4776

Szczegóły
Tytuł 4776
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4776 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Veronica Colin Kosz pe�en kamieni Budzi� si� dzie�. Czeka�am na ko�cu drogi, tam, gdzie drzewa rosn� znacznie rzadziej ni� w g��bi lasu. Nad rzek� wisia�y smugi mg�y, a s�o�ce powoli wspina�o si� po niebie. Za godzin� powinno wznie�� si� nad szczyty g�r i o�wietli� t� stron� doliny. Wsta�am jeszcze przed �witem, �eby nakarmi� konia, obrz�dzi� go i zaprz�c do dwuk�ki. Zaj�o mi to wi�cej czasu ni� si� spodziewa�am - r�ce mia�am tak zmarzni�te, �e z trudem radzi�am sobie z wiekow� sk�rzan� uprz꿹 - ale mimo wszystko zd��y�am na czas. Oni natomiast wyra�nie si� sp�niali. Przechadzaj�c si� w t� i z powrotem, i rozcieraj�c zgrabia�e r�ce zastanawia�am si�, co mog�o by� tego przyczyn�. Zazwyczaj byli bardzo punktualni. Wreszcie nad szczytami drzew pojawi� si� znajomy kszta�t transportera, kt�ry na chwil� zawis� nad polan�, po czym powoli osiad� na tym samym miejscu co zawsze. Ko� sp�oszy� si� troch�, wi�c chwyci�am go za uzd� i g�adz�c po pysku przemawia�am do niego �agodnie a� do chwili, kiedy ucich�o irytuj�ce brz�czenie silnik�w. W bocznej �cianie transportera otworzy�y si� drzwi i z wn�trza niezbyt pewnym krokiem wyszed� cz�owiek. Zawo�a�am do niego, a on spojrza� na mnie, powoli zszed� po trapie i ruszy� w moj� stron�. By� pot�nie zbudowanym, wysokim m�czyzn� - tak wysokim, �e r�kawy granatowego kombinezonu, w kt�ry go ubrali, si�ga�y mu zaledwie do po�owy przedramion. Do piersi mocno przyciska� niewielki plastykowy pojemnik. Mia� blad� cer� i g��boko osadzone, podkr��one oczy. D�ugotrwa�a hibernacja odcisn�a na nim swoje pi�tno, a z tego, co s�ysza�am, zaraz po powrocie wzi�li go ostro w obroty. Teraz jednak by� tutaj. - Nazywam si� Anna - powiedzia�am podniesionym g�osem, poniewa� pilot uruchomi� silniki i transporter powoli uni�s� si� w powietrze. - Wsiadaj do w�zka. Czeka nas do�� d�uga droga, a nie wydaje mi si�, �eby� mia� ochot� na spacer. Poradzisz sobie? - Tak. Z trudem wspi�� si� na wysoki stopie� i przycupn�� na w�skiej drewnianej �aweczce. Wskoczy�am z drugiej strony, szarpn�am lejcami i dwuk�ka powoli potoczy�a si� w�sk� le�n� drog�. Zimowe wichury poprzewraca�y sporo drzew, wi�c kilka dni temu musia�am je pousuwa�. W powietrzu czu� by�o zapach drewna. Ko� niespiesznie pod��a� w stron� domu, od czasu do czasu pochylaj�c g�ow�, by skubn�� troch� �wie�ej trawy. Zerkn�am ukradkiem na m�czyzn�. By� spi�ty, jego wychudzona twarz przypomina�a mask�. Tylko oczy porusza�y si� bez przerwy, ch�on�c otaczaj�ce go widoki. - Do domu dotrzemy najwcze�niej za godzin� - powiedzia�am tak cicho, �e musia� pochyli� si� w moj� stron�, by cokolwiek us�ysze�. - Potrzebujesz czego�? Pokr�ci� g�ow�. Jechali�my w milczeniu a� do chwili, kiedy znale�li�my si� na odkrytym terenie, w pe�nym blasku s�o�ca. Na ciemnoniebieskim niebie nie by�o ani jednej chmurki. - W�� to - poleci�am, wr�czaj�c mu star� czapk�, a on pos�usznie za�o�y� j� na g�ow�. Pomog�am mu u�o�y� p��cienny fartuszek w taki spos�b, �eby zas�ania� kark. - Trzeba uwa�a� na s�o�ce - doda�am. - Nowa warstwa ozonowa jeszcze nie jest tak gruba jak powinna. Lepiej nie ryzykowa�. Mrukn�� co� niewyra�nie. �adnych pyta�. Szczerze m�wi�c, nie oczekiwa�am ich na tak wczesnym etapie. Spr�bowa�am wyobrazi� sobie, �e jestem na jego miejscu, spojrze� na dolin� jego oczami przyzwyczajonymi do regularnych kszta�t�w maszyn, wyblak�ych kolor�w, czarnych cieni o wyra�nych granicach. Tutaj otacza�a go chaotyczna mieszanina �wiat�a, barw i d�wi�k�w: wiatr ko�ysa� ga��ziami modrzewi pokrytych delikatnymi, soczy�cie zielonymi ig�ami, nieregularne, kamieniste koryto rzeki wype�nia�a spieniona, dono�nie szumi�ca woda. B�dzie potrzebowa� sporo czasu, �eby si� przyzwyczai�, ale czas nie stanowi� problemu. Mog�am zaofiarowa� mu go tyle, ile zechce. Zaraz po dotarciu do domu wyprz�g�am konia i zaprowadzi�am go na padok, gdzie przez chwil� dokazywa� jak �rebak, a potem zacz�� tarza� si�, parskaj�c g�o�no z rozkoszy. M�j go�� sta� bez ruchu czekaj�c, a� sko�cz�. Poczu�am kr�tkotrwa�y przyp�yw irytacji; dlaczego oni wszyscy zjawiaj� si� w takim stanie? - Chod�. Wesz�am pierwsza, wskazuj�c mu drog� do obszernej kuchni po��czonej z pokojem dziennym. W palenisku wci�� jeszcze �arzy�o si� kilka w�gli, wi�c dorzuci�am troch� drewna, rozdmucha�am p�omie� i postawi�am czajnik z wod�. - Powiedzieli ci co� o tym miejscu? - Niewiele - odpar� zaskakuj�co silnym g�osem. - Tylko tyle, �e potrzebuj� odpoczynku, wi�c wy�l� mnie tam, gdzie b�d� m�g� stopniowo przyzwyczaja� si� do �ycia w nowoczesnym �wiecie. - Obrzuci� spojrzeniem zio�a susz�ce si� pod belkowanym sufitem, moje zab�ocone buty stoj�ce przy drzwiach, czajnik sycz�cy cicho na kuchni. - Tyle �e ten �wiat wcale nie wydaje mi si� taki nowoczesny. - Znajdujemy si� w Parku Narodowym Sektora P�nocno- Wschodniego, a ja jestem Anna Lawers, kustosz. Opiekuj� si� t� cz�ci� Parku. Moja specjalno�� to rekonstrukcja dawnych ekosystem�w rolniczo-le�nych. Prowadz� co�, co kiedy� nazywa�o si� ma�ym gospodarstwem, hoduj� zwierz�ta, uprawiam r�ne ro�liny i jestem prawie ca�kowicie samowystarczalna. Co� w rodzaju �ywego eksponatu muzealnego. Od czasu do czasu przyjmuj� tak�e go�ci, takich jak ty. - Takich jak ja... A wi�c �ycie wi�kszo�ci ludzi wygl�da inaczej ni� twoje? - Zupe�nie inaczej. Jak d�ugo ci� nie by�o? - Ponad trzysta lat waszego czasu. Spodziewa�em si� wielu zmian, ale... Nie doko�czy� zdania, tylko ci�ko opad� na krzes�o. - Zaraz b�dzie herbata - powiedzia�am. - A potem poka�� ci tw�j pok�j. B�dziesz m�g� odpoczywa�, jak d�ugo zechcesz. Przez pozosta�� cz�� dnia robi�am to samo co zwykle: dogl�da�am inwentarza, przekopywa�am poletko ziemniak�w, naprawia�am p�ot. O zmierzchu wr�ci�am do domu, wzi�am prysznic i za�o�y�am czyste ubranie. Z jego pokoju nie dobiega�y �adne odg�osy, wi�c ostro�nie uchyli�am drzwi i zajrza�am do �rodka. Spa� na wznak, ca�kowicie ubrany, z wyj�tkiem but�w, kt�re �ci�gn�� przed po�o�eniem si� do ��ka i rzuci� pod �cian�. Wci�� tuli� do piersi plastykowy pojemnik. Oddycha� tak s�abo, �e na pierwszy rzut oka wygl�da� jak nieboszczyk. Jon Wicklow, pi�ty oficer naukowy wyprawy numer 291 do Uk�adu Fenicja�skiego. Tej, kt�ra zagin�a bez wie�ci ponad sto pi��dziesi�t lat temu. Przed trzema tygodniami na orbicie wok�ziemskiej pojawi�a si� kapsu�a ratunkowa, nadaj�c na rzadko u�ywanej cz�stotliwo�ci sygna� awaryjny. Jedynym pasa�erem okaza� si� Jon, zamkni�ty w kokonie hibernacyjnym. Maksymalny dopuszczalny okres hibernacji wynosi� dwadzie�cia lat; on przespa� p�tora wieku. �y� i chyba nawet nie postrada� zmys��w, ale nie pami�ta�, gdzie by� ani co si� sta�o z pozosta�ymi cz�onkami dziesi�cioosobowej za�ogi. Z pami�ci komputera pok�adowego kto� pracowicie wykasowa� wszystkie zapisy. Opr�cz Jona w kapsule znajdowa�o si� kilkana�cie kamieni - zwyk�ych otoczak�w, takich, jakie mo�na znale�� na brzegu niemal ka�dej rzeki. Pobie�ne badania pozwoli�y ustali�, i� s� to kawa�ki kwarcytu, powszechnie spotykanej ska�y metamorficznej. Jon ani na chwil� nie rozstawa� si� z kamieniami i nie chcia� nawet s�ysze� o tym, by odda� je do dok�adniejszej analizy. Nagle otworzy� oczy i usiad� na ��ku. - Zrobi�am obiad - powiedzia�am. - Chod�, trzeba co� zje��. By� bardzo g�odny. Zajada� ze smakiem, wymazuj�c sos kawa�kami razowego chleba. Na deser by�y jab�ka; wzi�� jedno, po czym rozejrza� si� niepewnie doko�a. - Je�li szukasz sterylizatora, to nic takiego tu nie znajdziesz - poinformowa�am go. - Ale nie przejmuj si�, �ywno�� jest stuprocentowo bezpieczna. Poza tym wszystkie starannie umy�am. Nie sprawia� wra�enia przekonanego, niemniej jednak zjad� jab�ko ze sk�rk� i ogryzkiem, podczas gdy ja zaparza�am herbat�. Czu�am potworne zm�czenie. To by� ci�ki dzie�. - Co ja tu w�a�ciwie mam robi�? - zapyta� niespodziewanie. - To miejsce... - Zatoczy� r�k� ko�o. - I ty... Nie spodziewa�em si� czego� takiego. - A czego si� spodziewa�e�? - Bo ja wiem? Betonowej celi. Zastrzyk�w ze skopolaminy. Przes�ucha�. - Myli�e� si�. - Wsta�am i zacz�am sprz�ta� ze sto�u. - R�b, co chcesz. Mo�esz chodzi�, gdzie ci� oczy ponios�. Doko�a masz osiemset kilometr�w kwadratowych dziewiczego terenu. Odpoczywaj, �pij, czytaj. W k�cie stoi czytnik na baterie s�oneczne ze sporym zapasem tekst�w naukowych. Gdyby� mia� ochot� popracowa�, zawsze znajd� dla ciebie zaj�cie, ale nie traktuj tego jako obowi�zku. Wr�cisz do prawdziwego �wiata dopiero wtedy, kiedy sam poczujesz, �e jeste� got�w. Przez pierwszy tydzie� nie odst�powa� mnie ani na krok, przygl�daj�c si�, jak pracuj� w domu i ogrodzie. Zorientowawszy si� w rozk�adzie moich zaj��, zacz�� pomaga� mi w najprostszych czynno�ciach: zbiera� jajka, zamyka� na noc kury w kurniku, czy�ci� i poi� konia. Ostre rysy jego twarzy troch� z�agodnia�y, blado�� ust�pi�a miejsca zdrowej opaleni�nie. Zacz�� szybko przybiera� na wadze, w zwi�zku z czym pewnego dnia musia�am wybra� si� do magazynu po nowy kombinezon. - Zwykle je�d�� tam konno raz w miesi�cu - wyja�ni�am. - Przywo�� rzeczy, bez kt�rych nie spos�b si� obej��: nasiona, s�l, narz�dzia. Je�li potrzebuj� czego� powa�niejszego, na przyk�ad desek albo drutu kolczastego, bior� dwuk�k�, a w razie jakiej� nag�ej awarii mog� za��da� dostawy przez komunikator. Po kolacji siedzieli�my przy kominku rozmawiaj�c o r�nych g�upstwach. Jon od niedawna zapuszcza� si� do�� daleko w dziewicz� okolic�, a po powrocie z wypiekami na twarzy opowiada� mi, gdzie by� i co widzia�. Zawsze zabiera� ze sob� plastykowy pojemnik. - Nikogo nie spotykam, zupe�nie nikogo, za to czasem widuj� jelenie i kr�liki. Wczoraj wieczorem o zmierzchu zaskoczy�em starego, dorodnego borsuka, kt�ry jakby nigdy nic szed� sobie �cie�k�. My�la�em, �e ju� dawno temu zosta�y wyt�pione. - Niewiele brakowa�o, a tak by si� sta�o - odpar�am. - Teraz prawie wszystkie dziko �yj�ce ssaki s� pod �cis�� ochron�, wi�c w parkach takich jak ten ich liczba szybko ro�nie. Wyj�tek stanowi� kr�liki: na nie mo�na polowa� bez ogranicze�. Jutro na obiad b�dzie gulasz z kr�lika, bo przydyba�am jednego w ogrodzie. - Podoba mi si� tutaj - powiedzia� Jon. - �yje si� ci�ko, ale przyjemnie. Kiedy chodz�, wyra�nie czuj� ska�� pod warstw� ziemi, jak ko�ci pod sk�r�... - Umilk� na chwil�, po czym zapyta�: - Anno, dlaczego nie zadajesz mi �adnych pyta�? - O co? - O wypraw� do Uk�adu Fenicja�skiego. Zanim... Zanim mnie tu przywie�li, wypytywali mnie niemal bez przerwy. - Je�li zechcesz, sam mi opowiesz - odpar�am jakby nigdy nic. - Cokolwiek si� sta�o, wydarzy�o si� setki lat temu, wi�c jakby w innym �yciu. Mo�e jest wa�ne, a mo�e wcale nie. - My�l�, �e jest wa�ne - powiedzia�, wpatruj�c si� w ogie�. - Ale na razie nie chc� o tym my�le�. Za bardzo boli. Tej nocy s�ysza�am, jak szlocha w swoim pokoju. Le�a�am z szeroko otwartymi oczami jeszcze d�ugo po tym, gdy zapad�a cisza. Dwa dni p�niej pokaza� mi kamienie. Dyskutowali�my o sposobach wznoszenia �cian i mur�w w zwi�zku z moim planem otoczenia padoku kamiennym ogrodzeniem. W��czy�am czytnik, by pokaza� mu lotnicze zdj�cia p�nocnych wrzosowisk poprzecinanych szarymi pr�gami. - Te mury maj� kilkaset lat. Przeczyta�am wszystko, co napisano na ich temat i jestem pewna, �e te� potrafi� takie zbudowa�. Potrzeba mi tylko drewnianych szalunk�w, pionu i porz�dnego m�otka... Najgorsze jest zbieranie kamieni. Zacz�am dwa lata temu, ale w�tpi�, czy wystarczy�oby mi ich cho�by na jedn� stron�. Nagle u�wiadomi�am sobie, �e za wiele m�wi� i raptownie umilk�am, ale Jon nie zwr�ci� na to uwagi. Chyba udzieli� mu si� m�j zapa�. - Ch�tnie ci pomog�, naprawd�. Nie powinna� sama robi� wszystkiego. - Na tym polega moja praca - odpar�am. - Na odtwarzaniu, powt�rnym odkrywaniu, kopiowaniu dawnych metod. Budowanie mur�w to nic wielkiego. Potrzebuj� tylko czasu i mn�stwa kamieni. - Kamienie... - powt�rzy� z namys�em. - Czym dla ciebie s�? - �atwo dost�pnym materia�em, kt�rego ludzie u�ywali od zarania cywilizacji. Budowali z nich schronienia, robili narz�dzia, rze�bili o�tarze i pos�gi, szlifowali i polerowali, �eby s�u�y�y ozdobie... Czasem my�l�, �e s� te� zaprzeczeniem przemijania. We� na przyk�ad piramidy: wci�� istniej�, podczas gdy ich budowniczowie ju� dawno obr�cili si� w proch. - To bana�. - Wcale nie. Naprawd� tak uwa�am. - Kiedy� my�la�em podobnie jak ty. Znam si� troch� na geologii, bo szkolono nas przed wypraw�. Naturalnie mam tylko podstawowe wiadomo�ci, bo specjalistk� w tej dziedzinie by�a... Zapomnia�em, jak si� nazywa�a. W ka�dym razie jedno nie ulega�o dla nas w�tpliwo�ci: gdziekolwiek dotrzemy, na pewno znajdziemy tam kamienie, ska�y, g�ry i kratery. To wsp�lna cecha wszystkich planet bez wzgl�du na to, jakie formy �ycia zamieszkuj� ich powierzchni� albo kryj� si� w r�nych zakamarkach i szczelinach. Kiedy wyl�dowali�my... Zdj�� plastykowy pojemnik przewieszony na pasku przez oparcie krzes�a, po�o�y� go na stole, otworzy� i obr�ci� w moj� stron�. W �rodku by�y kamienie. Kilkana�cie rzecznych kamieni troch� mniejszych od kurzych jaj, w wi�kszo�ci g�adkich, z nielicznymi wg��bieniami, porowato�ciami i rysami. Ka�dy inny. B�yszcza�y w blasku ognia. By�y pi�kne. Spojrza�am na Jona, po czym wyci�gn�am r�ce i podnios�am jeden z nich. Wydawa� si� ciep�y, jego dotyk za� dzia�a� dziwnie uspokajaj�co. Przez minut� albo dwie obraca�am go w d�oniach, nast�pnie za�, tkni�ta jakim� impulsem, przy�o�y�am kamie� do czo�a i zamkn�am oczy. Jon wyrwa� mi go tak gwa�townie, �e a� krzykn�am. - Nie wolno ci tego robi�! - wysycza�, blady z w�ciek�o�ci. - Nigdy, rozumiesz? Nic nie odpowiedzia�am, tylko patrzy�am, jak delikatnie wk�ada kamie� do pojemnika. - Tylko tyle pozwolili mi zatrzyma� - odezwa� si� ponownie po d�u�szej chwili. - Na pami�tk�. - Oni, to znaczy kto? - No, tamci. Za�oga. Casper, Mike, Lee-Yung i ca�a reszta. Uda�o nam si�, chyba nawet za bardzo. Opar�am �okcie na stole. - M�w dalej. - Na pewno wiesz, �e nasza wyprawa by�a jedn� z wielu, jakie wyruszy�y niemal w tym samym czasie. Ich celem by�o znalezienie nowych planet, na kt�rych mogliby zamieszka� ludzie. W chwili, gdy startowali�my, liczba ludno�ci Ziemi przekroczy�a pi�tna�cie miliard�w. By�o tak ciasno, �e prawie nie da�o si� ruszy�. �cisk, t�ok, brak miejsca... - Ruchem g�owy wskaza� za okno. - Teraz chodz� ca�ymi dniami i nikogo nie spotykam. Co si� sta�o? Czy�by wszyscy wyemigrowali na inne planety? - Rzeczywi�cie, sytuacja troch� si� ustabilizowa�a - odpar�am ostro�nie. - Wi�kszo�� wypraw, o kt�rych wspomnia�e�, zako�czy�a si� fiaskiem. Owszem, natrafiono na par� interesuj�cych planet, ale zawsze by�o jakie� "ale": brak wody, za du�o dwutlenku w�gla, za niskie albo za wysokie ci�nienie atmosferyczne... Potem wybuch�y Wojny Biologiczne i problem jakby sam si� rozwi�za�. Spe�ni�y t� sam� rol� co Czarna �mier� w �redniowieczu. Opowiedzia�am mu o zmutowanych wirusach uwolnionych przez grupy terrorystyczne z pilnie strze�onych laboratori�w. Rozprzestrzenia�y si� b�yskawicznie, zbieraj�c obfite �niwo, poniewa� nikt nie wiedzia�, jak z nimi walczy�. - Umiera�y miliony, dziesi�tki milion�w ludzi. Ogl�da�am to na starych ta�mach wideo. To by�y okropne czasy. Od tamtej pory staramy si� naprawi� zniszczenia... - Niekt�rzy jednak prze�yli. - Owszem. Cz�ciowo za spraw� przypadku, cz�ciowo dzi�ki wrodzonej odporno�ci. Przetrwali wcale nie najsilniejsi, tylko ci, kt�rzy dysponowali odpowiednim zestawem przeciwcia�. Roze�mia� si� cicho. - Czy to nie zabawne? Odbyli�my tak d�ug� podr�, a kiedy znale�li�my to, po co nas wys�ano, okazuje si�, �e nikt tego nie potrzebuje! - Spojrza� na kamienie. - Nigdy w �yciu nie widzia�em czego� r�wnie pi�knego. Wszystko by�o tam takie, jak nale�y: doskona�e powietrze, mn�stwo s�odkiej wody, obfita ro�linno��. �adnych kr�gowc�w, ale w morzach i tak roi�o si� od �ycia. Por�wna�bym to z paleozoikiem na Ziemi. Bujna, niczym nie ska�ona przyroda. - Mimo to wr�ci�e�. - Tamci chcieli zosta�, zatrzyma� wszystko dla siebie. Sprzeciwi�em si�. Przypomina�em im o naszym zadaniu, o zobowi�zaniach wobec ludzko�ci... Tak im zalaz�em za sk�r�, �e w ko�cu dosypali mi do jedzenia jakiego� �rodka osza�amiaj�cego, wsadzili do kapsu�y i wys�ali w drog� powrotn�. Po trzech latach samotno�ci zdecydowa�em si� na hibernacj�. Niewiele mnie obchodzi�o, czy si� z niej kiedykolwiek obudz�. - A kamienie? - Zebrali�my mn�stwo pr�bek. Dali mi jedn� na pami�tk�. Nie s�dzisz, �e to wyj�tkowo wspania�omy�lny gest? Podnosz�c si� z krzes�a musn�am palcami jego r�k�. - Zapomnij o tym. Jeste� z powrotem w domu. - W domu... - powt�rzy� z gorycz�. - Gdzie jest m�j dom? Na pewno nie tutaj. Ja nie jestem st�d. Nazajutrz zesz�am nad rzek�, �ci�am kilka nar�czy wiklinowych ga��zek, po czym usiad�am w progu i uplot�am koszyk. Mo�e nie wygl�da� najpi�kniej, ale ja i tak by�am zadowolona ze swego dzie�a. Wr�czy�am go Jonowi, kiedy wybiera� si� na kolejny spacer. - To na kamienie - powiedzia�am. - Wymo�ci�am go papierami i mchem, a tu masz uchwyt, gdyby� chcia� zabra� go ze sob�. Gdyby� jednak zdecydowa� si� zostawi� je w domu, obiecuj�, �e nie tkn� ich palcem. - Prezent! - ucieszy� si� jak dziecko. - Anno, jeste�... Przerwa� w p� zdania i odwr�ci� wzrok, jakby zawstydzi� si� z jakiego� powodu, po czym ostro�nie prze�o�y� kamienie z pojemnika do kosza. - Jak jaja w gnie�dzie - zauwa�y�am z u�miechem. - Postaw je w s�o�cu. Niech zobacz�, do jakiego �wiata trafi�y. Postawi� koszyk przy drzwiach, w plamie s�onecznego blasku, a nast�pnie cofn�� si� o krok i powiedzia�: - Chyba rzeczywi�cie zostawi� je tutaj... Naturalnie je�li nie masz nic przeciwko temu? - doda� pospiesznie. - Sk�d�e znowu - odpar�am. - Nie wracaj zbyt p�no. D�ugo patrzyli�my sobie w oczy, po czym odwr�ci� si� raptownie i chwil� potem znikn�� w lesie. Kolacj� jedli�my powoli, smakuj�c ka�dy k�s. Przynios�am z piwnicy dzbanek m�odego wina, kt�ry opr�nili�my do dna. - Chod� do ��ka - powiedzia�am wreszcie, wsta�am od sto�u, podesz�am od ty�u do Jona i obj�am go, tul�c policzek do jego twarzy. Zacisn�� r�ce na moich przegubach, jakby ba� si�, �e zaraz uciekn�. Jego w�osy pachnia�y dymem. - Chod� do ��ka - powt�rzy�am. - Ju� pora. Kocha� si� ze mn� tak, jak tego oczekiwa�am: gwa�townie i szybko. Zbyt szybko. Za drugim razem by� ostro�niejszy, zwraca� uwag� nie tylko na siebie, ale stara� si� tak�e zaspokoi� moje potrzeby. Nie tylko czerpa� rozkosz, lecz r�wnie� pr�bowa� si� ni� dzieli�. - Pragn��em ci� od pierwszego dnia - wyszepta�. - Nawet wtedy, kiedy nosi�a� ten okropny zielony kombinezon. Przesun�� r�k� na moj� pier�. Le�eli�my spleceni nogami. Nasze spocone cia�a szybko styg�y. Zadr�a�am, a on naci�gn�� na nas ko�dr�. - Zosta� ze mn� - poprosi� dr��cym g�osem. - Nie odchod�. Nigdy. - Nie mam najmniejszego zamiaru - odpar�am czuj�c, jak zapadam w sen. Obudzi�am si� o �wicie. Jon le�a� oparty na �okciu wpatruj�c si� we mnie, delikatnie przesuwaj�c palcami po mojej twarzy. Na ��ku mi�dzy nami sta� kosz pe�en kamieni. - Jeste� pi�kna, Anno. Le� spokojnie, nie ruszaj si�. Chc� si� z tob� czym� podzieli�. Bardzo delikatnie po�o�y� mi na czole jeden z kamieni. By� ch�odny i ci�ki. Le�a�am nieruchomo jak pos�g. - Ten kamie� zabierze ci� w miejsce, w kt�rym by�em. Popro� go o to. Szybko. Teraz. Min�a d�uga chwila. - Co widzisz? - zapyta�. Mia�am wra�enie, �e jego g�os dociera do mnie z wielkiej odleg�o�ci. - Nic... - odpar�am z wahaniem. - Chocia�, zaczekaj... Tak, �wiat�o jest zupe�nie inne. Wsz�dzie doko�a czerwone cienie, wiatr podrywa tumany py�u. Troch� si� przeja�nia. W oddali widz� g�ry, ale tutaj teren jest p�aski. To chyba wierzcho�ek jakiego� p�askowy�u, bo kilka krok�w ode mnie jest kraw�d� przepa�ci. Kto� tam stoi... Ucisk na czole zel�a�. Otworzywszy oczy, ujrza�am mokr� od �ez twarz Jona. - A wi�c na ciebie te� to dzia�a - powiedzia�. - Wiedzia�em. - Jon, ja tam by�am! Mog�am si� porusza�, s�ysza�am wycie wiatru, czu�am smak py�u... To by�o tak realne, jakby dzia�o si� naprawd�! W jaki spos�b... - Nie mam poj�cia. Te kamienie to co� w rodzaju wyj�tkowo silnego medium empatycznego, kt�re uaktywnia si� pod wp�ywem fal m�zgowych, ciep�a albo czego� takiego. Wyobra� sobie urz�dzenie rejestruj�ce, kt�re niczego nie zapomina, kt�re potrafi bez ko�ca odtwarza� na tw�j u�ytek wszystkie zdarzenia, jakich by�o �wiadkiem. Musisz tylko poprosi� je, by pokaza�o ci w�a�nie to, co chcesz zobaczy�. Pojedynczy kamie� ma zasi�g oko�o stu metr�w, a jego pami�� si�ga wielu milion�w lat wstecz. - Kiedy na to wpad�e�? - Prawie od razu. W�a�ciwie powinny by� trudne do znalezienia, bo le�a�y porozrzucane w znacznych odst�pach i niczym nie r�ni�y si� od zwyk�ych kamieni, ale zdawa�y si� wo�a� do nas, prosi�, �eby�my podnie�li je, wzi�li do r�ki... Pocz�tkowo korzystali�my z nich bez opami�tania, lecz bardzo szybko przekonali�my si� o w�asnych ograniczeniach. Jeden kamie� - prosz� bardzo, ale ju� nawet dwa to by�o za wiele. - Umilk� na chwil�, pogr��ony g��boko we wspomnieniach, po czym m�wi� dalej. - Jak tylko poznali�my ich mo�liwo�ci, zacz�li�my je zbiera�, zaznacza� na mapie miejsca, w kt�rych je znale�li�my, opisywa� i tak dalej. - Dlaczego te, kt�re przywioz�e�, przez ca�y czas trzyma�e� w zamkni�tym pojemniku? - Poniewa� po to, by zacz�� dzia�a�, potrzebuj� �wiat�a. W ciemno�ci niczego nie rejestruj�. Zrobi�em to na wszelki wypadek, bo nie wiedzia�em do jakiego �wiata wracam. - Tam nic nie ros�o - powiedzia�am spokojnie. - To nie by� raj, o kt�rym opowiada�e�. - Kiedy� by� - odpar� Jon. - Dowiedzieli�my si� tego od kamieni. Woda, ro�linno��, ciep�o... Teraz zosta�a tylko pustynia. Ten potworny wiatr wieje tam bez przerwy. Jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz. Odwr�ci�am si� na bok i przytuli�am go mocno. - To nie wszystko - ci�gn�� g�osem niewiele dono�niejszym od szeptu. - Zabi�em cz�owieka. Lee-Yunga. W�a�ciwie bez powodu. Wszyscy byli�my podenerwowani, k��tnie wybucha�y z najb�ahszych przyczyn. Pewnego dnia zbierali�my razem kamienie, on powiedzia� co�, co mi si� nie spodoba�o, a ja straci�em panowanie nad sob�. Nagle zapragn��em st�uc na krwaw� miazg� t� jego krety�sk�, wiecznie zadowolon� twarz. Stali�my w�a�nie na kraw�dzi przepa�ci, wi�c przysz�o mi do g�owy, �e wystarczy go lekko popchn�� i sprawa b�dzie za�atwiona. Tak te� zrobi�em. Spada� powoli, z szeroko rozpostartymi r�kami i nogami, od czasu do czasu odbijaj�c si� od �ciany urwiska. Nie krzykn��; dopiero kiedy run�� na dno rozpadliny, do moich uszu dotar� okropny, g�uchy odg�os. Zbieg�em na d� i przekona�em si�, �e jeszcze �yje, mimo zmia�d�onej klatki piersiowej, po�amanych ko�czyn i zmasakrowanej twarzy. Przygl�da�em mu si� przez kilka sekund, po czym chwyci�em najbli�szy kamie� i z ca�ej si�y r�bn��em go w g�ow�. Musia�em to zrobi�. Nie mog�em patrze� na jego cierpienia. Milcza�am. - W bazie powiedzia�em, �e Lee-Yung nied�ugo wr�ci, po czym wsiad�em do kapsu�y, w��czy�em procedur� awaryjn� i uciek�em, zostawiaj�c ich na pastw� losu. Odetchn�am g��boko. - A kamienie? - Zanim odszed�em od Lee-Yunga, wyzbiera�em wszystkie, jakie mog�em znale��. Ka�dy z nich pokaza�by im, co naprawd� zrobi�em. Obejrza�em to raz, w kapsule. - Odnios�am wra�enie, i� w jego oczach dostrzegam kosmiczn� pustk�. - Zaraz potem uruchomi�em kokon hibernacyjny. - Chc� zobaczy� to na w�asne oczy - powiedzia�am. - Prosz�. Jon poda� mi kamie�, a ja odwr�ci�am si� na drugi bok i przycisn�am do czo�a ch�odny, ob�y przedmiot. Czu�am skulone cia�o Jona przyci�ni�te do mojego. - Wszystko by�o tak, jak m�wisz - powiedzia�am du�o p�niej. - Z jednym wyj�tkiem: nie zabi�e� Lee-Yunga. Sam si� po�lizgn��. - Ale chcia�em to zrobi�! - Wiem - odpar�am. - Czu�am twoj� w�ciek�o��, przera�enie, kiedy zbiega�e� po stromiznie, wreszcie b�l i rozpacz, kiedy go dobija�e�. Kamienie rejestruj� nie tylko obrazy, lecz tak�e uczucia i emocje, a nawet my�li. Jon skin�� g�ow�. - Ods�aniaj� wszystko, nawet rzeczy, z kt�rych istnienia nie zdajemy sobie sprawy. Docieraj� na najmroczniejszych zakamark�w duszy i umys�u. - Umilk� na kr�tko, po czym doda�: - Anno, mi�dzy nami nie b�dzie tajemnic. Ju� nigdy. Poczu�am lodowate uk�ucie strachu. Przez ca�y miniony dzie� kamienie sta�y na progu domu, w pe�nym blasku s�o�ca. - Zaraz po powrocie chcia�em si� ich pozby�, ale okaza�o si�, �e nie mog�. Potrzebuj� ich, chyba ju� wiem do czego. �eby by� tak blisko drugiego cz�owieka, jak to tylko mo�liwe, �eby nigdy nie by� samotnym. Anno, powiedz mi, �e mnie kochasz! Chc� s�ysze� tw�j g�os, chc� czu� dotyk twego cia�a... Powiedz mi, �e mimo wszystko mnie kochasz! - Kocham ci�, Jon. - Poca�owa�am go i wsta�am z ��ka. - Ju� p�no. Musz� nakarmi� zwierz�ta, wzi�� si� do pracy. �pij. Spr�buj zapomnie� o tym, co si� sta�o. P�niej, w ci�gu dnia, wpad�am na chwil� do domu i wesz�am do kuchni, zostawiwszy zab�ocone buty przed drzwiami. Jon gdzie� znikn��, ale na stole, na bia�ej kartce, le�a�y trzy mikrorejestratory przypominaj�ce ohydne owady z d�ugimi, gi�tkimi ko�czynami. Poczu�am, jak robi mi si� niedobrze. Jon zjawi� si� kilka minut p�niej, usiad� przy stole i ukry� twarz w d�oniach. - Kamienie wszystko mi pokaza�y - powiedzia� bezbarwnym tonem. - Zaufa�em ci, Anno. Dlaczego to zrobi�a�? - Poniewa� standardowe metody przes�ucha� nie da�y rezultat�w - odpar�am. - Nie uwierzyli w twoj� bajeczk� o rajskiej planecie, wi�c przywie�li ci� do mnie. - Robi�a� to ju� wcze�niej? Skin�am g�ow�. - Dwa razy. - Co si� z nimi sta�o? - Nie wiem. Przypuszczalnie trafili do kt�rego� z megaosiedli. W megaosiedlach �yje obecnie zdecydowana wi�kszo�� mieszka�c�w Ziemi - ci�gn�am, staraj�c si�, by m�j g�os brzmia� jak najnormalniej. - S� w pe�ni skomputeryzowane, budowane g��boko pod ziemi�, zapewniaj� ka�demu niezb�dne minimum przestrzeni, dostarczaj� po�ywienia, rozrywek, w razie potrzeby tak�e �rodk�w odurzaj�cych. Prawie nie powoduj� szk�d w �rodowisku. Ludzie s� szcz�liwi, poniewa� nie wiedz�, �e mo�e by� inaczej albo zapomnieli, czasem z nasz� niewielk� pomoc�. Wojny Biologiczne istotnie troch� nam pomog�y, ale nie rozwi�za�y wszystkich problem�w. Obecnie staramy si� przywr�ci� Ziemi jej dawny wygl�d, polega to g��wnie na tym, �e nie robimy niczego, co mog�oby jej zaszkodzi�. Neutralizujemy odpady, sadzimy lasy... Sam zreszt� widzisz. - "My", czyli garstka uprzywilejowanych? - Jestem dobra w tym, co robi� - odpar�am. - Pozwol� mi tu mieszka� tak d�ugo, jak d�ugo b�d� wykonywa� polecenia. - I nie chcesz mieszka� w megaosiedlu. Przypomnia�am sobie, jak wygl�daj� �any zbo�a ko�ysz�ce si� w podmuchach wiatru, przypomnia�am sobie �agodne nawo�ywanie synogarlic, poczu�am zapach �wie�o zaoranej ziemi. - Nie chc�. - Co teraz zrobisz? - Pojad� do magazynu i przeka�� raport przez komunikator. Kamienie wymagaj� dok�adniejszego zbadania. My�l�, �e znajdzie si� dla nich jakie� zastosowanie. - Na przyk�ad jakie? - zapyta� ostro. - W zdobywaniu kontroli nad �wiatem? W utrwalaniu w�adzy tych, kt�rzy teraz j� sprawuj�? Nie odpowiedzia�am. - Ile mam czasu? Wzruszy�am ramionami. - Dwie albo trzy godziny od chwili, kiedy otrzymaj� m�j raport, ale nie pr�buj ucieka�, bo i tak zaraz ci� znajd�. Podczas pierwszego badania wszczepili ci mikronadajnik, kt�ry b�yskawicznie naprowadzi ich na tw�j �lad. Wszyscy takie mamy. - Zanim odejdziesz, Anno... - Jego oczy znowu zrobi�y si� zupe�nie puste. - Chcia�bym wiedzie�, czy to, co zrobili�my... Czy ty... - To nie mia�o �adnego znaczenia - odpar�am, wpatruj�c si� w kosz pe�en kamieni. - Zupe�nie �adnego. Kiedy wr�ci�am, by�o ju� prawie ciemno. Jon le�a� na wznak na ��ku, tak jak pierwszego popo�udnia. Kamienie zakrywa�y jego twarz. By� martwy. Obok niego znalaz�am kr�tki list: Kamienie zabra�y mnie tam, gdzie jest m�j dom. Wiesz, co masz zrobi�, Anno. Jedna zdrada wystarczy. Kocham ci�. Zdj�am kamienie z jego twarzy i u�o�y�am je w koszyku. Mia� zamkni�te oczy, sprawia� wra�enie kogo�, kto z nadziej� oczekuje na bardzo radosne wydarzenie. Najpierw d�ugo p�aka�am, nast�pnie za� zesz�am z koszykiem nad rzek� i wrzuci�am kamienie do spienionej wody. Potem wr�ci�am do domu, po�o�y�am si� obok Jona i przytuli�am go mocno. Kiedy si� po mnie zjawili, by� ju� zupe�nie zimny.