4204
Szczegóły |
Tytuł |
4204 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4204 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4204 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4204 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JERZY SZUMSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
BURSZTYNOWA KOMNATA
TOM I
WILCZYCA Z JANTARU
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
* * *
Wicher cisn�� k��by mokrego �niegu w w�skie okno komnaty. Cicho zadzwoni�y szyby. Z drzew przy murze poderwa�o si� z �a�osnym krakaniem stado kawek i ponios�o z wiatrem odprowadzane wzrokiem dw�ch m�czyzn z trudem utrzymuj�cych si� na nogach po�rodku komnaty. Ledwo okryci �achmanami dr�eli z zimna, pobrz�kuj�c �a�cuchami kajdan na r�kach i nogach.
Na wysokim stole przed nimi jarzy� si� w blasku �wiec osadzonych w dw�ch �wiecznikach krucyfiks. Za nim rozpierali si� w ciemnych togach trzej starcy, nad kt�rymi rozpo�ciera� skrzyd�a czarny orze� pruski. Z boku przy �oj�wce kuli� si� pisarczyk. Za skutymi dwaj stra�nicy z trudem t�umili ziewanie.
S�dzia Otto Schenk poprawi� z�oty �a�cuch na wydatnym brzuchu, odchrz�kn�� i ci�gn�� dalej:
- A �e�cie, Andreasie Schulter i Gotfrydzie Turow, cho� uwa�ani za mistrz�w w swym fachu i tu zaproszeni, �aski pa�skiej mog�c kosztowa�, przez swe niedbalstwo doprowadzili do tego, �e wasze dzie�o, zwane Bursztynow� Komnat�,* [W tej serii Bursztynowa Komnata zosta�a opisana po raz pierwszy w Wyspie Z�oczy�c�w.] niszcze� gwa�tem zaczyna, miast chlub�, po�miewiskiem si� wrog�w staj�c i dobre imi� pana naszego, mi�o�ciwego kr�la Fryderyka, i Prusiech samych na szwank nara�aj�c, przeto sprawiedliwie i ostatecznie skazujemy ciebie, mistrzu Andreasie Schulter, na wygnanie z kraju naszego po dzie� tw�j ostatni. A ciebie, Mistrzu Gotfrydzie Turow, g��wnym sprawc� niedbalstwa mieni�c, a wi�c i pr�by oszukania majestatu w�adcy naszego, nakazujemy w lochu kr�lewieckiego zamku umie�ci� i strzec pilnie, by� w nim swych dni dokona�.
Ni�szy ze skazanych szarpn�� si� ku sto�owi, nim powstrzyma�a go ci�ka d�o� stra�nika:
- Na tu�aczy los gnacie przyjaciela mego, mistrza Andreasa; mnie tu za �ycia gni� ka�ecie! Tu�cie wygrani! Ale przysi�gam i ciebie, Jezu, na pomoc w dope�nieniu mej przysi�gi prosz�, �e odt�d Bursztynowa Komnata z �ez samego s�o�ca przez nas stworzona ludzkimi �zami sp�ynie. Tyle nieszcz�� i z�a przyniesie, ile�my w ni� serca i pracy w�o�yli! Patrz, Bo�e, na niewinno�� nasz� i kar� kat�w naszych utwierd�!
- Amen! - �arliwie wykrzykn�� jego towarzysz, unosz�c okrwawione pod kajdanami d�onie ku ja�niej�cemu po�r�d woskowych �wiec krucyfiksowi...
ROZDZIA� PIERWSZY
W SOWIECKIM �AGRZE � LIST PIERWSZY � NALOT NA KR�LEWIEC � LIST DRUGI � PANNA ELZA GUNTER W BARCZEWIE � WILCZYCA Z JANTARU I ERICH KOCH � JASNOWIDZ SPOD OLSZTYNA � ZOSTAJ� KOMNATOLOGIEM
Ostro skrzypia� �nieg pod butami towarzysza Iwana Ku�micza Bukina, gdy opi�ty w bia�y ko�uch przechadza� si� pomi�dzy znieruchomia�ymi szeregami �achman�w - wi�ni�w �agru, sowieckiego obozu pracy. Bukin - naczelnik �agru, pan �ycia i �mierci tysi�ca dogorywaj�cych istnie� ludzkich, w�r�d kt�rych - straszne rzeczy - ukrywa si� teraz przemy�lny z�odziej po�owy bochenka chleba! Teraz wi�c, po dwunastu godzinach pracy, b�d� stali na czterdziestostopniowym mrozie, a� z�odziej si� przyzna lub inni go wydadz�.
Szeregi �achman�w okry�a cisza i mg�a oddech�w, purpurowiej�ca od Zorzy Polarnej. Tylko psy stra�nik�w, u�o�one przy nogach swych pan�w, skomla�y z zimna...
Nagle jeden ze szmacianych to�ub�w osun�� si� na �nieg...
- Poliak, czto ty! - cichy okrzyk.
Drugi ludzki �ach podskoczy� do le��cego, d�wign�� go z niespodziewan� si��...
Iwan Ku�micz Bukin pokr�ci� z niezadowoleniem g�ow�:
- Powiedzia�em �baczno��, to baczno��! Ani padania, ani podnoszenia. No, szcz�cie wasze, �e dzi� moje urodziny... Doba karceru dla tych dw�ch - odwr�ci� si� do stra�nik�w - ni chleba, ni wody!...
Karcer... Jama w ziemi. Oszalowana przemarzni�tymi belami. Tak zimna, jak zimno jest na dworze. Tyle, �e zas�ania od wiatru. Podda� si� lodowatemu bezruchowi i ciemno�ci, roz�wietlonej tylko szar� smug� �wiat�a z okienka, kt�re wyci�to w balu sosnowym chyba nie po to, by by�o tu ja�niej, ale �eby by�o jeszcze zimniej, znaczy�o umrze�.
Rosjanin wi�c, w kt�rego okrywaj�cych go szmatach mo�na si� dopatrze� resztek munduru, zakomenderowa�:
- Nie sied�, Poliak, nie zasypiaj! Wsta�! Niespodzianka dla ciebie! Kipiszu nie zrobili, nie zrewidowali nas w po�piechu, a ja tu za pazuch� pajok chleba mam - szcz�cie nasze! Po�owink� teraz powolutku, powolutku zjemy; a drugie p� jak b�dzie ranna zmiana wart. I nie pro� mi wcze�niej! A teraz na, bieri...
Odrobin� chleba spo�ywali ostro�nie, skupieni nad ka�d� kruszyn�.
- Mam odrobin� siana, co skubn��em z naczelnikowskich sa� - mrukn�� Polak. - Ale ani zapa�ki, ani papieru, �eby skr�ci� cygark�...
- Spiczki, po waszemu zapa�ki, u mnie w czapce schowane, ale buma�ku, papieru... No, to zale�y jaki straznik przed karcerem. Widzisz przez okienko?
- Chyba ten dziobaty, Grisza.
- Ot, pi�knie! - Rosjanin ucieszy� si� i wspi�� na palce pod okienkiem:
- Grisza! Griszeczka! Mnie nado buma�ku! Ot, wsu� kusok pod dwieri! Paczka przyjdzie, o tobie pierwszym b�d� my�la�! Grisza!
I w szparze pod drzwiami ukaza� si� skrawek gazety.
- Zapalimy!
- Ot, poczekaj pan wyci�gn�a si� r�ka z wytatuowan� na przegubie kotwic�. - Wpierw poczytamy, co na wielkim, wolnym �wiecie... Ee, trzy lata ju� po wojnie, a oni jeszcze tej Bursztynowej Komnaty szukaj�! Wsz�dzie szukaj�, ale do �agr�w nie zajrz�, do nas niewinnych.
- Akurat mo�e w�a�nie ty by� im pom�g�? Skr�ta lepiej r�b...
- A robi�, robi�... jak ci?
- Staszek.
- A mnie Kiena, Innokientij znaczy si�.
- Tak wi�c, Staszek, poci�gnij dyma i s�uchaj... Odnale�� bursztynowego cacka to bym i nie pom�g�, ale jak i dlaczego je utracono, to mo�e bym co i powiedzia�, bo tak� histori� tu�aj�c si� po �agrach s�ysza�em:
�y� sobie w Leningradzie towarzysz, nazwijmy go dla prze�mieszki z naszego naczelnika Iwan Ku�micz Bukin. Towarzysz m�ody wiekiem, ale wielkiego znaczenia w partii. Pono� nawet raz widziano batiuszk� Stalina z nim pod r�k�. Zreszt�! Wa�ne, �e wybra� si� z �on� i dwiema c�reczkami, Len� i Wari�, sp�dzi� urlop nad nasz� zachodni� granic�. Wcze�nie si� wybra�, w czerwcu. A by� to rok 1941. Dwudziestego drugiego czerwca zawy�y syreny. Run�a na nas niemiecka nawa�a. Czym pr�dzej ruszy� na wsch�d z powrotem nasz towarzysz Bukin, ponaglaj�c szofera, by ten wydusza� ostatni dech ze s�u�bowego GAZ-a. Nie ze strachu tak kaza� gna�, ale dlatego, �e w Leningradzie mia� obj�� w wypadku wojny bardzo wa�ne stanowisko. Nie ujecha� jednak daleko, gdy zobaczy� na szosie rozprysk pocisk�w, a potem nag�y b�ysk... krzyk c�reczek... grzmot wybuchu...
Z tego b�ysku wy�oni�y si� obce mundury, a z krzyku dzieci obcy j�zyk. Zobaczy� pochylonych nad nim, le��cym na szpitalnym ��ku, dw�ch oficer�w wermachtu.
Poderwa� si�:
- Gdzie?!...
Starszy pochwyci� go za ramiona:
- Spok�j, towarzysz Bukin, dobrze... �ona i c�reczka spa� - odezwa� si� �amanym rosyjskim - po opatrunku. Nic wa�nego.
- C�reczka? - szarpn�� si�. - Jecha�y ze mn� dwie! Gadaj!
- Przykro, towarzysz Bukin... Ona, ona Waria... I szofer...
...Przez krwaw� mg�� ujrza� drobne cia�ko pod prze�cierad�em. J�k �ony, krzyk. Wiejski cmentarzyk. Gdzie� wie�li ich terenowym wozem, jeden dzie�, drugi, ci�gle na wsch�d. Jakie� miasteczko, budynek chyba dawnego komitetu partii. I tych dw�ch co pierwszego dnia. Prezentacja: kapitan Otto Pongsen i rotmistrz Ludwig Solms-Laubach. M�wi Pongsen, rotmistrz tylko przytakiwa� kiwni�ciami g�owy.
- Panie Bukin - ju�, dobrze to czy �le, nie tytu�uje go towarzyszem - wiemy, jak wa�n� figur� pan w Leningrad i my dla pana propozycja...
Za�mia� si�:
- A c� wam, �o�nierzom, po cywilu? �adnych plan�w wojskowych nie zdradz� ani nie sprzedam, bo ich nie znam.
- Ach - kapitan uni�s� r�k� - my nie tylko wojskowi, my historycy sztuki: doktor Solms-Laubach i ja, te� doktor, a obaj mi�o�nicy bursztynu. Pan rz�dzi te� i w kulturze, w sztuce Leningradu. Pan zna Bursztynowa Komnata.
- I co? Mam j� wam sprezentowa�? - zn�w �miech.
- Tu pa�skie �ona i c�reczka - z przeciwnej strony sto�u zimny u�miech.
Poderwa� si�:
- Dranie! Ale co wy mo�ecie: kapitan i rotmistrz?!
- Oo, my mamy przyjaciel, wielki mi�o�nik bursztynu. Wielki cz�owiek w Rzeszy. Jego legitymacja partyjna NSDAP numer 90. On dosta� Komnata, �ona i c�reczka wolno��. My pana na rusk� stron�, pan nie wywie�� Komnata...
Opad� na krzes�o:
- Kto jest tym przyjacielem?
- Nadprezydent Prus Wschodnikch, Herr Erich Koch. Da� s�owo I temu s�owu towarzysz Iwan Ku�micz Bukin uwierzy�. Musia�. Przecie� ju� jeden gr�b zostawi� za sob�. �Opiekunowie� pozosta�ej przy �yciu c�reczki i �ony zorganizowali jego przej�cie na stron� radzieck� wraz z przebijaj�cym si� z okr��enia oddzia�em. M�g� uchodzi� za bohatera. Gorliwie zakrz�tn�� si� przy ewakuacji dzie� sztuki z Ermita�u i innych muze�w zagro�onego przez niemc�w Leningradu. Tylko Bursztynowa Komnata pozostawa�a w Puszkino. Gdy o ni� pytano Bukina, odpowiada�, �e jest przygotowywany specjalny poci�g do wywiezienia jej i innych najcenniejszych dzie�. Poniewa� dyskretnie napomyka� przy okazji takich pyta�, �e w poci�gu przewidziano kilka wagon�w, w kt�re b�d� mogli za�adowa� sw�j dobytek szczeg�lnie zas�u�eni towarzysze (tu dawa� do zrozumienia, �e w�a�nie za takiego uwa�a swego rozm�wc�), pytaj�cy wyzbywa� si� w�tpliwo�ci i �grzecznie� czeka� na mityczny poci�g...
Nadszed� dzie� 17 wrze�nia 1941 roku. Hitlerowcy zaj�li Puszkino. Bursztynowa Komnata wpad�a nie uszkodzona w ich r�ce. Teraz Bukin oczekiwa�, �e Herr Gauleiter dotrzyma s�owa. Naiwny. Rozpocz�o si� obl�enie Leningradu i nasz bohater postanowi� zmy� ha�b� i naiwno�� w�asn� krwi�. Pom�ci� �on� i Wari�. Nie by�o chyba �adnej wa�niejszej akcji, w kt�rej nie bra�by udzia�u. Nie by�o ryzyka, kt�rego by nie podj��. Ale los postanowi� zakpi� z towarzysza Bukina. Da� mu do�y� uwolnienia Leningradu i dnia, kiedy to przybyli z Moskwy �ledczy zapytali, jak to si� sta�o, �e Bursztynowa Komnata nie zosta�a uratowana i co to mia� by� za cudowny poci�g, maj�cy j� wywie��. Tu nasz bohater post�pi� m�drze: powo�a� si� na obietnic� Stalina. Kto �mia�by sprawdza� wodza?! Pami�tano zreszt� Bukina �chodz�cego pod r�k� z Josifem Wissarionowiczem�. Darowano go wi�c �yciem, ale zadbano, by powi�kszy� stan liczebny jednego z �agr�w na Ko�ymie...
Tu opowiadaj�cy wr�ci� do rzeczywisto�ci:
- No, rozgada�em si�, a tu chodzi�, chodzi� trzeba, bo ty, Staszek, starszy �agiernik ode mnie, wiesz wi�c, �e usn�� w karcerze, to si� ju� nigdy nie obudzi�. No! Jak wy to m�wicie: raz, dwa; raz, dwa...
- Ju� chodz�... Ale tak powiedz, Kiena, ty nie ten Bukin z opowiadania? Jej Bohu, nie wsypi�!
- Ja? On Iwan, ja Innokientij. Ja tylko numer 9985. Zapami�taj: tylko numer!
Pan Tomasz podsun�� mi kartk� maszynopisu z fragmentem obwiedzionym czerwonym d�ugopisem:
I dawno bym, Panie Ministrze, o tym zapomnia�, gdyby nie to, �e w telewizji widzia�em podpisanie umowy z rosyjsk� firm� na poszukiwanie ropy naftowej na p�nocy Polski, zdaje si� w rejonie Pas��ka. Stronie rosyjskiej przewodniczy� leciwy m�czyzna. Nie zwr�ci�em uwagi na nazwisko, Sulicyn chyba, ale nagle us�ysza�em imi� Innokientij i zobaczy�em na jego r�ce, kt�r� podawa� rosyjski tekst umowy, wytatuowan� kotwic�. A �e ostatnio tyle si� m�wi o poszukiwaniach Bursztynowej Komnaty pod Pas��kiem, pomy�la�em, czy Innokientij z telewizji to nie Kiena z �agru, co �ycie mi uratowa� i tyle o Bursztynowej Komnacie wiedzia�. Co prawda w 1948 roku m�wi�, �e wie tylko o jej utracie, ale mo�e wie co� wi�cej? Rosyjska i niemiecka sprawa ta Komnata, ale s�dz�, �e je�li Rosjanie chc� szuka� jej w naszej ziemi, to wypada�oby chyba, �eby zapytali o pozwolenie, a nie kombinowali jak�� fa�szywk�.
Polecaj�c ten fakt uwadze Pana Ministra
kre�l� si� z szacunkiem
Stanis�aw Surkowski
- Ciekawe, ale trudne do sprawdzenia, czego to �w Innokientij pod Pas��kiem b�dzie szuka� - mrukn��em odk�adaj�c list.
- Od sprawdzenia misji tajemniczego Rosjanina mam ciebie, Pawe�ku - szef rozpar� si� wygodnie w fotelu naszych nowych dwupokojowych apartament�w w ministerstwie. Cho�, wykorzystuj�c skr�cenie nogi przez Jacka, powr�ci� wcze�niej z w��cz�gi po Wielkich Jeziorach do pracy, to jednak nadal by� urlopowo rozleniwiony. - C�, Komnat� utracili Rosjanie w 1941 roku... B�d� �askaw teraz, m�j drogi, przenie�� si� wyobra�ni� o trzy lata p�niej i z Puszkino do Kr�lewca...
Pchana moc� dwudziestu tysi�cy �migie� stworzonych w zak�adach Rolls-Roysa, Merlina, Bristola, naje�ona tysi�cami dzia�ek i karabin�w maszynowych �awica zniszczenia sun�a nad Ba�tykiem od zachodu l�ni�c w s�o�cu. Dwadzie�cia tysi�cy �migie� ci�o na strz�py i odrzuca�o w ty� nieliczne chmury, pchaj�c niestrudzenie naprz�d trzy i p� tysi�ca obci��onych Lancaster�w, Wellington�w, Halifax�w i Mitchelli. I os�aniaj�ce bombowce smuk�e Spitfire�ry, Hurricany i Mustangi.
By� ranek 30 sierpnia 1944 roku. Dzie� �mierci dla wielu z dwustu tysi�cy mieszka�c�w dumnego Kr�lewca, stolicy Prus Wschodnich. Miasta, kt�re do tej chwili nie zna�o grozy wojny.
Urywanym wyciem zanios�y si� syreny. Gdzie� z dalekich peryferii nadbieg�o staccato artylerii przeciwlotniczej i g�uchy �oskot wybuch�w bomb.
Nad dachem kr�lewieckiego zamku przemkn�� z ostrym warkotem nabieraj�cy wysoko�ci klucz Messerschmitt�w os�ony. Stoj�cy przy oknie starszy m�czyzna patrzy� za znikaj�cymi samolotami ci�ko wsparty o framug�. Nagle drgn��. Wysoko na niebo zacz�y wype�za� niezliczone bia�e smugi. Wykwita�y mi�dzy nimi czarne rozpryski pocisk�w. Znak, �e do obrony miasta nad Prego�� w��czy�y si� baterie najci�szej artylerii przeciwlotniczej, osiemdziesi�cioo�miomilimetrowych, najlepszych w swoim rodzaju na �wiecie dzia�. Baterie Anton, Berta, Christian i inne. Ale tylko nieliczne �lady alianckich bombowc�w urywa�y si� nagle b�d� rozb�yskiwa�y jaskrawym wybuchem.
Wybuchy bomb uderzaj�cych w Kr�lewiec zbli�a�y si� ku zamkowi. Starszy m�czyzna odwr�ci� si� od okna i z rozpacz� przebieg� wzrokiem po nasyconej miodnoz�otym blaskiem sali, w kt�rej si� znajdowa�. Przeszed� kilka krok�w w jedn� stron�, w drug�...
�oskot... Zad�wi�cza�y szyby, zadygota�y pot�ne czternastowieczne mury. Spod sufitu p�nocnej �ciany oderwa�y si� dwie jasnoz�ote p�ytki i z cichym stukiem uderzy�y o posadzk� u st�p m�czyzny, p�kaj�c na kawa�ki.
To jedna z burz�cych bomb dosi�g�a przeciwleg�ego skrzyd�a zamku. Przez �oskot nast�pnych wybuch�w przebi�y si� rozpaczliwe krzyki:
- Pali si�!
- Na pomoc!
- Ratunku!
M�czyzna osun�� si� na fotel. Wzrokiem pr�bowa� os�oni� otaczaj�c� go wyczarowan� w jantarze feeri� przed nadci�gaj�c� zag�ad�.
- Jakiego cudu trzeba - szepn�� - by ocala� ten �smy cud �wiata?
�smy cud �wiata?... Tak. Doktor Alfred Rhode, jeden z najwi�kszych znawc�w bursztynu, kuli� si� bowiem teraz w fotelu pod �cian� Bursztynowej Komnaty, daru kr�la Prus Fryderyka Wilhelma I dla cara Piotra I, przed trzema laty zdobytej przez Niemc�w na Rosjanach. Umieszczono j� w kr�lewieckim zamku, na kt�ry spada�y teraz bomby sojusznik�w Zwi�zku Radzieckiego.
Drzwi komnaty zamkowej otworzy�y si� z trzaskiem. Stan�� w nich zadyszany podoficer obrony przeciwlotniczej w mundurze osypanym wapiennym py�em:
- Doktorze! Natychmiast do schronu!
Rhode wolno pokr�ci� g�ow�.
- Nie. Ja tu zostan�.
- Ale� po co?!
Doktor spojrza� w przera�one oczy �o�nierza:
- Musz� opiekowa� si� Komnat�.
Przyby�y �achn�� si�:
- Akurat pan co� pomo�e, jak walnie tu fest bomba! Hans, Dietrich - zawo�a� w g��b korytarza - chod�cie tu! Z ca�ym szacunkiem, ale musimy zabra� pana doktora do schronu!
Ruszyli w stron� fotela i delikatnie uchwycili Rhodego pod pachy. U�miechn�� si� smutno, ale wsta� pos�usznie. Jeszcze tylko ostro�nie podni�s� z posadzki rozbite p�ytki jantaru i bez s�owa ruszy� w stron� drzwi.
Straszliwy nalot z 30 sierpnia 1944 roku Bursztynowa Komnata przetrwa�a bez uszczerbku. Jednak doktor Rhode zdawa� sobie spraw�, �e pomimo bu�czucznych zapewnie� gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha ka�dy dzie� i ka�da noc mo�e przynie�� nowy atak alianckiego lotnictwa, kt�rego bomby doko�cz� dzie�a zniszczenia kr�lewieckiego zamku. Jego wzniesione przed wiekami przez Krzy�ak�w mury ju� raz okaza�y si� zbyt s�abe, by wytrzyma� uderzenia dziesi�ciotonowych bomb burz�cych. Przez trzy dni i noce nie opuszcza� ani na moment skrzy�, w kt�rych pieczo�owicie uk�adano rozmontowane rze�by Bursztynowej Komnaty. Wreszcie skrzynie zamkni�to. Pozosta�o tylko je wywie��. Gdziekolwiek, byle poza Kr�lewiec, kt�ry pr�dzej czy p�niej wezm� na celowniki bombardierzy Lancaster�w. Front by� jeszcze daleko. W kt�rymkolwiek z pa�ac�w pruskich junkr�w �smy cud �wiata by�by bezpieczny do czasu znalezienia naprawd� pewnego schronienia. Byle tylko wywie�� Komnat� z przera�onego miasta. Komnat� i trzy kolekcje rze�b w jantarze niewiele ust�puj�cych warto�ci� darowi pruskiego kr�la dla cara Wszechrosji. Tymczasem doktor rozkaza� z�o�y� bezcenne skrzynie w k�cie zamkowego dziedzi�ca, aby zabezpieczy� je chocia� przed po�arem. Ju� jutro b�d� daleko. Dzi� nadchodzi�a noc 2 wrze�nia 1944 roku...
Zawy�y syreny. Wysoko spod gwiazd nap�yn�� powoli pulsuj�cy warkot ci�kich bombowc�w. Rozb�ys�y setki flar i rakiet o�wietlaj�cych cele. Jaskrawe ostrza reflektor�w ci�y niebo, przeszywane przez r�nokolorowe r�a�ce pocisk�w przeciwlotniczych dzia� i karabin�w maszynowych; wiruj�c spada�y na ziemi� pochodnie p�on�cych samolot�w.
Do�em, przez czarne kontury miasta p�yn�a buroczerwona, przenikana zielonymi p�omieniami fosforu fala ognia i sino pod�wietlonych dym�w. Poch�on�a ona dziesi�� tysi�cy istnie� ludzkich. P�on�� uniwersytet, w gruzy wali�a si� katedra i gmach opery. Wreszcie bomby dosi�g�y zamku...
W ko�cu niebo ucich�o. Nad p�on�ce ruiny wzbi� si� j�kliwy g�os odwo�uj�cych alarm syren...
Wrogu zamkowego dziedzi�ca sta� starszy cz�owiek z zaci�ni�tymi na twarzy d�o�mi. Z p�on�cego przed nim stosu skrzy� p�yn�� nisko nad ziemi� g�sty ��ty dym o zapachu ni to kadzid�a, ni �ywicy. Doktor Rhode patrzy� na kl�sk� swego �ycia...
- Taak... - pokiwa� ze smutkiem g�ow� pan Tomasz przesuwaj�c po stole kolejn� kart� papieru. - Te ponure rozmy�lania utwierdzi� kr�tki list:
Szanowni Panowie!
Przesta�cie goni� za u�ud� Bursztynowej Komnaty i zach�ca� do tego innych! Czy� tak wybitny jasnowidz, jakim by� ojciec Czes�aw Klimuszko, nie stwierdzi�, u�ywaj�c ca�ego swego nadprzyrodzonego daru, �e Komnata ju� nie istnieje? Pozwol� sobie go zacytowa�: �Tak, ona nie istnieje. To jest moje najg��bsze przekonanie, zosta�a spalona... W maj�tku na wsch�d od Olsztyna...� Ojciec Klimuszko orzek� tak badaj�c jedyne w polskich zbiorach autentyczne zdj�cie Komnaty. Nie dotar�em do niego, ale pr�buj�c sprawdzi� ten problem wszystkimi dost�pnymi metodami (a teleradiestezj� i jasnowidzeniem� param si� ju� czterdzie�ci lat z pozytywnymi skutkami) doszed�em do wniosku identycznego z ocen� Czes�awa Klimuszki - Bursztynowa Komnata sp�on�a. Pozwol� sobie posun�� si� dalej i okre�li�, �e nast�pi�o to w 1944 roku. A wi�c najprawdopodobniej podczas jednego z dwu straszliwych nalot�w, kt�re zniszczy�y 80% zabudowy Kr�lewca.
Onufry Rzecki
z podolszty�skiej wsi
- Ee... - machn��em r�k�. - Onufry Rzecki. Ni to �Ogniem i mieczem�, ni to �Lalka�! I jeszcze ta tajemnicza wie�?
- Jak si� zwa�, tak si� zwa� - u�miechn�� si� szef - a co do tajemniczej wsi... to gdzie� mi si� tu zapodzia�a dos�ana p�niej kartka z dok�adnym adresem pana Onufrego. T�umaczy te� tam, �e nie chcia�by, �eby wiadomo�� o miejscu jego zamieszkania sta�a si� znana zbyt wielu ludziom... O, tu jest karteczka z adresem naszego teleradiestety-jasnowidza...
- I oczywi�cie pod ten adres uda si� Pawe� Daniec?
- A czy my�la�e�, �e mog�oby by� inaczej? - zdumia� si� szczerze pan Tomasz. - Uda si� i spr�buj� wyci�gn�� pana Rzeckiego na spotkanie poszukiwaczy skarb�w do G�rowa I�aweckiego. S�dz�, �e starszy pan b�dzie mu tam przydatny. No, ale zanim owo spotkanie nast�pi, czyli znajdziemy si� w dzisiejszych czasach, cofnijmy si� nieco wstecz, czyli do lat osiemdziesi�tych, do odleg�ego od nas o dwie�cie pi��dziesi�t kilometr�w Barczewa nad Pis� w wojew�dztwie olszty�skim...
- Dzie� dobry. Tu s� ksi��ki, o kt�re pan prosi�...
- D�en topry. D�enkuje - starzec odszed� od okienka, w kt�rym zachodz�ce s�o�ce XIV pawilonu oz�aca�o krzy�e krat. Pochyli� si� nad stolikiem obok starannie za�cielonego ��ka.
Przyby�y, szczup�y brunet w szarym mundurze Stra�y Wi�ziennej z dystynkcjami majora si�gn�� do kieszeni:
- Herr Koch, mia�bym do pana jedno pytanie...
- Bitte - zerkn�� spod oka wi�zie�.
- Czy poznaje pan ten drobiazg?
Na wyci�gni�tej d�oni ukaza�a si� rze�biona w jantarze g�owa psa czy wilka. P�askorze�ba by�a ozdobiona u do�u metalow� p�ytk� w wyrytym gotyckim napisem w j�zyku niemieckim �Wielkiemu Wilkowi Prus wilczyca z G�rowa I�aweckiego� * [Niemiecka nazwa tego miasta brzmi Landsberg.]
Stary cz�owiek odsun�� si� pod �cian�:
- Nein! Nie! - spr�bowa� za�mia� si�, lecz nie wiedz�c czemu g�os mu dr�a�. - Ja naprawd� by� wtedy wielki. Nadprezydent, gauleiter... Co mi tam Landsberg? Od tak kleine miasto ciogle co� dostawa�... Nein. Nie pami�tam, Herr Oberst - odetchn�� g��boko. - Nie chcie� pami�ta�.
- Tak i my�la�em. Do widzenia - major Oko�ski zamkn�� za sob� cicho drzwi celi. Id�c korytarzem jeszcze raz przyjrza� si� p�askorze�bie i wzruszy� ramionami. Jednak wychodz�c tego dnia p�nym wieczorem z Zak�adu Karnego w Barczewie nic wzi�� jej ze sob�, a tylko wepchn�� za akta na p�ce w swym gabinecie.
Wchodzi� w�a�nie w g��boki mrok bramy przy ko�ciele �wi�tego Andrzeja, gdy us�ysza� za sob� szmer i nag�y b�l cisn�� nim w przeniknion� ciemno��.
Powoli przedziera� si� przez ni� i b�l ku rzeczywisto�ci. Le�a� wci�ni�ty za kamie� pod �cian�. Dotkn�� g�owy i poczu� na palcach lepkie ciep�o krwi. Uni�s� si� z j�kiem. Kieszenie munduru mia� porozpinane, akt�wka le�a�a opodal po�r�d rozrzuconych dokument�w, ze zdziwieniem stwierdzi�, �e drogi zegarek, na kt�ry d�ugo oszcz�dza�, wci�� uciska przegub bransolet�.
- Ma�e wilki przysz�y po swoj� wilczyc�... - skrzywi� usta w u�miechu. - Ale tak �atwo jej nie dostan�. B�d� jej dobrze pilnowa�...
Przypomnia� sobie przedwczorajsze popo�udnie, kiedy to w �Cafe Gryllos� przysiad�a si� do niego elegancka m�oda kobieta, blondynka o ciemnych oczach, i jakby doskonale wiedz�c, ze b�dzie zrozumian�, odezwa�a si� po niemiecku:
- Pozwoli pan, �e zajm� panu chwil�? Nazywam si� Elza Gunter, jestem antykwariuszk�, a specjalizuje si� w pami�tkach z drugiej wojny �wiatowej...
- Chwili, a nawet kilku tak pi�knej damie nie odm�wi� - u�miechn�� si�. - Lecz co do pami�tek z tamtego czasu...
- W�a�nie, w�a�nie - skin�a mu wypiel�gnowanym paluszkiem. - Mo�e mi pan dopom�c w dokonaniu drobnej zreszt� ekspertyzy.
Si�gn�a do torebki z krokodylej sk�ry i wyj�a z niej z�otaw� p�askorze�b�.
I tak to major Janusz Oko�ski zapozna� si� z �wilczyc� z G�rowa I�aweckiego�.
- Drobiazg ten - u�miecha�a si� pani Gunter - wed�ug chc�cego mi go sprzeda� nale�a� do ulubionych bibelot�w gauleitera Ericha Kocha. Zdaje pan sobie spraw�, �e s� w Niemczech ludzie, w oczach kt�rych taka, potwierdzona z wiarygodnego �r�d�a, informacja znacznie podnosi cen� tej, sk�din�d nie najciekawszej, rze�by. A kt� nie potwierdzi�by lepiej autentyczno�ci �wilczycy� jak nie sam Erich Koch, z kt�rym pan spotyka si� codziennie?
- Ale� prosz� pani!
- Drogi majorze! Chyba nie pos�dza mnie pan o ch�� przekazania jakiego� tajnego znaku temu biedakowi? Czy�by mia� by� to sygna� do ucieczki, znak zamiaru uwolnienia z wi�zienia? Przecie� Koch otrzymuje regularnie pras� niemieck�, koresponduje, ma w swej celi radio! Czy trzeba by by�o w razie potrzeby u�ywa� a� tak romantycznych rekwizyt�w, jak bursztynowa wilczyca? Zreszt�, niech jej nie dotyka, niech tylko spojrzy na ni� i powie, czy j� poznaje!
- Pani Gunter...
- Panno, je�li ju� chodzi o �cis�o��. Mo�e pan nawet powiadomi� o mej propozycji swego szefa, cho� nie s�dz�, aby to by�o potrzebne. Tylko prosz� raz jeszcze o t� drobn� przys�ug�. Innemu cz�owiekowi zaproponowa�abym wynagrodzenie...
- Panno Gunter!...
- O w�a�nie! Wiedzia�am, �e nie odm�wi mi pan tej drobnej przys�ugi.
Popatrzy� na ni� uwa�nie:
- Skoro wiedzia�a pani... C�, s�dz�, �e nie pope�ni� wielkiego przest�pstwa... Ten stoj�cy ju� nad grobem cz�owiek rzeczywi�cie nikomu ju� chyba nie zaszkodzi...
- Dzi�kuj� panu z g�ry. A po �wilczyc� zg�osz� si� do pana w �rod� o osiemnastej, tutaj w �Cafe Gryllos�.
�roda, osiemnasta, ten sam lokal, ten sam stolik, tylko ton rozmowy inny:
- Gdzie �wilczyca�?
- Zabrano mi j� podczas napadu, gdy wraca�em z Zak�adu Karnego do domu.
- Niemo�liwe!
- Mo�liwe. I co� mi si� wydaje, �e pani ju� wie o tym napadzie. Tylko po co by�o la� mnie po g�owie, kiedy i tak mia�em przynie�� p�askorze�b� do r�k pani? A tak a propos, to Koch absolutnie nie przyzna� si�, by kiedykolwiek posiada� takie cacko, mo�e zreszt� dlatego, �e nie pami�ta - przemilcza� wyraz l�ku w oczach starca, gdy ten ujrza� �wilczyc�.
- O tym, �e napadni�to pana wie ju� p� Barczewa. Ale o �wilczycy� wiemy tu tylko my dwoje...
- I Erich Koch...
- Pos�dza pan staruszka o kontakty z bandziorami? I to tak b�yskawicznie, �e ledwo pan wyszed� za bram�, ju� jego ludzie czekali?
- Mo�e to wi�c pani konkurencja?
- Konkurencja?
- Co� mi zaczyna si� tu nie podoba�. Rze�ba ma by� licha, w dodatku nie �potwierdzona� przez Kocha, a pani teraz podnosi taki krzyk...
- Czy to si� panu podoba czy nie, to ju� nie moja sprawa - Elza Gunter podnios�a si� z krzes�a. - Ale my, Niemcy, nie lubimy, gdy kto� nam zabiera nasz� w�asno��, a ja jestem typow� Niemk�. Tak wi�c b�dzie lepiej dla pana, gdy �wilczyca� si� znajdzie i trafi do mnie. Tu ma pan m�j adres... - rzuci�a na st� wizyt�wk� i lekko ko�ysz�c biodrami wysz�a z baru nie spojrzawszy nawet za siebie...
Le�a� przede mn� list pani J�zefy Oko�skiej, babci by�ego majora Stra�y Wi�ziennej.
A potem to trzy razy si� do nas w�amywali, cho� przecie my niebogaci. Wnuk zaraz si� z roboty we wi�niu zwolni�. A za dwa lata o�eni� z tutejsz� i z ni� na sta�e si� wyni�s� do Niemiec ode mnie, co mu jedna na �wiecie zosta�am, ale ja si� st�d nie rusz�. Przedtem tylko mi o tym bursztynowym wilku powiedzia�, gdzie go schowa� i �ebym uwa�a�a. Jak do niego je�d��, to niby wszystko dobrze, ale znajomi mi powiedzieli, �e wnuka dwa razy kto� pobi�, a i do jego domu ty� si� w�amywali. To ja go prosi�am, �eby sobie z tym bursztynem dal spok�j, a on mi na to: �Babciu, jeszcze czas. Mam co� na oku. Ty wracaj i o wilku ani s�owa nikomu�. Potem ten bandyta Koch zdech�, to sobie my�la�am, �e spok�j b�dzie, ale wiosn� tego roku zn�w Januszka skatowali, �e miesi�c w szpitalu le�a�. To sobie pomy�la�am: �J�zefa, do�� tego!� Na policj� to na w�asnego wnuka nie p�jd�, ale akurat o jakiej� Bursztynowej Komnacie m�wili w radiu i �e to wasze ministerstwo bardzo obchodzi. Pisz� wi�c i prosz�, przy�lijcie kogo�, kto to paskudztwo obejrzy i dopomo�e Januszkowi mojemu, kt�ry jak raz dwudziestego pi�tego przyje�d�a.
Czekam i Boga o opiek� prosz�
J�zefa Oko�ska
- Tak wi�c pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki, Pawe� Daniec, ruszy do Barczewa...
- Na ulic� Ko�ciuszki, zaraz za dawn� synagog�, gdzie teraz mie�ci si� Centrum Tkactwa pani Barbary Hulanickiej. I to ruszy jak najszybciej - skin�� g�ow� szef - bo co� mi si� wydaje, �e �yciu �atwowiernego czy te� zbyt pewnego siebie by�ego majora S�u�by Wi�ziennej zagra�a niebezpiecze�stwo. Prosz� wi�c uprzejmie poprosi� pani� Oko�sk�, by przekaza�a nam �wilczyc� pod opiek�. Zaraz przygotuj stosowne pokwitowanie odpowiednio podpiecz�towane. I pismo do pana Oko�skiego, by skontaktowa� si� z nami po przyje�dzie - u�miechn�� si� do mnie pan Tomasz promiennie. - A wi�c ma owa �wilczyca� le�e� na tym biurku najp�niej jutro o czternastej!
- Pojutrze punkt �sma rano - podnios�em si� z fotela.
- Czy nie powiedzia�em: jutro o czternastej?! - zakrzykn�� ze �wi�tym oburzeniem na m�j bunt pan Tomasz.
- Skoro los w pa�skiej postaci gna mnie w Olszty�skie, chcia�bym zajrze� do pewnej tajemniczej wsi i odszuka� w niej Onufrego Rzeckiego. Musz� go przecie� nam�wi� do udzia�u w polowaniu na g�rowskie skarby - popatrzy�em niewinnie w oczy szefa.
- Chyba �e tak - mrukn�� ten. - Pojutrze punkt �sma - wsadzi� nos w papiery.
Konfitur� z pigwy, kt�rej miseczk� przyj�a mnie babcia Oko�ska, zapewne podaj� anieli w niebiesiech. Os�odzi�a mi znakomicie bardzo dok�adne sprawdzanie mych dokument�w przez gospodyni�, zako�czone podchwytliwym pytaniem, czy wiem, kto jest teraz ministrem kultury. Wreszcie pani J�zefa podrepta�a do kuchni i ju� przede mn� na �nie�ystym obrusie spocz�a �wilczyca z G�rowa I�awieckiego�. Z wielk� ciekawo�ci� i dreszczykiem emocji wzi��em j� do r�ki,
Misternie wyrze�biony w grubym na p�tora centymetra jantarze wilczy �eb szczerzy� pot�ne k�y i nastawia� czujnie ostrych uszu, z kt�rych jedno ko�czy�o si� umocowan� srebrnym k�kiem orderow� wst��k�. Mocarny kark ko�czy� si� u do�u stylizowan� na grot w��czni srebrn� tabliczk� z wygrawerowanym gotyckim niemieckim: �Wielkiemu Wilkowi Prus wilczyca z G�rowa I�awieckiego�. Ca�o�� by�a niewiele wi�ksza od d�oni. Jednak nawet gdyby nigdy nie nale�a�a do nies�awnej pami�ci nadprezydenta Prus Wschodnich, to wielko�� u�ytego do wykonania p�askorze�by bursztynu i pi�kno snycerskiej roboty czyni�y j� cennym dzie�em. Unios�em medalion ku �wiat�u, kt�re rozpali�o go z�otem i jednocze�nie, ku memu zdziwieniu ukaza�o, �e tu i �wdzie przenikaj� jantar otworki, niewiele wi�ksze, ni� gdyby uczyniono je ig��. Nad �rodkiem tabliczki nieznana r�ka wyborowa�a cztery otworki tu� ko�o siebie, tak �e tworzy�y krzy�yk...
Czy�by to nie w bursztynie p�askorze�by, a tam gdzie go akurat nie ma, w wyrytych mikroskopijnych otworkach ukryta by�a prawdziwa warto�� �wilczycy�?
W tajemniczej wiosce (szanuj�c wol� pana Rzeckiego nie wymieni� jej nazwy) nad podolszty�sk� rzek� zajecha�em przed wskazany mi przez ma�oletniego tubylca domek z czerwonej ceg�y, otoczony ogr�dkiem, w kt�rym warzywa i kwiaty walczy�y o lepsze z chwastami. Furtka w nieco oblaz�ym z bia�ej farby p�otku uchylona by�a go�cinnie. Wszed�em wi�c przez ni� i stan��em przed niebieskimi drzwiami, si�gaj�c po mosi�n� ko�atk�. I nagle cofn��em r�k�, z wn�trza domu dobieg� mnie bowiem rozpaczliwy krzyk:
- A �eby� ty! �eby ciebie pokr�ci�o w czterech dowolnie wybranych miejscach!
Drzwi odskoczy�y z trzaskiem i wypad� przez nie wraz z k��bami dymu malutki a d�ugobrody staruszek z p�miskiem w d�oni, na kt�rym czernia�a nieforemna, ostro pachn�ca spalenizn� bry�ka.
- As! - zamachn�� si� starszy pan i czarny k�s poszybowa� w pokrzywy pod p�otem. - Noo! - sapn�� (jak domy�li�em si� pan Rzecki) z ulg�. - A przepraszam... - dostrzeg� mnie przyci�ni�tego drzwiami. - Pan...
Przedstawi�em si� szybko
- Ha! - machn�� triumfalnie p�miskiem gospodarz. - Wierzycie wi�c mi?! Tylko po co w takim razie pana tu przygna�o? Nie ma Komnaty i koniec! Commedia la finita! Chyba, �e chce pan ode mnie za�wiadczenia na pi�mie!
Przyjrza�em si� panu Onufremu dok�adniej. Jako �ywo ze swymi rumianymi policzkami, kartofelkowatym noskiem i d�ug� bia�� brod� przypomina� mi Disneyowskich krasnali. W najlepszym tego s�owa znaczeniu! Przypad� mi do serca. Ja jemu chyba nie bardzo, bo us�ysza�em, jak mruczy:
- Skorpion, �roda, ksi�yc w trzeciej kwadrze i w znaku Panny. K�opoty! No i ju� si� zacz�y. Zamiast kurz�ciny na obiad ufedrowa�em sobie w�giel na zim�!
�Sk�d wie, �e jestem spod znaku Skorpiona?� - pomy�la�em.
- Niech pan tak na mnie nie patrzy! - naburmuszy� si� pan Rzecki. - Odrobina astrologii jeszcze nikomu nie zaszkodzi�a. Zw�aszcza, gdy si� sprawdza! Tam w pokrzywach ma pan dow�d na to. Ciekawi mnie tylko, co jeszcze k�opotliwego pa�ska wizyta mi przyniesie, opr�cz krakers�w, zamiast pysznego kurcz�cia na obiad!
- Ale�...
- No tak, ju� czuj�, pan fajczarz! Zadymi mi pan domek na amen.
Nie dziwi�c si� ju�, sk�d znamienity jasnowidz wie, �e pal� czasem fajk�, obieca�em grzecznie jej nie u�ywa� i w lepszych ju� nastrojach zasiedli�my nad krakersami i fili�aneczkami z parzon� po neapolita�sku kaw�.
Gdy jednak zaproponowa�em panu Rzeckiemu wsp�udzia� w spotkaniu poszukiwaczy skarb�w w G�rowie zamacha� odmownie r�czkami:
- Nigdy. Komnata sp�on�a. Nie ma co grzeba� si� bez potrzeby w ziemi! Przynajmniej ja nie mam takiego zamiaru!
Dopiero po drugim czajniczku kawy i mych zapewnieniach, �e owszem, Bursztynowa Komnata mo�e i sp�on�a, ale jest okazja poszuka� w r�nych ciekawych miejscach - a nu� ukrywaj� co� cennego, co ubogaci nasz� kultur�, pan Onufry podrapa� si� z zastanowieniem po perkatym nosku. Gdy jeszcze doda�em, �e wszystkie koszta zwi�zane z jego wyjazdem na �mazurskie �owiska skarb�w� oraz wygodny transport bierze ministerstwo na siebie, sapn�� i mrugn�� na mnie weso�o.
- Zgoda. Mo�e pan zaje�d�a� po mnie, komnatologu nieszcz�sny!
ROZDZIA� TRZECI
SPOTKANIE Z ZO�K� � JESZCZE RAZ SKARB HASAN-BEJA � �SMY CUD �WIATA � CZY BURSZTYN MO�E BY� MAGNESEM � OFLADROWANIE �WILCZYCY Z G�ROWA I�AWECKIEGO� � PIERWSZA PORA�KA � BRUNET WIECZOROW� POR� � TO JEST TA MAPA! � KTO JE�DZI ZIELONYM SCIROCCO � SAMOCHODZIK PANA SAMOCHODZIKA
W �rod� 27 sierpnia niestety nie �punkt �sma, a �pi�� po� (te korki warszawskie!) wbieg�em do gabinetu szefa, ju� od progu wo�aj�c:
- Za�atwione! Na pi��! A mo�e nawet na pi�� z plusem...
Znieruchomia�em w progu.
Na zabytkowym biurku pana Tomasza kiwa�y na mnie spokojnie dwie stopy, a raczej st�pki ubrane w damskie pantofelki, reszta nadspodziewanego zjawiska by�a ukryta za p�acht� gazety
- A c�...
- Salem alejkum - us�ysza�em znajomy g�os i zza dziennika ukaza�a si� roze�miana twarz Zo�ki, siostrzenicy pana Tomasza. Zosia, ledwo szesna�cie lat licz�ca, przyczyni�a si� ju� do schwytania przez swego wujka, czy jak kto woli stryja, nieuchwytnego Kolekcjonera, a mnie dopomog�a w pogr��eniu Jerzego Batury i odzyskaniu skarbu Hasan-beja.
- Alejkum salem - odpar�em, mimo woli zdziwiony, cho� przecie� za dwa dni Zo�ka mia�a mi towarzyszy�, w nagrod� za pomoc w walce o skarb Hasan-beja, w wyje�dzie na spotkanie poszukiwaczy skarb�w do G�rowa I�aweckiego. - C� mnie tak po wschodniemu witasz?
- Bo czytam w�a�nie, �e jaki� nieznany darczy�ca przekaza� �w imieniu polskich Tatar�w cenne kosztowno�ci na rzecz powodzian�. Nie ma to przypadkiem czego� wsp�lnego ze skarbem Hasan-beja? - dziewczyna zerkn�a na mnie spod oka.
- Nogi z biurka! - warkn��em, usi�uj�c ukry� zmieszanie. - Da ci wujek skarby, gdy zobaczy, jak traktujesz jego cenne biurko!
- Nie zobaczy - ziewn�a Zosia. - Zosta� zes�any przez dyrektora Marczaka, w jego zast�pstwie, na konferencj� �O wy�szo�ci denara Mieszka I nad niemieckim talarem cesarskim�. Do drugiej pan ma si� mn� opiekowa�, �ebym nie zrobi�a jakiego� g�upstwa...
Za�mia�em si� mimo woli: �Ech, ten Marczak i jego konferencje!�
- ...tak jakbym nie mog�a zrobi� jakiego� g�upstwa u siebie, w �odzi, a czeka�a z tym na stolic� - za�mia�a si� dziewczyna. - Lepiej zrobi� panu kawy, a pan...
- Zaparz nam obojgu mej cudownej zielonej herbaty. Puszk� znajdziesz przy czajniku w moim pokoju obok.
- Niech b�dzie zielona - nieco skrzywi�a si� Zo�ka, ale spojrza�a przymilnie. - Byle pan opowiedzia� mi, sk�d wraca. Od wujka nic, opr�cz tajemniczej miny i wiadomo�ci, �e pan wyje�d�a�, nie wydoby�am.
- I ode mnie do jego powrotu nic nie wydob�dziesz... no mo�e co� ci poka��... - tak tajemniczo zawiesi�em g�os, �e Zo�ka pobi�a rekord �wiata w szybko�ci zaparzania herbaty:
- I co, i co?...
- A to - po�o�y�em przed ni� wilczyc� z jantaru.
- Ale cacko - ostro�nie podnios�a medalion. - Co tu napisano?
- Wielkiemu Wilkowi Prus wilczyca z G�rowa I�aweckiego.
- Z G�rowa I�aweckiego? - Zo�ka obr�ci�a p�askorze�b� ku �wiat�u i a� pisn�a z radosnej ciekawo�ci. - To tam, dok�d jedziemy!
Za�mia�em si�:
- Na to wygl�da!
- Zaraz, zaraz... - dziewczyna poderwa�a si� z fotela. - To cudo jest z bursztynu!... Czy�by�my wi�c jechali szuka� Bursztynowej Komnaty?!
- �ycie poszukiwacza skarb�w pe�ne jest niewiadomych! - unios�em znacz�co palec w g�r�.
- Bursztynowa Komnata... - Zo�ka ostro�nie pog�adzi�a ostrouchy �eb �wilczycy�. - Niech mi pan o niej opowie... Wiem tylko, �e by�a, �e zagin�a bez �ladu. Od czasu do czasu gdzie� czytam, �e kto� jest na jej tropie. Ale to za ma�o. Teraz, kiedy sama wyruszam jej �ladem, musz� chyba wiedzie� wi�cej, nie?
Skin��em potakuj�co g�ow�:
- Jasne. Tylko opowiedzie� wszystkiego o tym �smym cudzie �wiata nie da si� za jednym �posiedzeniem�.
- Wujek ma wr�ci� dopiero po drugiej...
- Nie, kochana. �eby zosta� cho� kandydatk� na pocz�tkuj�cego komnatologa...
- Komnatolog. Hi! Hi! - zachichota�a.
- Czego r�ysz? - obruszy�em si�. - Tak nazwa� mnie pewien wielkiej si�y jasnowidz.
- Przepraszam - zerkn�a niewinnie - ale mnie ten komnatolog skojarzy� si� z malarzem pokojowym...
- Zo�ka! Bo co� mi si� widzi, �e ty nie zobaczysz tajemnic G�rowa, przynajmniej w moim towarzystwie!
- Jeszcze raz przepraszam - b�yskawicznie spowa�nia�a. - Wr��my do spraw Komnaty...
- No dobrze - si�gn��em po tyto� i zacz��em nabija� fajk�. - Tylko od czego zaczniemy? Od historii Komnaty, od jej wygl�du, domniemanych miejsc dzisiejszego jej ukrycia, czy i mego bursztynu?...
- Od pi�kna - rozmarzy�a si� niespodziewanie Zosia - Prosz� opowiedzie�, jak wygl�da�a...
- Zgoda - pykn��em z fajeczki. - Na pocz�tek tylko ociupinka historii: kto i kiedy wykona� �smy cud �wiata... Bursztynow� Komnat� rozpocz�� tworzy� w 1701 roku mistrz bursztyniarski z Kopenhagi Gotfryd Wolffram na zlecenie kr�la pruskiego Fryderyka I. Pracowa� sze�� lat, kiedy to w pa�acu w Charlottenburgu zainstalowano, jak podaj� �r�d�a, �du�� �cian�, ca�� wy�o�on� bursztynem� Jednak zarz�dca pa�acu kr�lewskiego oceni� mistrza Wolfframa jako zbyt �kosztownego� i zwolni� go, a na jego miejsce sprowadzi� dw�ch rzemie�lnik�w gda�skich: Andreasa Schultera i Gotfryda Turowa. Pierwszy tworzy� g��wnie koncepcj� Bursztynowej Komnaty, drugi kierowa� wykonuj�cymi j� warsztatami. Wreszcie, w 1712 roku zako�czono prace nad gabinetem z jantaru, kt�ry sam kr�l Fryderyk I uwa�a� za �co�, czego jeszcze �aden monarcha nie mia��...
Zapatrzy�em si� w dym z fajki, mlecznoszary, opalizuj�cy jak jasny bursztyn.
- Na srebrnej folii u�o�ono misternie rze�bione p�ytki r�nych odcieni bursztynu: inkrustacje i ornamenty. Przeplata�y si� pejza�e, herby, girlandy kwiat�w, monogramy kr�lewskie �F.R.�, miniatury z �ycia dworu i prostych rybak�w, tak kunsztowne, �e mo�na je by�o podziwia� tylko przez lup�. Z�ot� przestrze� gabinetu powi�kszy�y owalne zwierciad�a, kt�rych ramy i panneau tworzy�y bursztynowe owoce, stwory morskie i postacie z niemieckich ba�ni... Zachwycony Fryderyk I kaza� umie�ci� Komnat� w Poczdamie, w reprezentacyjnej cz�ci pa�acu kr�lowej. Przyszed� rok 1716 i car Piotr I m�g� napisa� do �ony: �Otrzyma�em wspania�y prezent!�. Bursztynowa Komnata przy zachowaniu najwi�kszej ostro�no�ci ruszy�a do Rosji. Tam, po �mierci Piotra I, przez pewien czas stanowi�a tzw. �sal� pos��w� w Pa�acu Zimowym. A potem znik�a na czterdzie�ci lat w skrzyniach. Wreszcie na r�kach siedemdziesi�ciu sze�ciu �o�nierzy przeniesiono j� na rozkaz carycy El�biety do Carskiego Sio�a, letniej rezydencji w�adc�w Rosji. Tu zamontowaniem jantarowego cudu zaj�� si� Bartolomeo Rastrelli przy pomocy Iwana Kopytowa, Wasyla Kirikowa i Iwana Bogaczowa. Komnat� nale�a�o te� przekomponowa�, przeznaczona na ni� sala posiada�a bowiem troje drzwi i trzy okna, i uzupe�ni� nowymi p�ytkami i rze�bami z bursztynu, jako �e pomieszczenie w Carskim Siole by�o wi�ksze ni� w Poczdamie. Rastrelii wspom�g� si� tu sprowadzonymi z Wenecji kryszta�owymi zwierciad�ami, kt�re osadzi� w bia�o-z�otych ramach. Miodny blask bursztynu pog��bi�o z�ote �wiat�o pi�ciuset sze��dziesi�ciu pi�ciu woskowych �wiec osadzonych w poz�acanych kinkietach. Gdzieniegdzie wkomponowano w bursztyn �umacniaj�ce� jego wyraz rze�by z kaukaskiego jaspisu... Jeszcze tylko w 1759 roku malarz Pirs�w wykona� plafon Komnaty, a w pi�� lat p�niej wymieniono jej parkiet na stonowan� w jedn� ca�o�� z bursztynowymi �cianami mozaik� z najcenniejszych gatunk�w drewna. Przy wyko�czeniu Komnaty pracowa�o tak�e pi�ciu rzemie�lnik�w z Kr�lewca, w�r�d nich Friedrich Johann Roggenbuch oraz Clemens Frick. Drzwi i cz�ciowo zwierciad�a pokry�y rze�by wiede�czyka Johanna Franza Dunkera, kt�ry na jednym z coko��w luster umie�ci� napis ,Anno 1760�. Jednak �drobne� poprawki trwa�y jeszcze pi�� lat. Dlatego komnatolodzy... Zo�ka, ja ci si� za�miej�!... uwa�aj� rok 1765 za czas narodzin Komnaty w jej pe�nym, ��cz�cym barok z rokokiem, najwspanialszym wystroju artystycznym - si�gn��em po zapa�ki, bo podczas opowie�ci zapomnia�em o swej fajeczce.
- I to ju� wszystko?!... - westchn�a rozmarzona Zosia.
- Je�li dodamy, �e w latach 1855-1858 przekonstruowano i ozdobiono sufit Komnaty wed�ug projektu petersburskiego architekta Andreja Stakenschneudera, i �e przyby� jej w tym czasie obraz nieznanego weneckiego malarza - prawdopodobnie Fottenbacco - �M�dro�� czuwaj�ca nad M�odo�ci��, medaliony wok�l kt�rego wykona� Iwan Titow, mamy ju� gotowy �smy cud �wiata: d�ugi na 10,15 metra, wysoki na 4,47 metra; 55 m2 wszystkich odmian...
- Ii tam z liczbami! - machn�a r�k� moja s�uchaczka. - Liczy si� tylko pi�kno!
- Ale mo�e zainteresuje ci� cho� jedna liczba - ubi�em leniwie tyto�. - Warto�� Bursztynowej Komnaty jest dzi� oceniana na p� miliona dolar�w...
A� podskoczy�a w fotelu:
- To kiedy jedziemy do tego G�rowa?!
Wybuchn��em �miechem. Zo�ka zaczerwieni�a si�, ale po chwili do��czy�a sw�j �miech do mego:
- Ej! Jasne �e pi�kno musi by� cenne! Teraz chcia�bym obejrze� jakie� zdj�cia Komnaty. Przecie� musia� j� kto� fotografowa�, a nie s�dz�, �e zdj�cia znikn�y wraz z Komnat�.
- Przejrzysz je sobie u wujka. Tylko nie spodziewaj si� rewelacji. �wczesna technika fotograficzna to nie to co dzisiaj. Zreszt�, o ile wiem, nie sporz�dzono dok�adnej dokumentacji fotograficznej naszego cudu. Jako ciekawostk� powiem ci, �e na przyk�ad w polskich zbiorach jest tylko jedno autentyczne zdj�cie Komnaty. Reszta to kopie z dzie� rosyjskich i niemieckich fotograf�w...
Zadzwoni� telefon. My�l�c, �e to kto� do pana Tomasza, nie podnosi�em s�uchawki. Wreszcie jednak, gdy dzwonek ani my�la� ucichn��, si�gn��em po ni�:
- Pawe� Daniec, s�ucham.
- Co wy tam, �picie?! - us�ysza�em gniewny g�os szefa. - Dzwoni� i dzwoni�. Zo�ka jest?
- A czemu mia�oby jej nie by�? - zdziwi�em si� uprzejmie.
- To dobrze. A nasze, to znaczy twoje sprawy? Za�atwi�e�?
- Z nawi�zk� - pykn��em z fajeczki.
- Z czym? - pan Tomasz jakby si� zdenerwowa�,
- Przyjedzie szef do ministerstwa, to zobaczy - pykn��em drugi raz.
- To wy przyje�d�ajcie. Urywam si� z konferencji i zaraz chc� was widzie� u siebie!
- Wedle rozkazania - delikatnie od�o�y�em s�uchawk�, kt�ra dziwnie bulgota�a.
Przepcha�em jak mog�em najszybciej Rosynanta przez �r�dmiejski t�ok, jeszcze tylko bieg po stromych schodach i ju� stali�my w drzwiach mieszkania pana Tomasza.
- Poka� nadwy�k� - wyci�gn�� bez zb�dnych powita� r�k� ku mnie.
- S�ucham?...
- Je�li nie przywioz�e� tu bursztynowego wilka pani Oko�skiej i nie jest on wart naszego zainteresowania, to nie jestem Tomasz Samochodzik, a �wi�ty Tomasz z Akwinu - b�ysn�� weso�o okularami. - No, dawaj!
- Szefie, jeste� wielki! - sk�oni�em si� i po�o�y�em na d�oni wodza �up mej wyprawy w Olszty�skie.
- Fiu, fiu! - tryl kanarka to nie by�, ale drozd wiele si� m�g�by od pana Tomasza nauczy�. - Zo�ka, trzy kawy... nie, dla ciebie herbata. A ty, Pawe�, siadaj i opowiadaj, c�e� robi�, o czym m�wi�e� i co my�lisz...
Podj��em wi�c opowie��. Szef milcza� obracaj�c w d�oni medalion. Dopiero gdy doszed�em do nazwania mnie przez pana Onufrego komnatologiem, mrukn��:
- Komnatolog? Ciekawe, bo mnie si� kojarzy...
- Z malarzem pokojowym - wtr�ci�em w�ciek�y.
- Tobie te�? - zdziwi� si� uprzejmie.
- Nie mnie, tylko pa�skiej siostrzenicy!
Zo�ka parskn�a herbat�.
- O, to przepraszam, je�li ci� urazili�my - pan Tomasz zamerda� pojednawczo �wilczyc��. - Znasz to cacko ju� trzy dni, a to dla twego bystrego umys�u d�ugi czas... - spowa�nia�. - Spr�buj wi�c odpowiedzie� mi na trzy pytania. Jakie to miejsca ta pi�kna p�askorze�ba wskazuje i gdzie ich szuka�? Po co by�o tajemniczej pannie Gunter �przyznanie si� do �wilczycy� gauleitera Kocha? Czy to mi�e zwierz�tko z jantaru mo�e mie� jaki� zwi�zek z Bursztynow� Komnat�?
Si�gn��em po fajk� i pude�eczko z tytoniem:
- Umys� pana, szefie, te� jest wielki - zacz��em �artem - tylko spojrza� pan na medalion i ju� wie, �e jest nie tylko ozdob�, ale i za-szyfrowan� wskaz�wk�...
Pan Tomasz u�miechn�� si� nie bez dumy:
- Nie w wilczym to zwyczaju by� podziurawionym, nawet tak misternymi otworkami, chyba �e nasza rze�ba wilczyc� trafion� �rutem, co chyba odrzucimy. Ale je�li �ozdobiony � medalion przy�o�y si� do jakiej� mapy czy te� planu, wtedy wska�e on... ba, w�a�nie co? No, Pawe�ku, trzy odpowiedzi!
- Zaczn� od trzeciej. Zwi�zek z Bursztynow� Komnat� wykluczam. Zapewne ku �alowi Zo�ki - poda�em dziewczynie p�askorze�b�. - Komnata by�a ju� w r�ku nadprezydenta Prus Wschodnich, trudno wi�c, �eby mieszka�cy ma�ego Landsbergu mu j� darowali. Chyba �e �wilczyca� wskazuje wykonane przez mieszka�c�w tego miasteczka schrony, w kt�rych m�g�by ukry� sw� zdobycz Wielki Wilk Prus, ale t� ewentualno�� w��my mi�dzy bajki. Co jest w miejscach wskazanych przez otworki, nie wiem. Gdzie ich szuka�? S�dz�, �e w�a�nie w okolicy dzisiejszego G�rowa I�aweckiego, na terenach, kt�re by�y w zasi�gu �wczesnych w�adz mie�ciny. Co do Kocha... Jak dobrze wiecie, na terenie obecnych Niemiec dzia�a sporo organizacji posthitlerowskich. Uznanie przez gauleitera �wilczy i nobilitowa�oby j� w ich oczach: mo�e jej posiadacz zdoby�by wi�ksze prawa przyw�dcze; mo�e znaczy�oby to, �e miejsc wskazanych przez medalion szuka� nale�y, a nawet trzeba... Tylko tyle zd��y�em wymy�le�. Aha, jeszcze i to, �e jakim� trafem �towarzystwo panny Gunter� nie sporz�dzi�o jakiejkolwiek kopii �wilczycy�, nadal stara si� bowiem j� odzyska�, cho� ju� o b�ogos�awie�stwie nie�yj�cego od 1986 roku Kocha nie ma mowy. W tych miejscach �ukrytych� pod otworkami w jantarze musi co� by�!
- Nie�le, Pawe�ku, nie�le! - skin�� mi g�ow� szef. - Skoro szukaj� ich tamci, spr�bujmy poszuka� i my! - zatar� r�ce pan Tomasz i wtedy ze zdziwieniem zobaczy�em na wierzchu jego lewej d�oni smug� smaru, ale nie zd��y�em spyta� tak zawsze schludnego prze�o�onego o jej pochodzenie, Zo�ka szepn�a bowiem st�umionym od napi�cia g�osem:
- Patrzcie: ona zawsze ustawia si� pyskiem na p�noc!...
Rzeczywi�cie! W jak�kolwiek stron� obr�ci�a trzyman� za wst��eczk� �wilczyc�, ta powoli, ale nieust�pliwie zwraca�a k�y ku p�nocy...
- Daj j� tu, Zosiu - r�wnie �ciszonym g�osem zawo�a� pan Tomasz. Pochylili�my si� nad medalionem...
- Dziwne... Bursztyn i srebrna blaszka... - mrukn�� szef. - Nawet dziecko wie, �e jantar �atwo si� elektryzuje, ale nigdy nie s�ysza�em, �eby posiada� a� takie zdolno�ci magnetyczne...
- Wilki zawsze wyj� ku ksi�ycowi. Mo�e wi�c wyrze�biony w bursztynie wilk wyje ku p�nocy... - za�artowa�em.
- Daj spok�j! - ofukn�� mnie pan Tomasz i wyci�gn�� z szuflady biurka szk�o powi�kszaj�ce i male�ki no�yk. Powolutku wcisn�� ostrze pod blaszk�... Brz�kn�o i blaszka odskoczy�a na pod�og�...
W ods�oni�tym karku �wilczycy� ukaza� si� pod�u�ny otw�r, w kt�rym czernia�a w�ska sztabka jakiego� metalu.
- Magnes! - machn�� r�k� szef i schyli� si� po srebrny grot.
Zo�ka westchn�a z rozczarowaniem.
- A czego� ty si�, dziewczyno, spodziewa�a? - za�mia� si� jej wujek ostro�nie mocuj�c tabliczk�, tak by ka�dy z pazurk�w wszed� we w�a�ciwe naci�cie. - Skoro odkry�a� ju� jedn� tajemnic� �wilczycy�, to odkryj i