4925
Szczegóły |
Tytuł |
4925 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4925 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4925 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4925 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Giowanni Guareschi
Don Camillo
Od Wydawcy
W Roncole Verdi, w domu, gdzie Giovannino Guareschi
sp�dzi� ostatnie lata i gdzie wci�� jeszcze istniej� �ywe �wiadect-
wa jego obecno�ci, na obszernym i zalanym �wiat�em poddaszu
kryje si� ca�y dorobek tw�rczy, jaki powsta� podczas jego bardzo
intensywnej dzia�alno�ci pisarskiej.
Ka�dego, kto przekracza pr�g tego domu i wchodzi na podda-
sze, ogarnia stopniowo trudne do opisania wra�enie ��cz�ce w so-
bie niejako paradoksalne odczucie nies�ychanej skromno�ci a jed-
nocze�nie niezmiernej wielko�ci Guareschiego.
Tu na g�rze jasnym staje si� pow�d owego oczarowania.
Na dw�ch du�ych sto�ach stoj�cych po�rodku i w wielu szafach
otaczaj�cych pomieszczenie ze wszystkich stron le�� w najle-
pszym porz�dku setki i tysi�ce cierpliwie skatalogowanych stro-
nic, na kt�re Guareschi przelewa� przez lata swoj� nami�tno�� do
pisania, do swoich bohater�w, do swojego �wiata. Tego �wiata,
kt�ry lubi� nazywa� ma�ym �wiatkiem (mo�e to w�a�nie z owej
skromno�ci?), i kt�ry narzuci� ca�emu wielkiemu �wiatu, od Ame-
ryki po Japoni�, omijaj�c granice ideologii niczym bariery celne,
dzi�ki okruchem wiecznej prawdy obecnym w jego tw�rczo�ci
- a osi�gn�� to jako jedyny z wielkich pisarzy.
To, co dzi� mo�emy nazywa� "archiwum Guareschiego" za-
wdzi�czamy pe�nemu mi�o�ci wysi�kowi jego dzieci. Z uwagi na
bogactwo materia�u (ca�e roczniki czasopism, wycinki z gazet,
maszynopisy i r�kopisy) uporz�dkowanie ca�o�ci zabra�o lata pra-
cy. I teraz, kiedy dobiega ona ju� ko�ca, wydawca dost�pi� za-
szczytu wzi�cia udzia�u w otwarciu owego archiwum.
W ten w�a�nie spos�b narodzi� si� pomys� powstania niniejszej
ksi��ki.
Wi�ksza cz�� z obszernej spu�cizny Guareschiego zosta�a opu-
blikowana w czasopismach i gazetach. W por�wnaniu z tym sto-
sunkowo niewiele materia�u doczeka�o si� wydania w formie
ksi��kowej. Przegl�d kolejnych smakowitych epizod�w z tocz�cej
si� odwiecznej braterskiej walki mi�dzy don Camillem a Peppo-
nem nasun�� my�l, �e jest tu zgromadzony materia� wystarczaj�cy
do stworzenia ksi��ki, kt�ra w spos�b ca�o�ciowy mog�aby stano-
wi� wyraz ho�du dla �ycia "Niziny" i jej bohater�w, tak lubianych
przez czytelnik�w, oraz dla samego autora.
St�d te� wzi�� si� tytu�, maj�cy w sobie co� od�wi�tnego: "Czte-
ry pory roku don Camilla".
Brzmi on tak r�wnie� z innego powodu. Podczas tworzenia
wyboru opowiada�, kt�re mog�yby si� z�o�y� w jeden ci�g, oka-
za�o si�, �e w�a�nie przedstawienie historii roku kalendarzowego,
z nast�puj�cymi po sobie jego porami, b�dzie najlepszym sposo-
bem uczczenia pami�ci Autora i wyj�ciem naprzeciw jego ewen-
tualnym oczekiwaniom. Tak jak "Don Camillo" z 1948 r., tak
i ten tom opisuje wydarzenia, kt�re mia�y miejsce mi�dzy grud-
niem jednego a grudniem nast�pnego roku.
Przedstawiaj�c czytelnikom niniejsz� ksi��k�, wydawca jest
pewien, �e sprawi� ni� przyjemno�� Autorowi, Jego Dzieciom
i milionom czytelnik�w, kt�rzy wci�� niezmiennie kochaj� Gua-
reschiego.
Mediolan, kwiecie� 1986
Droga Dobra
Atmosfera nagle zacz�a si� rozgrzewa�. Tak si� zawsze dzia�o
w tych stronach: miesi�cami wszystko sz�o jak po ma�le i zdawa�o
si�, �e ju� b�dzie trwa�o wiecznie. A� nagle Pepponowi skaka�o
ci�nienie i zaczyna�y si� k�opoty.
Peppone zosta� wezwany przez szefa z miasta, a po powrocie
min� mia� roze�lon�, co zwiastowa�o burz�. Najpewniej obarczyli
go kampani� wyborcz�; wraca�a ta sama �piewka, co przed pi�ciu
laty.
Pierwszy wiec wyborczy zosta� starannie zorganizowany i pew-
nego sobotniego popo�udnia plac by� zapchany czerwonymi,
kt�rzy zwalili si� ze wszystkich stron.
Don Camillo znalaz� si� w �rodku tego zamieszania zupe�nie
nieszcz�liwym trafem: mia� odebra� worek m�ki kukurydzianej
w Castelletto, wi�c zaprz�g� do ma�ego w�zka swoj� star� szkap�,
kt�ra nazywa�a si� Peppo. To te� by� przypadek, bo don Camillo
przyczepi� jej to imi� bez najmniejszego zamiaru czynienia aluzji
i, jak opowiada� wszem i wobec, nieraz by�o mu przykro, �e
z powodu dialektu, kt�ry nie robi� r�nicy mi�dzy Pep�-koniem
a Pep�-Pepponem, mo�na by sobie pomy�le� o B�g wie jakich
ukrytych zamiarach.
T�umaczy�, �e sto razy pr�bowa� zmieni� imi� zwierz�ciu, ale
ko�, je�li si� na niego nie wo�a�o Pep�, nie reagowa�.
- Trzeba by by�o, �eby pan w�jt zmieni� imi� - mawia� za
ka�dym razem don Camillo.
Tak wi�c don Camillo zaprz�g� szkap� do dwuk�ki, zarzuci� na
plecy obowi�zkow� baranic� i wyszed� z podw�rza plebanii ze
szczerym zamiarem przejechnia przez plac i skr�cenia na drog� do
Castelletto.
Ale natkn�� si� na mrowie ludzi, i kiedy don Camillo m�wi�
"przepraszam", oni odwracali si� i obrzucali go spojrzeniem,
kt�re m�wi�o: "Kim jest ten przekl�ty, co chcia�by, �ebym si�
przesun��?"
A potem nagle pojawi� si� Chudy b�d�cy w s�u�bie porz�dko-
wej.
- Sta�! - powiedzia�.
- Musz� jecha� do Castelletto - wyja�ni� don Camillo. - Je�eli
m�g�by� mi powiedzie�, jak mog� tam dotrze�, nie przecinaj�c
placu...
- Poczekajcie, a� sko�czy si� wiec, a potem pojedziecie! - od-
par� kategorycznym tonem Chudy.
Don Camillo roz�o�y� r�ce i sta� spokojniutko, pal�c po��wk�
swojego toska�skiego i czekaj�c, a� go przepuszcz�.
W�a�nie zabra� g�os Peppone; to jasne, �e dostrzeg� don Camilla
przyblokowanego w t�umie, wi�c nie pozwoli� sobie na zmarnowa-
nie okazji i da� mu do zrozumienia, jakie to czasy teraz nadesz�y.
- Nawet je�li jaki� reakcjonista, kt�ry ma zatkane uszy i nie
dostrzega tego, to jednak bliski jest jak nigdy czas odwetu proleta-
riatu! Wielu �udzi si� widz�c, �e lud pracuj�cy od jakiego� czasu
nie burzy si� i nie robi wrzawy. Proletariat jest jak dzia�o, kt�re
strzela nie dla przyjemno�ci strzelania, ale tylko wtedy, kiedy
wybrany zosta� obiekt ostrza�u! Wkr�tce us�yszycie huk armatni!
Tak zwana klasa rz�dz�ca, kt�ra wyzyskuje i tyranizuje proletariat,
w�a�nie ko�czy swoj� dochodow� gierk�. Klas� rz�dz�c� jest lud,
kt�ry pracuje i produkuje i kt�ry musi mie� nale�ne sobie miejsce...
Peppone przemawia� jeszcze dobr� chwil� w tym samym tonie,
a w pewnym momencie zakrzykn��:
- Nikt nigdy nie potrafi zatrzyma� tryumfalnego pochodu idei
proletariackiej, nikt! Nawet je�eli umie my�le� po ameryka�sku
i m�wi� po �acinie! Kto ma uszy, niechaj s�ucha!
Wszyscy chichocz�c odwr�cili si� w stron� don Camilla, a on
spyta� g�o�no, zwracaj�c si� w kierunku trybuny:
- Do mnie pan m�wi?
- Nie, m�wi� do pa�skiego konia, kt�ry ma lepszy s�uch i le-
piej rozumie! - wykrzykn�� Peppone.
Don Camillo przesta� si� czymkolwiek przejmowa�, bo stwier-
dzi�:
- To logiczne: konie �atwo si� rozumiej�...
Po Pepponie zabra� g�os kto� inny, wi�c don Camillo zobaczyw-
szy, �e to si� chyba nigdy nie sko�czy, uruchomi� Peppa i wr�ci�
na podw�rze plebanii.
Po kwadransie sko�czy�y si� przem�wienia, ale ludzie stali na
placu i gadali, a Peppone i jego sztab generalny prowadzili uzu-
pe�niaj�cy wiec w cieniu trybuny.
A� tu nagle pojawi� si� don Camillo, ale nie mia� ju� swojej
dwuk�ki, tylko w�zek z wysokimi burtami i mi�dzy dyszlami nie
by�o konia, tylko on sam. Ko� sta� na w�zku, a na karku mia�
zawi�zan� wielk� czerwon� chust�.
Ludzie stan�li z rozdziawionymi g�bami zadziwieni tym wido-
kiem, a don Camillo w dalszym ci�gu ci�gn�c sw�j w�zek, rozpocz��
przejazd przez plac. Kiedy dotar� do trybuny, zatrzyma� si�, opar� si�
na dyszlu i wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� do wytarcia potu.
Napotka� spojrzenie Peppona.
- Widzi pan? - t�umaczy� don Camillo, sapi�c z wysi�ku -jak�
si�� ma propaganda, kiedy jest tak dobrze robiona jak pa�ska?
Ko�, kt�ry ma dobry s�uch, po us�yszeniu pa�skiego przem�wie-
nia nie chce wi�cej s�ysze� o ci�gni�ciu dwuk�ki. Teraz na ciebie
kolej! - m�wi. No i musia�em stan�� przy dyszlu. Trzeba si� z tym
pogodzi�, �e �wiat schodzi nieuchronnie na lewo.
Peppone zbli�y� si� na kilka krok�w i uj�wszy si� pod boki,
stan�� z gro�n� min� przed don Camillem.
- No w�a�nie - powiedzia� don Camillo u�miechaj�c si� - k�o-
pot z tym, �e teraz trudno poj��, dok�d chce zmierza� ko�.
Peppone odsun�� kapelusz na ty� g�owy.
- A wi�c dla was proletariat to byd�o? - spyta� z�owrogo Pep-
pone.
- Nie mam pewno�ci - odpar� don Camillo. - Niech pan
spr�buje zapyta� konia, kt�ry ma lepszy s�uch od mojego i rozu-
mie wi�cej ode mnie.
Na szcz�cie w tym momencie przyby� sier�ant karabinier�w
i nie sta�o si� to, co si� mia�o sta�. Sier�anta a� zatka�o, kiedy
zobaczy� don Camilla tak umiejscowionego.
- Co to za rozr�ba? - spyta� sier�ant.
- �adna rozr�ba - odpowiedzia� don Camillo, staj�c ponownie
mi�dzy dyszlami i manewruj�c, �eby zawr�ci� na podw�rze ple-
banii. - To rewolucja proletariacka, kt�ra wsiad�a na dwuk�k�,
zaj�a miejsce starej klasy rz�dz�cej i prowadzi kraj do promien-
nego celu.
Po odstawieniu konia do stajni don Camillo poszed� rzuci�
okiem do ko�cio�a, a mijaj�c g��wny o�tarz, us�ysza� g�os
Ukrzy�owanego Chrystusa.
- Don Camillo, po co� wyczynia� takie dziwactwa?
- To nie dziwactwa - odpowiedzia� don Camillo - tylko figura-
tywna alegoria dla wykazania g�upoty w tezach Peppona.
- Ta alegoria tu nie pasuje. Post�puj�c w ten spos�b, roz-
j�trzy�e� jeszcze bardziej serca tych ludzi. Sprowokowa�e� ich.
- Nie - stwierdzi� don Camillo. - To ja zosta�em sprowokowa-
ny. To Peppone wyskoczy� z t� histori� z koniem. Powiedzia�, �e
nie m�wi do mnie, tylko do konia, kt�ry rozumie lepiej ode mnie.
Wi�c wsadzi�em na w�zek konia i zaj��em jego miejsce mi�dzy
dyszlami.
- I zas�ugujesz na to, �eby tam zosta�, don Camillo. Ty nie
reprezentujesz frakcji opozycyjnej wobec Peppona, ty musisz re-
prezentowa� m�dro��, kt�ra interweniuje u dw�ch opozycyjnych
stronnictw i doprowadza je do poszanowania wiecznego Prawa.
Je�li wyst�pujesz pod sztandarami jednej z frakcji, to jak mo�esz
pokazywa� tablice wiecznego Prawa ludziom z drugiej frakcji
10
i m�wi� im: "To s� Prawa Boga"? Bo oni wtedy na to: "Nie, to s�
prawa wrogiej frakcji!"
Don Camillo roz�o�y� r�ce.
- Jezu, frakcje s� dwie: Chrystusa i antychrysta. Ja nie mog�
sta� pomi�dzy nimi dwiema, bo musz� walczy� w szeregach
Chrystusa.
- Don Camillo, blu�nisz, czyni�c ze swojego Boga szefa partii.
Blu�nisz podw�jnie, dlatego �e wystawiasz los Boga na �ask�
ostatecznego rezultatu walki pomi�dzy dwiema frakcjami, oraz
dlatego �e uwa�asz, i� tw�j B�g mo�e walczy� po stronie jednej
frakcji, a przeciwko drugiej. Patrz�c przez pryzmat prawa stwo-
rzonego przez ludzi mo�na stwierdzi�, �e istniej� tacy, kt�rzy go
strzeg� albo je �ami�. Ale cz�owiek sprawiedliwy nie m�wi: jes-
tem po stronie prawa, a wi�c musz� walczy� w szeregach
obro�c�w prawa. Cz�owiek sprawiedliwy trwa przy prawie i stoi
na stra�y jego czysto�ci i doskona�o�ci, a�eby nie dopu�ci� do
tego, �e jego obro�cy b�d� chroni� prawo aktami, kt�re mu si�
sprzeciwiaj�. Istnieje Prawo Boga i istniej� ludzie, kt�rzy dzia�aj�
przeciwko Prawu Boskiemu, jak i ludzie, kt�rzy walcz� o jego
zwyci�stwo. Ale twoje miejsce jest poza frakcjami; masz sta� na
stra�y Prawa Boskiego, aby nikt go nie naruszy�, aby zachowa�o
swoj� czysto�� i aby czyste, nieskalane, pe�ne blasku mog�o by�
przedstawiane cz�onkom jednej i drugiej strony jako najwy�sze
upomnienie.
Don Camillo podni�s� oczy do nieba.
- Jezu, wi�c co mog� teraz zrobi�? Sta� nieruchomo, kiedy inni
id�?
- Id�, don Camillo, id� prost� drog� Boga. I je�eli stwierdzisz,
�e kto� inny idzie t� sam� drog� co i ty, rozraduj si� w g��bi twego
serca. Ale je�li w pewnej chwili zostaniesz sam, bo inni, kt�rzy
szli u twego boku, zejd� z drogi Pana, �eby p�j�� na skr�ty, smu�
si�, lecz pozosta� na drodze Pana. Przywo�uj ich pe�nym g�osem,
b�agaj, by weszli z powrotem na s�uszn� drog�, ale ty sam nie
schod� z drogi Pana. Nigdy, don Camillo, nigdy! Niech ci� nie
kusi fakt, �e droga na skr�ty, kt�r� poszed� ten, co z tob� maszero-
wa�, wkr�tce po��czy si� z drog� Pana i skr�ci marsz. Droga Pana
11
nie ma skr�t�w..Ten, kto cho�by na ma�� chwil� schodzi z drogi
Dobra, kroczy drogami Z�a. Je�li zawsze b�dziesz szed� po drodze
Dobra, b�dziesz g�osem przywo�uj�cym na w�a�ciw� drog� tych
w�drowc�w, kt�rzy pob��dzili.
Don Camillo pochyli� g�ow�.
- Jezu - wyszepta� - spraw, abym nigdy nie straci� orientacji.
- Je�eli zawsze b�dziesz wpatrzony w Znak, kt�ry wskazuje
szczyt g�ry, tam gdzie ko�czy si� ziemska droga Dobra, a zaczyna
droga Niebios, nie pomylisz si� nigdy, don Camillo. Je�eli za�
w pewnym momencie nie b�dziesz widzia� tego Znaku, b�dzie
znaczy�o, �e jeste� poza drog�. Kto idzie dobr� drog�, w� ka�dym
momencie widzi ten Znak. Wr�� na dobr� drog�, a ponownie Go
zobaczysz. In hoc signo vinces.
- Zwyci�ymy - szepn�� z pokor� don Camillo.
Atmosfera w dalszym ci�gu podgrzewa�a si�, bo historia prole-
tariusza - Peppo, ci�gni�tego przez pseudoklas� rz�dz�c� - don
Camilla, odbi�a si� szerokim echem w miasteczku i okolicy. Ale
don Camillo chcia� pozosta� na dobrej drodze i dlatego, cho�
cierpia� m�ki piekielne, odm�wi� sobie pozwolenia na wyj�cie
z domu i na mieszanie si� w ca�� spraw�.
Ale pewnego dnia nie m�g� ju� d�u�ej wytrzyma�, a by�o to
wtedy, kiedy zdarzy�a si� afera z tablic� pami�tkow�.
Tablic� wmurowano na jednej z ulic Castelletto, u wylotu na
plac, w 1942 roku, i od tego momentu ulica zmieni�a nazw� na t�,
jaka wynika�a z napisu.
LUIGI BRAMBELLI
Odznaczony z�otym medalem
poleg� bohatersko
na froncie rosyjskim.
Ten Luigi Brambelli by� jedynym synem wdowy Brambelli,
Desoliny z Crocilone. Kiedy zgin�� walcz�c w Rosji, zostawi� na
barkach Desoliny kilkuletniego dzieciaka i �on�. Na mocnych
barkach, bo przez ca�e swoje �ycie Desolina zawsze pracowa�a
solidnie. Desolina rzadko chodzi�a do miasteczka i za ka�dym
12
razem, kiedy tam sz�a, wybiera�a najd�u�sz� drog�, t� od Castellet-
to, bo g��wnym celem jej podr�y by�o przej�cie przed tablic�
upami�tniaj�c� imi� jej ch�opca.
Tymczasem dzieciak podr�s� i zacz�� chodzi� do szko�y w mia-
steczku. Desolina odczeka�a, a� sko�czy� pierwsz� klas�, a potem
kt�rego� dnia posz�a z nim przed tablic� i rozkaza�a:
- Czytaj!
Ch�opaczek sylabizuj�c przeczyta� na g�os to, co by�o wyryte na
marmurowym prostok�cie.
- No w�a�nie - wyja�ni�a mu wtedy Desolina. - To by� tw�j
ojciec.
Odcisn�o si� to w umy�le ch�opca mocnym pi�tnem. I cz�sto
samotnie powraca� przed tablic�, za ka�dym razem odczytuj�c to,
co by�o wyryte w marmurze.
Potem, kiedy zacz�a si� szko�a, chodzi� regularnie drog� pro-
wadz�c� do Castelletto, dzi�ki czemu przechodzi� przez ulic� Lui-
giego Brambelli dwa razy dziennie.
Nie wiadomo po co; czysta dziecinada. W ka�dym razie naj-
pierw chodzi� piechot�, a kiedy doszed� do czwartej klasy, przy-
je�d�a� na rowerze.
Kt�rego� dnia w po�udnie wr�ci� do domu bardzo przygn�biony,
a poniewa� matka i Desolina nalega�y, �eby wyja�ni�, co si� sta�o,
zacz�� p�aka� i powiedzia�, �e nie ma ju� tabliczki z nazwiskiem taty.
Desolina zwin�a fartuch i przewi�zawszy si� nim w pasie,
posz�a sprawdzi�. Ch�opczyk mia� racj�: w miejscu tabliczki
z imieniem Luigiego Brambelli by�a wmurowana jaka� inna.
Desolina polecia�a do gminy, a tam sekretarz ograniczy� si� do
roz�o�enia r�k:
- To by�a decyzja rady; tutaj jest orzeczenie. Zmienili r�wnie�
inne nazwy plac�w i ulic. Nic wi�cej nie wiem.
Desolina nie nalega�a; wr�ci�a do domu, w�o�y�a od�wi�tne
ubranie i wyruszy�a do miasta. Wr�ci�a �ci�t� noc� z du�ym to-
bo�kiem przywi�zanym do kierownicy roweru.
Desolina by�a zaradn� kobiet�, przyzwyczajon� do robienia
najr�niejszych rzeczy; nast�pnego ranka z tobo�kiem pod pach�
wyruszy�a w stron� miasteczka w towarzystwie ch�opca.
13
Na miejscu po�yczy�a drabin�, opar�a j� o �cian� pod tabliczk�
i, wyci�gn�wszy z torby m�otek i d�uto, wlaz�a na drabin� i spo-
kojnie zacz�a odbija� tynk dooko�a nowej tablicy.
Po kilku minutach przylecia� z wrzaskiem dow�dca stra�y miej-
skiej, ale Desolina nie mia�a najmniejszego zamiaru schodzi�.
Wok� drabiny uformowa�o si� spore k�ko gapi�w, a wkr�tce
potem w po�piechu zjawi� si� Peppone.
- Mo�na wiedzie�, co wyrabiacie? - zawo�a�.
- Odkuwam t� tabliczk� i wstawiam z powrotem tablic� moje-
go syna - odrzek�a Desolina. - Pojecha�am do miasta, �eby j�
zrobili od nowa.
Ch�opiec sta� u st�p drabiny na stra�y tablicy, kt�r� odpakowa�
i opar� o �cian�.
- Zejd�cie na d� i przesta�cie robi� g�upstwa! - wrzasn��
Peppone.
Desolina odwr�ci�a si� w jego stron�.
- Nie robi� g�upstw - odpar�a. - Imi� mojego syna by�o tutaj
i musi wr�ci� na swoje miejsce. G�upstwo zrobi� ten, kto zmieni�
tablic�.
- To decyzja rady - odrzek� Peppone. - To rada postanowi�a j�
zmieni�.
- A dlaczego? Co z�ego zrobi� m�j syn?
Peppone wzruszy� ramionami.
- Prosz�, zejd�cie i dajcie spok�j - powiedzia�. - Jeste�cie jego
matk�, a matkom wszystko si� wybacza, wiecie jednak doskonale,
kim by� wasz syn.
- M�j syn by� jednym z tych, co zgin�li na wojnie.
- Tak, zgin�� na wojnie - odpar� Peppone. - Ale by� r�wnie�
jednym z tych szale�c�w, kt�rzy chcieli wojny. Pami�tajmy
o tym.
- M�j syn by� m�odym ch�opakiem, kiedy pojecha� do Rosji
walczy� w piechocie. By� ch�opakiem jak sto tysi�cy innych i jak
sto tysi�cy innych walczy� i przynosi� chwa�� swojemu Krajowi.
Peppone zrobi� gest zniecierpliwienia.
- Chwa�a! Chwa�a przegranej wojny! Nies�usznej wojny!
- M�j syn wojn� wygra�. Nie daje si� z�otego krzy�a temu, kto
14
f
przegrywa. Wy j� przegrali�cie, a nie m�j syn. Walczy� w s�usznej
wojnie i dlatego Kr�l da� mu krzy�. Kr�lowie nie daj� krzy�y, je�li
fe, �o�nierz nie walczy w s�usznej sprawie.
- Sprawiedliwi kr�lowie! - wykrzykn�� Peppone. - Problem
! w tym, �e ten kr�l by� do niczego i w�a�nie dlatego teraz ju� go nie
? ma, bo go wygnano.
- Ale W�ochy s� takie same. Nie zmieni�y si�.
- A w�a�nie, �e si� zmieni�y! - zawo�a� Peppone. - Na
szcz�cie si� zmieni�y. Sko�czy�o si� ju� pod�eganie do wojny
i teraz post�puje si� rozumnie, a nie bezrozumnie.
Desolina popatrzy�a na tablic� tkwi�c� jeszcze w murze.
- A niby kim by� ten Gramsci, kt�ry zaj�� miejsce mojego
syna? Podczas jakiej wojny umar�, je�li m�j syn zgin�� w czasie tej
niedobrej?
- Podczas tej s�usznej! W wojnie, kt�r� lud prowadzi�, walcz�c
| o wolno�� i post�p! - krzykn�� Peppone. - O wolno��, post�p
i pok�j!
? - Nie wyznaj� si� na tym - odrzek�a Desolina. - Wiem tylko,
�e Gramsci to nie jest tutejsze nazwisko.
- Gramsci to jest nazwisko �wiatowe, og�lno�wiatowe
- zawo�a� Peppone - i w ca�ych W�oszech nie ma miasta ani wsi,
kt�re nie po�wi�ci�oby mu jakiej� ulicy czy jakiego� placu.
- A nie ma ich ju� do��? - zaprotestowa�a Desolina. - Musia�
przyj�� i zabra� miejsce akurat mojemu ch�opcu?
Peppone wci�gn�� g��boko powietrze, bo mia� powiedzie� co�
nieprzyjemnego, i rzek�:
- To dla was smutne, ale tak jest. To nemezis historii, moja
droga dzielna kobieto. To �ad, kt�ry zast�puje nie�ad. To prawdzi-
wa historia, kt�ra zast�puje t� fa�szyw�.
Desolina nie wiedzia�a, co odpowiedzie�. Westchn�a, roz�o�y-
�a r�ce i rzek�a g�osem pe�nym strapienia:
- Wi�c je�eli wszystko si� zmieni�o, to tak jakby m�j ch�opiec
zabi� si�, zlatuj�c ze stodo�y. Zwyk�e nieszcz�cie. Ale tych, co
spadaj� ze stodo�y, to przynajmniej tutaj pochowaj�. A m�j syn
zosta� nie wiadomo gdzie, tutaj by�o tylko jego imi�. A teraz ju�
ca�kiem zagin��.
15
Ch�opiec ani pisn��; z tabliczk� �ciskan� w r�kach wci�� patrzy�
na Peppona. I Peppone od jakiego� czasu czu� na sobie jego oczy,
a teraz je zobaczy�. Oczy bez jednej �zy, ale za to pe�ne prze-
ra�enia. Oczy syna, kt�ry widzi tego, kto mu zamordowa� ojca.
Peppone z trudem odrywa� wzrok od tych oczu. W ko�cu uda�o
mu si� i spojrza� w g�r�, a ze �ciany, z marmurowej tabliczki ponad
drabin�, lodowaty g�os Partii rozkazywa� mu: "B�d� pos�uszny!"
Do przodu wysun�� si� don Camillo.
- Desolino, b�d�cie rozs�dna. Nie mo�ecie przeciwstawia� si�
prawu. Prawa si� nie kwestionuje, tylko jest si� mu pos�usznym.
Kobieta zesz�a i oddali�a si�, �eby odda� drabin�.
Don Camillo ruszy� z miejsca i da� znak ch�opcu, wci�� �cis-
kaj�cemu w r�kach swoj� tabliczk�, �eby poszed� za nim.
Mijaj�c Peppona ch�opiec na moment spojrza� w g�r�.
Kiedy don Camillo dotar� do drzwi plebanii, przystan��
i odwr�ci� si�.
- Teraz id� do szko�y, bo ju� p�no, zostaw to wszystko,
a w po�udnie wr�� tutaj.
Ch�opiec odda� don Camillowi tabliczk� i poszed�. A don Ca-
millo sta� na progu z marmurow� tabliczk� w d�oniach.
- Jezu - szepn�� po d�u�szych rozmy�laniach - nie wiem, czy
p�jd� teraz dalej drog� Dobra, czy zniesie mnie na z��. Przebacz
mi, je�li b��dz�, ale musz� znale�� jeszcze inn� drog�.
A ta droga by�a tu�-tu�, mi�dzy �cian� plebanii a bokiem
ko�cio�a, d�uga na osiem, mo�e dziewi�� metr�w. Dr�ka, kt�ra za
ogr�dkiem plebanii stawa�a si� poln� �cie�k� i gin�a mi�dzy
polami. Nie u�ywana do tego stopnia, �e don Camillo zamkn�� j�
�elazn� furtk�.
Don Camillo wszed� na plebani� poszuka� drabiny i narz�dzi.
Opar� drabin� o �cian� domu i znalaz�szy miejsce, gdzie mur by�
w miar� r�wny, wymierzy� i zrobi� m�otkiem i d�utem cztery
dziury.
Teraz jednak pojawi�a si� gorsza sprawa, bo potrzebny by�
cement i cztery �elazne zaczepy.
Zszed� z drabiny i natkn�� si� na Peppona.
- Przynios� wszystko za pi�� minut - burkn�� tamten.
16
Don Camillo o nic nie prosi�, ale nie zdziwi� si�, �e kto� wie
o tym, o czym on tylko pomy�la�.
Peppone wr�ci� po chwili z czterema zaczepami i torebk� szyb-
ko wi���cego cementu.
Chudy zosta� dziesi�� metr�w z ty�u, na strategicznej pozycji,
pilnuj�c, �eby nie nadeszli ludzie.
Peppone wlaz� na drabin� i przymocowa� marmurow� tabliczk�.
Chudy gwizdn�� i tamten ledwo zd��y� na czas z�apa� drabin�
i zanie�� j� do przedsionka na plebanii.
Don Camillo by� ju� w pomieszczeniu, kt�rego okno znajdo-
wa�o si� akurat pod tabliczk�. Okno by�o przymkni�te, wi�c m�g�
przez szpar� �ledzi�, kto przechodzi.
Peppone te� podszed� zerkn�� ukradkiem, �eby us�ysze�, jak si�
komentuje t� nowo��.
Ch�opiec przyjecha� na rowerze. Doszed� do drzwi i mia� ju�
wej��, kiedy co� zwr�ci�o jego uwag�. Przesun�� si� pod samo
okno i spojrza� w g�r�.
Zobaczy� tabliczk� i u�miechn�� si�.
- Cze��, tato - powiedzia�.
Potem wskoczy� na rower, przejecha� przez furtk� i znikn�� na
�cie�ce w�r�d p�l.
Ulica Luigiego Brambelli zosta�a oficjalnie otwarta.
By�a to pocz�tkowo taka zwyk�a wiejska dr�ka, kt�rej od co
najmniej dwudziestu lat nikt nie u�ywa�. Ale prowadzi�a do Croci-
lone, skracaj�c drog� o dobre p� kilometra. A Crocilone by�o
ma�� osad�, le��c� na uboczu, w kt�rej wielk� sensacj� stanowi�o
pojawienie si� furgonetki czy motocykla. Dlatego te� Peppone
paln�� straszne g�upstwo, kiedy zakomunikowa� don Camillowi:
- Ten skr�t mo�e pos�u�y� do roz�adowania ruchu na drodze
do Crocilone. Przy�l� paru m�czyzn, �eby j� uporz�dkowali.
- Dzi� jeszcze zdejm� furtk� - doda� don Camillo.
Don Camillo pomy�la�, �e droga Dobra mo�e si� w pewnym
miejscu nazywa� nawet Ulic� Luigiego Brambelli, i �e mo�e ni�
i�� przez pewien czas u boku Peppona. U�miechn�� si�.
Peppone �le zrozumia� ten u�miech i kieruj�c si� do wyj�cia,
zawo�a�:
17
- Proletariat nie jest koniem, kt�ry nie wie, dok�d ma i��.
Proletariat sk�ada si� z ludzi, kt�rzy doskonale znaj� sw�j cel.
- Powiem to Peppowi - odpar� spokojnie don Camillo.
- Dzi�ki temu z�o�y dymisj� jako proletariat i wr�ci do roli konia.
- To dobrze - odpar� twardo Peppone. - A gdyby�cie tak jesz-
cze wr�cili do roli ksi�dza, by�oby jeszcze lepiej.
- Zrobione - wyja�ni� spokojnie don Camillo. - Niech B�g
b�dzie z tob� i niech ci� o�wieci, towarzyszu w�jcie, dzi�ki czemu
pewnego dnia, kiedy zako�czy si� nasza ziemska w�dr�wka,
b�dziemy mogli spotka� si� rami� w rami� na pocz�tku drogi,
kt�ra prowadzi do wieczno�ci.
Ton g�osu don Camilla by� tak pokorny i wzruszony, �e Pep-
pone zdumia� si�.
- Wariactwa! - burkn��. - Wida� teraz, to i z pra�ata robi si�
chrze�cijanin!
Ci�ar�wka troja�ska
W sobot� rano zacz�o pada� i la�o bez przerwy przez ca�e
siedem dni.
Nigdy nie widziano takiego okropnego kwietnia: kana�y wez-
bra�y i woda wyla�a bardzo szybko; albo przerwa�a ma�e groble,
albo podmy�a �ciany �luz i pozalewa�a ni�ej po�o�one drogi i ty-
si�ce m�rg ziemi uprawnej.
Potop sko�czy� si� nagle ko�o po�udnia w sobot�; wiatr rozp�-
dzi� chmury i na czystym niebie pojawi�o si�, zupe�nie jakby
cudem, ciep�e i b�yszcz�ce s�o�ce.
Ju� od dawna don Camillo mia� si� wybra� w pewnej sprawie za
rzek�, wi�c tej soboty, po obiedzie, wsiad� na rower i wyruszy�.
Rzeka podnios�a si� znacznie i m�tna woda p�yn�a wartko, ale
jeden ze stra�y miejskiej uspokoi� don Camilla, kt�ry min�wszy
grobl� zatrzyma� si� z wahaniem przed wjazdem na most pontono-
wy.
- Tutaj nie ma �adnego niebezpiecze�stwa, poziom wody
wci�� si� obni�a. Niebezpiecznie jest tam dalej. Obawiam si�, �e
je�li si� ksi�dz nie pospieszy, to przemoknie.
19
W ci�gu kilku minut niebo zmieni�o ca�kowicie swoje oblicze
i pokry�o si� gro�nymi chmurami; don Camillo wsiad� na siode�ko
i ruszy� w dalsz� drog�.
W takim momencie wielka rzeka staje si� jeszcze szersza i wy-
daje si� by� kawa�kiem morza, most jest d�ugi i kiedy trzeba po nim
przejecha�, jak woda jest wysoka, to robi to pewne wra�enie. Don
Camillo przejmowa� si� jednak g��wnie wielk� ci�ar�wk�, kt�ra
depta�a mu po pi�tach i kt�ra, s�dz�c po piekielnym skrzypieniu
czynionym przez jej ko�a na deskach mostu, musia�a by� prowa-
dzona przez jakiego� szale�ca, kt�remu strasznie si� spieszy�o.
Don Camillo nacisn�� mocno na peda�y, ale kiedy dojecha� na
sam �rodek mostu ci�ko tego po�a�owa�. Ledwie zd��y� zahamo-
wa� i zatrzyma� si� na par� centymetr�w od wyrwy, kt�ra nagle
otworzy�a si� przed nim i szybko si� powi�ksza�a. Pod naporem
wody mocowanie kt�rego� pontonu pu�ci�o i most zacz�� si� rwa�.
Don Camillo pozwoli�, by rower przewr�ci� si� na deski, a sam
podni�s� oczy do nieba, chc�c podzi�kowa� Panu Bogu, ale nag�y
pisk hamulc�w i towarzysz�cy mu piekielny zgie�k, jaki mo�e
stworzy� klakson na sp�k� z rozw�cieczonym kierowc�, sprawi-
�y, �e a� podskoczy�.
Ci�ar�wka zatrzyma�a si� kilka centymetr�w od roweru
i z szoferki wyskoczy� kawa� ch�opa, kt�ry rycz�c i wymachuj�c
r�kami ruszy� na don Camilla.
Typ przeszed� zaledwie kawa�ek, bo zaraz spostrzeg�, co zmu-
si�o don Camilla do hamowania, a wtedy stan�� os�upia�y, patrz�c
na mulist� wod�, kt�ra kot�owa�a si� troch� wi�cej ni� metr od
przednich k� jego ci�ar�wki.
Posz�o jedno oczko, a po nim nast�pne; woda przerwa�a most
i trzeba si� by�o spieszy�, �eby zawr�ci�. Ale kiedy don Camillo
schyli� si� po rower, a kierowca odwr�ci� si�, by wsi��� do szofe-
rki, by�o ju� za p�no. Da� si� s�ysze� trzask �amanych d�wigar�w
i chwil� p�niej betonowe prz�s�o, na kt�rym stali don Camillo
i ci�ar�wka, oderwa�o si� od reszty mostu.
To by�y sekundy; porwane przez pr�d pontony oderwa�y si� od
mostu i przep�yn�y z dziesi�� metr�w, zanim don Camillo i kiero-
wca ci�ar�wki zdali sobie spraw� z tego, co si� dzieje.
20
- No a teraz - wyj�cza� przera�ony kierowca - co zrobimy?
- Je�eli pan w�jt nie dysponuje biegiem do g�ry - odpar� don
Camillo - to nie wiem, co mo�na by zrobi�.
- Ale przecie� co� trzeba zrobi� - zawo�a� zdesperowany Pep-
pone. - Min�y dopiero dwa miesi�ce, jak kupi�em t� ci�ar�wk�
i jestem zad�u�ony po same uszy!
Don Camillo wzruszy� ramionami:
- Spr�buj poleci� swoj� dusz� sowieckiemu ministrowi gospo-
, darki morskiej - odpar�.
| Peppone nie zareagowa�; odwr�ci� si� do niego plecami i po-
| szed� zamkn�� si� w szoferce.
! Tratwa trzyma�a si� dobrze na wodzie; platforma spoczywa�a
' na sze�ciu cementowych belkach, a poniewa� Boska Opatrzno��
zatrzyma�a ci�ar�wk� dok�adnie na �rodku platformy, wysz�o
na to, �e �adunek jest dobrze roz�o�ony. Nie by�o czym si�
zbytnio przejmowa�, cho�by i dlatego �e ci�ar�wka przewozi�a
towar o du�ych gabarytach, ale ma�ej wadze. Siano luzem,
niesprasowane, przykryte wielk� nieprzemakaln� p�acht�.
Deszcz zacz�� z powrotem gwa�townie pada� i don Camillo po-
my�la�, �eby schroni� si� pod lew� burt� ci�ar�wki. Tu doszed�
do wniosku, �e sytuacja jest mniej weso�a, ni� s�dzi� do tej
pory.
Belek nie by�o sze��, lecz dwie grupy po trzy, nie mo�na by�o
wi�c m�wi� o jednej platformie, ale o dw�ch, z kt�rych ka�da
wspiera�a si� na d�wigarach ��cz�cych po trzy pontony. A te dwa
elementy mostu by�y spi�te �elaznymi klamrami umieszczonymi
na ko�cach skrajnych d�wigar�w.
Klamry te rozczepi�y si� i powoli dwie po��wki platformy
zacz�y oddala� si� od siebie. Na razie rozsuni�te by�y na p�
metra, ale poniewa� przednie ko�a ci�ar�wki opiera�y si� na jed-
nej platformie a tylne na drugiej, istnia�o ryzyko, �e je�li ta prze-
rwa powi�kszy si�, to ci�ar�wka wyl�duje w wodzie.
Nie by�o czasu na pogaw�dki; don Camillo otworzy� drzwiczki
szoferki i z�apawszy Peppona za nog�, �ci�gn�� go na d�.
- Towarzyszu - t�umaczy� mu, pokazuj�c na dziur�, kt�ra po-
szerza�a si� pod ci�ar�wk� - albo scalisz z powrotem platform�,
21
albo sko�czysz w wodzie ze wszystkimi wiktua�ami dla twoich
boj�wkarzy.
Peppone zrobi� si� blady; jednym susem znalaz� si� na tyle
ci�ar�wki i przeklinaj�c na czym �wiat stoi, rozlu�ni� liny, kt�re
przytrzymywa�y nieprzemakaln� plandek�. Otworzy� zaczepy
i opu�ci� burt�, ale nie wylecia�o siano, tylko ludzie.
Wyskoczyli Chudy, Ostry, D�ugi i inne zakazane g�by z bandy
Peppona, w sumie dwudziestu boj�wkarzy.
Jasne, �e nie byli uszcz�liwieni t� sytuacj�, nie robili jednak
szumu, tylko czekali na rozkazy.
Niestety Peppone wypu�ciwszy zgraj� spod siana, nie wiedzia�,
co dalej pocz��, wi�c do akcji musia� wkroczy� don Camillo:
- Zablokuj przednie ko�a i wrzu� wsteczny! - wrzasn��.
A kiedy to do wszystkich dotar�o, zacz�li odrywa� deski i klam-
ry z platformy i unieruchomili przednie ko�a ci�ar�wki, tak �eby
nie mog�y si� poruszy�. Potem Peppone w��czy� silnik, wrzuci�
wsteczny i wciskaj�c z wyczuciem sprz�g�o i gaz, i poc�c si� przy
tym odpowiednio, zdo�a� przyci�gn�� do siebie obie cz�ci mostu.
Pozostali spi�li je klamrami i linami i w ten spos�b dokonano
ponownego scalenia platformy.
W czasie gdy ca�a banda m�czy�a si� nad likwidacj� p�kni�cia,
don Camillo nie m�g� si� powstrzyma�, �eby nie wetkn�� g�owy
w czarn� czelu�� powsta�� po otwarciu burty.
To by�a dobrze wykonana robota; na skrzyni ci�ar�wki zmon-
towano pot�n� drewnian� klatk�, ob�o�ono j� zewsz�d sianem,
kt�re z kolei przykryto nieprzemakaln� plandek�. Wej�cie do kla-
tki opatulonej sianem by�o z tym i opuszczana burta s�u�y�a za
drzwi.
- Ci�ar�wka prosto z Troi! - wykrzykn�� don Camillo, wy-
chylaj�c g�ow� z klatki.
A poniewa� Peppone by� obok, uwa�a� za s�uszne doda� jesz-
cze:
- Szkoda. Gdybym wiedzia�, co za towar wieziesz, wcale bym
ci� nie ostrzeg�. Nie nadarzy mi si� ju� wi�cej taka okazja. Szko-
da.
Peppone nie odpowiedzia�, a don Camillo m�wi� dalej:
22
- Naprawd� szkoda; szef z ca�ym sztabem g��wnym i boj�wk�.
(Jechali�cie obrobi� jaki� bank?
- Jechali�my broni� praw pracownik�w z Yiarany - odrzek�
Peppone.
- Ukryci w sianie?
- Wszystko si� nada, kiedy trzeba wykiwa� policj�. Po�owni-
kom z Yiarany zabroniono demonstrowa� i specjalne si�y policji
pilnuj� wszystkich dr�g dojazdowych do Viarany. Trzeba si� tam
dosta� niepostrze�enie.
Platforma p�yn�a dalej w m�tnej wodzie i ulewnym deszczu;
m�czy�ni wr�cili do swojej klatki os�oni�tej p�acht� z ceraty, ale
zrobili prze�wity we wszystkich �cianach, �eby mie� oko na sytu-
acj�.
Peppone wsiad� do szoferki, a don Camillo uda� si� za nim.
- Je�li Pan B�g nam nie pomo�e, to czeka nas katastrofa
- mrukn�� Peppone po d�ugim milczeniu.
- Ju� wam pom�g� i to a� nadto - odpar� don Camillo.
- Chyba ksi�dz nie wie, ile kosztuje nowiute�ki Fiat 82
- stwierdzi� Peppone. - Je�li Pan B�g pozwoli mi go doprowadzi�
bez uszczerbku do domu, przysi�gam, �e...
- �e co?
- Ju� ja sam wiem, co.
W tym momencie wybuch�a okropna wrzawa; banda wysypa�a
si� z klatki i wszyscy machali r�kami zwr�ceni w stron� grobli, na
kt�rej wrzeszcza� i macha� niewielki t�umek.
Wie�� roznios�a si� b�yskawicznie po wsiach wzd�u� rzeki i lu-
dzie na pewno nie b�d� si� oci�ga� z pomoc�.
Peppone otrz�sn�� si�:
- Wyrzu�cie obci��enie! - rozkaza�, wyskakuj�c z szoferki.
W dziesi�� minut skrzynia ci�ar�wki zosta�a opr�niona
i szcz�tki klatki razem z sianem pop�yn�y w d� rzeki.
- Teraz wielebny ksi�dz b�dzie m�g� opowiada�, co zechce
- wyja�ni� na koniec Peppone. - Dowody rzeczowe zosta�y znisz-
czone i zawsze b�dziemy mogli odpowiedzie� ksi�dzu, �e zwario-
wa�.
Don Camillo pokiwa� g�ow� i wzni�s� oczy do nieba:
23
- Jezu - powiedzia� g�o�no - oto jest wdzi�czno�� za
przys�ug�, kt�r� im uczyni�em.
- Przys�uga, kt�r� nam oddali�cie, nie daje ksi�dzu prawa do
tego, �eby nas o�miesza� przed lud�mi - odpar� Peppone.
Jaki� holownik odbi� od brzegu i kiedy w ko�cu dop�yn�� do
platformy, ustawi� si� do niej bokiem. Ludzie z holownika
pr�bowali przyczepi� j� lin�, ale musieli zrezygnowa� w obawie,
�e rozleci si� na dwie cz�ci.
- Ratujmy na razie ludzi - powiedzia� w ko�cu kapitan holow-
nika. - Potem, je�li si� da, spr�bujemy uratowa� ci�ar�wk�.
Ludzie z bandy nie dali si� prosi� i przeszli na holownik, ale
kiedy nadesz�a kolej Peppona, ten pokr�ci� g�ow�:
- Ja zostaj�. To moja ci�ar�wka i nie zostawi� jej.
Wszyscy wzd�u� rzeki znali Peppona i wiedzieli, �e nikt nie
zmusi go, by zmieni� zdanie.
- W porz�dku - odrzekli.
Don Camillo, kt�ry sta� ju� na holowniku, zeskoczy� na plat-
form� i ci z holownika spytali go, czy nie zwariowa�.
- Ja te� zostaj�. Rower jest m�j i go nie zostawi� - wyja�ni�.
- Niech si� ksi�dz nie martwi o rower, na pewno si� uratuje
- nalega� kapitan.
- Zale�y mi r�wnie� na tym, �eby uratowa�a si� dusza tego
nieszcz�nika. Za��my, �e zdarzy si� jaki� wypadek i b�dzie
musia� okaza� skruch� in extremis za swoje zbrodnie; moim
obowi�zkiem jest wys�a� go z tego �wiata z papierami w po-
rz�dku.
Holownik oddali� si�, a platforma p�yn�a dalej.
Peppone siedzia� na przedzie platformy i patrzy� niemo przed
siebie.
- Tam jest wyspa - mrukn�� w pewnym momencie. - Je�eli
pontony trafi� na ni�, to most si� rozwali i koniec z ci�ar�wk�.
- Pomy�l o w�asnej sk�rze - odpowiedzia� mu don Camillo.
- Ci�ar�wki wci�� jeszcze robi�.
- Ale ja ju� nie mog� robi� wi�cej d�ug�w.
Wyspa na �rodku wielkiej rzeki by�a prawie ca�kiem zanurzona;
wystawa� jedynie czubek jakiej� k�py trzciny i barka p�yn�a
24
pro�ciute�ko na ni�. Peppone patrzy� przera�onym wzrokiem na
przybli�aj�ce si� trzciny i gryz� palce.
Wydawa�o si�, �e los platformy zosta� ju� przes�dzony, ale
kilka metr�w przed wysp� wpad�a w wir, kt�ry zmieni� jej kieru-
nek, popychaj�c w stron� brzegu.
Przeszkoda zosta�a omini�ta.
- Pan B�g mi dopom�g� - wysapa� Peppone, ocieraj�c czo�o
zlane potem.
- Z pewno�ci� nie zrobi� tego dla ciebie, ale ze wzgl�du na
fiata - u�ci�li� don Camillo i tak�e star� z czo�a zimny pot.
Zacz�� zapada� wiecz�r, a platforma wci�� p�yn�a z pr�dem.
Potem nagle jakby zmieni�a zdanie i stanowczo skr�ci�a w stron�
brzegu, gdzie w��czy�a si� do skomplikowanej gry pr�du i wir�w.
A tam dogoni�y j� po jakim� czasie trzy holowniki i zdo�a�y po-
chwyci� tak, �e nie mog�a si� rozlecie�.
Rozpocz�a si� podr� pod pr�d i dopiero w nocy platforma
dotar�a do swojej przystani.
Rzeka uspokoi�a si�, a pr�d robi� si� coraz s�abszy, ale trzeba
by�o ci�kiej har�wki a� do trzeciej w nocy, �eby zakotwiczy�
platform� i po��czy� j� z dwiema cz�ciami mostu. �eby pom�c
Pepponowi w usuni�ciu przekl�tej ci�ar�wki, zaczepiono
platform� w ten spos�b, �e dzi�b mia�a teraz tam, gdzie poprzed-
nio by�a rufa.
Dzi�ki temu, kiedy wszystko by�o ju� gotowe i ko�a zosta�y
odblokowane, Peppone wsiad� do szoferki, zapu�ci� silnik i odje-
cha�.
Za� don Camillo, zabrawszy sw�j rower, dotar� do drogi na
grobli i popeda�owa� w stron� miasteczka.
Ci�ar�wka Peppona zachowywa�a mi�osiern� pr�dko��, wi�c
don Camillo mijaj�c j�, zjecha� na lewo i uczepi� si�.
Na tyle ci�ar�wki widnia�a tabliczka ostrzegawcza: "Czepia-
nie zabronione" i faktycznie, Peppone nie czepia� si�.
Z�odzieje rower�w
Peppone, kt�ry w trakcie ca�ej inspekcji wyst�powa� jed-
nocze�nie jako w�jt i jako kierowca, zatrzyma� samoch�d przed
jakim� parterowym domkiem i zwr�ci� si� do szczup�ego i dystyn-
gowanego pana w okularach, kt�ry siedzia� obok niego.
- To jest, panie inspektorze, szko�a w Castorcie. We wszystkim
ostatnia.
Inspektor spojrza� na chatk� i odrzek� po chwili:
- Tak, widz�.
- Najgorszego to jeszcze nie wida� - mrukn�� Peppone,
marszcz�c brwi z niezadowolenia.
Inspektor odwr�ci� si� do pana raczej starszego i korpulentnego,
kt�ry, wraz z jakim� m�odym cz�owiekiem, zajmowa� tylne sie-
dzenie w Fiacie 1100.
- Jest co� specjalnego, panie dyrektorze?
- Mianowana jest tutaj owa Diva Canetti, kt�ra po wyzwoleniu
zosta�a odsuni�ta na rok od nauczania, a potem dopuszczona na
nowo, jako �e nie znaleziono nic, co by j� obci��a�o.
Peppone pokr�ci� g�ow� i za�mia� si� szyderczo:
26
- Nic!
Inspektor spyta� dyrektora szko�y podstawowej, jak to rzeczy-
wi�cie by�o, a ten roz�o�y� r�ce.
- Dochodzenie zosta�o przeprowadzone prawid�owo. Diva Ca-
netti zdoby�a uprawnienia do nauczania w 1929 roku z najwy�sz�
not� i pochwa��, uczy�a nieprzerwanie od 1930 roku do kwietnia
1945 w szko�ach powiatu, wykazuj�c niew�tpliw� kompetencj�
i ogromn� gorliwo��...
- Zw�aszcza w tym, �e wysz�a za wicepodest�! - zawo�a� za-
czepnie Peppone.
- Fakt wyj�cia za m�� za wicepodest� - zaoponowa� uprzejmie
dyrektor - nie mo�e by� uznany za przest�pstwo.
- B�g ich stwarza, a potem ��czy - zawyrokowa� Peppone.
- Tacy to ��cz� si� w zwi�zkach z podobnymi do siebie.
W ka�dym razie komisja dochodzeniowa mog�a przynajmniej
przenie�� t� Canetti, by cho� tak� satysfakcj� da� ludowi.
- Panie w�jcie - zaprotestowa� dyrektor. - Canetti zosta�a
przeniesiona!
- Trzeba j� by�o przenie�� do Kalabrii, a nie z gminy do miejs-
ca odleg�ego o sze�� kilometr�w, a mo�e i to nawet nie - powie-
dzia� Peppone.
- Wie pan lepiej ode mnie, jak to by�o - usprawiedliwia� si�
dyrektor. - Mia�a sze�cioletnie dziecko i m�a, kt�ry nie wr�ci�
jeszcze z wi�zienia w Indiach...
- Dajmy spok�j! - zawo�a� Peppone.
- W�a�nie, �e nie damy spokoju - stwierdzi� kategorycznie
inspektor. - Je�eli pan, panie w�jcie, ma si� na co u�ala�, to
prosz� do mnie napisa� podanie ze wszystkimi szczeg�ami.
- Nie ma potrzeby - powiedzia� Peppone wysiadaj�c. - Sam
pan zobaczy, co to za typek z tej nauczycielki z Castorty.
Castorta by�a najmniejsz� z siedmiu osad w gminie i jedna
nauczycielka wystarcza�a a� nadto jako osoba do spraw o�wiaty
podstawowej, pracuj�c z pierwsz� i drug� klas� rano, a trzeci�
i czwart� po po�udniu.
Signora Canetti przynosi�a sobie z domu co� do zjedzenia
w okolicach obiadu i to bardzo u�atwia�o ca�� spraw�. Kiedy
27
owego popo�udnia do szko�y w Castorcie wszed� inspektor, a za
nim w�jt i ci dwaj, by�a w�a�nie zmiana trzeciej i czwartej klasy
i wygl�da�o na to, �e wszystko odbywa si� prawid�owo.
Nauczycielka zblad�a na widok kogo� tak nadzwyczajnie
wa�nego jak wizytator do spraw o�wiatowych. Ale kiedy us�ysza-
�a, jaki jest pow�d tej wizyty, odzyska�a spok�j.
- Pierwsz� trosk� ustroju demokratycznego - wyja�ni� surowo
inspektor - jest umocnienie potencja�u szko�y, z jednoczesnym
przystosowaniem jej do dzisiejszych potrzeb. W kraju brak jest
budynk�w szkolnych, a te istniej�ce pozostawiaj� wiele do �ycze-
nia. Na podstawie pani osobistego do�wiadczenia, prosz� mi wi�c
powiedzie�, jak wygl�da sprawa z tym budynkiem szkolnym.
Nauczycielka roz�o�y�a r�ce:
- Odczuwa si� brak wszystkiego - odpowiedzia�a.
Peppone podskoczy�, bo poczu� si� wywo�any do tablicy.
- Szko�a jest taka, jaka jest! - wykrzykn��. - Ale trzeba przy-
zna�, �e gmina robi, co mo�e. Budynek ponaprawiano i wysprz�-
tano, sanitariat zosta� wyposa�ony w nowoczesne instalacje,
a szkole kupiono nawet radioodbiornik!
Nauczycielka przytakn�a.
- Dok�adnie tak - powiedzia�a - szkoda jednak, �e radio nie
mo�e gra�, bo brak pr�du elektrycznego, i �e urz�dzenia sanitarne
nie mog� dzia�a�, bo brak jest zbiornika na wod� i pompy, kt�ra by
go nape�ni�a.
Ton g�osu nauczycielki mia� lekkie sarkastyczne zabarwienie,
co sprawi�o, �e Peppone straci� cierpliwo��:
- Je�eli w ci�gu dwudziestu lat faszyzm nie zdo�a� doprowa-
dzi� pr�du i wody, i nikt nigdy nie odwa�y� si� narzeka� - zawo�a�
- to teraz nie czas na robienie afery, �e w ci�gu czterech lat nie
dali�my rady tego zrobi�, a trzeba mie� jeszcze na wzgl�dzie
op�akany stan zwyci�onego narodu!
Nauczycielka nie przej�a si�:
- Pan inspektor pyta� mnie, jaka jest tutaj sytuacja, wi�c ogra-
niczy�am si� do odpowiedzi na jego pytanie.
Peppone wrzuci� ju� czwarty bieg i inspektor, patrz�c na to
wielkie ch�opisko, nie czu� si� na si�ach, �eby si� wtr�ca�.
28
- R�ne s� sposoby odpowiadania na pytania! - zawo�a� Pep-
pone. - Ale faktem jest, �e wtedy nie mia�a pani czasu zauwa�y�,
�e brak tu �wiat�a i wody, bo by�a pani strasznie zaj�ta szkoleniem
nowych pokole� faszystowskiego plemienia!
Nauczycielka roz�o�y�a r�ce.
- Przerabia�am program, jaki Pa�stwo mi da�o dopizerabiania.
Ograniczy�am si� do zdyscyplinowanego s�u�enia Pa�stwu, tak
jak karnie s�u�� mu teraz.
- R�ne s� sposoby s�u�enia Pa�stwu, droga pani! -za�mia� si�
Peppone. - Inne nauczycielki zachowywa�y si� wtedy zupe�nie
inaczej ni� pani.
- Jest tylko jeden spos�b s�u�enia Pa�stwu - odrzek�a oschle
nauczycielka. - Je�li inne nauczycielki s�u�y�y mu inaczej, to �le
mu s�u�y�y i prawdopodobnie �le mu s�u�� r�wnie� teraz.
Da� si� s�ysze� w�adczy g�os inspektora:
- Prosz� pani, prosz� ograniczy� swoje odpowiedzi do tego, co
konieczne! Pyta�em pani�, jaka jest dok�adnie sytuacja w szkole.
- Wszystkiego brak - powiedzia�a nauczycielka.
- Niech pani nie przesadza z czystego zami�owania do polemi-
ki - odpar� szorstko inspektor. - Prosz� powiedzie� dok�adnie,
czego brakuje.
- Ja panu powiem, panie inspektorze - zawo�a� Peppone
g�osem pe�nym ironii. - Pani odczuwa przede wszystkim brak
dw�ch portret�w, kt�re wisia�y na �cianie nad katedr�, gdzie teraz
wida� jedynie �lady po nich, na prawo i lewo od krucyfiksu.
Nauczycielka u�miechn�a si�:
- Wa�ne, �e zosta� krucyfiks - wyja�ni�a. - Gdyby go zdj�li, to
tak bardzo odczu�abym jego brak, �e ja te� bym sobie posz�a.
Inspektor zirytowa� si�, bo to by� inspektor polityczny i mia�
pogl�dy, kt�re od pewnego miejsca zaczyna�y si� zgadza�
z pogl�dami Peppona.
- Prosz� pani - poleci� kategorycznie - prosz� odpowiada� na
moje pytania i wyliczy� mi rzeczy, kt�rych brakuje w tym budyn-
ku szkolnym.
- Brakuje �wiat�a, brakuje dzia�aj�cych urz�dze� sanitarnych,
kubatura sali jest niewystarczaj�ca, ogrzewanie jest nieodpowied-
29
nie do powierzchni pomieszcze�, �awki s� po�amane, tablica jest
prawie nie do u�ytku. Nie ma biblioteki, nie ma map do geogra-
fii...
- Z ilu pomieszcze� sk�ada si� szko�a?
- Z sali i korytarza, kt�ry s�u�y jako szatnia i na ko�cu kt�rego,
za przepierzeniem, zosta�y wygospodarowane sk�adzik drewna
i wyg�dka.
- Czy w budynku nie istnieje mo�liwo�� stworzenia mieszka-
nia dla nauczyciela?
- Nie, prosz� pana - odpar�a nauczycielka. - Tak�e i wo�na
mieszka prawie kilometr st�d.
W czasie gdy m�odzieniec i dyrektor robili dok�adne notatki,
inspektor skierowa� si� w g��b sali:
- P�jdziemy zobaczy�, jak si� naprawd� rzeczy maj� - powie-
dzia�.
Jaki� ch�opiec szmyrgn�� ze swojej �awki i b�yskawicznie wpad�
w drzwi wychodz�ce na korytarz.
Inspektor pomy�la�, �e ch�opiec, pos�uszny jakiemu� znakowi
nauczycielki, pospieszy� otworzy� przed nim drzwi, ale kiedy wy-
szed� na korytarz, zauwa�y�, �e ch�opiec z jakim� zawini�tkiem
w r�kach p�dem lecia� do drzwi od sk�adzika, wi�c zaniepokoi�
si�:
- Gdzie on leci? Ej, ty!
Ale ch�opiec by� ju� w sk�adziku i zamkn�� si� na �a�cuch.
Inspektor z�apa� klamk� i naciska� nadaremnie.
A wtedy odwr�ci� si� oburzony:
- Prosz� pani, zechcia�aby pani powiedzie�, co si� tu dzieje?
Co ten ch�opiec poszed� ukry�?
Nauczycielka zbli�y�a si� do drzwiczek.
- Gino - powiedzia�a spokojnie - to ja, otw�rz.
Drzwiczki otworzy�y si�. Ch�opiec sta� w nich, odwr�cony ple-
cami, �eby nie pokazywa� swego zawini�tka. Peppone z�apa� go
za ko�nierz i wyci�gn�� na zewn�trz. Zawini�tko kry�o w sobie
jakie� pi�cio- sze�ciomiesi�czne dziecko i wyda�o si� wszystkim
najdziwniejsz� rzecz�, jak� kiedykolwiek widzieli.
- Co to? - krzykn�� oszo�omiony inspektor.
30
- To m�j brat - odpowiedzia� ch�opiec ze spuszczon� g�ow�.
Na to wtr�ci�a si� nauczycielka i wzi�wszy dziecko z r�k
ucznia, po�o�y�a je w koszu na winogrona, kt�ry sta� w k�cie
korytarza obok drzwi do salki szkolnej.
- To m�j syn - powiedzia�a nauczycielka dochodz�c do siebie.
- Pani syn? - zawo�a� inspektor. - A dlaczego jest tutaj?
- M�j m�� jest od dw�ch miesi�cy w mie�cie, gdzie znalaz�
; posad�, drugie dziecko jest u babci na wsi. Ja bior� rano ma�ego ze
, sob� i zabieram z powrotem wieczorem. Dzi�ki temu jestem spo-
| kojna, a poza tym mog� go karmi�.
j Inspektor spojrza� na dyrektora i Peppona, a potem odwr�ci� si�
� do nauczycielki.
| - Pani karmi go tutaj?
- Nie, prosz� pana, kiedy s�ysz�, �e p�acze, przychodz� tutaj,
wyjmuj� go z koszyka i id� karmi� do sk�adziku.
- Wspaniale! - zachichota� inspektor. - Kto wie, co to za ra-
| do�� dla dzieci, kiedy je pani zostawia same! Mo�emy sobie tylko
wyobrazi�, co te� wyrabiaj�.
- Nie ruszaj� si� i ani pisn�. To s� wiejskie dzieci, dobrze
wychowane i gdyby nawet nie uszanowa�y we mnie nauczycielki,
to szanuj� we mnie matk�.
' Inspektor wzruszy� ramionami.
- Rozumiem, rozumiem, zdaj� sobie spraw�. Ale mog�aby pani
przecie� zostawi� dziecko komu� we wsi.
- Nie, bo by�abym niespokojna.
- Ale ma pani matk�! Niech go pani jej zostawia.
- A kto go b�dzie karmi�?
- Niech go pani sztucznie karmi. Wi�kszo�� dzieci jest dzisiaj
sztucznie karmiona.
- Je�eli matka mo�e, to ma obowi�zek karmi� swoje dziecko.
W przeciwnym razie Pan B�g nie skonstruowa�by kobiet tak, jak
skonstruowa�.
Inspektor poczu� si� zak�opotany i swoj� irytacj� skierowa� na
inny obiekt. Odwr�ci� si� do ch�opca, kt�ry wci�� jeszcze sta�
przed drzwiami do sk�adziku, i powiedzia� lodowatym g�osem:
- Rzecz�, kt�ra w ca�ej tej sprawie zas�uguje na najwy�sz�
31
uwag� jest zachowanie tego ch�opca. Daje to poj�cie, jakiego rodzaju
edukacji moralnej zosta� poddany. Nie ma nic zbrodniczego w tym, �e
nauczycielka bierze swojego syna do szko�y, �eby go karmi� piersi�,
ale to, co zrobi� ten uczniak, ma tylko jedn� nazw�: zmowa milczenia.
Peppone, kt�ry od jakiego� czasu mia� zgaszony silnik, niezbyt
dobrze poj�� sens tych s��w i m�czy� si� strasznie nad zrozumie-
niem "zmowy milczenia".
- No jasne! - wykrzykn��. - Kto�, kto si� tak zachowuje,
post�puje jak prawdziwy m�czyzna! Przypomina to wydarzenie
z Garronem, kt�ry powiedzia�: "To ja!"* Brawo ch�opcze!
Inspektor zerkn�� na dyrektora, potem pospiesznie powiedzia�:
"Do widzenia" i skierowa� si� do wyj�cia. Przechodz�c przez
sal�, widzia� milcz�ce i nieruchome dzieci, jakby by�y z kamienia,
i ta cisza i martwota wyda�y mu si� nie do wytrzymania.
Peppone odwi�z� inspektora i tamtych dw�ch a� do poci�gu,
a wracaj�c do domu zahaczy� o szko�� w Castorcie. Ju� dawno
min�a pora wyj�cia, ale wszystkie dzieci sta�y przed drzwiami,
jakby na kogo� czeka�y.
Peppone zatrzyma� samoch�d; ze szko�y wysz�a jaka� kobieci-
na, kt�ra zast�powa�a wo�n�, i stan�wszy przed Pepponem, za�a-
ma�a r�ce:
- Przekl�ty �wiat, panie w�jcie!
- Co si� dzieje?
- Kiedy nauczycielka by�a zaj�ta inspektorem, jaki� �obuz
ukrad� jej rower, kt�ry sta� za szko�� pod daszkiem.
Po chwili ukaza�a si� nauczycielka z dzieckiem na r�ku.
- Prosz� pani - powiedzia� do niej Peppone, kiedy mija�a sa-
moch�d - wiem ju� o rowerze. Prosz� wsi���, odwioz� pani� do
miasta.
- Nie, dzi�kuj�, wol� i�� piechot� - odpowiedzia�a twardym
g�osem.
I sz�a dalej w swoj� stron�, a dzieci maszerowa�y za ni�. Po
pewnym czasie kt�remu� z nich uda�o si� odebra� jej ma�ego
i wzi�� go na r�ce.
* Por. E. De Amicis, Szlachetny post�pek [w:] Serce.
32
Dziecko po stu metrach, tyle by�o mi�dzy s�upami telegraficz-
nymi, przekaza�o ma�ego nast�pnemu, a tamto trzeciemu i tak
dalej.
Po dw�ch kilometrach wmiesza�a si� w to nauczycielka; ode-
bra�a swoje dziecko i kaza�a, �eby szybko wracali do dom�w.
Ale nikt nie ust�pi� i ca�a trzydziestka sz�a za ni�, p�ki nie
pokaza�y si� pierwsze zabudowania miasteczka.
A wtedy dzieci zrobi�y w ty� zwrot; cz�� wr�ci�a drog�, a cz��
na skr�ty przez pola.
Nast�pnego dnia ludzie z Castorty zebrali ju� po�ow� pieni�dzy,
�eby kupi� nowy rower nauczycielce. Ale ona dowiedzia�a si�
o tym i poprosi�a na rozmow� matki wszystkich dzieci.
- To, co sobie zamy�li�y�cie, jest pi�kne i jestem wam za .to
wdzi�czna - wyja�ni�a kobietom nauczycielka. - Mimo to prosz�
was, �eby wszystkiego zaniecha�, bo ja w �aden spos�b nie mog�
pozwoli� na co� podobnego. Z�o�y�am meldunek o kradzie�y;
je�eli mam mie� znowu rower, to mo�e to by� tylko tamten m�j
rower.
Wszyscy wiedzieli, �e naleganie by�o bezcelowe. Kobiety
wci�gn�y w to don Celestyna, proboszcza z Castorty, ale r�wnie�
jemu nauczycielka odpowiedzia�a tak samo jak kobietom.
- Gdybym przyj�a rower - zako�czy�a - zniweczy�abym ich
pi�kny gest. Je�eli znowu mam mie� rower, to mo�e by� to tylko
ten, kt�ry mi ukradziono. Albo ten, albo �aden.
Do szko�y przysz�a piechot� z dzieckiem na r�kach. Wr�ci�a do
miasteczka te� piechot� i z dzieckiem na r�kach, i to sama, bo
dzieciom, gdyby chcia�y i�� za ni�, zagrozi�a okropnymi konsek-
wencjami. W nast�pne dni by�o tak samo; wywo�ywa�o to jedno-
cze�nie w�ciek�o�� i poruszenie.
Don Camillo, spotkawszy j� po raz trzeci, pr�bowa� grzecznie
przem�wi� jej do rozs�dku. Powiedzia�, �e w rezultacie zachowu-
je si� w spos�b sprzeczny z elementarn� logik�