam!!!
Zostawili�my bro� i zjechali�my na d�, a p�niej przeszli�my alej� utworzon�
nam przez t�um i stan�li�my przed Zbawczyni�. Czu�em jej zapach i majestat,
dziwny spok�j, by� mo�e rado��, �e mog�em by� tak blisko.
- Witam was, bracia moi - powiedzia�a i ukaza�a nam sw� twarz.
- Urszula? - szepn��em.
- Tak, to ja - odpar�a. - A ty kim jeste�?
- Tym, kt�ry nie zda� testu.
Jej twarz roz�wietli�a si� u�miechem.
- Pami�tam. Przy��czysz si� do nas?
- Implant - przypomnia�em jej.
- I zastrzyki - doda�a. - Sp�jrzcie na mnie. Jestem wolna. Mam w�adz�, kt�rej
nikt i nic nie mo�e si� przeciwstawi�. Z ka�dym dniem staj� si� silniejsza.
- Chcieli�my ci� zabi�.
- Lecz �yj�, prawda? I wy wci�� �yjecie.
Rzeczywi�cie, implanty powinny si� ju� uaktywni�. Popatrzy�em na Sama i Abr�.
- Je�eli zechcesz, b�dziemy �y� wiecznie - powiedzia�a Zbawczyni i nagle
poczu�em, �e je�eli zechc�, stanie si� tak w istocie.
Dzi� ju� nie jestem my�liwym. Dzi� jestem �owc� ludzkich serc. I wiem, �e
uczyni�em dobrze, albowiem ta z postaci Boga, kt�rej s�u��, jest t�
najpi�kniejsz�.
WIES�AW GWIAZDOWSKI
przez mi�o��, przez nienawi��
Agnieszce
Emilian przebudzi� si�, podszed� do zwierciad�a. Odgarn�� do ty�u zmierzwione,
l�ni�ce czerni� w�osy i u�miechn�� si�. Nie mia� na sobie �adnych ozd�b, a mimo
to emanowa� majestatem.
By� przecie� namiestnikiem bog�w, w�a�ciwie jednym z nich. Lud miasta, kt�rym
w�ada�, widzia� w nim osob� godn� mod��w. Czy� nie ukaza� mu swej mocy? Nie
czyni� cud�w i nie rozstrzyga� spor�w? Czy� nie przep�dzi� kap�an�w ze �wi�ty�,
a tym samym uwolni� mot�och od ci�aru obowi�zkowych danin?
Wr�ci� na �o�e i musn�� wargami hebanow� sk�r� kobiety. Przebieg� palcami wzd�u�
jej plec�w. Da�a mu rozkosz, cho� by�a tylko niewolnic�, a zatem py�em u st�p
wielko�ci. Bior�c j�, widzia�, jak zagryza wargi z b�lu i s�ysza�, jak krzyczy
zatracaj�c si� w tym, co jej przynosi�. A� zacz�� si� zastanawia�, kt�re z nich
odczuwa wi�ksz� przyjemno�� i czy on, Emilian, robi to dla siebie, czy dla niej.
Dawniej zabi�by za podobne podejrzenie - przecie� by� panem. Dzi� jednak nazywa�
siebie dawc� rozkoszy i �akn�� widoku i smaku krwi tak jak dawniej. Ucisza�
besti�.
Samka poruszy�a si�, przekr�ci�a na bok, z g��bi czarnych oczu popatrzy�a na
w�adc�.
- Witaj, panie - rzek�a. - Czy spokojne sny mia�e�?
- Tak - Emilian pog�aska� j� po twarzy. - Dzi�ki tobie, Judyto.
Kochanka u�miechn�a si�.
- Gdybym by� dzieckiem - powiedzia� - chcia�bym, by� by�a m� matk�. Gdybym by�
niewolnikiem, by� by�a m� pani�.
- Jeste� bogiem, m�j panie.
- No w�a�nie.
Emilian raptownie wsta� z �o�a. Judyta zsun�a si� na posadzk� i przywar�a do
n�g monarchy.
- Czy urazi�am ci� czym�, panie?
Oto najpos�uszniejsze ze zwierz�t - pomy�la� Emilian. - Cz�owiek.
- Nie - rzek� g�o�no. - Wsta�, dziecko.
Nie ogl�daj�c si�, podszed� do okna. Znajdowali si� na jednej z pa�acowych wie�,
mia� wi�c doskona�y widok na miasto i wzg�rza za murami. Od setek lat nic si�
tu nie zmieni�o. A on podobnie jak przodkowie nie �akn�� cywilizacji. Z
post�pem przychodzili nowi bogowie, nowe prawa i przykazania. Czyli to, co
m�ci�o w g�owach prostemu ludowi. Nie ba� si� - by� przecie� bogiem. Lecz nawet
najmniejszy b�g musi mie� wyznawc�w, gdy� inaczej traci znaczenie i z biegiem
lat odchodzi.
Otrz�sn�� si� z nieprzyjemnych my�li. Dop�ki b�dzie mia� moc, dop�ty nic nie
zm�ci ciszy.
Wr�ci� na �o�e i przyci�gn�� do siebie niewolnic�.
- W�r�d koczownik�w - powiedzia� - istnieje zwyczaj, �e ten z wojownik�w, kt�ry
jednej nocy posi�dzie najwi�cej owiec, zostaje wybrany wodzem szczepu. Jest to
oznaka si�y i jurno�ci. Czy nie my�lisz, Judyto, �e takie spoufalanie si� ze
zwierz�tami jest obrzydliwe?
- Tak, panie. To obrzydliwe.
- Jednak koczownicy si� z tym nie kryj�, a i owce s� bardziej kotne. Obie strony
maj� z tego korzy��.
- I tak jest to obrzydliwe.
- Moi przodkowie, chc�c pozyska� wojownik�w odbierali im stada. Dzi�ki temu
podbili wszystkie s�siednie obszary. Cho� mo�liwe, �e nomadzi szli na s�u�b�, by
unikn�� g�odu. Jak s�dzisz, Judyto?
- Nie pami�tam tamtych czas�w, m�j panie - szepn�a kobieta, pod naciskiem
w�adcy opadaj�c na czworaka.
- Tak, wiem - namiestnik odsun�� si� od kochanki i wyci�gn�� na �o�u. - Pami��
ludzka jest zawodna - rzek� w zamy�leniu, cho� wiedzia�, �e nikt przy zdrowych
zmys�ach nie zni�s�by brzemienia wspomnie�. Zarania dziej�w gin�y w pomrokach,
by mog�y powstawa� legendy. I on kiedy� znajdzie si� w kt�rej�.
Jako cz�owiek? Czy mo�e b�g?
- Marno�� nad marno�ciami - szepn��, rozumiej�c dobrze, �e pustka, w kt�rej �y�,
pozwala�a mu na g�oszenie si� bogiem, lecz r�wnocze�nie zamyka�a drzwi do
historii. Wraz ze �mierci� tych, kt�rzy w niego wierzyli, on r�wnie� przestanie
istnie�. Tak jak poprzednicy, o kt�rych sam nakaza� zapomnie�.
- Czemu� smutny, panie? - Judyta z trosk� przytuli�a twarz do d�oni monarchy.
Emilian pog�aska� jej w�osy, dotkn�� ust.
- I bogowie bywaj� smutni - odpar�.
- Dlaczego?
- Bo s� podobni ludziom, Judyto. Gdyby byli inni, nie poj�liby mod��w i nie
potrafiliby na nie odpowiedzie�. Wielu w s�o�cu dopatruje si� pierwszego z
bog�w, lecz czy s�ysza�a�, Judyto, by s�o�ce odpowiedzia�o wiernym?
- Nie, m�j panie.
- Dlatego tylko cz�owiek mo�e by� bogiem innego cz�owieka. A im bardziej b�dzie
ludzki, tym d�u�ej pami�� o nim przetrwa. Ja tymczasem zabi�em setki, na
obszarach o�ciennych widz� we mnie tyrana i szale�ca. Gdy odejd�, nic po mnie
nie pozostanie.
W oczach kobiety zal�ni�y �zy.
- Nie m�w tak, panie.
- Tak si� stanie, Judyto. Kiedy�.
�zy sp�yn�y po policzkach.
- Nie p�acz - Emilian siad� i podni�s� kochank�, posadzi� j� sobie na kolanach,
otar� jej twarz. - Nie p�acz - powt�rzy�. - Wiele dni up�ynie, nim odejd�.
Nie potrafi� jednak przewidzie� w�asnej �mierci. Mimo i� prze�y� ju� jedn� i
spotka� si� z niszczycielk� �wiat�w. Koniec m�g� nadej�� w ka�dej chwili.
Dlatego kocha� i nienawidzi� zarazem posiadan� w�adz�. I siebie samego.
- Dop�ki �y� b�d�, nic nie zm�ci ciszy - zapewni� i wtedy, jakby na przek�r
s�owom, pustka przynios�a odg�os krok�w.
Oderwa� oczy od oczu niewolnicy i spojrza� ku schodom. Nikogo nie wzywa�, kt�
wi�c i dlaczego �mia� go niepokoi�?
- Panie? - s�u�ka sk�oni�a si�, pokonawszy ostatni stopie�.
- M�w, Ariadno.
- Przyby�o poselstwo z Illoni, panie. Prosz� o pos�uchanie.
- Wyjawili, czego chc�?
- Nie.
Od lat nie przyj�� �adnych pos��w - b�d�c m�odszym mia� zwyczaj odsy�a� ich od
razu do loch�w, wizyta by�a wi�c intryguj�ca.
- Chod�my - rzek�, okrywaj�c cia�o.
Czeg� mogli chcie� ci, z kt�rymi �y� w nieprzyja�ni?
Ujrza� pi�cioro bogato przystrojonych starc�w i kobiet� o twarzy zas�oni�tej
chust�. Stali pokornie u drzwi, albowiem �aden samiec nie m�g� wkroczy� do
komnat bez pozwolenia.
- Niech wejd� - rozkaza� Emilian.
Z wysoko�ci tronu przygl�da� si� przyby�ym. Okazywali dum�, pod kt�r� kryli
niepewno�� i strach, widoczne jednak w oczach. Szli z podniesionymi g�owami tak
pewni swego, jak skazaniec wst�puj�cy na szafot. Wiedzieli, �e cz�owiek-b�g mo�e
by� ich katem. Przywykli do tej my�li, lecz z pewno�ci� si� nie pogodzili. O,
tak. Czuli zimny dotyk �mierci i dlatego mogli przynajmniej pr�bowa� nie okaza�
l�ku. Mieli do�� czasu, by nauczy� si� swych r�l.
Kim jednak by�a towarzysz�ca im samka? Jedyna, kt�rej wzrok b��dzi� po posadzce,
jedyna, kt�ra nie sz�a z podniesion� g�ow�, a wi�c ba�a si� jawnie lub mo�e
pr�bowa�a okaza� szacunek.
- Czekam - rzek� monarcha, przerywaj�c milczenie.
Najstarszy z m�czyzn wyst�pi� o krok i sk�oni� si�.
- Przybywamy w imieniu Nanniego, w�adcy Illoni, z pro�b�, by� wys�ucha�, panie,
tego, co rzek� nam i da� odpowied�.
- Wys�ucham was.
M�czyzna sk�oni� si� raz jeszcze.
- Rzek� pan nasz Nanni: Pok�o�cie si� namiestnikowi bog�w, Emilianowi z miasta
Uruk, i przeka�cie mu s�owa naszego szacunku. Niech �yje wiecznie i w�ada
m�drze na chwa�� swoj� i s�o�ca.
- Dalej! - Zwyczajowe grzeczno�ci, najcz�ciej k�amliwe, �echta�y s�uch g�upc�w
i tylko im by�y przeznaczone. Wa�ne by�o jedynie to, co poprzedza�y.
Pose� umilk� i sk�oni� si�, kryj�c zmieszanie i niepok�j.
- Pan nasz Nanni - podj�� lekko dr��cym g�osem - w�adca Il, prosi ci�, panie, o
rad� i �ask�.
- Co? - monarcha pochyli� si� w tronie.
- Pierworodny, a zarazem dziedzic i jedyny syn pana naszego, Mufgar, zapad� na
nieznan� dolegliwo�� i jest konaj�cy - jednym tchem wyjawi� m�czyzna. - Medycy
i kap�ani okazali si� bezradni wobec post�puj�cej choroby i nie dali nadziei na
wyzdrowienie. Pan nasz Nanni zwraca si� do ciebie, panie, z pro�b� o ratunek.
Emilian wyprostowa� si� i u�miechn��. Zaprawd� �ycie pe�ne by�o niespodzianek i
sprzeczno�ci. Dawni wrogowie... Rzecz godna pie�ni, zaiste.
- Dlaczego mia�bym go przyj��? - zapyta�.
- Uczynisz jak uwa�asz, panie. By� jednak mia� pewno��, �e pan nasz nie kryje
wobec ciebie z�ych zamiar�w, w dow�d prawdy posy�a ci, panie, sw� c�rk�. -
Starzec wskaza� kobiet�, kt�ra sk�oni�a si� pokornie.
- Podejd� - nakaza� w�adca.
Samka post�pi�a kilka krok�w.
- Chc� ci� ujrze�.
Kobieta zdj�a zas�on� i podnios�a g�ow�, kr�cone jasne w�osy u�o�y�y si� wok�
twarzy, b��kit oczu znieruchomia� w zaciekawionych oczach w�adcy. By�a m�oda i
pi�kna, a przez barw� swych w�os�w niezwyk�a. Nanni wiedzia�, kogo pos�a�.
Emilian zszed� z piedesta�u i obejrza� dar z uwag�. Jak wiele z�otow�osych
samek widzia�? Dwie, trzy. Nie wi�cej.
- �ycie za �ycie? - zapyta�.
- Tak, panie. Nasz w�adca ufa, �e nie odm�wisz jego pro�bie.
- A je�eli Mufgar umrze?
- Nikt nie dopuszcza do siebie tej my�li.
- Mo�e to b��d? - Emilian u�miechn�� si�, br�z jego oczu zal�ni� fioletem mocy.
Pos�owie drgn�li w przestrachu.
- Dziewi�� dni dzieli Uruk od Il - rzek� w�adca. - Sk�d pewno��, �e Mufgar
jeszcze �yje?
- Nasz pan Nanni zatrzyma� si� o dwa dni drogi st�d.
- Dlaczego wi�c nie przyby� osobi�cie? Przecie� ka�dy dzie� mo�e zdecydowa� o
�yciu i �mierci.
- Czeka na tw� odpowied�, panie. Nie chcia� zak��ca� twego spokoju, przybywszy
pod mury ze zbrojnym orszakiem.
- Jak liczna �wita mu towarzyszy?
- Dziewi�ciu wojownik�w, panie, czterech medyk�w i niewolnicy.
- Kap�ani?
- Nie, panie.
Zatem Nanniemu nie by� obcy stosunek jego, Emiliana, do kap�an�w. I dobrze.
Nigdy nie widzia� w�adcy Il, albowiem nie z�o�yli sobie s�siedzkich odwiedzin
ani nie weszli w zbrojny sp�r. S�ysza� o nim od kupc�w, a ci mieli go za w�adc�
surowego acz sprawiedliwego.
- Jak ci� zw�? - zapyta� samk�.
- Ismena, panie.
- I godzisz si� zosta� m� niewolnic�?
W oczach pojawi�a si� niepewno��.
- Jak rozka�esz, panie.
- A je�li wtr�c� ci� do loch�w i oddam bestiom, by mog�y zaspokoi� swe
po��danie?
Przera�ony b��kit znikn�� pod powiekami.
- Nie wolno ci uczyni� tego, panie - zaprotestowa� pose�-m�wca. - Nie godzi si�
mie� c�rk� w�adcy za r�wn� zwierz�tom!
- Do��! - Emilian podni�s� g�os. - Czy nie powiedzieli�cie: �ycie za �ycie?
Kt�re z nich dwojga zas�uguje na �mier�? Mufgar bardziej jest jej godzien, czy
ta oto samka? Skoro ona, oddajcie j� swemu panu i niech idzie precz, albowiem
mam za nic jego i szczeni�ta, kt�re sp�odzi�.
Odwr�ci� si�, by odej��, lecz czyje� r�ce obj�y go poni�ej kolan i zatrzyma�y w
miejscu.
- Nie czy� tego, panie! - rozleg� si� dziewcz�cy g�os. - Ocal, prosz�, mego
brata, a stanie si�, jak rozka�esz!
W�adca popatrzy� na samk� i przyczajony w jej twarzy strach. Czy mog�a �ycie
Mufgara przedk�ada� nad �ycie swoje?
- Kto obejmie tron, je�li tw�j brat umrze? - zapyta�.
- M�j ojciec, panie.
- A po nim?
- Ten, kt�rego wynios� wojownicy i kap�ani.
- Co stanie si� z pomiotem Nanniego?
Samka