4925

Szczegóły
Tytuł 4925
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4925 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4925 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4925 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Giowanni Guareschi Don Camillo Od Wydawcy W Roncole Verdi, w domu, gdzie Giovannino Guareschi sp�dzi� ostatnie lata i gdzie wci�� jeszcze istniej� �ywe �wiadect- wa jego obecno�ci, na obszernym i zalanym �wiat�em poddaszu kryje si� ca�y dorobek tw�rczy, jaki powsta� podczas jego bardzo intensywnej dzia�alno�ci pisarskiej. Ka�dego, kto przekracza pr�g tego domu i wchodzi na podda- sze, ogarnia stopniowo trudne do opisania wra�enie ��cz�ce w so- bie niejako paradoksalne odczucie nies�ychanej skromno�ci a jed- nocze�nie niezmiernej wielko�ci Guareschiego. Tu na g�rze jasnym staje si� pow�d owego oczarowania. Na dw�ch du�ych sto�ach stoj�cych po�rodku i w wielu szafach otaczaj�cych pomieszczenie ze wszystkich stron le�� w najle- pszym porz�dku setki i tysi�ce cierpliwie skatalogowanych stro- nic, na kt�re Guareschi przelewa� przez lata swoj� nami�tno�� do pisania, do swoich bohater�w, do swojego �wiata. Tego �wiata, kt�ry lubi� nazywa� ma�ym �wiatkiem (mo�e to w�a�nie z owej skromno�ci?), i kt�ry narzuci� ca�emu wielkiemu �wiatu, od Ame- ryki po Japoni�, omijaj�c granice ideologii niczym bariery celne, dzi�ki okruchem wiecznej prawdy obecnym w jego tw�rczo�ci - a osi�gn�� to jako jedyny z wielkich pisarzy. To, co dzi� mo�emy nazywa� "archiwum Guareschiego" za- wdzi�czamy pe�nemu mi�o�ci wysi�kowi jego dzieci. Z uwagi na bogactwo materia�u (ca�e roczniki czasopism, wycinki z gazet, maszynopisy i r�kopisy) uporz�dkowanie ca�o�ci zabra�o lata pra- cy. I teraz, kiedy dobiega ona ju� ko�ca, wydawca dost�pi� za- szczytu wzi�cia udzia�u w otwarciu owego archiwum. W ten w�a�nie spos�b narodzi� si� pomys� powstania niniejszej ksi��ki. Wi�ksza cz�� z obszernej spu�cizny Guareschiego zosta�a opu- blikowana w czasopismach i gazetach. W por�wnaniu z tym sto- sunkowo niewiele materia�u doczeka�o si� wydania w formie ksi��kowej. Przegl�d kolejnych smakowitych epizod�w z tocz�cej si� odwiecznej braterskiej walki mi�dzy don Camillem a Peppo- nem nasun�� my�l, �e jest tu zgromadzony materia� wystarczaj�cy do stworzenia ksi��ki, kt�ra w spos�b ca�o�ciowy mog�aby stano- wi� wyraz ho�du dla �ycia "Niziny" i jej bohater�w, tak lubianych przez czytelnik�w, oraz dla samego autora. St�d te� wzi�� si� tytu�, maj�cy w sobie co� od�wi�tnego: "Czte- ry pory roku don Camilla". Brzmi on tak r�wnie� z innego powodu. Podczas tworzenia wyboru opowiada�, kt�re mog�yby si� z�o�y� w jeden ci�g, oka- za�o si�, �e w�a�nie przedstawienie historii roku kalendarzowego, z nast�puj�cymi po sobie jego porami, b�dzie najlepszym sposo- bem uczczenia pami�ci Autora i wyj�ciem naprzeciw jego ewen- tualnym oczekiwaniom. Tak jak "Don Camillo" z 1948 r., tak i ten tom opisuje wydarzenia, kt�re mia�y miejsce mi�dzy grud- niem jednego a grudniem nast�pnego roku. Przedstawiaj�c czytelnikom niniejsz� ksi��k�, wydawca jest pewien, �e sprawi� ni� przyjemno�� Autorowi, Jego Dzieciom i milionom czytelnik�w, kt�rzy wci�� niezmiennie kochaj� Gua- reschiego. Mediolan, kwiecie� 1986 Droga Dobra Atmosfera nagle zacz�a si� rozgrzewa�. Tak si� zawsze dzia�o w tych stronach: miesi�cami wszystko sz�o jak po ma�le i zdawa�o si�, �e ju� b�dzie trwa�o wiecznie. A� nagle Pepponowi skaka�o ci�nienie i zaczyna�y si� k�opoty. Peppone zosta� wezwany przez szefa z miasta, a po powrocie min� mia� roze�lon�, co zwiastowa�o burz�. Najpewniej obarczyli go kampani� wyborcz�; wraca�a ta sama �piewka, co przed pi�ciu laty. Pierwszy wiec wyborczy zosta� starannie zorganizowany i pew- nego sobotniego popo�udnia plac by� zapchany czerwonymi, kt�rzy zwalili si� ze wszystkich stron. Don Camillo znalaz� si� w �rodku tego zamieszania zupe�nie nieszcz�liwym trafem: mia� odebra� worek m�ki kukurydzianej w Castelletto, wi�c zaprz�g� do ma�ego w�zka swoj� star� szkap�, kt�ra nazywa�a si� Peppo. To te� by� przypadek, bo don Camillo przyczepi� jej to imi� bez najmniejszego zamiaru czynienia aluzji i, jak opowiada� wszem i wobec, nieraz by�o mu przykro, �e z powodu dialektu, kt�ry nie robi� r�nicy mi�dzy Pep�-koniem a Pep�-Pepponem, mo�na by sobie pomy�le� o B�g wie jakich ukrytych zamiarach. T�umaczy�, �e sto razy pr�bowa� zmieni� imi� zwierz�ciu, ale ko�, je�li si� na niego nie wo�a�o Pep�, nie reagowa�. - Trzeba by by�o, �eby pan w�jt zmieni� imi� - mawia� za ka�dym razem don Camillo. Tak wi�c don Camillo zaprz�g� szkap� do dwuk�ki, zarzuci� na plecy obowi�zkow� baranic� i wyszed� z podw�rza plebanii ze szczerym zamiarem przejechnia przez plac i skr�cenia na drog� do Castelletto. Ale natkn�� si� na mrowie ludzi, i kiedy don Camillo m�wi� "przepraszam", oni odwracali si� i obrzucali go spojrzeniem, kt�re m�wi�o: "Kim jest ten przekl�ty, co chcia�by, �ebym si� przesun��?" A potem nagle pojawi� si� Chudy b�d�cy w s�u�bie porz�dko- wej. - Sta�! - powiedzia�. - Musz� jecha� do Castelletto - wyja�ni� don Camillo. - Je�eli m�g�by� mi powiedzie�, jak mog� tam dotrze�, nie przecinaj�c placu... - Poczekajcie, a� sko�czy si� wiec, a potem pojedziecie! - od- par� kategorycznym tonem Chudy. Don Camillo roz�o�y� r�ce i sta� spokojniutko, pal�c po��wk� swojego toska�skiego i czekaj�c, a� go przepuszcz�. W�a�nie zabra� g�os Peppone; to jasne, �e dostrzeg� don Camilla przyblokowanego w t�umie, wi�c nie pozwoli� sobie na zmarnowa- nie okazji i da� mu do zrozumienia, jakie to czasy teraz nadesz�y. - Nawet je�li jaki� reakcjonista, kt�ry ma zatkane uszy i nie dostrzega tego, to jednak bliski jest jak nigdy czas odwetu proleta- riatu! Wielu �udzi si� widz�c, �e lud pracuj�cy od jakiego� czasu nie burzy si� i nie robi wrzawy. Proletariat jest jak dzia�o, kt�re strzela nie dla przyjemno�ci strzelania, ale tylko wtedy, kiedy wybrany zosta� obiekt ostrza�u! Wkr�tce us�yszycie huk armatni! Tak zwana klasa rz�dz�ca, kt�ra wyzyskuje i tyranizuje proletariat, w�a�nie ko�czy swoj� dochodow� gierk�. Klas� rz�dz�c� jest lud, kt�ry pracuje i produkuje i kt�ry musi mie� nale�ne sobie miejsce... Peppone przemawia� jeszcze dobr� chwil� w tym samym tonie, a w pewnym momencie zakrzykn��: - Nikt nigdy nie potrafi zatrzyma� tryumfalnego pochodu idei proletariackiej, nikt! Nawet je�eli umie my�le� po ameryka�sku i m�wi� po �acinie! Kto ma uszy, niechaj s�ucha! Wszyscy chichocz�c odwr�cili si� w stron� don Camilla, a on spyta� g�o�no, zwracaj�c si� w kierunku trybuny: - Do mnie pan m�wi? - Nie, m�wi� do pa�skiego konia, kt�ry ma lepszy s�uch i le- piej rozumie! - wykrzykn�� Peppone. Don Camillo przesta� si� czymkolwiek przejmowa�, bo stwier- dzi�: - To logiczne: konie �atwo si� rozumiej�... Po Pepponie zabra� g�os kto� inny, wi�c don Camillo zobaczyw- szy, �e to si� chyba nigdy nie sko�czy, uruchomi� Peppa i wr�ci� na podw�rze plebanii. Po kwadransie sko�czy�y si� przem�wienia, ale ludzie stali na placu i gadali, a Peppone i jego sztab generalny prowadzili uzu- pe�niaj�cy wiec w cieniu trybuny. A� tu nagle pojawi� si� don Camillo, ale nie mia� ju� swojej dwuk�ki, tylko w�zek z wysokimi burtami i mi�dzy dyszlami nie by�o konia, tylko on sam. Ko� sta� na w�zku, a na karku mia� zawi�zan� wielk� czerwon� chust�. Ludzie stan�li z rozdziawionymi g�bami zadziwieni tym wido- kiem, a don Camillo w dalszym ci�gu ci�gn�c sw�j w�zek, rozpocz�� przejazd przez plac. Kiedy dotar� do trybuny, zatrzyma� si�, opar� si� na dyszlu i wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� do wytarcia potu. Napotka� spojrzenie Peppona. - Widzi pan? - t�umaczy� don Camillo, sapi�c z wysi�ku -jak� si�� ma propaganda, kiedy jest tak dobrze robiona jak pa�ska? Ko�, kt�ry ma dobry s�uch, po us�yszeniu pa�skiego przem�wie- nia nie chce wi�cej s�ysze� o ci�gni�ciu dwuk�ki. Teraz na ciebie kolej! - m�wi. No i musia�em stan�� przy dyszlu. Trzeba si� z tym pogodzi�, �e �wiat schodzi nieuchronnie na lewo. Peppone zbli�y� si� na kilka krok�w i uj�wszy si� pod boki, stan�� z gro�n� min� przed don Camillem. - No w�a�nie - powiedzia� don Camillo u�miechaj�c si� - k�o- pot z tym, �e teraz trudno poj��, dok�d chce zmierza� ko�. Peppone odsun�� kapelusz na ty� g�owy. - A wi�c dla was proletariat to byd�o? - spyta� z�owrogo Pep- pone. - Nie mam pewno�ci - odpar� don Camillo. - Niech pan spr�buje zapyta� konia, kt�ry ma lepszy s�uch od mojego i rozu- mie wi�cej ode mnie. Na szcz�cie w tym momencie przyby� sier�ant karabinier�w i nie sta�o si� to, co si� mia�o sta�. Sier�anta a� zatka�o, kiedy zobaczy� don Camilla tak umiejscowionego. - Co to za rozr�ba? - spyta� sier�ant. - �adna rozr�ba - odpowiedzia� don Camillo, staj�c ponownie mi�dzy dyszlami i manewruj�c, �eby zawr�ci� na podw�rze ple- banii. - To rewolucja proletariacka, kt�ra wsiad�a na dwuk�k�, zaj�a miejsce starej klasy rz�dz�cej i prowadzi kraj do promien- nego celu. Po odstawieniu konia do stajni don Camillo poszed� rzuci� okiem do ko�cio�a, a mijaj�c g��wny o�tarz, us�ysza� g�os Ukrzy�owanego Chrystusa. - Don Camillo, po co� wyczynia� takie dziwactwa? - To nie dziwactwa - odpowiedzia� don Camillo - tylko figura- tywna alegoria dla wykazania g�upoty w tezach Peppona. - Ta alegoria tu nie pasuje. Post�puj�c w ten spos�b, roz- j�trzy�e� jeszcze bardziej serca tych ludzi. Sprowokowa�e� ich. - Nie - stwierdzi� don Camillo. - To ja zosta�em sprowokowa- ny. To Peppone wyskoczy� z t� histori� z koniem. Powiedzia�, �e nie m�wi do mnie, tylko do konia, kt�ry rozumie lepiej ode mnie. Wi�c wsadzi�em na w�zek konia i zaj��em jego miejsce mi�dzy dyszlami. - I zas�ugujesz na to, �eby tam zosta�, don Camillo. Ty nie reprezentujesz frakcji opozycyjnej wobec Peppona, ty musisz re- prezentowa� m�dro��, kt�ra interweniuje u dw�ch opozycyjnych stronnictw i doprowadza je do poszanowania wiecznego Prawa. Je�li wyst�pujesz pod sztandarami jednej z frakcji, to jak mo�esz pokazywa� tablice wiecznego Prawa ludziom z drugiej frakcji 10 i m�wi� im: "To s� Prawa Boga"? Bo oni wtedy na to: "Nie, to s� prawa wrogiej frakcji!" Don Camillo roz�o�y� r�ce. - Jezu, frakcje s� dwie: Chrystusa i antychrysta. Ja nie mog� sta� pomi�dzy nimi dwiema, bo musz� walczy� w szeregach Chrystusa. - Don Camillo, blu�nisz, czyni�c ze swojego Boga szefa partii. Blu�nisz podw�jnie, dlatego �e wystawiasz los Boga na �ask� ostatecznego rezultatu walki pomi�dzy dwiema frakcjami, oraz dlatego �e uwa�asz, i� tw�j B�g mo�e walczy� po stronie jednej frakcji, a przeciwko drugiej. Patrz�c przez pryzmat prawa stwo- rzonego przez ludzi mo�na stwierdzi�, �e istniej� tacy, kt�rzy go strzeg� albo je �ami�. Ale cz�owiek sprawiedliwy nie m�wi: jes- tem po stronie prawa, a wi�c musz� walczy� w szeregach obro�c�w prawa. Cz�owiek sprawiedliwy trwa przy prawie i stoi na stra�y jego czysto�ci i doskona�o�ci, a�eby nie dopu�ci� do tego, �e jego obro�cy b�d� chroni� prawo aktami, kt�re mu si� sprzeciwiaj�. Istnieje Prawo Boga i istniej� ludzie, kt�rzy dzia�aj� przeciwko Prawu Boskiemu, jak i ludzie, kt�rzy walcz� o jego zwyci�stwo. Ale twoje miejsce jest poza frakcjami; masz sta� na stra�y Prawa Boskiego, aby nikt go nie naruszy�, aby zachowa�o swoj� czysto�� i aby czyste, nieskalane, pe�ne blasku mog�o by� przedstawiane cz�onkom jednej i drugiej strony jako najwy�sze upomnienie. Don Camillo podni�s� oczy do nieba. - Jezu, wi�c co mog� teraz zrobi�? Sta� nieruchomo, kiedy inni id�? - Id�, don Camillo, id� prost� drog� Boga. I je�eli stwierdzisz, �e kto� inny idzie t� sam� drog� co i ty, rozraduj si� w g��bi twego serca. Ale je�li w pewnej chwili zostaniesz sam, bo inni, kt�rzy szli u twego boku, zejd� z drogi Pana, �eby p�j�� na skr�ty, smu� si�, lecz pozosta� na drodze Pana. Przywo�uj ich pe�nym g�osem, b�agaj, by weszli z powrotem na s�uszn� drog�, ale ty sam nie schod� z drogi Pana. Nigdy, don Camillo, nigdy! Niech ci� nie kusi fakt, �e droga na skr�ty, kt�r� poszed� ten, co z tob� maszero- wa�, wkr�tce po��czy si� z drog� Pana i skr�ci marsz. Droga Pana 11 nie ma skr�t�w..Ten, kto cho�by na ma�� chwil� schodzi z drogi Dobra, kroczy drogami Z�a. Je�li zawsze b�dziesz szed� po drodze Dobra, b�dziesz g�osem przywo�uj�cym na w�a�ciw� drog� tych w�drowc�w, kt�rzy pob��dzili. Don Camillo pochyli� g�ow�. - Jezu - wyszepta� - spraw, abym nigdy nie straci� orientacji. - Je�eli zawsze b�dziesz wpatrzony w Znak, kt�ry wskazuje szczyt g�ry, tam gdzie ko�czy si� ziemska droga Dobra, a zaczyna droga Niebios, nie pomylisz si� nigdy, don Camillo. Je�eli za� w pewnym momencie nie b�dziesz widzia� tego Znaku, b�dzie znaczy�o, �e jeste� poza drog�. Kto idzie dobr� drog�, w� ka�dym momencie widzi ten Znak. Wr�� na dobr� drog�, a ponownie Go zobaczysz. In hoc signo vinces. - Zwyci�ymy - szepn�� z pokor� don Camillo. Atmosfera w dalszym ci�gu podgrzewa�a si�, bo historia prole- tariusza - Peppo, ci�gni�tego przez pseudoklas� rz�dz�c� - don Camilla, odbi�a si� szerokim echem w miasteczku i okolicy. Ale don Camillo chcia� pozosta� na dobrej drodze i dlatego, cho� cierpia� m�ki piekielne, odm�wi� sobie pozwolenia na wyj�cie z domu i na mieszanie si� w ca�� spraw�. Ale pewnego dnia nie m�g� ju� d�u�ej wytrzyma�, a by�o to wtedy, kiedy zdarzy�a si� afera z tablic� pami�tkow�. Tablic� wmurowano na jednej z ulic Castelletto, u wylotu na plac, w 1942 roku, i od tego momentu ulica zmieni�a nazw� na t�, jaka wynika�a z napisu. LUIGI BRAMBELLI Odznaczony z�otym medalem poleg� bohatersko na froncie rosyjskim. Ten Luigi Brambelli by� jedynym synem wdowy Brambelli, Desoliny z Crocilone. Kiedy zgin�� walcz�c w Rosji, zostawi� na barkach Desoliny kilkuletniego dzieciaka i �on�. Na mocnych barkach, bo przez ca�e swoje �ycie Desolina zawsze pracowa�a solidnie. Desolina rzadko chodzi�a do miasteczka i za ka�dym 12 razem, kiedy tam sz�a, wybiera�a najd�u�sz� drog�, t� od Castellet- to, bo g��wnym celem jej podr�y by�o przej�cie przed tablic� upami�tniaj�c� imi� jej ch�opca. Tymczasem dzieciak podr�s� i zacz�� chodzi� do szko�y w mia- steczku. Desolina odczeka�a, a� sko�czy� pierwsz� klas�, a potem kt�rego� dnia posz�a z nim przed tablic� i rozkaza�a: - Czytaj! Ch�opaczek sylabizuj�c przeczyta� na g�os to, co by�o wyryte na marmurowym prostok�cie. - No w�a�nie - wyja�ni�a mu wtedy Desolina. - To by� tw�j ojciec. Odcisn�o si� to w umy�le ch�opca mocnym pi�tnem. I cz�sto samotnie powraca� przed tablic�, za ka�dym razem odczytuj�c to, co by�o wyryte w marmurze. Potem, kiedy zacz�a si� szko�a, chodzi� regularnie drog� pro- wadz�c� do Castelletto, dzi�ki czemu przechodzi� przez ulic� Lui- giego Brambelli dwa razy dziennie. Nie wiadomo po co; czysta dziecinada. W ka�dym razie naj- pierw chodzi� piechot�, a kiedy doszed� do czwartej klasy, przy- je�d�a� na rowerze. Kt�rego� dnia w po�udnie wr�ci� do domu bardzo przygn�biony, a poniewa� matka i Desolina nalega�y, �eby wyja�ni�, co si� sta�o, zacz�� p�aka� i powiedzia�, �e nie ma ju� tabliczki z nazwiskiem taty. Desolina zwin�a fartuch i przewi�zawszy si� nim w pasie, posz�a sprawdzi�. Ch�opczyk mia� racj�: w miejscu tabliczki z imieniem Luigiego Brambelli by�a wmurowana jaka� inna. Desolina polecia�a do gminy, a tam sekretarz ograniczy� si� do roz�o�enia r�k: - To by�a decyzja rady; tutaj jest orzeczenie. Zmienili r�wnie� inne nazwy plac�w i ulic. Nic wi�cej nie wiem. Desolina nie nalega�a; wr�ci�a do domu, w�o�y�a od�wi�tne ubranie i wyruszy�a do miasta. Wr�ci�a �ci�t� noc� z du�ym to- bo�kiem przywi�zanym do kierownicy roweru. Desolina by�a zaradn� kobiet�, przyzwyczajon� do robienia najr�niejszych rzeczy; nast�pnego ranka z tobo�kiem pod pach� wyruszy�a w stron� miasteczka w towarzystwie ch�opca. 13 Na miejscu po�yczy�a drabin�, opar�a j� o �cian� pod tabliczk� i, wyci�gn�wszy z torby m�otek i d�uto, wlaz�a na drabin� i spo- kojnie zacz�a odbija� tynk dooko�a nowej tablicy. Po kilku minutach przylecia� z wrzaskiem dow�dca stra�y miej- skiej, ale Desolina nie mia�a najmniejszego zamiaru schodzi�. Wok� drabiny uformowa�o si� spore k�ko gapi�w, a wkr�tce potem w po�piechu zjawi� si� Peppone. - Mo�na wiedzie�, co wyrabiacie? - zawo�a�. - Odkuwam t� tabliczk� i wstawiam z powrotem tablic� moje- go syna - odrzek�a Desolina. - Pojecha�am do miasta, �eby j� zrobili od nowa. Ch�opiec sta� u st�p drabiny na stra�y tablicy, kt�r� odpakowa� i opar� o �cian�. - Zejd�cie na d� i przesta�cie robi� g�upstwa! - wrzasn�� Peppone. Desolina odwr�ci�a si� w jego stron�. - Nie robi� g�upstw - odpar�a. - Imi� mojego syna by�o tutaj i musi wr�ci� na swoje miejsce. G�upstwo zrobi� ten, kto zmieni� tablic�. - To decyzja rady - odrzek� Peppone. - To rada postanowi�a j� zmieni�. - A dlaczego? Co z�ego zrobi� m�j syn? Peppone wzruszy� ramionami. - Prosz�, zejd�cie i dajcie spok�j - powiedzia�. - Jeste�cie jego matk�, a matkom wszystko si� wybacza, wiecie jednak doskonale, kim by� wasz syn. - M�j syn by� jednym z tych, co zgin�li na wojnie. - Tak, zgin�� na wojnie - odpar� Peppone. - Ale by� r�wnie� jednym z tych szale�c�w, kt�rzy chcieli wojny. Pami�tajmy o tym. - M�j syn by� m�odym ch�opakiem, kiedy pojecha� do Rosji walczy� w piechocie. By� ch�opakiem jak sto tysi�cy innych i jak sto tysi�cy innych walczy� i przynosi� chwa�� swojemu Krajowi. Peppone zrobi� gest zniecierpliwienia. - Chwa�a! Chwa�a przegranej wojny! Nies�usznej wojny! - M�j syn wojn� wygra�. Nie daje si� z�otego krzy�a temu, kto 14 f przegrywa. Wy j� przegrali�cie, a nie m�j syn. Walczy� w s�usznej wojnie i dlatego Kr�l da� mu krzy�. Kr�lowie nie daj� krzy�y, je�li fe, �o�nierz nie walczy w s�usznej sprawie. - Sprawiedliwi kr�lowie! - wykrzykn�� Peppone. - Problem ! w tym, �e ten kr�l by� do niczego i w�a�nie dlatego teraz ju� go nie ? ma, bo go wygnano. - Ale W�ochy s� takie same. Nie zmieni�y si�. - A w�a�nie, �e si� zmieni�y! - zawo�a� Peppone. - Na szcz�cie si� zmieni�y. Sko�czy�o si� ju� pod�eganie do wojny i teraz post�puje si� rozumnie, a nie bezrozumnie. Desolina popatrzy�a na tablic� tkwi�c� jeszcze w murze. - A niby kim by� ten Gramsci, kt�ry zaj�� miejsce mojego syna? Podczas jakiej wojny umar�, je�li m�j syn zgin�� w czasie tej niedobrej? - Podczas tej s�usznej! W wojnie, kt�r� lud prowadzi�, walcz�c | o wolno�� i post�p! - krzykn�� Peppone. - O wolno��, post�p i pok�j! ? - Nie wyznaj� si� na tym - odrzek�a Desolina. - Wiem tylko, �e Gramsci to nie jest tutejsze nazwisko. - Gramsci to jest nazwisko �wiatowe, og�lno�wiatowe - zawo�a� Peppone - i w ca�ych W�oszech nie ma miasta ani wsi, kt�re nie po�wi�ci�oby mu jakiej� ulicy czy jakiego� placu. - A nie ma ich ju� do��? - zaprotestowa�a Desolina. - Musia� przyj�� i zabra� miejsce akurat mojemu ch�opcu? Peppone wci�gn�� g��boko powietrze, bo mia� powiedzie� co� nieprzyjemnego, i rzek�: - To dla was smutne, ale tak jest. To nemezis historii, moja droga dzielna kobieto. To �ad, kt�ry zast�puje nie�ad. To prawdzi- wa historia, kt�ra zast�puje t� fa�szyw�. Desolina nie wiedzia�a, co odpowiedzie�. Westchn�a, roz�o�y- �a r�ce i rzek�a g�osem pe�nym strapienia: - Wi�c je�eli wszystko si� zmieni�o, to tak jakby m�j ch�opiec zabi� si�, zlatuj�c ze stodo�y. Zwyk�e nieszcz�cie. Ale tych, co spadaj� ze stodo�y, to przynajmniej tutaj pochowaj�. A m�j syn zosta� nie wiadomo gdzie, tutaj by�o tylko jego imi�. A teraz ju� ca�kiem zagin��. 15 Ch�opiec ani pisn��; z tabliczk� �ciskan� w r�kach wci�� patrzy� na Peppona. I Peppone od jakiego� czasu czu� na sobie jego oczy, a teraz je zobaczy�. Oczy bez jednej �zy, ale za to pe�ne prze- ra�enia. Oczy syna, kt�ry widzi tego, kto mu zamordowa� ojca. Peppone z trudem odrywa� wzrok od tych oczu. W ko�cu uda�o mu si� i spojrza� w g�r�, a ze �ciany, z marmurowej tabliczki ponad drabin�, lodowaty g�os Partii rozkazywa� mu: "B�d� pos�uszny!" Do przodu wysun�� si� don Camillo. - Desolino, b�d�cie rozs�dna. Nie mo�ecie przeciwstawia� si� prawu. Prawa si� nie kwestionuje, tylko jest si� mu pos�usznym. Kobieta zesz�a i oddali�a si�, �eby odda� drabin�. Don Camillo ruszy� z miejsca i da� znak ch�opcu, wci�� �cis- kaj�cemu w r�kach swoj� tabliczk�, �eby poszed� za nim. Mijaj�c Peppona ch�opiec na moment spojrza� w g�r�. Kiedy don Camillo dotar� do drzwi plebanii, przystan�� i odwr�ci� si�. - Teraz id� do szko�y, bo ju� p�no, zostaw to wszystko, a w po�udnie wr�� tutaj. Ch�opiec odda� don Camillowi tabliczk� i poszed�. A don Ca- millo sta� na progu z marmurow� tabliczk� w d�oniach. - Jezu - szepn�� po d�u�szych rozmy�laniach - nie wiem, czy p�jd� teraz dalej drog� Dobra, czy zniesie mnie na z��. Przebacz mi, je�li b��dz�, ale musz� znale�� jeszcze inn� drog�. A ta droga by�a tu�-tu�, mi�dzy �cian� plebanii a bokiem ko�cio�a, d�uga na osiem, mo�e dziewi�� metr�w. Dr�ka, kt�ra za ogr�dkiem plebanii stawa�a si� poln� �cie�k� i gin�a mi�dzy polami. Nie u�ywana do tego stopnia, �e don Camillo zamkn�� j� �elazn� furtk�. Don Camillo wszed� na plebani� poszuka� drabiny i narz�dzi. Opar� drabin� o �cian� domu i znalaz�szy miejsce, gdzie mur by� w miar� r�wny, wymierzy� i zrobi� m�otkiem i d�utem cztery dziury. Teraz jednak pojawi�a si� gorsza sprawa, bo potrzebny by� cement i cztery �elazne zaczepy. Zszed� z drabiny i natkn�� si� na Peppona. - Przynios� wszystko za pi�� minut - burkn�� tamten. 16 Don Camillo o nic nie prosi�, ale nie zdziwi� si�, �e kto� wie o tym, o czym on tylko pomy�la�. Peppone wr�ci� po chwili z czterema zaczepami i torebk� szyb- ko wi���cego cementu. Chudy zosta� dziesi�� metr�w z ty�u, na strategicznej pozycji, pilnuj�c, �eby nie nadeszli ludzie. Peppone wlaz� na drabin� i przymocowa� marmurow� tabliczk�. Chudy gwizdn�� i tamten ledwo zd��y� na czas z�apa� drabin� i zanie�� j� do przedsionka na plebanii. Don Camillo by� ju� w pomieszczeniu, kt�rego okno znajdo- wa�o si� akurat pod tabliczk�. Okno by�o przymkni�te, wi�c m�g� przez szpar� �ledzi�, kto przechodzi. Peppone te� podszed� zerkn�� ukradkiem, �eby us�ysze�, jak si� komentuje t� nowo��. Ch�opiec przyjecha� na rowerze. Doszed� do drzwi i mia� ju� wej��, kiedy co� zwr�ci�o jego uwag�. Przesun�� si� pod samo okno i spojrza� w g�r�. Zobaczy� tabliczk� i u�miechn�� si�. - Cze��, tato - powiedzia�. Potem wskoczy� na rower, przejecha� przez furtk� i znikn�� na �cie�ce w�r�d p�l. Ulica Luigiego Brambelli zosta�a oficjalnie otwarta. By�a to pocz�tkowo taka zwyk�a wiejska dr�ka, kt�rej od co najmniej dwudziestu lat nikt nie u�ywa�. Ale prowadzi�a do Croci- lone, skracaj�c drog� o dobre p� kilometra. A Crocilone by�o ma�� osad�, le��c� na uboczu, w kt�rej wielk� sensacj� stanowi�o pojawienie si� furgonetki czy motocykla. Dlatego te� Peppone paln�� straszne g�upstwo, kiedy zakomunikowa� don Camillowi: - Ten skr�t mo�e pos�u�y� do roz�adowania ruchu na drodze do Crocilone. Przy�l� paru m�czyzn, �eby j� uporz�dkowali. - Dzi� jeszcze zdejm� furtk� - doda� don Camillo. Don Camillo pomy�la�, �e droga Dobra mo�e si� w pewnym miejscu nazywa� nawet Ulic� Luigiego Brambelli, i �e mo�e ni� i�� przez pewien czas u boku Peppona. U�miechn�� si�. Peppone �le zrozumia� ten u�miech i kieruj�c si� do wyj�cia, zawo�a�: 17 - Proletariat nie jest koniem, kt�ry nie wie, dok�d ma i��. Proletariat sk�ada si� z ludzi, kt�rzy doskonale znaj� sw�j cel. - Powiem to Peppowi - odpar� spokojnie don Camillo. - Dzi�ki temu z�o�y dymisj� jako proletariat i wr�ci do roli konia. - To dobrze - odpar� twardo Peppone. - A gdyby�cie tak jesz- cze wr�cili do roli ksi�dza, by�oby jeszcze lepiej. - Zrobione - wyja�ni� spokojnie don Camillo. - Niech B�g b�dzie z tob� i niech ci� o�wieci, towarzyszu w�jcie, dzi�ki czemu pewnego dnia, kiedy zako�czy si� nasza ziemska w�dr�wka, b�dziemy mogli spotka� si� rami� w rami� na pocz�tku drogi, kt�ra prowadzi do wieczno�ci. Ton g�osu don Camilla by� tak pokorny i wzruszony, �e Pep- pone zdumia� si�. - Wariactwa! - burkn��. - Wida� teraz, to i z pra�ata robi si� chrze�cijanin! Ci�ar�wka troja�ska W sobot� rano zacz�o pada� i la�o bez przerwy przez ca�e siedem dni. Nigdy nie widziano takiego okropnego kwietnia: kana�y wez- bra�y i woda wyla�a bardzo szybko; albo przerwa�a ma�e groble, albo podmy�a �ciany �luz i pozalewa�a ni�ej po�o�one drogi i ty- si�ce m�rg ziemi uprawnej. Potop sko�czy� si� nagle ko�o po�udnia w sobot�; wiatr rozp�- dzi� chmury i na czystym niebie pojawi�o si�, zupe�nie jakby cudem, ciep�e i b�yszcz�ce s�o�ce. Ju� od dawna don Camillo mia� si� wybra� w pewnej sprawie za rzek�, wi�c tej soboty, po obiedzie, wsiad� na rower i wyruszy�. Rzeka podnios�a si� znacznie i m�tna woda p�yn�a wartko, ale jeden ze stra�y miejskiej uspokoi� don Camilla, kt�ry min�wszy grobl� zatrzyma� si� z wahaniem przed wjazdem na most pontono- wy. - Tutaj nie ma �adnego niebezpiecze�stwa, poziom wody wci�� si� obni�a. Niebezpiecznie jest tam dalej. Obawiam si�, �e je�li si� ksi�dz nie pospieszy, to przemoknie. 19 W ci�gu kilku minut niebo zmieni�o ca�kowicie swoje oblicze i pokry�o si� gro�nymi chmurami; don Camillo wsiad� na siode�ko i ruszy� w dalsz� drog�. W takim momencie wielka rzeka staje si� jeszcze szersza i wy- daje si� by� kawa�kiem morza, most jest d�ugi i kiedy trzeba po nim przejecha�, jak woda jest wysoka, to robi to pewne wra�enie. Don Camillo przejmowa� si� jednak g��wnie wielk� ci�ar�wk�, kt�ra depta�a mu po pi�tach i kt�ra, s�dz�c po piekielnym skrzypieniu czynionym przez jej ko�a na deskach mostu, musia�a by� prowa- dzona przez jakiego� szale�ca, kt�remu strasznie si� spieszy�o. Don Camillo nacisn�� mocno na peda�y, ale kiedy dojecha� na sam �rodek mostu ci�ko tego po�a�owa�. Ledwie zd��y� zahamo- wa� i zatrzyma� si� na par� centymetr�w od wyrwy, kt�ra nagle otworzy�a si� przed nim i szybko si� powi�ksza�a. Pod naporem wody mocowanie kt�rego� pontonu pu�ci�o i most zacz�� si� rwa�. Don Camillo pozwoli�, by rower przewr�ci� si� na deski, a sam podni�s� oczy do nieba, chc�c podzi�kowa� Panu Bogu, ale nag�y pisk hamulc�w i towarzysz�cy mu piekielny zgie�k, jaki mo�e stworzy� klakson na sp�k� z rozw�cieczonym kierowc�, sprawi- �y, �e a� podskoczy�. Ci�ar�wka zatrzyma�a si� kilka centymetr�w od roweru i z szoferki wyskoczy� kawa� ch�opa, kt�ry rycz�c i wymachuj�c r�kami ruszy� na don Camilla. Typ przeszed� zaledwie kawa�ek, bo zaraz spostrzeg�, co zmu- si�o don Camilla do hamowania, a wtedy stan�� os�upia�y, patrz�c na mulist� wod�, kt�ra kot�owa�a si� troch� wi�cej ni� metr od przednich k� jego ci�ar�wki. Posz�o jedno oczko, a po nim nast�pne; woda przerwa�a most i trzeba si� by�o spieszy�, �eby zawr�ci�. Ale kiedy don Camillo schyli� si� po rower, a kierowca odwr�ci� si�, by wsi��� do szofe- rki, by�o ju� za p�no. Da� si� s�ysze� trzask �amanych d�wigar�w i chwil� p�niej betonowe prz�s�o, na kt�rym stali don Camillo i ci�ar�wka, oderwa�o si� od reszty mostu. To by�y sekundy; porwane przez pr�d pontony oderwa�y si� od mostu i przep�yn�y z dziesi�� metr�w, zanim don Camillo i kiero- wca ci�ar�wki zdali sobie spraw� z tego, co si� dzieje. 20 - No a teraz - wyj�cza� przera�ony kierowca - co zrobimy? - Je�eli pan w�jt nie dysponuje biegiem do g�ry - odpar� don Camillo - to nie wiem, co mo�na by zrobi�. - Ale przecie� co� trzeba zrobi� - zawo�a� zdesperowany Pep- pone. - Min�y dopiero dwa miesi�ce, jak kupi�em t� ci�ar�wk� i jestem zad�u�ony po same uszy! Don Camillo wzruszy� ramionami: - Spr�buj poleci� swoj� dusz� sowieckiemu ministrowi gospo- , darki morskiej - odpar�. | Peppone nie zareagowa�; odwr�ci� si� do niego plecami i po- | szed� zamkn�� si� w szoferce. ! Tratwa trzyma�a si� dobrze na wodzie; platforma spoczywa�a ' na sze�ciu cementowych belkach, a poniewa� Boska Opatrzno�� zatrzyma�a ci�ar�wk� dok�adnie na �rodku platformy, wysz�o na to, �e �adunek jest dobrze roz�o�ony. Nie by�o czym si� zbytnio przejmowa�, cho�by i dlatego �e ci�ar�wka przewozi�a towar o du�ych gabarytach, ale ma�ej wadze. Siano luzem, niesprasowane, przykryte wielk� nieprzemakaln� p�acht�. Deszcz zacz�� z powrotem gwa�townie pada� i don Camillo po- my�la�, �eby schroni� si� pod lew� burt� ci�ar�wki. Tu doszed� do wniosku, �e sytuacja jest mniej weso�a, ni� s�dzi� do tej pory. Belek nie by�o sze��, lecz dwie grupy po trzy, nie mo�na by�o wi�c m�wi� o jednej platformie, ale o dw�ch, z kt�rych ka�da wspiera�a si� na d�wigarach ��cz�cych po trzy pontony. A te dwa elementy mostu by�y spi�te �elaznymi klamrami umieszczonymi na ko�cach skrajnych d�wigar�w. Klamry te rozczepi�y si� i powoli dwie po��wki platformy zacz�y oddala� si� od siebie. Na razie rozsuni�te by�y na p� metra, ale poniewa� przednie ko�a ci�ar�wki opiera�y si� na jed- nej platformie a tylne na drugiej, istnia�o ryzyko, �e je�li ta prze- rwa powi�kszy si�, to ci�ar�wka wyl�duje w wodzie. Nie by�o czasu na pogaw�dki; don Camillo otworzy� drzwiczki szoferki i z�apawszy Peppona za nog�, �ci�gn�� go na d�. - Towarzyszu - t�umaczy� mu, pokazuj�c na dziur�, kt�ra po- szerza�a si� pod ci�ar�wk� - albo scalisz z powrotem platform�, 21 albo sko�czysz w wodzie ze wszystkimi wiktua�ami dla twoich boj�wkarzy. Peppone zrobi� si� blady; jednym susem znalaz� si� na tyle ci�ar�wki i przeklinaj�c na czym �wiat stoi, rozlu�ni� liny, kt�re przytrzymywa�y nieprzemakaln� plandek�. Otworzy� zaczepy i opu�ci� burt�, ale nie wylecia�o siano, tylko ludzie. Wyskoczyli Chudy, Ostry, D�ugi i inne zakazane g�by z bandy Peppona, w sumie dwudziestu boj�wkarzy. Jasne, �e nie byli uszcz�liwieni t� sytuacj�, nie robili jednak szumu, tylko czekali na rozkazy. Niestety Peppone wypu�ciwszy zgraj� spod siana, nie wiedzia�, co dalej pocz��, wi�c do akcji musia� wkroczy� don Camillo: - Zablokuj przednie ko�a i wrzu� wsteczny! - wrzasn��. A kiedy to do wszystkich dotar�o, zacz�li odrywa� deski i klam- ry z platformy i unieruchomili przednie ko�a ci�ar�wki, tak �eby nie mog�y si� poruszy�. Potem Peppone w��czy� silnik, wrzuci� wsteczny i wciskaj�c z wyczuciem sprz�g�o i gaz, i poc�c si� przy tym odpowiednio, zdo�a� przyci�gn�� do siebie obie cz�ci mostu. Pozostali spi�li je klamrami i linami i w ten spos�b dokonano ponownego scalenia platformy. W czasie gdy ca�a banda m�czy�a si� nad likwidacj� p�kni�cia, don Camillo nie m�g� si� powstrzyma�, �eby nie wetkn�� g�owy w czarn� czelu�� powsta�� po otwarciu burty. To by�a dobrze wykonana robota; na skrzyni ci�ar�wki zmon- towano pot�n� drewnian� klatk�, ob�o�ono j� zewsz�d sianem, kt�re z kolei przykryto nieprzemakaln� plandek�. Wej�cie do kla- tki opatulonej sianem by�o z tym i opuszczana burta s�u�y�a za drzwi. - Ci�ar�wka prosto z Troi! - wykrzykn�� don Camillo, wy- chylaj�c g�ow� z klatki. A poniewa� Peppone by� obok, uwa�a� za s�uszne doda� jesz- cze: - Szkoda. Gdybym wiedzia�, co za towar wieziesz, wcale bym ci� nie ostrzeg�. Nie nadarzy mi si� ju� wi�cej taka okazja. Szko- da. Peppone nie odpowiedzia�, a don Camillo m�wi� dalej: 22 - Naprawd� szkoda; szef z ca�ym sztabem g��wnym i boj�wk�. (Jechali�cie obrobi� jaki� bank? - Jechali�my broni� praw pracownik�w z Yiarany - odrzek� Peppone. - Ukryci w sianie? - Wszystko si� nada, kiedy trzeba wykiwa� policj�. Po�owni- kom z Yiarany zabroniono demonstrowa� i specjalne si�y policji pilnuj� wszystkich dr�g dojazdowych do Viarany. Trzeba si� tam dosta� niepostrze�enie. Platforma p�yn�a dalej w m�tnej wodzie i ulewnym deszczu; m�czy�ni wr�cili do swojej klatki os�oni�tej p�acht� z ceraty, ale zrobili prze�wity we wszystkich �cianach, �eby mie� oko na sytu- acj�. Peppone wsiad� do szoferki, a don Camillo uda� si� za nim. - Je�li Pan B�g nam nie pomo�e, to czeka nas katastrofa - mrukn�� Peppone po d�ugim milczeniu. - Ju� wam pom�g� i to a� nadto - odpar� don Camillo. - Chyba ksi�dz nie wie, ile kosztuje nowiute�ki Fiat 82 - stwierdzi� Peppone. - Je�li Pan B�g pozwoli mi go doprowadzi� bez uszczerbku do domu, przysi�gam, �e... - �e co? - Ju� ja sam wiem, co. W tym momencie wybuch�a okropna wrzawa; banda wysypa�a si� z klatki i wszyscy machali r�kami zwr�ceni w stron� grobli, na kt�rej wrzeszcza� i macha� niewielki t�umek. Wie�� roznios�a si� b�yskawicznie po wsiach wzd�u� rzeki i lu- dzie na pewno nie b�d� si� oci�ga� z pomoc�. Peppone otrz�sn�� si�: - Wyrzu�cie obci��enie! - rozkaza�, wyskakuj�c z szoferki. W dziesi�� minut skrzynia ci�ar�wki zosta�a opr�niona i szcz�tki klatki razem z sianem pop�yn�y w d� rzeki. - Teraz wielebny ksi�dz b�dzie m�g� opowiada�, co zechce - wyja�ni� na koniec Peppone. - Dowody rzeczowe zosta�y znisz- czone i zawsze b�dziemy mogli odpowiedzie� ksi�dzu, �e zwario- wa�. Don Camillo pokiwa� g�ow� i wzni�s� oczy do nieba: 23 - Jezu - powiedzia� g�o�no - oto jest wdzi�czno�� za przys�ug�, kt�r� im uczyni�em. - Przys�uga, kt�r� nam oddali�cie, nie daje ksi�dzu prawa do tego, �eby nas o�miesza� przed lud�mi - odpar� Peppone. Jaki� holownik odbi� od brzegu i kiedy w ko�cu dop�yn�� do platformy, ustawi� si� do niej bokiem. Ludzie z holownika pr�bowali przyczepi� j� lin�, ale musieli zrezygnowa� w obawie, �e rozleci si� na dwie cz�ci. - Ratujmy na razie ludzi - powiedzia� w ko�cu kapitan holow- nika. - Potem, je�li si� da, spr�bujemy uratowa� ci�ar�wk�. Ludzie z bandy nie dali si� prosi� i przeszli na holownik, ale kiedy nadesz�a kolej Peppona, ten pokr�ci� g�ow�: - Ja zostaj�. To moja ci�ar�wka i nie zostawi� jej. Wszyscy wzd�u� rzeki znali Peppona i wiedzieli, �e nikt nie zmusi go, by zmieni� zdanie. - W porz�dku - odrzekli. Don Camillo, kt�ry sta� ju� na holowniku, zeskoczy� na plat- form� i ci z holownika spytali go, czy nie zwariowa�. - Ja te� zostaj�. Rower jest m�j i go nie zostawi� - wyja�ni�. - Niech si� ksi�dz nie martwi o rower, na pewno si� uratuje - nalega� kapitan. - Zale�y mi r�wnie� na tym, �eby uratowa�a si� dusza tego nieszcz�nika. Za��my, �e zdarzy si� jaki� wypadek i b�dzie musia� okaza� skruch� in extremis za swoje zbrodnie; moim obowi�zkiem jest wys�a� go z tego �wiata z papierami w po- rz�dku. Holownik oddali� si�, a platforma p�yn�a dalej. Peppone siedzia� na przedzie platformy i patrzy� niemo przed siebie. - Tam jest wyspa - mrukn�� w pewnym momencie. - Je�eli pontony trafi� na ni�, to most si� rozwali i koniec z ci�ar�wk�. - Pomy�l o w�asnej sk�rze - odpowiedzia� mu don Camillo. - Ci�ar�wki wci�� jeszcze robi�. - Ale ja ju� nie mog� robi� wi�cej d�ug�w. Wyspa na �rodku wielkiej rzeki by�a prawie ca�kiem zanurzona; wystawa� jedynie czubek jakiej� k�py trzciny i barka p�yn�a 24 pro�ciute�ko na ni�. Peppone patrzy� przera�onym wzrokiem na przybli�aj�ce si� trzciny i gryz� palce. Wydawa�o si�, �e los platformy zosta� ju� przes�dzony, ale kilka metr�w przed wysp� wpad�a w wir, kt�ry zmieni� jej kieru- nek, popychaj�c w stron� brzegu. Przeszkoda zosta�a omini�ta. - Pan B�g mi dopom�g� - wysapa� Peppone, ocieraj�c czo�o zlane potem. - Z pewno�ci� nie zrobi� tego dla ciebie, ale ze wzgl�du na fiata - u�ci�li� don Camillo i tak�e star� z czo�a zimny pot. Zacz�� zapada� wiecz�r, a platforma wci�� p�yn�a z pr�dem. Potem nagle jakby zmieni�a zdanie i stanowczo skr�ci�a w stron� brzegu, gdzie w��czy�a si� do skomplikowanej gry pr�du i wir�w. A tam dogoni�y j� po jakim� czasie trzy holowniki i zdo�a�y po- chwyci� tak, �e nie mog�a si� rozlecie�. Rozpocz�a si� podr� pod pr�d i dopiero w nocy platforma dotar�a do swojej przystani. Rzeka uspokoi�a si�, a pr�d robi� si� coraz s�abszy, ale trzeba by�o ci�kiej har�wki a� do trzeciej w nocy, �eby zakotwiczy� platform� i po��czy� j� z dwiema cz�ciami mostu. �eby pom�c Pepponowi w usuni�ciu przekl�tej ci�ar�wki, zaczepiono platform� w ten spos�b, �e dzi�b mia�a teraz tam, gdzie poprzed- nio by�a rufa. Dzi�ki temu, kiedy wszystko by�o ju� gotowe i ko�a zosta�y odblokowane, Peppone wsiad� do szoferki, zapu�ci� silnik i odje- cha�. Za� don Camillo, zabrawszy sw�j rower, dotar� do drogi na grobli i popeda�owa� w stron� miasteczka. Ci�ar�wka Peppona zachowywa�a mi�osiern� pr�dko��, wi�c don Camillo mijaj�c j�, zjecha� na lewo i uczepi� si�. Na tyle ci�ar�wki widnia�a tabliczka ostrzegawcza: "Czepia- nie zabronione" i faktycznie, Peppone nie czepia� si�. Z�odzieje rower�w Peppone, kt�ry w trakcie ca�ej inspekcji wyst�powa� jed- nocze�nie jako w�jt i jako kierowca, zatrzyma� samoch�d przed jakim� parterowym domkiem i zwr�ci� si� do szczup�ego i dystyn- gowanego pana w okularach, kt�ry siedzia� obok niego. - To jest, panie inspektorze, szko�a w Castorcie. We wszystkim ostatnia. Inspektor spojrza� na chatk� i odrzek� po chwili: - Tak, widz�. - Najgorszego to jeszcze nie wida� - mrukn�� Peppone, marszcz�c brwi z niezadowolenia. Inspektor odwr�ci� si� do pana raczej starszego i korpulentnego, kt�ry, wraz z jakim� m�odym cz�owiekiem, zajmowa� tylne sie- dzenie w Fiacie 1100. - Jest co� specjalnego, panie dyrektorze? - Mianowana jest tutaj owa Diva Canetti, kt�ra po wyzwoleniu zosta�a odsuni�ta na rok od nauczania, a potem dopuszczona na nowo, jako �e nie znaleziono nic, co by j� obci��a�o. Peppone pokr�ci� g�ow� i za�mia� si� szyderczo: 26 - Nic! Inspektor spyta� dyrektora szko�y podstawowej, jak to rzeczy- wi�cie by�o, a ten roz�o�y� r�ce. - Dochodzenie zosta�o przeprowadzone prawid�owo. Diva Ca- netti zdoby�a uprawnienia do nauczania w 1929 roku z najwy�sz� not� i pochwa��, uczy�a nieprzerwanie od 1930 roku do kwietnia 1945 w szko�ach powiatu, wykazuj�c niew�tpliw� kompetencj� i ogromn� gorliwo��... - Zw�aszcza w tym, �e wysz�a za wicepodest�! - zawo�a� za- czepnie Peppone. - Fakt wyj�cia za m�� za wicepodest� - zaoponowa� uprzejmie dyrektor - nie mo�e by� uznany za przest�pstwo. - B�g ich stwarza, a potem ��czy - zawyrokowa� Peppone. - Tacy to ��cz� si� w zwi�zkach z podobnymi do siebie. W ka�dym razie komisja dochodzeniowa mog�a przynajmniej przenie�� t� Canetti, by cho� tak� satysfakcj� da� ludowi. - Panie w�jcie - zaprotestowa� dyrektor. - Canetti zosta�a przeniesiona! - Trzeba j� by�o przenie�� do Kalabrii, a nie z gminy do miejs- ca odleg�ego o sze�� kilometr�w, a mo�e i to nawet nie - powie- dzia� Peppone. - Wie pan lepiej ode mnie, jak to by�o - usprawiedliwia� si� dyrektor. - Mia�a sze�cioletnie dziecko i m�a, kt�ry nie wr�ci� jeszcze z wi�zienia w Indiach... - Dajmy spok�j! - zawo�a� Peppone. - W�a�nie, �e nie damy spokoju - stwierdzi� kategorycznie inspektor. - Je�eli pan, panie w�jcie, ma si� na co u�ala�, to prosz� do mnie napisa� podanie ze wszystkimi szczeg�ami. - Nie ma potrzeby - powiedzia� Peppone wysiadaj�c. - Sam pan zobaczy, co to za typek z tej nauczycielki z Castorty. Castorta by�a najmniejsz� z siedmiu osad w gminie i jedna nauczycielka wystarcza�a a� nadto jako osoba do spraw o�wiaty podstawowej, pracuj�c z pierwsz� i drug� klas� rano, a trzeci� i czwart� po po�udniu. Signora Canetti przynosi�a sobie z domu co� do zjedzenia w okolicach obiadu i to bardzo u�atwia�o ca�� spraw�. Kiedy 27 owego popo�udnia do szko�y w Castorcie wszed� inspektor, a za nim w�jt i ci dwaj, by�a w�a�nie zmiana trzeciej i czwartej klasy i wygl�da�o na to, �e wszystko odbywa si� prawid�owo. Nauczycielka zblad�a na widok kogo� tak nadzwyczajnie wa�nego jak wizytator do spraw o�wiatowych. Ale kiedy us�ysza- �a, jaki jest pow�d tej wizyty, odzyska�a spok�j. - Pierwsz� trosk� ustroju demokratycznego - wyja�ni� surowo inspektor - jest umocnienie potencja�u szko�y, z jednoczesnym przystosowaniem jej do dzisiejszych potrzeb. W kraju brak jest budynk�w szkolnych, a te istniej�ce pozostawiaj� wiele do �ycze- nia. Na podstawie pani osobistego do�wiadczenia, prosz� mi wi�c powiedzie�, jak wygl�da sprawa z tym budynkiem szkolnym. Nauczycielka roz�o�y�a r�ce: - Odczuwa si� brak wszystkiego - odpowiedzia�a. Peppone podskoczy�, bo poczu� si� wywo�any do tablicy. - Szko�a jest taka, jaka jest! - wykrzykn��. - Ale trzeba przy- zna�, �e gmina robi, co mo�e. Budynek ponaprawiano i wysprz�- tano, sanitariat zosta� wyposa�ony w nowoczesne instalacje, a szkole kupiono nawet radioodbiornik! Nauczycielka przytakn�a. - Dok�adnie tak - powiedzia�a - szkoda jednak, �e radio nie mo�e gra�, bo brak pr�du elektrycznego, i �e urz�dzenia sanitarne nie mog� dzia�a�, bo brak jest zbiornika na wod� i pompy, kt�ra by go nape�ni�a. Ton g�osu nauczycielki mia� lekkie sarkastyczne zabarwienie, co sprawi�o, �e Peppone straci� cierpliwo��: - Je�eli w ci�gu dwudziestu lat faszyzm nie zdo�a� doprowa- dzi� pr�du i wody, i nikt nigdy nie odwa�y� si� narzeka� - zawo�a� - to teraz nie czas na robienie afery, �e w ci�gu czterech lat nie dali�my rady tego zrobi�, a trzeba mie� jeszcze na wzgl�dzie op�akany stan zwyci�onego narodu! Nauczycielka nie przej�a si�: - Pan inspektor pyta� mnie, jaka jest tutaj sytuacja, wi�c ogra- niczy�am si� do odpowiedzi na jego pytanie. Peppone wrzuci� ju� czwarty bieg i inspektor, patrz�c na to wielkie ch�opisko, nie czu� si� na si�ach, �eby si� wtr�ca�. 28 - R�ne s� sposoby odpowiadania na pytania! - zawo�a� Pep- pone. - Ale faktem jest, �e wtedy nie mia�a pani czasu zauwa�y�, �e brak tu �wiat�a i wody, bo by�a pani strasznie zaj�ta szkoleniem nowych pokole� faszystowskiego plemienia! Nauczycielka roz�o�y�a r�ce. - Przerabia�am program, jaki Pa�stwo mi da�o dopizerabiania. Ograniczy�am si� do zdyscyplinowanego s�u�enia Pa�stwu, tak jak karnie s�u�� mu teraz. - R�ne s� sposoby s�u�enia Pa�stwu, droga pani! -za�mia� si� Peppone. - Inne nauczycielki zachowywa�y si� wtedy zupe�nie inaczej ni� pani. - Jest tylko jeden spos�b s�u�enia Pa�stwu - odrzek�a oschle nauczycielka. - Je�li inne nauczycielki s�u�y�y mu inaczej, to �le mu s�u�y�y i prawdopodobnie �le mu s�u�� r�wnie� teraz. Da� si� s�ysze� w�adczy g�os inspektora: - Prosz� pani, prosz� ograniczy� swoje odpowiedzi do tego, co konieczne! Pyta�em pani�, jaka jest dok�adnie sytuacja w szkole. - Wszystkiego brak - powiedzia�a nauczycielka. - Niech pani nie przesadza z czystego zami�owania do polemi- ki - odpar� szorstko inspektor. - Prosz� powiedzie� dok�adnie, czego brakuje. - Ja panu powiem, panie inspektorze - zawo�a� Peppone g�osem pe�nym ironii. - Pani odczuwa przede wszystkim brak dw�ch portret�w, kt�re wisia�y na �cianie nad katedr�, gdzie teraz wida� jedynie �lady po nich, na prawo i lewo od krucyfiksu. Nauczycielka u�miechn�a si�: - Wa�ne, �e zosta� krucyfiks - wyja�ni�a. - Gdyby go zdj�li, to tak bardzo odczu�abym jego brak, �e ja te� bym sobie posz�a. Inspektor zirytowa� si�, bo to by� inspektor polityczny i mia� pogl�dy, kt�re od pewnego miejsca zaczyna�y si� zgadza� z pogl�dami Peppona. - Prosz� pani - poleci� kategorycznie - prosz� odpowiada� na moje pytania i wyliczy� mi rzeczy, kt�rych brakuje w tym budyn- ku szkolnym. - Brakuje �wiat�a, brakuje dzia�aj�cych urz�dze� sanitarnych, kubatura sali jest niewystarczaj�ca, ogrzewanie jest nieodpowied- 29 nie do powierzchni pomieszcze�, �awki s� po�amane, tablica jest prawie nie do u�ytku. Nie ma biblioteki, nie ma map do geogra- fii... - Z ilu pomieszcze� sk�ada si� szko�a? - Z sali i korytarza, kt�ry s�u�y jako szatnia i na ko�cu kt�rego, za przepierzeniem, zosta�y wygospodarowane sk�adzik drewna i wyg�dka. - Czy w budynku nie istnieje mo�liwo�� stworzenia mieszka- nia dla nauczyciela? - Nie, prosz� pana - odpar�a nauczycielka. - Tak�e i wo�na mieszka prawie kilometr st�d. W czasie gdy m�odzieniec i dyrektor robili dok�adne notatki, inspektor skierowa� si� w g��b sali: - P�jdziemy zobaczy�, jak si� naprawd� rzeczy maj� - powie- dzia�. Jaki� ch�opiec szmyrgn�� ze swojej �awki i b�yskawicznie wpad� w drzwi wychodz�ce na korytarz. Inspektor pomy�la�, �e ch�opiec, pos�uszny jakiemu� znakowi nauczycielki, pospieszy� otworzy� przed nim drzwi, ale kiedy wy- szed� na korytarz, zauwa�y�, �e ch�opiec z jakim� zawini�tkiem w r�kach p�dem lecia� do drzwi od sk�adzika, wi�c zaniepokoi� si�: - Gdzie on leci? Ej, ty! Ale ch�opiec by� ju� w sk�adziku i zamkn�� si� na �a�cuch. Inspektor z�apa� klamk� i naciska� nadaremnie. A wtedy odwr�ci� si� oburzony: - Prosz� pani, zechcia�aby pani powiedzie�, co si� tu dzieje? Co ten ch�opiec poszed� ukry�? Nauczycielka zbli�y�a si� do drzwiczek. - Gino - powiedzia�a spokojnie - to ja, otw�rz. Drzwiczki otworzy�y si�. Ch�opiec sta� w nich, odwr�cony ple- cami, �eby nie pokazywa� swego zawini�tka. Peppone z�apa� go za ko�nierz i wyci�gn�� na zewn�trz. Zawini�tko kry�o w sobie jakie� pi�cio- sze�ciomiesi�czne dziecko i wyda�o si� wszystkim najdziwniejsz� rzecz�, jak� kiedykolwiek widzieli. - Co to? - krzykn�� oszo�omiony inspektor. 30 - To m�j brat - odpowiedzia� ch�opiec ze spuszczon� g�ow�. Na to wtr�ci�a si� nauczycielka i wzi�wszy dziecko z r�k ucznia, po�o�y�a je w koszu na winogrona, kt�ry sta� w k�cie korytarza obok drzwi do salki szkolnej. - To m�j syn - powiedzia�a nauczycielka dochodz�c do siebie. - Pani syn? - zawo�a� inspektor. - A dlaczego jest tutaj? - M�j m�� jest od dw�ch miesi�cy w mie�cie, gdzie znalaz� ; posad�, drugie dziecko jest u babci na wsi. Ja bior� rano ma�ego ze , sob� i zabieram z powrotem wieczorem. Dzi�ki temu jestem spo- | kojna, a poza tym mog� go karmi�. j Inspektor spojrza� na dyrektora i Peppona, a potem odwr�ci� si� � do nauczycielki. | - Pani karmi go tutaj? - Nie, prosz� pana, kiedy s�ysz�, �e p�acze, przychodz� tutaj, wyjmuj� go z koszyka i id� karmi� do sk�adziku. - Wspaniale! - zachichota� inspektor. - Kto wie, co to za ra- | do�� dla dzieci, kiedy je pani zostawia same! Mo�emy sobie tylko wyobrazi�, co te� wyrabiaj�. - Nie ruszaj� si� i ani pisn�. To s� wiejskie dzieci, dobrze wychowane i gdyby nawet nie uszanowa�y we mnie nauczycielki, to szanuj� we mnie matk�. ' Inspektor wzruszy� ramionami. - Rozumiem, rozumiem, zdaj� sobie spraw�. Ale mog�aby pani przecie� zostawi� dziecko komu� we wsi. - Nie, bo by�abym niespokojna. - Ale ma pani matk�! Niech go pani jej zostawia. - A kto go b�dzie karmi�? - Niech go pani sztucznie karmi. Wi�kszo�� dzieci jest dzisiaj sztucznie karmiona. - Je�eli matka mo�e, to ma obowi�zek karmi� swoje dziecko. W przeciwnym razie Pan B�g nie skonstruowa�by kobiet tak, jak skonstruowa�. Inspektor poczu� si� zak�opotany i swoj� irytacj� skierowa� na inny obiekt. Odwr�ci� si� do ch�opca, kt�ry wci�� jeszcze sta� przed drzwiami do sk�adziku, i powiedzia� lodowatym g�osem: - Rzecz�, kt�ra w ca�ej tej sprawie zas�uguje na najwy�sz� 31 uwag� jest zachowanie tego ch�opca. Daje to poj�cie, jakiego rodzaju edukacji moralnej zosta� poddany. Nie ma nic zbrodniczego w tym, �e nauczycielka bierze swojego syna do szko�y, �eby go karmi� piersi�, ale to, co zrobi� ten uczniak, ma tylko jedn� nazw�: zmowa milczenia. Peppone, kt�ry od jakiego� czasu mia� zgaszony silnik, niezbyt dobrze poj�� sens tych s��w i m�czy� si� strasznie nad zrozumie- niem "zmowy milczenia". - No jasne! - wykrzykn��. - Kto�, kto si� tak zachowuje, post�puje jak prawdziwy m�czyzna! Przypomina to wydarzenie z Garronem, kt�ry powiedzia�: "To ja!"* Brawo ch�opcze! Inspektor zerkn�� na dyrektora, potem pospiesznie powiedzia�: "Do widzenia" i skierowa� si� do wyj�cia. Przechodz�c przez sal�, widzia� milcz�ce i nieruchome dzieci, jakby by�y z kamienia, i ta cisza i martwota wyda�y mu si� nie do wytrzymania. Peppone odwi�z� inspektora i tamtych dw�ch a� do poci�gu, a wracaj�c do domu zahaczy� o szko�� w Castorcie. Ju� dawno min�a pora wyj�cia, ale wszystkie dzieci sta�y przed drzwiami, jakby na kogo� czeka�y. Peppone zatrzyma� samoch�d; ze szko�y wysz�a jaka� kobieci- na, kt�ra zast�powa�a wo�n�, i stan�wszy przed Pepponem, za�a- ma�a r�ce: - Przekl�ty �wiat, panie w�jcie! - Co si� dzieje? - Kiedy nauczycielka by�a zaj�ta inspektorem, jaki� �obuz ukrad� jej rower, kt�ry sta� za szko�� pod daszkiem. Po chwili ukaza�a si� nauczycielka z dzieckiem na r�ku. - Prosz� pani - powiedzia� do niej Peppone, kiedy mija�a sa- moch�d - wiem ju� o rowerze. Prosz� wsi���, odwioz� pani� do miasta. - Nie, dzi�kuj�, wol� i�� piechot� - odpowiedzia�a twardym g�osem. I sz�a dalej w swoj� stron�, a dzieci maszerowa�y za ni�. Po pewnym czasie kt�remu� z nich uda�o si� odebra� jej ma�ego i wzi�� go na r�ce. * Por. E. De Amicis, Szlachetny post�pek [w:] Serce. 32 Dziecko po stu metrach, tyle by�o mi�dzy s�upami telegraficz- nymi, przekaza�o ma�ego nast�pnemu, a tamto trzeciemu i tak dalej. Po dw�ch kilometrach wmiesza�a si� w to nauczycielka; ode- bra�a swoje dziecko i kaza�a, �eby szybko wracali do dom�w. Ale nikt nie ust�pi� i ca�a trzydziestka sz�a za ni�, p�ki nie pokaza�y si� pierwsze zabudowania miasteczka. A wtedy dzieci zrobi�y w ty� zwrot; cz�� wr�ci�a drog�, a cz�� na skr�ty przez pola. Nast�pnego dnia ludzie z Castorty zebrali ju� po�ow� pieni�dzy, �eby kupi� nowy rower nauczycielce. Ale ona dowiedzia�a si� o tym i poprosi�a na rozmow� matki wszystkich dzieci. - To, co sobie zamy�li�y�cie, jest pi�kne i jestem wam za .to wdzi�czna - wyja�ni�a kobietom nauczycielka. - Mimo to prosz� was, �eby wszystkiego zaniecha�, bo ja w �aden spos�b nie mog� pozwoli� na co� podobnego. Z�o�y�am meldunek o kradzie�y; je�eli mam mie� znowu rower, to mo�e to by� tylko tamten m�j rower. Wszyscy wiedzieli, �e naleganie by�o bezcelowe. Kobiety wci�gn�y w to don Celestyna, proboszcza z Castorty, ale r�wnie� jemu nauczycielka odpowiedzia�a tak samo jak kobietom. - Gdybym przyj�a rower - zako�czy�a - zniweczy�abym ich pi�kny gest. Je�eli znowu mam mie� rower, to mo�e by� to tylko ten, kt�ry mi ukradziono. Albo ten, albo �aden. Do szko�y przysz�a piechot� z dzieckiem na r�kach. Wr�ci�a do miasteczka te� piechot� i z dzieckiem na r�kach, i to sama, bo dzieciom, gdyby chcia�y i�� za ni�, zagrozi�a okropnymi konsek- wencjami. W nast�pne dni by�o tak samo; wywo�ywa�o to jedno- cze�nie w�ciek�o�� i poruszenie. Don Camillo, spotkawszy j� po raz trzeci, pr�bowa� grzecznie przem�wi� jej do rozs�dku. Powiedzia�, �e w rezultacie zachowu- je si� w spos�b sprzeczny z elementarn� logik�