4776
Szczegóły |
Tytuł |
4776 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4776 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Veronica Colin
Kosz pe�en kamieni
Budzi� si� dzie�. Czeka�am na ko�cu drogi, tam, gdzie drzewa
rosn� znacznie rzadziej ni� w g��bi lasu. Nad rzek� wisia�y
smugi mg�y, a s�o�ce powoli wspina�o si� po niebie. Za godzin�
powinno wznie�� si� nad szczyty g�r i o�wietli� t� stron�
doliny.
Wsta�am jeszcze przed �witem, �eby nakarmi� konia,
obrz�dzi� go i zaprz�c do dwuk�ki. Zaj�o mi to wi�cej czasu
ni� si� spodziewa�am - r�ce mia�am tak zmarzni�te, �e z trudem
radzi�am sobie z wiekow� sk�rzan� uprz꿹 - ale mimo wszystko
zd��y�am na czas.
Oni natomiast wyra�nie si� sp�niali. Przechadzaj�c si� w
t� i z powrotem, i rozcieraj�c zgrabia�e r�ce zastanawia�am si�,
co mog�o by� tego przyczyn�. Zazwyczaj byli bardzo punktualni.
Wreszcie nad szczytami drzew pojawi� si� znajomy kszta�t
transportera, kt�ry na chwil� zawis� nad polan�, po czym powoli
osiad� na tym samym miejscu co zawsze. Ko� sp�oszy� si� troch�,
wi�c chwyci�am go za uzd� i g�adz�c po pysku przemawia�am do
niego �agodnie a� do chwili, kiedy ucich�o irytuj�ce brz�czenie
silnik�w.
W bocznej �cianie transportera otworzy�y si� drzwi i z
wn�trza niezbyt pewnym krokiem wyszed� cz�owiek. Zawo�a�am do
niego, a on spojrza� na mnie, powoli zszed� po trapie i ruszy� w
moj� stron�.
By� pot�nie zbudowanym, wysokim m�czyzn� - tak wysokim,
�e r�kawy granatowego kombinezonu, w kt�ry go ubrali, si�ga�y
mu zaledwie do po�owy przedramion. Do piersi mocno przyciska�
niewielki plastykowy pojemnik. Mia� blad� cer� i g��boko
osadzone, podkr��one oczy. D�ugotrwa�a hibernacja odcisn�a na
nim swoje pi�tno, a z tego, co s�ysza�am, zaraz po powrocie
wzi�li go ostro w obroty.
Teraz jednak by� tutaj.
- Nazywam si� Anna - powiedzia�am podniesionym g�osem,
poniewa� pilot uruchomi� silniki i transporter powoli uni�s�
si� w powietrze. - Wsiadaj do w�zka. Czeka nas do�� d�uga
droga, a nie wydaje mi si�, �eby� mia� ochot� na spacer.
Poradzisz sobie?
- Tak.
Z trudem wspi�� si� na wysoki stopie� i przycupn�� na
w�skiej drewnianej �aweczce.
Wskoczy�am z drugiej strony, szarpn�am lejcami i dwuk�ka
powoli potoczy�a si� w�sk� le�n� drog�. Zimowe wichury
poprzewraca�y sporo drzew, wi�c kilka dni temu musia�am
je pousuwa�. W powietrzu czu� by�o zapach drewna. Ko�
niespiesznie pod��a� w stron� domu, od czasu do czasu
pochylaj�c g�ow�, by skubn�� troch� �wie�ej trawy.
Zerkn�am ukradkiem na m�czyzn�. By� spi�ty, jego
wychudzona twarz przypomina�a mask�. Tylko oczy porusza�y si�
bez przerwy, ch�on�c otaczaj�ce go widoki.
- Do domu dotrzemy najwcze�niej za godzin� - powiedzia�am
tak cicho, �e musia� pochyli� si� w moj� stron�, by cokolwiek
us�ysze�. - Potrzebujesz czego�?
Pokr�ci� g�ow�. Jechali�my w milczeniu a� do chwili, kiedy
znale�li�my si� na odkrytym terenie, w pe�nym blasku s�o�ca. Na
ciemnoniebieskim niebie nie by�o ani jednej chmurki.
- W�� to - poleci�am, wr�czaj�c mu star� czapk�, a on
pos�usznie za�o�y� j� na g�ow�. Pomog�am mu u�o�y� p��cienny
fartuszek w taki spos�b, �eby zas�ania� kark. - Trzeba uwa�a�
na s�o�ce - doda�am. - Nowa warstwa ozonowa jeszcze nie jest
tak gruba jak powinna. Lepiej nie ryzykowa�.
Mrukn�� co� niewyra�nie. �adnych pyta�. Szczerze m�wi�c,
nie oczekiwa�am ich na tak wczesnym etapie. Spr�bowa�am
wyobrazi� sobie, �e jestem na jego miejscu, spojrze� na dolin�
jego oczami przyzwyczajonymi do regularnych kszta�t�w maszyn,
wyblak�ych kolor�w, czarnych cieni o wyra�nych granicach. Tutaj
otacza�a go chaotyczna mieszanina �wiat�a, barw i d�wi�k�w:
wiatr ko�ysa� ga��ziami modrzewi pokrytych delikatnymi,
soczy�cie zielonymi ig�ami, nieregularne, kamieniste koryto
rzeki wype�nia�a spieniona, dono�nie szumi�ca woda.
B�dzie potrzebowa� sporo czasu, �eby si� przyzwyczai�, ale
czas nie stanowi� problemu. Mog�am zaofiarowa� mu go tyle, ile
zechce.
Zaraz po dotarciu do domu wyprz�g�am konia i zaprowadzi�am
go na padok, gdzie przez chwil� dokazywa� jak �rebak, a potem
zacz�� tarza� si�, parskaj�c g�o�no z rozkoszy.
M�j go�� sta� bez ruchu czekaj�c, a� sko�cz�. Poczu�am
kr�tkotrwa�y przyp�yw irytacji; dlaczego oni wszyscy zjawiaj�
si� w takim stanie?
- Chod�.
Wesz�am pierwsza, wskazuj�c mu drog� do obszernej kuchni
po��czonej z pokojem dziennym. W palenisku wci�� jeszcze
�arzy�o si� kilka w�gli, wi�c dorzuci�am troch� drewna,
rozdmucha�am p�omie� i postawi�am czajnik z wod�.
- Powiedzieli ci co� o tym miejscu?
- Niewiele - odpar� zaskakuj�co silnym g�osem. - Tylko
tyle, �e potrzebuj� odpoczynku, wi�c wy�l� mnie tam, gdzie b�d�
m�g� stopniowo przyzwyczaja� si� do �ycia w nowoczesnym
�wiecie. - Obrzuci� spojrzeniem zio�a susz�ce si� pod
belkowanym sufitem, moje zab�ocone buty stoj�ce przy drzwiach,
czajnik sycz�cy cicho na kuchni. - Tyle �e ten �wiat wcale nie
wydaje mi si� taki nowoczesny.
- Znajdujemy si� w Parku Narodowym Sektora P�nocno-
Wschodniego, a ja jestem Anna Lawers, kustosz. Opiekuj� si� t�
cz�ci� Parku. Moja specjalno�� to rekonstrukcja dawnych
ekosystem�w rolniczo-le�nych. Prowadz� co�, co kiedy� nazywa�o
si� ma�ym gospodarstwem, hoduj� zwierz�ta, uprawiam r�ne
ro�liny i jestem prawie ca�kowicie samowystarczalna. Co� w
rodzaju �ywego eksponatu muzealnego. Od czasu do czasu
przyjmuj� tak�e go�ci, takich jak ty.
- Takich jak ja... A wi�c �ycie wi�kszo�ci ludzi wygl�da
inaczej ni� twoje?
- Zupe�nie inaczej. Jak d�ugo ci� nie by�o?
- Ponad trzysta lat waszego czasu. Spodziewa�em si� wielu
zmian, ale...
Nie doko�czy� zdania, tylko ci�ko opad� na krzes�o.
- Zaraz b�dzie herbata - powiedzia�am. - A potem poka�� ci
tw�j pok�j. B�dziesz m�g� odpoczywa�, jak d�ugo zechcesz.
Przez pozosta�� cz�� dnia robi�am to samo co zwykle:
dogl�da�am inwentarza, przekopywa�am poletko ziemniak�w,
naprawia�am p�ot. O zmierzchu wr�ci�am do domu, wzi�am
prysznic i za�o�y�am czyste ubranie. Z jego pokoju nie
dobiega�y �adne odg�osy, wi�c ostro�nie uchyli�am drzwi i
zajrza�am do �rodka.
Spa� na wznak, ca�kowicie ubrany, z wyj�tkiem but�w, kt�re
�ci�gn�� przed po�o�eniem si� do ��ka i rzuci� pod �cian�.
Wci�� tuli� do piersi plastykowy pojemnik. Oddycha� tak s�abo,
�e na pierwszy rzut oka wygl�da� jak nieboszczyk.
Jon Wicklow, pi�ty oficer naukowy wyprawy numer 291 do
Uk�adu Fenicja�skiego. Tej, kt�ra zagin�a bez wie�ci ponad
sto pi��dziesi�t lat temu. Przed trzema tygodniami na orbicie
wok�ziemskiej pojawi�a si� kapsu�a ratunkowa, nadaj�c na
rzadko u�ywanej cz�stotliwo�ci sygna� awaryjny. Jedynym
pasa�erem okaza� si� Jon, zamkni�ty w kokonie hibernacyjnym.
Maksymalny dopuszczalny okres hibernacji wynosi� dwadzie�cia
lat; on przespa� p�tora wieku. �y� i chyba nawet nie postrada�
zmys��w, ale nie pami�ta�, gdzie by� ani co si� sta�o z
pozosta�ymi cz�onkami dziesi�cioosobowej za�ogi. Z pami�ci
komputera pok�adowego kto� pracowicie wykasowa� wszystkie
zapisy.
Opr�cz Jona w kapsule znajdowa�o si� kilkana�cie kamieni -
zwyk�ych otoczak�w, takich, jakie mo�na znale�� na brzegu niemal
ka�dej rzeki. Pobie�ne badania pozwoli�y ustali�, i� s� to
kawa�ki kwarcytu, powszechnie spotykanej ska�y metamorficznej.
Jon ani na chwil� nie rozstawa� si� z kamieniami i nie chcia�
nawet s�ysze� o tym, by odda� je do dok�adniejszej analizy.
Nagle otworzy� oczy i usiad� na ��ku.
- Zrobi�am obiad - powiedzia�am. - Chod�, trzeba co� zje��.
By� bardzo g�odny. Zajada� ze smakiem, wymazuj�c sos
kawa�kami razowego chleba. Na deser by�y jab�ka; wzi�� jedno,
po czym rozejrza� si� niepewnie doko�a.
- Je�li szukasz sterylizatora, to nic takiego tu nie
znajdziesz - poinformowa�am go. - Ale nie przejmuj si�, �ywno��
jest stuprocentowo bezpieczna. Poza tym wszystkie starannie
umy�am.
Nie sprawia� wra�enia przekonanego, niemniej jednak zjad�
jab�ko ze sk�rk� i ogryzkiem, podczas gdy ja zaparza�am
herbat�. Czu�am potworne zm�czenie. To by� ci�ki dzie�.
- Co ja tu w�a�ciwie mam robi�? - zapyta� niespodziewanie.
- To miejsce... - Zatoczy� r�k� ko�o. - I ty... Nie
spodziewa�em si� czego� takiego.
- A czego si� spodziewa�e�?
- Bo ja wiem? Betonowej celi. Zastrzyk�w ze skopolaminy.
Przes�ucha�.
- Myli�e� si�. - Wsta�am i zacz�am sprz�ta� ze sto�u. -
R�b, co chcesz. Mo�esz chodzi�, gdzie ci� oczy ponios�. Doko�a
masz osiemset kilometr�w kwadratowych dziewiczego terenu.
Odpoczywaj, �pij, czytaj. W k�cie stoi czytnik na baterie
s�oneczne ze sporym zapasem tekst�w naukowych. Gdyby� mia�
ochot� popracowa�, zawsze znajd� dla ciebie zaj�cie, ale nie
traktuj tego jako obowi�zku. Wr�cisz do prawdziwego �wiata
dopiero wtedy, kiedy sam poczujesz, �e jeste� got�w.
Przez pierwszy tydzie� nie odst�powa� mnie ani na krok,
przygl�daj�c si�, jak pracuj� w domu i ogrodzie. Zorientowawszy
si� w rozk�adzie moich zaj��, zacz�� pomaga� mi w najprostszych
czynno�ciach: zbiera� jajka, zamyka� na noc kury w kurniku,
czy�ci� i poi� konia. Ostre rysy jego twarzy troch�
z�agodnia�y, blado�� ust�pi�a miejsca zdrowej opaleni�nie.
Zacz�� szybko przybiera� na wadze, w zwi�zku z czym
pewnego dnia musia�am wybra� si� do magazynu po nowy
kombinezon.
- Zwykle je�d�� tam konno raz w miesi�cu - wyja�ni�am. -
Przywo�� rzeczy, bez kt�rych nie spos�b si� obej��: nasiona,
s�l, narz�dzia. Je�li potrzebuj� czego� powa�niejszego, na
przyk�ad desek albo drutu kolczastego, bior� dwuk�k�, a w
razie jakiej� nag�ej awarii mog� za��da� dostawy przez
komunikator.
Po kolacji siedzieli�my przy kominku rozmawiaj�c o r�nych
g�upstwach. Jon od niedawna zapuszcza� si� do�� daleko w
dziewicz� okolic�, a po powrocie z wypiekami na twarzy opowiada�
mi, gdzie by� i co widzia�. Zawsze zabiera� ze sob� plastykowy
pojemnik.
- Nikogo nie spotykam, zupe�nie nikogo, za to czasem
widuj� jelenie i kr�liki. Wczoraj wieczorem o zmierzchu
zaskoczy�em starego, dorodnego borsuka, kt�ry jakby nigdy nic
szed� sobie �cie�k�. My�la�em, �e ju� dawno temu zosta�y
wyt�pione.
- Niewiele brakowa�o, a tak by si� sta�o - odpar�am. -
Teraz prawie wszystkie dziko �yj�ce ssaki s� pod �cis��
ochron�, wi�c w parkach takich jak ten ich liczba szybko
ro�nie. Wyj�tek stanowi� kr�liki: na nie mo�na polowa� bez
ogranicze�. Jutro na obiad b�dzie gulasz z kr�lika, bo
przydyba�am jednego w ogrodzie.
- Podoba mi si� tutaj - powiedzia� Jon. - �yje si� ci�ko,
ale przyjemnie. Kiedy chodz�, wyra�nie czuj� ska�� pod warstw�
ziemi, jak ko�ci pod sk�r�... - Umilk� na chwil�, po czym
zapyta�: - Anno, dlaczego nie zadajesz mi �adnych pyta�?
- O co?
- O wypraw� do Uk�adu Fenicja�skiego. Zanim... Zanim mnie
tu przywie�li, wypytywali mnie niemal bez przerwy.
- Je�li zechcesz, sam mi opowiesz - odpar�am jakby nigdy
nic. - Cokolwiek si� sta�o, wydarzy�o si� setki lat temu, wi�c
jakby w innym �yciu. Mo�e jest wa�ne, a mo�e wcale nie.
- My�l�, �e jest wa�ne - powiedzia�, wpatruj�c si� w
ogie�. - Ale na razie nie chc� o tym my�le�. Za bardzo boli.
Tej nocy s�ysza�am, jak szlocha w swoim pokoju. Le�a�am z
szeroko otwartymi oczami jeszcze d�ugo po tym, gdy zapad�a
cisza.
Dwa dni p�niej pokaza� mi kamienie. Dyskutowali�my o
sposobach wznoszenia �cian i mur�w w zwi�zku z moim planem
otoczenia padoku kamiennym ogrodzeniem. W��czy�am czytnik, by
pokaza� mu lotnicze zdj�cia p�nocnych wrzosowisk
poprzecinanych szarymi pr�gami.
- Te mury maj� kilkaset lat. Przeczyta�am wszystko, co
napisano na ich temat i jestem pewna, �e te� potrafi� takie
zbudowa�. Potrzeba mi tylko drewnianych szalunk�w, pionu i
porz�dnego m�otka... Najgorsze jest zbieranie kamieni. Zacz�am
dwa lata temu, ale w�tpi�, czy wystarczy�oby mi ich cho�by na
jedn� stron�.
Nagle u�wiadomi�am sobie, �e za wiele m�wi� i raptownie
umilk�am, ale Jon nie zwr�ci� na to uwagi. Chyba udzieli� mu
si� m�j zapa�.
- Ch�tnie ci pomog�, naprawd�. Nie powinna� sama robi�
wszystkiego.
- Na tym polega moja praca - odpar�am. - Na odtwarzaniu,
powt�rnym odkrywaniu, kopiowaniu dawnych metod. Budowanie mur�w
to nic wielkiego. Potrzebuj� tylko czasu i mn�stwa kamieni.
- Kamienie... - powt�rzy� z namys�em. - Czym dla ciebie
s�?
- �atwo dost�pnym materia�em, kt�rego ludzie u�ywali od
zarania cywilizacji. Budowali z nich schronienia, robili
narz�dzia, rze�bili o�tarze i pos�gi, szlifowali i polerowali,
�eby s�u�y�y ozdobie... Czasem my�l�, �e s� te� zaprzeczeniem
przemijania. We� na przyk�ad piramidy: wci�� istniej�, podczas
gdy ich budowniczowie ju� dawno obr�cili si� w proch.
- To bana�.
- Wcale nie. Naprawd� tak uwa�am.
- Kiedy� my�la�em podobnie jak ty. Znam si� troch� na
geologii, bo szkolono nas przed wypraw�. Naturalnie mam tylko
podstawowe wiadomo�ci, bo specjalistk� w tej dziedzinie by�a...
Zapomnia�em, jak si� nazywa�a. W ka�dym razie jedno nie
ulega�o dla nas w�tpliwo�ci: gdziekolwiek dotrzemy, na pewno
znajdziemy tam kamienie, ska�y, g�ry i kratery. To wsp�lna
cecha wszystkich planet bez wzgl�du na to, jakie formy �ycia
zamieszkuj� ich powierzchni� albo kryj� si� w r�nych
zakamarkach i szczelinach. Kiedy wyl�dowali�my...
Zdj�� plastykowy pojemnik przewieszony na pasku przez
oparcie krzes�a, po�o�y� go na stole, otworzy� i obr�ci� w moj�
stron�.
W �rodku by�y kamienie. Kilkana�cie rzecznych kamieni
troch� mniejszych od kurzych jaj, w wi�kszo�ci g�adkich, z
nielicznymi wg��bieniami, porowato�ciami i rysami. Ka�dy inny.
B�yszcza�y w blasku ognia. By�y pi�kne.
Spojrza�am na Jona, po czym wyci�gn�am r�ce i podnios�am
jeden z nich. Wydawa� si� ciep�y, jego dotyk za� dzia�a�
dziwnie uspokajaj�co. Przez minut� albo dwie obraca�am go w
d�oniach, nast�pnie za�, tkni�ta jakim� impulsem, przy�o�y�am
kamie� do czo�a i zamkn�am oczy.
Jon wyrwa� mi go tak gwa�townie, �e a� krzykn�am.
- Nie wolno ci tego robi�! - wysycza�, blady z
w�ciek�o�ci. - Nigdy, rozumiesz?
Nic nie odpowiedzia�am, tylko patrzy�am, jak delikatnie
wk�ada kamie� do pojemnika.
- Tylko tyle pozwolili mi zatrzyma� - odezwa� si� ponownie
po d�u�szej chwili. - Na pami�tk�.
- Oni, to znaczy kto?
- No, tamci. Za�oga. Casper, Mike, Lee-Yung i ca�a reszta.
Uda�o nam si�, chyba nawet za bardzo.
Opar�am �okcie na stole.
- M�w dalej.
- Na pewno wiesz, �e nasza wyprawa by�a jedn� z wielu,
jakie wyruszy�y niemal w tym samym czasie. Ich celem by�o
znalezienie nowych planet, na kt�rych mogliby zamieszka�
ludzie. W chwili, gdy startowali�my, liczba ludno�ci Ziemi
przekroczy�a pi�tna�cie miliard�w. By�o tak ciasno, �e prawie
nie da�o si� ruszy�. �cisk, t�ok, brak miejsca... -
Ruchem g�owy wskaza� za okno. - Teraz chodz� ca�ymi dniami i
nikogo nie spotykam. Co si� sta�o? Czy�by wszyscy wyemigrowali
na inne planety?
- Rzeczywi�cie, sytuacja troch� si� ustabilizowa�a -
odpar�am ostro�nie. - Wi�kszo�� wypraw, o kt�rych wspomnia�e�,
zako�czy�a si� fiaskiem. Owszem, natrafiono na par�
interesuj�cych planet, ale zawsze by�o jakie� "ale": brak wody,
za du�o dwutlenku w�gla, za niskie albo za wysokie ci�nienie
atmosferyczne... Potem wybuch�y Wojny Biologiczne i problem
jakby sam si� rozwi�za�. Spe�ni�y t� sam� rol� co Czarna �mier�
w �redniowieczu.
Opowiedzia�am mu o zmutowanych wirusach uwolnionych przez
grupy terrorystyczne z pilnie strze�onych laboratori�w.
Rozprzestrzenia�y si� b�yskawicznie, zbieraj�c obfite �niwo,
poniewa� nikt nie wiedzia�, jak z nimi walczy�.
- Umiera�y miliony, dziesi�tki milion�w ludzi. Ogl�da�am
to na starych ta�mach wideo. To by�y okropne czasy. Od tamtej
pory staramy si� naprawi� zniszczenia...
- Niekt�rzy jednak prze�yli.
- Owszem. Cz�ciowo za spraw� przypadku, cz�ciowo dzi�ki
wrodzonej odporno�ci. Przetrwali wcale nie najsilniejsi, tylko
ci, kt�rzy dysponowali odpowiednim zestawem przeciwcia�.
Roze�mia� si� cicho.
- Czy to nie zabawne? Odbyli�my tak d�ug� podr�, a kiedy
znale�li�my to, po co nas wys�ano, okazuje si�, �e nikt tego
nie potrzebuje! - Spojrza� na kamienie. - Nigdy w �yciu nie
widzia�em czego� r�wnie pi�knego. Wszystko by�o tam takie, jak
nale�y: doskona�e powietrze, mn�stwo s�odkiej wody, obfita
ro�linno��. �adnych kr�gowc�w, ale w morzach i tak roi�o si� od
�ycia. Por�wna�bym to z paleozoikiem na Ziemi. Bujna, niczym
nie ska�ona przyroda.
- Mimo to wr�ci�e�.
- Tamci chcieli zosta�, zatrzyma� wszystko dla siebie.
Sprzeciwi�em si�. Przypomina�em im o naszym zadaniu, o
zobowi�zaniach wobec ludzko�ci... Tak im zalaz�em za sk�r�, �e
w ko�cu dosypali mi do jedzenia jakiego� �rodka
osza�amiaj�cego, wsadzili do kapsu�y i wys�ali w drog�
powrotn�. Po trzech latach samotno�ci zdecydowa�em si� na
hibernacj�. Niewiele mnie obchodzi�o, czy si� z niej
kiedykolwiek obudz�.
- A kamienie?
- Zebrali�my mn�stwo pr�bek. Dali mi jedn� na pami�tk�.
Nie s�dzisz, �e to wyj�tkowo wspania�omy�lny gest?
Podnosz�c si� z krzes�a musn�am palcami jego r�k�.
- Zapomnij o tym. Jeste� z powrotem w domu.
- W domu... - powt�rzy� z gorycz�. - Gdzie jest m�j dom?
Na pewno nie tutaj. Ja nie jestem st�d.
Nazajutrz zesz�am nad rzek�, �ci�am kilka nar�czy
wiklinowych ga��zek, po czym usiad�am w progu i uplot�am
koszyk. Mo�e nie wygl�da� najpi�kniej, ale ja i tak by�am
zadowolona ze swego dzie�a. Wr�czy�am go Jonowi, kiedy wybiera�
si� na kolejny spacer.
- To na kamienie - powiedzia�am. - Wymo�ci�am go papierami
i mchem, a tu masz uchwyt, gdyby� chcia� zabra� go ze sob�.
Gdyby� jednak zdecydowa� si� zostawi� je w domu, obiecuj�, �e
nie tkn� ich palcem.
- Prezent! - ucieszy� si� jak dziecko. - Anno, jeste�...
Przerwa� w p� zdania i odwr�ci� wzrok, jakby zawstydzi�
si� z jakiego� powodu, po czym ostro�nie prze�o�y� kamienie z
pojemnika do kosza.
- Jak jaja w gnie�dzie - zauwa�y�am z u�miechem. - Postaw
je w s�o�cu. Niech zobacz�, do jakiego �wiata trafi�y.
Postawi� koszyk przy drzwiach, w plamie s�onecznego
blasku, a nast�pnie cofn�� si� o krok i powiedzia�:
- Chyba rzeczywi�cie zostawi� je tutaj... Naturalnie je�li
nie masz nic przeciwko temu? - doda� pospiesznie.
- Sk�d�e znowu - odpar�am. - Nie wracaj zbyt p�no.
D�ugo patrzyli�my sobie w oczy, po czym odwr�ci� si�
raptownie i chwil� potem znikn�� w lesie.
Kolacj� jedli�my powoli, smakuj�c ka�dy k�s. Przynios�am z
piwnicy dzbanek m�odego wina, kt�ry opr�nili�my do dna.
- Chod� do ��ka - powiedzia�am wreszcie, wsta�am od
sto�u, podesz�am od ty�u do Jona i obj�am go, tul�c policzek
do jego twarzy. Zacisn�� r�ce na moich przegubach, jakby ba�
si�, �e zaraz uciekn�. Jego w�osy pachnia�y dymem.
- Chod� do ��ka - powt�rzy�am. - Ju� pora.
Kocha� si� ze mn� tak, jak tego oczekiwa�am: gwa�townie i
szybko. Zbyt szybko. Za drugim razem by� ostro�niejszy, zwraca�
uwag� nie tylko na siebie, ale stara� si� tak�e zaspokoi� moje
potrzeby. Nie tylko czerpa� rozkosz, lecz r�wnie� pr�bowa� si�
ni� dzieli�.
- Pragn��em ci� od pierwszego dnia - wyszepta�. - Nawet
wtedy, kiedy nosi�a� ten okropny zielony kombinezon.
Przesun�� r�k� na moj� pier�. Le�eli�my spleceni nogami.
Nasze spocone cia�a szybko styg�y. Zadr�a�am, a on naci�gn�� na
nas ko�dr�.
- Zosta� ze mn� - poprosi� dr��cym g�osem. - Nie odchod�.
Nigdy.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - odpar�am czuj�c, jak
zapadam w sen.
Obudzi�am si� o �wicie. Jon le�a� oparty na �okciu
wpatruj�c si� we mnie, delikatnie przesuwaj�c palcami po mojej
twarzy. Na ��ku mi�dzy nami sta� kosz pe�en kamieni.
- Jeste� pi�kna, Anno. Le� spokojnie, nie ruszaj si�. Chc�
si� z tob� czym� podzieli�.
Bardzo delikatnie po�o�y� mi na czole jeden z kamieni. By�
ch�odny i ci�ki. Le�a�am nieruchomo jak pos�g.
- Ten kamie� zabierze ci� w miejsce, w kt�rym by�em.
Popro� go o to. Szybko. Teraz.
Min�a d�uga chwila.
- Co widzisz? - zapyta�.
Mia�am wra�enie, �e jego g�os dociera do mnie z wielkiej
odleg�o�ci.
- Nic... - odpar�am z wahaniem. - Chocia�, zaczekaj...
Tak, �wiat�o jest zupe�nie inne. Wsz�dzie doko�a czerwone
cienie, wiatr podrywa tumany py�u. Troch� si� przeja�nia. W
oddali widz� g�ry, ale tutaj teren jest p�aski. To chyba
wierzcho�ek jakiego� p�askowy�u, bo kilka krok�w ode mnie jest
kraw�d� przepa�ci. Kto� tam stoi...
Ucisk na czole zel�a�. Otworzywszy oczy, ujrza�am mokr� od
�ez twarz Jona.
- A wi�c na ciebie te� to dzia�a - powiedzia�. -
Wiedzia�em.
- Jon, ja tam by�am! Mog�am si� porusza�, s�ysza�am
wycie wiatru, czu�am smak py�u... To by�o tak realne, jakby
dzia�o si� naprawd�! W jaki spos�b...
- Nie mam poj�cia. Te kamienie to co� w rodzaju wyj�tkowo
silnego medium empatycznego, kt�re uaktywnia si� pod wp�ywem
fal m�zgowych, ciep�a albo czego� takiego. Wyobra� sobie
urz�dzenie rejestruj�ce, kt�re niczego nie zapomina, kt�re
potrafi bez ko�ca odtwarza� na tw�j u�ytek wszystkie zdarzenia,
jakich by�o �wiadkiem. Musisz tylko poprosi� je, by pokaza�o ci
w�a�nie to, co chcesz zobaczy�. Pojedynczy kamie� ma zasi�g
oko�o stu metr�w, a jego pami�� si�ga wielu milion�w lat wstecz.
- Kiedy na to wpad�e�?
- Prawie od razu. W�a�ciwie powinny by� trudne do
znalezienia, bo le�a�y porozrzucane w znacznych odst�pach i
niczym nie r�ni�y si� od zwyk�ych kamieni, ale zdawa�y si�
wo�a� do nas, prosi�, �eby�my podnie�li je, wzi�li do r�ki...
Pocz�tkowo korzystali�my z nich bez opami�tania, lecz bardzo
szybko przekonali�my si� o w�asnych ograniczeniach. Jeden
kamie� - prosz� bardzo, ale ju� nawet dwa to by�o za wiele. -
Umilk� na chwil�, pogr��ony g��boko we wspomnieniach, po czym
m�wi� dalej. - Jak tylko poznali�my ich mo�liwo�ci, zacz�li�my
je zbiera�, zaznacza� na mapie miejsca, w kt�rych je
znale�li�my, opisywa� i tak dalej.
- Dlaczego te, kt�re przywioz�e�, przez ca�y czas
trzyma�e� w zamkni�tym pojemniku?
- Poniewa� po to, by zacz�� dzia�a�, potrzebuj� �wiat�a. W
ciemno�ci niczego nie rejestruj�. Zrobi�em to na wszelki
wypadek, bo nie wiedzia�em do jakiego �wiata wracam.
- Tam nic nie ros�o - powiedzia�am spokojnie. - To nie by�
raj, o kt�rym opowiada�e�.
- Kiedy� by� - odpar� Jon. - Dowiedzieli�my si� tego od
kamieni. Woda, ro�linno��, ciep�o... Teraz zosta�a tylko
pustynia. Ten potworny wiatr wieje tam bez przerwy.
Jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz. Odwr�ci�am si� na bok i
przytuli�am go mocno.
- To nie wszystko - ci�gn�� g�osem niewiele dono�niejszym
od szeptu. - Zabi�em cz�owieka. Lee-Yunga. W�a�ciwie bez
powodu. Wszyscy byli�my podenerwowani, k��tnie wybucha�y z
najb�ahszych przyczyn. Pewnego dnia zbierali�my razem
kamienie, on powiedzia� co�, co mi si� nie spodoba�o, a ja
straci�em panowanie nad sob�. Nagle zapragn��em st�uc na krwaw�
miazg� t� jego krety�sk�, wiecznie zadowolon� twarz. Stali�my
w�a�nie na kraw�dzi przepa�ci, wi�c przysz�o mi do g�owy, �e
wystarczy go lekko popchn�� i sprawa b�dzie za�atwiona. Tak te�
zrobi�em.
Spada� powoli, z szeroko rozpostartymi r�kami i nogami, od
czasu do czasu odbijaj�c si� od �ciany urwiska. Nie krzykn��;
dopiero kiedy run�� na dno rozpadliny, do moich uszu dotar�
okropny, g�uchy odg�os. Zbieg�em na d� i przekona�em si�, �e
jeszcze �yje, mimo zmia�d�onej klatki piersiowej, po�amanych
ko�czyn i zmasakrowanej twarzy. Przygl�da�em mu si� przez kilka
sekund, po czym chwyci�em najbli�szy kamie� i z ca�ej si�y
r�bn��em go w g�ow�. Musia�em to zrobi�. Nie mog�em patrze� na
jego cierpienia.
Milcza�am.
- W bazie powiedzia�em, �e Lee-Yung nied�ugo wr�ci, po
czym wsiad�em do kapsu�y, w��czy�em procedur� awaryjn� i
uciek�em, zostawiaj�c ich na pastw� losu.
Odetchn�am g��boko.
- A kamienie?
- Zanim odszed�em od Lee-Yunga, wyzbiera�em wszystkie, jakie
mog�em znale��. Ka�dy z nich pokaza�by im, co naprawd� zrobi�em.
Obejrza�em to raz, w kapsule. - Odnios�am wra�enie, i� w jego
oczach dostrzegam kosmiczn� pustk�. - Zaraz potem uruchomi�em
kokon hibernacyjny.
- Chc� zobaczy� to na w�asne oczy - powiedzia�am. -
Prosz�.
Jon poda� mi kamie�, a ja odwr�ci�am si� na drugi bok i
przycisn�am do czo�a ch�odny, ob�y przedmiot. Czu�am
skulone cia�o Jona przyci�ni�te do mojego.
- Wszystko by�o tak, jak m�wisz - powiedzia�am du�o
p�niej. - Z jednym wyj�tkiem: nie zabi�e� Lee-Yunga. Sam si�
po�lizgn��.
- Ale chcia�em to zrobi�!
- Wiem - odpar�am. - Czu�am twoj� w�ciek�o��, przera�enie,
kiedy zbiega�e� po stromiznie, wreszcie b�l i rozpacz, kiedy go
dobija�e�. Kamienie rejestruj� nie tylko obrazy, lecz tak�e
uczucia i emocje, a nawet my�li.
Jon skin�� g�ow�.
- Ods�aniaj� wszystko, nawet rzeczy, z kt�rych istnienia
nie zdajemy sobie sprawy. Docieraj� na najmroczniejszych
zakamark�w duszy i umys�u. - Umilk� na kr�tko, po czym doda�: -
Anno, mi�dzy nami nie b�dzie tajemnic. Ju� nigdy.
Poczu�am lodowate uk�ucie strachu. Przez ca�y miniony
dzie� kamienie sta�y na progu domu, w pe�nym blasku s�o�ca.
- Zaraz po powrocie chcia�em si� ich pozby�, ale okaza�o
si�, �e nie mog�. Potrzebuj� ich, chyba ju� wiem do czego. �eby
by� tak blisko drugiego cz�owieka, jak to tylko mo�liwe, �eby
nigdy nie by� samotnym. Anno, powiedz mi, �e mnie kochasz! Chc�
s�ysze� tw�j g�os, chc� czu� dotyk twego cia�a... Powiedz mi,
�e mimo wszystko mnie kochasz!
- Kocham ci�, Jon. - Poca�owa�am go i wsta�am z ��ka. -
Ju� p�no. Musz� nakarmi� zwierz�ta, wzi�� si� do pracy. �pij.
Spr�buj zapomnie� o tym, co si� sta�o.
P�niej, w ci�gu dnia, wpad�am na chwil� do domu i wesz�am
do kuchni, zostawiwszy zab�ocone buty przed drzwiami. Jon
gdzie� znikn��, ale na stole, na bia�ej kartce, le�a�y trzy
mikrorejestratory przypominaj�ce ohydne owady z d�ugimi,
gi�tkimi ko�czynami. Poczu�am, jak robi mi si� niedobrze.
Jon zjawi� si� kilka minut p�niej, usiad� przy stole i
ukry� twarz w d�oniach.
- Kamienie wszystko mi pokaza�y - powiedzia� bezbarwnym
tonem. - Zaufa�em ci, Anno. Dlaczego to zrobi�a�?
- Poniewa� standardowe metody przes�ucha� nie da�y
rezultat�w - odpar�am. - Nie uwierzyli w twoj� bajeczk� o
rajskiej planecie, wi�c przywie�li ci� do mnie.
- Robi�a� to ju� wcze�niej?
Skin�am g�ow�.
- Dwa razy.
- Co si� z nimi sta�o?
- Nie wiem. Przypuszczalnie trafili do kt�rego� z
megaosiedli. W megaosiedlach �yje obecnie zdecydowana wi�kszo��
mieszka�c�w Ziemi - ci�gn�am, staraj�c si�, by m�j g�os brzmia�
jak najnormalniej. - S� w pe�ni skomputeryzowane, budowane
g��boko pod ziemi�, zapewniaj� ka�demu niezb�dne minimum
przestrzeni, dostarczaj� po�ywienia, rozrywek, w razie potrzeby
tak�e �rodk�w odurzaj�cych. Prawie nie powoduj� szk�d w
�rodowisku. Ludzie s� szcz�liwi, poniewa� nie wiedz�, �e mo�e
by� inaczej albo zapomnieli, czasem z nasz� niewielk� pomoc�.
Wojny Biologiczne istotnie troch� nam pomog�y, ale nie
rozwi�za�y wszystkich problem�w. Obecnie staramy si� przywr�ci�
Ziemi jej dawny wygl�d, polega to g��wnie na tym, �e nie robimy
niczego, co mog�oby jej zaszkodzi�. Neutralizujemy odpady,
sadzimy lasy... Sam zreszt� widzisz.
- "My", czyli garstka uprzywilejowanych?
- Jestem dobra w tym, co robi� - odpar�am. - Pozwol� mi tu
mieszka� tak d�ugo, jak d�ugo b�d� wykonywa� polecenia.
- I nie chcesz mieszka� w megaosiedlu.
Przypomnia�am sobie, jak wygl�daj� �any zbo�a ko�ysz�ce si�
w podmuchach wiatru, przypomnia�am sobie �agodne nawo�ywanie
synogarlic, poczu�am zapach �wie�o zaoranej ziemi.
- Nie chc�.
- Co teraz zrobisz?
- Pojad� do magazynu i przeka�� raport przez komunikator.
Kamienie wymagaj� dok�adniejszego zbadania. My�l�, �e znajdzie
si� dla nich jakie� zastosowanie.
- Na przyk�ad jakie? - zapyta� ostro. - W zdobywaniu
kontroli nad �wiatem? W utrwalaniu w�adzy tych, kt�rzy teraz j�
sprawuj�?
Nie odpowiedzia�am.
- Ile mam czasu?
Wzruszy�am ramionami.
- Dwie albo trzy godziny od chwili, kiedy otrzymaj� m�j
raport, ale nie pr�buj ucieka�, bo i tak zaraz ci� znajd�.
Podczas pierwszego badania wszczepili ci mikronadajnik, kt�ry
b�yskawicznie naprowadzi ich na tw�j �lad. Wszyscy takie mamy.
- Zanim odejdziesz, Anno... - Jego oczy znowu zrobi�y si�
zupe�nie puste. - Chcia�bym wiedzie�, czy to, co zrobili�my...
Czy ty...
- To nie mia�o �adnego znaczenia - odpar�am, wpatruj�c si�
w kosz pe�en kamieni. - Zupe�nie �adnego.
Kiedy wr�ci�am, by�o ju� prawie ciemno. Jon le�a� na wznak
na ��ku, tak jak pierwszego popo�udnia. Kamienie zakrywa�y
jego twarz. By� martwy.
Obok niego znalaz�am kr�tki list:
Kamienie zabra�y mnie tam, gdzie jest m�j dom. Wiesz, co
masz zrobi�, Anno. Jedna zdrada wystarczy. Kocham ci�.
Zdj�am kamienie z jego twarzy i u�o�y�am je w koszyku.
Mia� zamkni�te oczy, sprawia� wra�enie kogo�, kto z nadziej�
oczekuje na bardzo radosne wydarzenie.
Najpierw d�ugo p�aka�am, nast�pnie za� zesz�am z koszykiem
nad rzek� i wrzuci�am kamienie do spienionej wody. Potem
wr�ci�am do domu, po�o�y�am si� obok Jona i przytuli�am go
mocno.
Kiedy si� po mnie zjawili, by� ju� zupe�nie zimny.